Małgorzata Szpakowska
Przeszłość, która trwa jeszcze
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (9), 155-159
A tak ich błędów stylistyczn ych można by jeszcze sporo zebrać! Cóż, dużo m ógłby nauczyć się au to r od swojego poprzednika z I i II cz. Zarysu, ale go praw dopodobnie nie czytał, gdyż pow tarza ją się w III cz. w iadom ości zaw arte w końcu II (np. o Dziesiątej
m uzie Irzykow skiego, s. 437 i 516). Myślę, że w następnych w y
d aniach Z arysu część M aciąga zostanie znacznie zm odyfikow ana i ulepszona (przede w szystkim stylistycznie), b y nie b yło p rze paści pom iędzy częściam i I i II a III.
* * *
Dużym zm ianom pow inna także ulec biblio g rafia, gdyż iw I i II części została ona doprow adzona jed y n ie do ro k u 1962, a w ostatn im dziesięcioleciu przybyło przecie w iele w artościow ych opracow ań historycznoliterackich. N ależy też w bi bliografii tej zrezygnow ać z w ym ieniania w ielu przestarzałych już
opracow ań (np. K onopnicka o Mickiewiczu, w ydanie N orw ida
w jed n y m tom ie przez Piniego itp.). Pieczołowitość w stosunku do słow a napisanego przez K lein era nie pow inna iść tak daleko, by nie można było skreślić ani jednego jego w yrazu, bo stanie się wówczas a u to r „o fiarą pieczołow itości” ! To samo grozi d ru giem u w spółautorow i, gdy w dalszym ciągu będzie bezkrytycznie pow ielał sw oje opracow ania w spółczesnej lite ra tu ry .
Jerzy Paszek
P r z e s z ł o ś ć , k t ó r a t r w a j e s z c z e
Jerzy Szacki: Tradycja. Przegląd problematyki i metod. Warszawa 1971 Państwowe Wydawnictwo Naukowe, ss. 292.
O tym , że spory wokół trad y cji ciągnęły się często w nieskończoność, że odbyw ały się w najw yższym napięciu i angażow ały w ielkie nam iętności — przekonyw ać nikogo nie trzeba. Można także przyjąć bez specjalnych dowodów, że im te nam iętności b y ły silniejsze, ty m m niej wiadomo, co właściwie a d w ersarze przez tra d y c ję rozum ieli; tak w tym , jak w każdym innym zresztą przypadku, zacietrzew ienie nie sprzyja m etodolo gicznej precyzji. Co w ięcej, tylk o zakładając doskonałą racjo nal ność n a tu ry ludzkiej m ożna b y żywić nadzieję, że dokonanie pod staw ow ych rozróżnień term inologicznych jest w mocy ten stan rzeczy zmienić.
Nie przypuszczam więc, by, m im o całej swej elegancji in te le k tu aln ej, książka Jerzeg o Szackiego zdołała w w idoczny sposób w płynąć n a toczone wokół pro b lem u tra d y c ji spory, na pu b licy s tykę — n aw et tę n ajb ard ziej filozoficznie i in te le k tu a ln ie su b te l ną. Chodzi tu bow iem o jed n ą z tych spraw , o k tó ry c h rzadko mówi się spokojnie. Istn ieją tak ie n ew ralg iczn e pojęcia, ja k „ n a ró d ” czy „.tradycja” w łaśnie, co do k tó ry ch m ożna w praw dzie dokonać m n ó stw a rozróżnień i uściśleń, ale które, gdy przychodzi co do czego, budzą w szystko inne raczej niż skłonność do akad e m ickiego teoretyzow an ia.
I jeżeli m iałabym w y sunąć wobec Szackiego jak ą ś zasadniczą p reten sję, to m oże o to przede w szystkim , że w swej arcyciekaw ej skądinąd p ra c y p y ta n ia o c h a ra k te r ow ych emocji i nam iętności nie postaw ił. A raczej, postaw iw szy, cofnął się p rze d zapropono w aniem odpow iedzi. Być może w y k raczałab y ona poza p rzy ję te założenia; Szacki m a przecież doskonałą św iadom ość em ocjotw ór- czego p o ten cjału , ja k i tkw i w przedm iocie jego zainteresow ań. Ale ze w szystkich sił s ta ra się utrzy m ać w sy tuacji obiektyw nego badacza. Tym czasem chciałoby się — obok rozważań: „o co się kłócim y?” , k tó ry m książka ostateczn ie je s t pośw ięcona — znaleźć także odpow iedź na p y tanie: „dlaczego się kłócim y?” „Byłoby zapew ne lep iej, gdybym n ap isał w yczerpu jący tta k ta t o tra d y c ji jako zjaw isku społecznym ” — pisze S zacki w Tradycji, w y jaś niając d a le j, dlaczego na ra z ie tego nie uczynił. P ozostaje więc po traktow ać jego isłowa jak o obietnicę, a książkę niniejszą — ja ko w stęp do tam tej, k tó ra jeszcze nie pow stała.
Rozw ażania Szackiego toczą się w zasadzie na dw óch planach: historycznym i m etodologicznym . Pow iązane zostały w ta k i spo sób, że za m a te ria ł do analitycznego rozbioru służą poglądy fo r m ułow ane p rzez teo rety k ó w tra d y c ji w ciągu o statnich lat d w u stu: od sporów o przeszłość z czasów R ew olucji Francu skiej po cząwszy, n a propozycjach zajm ujących się tra d y c ją teoretyk ów lite ra tu ry skończyw szy; od B u rk e ’a i de M aistre’a po Ja n u sz a Sław ińskiego.
Szczególnie zajm ująco w y pada to, jeśli zimiany pojęcia trad y cji pokazane zostają n a tere n ie jedn ej i tej sam ej do k try n y : ta k ja k Szacki czyni to na p rzy k ładzie m arksizm u. Innow acją M arksa w stosunku do poglądów na trad ycję, w y zn a w a n y c h p rzez jego poprzedników , było — w edług Szackiego — oddzielenie porządku faktów od porządku w artości. D otychczasow e d o k try n y , j,eśdi trad y cję akceptow ały, to przy p isy w ały je j zarazem decydującą rolę w a k tu a ln y m życiu społecznym , jeśli zaś ją uznaw ały za godną potępienia, to jednocześnie skłonne były lekcew ażyć jej znaczenie. Dla M arksa natom iast: „przeszłość nie była ani w a r tością, ani an ty w arto ścią, lecz po p ro stu faktem , w ym agającym
uw zględnienia w p ra k ty c e ”. W myśl m arksow skiej teorii rozw oju społecznego tra d y c ja okazyw ała się przede w szystkim pozosta łością poprzedniej form acji, przeżytkiem , proces historyczny zaś daw ał się rozpatry w ać międizy innym i jako „proces d etrad y cjo - nalizacji społeczeństw a”. Je d n a k w dalszym swym rozw oju m a rk sizm zm uszony b y ł trad y cję zaadaptow ać. O ddziałał tu cały sze reg czynników n a tu ry historycznej i prakty cznej: w pierw szym rzędzie rozbudzenie świadom ości narodow ej, k tó re hasło z Ma
n ife stu kom unistycznego: „Robotnicy nie m ają ojczyzny” — k a
zało zastąpić bądź teorią „dwóch ojczyzn” (a zatem dwóch k u ltu r i dwóch tradycji): pańskiej i plebejskiej, bądź, ja k w cytow anej przez Szackiego bolszew ickiej odezwie z 1905 roku — p rzek o naniem , że tylko p ro le taria t praw dziw ie broni spraw y narodow ej. „T endencja ta — pisze Szacki — będzie się nasilać do tego sto p nia, iż w spółcześnie można spotkać kom unistycznych ideologów u zasadniających potrzebę rew olucji socjalistycznej li tylko in te resam i naro dow y m i”. Nie bez znaczenia pozostało też um asow ie- nie ru ch u , stw arzająca zapotrzebow anie n a re p e rtu a r w spólnych w szystkim znaków, symboli i auto rytetów . Na koniec n a ra stają ca z biegiem lat /historia samego ru ch u w yposażyła go we w łasną tra d y c ję o niebłabym znaczeniu dla k o n k retn y ch rozw iązań po lity cznych i ideologicznych (argum ent: „już M arks...” na p rz y kład). W rezu ltacie tych i innych przeobrażeń stanow isko L enina różni się od stanow iska M arksa: m iejsce trad y cji — ciążącego w życiu społecznym przeżytku — zajm uje odrębna kateg o ria „po stępow ych tra d y c ji” , wobec iktórych oczekuje się szacunku i tw ór czej kontyn u acji.
W skazany tu ta j przykład przem ian stosunku do tra d y c ji na te re n ie m arksizm u jest tylko jed n y m z w ielu; z analizy m ate ria łu his torycznego w yłoniona została o statecznie następ u jąca propozycja term inologiczna. Istn ieją m ianowicie trz y podstaw ow e znaczenia, w jak ich słcwo „ tra d y c ja ” byw a używ ane; d la ich odróżnienia Szacki w prow adza nazw y: „ tra n sm isja ”, „dziedzictw o” i „ tra d y c ja ” w węższym sensie. „T ran sm isja” — to trad y cja w zna czeniu czynnościowym : spcsób przekazyw ania pew ny ch dóbr gru pow ych z pokolenia na pokolenie- T em at ten pozostaje dziedziną zainteresow ania przede w szystkim badaczy społeczeństw przed-
piśm iennych; tym czasem , jak pisze Szacki, ciekawsze byłoby
zbadanie, „jakie są osobliwości tran sm isji społecznej w w a ru n kach istn ien ia i rozpow szechnienia się pism a, daleko posuniętego podziału pracy, głębokiego zróżnicow ania społeczeństw a” — czyli w w arunkach, w k tórych dziedzictw o kultu row e uzyskuje znacz n ą zm ienność i wielow ym iarow ość. Z kolei „dziedzictw o” to tra d ycja w znaczeniu przedm iotow ym : to, co jest przekazyw ane. Szacki odw o łuje się tu do sugestii Ossowskiego, aby za dzie dzictw o k u ltu ro w e uważać „pew ne w zory reak cji mięśniowych,
uczuciow ych i um ysłow ych, w edług któ ry ch 'kształcą się dyspozy cje członków g ru p y ” , n ato m iast w szystkie dziedziczone p rze d m ioty uznać jed y n ie za m ate ria ln e k o rela ty takich wzorów. W resz cie „ tra d y c ja ” w łaściw a, to tra d y c ja w znaczeniu podm iotow ym , definiow ana przez Szackiego cstateczn ie jak o „te w zory odczu w ania, m yślenia i postępow ania, 'które ze w zględu na sw ą rzeczy w istą lu b d o m n iem an ą przynależność do społecznego dziedzictw a grupy są przez jej człcnków w artościow ane dodatnio lu b u je m n ie ”. T ra d y cją je st więc to, co jak o tra d y c ja je s t em ocjonalnie przeżyw ane; zw iązek tego czegoś z przeszłością może być czys tym w ym ysłem (choć zw ykle n ie jest). „Nie w ładza u m arły ch nad żyw ym i, lecz żyw ych n a d u m arły m i jeśt w łaściw ym p rze d m iotem b ad a ń nad tra d y c ją ”.
W czasie jed n e j z d y sk u sji naukow ych, któ re odbyw ały się na tem at książki Szackiego, zw rócono uw agę na pew ną nieostroż ność term inologiczną czy n a w e t stylistyczną, 'która z ak rad ła się do przytoczonej w yżej detfinicji tra d y c ji w znaczeniu podm ioto wym. Chodziło m ianow icie o zaw artą w tej definicji sugestię, jakoby to, co jest w tra d y c ji cenione (lub potępiane) — b y ło ce nione (lub p otępiane) w yłącznie ze w zglądu n a sw oją p rzy n ależ ność do 'dziedzictwa, a zatem niezależnie od tego, jak w artościo w ane je st z innych, nic nie m ających wsprólnego z daw nością po wodów. Otóż ta k ie po staw ien ie sp ra w y stw arza możliwość, b y z tra d y c ji w yłączyć to w szystko, czego ocena daje się rac jo n aln ie um otyw ow ać, łby pozostaw ić tylko to, co cenione je st (lub p o tę piane) z pow odu sw ej daw ności; inhym i słow y, pozw ala tra d y c ję
e x definitione trak to w ać jako coś niezbyt m ądrego. Ten w artościu
jący odcień, za w a rty w definicji Szackiego, p o tw ierd zają w ja kim ś stopniu jego dalsze rozw ażania, zestaw iające tra d y c ję i his torię. Z rozw ażań ty ch bow iem w ynika niekiedy, że — znowu bardzo w y jask raw iając — historia jako tak a jest w zasadzie m ą dra, tra d y c ja zaś, w przeciw ieństw ie do historii — głupia.
Pow yższe zastrzeżenie nie zm ienia jed n a k fak tu , że zreferow ane wyżej propozycje term inologiczne Szackiego, wzbogacone d odat kowo o szereg szczegółowych d y sty n k c ji i uściśleń, w y d ają się ce lowe i p rzy d a tn e, chociażby jak o p u n k t w yjścia do dalszych roz ważań. Bo oczyw iście n a su w a ją się n aty ch m iast nowe py tan ia. Jeżeli „ tra d y c ja ” je s t em ocjonalnym i tw órczym stosunkiem do dom niem anej przeszłości, dlaczego n iek ie d y jej kreow anie jest możliwe, czasem zaś kończy się k o m p letn y m niepow odzeniem ? Dlaczego pew n e elem en ty dziedzictw a u trw a la ją się, gdy inn e giną bezpow rotnie? Dlaczego w yboru tra d y c ji n ie można doko nyw ać zupełnie arb itraln ie? Co w yznacza granice w iążących się z tra d y c ją m an ipulacji? P y ta n ia takie m ożna b y m nożyć bez koń ca. „K siążka m oja je s t zaledw ie zaproszeniem dó d y sk u sji” — pisze Szacki. „Jeżeli po jej lek tu rze czytelnik uzna problem za
skom plikow any, będę m iał dostateczne pow ody do zadow olenia”. Sądzę, że istotnie au to r może być zadowolony.
Małgorzata Szpakowska
W ł a ś c iw ie p o c o ?
Ewa Miodońska-Brookes, Adam Kulawik, Marian Ta tara: Zarys poetyki. Warszawa 1&72 PWN, s. 408.
„P y tan ie to, w ty tu le postaw ione tak śm ia ło” dotyczy spraw y najw ażniejszej: celu i potrzeby w ydania no wego podręcznika poetyki, k tó ry oferow ała nam w łaśnie tró jk a autorów krakow skich. Książka pom yślana jest jak o podręcznik dla stud en tó w (filologii polskiej, „pomoc do ćwiczeń z poetyki, analizy dzieła literackiego i ew entualnie teorii lite r a tu r y ” (s. 9). A utorzy zastrzegają się wpraw dzie, że Zarys nie ma zastąpić bę
dący Oh w obiegu podręczników , m ożna się jed n ak dom yślać, że nie m ają nic przeciw ko trak to w an iu ich książki jak o podręcznika w łaśnie; a to pozwoli nam staw iać książce szczególne w ym agania. Jakie? P rzede w szystkim : m etodologicznej popraw ności, jed n o rodności i nowoczesności; zalet dydaktycznych, takich jak p rz e j rzystość i logika układu, w łaściwa ‘hierarchizacja zagadnień, w łaś ciw e proporcje, tra fn y dobór przykładów ; i wreszcie, rzecz jasn a, popraw ności m erytorycznej. Tym czasem w każdej z tych trzech dziedzin czytelnik Zarysu p o etyki trafia na poważne luki i n ie dociągnięcia.
P ierw sze zastrzeżenia budzą się przy ro zp atry w an iu m etodologicz nych p o d staw podręcznika. W tej dziedzinie książka cechuje się zadziw iającym niezdecydow aniem , niekonsekw encją i ek lekty z m em, w y nik ającym być może z faktu, że ograniczenie się w y łącznie do poetyk i kazało autorom zrezygnow ać z jakiegokolw iek w stępu tecretycznoliterack ieg o, k tó ry przed staw iałb y choć n a j- pobieżniej ich poglądy na spraw ę sposobu istnienia i budow y dzieła literackiego. Stąd m etodologiczny bałagan w w ielu w aż nych p a rtia c h książki. C zytam y n a przykład ogólnikowo o „św ie- cie p rzedstaw io n ym ” czy o „w arstw ie brzm ieniow ej i znaczenio w e j”, co nasu w ało by przypuszczenie, że autorzy opierają się na teorii w arstw o w ej budow y dzieła literackiego. Tym czasem do m ysłu tego nie potw ierdza n ie tylko żadna bezpośrednia w ypo wiedź, ale i, co w ażniejsze, układ książki (nie ma tu „w arstw o w ego” rozróżnienia pom iędzy sferą sty lu a sferą kompozycji, gdyż a uto rzy tra k tu ją n a rów nych p raw ach w ersyfikację, sty listy k ę i nau k ę o kom pozycji, „przem ieszaną” zresztą z genologią). D alej: