M
1 3 . Warszawa, d. 28 marca 1897 r. T o m X V I .
A d res IRećLa-łsicsri: SZralsowslsiie-Frizied.mleście, USTr 66.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".
W W arszaw ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 Z p rzesyłką pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenum erow ać można w R edakeyi „W szechśw iata*
i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
K om itet Redakcyjny W szechświata stanow ią Panow ie:
D eike K., D ickstein S., H o y er H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski Wł., Kram sztyk S., Morozewicz J., Na- tanson J., Sztolćman J., Trzciński W. i W róblew ski W.
H Y P O T E S Y
powstawania życia istot organicznych na ziemi. ')
Człowiek przez n atu rę otoczony, zmuszony wśród jej wymagań i warunków przepędzić szereg lat, które stanow ią okres jego życia, stara się poznać j ą bliżej, zaznajomić się z jej przeszłością, wyciągać wnioski co do jej p rzyszłości. Codzień widzimy setki istot powoływanych do bytu, inne rzucają się w wir walki, który wre koło nas gorączko- wem życiem, widzimy indywidua, których siły są już skołatane przez tę w yczerpującą wal
kę o by t—te giną, zostaw iając miejsce no
wym, o niezużytych d o tąd siłach, które taki sam los musi spotkać po krótszym lub dłuż
szym czasie. G oethe pow iedział: „P rzyroda w dzieciach swych tylko żyje, ale gdzie ich m atka?” Skąd to życie wzięło się na ziemi?
ł) Rzecz przedstawiona na posiedzeniu Kółka przyrodników Ucz. uniw. Jagiell. w Krakowie dnia 14 listop. 1896 r.
G dzie je st początek tych milionów istot za
mieszkujących ziemię? Tym podobne pytania zadając sobie od niepam iętnych czasów, sta
ra li się ludzie rozwiązać tę wieczną zagadkę życia, co wykonane w sposób należyty mogło
by być uwieńczeniem nauk przyrodniczych.
W szystkie niem al ludy, zamieszkujące kulę ziemską, wyznające jak ąś religią, m ają w niej podaną historyą powstania ziemi razem ze wszystkiem, co z nią je s t nieodłącznie zwią
zane. W szystkie te podania wchodzą raczej w zakres wiary, nie nauki, a rozp atrując kwestyą wyłącznie ze stanowiska przyrodni
czego musimy je zupełnie pominąć. N a podstawie dzisiejszych zapatryw ań wykreślić też należy z rzędu hypotez teorye starożyt
nych przyrodników, takie ja k np. A ry stotelesa, że zwierzęta mogą powstawać z m ułu.
W prowadzenie teoryi descendencyjnej do n auk biologicznych m a dla historyi nauki o powstaniu istot żyjących olbrzymie znacze
nie. T eorya ta, której szkic rzucony był przez L am arcka, ugruntow ana następnie przez D arw ina, s ta ra się wykazać, że o rg a
nizmy o najbardziej skomplikowanej bu do wie anatom icznej pochodzą od form mniej skomplikowanych, prostszych. Przechodząc w tak i sposób do organizmów coraz mniej
194 WSZECHŚWIAT N r 13.
wyróżnicowanych, spotykam y wreszcie o rg a nizm, którego cała budowa ciała zredukow a
na je s t do typu jednej kom órki. Od czasów Schwanna i Schleidena wiemy, źe kom órka je s t zarazem najprostszym elem entem każ
dego organizm u, choćby on naw et s ta ł na najwyższym szczeblu rozw oju szczepowego (filogenetycznego). Przyjąw szy teoryą dar- winistyczną musimy zmienić pytanie : „skąd wzięły się żyjące organizm y n a ziem i”, bo odpowiedź n a to pytanie będzie jasn a, gdy wiedzieć będziemy „jak pow stała pierwsza kom órka na ziem i”.
T eorya descendencyjna, k tó ra tak cenne znajduje poparcie w paleontologii, w pierw szych okresach szczepowego rozwoju n a tra fia w tym kierunku na znaczne braki *). E poka kam bryjska zostaw ia nam bardzo wyraźne ślady istnienia istot organicznych, ale są one w znacznej części już dość wysoko uorganizo- wane. Gdyby w czasie przed epoką kam- bryjską nie istniało życie w natu rze, byłby to dotkliwy cios dla teoryi descendencyjnej, bo nie moglibyśmy przyjąć wspólnego źródła pochodzenia wszystkich organizmów. T ak i organizm , od którego wszystkie istoty żyjące dałyby się wyprowadzić, istnieć m usiał w p o przednim okresie, zatem w okresie arch aicz
nym. Bliższe b adania m arm urow ych pokła
dów z okresu archaicznego wykazywać m iały w ułożeniu ziaren serpentynu w m arm urze analogią do ułożenia kanalików i przestw o
rów w' skorupkach otwornic (F oram inifera).
G dy jeszcze bad an ia mikroskopowe zdawały się potw ierdzać tego rodzaju przypuszczenie, sądzono, że mamy przed sobą w tych p okła
dach m ineralnych resztki n ajstarszej istoty organicznej, k tó rą nazwano Eozoon cana- dense.
Jed n ak że późniejsze bad an ia M oebiusa (i innych) stwierdziły, że tu właściwie analo
gii niema, bo te kanaliki nie są pospolicie sym etrycznie ugrupowane, a gdy naw et za
chodzi pew na sym etrya, to je st ona różną od tej, k tó rą spotyka się u otwornic. Ja k k o l
wiek tedy Eozoon z pocztu isto t organicz
nych kiedykolwiek na ziemi żyjących został wykreślony, niemniej jed n ak już sam a obec
*) K oken: Die Yorwelt und ibre Entwicke- lungsgeschichte, 1 8 9 3 .
ność m arm uru i substancyj węglowych wy
starcza do uznania egzystencyi życia w cza
sach przed epoką kam bryjską i jest do pew
nego stopnia poparciem teoryi Darw ina.
D arw in *) zastrzega się wyraźnie, że hypo- tezy początku życia nie podaje, zaś w końcu swego dzieła (o pochodzeniu gatunków) po
w iada : „P rzyjm uję, że prawdopodobnie wszystkie istoty organiczne, które kiedykol
wiek na tej ziemi żyły, pochodzą od jakiegoś prototypu, który najpierw Stw órca życiem n a tc h n ą ł”.
H aeckel 2) przypuszcza, że było to powie
dziane „celem uspokojenia tych, którzy w teoryi D arw ina upatryw ali przew rót ca
łego obyczajowego porządku św iata” i d la
tego s ta ra się uzupełnić tę lukę w teoryi descendencyjnej, w ygłaszając hypotezę po
w stania pierwszej m atery i żyjącej.
W ychodząc z teoryi K a n ta o powstaniu ziemi, H aeckel twierdzi, że życie organiczne pojawić się mogło dopiero wtedy, gdy woda ukazywać się zaczęła już w stanie płynnym, a nie wyłącznie w postaci pary wodnej i gdy te m p e ra tu ra ziemi obniżyła się do tego sto p
nia, że życie stało się możliwe. T ak określa H aeckel czas pow stania życia, a teraz ja k ono powstało?
Z a główne cechy wszystkich ciał przyrody H aeckel uw aża m ateryą, k ształt i siłę. N a podstawie tego podziału wykazuje, że między ciałam i organicznemi a m ineralnem i niema żadnych wybitnych różnic, że dalej między ciałam i żyjącem i i m artw em i da się przep ro
wadzić analogia. A naliza chemiczna wyka
zuje zaw artość tych samych pierwiastków w m inerałach, co w m ateryi, z której są w y^
tworzone organizm y. N iektóre z nich (np.
R adiolaria) m ają kształt podobny do mine
rałów ze swej symetryczności, powstawanie m inerałów H aeckel analogizuje ze wzrostem organizmów. W reszcie ruch istot żyjących uważa za wynik chemiczno-fizycznych włas
ności węgla, naw pół płynnego stanu skupie
nia i łatwości, z ja k ą m atery a organiczna może się rozkładać. Przez połączenie węgla z tlenem , azotem i wodorem, często z przy-
‘) D a rw in : Powstawanie gatunków, 1859.
-) Haeckel : Natiirlicbe Schopfungsgeschich- te, 1870.
N r 13. WSZECHSWIAT. 195 mieszką siarki i fosforu, powstać miały
związki białkowate. Najniższe ze wszystkich organizmów monery sk ład ają się właśnie z istot białkowatych. Najwyżej naw et uor- ganizowane twory są, ja k powiada H aeckel, państwem republikańskiem , złoźonem z o rg a nizmów, których całą budową je st kom órka.
Wszystkie życiowe ich objawy dadzą się, według H aeckla, sprowadzić do chemiczno- fizycznych własności tej białkow atej istoty.
Ostateczne siły wśród życia działające po
zostają nieznane, ale ta k samo nie znamy sił kierujących tworzeniem się kryształów w państwie m artwej przyrody.
N ieznajdując tedy istotnej różnicy między organiczną a anorganiczną m ateryą, H aeckel przypuszcza możliwość ewentualnego pow sta
nia pierwszej istoty organicznej z substancyj mineralnych. Tego rodzaju proces nosi n a
zwę archigonii, sam orództw a (generatio spon- tanea, aequivoca, prim aria). Samorództwo może być podwójnego rodzaju : 1) autogonia, gdy istota organiczna powstaje w środowisku anorganicznem, 2) plasm ogonia, t. j. pow sta
nie istoty organicznej wśród organicznego otoczenia. U la wytłum aczenia powstania pierwszego organizm u może mieć znaczenie tylko autogonia. W szelkie eksperym enty w kierunku sprawdzenia autogonii dały ujemne wyniki ‘). Niemniej jed n ak H aeckel utrzym uje, że powstanie tą drogą pierwszego organizmu było moźliwem ze względu na inne warunki, jak ie w tej dalekiej przeszło
ści miały panować; a odnosi się to do znacz nej zawartości C 0 2 w atm osferze, odmien
nych stosunków term icznych, elektrycznych i chemicznych (np. innej zawartości soli w wodzie m orskiej). Pow stanie pierwszej istoty organicznej m iało, według H aeckla, odbyć się w jakiem ś jednem miejscu i stam tąd dopiero po całej kuli ziemskiej rozsze
rzyła się m aterya organiczna. Z a n a jb a r
dziej pierwotny organizm , który stoi na po
graniczu między isto tą organiczną a m ate
ryą m ineralną, H aeckel uw aża t. zw. B athy- bius Haeckelii, m onerę żyjącą w głębokości morza 4 —8 tysięcy metrów. P rzy dalszem
wyróżnicowywaniu przez skondensowanie plazmy miało się wytworzyć ją d ro —i oto według teoryi H aeckla geneza pierwszej istoty żyjącej.
H ypoteza pochodzenia istot żyjących od B athybiusa, wprowadzona do nauki przez H aeckla, nie długo się utrzym ała. W y p ra wa naukowa, przedsięwzięta na angielskim okręcie C hallenger w r. 1873 dla dokład
niejszego zbadania dna morskiego m iała też za zadanie sprawdzenie obecności B athybiu
sa. B adania świeżych próbek m ułu z dna morskiego, gdzie się ten twór m iał znajdo
wać, dało ujem ne rezultaty , dopiero po w ło
żeniu do alkoholu w ystąpiło kłaczkowate zmącenie, a następnie d ro g ą analizy chemicz
nej sprawdzono, że osad ten pochodzi od gipsu, który został ; alkoholem s trą cony.
W kilka la t później Bessel znalazł na wy
brzeżach G renlandyi m ateryą, zbliżającą się swtj s tru k tu rą do plazmy, a k tó ra cechuje się, według niego, własnościami odżywiania i ruchu i nazwał ją Protobathybius. O ile mi wiadomo, rzecz ta później stwierdzoną nie była.
W podobny sposób ja k H aeckel ob aśnia początek pierwszej istoty organicznej Y o g t '), choć rzecz tę trak tu je w sposób daleko mniej wyczerpujący. Główna różnica w tych dwu hypotezach na tem polega, że Y ogt wywodzi organizmy żyjące nie od jednej, ale od wielu komórek, które równocześnie w różnych miejscach ziemi miały powstać. V ogt moty
wuje zdanie swoje tem, że, jeżeli dla samo
rództw a potrzebne są pewne szczególne wa
runki zewnętrzne, trudno przypuścić, aby one zupełnie były identyczne. W razie pewnych różnic w warunkach wywołujących sam o
rództwo, przyjąć trzeba, że pow stałe stąd istoty różniły się nieco od siebie.
(Dok. nąst.).
E m il Godlewski, ju n .
') V o g t: Leęons sur l’homme, 1869.
') W szczególności epokowe eksperymenty Pasteura wykazały, że autogonia naukowej pod
stawy mieć nie może.
196 WSZECHŚWIAT. N r 13.
WSPOMNIENIA Z ZAKOPANEGO.
(Ciąg dalszy).
10 grudnia.
Silny mróz; mówią o 10°;— wspaniałe słoń
ce cicho, milcząco, nisko przesuwa się ponad g ran ią, i w dolinie cicho, milcząco, jasno.
Z d a je się zapowiadać wspaniały dzień, jed en z wielkich, jasnych dni zimowych, kończą
cych się żółtą wieczorną zorzą. Lecz tam n a górach, ośród najcudniejszej pogody dziw
ne zjawisko; niew idzialna i niedostrzeżona uchem siła podnosi słupy tum anu. N a K as- prowej, n a stoku Czerwonego W irch u za Giew ontem, zryw ają się kurniaw y, p odlatują w górę ja k warkocze deszczu jesiennego, ja k grzywy olbrzymiego potworu, jasne, białe, przezroczyste, szam ocą się, rozwiewają i o p a
dają. To w iatr halny szaleje na tych wyży
nach, gdy w dolinie Zakopanego panuje nie- zam ącona cisza, ani duchnie choćby najlżej
szy w iaterek, ani zachwieje się proporczyk za tk n ięty na nowym domu. Chwilami na jasny ch ośnieżonych górach zapanuje cisza—
przypadną do ziemi śnieżne miecielice,—lecz znów z wściekłością zrywa się wichura, ja k tu rb o proroka Ezechiela i wznosi słup śniegu, któ ry tu zdała na tle nieba w ygląda ja k wy- chlust p ary z olbrzymiego giejzeru. T akie zjawisko je s t zwykle przepowiednią zbliżają
cego się w dolinę w iatru halnego.
* * *
11 i 12 grudnia.
C ichuteńko—-jakby świat wsunął się pod wielką kołdrę i do snu ułożył. Od samego r a n a pruszy drobniutki śnieżek, jak b y od niechcenia; lecą kruszyneczki, pyłki, p rz e
k rę c a ją się w pow ietrzu gwiazdeczki i ich okruchy. Choć kilka stopni m rozu, je s t p r a wie ciepło; jedw abne, miękkie, delikatne po
w ietrze; kruszynki p ad a ją na brwi, czoło, wąsy i łechcą. Choć śnieżek pruszy, je s t bardzo jasno , ta k że widać pierwsze kontr- forty gór, przesłonięte ja k b y mgławicą.
Chwilami, gdzieś w górze rozryw a się, widać
śnieżny gąszcz atm osfery, i rozpuszczają się promienie słońca, oświetlając ja k ą ś górę, j a kiś bok, ja k ą ś turn ię, żółtawym śmietanowym odcieniem, gdy inne zabarwione na ponurą barw ę zimną, siną. I ta k godziny i dnie up ły w ają, pruszy śnieg, ustaje, i znowu pruszy, a wieś i życie śpi—tylko p a ra sanek p rze
mknie przez wieś, i zniknie w mgławicy w szybkim pędzie po budulec, gdzieś aż w S ta rej robocie.
* * *
13 grudnia.
Odwilż; kapie z dachu; chwilami rozdziera się pokrowiec z chm ur, i ponad góram i wy
g ląd a słońce, p rażąc niem al gorącemi pro- mieńmi. Z dachów walą się lawiny: strzechy we wsi srokate. P o k alał się śnieg po polu—
a lizany podm ucham i halnego wichru, ciep
łego ja k oddech, pofałdował się w niezliczone m arszczki ja k piasek na wybrzeżach W isły, miejscami pogięte, żłobkowane, miejscami prawidłowe i równoległe, ja k trefione włosy nad czołem greckich bogiń w m arm urze.
P ożółkł i spodlał śnieg n a drodze, ześluził się, pobrudził i zadeptał. Im bliżej wieczo
ru , tem jaśniej i słoneczniej— i zda się, że wyjaśniło się niebios oblicze, gdyby nie oło
wiana, gruba, zęb ata chm ura, któ ra ja k groźny m ars zaw isła n a niebieskiem czole, ledwie wychylając się zza siodłatego grzbietu Osobitej.
* * *
14 grudnia.
W staje późny dzień; niepostrzeżenie szary m rok ra n k u przechodzi w szary dzionek.
N a d światem zawisła ciężka, ołowiana chm u
ra , bez brzegów, bez granic; o g arnęła góry, w sparła się na reglach, praw ie przycisnęła ciężarem swoim dolinę—i zwolna roztworzyw
szy brzemienny swój żywot, zaczęła sypać kurniaw ą, d robniutką ja k m ąka pytlowa.
Gąszcz zasłonił wieś: zniknęły strzechy, tró j
k ątn e czarne szczyty i konary modrzewi.
O południu rozw arła się w chm urze wielka szczelina nad góram i, a z pod ołowianych powiek wyjrzało wspaniałe, błyszczące oko słońca. W blaskach jego zajaśn iała dolina, ja k świeżo rozwinięta, przeczysta b ia ła ka.
m elia, dziewiczej i nieskażonej, oślepiającej
N r 1 3 . WSZBCHSWIAT. 1 9 7 białości. Nowa w arstw a śniegu posypała
skalane gościńce, podwórca, zabieliła czarne łaty na dachach, skąd zwaliły się lawiny.
Śnieżek przedziwny, tak m iałki, drobny, pyl- ny, ja k najdelikatniejszy, najbielszy puder ryżowy—ani śladu owego krystalicznego, gruboziarnistego piasku.
* * *
15 grudnia.
I znowu odwilż—lasy na reglach g ra n ato we ja k wielkie kleksy cenzury n a białych arkuszach angielskiej ilustracyi—a wyżej sine turnie, ową zimną, ponurą, złowróżbną sinością—a jeszcze wyżej spokojna i n ieru
choma m asa wielkiej ołowianej chmury, w której żadnych konturów, żadnych nie dostrzegasz odcieni. I św iat w oczekiwaniu czegoś milczący i m artw y,— ani podmie wia
terek, ani zawinie brzeżka chm ury z zębate
go grzbietu turni.
* * *
16 grudnia.
Budząc się, nie widzimy najbliższej chału
py; sypie wściekła kurniaw a, gęsta, mleczna i nieprzejrzana; p łatk i lecą w ukos, a chwi
lami, podm uchnięte wichrem, lecą pionowo, zataczając kręgi pod ścianą, zanim spadną na ziemię. P ły n ą godziny za godzinami; nie przynoszą poczty, niem a pieczywa—świat we władzy ruchliwego białego żywiołu.
* * *
18 grudnia.
Ponury m rok wieczoru ogarnia wieś, nad którą wisi spokojna, wielka chm ura, o p arta brzegami na okalających górach. N araz, nad O sobitą, przy samej ziemi—po zacho
dzie słońca, trzem a wąziuchnemi szczelinami przedarły się trz y wielkie strugi czerwonej zorzy, ja k prom ienie z głowy M ojżesza, i oblały p u rp u rą falisty, pogarbolony spód chmury, a w tem oświetleniu pośm iertnem , które przysłało jeszcze zagasłe słońce, uwy
datniły się zagony chm ur za zagonam i, ja k kulisy powysuwane jedne zza drugich. Chwi
lę trw ało zjawisko—zagasło, i św iat zniknął w pomroce nocnej.
* * #
19 grudnia.
Odwilż; dm ucha mocny w iatr południowo- zachodni, wyciągając chm ury w długie obło
ki, oplątane około najwyższych turn i. Całe niebo tak malownicze, że napatrzeć się nie można, choć całe zawalone chm uram i, lecz chm ury te nie grube, napęczniałe, ale p ła s kie ja k pociągnięcia lawunkowe, rozm aitem i odcieniami tonów niebieskich, od zimnego sinawego, aź do niebieskawo ołowianego.
A jeden ton zachodzi na drugi, ja k rozlana fa rb a wodna, nasiąkła w papier, po brzegu mocniejsza, wypłowiała i blada środkiem.
Inn e spody chm ur ochrowe. W zgodzie z tem bogactwem form i barw nieba je s t i ziemia: wszystkie regle czarnogranatowe;
w zagłębieniach dolin jakieś śmietankowe odcienie na jednej ścianie, sinawe na d ru g iej—wreszcie w chm urach toną szaro-sreb- rzyste turnie. W ieś wygląda ja k wielka sro- k a ta plam a, rzucona n a śnieżną dolinę—
drzewa ja k czarne kreski i sm ugi akw a
forty.
* * *
23 grudnia.
Chmurno, mroźno (— 12°) i wietrzno. P ru - szy drobniuteńki śnieżek, rzadki, przesłania
jący świat, który przez tę ruchom ą zasłonę wygląda ja k fantasm agorya. Zwolna nad G ubałów ką wyzierać zaczyna niebo, płoń niebieska rozszerza się coraz bardziej, cofa się chm ura na południe za góry,—i oto jed n a połać św iata—zbocza Gubałówki, polany, la sy okryte okiścią, przycupnięte do ziemi domki—jaśnieją w blasku słonecznym; druga połowa, regle i góry, zatopione w gęstej m a
sie chm ury i lecącego z niej śniegu; chm ura rzednieje, rozpływa się, ukazują się regle, potem śnieżne szczyty, wreszcie prawie całe pasmo gór, z wyjątkiem turni, nurzających swe czuby i zęhce w łonie zawiei. I znowu pow tarza się to samo, zza Gubałówki wycho
dzi nowa naw ała i zasypuje świat, przesłania cały krajobraz, i ja k pierwsza chm ura cofa się, odsłaniając jeszcze bielsze i bardziej świetlane widoki, aż póki słońce nie zniżyło się poza g rań zawleczoną chm uram i, a wtedy n ad niemi stan ął wspaniały słup jasności, a o jakieś 23° na zachód, zaświeciła ja s k r a wa, tęczowa, wielka i świetna słonecznica.
1 98 WSZEOHSWIAT N r 13.
N a wschodzie wszedł bladziutki ja k cień, wąziucliny ja k obrączka sierp nowego mie
siąca.
* * *
24 grudnia.
W ilija. W spaniały, boski dzień; w blasku słońca i w szacie niepokalanej białości—
i dalekie góry i bliskie chałupy, i okryte okiścią drzew a nad gościńcem, i ośnieżone la s y —wszystko wygląda ja k ja k a ś wielka kryształow a, m artw a zabawka, w szkle uwię
ziona. T rzaskający mróz, 20°. P o zam arzały przeręble i plonie we wszystkich potokach, prócz jednego tylko, na K rupów kach. T u odbywa się w alka na życie i śm ierć dwu ży
wiołów: wody i mrozu. W korycie ode m ły
na, gdzie n u rt wąski i wściekle w artki, potok się nie daje: płynie hulaszczo kryształow em korytem , ujęty we dwa lodowate brzegi, lecz całe dno zam arznięte, a źabice i kam ienie na dnie, przeg ląd ają ja k wielkie bałw any, boch
ny i kule. A le gdzie potok szerzej płynie, rozlewa i spada kaskadam i, woda kotłuje się, wre i kipi wśród masy na pół płynnej, na pół zastygłej, gęstej, ja k tające masło; wężowo i przesm ykuje się woda jeszcze żywa śród archipelagu m ałych, lodowych ostrowów, j niosąc k rę i strzyż, a nad wszystkiem unosi się tum an p ary —p a r y ! przy -^-20°! I precz w górę aż pod las, skąd potok wypływa, i precz w dół, gdzie ginie w nagim gąszczu olszyny, unosi się nad nim obłoczek pary.
❖ * *
25 grudnia.
Boże N arodzenie! P rzez okna, w połowie zakute mrozem, już o 7-ej w pada jasność zo
rzy porannej i rysuje bladą siatkę ram okien
nych na przeciwległej ścianie. Zw olna w staje wielki dzień—nad Koszystą bije wielka łun a, szeroka jasność; zdaje się, że słońce lad a chwila rzuci snop prom ieni,— lecz ono się nie śpieszy, i m ijają kw adrans po kw adransie, a słońca niema, tylko jasność staje się coraz świetniejszą. N akoniec zapala się najwyższy szczyt Osobitej, potem dru g i niższy, potem przełęcz—i cała góra widziana przez ramio na potężnego modrzewiu i rózgow ate gałęzie jasionów, wydaje się nadzwyczajnem , świetl- nem zjawiskiem, ośród całego św iata p o g rą
żonego jeszcze w cieniu. Zjaw ia się różowy obrzask na gładkiej kopicy Czerwonego W ir- chu—i zwolna kilka zębów na Kom inach Dudowych słońce zapala wspaniałem i blaski, ja k rzęd kinkietów—i złocą się turnice po
nad m asam i sk ał i płaszczyzn, i lasów i do
lin. Długo, długo później, bo dopiero w pół godziny, p ad a ją pierwsze promienie n a p o la
nę wyżej Pająków ki na Gubałówce, zrazu blade i rozstrzelone, aż wreszcie oświecając coraz niższe stoki, w c a łą godzinę później, zjaw iają się w dolinie Zakopańskiej i w po
koju.
I w staje wielki dzień! M róz trzaskający 21°, gonty na dachu trza sk ają z łoskotem.
P rzejrzystość powietrza ta k wielka, że góry w ydają się tuż, jak b y się zniżyły, zm alały pod olbrzymim stropem niebieskim, czystym, jasnym , nieopisanej przezroczystości. Oczy nieznoszą blasku i bieli śniegu, który skrzypi jakim ś m etalicznym zgrzytem szkła tłuczo
nego. Śnieg je s t ta k sypki, że i ździebełko nie przyw iera do obuwia, garnie się i osypuje pod stopam i ja k m iałki piasek, ja k żwir, drobny, suchy,— na polach iskrzący się tem i niepojętem i blaskam i złota, am etystów i sza
firów, rzucający ognie brylantów —a w wiel
kiej plaszczyznie podobny do ziarnistego m arm uru. W powietrzu stoi wielka cisza;
ani przeleci wrona, ani zaćwirka wróbel, lub sikora, nie zatrzeszczy sroka, nie zaszczeka pies. N aw et potok usnął snem zimowym, i um ilkł pom ruk jego. Tylko nawiewy led
wie odczuwanego wiaterku przynoszą głos organów, w tórujących ludzkiej pieśni.. To ran ne nabożeństwo, w wielki dzień chrze- ściański. W kościele mroźno; n a dalekim o łtarzu płoną żółte świece, m artwem wosko- wem św iatłem , gdzieś daleko w głębi nad polem głów ludzkich, zw artych ja k kamienie mozaiki, nad k tó rą unosi się p ara oddechów, a z każdej śpiewającej piersi bucha słup biały — \ pieśń „Opuściłeś, a zstąpiłeś na te nizkości ziemskie” płynie potężnym chórem, dziwnej prostoty i wielkości. A pieśń ta wydaje się czemś nadzwyczajnem, gdy się pomyśli, że dziś o tej samej godzinie śpiewa j ą polska k rta ń od H e li—do Zakopanego, od morskiej fali do granitowej tu rn i—i śpiewa j ą dziś, ja k k ilkaset la t tem u. Ci, co do kościoła się nie zmieścili, z obnażoną głową sto ją na dworze, przylepieni do ściany, szarej
N r 13. WSZECHŚWIAT. 1 9 9 ze starości, praw ie czarnej, ja k żydzi pod
murem Jerozolim y,—ci zaś, co słuchem nie mogą zespolić się z wnętrzem przez ścianę, stoją zw artą ciżbą przed drzwiami, a oczy wszystkich wlepione wewnątrz, w ciemną dal, w jarzące świece. I ośród 20° m rozu płynie potężny chorał—równo, spokojnie, ja k wiel
ka rzeka, a serce ogarnia wielka otucha i rzewność wielka. „Miłość m oja to sp ra wiła, by człowieka wywyższyła”.
* * *
26 grudnia.
N a ciemnem niebie, ja k nieprzeliczone kry, obłoczki jasne, przezroczyste, porwane. Le- ciuchny w iaterek za g arn ia je z niedostrzeżo- ną powolnością—zesuwa; toną jed n a za d ru gą w głębinach niebieskich — i powstaje wspaniały słoneczny dzień, m roźny, z a p ie ra jący dech aż gdzieś około przepony. Jak b y mało było blasku, piękności i bieli— w szyst
kie drzewa nad potokam i, gaje olszowe, przydrożne jasiony i modrzewie oszadziałe, stoją ja k w bajce arabskiej. I tylko wrony czarne na tym jasnym przestw orzu zatacza
ją ogromny k rąg i z krakiem , ciężko, leni
wie zapadają n a czub wspaniałego m odrze
wia, którego poziome konary wyglądają ja k reje, przez lilipucich czarnych m ajtków ob
siadło.
•f! * 'H
29 grudnia.
Prześliczny dzień, słoneczny, cichy; mróz zelżał do — 10°. N a m odrem niebie białe obłoki, ja k wielkie, długie skiby, zorane ol
brzymim pługiem , miejscami porw ane w nie- foremne kotyry. N a północy ru n a białe, porozwlekane. Po bokach słońca świecą blado dwie słonecznice, ja k dwa słońca,—
zjawisko nierzadko zdarzające się w Z a k o panem. W powietrzu lekki o p ar—wszystkie kontury stuszowane, wszystko prześwietlone, miękkie. W ielka przyjemność, chodzenie po śreniach ‘) ; stare śniegi zam arzły i nie za
łam ują się pod nogami, tw orząc drogę wszędzie: niem a potoków, m łak, dołów, ro-
') Śreń = twarda skorupa na zamarzłym śniegu.
wów, wszędzie można chodzić. P o le zdep
tane we wszystkich kierunkach—zupełna swoboda, nic nie tam uje drogi, nikt się nie trzym a dawnego śladu; idą ścieżki prosto ja k strzała. T u ktoś szedł za pilną spraw ą sk ra
cając sobie drogę do odległej chaty pod la sem,—inne znów wiją się w różnych k ierun
k a c h ,—to ktoś szedł swobodnie, może chłop
cy ze szkoły, ciągnąc saneczki.
* * *
1 stycznia 1893 r.
Nowy R ok zajaśniał wielkim, wspaniałym dniem! Niebo przeczyste, bez obłoczka, bez skazy na całym obszarze od wschodu do za
chodu. Spokój—jak b y wszystko skam ienia
ło ! Cisza—jakb y cały świat żywy zam arł!
B iałość—jak b y nie było innych barw , tylko biel oślepiająca, jaskraw a, z niebieskim od
blaskiem w cieniu. I wielka jasność, rozto
piona w jednolicie rozprowadzonej w po
wietrzu delikatnej mgiełce, przez k tó rą tu r
nie, góry, regle, rąb an isk a i lasy, i wsi zagrody, przeglądają ja k przez gazę. A nad każdym kominem powiewa srebrzysta, olśnie
w ająca k ita dymu, i kurzy się potok, jakb y w nim k ipiała woda. W spaniały, piękny, prawdziwie zakopański d z ie ń !
(Dok. nast.).
W ł. Matlakowski.
O R Ł Y .
(Dokończenie).
Obok wspomnianych dotychczas trzech g a tunków wielkich orłów, zam ieszkują jeszcze E u ro pę dwa mniejsze, ta k nazwane podorli- ki, lub orliki (A ąuila naevia i A ąuila clanga), bardzo do siebie podobne i mnóstwem p rz ej
ściowych form tak połączone, że je nawet niektórzy naturaliści łączą w jeden gatunek.
Orliki są znacznie mniejsze od orłów w ła
ściwych; m aksym alna rozciągłość siągu o rli
ka grubodziobego je s t np. 1,77 m; w średniej zaś mierze siąg orlika zwyczajnego (A. nae-
MOO WSZECHSWIAT. N r 13.
yia) je s t 1,60 m. Różnice pomiędzy obu- dwoma gatunkam i są następujące : przede- wszystkiem dziób orlika grubodziobego je s t znacznie dłuższy i mocniejszy, skąd mu też i nazwę nadano; następnie orlik grubodzioby je s t także pospolicie większy od orlika zwyczajnego. Co zaś dotyczę zabarw ienia, to najstalszem i cechami wyróżniającem i obu gatunków je st przedewszystkiem ogólny ton, który u orlika zwyczajnego je s t w większości przypadków znacznie jaśniejszy, z b ru n a tn e go w płowawo-szary wpadający, gdy więk
szość orlików grubodziobych posiada ciem no
b ru n a tn e z czarniawein graniczące upierze
nie. N astępnie ogon orlika zwyczajnego nosi mniej lub więcej wyraźne ślady pręgow ania, gdy u orlika grubodziobego je s t zawsze je d nostajny, tylko u młodych osobników ja s n ą sm użką zakończony. W reszcie u tego o sta t
niego g atu n k u na piórach nadogonowych i na dolnej części upierzonych nóg występuje dość silnie biały kolor, czego praw ie nigdy nie spotykam y u orlika zwyczajnego. B ardzo też często orlik grubodzioby nosi na ciem- nem upierzeniu (osobliwie na pokrywach skrzydłowych, na piersiach i na nogaw icach) biaław e lub płowe charakterystyczne plam y, | których niem a zupełnie u orlika zwyczajnego | lub są tylko słabo naznaczone.
O rlik zwyczajny zamieszkuje E u ro p ę środ
kową, skąd odbywa w zimie wycieczki do A fryki; w Rosyi wschodniej należy do p ta ków zalatujących i nigdy się tam nie gnieź
dzi; dość je s t pospolity na K aukazie. U nas, według słów Taczanow skiego, je s t najpospo
litszym po myszołowie z większych ptaków drapieżnych i gnieździ się po całym k raju , gdzie tylko lasy po tem u znajduje. N a zimę jed n ak stale odlatuje i dopiero z wiosną po
wraca.
Daleko obszerniejsze rozmieszczenie geo
graficzne posiada orlik grubodzioby, który z wyjątkiem E uropy zachodniej, gdzie n ader rzadko zalatu je, zam ieszkuje praw ie cały obszar palearktyczny, zalatując aż po Indye i wschodnie, czego dowodem są okazy M uzeum i
brytyjskiego, pochodzące z N epalu, D ardży- j lingu, a naw et z M adrasu. U nas, według słów prof.M enzbiera, gnieździ się dość często po prawej stronie W isły, a praw ie nigdy po lewej;— tym sposobem W isłę m oźnaby uwa
żać za zachodnią gran icę jego rozmieszcze
nia, poza k tó rą wysuwa się tylko sp o ra
dycznie.
J u ź sam a wielkość wskazuje, że podorliki karm ią się nikczem niejszą zdobyczą, aniżeli orły właściwie; i w samej rzeczy bliższe po
znanie obyczajów tego p ta k a wykazaje nam , że w b ra k u lepszego pożywienia karm i on się chętnie gadam i, żabam i, owadami, a n a wet padliną. O rlik zwyczajny, podług świa
dectwa badaczy, karm i się w znacznej części myszami, a ponieważ jednocześnie m ałe szko
dy czyni we wszelkiego rodzaju ptastw ie, n a
leży go uważać za ptaka użytecznego dla rolnictw a i otaczać właściwą opieką.
J u ż przez to samo, że je s t mniejszy od o rła, orlik nie wywiera n a nas ta k im ponu
jącego, ja k tam ten, wrażenia; przyzwyczajo
ny do atakow ania nikczemniejszej zdobyczy, nie posiada tej śmiałości i wspaniałości r u chów. M niej też je s t dzikim od o rła, co już w wyborze miejsca n a gniazdo widocznem się staje; b uduje on bowiem gniazda na nie
znacznej wysokości, a często zajm uje opusz
czone gn iazda kruków lub innych drapieżni
ków; bywa jednak, źe raróg (H ierofalco S a- ker) wypędza go z raz obranego siedliska.
J a j niesie zwykle dwa, niekiedy jedno, a w bardzo rzadkich przypadkach trzy. J a j a byw ają różnego k sz ta łtu i zabarwienia, n a j
częściej jed n ak spotykają się j a j a mocno wydęte, do formy kulistej zbliżone; tło bywa białe lub brudno-białe, a na niem grubo na- m azane rdzaw e i bru n atn e plamy. Zwykle sam iec dopom aga samicy w wysiadywaniu ja j, a naw et w razie jej śm ierci sam bierze na siebie tru d y wysiadywania.
Prawdziwym k arłem pomiędzy właściwemi orłam i je s t orzeł włochaty lub karlik (A ąuila pennata). Zwrócić tu muszę uwagę, źe wie
lu ze współczesnych uczonych, idąc za p rzy kładem B rehm a ojca, rozróżnia dwa gatunki o rła k arlik a, różniące się jakoby ubarw ie
niem, a mianowicie uważa ja s n ą odmianę (A ąu ila pennata) za jeden gatunek, a ciemną (A ąuila m inuta) za drugi. Najw ybitniejsi jed n ak system atycy uw ażają rozm aite rodza
je ubarw ienia ju żto za indywidualne, juź za wiekowe różnice i podług nas ich poglądu trzym ać się należy.
M ały ten orzełek je s t wielkości myszołowa, mimo je d n a k swych słabych rozmiarów za
chowuje k sz ta łt i proporcye prawdziwych
N r 13. WSZECHSWIAT 2 0 1
orłów. Co do ubarw ienia, to przed chwilą zaznaczyliśmy, źe spotyka się między k a rli
kami dwie odmiany : jasn ą i ciemną. Obie jednak m ają jednę wspólną cechę, a miano- wicią pęczek białych piór na samej pasze.
K arliki jasno ubarwione posiadają wierzch brunatny z mniej lub więcej rozwiniętem płowo-białawem obrzeżeniem piór, osobliwie na wierzchu głowy, na wielkich pokrywach skrzydłowych i na barkówkacb. Ogon je s t zwierzchu ciemno-łupkowo-szary ze słabo wi- docznem ciemniejszem pręgowaniem i z ciem
ną przedkońcową pręgą. Spód ciała je s t biały z podłużną w ąziutką pstrocizną n a j
gęstszą na gardzielu i coraz rzadszą ku b rzu
chowi, ta k że już tylna część brzucha i noga- wice są czysto białe. C harakterystyczną też cechą k arzełk a je s t czarniaw a tró jk ą tn a plama pod okiem, obejm ująca prawie wszyst
kie pokrywy uszne. W oskówka i palce żółte.
Długość siągu 1,20 m. Ciemna odm iana po
siada ubarwienie ciem no-brunatne, nieco ja ś niejsze na spodniej stronie ciała, gdzie też widoczne są podłużne wązkie strychow ania wzdłuż stosin piór. W ierzch głowy jest rdzawo-brunatny. P ió ra pachowe czysto białe.
O rzeł włochaty posiada bardzo obszerne rozmieszczenie geograficzne, ciągnie się bo
wiem od jeziora B ajkalskiego aż do brzegów oceanu A tlantyckiego i od 58° szer. półn. aż po A frykę południową i po Ceylon w Azyi.
Jakkolw iek dość pospolity n a U krainie i P o dolu, w granicach K rólestw a Polskiego na
leży do rzadszych ptaków i przeważnie w lubelskiem bywa spotykany, chociaż T a czanowski widział p arę tych ptaków pod W arszaw ą. Gnieździ się też u nas niekiedy, albowiem tenże sam uczony otrzym ał p arę jaj z W ytyczna.
Orzeł karzełek, podobnie ja k i orły szla
chetne, ma ruchy im ponujące : lubi ja k one pływać w powietrzu, a na zdobycz rzuca się z szybkością błyskawicy, przytuliwszy skrzyd
ła do ciała. W sk u tek też tego może z ła t
wością atakow ać nawet bardzo lotne ptaki, widziano je bowiem goniące z powodzeniem bekasy. N ajbardziej jed n ak lubi napastow ać tw ardo trzym ające ptaki, ja k przepiórki, ku
ropatw y, dubelty i t. p., a chętnie też poluje na trznadle, szpaki oraz inne ptastw o po
mniejsze. N asz znakom ity obserwator, K a
zimierz hr. W odzicki opisuje sposób, w jaki karzełek polował na szpaki. Liczne stad a tych ptaków zajęte były żerowaniem w bliz- kości błota, gdy ukazał się orlik włochaty i zaczął nad niemi szybować. Szpaki ciągle podrywały się, lecz natychm iast zapadały znowu, co widocznie stanowiło dla o rła p rze
szkodę w łowach. Zniecierpliwiony rzucił się ja k piorun pomiędzy szpaki i w chwili, gdy te usiłowały dostać się do poblizkich drzew, złowił jednego w powietrzu.
P ta k ten rozwija też niem ałą zręczność chw ytając zdobycz wśród lasu. B rehm p o wiada, że w Egipcie czyni on straszne spu
stoszenia pomiędzy turkaw kam i wśród lasów palmowych. Doskonale wiedzą o tem nie
które ptaki drapieżne pasorzytne, ja k np. k a
nia egipska (Milvus parasiticus) i skoro tylko karzełek złowi gołębia, n apastu ją go i od
b ierają zdobycz. B rehm widywał liczne ich stada nad górnym Nilem tak , że uczony nie
miecki z łatwością zabił dwadzieścia sztuk w ciągu trzech dni.
O rzeł włochaty lęże się po lasach, budując sobie własne gniazdo, lecz najczęściej zajm u
je opuszczone gniazda innych drapieżników, a naw et czapli, ja k to świadczy p. Somow, którego bardzo cenne obserwacye przytacza prof. M enzbier w swem dziele świeżo wyda- nem '). Gniazdo k arzełk a je st zbudowane z gałązek i wysłane wewnątrz łykiem, liśćmi, a naw et pióram i i szerścią; wielkością ledwie przewyższa nieco krucze. T utaj orlik niesie dwa, a rzadko trzy ja ja . W edłu g Taczanow
skiego rodzice oboje w ysiadują ja ja , chociaż M enzbier wspomina, źe samiec donosi tylko samicy pożywienie, podczas gdy ta siedzi na
jajac h . _______
Zrobiwszy przegląd ważniejszych dla nas gatunków orłów, przejdźm y tera z z kolei do bielików (H aliaeti), które różnią się od orłów właściwych przedewszystkiem skokiem, przy
najm niej w połowie z piór ogołoconym, więk
szym i bardziej hakowatym dziobem, oraz mocno widłowatym ogonem. U derza w nich osobliwie niezmiernie potężny dziób, docho
dzący u niektórych gatunków niezwykłego
*) M. A. Menzbier. Pticy Rossii. Moskwa, 1893—1895.
2 0 2 WSZECHSWIAT N r 13.
rozwoju. Ł ap y są również potężniejsze, niż u orłów zwyczajnych i opatrzone strasznem i szponami. Zobaczymy wkrótce, że obie te g ru py różnią- się także do pewnego stopnia stro n ą obyczajową.
Najważniejszym dla nas przedstaw icielem tej grupy je s t bielik zwyczajny, zwany także orłem białogłowem , orłem łom ignatem lub białogoneni (H aliaetus albicilla). P ta k ten w różnych stadyach rozwoju nosi rozm aite szaty. M łode osobniki są zwykle koloru ciem no-brunatnego z mocną dom ieszką pło wego lub szaro-brunatnego na piersiach, a osobliwie n a piórach barkowych i na wiel
kich pokrywach skrzydłowych. Ogon u mło
dych je st czarniawy silnie białym urozm ai
cony wzdłuż stosin; z wiekiem kolor ten b ia
ły rozw ija się coraz więcej, aż w końcu obejm uje całkow ite sterówki. Dziób w tym wieku je st czarny, nogi i woskówka żółte.
Tę pierwszą liberyą p tak powoli zmienia na odzież starych. W edług Tyzenhauza, który obserwacye swe dokonywał na chowa
nym okazie, kom pletna m etam orfoza odbywa się dopiero po 14-tu latac h , lecz słuszną czyni uwagę Taczanowski, że p ta k chowany żyje w nienorm alnych w arunkach, że przeto zmiany upierzenia odbywają się zapewne nie
prawidłowo. Z upełnie sta ry p ta k posiada głowę wraz z karkiem i przodem piersi brudno płowo-białawe; płaszcz ciemno-bru- natny z jaśniejszem i, szarem i obrzeżeniam i piór, występującem i najwięcej na pięściowem zgięciu skrzydła. Podobnie też ubarwiony je s t i spód ciała. L otki czarniaw e; ogon czysto biały. Dziób u starych ptaków jest żółty; nogi oraz woskówka żółte, lecz nie tak J
jaskraw o ja k u młodych; p azury czarne.
O rzeł ten dochodzi większych jeszcze wy
miarów, aniżeli orzeł przedni, Taczanow ski bowiem m ierzył sam icę, k tó ra m iała 1 m od końca dzioba do końca ogona, a 2,42 m się- gu, gdy największy okaz o rła przedniego mierzony przezeń m iał tylko 0,93 m długości całkowitej i 2,28 m sięgu.
Bielik posiada obszerne rozmieszczenie geograficzne, ciągnie się bowiem od Gren- landyi przez Islan d y ą , ca łą E u ro p ę aż po K a m c z a tk ę , a na południu dosięga podczas swych wycieczek zimowych do północnych części A fryki, do Chin, a naw et, według S harpea, był obserwowany w Indyach
wschodnich. W granicach K rólestw a P ol' skiego pospolitszym je st po prawej stronie W isły, aniżeli po lewej, co się objaśnia więk
szą obfitością błót i jezior; lęże się też, we
dług słów Taczanowskiego, tylko na wschod
niej stronie W isły, gdyż lasy na zachód od tej rzeki spotykane są dlań zasuche.
Bielik, zwany także przez zachodnio-euro
pejskich ornitologów „orłem m orskim ”, p o siada siłę i odwagę orłów szlachetnych, lecz ustępuje im znacznie w szybkości lotu i zwin
ności, a pod względem niektórych rysów cha
ra k te ru dorównać im też nie może. T am te, ja k zys lub orzeł przedni, m ają w sobie ro dzaj wspaniałomyślności ja k a charakteryzuje lw a : zam ykano im do klatki mniejsze d ra pieżniki, ja k np. myszołowy, które orły tole
row ały obok siebie, nieczyniąc im n a j
mniejszej krzywdy. Zam knijm y niewielkiego } jastrzę b ia do k latk i bielika, a po krótkim
! przeciągu czasu resztki tylko po nim pozo
staną.
I J u ż sam rodzaj pożywienia dowodzi w bie-
| liku nikczemniejszych instynktów, niż u o r
łów szlachetnych. Je d n ą z podstaw bieli- kowego stołu je s t padlina, k tó rą po brzegach m orskich często znajduje pod postacią t r u pów fok, a n a północnych tu n d rac h —trupów reniferowych. Obok tego najczęściej karm i się rybam i zarówno morskiemi ja k i słodko- wodnemi i dlatego spotykam y go przeważnie po brzegach m orza, wielkich jezio r lub wiel
kich rzek. R ybę łowi w dwojaki sposób:
albo szybując ponad wodą w ypatruje i pory
wa, gdy blizko powierzchni ry b a podpłynie, lub w edług zdania prof. M eńzbiera, piechotą włazi po brzuch na płytkich m iejscach i tam rybę łowi. Zarówno Taczanow ski ja k i Menz- bier tw ierdzą, że nigdy za ry b ą nie nurkuje, lecz B rehm je st przeciwnego zdania i mówi, źe zarówno dobrze ja k rybołów zanurza się pod wodą całkowicie, gdy ud erza z góry na rybę.
Jednakow oż bielik obok padliny i ryby nigdy nie zaniedba, gdy mu się zdarzy oka- zya, złowienia jakiego ssącego lub p tak a.
B ardzo chętnie n a p a d a n a zające, a według świadectwa y. H om eyera, ud aje mu się nie
ra z i lisa zmordować. W stepach karm i się głównie susłam i, a naw et jakoby bardzo zręcznie bierze ślepce (Spalax), gdy te pod pow ierzchnią ziemi się ryją. Z ptaków naj-
N r 13 WSZECHSWIAT 203 chętniej napastuje trudno podryw ające się,
ja k dropie lub gęsi; m uskające ptastw o wod
ne póty m orduje, aź w końcu z sił opadłe zdobywa. N ordm ann znajdow ał w żołądku bielika resztki jaszczurek.
Bielik lęże się wewnątrz lądów n a wynios
łych drzewach, ja k sosny lub dęby; w krajach
barw y czysto białej i k ształtu bardzo zmien
nego: jedne są pękate, inne elipsoidalne; inne wreszcie typowej formy jajow atej. W ysia
danie ich trw a dni 30.
Bielik daje się jakoby układać do polowa
nia na zające i inne ssące.
Do tego rodzaju należy też bielik morski
Haliaetus Branickii,
nadmorskich wybiera na ten ceł niedostępne urwiska nadbrzeżne. Z d arza się bardzo często, że bielik rok rocznie w raca do tego samego gniazda, skutkiem czego po 20 lub 30 latach ciągłego popraw iania i dobudowy- wania gniazdo przybiera znaczne wymiary.
J a j niesie zwykle dwa, rzadziej trzy; są one
(H aliaetus pelagica) najpotężniejszy ze zna
nych orłów. U derza w nim szczególnie dziób i nogi niezwykle silnie rozwinięte. Upierze
nie ma bardzo ozdobne—ciem no-brunatne, prawie czarniawe, z jaśniejszą podłużną pstrocizną na tyle głowy, na karku i na przo- dzie szyi. Pokrywy skrzydłowe (z w yjąt
204 WSZECHSWIAT N r 13.
kiem największych), nogawice i ogon śnie- żysto-białe. U bardzo starych osobników na czole silna b iała pstrocizna. Dziób, wosków- k a i nogi żółte.
Ojczyzną bielika morskiego je s t wschodnie pobrzeże Azyi północnej, oraz wyspy północ- no-azyatyckie pomiędzy A zy ą i A m eryką, skąd zalatuje wewnątrz lądów, ja k tw ierdzi ksiądz A rm a n d D avid, aż po Him alaye.
Główne pożywienie jego stanow ią tru p y fok oraz ryby zarówno morskie ja k i słodko
wodne.
Dzielny nasz podróżnik, p. J a n K alinow ski, odbywając w roku 1888,drogę z Seulu — stolicy K o rei — do W ładyw ostoku, zabił egzem plarz o rła morskiego, który wraz z ca
łą kolekcyą d o stał się do m uzeum hr. B ra - nickich w W arszaw ie. O kazało się, źe je stto nowy g atunek, który opisany też niebawem został przez ś. p. Taczanowskiego pod nazwą H a liae tu s B ranickii n a cześć h r. K saw erego B ranickiego. O rzeł ten różni się od zwykłe
go bielika m orskiego całkowicie czarniawem upierzeniem , z wyjątkiem ogona, który jest czysto biały. Dziób tego g atu n k u je s t jesz
cze potężniejszy niż u bielika kam czackiego, i posiada barw ę pięknie pom arańczową.
E gzem plarz, zdobiący m uzeum hr. B ra- nickich, zabity został d. 28 lutego 1888 ro k u w miejscowości Tsiem pion w K orei. K a li
nowski widział jeszcze następnie 6 czy 7 okazów tego gatunku, a nadto przypom niał sobie, źe spotykał przedtem uszkodzone skóry tych ptaków u korejczyków. O siadły pod W ładyw ostokiem ziomek nasz, p. Jankow ski, na widok egzem plarza, zdobytego przez p.
Kalinowskiego, przypom niał sobie, że widział dwa podobne w Sidemi, a p. Godlewski, to warzysz d -ra Dybowskiego, obserwował dwa inne w D auryi.
P rzez k ilka la t okaz nasz b y ł jedynym znanym w świecie naukowym. Dopiero la t tem u 3 czy 4 dowiedziałem się ze zdziwie
niem, źe p a r a żywych orłów B ranickiego znajduje się w berlińskim ogrodzie zoolo
gicznym, o czem wkrótce przekonać się mogłem naocznie. Odniósłszy się do zarządu ogrodu dowiedziałem się, że oba te okazy przysłane były w prezencie z Jap o n ii przez firmę R ex et C°. Z tego w ypada, że ojczyz
ną bielika B ranickiego je s t K o rea, Jap o n ia oraz południow a część pobrzeźa wschod-
nio-syberyjskiego. Obyczajam i nie różni się podobno od bielika morskiego zwyczaj
nego.
Ja n Sztólcman.
P osiedzenie W yd ziału M atem atyczno -P rzyrodn iczego A kadem ii Um iejętności.
Dnia 4 stycznia pod przewodnictwem dyrekto
ra W ydziału, rektora Kreutza, odbyło się posie
dzenie, na którem prof. Janczewski referował o pracy p. W. Rotherta pod tytułem : „O budo
wie ścianek naczyń roślinnych”.
Najważniejszym rezultatem, wynikającym z ba
dań p. Rotherta, jest skonstatowanie faktu, że w naczyniach pierścieniowych, śrubowych i siat
kowych, zgrubiałe listewki w boczńych ścianach nie są przytwierdzone całą swą szerokością, lecz tylko wązką nasadą, tak, że przekrój poprzecz
ny listewki jest, ogólnie biorąc, trójkątny, jeden z wierzchołków trójkąta zaś je st miejscem przy
twierdzenia listewki do ściany. Naturalnie więc szczeliny, pozostające między zgrubiałemi listew kami, są znacznie węższe od wewnątrz, niż od zewnątrz. Różnią się one więc od zwykłych ja- mek lejkowatych, napotykanych w naczyniach centkowanych, tylko inną formą z powierzchni, gdyż w naczyniach pierścieniowych i śrubowych mają kształt pierścieni lub śrub, a w siatkowych posiadają mniejszą jednostajność formy i wiel
kości, oraz mniej prawidłowe rozmieszczenie.
Z powyższego wynika, że budowa bocznych ścianek różnych rodzajów naczyń jest zasadniczo jednakową, a cechuje ją lejkowatość jamek.
Fakt, stwierdzony przez p. Rotherta, ma wielką doniosłość fizyologiczną : ścianki bowiem naczyń powinny być tak zbudowane, żeby były o ile możności wytrzymałe na ciśnienie boczne, wy
wierane przez sąsiednie komórki, oraz aby do
puszczały łatwo wymianę wody z otaczającemi komórkami. Kształt listewek, obserwowany przez p. Rotherta odpowiada temu celowi jak- najlepiej, gdyż skutkiem lejkowatego rozszerze
nia większa część błonki ściennej pozostaje nie- zgrubiała i przenikliwa, zaś zwężenie listewek u nasady nieznacznie tylko osłabia wytrzymałość naczynia. Ponieważ zaś to rozważanie da się również zastosować do naczyń centkowanych, przeto i z fizyologicznego punktu widzenia niema zasadniczej różnicy między budową ścianek ro z
maitych naczyń.
Na posiedzeniu ściślej szem pracę powyższą odesłano do Komitetu wydawniczego.
Z. B .