.M 17. Warszawa, d. 28 Kwietnia 1889 r. T o m V III.
j^-dres ZESeciaiscsri: 3<^xałs:oT77-sls:Ie-l=rzed.iaaieście, 3>Tr 8 6 .
■—■■■....■■■■■ - '■ — 1 ■' " 1 ■ i- »■■■■■
0 WĘDRÓWKACH PTAKflW.
P ta k i odznaczają się najw iększą ru c h li
wością. w całym świecie zw ierzęcym , p rz e
la tu ją bardzo szybko w ielkie p rzestrzenie i znaczna ilość ich gatunków , odbyw ając w ę
drów ki w pew nych porach, mniój lub wię
cój reg ularne, przenosi się do klim atów zu pełnie odm iennych i bardzo odległych. W ę dró w k i te od daw nych czasów zw róciły na siebie uw agę, naw et ludów n a bardzo n i
skim stopniu cyw ilizacyi stojących. M ało je d n a k dotąd są zbadane sposoby ich odby
w ania i w szelkie tow arzyszące im okolicz
ności, ja k rów nież słabo są pojm owane przyczyny w yw ołujące te wędrówki.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."
W Warszawie: rocznie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową-, rocznie „ 10 półrocznie „ 6 Prenum erow ać m ożna w R ed ak cy i W szechśw iata
i we w szystkich k sięg arn ia ch w k ra ju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b. dziek.
Uniw., mag.K. Deike, mag.S. Kramsztyk,W łvKwietniew- ski, W. Leppert, J . Natanson i mag. A. Sldsarski.
„W szechświat*1 p rzyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jak ik o lw iek zw iązek z n au k ą, n a n astępujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera sig za pierw szy ra z kop. 7*/a
za sześć n astępnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
Żćra^w. Czapla.
258 W SZECH ŚW IA T. Nr 17.
Z adanie to nie je s t łatw e i dopóty niem o- żebne, dopóki nie p rz y jd ą w pom oc o bser
w acyje na bardzo licznych p u n k tach kuli ziemskiej urządzone i sum iennie w edług rozumnie obm yślanej in s tru k c ji w y k o n y wane, czem w łaśnie m a się zająć m iędzyna
rodow y kom itet ornitologiczny, od la t k ilk u zorganizow any. W szelkie dotychczasow e obserw acyje, k tó ry ch w lite ra tu rz e nauko
wej je s t ju ż niem ała liczba, są ja k b y izolo
wane, n iejed n o stajn ie prow adzone, a przeto niezdolne do p rz ed staw ien ia kw estyi w na- leżytem świetle.
Pi-zyczyny w yw ołujące podróże ptaków w ędrow nych rozm aicie są tłum aczone; zdaje się je d n a k , że tu dw a następujące czynniki najw ażniejsze, je ż e li nie w yłączne, m ają znaczenie. O strość k lim atu , a więcój jesz
cze b ra k pożyw ienia przez zim ę w k ra ja c h północnych, zm usza w szystkie g atu n k i d e lik atniejsze i niem ogące się k arm ić p ro duktam i w tej porze tam przy stępn em i, do przeniesienia się w stro n y cieplejsze, gdzie zn a jd ą obfitość w łaściw ego dla siebie poży
w ienia; w racają zaś na północ d la w yp ro
w adzenia potom stw a, tam bow iem zn ajd ą się w szelkie w a ru n k i do tego celu niezbę
dne, a który ch b y brak o w ało w okolicach gorących, gdzie spędziły zimę.
N astęp u jąca okoliczność zdaje się p rze
m aw iać za tem i dw om a pow odam i. Ciąg jesien n y z pó łnocy n a p o łu d n ie odbyw a się pow olnie; p ta k i n a la tu ją w stro n y mniój zim ne, za trzy m u ją się po d rodze n a czas mniej lub w ięcej d łu g i w pew nych dogo
dnych m iejscow ościach, po pew nym czasie posuw ają się dalej, a na ich m iejsce p rz y b yw ają inne p a rty je . C iąg zaś w iosenny nierów nie nagiej się odbyw a, mało się gdzie za trzy m u ją w tej porze p tak i lecące na p ó ł
noc, chyba gdy nastąp i isto tn a niem oże- bność posuw ania się dalój.
P rz e z liczne p o k o len ia w y ro b ił się tak silny popęd do tych w ędrów ek, że z n a d e j
ściem ich term inów p ta k i te o bjaw iają n ie
zw ykłą niespokojność i zd a je się, że ja k a ś siła niew idzialna pop y ch a j e do podróży.
P ta k i naw et w k latk ac h hodow ane są w tym czasie bardzo niespokojne i tłu k ą się po n o cach. W iele ptaków w ędrow nych opusz
cza okolicę rodzinną, w porze, g d y jeszcze w szelkie w a ru n k i dozw alałyby dłużej po
zostać, przeciw nie zaś z wiosny n alatu ją upornie w p orach najnieprzyjaźniejszycli i znaczny ich p ro c en t z tego powodu p rze
pada.
W iadom o oddaw na, że są pew ne drogi, po k tórych ptastw o w ędrow ne k ieru je się w swych podróżach, nie s ą o n e je d n a k do
kładnie znane. Nowsze spostrzeżenia do
starczają ciągle now ych pod tym względem w skazów ek, lecz idzie to bardzo powolnie i bez jed n o stajn eg o , dobrze obm yślanego planu. N ajlepiej dotąd wiadome są pewne drogi, po których k ie ru ją się p tak i wodne i brodzące, ale nie w szystkie są jeszcze zn a
ne i ich znajom ość nie je s t z innem i podo- bnem i porów nana. Na k ierunek tych dróg w pływ ają głównie: kształt krajów , dolin w ielkich arte ry j w odnych, brzegów m or
skich, łańcuchów gór po drodze sp o ty k a
nych i t. p. D la ptak ó w lądowych p rz y b y w ają jeszcze do tego wąskie przesm yki m ię
dzy m orzam i w ew nętrznem i. Zdaje się j e dnak, że n ie wszystkie p tak i, a m ianowicie lądow e, trzy m ają się w ielkich d róg pod o
bnych, w ielka liczba, szczególnie d ro bnych lądow ych, posuwa się w rosproszeniu w zdłuż całój szerokości lądów i przebyw a wielkie przestrzenie p raw ie niepostrzeżenie.
Znaczna ilość ptaków w ędrow nych leci no cami i z tego pow odu tru d n e są do sk o n tro low ania. W tym ostatnim razie latarn ie m orskie mogą niem ałe oddaw ać usługi, sprow adzają bowiem swem św iatłem p rz e latujące w sąsiedztw ie stada, z których za
b ija się pew ien procent lub daje się łowić.
O w ielkich tra k ta c h ptastw a w ędrow ne
go, zn ajd ujący ch się w innych częściach św iata nie m am y w naszych stronach w yo
brażenia. Je d n a z takich dró g n a w scho
dzie A zyi przechodzi przez błota Sunga- czyńskie, otaczające brzeg wschodni jezio ra C h ank a, gdzie z głębi C hin n alatu je p ta stwo wszelkiego ro d zaju przez południow ą część M and żu ry i i pogranicze K orei. Ciąg ten zaczyna się, gdy jeszcze g ru b a w arstw a śniegu p ok ry w a okolicę i gd y silne m rozy nocami p anu ją, to je st w porze gdy p rz eb y w ają tam jeszcze p tak i przy b y łe na zimę z głębokiej północy. N alatu je ich tam co
raz więcój i tam oczekują p ory stosownej do puszczenia się w dalszą drogę. Z n asta
niem rostopów rospoczyna się nalot tłu m n y
Nr 17. W SZECHŚW IAT. 259 i w zwiększonój bardzo liczbie gatunków .
0 przelotach tam tejszych je n e ra ł P rz e w a l
ski podał bardzo ciekawe wiadomości w opi
sie podróży po k ra ju U ssuryjskim . P ow ia
da on, że tak a mnogość gęsi zalega całą, okolicę, że dość je s t położyć się gdziekol
wiek w suchój traw ie, w pewności, że nale
ci któreś ze stad kręcących się nieustannie po okolicy, a że w zw ykłych okolicznościach przelatu ją one bardzo nisko, nie dojrzą p ie r wej człow ieka, aż dopiero gdy tenże zerw ie się nagle na nogi. W ted y to gęsi przerażo
ne tem nagłem zjaw iskiem w ogrom nym nieładzie zaczynają się w zbijać pionowo w górę, a dw a dane strza ły w stosownej chw ili ubijają zw ykle k ilk a sztuk. N a strzał ten zryw ają się z ogrom nym krzykiem inne stada i p rz elatu ją w różnych kierunkach, dość więc położyć się znow uż w tem samem m iejscu, a niebaw em k tó re z nich tak samo nadciągnie. P . K alinow ski był później w tych samych m iejscach i potw ierdza zu
pełnie opow iadanie P rzew alskiego. N aj
liczniejszą z gęsi je s t tam m ały gatunek A nser ery th ro p u s (Gm.) u nas wogóle rz ad ki; z kaczek zaś je s t najliczniejszą ozdobna 1 duża cy ranka A nas glocitans G eorgi, k tó rej tam tak ie masy byw ają, że zagłuszają całą okolicę swym oryginalnym krzykiem kło-kło-kło, ciągle pow tarzanym .
Stam tąd ciągnie dalej p tastw o n ad rzeką S ungaczą do U ssuri, płynącej prosto p ra wie na północ do A m u ru , z tej dopiero osta
tniej rzek i ro z la tu ją się p a rty je na doliny różnych dopływ ów A m u ru i przez nie p o dążają w różne strony S yberyi północnej;
dalej więc n a północy nigdzie ju ż niem a tam tak wielkiego przelotu ja k im je s t sun- gaczyński.
D rugim w ielkim trak te m azyjatyckim je st okolica zachodnia, położona m iędzy W o ł
gą i jeziorem A ralskiem , o którój przelo
tach znajdują się bardzo ciekaw e szczegóły w książce m yśliw skiej A ksakow a, o polo
w aniu n a ptastw o w tym k ra ju .
W E u ro p ie n ajbard ziej interesującym , a m o
że najobfitszym trak te m przelotów je st B os
for. P . A lleon, francuski zapalony o rn i
tolog, który przez długie lata przebyw ał w T urcyi, a obecnie tam się osiedlił, podał nadzwyczaj ciekawe wiadom ości w Revue et M agazin de Zoologie o tam tejszych p rz e
lotach. P ta k i wszelkiego rodzaju, lądowe i wodne, zim ujące w A fryce, p rzelatują tam tędy przez pew ien ciąg czasu, dniem i nocą, w taldój ilości, że p raw ie stanow ią ciąg nieprzerw any i tru d n o je s t pojąć gdzie się zdołają pomieścić w ygodnie w lasach i błotach europejskich. M ianowicie u d e
rzała obserw atora obfitość orłów i innych ptaków drapieżnych. Z adziw iającą je s t tam także obojętność w zajem na ptaków w p o dróży, gołębie lecą obok jastrzębi, bociany i czaple obok orłów, n iezw racając na siebie żadnój uwagi i nieokazując żadnej obawy.
O bserw ato r nigdy nie w idział, aby ptak d rapieżny zaczepił innego p tak a, a n astę
pnie przekonał się przy zdejm ow aniu skórek z ptaków bitych na przelocie, że cały ich k anał pokarm ow y zupełnie je s t próżny, co dowodzi, że wogóle ptastw o nie p o trze
buje żadnego pokarm u w ciągu podróży i utrzy m u je się kosztem nagrom adzonego tłuszczu przed odlotem . P o przebyciu Bos
foru ud ają się one na półw ysep B ałkański, a stam tąd dopiero rozłączają się na inne podrzędne tra k ty , prow adzące na wschód i do E uro p y środkowój.
Rów nie interesującym zachodnim p u n k tem przelotów je st m ała w ysepka H elgo- land na m orzu Niem ieckiem. Tam to od trzydziestu lat osiadły ornitolog G aetke, prow adzi bardzo ścisłe obserw acyje ptaków p rz e lo tn y c h , pojaw iających się każdego dnia na wysepce i ogłasza spraw ozdania z tych spostrzeżeń, a mianowicie w ciągu k ilk u lat ostatnich w czasopiśmie „O rn is”, organie kom itetu ornitologicznego m iędzy
narodow ego. Nadzwyczaj ciekawe i p ou czające są re zu ltaty tych obserwacyj. D o
w iadujem y się z nich, że bardzo wiele g a
tunków , uważanych przedtem za miejscowe, nieodbyw ające żadnych dalszych przelotów , są także w pew nym stopniu wędrow^nemi.
N iktby naw et nie mógł przypuścić, że ta k a w ielka liczba p rzelatu je peryjodycznie do S kandynaw ii z wiosny, a stam tąd na stały ląd w jesien i obu wróbli, trzn ad li, sikor, m akolągiew , w ron, srok, gaw ronów , kaw ek a naw et i dzięciołów. N iktby także nie mógł spodziew ać się, że b ardzo rzadk ie g atu n k i na lądzie europejskim , j a k np. L in o ta fla- virostris p rzelatu je w w ielkiej obfitości ku południow i, a na wiosnę pow raca n a pół*
260
noc, d ziw na więc rzecz gdzie ona przez zi
m ę przebyw a, bo dotąd z n ik ąd niem a w ia
domości, aby się obficie pokazyw ała. Lecą.
także przez m orze p ta k i słabo lo tn e, j a k strzyżyki. D ow iadujem y się prócz tego z tych spostrzeżeń, że ru ch m iędzy p tak am i odbywa się przez cały rok, n aw et w śród lata i w środku zimy, aczkolw iek bardzo nieliczny w ciągu tych dw u ostatnich pery- jodów . P okazu je się także, że p tak i, k tóre nigdy u nas dla ostrości k lim a tu nie p oka
zują się przez całą zimę, tam się niekiedy pojaw iają i tam daleko wcześniej zaczynają ciągnąć na pobrzeża S kandynaw skie, aniżeli w nasze strony.
"Wszystkie te drogi są zrozum iałe, alb o wiem prow adzą m niej więcej prosto z p o łudnia na północ i odw ro tn ie, lecz sp ostrze
żono w czasach o statnich , że niek tó re g a
tu n k i lecą drogam i zu p e łn ie odm iennem i od ogólnych, n a k ła d a ją c znaczne odległości.
T akiem i gatu n k am i je s t k ilk a d ro bn ych azyjatyckich p tak ó w ow adożernych, ja k P h y llo p n eu ste borealis, P h y llo p n e u ste su- perciliosa i A n th u s gu stavi, k tóre p ra w d o podobnie doleciaw szy do U ra lu k ie ru ją się ku zachodow i i rossy p u ją się n a znacznej p rzestrzeni L ap o n ii rossyjskiój i szw edzkiej, dla odbycia tam lęgu. P raw d o p o d o b n ie tąż sam ą drogą w racają w jesien i do U ra lu , a stam tąd z a w rac ają k u południow i, gdyż g a tu n k i te nie b y w ają w cale spostrzegane ani w E u ro p ie środkow ej i południow ej, ani też n a zim ow isku w A fryce.
P o d o b n y p rz y k ła d p rz ed staw ia dziw onia, C arpodacus e ry th rin u s, p rz y la tu ją c a do nas w małej liczbie n a lęg, niew ątpliw ie ze w schodu i dopiero w połow ie M aja; zn ik a zaś naty ch m iast po odchow aniu potom stw a.
Że p rzy b y w a ze w schodu i leci na zim ę do A fryki p ołu dniow ej, przem aw ia ta okolicz
ność, że p ta k ten n ig d y nie b y ł spostrzeżo
nym w A fryce. P u s ty n n ik , o którym pi
sałem poprzednio, w ę d ru je także ze wscho
du, lecz w w yjątkow ych i w bardzo rz a d kich m igracyjach.
K ra j nasz, podobnie ja k ca ła praw ie E u ro p a środkow a nie p rz ed staw ia żadnego w ielkiego tra k tu dla p tak ó w w ędrow nych, naw et p tak i w odne i brodzące p rz e la tu ją po drogach podrzędnych, a w większej czę
ści ta k ja k w ielka większość ptaków łądo-
wych ciągną rossypane przez całą szerokość k raju . D w ie w iększe arte ry je w ędrów ki ptaków w odnych i brodzących przedstaw ia
ją doliny W isły i N iem na, lecz i te dwie nie są szczęśliwie położone i głów ne m ają zna
czenie w przelocie jesiennym , ja k o u cho
dzące do B ałty k u , n a ciągu zaś wiosennym bardzo m ałe m ają znaczenie.
P rz e lo t wiosenny zaczyna się u nas zw y
kłe w połow ie L u teg o , bardzo rzadko wcze
śniej, a dość często z powodów k lim a ty c z
nych o w iele później; trw a do połow y M aja dla g atu nk ów najpóźniej do nas p rz y la tu jący ch i te to g a tu n k i trzym ają się najstałej
swych term inów . Jesien n y p rzelo t rospo- czyna się bardzo nieznacznie i bardzo w cze
śnie od m ałej liczby g atun kó w brodzących i w odnych, k tó ry ch stare osobniki, a m ia
nowicie samce gatun kó w wcale niegnież- dżących się w naszych stro nach , pok azu ją się pojedyńczo lu b w m ałych stadkach w drugiej połow ie C zerw ca i przez ciąg L ip ca są rzad kie. P rz y końcu tego o sta
tniego m iesiąca n iek tó re z ptaków tych działów zaczy nają n alaty w ać g rom adnie, stare w raz z młodemi; n iek tó re dość długo u n a s zabaw iają, a potem stopniow o znika
ją . In n e znow uż rod zaje ptaków tychże sam ych działów , późno ciąg je sie n n y rospo- czynają. O stateczn e term in y odlotu p ta ków wcześniej nasze stro n y opuszczających, są mniej więcej stałe, przeciw n ie zaś późno o dlatu jących są b ardzo niestałe, gdyż są za
leżne od stanu atm osferycznego, a m iano
wicie od w cześniejszego lu b późniejszego zam arznięcia wód i pokrycia g ru n tu śnie
giem.
P ie rw sz e do nas przy latu ją: skow ronek, gołąb leśny i szpak, w krótce po ty ch zw ia
stu nach w iosny zaczynają się pojaw iać: sko
w ronek leśny, zięba, pliszka siw a, kania i czajka; po nich idą: słom ka, bekasy, brodź- ce, gęsi, różne g atu n k i kaczek i t. p. K u k u łk a p o jaw ia się zw ykle gdy liście zaczy
n a ją się na drzew ach rozw ijać, niekiedy j e dn ak w w iosny spóźnione p rz y la tu je , ja k to mówią, do nagich jeszcze lasów. P lisz k a żółta p rz y la tu je o w iele później niż siwa, w porze g d y m uraw y zaczynają się zielenić;
p raw ie rów nocześnie zjaw ia się jask ó łk a dym ówka, nieco późniój oknów ka i grzebie- lucha; ry bo łó w k i po jaskó łk ach ; późnemi
Nr 17.
W SZECH ŚW IA T.
WSZECHŚW IAT. 261 przybyszam i są: m uchołów ki, kraska, wilga,
tu rk aw k a, przepió rka i chróściel, pierwsze z nich p rz y la tu ją dopiero gdy lasy są ju ż dobrze rozw inięte, dw a ostatnie gdy traw a i zboże o tyle podrosną, że p ta k i te mogą się w nich ukryw ać. O statniem i u nas z p ta ków p rzelotnych są je rz y k i dziwonia, bo te dopiero u k azu ją się w połow ie M aja.
C iąg jesienn y rospoczynają w naszych stronach, ja k się wyżój pow iedziało, n iek tó re biegusy, a m ianow icie T rin g a variabilis, którego pojedyncze stare samce uk azu ją się na brzegach wód w drugiój połowie C zer
wca i to bardzo rzadko, następnie przez L i piec spotyka się j e czasam i nad W isłą i nad innem i większemi wodam i. P rz e lo t tego biegusa w większój liczbie, złożony z p ta ków m łodych i sam ic zaczyna się dopiero w drugiój połow ie W rześn ia, najliczniej- szym je s t w początku P aźd ziern ik a i trw a, zm niejszając się ciągle liczebnie, p raw ie do końca tego miesiąca. Nieco późniój zaczy
na się w ędrów ka biegusa m ałego, T. m inuta, niekiedy rów nie obfita ja k poprzedzającego i kończy się o w iele prędzój; samców wcze
śnie przelatu jący ch nigdy u nas nie w idzia
łem. In n e dwa g atu n k i, T rin g a subarquata i T. tem m inckii, zaczynają się dopiero p oka
zyw ać pojedynczo lub po k ilk a osobników ponad kałużam i i zalew am i w śród błot i łąk przy końcu L ipca, to je s t w początkach cią
gu bekasów, brodźców i kuligów i są w ogó
le nieliczne aż do końca przelo tu jesien n e
go. Co się zaś tyczy pierw szego z tych dwu gatunkó w , zaw sze tylko spotykałem młode, a nigdzie nie zdarzyło mi się w idzieć starego p tak a krajow ego. P rz y tój sposo
bności w ypada nadm ienić, że w ciągu wio
sennym praw ie się ich nie w iduje, chociaż niew ątpliw ie w wielkiój także liczbie tędy p rz elatu ją, lecą bowiem nocą i nieraz sły szałem ich głosy w p o w ietrz u na znacznój przestrzeni rosproszone, po czem m ożna b y ło wnosić, że stada te były bardzo liczne;
nigdy zaś nie zapadają.
P rz e lo t brodźców (T otanus) z północy rospoczyna się odrazu grom adnie w po ło wie L ip ca i trw a krótko, n iek tó re tylko g a tu n k i p rzez dłuższy czas się u nas p o k az u ją , a m ianow icie T otanus glottis, k tó ry
w małój liczbie zostaje do końca W rze
śnia.
Dość je st obfity u nas przelot jesienny bekasów. Z tych najliczniejszym i najd łu - żój trw ającym je s t kszyka (Scolopax gaili- nago), gnieździ się on w rosproszeniu po całym k ra ju , naw et w p arach odosobnio
nych po bardzo m ałych bagienkach. P r z y latu je w samym początku rostopów i ros- prasza się po m iejscach lęgowych. L ecące zaś dalój n a północ szybko p rz elatu ją i n ie k tó re tylko na krótk i czas zatrzym ują się na naszych łąkach i bagnach. W pow rocie n alatu ją w końcu L ipca w raz z dubeltam i i przez cały koniec lata i jesień obficie się z n a jd u ją na naszych błotach, bardzo różno
rodnych; w samym końcu P aźd z ie rn ik a są jeszcze bardzo liczne i w ydalają się dopiero ostatecznie, gdy mróz i śnieg znagli je do tego.
D u belty pojaw iają się w krótce po kszyku i u d ają się niebaw em na błota lęgowe, n ie liczne w k ra ju , położone we wschodniój części, w innych stronach k ra ju wcale się ju ż nie wywodzą. W ędrujące dalój na p ó ł
noc popasają w niewielkiój liczbie po wil
gotnych łąk ach krajo w y ch, długo się n a miejscu niezatrzym ując; spotyka się je j e dnak sporadycznie do połow y M aja. W koń
cu L ipca n a la tu ją w pow rocie stada na łąki wilgotne, lecz niezbyt grzęekie i bagna k r a jo w a specyjalnie przez nie ulubione, gdzie
w ypasają się na dalszą podróż do d. 20 S ier
pnia lub nieco dłużój; w drugiój połow ie tego m iesiąca są ju ż bardzo rzad k ie na na
szych błotach, a przez cały W rzesień p r a wie się ich nigdzie nie spotyka. Dopiero w samym końcu tego m iesiąca ma miejsce drug i p rzelot dubeltów , zapew ne gnieżdżą
cych się n a dalekiój północy; n iektóre z nich zatrzy m u ją się w m iejscach obfitujących w żer, lecz nie n a tak zw anych b ło tach du- belcich, na któ ry ch inne się w ypasały na poprzednim ciągu, lecz w m iejscach n ie
spodziew anych, stosownie przygotow anych przez deszcze jesienne, to je st gdziekolw iek, n a lada jak im skraw ku łąki p rzy krzak ach, w sm ugach w ilgotnych zarośli m iędzy p o lam i, na ściernisku w śród pola, na bagnie niezby t wilgotnem , lub na kępiastem p a stw isku przez bydło w ydeptanem . C iąg ten trw a tylko k ilk a dni i potem ju ż ich wcale nie widać.
M ały bekasik zwany ficlauzem je s t tylko
262 W SZECH ŚW IA T. Nr u nas ptakiem przelotnym w dw u porach
w ędrów ek. Z w iosny rów nocześnie z kszy
kiem nalatuje m ałem i stadkam i i zapada na łąkach i bagnach w m iejscach mocno za la
nych; spotyka się go przez cały K w iecień i często naw et do połow y M aja. D ość d łu go zatrzym uje się na m iejscu i ta k się w y
pasa ja k w jesieni. W pow rocie p rz y la tu je dopiero w dru g iej połow ie W rześn ia i zo staje dopóki bło ta nie zam arzną. G nieź
dzi się u nas tylko w yjątkow o i w bardzo małój liczbie.
O ba przelo ty słom ek są u nas nieliczne i stają się coraz słabszem i z powodu znika
nia lasów, które za naszej pam ięci zalegały jeszcze ogrom ne p rzestrzenie, g dy tym cza
sem tuż obok na P olesiu , n a P o d o lu ros- syjskiein i galicyjskiem i dalej jeszcze na wschód w M ałorossyi i w okolicach M oskwy je s t tr a k t tłum nego ich przelotu. P rz y la
tu ją one koło połow y M arca, skoro tylko śniegi na dobre ginąć zaczynają, zapadają po lasach i zaroślach, gdzie o dbyw ają ciągi w ieczorne i ranne; następ n ie w iększość ich wynosi się dalej n a północ n a całą p orę lę gową, a w ielka m niejszość osiedla się na lęg w niektórych lasach k ra jo w y ch , a m ia
nowicie w okolicach błotnistych. P rz e lo t pow rotny zaczyna się w końcu W rześnia i trw a do m rozów i śniegów. N a tym ciągu jesien nym zapad ają wszędzie na dzień po krzakach, lasach, w zaroślach łąkow ych, w ogrodach, a naw et w polach po m iedzach zarosłych krzakam i. W m iejscach dogo
dnych zw y k ły się po k ilk a dni za trzy m y wać.
Cel tak zw anych ciągów w iosennych sło mek je st niezrozum iały, nie można bowiem odnosić tych ew olucyj rann y ch i w ieczor
nych do sp raw y godow ej, albow iem w ia
domo, że p ta k i te w m iejscach lęgow ych zgrom adzają się na to k i bardzo podobne do tłum nych toków dubelta. M nie się zdaje, że ciągi nie mogą m ieć innego celu ja k ty l
ko dla użycia ru c h u po całodziennem p rz e byw aniu n a ziemi, o sam ym zm ierzchu gdy ju ż nie są w ystaw ione na napaść jastrzę b i.
C ała ta spraw a, bardzo dobrze m yśliwym znana, odbyw a się w ten sposób, że w kilk a m in u t po zachodzie słońca słom ki p rz e la tu j ą w różnych k ieru n k a ch n ad sam ym lasem w ydając m onotonne, m iarow e chrapnięcie,
(lwa lu b trz y razy w k ró tk ich odstępach po sobie n astępujące i przegrodzone od seryi następującej chrapnięć cieniutkiem gw iz
dnięciem. L a ta ją tak do samój nocy i czę
sto do tak spóźnionej po ry , że ich dojrzeć niepodobna. P a n o p rz ed wschodem słońca toż sam o się odbyw a, lecz po większej części tak wcześnie, że p tak a trudno w pow ietrzu dopatrzyć. Spotykające się n a ciągu słomki zw ykle za sobą się ug an iają i pogw izdują, lecz w krótce się ro z la tu ją i każda w inną stronę podąża. C iąg ten odbyw a się przez całą porę lęgow ą i naw et znacznie dłużej.
G dy sam ice siedzą ju ż na jajac h , samce ty l
ko ciągną, okoliczność więc ta popiera ta k że zdanie, że ciągi słom ek nie m ają zw iązku ze spraw ą m iłosną, tem więcej, że ciągną naw et wieczoram i w porze przelotu je sie n nego, lecz bez chrapania.
(id. ć. nast.).
W ła d ysła w Taczanowski.
0 PRZYSZŁOŚCI MATERYI.
Według odczytu
p r o f e s o r ® , H ie o p o ld - a , IP fa.T a.n .d.lera.
P rac e analityczne chem ików pozw oliły nam poznać istotn y skład sko ru py ziem skiej.
G dyby naw et oczekiwać należało, że liczba 72 pierw iastkó w znanych nam obecnie zo
stanie pow iększoną przez dalsze odkrycia rzad k ich ciał, to jed n ak ż e z dostateczną pew nością przyjąć możemy, że uw agi ch e
m ików nie uszedł żaden pierw iastek z n a j
du jący się na ziem i w znaczniejszej ilości.
I w nętrze ziemi, pomimo znaczniejszego swego ciężaru właściw ego, nie zaw iera chy
ba w większej ilości ciał, k tó ry ch ślady przy n ajm n iej nie m iałyby się znajdow ać w skałach w ybuchow ych. G dy w reszcie zarów no analiza kam ieni m eteorytow ych j a k i widm owe b adanie słoiica doprow adzi
ły nas do w niosku, m ającego za sobą wiele praw dopodobieństw a, że cały nasz u k ład słoneczny istotnie złożony je s t z jed n y ch
Nr 17. W SZECHŚW IAT. 263 i tych sam ych pierw iastków , przeto u sp ra
w iedliw ieni jesteśm y do przeniesienia na całkow ity zapas m ateryi wniosków dośw iad
czalnych, zaczerpniętych przy b adaniu m a
teryi w naszych pracow niach.
Na czele zaś tych wniosków stoi prawo niezniszczalności m ateryi.
J a k wogóle wszelka m atery ja , tak i cał
kow ity zapas ciał na naszej ziemi nie m o
że uledz zm niejszeniu; n astąpić może je d y nie pow iększenie przez m asy m eteorytow e.
Pom ińm y to ostatnie, a w takim razie wszel
kie zm iany m ateryi ziem skiej dadzą się sp ro wadzić jed y n ie do zmian w położeniu i u g ru pow aniu, do stanu ciągłego ruchu.
Grdy wszakże m atery ja n a ziem i ab so lu tnie zginąć nie może, to jed n a k ż e nie jest jeszcze przez to w ykluczoną możliwość, że może ona zginąć dla celów i dążności lu d z
kich, oraz dla po trzeb życia organicznego;
to znaczy, że m ogłaby ona znaleść się w ta
kiem ugrupow aniu, w tak im stanie, w k tó rym będzie d la nas zu p e łn ie bezużyteczną.
P rzedew szystkiem więc zbadajm y nastę
pujące pytanie: „C zy gospodarstw o p rz y ro dy tak je s t urządzone, że m ateryja, k tó ra raz służyła do pew nego celu, może nieskoń
czoną liczbę ra zy do tegoż samego celu być użytą?” Czy te ”, przeciw nie, zbliżamy się do pew nego stan u granicznego, któ ry poło
ży kres podobnem u o d naw ianiu użyteczno
ści m ateryi, tak, że ta ostatnia, jak k o lw iek całkow icie istnieć będzie, jed n ak że dla n a szych celów w artość swą ju ż utraci?
R ozum ow anie to powiążmy naprzód z w y
padkam i konkretnem i. O d niepam iętnych czasów człow iek szpera w w nętrznościach ziemi i zb iera m etale. O lbrzym ie ilości że
laza zostają corocznie w ytapiane z ru d , ró wnież duże ilości w ydobyw am y m iedzi, cy
ny, cynku, ołowiu, srebra. Z gruntów n a pływ ow ych zb iera człow iek od tysiącoleci złoto. L ecz rę k a w ręk ę z tą czynnością grom adzenia idzie rozpraszan ie, a przez to stra ta w artości tych mas m etalow ych. C ał
kow ite żelazo wreszcie zam ienia się na rdzę, a utw orzony w ten sposób tlennili żelaza w najw iększćj części w ypadków je s t dla nas bezpow rotnie stracony. M iedź i cyna, k tóre skup iam y w p rzedm iotach bronzo- wych, posągach, dzw onach i arm atach, zda
ją się n a wieczne czasy mieć istnienie u trw a
lone. Lecz i dla tych mas m etalowych na
dejdzie czas, kiedy późniejsze pokolenia z zasypanych rum ow isk w ykopyw ać będą zniszczone szczątki p aty n ą p ok ry te. U tle
nienie i rosproszenie stanie się w końcu udziałem wszystkich tych m etali.
Również i m etale szlachetne, nieulegają- ce dobrow olnem u utlenianiu, a zb ieran e przez nas, także powoli zostają ro z p ra szane.
Ilości sreb ra i złota, zużyw ane corocznie w przem yśle na przedm ioty ozdobne i na wszelkiego ro d zaju pozłacania, tracone p rz y zużyw aniu się monet, w ynoszą tysiące kilo
gram ów '). Pom yślm y ty lk o o olbrzym ich ilościach złota m alarskiego, zużyw anych na złocenie ram , na dekoracyje sufitów i ścian, na tapety, w yroby g lin ian e i t. d. N iepo
m iernie duże ilości srebra, a także złota z o stają zużyw ane i rozpraszane w przem yśle fotograficznym 2).
B ezporów nania w znacznie w iększym je szcze stopniu występuje ta rozpraszająca działalność ludzka co do w ęgla i soli k u- chennćj, z których pierw szy przez spalenie pow raca do atm osfery, d ru g a zaś rozproszo
ną zostaje w w odach i w nieznacznćj tylko części znów się pojaw ia ja k o sól m orsk a 3).
*) W A ustryi w roku 1872 przerobiono z ło ta za przeszło 3 m ilijony złotych reńskich, a sre b ra aa 2,7 m ilijonów zło ty ch . W samej A nglii w roku 1869 zużyto do ozdabiania w yrobów glinianych złota za przeszło 350000 — 400000 talarów . Cał
kow ity w ydatek w postaci szlachetnych m etali w przem yśle ornam entacyjnym , dalej przy zuży
w aniu sig i p rzetap ian iu m onet w ynosi dla A nglii rocznie przeszło 5 m ilijonów funtów szterlingów.
W edług Soetbeera. (A briss d er chem . Technologie m it beso n d erer R iicksicht au f S tatistik und P reis- v erh altn isse von D r H einzerling, 1888) całkow ity w ydatek złota i srebra n a biżuteryje, kompozy- cyje m etalow e, w galw anoplastyce i sztuce fo to graficznej wynosi dla całej kuli ziem skiej:
Złota: b ru tto 102000 kilogram . netto 83 000 „ Srebra; b ru tto 600000 „ netto 471000 „
2) H. Yogel ocenia w roku 1874 zużyw anie sre b r a w fotografii na 27 m ilijonów m arek rocznie.
3) K onsum cyja węgla kam iennego wynosi, w e
dług H einzerlinga, rocznie p rzeszło 412 m ilijonów tonn. K onsum cyja soli kuchennej wynosi dla sa
mej E uropy rocznie przeszło 6000 m ilijonów k i
logramów.
264 W SZECHŚW IAT. Nr 17.
S p ó jrzm y na wielki przem ysł chem iczny.
Z jed n ó j strony za p u n k t w yjścia służy m u sia rk a z pokładów siark o w y ch lub p iry tó w , k tó ra zostaje p rzero b io n ą n a kw as siarcza
ny; z drugiój sól k u ch en n a p rz e ra b ia n a n a sodę. K olosalne ilości tych ciał w ycho
dzą z fa b ry k chem icznych w d alek i św iat i w niezliczonych innych p ro cesach ch e
m icznych zostają ro z d ra b n ia n e ‘).
W iększość chem ików w znacznie w ię
kszym stopniu je st zajęta rospraszaniem ciał, aniżeli ich zbieraniem i w ydzielaniem .
Bo cóż się w łaściw ie dzieje z owemi wiel- kiem i butlam i pełn em i k w asu siarczanego, kw asu solnego, sody, łu g u potażow ego i t. d., k tó re codziennie zostają, w noszone do p ra co w ni chem icznej, lecz nig d y z niój nie w ycho
dzą? K iedyś podobno służący w pracow ni L ie biga w ten sposób o b jaśn ił pod tym w zglę
dem ciekaw ego profana: „N ap rzó d z tych dużych balonów przelew a się to w szystko do średniój w ielkości b utli, z tych znów do m ałych ru re k , a w końcu wszystko się wy
lewa. Co z tego nie uchodzi kom inem , to wreszcie zn a jd u je się w ściekach.” T rzeba przyznać, że służący ten w samój rzeczy dobrze obserw ow ał.
S pójrzm y n a zjaw isk a te o d b y w ające się n a w ielką skalę, a znajdziem y ów w ielki ściek w m orzu, gdzie wreszcie sk u p ia się część rospuszczalna w szystkich tych p ro d u któw przem y słu chem icznego, k tó re u p rz e
dnio z tak w ielką p ra c ą i tru d em p rz y rz ą dziliśm y. R eszta zaś w części zostaje ros- proszoną na pow ierzchni ziem i, w części zo
staje pow ierzoną opiece w iatrów .
N arzu ca się wobec tego pytan ie, czy m a r
no traw ien ia tego nie m oglibyśm y uniknąć.
Z w róćm y się do chem ika i zap y tajm y go, czy nie p o tra fiłb y z m ięszaniny ciał, w ę d ru jących z p raco w n i do ścieku, w ydzielić spo
sobami chem icznem i poszczególnych m ate- ry j, czy p rzy dzisiejszym ta k w ysokim sta
nie wiedzy chemicznój nie u d ało b y m u się znów w ydobyć zużytego kw asu siarczanego, sody, łu g u potażow ego i t. p. C hem ik od-
') Produkcyja kw asu siarczan eg o w ynosiła w E u ro p ie w roku 1879 około 1 000 m ilijonów k ilo g ra mów , p ro d u k cy ja sody (obliczonej ja k o b ezw odny w ęglan sodu) wynosi obecnie 710000 to n n .
powie nam z pew nością, że m ógłby to do
skonale zrobić, lecz że p raca ta, pom ijając zupełnie tru d i stratę czasu, ju ż przez to sa
mo się nie opłaci, że d la dokonania tój od
now y zużytych m atery jałów trzeb a znów poświęcić p ew ną ilość innych odczynników chem icznych i dużo paliw a. T ak też je st w samój rzeczy. M ożemy z soli wydzielić kwas, pośw ięcając w tym celu inny kwas silniejszy; ogólnie mówiąc, możemy odzy
skać pew ien zapas chem icznej siły napięcia, zużyw ając na to in n ą większą ilość takiój siły; możemy przez zastosow anie ciepła rosszczepiać zw iązki, lecz d la otrzym ania tego ciepła m usim y węgiel połączyć z tle nem . A zatem zam iast tych ciał, k tó re wy- osobnim y, in ne p ow ęd rują do ścieku lub w postaci gazów u lo tn ią się przez kom in.
O statecznie więc nicbyśm y nie zyskali.
Zm ięszane ze sobą odczynniki chemiczne stały się więc d la nas istotnie bezw artościo- wemi. J a k k o lw ie k żaden pierw iastek nic zo stał zniszczony, jed n ak ż e dla celów n a szych p rzestały one istnieć; we w zajem nym bow iem w zględem siebie układzie dążą one do ostatecznego stanu, od którego cofnąć ju ż m atery i nie możemy; w szystkie nasze usiłow ania w tym k ie ru n k u łożone z d ru giój stro n y tem szybciój do stanu tegoby nas zbliżały.
Lecz n a czem polega ten osobliwy stan ostateczny? Cóż się staje z ro zm aitych ciał w ściekach labo ratoryjny ch? Cóż będzie wówczas, gd y zlejem y ze sobą w szystkie możliwe zasady i kw asy lub gdy zmięszamy najrozm aitsze gazy?
Na py tan ie to w różnych okresach ch e
micy rozm aicie opow iadali. D zieje tych o d pow iedzi są dziejam i jed neg o z najw ażn iej
szych działów chemii.
G dybyśm y przed laty 80 py tan ie to za
dali B e rth o lleto w i *), uczony ten odpow ie
działby, że ugrupow aniem i w iązaniem się pierw iastków między sobą rząd zi spójność i elastyczność, że przew ażnie pow stają te zw iązki, k tó re są stałe i nierospuszczalne, a także te, k tó re m ogą p rz y ją ć stan g a
zowy.
G dybyśm y to samo py tanie zadali B er-
') Essai de statiq u e ehim igue, P a ry ż , 1803.
N r 17. W SZECHŚW IAT. 265 zelijuszow i '), w skazałby on nam swój sze
reg pierw iastków ugrupow anych w edług napięcia elektrycznego i pow iedziałby, że najwięcój utw orzy się zw iązków takich pierw iastków , które w szeregu tym n a jb a r
dziej są. od siebie oddalone.
G dybyśm y z pytaniem tem przed k ilk u jeszcze laty zw rócili się do J . Thom sona 2) lub B erth elo ta 3), otrzym alibyśm y odpo
wiedź, że powstaną, te zw iązki, p rz y k tó rych tw orzeniu się w ydziela się naj więcój ciepła.
W szystkie te odpowiedzi zaw ierają w so
bie część praw dy, ale żadna nie je s t bezwa
runkow o słuszną, i wyczerpującą,.
Pom iędzy zm ięszanem i ze sobą ciałam i odbyw a się ogrom na różnorodność proce- sow, powiązań i rosszczepiań, bespośrednich i pośrednich reakcyj i to tak, że w p ew nych określonych granicach przejściow o pow stają w szystkie wogóle możliwe kom- binacyje pom iędzy p ie rw ia stk a m i4). W s k u tek w spółdziałania tych zw iązków rozw ija się pom iędzy niem i rodzaj w alki o byt, któ r a albo sprow adza stan rów now agi albo kończy się zw ycięstwem ty ch kom binacyj, których w arunki istnienia są najko rzy stn iej
sze. U trzy m ują się przeto głów nie takie związki, k tó re w skutek swój lotności są w stanie um knąć p rz ed dalszem i ciosami innych, lub takie, które w postaci k ry sz ta
łów w zblitój form ie u rą g ają napaści. Z n a j
dujem y więc tu głębiój rozw inięte B erthol- letow skie pojęcia elastyczności i spójności.
Na w ypadek dojścia do stanu rów now agi P fa u n d le r stan ten objaśnia, biorąc do po mocy rozw inięte przez C lausiusa drugie praw o mechanicznój teoryi ciepła i przeno- si je na g ru n t zjaw isk chem icznych, co ró
wnież jednocześnie i niezależnie od niego czyni też A. H o rstm an n .
W spom niane tu d ru g ie praw o m echani
cznój teoryi ciepła w ro zm aity sposób bywa nazyw ane i określane. W form ie je d n o stronnie tylko słusznój praw o to przez od
*) G ilberts A nnaien, 1811.
2) Poggendorfifs A nnaien, 91, 83, 1854.
3) R echerches de therm oehim ie. A nn. chim . phys.
(4), 6, 290, 1865.
4) P faundler, „D er K am pf ums Dasein u n te r den M olekulen", Poggendorffs Ju b e lb a n d , 1873.
kryw cę swego zostało nazw ane praw em C arnota; następnie C lausius nazw ał je p ra wem pow iększania się en tro p ii, angielscy wreszcie autorow ie mówią w tym razie o rosp raszan iu się energii. M ożemy praw o to bliżój określić, pow tarzając za H elm hol- tzem , że en erg ija w stanie zw iązanym zo staje ilościowo powiększaną kosztem e n e r
gii wolnój, lub, że widoczny ruch ciał p rz e chodzi w niew idoczny ru ch cząsteczek t. j.
w ciepło, albo też p o w tarzając za Boltzm a- nem , że mniój praw dopodobne u g rup ow a
nia m ateryi zam ieniają się n a bardziój p ra w dopodobne.
Ju ż sam a ta różnorodność nazw i o k re śleń tego drugiego praw a dowodzi jego w a
żności i w ielkiego znaczenia. W rzeczy sa
mój wszędzie znajdujem y ślady tego zna
czenia; praw o to nakreśla k ieru n e k zjaw isk w świecie m ateryi; je st ono niejako cięża
rem regulującym zegar wszechświatowy;
w skazuje nam ono z nieubłaganą koniecz
nością ostateczny dzień, do którego św iat nasz zdąża ’).
Nie należy się przeto dziwić, że za in te re
sowanie się tem praw em wyszło poza koło fizyków i objęło sfery w szystkich ludzi uk ształconych, a życzenia przystępnego ob
jaśn ien ia treści i znaczenia tego p raw a co raz częściój i głośniój dają się słyszeć.
(d . c. nast.)
M aksym ilijan F laum .
CZYNNOŚĆ KORZENI
W Ś W I E T L E N O W S Z Y C H B A D A N .
Spom iędzy wszystkich zjaw isk w spółży
cia czyli sym bijozy dwu organizm ów , sym - bijozy m utualistycznój, polegającój n a wza- jem nój wym ianie usług, najw iększe bez w ątpienia zajęcie ze stanow iska p ra k ty c z nego budzi t. z w. m ycorhiza, przed staw ia
ją c a połączenie korzenia z grzybem . O d k ry ta w roku 1882 przez prof. F r. K am ień-
') W . Thom son. P hil. Mag. (4), 4, 304.
2 6 6 WSZECHŚWIAT.
skiego u korzeniów ki (M onotropa liypopi- tys), m ycorhiza zwróciło* na siebie u w agę dopiero przed czterem a n iespełna laty d zię
ki szczegółowym badaniom prof. F ra n k a , który opisał j ą wówczas głów nie u p rz e d s t a w ic ie li g ru p y m iseczkow atych (C u p u li- ferae), ja k grab, buk, k asztan, dąb i t. d.
Z badaniam i tem i zaznajom iliśm y czy teln i
ków naszych w swoim czasie (ob. N r 46 z r. 1885 oraz N r 6 z r. 1886) i dlatego tu ich p ow tarzać nie będziem y. W a r ty ku le niniejszym będziem y m ów ili o now szych poszukiw aniach F ra n k a , dotyczących fizyjologicznego znaczenia rzeczonej sym- bijozy, a rzucających now e św iatło na czyn
ności korzeni
P rzedew szystkiem zauw ażym y, że z ja w i
sko, w mowie będące, nie je s t w cale tak rządkiem , ja k to F r a n k p ierw o tn ie p rz y puszczał. B adania, dokonane w ciągu osta
tniego trzechlecia, w ykazały, że sym bijoza korzenia z g rzybem j e s t nadzw yczaj rospo- w szechnioną, zw łaszcza w g ru n tac h h u m u sow ych, obfitujących w szczątki organiczne.
Z poszukiw ań dotychczasow ych w ynika, że ogrzybienie k o rzen ia zn a jd u je się u w iel
kiej ilości roślin, a każde now e b ad anie -) pow iększa ich szereg. O prócz m iseczko
w atych, iglastych, w ierzbow atych i m nóstw a innych d rzew , m ycorhiza w ystępuje stale u storczyków , w rzosow atych (E ricaceae), strą k o w a ty c h , różow aty ch, baldaszkow a- ty c h , ja sk ro w a ty c h , pierw iosnkow atych, w argow atych, złożonych, krzyżow ych i w ie
lu in nych. T ru d n o p rzytoczyć w tem m iej
scu spis w szystkich roślin, u k tó ry ch d o tychczas zauw ażono w spółkę k o rzen ia z g rz y bem, dość wszakże pow iedzieć, że stosunek roślin zao p atrzonych w m ycorhizę do ro ślin nieogrzybionych w ynosi w edług dotychcza
sowych b adań 5 :1 , ażeby czytelnik n a b ra ł dostatecznego pojęcia o częstości rz ecz o n e
go zjaw iska. Co się tyczy rosp rzestrzenie-
*) F ra n k , U eber neue M ycorhiza - F o rm en (Be- ric h te d. deutschen b o tan . G esellschaft Bd. Y, zesz.
8, 1887). Tenże, U eber die physiologisehen Be- d e u tu n g d er M ycorhiza (tam że, Bd. VI, zesz. 7, 1888).
2) A. Schliohi, U eber neue F a lle von Sym biose d e r Pflanzenw urzel m it Pilzen (tam że, Bd. VI, zesz. V).
N r 17>
nia gieograficznego m ycorhizy, to oprocz Niemiec w ystępuje ona śród roślinności wszystkich badanych pod tym względem krajów , m ianow icie w Szw ajcaryi, W ło szech, D anii, Norw egii, na P rz y lą d k u D o brej N adziei i w A u stralii. B ardzo praw - dopodobnem jest, że dalsze b adania wykażą ogólne rospow szechnienie m ycorhizy w w a
ru n k ach , sp rzy jający ch tem u zjaw isku.
Ja sn ą je s t rzeczą, że głów nym w a ru n kiem pow staw ania m ycorhizy je s t obecność strzępków grzybnych w gruncie, a że g rz y b ki najlepiój w egietują w gruncie, zaw iera
jący m szczątki organiczne, stąd hum us n a j
lepiej sp rz y ja rozwojowi m ycorhizy. W tym w zględzie pierw sze m iejsce zajm ują lasy, gdzie m ycorhiza w ystępuje bez w yjątku , albowiem g ru n ty leśne bardzo obfitują w zie
mię hum usow ą. K u ltu ry wodne t. j. h o d o w la roślin w wodzie, zaw ierającej n iezb ę
dne substancyje odżyw cze, nie sprzyjają, pow staw aniu m ycorhizy: jeżeli m ianowicie roślina zn a jd u je się w takim rostw orze od kiełkow ania, m ycorhiza wcale się nie ro z
wija, istn iejącą zaś m ycorhiza po p rzen ie
sieniu ro śliny z g ru n tu do powyższego ros- tw o ru znika stopniow o, — co dowodzi, że grzyb, tw orzący z korzeniam i m ycorhizy, m a swoje siedlisko w gruncie i stąd n a ko
rzenie się przenosi. Z resztą proste do
św iadczenie przekonyw a o zależności m y
corhizy od powyżej przytoczonych w a ru n ków. W doniczkach napełnionych ziemią hum usow ą z lasu bukow ego zasiał F ra n k nasiona b u k u i po upływ ie siedmiu m iesię
cy m łode roślin ki zaopatrzone ju ż były w m ycorhizy, znacznie w rozw oju p osu n ię
te. Jednocześnie zasiane zostały takież n a siona w nowo założonym ogrodzie, k tó ry wcale hum usu nie zaw ierał. W y ro słe w tem m iejscu egzem plarze po u p ły w ie siedm iu m iesięcy posiadały korzenie w zupełności w olne od grzybów i tylko ku końcow i dru- o-iego ro k u zaczęły się rozw ijać m ycorhizy, k tó re zatem potrzebow ały tu więcej czasu dla swego pow staw ania aniżeli w p ie rw szym razie, poniew aż g ru n t bezhum usow y nie zaw iera odnośnych grzybków , niezbę
dn ych do u tw orzen ia spółki. Że je d n a k i tu pow staje nareszcie m ycorhiza, objaśnia się tem, że zaro d k i grzybków , unoszące się w p ow ietrzu , p ad ają n a g ru n t i tu się roz-
Nr 17. W SZECHŚW IAT. 267 wij aj ą, skoro tylko w ystąpiły w nim ślady
hum usu z pow odu znajdującej się na tym g runcie roślinności.
T ak a zależność m ycorhizy od obecnpści hum usu u jaw n ia się przy przejściu górnych w arstw hum usowych w głębsze w arstw y g ru n tu leśnego. B adając korzeń jedn ego i tego samego drzew a w rozm aitej g łęb o kości, m ożna się s łatw ością przekonać, że korzonki, rozgałęziające się w w arstw ie hu m usowej, są bogato w m ycorhizy uposażo
ne, w m iarę je d n a k zagłębiania się k o rz e nia m ycorhizy stopniow o znikają rów nole
gle do zaniku szczątków roślinnych w głęb
szych w arstw ach g ru n tu . W w arstw ach najgłębszych bezhum usow ych zamiast, m y
corhizy w ystępują korzo n k i z nieprze- kształconem i w łoskam i korzeniow em i z u pełnie tak samo ja k przy hodow li wodnój.
Jeżeli jeszcze do powyższego dodam y, że z dw u egzem plarzy je d n e g o i tego samego g atu n k u drzew a je d e n może obfitować w m ycorhizy, d ru g i zaś być zupełnie od nich wolnym, zależnie od g ru n tu na k tó rym rosną, przyjdziem y do w niosku, że grzy b k i, tw orzące m ycorhizy, zn a jd u ją wa
ru n k i bytu nie w żyjących korzeniach ro ślin, lecz we w łasnościach g ru n tu , m iano
wicie w hum usie, od którego zależy zaró
wno obecność tych grzybów , jak o też w ystą
p ienie m ycorhizy.
J u ż sam fakt, że grzyb starann ie om ija korzenie w g ru n cie bezhum usow ym , w y
klucza, w edług F ra n k a , przypuszczenie 0 natu rze pasorzytniczej m ycorhizy. P rz e ciwko przypuszczeniu tem u mówi jeszcze ta okoliczność, że korzenie ro zw ijają się zu
pełnie norm alnie pomimo obecności grzyba 1 długotrw ałość ich w niczem nie ustępuje długotrw ałości zw y kłych korzeni, nieprze- kształconycli w m ycorhizę. Owszem, p rz e
konam y się poniżej, że m ycorhiza p rzed sta
wia organ przystosow any do asym ilacyi szczątków organicznych, k tó re, ja k w iado
mo, w łoski korzeniow e zostaw iają nietknię- temi. R oślina w zw ykłych w arunkach po
b iera z g ru n tu tylko wodę i sole m ineralne, w stępując zaś w sym bijozę z grzybem po
siada możność asym ilo wania hum usu dzięki właśnie działalności grzyba, któ ry żywi się szczątkam i organicznem i. Jednocześnie k o rzenie tracą zdolność pobierania z g ru n tu
azotanów i d rzew a zaopatrzone w m ycorhi
zę nie zaw ierają w sobie śladów saleti-y po
mimo obfitego nagrom adzenia w gruncie.
S postrzeżenia te przem aw iają na korzyść starego poglądu, obecnie zupełnie zarzuco
nego, w edług którego rośliny nie zachow u
ją się obojętnie względem hum usu g ru n tu , a przynajm niej względem soli a m o n ia k a l
nych, pow stających z roskładu szczątków organicznych.
J e s t rzeczą bardzo praw dopodobną, że grzyb, wchodzący w skład m ycorhizy, asy- m ilując te szczątki organiczne, p ośredni
czy ja k o b y w ich pobieraniu przez k o rzenie dzięki siłom osmotycznym, zacho
dzącym pom iędzy kom órkam i korzenia a po
chw ą grzybną, ściśle zrośniętą z k o rzon
kami.
P rzypuszczenie to potw ierd zają n astęp u jące doświadczenia.
M łode egzem plarze buku hodow ane z n a
sienia poczęści w przepalonym gruncie krzem ionkow ym , polew anym sztucznie p rz y gotowanym rostw orem odżywczym, p oczę
ści zaś w k u ltu ra c h w odnych, za w ierają
cych potrzebne sole m ineralne, a zatem od
żyw iające się w yłącznie zapomocą korzeni bez w spółudziału grzybów , ginęły już w cią
gu pierw szego lata, te zaś, k tó re się przy życiu zachow ały, b yły nadzw yczaj słabo rozw inięte i posiadały drobne listki raczej żółtego aniżeli zielonego k oloru i w końcu poszły za śladem pierw szych tow arzyszy niedoli. P odobny los sp o tk ał m łode buki, rosnące w g run cie hum usowym , lecz po
zbaw ione m ycorhizy. W tym celu użyty był do dośw iadczenia g ru n t hum usowy, którym napełniano doniczki jednakow ej objętości. T rz y doniczki zostały stery lizo wane p rzy tem p eratu rze 100°, trz y zaś pozostały niesterylizow anem i. N astęp nie w każdej doniczce zasiano po pięć nasion buku, k tóre uprzednio k iełko w ały na w il
gotnej bibule. Po upływ ie dw u la t okaza
ło się co następuje: 15 okazów z doniczek niesterylizow anych by ły b ardzo pięknie rozw inięte i badanie korzeni w ykazało ty pow e ogrzybienie w postaci m ycorhizy.
Z 15 egzem plarzy, zasianych w gruncie przepalonym , zginęło 10, m iano wicip w je dnej doniczce 2, w pozostałych zaś dw u po i 4 egzem plarze. K orzen ie były tu zupełnie
268 W SZEC H ŚW IA T. N r '17.
w olne od grzybów. D odać należy, że w szy
stkie doniczki były od początku dośw iad
czenia jednakow o pielęgnow ane, m ianow i
cie polew ane wodą dystylow aną i p ozosta
w ały ciągle w jednem m iejscu. A zatem w tem dośw iadczeniu w ystępuje n a ja w k o rzyść, jaką. odnosi ro ślin a ze w spółżycia korzenia z grzybem . Ze powyższy re z u lta t w rzeczyw istości zależy od nieobecności m ycorhiz w g runcie sterylizow any m , nie zaś, ja k b y m ożna było przypuścić, od zm ian szkodliw ych w gruncie w sk u tek stery lizo w ania, dow odzi ta okoliczność, że dośw iad
czenia rów nolegle p rz epro w adzo ne z ro ś li
nam i nieokazującem i skłonności do ogrzy- biania korzenia, ja k owies i łu b in , w ydały re z u lta t w prost przeciw ny, m ianow icie o k a
zy rosnące n a g ru n cie w yjałow ionym były daleko lepiej rozw inięte.
Z jaw isko dopiero co w skazane znajd u je objaśnienie w tem, że pod w pływ em w yso
kiej te m p e ra tu ry n a stęp u je w g runcie h u m usow ym rospuszczanie części składow ych, w zw ykłych w arunkach nierospuszczalnych, tak , że podobny g ru n t zaw iera więcój sub- stancyj odżyw czych, aniżeli g ru n t niestery - izow any. N atom iast u roślin, przy sto so w anych do w spółżycia z grzybem j a k np.
buk, zużytkow anie będących w m owie sub- stancyj bez p o śred n ictw a g rzyba je s t b a r dzo ograniczone, stąd niepom yślny rozw ój takich roślin w gruncie w yjałow ionym .
Ze w szystkiego, cośmy pow yżej p o w ie dzieli, w ypływ a n astęp u jący pogląd na czynność korzeni. Ziem ia hum usow a g ru n tu leśnego zam ieszkiw ana je s t przez g rz y by, k tó re obdarzone są zdolnością o dżyw ia
nia się substancy jam i w ęglow em i i azoto- wemi szczątków organicznych, przew ażnie roślinnych. D rz ew a leśne, k tó re tój zdol
ności nie posiadają, k o rz y sta ją z własności grzybków hum usow ych, w stępując z niem i we współkę i za ich pośred n ictw em w y cią
gają. z ziemi cenny m a te ry ja ł, służący do ich odżywiania. R ośliny, nie obdarzone m ycorhizą, pobierają z g ru n tu sole saletrza- ne, stanow iące p ro d u k t ostatecznego roskła- d u szczątków roślinnych.
A zatem o ile drzew o zaw dzięcza swoje pożyw ienie bespośrednio grzybow i, p o w in no ono być rosp atryw ane ja k o pasorzyt, za
m ieszkujący n a grzybie. P o n iew aż je d n a k
grzyb zachow uje się czynnie p rzy pow sta
w aniu m ycorhizy, przypuszczenie o zw y
kłem pasorzy tnictw ie pow inno być tu w y
kluczone i zjaw isko w mowie będące p rz ed staw ia raczej praw dziw ą sym bijozę. J a k ą korzyść osięga grzyb z tćj w spółki, pow ie
dzieć tru d n o . N iepraw dopodobnem je st, ażeby grzy b o trzy m yw ał od drzew a p ro d u k ty asym ilacyi w ęgla z pow ietrza, albow iem w hum usie znajd u je się niew yczerpany za
pas zw iązków w ęglow ych, k tó re g rzy b m o
że pobierać w espół ze zw iązkam i azotow e- mi. Zresztą przynajm niej odnośnie do m y
corhizy k orzeniów k i (M onotropa) pogląd tak i m usi być z góry w ykluczony, poniew aż korzeniów ka, jak o ro ślin a bezchlorofilow a nie posiada m ożności p rzy sw ajan ia w ęgla atm osferycznego, a tem sam em i p ro d u k o w ania substancyi o rganicznej. M ożnaby przy pu ścić, że cała korzyść, ja k ą g rz y b od
nosi z owój w spólki, polega na dostarczaniu mu przez korzenie w ygodnego locum, a za
tem n a t. zw. pasorzytnictw ie p rzestrzenio - wem (R aum parasitism us): za dostarczanie m a te ry ja łu odżyw czego roślina w yw dzięcza się swemu w spólnikow i m iękiem podłożem swoich korzeni, n a którem grzyb może się szybciej ro zrastać, aniżeli śród chropaw ych ziarn ziem i. A być może, że grzyby, tw o
rzące z korzeniem m ycorhizę, przygotow ują sobie ucztę z zam ieszkiw anych przez się korzonków , k iedy te po skończeniu swojej funkcyi o b um ierają narów ni z innem i ko
rzonkam i drzew a. B yłaby to pew na n a g ro d a za cenne w spieranie, doznaw ane przez k orzo n k i za życia.
iS. Grosglik.
AKADEMIJA UMIEJĘTNOŚCI
W K R A K O W IE .
Posiedzenie K om isyi antropologicznej.
Dnia 29 Marca odbyło się posiedzenie Komisyi antropologicznej Akademii um iejętności w Krako
w ie pod przewodnictwem dra J . Majera. Po od
czytaniu i przyjęciu przez obecnych protokułu z posiedzenia poprzedniego, sekretarz Komisyi, dr Kopernicki, w yraża ubolewanie nad obojętnością
N r 17. W SZECHŚW IAT.
ogółu lekarskiego w kw estyi d o starczan ia w iado
m ości „o objaw ach życia płciow ego u niew iast rozm aitego stan u i narodow ości'1. Pom im o u ła tw ienia pod ty m względem ze stro n y K om isyi przez rozesłanie gotow ych n a te n cel formularzów, na 800 zaproszonych do w spółpracow nictw a lekarzy, zgłosiło sig zaledw ie k ilk u n astu , z których d o star
czyło w iadom ości tylko dwu: d r O ettinger (200) i d r H ryncew icz (400). O becni na posiedzeniu dr B uszek i d r prof. Zuszczkiew icz obiecują, w pły
w em swym pom iędzy lekarzam i poruszyć ich dzia
łalność pod ty m względem . N astępnie, tenże se
k re ta rz zaw iadam ia obecnych o stan ie w ydaw ni
ctw a K om isyi, X III tom u Z b io ru w iadom ości do antropologii krajow ej. D ruk działu trzeciego po
stępuje znacznie, do dwu zaś działów pierw szych m a te ry ja ły są zapew nione w p racach pp. Dowgir- da i N eym ana, oraz w spraw ozdaniu członka Ko
m isyi G. Ossowskiego. P rzed staw ia n astęp n ie d ar n ad esłan y do zbiorów paleoetnologicznych Komi
syi od p. M. K uścińskiego z Lepelskiego (Inflan
ty ), składający się z siedm iu paciorków szklanych, je d n e j b ran so lety bronzow ej i siekierki kam iennej znalezionych w części w k u rh a n ie lepelskim , a w czę
ści luźnie na polach wsi Zawidziczek. Z prac przeznaczonych dla w ydaw nictw kom isyjnych n a desłali: Czesław N eym an „Z ap isk i archeologiczne z Podola o grodziskach z nad Bohu i o cm enta
rzyskach pod W in n icą11, z dołączeniem opisu ba
dań dwu k u rh an ó w , z odnośnem i do tój p racy planam i, szkicam i i t. p. ry sunkam i; p. K. P uław ski zapow iedział n ad esłan ie opisu gro b u podpły- towego i k u rh an u , zb ad an y ch w okolicy G ródka;
d r O ettinger, 105 k a rte k o objaw ach życia p łcio wego u kobiet; Dowojno-Sylw estrowicz, o św iecz
n ik ach do ośw iecania łuczyw em n a Żm udzi i L i
tw ie; J . Leszczyszak za p o śred n ictw em p. Iw ana F ra n k a , 165 krakow iaków i 68 in n y c h pieśni gó
ra li rusk ich ze wsi B iliezyna w G orlickiem ; p. Ma- jeran o w sk i, w iadom ości etnograficzne o ludzie p o l
skim w e wsi W esołej; I. Kulesza, opis obrzędów w eselnych i pogrzebow ych w Chodowicach pod S tryjem : p. Zofija Rokosow ska z Jurkow szczyzny, nowy zb ió r m ateryjałów etnograficznych: a) o ro ślinach używ anych w m edycynie i w p rak ty k ach p rzesądnych (z okazam i sam ych roślin) i b) 113 p ieśni w eselnych, 269 przysłów i 30 bajek ludo
w ych; Iw an F ra n k o , ręk o p ism „P rzysłow ia ludu rusińskiego w G alicyi i B ukow inie1', złożone z 1450 przysłów , dykcyj, zd a ń i t. p. ułożonych alfab ety cznie; w reszcie pp. d r J . K arłow icz i prof. Bau- douin de C ou rten ay nad esłali zbiór 1 740 m elodyj p ieśni litew skich, spisanych przez ś. p. Juszkiew i- cza z K azania. Członkow ie w y rażając w szystkim ofiarodawcom i autorom uznanie w dzięczności za*
ta k cenny i płodny w yraz ic h pam ięci o nauko
w ych celach Komisyi, postanow ili d a ry dołączyć do zbiorów, a z p ra c n ad esłan y ch zrobić odpow ie, dni u ż y te k w p u b lik acy jach kom isyjnych. Co się zaś tyczy zbioru przysłów I. F ra n k a i m elo d y j ze
b ra n y c h przez ś. p. Juszkiew ieza, to w obec szcze
gólniejszej w artości naukow ej ty ch p ra c p o sta n o
wiono nad sposobem w ydania pierwszej zastano
wić sig szczegółowo n a przyszłam posiedzeniu, a pracę ostatnię polecono do p rzejrzenia szczegó
łowego przew odniczącem u drow i M ajerow i wspólnie z p. O. K olbergiem w celu n ak reślen ia planu jej p ublikacyi i obm yślenia na te n cel osobnych śro d ków.
Z kolei porządku dziennego, członek Komisyi G. Ossowski, zdaw ał spraw ę z badań, dokonanych z polecenia K om isyi podczas ubiegłego lata. O b
szarem tych b ad ań były północne okolice Biało- cerkw i. Skreśliw szy o braz topograficzny i c h a ra k te r budow y gieologicznej badanej m iejscowości’
spraw ozdaw ca przedstaw ił sporządzoną przez sie
bie m apę archeologiczną w yjaśniającą rozmiesz
czenie na tej przestrzeni zabytków przed h isto ry cznych, a następnie i w yniki b adań dokonanych w k u rh an ach w Stanisławce, Sokołówce, L osiaty- nie i K iryłówce, oraz na szańcu łosiatyńskim i w osadzie Z ariczju. W e w szystkich b adanych k u r
h a n a c h znaleziono groby ze szkieletam i, których położenie było przew ażnie nienaturalne. W k u r
hanie łosiatyńskim kości szkieletu pokryte były czerw oną fa rb ą żelazistą, a w lewej jego dłoni znajdow ał się odłupek kościany w kształcie szy
dełka. Obok n iek tó ry ch szkieletów, przy głowie lub w nogach stały naczynia gliniane, przew ażnie zdobione pięk n ą o rnam entyką. P rz y szańcu łosia
ty ń sk im znajdow ano niejednokrotnie ro zm aite wy
roby kam ienne, z k tó ry ch cztery (siekiera, m łot i p acio rk i z łu p k u kaolinow ego) spraw ozdaw ca zdobył do zbiorów kom isyjnych. N ajcenniejsze je d n a k zdobycze uzyskane ty m razem zostały na obszarze osady przedhistorycznej w Z ariczju, le
żącej n a p raw y m brzegu rzeczułki K am ionki (do
pływ rz. Rosi), naprzeciw M azepiniec, na g ru n tach wsi W ielkie-Połow eckie. T am bow iem , p o m iędzy licznem i, pom niejszego znaczenia, zabyt
k am i p rzedhistorycznem i, znalezione zostały for
m y służące do odlew ania przedm iotów bronzow ych (celtów, grotów włóczni i grotów strzał). F orm y te, w yrobione z m iejscowego gnejsu, w ystępują j a ko pierw sze dotychczas poznane św iadectw a istnie
n ia w k raju m iejscow ej odlew ni przedhistorycznej wyrobów bronzow ych.
W końcu, złożył spraw ozdaw ca doręczone mu do zbiorów kom isyjnych przez rozm aite osoby d a ry , m ianow icie: od p. J. Rulikowskiego głów kę k a m ien n ą m aczugi znalezioną w H orodnie we W ło- d zim ierskiem , p iłk ę krzem ienną znalezioną n a po
lach wsi H oniatycz w Hrubieszowskiem, g ro t że
lazny dzidy pochodzący z Kaniow skiego i rękojeść miecza żelaznego in krustow aną sreb rem z Głucho- wiec w Berdyczow skiem ; od Ks. W ł. Siarkow skie- go, g ro t dzidy i daw ną kulę m etalow ą, pochodzą
ce z pod O grodzieńca w O lkuskiem .
P o w yczerpaniu ożywionej dyskusyi n ad p rz e d m iotem tego spraw ozdania, w k tó rej b rali udział liczni członkowie Komisyi, posiedzenie zostało zam knięte.
G. O,