• Nie Znaleziono Wyników

A.dres Hedakcyi: Krakowskie-Przedmieście, ZSTr 03. JV°.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "A.dres Hedakcyi: Krakowskie-Przedmieście, ZSTr 03. JV°."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV°. 1 5 . Warszawa, d. 10 Kwietnia 1887 r. T o m V I .

TYGODNIK P O P U LA R N Y , POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata

i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniewski, J . N atanson,

D r J. S iem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, n a następujących w arunkach: Za 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 '/*

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

A.dres Hedakcyi: K rakow skie-P rzedm ieście, ZSTr 03.

G niazdo p ająk a T heridium riparium .

(2)

226 W SZE C H ŚW IA T. N r 15.

P A J Ą K

P O L U J Ą C Y NA M R Ó W K I.

O byczaje pajączka T h erid iu m riparium (B lackw .) T hor. aż do ostatnich czasów by­

ły zupełnie p raw ie nieznane przyrodnikom , zbyt małe bowiem rozm iary ciała oraz prze­

byw anie w tru d n o dostępnych nieraz m iej­

scach stały na przeszkodzie bliższemu p o ­ znaniu życia tćj istoty. Niedaw no tem u d r II. H en k in g z G etyngi za ją ł się bliżej b a­

daniem obyczajów tego p ająk a i został sow i­

cie w ynagrodzony za poniesione tru d y , gdyż obyczaje tego zw ierzęcia ja k się w yraża, b u ­ dzą w badaczu uczucie podziw u i radości.

Nie wszędzie w praw dzie m ożna znaleść gniazdka pająka, o którym mowa, ale nie należą też one do w ielkich rzadkości. T r u ­ dno je dostrzedzdlatego, że zbudow ane są na spodnićj pow ierzchni krzaków i zarośli bli­

sko pow ierzchni ziemi. Najczęściej jed n ak znaleść j e można w m iejscowościach, p o k ry ­ tych bardzo ubogą roślinnością. H en k in g znajdow ał g niazdka takie w ogrodach, n a j­

częściej pod krzakam i różanem i i innem i.

Jeśli odkryjem y to miejsce w L ipcu lub S ierpniu, znajdziem y tu m ały, z kaw ałecz­

ków ziemi ulepiony stożek (ob. ryc.) m ający 1 — 8 cm. długości, u dołu zakończony otw o­

rem o szerokości 1 cm.; górny, zwężony i za­

ostrzony koniec tego stożka je s t zam knięty i przym ocowany do gałęzi lub liści, zapo- mocą rozbiegaj ącej się prom ienisto wiązki nitek. P rócz tćj wiązki nici, przym ocow a­

ne są dokoła do ścianek stożkow atego g n ia­

zdka liczne inne, połączone z sobą i poplą­

tane nici pajęcze, które przeszkadzają k o ły ­ saniu się gniazdka. Jeszcze inne nici p rz e ­ chodzą wreszcie ukośnie lub też pionowo na dół od otw oru gniazdka lub też od nici bocznych i przyczepiają się bespośrednio do ziemi, albo, co rzadziej ma miejsce, do ździebełka traw y lub innych drobnych ro ­ ślinek.

B ardzo często znaleść m ożna przym oco­

wane do gniazdka ciało m artw ój m rówki, lub też resztki nóżek i pierścieni ciał m rów -

J czych tuż pod gniazdkiem i na nitkach p a­

jęczych. F a k ty te dowodzą wymownie, że

j m rów ki m uszą stanowić zapew ne n ajw a­

żniejsze pożywienie dla naszego pająka.

O koliczność ta bardzo je s t zajm ująca i cieka­

wa; T h erid iu m , pomimo tak m ałych rozm ia­

rów ciała, może widocznie staczać zwycięską w alkę z mrówkami,' stanowiącemi dla n a j­

większych n aw et gatunków pająków zdo­

bycz bardzo niebespieczną i tru d n ą do po­

konania. W iększość pająków nie napastuje naw et wcale m rów ek, tylko niektórzy p rzed ­ staw iciele rodziny T herididae p rzek ład ają m rów ki nad inne owady. Nie zauważono np. nigdy, aby p ająk domowy (T egen aria dom estića) n ap a d ał m rówki; po większćj zaś części pozw ala on uw alniać się z sieci tym m ałym nieprzyjaciołom swoim. M rów ­ ki, napastow ane przez pająki, zadają im często bardzo bolesne ciosy przy pomocy tw ard ych szczęk swoich i do utw orzonćj ra n k i w puszcząją nieco ja d u , k tó ry spraw ia w ielkie cierpienia pająkow i. T a k np. p a ­ j ą k średniej wielkości, Z illa X -n o ta ta (CL), T h o r. napada zw ykle odważnie na m rówki, niem ając je d n a k dosyć sił do przegryzie­

nia tw ardego pancerza nieprzyjaciela zapo- m ocą szczęk swoich; to też bardzo rzadko m rów ka ginie w skutek ukąszeń pająka.

Zawsze praw ie, ja k tw ierdzi H enking, w al­

ka kończy sią tem, że m rów ka zadaje cios pająkow i szczękami, rani go i wpuszcza ja d . P a ją k m usi w idocznie b ardzo cierpieć, za­

czyna bowiem uciekać ja k szalony, ciągnie za sobą m rów kę, przym ocow aną do zranio­

nego członka, niebacząc n a to, że ta osta­

tnia zaczepia się po drodze o każdą nić, roz­

ry w ając i niszcząc w ten sposób całą paję­

czynę. U w olniw szy się z kleszczy m rówki i ochłonąw szy z bólu, p ająk pow raca do p a­

jęcz y n y i p rzy stępu je do je j napraw y.

Skoro więc d la średnićj wielkości pają­

ków m rów ki są tak niebespieczne, bardzo je s t ciekawe, j a k sobie radzi znacznie m niej­

szy pajączek, T herid iu m riparium ?

H en k in g a zastanaw iało też w wysokim stopniu, w ja k i sposób T heridium pokony­

wa tak w ielką ilość m rówek, których szkie­

leciki chitynow e można obserwować na p a­

jęczynie. T a ostatnia bardzo je s t słaba, a oprócz tego m rów ki są bardzo ostrożne i rzad ko tylk o w padają same w sieć paję-

(3)

N r 15. W SZECHŚW IAT. 227 czą. Z samego k ierunku g n iazdka można

ju ż atoli sadzić, z której strony T herid iu m napada na swą zdobycz. M ożna to bowiem uważać za praw idło ogólne, że gniazdka lub rynienki pajęcze byw ają wydłużone i otw arte w tym k ieru n k u , skąd pająk otrzym uje zdobycz. P oniew aż zaś gniazdko T heridium je st pionow e i k u dołowi otw arte, można stąd wnosić, że m rów ki przeważnie z dołu chw ytane byw ają przez pająka.

H enking obserw ow ał obyczaje T heridium w naturze oraz u osobników, trzym anych w niewoli. S chw ytał on pew ną ilość tych pająków i umieścił każdego w obszernem naczyniu szklanem, na którego dnie znajdo- ła się w arstw a suchćj ziemi i gruboziarni­

stego żółtego-piasku; prócz tego w naczyniu umieszczoną została gałązka, pokryta li­

śćmi. Poniew aż p ająki te posiadają gruby i ciężki odwłok, tru d n o im chodzić po ró- wnój ziemi. P rz y spotkaniu się z m rów ką nóżki p ająk a zaczynają szybko drgać; p a ­ ją k odskakuje nagle i w yrzuca na m rów kę

nieco lepkićj substancyi, k tó ra przylega do jednego z jćj rożków . M rów ka, p rz estra­

szona tein naglem spotkaniem , zaczyna ucie­

kać, a do rożków jć j, zw ilżonych w ydzieli­

ną pajęczą, przyczepiają się ziarnka piasku i ziemi.

A le w ja k iż sposób T heridium chw yta m rów ki po założeniu swego gniazdka i n a ­ ciągnięciu nitek pajęczyny? M rów ki przeby­

wają głów nie na ziemi, na rośliny wchodzą tylko dla szukania słodkiego soku i wysy­

sania mszyc. Otóż nici, ciągnące się od ziemi do gniazdka, są bardzo lepkie i tak cienkie, że niełatw o w oczy w padają G dy m rów ka chodząc po ziemi spotyka koniec nitki, przylepia się do nićj, ja k ła ­ two się domyślić, swemi rożkam i. N itka przym ocowuje się do rożków bardzo silnie.

M rów ka zaczyna w ykonyw ać energiczne ruchy, odryw a n itk ę od m iejsca je j na ziemi przyczepienia i biega w koło, o ile pozw ala jej na to długość nitki oraz pew na elasty­

czność sieci. G dy zbyt silnie naciąga tę osta­

tnią i nie dosyć mocno trzym a się nóżkami ziemi, n itk a oraz siatka w skutek sprężysto­

ści kurczą się nagle i poryw ają nieszczęśli­

wą mrówkę, która, zatoczywszy łuk, przy­

suw a się do bliższego punktu. Tymczasem przez to naciąganie nici i sieci m rów ka |

jak b y sznurkiem dzwonka zaw iadam ia pa­

ją k a o tem, co zaszło.

P a ją k wysuwa się z gniazdka i natych­

miast znajduje nitkę, którą tak rospaczli- wie ciągnie i rw ie nieszczęśliwa jeg o ofiara.

Zwróciwszy odw łok ku górze, piersiogłów zaś ku dołowi, p ająk chw yta przedniem i nóżkami za nitkę i próbuje ciągnąć do góry swą zdobycz. Poniew aż najczęściej m rów­

ce nie udaje się uchw ycić nóżkami jak ieg o ­ kolw iek przedm iotu na ziemi, w krótce wisi w pow ietrzu iw znosi się do góry, ja k wiadro, ciągnięte na sznurze przez m ularza.

• Z darza się je d n a k niekiedy, że m rów ka m iarkuje co się dzieje i konw ulsyjnie trzym a się nóżkami g ru n tu . W tedy p ająk radzi sobie inaczój. Schodzi po nitce n a dół, kręci się dokoła m rówki, wyciąga tylnem i nóżkami ni­

ci z gruczołów przędnych i obrzuca niem i m rów kę; w skutek tego ta ostatnia, dla uw ol­

nienia się z tych now ych pęt, podnosi chw ila­

mi nóżki, przestajesię trzym ać ziem i,ap ająk czuje natychm iast, że natężenie nici zm niej­

sza się, biegnie w okam gnieniu do góry i nieszczęśliwą ofiarę pociąga.

G dy m rów ka zostaje w ciągniętą aż do w y­

sokości pow ikłanej sieci, która otacza g n ia­

zdko, p ająk przystępuje do skrępow ania zdobyczy swej, obrzucając ją nowemi nićmi, przeciągając dodatkow e nici łączne i t. d.

G dy m rów ka nie może się ju ż ruszyć, p ająk chw yta ją ostrożnie za nogę lub rożek i, przegryzając skórę, wpuszcza do rany jad .

| P o niedługim czasie działanie ja d u objawia ' się bardzo wyraźnie. Nóżki d rg ając w ykrzy­

w iają się powoli, głow a pochyla się ku od­

włokowi i życie ofiary uchodzi.

Co się tyczy budow y samego gniazdka, to i ono na niem niejszą zasługuje uwagę.

Niem a w tem nic tak bardzo dziwnego, gdy w pajęczynie znajdujem y cząstki listków, nasion, kaw ałki drzew a i t. d., albowiem przedm ioty te są bardzo lekkie i wiatrem unoszone byw ają na sieć pajęczą. Co in- j nego zaś, gdy znajdujem y stosunkowo cięż-

j kie k aw ałk i ziemi, z ja k ic h składa się w ła- I śnie gniazdko naszego pająka: nie mogą one być przez w iatr znoszone na miejsce, w którem je znajdujem y. Niepodobna więc w ątpić, że p ająk sam nosi sobie m atery jał budowlany. I tak też jest rzeczywiście.

H enking obserw ow ał w natu rze, ja k pa-

(4)

228 W SZE C H ŚW IA T. N r 15.

ją k spuścił się po nitce na dół, uniósł szybko przedniem i nogam i kaw ałek ziem i odpo­

wiedniej wielkości, obrzucił go nićm i paję- czemi i p ociągnął k u górze. P rzybyw szy do gniazdka, p ająk p rz y tw ie rd ził tę cząstkę ziemi do brzegu gniazdka. T akie wciąga­

nie do góry m atery ja łu budow lanego na nitce pajęczyny obserw ow ali także inni ba­

dacze (H erm an) u innych gatunków T h e ri­

dium (T . formosum ). Z asługuje na uw agę okoliczność, że pająk nie buduje zawsze mie­

szkania w edług jednego i tego samego wzo­

ru, ale przeciw nie w prow adza rozm aite m niejsze i większe modyfikacyje, stosow ni?

do w arunków zew nętrznych.

N a wolności np. m usi on gniazdko swe dobrze umocować, gdyż spadające krople deszczu m ogłyby je łatw o zerw ać, a w iatr mógłby rozw iać m aleńkie cegiełki. D latego też cząstki ziemi składające gniazdko są tu bardzo silnie spojone m iędzy sobą, a gnia­

zdko zawieszone je st na całym pęczku nici.

Co innego w niewoli; tu ani deszcz, ani w icher nie grożą pająkow i zniszczeniem;

dlatego też w niew oli kaw ałki ziemi spojo­

ne są z sobą bardzo słabo, a um ocowanie całego gniazdka je s t wogóle także znacznie słabsze. W obu razach w ew nętrzną po­

wierzchnię gniazdka pająk w yścieła nader delikatną tkan in ą, k tó ra także służy do le­

pszego spojenia oddzielnych kaw ałków ziemi.

G niazdko służy za schronienie nietylko dla starego p ająka lecz także dla ja j, a pó­

źniej dla m łodego pokolenia. T o ostatnie dzieli się z m atką nietylko mieszkaniem lecz i pożywieniem. W raz z nią w ybiera się ono na polowanie, na własną ręk ę przę­

dzie nowe nici n a pajęczynie. W zględem siebie stary p ająk i m łode zachow ują się jak n ajp rzy jaźn ićj. M łode pajączki dosię­

g a ją zaledw ie w ielkości głow y m rówki, a pomimo to wspólnemi siłam i pokonyw ają tę ostatnią, obrzucając j ą zewsząd pajęcze- mi nićmi.

Jak k o lw iek m rów ki stanow ią najw ażniej­

sze pożyw ienie T heridium , nie gardzi on je d n a k i innem i m ałem i owadam i, ja k tego dowodzą szczątki w sąsiedztw ie rozrzucone.

J ó z e f N usbaum .

ZJAW ISKA KATALITYCZNE,

W p raw d zie słońce naturalnej przyczyno- wości rozw idniło już swem potężnem św ia­

tłem szerokie drogi, wiodące ku poznaniu p rzy ro dy , ale ożywcze jego prom ienie nie dosięgły jeszcze oddalonych zakątków b a ­ d an ia i tam to, w półm roku ciemnych z ja ­ wisk, gnieździ się h y d ra tajemniczości i cu­

du. N apróżno łeb jój ucinano, odrasta on za każdym razem , gdy genijusz poznania zn ajdzie się w obliczu now oodkryw anych albo m ało jeszcze zbadanych faktów , nie- dających się n a razie sprow adzić do dzia­

łań znanych sił n atu ralny ch. W takich bo­

wiem wypadkach um ysł ludzki, zazwyczaj niepom ny przestrogi N ew tona „E ntia non sun t creanda sine necessitate”, nigdy nie za- daw aln iał się li tylko biernem uznaniem chw ilowej swej niewiadomości. P rzeci­

w nie, p a rty dążnością natychm iastowego, chociażby pozornego tylko zadosyć uczy­

nienia tak silnem u poczuciu przyczynow o- ści, uprzedzał bieg głębszych dociekań i h o j­

nie szafow ał nowem i istotam i, władzami, si­

łam i, a zaufaw szy w ątłem u statkow i speku- lacyi, przy pełnych żaglach, w ydętych przez now ow ynalezione urojone siły, pędził do p o rtu objaśnienia, w którym po najw iększej części znajdow ał tylko frazes. Dopiero do­

znaw szy zaw odu na tój dorywczej drodze, nanow o podejm ow ał on badanie ciemnych zjaw isk i, niekładąc ju ż tak wielkiego n a­

cisku na ich zu pełną odrębność, usiłow ał natom iast znaleść p u nk ty styczności z do­

k ła d n ie zbadanem i ju ż procesam i, tak , że w końcu stare ram y okazyw ały się jako ś dosyć obszernem i dla objęcia i nowej treści.

P roces ten u latn ian ia się now ych tajem n i­

czych sił w k rain ę zapom nienia tem spokoj­

niej się odbyw ał, im mniej dany przedm iot p o trącał o uprzyw ilejow ane stanow isko człow ieka. Podczas gdy przy napadach na siłę życiową, duszę i t. d. bito i obecnie jeszcze b iją w w ielki dzw on na trw ogę z obaw y z a tra ty „najdroższych ideałów ludzkości”, zw alczenie takich pojęć, ja k h o rro r vacui, przedistniejące pow inow a­

ctw a lub siła katalityczna, obeszło się bez

(5)

N r 15. W ESZCH ŚW IAT. 229 wielkiego rozlewu żółci i atram entu. O tój

ostatniej pragnę w łaśnie pomówić w niniej­

szej pogadance; z góry zresztą ju ż u p rz e­

dzam, że zrzucenie metafizycznej szaty, w j a ­ kiej początkowo w ystępow ały ta k zwane

„zjawiska katality czn e”,n ie kosztowało wie­

le ofiar w łasnych je j rodziców ani zbyt w ielkich w ysiłków je j przeciw ników .

P o d nazwą, zjaw isk k atalitycznych w ści- słem znaczeniu tego słowa rozum iem y re- akcyje chemiczne, odbyw ające się w danych w arunkach tem p eratu ry tylko w obecności jakiegoś ciała, którego m ała ilość może po­

wodować roskład albo połączenie, przy- czem samo ono w ystępuje w końcu procesu w pierw otnój swej postaci, nieuległszy ża­

dnej dostrzegalnej zmianie. Za przykład y mogą nam posłużyć ro skład n ad tlen k u wo­

doru na wodę i tlen w obecności gąbki p la ­ tynowej, m iałko sproszkow anego węgla i t. d., albo łączenie się wodoru z tlenem na wodę przy zwyczajnej tem peraturze w obe­

cności tejże gąbki platynow ej. W ym ienio­

ne ciało, zdaje się, że nie przyjm uje żadne­

go czynnego udziału w samej reakcyi i dzia­

ła tylko ja k b y przez swoję obecność, przez zetknięcie z ciałami, ulegającem i p rzeobra­

żeniu chemicznemu. Z jaw isk a takie B er- zeliusz przypisyw ał działaniu nowej siły—

katalitycznej (od xataXow — rozw iązuję), a sam proces nazyw ał katalizą. Należy Avszakże odddać spraw iedliw ość szw edzkie­

m u uczonemu, że w yrażał on się pod tym względem dosyć oględnie. „Jeżeli nazyw am j ą now ą siłą — są w łasne jego słowa — nie chcę przez to bynajm niej powiedzieć, że uważam j ą za jak ąś władzę, zupełnie nieza­

leżną od elektrochem icznych stosunków ma- teryi, przeciw nie, przypuszczam , że p rzed­

staw ia ona tylko odrębny sposób p rzeja­

w iania się tych ostatnich. D opóki jed n ak nie w ykryliśm y wzajem nego m iędzy niemi zw iązku, u łatw i to nam badanie, jeżeli tym ­ czasowo będziem y j ą rozważali jak o od­

dzielną siłę i zachow am y dla niej oddzielną nazw ę”. Pocóż ta kontrabanda? Jeżeli chodzi o podciągnięcie pod je d e n wspólny m ianow nik zjaw isk, w ykazujących te same cechy, to nazw a w ystarczy, jeżeli zaś o w y­

jaśnienie, to przez przyjęcie nowej siły nie posuwam y się ani o k ro k naprzód. To też gdy chemicy wciąż jeszcze mówią o zjaw i­

skach katalitycznych, albo, ja k to pierwszy uczynił M itscherlich, o działaniach w skutek zetknięcia (C ontactw irkungen), do siły k a ­ talitycznej natom iast nikt się nie ucieka.

Zjaw iska, o których mowa, w edług wszel­

kiego praw dopodobieństw a, daleko większą odgryw ają rolę w przyrodzie, a szczególnie w świecie organicznym , niżby to z pozoru sądzić można było. U znał to ju ż Berze- liusz, mówiąc: „Mamy wszelkie powody

J przypuszczać, że w żyjących roślinach i zw ie­

rzętach zachodzą nader liczne procesy k ata­

lityczne pomiędzy tkankam i a płynam i, p o ­ wodujące pow staw anie całego m nóstwa skom plikow anych zw iązków chemicznych ze wspólnego surow ego m ateryjału — soku roślinnego albo k rw i, co do tw orzenia się których nie możemy znaleść żadnej wido­

cznej przyczyny. Być może, że przyszłość odniesie j ą do katalitycznej siły tkanki o r­

ganicznej, z której powstają organy żyjące­

go organizm u”. Jeszcze dalej posunął się L udw ig: „Łatw o może dojść do tego, po­

w iada on, że chem ija fizyjologiczna będzie stanow iła tylko dział chemii katalityczn ej”.

W idzim y więc, że m am y tu do czynienia ze spraw ą w ielkiej doniosłości dla całokształ­

tu naszych wiadomości chemicznych o p rz e­

jaw ach świata m ateryi. Tem bardziej n a ­ gląca przeto zachodzi konieczność rozw ia­

nia tajem niczej m gły, która otacza w mowie będące procesy.

Posiadam y liczne mniej lub więcej szczę­

śliwe próby wyjaśnienia zjaw isk k atality­

cznych, bez uciekania się do ja k ie jś oddziel­

nej siły, które zawdzięczam y Bunsenowi, H iifnerow i Luwowi a w ostatnich czasach lrving ow i i M endelejewowi. G dy jed n i upatry w ali tu w yłącznie działanie słabych powinowactw chemicznych, inni przyjm o­

wali także udział czynników fizycznych ja k ciepło, elektryczność, albo wreszcie przyczyn czysto m echanicznej natury.

Nie mam je d n a k zam iaru wyszczególniać różnych zdań, panujących w tej spraw ie, z których każde zawiera ziarno praw dy, wyłuszczę natom iast interesującą nas kw e- styją tak, ja k ona obecnie się pi-zedstaw ia.

W ychodząc z najogólniejszego p un ktu w i­

dzenia, z zasady zachow ania energii, posta­

ram się dać niejako syntezę poszczególnych poglądów współczesnych badaczów. Nie-

(6)

230 w s z e c h ś w i a t . N r 15.

chaj mi wolno będzie w tym celu p rzedsta- I wić przykład, do którego myśl zapożyczy­

łem u R oberta M ayera. N a tym p rz y k ła­

dzie najłatw iej pojm iem y,na czem właściwie polega tajem niczość zjaw isk katalitycznych i gdzie źródło pozornój ich sprzeczności z przyczynow ościow ym zw iązkiem rzeczy.

O to stado kruków szybuje ponad szczytami śnieżnych gór; leklciemi uderzeniam i skrzy­

deł zaledw ie m usnęły olbrzym ią lawinę, k tó ra, straciw szy równowagę, z okropnym j łoskotem stacza się w dolinę, spraw iając j tam groźne spustoszenia; oto z kolei inna j law ina, również zaledwie dotknięta przez ptaka, runęła w przepaść. W idz, zn a jd u ­ ją c y się w oddaleniu, zaledw ie uchw yci

okiem całe stado kruków jak o je d n ę czarną plam ę, nic rozróżni on oddzielnych ptaków ani zgoła dostrzeże drobnych ruchów ich skrzydeł. Zobaczy on tylko ogrom ne zm ia- | ny, zachodzące u podnóża góry, gdy tym - | czasem czarna masa p tastw a będzie mu się i w ydaw ała niezm ienioną i w jeg o przekona­

niu samo tylko stykanie się jćj z m orzem ! śniegów pow oduje k aż d o raz o w ą katastrofę, j który to proces może się ciągnąć do nieskoń- j czoności. My wszakże wiemy, że nie sam ak t zetknięcia, tylko pew ien ruch, w praw dzie bardzo m ały — m ianowicie uderzenie skrzy­

deł ptaków , stanow i tu n ak ład energii, bę- j dący pierw szym bodźcem dla całego szere- | gu zmian. I oto je d n a część zagadki roz­

wiązana, pozostaje d ru g a — nie mniój na pierw szy rz u t oka niepojęta. Jeżeli zesta- j wimy mianowicie ostateczny re z u lta t całego j

procesu: kolosalne skały rozm iażdżone, ca- j łe masy ciał przemieszczone z m iejsca na miejsce tam n a dole, jednem słowem całą olbrźym ią wykonaną pracę z pierw otnym w ydatkiem energii, to uderza nas nadzw y­

czajn a nieproporcyjonalność sku tk u do przyczyny; prawo przyczynowości zdaje się nam w tym w ypadku sparaliżow ane, nie możemy bow iem pojąć, ja k tak a drobna przyczyna m ogła dokonać tego dzieła znisz­

czenia. T ak się rzecz przedstaw ia je d n a k ­ że tylko, dopóki będziemy rozważali w yłą­

cznie krańcow e ogniw a całego łańcucha zm ian: uderzenie skrzy d eł kruków i ostate­

czny rezultat; inaczćj g d y weźmiemy także pod uwagę ogniwa pośrednie. P ojm ujem y w tedy, że nie lekki ruch ptaków stanow i

bespośrednią przyczynę otrzym anej w re zu l­

tacie pracy, on tylko w yzw ala kolosalne siły potencyjalne, spoczywające w wielkiej masie law iny znacznie oddalonćj od pozio­

m u, do którego późniój spada i dopiero przem iana tej energii potencyjalnój na siłę żyw ą staczającój się masy dostarcza zasobu energii, zdolnego wykonać pracę zniszcze­

nia, k tó ra zam yka tu szereg zmian w id zial­

nych. Zazwyczaj wszakże w podobnych zjaw iskach, z którem i w pracow niach mam y do czynienia, tylko pierw szy bodziec i osta­

teczny w ynik są nam bespośrednio dostępne, 0 średnich zaś ogniwach całego cyklu przeo­

brażeń czynim y tylko mniój lub więcćj szczęśliwe przypuszczenia, stąd pozorna sprzeczność takich procesów z zasadą zacho­

w ania energii. M ożńa obecnie katalitycznym efektem nazw ać każde działanie, którego wielkość nie zn ajd uje objaśnienia w bardzo m ałym nakładzie zużytój energii, dającej się bespośrednio spostrzedz. W tak ogól- nem znaczeniu posługiw ał się też tym te r­

m inem znakom ity R obert M ayer. W ed łu g niego więc „k a ta liz a” jest to tylko najprostszy w yraz d la oznaczenia procesu w yzw alania wszelkiego ro d zaju energii potencyjalnej 1 obejm uje ona w łaściw ą chemiczną k ata­

lizę ja k o specyjalny w ypadek podobnego ro d zaju działań.

Zyskaw szy przez powyższy p rzy k ład k on ­ k re tn y nieskończenie pow iększony obraz działań cząsteczkowych, zachodzących przy stykaniu się ciał, spróbujm y naszkico­

wać teo ry ją procesów katalitycznych w ten sposób, aby uw ydatniło się zarówno podo­

bieństw o ja k i różnica m iędzy niem i a in- nem i zjaw iskam i. P ró b a podobna ma tem i ściślój naukow y ch a rak ter, im mniój posił- i k u je się przy tem pomocniczemi hipoteza­

mi, wyłączniej opiera się li tylko na zasa­

dniczych pojęciach, tyczących się ostatnich jed n o stek m ateryi, dyktow anych przez obe­

cny stan wiedzy. T ak właśnie postępuje M endelejew , którego poglądy tu w krótko -

i ści przedstaw im y.—Istnienie w ew nętrznego niew idzialnego ru chu we wszystkich cia­

łach stało się praw ie postulatem nowocze-

| snój fizyki. Jeżeli upodobnim y cząsteczki do system ów słonecznych a atom y do od- dzielnych p lanet i ich satelitów , w tedy ruch

| w ew nętrzny przedstaw ia sumę ruchów czą-

(7)

N r 15. WSZECHŚW IAT. 231 steczek i atomów i wszystko, co w pływ a na-

pierwsze i zmienia je, m odyfikuje też d ru ­ gie. P rz y ogrzew aniu n ap rzy k ład ciała zmienia się ruch nietylko cząsteczek ale i składających je atomów. W yobraźm y sobie izolow aną m asę jakiegoś ciała: na pow ierzchni jego ruch cząsteczkowy i ato­

mowy będzie nieco odm ienny niż w ew nątrz masy. P rz y spotkaniu się dwru ciał zajdą praw dziw e p ertu rb acy je i zm iany w tych ruchach na ich pow ierzchniach w punktach zetknięcia, które w każdem z nich będą zależały zarów no od d ziałania cząsteczek i atomów własnych, ja k i drugiego ciała.

Stopień i trw ałość tych pertu rb acy j w ru chach będą się n aturalnie w arunkow ały indyw idualnością stykających się cial i o ty ­ le będą posiadały ch a ra k te r chemiczny. — Z drugiej strony podobne zm iany w ruchach cząsteczek i atom ów mogą być wywołane działaniem ciepła, ciśnienia, albo elek try ­ czności. T ak tedy stać.się może, że p e rtu r­

bacyje w ruchach w ew nętrznych jakiegoś ciała, następujące w skutek zetknięcia jego z innem, tak pod względem jakościow ym ja k i ilościowym, będą odpow iadały zm ia­

nom w yw ołanym przez jed en z wymienio­

nych czynników fizycznych, nap rzy k ład cie­

pło. T ak n ap rzy k ład nadtlenek w odoru rospada się na w odór i tlen, zarów no przy ogrzew aniu ja k i w zetknięciu z gąbką piaty- j nową: tylko gdy w pierw szym przyp ad k u j rów now aga atom ów w cząsteczce naruszo- j ną zostaje w całej masie ciała, w drugim J natom iast—jed y n ie na pow ierzchni w p unk- j tach zetknięcia z platyną. K atalityczne j działanie byłoby więc tylko pew nym spo- j śobem oddziaływ ania ruchów cząsteczek j i atomów, znajdujących się na pow ierzchni I stykających się ciał i w ten sposób zostaje j rów noupraw nione z wszelkiemi innemi ro ­ dzajam i ruchu. Oto w k ilku słowach treść tćj teoryi.

{Dok. n a s t)

H enryk Silberstein.

0 W Y S O K O Ś C I GÓR.

M etody oznaczania wysokości gór są dziełem nowszych dopiero czasów; przed |

wynalezieniem barom etru pojęcia nie prze­

chodziły poza kres czczej fantazyi, a i pó­

źniej jeszcze usilne dopiero prace wielu fizyków i m atem atyków zdołały w yprow a­

dzić należyty związek, ja k i zachodzi między stanem barom etru a wysokością, w jak iej je s t umieszczony, przy uw zględnieniu wszel­

kich ubocznych okoliczności, na które tu uw agę zw racać należy. Znajomość gór niedaw no jeszcze tak w ogólności była niedostateczną, że według w yrażenia Iiit- tera nieledwie za dni naszych dopiero „od­

k ry te" zostały, ja k b y dalekie lądy lub wy­

spy. Liczne podróże i wycieczki, w celach naukow ych podejmowane, rozbudzone za­

m iłowanie przyrody, stow arzyszenia zaw ią­

zywane w celu badania okolic górskich, szybko wzmogły znajomość naszą piono­

wego ukształtow ania pow ierzchni ziemi, a śród wielu kw estyj, które rozw ijająca się znajomość gór wywołała, powstało też pytanie, jak ie przyczyny spowodowały niejednostajny n a ziemi roskład n ajw yż­

szych szczytów i czy da się on ująć w pe­

wną prawidłow ość. Owe wszakże olbrzy­

mie w ały,tak daleko sięgające ponad miesz­

k ania człowieka, nie są to zgoła utw ory bezwzględnie stateczne. Jeżeli z jednej strony, ja k to gieologija dzisiejsza p rzy jm u­

je , coraz dalej posuwające się ściąganie sko­

rup y ziemskiej wyw ołuje na je j pow ierz­

chni fałdow ania i przesuw ania w ierzchnich pokładów, to inne znów żyw ioły pracują ustaw icznie nad zagładą gór i ich wynio­

słych szczytów. Stoki ich szarpią w ichry 1 wody spływające, a wierzchołki kruszą się pod naciskiem śniegów i lodników; im wy- nioślejsza je st góra, tem silniejsze żywi za­

rodki swej zagłady.

O bok tych powolnych, niedostrzegalnych przeobrażeń, zd arzają się i przew roty n a­

głe, najstraszniejsze śród objawów ziem­

skich, które na długo zachow ują śię w pa­

mięci ludzkiej. Ju ż w czasach history- 1 cznych na setki liczą się zapadania gór, o których świadczą pozostałe rum ow iska.

Z czasów bliższych n a s pam iętnem je s t za­

walenie się góry Ełossberg, na północ R ighi, 2 W rześnia 1806 r. W skutek podm ycia przez ulew ne deszcze, w arstw y gliny, na k tó ry ch w spierały się wyższe części góry rozm iękły tak dalece, że położone na nich

(8)

232 W SZE C H ŚW IA T. N r 15.

skały, utraciw szy swę podporę, zaczęły się usuwać po pochyłości i nagle cała ta olbrzy­

mia masa, ze swemi lasam i i łąkam i, z cha­

tami i m ieszkańcami, zw aliła się na rów ninę, a rozkoszne wioski doliny G oldau znikły pod gruzam i. Zniszczona część góry m iała 4 kilom etry długości, 320 m szerokości i 32 m grubości: przeszło 40 m ilijonów me­

trów sześciennych objętości.

Z pow odu tych to przeobrażeń, wysoko­

ści gór nie mogą daw ać bespośrednio m iary sił działających w głębi ziemi i pow odują­

cych fałdow anie jć j skorupy, ale raczój m o­

gą być skazów ką potęgi tych czynników , k tóre zagładę ich sprow adzają. O pierając się n a - tej uwadze, zasłużony badacz g ó r i lodników , gieolog w iedeński A . P enck, stara się wykazać przyczynę istniejącego na ziemi roskład u najw yższych szczytów;

gó r zachodzić m iał koniecznie jak iś związek;

owszem, jeżeli przyjm ujem y,że góry u tw orzo­

ne zostały działaniem sił wynoszących w ar­

stw y skorupy ziemskiój, możnaby mniemać, że obszary m niejsze mogą ulegać podniesie­

niu znaczniejszem u, aniżeli pola rozleglej- sze. N ikt wszakże sądzić nie będzie, żeby poziome rosprzestrzenienie się pasm a g ó r­

skiego zostawało w stósunku odw rotnym do jeg o wysokości. N atom iast gieologija w in ny sposób rzuca światło na kw estyją pionowego ukształtow ania lądu: w ykazuje ona, że zachodzi zw iązek m iędzy wiekiem gór i ich budow ą z je d n ć j, a ich w ysoko­

ścią z drugiój strony. D um nie wznoszą się wiecznym śniegiem pokryte szczyty gór m łodych, gdy wyniesienia starsze ja k b y pod ciężarem wieku zniżają swe głowy zao krą­

glone: A lp y i U ra l, góry S kaliste i A legha-

przytaczam y tu, w edług pism a „ H u m b o ld t”

wywody tego uczonego, w k tó rych bystrość sposti-zeżenia łączy się z p rostotą w nio­

skowań.

D otąd napróżno usiłowano w ykazać p ra ­ widłowość w pionowem ukształto w an iu lą ­ du; z długości ani z szerokości gór nie można wnosić o ich wysokości. Często w praw dzie g ó ry zajm ujące obszar mniój rozległy m a­

ją też i szczyty niższe, ja k widzimy, poró- w nyw ając P iren eje z A lpam i, albo góry H ercyńskie z Sudetam i, ale rów nie często napotykam y i stosunki wręcz przeciwne:

A lp y Skandynaw skie zalegają znaczną po­

w ierzchnię, ale wysokością ustęp ują wielu górom, które wznoszą się na obszarze dale­

ko mniejszym.

Ze stanowiska zresztą gieologicznego nie­

ma powodu do przypuszczania, żeby między oddzielnemi wym iaram i danego systemu

ny stanow ią w yborne tych różnic p rz y k ła­

dy. R o sp atru jąc znów szczegóły w jed n y m i tym że samym system ie gór, poznajem y, że najw yższe szczyty posiadają skały z n a j ­ tw ardszych głazów zbudow ane. P o tw ie r­

dza to w łaśnie zasadę wyżój wypow iedzia­

ną, że wysokość g ó r określona je s t nie tyle przez skalę pierw otnego wyniesienia, co przez sum ę strat, jakim w ciągu istnienia swego ulegały.

D la przedstaw ienia schem atycznego p ro ­ filu pionow ego ukształtow ania lądu można w ierzchołki gór w rozm aity sposób m iędzy sobą zestaw iać. Znam y k a rty , na któ ry ch najw yższe szczyty uporządkow ane są we­

dle swój wysokości: zestaw ienie takie u- czy, że naj rozleglejszem u lądowi p rzy pad a i góra najw yższa i że w ogólności wszystkie części ziem i pod względem panujących nad niemi najwryższych szczytów następ ują po

(9)

N r 15. W SZECHŚW IAT. 233 sobie w takim samym porządku, ja k i pod

względem swój powierzchni. P ierw sze m iej­

sce zajm uje A zyja, gdzie G uarizan k ar wzbi­

ja ją c y się do 8800 m sięga wyżej daleko, aniżeli najw yższy szczyt am erykański A kon- kagua, k tó ry góruje ponad K ilim andszaro (5700 m ) w A fryce. Ten ostatni znów przechodzi najwyższą, w E u ro p ie górę Mont- blanc (4800 m ), której nie dorów nyw a ża­

den szczyt australijski. N iepodobna wszak­

że ze spostrzeżenia tego w ysnuw ać dalszych wniosków o wzajem nej zależności między rozległością lądów a przypadającem i im najwyższem i szczytami; dosyć bowiem ro ­ zerw ać A m erykę na dwa odrębne lądy, co jest rzeczą najw łaściw szą, a dostrzegam y natychm iast, że A m eryka południow a, z a j­

m ująca pow ierzchnię mniejszą, posiada szczyt wyższy, aniżeli rozleglejsza A m eryka pół­

nocna. Zresztą, dosyć przypom nieć lądy antarktyczne z ich wysokiem i szczytami wulkanicznem i, by porządek powyższy za­

chwiać.

W nioski wszakże ważniejsze i lepiej ugruntow ane w yprow adzić m ożna z profilu, na którym naj wynioślejsze góry uporządko­

wane są w edług szerokości geograficznej, pod ja k ą p rzypadają. Załączam y tu taki rysunek, — a p atrząc nań, przyznać musi­

my, że owi daw niejsi gieografow ie, którzy się dom yślali, że szczyty najwyższe przypa- j ą w pobliża rów nika, nie tak bardzo się mylili. P o d większemi szerokościam i gieo- graficznemi nie znajdujem y niew ątpliw ie wyniesień tak znacznych, ja k pod szeroko­

ściami mniejszemi, najwyższe wszakże g ó ­ ry nie przypadają pod samym rów nikiem , ale z obu jego stron, mniej więcej pod 30-tym równoleżnikiem . N a załączonym szkicu widzimy, że linija krzyw a, łącząca najw yż­

sze w ierzchołki gór, uporządkow ane według ich szerokości gieograficznej, sięga w okoli­

cach biegunow ych mniej więcej na 4000 m nad poziom morza, następnie podnosi się z wol­

na, pod 45-tym rów noleżnikiem przebiega w wysokości 6000 m, a kulm inacyjnych swych punktów dochodzi na obu półkulach w pobliżu zw rotników ; górujący ten pu n k t na półkuli północnój stanow i G u arizan k ar sięgający do 8800 m, na południow ej zaś A konkagua i ryw alizujące z nia szczyty wyżyny boliw iańskiej, praw ie 7 000 m do- |

chodzące. Pod równikiem natom iast, za­

rów no w Afryce ja k i Am eryce południow ej, linija wierzchołków górskich osuwa się znowu niżej 6000 m.

Obraz ten je s t odzwierciedleniem faktów dobrze znanych. O ile znamy dotąd okoli­

ce podbiegu no we, nie odkryto żadnego szczy­

tu górskiego, któryby się wznosił wyżej 4000 m, a poza temi obszarami ani A m eryka północna ani A zyja w szero­

kościach znaczniejszych nie posiadają zgoła szczytów, sięgających ponad 6000 m.

Niem a ich w Azyi środkowej w A łta ju , nie znajdujem y ich ani w A lpach ani w K o r- dylijerach A m eryki północnej, gdzie naw et w ysm ukły stożek góry św. E iijasza wysoko­

ści tój nie przekracza. W szerokościach m niejszych dopiero rozw ijają się szczyty wyższe, Tienszan, H indukusz, H im alaje wznoszą się wyżej 7 000 m; następnie j e ­ d nak wysokości znów m aleją, — góry In - dyj Zagangesowych są stanowczo niższe, aniżeli pasma bardziej północne, a szczyty afrykańskie, nieprzechodzące 5700 m, ustę­

pują znacznie azyjatyckim . W dalszym cią­

gu, naczelne miejsce śród gór półkuli p o łu ­ dniowej zajm ują piękne góry piram idalne A m eryki południow ej, w pobliżu wszakże rów nika dochodzą ledwie 6000 m, dalej dopiero, pod zw rotnikiem Koziorożca, w y­

biegają do 6500 m, aż wreszcie wzrost ten przery w a się nagle szczytem A konkagua, a poza 45 tym równoleżnikiem nie zn ajdu ­ jem y ju ż góry wyższej nad 400 0 m.

Nie ulega wątpliwości, że z pow odu nie­

dostatecznej jeszcze znajomości niektórych szczytów górskich skreślony tu obraz w tych lub owych szczegółach uledz może zmianie;

być może, że niektóre olbrzym y afry kań ­ skie wznoszą się nieco wyżej nad 6000 m, a A konkagua ustąpi może innem u szczy­

towi w K o rdy lijerach południow o-am ery­

kańskich, ogólny wszakże zarys przeinacze­

niu zapewne nie ulegnie.

Otóż cały ten roskład szczytów górskich okazuje uderzającą zgodność z innym w a­

żnym objawem przyrody. G ranica m iano­

wicie śnieżna również podnosi się od b iegu­

nów ku rów nikow i, najznaczniejszej jed n ak swej wysokości nie dochodzi pod samym równikiem , ale — podobnież ja k i szczyty górskie — wznosi się najwyżej po obu jeg o

(10)

234 w s z e c h ś w i a t . N r 15.

stronach, mniej więcej pod zw rotnikam i.

F a k t ten, na k tó ry dotąd nie zw rócono należytój uw agi, potw ierdzają, re zu ltaty licznych obserw acyj. W e w nętrzu A zyi, zarówno ja k i na wyżynie abisyńskiój, wie­

czne śniegi znajdujem y dopiero w wysoko­

ści przeszło 5000 m, pod rów nikiem nato­

m iast, w Nowój G w inei praw dopodobnie, a w A m eryce południow ej niew ątpliw ie, lin ija śnieżna p rz y p ad a w wysokości tylko 4000—4 500 m, a naw et w ew nątrz lądu afrykańskiego opada z pewnością niżej 5000 m, gdy natom iast pod zw rotnikiem południow ym , w A ndach A m eryki p o łu ­ dniow ej, podnosi się znow u przeszło na 5200 m. Szczyty górskie ponad liniją śnieżną wznoszą się przecięciowo tylko na 2 000 m, a co najwyżej na 3000 m.

Zestaw ienie to daje nam bespośrednio klucz* do w yjaśnienia roskładu gór n a zie­

mi. D ziedzina wiecznego śniegu jestto ob­

szar, gdzie niszczenie gór zachodzi ze szcze- gółnem i wzmożonem natężeniem , zagłada ich dokonyw a się tam najżyw iej. Skoro więc zarów no szczyty istotnych pasm g ó r­

skich, pow stałych przez sfałdow anie skoru­

py ziem skiej, jakoteż w ierzchołki w ysunię­

tych b ry ł i w ysm ukłe stożki w ulkaniczne niezbyt znacznie w ynurzają się ponad liniją śnieżną, to zgadza się to zupełnie ze stosun­

kam i wyżej opow iedzianem i. Jak ieg o k o l­

w iek rodzaju i jak k o lw iek potężne są ruch y skorupy ziem skiej, ostatecznie u legają za­

wsze pokonaniu przez działanie pow ietrza, wód i lodów; góry nie mogą się wzbijać aż do sfer podniebnych, wysokość ich je s t ogra­

niczona. A choćby nastąpić jeszcze m iały okresy nowych, gw ałtow nych ruchów sko­

ru p y ziem skiej, to zawsze przeciw działać im będą czynniki klim atyczne, a zmienność k lim atu stanowić może źródło doniosłych przeinaczeń w pionowem ukształtow aniu lądu.

O kres lodowy, ja k obecnie pojm ujem y, zw iązany by ł z obniżeniem się linii śnieżnej o l 0 0 0 » i ; ten ted y okres dziejów gieolo- gicznych ziem i był zarazem czasem zagłady potężnych olbrzym ów górskich.

S. K.

ROZWÓJ M & O f o d zieck a ,

(Dokończenie).

P rz y jrz y jm y się teraz rozwojowi zm ysłu słuchu. D ziecko now onarodzone je st za­

wsze mniej lub więcej głuche. Pochodzi to n ietylko stąd, że ucho środkow e przez pe­

wien czas je st wypełnione tkan ką g alareto ­ w atą, przytem je s t n abrzm iałe i p rzekrw io­

ne, lecz zw łaszcza powodem tej głuchoty' norm alnej je s t b rak pow ietrza w jam ie bę­

benkow ej. P o trzeb a wielu godzin, zanim w sk utek norm alnego oddychania dziecko pozbędzie się owej tkanki i wypełnione zo­

staną w arunki konieczne, by drgania p o ­ w ietrza udzielać się mogły uchu w ew nętrz­

nem u i um ieszczonym w niem zakończeniom n erw u słuchowego. G łuchotę taką zaraz po urodzeniu napotykam y i u innych ssa­

ków. O ch ran ia ona od nagłych i g w ałto ­ w nych w strząśnień, jak ich m ogłaby dozna­

wać błona bębenkow a w razie, gdyby dziec­

ko od pierw szych ju ż chw il życia słyszyć było w stanie. G łuchota trw a zw ykle od dnia do dw u n aw et tygodni; dopiero gdyby w końcu czw artego tygodnia dziecko nie reagow ało na zjaw iska dźwiękowe, słusznie obaw iaćby się należało głuchoty, a w na­

stępstw ie i głuchoniem oty.

W ogóle więc tru d n o powiedzieć, kiedy dziecko zaczyna odbierać wrażenie głosu.

G d y u je d n y c h rospoczyna się to ju ż p ierw ­ szego dnia, inne stają się zdolne dopiero po dn iach piętnastu lub po dłuższym jeszcze czasie. Je d n a k na pew ne reakcyje dźwięko­

we zdaje się ju ż dziecko pierw szego lub drug iego dnia zw racać uw agę — ale bodźce m uszą w tym razie być dość silne. Syn P re y e ra usłyszał dopiero czw artego dnia.

P od ob nie ja k ze w zrokiem , rzecz się m a u zw ierząt i ze słuchem . Św inka m orska w pół godziny po urodzeniu zdradza ju ż w yraźnie przyjm ow anie wrażeń dźw ięko­

wych. T a k samo je s t z kurczęciem i p ro ­ sięciem. A więc i pod tym względem zwie­

rzęta na św iat przychodzą napozór dosko­

nalej uposażone aniżeli ludzie.

U czucie dotykubez w ątpienia istnieje u no­

wonarodzonych, lecz w znacznie słabszym

(11)

N r 15. w s z e c h ś w i a t. 235 stopniu niż u (lzicci dorosłych. W języ k u

je s t ono dość silne: p rz y dotykaniu końca języ k a ciałem niesmacznem następują ruchy ssania, na środku ję z y k a ciało takie wywo­

łuje oznaki w strętu, któ ry w zrasta, gdy do­

tykam y się podstaw y języka. T e objawy praw ie we wszystkich w ypadkach istnieją od samego urodzenia. T ak samo rzecz się ma z wargam i i z błoną śluzową n o sa,zad o tk n ię- ciem którój następuje kichanie w raz z ob- fitem wyciekaniem łez. M am y tu, o ile się zdaje, do czynienia z odruchem dziedzicz­

nym , w rodzonym . B ardzo w yraźnie wy- stępują też od samego urodzenia wrażenia dotykow e w ręce i w stopie. Mniój wy­

raźne są one w ram ieniu i w udzie.

Uczucie ciepła istnieje od samego urodze­

nia: zadowolenie, m alujące się na tw arzy dziecka p rzy zanurzan ia go do ciepłćj k ą ­ pieli, najlepszym je s t tego dowodem.

Uczucie sm aku bardzo wcześnie się roz­

wija. Pierw szego ju ż dnia cukier w yw ołu­

je uczucie przyjem ne, które może przez pierw szych kilka chw il być zamaskowane przez doznane wrażenie niespodzianki, lecz w net występuje na jaw . D aw niejsi ju ż ba­

dacze tego przedm iotu zauważyli, że dziec­

ko rozmaicie reaguje na chininę, ocet, sól lub cukier. Lecz nie zawsze ta rozmaitość wyraźnie występuje. B ardzo często je d n a ­ kowe oznaki w ystępują po działaniu gorz­

kich, słodkich lub kw aśnych ciał. Stopień nasycenia danego rostw oru odgryw a tu głów nie rolę. G dyby w ykonyw ano doświad­

czenia tylko z roscieńczonemi rostw oram i rozm aitych substancyj, możnaby mniemać, że wywołujem y zawsze jed n ę tylko reakcyją | i stąd wnosić o identyczności uczucia smaku.

Lecz przy użyciu silniejszych rostw orów przekonyw am y się, że realccyje te są chara­

kterystyczne dla ciał gorzkich, słodkich lub kwaśnych. W każdym razie faktem je st niezbitym , że uczucie sm aku istnieje od sa­

mego urodzenia, lecz wykształca się dopiero po krótszem lub dłuższem ćwiczeniu.

U zw ierząt now onarodzonych sm ak rów ­ nież dobrze je st rozw inięty. U dało się to np. skonstatow ać na morskiej śwince i k u r ­ częciu. M ałe pisklę, przed którem położo­

no ziarnko prosa, białko i żółtko ja ja , ko ­ sztowało po kolei wszystkiego, lecz pow ró­

ciło do żółtka, dłubiąc je gorliw ie. Po go­

dzinie eksperym ent został powtórzony:

pisklę odrazu zabrało się do żółtka. W no­

sić więc należy, że odróżnia ono sm ak po • lcarmów i zachowuje w tym względzie pa­

mięć. P re y e r uważa to za przykład pam ię­

ci dziedzicznej. Nasze wiadomości jed n ak są w tym kieru nk u niezm iernie jeszcze ską­

pe. T rzebaby się przekonać, czy dany gatunek zw ierząt, zdradzający stałą i w y­

raźną skłonność do żywienia się pewnemi pokarm am i, skłonność tę posiada od samego początku życia i w jak im stopniu. D alćj, co do ludzi, czy nowonarodzeni w pe- wnem plem ieniu, przyzw yezajonem do spe- cyjalnych pokarmó\V słodkich lub też g o rz­

kich, kwaśnych czy też słonych, już we wczesnój epoce życia widocznie p rzekładają takie pokarm y nad inne. Co praw da, w a­

ru n k i, ja k ie m usiałyby być przestrzegane przy w ykonaniu tych doświadczeń, nie­

zm iernie są tru d n e ze względu na ogólny zwyczaj karm ienia niem owląt m lekiem.

T u znów zjaw ia się sposobność do robienia doświadczeń w celu pozyskania dowodów niejako przeciw nych powyższym, m ianowi­

cie, należałoby notować te w ypadki, w k tó ­ rych niem owlę okazuje szczególną antypa- tyją do m leka norm alnego (w stanie do ­ brym , bez specyjalnego nieprzyjem nego sm aku lub zapachu).

Jeszcze słów k ilk a o węchu. Nad nowo- narodzonem i dziećmi nie prow adzono dotąd w tym przedm iocie doświadczeń, k tó re b y ­ łyby wolne od zarzutów i niewiadom o rzeczywiście, czy substancyj e pachnące w yw ołują jakieś działanie n a nerw węcho­

wy dzieci zaraz pierw szego dnia po urodze­

niu, lubo jest to praw dopodobne. Zresztą zmysł węchu posiada dla dziecka wartość niezm iernie małą, nie posługuje się ono nim w pierw szym okresie swego życia prawie wcale. Inaczej rzecz się ma u zwierząt.

T u stanowi on potężną pomoc przy odszu­

kiw aniu pokarm ów , a zwłaszcza piersi m a­

tczynej. G udden obserwował, że króliki pozbaw ione węchu prędko um ierają, nie będąc w stanie odszukać brodaw ek piersio­

wych swych m atek przy pomocy innych

! zmysłów. P rzeciw nie zaś królik i pozba­

wione w zroku posiadają zmysł węchu i słu ­ chu niezm iernie rozw inięty. W rażenia wę­

chowe u zw ierząt zdają się być w rodzone

(12)

236 w s z e c h ś w i a t . N r 15.

w postaci wspomnień dziedzicznych. T a k np. kot, m ający dw a lub trz y dni życia, który nigdy jeszcze psa nie w idział, przy pierwszem zaraz spotkaniu z nim bardzo wyraźne w ykazuje oznaki bojaźni. D la zw ierząt węch je st zm ysłem istotnym i n ie­

zawodnym , je s t dla nich niezbędnym do życia i obrony. Nic też dziwnego, że trw a on od samego początku ich życia, będąc odziedziczonym po przodkach, którzy cią­

giem ćwiczeniem do niezm iernie wysokiego stopnia go w ydoskonalili.

P rze z badania powyższe P re y e r nietylko w ykazuje m etodę ich prow adzenia, ale za­

razem kładzie nacisk na doniosłość teorety­

czną zebranego z nich m ateryjalu. W p o ­ dobnych spostrzeżeniach i doświadczeniach dotykam y najciekaw szych, lecz niestety bardzo jeszcze tajem niczych objawów psy­

chologicznych i fizyjologicznych zw ierząt i ludzi. P rzez odpow iednie zestawienie z badaniam i przeprow adzonem i nad osobni­

kam i ras ludzkich, stojących na najniższym poziomie k u ltu ry i n atu raln y m węzłem łą ­ czących cyw ilizow anego człow ieka z wyż- szemi zw ierzętam i, m ożna się spodziew ać, że osiągniem y też wskazów ki dotyczące ro z ­ woju i pow olnego kształtow an ia się społe­

czeństw ludzkich i zw ierzęcych.

M aksym ilijan F laum .

FABRYKACYJA

S Z T U C Z N E J P IA N K I M O R S K I E J ,

Najobfitsze kopalnie pianki m orskiej zn a jd u ją się w E ski-S zehr w A zyi M niejszej, stam tąd zaczęto j ą sprow adzać w początku przeszłego stulecia do E u ro p y i w yrabiać z niój głów ki do fajek i cygarniczki. P o ­ dług pow szechnego m niem ania m iał, ja k piszą H a m b u rg e r N achrichten, z których wiadomości poniższe czerpiem y, h ra b ia wę­

gierski A ndrassy w roku 1724 czy też 1753 przywieść z podróży po T u rc y i odłam ek pianki morskiej do Pesztu i k az ał z niej niejakiem uś Kovacsowi, w yrobić ja k i p rzed­

m iot do ozdoby. Kovacs zrobił z niego dw ie fajki, jed n ę dla siebie, dru g ą dla A n- drassego, podczas w yrabiania upadła je d n a z nich na k aw ałek miękiego wosku i o trzy­

m ała kilk a plam ek, podczas palenia tytoniu spostrzegł Kovacs, że owe plam ki zabarw i­

ły się pięknym jasno brun atn ym kolorem , p o k ry ł więc całą głów kę woskiem, k tóra te ­ go samego n ab rała koloru. A ndrassem u

0 O

1 jeg o znajom ym podobał się piękny kolor fajki, zaczęto więc sprow adzać piankę i wy­

rab iać z niej fajki na wielką skale.

Z P esztu przeniosła się znajomość pianki m orskiój do W iednia, stam tąd do innych m iast, ja k W rocław ia, Lem go, N orym ber­

gii i R ubli. N iektóre z tych miast, ja k W ie­

deń i dziś jeszcze zajm ują się tą fabrykacy- [ j ą n a wielką skalę, ale R u h la wszystkie przewyższa. R u h la z powierzchowności m iasto, ale z urządzeniam i wiejskiem i cią-

| gnie się doliną gór T u ryn gijskich i należy częścią do wielkiego księstw a sasko-wej m ar­

skiego, częścią do księstw a sasko-gotajskie- go. P oczątek piankow ej fabrykacyi w R u- hli je s t nieznany, wiadomem je st w praw ­ dzie, że niejakiś Szymon Schenck rospoczął tam w roku 1739 w yrabiać obicia główek do fajek, ale niewiadomo, czy owe głów ki w yrabiano ju ż wówczas z pianki m orskiej czy z innej m ateryi, pewnem je s t wszakże, że kilk a la t później używano ju ż w T u ry n ­ gii fajek z pianki m orskiej.

W ażnym postępem w tym przem yśle było w ynalezienie w R uh li fabrykacyi sztucznej pianki, k tó ry w ynalazek praw dopodobnie ju ż z końca przeszłego stulecia datuje; że daty tej bliżej określić nie m ożna, łatw o so­

bie tem wy tłum aczyć, że kto go zrobił nie k w ap ił się z wydaniem tajem nicy, chcąc sam z niej korzystać.

F a b ry k a c y ja sztucznej pianki m orskiej odbyw a się w następujący sposób. O k ru ­ chy odpadające p rzy w yrzynaniu przedm io­

tów z natu raln ej piank i miażdżą się w wo­

dzie, mielą pom iędzy kam ieniam i m łyńskie- mi n a m iałką masę i zb ierają w kadzie.

M asa przelew a się następnie przez płótno lub gęste sitk a wlosiane, żeby usunąć g ru b ­ sze ziarna, mięsza się z gliną i gotuje w ko­

tłach, skoro zaś stężeje nieco w lew a w czwo­

roboczne form y z drzew a, które będąc bez i den, stoją n a kaw ałach wyciągniętego płó-

(13)

N r 15. W SZECHŚW IAT. 237 tna, żeby z (lotu i z góry pow ietrze miało

w olny przystęp. P o zeschnięciu się masa w formach opada nieco, dolewa się więc świeżej, aż formy się zapełnią, wtenczas wyjm uje się masę, k ra je na kaw ałki odpo­

wiadające wielkości wyrobów i wstawia je się do suszarni ogrzanej do 60—70° R. T u stają się kaw ałki tak tw arde, ja k zw yczajne mydło do mycia, można je więc wygodnie krajać, a robotnicy n adają im zgrubsza for- j m y główek do fajek lub cygarniczek, na­

stępnie zaś snycerz ostatecznie je wykończa.

Z odpadkam i sztucznej pianki postępuje się tak samo, ja k z odpadkam i natu raln ej, otrzym uje się z nich piankę m orską drugie­

go, trzeciego i t. d. stopnia, czyli dobroci, a m ożna to tale długo pow tarzać, dopóki masa się nie zacznie kruszyć, w tedy prze­

staje być zdatną do jak ich k o lw iek wyrobów.

Sztuczna pianka m orska pierw szego stopnia je st zupełnie biała i nie różni się praw ie wcale od n atu ra ln ej, tak że fabrykatów j z jed n ej i drugiej naw et specyjaliści często odróżnić nie mogą. S k u tek w ynalezienia sztucznój pianki okazał się w cenie w yro­

bów i ich rospow szechnieniu, R uhli zaś przynosi fabrykacyja główek do fajek i cy­

garniczek rocznie 6 m ilijonów m arek, czyli 3 m ilijony rubli.

D r N adm orski.

ODEZWA

do czytelników Wszechświata w przedmiocie obseiwacyi meteorów.

W zm ianka o m eteorze obserwowanym przez p ana M. Raszkowskiego z P orycka, zamieszczona niedaw no w W szechświecie, pow oduje mnie do proszenia Szan. C zytel­

ników, aby w ty m razie i na przyszłość by­

li łaskaw i podobne zjaw iska zapisywać i notatki swe przesyłać bądź do R edakcyi W szechśw iata, bądź do niżej podpisanego

w obserw atoryjum krakow skiem .

Zjaw iska podobne, które dla swego bla­

sku każdem u w oczy w padają, przydadzą

się, jeśli zbierze się znaczna liczba obserwa­

cyj tego samego m eteoru, do ścisłego obli­

czenia, zapomocą którego m ożna dojść dro ­ gi opisywanej przez ów meteor dokoła słoń­

ca. M ianowicie prosiłbym Szan. C zy­

telników o zwrócenie uwagi przy tego ro ­ dzaju zjaw iskach astronom icznych na n a­

stępujące cztery główne punkty, które są dla obliczeń pożądane. Idzie mianowicie:

1) O okolicę sklepienia niebios i wyso­

kość ponad horyzontem , gdzie meteor zo­

stał zatam ow any, czyli o ten p u n k t, gdzie

| się rozprysnął.

2) O najw iększą wysokość pozornego

| biegu i p u n k t nieba, w którym m eteor tę

! wysokość osięgnął.

3) O te okolice nieba i te wysokości, w których m eteor był najpierw widzialnym , w stępując w naszą atmosferę i wogóle o ca- ły jeg o przebieg, od początku aż do końca.

4) O jaknajdokładniejsze oznaczenie cza­

su, w którym m eteor się ukazał i długości czasu, ja k i up ły n ął od ukazania się aż do chwili, w której stał się niew idzialnym .

O znaczenie wysokości ponad horyzontem jak o też punktów początkow ych i końco­

wych w tedy je s t najdokładniejsze, gdy się poda gwiazdozbiór, lub co lepsza, jedn ę znaną gwiazdę. K orzystnem byłoby też po­

danie wysokości w stopniach, licząc od h o ­ ryzontu do wierzchołka.

Szanow ni Czytelnicy zapew ne uznają ważność takich dokładnych referatów i ko­

rzyść, ja k a z nich dla nauki wyniknie. U nas w P olsce często obserwowano takie zjaw iska, ale dla braków czynnika, któ ry by się zajął zbieraniem tych wiadomości i do któregoby każdy obserw ujący mógł się zwrócić, pozo­

staw ały one bez użytku dla nauki, a tylko z nielicznych korzystali obcy uczeni.

Bolesław B uszczyński.

S P R A W O Z D A N I E .

Stobiecki. M ateryjały do fauny W. Ks. K rakow ­ skiego. Spraw ozdania Komisyi Fizyjograficznej A kadem ii U miejętności w Krakowie. T om 20, str (120)—(160).

(14)

238 W SZECH ŚW IAT.

Stobiecki podaje spis zw ierząt, k tó re zeb rał | w b. w. ks. krakow skiem , t. j. w dzisiejszych pow ia­

tach: K rakowskim , C hrzanow skim i części pow iatu Wielickiego- Spis obejm uje: 216 gatunków owadów j

pótpokryw ych (H em ip tera), pom iędzy niem i 6 n o ­

w y c h dla fau n y badanego obszaru, 31 gat. owadów

prostoskrzydłych (O rth o p tera), 50 gat. mięczaków brzuchonogich (brzuchopełzów ), pom iędzy niem i 1 now y dla b adanego obszaru, m ałżów 2 gatunki.

A u to r podaje przytem w iele ciekaw ych szczegółów 0 obyczajach, o m iejscu pobytu i m iejscu zim ow ania owadów półpokryw ych różnoskrzydłych (H etero- p te ra ). S potkał on spófkujące poczw arki, sam czą 1 sam iczą, H ed ro m etra najas. Deg.

A. W.

KBOHfKA NAUKOWA.

ASTRONOMIJA.

— Fotografije przejścia Wenery. W iadom o, że je d ­ n ą z najw ażniejszych m etod, jak iem i się posługiw a­

no przy obserw acyi przejść W en ery przez tarczę słoneczną 1874 i 1882 była fotografija (Ob. W szech­

św iat z r. 1883 str. 129 i nast.). Z naczenie tej m eto­

d y polega oczyw iście na tem , że zam iast bespo- śred n ich pom iarów na tarczy słonecznej w czasie przebiegu zjaw iska, przeprow adzić je m ożna n a stę p ­ nie n a otrzym anych płytach fotograficznych. N a obrazach tych trz e b a w ym ierzyć zapomocą m ik ro ­ m etrów odległość W enery od środka słońca; znajo­

mość zaś skali, według której obraz fotograficzny otrzym any został, pozwala linijną tę m iarę zam ienić n a kątow ą. Z m u Ina ta praca przeprow adzenia p o ­ m iarów na p ły tach fotograficznych, otrzym anych podczas ostatniego przejścia przez w szystkie w y­

p raw y astronom iczne w ty m celu podjęte, a k tó ry ch liczba w ynosiła około 700, pow ierzoną została panu B ouąuet de la Grye. P om iary rospoczęte w P aźd zier­

niku 1885 r. m iały być dokonane w ciąg u 15 miesięcy, ukończone wszakże zostały w term in ie o dw a m ie ­ siące krótszym . Ogólna liczba p ły t w ynosiła 1019, a każd a z n ich m ierzona była dw ukrotnie, co w y­

m agało około pół m ilijona odczytań m ikrom etrycz- nych. Pom iary te d ają dopiero m a te ry ja ł, k tó ry zużytkow ać należy dla obliczenia p aralaksy słońca, albo, co na jedno w ychodzi odległości naszej gw iazdy dziennej od ziem i R achunki te są bardzo długie, zap ełn ią bow iem 32000 arkuszy pap ieru ; w połowie w szakże są ju ż przeprow adzone i w końcu roku b ie ­ żącego będą zupełnie ukończone. N ierychło zresztą astronom ow ie będą m ieli sposobność pow tórzenia podobnej p racy , n ajb liższe bow iem przejście W ene­

ry nastąpi dopiero 8 Czerwca 2004 roku. (Com ptes rendus).

S. K.

FIZYKA KUL’ ZIEM SK IEJ.

— Trzęsienie ziemi 23 lutego. A kadem ija nauk w P a ry ż u otrzym uje wciąż jeszcze liczne spraw ozda­

n ia o trzęsieniu lutowem , z których przytoczym y tu k ilk a szczegółów. Z noty przesłanej przez p. Rossie- go z Rzym u okazuje się, że p rzy rząd y seismome- try c z n e w skazyw ały już w ciągu dwu poprzedzają­

cych m iesięcy drobne w strząśnienia na całym pół­

w yspie A penińskim , — zwłaszcza silne one były d. 5, 10 i 16 stycznia, oraz 4, 10, 16, 19 i 21 lutego. U prze­

dnie tak ie ru ch y zauważono i przy kilku in n y ch trzęsieniach z o statnich czasów.

P. Ch. N audin dostrzegł, że podczas trzęsienia mo­

rze w A ntibes obniżyło się nagle o 1 m m niej więcej, odsłaniając w n iek tó ry ch m iejscach dno. O kręty w porcie dotknęły przez kilka chw il ziem i, poczem m orze z pew ną gw ałtow nością w róciło do pierw o­

tnego swego poziomu. F a k t ten, w edług autora, w y­

tłum aczyć można ty lk o chwilówem podniesieniem się g ru n tu .—Z obserw atoryjum w M oncalieri p. Denza nad esłał d iag ram nak reślo n y przez seism ograf pod­

czas trzęsienia; linija ta daje dokładny obraz całego szeregu uderzeń, a jakkolw iek w M oncalieri zjaw i­

sko nie było zbyt gw ałtow ne, zakrzyw ienia linii sej­

sm ograficznej zgadzają się z fazami, jak ie trzęsienie przedstaw iało w ty c h okolicach L ig u ry i, gdzie wy­

stępow ało z w iększą energiją.

N ie b ra k i nowych pomysłów, m ających n a celu w yjaśnienie trzęsień ziem i w ogólności. Między in- nem i p. A. B lavier sądzi, że ostatnie trzęsien ia przy ­ pisać należy w ielkiem u lodnikowi podbiegunowemu, który się utw orzył od czasu w yjątkow o srogiej zimy 1879—1880 w okolicy północnej A tlantyku, obejm u­

jące j G renlandyją, zatokę Baffińską i cieśninę Davisa.

N agrom adzenie to lodów dąży do zerw ania norm al­

nych w arunków rów now agi w tej części skorupy ziem skiej, k tó ra je st ograniczona przez południki now o-jorski i paryski; nadm ierne przeładow anie tej okolicy w odam i wywołać m ogło lekkie w ygięcie się gru n tu podmorskiego, a jeżeli w pew nej, n iezb y t zn a­

cznej odległości istn ieje lin ija najsłabszego oporu skorupy, n astąp ić m ogło w tem m iejscu lokalne jej przełam anie. Otóż, mówi autor, podobna w łaśnie lin ija istn ieje około 40° szer. płn. w części rów noleżnika, przechodzącej ocean A tlantycki, od Filadelfii do L izbony i morze Śródziem ne na całej jego rosciągłości. W okolicy p rzeto tego rów noleż­

n ik a w ytw orzyły się załam ania lokalne skorupy ziem­

skiej, przez które w oda m orska, w dzierając się nagle do ognistego ją d r a ziem i, wywołała w ybuchy, przyczy­

n y bespośrednie ruchów seism icznych 1884 i 1887.

P. B lavier dodaje wreszcie, że jeżeli teo ry ja jego jest dokładna, należy się obawiać dalszych jeszcze trz ę ­ sień wzdłuż tego pasa, aż do chw ili, gdy lodnik te n się rospłynie.

P. Ch. N audin znów przypuszcza, że trzęsienie m o­

głoby być w ywoływane przez znaczniejszy lub słab ­ szy opór, ja k i n iek tó re okolice skorupy ziemskiej staw iają odpływ ow i elektryczności, wywiązującej się w łonie ziemi. Przytacza, iż trzęsienia zachodzą n a j­

częściej w okolicach pozbaw ionych lasów, któreby

;

Cytaty

Powiązane dokumenty

1..Zasada zachowania energii mechanicznej głosi, że jeśli siły zewnętrzne nie wykonują pracy nad układem ciał i na składniki układu nie działają siły tarcia lub oporu

O bciąw szy gałązkę buku poniżej szóstego liścia przekonam y się, że pow ierzchnia dźw iganych przez nią liści w y n o si około 18 cali kw adratow ych... T ym

gu doświadczeń osobistych i w ogólności akkom odacyja doskonali się dopiero przez ciągłe ćwiczenie.. P óki bowiem przedm ioty wszystkie przedstaw iają się

jącego opór rosszerzaniu się gazu, część zaś, w wieloatom owych cząsteczkach, służy do spotęgowania ruchu atomów w cząsteczce. L ekk ie więc atomy, skupiając

skich, zauw ażył, że żołądek i kiszka ślepa posiadają odczyn kw aśny, kiszki zaś cienkie słabo alkaliczny (te ostatnie są zatem jed y - nem miejscem, gdzie

527 najm niej czyste pow ietrze lądowe, a w skutek tego.. pow ierzchnia w odna dostatecznej szerokości

Wyniki tych pomiarów prowadz¹ do wniosku, ¿e ZPC powoduj¹ obni¿enie wartoœci œredniej wytrzyma³oœci ziaren na rozci¹ganie oraz wzrost modu³u Weibulla.. Wiêkszy wp³yw na

– Deklaracja mistrza murarskiego Leona Jeziora (Lublin, ul. Bazylianówka 6A) do Pana Prezydenta Miasta Lublina o podjęciu się wykonania robót murarskich na nieruchomości należącej