• Nie Znaleziono Wyników

13. Warszawa, d. 28 marca 1897 r. T o m X V I.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "13. Warszawa, d. 28 marca 1897 r. T o m X V I."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M

1 3 . Warszawa, d. 28 marca 1897 r. T o m X V I .

A d res IRećLa-łsicsri: SZralsowslsiie-Frizied.mleście, USTr 66.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W arszaw ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 Z p rzesyłką pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenum erow ać można w R edakeyi „W szechśw iata*

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

K om itet Redakcyjny W szechświata stanow ią Panow ie:

D eike K., D ickstein S., H o y er H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski Wł., Kram sztyk S., Morozewicz J., Na- tanson J., Sztolćman J., Trzciński W. i W róblew ski W.

H Y P O T E S Y

powstawania życia istot organicznych na ziemi. ')

Człowiek przez n atu rę otoczony, zmuszony wśród jej wymagań i warunków przepędzić szereg lat, które stanow ią okres jego życia, stara się poznać j ą bliżej, zaznajomić się z jej przeszłością, wyciągać wnioski co do jej p rzyszłości. Codzień widzimy setki istot powoływanych do bytu, inne rzucają się w wir walki, który wre koło nas gorączko- wem życiem, widzimy indywidua, których siły są już skołatane przez tę w yczerpującą wal­

kę o by t—te giną, zostaw iając miejsce no­

wym, o niezużytych d o tąd siłach, które taki sam los musi spotkać po krótszym lub dłuż­

szym czasie. G oethe pow iedział: „P rzyroda w dzieciach swych tylko żyje, ale gdzie ich m atka?” Skąd to życie wzięło się na ziemi?

ł) Rzecz przedstawiona na posiedzeniu Kółka przyrodników Ucz. uniw. Jagiell. w Krakowie dnia 14 listop. 1896 r.

G dzie je st początek tych milionów istot za­

mieszkujących ziemię? Tym podobne pytania zadając sobie od niepam iętnych czasów, sta­

ra li się ludzie rozwiązać tę wieczną zagadkę życia, co wykonane w sposób należyty mogło­

by być uwieńczeniem nauk przyrodniczych.

W szystkie niem al ludy, zamieszkujące kulę ziemską, wyznające jak ąś religią, m ają w niej podaną historyą powstania ziemi razem ze wszystkiem, co z nią je s t nieodłącznie zwią­

zane. W szystkie te podania wchodzą raczej w zakres wiary, nie nauki, a rozp atrując kwestyą wyłącznie ze stanowiska przyrodni­

czego musimy je zupełnie pominąć. N a podstawie dzisiejszych zapatryw ań wykreślić też należy z rzędu hypotez teorye starożyt­

nych przyrodników, takie ja k np. A ry ­ stotelesa, że zwierzęta mogą powstawać z m ułu.

W prowadzenie teoryi descendencyjnej do n auk biologicznych m a dla historyi nauki o powstaniu istot żyjących olbrzymie znacze­

nie. T eorya ta, której szkic rzucony był przez L am arcka, ugruntow ana następnie przez D arw ina, s ta ra się wykazać, że o rg a­

nizmy o najbardziej skomplikowanej bu do ­ wie anatom icznej pochodzą od form mniej skomplikowanych, prostszych. Przechodząc w tak i sposób do organizmów coraz mniej

(2)

194 WSZECHŚWIAT N r 13.

wyróżnicowanych, spotykam y wreszcie o rg a ­ nizm, którego cała budowa ciała zredukow a­

na je s t do typu jednej kom órki. Od czasów Schwanna i Schleidena wiemy, źe kom órka je s t zarazem najprostszym elem entem każ­

dego organizm u, choćby on naw et s ta ł na najwyższym szczeblu rozw oju szczepowego (filogenetycznego). Przyjąw szy teoryą dar- winistyczną musimy zmienić pytanie : „skąd wzięły się żyjące organizm y n a ziem i”, bo odpowiedź n a to pytanie będzie jasn a, gdy wiedzieć będziemy „jak pow stała pierwsza kom órka na ziem i”.

T eorya descendencyjna, k tó ra tak cenne znajduje poparcie w paleontologii, w pierw ­ szych okresach szczepowego rozwoju n a tra fia w tym kierunku na znaczne braki *). E poka kam bryjska zostaw ia nam bardzo wyraźne ślady istnienia istot organicznych, ale są one w znacznej części już dość wysoko uorganizo- wane. Gdyby w czasie przed epoką kam- bryjską nie istniało życie w natu rze, byłby to dotkliwy cios dla teoryi descendencyjnej, bo nie moglibyśmy przyjąć wspólnego źródła pochodzenia wszystkich organizmów. T ak i organizm , od którego wszystkie istoty żyjące dałyby się wyprowadzić, istnieć m usiał w p o ­ przednim okresie, zatem w okresie arch aicz­

nym. Bliższe b adania m arm urow ych pokła­

dów z okresu archaicznego wykazywać m iały w ułożeniu ziaren serpentynu w m arm urze analogią do ułożenia kanalików i przestw o­

rów w' skorupkach otwornic (F oram inifera).

G dy jeszcze bad an ia mikroskopowe zdawały się potw ierdzać tego rodzaju przypuszczenie, sądzono, że mamy przed sobą w tych p okła­

dach m ineralnych resztki n ajstarszej istoty organicznej, k tó rą nazwano Eozoon cana- dense.

Jed n ak że późniejsze bad an ia M oebiusa (i innych) stwierdziły, że tu właściwie analo­

gii niema, bo te kanaliki nie są pospolicie sym etrycznie ugrupowane, a gdy naw et za­

chodzi pew na sym etrya, to je st ona różną od tej, k tó rą spotyka się u otwornic. Ja k k o l­

wiek tedy Eozoon z pocztu isto t organicz­

nych kiedykolwiek na ziemi żyjących został wykreślony, niemniej jed n ak już sam a obec­

*) K oken: Die Yorwelt und ibre Entwicke- lungsgeschichte, 1 8 9 3 .

ność m arm uru i substancyj węglowych wy­

starcza do uznania egzystencyi życia w cza­

sach przed epoką kam bryjską i jest do pew­

nego stopnia poparciem teoryi Darw ina.

D arw in *) zastrzega się wyraźnie, że hypo- tezy początku życia nie podaje, zaś w końcu swego dzieła (o pochodzeniu gatunków) po­

w iada : „P rzyjm uję, że prawdopodobnie wszystkie istoty organiczne, które kiedykol­

wiek na tej ziemi żyły, pochodzą od jakiegoś prototypu, który najpierw Stw órca życiem n a tc h n ą ł”.

H aeckel 2) przypuszcza, że było to powie­

dziane „celem uspokojenia tych, którzy w teoryi D arw ina upatryw ali przew rót ca­

łego obyczajowego porządku św iata” i d la­

tego s ta ra się uzupełnić tę lukę w teoryi descendencyjnej, w ygłaszając hypotezę po­

w stania pierwszej m atery i żyjącej.

W ychodząc z teoryi K a n ta o powstaniu ziemi, H aeckel twierdzi, że życie organiczne pojawić się mogło dopiero wtedy, gdy woda ukazywać się zaczęła już w stanie płynnym, a nie wyłącznie w postaci pary wodnej i gdy te m p e ra tu ra ziemi obniżyła się do tego sto p­

nia, że życie stało się możliwe. T ak określa H aeckel czas pow stania życia, a teraz ja k ono powstało?

Z a główne cechy wszystkich ciał przyrody H aeckel uw aża m ateryą, k ształt i siłę. N a podstawie tego podziału wykazuje, że między ciałam i organicznemi a m ineralnem i niema żadnych wybitnych różnic, że dalej między ciałam i żyjącem i i m artw em i da się przep ro­

wadzić analogia. A naliza chemiczna wyka­

zuje zaw artość tych samych pierwiastków w m inerałach, co w m ateryi, z której są w y^

tworzone organizm y. N iektóre z nich (np.

R adiolaria) m ają kształt podobny do mine­

rałów ze swej symetryczności, powstawanie m inerałów H aeckel analogizuje ze wzrostem organizmów. W reszcie ruch istot żyjących uważa za wynik chemiczno-fizycznych włas­

ności węgla, naw pół płynnego stanu skupie­

nia i łatwości, z ja k ą m atery a organiczna może się rozkładać. Przez połączenie węgla z tlenem , azotem i wodorem, często z przy-

‘) D a rw in : Powstawanie gatunków, 1859.

-) Haeckel : Natiirlicbe Schopfungsgeschich- te, 1870.

(3)

N r 13. WSZECHSWIAT. 195 mieszką siarki i fosforu, powstać miały

związki białkowate. Najniższe ze wszystkich organizmów monery sk ład ają się właśnie z istot białkowatych. Najwyżej naw et uor- ganizowane twory są, ja k powiada H aeckel, państwem republikańskiem , złoźonem z o rg a ­ nizmów, których całą budową je st kom órka.

Wszystkie życiowe ich objawy dadzą się, według H aeckla, sprowadzić do chemiczno- fizycznych własności tej białkow atej istoty.

Ostateczne siły wśród życia działające po­

zostają nieznane, ale ta k samo nie znamy sił kierujących tworzeniem się kryształów w państwie m artwej przyrody.

N ieznajdując tedy istotnej różnicy między organiczną a anorganiczną m ateryą, H aeckel przypuszcza możliwość ewentualnego pow sta­

nia pierwszej istoty organicznej z substancyj mineralnych. Tego rodzaju proces nosi n a­

zwę archigonii, sam orództw a (generatio spon- tanea, aequivoca, prim aria). Samorództwo może być podwójnego rodzaju : 1) autogonia, gdy istota organiczna powstaje w środowisku anorganicznem, 2) plasm ogonia, t. j. pow sta­

nie istoty organicznej wśród organicznego otoczenia. U la wytłum aczenia powstania pierwszego organizm u może mieć znaczenie tylko autogonia. W szelkie eksperym enty w kierunku sprawdzenia autogonii dały ujemne wyniki ‘). Niemniej jed n ak H aeckel utrzym uje, że powstanie tą drogą pierwszego organizmu było moźliwem ze względu na inne warunki, jak ie w tej dalekiej przeszło­

ści miały panować; a odnosi się to do znacz nej zawartości C 0 2 w atm osferze, odmien­

nych stosunków term icznych, elektrycznych i chemicznych (np. innej zawartości soli w wodzie m orskiej). Pow stanie pierwszej istoty organicznej m iało, według H aeckla, odbyć się w jakiem ś jednem miejscu i stam ­ tąd dopiero po całej kuli ziemskiej rozsze­

rzyła się m aterya organiczna. Z a n a jb a r­

dziej pierwotny organizm , który stoi na po­

graniczu między isto tą organiczną a m ate­

ryą m ineralną, H aeckel uw aża t. zw. B athy- bius Haeckelii, m onerę żyjącą w głębokości morza 4 —8 tysięcy metrów. P rzy dalszem

wyróżnicowywaniu przez skondensowanie plazmy miało się wytworzyć ją d ro —i oto według teoryi H aeckla geneza pierwszej istoty żyjącej.

H ypoteza pochodzenia istot żyjących od B athybiusa, wprowadzona do nauki przez H aeckla, nie długo się utrzym ała. W y p ra ­ wa naukowa, przedsięwzięta na angielskim okręcie C hallenger w r. 1873 dla dokład­

niejszego zbadania dna morskiego m iała też za zadanie sprawdzenie obecności B athybiu­

sa. B adania świeżych próbek m ułu z dna morskiego, gdzie się ten twór m iał znajdo­

wać, dało ujem ne rezultaty , dopiero po w ło­

żeniu do alkoholu w ystąpiło kłaczkowate zmącenie, a następnie d ro g ą analizy chemicz­

nej sprawdzono, że osad ten pochodzi od gipsu, który został ; alkoholem s trą ­ cony.

W kilka la t później Bessel znalazł na wy­

brzeżach G renlandyi m ateryą, zbliżającą się swtj s tru k tu rą do plazmy, a k tó ra cechuje się, według niego, własnościami odżywiania i ruchu i nazwał ją Protobathybius. O ile mi wiadomo, rzecz ta później stwierdzoną nie była.

W podobny sposób ja k H aeckel ob aśnia początek pierwszej istoty organicznej Y o g t '), choć rzecz tę trak tu je w sposób daleko mniej wyczerpujący. Główna różnica w tych dwu hypotezach na tem polega, że Y ogt wywodzi organizmy żyjące nie od jednej, ale od wielu komórek, które równocześnie w różnych miejscach ziemi miały powstać. V ogt moty­

wuje zdanie swoje tem, że, jeżeli dla samo­

rództw a potrzebne są pewne szczególne wa­

runki zewnętrzne, trudno przypuścić, aby one zupełnie były identyczne. W razie pewnych różnic w warunkach wywołujących sam o­

rództwo, przyjąć trzeba, że pow stałe stąd istoty różniły się nieco od siebie.

(Dok. nąst.).

E m il Godlewski, ju n .

') V o g t: Leęons sur l’homme, 1869.

') W szczególności epokowe eksperymenty Pasteura wykazały, że autogonia naukowej pod­

stawy mieć nie może.

(4)

196 WSZECHŚWIAT. N r 13.

WSPOMNIENIA Z ZAKOPANEGO.

(Ciąg dalszy).

10 grudnia.

Silny mróz; mówią o 10°;— wspaniałe słoń­

ce cicho, milcząco, nisko przesuwa się ponad g ran ią, i w dolinie cicho, milcząco, jasno.

Z d a je się zapowiadać wspaniały dzień, jed en z wielkich, jasnych dni zimowych, kończą­

cych się żółtą wieczorną zorzą. Lecz tam n a górach, ośród najcudniejszej pogody dziw­

ne zjawisko; niew idzialna i niedostrzeżona uchem siła podnosi słupy tum anu. N a K as- prowej, n a stoku Czerwonego W irch u za Giew ontem, zryw ają się kurniaw y, p odlatują w górę ja k warkocze deszczu jesiennego, ja k grzywy olbrzymiego potworu, jasne, białe, przezroczyste, szam ocą się, rozwiewają i o p a­

dają. To w iatr halny szaleje na tych wyży­

nach, gdy w dolinie Zakopanego panuje nie- zam ącona cisza, ani duchnie choćby najlżej­

szy w iaterek, ani zachwieje się proporczyk za tk n ięty na nowym domu. Chwilami na jasny ch ośnieżonych górach zapanuje cisza—

przypadną do ziemi śnieżne miecielice,—lecz znów z wściekłością zrywa się wichura, ja k tu rb o proroka Ezechiela i wznosi słup śniegu, któ ry tu zdała na tle nieba w ygląda ja k wy- chlust p ary z olbrzymiego giejzeru. T akie zjawisko je s t zwykle przepowiednią zbliżają­

cego się w dolinę w iatru halnego.

* * *

11 i 12 grudnia.

C ichuteńko—-jakby świat wsunął się pod wielką kołdrę i do snu ułożył. Od samego r a n a pruszy drobniutki śnieżek, jak b y od niechcenia; lecą kruszyneczki, pyłki, p rz e­

k rę c a ją się w pow ietrzu gwiazdeczki i ich okruchy. Choć kilka stopni m rozu, je s t p r a ­ wie ciepło; jedw abne, miękkie, delikatne po­

w ietrze; kruszynki p ad a ją na brwi, czoło, wąsy i łechcą. Choć śnieżek pruszy, je s t bardzo jasno , ta k że widać pierwsze kontr- forty gór, przesłonięte ja k b y mgławicą.

Chwilami, gdzieś w górze rozryw a się, widać

śnieżny gąszcz atm osfery, i rozpuszczają się promienie słońca, oświetlając ja k ą ś górę, j a ­ kiś bok, ja k ą ś turn ię, żółtawym śmietanowym odcieniem, gdy inne zabarwione na ponurą barw ę zimną, siną. I ta k godziny i dnie up ły ­ w ają, pruszy śnieg, ustaje, i znowu pruszy, a wieś i życie śpi—tylko p a ra sanek p rze­

mknie przez wieś, i zniknie w mgławicy w szybkim pędzie po budulec, gdzieś aż w S ta rej robocie.

* * *

13 grudnia.

Odwilż; kapie z dachu; chwilami rozdziera się pokrowiec z chm ur, i ponad góram i wy­

g ląd a słońce, p rażąc niem al gorącemi pro- mieńmi. Z dachów walą się lawiny: strzechy we wsi srokate. P o k alał się śnieg po polu—

a lizany podm ucham i halnego wichru, ciep­

łego ja k oddech, pofałdował się w niezliczone m arszczki ja k piasek na wybrzeżach W isły, miejscami pogięte, żłobkowane, miejscami prawidłowe i równoległe, ja k trefione włosy nad czołem greckich bogiń w m arm urze.

P ożółkł i spodlał śnieg n a drodze, ześluził się, pobrudził i zadeptał. Im bliżej wieczo­

ru , tem jaśniej i słoneczniej— i zda się, że wyjaśniło się niebios oblicze, gdyby nie oło­

wiana, gruba, zęb ata chm ura, któ ra ja k groźny m ars zaw isła n a niebieskiem czole, ledwie wychylając się zza siodłatego grzbietu Osobitej.

* * *

14 grudnia.

W staje późny dzień; niepostrzeżenie szary m rok ra n k u przechodzi w szary dzionek.

N a d światem zawisła ciężka, ołowiana chm u­

ra , bez brzegów, bez granic; o g arnęła góry, w sparła się na reglach, praw ie przycisnęła ciężarem swoim dolinę—i zwolna roztworzyw­

szy brzemienny swój żywot, zaczęła sypać kurniaw ą, d robniutką ja k m ąka pytlowa.

Gąszcz zasłonił wieś: zniknęły strzechy, tró j­

k ątn e czarne szczyty i konary modrzewi.

O południu rozw arła się w chm urze wielka szczelina nad góram i, a z pod ołowianych powiek wyjrzało wspaniałe, błyszczące oko słońca. W blaskach jego zajaśn iała dolina, ja k świeżo rozwinięta, przeczysta b ia ła ka.

m elia, dziewiczej i nieskażonej, oślepiającej

(5)

N r 1 3 . WSZBCHSWIAT. 1 9 7 białości. Nowa w arstw a śniegu posypała

skalane gościńce, podwórca, zabieliła czarne łaty na dachach, skąd zwaliły się lawiny.

Śnieżek przedziwny, tak m iałki, drobny, pyl- ny, ja k najdelikatniejszy, najbielszy puder ryżowy—ani śladu owego krystalicznego, gruboziarnistego piasku.

* * *

15 grudnia.

I znowu odwilż—lasy na reglach g ra n ato ­ we ja k wielkie kleksy cenzury n a białych arkuszach angielskiej ilustracyi—a wyżej sine turnie, ową zimną, ponurą, złowróżbną sinością—a jeszcze wyżej spokojna i n ieru­

choma m asa wielkiej ołowianej chmury, w której żadnych konturów, żadnych nie dostrzegasz odcieni. I św iat w oczekiwaniu czegoś milczący i m artw y,— ani podmie wia­

terek, ani zawinie brzeżka chm ury z zębate­

go grzbietu turni.

* * *

16 grudnia.

Budząc się, nie widzimy najbliższej chału­

py; sypie wściekła kurniaw a, gęsta, mleczna i nieprzejrzana; p łatk i lecą w ukos, a chwi­

lami, podm uchnięte wichrem, lecą pionowo, zataczając kręgi pod ścianą, zanim spadną na ziemię. P ły n ą godziny za godzinami; nie przynoszą poczty, niem a pieczywa—świat we władzy ruchliwego białego żywiołu.

* * *

18 grudnia.

Ponury m rok wieczoru ogarnia wieś, nad którą wisi spokojna, wielka chm ura, o p arta brzegami na okalających górach. N araz, nad O sobitą, przy samej ziemi—po zacho­

dzie słońca, trzem a wąziuchnemi szczelinami przedarły się trz y wielkie strugi czerwonej zorzy, ja k prom ienie z głowy M ojżesza, i oblały p u rp u rą falisty, pogarbolony spód chmury, a w tem oświetleniu pośm iertnem , które przysłało jeszcze zagasłe słońce, uwy­

datniły się zagony chm ur za zagonam i, ja k kulisy powysuwane jedne zza drugich. Chwi­

lę trw ało zjawisko—zagasło, i św iat zniknął w pomroce nocnej.

* * #

19 grudnia.

Odwilż; dm ucha mocny w iatr południowo- zachodni, wyciągając chm ury w długie obło­

ki, oplątane około najwyższych turn i. Całe niebo tak malownicze, że napatrzeć się nie można, choć całe zawalone chm uram i, lecz chm ury te nie grube, napęczniałe, ale p ła s ­ kie ja k pociągnięcia lawunkowe, rozm aitem i odcieniami tonów niebieskich, od zimnego sinawego, aź do niebieskawo ołowianego.

A jeden ton zachodzi na drugi, ja k rozlana fa rb a wodna, nasiąkła w papier, po brzegu mocniejsza, wypłowiała i blada środkiem.

Inn e spody chm ur ochrowe. W zgodzie z tem bogactwem form i barw nieba je s t i ziemia: wszystkie regle czarnogranatowe;

w zagłębieniach dolin jakieś śmietankowe odcienie na jednej ścianie, sinawe na d ru ­ g iej—wreszcie w chm urach toną szaro-sreb- rzyste turnie. W ieś wygląda ja k wielka sro- k a ta plam a, rzucona n a śnieżną dolinę—

drzewa ja k czarne kreski i sm ugi akw a­

forty.

* * *

23 grudnia.

Chmurno, mroźno (— 12°) i wietrzno. P ru - szy drobniuteńki śnieżek, rzadki, przesłania­

jący świat, który przez tę ruchom ą zasłonę wygląda ja k fantasm agorya. Zwolna nad G ubałów ką wyzierać zaczyna niebo, płoń niebieska rozszerza się coraz bardziej, cofa się chm ura na południe za góry,—i oto jed n a połać św iata—zbocza Gubałówki, polany, la ­ sy okryte okiścią, przycupnięte do ziemi domki—jaśnieją w blasku słonecznym; druga połowa, regle i góry, zatopione w gęstej m a­

sie chm ury i lecącego z niej śniegu; chm ura rzednieje, rozpływa się, ukazują się regle, potem śnieżne szczyty, wreszcie prawie całe pasmo gór, z wyjątkiem turni, nurzających swe czuby i zęhce w łonie zawiei. I znowu pow tarza się to samo, zza Gubałówki wycho­

dzi nowa naw ała i zasypuje świat, przesłania cały krajobraz, i ja k pierwsza chm ura cofa się, odsłaniając jeszcze bielsze i bardziej świetlane widoki, aż póki słońce nie zniżyło się poza g rań zawleczoną chm uram i, a wtedy n ad niemi stan ął wspaniały słup jasności, a o jakieś 23° na zachód, zaświeciła ja s k r a ­ wa, tęczowa, wielka i świetna słonecznica.

(6)

1 98 WSZEOHSWIAT N r 13.

N a wschodzie wszedł bladziutki ja k cień, wąziucliny ja k obrączka sierp nowego mie­

siąca.

* * *

24 grudnia.

W ilija. W spaniały, boski dzień; w blasku słońca i w szacie niepokalanej białości—

i dalekie góry i bliskie chałupy, i okryte okiścią drzew a nad gościńcem, i ośnieżone la s y —wszystko wygląda ja k ja k a ś wielka kryształow a, m artw a zabawka, w szkle uwię­

ziona. T rzaskający mróz, 20°. P o zam arzały przeręble i plonie we wszystkich potokach, prócz jednego tylko, na K rupów kach. T u odbywa się w alka na życie i śm ierć dwu ży­

wiołów: wody i mrozu. W korycie ode m ły­

na, gdzie n u rt wąski i wściekle w artki, potok się nie daje: płynie hulaszczo kryształow em korytem , ujęty we dwa lodowate brzegi, lecz całe dno zam arznięte, a źabice i kam ienie na dnie, przeg ląd ają ja k wielkie bałw any, boch­

ny i kule. A le gdzie potok szerzej płynie, rozlewa i spada kaskadam i, woda kotłuje się, wre i kipi wśród masy na pół płynnej, na pół zastygłej, gęstej, ja k tające masło; wężowo i przesm ykuje się woda jeszcze żywa śród archipelagu m ałych, lodowych ostrowów, j niosąc k rę i strzyż, a nad wszystkiem unosi się tum an p ary —p a r y ! przy -^-20°! I precz w górę aż pod las, skąd potok wypływa, i precz w dół, gdzie ginie w nagim gąszczu olszyny, unosi się nad nim obłoczek pary.

* *

25 grudnia.

Boże N arodzenie! P rzez okna, w połowie zakute mrozem, już o 7-ej w pada jasność zo­

rzy porannej i rysuje bladą siatkę ram okien­

nych na przeciwległej ścianie. Zw olna w staje wielki dzień—nad Koszystą bije wielka łun a, szeroka jasność; zdaje się, że słońce lad a chwila rzuci snop prom ieni,— lecz ono się nie śpieszy, i m ijają kw adrans po kw adransie, a słońca niema, tylko jasność staje się coraz świetniejszą. N akoniec zapala się najwyższy szczyt Osobitej, potem dru g i niższy, potem przełęcz—i cała góra widziana przez ramio na potężnego modrzewiu i rózgow ate gałęzie jasionów, wydaje się nadzwyczajnem , świetl- nem zjawiskiem, ośród całego św iata p o g rą­

żonego jeszcze w cieniu. Zjaw ia się różowy obrzask na gładkiej kopicy Czerwonego W ir- chu—i zwolna kilka zębów na Kom inach Dudowych słońce zapala wspaniałem i blaski, ja k rzęd kinkietów—i złocą się turnice po­

nad m asam i sk ał i płaszczyzn, i lasów i do­

lin. Długo, długo później, bo dopiero w pół godziny, p ad a ją pierwsze promienie n a p o la­

nę wyżej Pająków ki na Gubałówce, zrazu blade i rozstrzelone, aż wreszcie oświecając coraz niższe stoki, w c a łą godzinę później, zjaw iają się w dolinie Zakopańskiej i w po­

koju.

I w staje wielki dzień! M róz trzaskający 21°, gonty na dachu trza sk ają z łoskotem.

P rzejrzystość powietrza ta k wielka, że góry w ydają się tuż, jak b y się zniżyły, zm alały pod olbrzymim stropem niebieskim, czystym, jasnym , nieopisanej przezroczystości. Oczy nieznoszą blasku i bieli śniegu, który skrzypi jakim ś m etalicznym zgrzytem szkła tłuczo­

nego. Śnieg je s t ta k sypki, że i ździebełko nie przyw iera do obuwia, garnie się i osypuje pod stopam i ja k m iałki piasek, ja k żwir, drobny, suchy,— na polach iskrzący się tem i niepojętem i blaskam i złota, am etystów i sza­

firów, rzucający ognie brylantów —a w wiel­

kiej plaszczyznie podobny do ziarnistego m arm uru. W powietrzu stoi wielka cisza;

ani przeleci wrona, ani zaćwirka wróbel, lub sikora, nie zatrzeszczy sroka, nie zaszczeka pies. N aw et potok usnął snem zimowym, i um ilkł pom ruk jego. Tylko nawiewy led­

wie odczuwanego wiaterku przynoszą głos organów, w tórujących ludzkiej pieśni.. To ran ne nabożeństwo, w wielki dzień chrze- ściański. W kościele mroźno; n a dalekim o łtarzu płoną żółte świece, m artwem wosko- wem św iatłem , gdzieś daleko w głębi nad polem głów ludzkich, zw artych ja k kamienie mozaiki, nad k tó rą unosi się p ara oddechów, a z każdej śpiewającej piersi bucha słup biały — \ pieśń „Opuściłeś, a zstąpiłeś na te nizkości ziemskie” płynie potężnym chórem, dziwnej prostoty i wielkości. A pieśń ta wydaje się czemś nadzwyczajnem, gdy się pomyśli, że dziś o tej samej godzinie śpiewa j ą polska k rta ń od H e li—do Zakopanego, od morskiej fali do granitowej tu rn i—i śpiewa j ą dziś, ja k k ilkaset la t tem u. Ci, co do kościoła się nie zmieścili, z obnażoną głową sto ją na dworze, przylepieni do ściany, szarej

(7)

N r 13. WSZECHŚWIAT. 1 9 9 ze starości, praw ie czarnej, ja k żydzi pod

murem Jerozolim y,—ci zaś, co słuchem nie mogą zespolić się z wnętrzem przez ścianę, stoją zw artą ciżbą przed drzwiami, a oczy wszystkich wlepione wewnątrz, w ciemną dal, w jarzące świece. I ośród 20° m rozu płynie potężny chorał—równo, spokojnie, ja k wiel­

ka rzeka, a serce ogarnia wielka otucha i rzewność wielka. „Miłość m oja to sp ra ­ wiła, by człowieka wywyższyła”.

* * *

26 grudnia.

N a ciemnem niebie, ja k nieprzeliczone kry, obłoczki jasne, przezroczyste, porwane. Le- ciuchny w iaterek za g arn ia je z niedostrzeżo- ną powolnością—zesuwa; toną jed n a za d ru ­ gą w głębinach niebieskich — i powstaje wspaniały słoneczny dzień, m roźny, z a p ie ra ­ jący dech aż gdzieś około przepony. Jak b y mało było blasku, piękności i bieli— w szyst­

kie drzewa nad potokam i, gaje olszowe, przydrożne jasiony i modrzewie oszadziałe, stoją ja k w bajce arabskiej. I tylko wrony czarne na tym jasnym przestw orzu zatacza­

ją ogromny k rąg i z krakiem , ciężko, leni­

wie zapadają n a czub wspaniałego m odrze­

wia, którego poziome konary wyglądają ja k reje, przez lilipucich czarnych m ajtków ob­

siadło.

•f! * 'H

29 grudnia.

Prześliczny dzień, słoneczny, cichy; mróz zelżał do — 10°. N a m odrem niebie białe obłoki, ja k wielkie, długie skiby, zorane ol­

brzymim pługiem , miejscami porw ane w nie- foremne kotyry. N a północy ru n a białe, porozwlekane. Po bokach słońca świecą blado dwie słonecznice, ja k dwa słońca,—

zjawisko nierzadko zdarzające się w Z a k o ­ panem. W powietrzu lekki o p ar—wszystkie kontury stuszowane, wszystko prześwietlone, miękkie. W ielka przyjemność, chodzenie po śreniach ‘) ; stare śniegi zam arzły i nie za­

łam ują się pod nogami, tw orząc drogę wszędzie: niem a potoków, m łak, dołów, ro-

') Śreń = twarda skorupa na zamarzłym śniegu.

wów, wszędzie można chodzić. P o le zdep­

tane we wszystkich kierunkach—zupełna swoboda, nic nie tam uje drogi, nikt się nie trzym a dawnego śladu; idą ścieżki prosto ja k strzała. T u ktoś szedł za pilną spraw ą sk ra­

cając sobie drogę do odległej chaty pod la ­ sem,—inne znów wiją się w różnych k ierun­

k a c h ,—to ktoś szedł swobodnie, może chłop­

cy ze szkoły, ciągnąc saneczki.

* * *

1 stycznia 1893 r.

Nowy R ok zajaśniał wielkim, wspaniałym dniem! Niebo przeczyste, bez obłoczka, bez skazy na całym obszarze od wschodu do za­

chodu. Spokój—jak b y wszystko skam ienia­

ło ! Cisza—jakb y cały świat żywy zam arł!

B iałość—jak b y nie było innych barw , tylko biel oślepiająca, jaskraw a, z niebieskim od­

blaskiem w cieniu. I wielka jasność, rozto­

piona w jednolicie rozprowadzonej w po­

wietrzu delikatnej mgiełce, przez k tó rą tu r­

nie, góry, regle, rąb an isk a i lasy, i wsi zagrody, przeglądają ja k przez gazę. A nad każdym kominem powiewa srebrzysta, olśnie­

w ająca k ita dymu, i kurzy się potok, jakb y w nim k ipiała woda. W spaniały, piękny, prawdziwie zakopański d z ie ń !

(Dok. nast.).

W ł. Matlakowski.

O R Ł Y .

(Dokończenie).

Obok wspomnianych dotychczas trzech g a ­ tunków wielkich orłów, zam ieszkują jeszcze E u ro pę dwa mniejsze, ta k nazwane podorli- ki, lub orliki (A ąuila naevia i A ąuila clanga), bardzo do siebie podobne i mnóstwem p rz ej­

ściowych form tak połączone, że je nawet niektórzy naturaliści łączą w jeden gatunek.

Orliki są znacznie mniejsze od orłów w ła­

ściwych; m aksym alna rozciągłość siągu o rli­

ka grubodziobego je s t np. 1,77 m; w średniej zaś mierze siąg orlika zwyczajnego (A. nae-

(8)

MOO WSZECHSWIAT. N r 13.

yia) je s t 1,60 m. Różnice pomiędzy obu- dwoma gatunkam i są następujące : przede- wszystkiem dziób orlika grubodziobego je s t znacznie dłuższy i mocniejszy, skąd mu też i nazwę nadano; następnie orlik grubodzioby je s t także pospolicie większy od orlika zwyczajnego. Co zaś dotyczę zabarw ienia, to najstalszem i cechami wyróżniającem i obu gatunków je st przedewszystkiem ogólny ton, który u orlika zwyczajnego je s t w większości przypadków znacznie jaśniejszy, z b ru n a tn e ­ go w płowawo-szary wpadający, gdy więk­

szość orlików grubodziobych posiada ciem no­

b ru n a tn e z czarniawein graniczące upierze­

nie. N astępnie ogon orlika zwyczajnego nosi mniej lub więcej wyraźne ślady pręgow ania, gdy u orlika grubodziobego je s t zawsze je d ­ nostajny, tylko u młodych osobników ja s n ą sm użką zakończony. W reszcie u tego o sta t­

niego g atu n k u na piórach nadogonowych i na dolnej części upierzonych nóg występuje dość silnie biały kolor, czego praw ie nigdy nie spotykam y u orlika zwyczajnego. B ardzo też często orlik grubodzioby nosi na ciem- nem upierzeniu (osobliwie na pokrywach skrzydłowych, na piersiach i na nogaw icach) biaław e lub płowe charakterystyczne plam y, | których niem a zupełnie u orlika zwyczajnego | lub są tylko słabo naznaczone.

O rlik zwyczajny zamieszkuje E u ro p ę środ­

kową, skąd odbywa w zimie wycieczki do A fryki; w Rosyi wschodniej należy do p ta ­ ków zalatujących i nigdy się tam nie gnieź­

dzi; dość je s t pospolity na K aukazie. U nas, według słów Taczanow skiego, je s t najpospo­

litszym po myszołowie z większych ptaków drapieżnych i gnieździ się po całym k raju , gdzie tylko lasy po tem u znajduje. N a zimę jed n ak stale odlatuje i dopiero z wiosną po­

wraca.

Daleko obszerniejsze rozmieszczenie geo­

graficzne posiada orlik grubodzioby, który z wyjątkiem E uropy zachodniej, gdzie n ader rzadko zalatu je, zam ieszkuje praw ie cały obszar palearktyczny, zalatując aż po Indye i wschodnie, czego dowodem są okazy M uzeum i

brytyjskiego, pochodzące z N epalu, D ardży- j lingu, a naw et z M adrasu. U nas, według słów prof.M enzbiera, gnieździ się dość często po prawej stronie W isły, a praw ie nigdy po lewej;— tym sposobem W isłę m oźnaby uwa­

żać za zachodnią gran icę jego rozmieszcze­

nia, poza k tó rą wysuwa się tylko sp o ra­

dycznie.

J u ź sam a wielkość wskazuje, że podorliki karm ią się nikczem niejszą zdobyczą, aniżeli orły właściwie; i w samej rzeczy bliższe po­

znanie obyczajów tego p ta k a wykazaje nam , że w b ra k u lepszego pożywienia karm i on się chętnie gadam i, żabam i, owadami, a n a ­ wet padliną. O rlik zwyczajny, podług świa­

dectwa badaczy, karm i się w znacznej części myszami, a ponieważ jednocześnie m ałe szko­

dy czyni we wszelkiego rodzaju ptastw ie, n a­

leży go uważać za ptaka użytecznego dla rolnictw a i otaczać właściwą opieką.

J u ż przez to samo, że je s t mniejszy od o rła, orlik nie wywiera n a nas ta k im ponu­

jącego, ja k tam ten, wrażenia; przyzwyczajo­

ny do atakow ania nikczemniejszej zdobyczy, nie posiada tej śmiałości i wspaniałości r u ­ chów. M niej też je s t dzikim od o rła, co już w wyborze miejsca n a gniazdo widocznem się staje; b uduje on bowiem gniazda na nie­

znacznej wysokości, a często zajm uje opusz­

czone gn iazda kruków lub innych drapieżni­

ków; bywa jednak, źe raróg (H ierofalco S a- ker) wypędza go z raz obranego siedliska.

J a j niesie zwykle dwa, niekiedy jedno, a w bardzo rzadkich przypadkach trzy. J a j a byw ają różnego k sz ta łtu i zabarwienia, n a j­

częściej jed n ak spotykają się j a j a mocno wydęte, do formy kulistej zbliżone; tło bywa białe lub brudno-białe, a na niem grubo na- m azane rdzaw e i bru n atn e plamy. Zwykle sam iec dopom aga samicy w wysiadywaniu ja j, a naw et w razie jej śm ierci sam bierze na siebie tru d y wysiadywania.

Prawdziwym k arłem pomiędzy właściwemi orłam i je s t orzeł włochaty lub karlik (A ąuila pennata). Zwrócić tu muszę uwagę, źe wie­

lu ze współczesnych uczonych, idąc za p rzy ­ kładem B rehm a ojca, rozróżnia dwa gatunki o rła k arlik a, różniące się jakoby ubarw ie­

niem, a mianowicie uważa ja s n ą odmianę (A ąu ila pennata) za jeden gatunek, a ciemną (A ąuila m inuta) za drugi. Najw ybitniejsi jed n ak system atycy uw ażają rozm aite rodza­

je ubarw ienia ju żto za indywidualne, juź za wiekowe różnice i podług nas ich poglądu trzym ać się należy.

M ały ten orzełek je s t wielkości myszołowa, mimo je d n a k swych słabych rozmiarów za­

chowuje k sz ta łt i proporcye prawdziwych

(9)

N r 13. WSZECHSWIAT 2 0 1

orłów. Co do ubarw ienia, to przed chwilą zaznaczyliśmy, źe spotyka się między k a rli­

kami dwie odmiany : jasn ą i ciemną. Obie jednak m ają jednę wspólną cechę, a miano- wicią pęczek białych piór na samej pasze.

K arliki jasno ubarwione posiadają wierzch brunatny z mniej lub więcej rozwiniętem płowo-białawem obrzeżeniem piór, osobliwie na wierzchu głowy, na wielkich pokrywach skrzydłowych i na barkówkacb. Ogon je s t zwierzchu ciemno-łupkowo-szary ze słabo wi- docznem ciemniejszem pręgowaniem i z ciem­

ną przedkońcową pręgą. Spód ciała je s t biały z podłużną w ąziutką pstrocizną n a j­

gęstszą na gardzielu i coraz rzadszą ku b rzu­

chowi, ta k że już tylna część brzucha i noga- wice są czysto białe. C harakterystyczną też cechą k arzełk a je s t czarniaw a tró jk ą tn a plama pod okiem, obejm ująca prawie wszyst­

kie pokrywy uszne. W oskówka i palce żółte.

Długość siągu 1,20 m. Ciemna odm iana po­

siada ubarwienie ciem no-brunatne, nieco ja ś ­ niejsze na spodniej stronie ciała, gdzie też widoczne są podłużne wązkie strychow ania wzdłuż stosin piór. W ierzch głowy jest rdzawo-brunatny. P ió ra pachowe czysto białe.

O rzeł włochaty posiada bardzo obszerne rozmieszczenie geograficzne, ciągnie się bo­

wiem od jeziora B ajkalskiego aż do brzegów oceanu A tlantyckiego i od 58° szer. półn. aż po A frykę południową i po Ceylon w Azyi.

Jakkolw iek dość pospolity n a U krainie i P o ­ dolu, w granicach K rólestw a Polskiego na­

leży do rzadszych ptaków i przeważnie w lubelskiem bywa spotykany, chociaż T a ­ czanowski widział p arę tych ptaków pod W arszaw ą. Gnieździ się też u nas niekiedy, albowiem tenże sam uczony otrzym ał p arę jaj z W ytyczna.

Orzeł karzełek, podobnie ja k i orły szla­

chetne, ma ruchy im ponujące : lubi ja k one pływać w powietrzu, a na zdobycz rzuca się z szybkością błyskawicy, przytuliwszy skrzyd­

ła do ciała. W sk u tek też tego może z ła t­

wością atakow ać nawet bardzo lotne ptaki, widziano je bowiem goniące z powodzeniem bekasy. N ajbardziej jed n ak lubi napastow ać tw ardo trzym ające ptaki, ja k przepiórki, ku­

ropatw y, dubelty i t. p., a chętnie też poluje na trznadle, szpaki oraz inne ptastw o po­

mniejsze. N asz znakom ity obserwator, K a ­

zimierz hr. W odzicki opisuje sposób, w jaki karzełek polował na szpaki. Liczne stad a tych ptaków zajęte były żerowaniem w bliz- kości błota, gdy ukazał się orlik włochaty i zaczął nad niemi szybować. Szpaki ciągle podrywały się, lecz natychm iast zapadały znowu, co widocznie stanowiło dla o rła p rze­

szkodę w łowach. Zniecierpliwiony rzucił się ja k piorun pomiędzy szpaki i w chwili, gdy te usiłowały dostać się do poblizkich drzew, złowił jednego w powietrzu.

P ta k ten rozwija też niem ałą zręczność chw ytając zdobycz wśród lasu. B rehm p o ­ wiada, że w Egipcie czyni on straszne spu­

stoszenia pomiędzy turkaw kam i wśród lasów palmowych. Doskonale wiedzą o tem nie­

które ptaki drapieżne pasorzytne, ja k np. k a­

nia egipska (Milvus parasiticus) i skoro tylko karzełek złowi gołębia, n apastu ją go i od­

b ierają zdobycz. B rehm widywał liczne ich stada nad górnym Nilem tak , że uczony nie­

miecki z łatwością zabił dwadzieścia sztuk w ciągu trzech dni.

O rzeł włochaty lęże się po lasach, budując sobie własne gniazdo, lecz najczęściej zajm u­

je opuszczone gniazda innych drapieżników, a naw et czapli, ja k to świadczy p. Somow, którego bardzo cenne obserwacye przytacza prof. M enzbier w swem dziele świeżo wyda- nem '). Gniazdo k arzełk a je st zbudowane z gałązek i wysłane wewnątrz łykiem, liśćmi, a naw et pióram i i szerścią; wielkością ledwie przewyższa nieco krucze. T utaj orlik niesie dwa, a rzadko trzy ja ja . W edłu g Taczanow­

skiego rodzice oboje w ysiadują ja ja , chociaż M enzbier wspomina, źe samiec donosi tylko samicy pożywienie, podczas gdy ta siedzi na

jajac h . _______

Zrobiwszy przegląd ważniejszych dla nas gatunków orłów, przejdźm y tera z z kolei do bielików (H aliaeti), które różnią się od orłów właściwych przedewszystkiem skokiem, przy­

najm niej w połowie z piór ogołoconym, więk­

szym i bardziej hakowatym dziobem, oraz mocno widłowatym ogonem. U derza w nich osobliwie niezmiernie potężny dziób, docho­

dzący u niektórych gatunków niezwykłego

*) M. A. Menzbier. Pticy Rossii. Moskwa, 1893—1895.

(10)

2 0 2 WSZECHSWIAT N r 13.

rozwoju. Ł ap y są również potężniejsze, niż u orłów zwyczajnych i opatrzone strasznem i szponami. Zobaczymy wkrótce, że obie te g ru py różnią- się także do pewnego stopnia stro n ą obyczajową.

Najważniejszym dla nas przedstaw icielem tej grupy je s t bielik zwyczajny, zwany także orłem białogłowem , orłem łom ignatem lub białogoneni (H aliaetus albicilla). P ta k ten w różnych stadyach rozwoju nosi rozm aite szaty. M łode osobniki są zwykle koloru ciem no-brunatnego z mocną dom ieszką pło ­ wego lub szaro-brunatnego na piersiach, a osobliwie n a piórach barkowych i na wiel­

kich pokrywach skrzydłowych. Ogon u mło­

dych je st czarniawy silnie białym urozm ai­

cony wzdłuż stosin; z wiekiem kolor ten b ia­

ły rozw ija się coraz więcej, aż w końcu obejm uje całkow ite sterówki. Dziób w tym wieku je st czarny, nogi i woskówka żółte.

Tę pierwszą liberyą p tak powoli zmienia na odzież starych. W edług Tyzenhauza, który obserwacye swe dokonywał na chowa­

nym okazie, kom pletna m etam orfoza odbywa się dopiero po 14-tu latac h , lecz słuszną czyni uwagę Taczanowski, że p ta k chowany żyje w nienorm alnych w arunkach, że przeto zmiany upierzenia odbywają się zapewne nie­

prawidłowo. Z upełnie sta ry p ta k posiada głowę wraz z karkiem i przodem piersi brudno płowo-białawe; płaszcz ciemno-bru- natny z jaśniejszem i, szarem i obrzeżeniam i piór, występującem i najwięcej na pięściowem zgięciu skrzydła. Podobnie też ubarwiony je s t i spód ciała. L otki czarniaw e; ogon czysto biały. Dziób u starych ptaków jest żółty; nogi oraz woskówka żółte, lecz nie tak J

jaskraw o ja k u młodych; p azury czarne.

O rzeł ten dochodzi większych jeszcze wy­

miarów, aniżeli orzeł przedni, Taczanow ski bowiem m ierzył sam icę, k tó ra m iała 1 m od końca dzioba do końca ogona, a 2,42 m się- gu, gdy największy okaz o rła przedniego mierzony przezeń m iał tylko 0,93 m długości całkowitej i 2,28 m sięgu.

Bielik posiada obszerne rozmieszczenie geograficzne, ciągnie się bowiem od Gren- landyi przez Islan d y ą , ca łą E u ro p ę aż po K a m c z a tk ę , a na południu dosięga podczas swych wycieczek zimowych do północnych części A fryki, do Chin, a naw et, według S harpea, był obserwowany w Indyach

wschodnich. W granicach K rólestw a P ol' skiego pospolitszym je st po prawej stronie W isły, aniżeli po lewej, co się objaśnia więk­

szą obfitością błót i jezior; lęże się też, we­

dług słów Taczanowskiego, tylko na wschod­

niej stronie W isły, gdyż lasy na zachód od tej rzeki spotykane są dlań zasuche.

Bielik, zwany także przez zachodnio-euro­

pejskich ornitologów „orłem m orskim ”, p o ­ siada siłę i odwagę orłów szlachetnych, lecz ustępuje im znacznie w szybkości lotu i zwin­

ności, a pod względem niektórych rysów cha­

ra k te ru dorównać im też nie może. T am te, ja k zys lub orzeł przedni, m ają w sobie ro ­ dzaj wspaniałomyślności ja k a charakteryzuje lw a : zam ykano im do klatki mniejsze d ra ­ pieżniki, ja k np. myszołowy, które orły tole­

row ały obok siebie, nieczyniąc im n a j­

mniejszej krzywdy. Zam knijm y niewielkiego } jastrzę b ia do k latk i bielika, a po krótkim

! przeciągu czasu resztki tylko po nim pozo­

staną.

I J u ż sam rodzaj pożywienia dowodzi w bie-

| liku nikczemniejszych instynktów, niż u o r­

łów szlachetnych. Je d n ą z podstaw bieli- kowego stołu je s t padlina, k tó rą po brzegach m orskich często znajduje pod postacią t r u ­ pów fok, a n a północnych tu n d rac h —trupów reniferowych. Obok tego najczęściej karm i się rybam i zarówno morskiemi ja k i słodko- wodnemi i dlatego spotykam y go przeważnie po brzegach m orza, wielkich jezio r lub wiel­

kich rzek. R ybę łowi w dwojaki sposób:

albo szybując ponad wodą w ypatruje i pory­

wa, gdy blizko powierzchni ry b a podpłynie, lub w edług zdania prof. M eńzbiera, piechotą włazi po brzuch na płytkich m iejscach i tam rybę łowi. Zarówno Taczanow ski ja k i Menz- bier tw ierdzą, że nigdy za ry b ą nie nurkuje, lecz B rehm je st przeciwnego zdania i mówi, źe zarówno dobrze ja k rybołów zanurza się pod wodą całkowicie, gdy ud erza z góry na rybę.

Jednakow oż bielik obok padliny i ryby nigdy nie zaniedba, gdy mu się zdarzy oka- zya, złowienia jakiego ssącego lub p tak a.

B ardzo chętnie n a p a d a n a zające, a według świadectwa y. H om eyera, ud aje mu się nie­

ra z i lisa zmordować. W stepach karm i się głównie susłam i, a naw et jakoby bardzo zręcznie bierze ślepce (Spalax), gdy te pod pow ierzchnią ziemi się ryją. Z ptaków naj-

(11)

N r 13 WSZECHSWIAT 203 chętniej napastuje trudno podryw ające się,

ja k dropie lub gęsi; m uskające ptastw o wod­

ne póty m orduje, aź w końcu z sił opadłe zdobywa. N ordm ann znajdow ał w żołądku bielika resztki jaszczurek.

Bielik lęże się wewnątrz lądów n a wynios­

łych drzewach, ja k sosny lub dęby; w krajach

barw y czysto białej i k ształtu bardzo zmien­

nego: jedne są pękate, inne elipsoidalne; inne wreszcie typowej formy jajow atej. W ysia­

danie ich trw a dni 30.

Bielik daje się jakoby układać do polowa­

nia na zające i inne ssące.

Do tego rodzaju należy też bielik morski

Haliaetus Branickii,

nadmorskich wybiera na ten ceł niedostępne urwiska nadbrzeżne. Z d arza się bardzo często, że bielik rok rocznie w raca do tego samego gniazda, skutkiem czego po 20 lub 30 latach ciągłego popraw iania i dobudowy- wania gniazdo przybiera znaczne wymiary.

J a j niesie zwykle dwa, rzadziej trzy; są one

(H aliaetus pelagica) najpotężniejszy ze zna­

nych orłów. U derza w nim szczególnie dziób i nogi niezwykle silnie rozwinięte. Upierze­

nie ma bardzo ozdobne—ciem no-brunatne, prawie czarniawe, z jaśniejszą podłużną pstrocizną na tyle głowy, na karku i na przo- dzie szyi. Pokrywy skrzydłowe (z w yjąt­

(12)

204 WSZECHSWIAT N r 13.

kiem największych), nogawice i ogon śnie- żysto-białe. U bardzo starych osobników na czole silna b iała pstrocizna. Dziób, wosków- k a i nogi żółte.

Ojczyzną bielika morskiego je s t wschodnie pobrzeże Azyi północnej, oraz wyspy północ- no-azyatyckie pomiędzy A zy ą i A m eryką, skąd zalatuje wewnątrz lądów, ja k tw ierdzi ksiądz A rm a n d D avid, aż po Him alaye.

Główne pożywienie jego stanow ią tru p y fok oraz ryby zarówno morskie ja k i słodko­

wodne.

Dzielny nasz podróżnik, p. J a n K alinow ­ ski, odbywając w roku 1888,drogę z Seulu — stolicy K o rei — do W ładyw ostoku, zabił egzem plarz o rła morskiego, który wraz z ca­

łą kolekcyą d o stał się do m uzeum hr. B ra - nickich w W arszaw ie. O kazało się, źe je stto nowy g atunek, który opisany też niebawem został przez ś. p. Taczanowskiego pod nazwą H a liae tu s B ranickii n a cześć h r. K saw erego B ranickiego. O rzeł ten różni się od zwykłe­

go bielika m orskiego całkowicie czarniawem upierzeniem , z wyjątkiem ogona, który jest czysto biały. Dziób tego g atu n k u je s t jesz­

cze potężniejszy niż u bielika kam czackiego, i posiada barw ę pięknie pom arańczową.

E gzem plarz, zdobiący m uzeum hr. B ra- nickich, zabity został d. 28 lutego 1888 ro k u w miejscowości Tsiem pion w K orei. K a li­

nowski widział jeszcze następnie 6 czy 7 okazów tego gatunku, a nadto przypom niał sobie, źe spotykał przedtem uszkodzone skóry tych ptaków u korejczyków. O siadły pod W ładyw ostokiem ziomek nasz, p. Jankow ski, na widok egzem plarza, zdobytego przez p.

Kalinowskiego, przypom niał sobie, że widział dwa podobne w Sidemi, a p. Godlewski, to ­ warzysz d -ra Dybowskiego, obserwował dwa inne w D auryi.

P rzez k ilka la t okaz nasz b y ł jedynym znanym w świecie naukowym. Dopiero la t tem u 3 czy 4 dowiedziałem się ze zdziwie­

niem, źe p a r a żywych orłów B ranickiego znajduje się w berlińskim ogrodzie zoolo­

gicznym, o czem wkrótce przekonać się mogłem naocznie. Odniósłszy się do zarządu ogrodu dowiedziałem się, że oba te okazy przysłane były w prezencie z Jap o n ii przez firmę R ex et C°. Z tego w ypada, że ojczyz­

ną bielika B ranickiego je s t K o rea, Jap o n ia oraz południow a część pobrzeźa wschod-

nio-syberyjskiego. Obyczajam i nie różni się podobno od bielika morskiego zwyczaj­

nego.

Ja n Sztólcman.

P osiedzenie W yd ziału M atem atyczno -P rzyrodn iczego A kadem ii Um iejętności.

Dnia 4 stycznia pod przewodnictwem dyrekto­

ra W ydziału, rektora Kreutza, odbyło się posie­

dzenie, na którem prof. Janczewski referował o pracy p. W. Rotherta pod tytułem : „O budo­

wie ścianek naczyń roślinnych”.

Najważniejszym rezultatem, wynikającym z ba­

dań p. Rotherta, jest skonstatowanie faktu, że w naczyniach pierścieniowych, śrubowych i siat­

kowych, zgrubiałe listewki w boczńych ścianach nie są przytwierdzone całą swą szerokością, lecz tylko wązką nasadą, tak, że przekrój poprzecz­

ny listewki jest, ogólnie biorąc, trójkątny, jeden z wierzchołków trójkąta zaś je st miejscem przy­

twierdzenia listewki do ściany. Naturalnie więc szczeliny, pozostające między zgrubiałemi listew ­ kami, są znacznie węższe od wewnątrz, niż od zewnątrz. Różnią się one więc od zwykłych ja- mek lejkowatych, napotykanych w naczyniach centkowanych, tylko inną formą z powierzchni, gdyż w naczyniach pierścieniowych i śrubowych mają kształt pierścieni lub śrub, a w siatkowych posiadają mniejszą jednostajność formy i wiel­

kości, oraz mniej prawidłowe rozmieszczenie.

Z powyższego wynika, że budowa bocznych ścianek różnych rodzajów naczyń jest zasadniczo jednakową, a cechuje ją lejkowatość jamek.

Fakt, stwierdzony przez p. Rotherta, ma wielką doniosłość fizyologiczną : ścianki bowiem naczyń powinny być tak zbudowane, żeby były o ile możności wytrzymałe na ciśnienie boczne, wy­

wierane przez sąsiednie komórki, oraz aby do­

puszczały łatwo wymianę wody z otaczającemi komórkami. Kształt listewek, obserwowany przez p. Rotherta odpowiada temu celowi jak- najlepiej, gdyż skutkiem lejkowatego rozszerze­

nia większa część błonki ściennej pozostaje nie- zgrubiała i przenikliwa, zaś zwężenie listewek u nasady nieznacznie tylko osłabia wytrzymałość naczynia. Ponieważ zaś to rozważanie da się również zastosować do naczyń centkowanych, przeto i z fizyologicznego punktu widzenia niema zasadniczej różnicy między budową ścianek ro z­

maitych naczyń.

Na posiedzeniu ściślej szem pracę powyższą odesłano do Komitetu wydawniczego.

Z. B .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dostrzega związek pomiędzy posiadaną wiedzą a możliwościami rozwiązywania problemów, potrafi podać kilkanaście przykładów.. Bejgier W., Ochrona osób i mienia,

W ykazali oni, że przez dodanie kropli kwasu octowego do alkoholowego roztw oru chlorofilu barw a roztworu zm ienia się nadzwyczaj mało i że widmo jego różni

W pierwszej grupie jedne organy mają budowę poczęści ojca, poCzęści matki a obok nich inne organy mają zupełnie pośrednią

Zdanie to nie jest ogólnie może p o ­ dzielane, często słyszymy zdania przeciwne, dowodzące, że wiele jeszcze spodziewać się można ze strony elektyczności,

Owoc ten odznacza się sokiem bardzo lepkiem , któ ry u trud nia bardzo jedzenie.. Owoc tej palm y, wielkości śliwki, pięknego pom arańczow ego koloru je się

Rozumie potrzebę uczenia się przez całe życie oraz konieczność ciągłego rozwoju osobistego i zawodowego z zakresu stosowania systemów informatycznych w

P2 Cele i zakres prowadzonej działalności, zasady funkcjonowania, tryb pracy, metody i formy pracy poszczególnych wydziałów czy też wyodrębnionych komórek

2) w przypadku rocznej oceny klasyfikacyjnej zachowania — ustala roczną ocenę klasyfikacyjną zachowania w drodze głosowania zwykłą większością głosów;