• Nie Znaleziono Wyników

Adres Redakcyi: KRUCZA Jsfó. 32. Telefonu 83-14.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres Redakcyi: KRUCZA Jsfó. 32. Telefonu 83-14."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Jsf°. 41 (1375). W a rs z a w a , dnia 11 października 1908 r. Tom X X V I I . ' 3

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIECONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: ro c z n ie r b . 8, k w a rta ln ie r b . 2.

Z przesyłką pocztową ro c z n ie r b . 10, p ó łr . r b . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d ak cy i „ W sz e c h ś w ia ta " i w e w sz y stk ic h k się g a r­

n ia c h w k ra ju i za g ran icą.

R e d a k to r „ W s z e c h ś w ia ta '4 p r z y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y 6 d o 8 w ie c z o re m w lo k a lu re d a k c y i.

A d r es R ed a k cy i: K R U C Z A Jsfó. 32. T elefon u 83-14.

J A N I N G E N - H O U S Z .

(R ozdział z d ziejó w n a u k p rzy ro d n icz y ch ).

D ru g a połowa w. X V III w h is to ry i ludzkości zaznaczyła się nietylk o wiel­

kim prze w rote m , wiel­

ką rew o lu cyą fra n c u s ­ ką, k tó ra now e id eały społeczne i polityczne w ciało oblekła. J e s t tu rów nież j u t r z e n k a rozwoju n a u k wogóle, a przyrodniczych w szczególności.

Pod tc h n ie n ie m Sche- elego, P rie s tle y a i na- dew sz y stk o Lavoisiera p ow staje n o w o ż y tn a chemia; F ra n k lin , Gal- vani, Volta k ła d ą p o d ­ s ta w y n a u k i o e le k tr y ­ czności; W e r n e r w y t y ­ k a drogi geologii; Lin- neusz ogłasza n o w y s y ­

ste m p a ń s tw a zw ierzęcego i roślinnego, S p re n g e l o d k r y w a ś w ia tu taje m n ic ę n a ­ t u r y — sposób z a p y la n ia k w ia tó w przez owady, E ra z m D a rw in i Goethe stwier-

| dzają, że k s z ta łty organizm ów nie są b y ­ najm niej stałe, F. K. W olff b urzy teoryę preformacyi...

W ty m też czasie zara d z a się t a k obec­

nie bujnie k w itn ąc a fizyologia roślin.

Pierw szy początek daje jej Stefan Hales ogłosiwszy w r. 1721 słynn e swoje „Statical Essays", n a s tę p n y m zaś e ta p e m , od któ reg o roz­

wój tej gałęzi nauki idzie coraz bardziej wzm eżonem tem pem są dzieła J a n a Ingen-Hou- sza. W y b itn y i nie­

zw ykle w szech stron ny ten u m y sł zupełnie j e s t godzien wyżej w y m ie ­ nionej plejady; stan ow i on n a w e t j e d n ę z jej ozdób, p o t o m n o ś ć wszakże, j a k to często byw a, długo nie oce­

n iała j e g o z a słu g i po­

woli coraz bardziej go zapominała. Mogiła je g o na dalekiej ob­

czyźnie zupełnie nieznana, a p ro ch y w iatr

rozwiał. I dopiero o s ta tn ie pokolenie, ży-

: j ą c e i p rac u ją c e w sto la t blizko po j e ­

(2)

642 W S Z E C H Ś W IA T

go śm ierci, n a nowo u k azało go u c z o n e ­ m u św ia tu i dźw ignęło pom nik w m ie ­ ście, gdzie u p ły n ę ła z n a c z n a część je g o prac o w iteg o ż y w o ta 1).

P r z y jr z y jm y się i m y życiu, pracom i zasługom tego, k to „ prim us p e rs p e z it qu a ratio n e p la n ta e a l a n t u r “.

Ż y c i e . J a n In gen-H ousz urodził się d. 8 g r u d n ia 1730 r. w m ieście Breda, położonem w p ro w in cyi Półn o cneg o Bra- b a n tu . M atk a M arya z dom u B e c k e rs o d u m a r ła go w k r ó tc e i o d tą d w z r a s ta ł pod czułą o pieką o jca sw e go A rn olda, bardzo w y k s z ta łc o n e g o i in te lig e n tn e g o człowieka. Do l a t s z e s n a s tu , t. j. do cza­

su u k o ń c z en ia szkoły ś re d n ie j p o z o s ta ­ w ał w m ieście ro dzin n em , pilnie p rz y ­ k ła d a ją c się do ję z y k ó w s ta r o ż y tn y c h , w k t ó r y c h też n a b y ł w p r a w y n ie p o ­ w szed niej. W r o k u 1746 zapisał się n a w y dział le k a rs k i u n i w e r s y t e t u w Leo- dy um , gdzie oprócz czysto zaw odow ych s tu d y ó w z wielkim z a p ałem zgłębiał n a ­ u k i p rzy rodn icze, szczególnie ch em ię i fizykę. W 22 r o k u ży c ia po u k o ń c z e n iu n a u k ze sto pniem dr. med. u d a ł się do L e y d y a b y słu c h a ć sły n n y c h na owe cza­

sy m ed y k ó w G a u b iu s a 2) i A lb in u s a m łodszego 3). T u też pod k ie r u n k ie m P. v a n M u sch e n b ro e c k a ( 1 6 9 2 -1 7 6 1 ) s tu - d y u je fizykę a u G a u b iu sa chem ię. Po dw u l a t a c h n a k ró tk o p rze n o si się do Pa ry ża , n a s tę p n ie do E d y n b u r g a a b y ta m zająć się położnictw em . W r. 1757

p o w r a c a do k r a j u i osiedla się w r o d z in ­ nem m i e ś c i e — j a k o lek a rz w o ln o p r a k ty -

') Pod. a rk a d am i u n iw e r s y te tu w ie d e ń sk ie g o podczas m ię d zy n a ro d o w e g o k o n g re su b o ta n ic z ­ nego w czerw cu 1905 r. o dsłonięte zo stało po­

p ie rsie In g en -H o u sza . T rw a lsz y je d n a k po m n ik w y s ta w ił m u je d e n z n a jw y b itn ie js z y c h w sp ó ł­

czesnych fizy o lo g ó w ro ślin n y c h , prof. u n iw . w ie ­ deń sk ieg o , dr. J u liu s z W ie sn e r, o g ło siw szy p ię ­ k n ie i źrodłow o n ap isa u y ż y c io ry s p. t „ J a n In g en -H o u sz. S ein L eb en u n d sein W irk e n ais N a tu rfo rsc h e r u n d A rz t.“ W ied e ń 1905.

2) H iero n im D a w id G aub (G aubius) ur. 1704 im . 1780 u czeń B o e rh a ay e a, a u to r sły n n e j w ó w ­ czas p ato lo g ii (In st. p ath o l. med. 1758).

3) B e rn a rd S ie g frie d A lb in u s m ło d szy ur. 1697 um. 1770, n a jw y b itn ie jsz y a n a to m h olenderski.

ku jąc y . W k ró tc e w y ro bił sobie n ie z w y ­ kle liczną k l ie n te l ę —z a b ie ra ją c ą m u zu­

pełnie czas ta k , że b a d a n io m n a u k o w y m (szczególnie dośw iadczeniom z e le k tr y ­ cznością) mógł pośw ięcać ty lk o nocne godziny. I chociaż podczas p o b y tu w B re d a nie ogłosił ani j e d n e j r o z p r a w y — nie z ry w a j e d n a k ze św ia te m n au k ow ym , owszem, p row adzi niez w y k le ożywioną k o resp o n d e n c y ę z uczonym i niederlandz- kim i i angielskim i, p rze d e w sz y stk ie m zaś ze s ły n n y m lekarzem sir J a n e m Prin- glem *).

Znajomość z ty m o s ta tn im d a to w a ła się od l a t k ilk u n a s tu , k ie d y —j a k o n a c z e l­

n y lekarz w o jsk a n g ie ls k ic h —z a trzy m ał się on w domu A rn o ld a I n g e n - Housza.

Młody J a n , w t e d y uczeń szkoły ś re d ­ niej, zwrócił n a siebie u w a g ę Pringle- go — i zaw iązał się m iędzy nimi b ardzo bliski sto s u n e k tr w a j ą c y aż do śmierci.

W ożywionej k o r esp o n d e n c y i s ta r s z y przyjaciel udzielał licznych r a d i w s k a ­ zówek, oczywiście szczególnie pełn ych treści, kiedy m łodszy zaczął p r a k ty k o w a ć i zajm ow ać się n a u k a m i przyrodniczem i.

W ogóle — j a k to zobaczym y niżej, P rin - gle bardzo gorąco z a jm o w a ł się Ingen- Houszem i w y w a rł wielki w pływ n a d a l­

sze j e g o losy. T y m czasem sław a m ło d e ­ go lek a rza rosła; pomimo to j e d n a k w ojczyźnie nie mógł on zająć m ie jsc a o d ­ pow iedniego swoim zdolnościom. K a to ­

*) U r. 1707 um . 1782. S tu d y o w a ł w L ey d z ie pod k ie ru n k ie m S’ G ra w esa n d a—fizykę, A lb in u sa sta rs z e g o — an ato m ię, B o erb aav ea — m ed y cy n ę.

W r. 1730 m ia n o w an y prof. filozofii i m etafizyki n a uniw . E d y n b u rsk im . W k ró tc e p o w ra ca do m e d y c y n y i ja k o naczeln y le k a rz w o jsk a n g ie l­

skich w la ta c h 1745 i 1746 bierze u d z ia ł w w o j­

nie w e F ia n d ry i i w N iem czech. J e g o to s ta ra ­ niem p om iędzy hr. S tairg a ks. de N oilles z o s ta ­ ła z a w a rta u m o w a (pierw sza te g o rodzaju) co do n eu tra ln o śc i i n ie ty k a ln o śc i sz p ita li p o lo w y ch obu stro n . W r. 1758 p o rzu c a służbę i osiada w L o n d y n ie , g d zie w y k ła d a w szkole le k arsk ie j.

W r. 1761 po w stą p ien iu na tro n J e r z y I I I m ia ­ n u je go sw oim lekarzem . W r. 1753 j e s t ju ż członkiem R o y a l S o cie ty a od r. 1772 j e s t p re ­ zesem . P o c h o w a n y w W e stm in ste rz e. J e g o głó»

w n e dzieło „O bservations on th e d isen ses o f

a rm y “ w y szło p om iędzy 1752 a 1810 w lic zn y c h

wydaniach.

(3)

Na 41 W S Z E C H Ś W IA T 643

lickie w y z n a n ie za m yk a ło p rze d n im — j a k i przed rów nie s ły n n y m v a n Swiete- nem x)— d rz w i u n iw e rs y te tó w oraz d ostęp do k a te d ry . Gorące tylk o przyw iązanie do ojca z a trz y m y w a ło go w m ieście ro- d z innem i nie pozwalało m u k o r z y s ta ć z b a rd z o o b iec u jąc y c h zaproszeń z a g ra ­ nicznych. Dopiero w r. 1765 — kiedy śmierć ojca przecięła nici wiążące go z d o m em — p r z y jm u je propozycyę P ringle- go i osiedla się w L ondynie. Tu, w p ro ­ w adzony przez p rzy ja cie la swego w k o ­ ła leka rsk ie i przyrodnicze, zawiązuje b a r ­ dzo blizkie s to s u n k i z d w om a Hunterami'-), A r m s tr o n g ie m 3) i Monro4) . T a k samo s e r ­ deczny związek łączył go z pozn any m i w E d y n b u r g u C u lle n e m 5), sir A le k s a n ­ drem D ik iem i m łod sz y m Monro.

W lis ta c h do przy jaciół ho len d e rsk ic h zachow ały się liczne uw ielb ien ia dla nich oraz ich sposobu leczenia. „Codziennie b y w am w sz p ita lu i podziw iam ścisłość, u w a g ę i serdeczność, z j a k ą lekarze t r a k ­ t u ją cho rych i ucząc y c h się. W ypisuje się t u w s z y s tk ie s y m p to m y ch o rob y i dzia­

łanie l e k a r s t w '1.

To też wiele się on t u sam nauczył, z wielom a n ow e m i ś ro d k a m i lek a rskie m i zapoznał. N a jb a rd z ie j zajm ow ał się w Londynie szczepieniem o spy (variolatio), co uw ażał za n a jw a żn ie jsz e swoje z ada­

nie i co, j a k to zobaczym y niżej, w k r ó t ­

') G erh ard van S w iete n , ur. 1700 w L eydzie, um. w 1772 r. w S ch onbrunn, stu d y o w a ł naprzód w L eodyum , n astęp n ie w L ey d z ie. B y ł to n a j­

w y b itn ie jsz y u czeń B o erh aav ea, p rzy k tó re g o bo­

k u d ziałał w ciąg u l a t d w u d zie stu . W r. 1745 p o w o łan y n a d w ó r M aryi T e re s y z a sły n ą ł nie- ty lk o ja k o le k arz—lecz ta k ż e ja k o ie fo rm a to r w y d zia łu le k a rsk ie g o i dy p lo m ata.

2) W ilh e lm H u n te r (1717—1783) a n a to m i gy - nekolog. J a n H u n te r (1728 — 1793) c h iru rg , an a ­ tom i fizyolog.

3) J e r z y A rm stro n g — p ie rw sz y sp e cy a lista chorób d ziecinnych.

*) R o d z in a M onro lic z y trz e c h w y b itn y c h lekarzy, k tó rz y u c z y li n a u n iw e rsy te c ie edyn- burskim . W s z y sc y trz e j, ojciec, syn i w n u k no­

sili im ię A lek san d e r i w h is to ry i m e d y c y n y n a ­ z y w a ją się oni M onro I, I I i I I I . I n g e n - H ousz b y ł u czniem I-ego.

5) W ilh e lm C ullen, ur. 1712, um . 1790, p ro fe­

sor chem ii i farm ak o lo g ii w G lasgow ie, n astę p ­ nie m e d y c y n y p ra k ty c z n e j w E d y n b u rg u . W y ­ soko ceniono je g o p o d ręc zn ik fizyologii,

ce miało m u zapew nić niespo d ziew ane powodzenie i stanow isko. Bo oto w tym czasie poseł austry a ck i o trzy m ał od d w o­

r u swego polecenie pozy skan ia d la W ied­

n ia lekarza, k tó ry u m ia łb y szczepić ospę.

Król angielski, dowiedziawszy się o tem , wziął s p ra w ę gorąco i miał ju ż zam iar w ysłać przybocznego lek arza swego, sę­

dziwego Middletona, lecz za w s taw ieniem s ię P r in g le g o w y bó r jeg o padł o statecznie n a Ingen-Housza, k tó ry ty m c z a s e m z d ą­

żył ogłosić kilk a ro zp raw w obronie szczepienia i zasłynąć j a k o w y b itn y spe- c y a lis ta w ty m k ieru n k u . W d. 15 m a r ­ ca 1768 r. Ingen-Housz o trz y m ał zapro­

szenie urzędow e do W iednia, a w k ilk a ty g o d n i p o tem przez Haagę, Delft, Bre- dę, B ru kselę i R e g e n s b u rg u dał się do tej stolicy, gdzie s ta n ą ł w d. 14 m aja t.

r., p o w ita n y życzliwie przez r o d a k a s w e ­ go G e rh a rd a van S w ieten a, oraz wielu dworaków, którzy nie szczędzili zachodu, aby u p rzy je m n ić mu p o b y t w W ie d n iu i zapewnić odpowiednie sta n o w isk o w to­

w arzystw ie.

Dla zrozum ienia zadań, j a k i e oczeki­

w ały go t u ta j należy rozejrzeć się w ó w - czesnem położeniu W iedn ia i je g o dw o­

ru. Był to czas n a jo k ro p n iejsze j epi­

demii ospy. W ciągu całego szeregu lat zabierała on a m nóstw o ofiar ze w s z y s t­

k ich stanów; nie u n ik n ą ł je j też dw ór i najbliższa rodzina M aryi T eresy. Szczę­

śliwie c o p ra w d a przebył tę chorobę póź­

niejszy cesarz Jó z ef II, lecz od niej u m a r ła żona jego, Izabella. W p arę l a t potem ospa razi ś m ie rte ln ie księżnę P a r m y i d r u g ą żonę Józefa — M aryę Józefę. W r. 1767 za chorow uje s am a Marya Teresa, a po je j w yzdro w ieniu znowu ospa z a biera jej zięcia ks. A lb e rta S askiego i córkę J ó ­ zefę; d r u g a córka, słynnie p ięk n a E lż b ie ­ ta, w s k u t e k ospy traci s w ą urodę.

Należy się dziwić, że także s t r a t y nie zniewoliły cesarzowej do wcześniejszego w p ro w a d z e n ia szczepienia; c h y b a tylko b łędn e pojęcie o tej m etodzie i opór s t a ­ w ia n y przez lekarzy w ie d e ń s k ic h —szcze­

gólniej wysoko wów czas cenionego de H a e n a 1), mogły na to w płynąć, i c h y ba

*) A n to n i de H aeti (1704 — 1776) p o w o łan y

za p ro te k c y ą van S w iete n a z L e y d y , zasłużony

(4)

644 W SZ E C H ŚW IA T flł 41

ty lk o p rzy kła d K a t a r z y n y II, k t ó r a s p r o ­ w adziła n a swój dwór w t y m celu a n g li­

k a D im sd a le a i po d dała się je g o opiece, dopiero pobud ził do p o w o ła nia lngen- Housza.

W p arę dni p o p r z y j e ź d z i e In gen -H o usz odbył k o n fe re n c y ę z w ielu w y b i t n y m i lek a rza m i, m iędzy i n n y m i i v. Sw iete- nem, co do zam ierzonego s z czepienia n a dworze; p o d czas niej zd o by ł ogólne u z n a ­ nie, rozw iał w szelkie w ą tp liw o ś c i i zbił w s z y s tk ie z a rz u ty , czynione m u prsjez de Haena, co do k tó re g o mówi, że „ w s z y s t ­ ko co on p rze c iw k o m n ie w y p o w ia d a j e s t fałszem i zieje złością. Z t a k im f a n a t y z ­ m em tru d n o w alczyć, lepiej go u n ik ać , j a k w ściekłego psa, niż p rzeciw d ziałać".

P r z y ję c ie przez M aryę T e r e s ę b yło b a r ­ dzo łas k a w e . W liście do j e d n e g o z p r z y ­ ja c ió ł t a k pisze on o niem: „Po m ę c z ą ­ cej podróży n a re s z c ie s ta n ą ł e m w W ie d n iu i p r z y ję to m nie t u pon ad zasług i moje.

C e sa rz o w a, c e sa rz i cała p a n u ją c a r o d zi­

n a b y ła w zględem m nie b a rd z o ła s k a w a i oświadczono mi, że j e s t e m p o trz e b n y . C e sa rz o w a życzy sobie, a b y m i n a ni- czem nie zbyw ało. W y z n a c z y ł a d la m n ie dw a m ie s z k a n ia um eb lo w ane, je d n o w m ieście (w Burgu), d r u g ie n a wsi (w Sch on b ru n n ). D w aj lokaje i powóz d w o rs k i są n a m oje zaw ołanie i czego zażądam m a by ć niezw łocznie spełnione.

W y d a n o też rozkaz, a b y w m o je m p rz e d ­ sięw zięciu n i k t m i nie czynił ż a d n y c h p rz e s z k ó d 1*.

D la u p e w n ie n ia w s z y s tk ic h co do s k u ­ teczn o ści m eto d y , j a k a m ia ła b y ć z a ap li­

k o w a n a , zaszczepiono w o b ecn o ści c e s a r ­ skiej rodziny i v. S w ie te n a k ilku d zięsię- ciu dzieciom, k t ó r e pod b a rd z o s t a r a n ­ n y m dozorem u m ieszczono w po b liżuSchón- b r u n n u w w io s c e M eidling. A k ie d y w s z y s t­

k ie w y z d ro w ia ły , w d. 10 w r z e ś n i a p o d ­ dano szczepieniu d w u a rc y k s ią ż ą t, F e r d y n a n d a i M aksy m ilian a, oraz arcy-

le k arz i p o ry w a ją c y sw ą w y m o w ą p ro fe so r u n i­

w e r s y te tu w ied e ń sk ie g o , w p ro w a d z i! p ie rw sz y m ierzenie te m p e r a tu ry c h o ry c h i p rz y c z y n ił się w ielce do ro zw o ju e le k tro te ra p ii. O bok ty c h z a ­ sług, św iad czący ch o p o stęp o w o ści je g o — zna- ny b y ł je sz c z e z w ie lu d z iw a c tw , m ięd zy in n e -

mi z w ia ry w czarow nice.

k siężniczkę Teresę. W d. 27 w rześnia z o kazyi z u pełneg o przyścia do siebie d o ­ s to jn y c h p a c y e n tó w w k aplicy dworskiej odśpiew ano Te Deum , w S ch o n b ru n n urządzo no zab aw ę ogrodową, a n a pa ­ m i ą t k ę odbito w y k o n a n y przez W idem a- n a m e d a l z napisem ,.Ferd inand us, Ma- xim ilia n u s e o ru m ą u e n e p tis T h e resia, ar- ch idu ces A u s tria e , de in s e r tis variolis r e s t i t u t i , 29 Sept. 1768“. D w a egzem p la­

rze złote i trzydzieści s re b r n y c h o tr z y ­ m ał I n g e n Housz d la oliarow an ia p r z y ­ jaciołom swoim.

Od tej chwili s ta n o w isk o jeg o ustaliło się zupełnie. Został m ia n o w a n y c e sa rs­

k im lek a rze m p rzy b o c z n y m z d ożyw otnią p e n s y ą 5000 g uldenó w , przyczem j a k o z w ro t kosz tów podróży wręczono m u 1400 du k a tó w . A r y s to k r a c y a w ie d e ń sk a o b s y p y w a ła go p o d a ru n k a m i — i odrazu s ta ł się j e d n ą z p o p u la rn y c h o sob istości w ie d e ń sk ic h .

O dw rotnie, W ie d e ń s ta ł się je g o d r u g ą ojczyzną. Tu ożenił się w r. 1775 z Aga- tą-M a ry ą J a c ą u in , sio s trą b o tan ik a i c h e ­ m ik a Mikołaja, t u z a w a rł liczne s to s u n ­ ki przyjaźni, t u przez la t 20 w spo k oju m ógł o d daw ać się swoim t a k u m iło w a ­ n y m b a d a n io m n a u k o w y m , w k tó r y c h pom ocni m u ' byli odd an i p ra c o w n ic y i przyjaciele, dr. N. K. Molitor, J. A. Sche- rer, dr. Pickel x) i J a c ą u i n młodszy.

Otaczał go po w sz e c h n y sz ac u n e k i uznanie; w w a żn iejszy ch s p ra w ac h le ­ k a rsk ie j n a tu r y zawsze zasięg ano je g o rad y .

J e m u to w raz z d w o m a jeszcze l e k a ­ rzam i polecono wry d a ć sąd o t. z. „m es- m e ry z m ie “ , k t ó r y podówczas o grom nie

’) N. K. M olitor. lek arz w ied e ń sk i, po re- sta u ra c y i u n iw e r s y te tu w M oguncyi w r. 1784 pro feso r ch em ii i farm acy i.

G. P ic k e l (1751 — 1838) p ie rw sz y (od r: 1782) pro feso r chem ii u n iw e r s y te tu w yrcburakiego.

J. A. S ch ere r — tłu m acz dzieł In g en -H o u sza , je d e n z p ie rw sz y c h u zn ał te o ry e L avoisiera.

J ó z e f F ra n c isz e k J a c ą u in m łodszy pro feso r

ch em ii i b o ta n ik i n a n niw . w ied eń sk im , d y re k to r

o gro d u bo tan iczn eg o tam że, sy n M ikołaja, r ó w ­

nież w y b itn e g o b o ta n ik a, chem ika i lek arza. W y ­

d a ł z n a k o m ity w ów czas „P o d ręczn ik c h e m u ”

ogólnej i medycznej (Wiedeń 1792 i 1810).

(5)

JSJo 41 W SZEC H ŚW IA T 645

poruszał u m y sły w iedeńczyków . W y bó r był tra fn y — z d a n ie j e g o w tej spraw ie było zupełnie zgodne z w yro kam i s ły n ­ n y c h u czo n y ch p a ry s k ic h (Baillyego, L avoisiera i innych). Cesarz Józef II n ie­

raz odwiedzał swego le k a rz a w p rac o w ­ ni, żywo z a jm o w a ł się p racam i jeg o i za je g o w łaśn ie p o rad ą ro zkazał z ao p atrzy ć w sz y stk ie m a g a z y n y w ojskow e w pioru­

nochrony, świeżo przez F r a n k lin a sk o n­

struow a ne .

P o b y t w W ied n iu nie był wszakże stały. J a k o leka rz rodziny cesarskiej d w u k ro tn ie u d a w a ł się do Florencyi (1769 i 1772), a b y szczepić ospę W . Ks.

To skań skiem u, późniejszem u cesarzowi Leopoldowi II i dzieciom jego; w r. 1770 zwiedził S z w a jc ary ę , w 1771 i 1778 od­

wiedził p rzyjaciół lo n d y ń sk ic h . Podczas podróży t y c h poznał się i zaprzyjaźnił się z wielu uczon ym i, we F lo re n c y i ze s ły n n y m fizykiem F e lik se m F o n ta n ą '), w P a r y ż u z F ra n k lin e m , szczepił b ied­

nej ludności ospę i szerzył wszędzie, szczególniej w m onarc hii a u stry a ck ie j tę m eto d ę, d ru k o w a ł swoje rozp raw y (w L ondynie w r. 1778 pierw szo rzęd­

nej w artości ,,E x p e rim en ts upon vegetab- l e s “), je d n e m słowem n ig d y nie był bez­

czynny, wszędzie pracował, wszędzie uczył się i badał.

W r o k u 1789 Ingen - Housz u d aje się poraź trzeci do P a r y ż a i p r z y b y w a tam w d. 14 lipca t. j. w dzień wzięcia Bas- tylii. W y p a d k i, k t ó r y c h w id o w nią był w te d y Pa ry ż, n a ty m człow ieku spokoj­

nej p r a c y n a u k o w e j w y w a rły w s trz ą s a ­ j ą c e w rażenie. J u ż n a s tę p n e g o dnia

puszcza się w dalszą podróż z zam iarem o puszczenia E u ro p y i przeniesienia się do A m e ry k i dla w spólnych z F r a n k li­

n e m b a d a ń n a u k o w y c h . J e d n a k wiado­

m ość o śm ierci b r a t a s k ie ro w y w a go do Bredy. Po drodze przez w zburzony k raj (był to czas o d e rw a n ia się Belgii od A u s try i) s p o tk a ł go p r z y k r y w ypadek;

praw dopodobnie ze względu n a s ta n o ­ wisko j e g o przy dworze w ie d e ń sk im strzelano do k a r e t y jego: szczęśliwie k u ­ la nie trafiła. Po ty g o d n iu opuszcza B r e d ę i j e d z i e do Lon dy nu , gdzie docho­

dzi go wieść o śm ierci F r a n k lin a . Za­

m ia r podróży a m e ry k a ń s k ie j upadł. Po s tra c ie przyjaciela znikł cały je j urok.

W s tr z ą ś n ię ty o sta tn ie m i w ypad kam i, rozstrojony i chory, usłuchał r a d y sw o ­ ich przyjaciół i z a trzy m a ł się w L o n d y ­ nie dla p o ra to w a n ia zdrow ia ; p r z y b r a ­ nej ojczyzny wszakże nie u jrz a ł ju ż n i g ­ dy. Każde postanow ienie p ow rotu zo sta­

j e odwołane, czy to z pow odu ponowne-

| go osłabienia, czy też wojny, toczącej się w kraja ch, przez k tó re m usia ł prze­

jeżdżać. Zresztą, istotn ie tru d n o mu ju ż było puszczać się w t a k d a le k ą i m ę ­ czącą podróż.

Latem , lub g d y czuł się bardziej osła­

bionym , bawił w Herforth u D im sd a le a albo w Bowood u słyn neg o d y plom a ty i m ec e n a sa sztuki i n a u k i e a rla of Shel- burne, p ierw szego m a rk iz a of L a nd sdo w - ne. Tam z najdow ał zawsze koło w y b i t ­ n y c h mężów s ta n u , uczonych i a rty s tó w , tam otaczano go czułą opieką, tam w obszernem la b o ra to ry u m (zw anem je s z ­ cze obecnie salą dr. Ińgen-Housza) mógł prowradzić badania. Tam też w d. 7 w rześnia 1799 r. u m a rł i został z w ie l­

k ą czcią pochowany. Grób j e d n a k je g o nie ocalał; wszelkie poszuk iw ania prof.

J. W ie s n e ra nie doprowadziły do niczego.

P raw dopodobnie zniszczono go przez nie­

ostrożność podczas p r z e k s z ta łc a n ia cm en­

tarz a w Calue. Żona jego , z k t ó r ą nie widział się od r. 1788, zm arła w W i e d ­ niu w r. 1800. Dzieci nie pozostawił.

A dam Czartkowski.

(C. d. nast.)

13) FeU ce F o n ta n a (1705—1805) w y b itn y fizyk,

pro feso r n a uniw . pizańskim , n astęp n ie d y re k to r

i tw ó rc a m uzeum fizycznego w e F lo re n cy i. D o ­

k o n a ł lic z n y c h b ad a ń nad gazam i.

(6)

646 W S Z E C H Ś W IA T •Na 41

O

o C H E M I L U M I N E S C E N C Y I O R A Z I S T O C I E Z J A W I S K J A R Z E N I A

S I Ę W O G Ó L E .

(C iąg dalszy).

Z w y łu szczo nem i w n io s k a m i n a szeg o r o d a k a nie z g a d z a się w o s ta tn ic h cza­

sa ch T r a u tz x). Np. co do o sta tn ie g o tw ie rd z i on, że g d y b y ś m y w p ły n ie mieli przy p u sz c z ać obecność p u n k t ó w o n a d e r w ysokiej te m p e ra tu rz e , p o w in n ib y śm y zau w ażyć c h a r a k te r y s ty c z n e z a b arw ie n ie ś w ia tła przez z a sa d y lub sole, z a w a r t e w d a n y m płynie, lub też d o s trz e g a ć z m ia ­ ny, k tó r e w y s o k a t e m p e r a t u r a w yw ołać p o w in n a w roztw orze.

Zajm ę się te r a z opisem b a d a ń Radzi­

s zew sk ieg o n a d lu m in e s c e n c y ą o r g a n i ­ zmów ż y w y c h 2).

Z aznajo m iliśm y się ju ż częściowo z tą s praw ą, r o z p a t r u j ą c b a d a n ia Sp a lan z a n ie - go. W 80° letn im p rz e c ią g u czasu, dzie­

lą c y m dociek an ia w sp o m n ia n y c h bada- czów, z ajm ow ano się dość żywo z arów no w k o łac h biologów j a k i ch e m ik ó w s p r a ­ w ą św ie ce n ia organizm ów . Lecz mało posunięto j ą naprzód. Z naczenie p osiada je d y n ie f a k t s tw ie rd z e n ia , że do lu m in e ­ s cen cyi isto t ż y ją c y c h n ie z b ę d n y j e s t tlen, czego też R ad z isz e w sk i dowiódł os­

tatecznie.

Opierając się na r e z u l ta t a c h s w y c h p o ­ p rze d n ich b a d a ń , R ad z isz e w sk i w y p o w ie ­ dział p oczątkow o p rzy p uszczen ie, że św ie ­ cenie org an iz m ó w m ożna p raw d o p o d o b n ie sprow adzić do c h e m ilu m in e s c e n c y i często w nich s p o ty k a n y c h zw iązków chem icz­

n y c h s) j a k : le c y ty n a , c h o le s te ry n a , tłu-

*) Zfcschr. f. pli. 53 (1905) 68.

2) L ie b ig s A nn. 203 (1880) 305, „U e b er d.

P h o sp o re sc. d. o rg a n isc h e n u n d o rg a n isie rte n K órper*.

3) J u ż d aw n ie j P h ip s o n d o w o d ził (np. C om pt. ! ren d . 75 (1872) 547), że św iecące ro ś lin y i zw ie- i iz ę ta w y d z ie la ją z sieb ie ciecz, k tó r ą n a z y w a j n o k tilu c y n ą ; o n a to j e s t p o w o d em lu m in esc en -

j

cyi. Ciecz tę P h ip s o n izolow ał i p rze k o n ał się, ; że z a w ie ra azot, p o c h ła n ia św ie cą c tle n i w y-

j

d zieła C 0 2. Ś w iatło w y s y ła n e j e s t m onochrom a- i ty c z n e . N o k tilu c y n ę sp o ty k a m y i w o rg an iz m ac h m a rtw y c h ; w ż y w y c h — w y d z ie la n ie je j z g r u ­ czołów m a b y ć zależne od sy ste m u n e rw o w e g o .

szcze, w yższe alkohole, olejki eteryczne, c u k ie r gronow y, a może i aldehydy.

Lecz, j a k wiemy, k on ieczna j e s t jeszcze r e a k c y a alkaliczna. Ponieważ w organi-

j

zm ach żyjących, ani n a w e t m a r tw y c h , o obecności znaczniejszej z a w a rto śc i z a ­ s a d n ie o rg a n ic z n y c h mowy być nie m o­

że, R adziszew ski wziął za zadanie z n a ­ leźć ciała o c h a ra k te r z e alkalicznym , k t ó ­ re albo zawsze w ż y ją tk a c h się z n a jd u ją lu b też pod w p ły w e m p e w n y c h okolicz­

ności pow sta ć w n ich lub znaleźć się m ogą chwilowo. N a pod staw ie wielu b a ­ d a ń w ypadło zawnioskow ać, że a lk alia roślinne ja k : chinina, atro p in a, morfina nie w y w o łu ją świecenia; zjawia się ono n a to m ia s t w obecności zasad o ogólnym wzorze R4NOH a zwłaszcza pod w pływ em choliny i n e u ry n y , k tó re w zupełności zdolne s ą zastąpić z a sa d y nieorganiczne;

lofina św ieci w obecności k tó re jk o lw ie k z w ym ien io n y c h zasad o rg an iczn ych w roztw orze alkoholow ym n a w e t poniżej -f- 10°. W tej tem p e ra tu rz e świecą ró­

wnież tłuszcze, np. t r a n rozpuszczony w toluolu, do któ re g o dodano k ilk a kro pel r o z tw o ru n e u ry n y ; ogrzanie powyżej 10°

po tęg u je jeszcze znacznie ów efe k t św ie­

tlny. Podobnież zachow ują się t e r p e n y c h o le s te r y n a w y m a g a znaczniejszej ilości z a sa d y organicznej; silne zielonkaw e św ia tło daje lec y ty n a, o grzan a do 45°; ró w nież alkohol cetylow y, a k rolein a i t. d Jeżeli po zaznajom ieniu się z powyż szem i fa k ta m i zw ró cim y u w a g ę n a to, że tłuszcze, lec y ty n a, c h o le s te ry n a i t. p.

ciała s p o ty k a ją się n a d e r często i w dość z n a cz n y c h ilościach w mózgu, w żółtku, w b iały c h ciałkach krw i, w n asion ach , sporach , grzybach, drożdżach, i t. d .o ra z , że lec y ty n a , ro zk ła d ają c się, może w p e ­ w n y c h w a r u n k a c h d o sta rc zy ć p o trz e b ­ n y c h zasad: n e u r y n y i choliny, zro z u m ie ­ my, co j e s t p rzy c z y n ą św iecenia o rg a n i­

zm ów żyjących, zwłaszcza, że w n ieje ­ d n y m p r z y p a d k u udało się ze św iecące­

go ż y ją t k a wydzielić ciało, bę dą ce powo­

dem lum in esc e n c y i i ciało to zidentyfi­

kow ać z takiem , o k tó re m wogóle wie­

m y, że posiad a w łasn ość c h em ilum ines­

cencyi; t a k np. z g r z y b a A g a ric u s m us-

carius wydzielono a m a n i ty n ę , id e n ty c z n ą

(7)

JSfs 41 W SZE C H ŚW IA T 647

z choliną; g rz y b z tej rodziny rośnie na b utw ieją ce m drzew ie i n a jp ra w d o p o d o b ­ niej powoduje jeg o świecenie. Prof Ra­

dziszewski, b ę d ą c w Neapolu, miał spo­

sobność p rzep ro w ad zić osobiście próby wydzielenia s u b s ta n c y i świecącej z o r g a ­ nizmu n o k tilu k i i Beroe ovatus, ig r a j ą ­ cych w falach z atoki neap o litańsk iej lub jasn o b łę k itn e j toni g ro ty n a Capri 1).

Ż y ją tk a owe po sia d a ją re a k c y ę alkalicz­

ną; nie udało się j e d n a k znaleźć ciała, które j ą powoduje. Ś w ie c ą ca s u b s ta n c y a w ciele n ok tiluki, o trz y m a n a w w y ciąg u ete ry cz n y m ze 180 w y su sz o n y c h egzem ­ plarzy, posiada g ę stą k o n sy ste n c y ę . sła- bo-żólte zabarw ienie, odczyn o b o jętny i własności tłuszczów, gdyż da w a ła się zmydlić pod w p ły w e m alkaliów; zm iesza­

n a -z n e u ry n ą albo z potażem g ry zący m świeciła silnie w te n sam c h a r a k t e r y s t y ­ czny sposób i z t y m s a m y m odcieniem, co ży w a n o k tilu k a n a powierzchni wody.

Ponieważ z ja w is k a chem ilum inescen- cyi zachodzą niera z w e w n ą trz o rg an i­

zmów, dok ąd p ow ietrze dochodzi w s ła ­ bym zaled w ie stopniu, w ażnem j e s t p rze­

to wiedzieć, j a k ą ilość tle n u zja w isk a te zużywają.

R ozstrzygnięcie tego zagad n ienia j e s t również j e d n ą z z a słu g Radziszewskiego.

Dowiódł on, że 1 , 82 g lofiny, rozpuszczo­

n ych w 25 cm 3 stężonego ROH świeciło b e z u sta n n ie w p rzeciągu dni 20 i tyluż nocy; s tą d można obliczyć, że 0,00379 g lofiny zużywało n a godzinę 0,000607 g tle ­ nu. J a s n e m się staje, j a k znikomo małą ilość 0 2 z u ż y tk o w y w a ć m u si np. św ie cą ­ ca b a k te r y a .

R adziszewski zajął się wreszcie obja­

śnieniem sp o tę g o w an ia świecenia, p o w sta ­ jąc e g o n a sk u te k drażn ienia świecącego ż yjątka. D ra ż nie nie wyw ołuje ruch; ten zaś u ła tw ia dostęp tle n u do s u b sta n c y i lu m in esk u ją ce j. Zauważono to n iejed no ­ krotnie. „D rażnienie ż y ją tk a, dowodzi Radz., j e s t dla w zb u d z a n ia fosforescen- cyi tylko o ty le ważne, o ile j e s t powo­

dem je g o zginania, je g o ściskania się, przez co p o w s ta ją te sam e sk u tk i, k tó re zachodzą podczas m ieszania zaw artości

') Ber. d. d. Chem. Ges. 16 (1883) 597.

k o l b y “. Częstokroć po dluższem d raż n ie ­ niu sp o s trz e g a m y czasowe zanikanie św ie­

cenia. Nie dowodzi to j e d n a k b y n a j ­ mniej, by świecenie było zależne odw7oli organizmu, j e s t to p o pro stu s k u tk ie m z u ­ życia zapasu tle n u c zynnego w e w n ą trz żyjątka, r e g e n e r a c y a zaś tego czy n n ik a w y m a g a pewmego czasu. N ajlepszym do­

wodem, że n a luminesc. w pływ a tle n za­

w a r ty w e w n ą t r z organizmu, a nie tlen powietrza, j e s t f a k t świecenia noktiluki w atmosferze czystego wodoru lub d w u ­ tle n k u węgla.

P o s u w a ją c się dalej w ro zp a try w a n iu badań, do tyczących chem ilum inescencyi, w spom nę o dośw iadczeniach Lachow i­

cza 1), z k tó ry c h d ow iadujem y się o ś w ie ­ ceniu fe n a n tre n c h in o n u , w razie ogrzania w roztworze alka lic z ny m i w dostępie powietrza, oraz o tem , że H eu m an n 2) zaobserw ow ał dla s ia rk i ogrzanej do 180°

biaław y płom yk o n a d e r nizkiej tem p e­

raturze, gdyż um ieszczony w nim k a w a ­ łek p apieru nietylko się nie zapalił, lecz n a w e t nie zwęglił. W ażniejsze, zw łasz­

cza dla fotografa, są spo strzeżenia Le- n a rd a i W olfa 3), dowodzące lu m in esc e n ­ cyi utlen ianego pyrogalolu, o czem je s z ­ cze mówić będę. F a h r in g 4) i Otto 5) opi­

sali zjaw iska świetlne, pow sta ją c e przez działanie w o dn ych roztworów ozonu na ciała organiczne. U D a m m e ra sp o ty k a ­ m y w zm ian kę o św ie ce n iu n a d tl e n k u wodoru, g d y on kroplam i pada n a spro­

s zk ow any A g20, PtO a, M n 0 2 lub na Ag, P t i Os. K ilku in n y c h uczonych zajm o­

wało się płom ieniem CS2, po w sta ją c y m już w tem p e ra tu rz e około 150°; Dixon i Russell 6) u tleniali CS2 w tem p e ra tu rz e 230° i rów nież zauważyli świecenie.

1) Ber. d. d. Chem. Ges. 16 (1882) 332.

2) Ber. d. d. Chem. Ges. 16 (1882) 139. W k ą ­ p ieli p o w ietrz n ej um ieszcza się na żelaznej p ły ­ cie k a w a łk i sia rk i i o g rze w a pow oli. W tem p.

180° zjaw ia ją się d ługie b iałe płom yki; zjaw isko to w raz ie odpow iedniej re g u la c y i te m p e ra tu ­ r y m oże trw a ć godzin parę.

3) E d ers J b . f. P h o to g r. 1889 str. 347 i 1891 str. 289.

4) Chem. N ew s 62 (1890) 39.

5) Oompt. ren d . 123 (1896) 1005.

6) Chem. N ew s. 79 (1899 234.

(8)

648 W SZECHS W IAT M 41

Tegoż mniej więcej czasu w y k o n a n e z osta ły piękne d o św ia d cz e n ia profesora E. B a n d ro w s k ie g o n a d z ja w is k a m i świe- tlnem i, k t ó r e to w a rz y s z ą k r y s ta liz a c y i ró ż n y c h soli i ciał c h em iczn y ch . S tu d y a te zaliczyć n a le ż y do d ziału b a d a ń nad k ry sta lo - lub try b o lu m in e sc e n c y ą , pomi­

mo to j e d n a k , m ów iąc o chem ilum ., nie c h c ia łb y m o m in ą ć ich streszczenia, zw a ­ ż y w sz y doniosłość, j a k ą pośrednio po sia ­ d a ją b e z w ą tp ie n ia dla p r a c u j ą c y c h nad c h e m ilu m in e sc e n cy ą .

Ju ż przed B a n d ro w s k im z a s ta n a w ia n o się n a d p rz y c z y n ą w s p a n ia ły c h efektów św ie tln y c h , s p o s tr z e g a n y c h przez Rose- go J), podczas k r y s t a li z a c y i A s 203 z w o­

dnego ro z tw o r u k w a s u solnego; sa m Ro­

sę d o p a tr y w a ł się p rzy c z y n y tego z ja ­ w is k a w z m ia n a c h objętości, z a c h o d z ą ­ cych podczas p rz e o b r a ż a n ia się ro z p u s z ­ czonej b e z k sz ta łtn e j o d m ia n y tró j tl e n k u a r s e n u w k ry sta lic zn ą . W w iele l a t pó­

źniej 0. L e h m a n n w swej „Molekular- p h y s i k “ dowodzi, że św iecen ie m a p r z y ­ czynę w p rz e m ia n ie ro m b ic z n y c h k r y s z ­ ta łó w A s 30 3 (p o w s ta ją c y c h p ie r w o tn ie z ro ztw o ru ) w o k ta e d r y c z n e , czem u t o w a ­ rz y s z y try b o lu m in e sc e n c y ą .

J a k obecnie z d o św iad czeń B a n d ro w ­ skiego w iem y , n ie chodzi t u ani o je d n o , ani o d rugie, g d yż p ra c e je g o s) w y k a ­ zały, że świecenie z ja w ia się podczas k r y s ta liz a c y i każdej o d m ia n y t r ó jtle n k u a r s e n u z ro z tw o r u HC1, p rz y c z e m z ja w i­

sko lu m in e s c e n c y i m a zawsze je d n a k o w e n atężenie, o ile w a r u n k i n ie z o s ta ją zm ie­

nione; n a jsiln ie jsz e św iatło s p o strz eg a m y , g d y s to s u n e k ilościowy m ię d z y A s20 3 a HC1 o d pow ia da wzorowi:

A s 20 3-f-6HCl 7^ 2AsCl3-j-3H20 3).

R e a k c y a id ą c a z p raw e j s t r o n y w lewo je s t , zdaniem B a n d ro w sk ieg o , p r z y c z y n ą św iecenia; p ro m ie n io w an ie b y w a t a k sil­

ne, że czytać p rz y niem m ożna, t r w a

P o g g . A nn. 35 (1835) 481.

2) Z tsc h r. f. p h y sik . Chem . 17 (1895) 256.

3) W o sta tn ic h czasach z a jm o w a ł się t ą re- a k c y ą G u in ch an t, C. r. 140 (1905) 1170. W id m o z ja w ia ją c e g o się ś w ia tła o k reśla ja k o ciągłe;

m a s. n a tę ż e n ia le ż y w części żó łtej i zielonej.

ono godzin k ilka. K rystalizacyi tró j tl e n ­ k u a r s e n u z ro z tw o ru w a m o n ia k u lumi- n e s c e n c y a nie tow arzyszy.

B a n d ro w sk i zajął się róAvnież o b jaśn ie ­ niem p rzy c z y n y zja w iska lum inescencyi, pow sta ją c eg o w chw ili tw orzen ia się k r y ­ ształów w roztw orze soli J). Opierając się n a teo ry i d y so cyacyi elek trolity czn ej, przyjm ującej w ro ztw orach obecność n a ­ ład ow a n ych atom ów lub ich kom pleksów, B androw ski u w a ż a za w łaściw e rozróż­

niać w z jaw isk u o sa d za n ia się z r o z tw o ­ r u ciała stałego d w a n a s tę p u ją c e po so­

bie etapy: podczas pierw szeg o łączą się wolne d otąd j o n y w cząsteczki, podczas d ru g ie g o g r u p u ją się o sta tn ie i tw o rzy się kryształ; pierw sz e m u z owych proce­

sów, p olega jąc e m u n a g w a łto w n e m łą ­ czeniu się przeciw nie n a ła d o w an y c h j o ­ nów i w y s y ła n iu isk r e le k try c z n y c h , B an­

drow ski p rzyp isuje e m isy ę ś w iatła, u w a ­ żanego w w ielu w y p a d k a c h k r y s ta liz a ­ cyi. Zgodnie z tą hy p o tez ą powinniby- ś m y naogół s p o strz eg a ć lum in escency ę tam , gdzie m am y do czy nien ia z dyso- c y a c y ą ele k tro lity c z n ą, przyczem p ra g n ą c w zbudzić zjaw isko św ietlne, na le ż y spo­

wodow ać możliwie szybk i z anik d y s o ­ cyacyi, t. j. m o m e n ta ln e łączenie się p rze­

ciw nie n a ła d o w a n y c h jonów. B a n d ro w ­ ski osięgał to, np. dodając do ro ztw o ru KC1 lub NaCl mocnego k w a s u solnego lub alkoholu, k tó re to ciała w wodzie się roz­

puszczają, lecz p o w od ują opadanie ow ych soli. D ośw iad czen ia ta k ie d a ją się n a d e r łatw o wykonać; podam przeto je d n ę z r e ­ cept B androw skieg o: n a sy c o n y m ro ztw o­

rem soli k u c h e n n e j n a p e łn ia się do po­

łow y c y lin d e r szklany, dolewa się rów ną objętość k w a s u solnego o cięż. wł. 1,12 i m iesza się oba płyny, w s trz ą s a ją c sil­

nie z a w ie ra ją c y j e cylinder; n ieb a w em sp o s trz e g a m y niebiesko-zielone światło, w ychodzące z całego płynu.

W sp o m n ia n a śm iała h y p o te z ą B a n ­ drow skiego nie z y s k a ła do tąd a p ro b a ty ze s tr o n y in n y c h u czonych; w y stą p ili z polem iką przeciw ko niej np. K a y e r (w I I T . „Handb. d. Spektroskopie) i T ra u tz 9),

‘) Ztschr. f. physik. Chem. 15 (1894) 323.

3) Ztschr. f. physik. Chem. 53 (1905) 11.

(9)

Na 41 w s z e c h ś w i a t 649

k tó ry n a m ocy spostrzeżeń z eb ran y ch w spólnie z S c horiginem , przekonał się, że p o w sta w a n ie św iatła, tow arzy sząceg o aktow i kry sta liz ac yi, należy sprowadzić do try b o lu m in e sc e n c y i, wyw oływ anej pod­

czas ro śn ię c ia k ry sz ta łó w przez ich t a r ­ cie, s p o ty k a n ie się i łączenie.

Częściowo, n a nieco zmodyfikowaną hyp o tezę Bandrow skiego, godzi się Ro- lo ff1). k tó ry dopuszcza możliwość,, by os- cy la c y a jo n ó w (po złączeniu się) około n ow y ch c e n tró w rów now agi m ogła być pow odem emisyi fal światła.

Zwrócę się w reszcie do najn ow szy ch i na jw a żn ie js z y c h w dziedzinie ch em ilu ­ m in escen cyi b a d a ń T ra u tz a 2), w y k o n a ­ nych w znacznej części wspólnie z Scho- rigin em . Nie zam ierzam je d n a k zajm o­

w a ć się szczegółowem wyliczaniem w s z y ­ stk ic h re a k c y j, k tó re zbadali ci dwaj uczeni; p o p rz e s ta n ę n a ogólnem w spo m ­ n ien iu k ilk u n a s tu , z różnych względów n a jw a żn ie js z y c h czy najciekaw szych, i p rze jd ę do spostrzeżeń wspom nianych badaczów o zn a cz e n iu teo rety czn em , z k tó re m i w a rto się bliżej zaznajomić.

T r a u tz i Sch o rigin potw ierdzili przede- w s z y s tk ie m istnien ie wielu zjaw isk c he­

m ilum inescencyi, z n a n y ch ju ż dawniej, zwłaszcza p o d a n y c h przez R adziszew skie­

go, d o ty cz ą c y ch u tle n ia n ia aldehydów, alkoholów i t. d.

P ię k n e z ja w isk a świetlne otrzym ano o k s y d u ją c n a d tle n k ie m w odoru ald eh y d m rów kow y, octowy, propionowy, wale- ryan o w y , benzoilowy, salicylowy oraz c u ­ k ie r gronowy; stw ierdzono przytem , że dla w ielu z w y m ien io n y c h ciał alkalicz­

ność ro z tw o ru j e s t nieodzow nym w a r u n ­ kiem św iecenia. S po tęgow anie lu m in es­

cencyi o trz y m u je się przez zwiększenie stę ż e n ia H 2 0 2, co ze swej strony, podno­

sząc te m p e ra tu rę , w zm aga sz yb k o ść prze­

bieg u reakcy i. Zupełnie analogiczne wnio­

ski w y c ią g n ię to z doświadczeń n ad alko­

holami. P rz ek o n a n o się również o św ie­

*) Z tsc h r. f. p h y sik . Chem. 26 (1898) 353.

2) Z tsch r. f. E le k tro c h . 10 (1904) 593 oraz Z tsch r. f. w iss. P h o to g r. u n d P h o to c h e m ie 2 (1901) 217 i 3 (1905) 121 w reszcie Z tsc h r. f. physik.

Chem . 53 (1905) 1.

ceniu w roztw orach alkaliczny ch i obec­

ności po w ietrza w ielu w yw oływ aczy fo­

tograficznych o c h a ra k te r z e alkoholowym, j a k np. pirogalol, amidofenole; fak tem tym niejednokrotn ie można zap ew ne ob ja­

śnić słabe sczern ien ie całej kliszy, k tó re z jaw ia się nieraz podczas w y w oływ ania, nie zważając n a zachow anie w szelkich koniecznych środków bstrożności ze s t r o ­ ny fotografa. Należy się przeto w y s trz e ­ gać świeżo p r z y g o to w a n y c h roztworów wywoływaczy, ponieważ tak ie zaw iera ją jeszcze p ew ną ilość n a d tl e n k u wodoru (z ługu), pow odującego świecenie daleko łatwiej niż tlen powietrza.

N ajw span ialszą, najbardziej efektow ną lum inescencyę o trz y m u je m y wedle T r a ­ utza dopiero w tedy , gdy u tle n ia m y w roztworze K2C 0 3 m i e s z a n i n ę a ld e h y ­ du z alkoholem (np. ald. mrówk. i piro­

galol) stężonym na d tle n k ie m wodoru. J a k ogrom n y w pływ n a lu m inescency ę alko­

holów w y w iera nieznaczna n a w e t d om ie­

sz k a a ldehydu, T ra u tz dowodzi p rzykła­

dem rezorcyny: ciało to w obecności z a ­ sad i tlenu j e s t prawie b e z b arw n e i nie świeci; dodanie zaledw ie kilku kropel CH 20 zmienia m om en talnie kolor i w y ­ wołuje świecenie. L u m in e sc en c y ą piroga- lolu p otęg uje się znacznie przez dom iesz­

kę ald e h y d u m rów kow ego. D o ś w ia d c z e ­ nie o sta tn ie daje się z łatw o śc ią d e m o n ­ strow ać przed w iększem a u d y to ry u m , o ile p o sług ujem y się rec e p tą , w y p ra c o ­ w a n ą przez Schorigina: do 35 cm 3 50%

ro ztw oru wodnego K2C 0 3-j -35 cm3 w o d n e ­ go lO°/0 roztw oru pyrogalolu-j-35 cm* wo­

dnego 35% roztw o ru ald e h y d u m ró w k o ­ wego wlewa się 50 cm 30% H2 0 2. Roz­

tw o ry te pow inny posiadać t e m p e ra tu rę pokojową. Zaraz po ich zlaniu sp o s trz e ­ gam y silne, j a s n e żóltaw o-czerw onaw e światło, w ychodzące z całego płynu;

wciąż silnie św iecący płyn poczyna n i e ­ baw em burzyć się, podnosi się w n a c z y ­ niu i nieraz w yle w a się w postaci o g n i­

stego potoku. Z n a d tle n k ie m wodoru o słabszem s tę ż e n iu dośw iadczenie również się udaje, lecz p rz e b ie g j e s t mniej efek­

towny.

Zygm unt Klonowski.

(Dok. nast.)

(10)

650 JS6 41

K I L K A U W A G Z P S Y C H O L O G I I P O R Ó W N A W C Z E J .

(C iąg dalszy).

II.

Co to j e s t instynkt?

0 in s ty n k c ie pisano b ardzo wiele Ł) i w n a jr o z m a its z y sposób go o k r e ś la n o — zależnie od tego, co b ra n o pod uw agę;

s tą d też m a m y w ie lką ilość deflnicyj, k tó re są bardzo d a le k ie od siebie, lub też n a w e t sprzeczne. Nie b ę d ę t u po ­ w t a r z a ł zdań różn ych a uto ró w , lecz p r z y ­ toczę ty lk o k ilk a o k reśle ń t y p o w y c h dla uw idocznienia, j a k rozm aicie i n s t y n k t b y ­ w a pojm ow any.

1 t a k d la j e d n y c h j e s t on czy sto me- c h a n ic z n e m działan iem o rg a n iz a c y i fizy- I cznej, k o m p lik ac y ą od ruchó w , pod w p ł y ­ w e m p e w n y c h bodźców, p rzez k r ó ts z y , lu b dłuższy czas d zia łają c y ch ; d r u d z y i n s t y n k t u w a ż a ją za w yraz p rzy ro d z o ­ n y c h w yobrażeń ; in n i zno w u i n s t y n k t e m n a z y w a ją dowolne, z św ia d o m y m z a m i a ­ r e m działanie, gdzie ty lk o j a s n o ś ć w y ­ o brażeń j e s t z a ta rta . Dwie o s ta t n ie de- finicye pod w p ły w e m teo ry i ew olucyi z o ­ s ta ł y z a stą p io n e p rzez inne. J e d n a z nich pow iada, że działania in s t y n k t o w n e są to „na drodze m ech an iczn ej p o w sta łe za­

c z ątk i zdolności u z e w n ę tr z n ia n ia inteli- g e n c y i“; w e d łu g d ru g ie j zaś, k t ó r a j e s t z a ra z e m h y p o te z ą D a rw in a , i n s t y n k t j e s t po n a jw ię k s z e j części pod w p ły w e m wa ru n k ó w i walki o b y t, w m ały m sto p n iu rówmież przez działanie in te le k tu a ln e , odziedziczonem p rz y z w y cz a je n ie m , k tó re , j a k wogóle p rz y z w y cz a je n ie może p o d le ­

g a ć zmienności, p ro w a d z ąc e j j e d n a k za­

wsze, w s k u t e k c z y n n ik ó w doboru n a t u ­ raln e g o , do celow ych dla g a t u n k u k o ­ rzyści.

W idzim y więc, j a k są różne t e hypo- tezy, m ające tłu m ac z y ć genezę i n s t y n ­ k tu . Nie będę na te m m iejscu r o z p a ­ try w a ł, k t ó r a z nich j e s t n a jp ra w d o p o -

*) Darwin, Eomanes, W undt i in.

| dobniejszą, bo, j a k pow iedziałem wyżej, zależnie od faktów , b r a n y c h pod uw agę, ok reślen ie rozmaicie n a m w y p a d n ie , czyli inn em i słow y—widocznie, że pod i n s t y n ­ k t e m ro zu m ie m y n a jro z m a its z e zjaw iska, nie d a jące się p o dc ią g ną ć pod wspólne określenie.

W s ferach uczonych n a jw ię k s z e m u z n a ­ niem cieszy się h yp o tez ą D arw in a, w e ­ dług k tó re j, j a k powiedzieliśm y, i n s t y n k t j e s t w y ra z e m odziedziczonego, przez p r z y ­ stosow anie lub dobór n a tu r a ln y n a b y te -

! go, z pokolenia n a pokolenie p rzekazy­

w anego, duchow ego p rzy z w y cz a je n ia i uzdolnienia.

Ogół j e d n a k p o jm u je i n s t y n k t daleko różnostronniej, u w a ż a go za p ochodzący z niez n a n e g o źródła, niez m ie n n y a celo­

w y popęd, k tó r y m k i e r u j ą się zw ierzęta, j a k ludzie rozum em .

P rz y to c z ę rozm aite fakty, k tó re nam w ykażą, że określenie przez ogół p rz y j­

m ow ane j e s t bardzo często z g r u n tu b łę ­ dne, a również, że i definicye przez uczo­

n ych używ an e nie są w y starczające.

Częstokroć okazuje się, że to co p rz y ­ pisyw ano in s ty n k to w i, daje się w y t ł u m a ­ czyć w zupełnie inny, znacznie n a t u r a l ­ niejsz y sposób: ju ż to rzeczy w istą ze s tr o ­ n y zw ierzęcia r ozw agą, albo w olnym w y ­ borem; ju ż to zapomocą dośw iadczenia lub wychow ania; ju ż te ż ćwiczeniem lub n a ­ ś ladow nictw em ; w k o ń c u d elikatn ością zmysłów, szczególnie w ę c h e m i w y ro ­ kiem; albo p rzy zw yczajeniem , organiza- c yą ciała, refleksem; i zapomocą wielu in n y c h czynników .

D laczego zw ierzęta, będ ące p rze d m io ­ te m polowania, boją się bardziej człowie­

k a niosącego strzelbę, niż in n y c h ludzi?

dlaczego s ta rs z e osobniki p ta k ó w lepiej b u d u j ą gniazda, niż pokolenie młodsze?—

c h y b a nie z in s ty n k tu , tylko z d o ś w ia d ­ czenia! Dlaczego lis k ra d n ie drób w p o­

rze, kied y nikogo n ie m a w domu, lub w s z y sc y zajęci są obiadem ?—c h y b a nie z i n s t y n k t u ale z ro zw a g i lub d ośw iadcze­

nia. D laczego pies lub lis zakopuje n a d ­

m ia r mięsa, a b y w y ją ć j e później?—c h y ­

b a rów nież nie z i n s t y n k t u lecz z p rz e ­

zorności. J e ś li kozice (ja k i wiele in ­

n y c h zw ierząt) r o zsta w iają straże, aby

(11)

W° 41 W SZECH ŚW IAT 651

mieć ostrzeżenie przed zbliżającem się n ieb e zp ieczeństw em —to rów nież nie czy­

nią tego z in s t y n k t u , lecz n auc zy ły się z doświadczenia, bo przecież m y śliw i nie wcześniej istnieli od kozic. Otóż w tych i w ielu in n y c h w y p a d k a c h , k tó ry c h w y ­ liczanie stw o rz y ło b y cały tom, przyczyną i p o bu d k ą podobnego postęp o w ania nie może być in s ty n k t.

Mówiąc o in sty n k c ie chciałbym z a z n a ­ czyć dwie rzeczy: Popierw sze, z g r u n tu b łędne p rze c iw s ta w ia n ie i n s t y n k t u rozu­

mowi; a pow tóre, n iera cy ona ln ość silenia się n a s tw o rz e n ie ok reślen ia in s ty n k tu , gdyż, j a k się w d a lsz y m ciągu przeko­

n am y, w y ra z te n nie m a racyi b y tu w n o m en k la tu rz e n a ukow ej.

W ró ć m y do pierwszego. U p ow szech ­ nione j e s t zdanie, że rozum, ja k im się k ieru je człowiek, u zw ie rz ą t j e s t z a s tą ­ piony przez i n sty n k t; powiadają: i n s t y n k t j e s t k o nieczny m c z y n n ik iem w życiu zwierząt; bez nieg o życie zw ierząt nie m ogłoby istnieć; dzięki je m u dzikie zwie­

r z ę ta nie zn a ją chorób, i t. d. Dziś j e ­ d n a k zn a m y wiele faktów , w k tó ry c h zw ierzęta p o s tę p u ją bezrozumnie tak, że sp ro w a d za ją sobie sz k o d y a n a w e t śmierć;

czyli in nem i słowy, b r a k im k iero w n ik a życiowego, t. j. ta k zw. i n s ty n k tu . Ale po bliższem z b a d a n iu takich faktów, p r z e k o n y w a m y się, że z d a rz a ją się one je d y n ie w te d y , g d y zw ierzęta z n a jd u ją się nagle w in n y c h w a ru n k a ch , w tedy, k ie d y nie zdołają jesz c ze do zm ienionych w a ru n k ó w się przystosow ać. A dopiero przez przy stoso w anie się lub n a w e t d ro ­ g ą doboru, a w k o ń c u przez dziedzicz­

ność dane osobniki u z y s k u ją czyto od­

porność n a szkodliwe w p ły w y otoczenia, czyto p r z y z w y c z a ja ją się np. do nowego p okarm u , łub też n a b y w a ją jak ic h ś in­

n y c h właściwości.

Przy to czę k ilk a teg o ro d zaju p rz y k ła ­ dów.

1) T a k z w. i n s t y n k t b ł ę d n y . R opuchy z ja d a ją n ie k ie d y ze sm ak iem m nóstw o m rów ek, k tó re nietylko, że nie z ostają w ich żołądku straw ione, ale co gorsza, są przyczyną choroby; pszczoły n a m ię tn ie lu b ią miód zm ieszany z w ód­

ką, chociaż w n a s tę p s tw ie s ta ją się nie-

p rzy to m n em i i niezdolnem i do pracy.

Mucha (Musca carnaria), której czerw żywi się wyłącznie nieśw ieżem mięsem, skład a częstokroć j a j a na liściach ro śli­

n y Stapelia h irsuta, k tó ra w y d a je woń podobną do rozkładającego się mięsa.

Owady biorą często sztuczne k w ia ty za n a tu ra ln e z powodu podobień stw a kolo­

ru. J a k więc widzim y zw ierzęta k ie r u ją się w t y c h w y p a d k a c h sm ak iem , w ę­

chem łub wzrokiem , a nie j a k i m ś in s t y n ­ ktem; nic więc dziwnego, że niekiedy się mylą.

Nie znający dokładnie życia zwierząt, p o w ta rz a ją często, że bydło, wiedzione in sty n k te m , pasąc się, om ija tru ją c e ro ­ śliny. G dyby w rzeczyw istości działo się to pod wpływ em jak ie g o ś in s ty n k tu , to ja k objaśnić f a k t n a s tę p u ją c y . Zna­

kom ity zna w c a obyczajów zw ierząt, p a ­ sto r Snell 1), t a k opowiada: W dolinie Aary, w pewnej okolicy, rośnie tru ją c a roślina Helleborus foetidus, k tó rą tam że p asące się owce s ta le o m ijają i niem a w y p a d k u , aby k t ó r a od niej zginęła; n a ­ to m iast zawsze się to zdarza, ilekroć z a j­

dą w tę okolicę inne owce, rośliny tej nie znające. I co ciekaw sze, najc h ę tn ie j zjadają k w ia ty , k tó re najbardziej są t r u ­ jące, podczas g d y liście i łodygi tylko

kaleczą. A to j e s t te m dziw niejsze, że owce alpejskie, żyjące w stan ie naw pół dzikim, nie są przez hodowlę s ta je n n ą w yrodzone, t . j . pozbawione n ib y i n s t y n ­ k tu , j a k b y niektórzy chcieli tłumaczyć.

2) T a k z w. i n s t y n k t z m i e n n y . Przy toczę kilk a przykładów n a dowód, że n iektó re t. zw. in s ty n k ty , a n a w e t n ajw ażniejsze z nich, j a k np. i n s t y n k t stałości pokarm u, m ogą się najzupełniej zmienić pod w p ływ em o d m ie n ny c h w a ­ runków . Dr. F. C. Noll 2) w z n ako m i­

ty m p rzy c z y n k u o in sty n k c ie opowiada o p a p ug ach, żyjących w Alpach Nowej Zelandyi (Nestor notabilis). D aw niej ży­

wiły się one kwieciem i jag o d a m i a w ostateczności owadami, lecz z a sm a k o ­

') Zoolog. Garten, t. IV str. 61.

2) Zoolog. G arten X V II str. 51 i J . H. P o tts

w „N a tare" 1/IL 1872.

(12)

652 W SZE C H ŚW IA T No 41

w a w s z y w m ię s n y c h o d p a d k a ch k u c h e n ­ n y c h w pobliżu osad kolonistów , zaczęły n a w iedzać w y w ieszane do su s z e n ia s k ó ­ ry owcze, a w ko ń c u n a p a d a ł y n a sam e owce i żyw cem w y r y w a ł y im sz tu k i m ię ­ sa. Snell x) opow iada f a k t p o d o bn y o czarnej k a k a d u z J a w y , k t ó r a n a u c zy ła się za b ijać św in k i m o rsk ie i pożerać je.

Albo zn ow u p rz y k ła d , p r z y ta c z a n y przez D a rw in a , o bydle, h o d o w a n e m n a w y ­ s p a ch p o z b aw ion y ch paszy, k tó re się przy zw y czaiło żyw ić ryb am i.

Bóbr, ż y ją c y w okolicach mniej b ez­

piecznych, nie b u d u je z n a n y c h d om ków n a wodzie, j a k b y to w e d łu g i n s t y n k t u pow inien robić, lecz kopie w b rzeg ach nory, w k t ó r y c h czuje się bezp ieczn iej­

szym. Pszczoły, przeniesione n a w y sp ę B arbados, s tra c iły i n s t y n k t z b ie ra n ia m io ­ du, poniew aż w t a m te js z y c h c u k ro w n ia c h p rzez cały ro k z n a jd u j ą p o d o sta tk ie m pożywienia; podczas g d y n a J a m a jc e , gdzie w ycieczkom z u la przez dłuższy p rzeciąg czasu p rze s z k a d z a ją deszcze, pszczoły z a tr z y m a ły i n s t y n k t g r o m a d z e ­ n ia miodu.

P rz y to c z ę k ilk a p rzy k ła d ó w z życia ptaków , św ia dcz ą c ych n a w e t o p e w n y m w yższym sto p n iu in te lig e n c y i, gdzie te n sam osobnik odm iennie b u d u je gniazda, stoso w nie do z m ienio n y ch w a ru n k ó w . Zazwyczaj bojaźliwry kos ( T u rd u s m eru- la) w okolicach, gdzie b y w a w ie lk ą t r o ­ skliw o ścią o taczany , j e s t t a k śm ia ły , że w ije g n iaz d a w a lta n a c h , cod zien n ie przez ludzi odw iedzan ych , z p a p ie r u i in n y c h odpadków; w okolicach zaś dla siebie n ie p rz y ja z n y c h w y s z u k u je m iejsca u s t r o n ­ nego, gdzie g n iazda ju ż nie w ik ła z p a ­ p ieru ani i n n y c h w io tk ic h rzeczy, lecz b u d u je rodzaj lepianki, t. j., s k leciw szy n a jp ie rw p o d sta w ę z c h ru s tu , w y le p ia j ą m o k rą ziemią.

Grzywacz (Colum ba p alu m b u s) gnież­

dżący się we F r y z y i W sch o d n ie j, gdzie b r a k j e s t u s tr o n n y c h i d o g o d n y c h m iejsc do w ylęgu, b u d u je swoje g n iaz d a w e ­ dłu g P fa n n e n s c h m ie d a 2) w bezpośred-

‘) Z oolog. G arte n , IV , str. ("77—79).

3) M o n a tsc h rift d e s S achsisch-T lriiring. Ve-

niem pobliżu m ie sz k ań ludzkich a n a w e t n a n a jb a rd zie j u częszczanych d rogach, ja k k o lw ie k w in n y c h s tr o n a c h j e s t b a r ­ dzo bojaźliwy.

Mewa s re b r n a (Larus a rg e n te u s ) g n i e ­ ździ się w e d łu g A udu b ona, w brew s w e ­ m u in s ty n k to w i, częścią n a drzew ach, a m ianowicie czy n ią to s ta r s z e p ta k i n a W h ite Head I sla n d i n a s ąsied n ich w y ­ spach, a to dlatego, że, gnieżdżąc się n a b rzegach, widziały, j a k im corocznie r y ­ b a c y w y b ie ra li ja ja , młodsze n a to m ia s t p ta k i gnieżd żą się jeszcze po części n a brze g a c h .

Również u naszego wróbla (F ringilla dom estica) można zauważyć p rz y s to s o ­ w y w a n ie się do w a ru n k ó w . Je śli się gn ieździ n a drzewie, j a k to bez w ą tp ie ­ n ia pierw otn ie było, to gn iazdo b u d u je forem ne, kopulaste, dobrze och ra n iają c e młode. Je że li j e d n a k z n a jd u je odpowie­

d n ią d ziurę na drzewie, pod dachem sło­

m ia n y m lub w ja k i e m in n em m iejscu, w ta k im razie nie zadaje sobie wiele t r u ­ d u i sporządza b ard zo luźnie u w ikłan e gniazdo Ł).

K rzywodziób (Loxia cu rvirostra), za­

m ie sz ku ją c y p raw ie całą półn. szerokość E u ropy, inaczej b u d u je się w Szwecyi, inaczej znowu u nas. J a j a w y siad u je w każdej porze ro ku, więc sto so w n ie do te g o u rzą d z a odpowiednie gniazda. W z i­

m ie są one okrągłe, o je d n e m tylko bo- cznem w ejściu, u t k a n e gęsto tak , że do ­ s ta te c z n ie c hro nią od zimna. W lecie zaś są m niejsze, o mniej silnych i g ę ­ s ty c h ścianach.

W y b o rn y przy kład ptaka, k t ó r y różnie b u d u je gniazda, stosownie do w arun k ów , p rze d staw ia I c te ru s B altim o rae, m ie sz k a ­ j ą c y na całej szerokości A m e ry k i Półn.

N a siln ych i sz ty w n y c h gałęziach g n i a ­ zdo j e s t płytkie; je ś li zaś, co najczęściej byw a, zawieszone j e s t na w iotk ich g a ­ łązkach w ie rz b y płaczącej* w ta k im r a ­ zie j e s t głębokie, a to w t y m celu, żeby

re in s fu r V o g elk u n d e u. V o g elsch u te r, m arzec 1876.

V A. _R. W allace „B e itra g e z u r n atiirlic h e n

Z u c h t\v a h l“, 1870; ró w n ie ż T aczanow ski, P ta k i

krajo w e.

Cytaty

Powiązane dokumenty

wiem żaden stan komórki nie może być utrzym any.. Je s t ogólną właściwością każdego żywego systemu, że się stale zmieniać musi. Jego proces | życiowy

ne zwierzęcia zależą od determinantów , znajdujących się w jeg o pierworodnej komórce i przekazujących się potomstwu po podziale, staje się jasnem , że

kości światła, Gdyby to przypuszczenie okazało się słusznem, to w ten sposób jednolite wytłumaczenie sił przyrody s ta ­ łoby się rzeczą

Możnaby sądzić, że w w arunkach fi- zyologicziych mała ilość śliny unika działania soku żołądkowego, dostaje się do dw unastnicy i tam wobec reakcyi

Za tą jednolitością przemawia również fakt, obserwowany przez Hertwiga u Acti- nosphaerium. Jądra zachowane dzielą się dalej, powstają gam ety, które łączą

2.. Nieprzerwana s u ­ cha pogoda trw a całemi miesiącami bez chmUrki ani obłoczka i gdyby nie obfita rosa nocna, posucha byłaby szkodliwa dla świata

Różnorodność prac jego przejawia się jeszcze bardziej, niż uczynić to może tom niniejszy, jeśli zechce się uwzględnić ba­. dania, których Curie nie ogłosił,

łami poszukującem i pokarmu, które znaczył zapem ocą lepkich kolorow ych proszków. Pszczoły robocze dzielą się na zbierające i szukające. Pszczoła zbierająca