• Nie Znaleziono Wyników

,\ó 29 (1265).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ",\ó 29 (1265)."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

,\ó 29 (1265).

W arszaw a, d n ia 15 lipca 1906 r.

Tum XXV.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A UK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A 44.

W W a r s z a w i e : ro c z n ie ru b . 8 , k w a r ta ln ie ru b . 2 . Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : ro c z n ie r u b . 1 0 , p ó łro c z n ie ru b . 6 .

P re n u m e ro w a ć m o żn a w R e d ak cy i W s z e c h ś w ia ta

i we w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k ra ju i z a g ra n ic ą .

R e d a k to r W s z e c h ś w ia ta p r z y jm u je z e sp ra w a m i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie od g o d z in y 6 do 8 w ieczorem w lo k a lu re d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A Nr. 118. — T e l e f o n u 83 14 .

R O Z W Ó J P O T W O R Ó W ZŁO ŻO N Y C H I „ T E O R Y A K O N C E N T R A C Y P

„Ou eprouve eton- nemeut a discuter en- core cette conception classiąue'*.

l)i\ Et. Ttabaud, J u ż ongi B u ffo n pow iedział, że sp ra w a p o w staw a n ia p o tw o ró w złożonych je s t ta k ogrom nie zaw iła, że do skończenia św iata trw a ć będą sp o ry o tłu m aczen ie ty c h zjaw isk.

I rzeczyw iście: do czasów najn o w szy ch , po ­ m im o ta k znacznych postępów w e w szelkich in n y ch dzied zinach m orfologii, a n a w e t p o ­ m im o n ag ro m a d zen ia się bardzo cen n y ch d a ­ n ych, dotyczących d ró g tw o rz e n ia się p o ­ tw o rn o śc i p ro sty ch , co do p o w staw a n ia p o ­ tw o ró w złożonych m am y jeszcze n a d e r m ało m atery ału , a n a to m ia st h y p o tez n ajro z m a­

itszych stanow czo zawiele.

E a k t to zresztą ła tw o zrozum ieć się d a ją ­ cy. B ad an ie anato m iczn e p o tw o ró w ju ż u fo r­

m ow anych zupełnie, a w ięc ssaków ju ż u ro ­ dzonych lu b p ta k ó w po w ykluciu, praw ie w cale pouczyć n as n ie m oże ani co do g e­

nezy p ierw otn ej ty c h p o staci d ziw nych, ani co do m ech anizm u ich rozw oju. A w szak

do czasów bardzo jeszcze n ied aw n y ch w ia-

! dom ości nasze o p o tw o rach złożonych z k o ­ nieczności o g ran iczały się n iem al w yłącznie do b a d a ń ta k ic h ty lk o p o tw o ró w w ykończo­

nych; n a tej zaś po dstaw ie m ożn a było snuć teo ry e dow olne, bez żadnej zgoła m ożności ich spraw dzenia.

W ięc te d y ju ż w w ieku X V I I I L em ery i W inslow rozpoczęli spór o to , czy p o tw o ry podw ójne są w yn ik iem rozszczepienia z a ro d ­ k a „ab o rig in e “ pojedyńczego, czy t e ż —n ie ­ zupełnego zlan ia się ze sobą dw u płodów czy też zarodków p ierw o tn ie niezależnie od siebie w zajem p o w stałych . S pór ten , oczy­

wiście, skończył się n a niczem , a, d o d ajm y naw iasem , aż do d n i naszych się p rzed łu ży ł, oczywiście w nieco zm ienionej p ostaci. M yśl o m ożliw ości p o w sta n ia potw orów złożonych d ro g ą w tó rn eg o zlan ia się ze sobą dw u p ło ­ dów bliżnięcych zo sta ła p o w tó rzon a później, w początk ach stu lecia ubiegłego, przez d w u tw órców tera to lo g ii nowoczesnej - G eoffroy S ain t-H ilaireó w o jca i syna, a w reszcie n ie­

m al o sta tn im jej zw olennikiem był K am il D a reste. P o rzu cen ie jej niem al p rzez w szy ­ stk ich stało się w ynikiem now ego zw ro tu w tex-atologii, zw ro tu w yw ołaneg o przede- w szystkiem przez zastosow anie now ych m e­

to d b ad a n ia , a m ianow icie u lepszo ny ch spo­

sobów now oczesnej tech n ik i m ikroskopow ej,

(2)

450 A'o 2 9 w zasto sow aniu do za ro d k ó w p o tw o rn y c h .

A czkolw iek bow iem , co p ra w d a o g ro m n ie nieliczne, ju ż p rz ed tern zn an e b y ły n a w e t bardzo wczesne p rz y p a d k i zarodkow ej p o ­ tw o rn o śc i złożonej (b a d an ia B aera, D a restea , P a n u m a , K la u sn e ra , G erlacha), je d n a k cie­

k aw e te okazy b y ły o p isy w an e n a p o d staw ie bard zo p o b ieżny ch b a d a ń , bez sto so w an ia m eto d y sk ra w k ó w m ik ro sk o p o w y ch . Z u st dr. R a b a u d a , n ieg d y ś a sy ste n ta sły n n eg o Da- re sta , dow iedziałem się ze zdziw ieniem , że do ko ń ca życia sw ego te n te ra to lo g fra n c u s k i (któ rego dzieła w ydanie d ru g ie w yszło w ro ­ k u 1891!) nie u zn a w ał m ik ro sk o p u i b a d a n ia swe p rzep ro w ad zał, p o siłk u ją c się w y łączn ie lupą!...

Od la t m niej więcej dopiero dziesięciu sto ­ sow ać zaczęto m etodę p rz ek ro jó w do b a d a ń n ad w czesnem i sta d y a m i p o tw o rn o śc i złożo­

n y ch u p tak ó w i gadów . P ra c e K a e stn e ra , M itrofanow a, R a b au d a , B an ch ieg o , E . H o f f ­ m an n a, G. W e tz ela oraz niżej p o d p isan eg o n a g ro m a d z iły w ty m czasie m a te ry a ł, w p ra w ­ dzie w p o ró w n a n iu do d ez y d era tó w n asz y ch zaw sze jeszcze zb y t szczupły, je d n a k obfity o ty le , że obecnie m ożem y ju ż zacząć m ów ić o ze staw ien iu m a te ry a łu teg o w sposób ta k i, ab y z czasem m ódz n a k re ślić obraz c a łk o w i­

t y ty c h dró g , jak iem i idzie rozw ój ty p ó w poszczególnych potw orności złożonych. W y ­ n ik i bow iem ty c h b a d a ń w y k a z a ły n am sze­

re g stad y ó w w czesnych, k tó ry c h m o m en ty rozw ojow e są w łaśn ie d ec y d u ją c e w sp raw ie c h a ra k te ru p o w stać z n ich m a ją c y c h p o tw o r­

ności. W e w szy stk ich ty c h bez w y ją tk u p rz y p a d k a c h okazało się, że n a rz ą d y ta k ie , k tó re w ty p a c h d a n y c h p o tw o rn o śc i złożo­

n y c h w y stę p u ją u p o sta c i sfo rm o w a n y c h j a ­ ko n a rz ą d y pojedyncze, należące jed n o cześ­

nie do obu części sk ład o w y c h p o tw o ra , n a ­ w e t w s ta d y a c h n ajw cześn iejszy ch sw ego p o w sta w a n ia ju ż odrazu tw o rz ą się ja k o n a ­ rz ą d y jed n o lite , pojedyncze, bez ślad ó w n a j­

m niejszy ch jak ieg o b ą d ź z ra s ta n ia się z d w u części w y kończonych sy m e try c z n y c h , a n i te ż późniejszego ty c h części „u p ro sz c z e n ia “.

Z d aw aćb y się m ogło, że w obec ty c h f a k ­ tów , w y raźn ie i w ie lo k ro tn ie stw ierd z o n y ch , te o ry a „ k o n c e n tra c y i“ d w u p ie rw o tn ie od siebie niezależnie p o w sta ją c y c h zaro d k ó w , zarzu co n a b yć w in n a zupełnie. I rz ecz y w i­

ście o d rz u ciła j ą w iększo ść znaczn a te ra to lo -

gów , ty ch szczególnie, k tó rz y rozw iązanie z a g a d n ie ń tej n au k i o p iera ją przedew szyst- kiem n a p o d staw ie b ad a ń em bryologicznych.

N iestety , p ro ste to pozornie prześw iadczenie, że o rg a n iz acy a zarów n o p o staci potw ornej j a k zw ykłej, do piero n a zasadzie b ad a ń nad je j rozw o jem należycie zro zu m ian a by ć m o­

że, nie p rzez w szy stk ich d o tąd jeszcze je s t podzielane... Prym . w tej m ierze trz y m a szk oła lu g d u ń s k a terato lo g ó w , g ru p u ją c a się w znanej tam tejszej szkole w ete n ary jn ej, a k tó re j p rz ed staw iciela m i są: zg asły n ie ­ d aw n o L . B lanc, a obecnie pp. L esb re i E or- g eot.

S tro n n ik ie m n a jw y b itn ie jsz y m te o ry i z ra ­ s ta n ia się i „ k o n c e n tra c y i“ b y ł L . B lanc.

W ro z p raw ie sw ej, w y danej w r. 1896 p. t.

„L es m o n stres doubles S p la n c h n o d y m e su s ta ra się on u za sad n ić tę teo ry ę, p rz y ta c z a ­ ją c n a jej p o p arcie dow ody n astęp u jące.

P rz e d e w sz y stk ie m p rz y p o m in a on s ta rą o b serw acyę (1863) L e reb o u lleta n ad tw o rz e­

niem się po tw o rn o ści p o d w ó jn y ch u ryb, a k tó ry z a u w a ż y ł n a m a te ry a le żyw ym p o ­ w olne a p o stęp ow e z ra sta n ie się d w u za ro d ­ k ó w bokiem w te n sposób, że so m ity („k ręg i p ie rw o tn e 11) stro n k u sobie zw róconych ł ą ­ czy ły się p om ięd zy sobą, u le g a ły resorbcyi, aż w reszcie n a nieznacznej p rz estrze n i złą­

czone p o czątko w o ze sobą zarodki, sta w a ły się po tw oram i podw ójnem i o dużej okolicy w spólnej. O prócz ta k ie g o p o w sta w a n ia p o ­ tw o ró w o obu częściach sk łado w y ch je d n a ­ kow o ro z w in ię ty ch , B lan c w sp o m in a o atro - fii częściow ej p o tw o ra po dw ójnego i pow o­

łu je się na o b serw acyę d A u d e v ille a (1888), k tó ry rów nież w zaro d k u ryb im , p rz e d sta ­ w ia ją c y m po w y k lu ciu p o tw o ra d w u g ło w eg o (derodym a), zau w aży ł po k ilk u d n iach po ­ w olne z a n ik a n ie jed n ej z głó w (praw ej), po- czem , g d y za n ik ten doszedł do końca, po­

z o sta ła g ło w a lew a p rz esu n ęła się na p raw o , aż d oszła do osi całego ciała. W te n sposób p o tw ó r d w u g ło w y , dzięki reso rb cyi jed n ej g ło w y s ta ł się osobnikiem „n o rm a ln y m ".

W reszcie B lan c p rz y to c zy ł fa k t je d y n y z o bserw acyi w łasnej, d o ty czą cy za ro d k a k u rczęcia. B y ł to zarod ek p o d w ó jn y o d w u u k ła d a c h nerw o w y ch u ło żo ny ch do siebie rów no legle, a k tó ry c h w zdłuż leżały dw a szeregi som itów . Otóż som ity d w u szeregów ze w n ę trz n y c h b y ły u fo rm o w an e zupełnie

(3)

M 29 W S Z E C H Ś W IA T 451 norm alnie, lecz szeregi, leżące pom iędzy

dw iem a ru rk a m i nerw ow em i b y ły „m ałe, zanikow e od s tro n y ogonow ej, ziarn iste, źle barw iące się, je d n e m słow em p rz ed staw iają- ce w y g ląd tk a n k i chorej, n a drodze do uw stecznienia. T e d w a szeregi som itów b y ­ ły oddzielone od siebie p asem tk a n k i jeszcze b ardziej z w y ro d n ia ły 11. Z d an iem a u to ra m a­

m y tu do czynienia z uw stecznieniem i za n i­

kiem som itów , m ającem poprzedzać zlanie się ze sobą sam ych zaczątków u k ła d u n e r­

wowego...

W ychodząc z p rześw iadczenia o m ożliw o­

ści bardzo daleko idącej „ k o n c e n tra c y i“ dw u zaro d k ó w —B lan c u tw o rz y ł now ą k a te g o ry ą potw orności złożonej, k tó rą nazw ał „S p lan - c h n o d y m ią “. S p la n ch n o d y m y — to isto ty pozornie zupełnie n orm alne, z w y g ląd u ze­

w nętrznego nie różniącego się niczem od zw y k ły c h przedstaw icieli d anego g a tu n k u , a odznaczające się ty lk o posiadaniem n ie k tó ­ ry c h n arząd ó w w ew n ętrzn y c h zdw ojonych, j a k np podw ó jnych je lit, płuc, przełyków i t. p. P om im o ta k n ieznacznego i ściśle um iejscow ionego zdw ojenia, B lan c uw aża is to ty tak ie za p o tw o ry pod w ó jn e a ciało ich, pozornie pojedyncze, za re z u lta t zlania się ze sobą dw u połów d w u niezależnych od się w zajem osobników , k tó re, „ k o n c en tru jąc się“, z a tra c iły (d ro g ą u cisk u w zajem nego i resorbcyi) zw rócone k u sobie poło w y ciała, przyczem ow a podw ójność początk ow a p rz e ­ c h o w ała się je d y n ie w zdw ojeniu n iek tó ry ch , a często fizyologicznie n iezb y t w ażnych n a ­ rządów .

P rzeciw po dobnem u pojm o w an iu tw o rz e­

n ia się potw orności złożonych w ogóle, a hy- p otetycznej „S p la n c h n o d y m ii“ w szczegól­

ności, w y stąp ił w k ilk u sw ych ro zpraw ach w ciąg u la t o sta tn ic h ogłoszonych E t. R a- b au d . P oniżej p rzy to czę k ilk a z pom iędzy arg u m e n tó w , ja k ie uczony te n przeciw staw ia tw ierdzeniom szkoły lu g d u ń sk iej, a tak że n iek tó re dane, zaczerpnięte z m oich w łasnych p oszukiw ań.

Co dotyczę ob serw acyj L e reb o u lleta i d ’A ndevillea, R a b a u d zw raca u w ag ę na b ra k p o p arcia spostrzeżeń „ in v iv o “ przez b adan ie sk ra w k ó w , je d y n ie w tej m ierze d e c y d u ją ­ cych. Z resztą sam fa k t z ra s ta n ia się za ro d ­ ków na coraz to w iększej p rz e strz e n i nie d o ­ w odzi niczego, skoro L ereb o u llet nie w id ział

sam ego zjaw isk a zrośnięcia się p ierw otn ego dw u zupełnie oddzielnych zarodków , ja k w łaśn ie chce teo ry a. Z ra sta n ie się zaś dw u

| zarodków „złączonych'1 ju ż ze sobą „ab ori- I g in e J (t. j. ro z w ijający ch się kosztem , choć­

by z początku n a przesti’zeni nieznacznej, w spólnego m a te ry a łu zarodkow ego), stan o w i ty lk o sk u tek w p ro st m ech an iczn y w iększego w zrostu ich objętości, n iż długości okolicy w spólnej po czątk ow ej.

Co do tyczę rów nież ty lk o „in to to “ a nie n a sk ra w k ach zb adan ego przez L . B lanca podw ójnego za ro d k a kurczęcia, to, zdaniem R ab au d a , m am y tu do czyn ien ia z z a ro d ­ kiem , d o tk n ięty m jak im ś specyalnym p ro ce­

sem chorobow ym , patologicznym J), niem a- ją c y m nic w spólnego ze zjaw iskiem p o tw o r­

ności w ogóle, a po tw orno ści pod w ó jn ej w szczególności. I rzeczyw iście: p o tw ó r, złożony, ja k i każda, isto ta n o rm aln a, m oże podlegać chorobie, k tó ra w szakże nie zależy zupełnie od danej po staci potw ornośoi. Do u w a g i pow yższej dodałbym od siebie jeszcze je d n ą , a m ianow icie, że w szakże, p o d łu g te^

o ry i B lanca, „ k o n c e n tra c y a “ zarodków m a się odbyw ać w ten sposób, że reso rb cya zw ró ­ conych k u sobie okolic m a być w y nikiem ich bezpośredniego i to dość silnego u cisku, w p rz y p a d k u zaś pow yższym „d w a szeregi som itów b y ły oddzielone od siebie pasem tk a n k i jeszcze bardziej z w y r o d n i a ł e j . A więc m ieliby śm y t u zjaw isko o d d ziały w a­

n ia n a siebie dw u, rzekom o m ający ch się zlać ze sobą, szeregów odcinków m ezoder- m icznych, „n a o dległo ść'1, przez pas tk a n ­ ki n eu tra ln e j, o bo jętn ej, a ró w n ież choro bo ­ wo zm ienionej? C h y b ab y śm y m usieli ted y p rzypu ścić, że re so rb cy a części k u sobie zw róconych m oże pop rzedzać ich zlan ie się w drodze ro z ra s ta n ia się, co w szakże w ręcz się sprzeciw ia głoszonym przez tegoż sam e­

go a u to ra w in n y ch u stęp ach tejże ro z p raw y poglądom , a z d ru g iej stro n y nie d a się w p ro st pojąć, w ja k i sposób m ó g łb y się od ­ byw ać w zrost d alszy tk a n k i, ro zp ad ającej się patologicznie!

R a b a u d p rz y ta cza cały szereg fak tó w , za­

czerp n ięty ch ze sw ych badań n ad p o tw o ram i w czesnem i kurczęcia, a o statn io z ciekaw ych

*) Por. mój artykuł p. t, „Czy potworność jest chorob%“ , W szechśw iat, 1 9 0 5 .

(4)

452 w s z e c h ś w i a t JMa 29 po szukiw ań n ad potw orem złożonym (dera- I

delfem ) k o t a x). N ie będę t u p rz y ta c z a ł fa k - j

tów z em bryologonii p otw orów p tasich , al­

bow iem w iele o nich w czasach ró ż n y ch pi- j

sałem we W szechśw iecie, z a trzy m am się zato nieco n a d w n io sk am i z a n a to m ii ow ego de- j ra d e lfa , ośw ietlonem i z p u n k tu w id zen ia | em bryologicznego. Otóż przed ew szystkiem R a b a u d zw raca u w ag ę n a f a k t niezaprzecze- n ie niezm iernie w ażn y — istn ie n ia u ow ego d e ra d e lfa (jak w ogóle u p o tw o ró w złożonych) j

w spólnej obu częściom skład ow ym p łaszczy- j zny sy m etry i. W razie g d y b y , w m yśl te- oryi z ra sta n ia się, oba za ro d k i m ia ły być w e w czesnych sta d y a c h ro z w o ju w zajem od sie- j bie niezależne, w ów czas zrośnięcie odb y w ać- b y się m usiało nie w zdłuż g ó rn e j brzusznej [ ich okolicy, lecz w sposób ta k i, że g rz b ie t j je d n e g o p ło d u zrosnąćby się m u sia ł ze stro - | n ą b rz u szn ą d ru g ieg o . P ró c z teg o k a ż d a z połów p o tw o ra p o siad ała t u k la tk ę p ie rsio ­ w ą zn iek ształco n ą asym etrycznie. Z n iek szta ł- | cenie to o dpow iada n a jzu p e łn ie j tej asy- m e try i b ard zo w czesnej, ja k ą w id zim y ju ż u za ro dkow ych p o staci deradelfó w .

W m iejscu tem w spom nieć m u szę o z ja w i­

sk u w ogóle bard zo ciekaw ejn, a m iano w icie o stale w y stęp u jąc ej p łaszc zy za ie w spólnej sy m e try i w e w czesnych n a w e t sta d y a c h p o ­ tw o rn o śc i złożonej. W r. 1903 2) opisałem 2 p rz y p a d k i w czesnych, bo w sta d y u m sm u - j gi i b rózdy pierw o tn ej z n a jd u ją c y c h się p o ­ tw o ró w p o d w ó jn y ch kurczęcia, o sm u g ach acz oddzielonych od siebie, lecz zup ełn ie s y ­ m etry c zn ie w zględem siebie iiłożonych i w y ­ g ię ty c h w dw ie stro n y przeciw ne. N a w iosnę r. b. zn alazłem p o tw o ra p o d w ó jn eg o g aw ro n a (C orvus fru g ile g u s L;) w sta d y u m d w u brózd p ierw o tn y ch , zakończonych tw o rzącem i się w y ro stk a m i głow ow em i. O tóż w p o tw o rz e ty m oba osobniki są znaczn ie d alej od siebie o d su n ięte, aniżeli w p rz y p a d k a c h p o p rz e d ­ nich (ty p u „A llen-T hom sona"), a m im o to są n ajzu p e łn ie j w zględem siebie sym etry czn e.

O prócz ty c h , w czesnych bardzo, zarodków z a słu g u je n a zaznaczenie szczególne przypa-

J) „E tudes anatomiąues sur les monstres com- poses I. Chat monoeephalien deradelpheu. Buli.

Soc. Philom. 1905.

2) „Materyały do teratogonii p tak ów u. L w ów ,

„K osm os11, 1 9 0 3 .

dek n a d e r ciek aw y p otw o rn o ści kurczęcia, o d k ry ty p rz ed w ielu la ty przez prof. H e n ry ­ k a H o y e ra ojca, i ofiarow any przez niego p ro f. Hisowi. W p raco w ni Zootom icznej U niw . w W a rsza w ie p rzech o w an y je s t ry s u ­ nek teg o p o tw o ra , n a d e r sta ra n n ie fa rb a m i w od nem i od robiony przez ś. p. prof. A u g u s ta W rześniow skiego. Otóż w idzim y tu , we w spóln em polu naczyniow em , d w a zaro d k i w s ta d y u m rozw ojow em , odpow iadającem , m niej w ięcej, trzeciem u d n iu w ylęgu, odsu ­ n ię te od siebie i n ie m ające żad ny ch okolic ciała w spólnych, a ty lk o połączone ze sobą zapóm ocą n ie k tó ry c h p n i naczyniow ych.

O tóż pom im o, że oba te zaro d k i rozw inęły się zu p e łn ie w zajem od siebie niezależnie, o „zro śn ięciu się" ich w s ta d y u m później- szem nie m oże być m ow y, p rz y n ajm n ie j o ile ch od zi o w ażne okolice ciała, niem niej p rze­

to u łożone one są w zględem siebie n ajzu p e ł­

niej sy m etry czn ie, a to w ta k i sposób, że śro d k o w e okolice ich tu ło w i są zw rócone k u sobie, okolice zaś głow ow e i ogonow e z a g i­

n a ją się n a zew n ątrz. P łaszczy zn a sy m etry i całeg o U kładu p rzecho dzi te d y przez p as tk a n k i n e u tra ln e j, ciągn ący się pom iędzy dw om a osobnikam i a za ję tej przez sieć n a ­ czy ń k rw io n o śn y ch . O czyw iście ta k ie u ło ­ żenie obu zaro d k ó w m ożliw e je s t je d y n ie w obec teg o , że jed en z d w u osobników , p o d ­ czas ch a ra k te ry sty c z n e g o o b ro tu ciała za ro d ­ k a w d ru g im d n iu w ylędu, zg iął się a n o r­

m aln ie („in w ersyjnie"); k ła d ą c się n a p o ­ w ierzch n i b la sto d e rm y sw ą stro n ą p ra w ą.

W d a n y m razie in w ersy i u leg ł zarodek lewy.

T a k te d y n a w e t w d an y m p rz y p ad k u , gdzie d w a ro zw ijające się razem osobniki są od siebie w zajem to po graficzn ie niezależne, słu-

j sznem się o k az u je zdan ie R ab au d a : „Z aro ­ dek p o d w ó jn y w in ien być ro z p atry w a n y , j a ­ ko w y w ik pro cesów rozw ojow ych, k tó re n ie sta n o w ią p o p ro stu dw u seryj zjaw isk id ą ­ cych ró w n o leg le i m niej ty lk o lub więcej ze sobą się łączący ch , lecz stan o w ią całość p ro ­ cesów sy n erg ety czn y c h “.

T o d ziałanie sy n erg ety czn e dw u ośrodków tw ó rc zy ch , w g ru n c ie rzeczy nie d ając e się ściśle objaśnić, zm usiło w p rz y p a d k u p rz y to ­ czo ny m zaro d k a lew ego do zasto so w an ia się do ja k ie jś ogólnej sy m e try i całego u k ła d u , ro z w ijająceg o się kosztem w spólnej b lasto ­ d erm y ...

(5)

jYo 29 W S Z E C H Ś W I A T 453 P rz y p a d k i, w ro d z a ju za ro d k a p odw ó jne­

go, znalezionego przez prof. H oy era, należą do niezm iernie rzadkich . Grdyby, zbiegiem szczególnym okoliczności, ta k ie w łaśnie ty l­

ko zarodk i po dw ójne były n am znane, w ted y te o ry a zrośnięcia się m iałab y za sobą w iele cech praw d o p o d o b ień stw a, albow iem z ze­

staw ien ia s ta n u za rodk ow ego dw u oddziel­

nie tw orzący ch się osobników , z potw oram i w ykończonem i, a w y k azu jąęem i w spólność znacznych okolic ciała, m ogłoby w ynikać, że proces z ra s ta n ia się odbyw ać się m oże po p rzem inięciu okresu np. trze ch d n i w ylęgu.

W szakże w szystkie niem al in n e znane zarod­

k i podw ójne w y k a zu ją ju ż od sam ego po­

cz ą tk u w spólność tw o rz en ia się okolic, k tó re w podobnie „w spólnym ^, pojedynczym , s ta ­ nie są znane w ty p a c h podobnych potw orów w ykończonych. T a k R a b a u d stw ierd ził po ­ cz ątkow ą pojedynczość serca u zarodka k u r ­ częcia, p rz ed staw iająceg o em b ry o n a ln ą S te r- nopagię; toż sam o w idział K a e stn e r; B an ch i opisał w spólność okolicy u k ła d u nerw ow ego u b ardzo m łodego zaro d k a, i w iele fa k tó w podobnych p rzy toczy ćby m ożna. I n iety lko w sposób „ je d n o lity ” p o w stają n arząd y tak ie, k tó ry c h ślad y pierw sze u k a z u ją się w sta- d y ac h najw cześniejszych em bryog enii, lecz to sam o stosu je się i do n arząd ó w , k tó ry c h pow stanie i rozw ój p rz y p a d a ją n a sta d y a w zględnie znacznie późniejsze. Z pom iędzy zeb ran y c h przezem nie w ty m w zględzie spo­

strzeżeń w spom nieć tu m uszę o sp raw ie p o ­ w staw a n ia n iep arzy sty ch kończy n w spół- j n y ch u p otw orów złożonych. A m ianow icie u ró ż n y ch postaci, ja k np. u „ e k to p a g ó w “ ! lu b „k sifod ym ów u, w y stęp u ją n a linii ś ro d ­ kow ej, najczęściej na stro n ie grzbietow ej obu i części p o tw o ru , k o ń cz y n y niep arzy ste, cza­

sem zup ełn ie pod w zględem sw ych rozm ia­

ró w do norm alnej podobne, czasem nieco w iększe, n iek ied y n a końcu, w okolicy dłoni, rozdw ojone m niej lu b w ięcej zupełnie. ; W zbiorach tera to lo g icz n y ch P rac o w n i Zoo- tom icznej U niw . w W a rsz . z n a jd u je się np.

szkielet now onarodzonego ja g n ię c ia po d w ó j­

nego (JNS k a ta lo g u 245), należącego do kate- g o ry i „x ip h o d y m u s“ vel „ th o ra co d y m u s11, posiadająceg o ta k ą w łaśn ie k ończynę przed - ; n ią n iep arzy stą. B udow a k o ń ca tej kończy- i n y je st n a d e r ciekaw a: ło p a tk a je s t tu n ie­

m al d w a ra zy szersze od n o rm aln ej, h u m erus

j nieco ty lk o od zw ykłego g rubszy, ra d iu s i u ln a n o rm aln e zupełnie (przyczem olecra- non zw iększony anorm alnie), a zato os m e- ta c a rp i p rin cip a le znow u zup ełn ie zdw ojone.

O tóż b ad a n ie ta k ic h części szkieletow ych m ogłoby n as z ca łą ła tw o śc ią doprow adzić

| do w niosku, że k o ńczyn a ta k a , zn a jd u ją ca się ściśle n a g ra n ic y „zrośnięcia się“ dw u : części p o tw o ru , p o w stała dro g ą „koncen-

j tracy i “ dw u ko ńczyn p ierw o tn ie ^od siebie niezależnych. N ieznane w szakże zupełnie b y ły sta d y a za ro d k ó w potw o rn ości złożo­

ny ch , w k tó ry ch rozpoczy na się tw orzenie się kończyn wogóle, a w szczególności ta k ic h kończyn n iep arzy sty ch . T ra fe m szczęśliw ym w b a d a n y m przezem nie w r. 1904 zaro d k u podw ójny m jaszc zu rk i ja w a ń s k ie j—M abuia m u ltifa sc ia ta K u h l . ł), ta k a kończyna n iep a­

rz y sta p rz ed n ia b y ła ro zw in ięta b ardzo w y-

| raźn ie. S tad y u m rozw ojow e tego zaro dk a odpow iadało s ta d y u m ko ńca pierw szego t y ­ g o d n ia w ylęgu kurczęcia, a więc w łaśn ie okresow i, n ajdo go dn iejszem u d la b ad ań n ad o rg an o g en ią kończyn. K o ń c zy n a p otw ora { M abuia m iała in to to w y g ląd k ończyny nie-

j m ai w ielkości no rm aln ej, zw iększona b y ła j ty lk o nieco w swej okolicy końcow ej, i tam

| m ożna było zauw ażyć ja k b y ślady jej ro z­

dw ojenia. N a p rz ek ro jach m iała ona w ygląd ja k b y lite ry T, k tó rej trz o n odpo w iadał wiel*

kości no rm aln ej, zaś przecznica p rz ed staw ia­

ła okolicę zdw ojoną. B u d ow a histo log iczna teg o całego u tw o ru w y k azy w ała n a jw y ra ź ­ niej, że m am y t u do czy n ien ia z n arząd em , k tó ry ju ż „ab o rig in e “ p o w sta ł ja k o u tw ó r n iep arzy sty , fo rm u jąc y się w sk u tek je d n a ­ kow ego o d d ziaływ an ia obu połów potw ora...

O bserw acya pow yższa je st, zdaje mi się, d ecy d u jąca w spraw ie tw o rzen ia się k oń czy n _ n iep arzy sty ch , k tó re, oczyw iście, nie p o w in ­ n y b yć b ra n e za jed n o z p rz y p ad k am i k o ń ­ czyn p o tw o rn y ch w t. zw. „S y m elii“.

Z pow yższego w idzim y, że ogół fak tó w em bryologicznych przem aw ia w sposób n a ­ d er w y ra źn y przeciw u trz y m a n iu teo ry i „zra­

s ta n ia się i k o n c e n tra c y i“, ja k o procesu za­

sadniczego w tw o rzen iu się potw orności zło­

!) „Rozprawy z Pracowni Zootomicznej Uniw . w W arsz.“ Z eszyt X X X II I.

(6)

•454 W S Z E C H Ś W IA T

żonych. Z tego je d n a k n ie w y n ik a b y n a j­

m niej, aby w ogóle n ależało odrzucić m ożli­

w ość częściowego z ra s ta n ia się ze sobą części potw o ró w podw ó jn y ch . O w szem , z ra sta n ie się ta k ie m a n iew ą tp liw ie m iejsce w p ew n y ch p rz y p a d k a c h , lecz za u w aży ć należy, że z ja ­ w isko to o dbyw a się zaw sze w g ra n ic a c h bardzo o g ra n ic zo n y ch , a przed ew szy stk iem u w a żan e b y ć n ie m oże za proces p ierw o tn y , zasadniczy, od k tó re g o w łaśnie zaw isło sam o p o w stan ie isto ty podw ójnej. O dw rotnie, z r a ­ s ta n ie się ta k ie je s t w łaśnie częściow ym w y ­ nikiem , sk u tk iem ju ż istn ie ją cej p o tw o rn o ści złożonej. W e w sp o m n ian y m w yżej, opisa­

n y m przezem nie, zaro d k u p o d w ó jn y m Ma- b u ia m u ltifa sc ia ta zn alazłem w okolicy R h o m b en ce p h alo n —szczelinę, łącz ącą ze so­

b ą ja m y d w u obok siebie leżących m ózgow i.

S zczelina ta p o w sta ła n iew ą tp liw ie ja k o sk u ­ tek częściowej reso rb cy i zw róconych k u so­

bie ścian m ózgow i, a to w sk u tek tego, że ro z ra sta ją c e się na szerokość a blisko obok siebie zn a jd u ją ce się p ęcherze m ózgow e sp o t­

k a ć się ze sobą m u sia ły w sk u te k b ra k u m ie j­

sca n a b lasto d erm ie w spólnej. T a k ie je d n a k zrośnięcie się je s t w łaśnie sk u tk ie m po dw o­

je n ia pło d u , je d n y m z epizodów w rozw oju d w u zaczątków kosztem w spólnego do p ew ­ neg o sto p n ia m a te ry a łu tw órczeg o , ale u w a ­ żane b y ć nie m oże za proces p ie rw o tn y , w a ­ ru n k u ją c y sam ty p potw orności.

Oo dotyczę w reszcie „S p 1 a n c h n o d y m ó w “ L . B lan ca, to ta now a k a te g o ry a p o tw o rn o ­ ści, ja k o całkow icie o p a rta n a te o ry i koncen- tra c y i, w in n a być w y k reślo n a z sy ste m a ty k i terato lo g iczn ej. S ko ro w iem y, że z ra sta n ie się d w u osobników nie je s t n ig d y procesem zasad n iczy m w p o w sta w a n iu p o tw o rn o śc i złożonej, ted y nie m ożem y p rzy p u szcz ać m o­

żliw ości ta k ie g o z ra s ta n ia się, połączonego z uw steczn ien iem aż d w u połów d w u o sobni­

ków, t. j. połow y całego m a te ry a łu tw ó rc z e ­ go. Z re sz tą n a s u w a się tu p y ta n ie , dlaczego p o d o b n a „ k o n c e n tra c y a “ m ia ła b y w s trz y m y ­ w ać się w sw ym p rzeb ieg u po zniszczeniu j połow y k ażdego ze z ra sta ją c y c h się osobni­

ków? D laczego proces te n nie m ia łb y iść dalej; p ro w a d ząc do zup ełn eg o zniszczenia | całego rozw ijającego się układu?...

Z jaw isk o zd w ojenia n ie k tó ry c h n arząd ó w j w e w n ętrzn y c h , n a k tó rem L . B la n c o p a rł sa- j

m o pojęcie „S p la n c h n o d y m ii“, m oże być, I

p rz y n a jm n ie j w p ew n y ch p rz y p a d k a c h , ł a t ­ wo w y tłu m aczo ne przez istn iejące re aln ie i stw ierdzone przez R a b a u d a i przeze m nie zjaw isko „schistop oiezy11, t. j. ro zdw ojenia w k ie ru n k u poprzecznym n iek tó ry c h zacząt­

ków , ja k np. ru rk i nerw ow ej, odcinków me- zod erm icznych i t. p. T ak ie tw orzen ie się poprzeczne p ew n y ch n arząd ó w zarodkow ych zostało przez nas stw ierdzone w p rz y p a d ­ k ac h potw orno ści pojedynczej, k tó rą n a z w a ­ łem „ p la ty n e u ry ą 11, a której cyklocefalia i ta rc z d w u d zieln a (spina bifida) stan ow ią p rz y p a d k i szczególne. Z jaw isk a zaś teg o ty p u , odnoszące się do k a te g o ry i „rozw oju ro z p ro szo n eg o 1' („d evelop pem en t d iffu s" R ą- b au d a), n ie m ają n ic w spólnego z p o w sta w a ­ niem p o tw o rn o ści złożonych.

C ały sp ó r o teo ry ę k o n cen tracy i, podno­

szący się w chw ili obecnej, sp ra w ia w rażen ie pew neg o an ach ro n izm u . A n achron izm ów ta k ic h zn ajd ziem y , n iestety , aż do zb y tk u we w spó łczesn y ch po jęciach tera to lo g icz - ny ch , z k tó ry c h w iele p rz ed staw ia spuściznę bezp o śred n ią po św ietnej lecz daw nej ju ż epoce obu G e o ffro y S aint-H ilaireó w , a spu ­ ścizn a ta rew izy i g ru n to w n e j nie u leg ała b o ­ daj n ig d y . W sz ak d o ty chczas jeszcze k r y ­ ty k i głębszej d o m ag a się sam o pojęcie is to ty procesów terato lo g icz n y ch , ro z p a try w a n y c h niem al pow szechnie, dziś naw et, ja k o w yn ik bądź „ w strz y m a n ia " bądź „n a d m ia ru " ro z ­ w oju, przyczem za je d y n ie m ożliw ą fo rm ę ro z w o ju bierze się najczęściej w id zian y ro z ­ wój „n o rm aln y "! Z ag adn ieniom ty m w cza­

sie n ied łu g im m am zam iar pośw ięcić a rty k u ł oddzielny.

J a n T u r.

N O W E H Y P O T E Z Y W A S T R O N O M II.

P ię ć la t te m u am ery k ań sk i astro n o m C h am b erla in e ogłosił h y p o tezę o m ożliw ej zależności po m iędzy k om etam i i ciała m i prom ien io tw ó rczem i, nie ro zw in ął jej w szak­

że, za g łó w n y bow iem cel p o staw ił so b ie zb a d an ie ew olucyi ko m et i m gław ic. M yśli je g o ro z w in ął dalej W ilso n. P u n k te m w y j­

ścia je g o b y ły do św iadczenia C uriego, S k ło ­ dow skiej i L a b e rd a , k tó re w y k a z a ły , że

(7)

■Na 29 W S Z E C H Ś W IA T 455 1 fjrn ra d u w ciąg u g o d zin y w ydziela 100

m ały ch kaloryj bez żadnej zm ian y chem icz­

nej teg o ciała; em an a cy a zaś chociaż je s t ju ż stw ierdzona, to je d n a k d otychczas nie u d ało się dow ieść, że w ra z z n ią zachodzi zm ian a w agi; jeżeli zaś n a w e t p rz y p u ścim y , że ta zm iana m a m iejsce, to m u si ona być ta k n ie­

znaczn a, że nie starc zy życia ludzkiego, by j m ódz j ą spo strzedz. G d y b y je d e n g ra m r a ­ d u od d ając swe ciepło i w y tw a rz a ją c em a- nacyę, m ógł w yzyskać ca ły zapas energii, znajdującej się w jeg o ato m ach , to w y d ałb y on ty sią c m ilionów m ały ch k alo ry j, co s ta ­ now i 425 m ilionów je d n o ste k p ra cy k ilogra- m om etrów .

Z e sta w ia ją c f a k t m ożliw ości w ytw orzenia ta k olbrzym iej energii cieplnej przez 1 g r a ­ du z b ad a n ia m i R a m sa y a n^d w idm em ra d u i helu, W ilso n staw ia kw estyę, czy nie mo- żnab y tłu m a c z y ć zjaw isk ciep ln y ch słońca obecnością w niem rad u ? W e d łu g b a d a ń L a n g le y a 1 m sześcienny m asy słonecznej daje n a godzinę 828 m ały ch k alo ry j; w ed łu g obliczeń W ilso n a słońce m ogłoby daw ać t a ­ k ą sam ą ilość energii i w ty m p rz y p ad k u , g d y b y n a 1 m sześcienny je g o m asy w y p a d a ­ ło 3,6 g rad u. T o p rzy p u szczen ie tem je s t praw dopodobn iejsze, że h el zn a jd u ją c y się w d użych ilościach n a słońcu sp o ty k a się rów nież w zw iązkach u ra n u , to ru i in nych ciał p ro m ieniotw órczych. M ożliwa, że sam hel je s t p ro d u k tem ro z k ła d u atom ów r a ­ du, czego po niekąd dow odzi rozbiór w id­

m ow y. G d y b y się dało należycie to u za sad ­ nić, że hel je s t p ro d u k te m rozszczepienia atom ów ra d u , to obecność jeg o w słońcu d a ­ w a ła b y p raw o do p rzypuszczenia, że je st tam i rad .

W ted y m ożnaby ra d uw ażać, ja k o jed n o ze źródeł ciepła słońca. Jeż eli zostanie stw ierdzona obecność radu w słońcu, w yjaśni to pod pew nem i w zględam i w p ły w ciała sło­

necznego n a tw orzen ie się ogonów kom et.

A rrh e n iu s w ypow iedział hypotezę, że pod w pływ em jon izacy i prom ieni zafioletow ych św iatła słonecznego n a stę p u je ro z k ła d czą­

steczek ro z m a ity c h ciał n a ciałk a p o sia d a ją ­ ce elektryczno ść d o d a tn ią i ujem n ą, i z tego pow odu słońce d a je fa lę elektronów u jem ­ nych , k tó re w p ły w ają d ec y d u jąco n a ciało snopa kom ety; d zięk i te m u rów nież słońce je s t n aład o w an e d o datnio.

D alej, w iadom o, że prom ienie ra d u m ają p rędko ść jed n ak o w ą ze św iatłem ; a choć­

byśm y n aw et przypuszczali, że je s t o na n a ­ w e t o 10 razy m niejsza, to je d n a k c y fra ta je s t ta k w ielka, że nie może być w y w o łan a p rz y stę p n em i n am środkam i. Jeż elib y j a ­ kiś atom p o ru sz ał się p ro sto lin ijn ie z ta k ą prędk ością w pobliżu naszego globu, to siła m ag n ety c zn a ziem i zm ieniłaby jeg o k ieru - ) n ek n a k rzy w o lin ijn y , jak k o lw iek o b ardzo m ały m łu k u k rzy w izn y , bo zaledw ie o 64360 mil. k ilo m etró w . Tym czasem n aład o w an ie u jem n e cząstki ra d u je s t ta k silne, że d ro g a jej w polu elektrycznem m usi by ć p rzez nas d o strzeg aną.

T eraz w y ob raźm y sobie prom ienie, sk ła ­ dające się z po dob ny ch cząstek przeniesione w p rzestrzeń w szechśw iata i um ieszczone n a takiej odległości od słońca, ja k np. W en us, t. j. 14400 ty sięcy m il geograficznych. Z p o ­ w odu w zajem nego od działy w an ia ład u n k ó w elek try czn y ch słońca i cząstek, sk ład ają cy ch prom ienie, dro ga, w y k o n y w a n a przez nie p rzed staw iałab y się w p o staci lin ii k rzyw ej o pro m ieniu 15000 km, a d la o trz y m a n ia ta ­ kiej krzyw ej, dość ażeby n a k ażde 3 em k w a ­ d ra to w e po w ierzch ni słońca w yp ad ała je d n o ­ stk a ła d u n k u elek tryczn ości. W ielkości C3rf r w d an y m razie nie są d la n as isto tne;

w ażne je s t to, że h y p oteza A rrh e n iu sa tłu m a ­ czy m iędzy inn em i zgięcie ogona k om ety , n aw et p rzy ta k wielkiej prędkości, ja k ą m ają cząsteczki p ro m ien i rad u .

Ciało, p o ru szające się z ta k ą prędkością, m oże podlegać zm ianom , k tó ry c h przew i­

dzieć niepodobna, w każdym razie, w ro z m a­

ity ch p rędkościach ty ch prom ieni ciał p ro ­ m ieniotw órczych m ogą b yć ró w nież i ro z ­ m aite zjaw iska św ietlne.

P ro f. G o ld stein z B erlina, badacz p ro m ie­

ni k ato d o w y c h , m ający ch ta k ą sam ą o lb rzy ­ m ią prędkość, i będących rów nież ujem n ie naład ow anem i, i w n iek tó ry c h p rz y p ad k ac h zd rad zający ch p od ob ieństw o do em anacyi rad u , tw ierd zi że słońce w ysyła w raz z in n e ­ mi i prom ienie k atodow e, w p ły w ające na k sz ta łty i fo rm o w an ie się k o m et i ich sno­

pów. R zecz3’w iście u dało m u się zapom oeą ty c h prom ieni w y w oły w ać n iek tó re zjaw iska, d ostrzeżon e u k o m et i d lateg o też, staw ian a daw niej jeszcze hypoteza o elektry cznej dzia­

łalności słońca, zn a jd u je obecnie coraz wię-

(8)

456 W S Z E C H Ś W I A T jY» 29 cej potw ierd zen ia, n iety le w pi’ostej obser- [

w acyi, ile w n o w y c h z ja w isk a c h , d o s trz e - 1 g a n y c h u ro z m a ity c h p ro m ie n i. Co zaś do ­ tyczę w y g ięc ia ogonów k o m et, to jeszcze K e p le r tw ie rd z ił, że je s t to w pływ ciśn ien ia prom ieni, w y w ie ra n y n a ciała. T ę sam ą m yśl i’o zw inął M axw ell i B a rto lli. D ow iedli oni, że pęczek p ro m ien i ś w ie tln y c h słońca, p a d a ją c n a lu s trz a n ą p ow ierzchnię, w y w ie­

ra ją n a n ią ciśn ien ie 0,8 mg n a 1 m k w a d ra ­ to w y . N ikols doszedł do jeszcze św ie tn ie j­

szy ch re zu ltató w , zad ając sobie p y ta n ie , ja k dalece ciśnienie p ro m ien i św ietln y ch m oże być w iększem od siły m ag n ety c zn ej słońca i o d p y ch ać ciała, w y d zielające się z kom et- B a d a on p rz ed ew szy stk iem p rz y p u szcz aln ą zależność pom iędzy siłą p rz y c ią g a n ia i ci­

śnieniem św ietlnem , n a cząstecz k i ro z m a ite j w ielkości i tw ierd z i, że im są one w iększe, tern siła p rz y c ią g a n ia pręd zej w ra s ta niż ci­

śnienie św ietlne i n a o dw rót: stąd w niosek, że n a cząsteczki pew nej w ielkości siła p rz y ­ ciąg a n ia i ciśnienia św ietlnego się ró w n ow ażą.

W te d y cząsteczki nie u le g a ją w pływ om m a­

g n e ty c z n y m słońca, a w d alszem zm n iejsza­

n iu się cząsteczek siła ciśn ien ia św ietln eg o m oże stać się do 20 ra z y w ięk szą niż siła p rz y c ią g a n ia . Jed n o c ześn ie N ikols nie z a ­ przecza, że n a zgięcie i fo rm o w an ie ogona k o m e ty m ogą w p ły w a ć i in n e czynnik i.

J e s tto w ogóle d ziedzina m ało zb a d an a; za­

led w ie w kroczono n a d ro g ę b a d a ń ty c h za­

w iły ch zjaw isk. N a le ży te z b a d a n ie p ro m ie­

n i k ato d o w y ch , p rom ieni R ó n tg e n a , B eke- rela, em an acy i ra d u i t. p. d a n ie w ą tp liw e ro zw iązan ie w ielu za g ad k o w y c h zjaw isk , z k tó re m i się sp o ty k a m y n a każd ym k ro k u we w szecliśw iecie.

A d a m R oszko w ski.

S E N Z I M O W Y .

D ziw n a i ta jem n icza je s t m oc życia. R ó w ­ nie d ziw ne są te n ajró ż n o ro d n iejsze środk i, jak iem i, w y raźm y się perso n ifik acy jn ie, p rz y ­ ro d a p o słu g u je się w szędzie i zaw sze, ilekroć z ja k ich k o lw iek p rz y czy n ży cie m o g ło b y n a szw an k by ć n arażo n e.

W k ra ja c h p od zw ro tn ik o w y ch , g d y słońce w śro d k u ro k u osiąg a w p ełn i swe p a n o w a ­ nie, n a sta je n ieraz susza ta k zu pełn a, że ca­

ła roślin n o ść w ym iera, a" co z a te m idzie w ie­

le zw ierząt, nie m og ący ch dla b ra k u sk rz y ­ deł odlecieć, lu b z pow odu słaby ch sw ych sił i o rg an ó w przenieść się w inne, g o ścin ­ niejsze m iejsca, skazane są n a głód d łu g o ­ trw a ły , k tó ry m ó g łb y je o śm ierć głodo w ą p rz y p ra w ić . T o sam o dzieje się znów w stre fa c h o klim acie u m iark o w an y m , g d y n a s ta je zim a, a z n ią m ro zy i zam arcie w szel­

kiej w egetacyi. W te d y zw ierzęta, niezdolne do zdo by cia sobie środków do życia, zapro-

j w a d zają w sw oich org an izm ach n iejak o ek o ­ nom ię; w y m ian a m a te ry i o g ran icza się w ich

j o rg a n iz m ach p rzez s ta n ociężałości z pozoru

j podob nej do snu. T a k i „sen przez oszczęd­

n o ść", jeżeli się ta k wolno w yrazić, zw ierzę­

t a n ie k tó re przech o d zą u nas zim ą, a w k r a ­ ja c h p o d z w ro tn ik o w y ch w lecie. J u ż z tego [ z a te m w y w n io skow ać m ożna, że n ie zim no

j j e s t teg o s ta n u p rz y c z y n ą , j a k to daw niej u trz y m y w a n o , g d y zn an e b y ły te ob jaw y ty lk o w k ra ja c h społeczeństw n a u k i p rz y ro ­ dzo n e k u lty w u ją c y c h , lu b ja k w to do dziś w iele osób z szerszej publiczności w ierzy.

S ta n ta k i w y w o łu je albo b r a k p ożyw ienia, albo b ra k w ody n iezbędnej zw ierzęciu do n o rm aln e g o o d ży w ian ia sw ego organizm u .

W sz y stk ie zw ierzęta, k tó re nie m og ą u n i­

k n ą ć g ło d u p rzez odlot, ja k to czynią p ta k i, g d y n a s ta ją d la n ich w a ru n k i niepom yślne,

i o g ra n ic z a ją tym czasow o w y m ian ę m atery i, i a b y później, g d y w a ru n k i uciążliw e p rz em i­

ną, tem in ten sy w n iej ro zw in ąć fu n k c y e ży ­ ciowe.

W o rg a n iz m ach o zm iennej te m p eratu rze ,

; w o rg a n iz m ach ta k ic h , k tó ry c h te m p e ra tu ra

| k rw i po d n o si się lu b op ad a zależnie od o p a­

d a n ia lu b po d n o szen ia się te m p e ra tu ry śro- I do w isk a, w id zim y w z m a g an ie się lu b o sła­

b ia n ie in ten sy w n o ści fu n k c y j życiow ych

j w zależności od te m p e ra tu ry . T a k np. ja - i szczu rk a w u p a ln y dzień nieom al z b ły sk a -

j w icz n ą p rę d k o ścią biega po skale rozp alo nej p ro m ie n ia m i słońca, w d zień zim n y zaledw ie się p o ru sz a, w zim ie zaś za p ad a w sen letar- giczn y . P o d o b n ież zach ow ują się w szystkie zw ierzęta, k tó ry c h o rg a n iz m y nie p o siad ają zdolności u trz y m a ć stałej te m p e ra tu ry k rw i niezależn ie od te m p e ra tu ry atm o sfery . O ile

(9)

W S Z E C H Ś W IA T 457 energiczniejsze są one w m iarę u sta la n ia się

ciepła letniego, o ty le z nastąp ieniem jesien i s ta ją się one coraz ociężalsze, w reszcie cho­

w ają się do u p atrz o n y ch k ry jó w ek i p rzeb y ­ w a ją ta m b ezw ładn e do p o w ro tu w iosny.

Z w ierzęta ciep ło k rw iste, k tó re ja k w iem y p o siad ają k rew o te m p e ra tu rz e stałej, nieza­

leżnie od te m p e ra tu ry otoczenia, są w ty m w zględzie w w a ru n k a c h pom yślniejszych 0 tyle, że nie będąc zależne od te m p e ra tu ry o siąg ają najw yższy stopień en erg ii życiowej 1 zdolności in te le k tu a ln y c h , a więc sto ją one znacznie wyżej n a d zw ierzętam i zim nokrw i- stem i. A le i pom iędzy tem i zw ierzętam i, le­

piej niejak o zabezpieczonem i do w alki o b yt, istn ie ją organ izm y, k tó re z przyczyn ze­

w n ę trzn y ch zm uszone są n iek ied y zejść n ie­

ja k o z p ie d e sta łu najw yższej energii życiowej i p o g rą ży ć się w letarg , aby w ten sposób zabezpieczyć o rganizm od zb y tn ich w y d a t­

ków w tedy, g d y w a ru n k i zew n ętrzn e n ie po­

zw alają n a n o rm a ln y do p ły w energii z ze­

w nątrz. S ta n ta k i n az y w am y zazw yczaj

„snem zim o w y m “, poniew aż wiele z naszych zw ierząt z a p a d a w ten sta n podczas p o ry zi­

m ow ej, ja k np. niedźw iedź, jeż, suseł, nieto ­ perz, chom ik i inne. Lecz j ak ju ż w y n ik a z tego cośm y n a p o czątk u napom knęli słu szn ą ta nazw a nie jest, g d y ż pod zw ro tn ik am i stan te n przy ch o d zi n a zw ierzęta w lecie, a n a­

stępnie że nie je s t to sen w tem znaczeniu, ja k to zw ykle p o jm ujem y.

P om ięd zy stan em bezw ładu lub osłabienia czasow ego n azyw anego snem zim ow ym , a snem w łaściw ym je s t w ielka różnica.

U zw ierzęcia śpiącego je d y n ie in te le k tu a ln e fu n k c y ę nerw ow e są ograniczo ne, poniew aż one p rę d k o się w y c zerp u ją i m ęczą i koniecz­

nie p o trz e b u ją pery odycznego spoczynku.

T ym czasem zw ierzę p o g rążo n e w sen zim o­

w y nie w y p o czy w a lecz ty lk o najw yższą oszczędnością w okresie b ra k u żyw ności chroni się od śm ierci. N ie ty lk o in te le k tu ­ alne ale w szystkie fu n k c y ę życiow e są w te­

dy zred u k o w an e do m inim um , ta k dalece, że z tru d n o śc ią m ożna je w ted y odróżnić od zw ierzęcia m artw ego. T e m p e ra tu ra ciała zw ierzęcia ciepłokrw istego w tak im stan ie się zn a jd u ją ceg o m oże opaść do zera a n aw et niżej. Jeszcze w ro k u 1875 dr. A. H o rv a rth w S tra sb u rg u zm ierzy ł te m p e ra tu rę w je li­

cie p ro stem su sła p ogrążo n eg o w sen zim o­

w y i p rzek o n ał się, że te m p e ra tu ra zw ierzę­

cia w y no siła dw ie dziesiąte sto p n ia niżej ze­

r a (— 0,2° C.). Suseł b y najm niej n ie był m artw y : po nadejściu w iosny suseł obudził się, p rzy szedł do siebie i w idać było że by ł zu pełnie zdrów i rzeźki.

K rążen ie k rw i i o dd ych anie podczas snu zim ow ego zm niejsza się i słabnie znacznie.

W p ew ny ch odcinkach obiegu czasam i krew p rz e sta je k rą ży ć zupełnie; o ddy chanie ró w ­ nież czasam i ustaje. S ły n n y lekarz fra n c u ­ ski J a n A n to n i Saissy (1756 — 1822), k tó re­

m u n a u k a zaw dzięcza bard zo w iele cieka­

w y ch i ce nn ych dośw iadczeń n ad snem zi­

m ow ym zw ierząt, um ieszczał chom iki w tym stan ie będące w atm o sferze gazów zabójczych lu b k ła d ł je do w ody i b y najm niej ich przez to n a śm ierć nie n arażał. W raz z osłabie­

niem o d d y ch an ia i k rą żen ia k rw i idzie za­

trzy m a n ie w y m ian y m atery i, k rew pozo­

staje a rte ry a ln ą , z a trzy m u je w sobie tlen po ch łan ian y , w ięc nie odbyw a się spalenie organ izm u , albo odb yw a się ono w b ardzo m ałej m ierze, g ru czo ły p ra w ie że nie funk- cyonują, czynności nerek , w ątro b y , k an a łu pokarm ow ego p raw ie że u stają, m ocz w y ­ dziela się w ilościach bardzo d robnych, a w y ­ p ró żn ien ia zachodzą dopiero po obudzeniu się zw ierzęcia. P rzez cały czas snu zim ow e­

go zw ierzę żyje z m atery ałó w p rzed tem w o r­

g anizm ie n ag rom ad zon ych , a więc p rzew aż­

nie o dży w ianie się zw ierzęcia o dbyw a się kosztem tłuszczu zebranego w tk a n k a c h i w m ałej m ierze kosztem ciał białkow ych. W raz z całkow item ograniczeniem fu n k cy j życio­

w ych b ardzo zred u k o w an a je s t pobudliw ość zw ierzęcia i zdolność odruchów . N ajw ięk ­ szym hałasem nie jesteśm y w s ta n ie obudzić zw ierzęcia w sen zim ow y pogrążonego. R o­

bi ono zupełnie w rażenie og łuchłego

G dy zastano w im y się nad te m ja k ie w a ­ ru n k i w yw ołują le ta rg w m ow ie będący, ła tw o dojdziem y do p rzeko nan ia, że n ie zim ­ no, ja k to w ielu przypuszcza, je s t tu pow o­

dem . S ą bow iem zw ierzęta, k tó re za p ad ają w sen w n ajcieplejszą porę ro k u , g d y zacho­

dzi po trzeb a p rz e trz y m a n ia okresu suszy dla b ra k u pożyw ienia lu b niem ożności o d d y c h a ­ nia. K ro ko dy le, węże, n iek tó re ry b y stre f g o rący ch p ęd zą życie zred u k o w an e pod p o ­ w ło k ą m ułu, dopóki deszcze nie p rzy w ró cą w aru n k ó w ich życia norm alnego. P odobnież

(10)

458 W S Z E C H Ś W I A T

n ie k tó re ow adożerne ssaki n a M ad a g ask arz e ; czas suszy spędzają u k ry te w n o ra ch p o g rą ­ żone w sen.

N ie p o trzeb a z b y t d łu g ieg o dow odzenia, że sen zim ow y n aszy ch zw ierząt nie je s t spo- i w odow any zim nem . P ew ien badacz in ten - syw nem odżyw ianiem u c h ro n ił chom ika od I snu aż do po ło w y stycznia. G d y po tem sk a ­ zał zw ierzę n a p o st k ilk o ty g o d n io w y , za p ad ł ch o m ik po czterech dniach w sen k ilk o d n io ­ wy, z k tó reg o zbudzono go d łu g iem e le k try ­ zow aniem i ogrzew aniem . G d y chom ik w re­

szcie się zbudził po d w u n a stu d n iach snu, n a ty c h m ia st za b rał się do jed ze n ia k a s z ta ­ nów i m iodu, ja k ie m u w k la tc e p rz y g o to ­ w ano. P o obfitem n a k a rm ie n iu przen iesio ­ no go do zim nego pokoju, nie sp a ł on je d n a k i nie okazy w ał chęci k o rz y sta n ia z obfitego ja d ła , ja k ie m u postaw iono. Po k ilk u dniach za b ran o m u n a w e t siano z k la tk i, ta k że le­

żał on n a cynkow ej podłodze k la tk i p rz y o tw a rty c h oknach w pokoju, w k tó ry m te m ­ p e ra tu ra sp ad ła do 5° niżej zera, je d n a k cho ­ m ik b y n ajm n iej nie okazyw ał chęci do snu.

G d y przeniesiono go znów do ciepłego po­

koju, przez k ró tk i czas chom ik z d ra d z a ł n ie­

ja k o chęć sp an ia, lecz p rz eszła m u ona w krótce.

U su sła sen zim ow y b y n ajm n iej nie p rz y ­ p a d a n a zim ow ą p orę roku. W w ielu k r a ­ jach p o łu dniow ych pola ro ją się od ty c h z w ie rzą t, stan o w ią one n ie ra z is tn ą plagę ro ln ictw a . W sierpiu n ik n ą one nagle, po­

m im o że te m p e ra tu ra dochodzi do -(- 30° C.

U d a ją się one w ted y do sw oich n o r c ią g n ą ­ cych się n ieraz w g łąb do 4 w. T e m p e ra tu ra w n o ra c h ty c h u trz y m u je się stale około -f 15° C. Ś p ią one w n o ra ch i b u d z ą się ty lk o d la sp o ży w an ia z e b ran y c h w n o ra ch zapasów .

N iek tó re zw ierzęta przechodzące n a jesień lu b zim ę w sen zim ow y, z a p a d a ją w ten s ta n ' n aw et podczas la ta g d y się d obrze u tu czą. j F o re l ch ow ał przez zim ę su sły w ciepłym pokoju i tu c z y ł je in te n sy w n ie orzecham i, w m a ju z a p ad ły one w sen zim ow y.

P rze b u d zen ie się zw ierzęcia ze sn u zim o­

w ego n a stę p u je nie ty lk o w sk u te k p o d n o ­ szenia się te m p e ra tu ry w atm o sferze, ale rów nież i za sp ra w ą bardzo silnego zim na, j

O bserw ow ano to nieraz, że g d y n a s ta n ą w iel­

kie m ro zy zw ie rzę ta się b u d z ą i p o szu k u ją k ry jó w e k cieplejszych.

P o zbu d zen iu się zw ierzęcia n a stę p u je w organ izm ie jeg o g w a łto w n e podnoszenie się te m p e ra tu ry . Ś piący chom ik m iał te m ­ p e r a tu rę 5 1' C. P rze n ie sio n y do pokoju, w k tó ry m p an o w ała te m p e ra tu ra + 24° C.

ob u d ził się po pięciu g od zin ach w nim p rz e ­ b y w a n ia . W chw ili obudzenia się ciało jeg o w y k a zy w ało te m p e ra tu rę -f- 16° C., po dzie­

w ięciu g od zin ach te m p e ra tu ra chom ika do­

szła do w ysokości no rm aln ej -f- 35° C. J e ż e d o chod zą do no rm aln ej te m p e ra tu ry ciała po

! u p ły w ie 5 godzin po obu dzen iu się, su sły — w 2— 3 godziny, w c iąg u o statn ich czterdzie­

stu m in u t o b serw ow an o u su sła podw yższe­

nie te m p e ra tu ry z + 21° C. n a + 32° C. T a prę d k o ść podnoszen ia się te m p e ra tu ry je s t d ziw n a głó w n ie z teg o pow odu, że często tli­

w ość oddechu podczas teg o ra p to w n eg o w z m ag an ia się te m p e ra tu ry b y n ajm n iej nie w z rasta. C iało zw ierzęcia zaw iera 10% w o­

dy, k tó re j ciepło w łaściw e je s t dość znaczne, a w ięc ab y w ciąg u 40 m in u t o grzać o rg a - j nizm n a 11 sto p n i w yżej n ie w zm agając od- I d y c h a n ia , n ależ y u tlen iać o rg an izm b ard zo

j en e rg iczn ie n a in n ej drodze. N ie m ożna te ­ go f a k tu w y jaśn ić inaczej ja k ty lk o w te n sposób, że zw ierzę podczas sn u zim ow ego n a g ro m a d za w k rw i n a d m ia r tlen u , nie zu ­ ży teg o wobec o słab ien ia fu n k c y j życiow ych, a g d y się obudzi, zachodzi w tk a n k a c h b a r­

dzo energiczne sp alan ie bez u d z ia łu o d d y ­ ch a n ia .

P ta k o m ich nad zw y czaj n a p ię ta e n e rg ia życiow a nie pozw ala zapaść w sen zim ow y, w ięc przed g ło d em zim ow ym em ig ru ją one.

Z w ierzęta m niej ru c h liw e p rz y sto so w a ły się do ciężkich w a ru n k ó w istn ie n ia przez peryo- dy czn ą oszczędność w organizm ie.

a.

A S F A L T .

W o sta tn ic h k ilk u dziesięcioleciach a s fa lt zd o b y w a sobie coraz więcej zastosow ań, nie od rzeczy w ięc będzie p od ać nieco w iad o m o ­ ści d o ty czący ch w y stęp o w an ia i w y d o b y w a­

n ia a sfa ltu .

A s fa lt tech n ic zn y istn ieje w dw u zu p ełn ie o d m ien n y ch g a tu n k a c h .

(11)

.No 29 W S Z E C H Ś W IA T 459 J e d e n g a tu n e k , to a s f a lt zu p e łn ie czysty,

ta k i np. ja k i w dość z n a czn y c h b ry ła c h od najd aw n ie jszy ch czasów z n a n y b y ł z m orza M artw ego. N a pow ierzchni słonej w ody t e ­ go jeziora p ły w a ją b ry ły teg o ciała, sporo ich rów nież leży po brzegach. T ak i zu p eł­

nie czy sty asfa lt p rz ed staw ia cz arn ą masę, k tó ra w cieple ła tw o u g n ia ta ć się daje, a w zim nie dość tw a rd a się staje. D aw na g ó rn ic z a nazw a „sm oły ziem n e j“ dobrze asfa lt c h a ra k te ry z u je zarów no ze w zględu na jego chem iczne ja k fizyczne w łasności.

N aj w aż niej szem źródłem ta k ie czystego a s­

fa ltu je s t sły n n e jezioro asfalto w e n a T ry n i­

dadzie. P o w ierzch n ia teg o jezio ra całk o w i­

cie z a sfa ltu się sk łada. N a sąsiedniej w y s­

p ie —K u b ie oraz o S ta n a c h Z jednoczonych A m ery k i P ó łn o cn ej z n a jd u je się czy sty as­

f a lt w y p e łn iają cy szszeliny w różn ych sk a ­ łach . T u więc m am y ta k zw ane żyły a sfa l­

towe. A sfa lt teg o g a tu n k u — a sfa lt czysty m ało z d a tn y je s t bezpośrednio do zastoso­

w ań. N ależy g o s ta ra n n ie p rzetopić z p ias­

kiem . Z teg o pow odu daleko w ażniejszym je s t g a tu n e k dru g i.

D ru g i g a tu n e k a sfa ltu je s t to w łaściw ie w apień asfaltow y. Is tn ie ją m ianow icie w przyrodzie sk ały w ap ien n e całkow icie p rz e ­ siąk n ięte asfaltem . S k a ły te m ielą się n a d ro b n y proszek, pro szek te n rozsy p an y w a rstw ą pew nej gru b o ści na pokładzie b eto ­ now ym d aje się u b ija ć gorącem i ta ra n a m i żelaznem i przyczem zlew a się w jed n o ro d n ą m asę. W w ielu m iastach ta k w łaśnie przy- I rząd zo n y b ru k rozpow szechnia się coraz bardziej.

Szczególniej obfituje w w apienie asfalto - j we A m ery k a Północna. P ra w ie w szędzie ta m gdzie w y stęp u je n a fta , zn a jd u ją się ró w ­ nież skały im p reg n o w an e asfaltem . W E u ro ­ pie jed n em z w ażnych źródeł a sfa ltu je s t i S an V alentino w e W łoszech.

P o w staw an ie a s fa ltu w p rz y ro d zie ja k do- | tą d je s t jeszcze k w e sty ą n iero zstrzy g n iętą.

N asam przód jeg o skład chem iczny je s t b a r­

dzo chw iejny. A s fa lt nie je s t zw iązkiem [ chem icznym , lecz m ieszan in ą ró żn y ch zw iąz­

ków organiczny ch, i pojęcie a sfa ltu je s t po- | jęciem zbiorow em . P o d ciąg am y pod nie w szystkie przyrodzo ne m ieszaniny w ęglow o­

dorów m ające c h a ra k te ry s ty c z n y zapach

i pozór, łatw o topliw e, rozpuszczalne w ete­

rze, ła tw o palne.

N a a s fa lt przew ażnie z a p a tru ją s i ę ja k o na

| p ro d u k t u tlen ien ia ro p y n aftow ej. Z a ty m poglądem przem aw ia to że w y stęp u je on za­

wsze blisko pow ierzchn i i najczęściej w sk a­

łach d ziu rk o w aty ch , u łatw iając y ch p rz y stę p tlen u atm osferyczne. P rócz teg o sy stem a­

ty czn ie obserw ow ać się daje, że olej skalny w g ó rn y c h w a rstw ach je s t zaw sze daleko g ęstszy niż w dolnych. Olej skalny, n asią­

k a ją c y skały w zetk n ien iu z tlenem atm o sfe­

ryczn ym i z w odam i źródeł, deszczów i t. p.

zaw ierający ch w sobie tle n rozpuszczony, u tlen ia się, tw ard n ie je, p rzeistacza się na asfalt.

T ak ie je d n a k tłum aczen ie pochodzenia a sfaltu nie je s t w yczerpujące. M a ono w p raw dzie sporo fa k tó w p rzem aw iających za jeg o słusznością ale n ie rozw iązuje kwe- sty i zupełnie ty lk o ją odsuw a niejak o do in ­ nego ciała, m ianow icie p o w staje d ru g a kwe- s ty a —ja k ie je s t pochodzenie nafty.

T a d ru g a kw esty a je s t ta k rozległa, że nie sposób je s t p oru szać jej w drob nej notatce.

Z aznaczym y ty lko, że w iele irtw orzono w tym w zględzie teo ry j. P rzy p isy w a n o nafcie n a ­ w et pochodzenie w ulkaniczno - kosm iczne, m ianow icie, że pochodzi o n a z połączenia w ęgla, zaw arteg o w Żelaznem jąd rz e ziem i z w odorem w ody. R zeczyw iście re ak cy a po­

m iędzy w ęglikam i żelaza i w odą z u tw o rz e­

niem w ęglow odorów i tle n k u żelazow ego za­

chodzić może, ale tego ro d z aju tłum aczenie pochodzenia n a f ty uspraw iedliw ia się che­

m icznie lecz n ie u sp raw ied liw ia się geolo­

gicznie. D aleko więcej m a za sobą d an y ch te o ry a prof. R adziszew skiego, że n a f ta je s t p ro d u k tem ro z k ła d u szczątków zw ierzęcych.

Co dotyczę asfaltu , wszędzie, gdzie go w i­

dzim y obecnie j e s t on gościem , ciałem ob- cem ; w stan ie ciekłym m u siał on w sk ały , w k tó ry c h gości obecnie, w siąkać z dołu i w n ich dopiero stw ard n ąć. M orze M artw e d aje nam w łaśn ie przyk ład tak ieg o jego p rz ed o staw a n ia się na w ierzch w stan ie cie­

k ły m i tw a rd n ie n ia n a p o w ietrzu . W ycieka on z szczelin sk ał otaczający ch, p ły w a n a pow ierzchni jezio ra i zam ienia się n a sta łe

m asy . y.

(12)

460 W S Z E C H Ś W IA T JV> 29

W S P R A W IE N O T A T E K D-ra T R Z E B IŃ -

• SK IEG O O C L A D O C H Y T R IU M B E TAECO LUM .

W JV«k25 r. b. „W szechśw iata4* znajduję nowę notatkę p d-ra T rzebińskiego w spraw ie badań nad mikroorganizmem powodującym zgorzel bu­

raków.

Gdj' notatka ta je st już trzecią z rzędu w tej m ateryi, a drugą w której p. Trzebiński uważa za potrzebne wym ieniać moje nazwisko, i jak za­

znacza polemizować z zarzutami zrobionemi w mo­

im do niego liście prj'watnym, czuję się zmuszo­

nym do wyjaśnienia ostatecznie o co rzecz idzie.

Od w yjaśnienia takiego w strzym yw ałem się, gd yż sądziłem że w ytaczanie tego rodzaju spraw przed forum publiczne jest ostatecznością, której, o ile m ożliwe, należy unikać. N ie pozostaje mi jednak nic innego jak dać to w yjaśnienie, gd y p. dr.

Trzebiński uważa za w łaściw e polem izować pu­

blicznie z zarzutami robionemi mu w liście p ry­

watnym, których treść zatem jak i w ogóle cała spraw a czytelnikom znaną nie jest. Inaczej uchodzić bym m usiał w oczach jednostronnie i nie zupełnie zgodnie ze stanem rzeczy objaśnia­

nych czytelników za człowieka prześladującego p. d-ra Trzebińskiego z niewytłum aczalnych i nie­

istniejących powodów.

W lecie r. 1 9 0 4 pracować zacząłem nad no­

wym mikroorganizmem, żyjącym w tkance bura­

ków i powodującym pewoie ich choroby. W grud­

niu tegoż roku miałem już pewną ilość prepara­

tów i pokazywałem je bawiącem u w ów czas cza- | sow o w K rakow ie p. Trzebińskiem u, jako dobre­

mu znajomemu a przytem człow iekow i zajmują­

cem u się również badaniem chorób buraków.

P . T rzebiński zajmował się v\'ówczas nieokreślo- nemi bliżej nitkowatemi grzybam i, które, jego zdaniem, w yw oływ ały zgorzel i o których w ów ­ czas i później pisał prace po rosyjsku.

Preparaty jakie pokazywałem p. T rzebińskie­

mu zwróciły jego uw agę o tyle, że o rezultaty, i sposób przeprowadzania dalszych badań zapy­

ty w a ł mię następnie listow nie.

Oto jako dowód ustęp tyczący tej spraw y z przypadkiem zachowanego listu do mnie p. d-ra T rzebińskiego, z d. 2 4 czerwca L905 r. „ A te - j raz przystępuję do zgorzeli. Preparaty które mi Pan pokazywał w K rakowie niepokoiły mnie już w tedy, zresztą i ja nieraz znajdowałem w komór­

kach bure utw ory, przypominające zarodniki czy cysty. Uważałem je jednak za chorobliw e zgę- szczenia plazmy. F ak t zaś, że obum ieranie plaz­

my następuje w komórkach dość od grzybni dale­

kich można objaśnić działaniem ferm entów, które grzybnia produkuje aby plazmę zabić i w ten sposób sobie do spożycia przysposobić. Ze grzyb mój zabija przy sprzyjających warunkach siew ki buraczane — przekonały mnie doświadczenia.

Z drugiej strony pańskim spostrzeżeniom nad śluzowcem wewnątrzkomórkowym także nie mogę niew ierzyć. Mj^ślałem dużo nad tem aż teorya m ykoplazmy Eriksona dopomogła mi do powiąza­

nia naszych spostrzeżeń w jedną całość. Otóż czy nie możnaby przyjąć jak to czyni E riksondla grzybka zgorzelow ego stadyum „m ykoplazm y“

w nasionach buraczanych. A w ted y Pan by ba­

dał najwcześniejsze stadya rozwojowe, inaczej stadyum najsilniejsze redukcyi pasorzyta, ja zaś te stadya gdy owa mykoplazma przeobraziła się już w wyraźne strzępki. B. jestem ciekaw y ow e­

go barwienia i byłbym Panu b. wdzięczny za szczegółow e zakomunikowanie mi techniki bar­

wienia śluzowca. Przerobiłbym o ile to można bez im mersyi i w ten sposób z mojej 2-ej części pracy o zgorzeli, jak b y się powiodło mogło być stw ierdzenie .pańskich badań. Naturalnie że w pracy tej, która w yjd zie nie wcześniej jak zi­

mą, a w ięc już po wydrukowaniu pańskiei pracy zaznaczyłbym , że idzie mi o powtórzenie badań pańskich nad zgorzelą11.

Z powodu pilnych zajęć i braku czasu, na list ten p. d-ra T rzebińskiego odpowiedziałem późno, bo dopiero w końcu sierpnia lub początkach września r. 1 9 0 5 , dając w' odpowiedzi żądane przez niego w yjaśnienia, i zaznaczając że teorya m ykoplazm y, wogóle niepewna, tutaj absolutnie niemoże znaleść zastosowania wobec zbadania już pełnego cyklu rozwojowego Myxomonas.

Gdy wobec tego w zimie r. 1 9 0 5 /6 p. Trzebiń­

sk i pisząc do mnie wzmiankował o odczytach ja ­ k ie miał w W arszaw ie (podobno juź w listopa­

dzie czy grudniu r. 1 9 0 5 ) o nowym w ykrytym przez sieb ie mikroorganizmie, żyjącym w tkan­

kach buraków, posiadającym p ływ ki, ameby i t. d., musiało mię to naturalnie zastanowić.

N aw et bowiem gd yb y rzeczy przez nas opraco­

w yw ane niem iały, zdaniem p. Trzebińskiego, nic z sobą wspólnego, należało mi się sądzę, wobec tego co zachodziło dawniej, pewne wyjaśnienie.

Odpisując p. Trzebińskiemu na jego list, dałem mu też do zrozumienia w sposób delikatny i ko­

leżeński.

Pan dr. Trzebiński jednak inaczej to wówczas rozumiał i listem z d. 2 0 lutego 19 0 6 r. zawia­

domił mię że ów mikroorganizm nazwał i pomie­

ścił o nim notatkę we „W szechśw iecie", już przedtem zaś wspom inał, że w ydaje o tem w naj- bliższ\'m czasie pracę. W obec tego, gd y sprawa staw ała się dla mnie drażliwą a bezpośrednio z p. Trzebińskim dyskusya w tej materyi musia­

łab y być nieprzyjemną, zwróciłem się do osoby, o której wiedziałem , że jest kolegą i przyjacie­

lem p. T rzebińskiego, z prośbą by osoba ta przed­

staw iła p. Trzebińskiem u niew łaściw ość tego po­

stępow ania i następstw a, jakie z tego postępow a­

nia mogą dla niego wyniknąć.

Gdy pośrednictwo skutku nie odniosło zmuszo­

n y byłem zwrócić się do p. Trzebińskiego już w sposób stanowczy z żądaniem by bądź przed­

staw ił mi dowody, że rzecz przez niego op isyw a­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Authority of Educators: Essence, Structure, Forming Stages 27.. The principle of age-related mediation of authority. The authority of the teacher in the eyes of students, as

In a concrete situation of free choice, a person’s actions are always directed at a certain object (material or ideal), a person comes into a contact with other people, because he

Historia filozofii — zgodnie z zamierzeniem Autora — jest połykana przez środowisko humanistyczne, a także przez inteligencję z innych kręgów, kiedy trzeba robić

13. Mamy 2n kartek ponumerowanych liczbami od 1 do 2n oraz 2n podobnie ponumerowanych kopert. Wkładamy losowo po jednej kartce do każdej koperty. Jakie jest prawdopodobieństwo tego,

Męczyliśmy się z tym bardzo długo, ale w końcu udało się i wszyscy zeszliśmy na dół, by spotkać się z naszymi wychowawcami..

In [2], absolutely continuous functions and generalized absolutely continuous functions in the restricted sense relative to to such as AC* — со and ACG* — to functions

Wydaje się, że najważniejszym postulatem doradztwa zawodowego dla uczniów zdolnych jest stworzenie optymalnej atmosfery w przedszkolu i w szkole do zaspokajania potrzeby

Gdyby Basia oddała Asi swój muchomor z najmniejszą liczbą kropek, to wtedy u niej byłoby 8 razy więcej kropek niż u Asi.. Oblicz,