• Nie Znaleziono Wyników

.M 17. Warszawa, d. 28 Kwietnia 1889 r. TomVIII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ".M 17. Warszawa, d. 28 Kwietnia 1889 r. TomVIII."

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

.M 17. Warszawa, d. 28 Kwietnia 1889 r. T o m V III.

j^-dres ZESeciaiscsri: 3<^xałs:oT77-sls:Ie-l=rzed.iaaieście, 3>Tr 8 6 .

■—■■■....■■■■■ - '■ — 1 ■' " 1 ■ i- »■■■■■

0 WĘDRÓWKACH PTAKflW.

P ta k i odznaczają się najw iększą ru c h li­

wością. w całym świecie zw ierzęcym , p rz e­

la tu ją bardzo szybko w ielkie p rzestrzenie i znaczna ilość ich gatunków , odbyw ając w ę­

drów ki w pew nych porach, mniój lub wię­

cój reg ularne, przenosi się do klim atów zu ­ pełnie odm iennych i bardzo odległych. W ę ­ dró w k i te od daw nych czasów zw róciły na siebie uw agę, naw et ludów n a bardzo n i­

skim stopniu cyw ilizacyi stojących. M ało je d n a k dotąd są zbadane sposoby ich odby­

w ania i w szelkie tow arzyszące im okolicz­

ności, ja k rów nież słabo są pojm owane przyczyny w yw ołujące te wędrówki.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową-, rocznie „ 10 półrocznie „ 6 Prenum erow ać m ożna w R ed ak cy i W szechśw iata

i we w szystkich k sięg arn ia ch w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b. dziek.

Uniw., mag.K. Deike, mag.S. Kramsztyk,W łvKwietniew- ski, W. Leppert, J . Natanson i mag. A. Sldsarski.

„W szechświat*1 p rzyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jak ik o lw iek zw iązek z n au k ą, n a n astępujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera sig za pierw szy ra z kop. 7*/a

za sześć n astępnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

Żćra^w. Czapla.

(2)

258 W SZECH ŚW IA T. Nr 17.

Z adanie to nie je s t łatw e i dopóty niem o- żebne, dopóki nie p rz y jd ą w pom oc o bser­

w acyje na bardzo licznych p u n k tach kuli ziemskiej urządzone i sum iennie w edług rozumnie obm yślanej in s tru k c ji w y k o n y ­ wane, czem w łaśnie m a się zająć m iędzyna­

rodow y kom itet ornitologiczny, od la t k ilk u zorganizow any. W szelkie dotychczasow e obserw acyje, k tó ry ch w lite ra tu rz e nauko­

wej je s t ju ż niem ała liczba, są ja k b y izolo­

wane, n iejed n o stajn ie prow adzone, a przeto niezdolne do p rz ed staw ien ia kw estyi w na- leżytem świetle.

Pi-zyczyny w yw ołujące podróże ptaków w ędrow nych rozm aicie są tłum aczone; zdaje się je d n a k , że tu dw a następujące czynniki najw ażniejsze, je ż e li nie w yłączne, m ają znaczenie. O strość k lim atu , a więcój jesz­

cze b ra k pożyw ienia przez zim ę w k ra ja c h północnych, zm usza w szystkie g atu n k i d e ­ lik atniejsze i niem ogące się k arm ić p ro ­ duktam i w tej porze tam przy stępn em i, do przeniesienia się w stro n y cieplejsze, gdzie zn a jd ą obfitość w łaściw ego dla siebie poży­

w ienia; w racają zaś na północ d la w yp ro­

w adzenia potom stw a, tam bow iem zn ajd ą się w szelkie w a ru n k i do tego celu niezbę­

dne, a który ch b y brak o w ało w okolicach gorących, gdzie spędziły zimę.

N astęp u jąca okoliczność zdaje się p rze­

m aw iać za tem i dw om a pow odam i. Ciąg jesien n y z pó łnocy n a p o łu d n ie odbyw a się pow olnie; p ta k i n a la tu ją w stro n y mniój zim ne, za trzy m u ją się po d rodze n a czas mniej lub w ięcej d łu g i w pew nych dogo­

dnych m iejscow ościach, po pew nym czasie posuw ają się dalej, a na ich m iejsce p rz y ­ b yw ają inne p a rty je . C iąg zaś w iosenny nierów nie nagiej się odbyw a, mało się gdzie za trzy m u ją w tej porze p tak i lecące na p ó ł­

noc, chyba gdy nastąp i isto tn a niem oże- bność posuw ania się dalój.

P rz e z liczne p o k o len ia w y ro b ił się tak silny popęd do tych w ędrów ek, że z n a d e j­

ściem ich term inów p ta k i te o bjaw iają n ie­

zw ykłą niespokojność i zd a je się, że ja k a ś siła niew idzialna pop y ch a j e do podróży.

P ta k i naw et w k latk ac h hodow ane są w tym czasie bardzo niespokojne i tłu k ą się po n o ­ cach. W iele ptaków w ędrow nych opusz­

cza okolicę rodzinną, w porze, g d y jeszcze w szelkie w a ru n k i dozw alałyby dłużej po­

zostać, przeciw nie zaś z wiosny n alatu ją upornie w p orach najnieprzyjaźniejszycli i znaczny ich p ro c en t z tego powodu p rze­

pada.

W iadom o oddaw na, że są pew ne drogi, po k tórych ptastw o w ędrow ne k ieru je się w swych podróżach, nie s ą o n e je d n a k do­

kładnie znane. Nowsze spostrzeżenia do­

starczają ciągle now ych pod tym względem w skazów ek, lecz idzie to bardzo powolnie i bez jed n o stajn eg o , dobrze obm yślanego planu. N ajlepiej dotąd wiadome są pewne drogi, po których k ie ru ją się p tak i wodne i brodzące, ale nie w szystkie są jeszcze zn a­

ne i ich znajom ość nie je s t z innem i podo- bnem i porów nana. Na k ierunek tych dróg w pływ ają głównie: kształt krajów , dolin w ielkich arte ry j w odnych, brzegów m or­

skich, łańcuchów gór po drodze sp o ty k a­

nych i t. p. D la ptak ó w lądowych p rz y b y ­ w ają jeszcze do tego wąskie przesm yki m ię­

dzy m orzam i w ew nętrznem i. Zdaje się j e ­ dnak, że n ie wszystkie p tak i, a m ianowicie lądow e, trzy m ają się w ielkich d róg pod o­

bnych, w ielka liczba, szczególnie d ro ­ bnych lądow ych, posuwa się w rosproszeniu w zdłuż całój szerokości lądów i przebyw a wielkie przestrzenie p raw ie niepostrzeżenie.

Znaczna ilość ptaków w ędrow nych leci no ­ cami i z tego pow odu tru d n e są do sk o n tro ­ low ania. W tym ostatnim razie latarn ie m orskie mogą niem ałe oddaw ać usługi, sprow adzają bowiem swem św iatłem p rz e ­ latujące w sąsiedztw ie stada, z których za­

b ija się pew ien procent lub daje się łowić.

O w ielkich tra k ta c h ptastw a w ędrow ne­

go, zn ajd ujący ch się w innych częściach św iata nie m am y w naszych stronach w yo­

brażenia. Je d n a z takich dró g n a w scho­

dzie A zyi przechodzi przez błota Sunga- czyńskie, otaczające brzeg wschodni jezio ra C h ank a, gdzie z głębi C hin n alatu je p ta ­ stwo wszelkiego ro d zaju przez południow ą część M and żu ry i i pogranicze K orei. Ciąg ten zaczyna się, gdy jeszcze g ru b a w arstw a śniegu p ok ry w a okolicę i gd y silne m rozy nocami p anu ją, to je st w porze gdy p rz eb y ­ w ają tam jeszcze p tak i przy b y łe na zimę z głębokiej północy. N alatu je ich tam co­

raz więcój i tam oczekują p ory stosownej do puszczenia się w dalszą drogę. Z n asta­

niem rostopów rospoczyna się nalot tłu m n y

(3)

Nr 17. W SZECHŚW IAT. 259 i w zwiększonój bardzo liczbie gatunków .

0 przelotach tam tejszych je n e ra ł P rz e w a l­

ski podał bardzo ciekawe wiadomości w opi­

sie podróży po k ra ju U ssuryjskim . P ow ia­

da on, że tak a mnogość gęsi zalega całą, okolicę, że dość je s t położyć się gdziekol­

wiek w suchój traw ie, w pewności, że nale­

ci któreś ze stad kręcących się nieustannie po okolicy, a że w zw ykłych okolicznościach przelatu ją one bardzo nisko, nie dojrzą p ie r ­ wej człow ieka, aż dopiero gdy tenże zerw ie się nagle na nogi. W ted y to gęsi przerażo­

ne tem nagłem zjaw iskiem w ogrom nym nieładzie zaczynają się w zbijać pionowo w górę, a dw a dane strza ły w stosownej chw ili ubijają zw ykle k ilk a sztuk. N a strzał ten zryw ają się z ogrom nym krzykiem inne stada i p rz elatu ją w różnych kierunkach, dość więc położyć się znow uż w tem samem m iejscu, a niebaw em k tó re z nich tak samo nadciągnie. P . K alinow ski był później w tych samych m iejscach i potw ierdza zu­

pełnie opow iadanie P rzew alskiego. N aj­

liczniejszą z gęsi je s t tam m ały gatunek A nser ery th ro p u s (Gm.) u nas wogóle rz ad ­ ki; z kaczek zaś je s t najliczniejszą ozdobna 1 duża cy ranka A nas glocitans G eorgi, k tó ­ rej tam tak ie masy byw ają, że zagłuszają całą okolicę swym oryginalnym krzykiem kło-kło-kło, ciągle pow tarzanym .

Stam tąd ciągnie dalej p tastw o n ad rzeką S ungaczą do U ssuri, płynącej prosto p ra ­ wie na północ do A m u ru , z tej dopiero osta­

tniej rzek i ro z la tu ją się p a rty je na doliny różnych dopływ ów A m u ru i przez nie p o ­ dążają w różne strony S yberyi północnej;

dalej więc n a północy nigdzie ju ż niem a tam tak wielkiego przelotu ja k im je s t sun- gaczyński.

D rugim w ielkim trak te m azyjatyckim je st okolica zachodnia, położona m iędzy W o ł­

gą i jeziorem A ralskiem , o którój przelo­

tach znajdują się bardzo ciekaw e szczegóły w książce m yśliw skiej A ksakow a, o polo­

w aniu n a ptastw o w tym k ra ju .

W E u ro p ie n ajbard ziej interesującym , a m o­

że najobfitszym trak te m przelotów je st B os­

for. P . A lleon, francuski zapalony o rn i­

tolog, który przez długie lata przebyw ał w T urcyi, a obecnie tam się osiedlił, podał nadzwyczaj ciekawe wiadom ości w Revue et M agazin de Zoologie o tam tejszych p rz e ­

lotach. P ta k i wszelkiego rodzaju, lądowe i wodne, zim ujące w A fryce, p rzelatują tam tędy przez pew ien ciąg czasu, dniem i nocą, w taldój ilości, że p raw ie stanow ią ciąg nieprzerw any i tru d n o je s t pojąć gdzie się zdołają pomieścić w ygodnie w lasach i błotach europejskich. M ianowicie u d e­

rzała obserw atora obfitość orłów i innych ptaków drapieżnych. Z adziw iającą je s t tam także obojętność w zajem na ptaków w p o ­ dróży, gołębie lecą obok jastrzębi, bociany i czaple obok orłów, n iezw racając na siebie żadnój uwagi i nieokazując żadnej obawy.

O bserw ato r nigdy nie w idział, aby ptak d rapieżny zaczepił innego p tak a, a n astę­

pnie przekonał się przy zdejm ow aniu skórek z ptaków bitych na przelocie, że cały ich k anał pokarm ow y zupełnie je s t próżny, co dowodzi, że wogóle ptastw o nie p o trze­

buje żadnego pokarm u w ciągu podróży i utrzy m u je się kosztem nagrom adzonego tłuszczu przed odlotem . P o przebyciu Bos­

foru ud ają się one na półw ysep B ałkański, a stam tąd dopiero rozłączają się na inne podrzędne tra k ty , prow adzące na wschód i do E uro p y środkowój.

Rów nie interesującym zachodnim p u n k ­ tem przelotów je st m ała w ysepka H elgo- land na m orzu Niem ieckiem. Tam to od trzydziestu lat osiadły ornitolog G aetke, prow adzi bardzo ścisłe obserw acyje ptaków p rz e lo tn y c h , pojaw iających się każdego dnia na wysepce i ogłasza spraw ozdania z tych spostrzeżeń, a mianowicie w ciągu k ilk u lat ostatnich w czasopiśmie „O rn is”, organie kom itetu ornitologicznego m iędzy­

narodow ego. Nadzwyczaj ciekawe i p ou ­ czające są re zu ltaty tych obserwacyj. D o­

w iadujem y się z nich, że bardzo wiele g a­

tunków , uważanych przedtem za miejscowe, nieodbyw ające żadnych dalszych przelotów , są także w pew nym stopniu wędrow^nemi.

N iktby naw et nie mógł przypuścić, że ta k a w ielka liczba p rzelatu je peryjodycznie do S kandynaw ii z wiosny, a stam tąd na stały ląd w jesien i obu wróbli, trzn ad li, sikor, m akolągiew , w ron, srok, gaw ronów , kaw ek a naw et i dzięciołów. N iktby także nie mógł spodziew ać się, że b ardzo rzadk ie g atu n k i na lądzie europejskim , j a k np. L in o ta fla- virostris p rzelatu je w w ielkiej obfitości ku południow i, a na wiosnę pow raca n a pół*

(4)

260

noc, d ziw na więc rzecz gdzie ona przez zi­

m ę przebyw a, bo dotąd z n ik ąd niem a w ia­

domości, aby się obficie pokazyw ała. Lecą.

także przez m orze p ta k i słabo lo tn e, j a k strzyżyki. D ow iadujem y się prócz tego z tych spostrzeżeń, że ru ch m iędzy p tak am i odbywa się przez cały rok, n aw et w śród lata i w środku zimy, aczkolw iek bardzo nieliczny w ciągu tych dw u ostatnich pery- jodów . P okazu je się także, że p tak i, k tóre nigdy u nas dla ostrości k lim a tu nie p oka­

zują się przez całą zimę, tam się niekiedy pojaw iają i tam daleko wcześniej zaczynają ciągnąć na pobrzeża S kandynaw skie, aniżeli w nasze strony.

"Wszystkie te drogi są zrozum iałe, alb o ­ wiem prow adzą m niej więcej prosto z p o ­ łudnia na północ i odw ro tn ie, lecz sp ostrze­

żono w czasach o statnich , że niek tó re g a­

tu n k i lecą drogam i zu p e łn ie odm iennem i od ogólnych, n a k ła d a ją c znaczne odległości.

T akiem i gatu n k am i je s t k ilk a d ro bn ych azyjatyckich p tak ó w ow adożernych, ja k P h y llo p n eu ste borealis, P h y llo p n e u ste su- perciliosa i A n th u s gu stavi, k tóre p ra w d o ­ podobnie doleciaw szy do U ra lu k ie ru ją się ku zachodow i i rossy p u ją się n a znacznej p rzestrzeni L ap o n ii rossyjskiój i szw edzkiej, dla odbycia tam lęgu. P raw d o p o d o b n ie tąż sam ą drogą w racają w jesien i do U ra lu , a stam tąd z a w rac ają k u południow i, gdyż g a tu n k i te nie b y w ają w cale spostrzegane ani w E u ro p ie środkow ej i południow ej, ani też n a zim ow isku w A fryce.

P o d o b n y p rz y k ła d p rz ed staw ia dziw onia, C arpodacus e ry th rin u s, p rz y la tu ją c a do nas w małej liczbie n a lęg, niew ątpliw ie ze w schodu i dopiero w połow ie M aja; zn ik a zaś naty ch m iast po odchow aniu potom stw a.

Że p rzy b y w a ze w schodu i leci na zim ę do A fryki p ołu dniow ej, przem aw ia ta okolicz­

ność, że p ta k ten n ig d y nie b y ł spostrzeżo­

nym w A fryce. P u s ty n n ik , o którym pi­

sałem poprzednio, w ę d ru je także ze wscho­

du, lecz w w yjątkow ych i w bardzo rz a d ­ kich m igracyjach.

K ra j nasz, podobnie ja k ca ła praw ie E u ­ ro p a środkow a nie p rz ed staw ia żadnego w ielkiego tra k tu dla p tak ó w w ędrow nych, naw et p tak i w odne i brodzące p rz e la tu ją po drogach podrzędnych, a w większej czę­

ści ta k ja k w ielka większość ptaków łądo-

wych ciągną rossypane przez całą szerokość k raju . D w ie w iększe arte ry je w ędrów ki ptaków w odnych i brodzących przedstaw ia­

ją doliny W isły i N iem na, lecz i te dwie nie są szczęśliwie położone i głów ne m ają zna­

czenie w przelocie jesiennym , ja k o u cho­

dzące do B ałty k u , n a ciągu zaś wiosennym bardzo m ałe m ają znaczenie.

P rz e lo t wiosenny zaczyna się u nas zw y­

kłe w połow ie L u teg o , bardzo rzadko wcze­

śniej, a dość często z powodów k lim a ty c z­

nych o w iele później; trw a do połow y M aja dla g atu nk ów najpóźniej do nas p rz y la tu ­ jący ch i te to g a tu n k i trzym ają się najstałej

swych term inów . Jesien n y p rzelo t rospo- czyna się bardzo nieznacznie i bardzo w cze­

śnie od m ałej liczby g atun kó w brodzących i w odnych, k tó ry ch stare osobniki, a m ia­

nowicie samce gatun kó w wcale niegnież- dżących się w naszych stro nach , pok azu ją się pojedyńczo lu b w m ałych stadkach w drugiej połow ie C zerw ca i przez ciąg L ip ca są rzad kie. P rz y końcu tego o sta­

tniego m iesiąca n iek tó re z ptaków tych działów zaczy nają n alaty w ać g rom adnie, stare w raz z młodemi; n iek tó re dość długo u n a s zabaw iają, a potem stopniow o znika­

ją . In n e znow uż rod zaje ptaków tychże sam ych działów , późno ciąg je sie n n y rospo- czynają. O stateczn e term in y odlotu p ta ­ ków wcześniej nasze stro n y opuszczających, są mniej więcej stałe, przeciw n ie zaś późno o dlatu jących są b ardzo niestałe, gdyż są za­

leżne od stanu atm osferycznego, a m iano­

wicie od w cześniejszego lu b późniejszego zam arznięcia wód i pokrycia g ru n tu śnie­

giem.

P ie rw sz e do nas przy latu ją: skow ronek, gołąb leśny i szpak, w krótce po ty ch zw ia­

stu nach w iosny zaczynają się pojaw iać: sko­

w ronek leśny, zięba, pliszka siw a, kania i czajka; po nich idą: słom ka, bekasy, brodź- ce, gęsi, różne g atu n k i kaczek i t. p. K u ­ k u łk a p o jaw ia się zw ykle gdy liście zaczy­

n a ją się na drzew ach rozw ijać, niekiedy j e ­ dn ak w w iosny spóźnione p rz y la tu je , ja k to mówią, do nagich jeszcze lasów. P lisz k a żółta p rz y la tu je o w iele później niż siwa, w porze g d y m uraw y zaczynają się zielenić;

p raw ie rów nocześnie zjaw ia się jask ó łk a dym ówka, nieco późniój oknów ka i grzebie- lucha; ry bo łó w k i po jaskó łk ach ; późnemi

Nr 17.

W SZECH ŚW IA T.

(5)

WSZECHŚW IAT. 261 przybyszam i są: m uchołów ki, kraska, wilga,

tu rk aw k a, przepió rka i chróściel, pierwsze z nich p rz y la tu ją dopiero gdy lasy są ju ż dobrze rozw inięte, dw a ostatnie gdy traw a i zboże o tyle podrosną, że p ta k i te mogą się w nich ukryw ać. O statniem i u nas z p ta ­ ków p rzelotnych są je rz y k i dziwonia, bo te dopiero u k azu ją się w połow ie M aja.

C iąg jesienn y rospoczynają w naszych stronach, ja k się wyżój pow iedziało, n iek tó ­ re biegusy, a m ianow icie T rin g a variabilis, którego pojedyncze stare samce uk azu ją się na brzegach wód w drugiój połowie C zer­

wca i to bardzo rzadko, następnie przez L i ­ piec spotyka się j e czasam i nad W isłą i nad innem i większemi wodam i. P rz e lo t tego biegusa w większój liczbie, złożony z p ta ­ ków m łodych i sam ic zaczyna się dopiero w drugiój połow ie W rześn ia, najliczniej- szym je s t w początku P aźd ziern ik a i trw a, zm niejszając się ciągle liczebnie, p raw ie do końca tego miesiąca. Nieco późniój zaczy­

na się w ędrów ka biegusa m ałego, T. m inuta, niekiedy rów nie obfita ja k poprzedzającego i kończy się o w iele prędzój; samców wcze­

śnie przelatu jący ch nigdy u nas nie w idzia­

łem. In n e dwa g atu n k i, T rin g a subarquata i T. tem m inckii, zaczynają się dopiero p oka­

zyw ać pojedynczo lub po k ilk a osobników ponad kałużam i i zalew am i w śród błot i łąk przy końcu L ipca, to je s t w początkach cią­

gu bekasów, brodźców i kuligów i są w ogó­

le nieliczne aż do końca przelo tu jesien n e­

go. Co się zaś tyczy pierw szego z tych dwu gatunkó w , zaw sze tylko spotykałem młode, a nigdzie nie zdarzyło mi się w idzieć starego p tak a krajow ego. P rz y tój sposo­

bności w ypada nadm ienić, że w ciągu wio­

sennym praw ie się ich nie w iduje, chociaż niew ątpliw ie w wielkiój także liczbie tędy p rz elatu ją, lecą bowiem nocą i nieraz sły ­ szałem ich głosy w p o w ietrz u na znacznój przestrzeni rosproszone, po czem m ożna b y ­ ło wnosić, że stada te były bardzo liczne;

nigdy zaś nie zapadają.

P rz e lo t brodźców (T otanus) z północy rospoczyna się odrazu grom adnie w po ło ­ wie L ip ca i trw a krótko, n iek tó re tylko g a ­ tu n k i p rzez dłuższy czas się u nas p o k az u ­ ją , a m ianow icie T otanus glottis, k tó ry

w małój liczbie zostaje do końca W rze­

śnia.

Dość je st obfity u nas przelot jesienny bekasów. Z tych najliczniejszym i najd łu - żój trw ającym je s t kszyka (Scolopax gaili- nago), gnieździ się on w rosproszeniu po całym k ra ju , naw et w p arach odosobnio­

nych po bardzo m ałych bagienkach. P r z y ­ latu je w samym początku rostopów i ros- prasza się po m iejscach lęgowych. L ecące zaś dalój n a północ szybko p rz elatu ją i n ie ­ k tó re tylko na krótk i czas zatrzym ują się na naszych łąkach i bagnach. W pow rocie n alatu ją w końcu L ipca w raz z dubeltam i i przez cały koniec lata i jesień obficie się z n a jd u ją na naszych błotach, bardzo różno­

rodnych; w samym końcu P aźd z ie rn ik a są jeszcze bardzo liczne i w ydalają się dopiero ostatecznie, gdy mróz i śnieg znagli je do tego.

D u belty pojaw iają się w krótce po kszyku i u d ają się niebaw em na błota lęgowe, n ie ­ liczne w k ra ju , położone we wschodniój części, w innych stronach k ra ju wcale się ju ż nie wywodzą. W ędrujące dalój na p ó ł­

noc popasają w niewielkiój liczbie po wil­

gotnych łąk ach krajo w y ch, długo się n a miejscu niezatrzym ując; spotyka się je j e ­ dnak sporadycznie do połow y M aja. W koń­

cu L ipca n a la tu ją w pow rocie stada na łąki wilgotne, lecz niezbyt grzęekie i bagna k r a ­ jo w a specyjalnie przez nie ulubione, gdzie

w ypasają się na dalszą podróż do d. 20 S ier­

pnia lub nieco dłużój; w drugiój połow ie tego m iesiąca są ju ż bardzo rzad k ie na na­

szych błotach, a przez cały W rzesień p r a ­ wie się ich nigdzie nie spotyka. Dopiero w samym końcu tego m iesiąca ma miejsce drug i p rzelot dubeltów , zapew ne gnieżdżą­

cych się n a dalekiój północy; n iektóre z nich zatrzy m u ją się w m iejscach obfitujących w żer, lecz nie n a tak zw anych b ło tach du- belcich, na któ ry ch inne się w ypasały na poprzednim ciągu, lecz w m iejscach n ie­

spodziew anych, stosownie przygotow anych przez deszcze jesienne, to je st gdziekolw iek, n a lada jak im skraw ku łąki p rzy krzak ach, w sm ugach w ilgotnych zarośli m iędzy p o ­ lam i, na ściernisku w śród pola, na bagnie niezby t wilgotnem , lub na kępiastem p a ­ stw isku przez bydło w ydeptanem . C iąg ten trw a tylko k ilk a dni i potem ju ż ich wcale nie widać.

M ały bekasik zwany ficlauzem je s t tylko

(6)

262 W SZECH ŚW IA T. Nr u nas ptakiem przelotnym w dw u porach

w ędrów ek. Z w iosny rów nocześnie z kszy­

kiem nalatuje m ałem i stadkam i i zapada na łąkach i bagnach w m iejscach mocno za la­

nych; spotyka się go przez cały K w iecień i często naw et do połow y M aja. D ość d łu ­ go zatrzym uje się na m iejscu i ta k się w y­

pasa ja k w jesieni. W pow rocie p rz y la tu je dopiero w dru g iej połow ie W rześn ia i zo ­ staje dopóki bło ta nie zam arzną. G nieź­

dzi się u nas tylko w yjątkow o i w bardzo małój liczbie.

O ba przelo ty słom ek są u nas nieliczne i stają się coraz słabszem i z powodu znika­

nia lasów, które za naszej pam ięci zalegały jeszcze ogrom ne p rzestrzenie, g dy tym cza­

sem tuż obok na P olesiu , n a P o d o lu ros- syjskiein i galicyjskiem i dalej jeszcze na wschód w M ałorossyi i w okolicach M oskwy je s t tr a k t tłum nego ich przelotu. P rz y la ­

tu ją one koło połow y M arca, skoro tylko śniegi na dobre ginąć zaczynają, zapadają po lasach i zaroślach, gdzie o dbyw ają ciągi w ieczorne i ranne; następ n ie w iększość ich wynosi się dalej n a północ n a całą p orę lę ­ gową, a w ielka m niejszość osiedla się na lęg w niektórych lasach k ra jo w y ch , a m ia­

nowicie w okolicach błotnistych. P rz e lo t pow rotny zaczyna się w końcu W rześnia i trw a do m rozów i śniegów. N a tym ciągu jesien nym zapad ają wszędzie na dzień po krzakach, lasach, w zaroślach łąkow ych, w ogrodach, a naw et w polach po m iedzach zarosłych krzakam i. W m iejscach dogo­

dnych zw y k ły się po k ilk a dni za trzy m y ­ wać.

Cel tak zw anych ciągów w iosennych sło ­ mek je st niezrozum iały, nie można bowiem odnosić tych ew olucyj rann y ch i w ieczor­

nych do sp raw y godow ej, albow iem w ia­

domo, że p ta k i te w m iejscach lęgow ych zgrom adzają się na to k i bardzo podobne do tłum nych toków dubelta. M nie się zdaje, że ciągi nie mogą m ieć innego celu ja k ty l­

ko dla użycia ru c h u po całodziennem p rz e ­ byw aniu n a ziemi, o sam ym zm ierzchu gdy ju ż nie są w ystaw ione na napaść jastrzę b i.

C ała ta spraw a, bardzo dobrze m yśliwym znana, odbyw a się w ten sposób, że w kilk a m in u t po zachodzie słońca słom ki p rz e la tu ­ j ą w różnych k ieru n k a ch n ad sam ym lasem w ydając m onotonne, m iarow e chrapnięcie,

(lwa lu b trz y razy w k ró tk ich odstępach po sobie n astępujące i przegrodzone od seryi następującej chrapnięć cieniutkiem gw iz­

dnięciem. L a ta ją tak do samój nocy i czę­

sto do tak spóźnionej po ry , że ich dojrzeć niepodobna. P a n o p rz ed wschodem słońca toż sam o się odbyw a, lecz po większej części tak wcześnie, że p tak a trudno w pow ietrzu dopatrzyć. Spotykające się n a ciągu słomki zw ykle za sobą się ug an iają i pogw izdują, lecz w krótce się ro z la tu ją i każda w inną stronę podąża. C iąg ten odbyw a się przez całą porę lęgow ą i naw et znacznie dłużej.

G dy sam ice siedzą ju ż na jajac h , samce ty l­

ko ciągną, okoliczność więc ta popiera ta k ­ że zdanie, że ciągi słom ek nie m ają zw iązku ze spraw ą m iłosną, tem więcej, że ciągną naw et wieczoram i w porze przelotu je sie n ­ nego, lecz bez chrapania.

(id. ć. nast.).

W ła d ysła w Taczanowski.

0 PRZYSZŁOŚCI MATERYI.

Według odczytu

p r o f e s o r ® , H ie o p o ld - a , IP fa.T a.n .d.lera.

P rac e analityczne chem ików pozw oliły nam poznać istotn y skład sko ru py ziem skiej.

G dyby naw et oczekiwać należało, że liczba 72 pierw iastkó w znanych nam obecnie zo­

stanie pow iększoną przez dalsze odkrycia rzad k ich ciał, to jed n ak ż e z dostateczną pew nością przyjąć możemy, że uw agi ch e­

m ików nie uszedł żaden pierw iastek z n a j­

du jący się na ziem i w znaczniejszej ilości.

I w nętrze ziemi, pomimo znaczniejszego swego ciężaru właściw ego, nie zaw iera chy­

ba w większej ilości ciał, k tó ry ch ślady przy n ajm n iej nie m iałyby się znajdow ać w skałach w ybuchow ych. G dy w reszcie zarów no analiza kam ieni m eteorytow ych j a k i widm owe b adanie słoiica doprow adzi­

ły nas do w niosku, m ającego za sobą wiele praw dopodobieństw a, że cały nasz u k ład słoneczny istotnie złożony je s t z jed n y ch

(7)

Nr 17. W SZECHŚW IAT. 263 i tych sam ych pierw iastków , przeto u sp ra ­

w iedliw ieni jesteśm y do przeniesienia na całkow ity zapas m ateryi wniosków dośw iad­

czalnych, zaczerpniętych przy b adaniu m a­

teryi w naszych pracow niach.

Na czele zaś tych wniosków stoi prawo niezniszczalności m ateryi.

J a k wogóle wszelka m atery ja , tak i cał­

kow ity zapas ciał na naszej ziemi nie m o­

że uledz zm niejszeniu; n astąpić może je d y ­ nie pow iększenie przez m asy m eteorytow e.

Pom ińm y to ostatnie, a w takim razie wszel­

kie zm iany m ateryi ziem skiej dadzą się sp ro ­ wadzić jed y n ie do zmian w położeniu i u g ru ­ pow aniu, do stanu ciągłego ruchu.

Grdy wszakże m atery ja n a ziem i ab so lu ­ tnie zginąć nie może, to jed n a k ż e nie jest jeszcze przez to w ykluczoną możliwość, że może ona zginąć dla celów i dążności lu d z­

kich, oraz dla po trzeb życia organicznego;

to znaczy, że m ogłaby ona znaleść się w ta­

kiem ugrupow aniu, w tak im stanie, w k tó ­ rym będzie d la nas zu p e łn ie bezużyteczną.

P rzedew szystkiem więc zbadajm y nastę­

pujące pytanie: „C zy gospodarstw o p rz y ro ­ dy tak je s t urządzone, że m ateryja, k tó ra raz służyła do pew nego celu, może nieskoń­

czoną liczbę ra zy do tegoż samego celu być użytą?” Czy te ”, przeciw nie, zbliżamy się do pew nego stan u granicznego, któ ry poło­

ży kres podobnem u o d naw ianiu użyteczno­

ści m ateryi, tak, że ta ostatnia, jak k o lw iek całkow icie istnieć będzie, jed n ak że dla n a ­ szych celów w artość swą ju ż utraci?

R ozum ow anie to powiążmy naprzód z w y­

padkam i konkretnem i. O d niepam iętnych czasów człow iek szpera w w nętrznościach ziemi i zb iera m etale. O lbrzym ie ilości że­

laza zostają corocznie w ytapiane z ru d , ró ­ wnież duże ilości w ydobyw am y m iedzi, cy­

ny, cynku, ołowiu, srebra. Z gruntów n a ­ pływ ow ych zb iera człow iek od tysiącoleci złoto. L ecz rę k a w ręk ę z tą czynnością grom adzenia idzie rozpraszan ie, a przez to stra ta w artości tych mas m etalow ych. C ał­

kow ite żelazo wreszcie zam ienia się na rdzę, a utw orzony w ten sposób tlennili żelaza w najw iększćj części w ypadków je s t dla nas bezpow rotnie stracony. M iedź i cyna, k tóre skup iam y w p rzedm iotach bronzo- wych, posągach, dzw onach i arm atach, zda­

ją się n a wieczne czasy mieć istnienie u trw a ­

lone. Lecz i dla tych mas m etalowych na­

dejdzie czas, kiedy późniejsze pokolenia z zasypanych rum ow isk w ykopyw ać będą zniszczone szczątki p aty n ą p ok ry te. U tle­

nienie i rosproszenie stanie się w końcu udziałem wszystkich tych m etali.

Również i m etale szlachetne, nieulegają- ce dobrow olnem u utlenianiu, a zb ieran e przez nas, także powoli zostają ro z p ra ­ szane.

Ilości sreb ra i złota, zużyw ane corocznie w przem yśle na przedm ioty ozdobne i na wszelkiego ro d zaju pozłacania, tracone p rz y zużyw aniu się monet, w ynoszą tysiące kilo­

gram ów '). Pom yślm y ty lk o o olbrzym ich ilościach złota m alarskiego, zużyw anych na złocenie ram , na dekoracyje sufitów i ścian, na tapety, w yroby g lin ian e i t. d. N iepo­

m iernie duże ilości srebra, a także złota z o ­ stają zużyw ane i rozpraszane w przem yśle fotograficznym 2).

B ezporów nania w znacznie w iększym je ­ szcze stopniu występuje ta rozpraszająca działalność ludzka co do w ęgla i soli k u- chennćj, z których pierw szy przez spalenie pow raca do atm osfery, d ru g a zaś rozproszo­

ną zostaje w w odach i w nieznacznćj tylko części znów się pojaw ia ja k o sól m orsk a 3).

*) W A ustryi w roku 1872 przerobiono z ło ta za przeszło 3 m ilijony złotych reńskich, a sre b ra aa 2,7 m ilijonów zło ty ch . W samej A nglii w roku 1869 zużyto do ozdabiania w yrobów glinianych złota za przeszło 350000 — 400000 talarów . Cał­

kow ity w ydatek w postaci szlachetnych m etali w przem yśle ornam entacyjnym , dalej przy zuży­

w aniu sig i p rzetap ian iu m onet w ynosi dla A nglii rocznie przeszło 5 m ilijonów funtów szterlingów.

W edług Soetbeera. (A briss d er chem . Technologie m it beso n d erer R iicksicht au f S tatistik und P reis- v erh altn isse von D r H einzerling, 1888) całkow ity w ydatek złota i srebra n a biżuteryje, kompozy- cyje m etalow e, w galw anoplastyce i sztuce fo to ­ graficznej wynosi dla całej kuli ziem skiej:

Złota: b ru tto 102000 kilogram . netto 83 000 „ Srebra; b ru tto 600000 „ netto 471000 „

2) H. Yogel ocenia w roku 1874 zużyw anie sre ­ b r a w fotografii na 27 m ilijonów m arek rocznie.

3) K onsum cyja węgla kam iennego wynosi, w e­

dług H einzerlinga, rocznie p rzeszło 412 m ilijonów tonn. K onsum cyja soli kuchennej wynosi dla sa­

mej E uropy rocznie przeszło 6000 m ilijonów k i­

logramów.

(8)

264 W SZECHŚW IAT. Nr 17.

S p ó jrzm y na wielki przem ysł chem iczny.

Z jed n ó j strony za p u n k t w yjścia służy m u sia rk a z pokładów siark o w y ch lub p iry tó w , k tó ra zostaje p rzero b io n ą n a kw as siarcza­

ny; z drugiój sól k u ch en n a p rz e ra b ia n a n a sodę. K olosalne ilości tych ciał w ycho­

dzą z fa b ry k chem icznych w d alek i św iat i w niezliczonych innych p ro cesach ch e­

m icznych zostają ro z d ra b n ia n e ‘).

W iększość chem ików w znacznie w ię­

kszym stopniu je st zajęta rospraszaniem ciał, aniżeli ich zbieraniem i w ydzielaniem .

Bo cóż się w łaściw ie dzieje z owemi wiel- kiem i butlam i pełn em i k w asu siarczanego, kw asu solnego, sody, łu g u potażow ego i t. d., k tó re codziennie zostają, w noszone do p ra co ­ w ni chem icznej, lecz nig d y z niój nie w ycho­

dzą? K iedyś podobno służący w pracow ni L ie ­ biga w ten sposób o b jaśn ił pod tym w zglę­

dem ciekaw ego profana: „N ap rzó d z tych dużych balonów przelew a się to w szystko do średniój w ielkości b utli, z tych znów do m ałych ru re k , a w końcu wszystko się wy­

lewa. Co z tego nie uchodzi kom inem , to wreszcie zn a jd u je się w ściekach.” T rzeba przyznać, że służący ten w samój rzeczy dobrze obserw ow ał.

S pójrzm y n a zjaw isk a te o d b y w ające się n a w ielką skalę, a znajdziem y ów w ielki ściek w m orzu, gdzie wreszcie sk u p ia się część rospuszczalna w szystkich tych p ro d u ­ któw przem y słu chem icznego, k tó re u p rz e­

dnio z tak w ielką p ra c ą i tru d em p rz y rz ą ­ dziliśm y. R eszta zaś w części zostaje ros- proszoną na pow ierzchni ziem i, w części zo­

staje pow ierzoną opiece w iatrów .

N arzu ca się wobec tego pytan ie, czy m a r­

no traw ien ia tego nie m oglibyśm y uniknąć.

Z w róćm y się do chem ika i zap y tajm y go, czy nie p o tra fiłb y z m ięszaniny ciał, w ę d ru ­ jących z p raco w n i do ścieku, w ydzielić spo­

sobami chem icznem i poszczególnych m ate- ry j, czy p rzy dzisiejszym ta k w ysokim sta­

nie wiedzy chemicznój nie u d ało b y m u się znów w ydobyć zużytego kw asu siarczanego, sody, łu g u potażow ego i t. p. C hem ik od-

') Produkcyja kw asu siarczan eg o w ynosiła w E u ­ ro p ie w roku 1879 około 1 000 m ilijonów k ilo g ra ­ mów , p ro d u k cy ja sody (obliczonej ja k o b ezw odny w ęglan sodu) wynosi obecnie 710000 to n n .

powie nam z pew nością, że m ógłby to do­

skonale zrobić, lecz że p raca ta, pom ijając zupełnie tru d i stratę czasu, ju ż przez to sa­

mo się nie opłaci, że d la dokonania tój od­

now y zużytych m atery jałów trzeb a znów poświęcić p ew ną ilość innych odczynników chem icznych i dużo paliw a. T ak też je st w samój rzeczy. M ożemy z soli wydzielić kwas, pośw ięcając w tym celu inny kwas silniejszy; ogólnie mówiąc, możemy odzy­

skać pew ien zapas chem icznej siły napięcia, zużyw ając na to in n ą większą ilość takiój siły; możemy przez zastosow anie ciepła rosszczepiać zw iązki, lecz d la otrzym ania tego ciepła m usim y węgiel połączyć z tle ­ nem . A zatem zam iast tych ciał, k tó re wy- osobnim y, in ne p ow ęd rują do ścieku lub w postaci gazów u lo tn ią się przez kom in.

O statecznie więc nicbyśm y nie zyskali.

Zm ięszane ze sobą odczynniki chemiczne stały się więc d la nas istotnie bezw artościo- wemi. J a k k o lw ie k żaden pierw iastek nic zo stał zniszczony, jed n ak ż e dla celów n a ­ szych p rzestały one istnieć; we w zajem nym bow iem w zględem siebie układzie dążą one do ostatecznego stanu, od którego cofnąć ju ż m atery i nie możemy; w szystkie nasze usiłow ania w tym k ie ru n k u łożone z d ru ­ giój stro n y tem szybciój do stanu tegoby nas zbliżały.

Lecz n a czem polega ten osobliwy stan ostateczny? Cóż się staje z ro zm aitych ciał w ściekach labo ratoryjny ch? Cóż będzie wówczas, gd y zlejem y ze sobą w szystkie możliwe zasady i kw asy lub gdy zmięszamy najrozm aitsze gazy?

Na py tan ie to w różnych okresach ch e­

micy rozm aicie opow iadali. D zieje tych o d ­ pow iedzi są dziejam i jed neg o z najw ażn iej­

szych działów chemii.

G dybyśm y przed laty 80 py tan ie to za­

dali B e rth o lleto w i *), uczony ten odpow ie­

działby, że ugrupow aniem i w iązaniem się pierw iastków między sobą rząd zi spójność i elastyczność, że przew ażnie pow stają te zw iązki, k tó re są stałe i nierospuszczalne, a także te, k tó re m ogą p rz y ją ć stan g a­

zowy.

G dybyśm y to samo py tanie zadali B er-

') Essai de statiq u e ehim igue, P a ry ż , 1803.

(9)

N r 17. W SZECHŚW IAT. 265 zelijuszow i '), w skazałby on nam swój sze­

reg pierw iastków ugrupow anych w edług napięcia elektrycznego i pow iedziałby, że najwięcój utw orzy się zw iązków takich pierw iastków , które w szeregu tym n a jb a r­

dziej są. od siebie oddalone.

G dybyśm y z pytaniem tem przed k ilk u jeszcze laty zw rócili się do J . Thom sona 2) lub B erth elo ta 3), otrzym alibyśm y odpo­

wiedź, że powstaną, te zw iązki, p rz y k tó ­ rych tw orzeniu się w ydziela się naj więcój ciepła.

W szystkie te odpowiedzi zaw ierają w so­

bie część praw dy, ale żadna nie je s t bezwa­

runkow o słuszną, i wyczerpującą,.

Pom iędzy zm ięszanem i ze sobą ciałam i odbyw a się ogrom na różnorodność proce- sow, powiązań i rosszczepiań, bespośrednich i pośrednich reakcyj i to tak, że w p ew ­ nych określonych granicach przejściow o pow stają w szystkie wogóle możliwe kom- binacyje pom iędzy p ie rw ia stk a m i4). W s k u ­ tek w spółdziałania tych zw iązków rozw ija się pom iędzy niem i rodzaj w alki o byt, któ ­ r a albo sprow adza stan rów now agi albo kończy się zw ycięstwem ty ch kom binacyj, których w arunki istnienia są najko rzy stn iej­

sze. U trzy m ują się przeto głów nie takie związki, k tó re w skutek swój lotności są w stanie um knąć p rz ed dalszem i ciosami innych, lub takie, które w postaci k ry sz ta­

łów w zblitój form ie u rą g ają napaści. Z n a j­

dujem y więc tu głębiój rozw inięte B erthol- letow skie pojęcia elastyczności i spójności.

Na w ypadek dojścia do stanu rów now agi P fa u n d le r stan ten objaśnia, biorąc do po ­ mocy rozw inięte przez C lausiusa drugie praw o mechanicznój teoryi ciepła i przeno- si je na g ru n t zjaw isk chem icznych, co ró­

wnież jednocześnie i niezależnie od niego czyni też A. H o rstm an n .

W spom niane tu d ru g ie praw o m echani­

cznój teoryi ciepła w ro zm aity sposób bywa nazyw ane i określane. W form ie je d n o ­ stronnie tylko słusznój praw o to przez od­

*) G ilberts A nnaien, 1811.

2) Poggendorfifs A nnaien, 91, 83, 1854.

3) R echerches de therm oehim ie. A nn. chim . phys.

(4), 6, 290, 1865.

4) P faundler, „D er K am pf ums Dasein u n te r den M olekulen", Poggendorffs Ju b e lb a n d , 1873.

kryw cę swego zostało nazw ane praw em C arnota; następnie C lausius nazw ał je p ra ­ wem pow iększania się en tro p ii, angielscy wreszcie autorow ie mówią w tym razie o rosp raszan iu się energii. M ożemy praw o to bliżój określić, pow tarzając za H elm hol- tzem , że en erg ija w stanie zw iązanym zo ­ staje ilościowo powiększaną kosztem e n e r­

gii wolnój, lub, że widoczny ruch ciał p rz e ­ chodzi w niew idoczny ru ch cząsteczek t. j.

w ciepło, albo też p o w tarzając za Boltzm a- nem , że mniój praw dopodobne u g rup ow a­

nia m ateryi zam ieniają się n a bardziój p ra ­ w dopodobne.

Ju ż sam a ta różnorodność nazw i o k re ­ śleń tego drugiego praw a dowodzi jego w a­

żności i w ielkiego znaczenia. W rzeczy sa­

mój wszędzie znajdujem y ślady tego zna­

czenia; praw o to nakreśla k ieru n e k zjaw isk w świecie m ateryi; je st ono niejako cięża­

rem regulującym zegar wszechświatowy;

w skazuje nam ono z nieubłaganą koniecz­

nością ostateczny dzień, do którego św iat nasz zdąża ’).

Nie należy się przeto dziwić, że za in te re­

sowanie się tem praw em wyszło poza koło fizyków i objęło sfery w szystkich ludzi uk ształconych, a życzenia przystępnego ob­

jaśn ien ia treści i znaczenia tego p raw a co ­ raz częściój i głośniój dają się słyszeć.

(d . c. nast.)

M aksym ilijan F laum .

CZYNNOŚĆ KORZENI

W Ś W I E T L E N O W S Z Y C H B A D A N .

Spom iędzy wszystkich zjaw isk w spółży­

cia czyli sym bijozy dwu organizm ów , sym - bijozy m utualistycznój, polegającój n a wza- jem nój wym ianie usług, najw iększe bez w ątpienia zajęcie ze stanow iska p ra k ty c z ­ nego budzi t. z w. m ycorhiza, przed staw ia­

ją c a połączenie korzenia z grzybem . O d ­ k ry ta w roku 1882 przez prof. F r. K am ień-

') W . Thom son. P hil. Mag. (4), 4, 304.

(10)

2 6 6 WSZECHŚWIAT.

skiego u korzeniów ki (M onotropa liypopi- tys), m ycorhiza zwróciło* na siebie u w agę dopiero przed czterem a n iespełna laty d zię­

ki szczegółowym badaniom prof. F ra n k a , który opisał j ą wówczas głów nie u p rz e d ­ s t a w ic ie li g ru p y m iseczkow atych (C u p u li- ferae), ja k grab, buk, k asztan, dąb i t. d.

Z badaniam i tem i zaznajom iliśm y czy teln i­

ków naszych w swoim czasie (ob. N r 46 z r. 1885 oraz N r 6 z r. 1886) i dlatego tu ich p ow tarzać nie będziem y. W a r ty ­ ku le niniejszym będziem y m ów ili o now ­ szych poszukiw aniach F ra n k a , dotyczących fizyjologicznego znaczenia rzeczonej sym- bijozy, a rzucających now e św iatło na czyn­

ności korzeni

P rzedew szystkiem zauw ażym y, że z ja w i­

sko, w mowie będące, nie je s t w cale tak rządkiem , ja k to F r a n k p ierw o tn ie p rz y ­ puszczał. B adania, dokonane w ciągu osta­

tniego trzechlecia, w ykazały, że sym bijoza korzenia z g rzybem j e s t nadzw yczaj rospo- w szechnioną, zw łaszcza w g ru n tac h h u m u ­ sow ych, obfitujących w szczątki organiczne.

Z poszukiw ań dotychczasow ych w ynika, że ogrzybienie k o rzen ia zn a jd u je się u w iel­

kiej ilości roślin, a każde now e b ad anie -) pow iększa ich szereg. O prócz m iseczko­

w atych, iglastych, w ierzbow atych i m nóstw a innych d rzew , m ycorhiza w ystępuje stale u storczyków , w rzosow atych (E ricaceae), strą k o w a ty c h , różow aty ch, baldaszkow a- ty c h , ja sk ro w a ty c h , pierw iosnkow atych, w argow atych, złożonych, krzyżow ych i w ie­

lu in nych. T ru d n o p rzytoczyć w tem m iej­

scu spis w szystkich roślin, u k tó ry ch d o ­ tychczas zauw ażono w spółkę k o rzen ia z g rz y ­ bem, dość wszakże pow iedzieć, że stosunek roślin zao p atrzonych w m ycorhizę do ro ślin nieogrzybionych w ynosi w edług dotychcza­

sowych b adań 5 :1 , ażeby czytelnik n a b ra ł dostatecznego pojęcia o częstości rz ecz o n e­

go zjaw iska. Co się tyczy rosp rzestrzenie-

*) F ra n k , U eber neue M ycorhiza - F o rm en (Be- ric h te d. deutschen b o tan . G esellschaft Bd. Y, zesz.

8, 1887). Tenże, U eber die physiologisehen Be- d e u tu n g d er M ycorhiza (tam że, Bd. VI, zesz. 7, 1888).

2) A. Schliohi, U eber neue F a lle von Sym biose d e r Pflanzenw urzel m it Pilzen (tam że, Bd. VI, zesz. V).

N r 17>

nia gieograficznego m ycorhizy, to oprocz Niemiec w ystępuje ona śród roślinności wszystkich badanych pod tym względem krajów , m ianow icie w Szw ajcaryi, W ło ­ szech, D anii, Norw egii, na P rz y lą d k u D o ­ brej N adziei i w A u stralii. B ardzo praw - dopodobnem jest, że dalsze b adania wykażą ogólne rospow szechnienie m ycorhizy w w a­

ru n k ach , sp rzy jający ch tem u zjaw isku.

Ja sn ą je s t rzeczą, że głów nym w a ru n ­ kiem pow staw ania m ycorhizy je s t obecność strzępków grzybnych w gruncie, a że g rz y b ­ ki najlepiój w egietują w gruncie, zaw iera­

jący m szczątki organiczne, stąd hum us n a j­

lepiej sp rz y ja rozwojowi m ycorhizy. W tym w zględzie pierw sze m iejsce zajm ują lasy, gdzie m ycorhiza w ystępuje bez w yjątku , albowiem g ru n ty leśne bardzo obfitują w zie­

mię hum usow ą. K u ltu ry wodne t. j. h o d o ­ w la roślin w wodzie, zaw ierającej n iezb ę­

dne substancyje odżyw cze, nie sprzyjają, pow staw aniu m ycorhizy: jeżeli m ianowicie roślina zn a jd u je się w takim rostw orze od kiełkow ania, m ycorhiza wcale się nie ro z­

wija, istn iejącą zaś m ycorhiza po p rzen ie­

sieniu ro śliny z g ru n tu do powyższego ros- tw o ru znika stopniow o, — co dowodzi, że grzyb, tw orzący z korzeniam i m ycorhizy, m a swoje siedlisko w gruncie i stąd n a ko­

rzenie się przenosi. Z resztą proste do­

św iadczenie przekonyw a o zależności m y­

corhizy od powyżej przytoczonych w a ru n ­ ków. W doniczkach napełnionych ziemią hum usow ą z lasu bukow ego zasiał F ra n k nasiona b u k u i po upływ ie siedmiu m iesię­

cy m łode roślin ki zaopatrzone ju ż były w m ycorhizy, znacznie w rozw oju p osu n ię­

te. Jednocześnie zasiane zostały takież n a ­ siona w nowo założonym ogrodzie, k tó ry wcale hum usu nie zaw ierał. W y ro słe w tem m iejscu egzem plarze po u p ły w ie siedm iu m iesięcy posiadały korzenie w zupełności w olne od grzybów i tylko ku końcow i dru- o-iego ro k u zaczęły się rozw ijać m ycorhizy, k tó re zatem potrzebow ały tu więcej czasu dla swego pow staw ania aniżeli w p ie rw ­ szym razie, poniew aż g ru n t bezhum usow y nie zaw iera odnośnych grzybków , niezbę­

dn ych do u tw orzen ia spółki. Że je d n a k i tu pow staje nareszcie m ycorhiza, objaśnia się tem, że zaro d k i grzybków , unoszące się w p ow ietrzu , p ad ają n a g ru n t i tu się roz-

(11)

Nr 17. W SZECHŚW IAT. 267 wij aj ą, skoro tylko w ystąpiły w nim ślady

hum usu z pow odu znajdującej się na tym g runcie roślinności.

T ak a zależność m ycorhizy od obecnpści hum usu u jaw n ia się przy przejściu górnych w arstw hum usowych w głębsze w arstw y g ru n tu leśnego. B adając korzeń jedn ego i tego samego drzew a w rozm aitej g łęb o ­ kości, m ożna się s łatw ością przekonać, że korzonki, rozgałęziające się w w arstw ie hu ­ m usowej, są bogato w m ycorhizy uposażo­

ne, w m iarę je d n a k zagłębiania się k o rz e ­ nia m ycorhizy stopniow o znikają rów nole­

gle do zaniku szczątków roślinnych w głęb­

szych w arstw ach g ru n tu . W w arstw ach najgłębszych bezhum usow ych zamiast, m y­

corhizy w ystępują korzo n k i z nieprze- kształconem i w łoskam i korzeniow em i z u ­ pełnie tak samo ja k przy hodow li wodnój.

Jeżeli jeszcze do powyższego dodam y, że z dw u egzem plarzy je d n e g o i tego samego g atu n k u drzew a je d e n może obfitować w m ycorhizy, d ru g i zaś być zupełnie od nich wolnym, zależnie od g ru n tu na k tó ­ rym rosną, przyjdziem y do w niosku, że grzy b k i, tw orzące m ycorhizy, zn a jd u ją wa­

ru n k i bytu nie w żyjących korzeniach ro ­ ślin, lecz we w łasnościach g ru n tu , m iano­

wicie w hum usie, od którego zależy zaró­

wno obecność tych grzybów , jak o też w ystą­

p ienie m ycorhizy.

J u ż sam fakt, że grzyb starann ie om ija korzenie w g ru n cie bezhum usow ym , w y­

klucza, w edług F ra n k a , przypuszczenie 0 natu rze pasorzytniczej m ycorhizy. P rz e ­ ciwko przypuszczeniu tem u mówi jeszcze ta okoliczność, że korzenie ro zw ijają się zu­

pełnie norm alnie pomimo obecności grzyba 1 długotrw ałość ich w niczem nie ustępuje długotrw ałości zw y kłych korzeni, nieprze- kształconycli w m ycorhizę. Owszem, p rz e­

konam y się poniżej, że m ycorhiza p rzed sta­

wia organ przystosow any do asym ilacyi szczątków organicznych, k tó re, ja k w iado­

mo, w łoski korzeniow e zostaw iają nietknię- temi. R oślina w zw ykłych w arunkach po­

b iera z g ru n tu tylko wodę i sole m ineralne, w stępując zaś w sym bijozę z grzybem po­

siada możność asym ilo wania hum usu dzięki właśnie działalności grzyba, któ ry żywi się szczątkam i organicznem i. Jednocześnie k o ­ rzenie tracą zdolność pobierania z g ru n tu

azotanów i d rzew a zaopatrzone w m ycorhi­

zę nie zaw ierają w sobie śladów saleti-y po­

mimo obfitego nagrom adzenia w gruncie.

S postrzeżenia te przem aw iają na korzyść starego poglądu, obecnie zupełnie zarzuco­

nego, w edług którego rośliny nie zachow u­

ją się obojętnie względem hum usu g ru n tu , a przynajm niej względem soli a m o n ia k a l­

nych, pow stających z roskładu szczątków organicznych.

J e s t rzeczą bardzo praw dopodobną, że grzyb, wchodzący w skład m ycorhizy, asy- m ilując te szczątki organiczne, p ośredni­

czy ja k o b y w ich pobieraniu przez k o ­ rzenie dzięki siłom osmotycznym, zacho­

dzącym pom iędzy kom órkam i korzenia a po­

chw ą grzybną, ściśle zrośniętą z k o rzon­

kami.

P rzypuszczenie to potw ierd zają n astęp u ­ jące doświadczenia.

M łode egzem plarze buku hodow ane z n a­

sienia poczęści w przepalonym gruncie krzem ionkow ym , polew anym sztucznie p rz y ­ gotowanym rostw orem odżywczym, p oczę­

ści zaś w k u ltu ra c h w odnych, za w ierają­

cych potrzebne sole m ineralne, a zatem od­

żyw iające się w yłącznie zapomocą korzeni bez w spółudziału grzybów , ginęły już w cią­

gu pierw szego lata, te zaś, k tó re się przy życiu zachow ały, b yły nadzw yczaj słabo rozw inięte i posiadały drobne listki raczej żółtego aniżeli zielonego k oloru i w końcu poszły za śladem pierw szych tow arzyszy niedoli. P odobny los sp o tk ał m łode buki, rosnące w g run cie hum usowym , lecz po­

zbaw ione m ycorhizy. W tym celu użyty był do dośw iadczenia g ru n t hum usowy, którym napełniano doniczki jednakow ej objętości. T rz y doniczki zostały stery lizo ­ wane p rzy tem p eratu rze 100°, trz y zaś pozostały niesterylizow anem i. N astęp nie w każdej doniczce zasiano po pięć nasion buku, k tóre uprzednio k iełko w ały na w il­

gotnej bibule. Po upływ ie dw u la t okaza­

ło się co następuje: 15 okazów z doniczek niesterylizow anych by ły b ardzo pięknie rozw inięte i badanie korzeni w ykazało ty ­ pow e ogrzybienie w postaci m ycorhizy.

Z 15 egzem plarzy, zasianych w gruncie przepalonym , zginęło 10, m iano wicip w je ­ dnej doniczce 2, w pozostałych zaś dw u po i 4 egzem plarze. K orzen ie były tu zupełnie

(12)

268 W SZEC H ŚW IA T. N r '17.

w olne od grzybów. D odać należy, że w szy­

stkie doniczki były od początku dośw iad­

czenia jednakow o pielęgnow ane, m ianow i­

cie polew ane wodą dystylow aną i p ozosta­

w ały ciągle w jednem m iejscu. A zatem w tem dośw iadczeniu w ystępuje n a ja w k o ­ rzyść, jaką. odnosi ro ślin a ze w spółżycia korzenia z grzybem . Ze powyższy re z u lta t w rzeczyw istości zależy od nieobecności m ycorhiz w g runcie sterylizow any m , nie zaś, ja k b y m ożna było przypuścić, od zm ian szkodliw ych w gruncie w sk u tek stery lizo ­ w ania, dow odzi ta okoliczność, że dośw iad­

czenia rów nolegle p rz epro w adzo ne z ro ś li­

nam i nieokazującem i skłonności do ogrzy- biania korzenia, ja k owies i łu b in , w ydały re z u lta t w prost przeciw ny, m ianow icie o k a­

zy rosnące n a g ru n cie w yjałow ionym były daleko lepiej rozw inięte.

Z jaw isko dopiero co w skazane znajd u je objaśnienie w tem, że pod w pływ em w yso­

kiej te m p e ra tu ry n a stęp u je w g runcie h u ­ m usow ym rospuszczanie części składow ych, w zw ykłych w arunkach nierospuszczalnych, tak , że podobny g ru n t zaw iera więcój sub- stancyj odżyw czych, aniżeli g ru n t niestery - izow any. N atom iast u roślin, przy sto so ­ w anych do w spółżycia z grzybem j a k np.

buk, zużytkow anie będących w m owie sub- stancyj bez p o śred n ictw a g rzyba je s t b a r ­ dzo ograniczone, stąd niepom yślny rozw ój takich roślin w gruncie w yjałow ionym .

Ze w szystkiego, cośmy pow yżej p o w ie ­ dzieli, w ypływ a n astęp u jący pogląd na czynność korzeni. Ziem ia hum usow a g ru n ­ tu leśnego zam ieszkiw ana je s t przez g rz y ­ by, k tó re obdarzone są zdolnością o dżyw ia­

nia się substancy jam i w ęglow em i i azoto- wemi szczątków organicznych, przew ażnie roślinnych. D rz ew a leśne, k tó re tój zdol­

ności nie posiadają, k o rz y sta ją z własności grzybków hum usow ych, w stępując z niem i we współkę i za ich pośred n ictw em w y cią­

gają. z ziemi cenny m a te ry ja ł, służący do ich odżywiania. R ośliny, nie obdarzone m ycorhizą, pobierają z g ru n tu sole saletrza- ne, stanow iące p ro d u k t ostatecznego roskła- d u szczątków roślinnych.

A zatem o ile drzew o zaw dzięcza swoje pożyw ienie bespośrednio grzybow i, p o w in ­ no ono być rosp atryw ane ja k o pasorzyt, za­

m ieszkujący n a grzybie. P o n iew aż je d n a k

grzyb zachow uje się czynnie p rzy pow sta­

w aniu m ycorhizy, przypuszczenie o zw y­

kłem pasorzy tnictw ie pow inno być tu w y­

kluczone i zjaw isko w mowie będące p rz ed ­ staw ia raczej praw dziw ą sym bijozę. J a k ą korzyść osięga grzyb z tćj w spółki, pow ie­

dzieć tru d n o . N iepraw dopodobnem je st, ażeby grzy b o trzy m yw ał od drzew a p ro d u ­ k ty asym ilacyi w ęgla z pow ietrza, albow iem w hum usie znajd u je się niew yczerpany za­

pas zw iązków w ęglow ych, k tó re g rzy b m o­

że pobierać w espół ze zw iązkam i azotow e- mi. Zresztą przynajm niej odnośnie do m y­

corhizy k orzeniów k i (M onotropa) pogląd tak i m usi być z góry w ykluczony, poniew aż korzeniów ka, jak o ro ślin a bezchlorofilow a nie posiada m ożności p rzy sw ajan ia w ęgla atm osferycznego, a tem sam em i p ro d u k o ­ w ania substancyi o rganicznej. M ożnaby przy pu ścić, że cała korzyść, ja k ą g rz y b od­

nosi z owój w spólki, polega na dostarczaniu mu przez korzenie w ygodnego locum, a za­

tem n a t. zw. pasorzytnictw ie p rzestrzenio - wem (R aum parasitism us): za dostarczanie m a te ry ja łu odżyw czego roślina w yw dzięcza się swemu w spólnikow i m iękiem podłożem swoich korzeni, n a którem grzyb może się szybciej ro zrastać, aniżeli śród chropaw ych ziarn ziem i. A być może, że grzyby, tw o­

rzące z korzeniem m ycorhizę, przygotow ują sobie ucztę z zam ieszkiw anych przez się korzonków , k iedy te po skończeniu swojej funkcyi o b um ierają narów ni z innem i ko­

rzonkam i drzew a. B yłaby to pew na n a ­ g ro d a za cenne w spieranie, doznaw ane przez k orzo n k i za życia.

iS. Grosglik.

AKADEMIJA UMIEJĘTNOŚCI

W K R A K O W IE .

Posiedzenie K om isyi antropologicznej.

Dnia 29 Marca odbyło się posiedzenie Komisyi antropologicznej Akademii um iejętności w Krako­

w ie pod przewodnictwem dra J . Majera. Po od­

czytaniu i przyjęciu przez obecnych protokułu z posiedzenia poprzedniego, sekretarz Komisyi, dr Kopernicki, w yraża ubolewanie nad obojętnością

(13)

N r 17. W SZECHŚW IAT.

ogółu lekarskiego w kw estyi d o starczan ia w iado­

m ości „o objaw ach życia płciow ego u niew iast rozm aitego stan u i narodow ości'1. Pom im o u ła ­ tw ienia pod ty m względem ze stro n y K om isyi przez rozesłanie gotow ych n a te n cel formularzów, na 800 zaproszonych do w spółpracow nictw a lekarzy, zgłosiło sig zaledw ie k ilk u n astu , z których d o star­

czyło w iadom ości tylko dwu: d r O ettinger (200) i d r H ryncew icz (400). O becni na posiedzeniu dr B uszek i d r prof. Zuszczkiew icz obiecują, w pły­

w em swym pom iędzy lekarzam i poruszyć ich dzia­

łalność pod ty m względem . N astępnie, tenże se­

k re ta rz zaw iadam ia obecnych o stan ie w ydaw ni­

ctw a K om isyi, X III tom u Z b io ru w iadom ości do antropologii krajow ej. D ruk działu trzeciego po­

stępuje znacznie, do dwu zaś działów pierw szych m a te ry ja ły są zapew nione w p racach pp. Dowgir- da i N eym ana, oraz w spraw ozdaniu członka Ko­

m isyi G. Ossowskiego. P rzed staw ia n astęp n ie d ar n ad esłan y do zbiorów paleoetnologicznych Komi­

syi od p. M. K uścińskiego z Lepelskiego (Inflan­

ty ), składający się z siedm iu paciorków szklanych, je d n e j b ran so lety bronzow ej i siekierki kam iennej znalezionych w części w k u rh a n ie lepelskim , a w czę­

ści luźnie na polach wsi Zawidziczek. Z prac przeznaczonych dla w ydaw nictw kom isyjnych n a ­ desłali: Czesław N eym an „Z ap isk i archeologiczne z Podola o grodziskach z nad Bohu i o cm enta­

rzyskach pod W in n icą11, z dołączeniem opisu ba­

dań dwu k u rh an ó w , z odnośnem i do tój p racy planam i, szkicam i i t. p. ry sunkam i; p. K. P uław ­ ski zapow iedział n ad esłan ie opisu gro b u podpły- towego i k u rh an u , zb ad an y ch w okolicy G ródka;

d r O ettinger, 105 k a rte k o objaw ach życia p łcio ­ wego u kobiet; Dowojno-Sylw estrowicz, o św iecz­

n ik ach do ośw iecania łuczyw em n a Żm udzi i L i­

tw ie; J . Leszczyszak za p o śred n ictw em p. Iw ana F ra n k a , 165 krakow iaków i 68 in n y c h pieśni gó­

ra li rusk ich ze wsi B iliezyna w G orlickiem ; p. Ma- jeran o w sk i, w iadom ości etnograficzne o ludzie p o l­

skim w e wsi W esołej; I. Kulesza, opis obrzędów w eselnych i pogrzebow ych w Chodowicach pod S tryjem : p. Zofija Rokosow ska z Jurkow szczyzny, nowy zb ió r m ateryjałów etnograficznych: a) o ro ­ ślinach używ anych w m edycynie i w p rak ty k ach p rzesądnych (z okazam i sam ych roślin) i b) 113 p ieśni w eselnych, 269 przysłów i 30 bajek ludo­

w ych; Iw an F ra n k o , ręk o p ism „P rzysłow ia ludu rusińskiego w G alicyi i B ukow inie1', złożone z 1450 przysłów , dykcyj, zd a ń i t. p. ułożonych alfab ety ­ cznie; w reszcie pp. d r J . K arłow icz i prof. Bau- douin de C ou rten ay nad esłali zbiór 1 740 m elodyj p ieśni litew skich, spisanych przez ś. p. Juszkiew i- cza z K azania. Członkow ie w y rażając w szystkim ofiarodawcom i autorom uznanie w dzięczności za*

ta k cenny i płodny w yraz ic h pam ięci o nauko­

w ych celach Komisyi, postanow ili d a ry dołączyć do zbiorów, a z p ra c n ad esłan y ch zrobić odpow ie, dni u ż y te k w p u b lik acy jach kom isyjnych. Co się zaś tyczy zbioru przysłów I. F ra n k a i m elo d y j ze­

b ra n y c h przez ś. p. Juszkiew ieza, to w obec szcze­

gólniejszej w artości naukow ej ty ch p ra c p o sta n o ­

wiono nad sposobem w ydania pierwszej zastano­

wić sig szczegółowo n a przyszłam posiedzeniu, a pracę ostatnię polecono do p rzejrzenia szczegó­

łowego przew odniczącem u drow i M ajerow i wspólnie z p. O. K olbergiem w celu n ak reślen ia planu jej p ublikacyi i obm yślenia na te n cel osobnych śro d ­ ków.

Z kolei porządku dziennego, członek Komisyi G. Ossowski, zdaw ał spraw ę z badań, dokonanych z polecenia K om isyi podczas ubiegłego lata. O b­

szarem tych b ad ań były północne okolice Biało- cerkw i. Skreśliw szy o braz topograficzny i c h a ­ ra k te r budow y gieologicznej badanej m iejscowości’

spraw ozdaw ca przedstaw ił sporządzoną przez sie­

bie m apę archeologiczną w yjaśniającą rozmiesz­

czenie na tej przestrzeni zabytków przed h isto ry ­ cznych, a następnie i w yniki b adań dokonanych w k u rh an ach w Stanisławce, Sokołówce, L osiaty- nie i K iryłówce, oraz na szańcu łosiatyńskim i w osadzie Z ariczju. W e w szystkich b adanych k u r­

h a n a c h znaleziono groby ze szkieletam i, których położenie było przew ażnie nienaturalne. W k u r­

hanie łosiatyńskim kości szkieletu pokryte były czerw oną fa rb ą żelazistą, a w lewej jego dłoni znajdow ał się odłupek kościany w kształcie szy­

dełka. Obok n iek tó ry ch szkieletów, przy głowie lub w nogach stały naczynia gliniane, przew ażnie zdobione pięk n ą o rnam entyką. P rz y szańcu łosia­

ty ń sk im znajdow ano niejednokrotnie ro zm aite wy­

roby kam ienne, z k tó ry ch cztery (siekiera, m łot i p acio rk i z łu p k u kaolinow ego) spraw ozdaw ca zdobył do zbiorów kom isyjnych. N ajcenniejsze je ­ d n a k zdobycze uzyskane ty m razem zostały na obszarze osady przedhistorycznej w Z ariczju, le­

żącej n a p raw y m brzegu rzeczułki K am ionki (do­

pływ rz. Rosi), naprzeciw M azepiniec, na g ru n ­ tach wsi W ielkie-Połow eckie. T am bow iem , p o ­ m iędzy licznem i, pom niejszego znaczenia, zabyt­

k am i p rzedhistorycznem i, znalezione zostały for­

m y służące do odlew ania przedm iotów bronzow ych (celtów, grotów włóczni i grotów strzał). F orm y te, w yrobione z m iejscowego gnejsu, w ystępują j a ­ ko pierw sze dotychczas poznane św iadectw a istnie­

n ia w k raju m iejscow ej odlew ni przedhistorycznej wyrobów bronzow ych.

W końcu, złożył spraw ozdaw ca doręczone mu do zbiorów kom isyjnych przez rozm aite osoby d a ­ ry , m ianow icie: od p. J. Rulikowskiego głów kę k a ­ m ien n ą m aczugi znalezioną w H orodnie we W ło- d zim ierskiem , p iłk ę krzem ienną znalezioną n a po­

lach wsi H oniatycz w Hrubieszowskiem, g ro t że­

lazny dzidy pochodzący z Kaniow skiego i rękojeść miecza żelaznego in krustow aną sreb rem z Głucho- wiec w Berdyczow skiem ; od Ks. W ł. Siarkow skie- go, g ro t dzidy i daw ną kulę m etalow ą, pochodzą­

ce z pod O grodzieńca w O lkuskiem .

P o w yczerpaniu ożywionej dyskusyi n ad p rz e d ­ m iotem tego spraw ozdania, w k tó rej b rali udział liczni członkowie Komisyi, posiedzenie zostało zam ­ knięte.

G. O,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Projekt jest współfinansowany z Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach programu operacyjnego KAPITAŁ LUDZKI Odpowiedzi do zestawu do samodzielnego rozwiązania:1. Składowe

Jeżeli zapylenie przez owady nie uda się, roślina radzi sobie wyjątkowo I sam a, gdyż znamię rozwija się dopiero w kil- ' ka godzin po rozwinięciu się

D opóki optyka P tolem eusza nie b y ła znaną, sądzono, że A lhazen niew iele więcój zro b ił nad przełożenie tego dzieła, okazało się wszakże, że wiele

— Analiza widmowa barwników

Otóż w yspy te po upływ ie pewnego czasu pokryw ają się przepyszną roślinnością i to najczęściej nieznaną w danej miejscowości, a dającą się odnaleść

ne rysunki, zdjęte są w łaśnie z takich obser- wacyj. W a lk a ta kończy się uzdrow ieniem organizm u, jeżeli białe ciałka są silniejsze i mogą pochłonąć

prowadzić aż do źródeł Okandy, pobocznej rzeki Ogowa, które mają się znajdować w wielkiem jeziorze, ale przy ujściu rzeki Iwindi musieli się cofnąć. Zbadali

Przypatrując się rozmieszczeniu p ta ­ ków tych na wyspach Azorskich, dziwić się należy, iż im dalej na zachód, tem bardziej zmniejsza się liczba gatunków,