4 2 (1636). W arszawa, dnia 19 października 1913 r. Tom X X X II.
PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A “ . W Warszawie: ro c z n ie r b . 8, k w a rta ln ie r b . 2.
Z przesyłką pocztową ro c z n ie r b . 10, p ó łr . r b . 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W R e d ak cy i „ W s z e c h ś w ia ta " i w e w sz y stk ic h k s ię g s r n iach w k ra ju i za g ran icą.
R e d a k to r „W szechśw iata** p r z y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y 6 d o 8 w ie c z o re m w lo k a lu re d a k c y i.
A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A Jsft. 37. T elefon u 83-14.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
U T R W A L E N I E P O D S T A W D O Ś W I A D C Z A L N Y C H H Y P O T E Z Y
A T O M I S T Y C Z N E J . (Badania P e rrin a i R utherforda) ]).
Sir 01iver Lodge, w ybrany na przewod
niczącego tegorocznego zjazdu B ry ty j
skiego Stowarzyszenia popierania postę
pów wiedzy, wygłosił mowę o „Ciągło
ści" 2), która swą nieoczekiwaną orygi
nalnością zwróciła na siebie uwagę sze
rokiego ogółu; w mowie tej zasłużony fizyk poruszył kw estye takie, ja k sto su nek wiedzy do wiary, realność życia po
zagrobowego i możliwość oddziaływania dusz zmarłych na zjawiska św iata mate- ryalnego, odrębność sił życiowych od sił fizyczno-rchemicznych; poruszył wreszcie i kw estyę bardziej specyalną budowy materyi, wypowiadając swe prześw iad
czenie o ciągłości świata materyalnego,
') R efera t w ygłoszony w „Kole mat. - fiz.“
■w W arszaw ie dnia 20 w rześnia r. b.
s) „C ontinuity" — N aturę, num er z dnia 1 1 września r. b. str. 33.
który tylko napozór wydaje się nam nie
ciągłym, atomistycznie zbudowanym.
Przyznać należy, że sir 01iver Lodge żadnej z tych niezmiernie trudnych a zre
sztą nienowych kwestyj nie rozstrzygnął;
wypowiedział tylko swe zdanie, oparte na bogactwie przeżyć i płynące z głębo
kiego i szczerego przekonania. Trudno oczywiście dyskutować o życiu pozagro- bowem i t. p., gdyż są to raczej kw estye metafizyki i wiary, niż wiedzy. N iew ąt
pliwie jed n ak niepodobna przyjąć bez do
statecznych dowodów teoryi ciągłości materyi. Przyznać należy, że pogląd taki nie ujm uje całokształtu nowszych badań i dlatego musi być odrzucony.
Kwestya ciągłości lub nieciągłości m a
teryi je s t również dawna, ja k fizyka i fi
lozofia. Chodzi o to, czy m ateryę można dzielić do nieskończoności, otrzymując przytem wciąż drobne części jednorodne, analogiczne w swych własnościach z ma- teryą pierwotną, czy też — istnieje kres podzielności, i własności materyi należy tłumaczyć własnościami owych jej części już niepodzielnych. W dziejach fizyki przeważał to jeden, to drugi punkt wi
dzenia. W ystępując w obronie ciągłości
materyi, Lodge idzie bezpośrednio śla
658 WSZECHSWIAT No 42
dem wielkiego F arad ay a i wyobraża so
bie* że eter kosmiczny jednorodny spaja ze sobą pozornie rozdzielne cząstki ma- teryalne. Niewątpliwie piękna koncepcya eteru kosmicznego, ogarniającego zjaw is
k a wszelkie, posiada dla nas urok n i e wypowiedziany; trudno jed n ak nie przy
znać, że pojęcie eteru związane j e s t z t y lu trudnościami i sprzecznościami, że n a uka spółczesna skłonna je s t raczej do zupełnego odrzucenia tego przez ta k d łu gi czas zasadniczego wyobrażenia niż do jego zachowania. Z drugiej strony za
stęp taktów doświadczalnych, w których u w y d atn ia się s tr u k tu r a ziarnista matę ryi, rośnie bezustannie; ich w ytłum acze
nie i powiązanie je s t możliwe tylko w za- łożeniu, że istnieją najdrobniejsze cegieł
ki tak materyi, ja k o też elektryczności.
Jeżeli więc teoryą fizyczna ma być w y raziciel ką nie naszych uczuć subjektyw - nych, lecz faktów doświadczalnych, to, przyznać należy, że w chwili obecnej j e dynie pogląd atomistyczny może być p u n k te m wyjścia dla rozległych teoryj fizycznych
W artykule niniejszym zamierzamy mó
wić o podkładzie doświadczalnym hy p o tezy atomistycznej, opisując metody, k tó re pozwoliły Perrinow i i Rutherfordowi oznaczyć zupełnie zgodnie w dwu o dręb
n ych dziedzinach zasadnicze stałe, ch a
rak teryzu jące atomy m ateryi i e le k try c z ności.
W teoryi cząsteczkowej m ateryi i elek
tryczności w yróżniam y dwie wielkości zasadniczo ważne: liczbę cząsteczek, za
w arty ch w cm 3 gazu, wziętego w w a ru n kach normalnych, i ładunek elem en tarn y czyli ładunek atom u elektryczności, elek
tronu. D wie te wielkości są ze sobą wza
jemnie związane. Doświadczenie w s k a zuje nam bowiem wielkość ładunku elek
trycznego potrzebnego do wydzielenia c en ty m etra sześciennego danego gazu drogą elektrolizy. Jeżeli przez n' ozna
czy m y liczbę atomów zaw artą w c m 3 g a zu (w gazach jednoatom ow ych liczba ta będzie równa n, to j e s t liczbie c z ą s te czek), przez E ładunek całkowity, zużyty
do wydzielenia tej ilości gazu, i przez e ład u n ek elementarny, to
E 6 = — — j w ’
gdyż wiadomo, że ładunek elementarny równy je s t ładunkowi jonów elektrolity
cznych (Thomson, Townsend, Millikan).
W fizyce molekularnej ubiegłego s tu lecia punktem wyjścia dla poznania wła
sności cząsteczek była cynetyczna teoryą gazów. Oparta na hypotezie o budowie i oddziaływaniu wzajemnem cząsteczek, posługująca się często nader skompliko
wanym aparatem matematycznym , wi
kłająca się nieraz w rachun k ach i hypo- tezach uzupełniających, teoryą ta budziła niechęć w wielu umysłach. W niechęci tej zapominano je d n a k często o zasługach tej teoryi na polu odkryć doświadczal
nych. Z odkryć tych niewątpliwie n aj
bardziej zaimponowało, wywarło na umy
sły nieprzygotowane wrażenie najsilniej
sze odkrycie Maxwella niezależności t a r cia w ewnętrznego gazu od jego gęstości.
Rzecz tę można ująć w sposób zupełnie elem entarny, intuicyjny. Wiemy z do
świadczenia codziennego, że różne ciecze m ają nader różny stopień lepkości. W eź
my kilka jednakow ych naczyń (ab na fig. 1), zaopatrzonych w ru rki odpływo
we włoskowate, biegnące poziomo (be).
Ciecze w nich zawarte poddajmy jedna
kowemu ciśnieniu. Zauważymy wówczas, że niew szystkie ciecze z równą łatwością przechodzą przez ru rk i włoskowate. N aj
wolniej przepływać będą ciecze takie, ja k gliceryna, syrop cukrowy, olej ry c y
nowy i t. p. Przypisujem y to tarciu w e
wnętrznem u cząsteczek. W rurce wło- skowatej możemy sobie pomyśleć szereg w arstw spółśrodkowych. W arstw a ze
wnętrzna, przylegająca do ścianek rurki
j e s t nieruchoma (dowodzi tego doświad
M 42 WSZECHSWIAT 659
czenie); w skutek tarcia w ywiera ona dzia
łanie ham ujące na w arstw ę z kolei do niej przylegającą; ta hamuje trzecią itd.
Warstwy te przedstawiliśmy w przekroju poprzecznym na fig. 2. Tak więc prze-
(Fig. 2).
pływ przez ru rk i włoskowate pozwala nam wyznaczyć spółczynnik tarcia w e
wnętrznego, to je s t lepkości cieczy. Na- ogół biorąc, ciecze gęste są bardziej lep
kie od cieczy rzadkich, choć nie je st to prawidło całkiem ogólne.
Podobnież i gazy okazują opór podczas przechodzenia przez rurki włoskowate, choć w mniejszym stopniu, niż ciecze.
Maxwell (1860) przewidział, że spółczyn
nik tarcia wewnętrznego gazów je s t nie
zależny od ich gęstości, a późniejsze do
świadczenia w zupełności potwierdziły ten wywód (w granicach w każdym ra zie do V60 atmosfery). Ten wynik je s t dla naszego poczucia rzeczywistości czemś bezwzględnie paradoksalnem, gdyż w y daje nam się niemal pewnem, że w g a
zie gęstszym cząsteczki muszą częściej zawadzać o siebie, a więc i tarcie w e
wnętrzne musi być silniejsze. Jeżeli j e dnak staniemy na gruncie teoryi cyne- tycznej gazów, to prawo Maxwella wyda się nam niemal intuicyjnem. Tarcie we
w nętrzne powstaje na granicy w arstw o niejednakowej prędkości. Wyobraźmy sobie kilka w arstw takich (fig. 3). War-
- *;
V)
(Fig. 3).
stwa pierwsza nadaje przyśpieszenie w ar
stwie 2-giej, d ru g a—trzeciej i t. d.; jed n a
je s t ja k b y pociągana przez drugą. Te- orya cynetyczna rozumie to w sposób następujący. W warstwie-pierwszej p ręd kość średnia cząsteczek w kierunku przez strzałkę wskazanym je s t większa niż w warstwie drugiej i t. d. Przyspie
szenie je s t nadawane warstwie drugiej w skutek tego, że niektóre cząsteczki w a r
stwy pierwszej przechodzą poprzez g ra
nicę pomiędzy temi warstwami; je d n o cześnie i niektóre cząsteczki w arstw y 2-giej przechodzą do w arstw y 1-szej, co wywiera na tę ostatnią działanie h am u jące. Liczba cząsteczek, przechodzących z warstwy do warstwy, zależy od dwu czynników: cząsteczek w okolicy pasa granicznego i ich średniej drogi swobod
nej. Gdy gaz zgęścimy, powiększy się liczba cząsteczek proporcyonalnie do ci
śnienia, lecz jednocześnie powiększy się tyleż razy częstość spotkań, średnia dro
ga swobodna zmniejszy się odpowiednio i skutkiem wzajemnej kom pensaty w pły
wu obudwu czynników tarcie w ew nętrz
ne gazu nie zmieni się wcale. To samo oczywiście można wyrazić i w formie matematycznej. Okazuje się, że spół
czynnik tarcia wewnętrznego gazów mo
że być przedstawiony zapomocą wzoru:
vj = 0,35 cpX !) . . . (1)
gdzie c oznacza średnią prędkość ruchu cząsteczek, p — gęstość gazu, X—średnią drogę swobodną, vj — spółczynnik lepko
ści. Gdy p rośnie, X maleje proporcyonal
nie, i spółczynnik tarcia zewnętrznego nie zmienia się. Oprócz X, wszystkie wielkości, które spotykamy w tym wzo
rze, mogą być wyznaczone doświadczal
nie; c prędkość cząsteczek można obli
czyć z ciśnienia gazu a), p — zapomocą
ł) Ob. Boltzmann. Vorlesungen iiber G-asthe- orie. W yd. 2-gie, str. 81.
2) Pozw olim y sobie przypom nieć niedość ści
sły, lecz zato nader prosty w yw ód Joulea. W y obraźmy sobie prostopadłościan o kraw ędziach a, b, C (fig. 4). Przypuśćm y, że w 1 cm 3 mam y n cząsteczek gazu; w takim razie w naczyniu naszem mam y ich nabc. Załóżmy dalej, że k ie
runki osi .spółrzędnych są rów noupraw nione i że
w kierunku każdej z tych osi biegnie w danej
chwili 1/3 cząsteczek z prędkością c. W takim
660 WSZECHSWIAT J\Ts 42
ważenia, spółczynnik lepkości — zapo
mocą obserwacyi przepływu gazu przez rurki włoskowate. Tym sposobem zna
leziono, że w 15°C średnia droga swo
bodna azotu, wziętego pod ciśnieniem atm osferycznem nie przewyższa 0,000 1 m m , czyli j e s t sześć razy mniejsza od długości lali światła żółtego.
W wyznaczeniu «, liczby cząsteczek w cm3, weźmiemy za p un k t wyjścia zna
ną nam już wartość średniej drogi swo
bodnej. Teoryą wskazuje, że śred n ia dro
ga swobodna j e s t odwrotnie proporcyo- nalna do liczby n i powierzchni cząstecz
ki poszczególnej. Otrzymuje się tu wzór:
X = -T7=- L---. . . (2) V
2tu n s
2gdzie s oznacza średnicę cząsteczki (ści
ślej biorąc—sferę jej oddziaływania; ob.
Boltzmann, 1. c., str. 70). W ostatnim wzorze spotykam y ju ż wielkość n, która nas właśnie interesuje; mamy w nim j e dnak jed n ę jeszcze niewiadomą s, i d la
tego dla rozstrzygnięcia tego zag ad n ie
nia musimy znaleść jedno jeszcze rów na
nie wiążące n i s. Takiego rów nania do
starczają pomiary, dotyczące skroplenia gazów. W yobraźm y sobie w pierwszem przybliżeniu, że cząsteczki gazu m ają po-
a
(Fig. 4)..
razie prostopadle do ściany bc biedź będzie 1/3 nabc cząsteczek; przez uderzenie (kule są sprę
żyste), kierunek prędkości zm ienia się na prze
ciw ny i cząsteczka przekazuje ściance naczynia, ilość ruchu 2mc. Cząsteczka biegnie od ściany bc do przeciw ległej i z pow rotem przez czas
—y —-, na sekundę więc uderza o ściankę —r>~—' razy. Tym sposobem ciśnienie, rów ne podług te o ry i cynetycznej gazów całkow itej ilości ru chu, dostarczonej jednostce pow ierzchni w ciągu jed n o stk i czasu = 1/3 nabc X ~ 2 c a— ^ 2mc:bc=
1/3 nm c!. Oznaczmy energię cynetyczną cząstecz
ki poszczególnej Vs mc"- przez w, otrzym am y wówczas:
p =
1/3nmc'1 = 2/3 11 • 7» = 2h nw-
stać kulistą. Objętość cieczy otrzymanej z gazu je st w każdym razie większa niż objętość wszystkich tych kulek, bo p r z e cież, jak k o lw iek będą ściśnięte, pozosta
n ą pomiędzy niemi przestrzenie nieza- pełnione; z drugiej strony mało je s t p ra
wdopodobne, by objętość cieczy, prze
wyższała objętość kulek więcej, niż dzie
sięciokrotnie, gdyż ciecze są nader mało ściśliwe. Ponieważ objętość kulki o śre-
( - Y
, . , . , 4
ti: \ 2 / TC 3 3 dnicy s równa j e s t — V - - —- — ,
3 o
przeto możemy napisać co następuje w przypadku objętości v, zajmowanej przez 1 cm3 gazu skroplonego:
Wiadomo, że dla azotu np. v = 1/sn , t.j., że 1 cm s gazu skroplonego zajmuje obję
tość 813 razy mniejszą od swej objętości pierwotnej. Równanie drugie i związek, dopiero co znaleziony, pozwalają w yzna
czyć zarówno n, jako też i s. Okazuje się, że n musi być zaw arte pomiędzy 2,5 X
1 0 18a 250 X
1 018. Wielkość n mo
żna też wyznaczyć na podstawie znanego rów nania van der Waalsa, które, ja k wia
domo, w dość rozległych granicach ści
śle w yraża własności gazów rzeczywis
tych. To równanie brzmi:
(p + £ ) { v - b ) = n r ,
gdzie a, b i B są to stałe; gdy a— b ~ 0, mamy do czynienia z gazem doskonałym.
W wywodzie wzoru tego, opartym na t e oryi cynetycznej gazów, przypisuje się cząsteczkom gazowym zarówno zdolność odpychania się wzajemnego, gdy są n a d miernie zbliżone do siebie, jako też przy
ciągania, gdy odległość pomiędzy niemi przekroczy pewną wartość graniczną.
Z teoryi tej wynika, że równa się objętości zajmowanej przez kule cząste
czek, więc:
b rc s 3
T “ ” 6 ’
Wiążąc ten wzór z wzorem 2, znów bę
dziemy mogli wyznaczyć zarówno n, jako też s. Podstaw iając we wzory wspomnia
ne stałe fizyczne, znalezione dla argonu,
Ais 42 WSZECHSWIAT 661
Perrin otrzymał na n liczbę 2,77 X 1019, zawartą w granicach poprzednio określo
nych.
Metodom teoryi cynetycznej gazów nie
jedno można zarzucić. Tak, by osiągnąć wyniki zgodne z danemi doświadczenia, wikła się ona coraz bardziej w hypote- zach dodatkowych; Maxwell np., niemo- gąc wytłumaczyć całokształtu danych do
świadczalnych zapomocą najprostszego wyobrażenia o molekułach, mających w ła
sności kul sprężystych, założył był póź
niej, że cząsteczki odpychają się wza
jemnie odwrotnie proporcyonalnie do pią
tej potęgi ich odległości wzajemnej; van der Waals *) znowu zakłada, że cząstecz
ki prócz zdolności odpychania się wza
jemnego m ają i zdolność wzajemnego przyciągania się. To nagromadzenie hy- potez wraz z zawiłemi rachunkami, pod
kopywało powagę wywodów teoryi cyne
tycznej. W każdym razie były nowe, bardziej bezpośrednie sposoby jej sp raw dzenia. Dał je P errin a).
Dla P errina punktem wyjścia były ob- serwaćye nad tak zw. ruchem Brownow- skim. W roku 1827, wkrótce po odkry
ciu objektywów achromatycznych, przy
rodnik angielski Brown spostrzegł, że małe cząstki, zawieszone w cieczy prepa
ratów mikroskopowych, poruszają się wciąż ruchem najzupełniej bezładnym, chaotycznym. To się podnoszą, to opa
dają, przeskakują to wprawo, to wlewo, biegnąc zygzakowato. By ten ruch za
obserwować, należy się bacznie przyjrzeć preparatowi, a kiedy się go ma przed oczyma, doznaje się łatwo złudnego w ra
żenia, że ruch ten to w ynik przypadko
wych prądów konwekcyjnych, wywoła
nych w preparacie przez drobne różnice temperatur; zjawisko to wydaje się ana- logicznem z temi pyłkami powietrza, k tó re w promieniu słonecznym tańczą na
J) Boltzmann, Yorlesungen uber Gastheorie, tom II, rozdz. 1 -szy.
2) Je a n P errin. M ouvement B row nien et mo- lecules. Journ. de P hys. 1910, str. 5. Ob. również piękną książkę popularną tegoż autora p. t. „Les atom es“.
wszystkie strony. Błędności takiego poj
mowania dowiódł utalentowany ekspery
m entator Gouy (1888).
Gouy okazał, że, gdy w ruchach pył
ków, mamy do czynienia z ruchem sko
ordynowanym całych grup cząstek, gdzie kierunek prądu wyraźnie się zaznacza, to w ruchu Brownowskim cząstki p oru
szają się w zupełnej niezależności jed n a od drugiej; ruch ten trw a wciąż tak w mieście, ja k i na wsi, jest niezmienio
ny na powierzchni ziemi i w podziemiach, w świetle słońca i w mroku niemal zu
pełnym, niezależny od barw y promieni oświetlających i od n atu ry cząstek two
rzących zawiesinę.
Ten ruch j e s t zarazem żywem zaprze
czeniem drugiej zasady termodynamiki w stosunku do układów mikroskopowych.
Cząstki samoistnie się podnoszą; jeżeli więc zechcemy utrzym ać zasadę zacho
wania energii, będziemy musieli zgodzić się, że wzrost energii potencyalnej czą
stki indywidualnej odbywa się kosztem energii cieplnej ośrodka, gdyż inne czyn
niki zewnętrzne w grę tu nie wchodzą;
podczas podnoszenia się cząstki musi więc zachodzić miejscowe obniżenie te m peratury. Tego rodzaju zjawiska uważa
my właśnie w termodynamice za niezisz- czalne, i niemożność ich urzeczywistnie
nia j e s t podstawą doświadczalną drugiej zasady termodynamicznej. Znane je st dobrze klasyczne doświadczenie Joulea, dowodzące istnienia równoważnika ciepl
nego energii mechanicznej; uważamy za niemożliwe odwrócenie tego doświadcze
nia x); odwrócenie polegałoby na tem, że po wykonaniu doświadczenia, ciepło po
brane przez kalorym etr przechodziłoby z powrotem w energię potencyalną cię
żarków, przyczem kalorym etr oziębiałby się, mlynekby się obracał, a ciężarki podnosiły się w górę; podobnież niemo
żliwy je s t ruch do góry zawiesiny cięż
szej od ośrodka. Prawda, że, stojąc na gruncie hypotezy molekularnej już od- dawna przewidywano, że druga zasada nie w yraża niemożebności, lecz tylko
*) Por. Planck „Thermodynamik", 1911, str.
79— 8 to
662 WSZECHSWIAT N r 42
nieprawdopodobieństwo; prawda, że już Maxwell wyobrażał sobie demona, k tó ry by mógł urzeczywistnić rzeczy z pu n k tu widzenia drugiej zasady niemożliwe 1), lecz to była tylko koncepcya czysto t e oretyczna, możliwość umysłowa, a nie—
rzeczywistość pod zmysły podpadająca.
St. L andau.
(Dok. nast.).
O Z W A L C Z A N I U S Z K O D N I K Ó W O W A D Z I C H Z P O M O C Ą N A T U
R A L N Y C H IC H W R O G Ó W .
W zwalczaniu różnych szkodników owadzich nieocenione przysługi w y św iad
czają nam n atu raln i ich wrogowie, p rzy czyniając się mniej lub więcej sk u tecz
nie do ich wytępienia. Od dość dawna też ludzie zwrócili uw agę na znaczenie ptaków i ssawców owadożernych, biorąc je naw et pod ochronę w celu zwiększe
nia liczby tych naszych pomocników w oczyszczaniu pól, lasów i ogrodów z owadów szkodliwych.
Na znaczeniu owadów drapieżnych i pasorzytnych poznano się znacznie póź
niej, chociaż pomoc ich częstokroć bywa jeszcze skuteczniejsza. Rzuca się jednak mniej w oczy i udział ich w tępieniu owadów szkodliwych jest znacznie t r u dniejszy do stw ierdzenia. Ale zato gdy zwrócono ju ż raz n ań uw agę i g dy za
częto badać dokładnie ich życie i zn a
czenie w gospodarstw ie przyrody, osią
gnięto zdumiewające wyniki praktyczne, o których przed pół wiekiem nikom u ani się śniło i które częstokroć są tak n ie
1) Ow demon, obdarzony szatańską zręczno
ścią, m iał stać na straży klapy zrobionej w prze
grodzie, przepoław iającej naczynie z gazem. Miał on otw ierać klapę ilekroć biegła ku niej cząstka o prędkości większej od prędkości średniej. Tym sposobem ciepło nagrom adzałoby się w jednej kom orze naczynia, i w przypadku k lap y dosko
nałej, funkcyonującej bez tarcia, o trzy m y w alib y śm y przejście ciepła od ciała zim niejszego do cieplejszego bez żadnej kom pensaty.
zwykłe, że przechodzą najbujniejszę na
wet fantazyę.
Szczególnie ciekawe są wyniki osią
gnięte w ostatnich latach w Ameryce północnej przez badanie wrogów dwu europejskich szkodliwych prządek, prze
siedlonych do Ameryki, mianowicie: b ru dnicy nieperki (Ocneria dispar L.) i ku- prówki rudnicy (Porthesia chrysorrhoea).
Wiadomo, że różne rośliny i zwierzęta, przeniesione do innego kraju, którego w arunki nie są dla nich wręcz szkodli
we, rozmnażają się tam nieprawdopodob
nie obficie, z powodu braku naturalnych wrogów, tępiących ich w ojczyźnie.
To właśnie stało się z obu wyżej wspo- mnianemi prządkami, które przypadkiem zostały zawleczone do Ameryki. W praw dzie i tam są różne gąsieniczniki, osy, łowiki i inne drapieżne lub pasorzytne owady, karmiące się ciałem własnych współbraci, ale te amerykańskie gatunki, przyzwyczajone do miejscowych owadów, nie zaczepiały wcale europejskich przy
byszów—nieparki i rudnicy.
To też dzięki tem u obie te prządki, które w Europie mają licznych wrogów i w skutek tego tylko wyjątkowo zjaw ia
j ą się obficiej i zrządzają poważniejsze szkody, w Ameryce, niedoznając żadnych przeszkód, rozmnożyły się w tak olbrzy
mich ilościach, że stały się prawdziwą plagą i zmusiły Amerykanów do użycia wszelkich możliwych środków, aby tylko wytępić a przynajmniej zmniejszyć liczbę tych szkodników.
Najlepsze pojęcie o zrządzanych przez nie szkodach daje nam ogrom i kosztow ność stosowanych przeciwko nim śro d ków, wśród których takie, ja k zraszanie solami arsenowemi wszystkich drzew wzdłuż drogi, długiej na 300 mil angiel
skich, nie wzbudzają już dziś żadnego zdumienia.
Co jed n ak gorsza, wszystkie te środki, chociaż przyczyniają się w pewnej m ie
rze do zmniejszania rozmiarów klęski, nie okazują się atoli dość skuteczne, aby hamować w sposób widoczny rozmnaża
nie się ty ch prządek i przeszkodzić zaj
mowaniu przez nie coraz to nowych obsza
rów. Zmusiło to praktycznych A m ery
JV° 42 WSZECHSWIAT 663
kanów do poszukania pewniejszych spo
sobów walki, wywołało powstanie pro
je k tu sprowadzenia z Europy naturalnych wrogów tych szkodników, aby mogły one z równym skutkiem położyć tamę ich mnożeniu się, ja k to czynią w Europie, gdzie za ich przyczyną obecność tych prządek nie staje się nigdy powodem klęsk tak strasznych.
Stwierdzono, że w Europie na nieparce (O. dispar) w różnych okresach jej życia i rozwoju pasorzytuje około 40 gatunków błonkówek i 25 muchówrek, co razem z napastującymi j ą owadami drapieżnemi stanowi 60—70 gatunków, żywiących się kosztem tego szkodnika. Liczba zaiste imponująca! A nie policzyliśmy tu je sz
cze różnych grzybków chorobotwórczych, wywołujących epidemie wśród nieparek.
Tłumaczy to nam doskonale, dlaczego ta ćma tak stosunkowo rzadko zjawia się w Europie liczniej; i n aw et raczej mo- żnaby się dziwić, że dotychczas nie ule
gła ona doszczętnemu wyniszczeniu wo
bec tak licznych wrogów.
Rudnica (P. chrysorrhoea) znajduje się w nieco lepszem położeniu, ma bowiem tylko 22 pasorzyty z działu błonkówek i do 20 z muchówek, ale i to stanowi wcale poważny hufiec wrogów.
Ta staty sty k a wskazuje nam odrazu, że rola każdej z tych dwu ciem, jest wręcz przeciwna w Starym i w Nowym świecie: u nas z powodu mniejszej liczby wrogów rudnica częściej daje się we zna
ki niż nieparka, w Ameryce zaś nieparka je s t stosunkowo szkodliwsza, a to dlate
go, że, mając więcej wrogów w ojczyź
nie, z tamtej strony oceanu znajduje wa
runki jeszcze pomyślniejsze, niż rudnica, chociaż i tej powodzi się tam lepiej, niż u nas, ale nie w takim stopniu.
Amerykanie ocenili słusznie te stosun
ki, a, widząc małą skuteczność zwykłych środków, postanowili sprowadzić z E uro
py rozmaite pasorzytne owady i z ich pomocą prowadzić walkę ze szkodliwemi ćmami. Zadanie nie było wcale tak łat
we, ja k b y się mogło wydawać, n ik t bo
wiem przedtem nie robił jeszcze takich prób, trzeba więc było cały plan tego wprowadzania wypracować jako rzecz
zupełnie nową, a, ja k zaraz zobaczymy, wyłoniło się przytem mnóstwo przewi
dzianych i nieprzewidzianych trudności, których zwalczanie pociągnęło za sobą dużą stratę czasu i pieniędzy.
Na koszty tego nowego sposobu walki ze szkodnikami stan Massachusets, jeden z najbardziej zagrożonych, przeznaczył, poczynając od r. 1905 po 10 000 dolarów rocznie, do czego rząd Stanów Zjedno
czonych dodawał jeszcze po 2 500 dola
rów, tak, iż rozporządzano rocznie kwotą 12 500 dolarów — suma poważna, wcale jednak nie zaduża, a raczej naw et za- mała, gdy zwrócimy uwagę na różne tr u dności tego przedsięwzięcia i ogromne jego koszty: stacye doświadczalne, ich wyposażenie w narzędzia i personel, eks- pedycye na poszukiwanie potrzebnych owadów, badania prowadzone nad niemi, przewóz ich z za oceanu i t. d.
Pracowano w cichości, ale wytrwale, a chociaż osiągnięte wyniki praktyczne nie są jeszcze ta k świetne, ja k b y tego pragnęli posiadacze obszarów, nawiedzo
nych przez te szkodliwe ćmy, zdobyto je d n ak dokładną znajomość samej rzeczy, która pozwala w ytknąć wyraźną drogę dalszemu rozwojowi tego przedsięwzięcia.
Wyniki kilkoletniej pracy ogłoszono przed dwu laty (w r. 1911), w osobnej książce 1). Książka ta zawiera dużo spo
strzeżeń ogólnej natury, z któremi chce
my zapoznać czytelników Wszechświata według sprawozdania, podanego przez prof. K. Sajó w niemieckiem czasopiśmie
„Prometheus" (M 1201— 4 r. 1912).
Plan, nakreślony przez badaczów am e
rykańskich, polegał na tem, żeby z róż
nych krajów Europy za pośrednictwem doświadczonych entomologów zebrać ja k najwięcej jaj, gąsienic i poczwrarek obu ciem, a także gniazd rudnicy i przewieść je do Ameryki. Znaczna część tych szko
dników będzie zawierała w sobie nape- wno różne pasorzyty, które następnie mo
żna będzie wyhodować w Ameryce i w y
*) L. O. H ow ard and W . F. Eiske: The im- portation into th e U nited S tates of the parasites of th e gipsy m cth and th e brow n - fail m oth.
W ashington, 1911,
664 WSZECHSWIAT JVe 42
puścić w miejscowościach, nawiedzonych przez te ćmy szkodliwe.
Ale trzeba przytern było ciągle mieć n a uwadze, że w ty ch pasorzytach żyją znowuż bardzo często inne, zwane paso- rzytam i drugiego rzędu, a w ty ch je s z cze in n e—pasorzyty trzeciego rzędu. Gdy więc chodzi o jakiego szkodnika, np.
o nieparkę, to pasorzyty pierwszego rzę
du są je j w rogami a tem samem sprzy
mierzeńcami człowieka. N atomiast paso
rzyty drugiego rzędu, tępiące tam te, z n a szego p u n k tu widzenia są takiemi same- mi szkodnikami ja k i nieparka. P aso rzy ty zaś trzeciego rzędu wypada znów zaliczyć do stw orzeń pożytecznych.
Komplikuje to wielce sprawę: gdy bo
wiem w prowadzam y do ja k iejś miejsco
wości jaja, larwy czy poczwarki pew ne
go szkodnika, to znajdują się w nich nie- tylko p aso rzy ty pierwszego rzędu, a więc te, o które nam właśnie chodzi, ale i d r u giego, k tó ry ch należy właśnie unikać.
Niemówiąc już o tem, że w takich np.
gniazdach zimowych znajduje się zawsze jeszcze mnóstwo innych owadów, które szukają tam chwilowego schronienia, a które niezawsze w y stęp u ją w roli sp rzy mierzeńców człowieka.
Niemożna więc w szystkich takich pa- s orzytnych owadów wypuszczać bez k o n troli w miejscowości, gdzie g rasu ją dane szkodniki. Należy pierwej zbadać je do
kładnie, poznać ich życie i stosunek do szkodników i w ted y dopiero tępić albo osiedlać u siebie.
W edług prof. K. Sajó.
B . D yakow ski.
(Dok, nast.).
R O Ś L I N Y A E L E K T R Y C Z N O Ś Ć .
Biolog dąży do poznania w szystkich ty c h czynników,w których istnieje i k s z ta ł
tu je się życie.
Samo życie, jako abstrakcya, je s t po
jęciem, obejm ującem całokształt w a r u n ków zew nętrznych i w ew nętrznych ma- te ry i organicznej. W rów naniu Dante-
ca 1) a - f - &==^ j est ono owem C, stano- wiącem sumę wpływów zewnętrznych (b) i w ew nętrznych (a). Lecz te ostatnie, w filogenezie, kształtow ały się pod wpły
wem czynników zewnętrznych, a dzie
dzicznie są ich streszczeniem. Dlatego też poznanie życia pewnego mikrokosmu m usi obejmować poznanie makrokosmu, jako środowiska nieoddzielnego.
Stąd obraz życia nie je s t dla nas j a sny. Zupełnie zrozumiałym stanie się, gdy poznamy makrokosmos i jego ucie
leśnienie się w mikrokosmosie. A ty m czasem wiedza przyrodnicza nie zdążyła jeszcze poznać stosunku materyi organi
cznej do najcodzienniejszych i zupełnie powszechnych sił przyrody.
Do rzędu takich zagadek należy sto sunek „m ateryi żywej “ do elektryczności.
Olbrzymi rozwój wiedzy o tej postaci energii zaledwo potrącił o zagadnienia świata biologicznego i stosunek ele k try czności do biologii j e s t tak samo prawie pociągający i tajemniczy, ja k okultyzmu do psychologii.
Mimo to, że elektryczność je s t stoso
wana pod najrozmaitszemi postaciami w medycynie, niewiele wiemy o jej roli i powstawaniu w organizmie, ani też o stosunku organizmu do elektryczności atmosferycznej. I czy przypuszczenia A rrheniusa 3) są słuszne lub nie, je s t dla biologii k w estyą nierozstrzygniętą.
A przecież wywody jego są niezmiernie ciekawe. Znajduje on, że zjawiska elek
tryczne w atmosferze w ykazują peryo- dyczność odpowiadającą miesiącowi księ
życowemu, peryodyczności zaś zjawisk elektrycznych tow arzyszy peryodyczność niektórych zjawisk fizyologicznych. Np.
w jego badaniach 25 000 dat urodzeń dało dodatnie krzyw e peryodyczne. Najpo- praw niejsza zaś peryodyczność dała się ujawnić w miesięcznej regularności ko
biet, gdzie maximum przypada na 0,8 dnia po maximum napięcia elektryczne
go w atmosferze. Liczby są tu zadziwia
F elix le D antec; „Elem ents de Philosophie biologicjue*. P ary ż, 1908.
2) W „Scandinayisches Archiv fiłr Physiolo-
g i e “ z 1899 roku.
M 42 WSZECHSWIAT 665
jąco zgodne: w zależności od okresów napięcia elektrycznego okres regularno
ści powinno się obliczać na -26,605 dnia, obserwacye zaś zwykłe wykazują 26,68 dnia.
J. Pabre *) opisywał wrażliwość gąsie
nic wędrownej prządki sosnowej (Thau- matopoea (Cnethocampa) pityocampa Schiff) na zmiany barometryczne, zwia
stujące burzę. Powszechnie znany jest niepokój zwierząt, ptaków i owadów przed burzą. Niepokój ten udziela się i człowiekowi (np. w górach przed burzą z południa), szczególniej w działaniu na sen. Najbardziej reag u ją na stan elek
tryczności atmosferycznej neurastenicy, u k tórych elektryczność atmosferyczna decyduje o ich stanie zdrowia i usposo
bienia.
Dziwić powinno niezainteresowanie się szersze biologii kw estyą elektryczności w życiu, gdyż właśnie m ateryał organi
czny posłużył do w y k ry ciajej potęgi. Od czasu klasycznego doświadczenia Galva- niego (1780 r.), po stwierdzeniu istnienia elektryczności w m a tery i organicznej zwierzęcej przez niego (1786 r.), biologia, w porównaniu z fizyką, chemią i n au k a
mi technicznemi, uczyniła bardzo nie
wiele.
Do najkapitalniejszych książek z tego zakresu należą dzieła C. Matteucciego a) E. du Bois-Reymonda 3), L. Hermanna 4), W. Biedermanna 5) oraz M. Mendelssoh
na 6).
W tych badaniach zupełnie na o stat
nim planie pozostawiono rośliny. W ia
domości też dotyczące elektryczności r o
W „So«vonirs Entom ologiques“. V I serya.
Paryż, 1900 r„ str. 298—418.
2) „Traite des phenom enes electro - physiolo- giques des anim aux“. P aryż, 1844.
3) „U ntersuchungen ilber Thierische E lektri- c i t a t \ Berlin. T. I 1848. T. I I cz. 1-a 1849; ez.
2-ga 1884 oraz „Gesammelte A bhandlungen zur allgem einen Muskel-und N ervenphysik, dw a tom y 1875—1877 r.
4) H „Handbuch der P hysiologie". T. 1, oz. 1 -a i T. II cz. 1-a, 1879 r.
5) „Electro-physiologie". Jena, 1895 r.
6) Luźne arty k u ły oraz „Les Phenom enes eiectriques ohez les efcres v ivants“. P aryż, 1902.
ślinnej są nadzwyczaj skąpe. Jednakże wiemy, że prądy elektryczne w ystępują w roślinach w czasie spoczynku i w cza
sie czynnym z tąż samą regularnością, ja k i w mięśniach lub nerwach.
Już Becquerel czynił liczne obserw a
cye „nad prądami roślinno-ziemskiemi.nad przyczynami, które rozwiązują elektrycz
ność w roślinie oraz nad zjawiskami elektrycznemi w kłączach, korzeniach i owocach po wprowadzeniu platynowej igiełki galwanometru".
On też zdołał stwierdzić powszechnie istniejące w roślinach prądy mniej lub więcej regularne.
Następnie Rankę stwierdził w łodydze rabarbaru (Rheum undulatum) nietylko prądy poprzeczno ■ podłużne oraz prądy pomiędzy dwoma punktam i przecięcia podłużnego, lecz także prądy pochylenia, podobne do istniejących w mięśniach.
Według Hermanna wszystkie części uszkodzone w roślinach są odjemnie elek
tryczne w stosunku do części nien aru szonych, przytem prąd j e s t prawie ró
wnej siły z płynącym w m ięśn iu 1). Kun- kel znalazł, że nerw liścia je s t dodatnio elektryczny w stosunku do odjemnie elektrycznej powierzchni zielonej.
Badacze wzmiankowani widzieli w elek
tryczności roślinnej następcze zjawisko fizyczne, wynikające z różnicy stopnia namoczenia różnych części rośliny.
Haake pierwszy uważał elektryczność roślinną za zjawisko życiowe, związane ze sprawami wzrastania oraz szczególniej oddychania.
Istnienie prądu w roślinie zdrowej i czynnej zbadał Burdon-Sanderson. Za przedmiot studyum obrał muchołówkę (Dionea muscipula). Liście tej mięsożer
nej rośliny okazały się doskonałym ma- teryałem do tego rodzaju badań. Poznał on, że w liściu nieuszkodzonym, w s ta nie spoczynku, prąd przebiega od części, blizkiej łodygi, ku końcowi liścia. Ten prąd nazwał normalnym liścia.
*) W, 1902 roku A. D. W aller komunikował na kongresie fizyologów spostrzeżenia, z których w ynika, że prąd płynie od części uszkodzonych do nieuszkodzonych i dosięga 0 ,1 wolta, stopnio
wo, w miarę zam ierania rośliny, malejąc.
666 WSZECHSWIAT N i 42
Munk oznacza siłę tego prądu spoczyn
kowego na 0,04 — 0,05 wolta.
Munk i Burdon - Sanderson obserwo
wali zgodnie odwrócenie się raptow ne p rądu w liściach raucholówki w chwili rozwiązania działania pobudliwego przez bodziec zew n ętrzn y bądź w postaci m a łego owada, bądź też przez inne ja k ieś podrażnienie elektryczne lub też m echa
niczne.
Pobudliwość manifestowała się zmien
nym prądem po upływie zaledwie 0,25—
0,50 sekundy od chwili działania bodźca (według Munka).
Burdon-Sanderson w ykrył ponadto is t nienie prądu w dwu k ierun k ach kolej
nych, między w nętrzem a powierzchnią liścia, gdy drażnim y tę ostatnią. Szy b kość prądu w liściu oblicza na 200 mm na 1 sek. w temp. 30—32 C°.
Podobne p rądy elektryczne stw ierdzo
no dla w szystkich ja sk raw o pobudliwych roślin, j a k np. dla rosiczki (Drosera ro- tundifolia), czułka (Mimosa pudica), Ni- tella i t. p.
A. D. W aller stwierdził rozwiązywanie się prądu elektrycznego o sile 0,020 wolta (ostatnie sprawozdania; dawniej w y k azy wał tylko 0,003—0,007 wolta) w razie d ra ż nienia świetlnego. Promień wywołujący może być zarówno biały, ja k i barwny.
W aller w ykrył te prądy, przebiegające pod działaniem bodźca świetlnego od czę
ści oświetlonej do nieoświetlonej, zupeł
nie ja k w przypadku uszkodzenia, a od
wrotnie aniżeli w mięśniach i nerwach.
P rzy tem prąd w ykazują w szystkie rośli
ny. Wiele ma tu taj znaczenie. W bobie n P-> wyhodowanym z nasienia ostatniego zbioru, prąd ma siłę do 0,0170 wolta, gdy prąd, otrzym any pod działaniem tej sa- mej siły bodźca w bobie, wyhodowanym z nasienia z przed lat pięciu, dosięgał natężenia tylko 0,0014 wolta.
Przytem można też było ujawnić za
równo prąd spoczynkowy j a k i czynno
ści w te m p eratu rach leżących między
— 4 C° a -f- 40°C, a więc w granicach minimum i maximum życia.
Waller w ykazał ponadto istnienie zja
w iska pierwszorzędnej być może w a r to ści. Oto i) p rąd zjawia się pod wpływem
bodźca świetlnego tylko w liściach zie
lonych i 2) najlepiej pobudza to światło, które bywa najlepiej pochłaniane J).
R. Dubois opisał u roślin prądy trofo- taktyczne, traum atropiczne oraz prądy drażnienia. P rąd y trofotaktyczne w y stę pują od miejsc z pożywieniem ku miej
scom głodnym; istnieją one normalnie w kierunku od korzenia ku wierzchoł
kom łodygi.
U embryonów roślinnych, w nasieniu łubinu np. przez cały czas odżywiania liścieniowego, poteneyał je s t najwyższy w miejscu założenia liścienia.
P rąd y traum atropiczne w ystępują w r a zie amputowania korzeni roślin dorosłych.
R. Dubois widzi w elektryczności ro
ślinnej zjawisko fizyko - chemiczne, wy
wołane przez proste czynności zymaz.
Mendelssohn chce widzieć w prądach elektrycznych roślin zjawisko nierozdziel- nie związane z pobudliwością części mor
fologicznych, pokrewne z prądami elek
tryczności zwierzęcej, powstającemi w ko
mórkach nabłonkowych gruczołów. Lecz, o ile tam siły elektromotoryczne są roz
wijane przez komórki pojedyńcze, w ro
ślinach rozwijają je całe tkanki, złożone z komórek, połączonych ze sobą w y p u st
kami protoplazmatycznemi.
Wreszcie wspomnieć tu należy o przy
puszczeniu A. Gallardoa (1906 r.), wredług którego karyokineza je s t zjawiskiem elek- trycznem. Sprawdzając tę opinię, P. Pen- timalli 2) dowiódł, że chromosomy po
siadają ładunek odjemny, o maximum w stad y u m „diaster", gdy chromosomy w7yk azują najwyższą zdolność do ruchu.
Doświadczenia te Pentimalłi wykonywał na korzeniach h y acyn tu w ciągu 20—45 min., posiłkując się prądem o natężeniu 48,6 — 49,2 mikroamp. Przenoszenie się chromosomów w kierunku elektrod w ska
zywało wielkość i jak ość ich ładunku elektrycznego. Jed n ak Pentim alłi nie do
') Oto dla badań nad fotosyntezą nowe i cie
kaw e zagadnienie: P orów nać działanie elektro- bodźcze prom ieni pasów pochłaniania z działa
niem barw nych pasów reszty w idm a na żyw y liść zielony.
2) W A r;tu v ,f. E ip U JJ
JMs 42 WSZECHSWIAT
wiódł elektryzacyi śródciałek (centroso- my), có nie upoważnia dotąd do nazywa
nia karyokinezy zjawiskiem elektrycz- nem.
Z tego już widzimy, że elektryczność w wewnętrznem życiu rośliny ma duże, choć dotąd mało zbadane znaczenie.
Czy jed n ak można lekceważyć to zna
czenie, wobec powszechności zjawisk elektrycznych w świecie otaczającym?
Byłoby to postępkiem równie nic niema- jącym wspólnego z nauką, ja k przecenia
nie jej doniosłości. Bez zaprzeczenia j e dnak elektryczność j e s t jednym z wy
bitnych składników życia roślinnego. Bo przecież roślina nie bytuje w przestrze
ni izolowanej, przeciwnie, bardziej niż zwierzęta, je s t zależna od jakości świata otaczającego, w którym elektryczność je s t pierwszorzędnym czynnikiem.
Już Erm an i P e lle tie r *) przypisywali zie
mi (jako planecie) ładunek elektryczny odjemny. Lord Kelwin teoretycznie wnio
skował, że atmosfera musi mieć ładunek dopełniający, więc dodatni. Teoretyczne te rozumowania potwierdził doświadczal
nie Exner, robiąc ścisłe pomiary atmo
sferyczne w różnych częściach świata.
(U nas pomiary takie wykonywał w Za
kopanem nieodżałowanej pamięci prof.
A. Witkowski).
Roślina więc, unieruchomiona i przy
wiązana korzeniami do ziemi, bytuje w dwu polach elektrycznych: odjemnem ziemi i dodatniem atmosfery. Badania, przeprowadzone w 1901 r. w Harwardz- kim ogrodzie botanicznym 2) przez Lem- stroma (?), wykazały, że roślina, w sto
sunku do gleby j e s t elektro - dodatnia.
Grunt więc j e s t dostarczycielem dla ro
śliny elektronów odjemnych i płynący prąd elektryczny towarzyszyłby n agro
madzanym materyałom pożywnym. Od korzenia ku łodydze i od wnętrza liścia ku jego obwodowi płyną prądy: trofotak- tyćzny R. Duboisa i normalny liścia Bur-
*) W edług dzieł: H. Machego i E. v. Schwin- dlora: „Die atm ospharische E le k tric itat". Brunś- wik 1909 oraz A. Gockela: „Die L u fte le k tric itat1*.
Lipsk, 1908.
2) Por. W szechśw iat 22, 89, (1903). j .
don-Sandersona. W liściu zaś, pod wpły
wem promieni asymilujących, w atmosfe
rze dodatniej, powstaje prąd odjemny Wallera, towarzyszący przyswajaniu dwu
tlenku węgla.
Jaki wpływ na życie rośliny wywie
rają te prądy.? Czy one towarzyszą zja
wiskom chemo - fizyologicznym, czy też, może, je w arunkują—o tem nic zupełnie jeszcze nie wiemy. Wreszcie nic też nie wiemy, czy nie m ają wpływu na życie roślin, wzmiankowane wyżej, zmiany pe- ryodyczne w stanie elektryczności atmo
sferycznej, ujawnione przez Arrheniusa?
W nowszych czasach (w 1903 roku) p.
Bomme ogłosił wyniki spostrzeżeń nad wahaniami elektryczności atmosferycznej, czynione w obserwatoryum w Yeddo x).
Według niago w ciągu dnia dają się obserwować dwa minima i dwa maxima elektryczne. Te ostatnie przypadają na godziny ranne (zaraz po wschodzie słoń
ca) oraz na wieczorne (między 7-ą a 12 ą).
W zimnych porach roku potencyał je st wyższy. W ia tr daje potencyał odjemny, mgła—dodatni.
Wreszcie deszcze i wogóle opady atm o
sferyczne sprowadzają różne ładunki elek
tryczne 2). Śnieg zaś leżący je st izolato
rem (badania Sonneblicha, prof. Ricco).
Czy wszystkie te zjawiska elektrycz
ności atmosferycznej w pływają lub nie na życie roślin—nie wiemy wcale. W y ładowaniom zaś elektrycznym w czasie burzy przypisywane j e s t łączenie azotu powietrza z tlenem na tlenki azotu, w obecności alkaliów przechodzące w kw a
sy: azotowy i azotawy, z których two
rzą się sole, tak bardzo posilne dla ro ślin. Kwasy te zawiera w o d adeszczo w a podczas burzy. Czy wyładowania elek
tryczne w czasie burzy dają tę tylko ko
1) „Journal of the College of Science". To
kio, 1903 r.
2) Porów naj: S. Rosenblat: „Ładunki ele k try czne deszczu i śniegu" W szechśw iat 29, 437, (1910); „N aturw . R undschau" 26/Y111, 1909, oraz W szechśw iat 18, 605, (1899) badania P e llata nad unoszeniem elektryczności przez parę wodną w tem peraturze normalnej w edłu r referatu p H artiga, wygłoszonego na 71-ym zjeździe przy
rodników i lekarzy niem ieckich w M onachiim
WSZECHSWIAT JM° 42
rzyść roślinom? Znowuż nic nie wiemy.
A przecież niektóre rośliny zmieniają swój w ygląd (np. malwa), wszystkie zaś wytężenie parują wodę, co wzmaga k r ą żenie materyi. Oczywiście uderzenia pio
r u n a w rośliny nie mogą sprzyjać ich życiowości, ja k o siły zbyt wielkie. J e d nak i ta k w esty a nie je s t wyjaśniona, skoro wiemy: że l) piorun uderza często w je d n e drzewa (np. dęby) w inne zaś niezmiernie rzadko (np. buki); 2) nie- w szystkie części uderzonego drzewa j e dnakowo reagują: piorun zazwyczaj roz
szczepia się, rysując korę, burząc suche gałęzi i niszcząc biel drzewa; nie są n a rażone ani tw ardziel ani rdzeń x). Cie
kaw ą obserwacyę zrobili pp. Bonnet i Ra- vaz we P rancyi 3), gdzie piorun uderzył w winnicę. Porażone krzew y potraciły wierzchołki. Łodygi żółkły i brunatniały, trzaskając w międzywęźlach, węzły zaś pęczniały. W ew nątrz łodyg rdzeń był przyciśnięty do ścianek. 3) Piorun u d e rza inaczej w suche drzewo, a inaczej w świeże. Suche drzewo rozszczepia od wierzchołka, j a k maszt, świeże z a ś —u d e rza z boku, w środku między podstawą a koroną 3). W edług prof. A. G. Mc. Adie gra tu taj rolę u k ształto w anie korzeni.
Że większe lub mniejsze zjonizowanie powietrza nie j e s t obojętne dla roślin, zdają się orzekać różne doświadczenia.
Gustaw Gassner 4) stwierdził, że porcela
nowe miseczki, napełnione wodą, odparo
wują jej sześć razy więcej, gdy są elek
tryzowane. Prof. Lem strom wykazał, że elektryzacya wzmaga krążenie wody w naczyniach włoskowatych. W jego do
świadczeniach ilość wznoszącej się nad normę wody j e s t wprost proporcyonalna do siły prądu. Ciecz, ja k soki rośliny—
1) W szechśw iat 19, 399, (1900).
2) O bserw acye prof. Adie w „E lectrical W orld" 1907 r.
3) ,;Zur F rage d er E le k tro k u ltu r“ w Ber. de deut. botanischen G esellschaft“. 25, 26, (1907) (obszerna rozpraw a krytyczna).
4) W „E lectrical W orld and E ngineer" z 4/lV 1903 r. oraz tłum aczenie na ję zy k niem iecki O.
P ringsheim a, wyd. w 1902 roku „E rhoehung der E rn te e rtra g u n g aller K ulturpfianzen durch elek- trische B ehandlung*.
w edług Lemstroma, pociąga prąd elek
try cz n y w kierunku dodatnim.
Wreszcie dodatni wpływ zwiększonego jonizowania atmosfery wykazały badania Lemstróma, Gassnera, a ostatnio w Halle (od 1909 r.) i w Dahlem.
Lemstrom (w sprawozd. z 1903 r.) prze
konał się, że im powietrze wilgotniejsze, tem doświadczenia dają lepsze rezultaty, dlatego też badania, początkowo prowa
dzone w czasie dnia, przeniósł na noc.
W jego doświadczeniach, pole badane było pokryte zawieszoną siecią metalicz
ną z opuszczonemi w dół kolcami. Sieć składała się z obwodowego d ru tu cyno
wego o średnicy 1,5 mm, podpartego na płytach ebonitowych. Wzdłuż i wszerz w odległościach 1,25 m były napięte dru ty o średnicy 0,5 mm. Siatkę elektryzo
wała maszyna indukcyjna. Pole ochron
ne było znacznie oddalone dla zapobie
gania przenoszenia się ładunków elektry
cznych z wiatrem.
Wyniki, obliczone na miarę przyrostu, różnych roślin, porównanego z przyro
stem roślin hodowanych w powietrzu nie- elektryzowanem, przedstawiają się nad
zwyczaj zajmująco, przemawiając za wpły
wem elektrycznego s tan u atmosfery na rośliny.
Poziomki dały przyrostu o 88,7%; m ar
chew—o 92,7%; ziemniaki—o 17%; żyto (w zależności od rodzaju gleby) — od 28,4%—32,1% przyrostu; pszenica — od 15,8% do 26,9%- Swoiście zachowywał się groch: dzienna elektryzacya w strzy m yw ała jego wzrost, nocna zaś, po 170 godzinach, dała przyrostu 55,7%-
Z k u ltu ram i doniczkowemi doświadcze
nia dały rezultaty również dodatnie. Po
łączono dwanaście naczyń w cztery sze
reg i po trzy. Rozciągnięto nad niemi dru
ty żelazne, zaopatrzone w kolce. Naczy
nia izolowano, od dna zaś przeprowadzo
no paski cynkowe. Rząd pierwszy połą
czono paskiem cynkowym z kolcem p rze
wodnika; rząd drugi — paskiem wprost z drutem; rząd trzeci łączono zmiennie;
czw artego zaś nie łączono zupełnie.
R ezultaty badań z nasieniem marchwi
wykazały: dla pierwszego rzędu przyrost
o 182,7%, dla drugiego — o 32,4%, dla
JMs 42 WSZECHSWIAT 669
trzeciego zaś — o 13,2% w porównaniu z rzędem czwartym. W edług Lemstroma prąd odjemny wzmaga krążenie wody, a prąd dodatni — asymilowanie z powie
trza.
Gassner potwierdził rezultaty i obser- wacye Lemstroma tylko dla roślin tr a wiastych. Używał igieł gramofonowych (na kolce), maszyny influencyjnej, poru szanej elektromotorem,odprowadzając n aj
częściej do ziemi prąd odjemny, niezwra- cając zaś uw agi na swoistość działania każdego rodzaju prądów.
W jego badaniach elektryzowane ro
śliny w zrastały poprawnie naw et w cie
niu.
Zauważył, że doniczki elektryzowane wyparowują wody więcej niż nieelektry- zowane.
W obec od
ległości igły od doniczki
S trata wody K ontrola
15 cm 25 „ 39 „ 27
„141 (j 115 „
98 „ 104 „
I — 44 g II — 42 „
W Dahlem, pole elektryzowane (szpi
nak, sałata, marchew, poziomki) dało w stosunku do normalnego pola (100%).
1) wobec odcięcia wpływów normalnej elektryczności atmosferycznej — 8 6 ,5 % ; 2) pod działaniem elektryczności s taty cz
n e j — 115 — 1 4 0 % ; 3) pod działaniem sil
nych prądów elektryczności dynamicz
nej— 9 0 — 1 0 5 % .
Podobne rezultaty dały badania, prze
prowadzone w Halle.
W e wszystkich tych doświadczeniach ujawniono, że korzyści przynosi tylko elektryczność staty czn a (dynamiczna — szkodzi), że rezu ltaty są proporcyonalne do stanu wilgotności tak atmosfery ja k gleby, że elektryzacya najlepsze daje re zu ltaty w czasie mgły, że wreszcie wpływ tutaj wywiera rodzaj gleby oraz indy
widualność rodzaju rośliny.
Równie korzystnie, ja k promieniowanie elektryczności statycznej, wpływa na ro śliny światło lamp elektrycznych, o czem tu wspominam nawiasem.
Pierwszy Heryó - Mangon w 1861 roku stwierdził dodatni wpływ światła łuku Volty na roślinność. Następnie obserwa- cye powtórzyli Siemens, Pillieux, w resz
cie Scheraier i Beiley stwierdzili wcze
śniejsze owoc iwanie, zmianę barwy kwia
tów i owoców roślin, poddanych tego ro
dzaju naświetleniom.
W roku 1892 przeprowadzono system a
tyczne badania nad wpływem światła łu ku Volty na rośliny traw iaste i drzewia
ste. Stwierdzono, że nieustanne światło szkodzi, działając bezpośrednio; wpływa natomiast korzystnie, świecąc przez zwy
kłą szybę. Chodzi tu o szkodliwy wpływ promieni nadfiołkowych. Światło elek
tryczne wzmaga siłę barw y liści, wzmac
nia tkanki oraz wpływa na wielkość, b ar
wę i smak owoców.
Istnieją już dzisiaj w Ameryce wielkie osady ogrodnicze, stosujące działanie tego światła do celów hodowlanych.
Lampy, oświetlające ulice, w jednych miastach wpływają na wzrost i ulistnie- nie drzew plantacyj miejskich, w innych zaś—nie. Być może, że zależy to od ro dzaju siatek i ciemników, jakiem i są okrywane tego rodzaju lampy.
W prost szkodliwe działanie na rośliny wy wołuje jonizowanie ziemi zapomocą p rą
dów’ elektryczności dynamicznej. W tym przypadku zgodne orzeczenia daje zaró
wno Gassner x) ja k i Lovenherz 2). Obaj orzekli, że stałe prądy słabe nie działają wcale, silne zaś—wręcz szkodzą. Korze
nie rosną ku katodzie, są więc odjemnie galwanotropiczne. Działanie prądu stałe
go je st wprost proporcyonalne do siły prądu i je s t jednostronnie szkodliwe.
1) W rozpraw ie, w ym ienionej poprzednio oraz w „Botanische Zeitung" z 1906 r. str. 149—203.
Rozprawa ta uw zględnia działanie prądów na ko
rzenie roślin.
2) Rozprawa i rezultaty znane mi tylko z p rz y
toczeń Gassnera. Badaniem galw anotropizm u
roślin zajmowali się wcześniej Elving (1882 r.),
M illler-Hettlingen (1883 r.), L. R ischaw i (1885 r.),
J. B runhorst (1884, 1885, 1889, 1889 r.), R other
(1894 r.). Tematu tego dotyka Jost w „Vorle-
sungen iiber Pflanzenphysiologie* 1904 r. oraz
P feffer w „Pflanzenphysiologie" na str. 593 to
mu 2 -go.
WSZECHSWIAT JM ® 42
Wreszcie Gassner identyfikuje galwano- tropizm korzenia z traum atropizmem .
J e d n a k prąd zmienny działa inaczej.
J e s t on dla rośliny tem mniej szkodliwy, im oscylacye są częstsze. I tutaj zg a
dzają się obadwa badacze, ta k Gassner j a k i Lowenherz. P rąd zm ienny zabija
organizmy zwierzęce.
Czy prądy galwaniczne mogą przynieść pożytek w elektrokulturach, je s t to r z e czą wątpliwą, wobec tego, że stałe prądy uszkadzają korzeń, kłącze i łodygę p o d ziemną (ta w ygina się ku katodzie o 90°), że sprowadzają przemieszczenie się r u chomych mikro i makroorganizmów *) oraz głębokie zaburzenia w składzie zie
mi. Jedynie chyba dla wytępienia dżdżo
wnic lub kretów w specyalnych przypad
kach prądy zmienne mogą być stosowane.
Na podstawie tego rodzaju m ateryału trudno budować jakieśkolw iek uogólnie
nia większej doniosłości biologicznej co do zależności roślin od elektryczności.
J ed n ak m a tery ał ten wykazuje dostatecz
nie, że zagadnienie to obejmuje mnóstwo kw estyj niewyjaśnionych, a pierwszorzęd
nej wartości i że badania w tym k ie ru n ku, niezbyt trudne, pow inny pociągnąć zamiłowanych wykonawców. Zagadnie
nie stosunku elektryczności do życia ro
ślin ma wartość nietylko czysto teo re
tyczną, ale, wobec rezultatów Gassnera, Lem strom a oraz badań w Dahlem i Halle, powinny zwrócić na siebie pilną uwagę ogrodników i rolników. Szczególniej dla k u ltu r inspektow ych i wogóle szklarnia- nych metody naśw ietleń, jonizowania po
wietrza, a n aw et stosowania prądów zmiennych do tępienia szkodników zwie
rzęcych w ziemi, przedstawiają, tem at w najwyższym stopniu pociągający i obie
cujący.
D r. W ł. Rogowski.
!) P or. H erm ann w „Pflilgers A rch.“ 37, (1885); Nagel, Pfliig. Ąrch. f. d. ges. P hysiol. 51, 53 i 59; Blasius i Schw eizer. Ibid. 53: Loeb Ibid.
03 i 65 Verworn. P lliig. Areh. 45, 40, (1889), 02, 05, (1896); Ludloff. Ibid. 59, (1895); W allengren w „V erw orns Z eitschr. t. allgem. P hysiologie“
I I i I I I (1902 i 1903).
i \ l ( a d e m i a U m ie j ę t n o ś c i.
III. W ydział matematyczno-przyrodniczy.
Posiedzenie dnia
7lipca 1 9 1 3 r.
P rz e w o d n ic z ą c y : C z ł. E . G o d le w sk i sen.
(Ciąg dalszy).
Członkowie: M. R a c ib o rsk i i Wł. S z a jn o c h a zdają sp ra w ę z ro z p ra w y pp. J a n a C z a r
n o o k ie g o i J a n a S am sonow icza p. t.: „ P r z y c z y n e k do znajom ości c e c h s z t y n u w g r a n i c a c h w y ż y n y ś w i ę to k r z y s k ie j1', p r z e d s t a w i o nej n a p o sied zen iu z dnia 2 cz e rw c a 1913 ro k u .
W g r a n ic a c h w y ż y n y |ś w ię to k rz y s k ie j u t w o r y p e r m s k ie w je d n e m t y l k o m iejscu zo
s ta ły d o ty c h c z a s poznane, w K a je ta n o w ie
1 1