• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.Nb 7 ( 1 0 3 8 ) . W a r s z a w a , dnia 16 lu te g o 1902 r. T om X X I .

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A " . W W a r s z a w ie : rocznie rub. 8 , kw artaln ie rub. 2 . Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 1 0 , półrocznie rub. 5 .

Prenum erow ać można w R ed a kcyi W szech św iata i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

R ed a k to r W szech św iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od go !z. 6 do 8 w iecz. w lokalu redakcyi.

A d re s R e d a k c y i: M ARSZAŁKOW SKA N r. 118.

•BIOSFERA

A ŚWIAT MINERALNY.

Gdy ro zp atrujem y w m yśli obrazy ze św ia ta zw ierzęcego lub roślinnego i po­

rów nyw am y z p ozostałą częścią przyro­

dy, św iaty te w y d ają się zupełnie odm ienne, nic ze sobą w spólnego nie m ające. Z jednej strony tak ie bogactw o postaci, kształtó w , barw , wreszcie ta zmienność^ ich, ruchliwość, z drugiej niby zupełna m artw o ta, jednostajność i sza­

rość. Z w ierzęta rosną starzeją się, w reszcie um ierają, rośliny pok ry w ają się kw ieciem , bujnie roztaczają sw ą zieleń, to znow u w iędną, próchnieją, zw alają się na ziemię, w reszcie w p y ł się rozsypują, a niebosiężne skały ja k sterczały zda się od wieków, ta k nic ze swej ponurej grozy nie straciły do dziś, m artwTe w a rstw y rów niny jak słały się od niepam iętnych czasów, ta k i dziś ciąg n ą się z tą ż sam ą napozór jedno- stajn ością gdzieś za w idnokrąg, ocean zda się szumieć i falow ać rów nie biernie ja k przed w ieki, niekiedy tylko ożyw ia­

ją c się i rycząc, ro zjątrzo n y uporczyw ym lub kapryśnym podm uchem w iatru . T a głęboka różnica wrażeń, jakie odnosimy

ze św iatów żyw ego, a m ineralnego, tak się w żera w w yobraźnię, że m im owoli sobie urabiam y pojęcie o odm ienności ty ch frakcyj przyrody. Je d n ak obser- w acy a je st dopiero pierwszym etapem poznaw ania. Um ysł skąpany we w raże­

niach usiłuje zdać sobie spraw ę, w ykryć jak iś w ątek zależności m iędzy przedm io­

tam i obserwacyi, szuka nici przyczyno­

w ego n astępow ania zjaw isk po sobie, w kracza ted y ze sfery odczuw ania do okresu rozum ienia przyrody. Z aczyna się mozolna praca zestaw iania w rażeń i wiadomości, klasyfikow anie zdobyczy w iedzy. G dy przed oczyma starożytnego obserw atora przyrody z za rąbka płasz­

czyzny w idnokręgu w znosił się zrana

„krążek11 słoneczny, by nad wieczorem zapaść z przeciw ległej strony, próżnoby go przekonyw ano, że słońce je s t kulą i że nie ono koło zatacza, lecz przeciw ­ nie ziemia, k tó ra rów nież ma postać kulistą, dokoła słońca drogę eliptyczną co rok obiega, obracając się jednocześnie około w łasnej osi. N ieodczuw anie ru ­ chomości ziemi i w rażenie płaszczyzny, jak ie mu spraw ia w ygląd bezpośrednio obserw ow anej części skorupy ziemskiej, ta k mu się w żerają w w yobraźnię, że próżnoby mu przedstaw iano stan rzeczy.

Gdy obserw ow ał roślinę i zwierzę, ruchy,

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM .

(2)

postać, w łaściw o ści życiow e te g o o s ta t­

niego ta k p rzem aw iały sw oją odrębno­

ścią, że n iety lk o b y nie u w ierzy ł w spó l­

ności jak iejk o lw iek co do isto ty jed n ego i drugiego, ale przeciw nie, porobiłby ad hoc ty siące objaśnień cech obserw ow a­

nych, by obronić odrębność ty c h o rg a ­ nizm ów i zupełnie niezależne stanow isko w yznaczyć im w św iecie rzeczy, w m yśl ty c h różnic, ja k ie uśw iad o m ił sobie na m ocy pierw szych w rażeń. T ak ie w żera­

nie się w rażeń i w yciskanie p ię tn a na klasyfikow aniu p rzy ro d y prześladow ało nietylko pierw szego badacza. Jeszcze w czasach, kiedy w iadom ości o przyro ­ dzie by ły w zbogacone bardzo subtelnem i spostrzeżeniam i, g d y w iedza ludzka w w ielu dziedzinach przeszła z okresu obserw acyi, do doskonalszego stadyum — o d tw arzan ia zjaw isk i w y ło n iły się dwie ta k ścisłe nauki, ja k chem ia i fizyka, któ ry ch treść s ta ła się podw alin ą rozu­

m ienia w szechśw iata, um ysły p racujące w pozo stały ch dziedzinach nie m ogły się w yzbyć daw nych m niem ań. R u cho ­ m ość isto t św ia ta zw ierzęcego i niby dow olność ruchu, pozo rna niezależność i ja k g d y b y skończoność sam ych w sobie i w iele innych cech, nie p o w tarzający ch się w św iecie roślinnym , m iały stan o w ić 0 odrębności tych dw u św iatów , a nie­

k tó re różnice w składzie chem icznym 1 przebiegu przem ian d a ły pocliop do aprio ry sty czny ch przypuszczeń o siłach osobliwszych, ty lko św ia tu zw ierzęcem u lub pew nym je g o odłam om w łaściw ych. [ U trzym yw ano np. w raz z B ertholletem , j że m atery a zw ierzęca różni się od ro ślin ­ nej, m ianow icie o sta tn ia nie z a w iera n i­

g d y azotu. D opiero D oebereiner (1818 r.) dow iódł, że w kw asie m rów kow ym , w y- i dobytym z m rów ek, azo tu niem a i że kw as ten m ożna otrzym ać zapom ocą u tle n ia n ia cukru, u w a żan eg o za zw iązek, w yłącznie roślinom w łaściw y . P o tym przykładzie, po który m p rzyszły i inne, podstaw y dzielenia m atery i na zw ierzęcą i roślinn ą zo stały podkopane. P o p r z e ­ staw ano w ięc ty lk o n a dzieleniu na św ia t o rganiczny i nieorganiczny. Berze- lius, a za nim inni utrzy m y w ali, że są zw iązki „organiczne*1, k tó re ty lk o w o r­

ganizm ach pod w pływ em odrębnej „siły życiow ej “ pow staw ać m ogą. P rz ek o n a ­ nie to tk w iło w um ysłach dość u porczy­

wie, tak, że n aw et otrzym anie przez W ohlera (1828 r.) m ocznika n a drodze syntetycznej z ciał nieorganicznych nie odrazu rozw iało uprzedzenia. Szczęściem skądinąd ciągle grom adziły się fa k ty ch arak teryzujące w łasności m ateryi, a p o­

p a rte dow odam i dośw iadczalnem i. Od czasów L avoisiera zjaw isk a nietylko od-

j

tw arzano, ale w szystkie przem iany pod-

| daw ano pom iarom . P o d w pływ em osięg- j n iętych w tym kierunku zdobyczy,, w y ­

ło n iły się pojęcia o niezniszczalności m atery i i w spólnem pochodzeniu rozm ai - j ty c h jej postaci. B adania R um forda,

j

O nufrego D ayyego, Jo u le a i innych, j w reszcie R o b e rta M ayera, stw ierd ziły to

sam o dla energii.

P o d ożywczym wpływTem ty c h idej ilość zw iązków , niby ty lk o organizm om w łaściw ych, zsyntezow anych w lab o ra- toryum zaczęła się w zm agać. G-dzie zaś zw iązków zupełnie odpow iadających „or- ganiczn y m “, „żywym** nie udało się otrzy ­ mać, zsyntezow ano odpow iednie analo- gony. N ow sza doba chemii p rzy g o to w u ­ je coraz to now e ich szeregi i nie w y ­ rzeka się nadziei zsyntezow ania białka, tej najw iększej przeszkody do zupełnego tryum fu. P rzeciw staw ien ie org an izacy i biosfery, jej przystosow ań życiow ych, ju ż dziś w obec poznania bliższego n a tu ry procesów fizycznych i chemicznych, k tó ­ re te zróżnicow ania w yw ołują, coraz mniej m a siły w zaznaczaniu różnic śwdata „o rg an iczn eg o “. W łaśnie w św ie­

cie organizm ów całość w ysiliła się ty lko ja k o w swym organie, by przez zróżni­

cow anie form i ich w yspecyalizow anie w pew nym k ierunk u w yzyskać ich w łas­

ności dla k ierunku ogólnego. P rz y jrz y j­

m y się naszej kuli ziemskiej. T w arde ją d ro o taczają dokoła dw ie pow łoki w spółśrodkow e, jed na z w a rta zew sząd dokładnie i szczelnie p rzyleg ająca w szę­

dzie—gazow a, a d ru g a ciekła, będąca pow łoką w spółśrodkow ą tylk o w znacze­

niu zbliżenia do praw dy, ale niem niej

rozpanoszona, albow iem nieprzerw anie

pokryw a 2/3 ziem skiej pow ierzchni w po-

(3)

N r 7 WSZECHŚWIAT 99 sta c i oceanów, a znaczną część po zo sta­

łej */3 odziew a w postaci w odozbiorów lądow ych. N a g ran icy pow łoki gazow ej i stałej ziem skiej skorupy n u rzają się w to n iach g azu korony organizm ów roślinnych, korzeniam i w łono ziemi w żarte, a w ich cieniu się snuje św iat zw ierzęcy, w y p ełn iający też i powłokę ciekłą. Oto obraz dziew iczego łona zie­

mi. C ztery pow łoki kolejno n astęp u ją po sobie, to tu, to sam się ś c ie ra ją c : litosfera, hydrosfera, biosfera, atm osfera.

T rzy z nich, jak o w spółśrodkow e frakcye św iata nieorganicznego p rzylegają do siebie, przenikając się naw zajem w w a r­

stw ach stycznych; ale przyleganie to i przenikanie się nie je s t zb y t doskona­

łe. C zw arta „ fra k c y a “ jak o św iat orga­

niczny je s t pasem przejściowym , mniej zw artym , bardziej zróżnicow anym i roz­

p adającym się na osobniki o postaci nie­

zależnej pozornie i luźnie rozlokow anej w przestrzeni. N ie zajm uje osobnego pasm a w znaczeniu rzeczyw istej „sfery11, podobnie ja k np. hydrosfera, przeciwnie, je s t ruchom ą, o ile chodzi o zw ierzęta, zm ieniającą sw ą ciągłość i stanow i pas przejściow y, łączny, m iędzy zam arłą tw a rd ą skorupą ziem ską a jej pow łoka­

mi ciekłemi.

J e d n ą z w yraźniejszych cech osobni­

ków składających biosferę, je s t znaczna przew aga pow ierzchni osobnika nad jego objętością. Co do roślin rzuca się to w oczy. Jeżeli zw rócim y uw ag ę na drzew a, spostrzeżem y, że całość dzieli się na trz y różne co do w y g ląd u c z ęśc i:

n a korzenie pełzające w ziem i i rozbiega- ją c e się od pnia w ty siącach odnóg, na pień i na konary, podobnie do korzeni rozgałęziające się na coraz liczniejsze i cieńsze łodyżki, aż zo stają zakończone liśćmi, k tó re są dalszem rozgałęzieniem łodyżek w p o staci grubszych i drobniej­

szych żyłek, pom iędzy którem i m iejsca w olne są w ypełnione przez komórki.

T ak w części korzeniow ej, ja k zwłaszcza w koronie drzew o zyskuje ogrom ną pow ierzchnię w zględnie do masy. J a k wiadomo, tem u różnicow aniu się zew nętrz­

nem u odpow iada w ew nętrzne, m iano­

w icie naczyń, k tó re jeszcze bardziej,

zw łaszcza w liściach rozdzielają się na I rozgałęzienia, aż do w łoskow atości. Spo-

| sób u k ład an ia się liści w koronie drzew je s t bardzo ekonomiczny. K ażda po-

| w ierzchnia liścia w ślizguje się m iędzy inne, ta k by m ożliw ie w ypełnić luki.

i P rzestrzenie zacienione są omijane s ta ­ ran n ie przez m łode pędy i gdy staniem y pod drzewem, a spojrzym y na liściasty

| parasol, łatw o spostrzeżem y, że liście nigdzie nie skupiają się jed n e pod dru- giemi, tak, by jedne drugim zag rad zały prom ienie słoneczne. N a dom iar spo-

j

strzeżem y, że i konary skierow ują się zw ykle w ta k i sposób by jedne nie przeszkadzały drugim . Je że li obok rośnie kilk a drzew, k tó re stano w ią np. boki alei, to spostrzegam y, że konary są skierow ane przew ażnie nie w głąb alei, ale nazew nątrz; drzew a stanow iące czwo­

ro k ą t w ew nątrz m ają m niej konarów i w szystkie pnące się do góry, na zew ­ nętrznej zaś stronie kon ary biegną od pnia bardziej pochyło i w większej ilości. Nie je s t to w cale przystosow anie, ale skutek stan u rzeczy. K onar tem lepiej się rozw inie, im lepiej się będzie ro zra sta ła korona liściasta, a ze swej strony k a ‘dy liść rozw ija się tem lepiej im więcej otrzym uje energii słonecznej, a w ięc o ile nie je s t zacieniony; gdy w ięc mu przypadło miejsce w przestanku m iędzy innemi, rychło je w ypełni ro zra­

stając się. K orzenie rów nież zag arn ia ją miejsce w m iarę ja k tra fia ją na dogodne w arunki, albow iem w tedy ro zrastają się lepiej. Otóż te dw a system y rozgałęzień zaw ierających rów nie rozgałęzione n a­

czynia łączą się zapom ocą pnia, jak o spójni. J a k wiadomo, korzenie w ysysają ro ztw o ry m ineralne, liście w y ław iają dw utlenek w ęg la i tlen z pow ietrza i w kom órkach liści przew ażnie n a stę ­ puje zetknięcie się i strącenie części w postaci now ych zw iązków , a w yłado­

w anie reszty napo w rót do atm osfery.

W idzim y zatem , że św iat roślinny speł­

nia tu czynność łącznika m iędzy litosfe­

rą a atm osferą. T aki sam przebieg ogólny w idzim y i w roślinach wodnych, choć postać ich

a v

zależności od środo­

w iska je s t inna. To co dotyczyło drzew,

(4)

ja k o okazalszych p rzedstaw icieli św iata roślinnego, dotyczę w ogóle roślin zróż­

nicow anych na korzeń, ło d y gę i koronę liściow ą, a poniew aż sta n o w ią one w ięk­

szą część niniejszego św ia ta roślinnego, nie w d ając się w szczegóły co do innych jeg o części, nao gó ł m ożem y sobie przed ­ staw ić św ia t roślinny, ja k o w y ro sty litosfery, znacznie uw odnione, ogrom nie ro zw in iętą pow ierzchn ią n u rzające się w dolnych w a rstw a c h atm osfery i w y ­ c iągające z niej części składow e, by je sobie przysw oić i zatrzym ać. P o zo stałe ty p y św iata roślinnego n a m ocy badań filogenetycznych, dow odzących, że po­

staci drzew iaste są dalej posuniętym e ta ­ pem rozw oju o rganizm ów roślin n ych jed ­ nokom órkow ych przez połączenie i zróż­

nicow anie, m ożem y u w ażać jak o poszcze­

gólne e ta p y ró żnicow ania się, zam arłe n a pew nych stad y ach lub zboczenia będące następ stw em odm iennych w a ru n ­ ków. J a k wiem y, k ażd y osobnik roślinny z m ałego zia rn a przez przy sw ajanie sobie m atery i ro z ra sta się po ty siąck ro ć w zględnie do sw ej p ierw o tn ej w iel­

kości i ginie w reszcie, w yrzuciw szy z siebie nasienie raz lub w ielokrotnie.

M ówiąc inaczej, n a stęp u je strącen ie o sta ­ teczne; m asa p rzestaje istn ieć ja k o o rg a ­ nizm i w chodzi do św ia ta m ineralnego, w części służąc za m a te ry a ł dla now ego pokolenia roślin, do p ro w ad zen ia ro b o ty strą c an ia g azó w z atm osfery i o d d aw a­

n ia ' ich w p o staci stałej, ja k o część składow ą now ych związków', litosferze.

Ś w ia t zw ierzęcy, c h a ra k te ry z u ją c go o g ó ło w i, je s t rów nież pow łoką, a w ła ­ ściw ie częścią pow łoki litosfery, tylk o ju ż ruchom ą, sk ła d a jąc ą się z osobników , m niej niew olniczo p rzy ku tych do m iejsca, posiadających stosunkow o sw obodę ruchu w zględem środow iska. Z nacznie p rze w a ­ żająca, w iększość osobników te g o św ia ta da się p rzed staw ić ja k o szereg uk ład ów m atery aln ych rów nież o p ow ierzchni znacznie rozw iniętej, w p o ró w nan iu z objętością z tą ty lk o różnicą, że sty k a się z lito sferą nie nieprzerw anie, a z a t ­ m osferą nietylko z e w n ę trz n ą częścią sw ego cało k sz ta łtu , ale u w yższych zw ie rz ą t lądow ych, p o siad ający ch płuca,

i częścią w ew nętrzną. N ao gół m ożem y sobie p rzedstaw ić zw ierzęta jako k a w a ł­

ki m ateryi z w głębieniem w ew n ątrz, k tó re je s t tra k tem dla dostępu atm osfery w pew nej części (płuca) i lito sfery w pozostałej (kanał pokarm ow y). I tu w ięc lito sfera w chodzi w bliższe zetknię­

cie z atm osferą. O dbyw a się to w ta k i sposób, że ciało zw ierzęcia stanow i reto rtę , zbudow aną z m ateryi p rzy g o to ­ w anej do zw rócenia stałej skorupie ziem skiej. Do owej n ib y -re to rty ciągle do p ły w ają części hydro- i bio-, a tak ż e lito sfery w postaci pokarm u. O dprepa- row ane, uw odnione po przesunięciu się przez naczynia krw ionośne, w któ ry ch p rzy b ierają znaczną pow ierzchnię, rozsia­

ne będąc po drobniutkich naczyniach w łoskow atych, sty k a ją się z atm osferą w płucach i tu w c ią g a ją tlen, by go sobie przysw oić, a oddać część d w u tlen ­ k u w ęgla, k tó ry się uw o lnił w reak- cyach poprzednich w e w n ątrz ciała. Tlen zostaje dalej rozniesiony po całym o rg a­

nizm ie i rozlokow any w poszczególnych częściach. I w św iecie zw ierzęcym , ja k w roślinnym , rów nież drobny, m łody osobnik, k tó ry część m ateryi zaczerpnął w organizm ie m acierzyńskim , rozw ija się później i rośnie sam odzielnie kosztem litosfery, hydrosfery i atm osfery, b y w ejść ostatecznie jak o część skła-dowa do pierw szej. Bezpośrednie bliższe ze­

tknięcie. z litosferą i hydrosferą, t. j.

przyjm ow anie pokarm u, nie je s t ciąg- łem; zetknięcie z atm osferą je s t b a r­

dziej ustaw iczne i stano w i proces od­

dychania. Co do zw ierząt w odnych w iem y, że oddychają albo całą p o ­ w ierzchnią ciała, albo pew nem i częścia­

mi, ja k np. ryby, i w y ła w ia ją tlen rozpuszczony lub w postaci pęcherzyków b łąk ający się w wodzie. W idzimy zatem , że św iat zw ierzęcy, rów nież ja k roślinny, je s t łącznikiem m iędzy lito sferą a h ydro­

sferą z jed n ej stro ny a atm osferą z dru­

giej i służy spraw ie zw iększania się pierw szej kosztem ostatniej. J e s tto za­

tem pośrednia pow łoka frakcyonow ania

się ziemi, służąca bliższem u zetknięciu

dw u albo trz e ch innych w celu zag ład y

jednej na korzyść innej. D o tak ic h

(5)

N r 7 WSZECHSWIAT 101

w niosków nas doprow adza rozpatrzenie schem atu m orfologicznego zw ierząt i ro ­ ślin —biosfery zatem całej, i zg ruba za­

rysow anych czynności asym ilacyjnych, cech teg o rodzaju, któ ry ch św iat m ine­

ra ln y niby nie posiada.

(CDN).

JózeJ Sioma.

TELEFONOGRAF POULSENA.

D o szeregu genialnych w ynalazków , zastosow ań cudownej, tajem niczej siły

■elektryczności, w k tó re ta k obfitem je s t

■ostatnie dziesięciolecie, przybyw a znow u jed en. T elefonograf Poulsena, ja k ju ż n azw a jeg o m ów i—połączenie telefonu i fonografu—stan ow i jeden z p rzyrzą­

dów, k tó ry ch przeznaczeniem je s t zupeł­

ne usunięcie różnic czasu i przestrzeni.

D la dokładnego zrozum ienia teg o przy­

rządu, odznaczającego się, ja k większość genialnych tw o ró w m yśli ludzkiej, nad­

zw yczajną p ro sto tą pom ysłu i budowy, w ypada pow iedzieć kilka słów o zasa­

dzie zw ykłego telefonu i mikrofonu, s ta ­ now iących zazw yczaj jednę całość. F ig. 1 przedstaw ia zasadę urządzenia zw ykłego telefonu. B a te ry a elektryczna, skład ają­

ca się z kilku ogniw Leclanchea lub D a­

niela, w y tw a rz a w obwodzie I o słabym oporze prąd elektryczny. P rą d ten prze­

chodzi przez m ikrofon A,, składający się :z pręcika w ęgla, k tórego końce są za­

ostrzone i um ieszczone w odpowiednich w głębieniach dw u p ły tek węglowych.

J e ż e li w pobliżu m ikrofonu um ieścim y przedm iot, w y d ający jakikolw iek dźwięk, natenczas fale głosow e p ow ietrza w pro­

w ad zają pręcik w ęglow y w drgania, nie­

w idoczne dla oka, ale w y starczające dla w yw o łania zm ian oporu obwodu w iel­

kości kilk u ohmów. Poniew aż w ed łu g p raw a Ohma natężenie prądu je s t od­

w rotn ie proporcyonalne do oporu, przeto natężenie p rądu w obwodzie podlega zm ianom i faluje w zależności od w yso­

kości, n atężen ia i b arw y dźwięku. W ob­

w ód I je s t w łączon a cewka wt ; prąd o zmiennem natężeniu, przebiegający przez

nią, w yw ołuje w skutek indukcyi w cew ­ ce u'.J: składającej się z w ielkiej ilości zw ojów cienkiego drutu i tw orzącej w raz z telefonem obwód w tórny, p rądy indu­

kow ane zmienne. Napięcie prądów w tó r­

nych jest dostatecznie w ielkie dla w y ­ w ołania w obwodzie II, którego opór w skutek długości przew odników (przeno­

szącej nieraz 1000 Jem), je s t bardzo znaczny, natężenia dochodzącego do 0,0001 am pera. N a stacy i odbiorczej p rąd zm ienny przebiega przez cewkę ics , w ew nątrz której znajduje się sztabka z m iękkiego żelaza. Skutkiem działania p rądu sztabka ta nabiera w łasności ma-

WfAM—\

Fig. 1.

gnetycznych, zależnych od kierunku i n a ­ tężenia prądu, i w prow adza w drganie cienką blaszkę żelaza, um ieszczoną w po­

bliżu n :ej. R ezultatem ty ch d rgań są d rg an ia głosow e pow ietrza; telefon od­

tw a rz a dźwięki, w ytw orzone w pobliżu mikrofonu.

Je że li w obwód prądu zm iennego za­

m iast telefonu w łączym y m aleńki elek­

trom agnes M, którego biegu ny są N i S, i pom iędzy niem i prostopadle do p łasz ­ czyzny osi m agnesu um ieścim y sztabkę ze sta li (na fig. 2 w idzim y jej przekrój), natenczas sztabka ta stanie się magne-_

sem, którego bieguny znajdow ać się bę-

(6)

N r 7 clą w p u n k tach n i s. P o n iew aż w ob­

w odzie I I k rąży p rąd zm ienny, przeto natężenie i rozm ieszczenie m agnetyzm u w sztabce podleg a w ahaniom peryodycz- nym. Z ależnie od w ysokości dźw ięku bieg un y sztab k i k ilk a se t albo i k ilk a t y ­ sięcy raz y w ciąg u sekundy zm ieniają swój znak i natężenie. Je ż e li tera z za­

m iast sztabki użyjem y d rutu, lub cienkiej taśm y stalow ej i będziem y go szybko przesuw ali prostopadle clo płaszczyzny osi elektrom agnesu, n aten czas różnym stadyom n atężen ia i kieru n k u prądu, k rą ­ żącego w obwodzie II, będą odpow iadały różne odcinki drutu. Skutkiem te g o dru t te n w swej całej ro zciąg ło ści n ab iera w łasności m agnetycznych; przy tem czę­

ści jego, n astępujące po sobie, będę n a ­ m agnesow ane n ie je d n a k o w o : zarów no natężenie, ja k i rodzaj m agnetyzm u czę­

ści drutu, idących po sobie, pod leg a pe- ryodycznym zmianom, zależnie od w yso­

kości i b a rw y dźw ięku. F ig . 2 przed­

sta w ia w zasadzie rozm ieszczenie m a­

gnetyzm u w zdłuż osi drutu. P oniew aż, jakeśm y ju ż pow iedzieli, n atężenie prądu w obwodzie I I nie p rzek racza 0,0001 am- pera, przeto i n atężen ie m ag n ety zm u d ru tu m usi być n ad er słabe. W samej rzeczy n a w e t zapom ocą najb ard ziej do­

kładnych in stru m en tó w nie jesteśm y w stanie go w ykazać. T em bardziej po­

dziw u godnym je s t fakt, że ów niezm ier­

nie słaby m agnetyzm sta li w zupełności w y sta rc z a dla najdokładn iejszeg o od tw o ­ rzenia dźw ięku pierw o tneg o , t. j. dźw ię­

ku, k tó ry w m ikrofonie, odległym o set­

ki kilom etrów , w y w o ła ł zm iany oporu obw odu I.

Je ż e li drut, n am ag n eso w an y skutkiem d ziałan ia p rąd u zm iennego, będziemy przesuw ali z t ą sam ą szybkością co po­

przednio pom iędzy b ieg u n am i e lek tro ­ m agnesu (fig. 3), a w obw ód I I zam iast cew ki w2, w łączym y telefon, n atenczas d ru t przez in d u k cy ą w zbudzi w obwodzie I I szereg prądó w zm iennych, k tó re z kolei w y w o ła ją w telefon ie szereg dźw ięków te j sam ej w ysokości i barw y, co dźwięki, k tó reśm y poprzednio w y w o ­ ła li w pobliżu m ikrofonu, i różniących się od nich ty lk o natężeniem . O peracyą

tę m ożna przeprow adzić dow olną ilość raz y n a w e t po upływ ie znacznego czasu.

N asz d ru t stalow y stanow i poniekąd odbitkę dźw ięku podobnie, ja k w alec fonografu Edisona. W drucie tym nie- w idzialnem i liniam i są zaregestrow ane w szystkie poszczególne cechy dźwięku, w szystkie jeg o subtelne odcienie. S talo­

w y d ru t telefo no grafu n o tuje skrzętnie dźwięki przesłane doń z odległości setek kilom etrów , aby je później odtw orzyć dow olną ilość razy. Jeżeli teraz d ru t nam agnesow any w telefonografie prze­

prow adzim y pom iędzy biegunam i elektro­

m agnesu M, (fig. 4), przez któ reg o zwoje przepływ a sta ły prąd b a te ry i E, to d ru t ten nam agnesuje się w swej całej ro z ­ ciągłości jednostajnie. Czynność ta zatrze w ięc ślady, jak ie dźwięki, zareg estro w a­

ne przez telefonograf, w nim w yryły.

B y d ru t nam agn esow an y jedn o stajn ie módz użyć do ponow nego zano to w ania dźwięków, w y p ad a dla skom pensow ania m agnetyzm u początkow ego d ru tu w łą ­ czyć w obw ód elem ent w tó rn y e (fig. 3) odpow iedniej siły elektrobodźczej. P rz y użyciu sprzęgu, przedstaw ionego n a fig.

3 i 4, w obwodzie I I m am y ju ż nie p rąd y zmienne, lecz prąd stały, któ reg o natężenie u leg a drobnym w ahaniom na sk utek indukcyjnego w p ływ u cew ki wt , albo też drutu. W szystkie czynności, następu jące po s o b ie : zareg estro w an ie dźw ięku, je g o odtw orzenie i z a tarcie m ag nety cznego w izerunku tego ż w dru­

cie stalow ym —m ożna z łatw o ścią usku­

tecznić zapom ocą teg o sam ego elek tro ­

m agnesu przez użycie odpow iedniego

(7)

N r 7 WSZECIISWIAT 103 sprzęgu, co znakom icie upraszcza budo­

w ę całego przyrządu.

T elefonograf posiada w ażn ą przew agę nad zw ykłym fonografem Edisona. Po pierw sze, jakeśm y już powiedzieli, po­

zw ala on na w yw ołanie dźwięków, k tó ­ rych źródło może być odległe o wiele setek kilom etrów od m iejsca jeg o od­

tw orzenia; następnie odtw orzenie dźw ię­

ku odbyw a się ze znacznie w iększą dokładnością. D źw ięki w ydobyte z te- lefonografu w olne są od wszelkich szmerów, k tó re zazw yczaj tow arzyszą dźwiękom fonografu Edisona. Szmery te pochodzą od ta rc ia piórka o w alec i t. p. P o n iew aż w telefonografie Poul- sena regestro w an ie dźw ięków polega w yłącznie na zjaw iskach elektrom agne­

tycznych, przeto dźwięki, odtworzone przezeń, są w olne od szm erów postron ­ nych. J a k w idzieliśm y, zatarcie śladów dźw ięków zano tow an ych je s t rzeczą łatw ą; w fonog rafie E disona w ym aga ono ponow nego o b to czen ia, w alca. Zato w ad ą telefo n o g rafu w obecnej fazie jego rozw oju je s t to, że dźw ięki oddaw ane przezeń, są nader słabe. N ie uleg a je d ­ n a k w ątpliw ości, że ta trudność z ła t­

w ością da się usunąć. Jeszcze jednę nie­

dogodność telefon o grafu stanow i znaczna ilość d ru tu niezbędnego dla zanotow ania dość n a w e t kró tk iej rozm owy. W apa­

ratach , budow anych przez firm ę Mix i G enest w Berlinie, szybkość, z jaką d ru t musi być przesuw any pomiędzy biegunam i elektrom agnesu, w ynosi 2 m n a sekundę. D la zano to w ania trzym inu- tow ej rozm ow y w y pada zatem użyć 360 m drutu! Mix i G enest u żyw ają taśm y stalow ej o 3 mm szerokości i 0,05 mm grubości. Taśm a ta odwija się z jed neg o w alca i naw ija się na dru g i podobnie, ja k to m a miejsce w a p a ra ta c h M orsea, i przechodzi po drodze pom iędzy biegunam i elektrom a­

gnesu. N a w alce teg o rodzaju m ożna z łatw o ścią n aw in ąć kilka kilom etrow tak ie j taśm y. P raw dopodobnie przez za­

stosow anie odpow iednich w ym iarów róż­

nych składow ych części przyrządu szyb­

kość, z ja k ą d ru t w ypada przesuw ać dla otrzym ania dokładnej reproduk-

cyi dźwięku, da się znacznie zm niej­

szyć.

Dźw ięki, zanotow ane w telefonografie,:

m ożna z łatw o ścią rozesłać całem u sze­

reg u ap arató w odbiorczych. W tym celu w ystarcza użyć taśm y bez końca naw iniętej na dw a cylindry, obracające się w kierunku strzałek (fig. 5). E lek­

trom agnes 1, w łączony w obwód w tó rn y telefonografu, regestruje dźwięki, elek­

trom agnesy 2, tw orzące w raz z przyna- leżnem i do nich telefonam i stacye od­

biorcze, o d tw arzają je, elektrom agnes 3 wreszcie zaciera ślady dźw ięków już odtworzonych. Zapom ocą tego a p a ra tu można rozsyłać jakiek olw iek wiadom ości całem u szeregow i abonentów .

N astępnie telefonograf pozw ala na jednoczesne prow adzenie dw u rozm ów zapom ocą tego sam ego drutu. Z asada

rS r i

V

•,crt

Fig. 5.

tak iego urządzenia je s t bardzo prosta.

Jeżeli zam iast jedn ego elektrom agnesu w obwód I I w łączym y jeden za drugim dw a jednakow e elektrom agnesy, n a te n ­ czas d ru t stalow y zareg estru je rozmowę, a przez użycie a p a ra tu odbiorczego (fig. 3), zaopatrzonego w tak ież same elektrom a­

gnesy, będziemy j ą m ogli odtworzyć.

Jeżeli jedn ak zw oje jed neg o z elektro­

m agnesów a p a ra tu odbiorczego będą naw inięte w ręcz przeciw nie, aniżeli zwoje drugiego, natenczas siły elektro- bodźcze indukow ane się znoszą i rozm o­

w y w ogóle nie usłyszym y. Jeżeli na drucie stalow ym zapom ocą dw u p ar elektrom agnesów , z któ ry ch jed na po­

siada zwoje naw inięte w ty m samym,

d ru ga zaś w przeciw nych kierunkach,

zapiszem y jednocześnie 2 rozm ow y i n a ­

stępnie drut ten będziem y przeprow a­

(8)

N r 7 dzali pom iędzy biegunam i dw u p ar

elektrom agnesów , tak ic h sam ych ja k p o ­ przednio, tw o rzący ch w raz z telefonam i 2 obwody oddzielne, natenczas każdy z nich odtw orzy nam in n ą rozm owę.

L.

S E N.

(Dokończenie).

R ów nie w ażnem ja k zbadanie w a ru n ­ ków, od k tó ry c h zależy głębokość snu, je s t zbadanie w aru n k ó w zasypiania.

P ierw szym i najbardziej znanym w a ­ runkiem je s t osłabienie lub usunięcie w szelkich w rażeń z m y s ło w y c h : z a sy p ia ­ m y najszybciej w ciemności, w spokoju, kiedy nic nas nie uciska, g d y a n i nie je s t zazim no an i zagorąco.

Ze isto tn ie czuw am y ty lko dzięki te ­ mu, że odbieram y u staw iczn ie Ayrażenia zm ysłowe, to w y n ik a ła tw o ze znanego dośw iadczenia Strtim pella. W klinice lipskiej p rzeb y w ał p ię tn a sto le tn i uczeń szew cki z pow odu choroby nerw ow ej, k tó rą Strtim pell zalicza do h isteryi.

U p acy en ta te g o coraz bardziej tęp ia ło czucie tem p eratu ry , d otyku i bólu, aż w reszcie doszło do zupełnego znieczule­

n ia całej skóry i błon śluzow ych u w e j­

ścia do ja m ciała. M ożna było k a te te- ryzow ać pęcherz, sondow ać odbytnicę, po­

ruszać palcem nagłośnię, a p acy en t nic nie czuł. D alej zan ikł zm ysł m ięśniow y i uczucie znużenia. „G dy przez farad y- zow anie m ięśni lub n erw ów w p ra w ia n o m ięśnie w najsilniejsze skurcze, chory w najm niejszym choćby stopniu nie odczuw ał te g o “. R u ch ó w biernych, ja k ie w ykonyw ano z je g o członkam i, zupełnie, w razie zam kniętych oczu, nie odczuw ał.

Striim pell pow iad a o tym osobliw ym p a c y e n c ie : „Często, po zaw iązan iu mu oczu, obnosiliśm y go po pokoju, kładli go n a stół, n ad aw aliśm y rękom i nogom najdziw aczniejsze i najn iew y g od u iejsze położenia, a on o tem w szystkiem p o ję­

cia nie m iał. Trudno słow am i opisać w yraz zdum ienia n a je g o tw a rz y , g d y

na ra z w położeniu takiem zdejm ow ano mu opaskę z oczu“. B ra k uczucia znu­

żenia dał się stw ierdzić w sposób n a s tę ­ pujący. „G dy p acy ento w i zasłonięto oczy i kazano podnieść ram ię i u trz y ­ m ać na w ysokości, czynił to bez w y sił­

ku. Lecz po 1 —2 m inutach ram ię po­

czynało drżeć i opadać, choć p acy en t zupełnie teg o nie o d czu w ał1*. W n a s tę p ­ stw ie stra c ił on poczucie sm aku i pow o­

nienia oraz p rze stał odczuw ać parcie na stolec i mocz. W końcu n a stą p iła jesz ­ cze ślepota lew ego oka i g łu cho ta p ra ­ w ego ucha. „G dy mu zasłaniano oko zdrow e i zaty k an o w a tą zdrow e u c h o ,' w ów czas w pierw szych chw ilach w y ra ­ żał zdziw ienie, przez uderzanie rękam i w pow ietrzu s ta ra ł się w yw ołać w raże­

n ia słuchowe; lecz ju ż po 2 —3 m inutach ru c h y te u staw ały , oddech i tętn o s ta ­ w a ły się spokojniejsze, jednostajniejsze.

M ożna było tera z zdjąć opaskę z oka.

Oczy były zam knięte; chory był p o g rą ­ żony w głębokim śn ie “. G dy ta k sztucz­

nie uśpionego w śród dnia pacy en ta po ­ zostaw iono w spokoju, sen ten w sprzy­

ja ją cy c h w aru n k ach zew nętrzn ych trw a ł po kilk a godzin. O budzenie ze snu n a ­ stępow ało dopiero, w obec bądź co bądź w zrastającej pobudliw ości mózgu, na sku­

te k nieznacznych, nie dających się un ik ­ nąć bodźców zew nętrznych lub też pod w pływ em ta k zw anych „bodźców w e­

w nętrznych". Je ż e li um yślnie chciano obudzić chorego, m ożliw e to było tylko przez działanie na zdrow e ucho bodźcem słuchow ym lub przez skierow anie pro:

m ieni św ia tła n a zdrow e oko. K łucie, szczypanie, w strząsan ie całem ciałem p o ­ zo sta w a ły bez skutku. „Często—po w ia­

da Strtim pell— odw iedzałem chorego śród nocy, kiedy w szyscy dokoła w n a jg łę b ­ szym byli pogrążeni śnie, w ynosiłem go z łóżka, kładłem n a chłodnej podłodze, targ a łe m za w łosy i t. d., lecz spał spo­

kojnie dalej. G dy zaś otw ierałem mu p raw e oko i trzym ałem przed niem św ie­

cę zap alo n ą lub kilk ak ro tn ie nad lew em uchem zaw ołałem n a ń po im ieniu, w ó w ­ czas pow oli budził się ze sn u “.

D w a przy p ad k i podobne spostrzegano

w klinice m onachijskiej profesora Ziems-

(9)

N r 7 WSZECHŚWIAT 105 sena. T a ty lk o była tu różnica, że

w ty cli przypadkach funkcyonow ały jesz­

cze oba uszy i oczy. N atom iast i tu taj stw ierdzono najdokładniej zupełne znie­

czulenie całej skóry, oraz błony śluzowej, u s t i gardzieli. W jednym z ty ch p rzy­

p adkó w stw ierdzono zupełny zanik zm ysłu pow onienia i smaku, rów nież b rak zm ysłu m ięśniow ego oraz poczucia

■znużenia, głodu i p ragnienia, p arcia na mocz i stolec. „M ożna było palcem d o tyk ać łącznicy g a łk i ocznej i rogów ki o b ud w u oczu, m ożna było łącznicę ująć pincetem —żadnego czucia ani zam knięcia p o w ie k 11. P a c y e n t po trafił w ykonyw ać ru ch y dowolne, póki kontrolo w ał je w zrokiem . W razie oczu zam kniętych n a to m ia st w szelkie ruch y staw ały się niem ożliwe. G dy zatyk an o uszy, p rze­

s ta w a ły też funkcyonow ać m ięśnie k r ta ­ n i : p acy en t nie b y ł zdolny do w ydania dźw ięku. P rz y p ad e k ten skończył się w yzdrow ieniem , przynajm niej pod w zglę­

dem czynności cielesnych; pozostało ty l­

ko pew ne upośledzenie psychiczne.

W przypadku drugim , dotyczącym 5 8-letniej kobiety, kom pletnem było ty l­

ko znieczulenie skóry, n ato m iast brak p ow onienia by ł całk ow ity tylko po p ra ­ w e j stronie, a b rak sm aku praw ie zupeł­

n y po tejże stronie. P rzyp adek ten z a ­ kończył się śm iercią. P ośm iertn e b ad a­

nie m ózgu nie w ykryło w nim żadnych zboczeń.

U obudw u p acy en tów zaw sze szybko n astęp o w ało zasypianie po zam knięciu

■obudwu oczu i z a tk a n iu obudw u uszu.

P ie rw sz y pacy en t spał ju ż po ‘/4—V2 m i­

n u ty i m ożna było już po ta k krótkim czasie usunąć opaskę z oczu i w atę z uszu. Ze snu teg o budził się on tylko pod w pływ em silnych bodźców słucho-- w ych i św ietlnych. Lecz gdy nie sto ­ sow ano środków sztucznych, gdy nie z aw iązyw an o mu oczu i nie zatykano uszu, cierpiał on zazw yczaj na bezsen­

ność. „P o zostaw io ny sam sobie sypiał w nocy zaledw ie 1.'2 — l 1 2 god zin y11.

U pacyentk i wspom nianej osobliwem by ­ ło to, że po zaśnięciu sztucznem ju ż po ja k ie j m inucie z przerażeniem się budzi­

ła. N ie zapom inajm y, że u niej znieczu­

lenie nie było ta k zupełne, ja k u owych dw u w ym ienionych pacyentów .

Ze w szystkich ty ch trzech spostrzeżeń w ynika w yraźnie, że unikanie w rażeń zm ysłow ych je s t najw ażniejszym w a ru n ­ kiem zaśnięcia. N ie je s t to w szelako w aru nek jedyny, w yłączny. W opisie sw ego spostrzeżenia pow iada Strum pell, że człow iek w ykształcony chyba nie za­

sypiałby ta k prędko ja k ów chłopiec szewcki, którego inteligen cy a zresztą w czasie zdrow ia zupełnie była n o r­

m alna.

K to ma w m ózgu złożony duży zapas w iadom ości i obrazów wspom nień, mi- m owoli i bezwiednie niem al żyw i się nim i spożyw a go. P ra c y m yśli nie m ożna ta k łatw o uspokoić i uśpić. Oto przyczyna, dla której ludzie w iedzy i myśli, ludzie żyw ej inteligencyi często z ta k ą trudn ością zasypiają. W słynnych sw ych m ow ach K ai'ol E rn e st B a e r po­

w iad a : g dy m łody człow iek prag nie się poświęcić zaw odow i akadem ickiem u, zw ykło go się poddaw ać egzaminowa dla spraw dzenia zapasu jego wiedzy;' słuszniej byłoby w szakże spraw dzić, czy spędzał on ju ż noce bezsenne nad ro z ­ jaśnieniem kw estyj naukow ych.

To, co pow iedzieliśm y tu o p racy um ysłowej, stosuje się w wyższym je sz ­ cze stopniu do w szelkich pobudzeń du ­ szy w skutek nam iętności. I te pobudze­

n ia m uszą być uspokojone przed zaśnię­

ciem. P rz y b y w a ją atoli jeszcze w szelkie m ożliw e inne w aru n k i psychiczne, od który ch spełnienia zależy możność za­

sypiania. U w ielu ludzi zaśnięcie zależy od pew nych naw yknień. W szelkie zbo­

czenie od ty ch naw yknień sprow adza bezsenność u ludzi w rażliw ych. Staje się u nich zupełnie zrozum iałem , że p ierw szą noc w obcem miejscu, w no- wem łóżku spędzają bezsennie. G dy nie k ład ą się spać o zw ykłej porze, rów nież

„ze snu się w y b ija ją 11. A pow tarzanie

się częste ty ch zboczeń od w arunków

zw ykłych może po ciągnąć za sobą sta łą

bezsenność. J e d n ą z najgłów niejszych

przyczyn bezsenności je s t obaw a przed

bezsennością. Sam a myśl o tem, że nie

zaśniem y w e w łaściw ej porze, m ęczy

(10)

i prześladuje człow ieka i czyni sen p ra ­ w idłow y i dłuższy niem ożliw ym . W obec teg o dla lekarza m yślącego i psycholo­

gicznie w yk ształco n eg o o tw iera się tu pole bardzo w dzięcznej pracy, leczenia psychicznego. N ależy zw alczyć auto- su g g e sty ą chorobow ą, n ależy usunąć zakłócenie psychiczne. T rzeba ty lk o n a j­

troskliw iej w y strzeg ać się jed n o stro n n o ­ ści; nie n ależy sta ra ć się sprow adzić w szelkiej bezsenności do p rzyczyn w y ­ łącznie psychicznych. R ów n ież częstą przyczy n ą je s t n ied ostateczn e uży w an ie mięśni, brak ruchu. Lecz i tu znów je d ­ nostronności w y strz e g a ć się trzeba.

W przeciw nym razie zd arzy ć się może ja k owem u lekarzow i, k tó ry pow iada p a c y e n to w i: „m usi pan m ieć w ięcej r u ­ chu n a p o w ietrzu ", n a co p a c y e n t: „ p a ­ nie doktorze, jeste m listonoszem ". N ie ­ jedn ego biednego, anem icznego n e u ra ­ sten ik a lekarz pędzi bez spoczynku przez gó ry i doliny, g d y tym czasem po trzeb a m u nade w szystko spoczynku. W szystko w tym razie po lega n a bardzo subtel- nem indyw idualizow aniu.

Do w a ru n k ó w zaśnięcia należy także,

j

o ile się zdaje, anem ia m ózgu i całej głow y. K ażd y może n a sam ym sobie zaobserw ow ać, że zasyp ia źle, jeżeli g ło w a je s t w stanie przekrw ienia, co poznajem y n a jła tw ie j po tem , że uszy są zaczerw ienione i gorące. U ludzi sennych uszy są zim ne i blade. N a m iękkiej poduszce, w k tó rej g ło w a g łę ­ boko zapada i nie może się przeto ochłodzić, sypia się gorzej niż n a p o ­ duszce m ocno w ypchanej, w k tó rą g ło w a głęboko zasun ąć się nie może.

U siłow ano w ielo krotnie znaleźć dow o­

dy dośw iadczalne n a poparcie tego, że w e śnie k rew odp ływ a z m ózgu a za­

w arto ść k rw i w p o zo stałych o rg an ach w zrasta. N ajnow sze odpow iednie dośw iad­

czenia były dokonane przez H ow ella.

P o słu g u ją c się w łaściw ym przyrządem (t. zw. pletysm ograf), dow iódł on, że podczas snu objętość ram ien ia pow ięk­

sza się.

B ardzo in teresu jące dośw iadczenie w y ­ ko n ał C h ristem w e F re ib u rg u pod k ie­

runkiem prol. K riesa. C hłopiec cztero ­

letn i przybył do kliniki chirurgicznej z defektem w kości czaszkowej. M ając dw a la ta spadł on z dość znacznej w ysokości i doznał uszkodzenia czaszki.

W p raw ej okolicy potylicow ej stw ier- towrano guz spory, długi na 10 cm, szeroki 4 cm, miękki, pulsujący. P u lso ­ w anie odbyw ało się w spółcześnie, izo- chronicznie z tętn em serca; niety lk o wyczuć, lecz i dojrzeć m ożna je było.

D okoła guza kość je s t jak gdyby ostrym instrum entem obcięta, guz wryraźnie ja k ­ gdyby w ystępuje z w n ętrza czaszki.

C hristernow i udało się zapom ocą przy ­ rząd u sam opiszącego (Mareya) ruch y te g o guza notow ać w postaci krzyw ej, w y ­ raźnie w skazującej pulsacye. Otóż, p o d ­ czas g d y dziecko zasypiało, krzywa, w skazyw ała d o k ład rie obniżenie fali, dow odzące zm niejszania się ilości k rw i w m ózgu.

N iedokrew nością m ózgu objaśnia się też ła tw o senność o padająca nas po obfitszem je d z e n iu : krew spływ a do organów tra w ie n ia a m ózg skąpiej zo­

staje n ią zasilany.

Oto spostrzeżenie zajm ujące, k tó re zrobić może każdy, gdy m a k a t a r : podczas snu u staje w ydzielanie błony śluzow ej nosa. F a k t ten najprościej w ytłum aczy ć się daje tak że anem ią g ło ­ w y całej podczas snu.

Je że li anem ia m ózgu je s t w arunkiem głębokiego snu, byłoby przeto słusznem i zrozum iałem , ażeby część m ózgu, k tó ra p raco w ała najusilniej, była też n ajsłabiej w e śnie ukrw iona. U przew ażnej liczby ludzi—u praw orękich —tą częścią m ózgu je s t lew a półkula. S tąd to zapew ne pochodzi, że instyn kto w nie przew ażna Część ludzi sypia na praw ym boku.

L ew a połow a g łow y staje się s k u tlie m teg o chłodniejszą. D ru g ą przyczyną, dla k tó rej w iększość ludzi leży na p ra ­ w ym boku, je s t to, że serce przez to p racu je spokojniej. U lew orękich, m ań­

k u tó w p o w staje kolizya. A żeby ochło­

dzić p ra w ą połow ę głow y, pow inniby leżeć n a lew ym boku, ze w zględu zaś n a spokojniejszą pracę serca na p ra ­ wym. O to dlaczego nie w szyscy m ań-

| kuci śpią na boku le w y m , choć czyn

(11)

N r 7 WSZECHŚWIAT 107 to w iększa ich część. M niejsza n a to ­

m iast robi ustępstw o na rzecz serca i sypia n a praw ym boku. Lueddeckens, k tó ry w ty m kierunku przeprow adził b ad ania statystyczn e, znalazł, że z p o ­ m iędzy 62 m ańkutów 35 sypiało na boku lew ym , 19 na praw ym a 8 leżąło w e śnie na w znak.

G dy ostatecznie zbierzem y tę niew iel­

k ą liczbę danych faktycznych, k tó re posiadam y o śnie, czy będziemy w s ta ­ nie w ytw orzyć sobie pojęcie o istocie ty ch zmian, jak ie zachodzą w m ózgu podczas zasypiania i przy budzeniu się?

Czy potrafim y tym czasem w ytw orzyć sobie przynajm niej hypotezę o istocie snu?

N iejednokrotnie podejm owano próby t a ­ kiego w yjaśnienia hypotetycznego. P u r- kinje (1789 — 1868) przypuszczał, że sen następuje n a skutek przerw y w przew od­

n ictw ie—zarów no dośrodkowem ja k i od- środkow em —pom iędzy w ielkiem i półku­

lam i m ózgow em i a resztą mózgu. T łu ­ m aczył on, że w rażenia zm ysłowe nie dochodzą ju ż do świadom ości śpiącego, o ile nie przekraczają pew nej siły, przy k tórej przew odnictw o znów zostaje przy­

wrócone. O bjaśniał także sw ą hypotezą pew ne zjaw isko, którego praw ie wszyscy ludzie dośw iadczają często w m arzeniach sennych, m ianowicie, że m ięśnie w y ła ­ m ują się z pod w pływ u w o l i : śnimy np., że leżym y na torze kolejowym, po ciąg ju ż ju ż się zbliża, chcemy podnieść się i uciec, ale nie jesteśm y w stanie się poruszyć. W ola ma swe siedlisko w dużych półkulach m ózgowych, lecz p rzerw any je s t zw iązek pom iędzy niem i a ośrodkam i, k tó re rząd zą nerw an i idą- cemi do mięśni. T eoryi P urk injego w now szych jeszcze czasach bronił of- ta lm o lo g w iedeński M authner.

P rz ec iw te j teo ry i przem aw ia spo­

strzeg an y przez G oltza w ażny fakt, że m ianow icie pies pozbaw iony półkul m ózgow ych jeszcze w ykazyw ał kolejny p raw id łow y bieg stanów czuw ania i snu.

G d y b y pom im o to teo ry a P urk in jego w części przynajm niej m iała zachow ać słuszność, należałoby j ą odpowiednio zm odyfikow ać.

T ak ą zm odyfikow aną teo ry ą snu, w y­

jaśn ia ją c ą to zjaw isko zgodnie ze w spół­

czesnym stanem badań histologicznych, w yłożył prof. D uval przed T ow arzystw em biologicznem paryskiem w r. 1895.

! D uval przypuszcza, że w e śnie połącze-

; nie pom iędzy neuronam i przeryw a się

j

w skutek tego, że w ciąg ają one w łókien- k a swych zakończeń drzew iastych. W łó- k ienka te zatem działają podobnie jak n ;bynóżki (pseudopodia) ameb, k tó re ju ż- to się w ydłużają, już znów w c ią g ają

j

się do protoplazm y am eby. G dy w łó- kienka zakończeń drzew iastych dwu j neuronów sty k a ją się ze sobą, lub g d y

j

tak ie w łókienka jednego neuronu obej­

m ują kom órkę zw ojow ą drugiego, w ów ­ czas neurony złączone są ze sobą—

m am y stan czuw ania. Z chw ilą w szakże i cofnięcia się w łókienek kom unikacya się

przeryw a - zasypiam y.

W celu uspraw iedliw ienia swojej hy- p otezy D uval pow ołuje się na to, że anatom W iedersheim w idział w kom ór­

kach zw ojow ych m ózgu L eptodora hya- lina, m ałego przezroczystego raczk a ruchy amebowe, oraz n a inne znane ' spostrzeżenie, m ianowicie, że w ydłużenia protoplazm atyczne kom órek w ęchow ych w ykazują ruchy.

Jeżeli zgodzim y się n a tę hypotezę, będziem y m usieli w każdym razie p rz y ­ puścić, że przerw a w połączeniach po­

m iędzy neuronam i nig dy we śnie nie ro zciąg a się n a w szystkie n e u ro n y : pew ne części m ózgu—pom yślm y ty lk o 0 ośrodku oddechowym w rdzeniu przedłużonym-—funkcyonują bez przerw y.

1 w w elkich półkulach m ózgow ych przerw a, o ile się zdaje, je s t zawsze tylko częściowa, przynajm niej u tych ludzi, którzy śnią w nocy.

Przypuszczenie częściowej p rzerw y pom iędzy neuronam i podczas snu objaś­

nia nam częściow ą dysocyacyą w yobra­

żeń w kojarzeniach sennych. P o dczas czuw ania w szystkie w yobrażenia ko jarzą się ze sobą i dzięki poprzednim do­

św iadczeniom całego życia, łączą się

w zupełnie określone i trw ałe łańcuchy

i szeregi. I dlatego n a jaw ie dość jest

jednego w rażenia zm ysłow ego dla w y w o ­

(12)

łan ia nieprzerw an ego łań cu ch a w y o b ra­

żeń. M ózg przeto nie zaznaje spoczynku aż do chwili, kiedy p rzy zasypianiu nie n a stą p i dysocyacya w yobrażeń. Że w szakże nie je s t ta dysocyacya dosko­

nałą, o tem św iadczą sny. S zeregi w yobrażeniow e u człow ieka śniącego znacznie są p lastyczniejsze niż u czu w a­

jąceg o ; ła tw o d ają się one sp ajać w now e łańcuchy, k tó ry c h tw o rzen iu n a ja w ie s ta ją na przeszkodzie uprzednio w yrobione łań cu ch y trw ałe . P o dobnie zachow uje się człow iek hy p n o ty zo w an y , przez co staje się p o d atn y m do su g gesty i. Z łatw o śc ią m ogą tu być w y ­ w o ły w an e now e łań cu chy w y o b rażen io ­ w e, albow iem łań cu ch y daw niejsze są rozluźnione, rozprężone. A a u to su g g e sty e chorobow e d a ją się w sk u te k teg o p rze ­ zw ycięży ć.

D u v al ro zw in ął sw ą h y p o tezę tak ż e

<lla objaśnienia snu sztucznego pod w pły w em środków nasennych i dla w y ­ tłu m ac z e n ia d ziałania pew n ych tru c izn sy stem u nerw ow ego, ja k np. k u rary . Z nam ieniem je s t dobrej hypotezy, że w y ja śn ia ona więcej, niż sam e ty lk o z jaw isk a, do k tó ry ch w y jaśn ien ia b yła pow ołana; ta k też h y p o teza D u v ala okazuje się odpow iednią do tłu m aczen ia w ielce osobliw ego zjaw iska, sp o strz eg a ­ neg o u chorych histerycznych, m ian o w i­

c ie n a g łe g o w y stęp o w an ia i zn ik an ia porażeń n erw ó w ru ch o w y ch i znieczuleń j nerw ów czuciow ych.

P ro feso r L ópine w L yonie pop iera sw ojem i spostrzeniam i w y w od y D uvala, lecz z drugiej stro n y nie n ależy całej te j sp raw y bynajm niej u w a ż a ć ' ju ż za o stateczn ie udow odnioną. S ąto ty m cza­

sem próby tłu m aczen ia zja w isk a bądź co bądź n a d e r zaw iłego. D ość będzie, g d y w końcu przytoczym y, że najnow sze p o g lądy w ygłoszone przez A p ath y eg o i B eth eg o znów ro d zą w ątp liw o ści co do słuszności p o g ląd ó w D u v ala i Le- pinea.

M . FI.

KORESPONDENCYA WSZECHŚWIATA.

Międzyrzec d. 9 lutego 1902 r.

Św iatło zw ierzyń cow e w idziane w d. 4 lutego r. b.

Chociaż miałem już sposobność obserw ow ać kilk ak ro tn ie św iatło zw ierzyńcow e, d o strze­

gane w naszych szerokościach najłatw iej w ieczoram i w lutym i m arcu, nigdy je d n a k i nie zdarzyło mi się widzieć go ta k w yraźnie,

| ja k w dniu 4 b. m., co przypisać należy nad er czystej na te n czas atm osferze, k tó ra od początku zim y aż do chw ili obecnej

| rzadko kiedy pozostawiała w olną zupełnie od

| chm ur, zasłaniających dla naszego w zroku zjaw iska odbyw ające się bądź w samej atm o­

sferze, bądź w przestrzeniach nieskończenie

| daleko po za nią leżących. D opiero w ie ­ czorem 4 lutego, jak to ju ż w spom niano, niezw ykła przejrzystość pow ietrza, przy um iarkow anym m rozie i łagodnym w ietrze wschodnim , ujaw niła w całej p ełai daw no nie w idzianą piękność pogodnego nieba, okry teg o w porze obecnej najśw ietniejsztm i i zbiorow iskam i gw iazd, na k tó re co chw ila spoglądałem idąc ulicą około 7 godziny tegoż wieczora. Podczas jed n eg o z tych momen-

J

taln y ch spojrzeń skierow anych ku niebu, zauw ażyłem n a zachodniej je g o stro n ie w y­

raźną jasność, zasłoniętą od dołu szeregiem jednopiętrow ych dom ów położonych po d ru ­ giej stro n ie ulicy. W pierw szej chw ili,

| w idząc tylko g órną cząść św iatła sięgającego do w ysokości przeszło 50°, nie um iałem sobie w ytłum aczyć je g o pochodzenia. W yszedłszy je d n a k za m iasto, na m iejsce zupełnie o tw a r­

te, przekonałem się niebawem , że mam przed sobą zjaw isko, k tó rem u nadano miano św ia­

tła zw ierzyńcow ego czyli zodyakalnego, lub zorzy zw ierzyńcow ej, a to dlatego, że oś rzeczonego św iatła przypada praw ie w k ie ­ ru n k u ek lip ty k i na ;niebie, a tem samem i w k ieru n k u pasa zw ierzyńcow ego czyli zodyaku. Św iatło przezem nie ro zpatryw ane, przedstaw iało się w kształcie bardzo zbliżo­

nym do przepołow ionej w poprzek elipsy, nachylonej w ierzchołkiem ku południow i, a po d staw ą zw róconej do słońca, znajdujące­

go się podów czas od dw u godzin pod p o zio ­ mem ziemi. P ow ierzchnia teg o św iatła zaj­

m ow ała p rzestrzeń rozpościerającą się m iędzy nielicznem i w tej stro n ie gwiazdam i, z k tó ­ ry ch kilka małej wielkości, rozrzuconych gdzieniegdzie, prześw iecało z po za św ietla­

nej pow łoki, inne zaś albo znajdow ały się bardzo blizko jej obw odu albo się n aw et z nim stykały, z ty ch ostatnich zapam iętałem tylko a, T P egaza od zachodu, ’{ B arana na w ierzchołku, o, ’<] W ieloryba od południa.

Św iatło, ograniczone powyższem i punktam i, m iało b arw ę białą, najsilniej jaśniało w bliz- kości swej osi, słabiej po Dokach, najsłabiej u w ierzchołka; mimo zm niejszającego się k u brzegom natężenia, k o n tu ry jego odcinały się dość w yraźnie na ciemnem tle nieba, zw łasz­

cza po stronie południow ej, mniej dokładnie

od zachodu, a najm niej w idzialne b y ły

(13)

N r 7 WSZECHŚWIAT 109 u szczytu, w reszcie u podstaw y przy pozio­

mie ziemi zdaw ały się zupełnie ginąć w śród m ajaczących się w oddali przedm iotów i w y ­ ziewów dolnych w arstw pow ietrza. Św iatło to swym najsilniejszym blaskiem dorów ny­

w ało najjaśniejszym okolicom drogi mlecznej, chociaż początkow o od tej ostatniej, przed wyjściem z m iasta, w }dało mi się błahszego natężenia, co niew ątpliw ie pochodziło stąd, że św iatła uliczne, na k tó re idąc zmuszony byłem spoglądać, osłabiały w rażliw ość sia t­

ków ki oka, znalazłszy się jed n a k w zupełnej ciemności przez dłuższą chwilę, przekonałem się o doznanem złudzeniu. Czas trw ania zjawiska, o którem mowa, nie jest mi znany, [ gdyż ani początku ani końca jeg o nie obser- ! wowałem, m ogę tylko zaznaczjć, że o go- ! dżinie 8 i pół nie pozostało po niem n a j­

m niejszego śladu. Spodziewałem się, że w następnym dniu zapow iadającym się zrana piękną pogodą, uzupełnię braki w moich spostrzeżeniach, w krótce potem musiałem się pożegnać z tą myślą, gdyż pojaw iające się chm ury zakryły zaraz po południu szarą pow łoką niedaw no jeszcze ta k jasne niebo.

D opiero 6 lu teg o wieczorem dostrzegłem między dw iem a chmurami znaczną część prze­

świecającego św iatła zwierzyńcowego, k tó re w idocznie skutkiem k ontrastu, zachodzącego między cierunem zewsząd otoczeniem a jaś­

ni ścią św iatła zdaw ało się odznaczać nader silnym blaśkitm , m ogącym uchodzić za łunę bardzo dalekiego pożaru, gdyby nie biała je g o barw a, zdradza.ąca inne pochodzenie.

Niepom yślnie rozpoczętą obserw acyą unitm o- żebnił do resz ty gw ałtow ny w ia tr wschodnio- południow y napędzający przy 5» m rozu śnież­

ne chmury, k tó re w niedługim czasie rozpo­

sta rły się n ad całym horyzontem . W 24 g o ­ dziny potem padał już deszcz trw ający z małemi przestankam i w ciągu 8 lutego.

W obec takiego stan u pow ietrza można p o ­ w ątpiew ać czy nadarzy się w krótce również dogodny wieczór ja k w dniu 4 lutego, k tó ­ ry b y łączył w sobie te w szystkie w arunki, ja k ic h koniecznie potrzeba dla należytego uw ydatnienia ta k subtelnego pojawu, to j e s t : czystej atm osfery, nieba pozbaw ionego księ­

życa i w iększych p la n e t na zachodzie, k tó re swym blaskiem zaćm iew ają blade światło zorzy zw ierzyńcowej.

B. Eichler.

AKADEMIA UMIEJĘTNOŚCI W KRAKOW IE.

W Y D Z I A Ł M A TE M A T Y C Z N O - PR Z Y R O D N IC Z Y .

Posiedzenie z d. 3 lutego 1902 r.

P rz ew o d n icz ący : d y rek to r F. K reutz.

P o s i e d z e n i e n a u k o w e .

1) Członek W . K ulczyński referuje o swo­

jej pracy pod t y t . : „Species O ribatinearum (Ouclms.) in G allicia collectae11.

Z działu O ribatinae (Oudemans), należące­

go do roztoczów O ribatidae, au to r zebrał w Galicyi przy pomocy ś. p. Ja n a Cieślika i prof. B. K otuli, tudzież p. *S. Stobieckiego, 21 gatunków . P o d łu g dzieła „Das Trerreich", w którem rodzinę O ribatidae opracow ał A.

Michsel, opisano do r. 1897 z całej ziemi 22 gatunków pew nych i 4 w ątpliw e; jednakże, zdaniem autora, z owych dw udziestu dwu Michaela pew nych, przenieść należy trzy g a­

tunki (Damaeus concolor, nigrofem oratus, ni- tens) do innej podrodziny (Erem acinae O ude­

mans), dwa zaś (D. patelloides i sufflexus) ściągnąć w jeden, tak, że pozostaje g a tu n ­ ków 18, t. j. o 3 mniej, niż znaleziono w Ga­

licyi.

W idoczne zaniedbanie podrodziny O rib ati­

nae tłum aczy się trudnością w zbieraniu g a ­ tunków do niej należących, po części bardzo drobnych (największy ma 1,5, najm niejszy 0,36 mm długości), niesłychanie powolnych, a co najgorsza, mających zwyczaj noszenia na sobie oskórków wrzuconych podczas le­

nienia się, skorup z jaj, szczątków roślin, grudek zeschłej ziemi, niekiedy tak wielkich, ja k cały kadłub zw ierzątka, i t. d. Ten zwy­

czaj utrudnia także często w wysokim stop-

| niu oznaczanie okazów, k tó re przedtem z nie- j m ałym trudem i stra tą czasu czjścić trz e b a pod m ikroskopem zapomocą włosów ostro zakończonych; włos ludzki, ucięty, zagruby byłby do tej roboty, wym agającej wielkiej ostrożności, aby nie poodryw ać lub nie p o ła ­ mać na pow ierzchni zw ierzęcia kolców lub szczecinek, k tó ry ch k ształt i rozmieszczenie należą do istotnych cech gatunkow ych.

Opisy dotyczące gatunków z rodzaju Ori- b a ta (Damaeus) niedość t ą dokładne, uw zględ­

niają pew ne tylko cechy a pom ijają inne, niemniej w ażne a po części naw et prow adzą­

ce pewniej i w ygodniej do rozróżnienia i po­

znania gatunków . Za drobne są te zw ierzęta do badania lupą, navs et bardzo znacznie po­

w iększającą, a niew ygodne do badań m ikro­

skopowych, bo nieco zaw ielkie i p o k ry te w arstw ą chityny grubą, bardzo kruchą i nie­

przezroczystą.

W nom enklaturze rodziny O ribatidae istn ie ­ ją znaczne trudności stąd pochodzące, że w Niemczech od czasu ja k C. L. Koch w la­

tach 1835—1844 zebrał i opisał, mniej lu b więcej niedokładnie, w ielką ilość gatunków , n ik t praw ie po nim nie zajmował się tym działem, a opisy niedostateczne i rysunki K o ­ cha musiały tw orzyć głów ną podstaw ę póź­

niejszych badań we Francyi, A nglii i W ło­

szech. Na podstaw ie zebranych w Galicyi okazów można stanowczo tw ierdzić, źe n ie­

któ ry ch gatunków , opisanych przez Kocha, badacze późniejsi nie odszukali i nazw am i ich pooznaczali m ylnie g atu n k i inne, których Koch nie znał.

Ażeby m ateryał zebrany w yzyskać pod każdym wzglęcłtm zgodnie z obecnym stanem wiadom ości o podrodzinie O ribatinae, a u to r opisał i odrysow ał nietylko g atu n k i nowe (w liczbie dziesięciu), lecz także dawniej po­

znane, zw racając przytem uw agę na nie-

uw zględnione dawniej cechy, oraz wykazał

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przed rozpoczęciem analizy okresu dy- luwialnego w Niemczech Schmidt zatrzy ­ muje się jeszcze chwil kilka nad sprawą człowieka przedpaleolitycznego, jak o

ności odjemnej, należy więc przyjąć, że stanowią w atomach odjemne końce ich pól elektrycznych. Wielkość elektronów odjemnych, których promień wrynosić ma

Natychmiast gasną wszystkie j lampy, co jest dowodem, że prąd przepłynął w przeważnej części przez wstęgę, a fakt ten daje się objaśnić tylko wtedy,

Stańmy w kierunku linij sił w ten sposób, żeby biegły one od dołu ku górze (od stóp ku głowie) i patrzmy na poruszający się przewodnik : jeżeli się on

dził po mistrzowsku. Utleniając cy- mol, Nencki zauważył już wtedy ciekawą bardzo różnicę, źe w organizmie utlenia się naprzód grupa propylowa a dopiero

grzewa się przytem wcale; widocznie więc energia chemiczna danej reakcyi w ogniwie nie objawia się w postaci energii termicz nej, lecz przemienia się w energią

Czwarty z wymienionych pasów żył, dla produkcji złota ważny bardzo, położony na wschodniej pochyłości Sierra Newady, jest w bezpośrednim związku ze skałami

skim zawartość krzemu i glinu, lecz przekonali się wkrótce, że te domieszki nie są przyczyną osobliwych własności tej stali. Zajęli się przeto ci uczeni