ROZ R YWKI
PRZYJEMNE i POŻYTECZNE;.
D Z I E Ł K O P O Ś W i ą C O N E
L I T E R A T U R Z E , P O E Ż Y 1 i R O M AN SO M .
U tile, dulci.
I R Z I Z
■Ko n s t a n t y n a m a j e r a n o w s k i e g o.
T o m i k I .
w K R A K O W I E ,
W D r u k a r n i Jó z e f a M a i eck ieg o. NAKŁADEM W YD AW CY.
1826.
Z A V 07J V 0 L E N U m Z W IE R Z C H N O ŚC I.
61 01 K ' - wii 1 0 4
D O S T O Y N Y M
d a m o m
,
K T Ó R E T O D Z I E Ł K O
P R O T E K C Y Ą S W O J Ą Z A S C Z Y C I Ć R A C Z Y Ł Y ;
A U T O n, • USZANOWANIEM i WDZIĘCZNOŚCIĄ
PRZYPISUJE.
ROZRYWKI
ERZYJEMNE i POŻYTECZNE;
O GUŚCIE*.
3 ) 0 C Z Y T E L Ń F X A.
Poświęcając to pismo wszelkim rodza
jom literatury, mogącym obok przyjemności pożytecznymi; zdawało się nieuchronną potrzebą, na czele jeg o umieścić rzecz o g u -
icier czyli, smaku.—
Potrzeba. £ą w naszych. czasach f tym nie*
zbędnieysza. się bydi widzi: ie juz teraz co
dziennie postrzegamy, zacząwszy od młodzie
ży ? zaledwie ze szkół wychodzącey, co raz większą liczbę ludzi uniwersalnych, którzy o wszystkie/n, CO do sztuk pięknych należy, sądzą bez odwołania.
M oie.nas kto z razu połaje, £<z /o ubli
żające znaczney częścirnawet oiwieceńszey klas*
sy ludzi mjiie/nanie, kiedy powiemy: ie wieli*;
6 ' . O, ;G U 3 C I E
żadnego o guście nie mając wy obrażenia, lubię prawodawczo wyrokować o rzeczach, i nieraz kiedy myślą, ze ich uwagi z natchnienia prawdziwego gustu pochodzą,właśnie wten czas naymocniey bluinią przeciwko niemu. Lecz ze tey prawdy nikt nam zaprzeczyć nie potrafi\
ze można by di mówcą, poetą, muzykiem, ma
larzem, rzeźbiarzem, architektem, artystą dra
matycznym, a przeciez wcale ni emieć gustu, i brnąć zbłędów do błędów, w uprzedzeniu o swo-- jcy doskonałości;— tym bardziey każdy nam przyzna, ze ci którzy do rzędu ich nienalezą, a dzieła oceniać pragną, jeszcze mniey go posiadać mogą; i ze prawdziwy znawca, jest. tak rzad
kim i uwielbienia godnym, ja k sam artysta za wielkiego uznany
D la tego to spodziewamy się uczynić dla wielu grzeszących w tym zawodzie przysługęf daniem krótkiego wyobrażenia o guście', które ich, skromnieyszymi przynaymniey, w wyroko
waniu o rzeczach fałszywie zrozumianych, u- czynić może
D O C Z Y T E L N I K A . 7 J/-e%; to-fazy przychodzi ubolewać nad o- wymi stanowczymi* zdaniami, oglądających o- brazy. posagi, budowle, pomniki; słuchających opery, trajedyi 'lub komedyi:'o zaletach, wa
dach, genijuszu, talencie autora, wynalazcy, kompozytora, aktora; ja k oni, nayprosŁszey rzeczy niedostrzegając , unoszą się w pochwa
łach lub naganach; ja k nie raz niezgodni z sobą, nie mogąc jed ni ’drugich na swoją stro
nę przeciągnąć, chociaż obiedwie politowania tylko prawdziwych znawców są godne: iedno- czą spór, owótn łacinników przysłowiem: de gustibus non disputandum. Prawdziwy ten wyskok barbarzyństwa, nay mocni ey właśnie wymaga, rzucenia pewnych myśli o guście , w których będziemy tylko prostymi tłu - maczami zdań Ferneyskiego Filozofa; niema- ją c najmnieyszych praw ani tytułów, do przy
właszczania sobie powagi, abyśmy w tak deli- katney mai ery i, sami stano wić moglią
O GUŚCIE W OLTER A v
G ust czyli smak, teu pom ysł, te n dar sądzenia o pr?yjem nqśći lub odrazie pokar
m ów naszych, zrodził we w szystkich znanych językach metaforę, oznaym ującą przez w yraz smak, czucie piękności i wad w e wszystkich sztukach; jest to sąd, pognanie b ystre, prze
nikliw e, rów nie jak języka i podniebienia, któ
r y podobnie iak tam te, uprzedza zastano
w ienie; jest on rów nie drażliw y, szukający rozkoszy pod względem dobroci rzeczy ;— od
rzuca, rów nie jak tam te z odrazą t o , co n a—
p.o.tyka złego, podpada często, te y sam ey n ie pew ności i. obłędom;, niew iedząc n a w e t, czyli j .tp. co., ni ii poddają, pow inno, mu się spodobać;
potrzebując czasem naw yknienia, ażeby się uksztalcił,
N ied asy ć iest dla gustu. w idzieć, znać piękność jakiego dzieła: trzeba ją czuć, trzeba n ią bydź dotkniętym,- uiedosyć zaś czuć, i bydź dotkniętym w sposobie n ieszy k o w n y m ; trzeba
^ O , G U Ś C I E 9 umięć ro zró żn iać. rozmaite, odcienio w ania :
[nuances J — nic niepow inno się u k ry ć przed b y stro ścią zdrow ego sądu; i tn wlaSnier zacłfo- dzi jeszcze podobieństw o owego gustu um ysło
w ego, gustu w sztukach, z gustem zm ysłow ym : bo znaw ca w ina, . czuje i postrzega od ra z u mieszaninę dw óch płynów różnorodnych; — człow iek z gustem, praw dziw y znawca, za je
dnym rzutem oka, postrzeże mieszaninę dwóćli stylów ; u y rzy w adę obok przym iotu; uniesie
niem przejęty będzie na t e n cudny w iersz w H o r a c i c s z a c h :
” Q tie y o u li e z v o u i, • q it *il f i t coritre ir o i i ? — - Q u ’il m o ń r u ł;
poczuje n ie s m a k , mimowolny,- u słyszaw szy- następny: ?
” O u q o ’ un B c a u1 d e se isp o iiy a T o r i-I c ‘s e c b jir n t;. ( *
Jak z ły iguśt, w- fizycznym względzie, o<l w y m y śln y ch . i d rażliw y ch przypraw zależy; tak ró w n ie zły gust w sztukacll, od ubiegania się
( ł ) Nasz nieporównany rymotwórca Osiński, . p otrafił z małą odmianą, nagrodzić usiert'- nieimitrUlnego, Kornela, u> sposobie wszelkie ■
10 O G U Ś C I E
za wyszukanymi ozdobami ^ nieczucia pięknej n a tu ry .
Gust zepsuty w potrawach jest ten, któ
ry wybiera rzeczy odrażające innych ludzi; jest to rodzaj choroby ciała. — Gust zepsuty w sztukach, jest upodobanie przedmiotów obraża
jących umysły dokończone, przenoszenie rze
czy płaskich, pospolitych, nad wzniosłe i szla
chetne; wymuszonych, wymozolonych, nad piękne, proste, naturalne; jest to choroba dnszy.
Dobry gust w sztukach, wiele wymaga czasu do swego uksztalcenia.— Młodzieniec ezuły, ale bez żadnego jeszcze poznania, nie- rozróżnia odrazu części wielkiego chóru \v muzyce; oko jego nie dostrzega z początku w wielkim obrazie: stopniowali, rzutu cieniów, perspektywy, harmonii kolorów, poprawności
________, , ✓
oczekiwania przechodzącym:
i U L J A , ł,CAż m iał przeciw trzem czyn ić?
& T A R Y H O R A C T U S Z .
" U m r z ć ć , - - lu b w rozpatf2J p U ł ć poiDftć p r c e a iw u ik o m , co r z y m s k a b r o i zua^-zj*.
W O L T E R A . 11 rysunku; — lecz zwolna ucho jego zaczyna się uczyć słuchać, oko widzieć; wzruszonym pę
dzie na pierwszey wj^tawie piękney trajedyi:
lecz niezdoła rozroźnić jcy zalet. i jedności, ani tey sztuki delikatney, która żadney osoby niewprowadza i nieoddala bez przyczyny,—
ani tey jeszcze większey, co rozmaitość intcres- sów do jednego środka sprowadza, nakoniec innych przełamanych trudności. Samo tylko przy
zwyczajenie i rozwaga, doprowadzają go od- razu, do uczucia z rozkoszą tego, na czem się niepoznał z początku. Gust w narodzie który gó jeszcze niemiał, uk&ztałca się nieznacznie, bo się stopniami oswaja, z. duchem dobrych ar
tystów,—^ nawyka do widzenia i słyszenia okiem i uchem znawców.
Jeżeli cały naród, w pierwiastkach upra
w y sztuk pięknych, jednomyślnie polubił auto
rów pełnych wad i uchybień, i za czasem do .nich .wstręt poęzul; to jedynie pochodzi ztąd:
i e autorowie tacy, mieli .piękności nafuraln<*f które wszystkich wzruszały, i wady: których nikt jeszczs w tedy odróżnić nieŚył w stanie.—
,a O G t f S C I F ,
D la tego to Lueyliitsz, dopóty b ył łubianym od Rzymiali, dopóki go Horacy ni«strącił v?
zapomnienie; ilegńitr smakował. Francuzom, póki niepowśRtł B o i l e a u i jeśli inni starzy autorowie, utykający za każdrtn postąpieniem, zostali jednak u niektórych-narodów przy swo- jey dawney wziętośćij to jedynie winni są te
mu: że się nieznalazł żaden czysty i wytrawiony pisarz, któryby ich lubownikom oczy otworzył.—
Mówią że nienależy sprzeczać się wzglę
dem gustów ( #) i to iest bardzo słusznie, jeżeli tylko idzie o gust zmysłowy, o wstrę-t 'do jedney potrawy i pierwszeństwo dawane drn- giey;— tn sprzeczka mieysca niema, bo niejest w naszey mocy poprawiać wady organizmu.
Lecz nie tak się dzieje w sztukach;— jak w nich znaydnją się piękności rzeczywiste: tak równic jest smak; dobry który je oceniać umtó, i smak zły który który ich hiezna; i często się nadarza poprawiać wady umysłu, wyda
jącego smak przewrotny. Znąydują się atoli Dc gustibus. non dispułandum,'
W O L T E R ^ . > i 3 dusze tak zipm e, umysły taik opaczne , któ
rych ani ożywić, ani naprostow.ać niemoitja;
z takimi niepotr.zeba wdawać *' się w rozpra
w y o guście , bo żadnego niemają>*-,
Gust bywa samowolny,, w wielorakiph przedmiotach, jak naprzykład-, w. wyborze m£- te ry i, strojów, zaprzęgów : które do rzęcju sztuk pięknych- nienaleią; naó^rcząs gu sf, zasługuje raczey na imie fantazyi. Ona, to raczey , nie, gust, wydaje; tyle nowością w mo
dach:—
Gust m6Że się skazić w narodzie ; nie
szczęście to-następuje zaśwyczay, po up.łynię- nin wieków- doskonałości.lArtystowie, obawiając się- naśladow nictw aszukają - dróg . ubocznych i oddalają się• od. w zorów piękney natury, którey się ich poprzednicy chw ycili; usflę- wania.ich zyskują pewną zaletę, a ta pokry
wa błędy. Publiczność zakocliana w no
wościach, ubiega, się za niemi, w spowsze-
“dniónych uczuwa . n i e s ma k i zaraz występu
ją nowi, którzy now e, do przypodobania, się
i 4 O G U Ś C I E
czynią zabiegi, i jeszcze bardziey niż pierwsi, oddalają się od natury; -gust upada, nowości zewsząd powitają i -giną jedne od drugich;
Publiczność sama nie wie czego się chwy
cić, i napróżno żałuje czasów dobi ego gusl«V które się już wrócić uicmogą; jest to szaco
wny zakład , pielęgnowany tylko jeszcze.przez mdlą liczbę umysłów zdrowych, o podał gminu.
Znaydują się rozlegle kraje, do których nigdy gust niedoszedł, są to te : w których społeczność nicudoskonaliia się wcale; gdzie płci obojey mieszkańcy uiezgromadzajg się ra
zem j gdzie pewne sztuki, jak rzeźba i malar
stwo istot żyjących , wzbrouiojłe są przez u- stawy religii. Gdzie jest mało społeczeństw, umysł zostaje ścić/iiiony, ostrze jego stępionp, liienia skąd czerpać' smaku. Gdzie zbywa aa wielu pięknych sztukach, rzadko tam imic mają się v' i ciegp utizyńiać,-boor]y wszystkićtrzjmi ją się za. i ' ę ć e i zależą jednea od drugich., Dla
tego tó Azyauie} uicmieli ajigdy dzieł dobrze
W O L T E R A tS wyrobionych w iadnym rodzaju , i dobry gust niebyt prawie dotąd udziałem , jak tylko me - których ludów Europy.—
Naylepszy gust w każdym rodzaju, za
leży od naśladowania natury, z nayściśley- szą wiernością, mocą i wdziękiem; wdzięk niemoże bydź samowolnym, bo on zależy ńa tem , aby wystawionym przedmiotom dodawał iycia i przyjemności.—
Jak artysta potrochu swóy gust w y kształca , tak podobnie i naród. Gnuśnieje on przez cały wiek w barbarzyństwie; naraz mu słaba jutrzenka zabłyskaj nakoniec pełny dzień następuje; po którego u p ływ ie, długą tylko i smutną znowu zorzę widzieć można.—
W Grecyi za czasów Perykiesa, dobry gust powszechnie był panującym,— późriiey
zaginął do szczętu.
Kwintylian wyznaje, ze juź za jego cza
só w , zaczynał się psuć gust Rzj'mian.—
W łochy postrzegli naypierwsi, źe wszy
stko wyradzało się u nich , w krotce po nie
śmiertelnym S e i c e n l o '
l\i . Q , G U S C 1 12
AJdisson powstawaj pzęsto. na zły gust swoich ziomków, i ^to w niejednym rodzaju:
już to naśmiewając się z posągu admirała w czworograniastej peruce,— już okaznjąc wstręt nayiyw szy, przeciw igraszce wyrazów, uży- tey w rzeczach pokaźnych; już ńakouiec prze
klinając kuglarzy., wprowadzanych częstokroć do trajedyi.— _
W ogóle gust wytrawiony i pew ny, za
leży.n a prędkiem dostrzeżeniu piękności mię
dzy. wadarni i wad pomiędzy pięknościami.—
Znawca m uzyki, malarstwa, rze źb y , architektury., póezyi doznaje wrażeń , zu
pełnie obcych gminowi; sama przyjemność od
krycia w ad pochlebia m u , i daje mu tym silniey czuć piękności. Jest to korzyść wpra
wnego oka nad surowem. Człowiek z gustem inny ma w zro k, inny słuch , inny takt od nieokrzesanego^ W zdryga on się na widok nędznych, drapęryi Rafaela , lecz uwielbia szla
chetną . poprawność jego rysunku. Z'upodo
baniem postrzega, żę , dzieci Laokóona, niema-
W O L T E R A .
Ja źadney pfoporcyi z., postacią swego oycaj
l e c z dreszczem jest p rz e ję ty , na -widok całey g ru p p y , gdy w 'tern inni w id zo w ie, zupeł
nie są nieczuli. —
W stolicach tylko i to ,p ierw szeg o rz ę d u , dobry gust może ohięrać zamieszkanie , i tak jeszcze zb y t małey liczby, m ieszkańców jest udziałem. Nic się nicm ow i o pospólstw ie, nic o klassie lu d z i zajętey widokam i m ajątku, gospodarstwem domowem , a naw et urzędami*
„Co to za szkoda, m ów ił jedfcn radzca skar—
bo w y , w ychodząc z g a le ry i' obrazów ,_ i e ja, nic mu m czasu międgu,st u?„ — U bole wad. w łaśnie pptrzebaj źe dotąd gust praw dziw y, niem a za- zwyczay w stęp u , jak tylko do sam ych do
mów opływ ających w d o sta tk i, które udzielne same w so b ie , niel\jbią go up0WjSZ,echniąd między niiszciui.
G ust za tym , jak filozofia,— jest on tylko . w łasnością bardzo m ałej' liczby u p rzy w ileję- w auych um ysłów .
---, ■■■JiUŁJgPOaBT. JJ » li ni
1$
P R A C A.
U A L L A D A*
Słodka pracy , luby znojuf Bóstwo szczęścia 1 pokoju, Prawych umysłów zy w iole.;
Któż przy tobie czul' n ie d o lę?-- Wnaysrożsźey losu kolei-1 >j T y ś zawsze siostrą nadziei.
Jakie z tobą jest szczęśliwy, C h o cia ż niema wł asiiey niwy - Czło wiek uboższy od muchy !
łSkarbem dla niego chleb suchy, S ło d k i chód .łza mi zwilżany, Słodki, bo zapracowany.
O wy! których bieda goni, A ź nad przepaść zgubney toni r Z ostatniey szaty wyzuci!
Gdy was cały świat porzuci, W oda zniszczy , ogień spali, P r a c a , — praca was ocali.
B A L L A D A *19 Zaświadczcie w y zimne ściany [ Jak od świata zapomniany Lindor wśród półrtociiey ciszy, Kiedy go juź nic nie słyszy*..
Zamiast płakać swey niedoli, W p ra c y pocić cli szukać w olu Juź gwiazdy witają zorze ,
Skowronek w czystey pokorze Panu zasćłar swe piecie;
Juz pierwsze słońca promienie^ J Pozdrawiają złote globy Starey W awelu ozdoby} (-*)
Juz cały świat przebudzony Rozprasza się w różne strony,
Goniąc za inarnemi zyskij W czoray Pan, dziś sługa niski >
Spieszy pożyczyć , — zmarnować j Lindor jcszcze chce pracować!
( * ) Świątynia na zamku krakowskim, ozdo
biona Jest wspaniałą kopułą, któfey wiele części, jest grubo wyzłoconych.
**, P R A C A , Jdź na sp o czyn ek L iu d o rze ! Już u cicliło t w y c h klęsk m o rze, Już tw óy okręt w porcie stoi , Już rozbicia si.ę. nieboi:
Niecił cię pokrzepi sen boski, Już się obudzisz bez troski..
Dokąd sierota Milwana, 7 Dokąd bieży zapłakana!
„ Polar zniszczył oyców cli atkę, ,, Sraierd jęy odebrała, niatkę.,,
„ A dzieriyciel zyska cliciwy.
)t Z i-odzini^ey wypędza n iw y ..
j, Lecz cłiod jest w liczbie tułaczy ,, Niebóycię się jey, rozpaczy;
,, Ona zna świętoźd praw n ie b a ,.
„ Ż ,c i w, nędzy., żyd potrzeba;
WyoJiowaua w oyców wierze,
„ijy cifl sobje, njęodhierze.
„ Z b y t wstydliwa, zbyt nieśmiała
<£eby jałnm|ny błagała;
B A L L A D A a*
„ Ach! iliespodli cney Milwany
„ Kawał chleba wyżebrany;
,, Bóg i 1’iaća są jey godła, •
„ Kogóż w nich nadzieja zwiodła?
Cóz to za śliczna dziewica Dźwiękiem harfy lud zachwyca!
Patrzcie ja t jey władza w tłumie Podziwienie wzbudzać um ie!
Ach! wszakże to jest Mi Iwan a ; —>
Harfa , niebyła j e y znana.
Praca ten cud wykonała! ^ W szystko poymie kto nią p a ła ;—«
,, Jdź M ilwano, te podwoje
„ Niech otworzą dźwięki tw oje;
,, Spj tam L in d or, zbogacony ,, Pracy swey słodkieini plony. n — >
Ogniem przeszywa M ilwanę, Jmie Lindora słyszane;
Zna go — kocha— szuka— goni, Za nim wzdycha, i łzy roni;
a2 P R A C A O jakże teraz szczęśliwa!
Źe go praca jey odkrywa.
Wstań cnotliwy, wstań Lindorze, Niewohio spać o tey porze;
Oto szczęścia dopełnienie Odbierać masz w trudów cenie.
Wstaje Lin dor! .. Praco miła , T y ś kochanków połączyła i O w y! których bieda goni k i nad przepaść zgubney toni j Z ostatniey szaty w yzuci! . . G dy was cały świat porzuci,' W oda zniszczy, — ogień spali, P raca, — praca was ocali.
23
FRANUS POD RASZYNEM.
P o m i e ś ć P u a w d z i w a.
W roku l 8o5. jeden z naszych f o w a-i rzyszów młodocianey pustoty, którego zw y
kle nazywaliśmy Żyłką Osińskiego, dla na- miętney czułości, z jaką nam zawsze dekla
mował, mistrzowskie Jego sceny z przekłada Iloracyuszów; — napisał trajedyą w trzech ak
tach, pod nazwiskiem: W anda.
Sigdmuastoletni poeta, dzieło to w y pracował w dniach ośm iu; ho d łu ie y sam wiek i niecierpliwość młodzieńcza, niedały- h y mu dosiedzieć, wreszcie był tego mnie
mania : ze Wanda' jego jest dobra przynay- mniey dla takich,znawców, jak byli jego ró- wiennicy, i z tey strony niezawiódł się pra
wie w nadziei.—
Mieliśmy zwyczay schodzić się cztery ra
zy na tydzień; w domu rodziców jednego z naszych bardzo, majętnych przyjaciół, którego śliczne trzy siostry, jak trzy Gracye , i ma-
2 4 P R A N U Ś
ło co młodsze oćl naś wiekiem, należały do wspólnych , lecz zawsze przystoynych za- la w , pod dozoreth swey ochmistrzyni; a tak piąciu wesołych chłopców, i trzy nadobne dziewczyny, składali wieczorne koło, do któ
rego poziewanie i nudy nigdy nieznalazły prżystćpu. —
Czwarty podóbhy wieczór mijał, a ha^-' szego deklamatora niebyło w idać;— zaczęliś
my już bydź wóbawie-, czy mu trochę skrzy
dełek nieobcięto, ażeby' skrómniey latał: gdy wreszcie na schyłku 1 porfedfeenia , przychodzi Żyłka z papieratfii pod pachą , i "już nie; z t ą - zwyczaj-ną postacią rozchwianego m łodzika,
z jaką nas zwykle w itał; lecz nakształt jakie
go członka w towarzystwie uczonych', spo
dziewanego z rozprawą łub rymotworczym a -' stępem,— i zrobiwszy dosyć “zimne ukłony, zasiada w krześle, pogląda z clu ną po nas wszystkich, a pełeti, prawie do śmiechu wzbu- dzającey powagi literata, oświadcza nam uro
czyście i powody swey tak długiey nieobe-
F 11 A N U Ś *5 F® iciio&fj w tych patetycznych wyrazach; ”JV-<r.~
a' jiisałem trajedya ! „ — ”Czy bydź może, za- pytała E liza, naystarsza z naszych G racyi, W Pa 11 juz sam trajedye układasz?— Nie- inaczey, odpowie, napisałem óryginalną trajc-
■Ę dyą...— Musi bydź bardzo oryginalna.; przer
wie z pustym śmiechem, nieco złośliwa dziew-
*• czyna;— T a k , tak, oryginalna, i w y ją grać będziecie, ja zaś tylko ofiaruję się na snf- 1 lera.— Zgoda.!., wyrzekli /wszyscy; niż je-
’ dnak to nastąpi, znowu przydała Eliza, mu
sisz nam ją W Pan przeczytać, i oddaćjpod większość głosów , czy zasługuje na ten ho-
! 1101?,,—
Żyłka wezwaniu powolny, zaczyna od trazu deklamować, i pamiętam, ze scena i.
aktu pierwszego, działa się pomiędzy Wandą
! i wodzem je y , nazwanym T re p k ą , gdzie g»
młoda królowa, temi słowy , prrzyehodzącego pozdrawia:
W ita y odw ażny T r e p to , i r sam czas tu p rzycliodzijr, T y k t ó r y m o im w o y tk o m n a cz e lftie d o w o d z is z ;
Tom I. a
26 F R A N U Ś
^ p o ś w ia d c z y nas le n G-ierm an w y n i o s ł y i hardy!
J e s z c z e n am m a ce d o ń sk ie s ia rc z ą h a la b a rd y ( * ) K t ó r e ś m y tym n a je ż d c u m - ś w ia t a o d e b ra li; i l . d ----
Unosili się niektórzy, słuchając tak cu
dnych wierszy, a halabardy macedońskie, uzna
ne jsa na ypicknieyszy wynalazek genijuszu au
tora } z ust do ~ust przelatywały; jedna tylko Eliza, zrobiła kwaśną minkę, tak jakby szklankę octu wypiła.—'Trajedya Jcończyfa się na śmier
ci wszystkich osób grających-, że tylko sam nasz autor mial w *wey budce suflerskiey zostać przy ży ciu , i to ją właśnie w oczach wielu tym godnieyszą pochwal i oklasków czyniło , bo ze wszystkich nam znanych nay- okropnieyszą się zdawała.
Następują układy;— sztuka zupełnie zro
biona była na skalę naszego to w a rzystw a, gdyż z siedmiu oiób złożona, trzy kobiet i czterech mężczyzn obeymowała.
Lecz jeden sęk naygorszy! Eliza która miała grać rolę W andy: po przeczytaniu o- statniey sceny przez autora, wymawiając się od niey, zasmuciła uai bardzo tak niespodzia-
POD RASZYNEM . 2.7 'fią katastrofą-, bs jednak wtedy od wszy
stkich miała więcey poznania i gustu, jest rze
czą bardzo jasną. Jakże 'mogła bowiem ze
zwolić na to , kiedy autor wprowadził W an dę w trzecim akcie na ogromnym koniu, walczącą z Rytygierem , i potem razem z ko
niem wskakującą do W isły?— ”Ziniłuy si.j W Pan , chccszżc mnie zrobić kiryssycrem ? a
■wreszcie gdzież to grać mamy tę trajedyą?—
Nawet nasz teatr w ielki, niewystawiał jeszcze bitwy na koniach, a jabym na drewnianym, 'po chińsku, wjeżdżać na scenę niechciała.
( * ) —-Ja tego nieodmienię (odpowie rozgnie
wany poeta,) moja trajedyą musi tak zostać jak jest; i Wanda jako bohatyrka, musi wal
czyć na placu z Rytygierem.— Niech walczy
( * ) U Chińczyków, po sto toni jazdy wystę
puje na scenę-, lecz rozumie si(, źe te ich konie są wystrugane z kijów , na któ
ry ch aktorowie chińscy galopuję, z zadowo
leniem widza.
a8 F R A N U Ś
ale pieszo,— odezwie się kto inny.— Jakkol
wiek bądź, uwolniycie mnie od roli W andy;
(przyda znowu Eliza.) Pomiędzy osobami, wprowądzoneini do trajedyi, spostrzegam pazia kiulowey Zoisława: tego więc rolę przy- imiję, a Franus niech gra Wandę.—— To mnie Pani ciic< sz ślicznie wykierowad!— ode
zwie się drzymiąey Franu£ B . . . . w ciągu caJey trajedyi^ która mu się z niczego niespo- dobała, ze często przeryw ał autorowi woła
niem: nTrxy po lrzyt i Tilc więcey'.,, Odczegoz Panie tu jesteście? każda z was może bydź Wandą. Co do mnie, ja zuptłniebym nierad w chodzić do tey trajedyi.,,—-
Frannś był od wszystkich lubiony. Sam Żyłka, chociaż kilka razy z ust jego usły
szał tak dolkliwe przygany, pod czas Czy
tania swego dzieła; i chociaż, co daleko wa- znieysza: zamyślał bydź póctą, niegniewaf się o prawdę; bo Franuś ją każdemu ciął w*
oczy, bez obwijania w bawełnę.— B ył t«
chłopiec nader przyjemney postaci,— blon-
P O D RASZYNEM . 29 dynek , twarzy właśnie- dziewiezey; dla tego też Eli/a ofiarowała mu Wandę.—
Wciągu sześcioletniego współ uczeń- stwa z nim w szkołach, nicdoświailezono 211 gdy , by którykolwiek zdobi'3'ch uczniów użalił się na niego, albo z nim zaszedł w nieprzyjaźń.
Tak był skromny, tak cicliy, źe go nauczy
ciele za wzór młodzieży wystawiali j by/ to istotny anioł w postaci ludzkiey i przytem uczył się bardzo pilnie.
Źc jednak ta łagodność charakteru Fra
nusia , niebyła ccchą słabey duszy, wiedzieli o tein wszyscy ci którzy go z blizka znali. Ni
kogo on niezaczepił, nikogo niebraził, niko
go się te i nielękał; ale raz obrażony r wpadał w tak mocne rozdrażnienie, że ktokolwiek za-
; robił na gniew Franusia f stał się nazawsze celem jego niechęci. Słowem w postępowa
niu jego malowała się rzadka łagodność umy
słu, z nayzimnieyszą odwagą połączona.—
Po długich naleganiach E liz y , z którą .się naostatek wszyscy złączyli ’x dobry Fra-
3o F R A N U S
nuś, wymówiwszy sobie, zupełne przerobie-*, lłie tey trajedyi kontiey na pieszą, podjął się nakoniec roli W an d y, a Eliza została pa- ziem królow ey, i tiajedya miała bydź gra
ną za miesiąc, w dzień imienin wuja E liz y , który był właśnie obecny tey waźney radzie i na wszystko zezwolił.—
Zaraz na trzeci d zień , odebraliśmy role własną ręką autora rozpisane, bo cala traje- dya 4oo wierszy nieprzecliodziła. Niebawem na
stąpiły próby, do których Franuś był zawsze przy
muszony w kobiecym stroju występować.
”Ach! jak przyjemna z ciebie dziewcz3riia!.
niemówiłamże tego?,, zawoła i az śliczna Eliza,, — i uniósłszy się prędkością , a raczey zapomnie
niem , czule pocałowała Frauusia, będąc sa
ma w ubiorze pazia!— Na raz oboje, stanęli w karmazynowych kolorach; Franuś o mamio
ny słodyczą ust dziewiczych którey pierwszy raz w. iyciu doznał;— Eliza, zawstydzona, swoją płocliością. Ną szczęście nikf z rodziców- niebył obecny próbie, zwłaszcza tak niebez**.
pięc*ney, — a stara ochmistrzyni francuzka,
PÓD RASZYNEM . $m
iĆhrapała na piękne przy ekraniku;-— lecz nie
winne pocałowanie stało się ręk,oymią wie- czney miłości, pomiędzy, ze nikim pazikiem i męzką królową Chrobacyi- (*) Odtąd trajedya ,.
daleko więcey źjrcia ,. więcey ognia nabrała , niieliśmy. przewidzieć. mogli.. Autor jakby zmówiony z swawolnym synem W e n try ,. u- tworzył nierozważnie w.swey sztuce skryty miłość W andy z Zbisławem,.którey biedny Ryty—
gjer miął bydźjgraszką,.— a tak Eliza, mimowie- dzy,. wplątała się w zwodnicze sidła kochania*
Miała ona- czternasty rok skończony,—
• Rrauuś zaczynał dziewiętnasty;— na tydzień przed wystawą trajedyi , zwierzył mi się sw o
jego szczęścia źe kocha i jest kochany.
Trudno wyrazić tey trwogi i rozkoszy jakich zbyt młodsi kochankowie na przemian doznawali , w samym. dniu. widowiska. Role ich. były. na scenie takiey samey . natury, ja— - (*) TVkr6tce u>yjdzie z druhu nowa trójedya Fr.
W ężyka, pod napisem W anda , arcydzieło ^ swoim rodzaju*r.
3a F H A N U J
kie odtąd w istocie pomiędzy sol>ą grali.
Wanda ukrywała przed swoim dworem i se- uatem, ze kocha pazia; Eliza przed rodzica- Dii. siostram i i ochmistrzynią, ze ginie za Frania- sieni. J nic teź doskonaley ńa naypierwszym teatrze , w żadney trajedyi nieodtlano, jak b}:- 7y wszystkie sceny, graue pomiędzy Wandą, i Zbisławem.
D obry wnjaszck, po skończoney wy
stawie , z uniesieniem pochwycił ukochaną Elizę i do serca przycisnął, mówiąc: "Dziew
czyno , prawdziwą jesteś Melpomeną, a przy- iiaymnicy zrównałaś Leduchowskę! Ale obo*- j e , oboje z Franusiem, graliście jak anioły
w nićzem nicustąpiliscie sobie!,,—
Ze wszystkich widzów ja ubawiłem się naylepiey, jako wiadomy taynyeh przyczyn tey gry tak doskonałey. — Autor wyszedł z tryumfem, okryty oklaskami: Łe gotów by był tey chwili, zająć się nowym przekładem Iioracyuszów; lubo nie wyszło ro k u , a swoją ubóstwioną Wandę, z zimną krwią cisnął \y ogień.
PO D RASZYNEM . 55 Znikło ulotne dzieło, lecz owcw. jeg o , miłość dwoyga kochanków Elizy i Franusia r wzrastała potajemnie.—
W roku 1807, cale nasze towarzystwo dramatyczne pici męzkiey, rozproszyło się po różnych pólkach woysk sięstwa warszaw
skiego, Franuś wszedł do strzelców konnych okryty barwą swey kochanki, tą samą wła
śnie którą grając królowe, ozdobił pazia w trajedyi. — Autor i Rytygier poginęli przy oblężeniu Gdańska, my oba ześliśmy się do
piero we dwa lata, i to znowu pod czas Wrzawy wojenney.—
Franus , jak był franusietn , kochanym uiegdy w szkołach, tak równie i w swoim pólku. Żołnierze, officerowie, sam nawet pułkownik , inaczcy o nim .niemówUi , tylko:
„ Nasz Franus! Jak dusza jego cnotliwa, serce nayczulsze , niezmieniły się z wiekiem tak i miłość ku Elizie, z czteroletnim prze
ciągiem czasu, nieuległa odmianie.—
3> F R A N U Ś ,
W dzień wyjazdu pod Raszyn, był jesz
cze z pożegnaniem u swey ubóstwioney ko
chanki ; bogaci rodzice i wujaszek, z, razu te-, mu zvviązkowi dość przeciwni, życzyli mu teraz szczęśliwego powrotu, oczekując go z wień
cem uwitym z mirtu. Eliza Izami zalana, jakby przeczuwała nieszczęście, pożegnała Franusia, który wnet jak błyskawica , dopadł
szy kasztanka, nakarmionego na drogę cukrem.
z śnieiney rączki swey przyszłey Pani, zni-, knął prawię, z jey oczu.—
omiały i mężny młodzieniec, mimo nay- tkliwsze prośby kochanki, aby ile możno-, ści unikał, widoczney, zguby, zdawał się na.
placu bitwy , myśleć tylko o, sławie i oy- _ ezyznie,
W alka trwała do nocy; z półku Franusia.
bardzo wielu zginęło.— Huk dział rozlegając do . kpła, smutnemi przeczuciami i trwogą n apeł-.
niaj serce E lizy.—
l u i bardzo późno wieczorem , kiedy po-.
Stpną ciszę z niepewnością losu bif >vy »to-
PO D RASZYN EM .' 35 wirzyszonij , jęki tylko ranionych których coraz wielce? zwoiono do stolicy, bolcsnio przeryw ały; wchodzi zmieniony, wybladły wuy Elizy, wracając prosto ofl rogatek jero-:
zoliiiiskic.lii nięs,postrzegłszy płaczącey i ino- dlącey się w oknie swey siostrzenicy, rze
cze. dó ję y rodziców: "Okropną wieść p rzy - noszę ! Franuś, niczyj c!
Krzyk,, tysiąc razy okropnieyszy prze
raza nagle ucho jego. Eliza wymówiwszy tylko imię kochanka, pada bez zmysłów,— do
bra jcy matka utraęa* równie przytomność >-—•
czarna rozpacz naniz wszystkich1 dusze ogar
nia..^ ze ledwie czuły oyciec,. mógł zawołać ratnukn. Niebawem pokóy zostaje napeł
niony strwoionemi. domownikami j — przy wo
łani lekarze, z wielką trudnością: zdołali się przekonać, £e nieszczęsna istota, jeszcze żyje;—•
lecz długi przeciąg czasu, upłynął, niżeli ją mogli z rąk zimney śmierci wydobydź. Za
niesiona Eliza do osobnego- pokoju >. za kilka dopiero godzin ^ mogła poznać rospaczaj^cą*
36 F R A N U S
matkę i przytuliwszy się do jey ło n a ; strn*
mienie łez wylew ała;— wtedy dopiero leka->
r z e , byli w stanie dać mały promyk na
dziei sercom stroskanych rodziców— i rozpa
czającego wuja pocieszyć, który sobie siwe w łosy z głowy w yryw ał.—
Nieprędko on zebrać mógł s i ły , aieby opowiedzieć oycu E liz y , i e aż do ciemney nocy czekając w tłumie niespokoynych miesz
kańców zebranych przy rogatkach, wiadomo
ści o losie bitwy ; usłyszał wyraźnie , dwóch zołnierzy wiezionych z pobojowiska ,_ijak mi
mo własne rany, opłakując stratę kochanego Franusia, kilka razy powtórzyli te słowa:
,rO biedny, biedny nasz Franus! J a t to dziec
ko było odważne, ja k on zachęcał nas da bitwy'. Arct sztuki, na sztuki rozszarpany! 2V«
krótką tylko chwilę poprzedził zgon półko - wnika!..,,— Lecz niemógł się do nich przecisnąć.
Nazajutrz, gdy już ^cokolwiek minęło, niebezpieczeństwo E lizy; oyciec jey przedsię
w ziąłje ch a ć do £ cłiuncndauta placu, a po-
1’ OD BASZYN RM . 3?
tem wi ejcie do lazaretów, dla zupełnego prze
konania się o tyra nieszczęśliwym w ypadku’ ^ to juz Franusia kochał i uważał jak syna.—
Tymczasem biedna Eliza w ohięciach swojey matki, na jednę cliwilę od lekarzy nieodstąpioua, żadney pociechy, naymniey- łzyeli powątpiewać o smutney wieści ostatnie
go wieczora nieprzy jtmijąc, w czystey jedy
nie religii, w miłości Boga , szukała ulgi dla- serca miotanego rozpaczą.— ” 0 juz on pewnie niczyjeJ Już go nieyrzę więceyf... Gdyby ż y ł jeszcze, wiedziałabym do tey pory o jego lo
sie.— E lizo, rzecze rozrzewniona matka ze łkaniem , czyliż to żołnierz jest panem swoich godzin?— Nie pocieszay mnie matko, próżna nadzieja, powiększałaby tylko rany moje! On mi dał słowo....— Uspokóy «ię— w uy m ole się- przesłyszał; ja mam jeszcze jakieś przeczucie.—
Żadnego £ żadnego ! przeczucie zbliżającey się śmierci, to jest móje przeczucie....,,— Zemglała;:
a lekarze musieli prawie użyć mocy, aby od nicy oddalić matkę, przyczyniającą jey bbleśfci
38 - F R A N U Ś
swoim opłakanym widokiem.— "Która godzi-
„ na!„— krzyknie przeraźliwie Eliza, przywró
cona znowu, do zmysłów?— "Dziesiąta juz do
chodzi,..,,— odpowie ochmistrzyni, trzymając ją za rękę.— "Ach! wczoray ż y ł jeszcze otey- dpbie! niemasz;-go! niemasz biednego!... nie- . ujasz?... Gdzie moy oyciec! wszjseyź mnie. odr stąpili!..— Kochaną siostro, zawoła Jżabella , , wszyscy jesteśmy przy;, tobie!.: może w krót- • ce i Franus' .. Papa go szukać pojechał ..—•
Szukać pojechał?... szukać go ! o-, m ój oyciec - najdroźgzy !.. on go szuka!.. ach!., gdzież go zn aj
dzie?... Utarzanego w piasku^ z własną krwią . pomieszanym!...,,— -
W u y E liz y , dowiedziawszy się o ro zcy - njie; zaw artym , pom iędzy obu woyskami', po—
jechał prosto do o b o zu , lubo w szelk iej na
dziei próźen.— O jakby on b j ł szczęśliw J , gdy
b y m ógł ji ę przekonać źe to b j ł a om yłka! ; Życie własne, w szystko co tylko posiada, go- tó w b j oddać za to .— -
Już druga z południa u d e rz y ła , a jesz--
POD RASZYNEM 39 eze żadeu a nich niepowracał... Eliza usta
wicznie wzywała oyca, nikt jey nieimiat dad odpowiedzi.—
Nakoniec około, czwartey j zachodzi po
wóz na dziedziniec .. Eliza pierwszy raz od półgodziny zbolałe przymrużywszy powieki , pierwsza dosłyszała turgotu .. chciała się zer- . wad z łóżka i biedź do okien,— zaledwie. ją ;l w.strzymad zdołano,, .
Jest jeszcze promyk nadziei.— Oyciec E - . lizy dowiedział się. z pewnością, że półkownik.
Strzelców konnych, nic zginął' t a nawet niebyt raniony; zatem już jedna sprzeczność, jako--- kolwiek pocieszająca; lecz więcey nic nie- . zdołał wyśledzić. Znalazł/ wprawdzie trzech , oflicerów z tegóż samego pólku w lazarecie, znalazł kilkunastu żołnierzy, ale Wszyscy z innych szwadronów; którzy wprawdzie znali Franusia , lecz o Jego losie, naymnieyszey - niemieli wiadomości.— Co jednak nayokrop-.
njey przeraziło tkliwego starca , była powieśd = j(iduego zpomiędz-y trzech oflicerów; że czteiey
4o P R A N U Ś
żołnierze źdrugiey kompanii, pierwszegcrszwa- drenu do którego należał Franuś, z ciężkich ran poumierali nadedniem, i że ta właśnie kom pani ja w naywiększym znaydowała się o- gniu.— ”Ci to zapewne nieszczęśliwi, pomyślał on 6obie, opłakiwali Franusia,— i powracał do do
mu, zabawiwszy aż do tey pory, na daremnych poszukiwaniach.— Na senatorskiey ulicy, na
potyka jednego podoficera z tegoż pólku w naywiększym pędzie; — w o ła ,— nie jest sjy- szany; — rozkazuje woźnicy, gdyby konie mia
ły popadać, aby gnał za nim.— Dopęd^a go przed pałacem ministra Polieyi;— wyskakuje z pojazdu,— już na schodach zatrzymuje po
słańca nadziei, lub rospaczy... ze łzami P 3 ’t a a
Franusia. — ”Nic niewiem, co się z nim stało y, odpowie podofficer; widziałem tylko źc ku- r, la zraniła mu prawą rękę;— lecz wzięt}r sam za
>y ordynansa do sztabu dywizyjnego, niemogę o 7, dalszych w}rpadkach w naszym półku nic
„ pewnego powiedzić; słyszałem tylko że z.
„ pierwszego szwadronu,, mało kto został przy
PO D R A SZYN EM 4 » ii życiu,,,— Promyk nadziei zabłysną!-” i zn i-
» kną{ jeszcze prędzey. —
”0)'ca!c! prawdę mi powiedz; niepizybie- ray dareuinie tey spokoyney postaci; rzekła do 'Wchodzącego, na głośne swoje krzyki E - łłzą j ona mnie nieiiłudzi; ja wiem że dla ninie- juz nic ii:-_masz na ziemi... tam! tam! na łonie Przedwiecznego! tam czeka mnie moje uszczę
śliwienie I„ -
Z znpełnem poświęceniem się woli Bo
g a , wysłuchała rzetelney powieści oyca, w a
lając za każdem słowem na płaczącą swą matkę, ażeby łez nieroniła. ''N ieźyje, pewno nrcźyjc, tak mi zatrwożone serce powiada; — ale nicbóycic się o innie, ja nieumrę; któżby go iłodko- wspominał? Będę ż y ć , abym isa jego mogile pielęgnowała cyp rysy, pod któ
rych kiedyś cieniem, upragniony znaydę spo
czynek „ — Słowa te , wyrzekła tak pieszczo
tliwie, tak spokoyuic i tak niewinnie, że lica przytomnych lekarzy łzami zroszone zostały.—
P R A N U ^
Zginął Franuś! powtórzyli juz wszyscy u zginął niestety ! rzeczywiście; walcząc prze
ciw jednemu z naysławnieyszych półko w nie~~
’ przyjacielskiej piechoty Dawidowi cha.—■*.
” Co?., słaba?.. niebezpieczna J... Cóz jeysię-
^ słało?: mogcz j ą widzieć?....iy — głos le
dwie dosłyszany na schodach,, przerywa na
gle , jakby grobowe milczenie, w pokoju E- lizy panujące.;— Matka i oyciec... wybiegają, n.iepojętem uczuciem przeniknieni. Eliza.?
zdawała się usypiać.;, niepo-strzegła powszech
nego wzruszenia,., lekarze pełni radości, kto-~
rey sami niebyli wstanie odgadnąć, sp.oyrze- li tylko po sobie,., siostry Elizy na palcach kii?
drzwiom, pospieszyły... cichość, słodkaciehośćj.
rpzlała wonie nadziei... Eliza sp i.. ochmistrzy
ni się modli... i zdaje się- z duchami opiekun-- czerni niewinności. z?sypiającey, rozmawiać... • Godziną piąta wybija... c ó ź , ona ma zwiasto
wać, niczemjuż niepocieszonym., rozpaczającym,.
nad przeznaczeniem dwóch ofiar: pożaru., or kfutney woyny... 1;
ROD RASZYNEM . 4g-- 0! ktokolwiek opłakiwałeś domniemaną Injierć eyca, brata, przyjaciela, kochanki , i : potem uyrzałęś tak. drogą tobie istotę wclio- dzącą w twe podwoje... odbierz mi pióro., i.
dokończ sam tey sceny, mistrzowskiego pęzła.
wymagającej^... Niepotrafię cię zaspokoić...
uiczdołam ci, odmalować tak, czarownego o- brazu,. jakim ty chcesz, nasycić twoję czułość.
Frahuś to Franuś przybywa... i okryty clilu- bnemi blizny.... przywraca życie w. dom nay- inilszjr swojemu sercu; który miał w krotce, zamienić sięt w pustynią. — Dokończ, mówię, za mnie tego obrazu.— Franuś żyje.... niebo E - liz y , nayczystsza miłość wypogadza... zapomi^- na doznanych cierpień.- wspomnienia ich po-, mnażoją rozkosz ożywionych na, raz wszy
stkich ucznciów.!. — Jeszcze raz ci powtarzam, weź pióro, i odmaluy przynaymniey ten uśmiech, wywiedzioney z czarnego, błędu ko
chanki , który z jey. niebieskich oczu , w ob->.
jeciach lubego Spada!...-'-
44 F R A N U ś
Niebawem wbiega znużony, radosną
■wieść niosący w uy z obo?u , iż Franuś żyje!
Ale jak z okropną, przybył wczoray zawcze- snie 9 tak dziś z pocieszającą zapózno; bo go już zastał u nog E liz y , okrytego ciężkiemi rany*
Jecz wolne mi od wszelkiego niebezpieczeń
stwa.—
Objęty konweneyą z wodzem woysk austryjackich zawartą, pozostał Franuś do ati- pełnego wyzdrowienia w Warszawie; — .Eliza to, czuwała teraz nad kochankiem i nayszczę- śliwsza, że po w}rpłaconym długu oyczyznie, mając go j.uż za swoją własność: mogła się ni-in ustawicznie zaymować, jemu poświęcać wszy-' stkie chwile, których nadziemska słodycz, na
dzieją przyszłego uszczęśliwienia, czystą jey duszę napawała. llvm en połączył w krotce te dwie godne siebie istoty. Franuś w roku 1810. wyszedł ze służby, ozdobiony krzyżami woyskowemi.
Lecz jakiegoż to Franusia opłakiwali ci ranieni żołnierze? Jakiż to Franuś zginął w roz
prawie zpółkiem Dawicfowichal —>
POD RASZYNEM 45' Byt to Franuś W ilczek sierżant starszy pólku 8go piechoty, równie iak tamten kochany, równie po imieniu nazywany w swey kompa
nii, równie młody, nieustraszony. Omyłka ta w tydzień dopiero,'mojem staraniem się odkryła.
Znałem i tego od dzieciństwa, razem odbywaliśmy azkoly;— jeszcze teraz jego wspomnienie, dro
gie jest sercu memu. Prawie pierwsza kula nieprzyjacielska, ugodziła cnotliwego młodzień
ca. —
LOTERYA FANTOWA
46
N ▲
U B O G I C H .
~Vi K rakow ie 6. marca 1826.
Dobroczynny ten rodżay zabaw, od kil- ku lat upowszechniony, winien sw<5y stały byt,- czułości serc Płci piękney, która w samych na
wet rozrywkach, szuka źródeł wspierania nie.
szczęśliwych.
W tym roku, dwa mieliśmy szczególne fanty,' między wielu nader pięknemi: był to baranek Żywy, i paliecik w kształt książeczki zrobio
ny, zawierający w sobie kilka set exemplarzy wierszyka na oześć Płci piękney, trudniącey się losem ubóstwa; — które zamierzyliśmy opi
sać. —
b A R A N * K.
Jako ewangeliczne godło pokory i nie
winności, b ył nad wszystkie widoki liayprzy- jemnieyszymj— dla śmieszney zaś postaci, za.'
L O T E R I A 4 ; Tęknioncgo i razem ździwienego stworzenia, w i
dokiem oświeeoney rzęsisto sali, pełney tylu rozmaitych przedmiotów, — zabawił całą Pu
bliczność.— Baranek ten, z prawdziwego me
rynosów plemienia, bielszy od śniegu i jedwa
biowi delikatnością równająccy się wełny, z ro
gami i kopytkami suto wyzłoconymi; wygrany został przez osobę nietrndniącą się gospodar
stwem, i zaraz przez właściciela i miłośnika owczarni takiegoż samego szczepu, nabyty; — jakże musiał bydź szczęśliwy, uyrzawszy się zaraz nazajutrz w tłumie swoich współbraci, i jakie musiało bydź zadziwienie tamtych, gdy go tak śnieżnym i świetnym od blasku złota uyrzeli ?
Oto jest właśnie opis tego spotkania, w krótce nedesłany po odbytey Loteryi.
Sam owczarz zdjął czapkę z głowy Na ten widok w cale n o w y :
Baranek z złotemi rogi, Złotem błyszczącenii nogi!
48 L O T E R Y A Z jakiego i to kroju świata Godność jegp tak bogata?
Lecz on vr pokorney postaci W zdychał tylko do swych braci, Nieclicąc spoyrzeć na posterza
■Co go od stop do głów zmierza, W ełnę głaszcze, rogi chwyta:
Skądżcś rodem, chciwie pyta?
On tylko swoich rozumie, Z swojemi rozmawiać umie;
Tam więc pospiesza i wbiega.' W raz b et, owczarnie zalega.
Zlękniona widokiem Tana Hurma owiec pomieszana, W jednym kącie murem stawa.
Skąd wasz popłoch i obawa?
Bracia, siostry, gość im rzecze:
Ja tak równi# jak w y beczę, Jak w y baranek łagodny Daycie mi jeść, bom jest głodny.
F A N T O W A . *9
" C ii ci da, tłum nasz ubogi?
T y ś Pan , złote nosisz rogi, Srebrny masz ogonek, wełnę!
M y kopciuszki brudu pełne, Źywiemy się tylko sianem Tobie może i nieznanem. —
"Proszę was, porzućcie żarty, Rzecze baranek otwarty;
Dayeie mi wytchnąć troszeczki, A dowiecie się owieczki Ze od was nieróżny niczem Na chwilę będąc paniczem;
Powracam w rodzinną strzechę, J tę Iubą_męm pociechę Ze mi moje rogi złote D ały poznać ludzką cnotę.,,—*
T u ciekawość gdrę bierze;
W raz go owcę przyj^ną szczerze, Nayzieleńsze sianko znpszą, A żeby jadł , grzecznie proszą;
T o m I, 3
5o ,L O T E R Y A Każda pragnie mu usłużyć:
"Biedaczek! musiał się znużyć Przez tak daleką wędrówkę;
Oprzey sobie o mnie główkę By ci lepiey smakowało; —
”Mo£e tego sianka mało?
Beknie mile owca inua Grzeczna miła i uczynna; —
"Jeśli barancio pozwoli, Ja mu dam kruszeczkę soli; —
”A ja garsztkę koniczyny Którą jadam z rąk Haliny;—
’Ja ziółeczek odrobinkę!,.,,—
Słowem by słyszeć uowinkę Rzecz i u nas tak lubioną, Gościnnością owce płoną;
J tyle go nakarmiły Źe wnet jak basza otyły,
F A N T O W A . 5 i Buzię sobie pogładziwszy
Nasz baranek najszczęśliwszy, Za gościenrie uraczenie Podziękował uniżenie, J w te zaczął mówić słowa:
„ W murauh starego Krakowa, ,, Mieszka cichy związek ludzi,
„ Co się nędzy lo3em trudzi;
j, Teran związkowi płeć biała
„ Takie prawo przepisała:
„ Zbierać i dzielić jałmużny, ,, Jako dar bliźniemu dłużny.
,, Każdy wielbiąc te zwyczaje ,, Naćo go stać, chętnie daje
„ Dla wsparcia kalek, łazarzy:
„ Móy Pan tedy mną ich darzy.—
„ Dziękuję ci uniżenie!
„ Miałeś więc pńyśdź na stracenie,'
„ Wystrojony tak bogato...,,*—
— Owca jedna rzecze na to?
„ Mylisz się kochano siostro,.
3
*52 L O T E R I A
„ Nicsądź ludzi tak zbyt ostro;
„ Mnie tam wcale zjeść niecliciano,
„ Tak jak my zjadamy siano ^ *
„ Bytem Fa n tim.— Cóź to znaczy?—
„ 4 Bógźe to wytłomacay ? , Mnie samemu fant zagadką.—
„ Rozłączony tedy z matką
„ Którey zapomnieć nicmogę
„ Beczałem przez całą drogę
„ Myśląc gdzie mnie wiozą? po c<5? —
” Aż mnią m yją, ai mnie złocą,
„ Za przybyciem do Krakowa!
„ W net moja rogata głowa
„ Moje kopytka zabłysły
„ Jak od (słońca brzegi W is ły ; ,, W net do raju wprowadzony,
„ Spoyrzawszy na wszystkie strony p Ledwie żyję z podziwienia!
” Acb! to nie dó wysłowieni*
„ Co me oczy tam widziały!
F A N T O W A 55
^ Krocic złotych gwiazd, rzucały Mili jonowe promienie
„ Na zebrane zgromadzenie!.
To wyraźnie tak jak w niebie f
^Widziałem około siebie
9y Mnóstwo prześlicznych zwierzątek \ ,3 W o ły mnieysze od jaguiątek ■
L w y i konie okaz&łe;
,, A wszystko to takie małe*
Gdyby łasiczki lub krety;
Każde pilnując swey mety Z miną pokorną, nieśmiały,
„ Nieryknęło, nie zarżało.-—
,y O y! widziałem też i. w ilka,’
Lecz b}'ł innieyszy od motylka^
ty Daley niezliczone cacka.
” Wszystko tef brano z 'nrfcnacka- Za daniem, jakieyś gąłe'ćzk'r,ł j N a kształt tych co my owieczki
( *) R o ź n e f ig u r y porc.elanome.
54 L O T E R Y A
„ Na lekarstwo dosfajemy.—
„ Stałem osłupiony, niemy,
„ Wśród czarownego obrazu, ,, Nicbąknąwszy ani razu.
"Wreszcie i mnie także w zięto, Za tę gałkę niepojętą
„ Z którey, niewiem w sposób jaki, ,, Wsparcie zyskują biedaki.
”Ale czego niezapomnę.-
„ Są aniołki, czułe, skromne,
„ Które tam chodziły w bieli.
,, O gdybyście, ich widzieli!
,, Jakie oczy ładne mają,
„ Jak się ślicznie uśmiechają;
„ Jakie szyjki, rączki białe,
„ Co za postacie wspaniałe,
„ Co za włosy krucze , złote!
” One to wpajają cuotę i, W serca swoich wielbicieli;
»> Dla nich każdy chętnie dzie
F A N T O W A . 55 Ostatni grosz z nieszczęśliwym,
„ J zły się staie cnotliwym.,,—
Natym zakończył baranek Rys Edenu i Niebianek.
P A K I E C I K .
Drugi fant o którym w y le y wspomnie
liśmy , to jest piękny pakiecik z 'wierszami, zawierał w sobie hołd uwielbienia dla Płci piękney, za tegoroczną loteryą, w tych w y
razach:
Płci szacowna, płci wielbiona C o i porównać.z twemi wdzięki!
Dźwigasz bliźnich z nędzy łona Mocą tw ey czarowney ręki,..
Wzruszona ich przeznaczeniem, Uśmiechem wlewasz nadzieję;—
Oziębłość kruszysz spoyrzeniem...
Chciwość przed tobą trętwieje!
Niezwykły wesprzeć nędzarza Sknera uczuwa twe cnoty,
M L O T E K Y A Spieszy do twego ołtarza Niosąc hołd bóstwu szczodroty!
Lecz dziwić mu się nietrzeba,.
Czegóż twóy przykład niezdoła ? O! nienapróżno ci nieba Nadają postać anioła!.
Ta jedna rozrywka miła, O woc twojego starania, Jliiz nędznych ożywiła JIuż od zguby ochrania!.
Ucichły jęki sieroty , Osuszone łzy cierpienia;
A c h ! sam widok T w ojey Cnoty W łzy radości je zamienia.
Znowu biedny tchnie swobodą*
Przez twoje usiłowanie;
J cóż dla Ciebie nadgrodą?...
Słodkie ... słodkie przekonanie !.
5 7, M O R D ER STW O ń m T R U CIZN Ę .
z t d ; a r z e n i e s p ó ł c z e s n.b.]
Szczegółnicyszy fwypadek , .'zdarzył się przed kilku laty , w bliskości jednego z w iel
kich miast niemieckich. Niejaki Merbach, by
ły liwerant woyskowy, knpif sobie grunt kmie
cy We wsi W ... ażeby tam spokoynie mógł używać nader znacznego majątku, który zebrał podczas ostatniey woyny.— Nie mając żony ani dzieci, mieścił przy sobie cztery osiero
cone córki po zmarłym bracie wdowcu; któ
re odebrawszy" w stolicy priystoyne wycho
wanie, miały mu uprzyjemniać resztę życia
i potem odziedziczyć jego- majątek.— Chatkę z gruntem nabytą, kazał zburzyć, a w m iey—
scu. jey, wybudować letni pałacyk w stylu włos
kim , który w przepychu i guście, niemial so
bie w okolicy równego.— Prawie kazdey nie
dzieli, zjeidzał się do niego z miasta róy we—
aołych przyjaciół, którzy z niiu polowali, bi«—
58 M OR D ERSTW O
siadowali i bujając po całey w«i, robili niiTo- sne oświadczenia młodym wieśniaczkom, przy
strojonym na ten dzień' zwykle , w czerwoni lie krótkie; spódniczki, nadaiące im postać dzwo
nów'. Wszystko to, a szczegolniey umizgi, bar
dzo złym oki«m uważali mężowie i narzecze
ni. Cala wieś niecicrpiała Merbacha. Nikt łliewiedziaJ z pewnością, zkąd brał tyle pie
niędzy na życie tak wytworne. Powszechnie utrzymywano, źe się w woyme spanoszył; lecz gdy wieyski mieszkaniec, zniszczenia tylko w czasach podobnych zw ykł doświadczać, zro
bienie przeto majątku w epoce powszecliney nędzy, przechodziło horyzont ich-pojęcia. Z tąd urosła prawie powszechna między niemi po
głoska, źe talary Merbacha, nie musiały zw y- czayną drogą w toczyć się do jego skrzyni.
Powoli wieyscy kumowie i kumoszki, zwiększa
jąc i zmnieyszając naprzemian rozmaife świa
tłe przypiski do tey wazney powieści, utwo
rzyli nakoniec wiarogodną historyą, pod nay- .większym sekretem w jednym dniu po całey
PRZEZ TRUCIZNĘ. 5g wsi rozdmuchniętą : ”ze Mcrbach, zwietrzyw-
„ azy u jednego officera, powracającego z kam- ,; panii, którego dostał na kwaterę, pehiy ku- ,y ferek złota: wyprawił go cichaczem z tego
„ padołu płaczu na tamten świat, i pieniądze ,, zagarnął; a dla większego bezpieczeństwa,
„ odmienił zamieszkanie.,, Jak tylko ta po
głoska wyszła z redakcyi i horrehty wiclkiey rady, reszta jnź sama przez się jasną była jak słońce. — ; Dopiero to spostrzeżono, ie Merbach niebywał nigdy na kazaniu, bo się obawiał prawdy aby z niego maski niezdjęła; kapelusz nosił na oczy, , bo go ludzkie spoyrzenie .przestraszało; żył
Wr ustawiczney wrzawie trzpiotów i darmozja
dów, aby uniknąć samotności, pod czas którey sumienie, naywiększy szturm do serca przy
puszczać zw ykło. W krotce te wszystkie sym- plomataf obiegały w poczciwey gminie za goto
wą monetę; widocznie ciężka zbrodnia, tłoczy
ła duszę Merbanha. Do tego, z porządku rze- . czy wznowiono dawne przysłowie: nZ jakim kto przestaje) takim się sam stajev co nader trafnie
C» ' M ORDERSTW O,
zastosowano do o w e y , czeredy mieyskiey, któ
ra z każdym przyjazdem, zaledwie całey gmi
ny do góry nogami nieprzewróciła. Słowem źe chłopi mieli naywiększe podeyrzenie o Mer- baclm i prawie na wyścigi starali Się wyrzą
dzać mu naywiększe szkody, w czem tylko mo
gli. Starzy wypasali mu łąki, zasypując z u- mysłu nowe przekopy i ro w y; młodzi kradli owoce z ogrodu, łamali gałęzie, i drzewka w izkółce z korzeniami wyszarpywali, nie bez chytrey pociechy, ie go za czascm, przez ten spo
sób do ostatniey nędzy przywiodą.— Merbach gniewał się wprawdzie oto i nieraz do upadłey ze w pisrwszem uniesieniu, gotówby b ył któ
remu kazać, karku nakręcić; iecz skoro tylko siadł do stołu w. pośród swoich brunetek i blondynek, których wesołość była piątą l o dzoną siostrą; lub też mając około ciebie żwa
wych przybyszów ze stolicy: wraz zapominał;
o* wszystkiem, a 100,000 hollendrów uwięzio
nych w szkatule, wszystkie owe zamachy po- sjasiiwjeh głupców na jego zubożenie, po do-.
PRZEZ TRU CIZNĘ. « i bnemi czyniły spiskowi garsztki kretów, chcą-’
cycli jego piękny pałacyk, podkopać i obalić.
Zawzięci nieprzyjaciele tey nawet niedozriali' pociechy,, iżby im kiedykolwiek wyrzut jaki u - czynił, tym, bardziey żeby miał W wieyskiin trybunale szukać z nimi spotkania.— ” Otoż ma
cie naywidocznieyszy dowód, źe na złodzieju czapka gore!, mówili pomiędzy to b ą .sensaci y gdyby on miał czyste sumienie, wnetby tu z nami zadarł w k o ty ; ale on izby są dowey tak się boi jak pieklą, bo przewiduje dobrze,, jakby się wykierował v gdyby go. pociągnięto.
2a język: czem dawniey był? czem się tru
dnił? z czego zrobił taki straszny majątek, Źe teraz żyje sobie swobodnie gdyby jaki E-- lcktor Rzeszy?,,—
W kaźdey pogłosce, bywa cokolwiek prawdy. J a t dalece ta pówszećhria zasadfc stwierdziła się w ninieyszey sprawie,. przeko
na czytelnika dalszy ciąg liiezinyślćtney po
wieści.— Pewnego dnia, kmieć Bartlom iey pojechał z drewkami do miasta, które po~~
6 * M O R D ERSTW O
przedniey nocy, prawem uchwalonego poszu
kiwania krzywd ludzkich na majątku Merba- clia, skradł mu w parku.— wCzy niejesteście przypadkiem ze wsi W ... zapyta go młody mężczyzna przejeżdżający konno?— i na stoso
wną odpowiedź, daje bilecik do Merbacha, z prośbą wręczenia go natychmiast skoro t3rlko wróci do domu , gdyż miał bydź bardzo pil
ny. Bartłomiey pow iedział: dobrze, i scho
wał pismo do kieszeni.— Napowrót jadąc, za
brał z sobą dwunastoletniego chłopaczka, któ
ry b ył synem bakalarza z tey samey wioski.
Podeyrzliwy Bartłomiey obracał list na wszy
stkie strony. Otworzyć go? nieśmiał; lecz rad by z duszy wiedzieć, co się w nim za
wierało. — Młody mężczyzna , b y ł znajomy Merbacha; widywał go nieraz Bartłomiey go
niącym po wsi za dzwonami, i musiał tez nawzajem bydź od * niego poznanym. T ak natarczywie prosił o śpieszne oddanie listu?
Nie, to niemoże bydź bez kozery!— Zwinąw
szy go więc w rurkę, zayrzał w środek
PfiZEŻ TRUCIZNĘ. 63
i dostrzegł niektóre pociągi pióra, lecz nie- umiał czytać pisanki. Na szczęście syn baka- łarza uczony genijusz , siedział na wozie; jemu więc dał Bartłomiey widzialne słowa prze
czytać , a ten wysyllabizował: 3%&jor — tni~.
,, ciznd— trupa do powozu— pohulaó—- do pół- yy nócy.y,— Oko młodego Inkwizytora nic w ię-.
cey odkryć niemogło; ale Bartłomiey doćć miał na tem, ponieważ list wyraźnie mówił:.
ie ktoś ma bydź otruty , i e trupa zaw'iozą do Merbacha i potem będżie hulanka.—* D o - , tąd Bartłomiey szedł piechotą przy koniach*, teraz wsiadł na wóz i poganiał swoje taran- . ty*— bo list palił mu się w kieszeni. Stanąw -.
«zy w niieyscu, pobiegł co prędzey do Pana.
Protazego sołtysa, opowiedział mu wyczytane . słow a, i uroczyście zło iy l list na stole. Pan . sołtys kazał nayśpieszniey zwołać gminę, przed
stawił zgromadzeniu wypadek nader wielkiey wagi i jednomyślne otrzymał upoważnienie do-, otwarcia biletu, aby raz przecież się oświecić w zględem tego nieodgadnionego Mcibacha.
64 M O R D ER STW O
Jakoż t$ razą mądra gmina, niezawiodła się na
»wój6y przenikliwości. List b yt następuiącey osnowy: Kochany Przyjacielu! Z, kawą na t) nas nieczekay. Majory ofiara k a b a ł y, musi
„ wprzód zginąć.. Szatan w ludzkiey postaci zimnyWurm, który niera&przedkońmi cwałuje
„ pieszo, jak do ciebie jedziemyy należy do bandy*, n O w pół da ósmey wieczorem, trucizna zacznie
>y działaćya dziewiątey włozemy trupa do powozu*.
,y Ty ju z wiesz, ca z nim zrobić. Pamiętay tylko o
„ . S z a m p a n i e , ażeby stary M i l l e rzapomnieć yy mógł aby na chwilę^ swego zamordowanego-
>} dziecięcia. Jeżeli K a ę j j , przezyje trwogę, ,y którą mu sprawi pistolet przymierzony do 9) piersi, to i on przybędzie, zo nami. Jutro y, rano, strzelamy u ciebie do tarczy. Byway fy. zdrów,— czekay nas chociażby do północy..
)r- Twóy życzliwy.,,.— Względem Kabały y Sza
tana i Szampana, niemogli się chłopi zrozu
mieć. Niektórzy ten wyraz KcAtała, brali za*
Kanalią i Szampana za Kampanią ]i\b Kompa
ni?, niektórym Szatan był trochę nie po myśli*.