• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, d. 28 Sierpnia 1882. Tom I.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, d. 28 Sierpnia 1882. Tom I."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

,M 2 2 . Warszawa, d. 28 Sierpnia 1882. T o m I.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A "

W W a r s z a w ie : Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą :

rocznie rs kw artaln ie „ rocznie kw artalnie „

6

1 kop. 50 7 „ 20 1 „ 80.

A < l r e s R c r t a k c y i :

K om itet R edakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński.

J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, Dr.

L. Dudrewicz, mag. S. K ram sztyk, mag. A. Ślósarski.

prof. J. Tivjdosiewicz i prof. A. W rześniow ski.

Prenum erow ać można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

P o r t w a l e N r .

W SPOM NIENIE

z w y c i e c z k i p r z y r o d n i c z e j

o d b y te j w p o łu d n io w y c h o ko lica ch k r a j u w m ie s ią c u T A pou r . b.

podał Józef Nusbaum .

W ycieczki przyrodnicze, odbywano przez uczącą się młodzież, w ielką m ają dla niój do­

niosłość naukową. Z jo dnćj strony uczą ono ja k należy oryjentować się w naturze, z dru- gićj — zapoznają młodzież ze skarbam i ro- dzinnćj ziemi, a poznawanie przyrody w łasne­

go kraju św ięty stanow i obowiązek każdego, kto tylko oddaje się studyjom przyrodniczym.

W początku Lipca b. r. grono studentów - przyrodników wszechnicy warszawskiój od­

było pod przewodnictwem prof. J . Trejdosie- wicza wycieczkę przyrodniczą do niektórych okolic południowej części Królestwa. Celem tój wycieczki było głownio zapoznanie się z gieologiją w naturze.

W ycieczka nasza m iała na celu przeważnie gieologiczne stosunki kraju, o nich też głó­

wnie mówić będę w tom miejscu.

Opuściwszy W arszaw ę, zatrzym aliśm y się przedew szystkiem w D ąbrow ic Górniczćj i Będzinie, jak o w okolicach ważnych pod

względem gieologicznym. Będzin i Dąbrowa przedstaw iają też dla gieologa nader interesu­

jące miejscowości, na niewielkiej stosunkowo przestrzeni w ystępują tu bowiem na przemian dwie wielkie form acyje gieologiczne: W ęglo­

wa i Tryjasowa.

W arstw y, stanowiące skorupę ziem ską wo­

góle podzielić można na pewne grupy, odzna­

czające się pewnemi wspólnemi cechami, szczególnićj zaś tem , że zaw ierają jedne i te same skamieniałości zw ierząt i roślin; takie to grupy zwą form acyjami gieologicznemi.

Jedne z tych formacyj pow stały naprzód, inne kolejno po nich następowały, osadzały się na nich. G dyby tworzenie skorupy ziem­

skićj odbywało się zupełnie spokojnie, bez ża­

dnych zaburzeń i nieprawidłowości, formacyje, które osadziły się z wód naprzód, t.j. ta k zwa­

ne starsze formacyje gieologiczne powinny by zawsze spoczywać niżćj, a na nich dopiero po- w innyby się znajdować formacyje nowsze czyli młodsze, t. j. te, które późnićj od pier­

wszych z wód się osadziły. Ale ziemia nasza w rozwoju swym licznych doznawała w strzą- śnień i zaburzeń, pod działaniem sił ognia i wody m iały miejsce ciągłe opuszczania się i wznoszenia w arstw , rozryw ania ich i nasu­

w ania jednych na drugie; stąd też często b ar­

dzo starsze i młodsze osady gieologiczne spo­

czywają tuż przy sobie w jednym poziomie,

(2)

338 W S Z E C H Ś W IA T . JTs 22.

lub też starsze osady pokryw ają naw et niekie­

dy młodsze. Tuki cm i to nieprawidłowościami i zaburzeniami w tw orzeniu się skorupy ziem ­ skiój objaśnić sobie można w łaśnie dziw ny fakt spoczywania tuż obok naprzem ian w arstw należących do formacyj gieologicz­

nych, w różnych okresach czasu utw orzonych, ja k to właśnie m a m iędzy innem i m iejsce i u nas w okolicach Będzina i D ąbrowy.

Obecnie przyjm ujem y w gieologii 15 for­

m acyj, t. j. przyjm ujem y 15 okresów tw o rze­

nia się zw ód osadów, które charakteryzu ją się tem , że pow staw ały przy pew nych odm ien­

nych w arunkach i zaw ierają prócz wielu in­

nych pewne im tylko właściwe skam ieniało­

ści roślin i zwierząt. W szystkie te 15 form a­

cyj, których tu wyliczać nie będę, można jeszcze ująć w cztery grupy, a form acyje do jednój i tej samój grupy zaliczane, jak o n a stę ­ pujące bezpośrednio po sobie odznaczają się pewnemi wspólnemi cechami. Rozróżniam y też: 1) grupę formacyj azoicznych czyli pier­

wotnych, 2) paleozoicznych czyli pierw szorzę- dowych, 3) mezozoicznych czyli drugorzędo- w ych i wreszcie 4) cenozoicznych czyli trz e ­ cio- i czwartorzędowych.

W spom niana wyżój formacyj a węglowa n a­

leży do grupy formacyj pierwszorzędowych.

W ogóle formacyj e tej grupy (syluryczna, de- wońska, węglowa i perm ska) zaw ierają zwie­

rzęta i rośliny bardzo się różniące od dzisiej­

szych; podczas osadzania się ich n a ziemi nie istniały jeszcze wyżej uórganizow ane rośliny, a mianowicie dwuliścieniowe, a ze zw ierząt ani ptaki, ani ssące nie ożywiały jeszcze g ą­

szczy olbrzymich lasów paproci i widłaków.

F orm acyja zaś T ryjasow a utw orzy ła się

W okresie znacznie późniejszym, należy ju ż też ona do grupy form acyj drugorzędow ych, podczas osadzania się których żyły ju ż n a zie­

mi rośliny okrytonasienne dwuliścieniowre, a ze zw ierząt ptak i i ssące.

Na drodze z D ąbrow y do B ędzina w id ać osady obu tych form acyj. Zaraz za sta c y ją kolei w ystępują po lewój stronie gliny łu p ko ­ we Tryjasu, zaw ierające błyszczące ziarenka miki, po prawćj — pokłady gliny plastycznej, należące już, jak się zdaje, do daw niejszych formacyj czwartorzędowych (lioenier), a n a - dewszystko spotyka się tu obficie pokłady t. z w , wapienia muszlowego T ryjasu, w k tó ­ ry m znaleźliśmy liczne skam ieniałości skorup

m ięczaka (G ervilia socialis), stanowiącego nader charakterystyczną skamieniałość dla wapienia muszlowego Tryjasowej formacyi.

Dalój, spotkaliśm y pokłady białych i żółtych piaskowców, stanow iących ju ż górne w arstw y form acyi węgłowój. Roślinność w tych m iej­

scach, o ile ogólnym rzutem oka mogliśmy ogarnąć, nic nie przedstaw ia szczególnego;

najobficićj w ystępuje tu rozchodnik (Sedum acrej, ścielący się żółtem swem kwieciem po ziemi, ostromlecz (E uphorbia cyparissias i helioscopia), żółty wiesiołek (Oenothera biennis), czarnuszka polna (Nigella arvensis), rezeda (Reseda lutea), oraz mączek polny (Pa- paver Rhoeas), którego czerwone kwiecie dzi­

wnie pięknie m aluje się na tle szarych i bru- dno-żółtych pokładów.

P o drodze do Będzina zwiedziliśmy odkryw ­ kę kopalni węgla kamiennego „ P a ry ż “. F o r­

macyj a węglowa składa się wogóle z dwu t. zw. p iętr: dolnego czyli podwęglowego, oraz górnego czyli właściwego p iętra węglo­

wego. P ię tro dolne je s t starsze, a w arstw y je składające osadziły się z wód m orskich, pię­

tro górne — młodsze i z utw orów wód słod­

kich powstałe. U nas w k raju znajduje się tylko piętro górne; w piętrze tem spotykam y też głównie cieńsze lub grubsze pokłady w ę­

gla kamiennego, które się naprzem ian w ar­

stw ują z piaskowcam i i gliną łupkową. Te miejsca, gdzie pokłady węgla kamiennego w ystępują na powierzchnię ziemi lub też, znajdując się blisko powierzchni, sztucznie odsłoniętem i zostały w celu eksploatacyi, zwą się odkryw kam i węgla kamiennego. W n a­

szym w ypadku (t. j. przy odkrywce kopalni

„P a ry ż ") mieliśmy sposobność przypatrzenia się, ja k się odbywa eksploatacyja przy sztucz- nem odkryw aniu pokładów węgla. Używa się w ty m celu mianowicie m etody t. zw. o d k ry ­ w ania schodami, t. j. zam iast budować jak ie- kolwiekbądź rusztow anie dla spuszczania się w dół, skopuje się wierzchnie w arstw y scho­

dami coraz niżój, póki do pokładu w ęgla się nie dochodzi.

W a rstw y , węgiel pokryw ające, składają się przeważnie z białych i żółtawych piaskowców, drobno i grubo ziarnistych. W idok obnażone­

go, czarnego pokładu węgla na dnie głębokićj, sztucznie skopanój kotliny, dziwne na nas w yw arł wrażenie; m iejscam i zabarwione na żółto przez siarek żelaza, m iejscam i na bru n a­

(3)

te 22. W SZEC H ŚW IA T. 3 8 9

tno przez limonit, a gdzieniegdzie pokryte osadem siarki jasno kanarkowego koloru, czarne pokłady węgla kamiennego dziwnie piękny i zajm ujący przedstaw iają widok. Od­

łam y węgla, dynam item odbijane, spuszczane zostają wózkami wdół do podziemnych kury- tarzy kopalni, skąd ogólną w indą wydobywa­

ne byw ają na górę; wózki te na szynach że­

laznych w łasnym swym ciężarem na dół zjeż­

dżają. Grubość czyli miąższość poj edyńczych pokładów węgla byw a bardzo rozm aita. U nas w kraju naj większój grubości, bo 54 stóp an­

gielskich dochodzi pokład Cieszkowski w oko­

licach Będzina.

W idok w naturze grubego pokładu kam ien­

nego węgla nie może nie wywrzeć wrażenia na każdym, kto um ie czytać w wielkiój księ­

dze n atu ry , z miąższości bowiem pokładów węgla sądzić można o tych olbrzymich prze­

ciągach czasu, podczas których form owały się te pokłady i o tój bujnćj roślinności, k tó ra im dała początek. Spoglądając na pokłady węgla kamiennego, mimowoli przenosimy się myślą w te odległe czasy, kiedy ziemię naszą pokry­

w ały pierwolesia okresu węglowego. Cóż zna­

czą nasze bory w porównaniu z tem i, które wtedyr pokryw ały w yspy pierwotnego ocea­

nu? Olbrzym ie pnie paproci od wierzchołka do korzeni ubarw ione brunatnem i resztkam i iim arłych liści, a n a wierzchołku ozdobione zieloną k itą delikatnie wycinanego listowia, ja k sm ukłe palm y kołysały się od powiewów ciepłego i wilgotnego powietrza. Nasze karło­

w ate ścielące się po ziemi widłaki (Lyeopo- diaceae) m iały przedstawicieli w olbrzymich, w spaniałych łuszczydłach (Lepidodendron), pnie których dochodziły niekiedy do 100 stóp przeszło długości; pnie to walcowate i widło- wato dzielące się na gałęzie, gęsto pokryte były licznemi liśćmi, które opadając, pozo­

staw iały po sobie ozdobne rombowe blizny.

P nie Łepidodendronów, a także Sy7gilaryj, K alam itów i A raukaryj gnijąc i zwęglając się powoli, dały głównie początek najw iększym pokładom węgla kamiennego. Sygilaryje ró­

wnie ja k Lepidodendrony rozgałęziały się w i- dłowato, a pnie ich również pokryw ały blizny po opadłych liściach; olbrzymie, do 70 stóp dochodzące korzenie tych widłaków, silnie były rozgałęzione i okrągłem i ozdobione bli­

znami. Zam iast karłow atych skrzypów, obe­

cnie pokryw ających nasze bagna, olbrzymie

lasy Kalam itów pokryw ały ówczesne trzęsa­

wiska; pnie tych wielkich skrzypów, do 40 stóp długie, z oddzielnych były stawów złożone i prawidłowo bruzdowane. Prócz kilku tu wy­

mienionych i wielu innych rodzajów roślin skrytokw iatow ych w pierwoborach okresu wę­

glowego znajdowały się jeszcze niektóre ro­

dzaje szyszkowych (A raukaryje) i sagowco- wych roślin. D rzew a jedno i dwuliścieniowe nie żyły jeszcze w tedy na ziemi, a bory do naszych podobne nigdzie jeszcze nie pokry­

w ały młodzieńczego oblicza naszój planety.

Te pierw obory w bagnistych m iejscach w pobliżu płytkich zatok m orskich rosnące, jakże różny przedstaw iały charakter od na­

szych lasó w ! A ni świergot drobnych pta­

sząt, ta k mile rozweselających ponure wnę­

trza naszego boru, ani ry k dzikiego zwierza, napełniającego je zgrozą, nie ożywiał pierwo- boru okresu węglowego. Grobowa cisza cha- teryzow ała te puszcze. Tylko osamotnione olbrzym ie płazy pełzały milcząco po ciemnych borach lub kąpały się w błotnistych leśnymch jeziorach. P łazy te należały głównie do ro­

dziny Labiryntodontów , stanowiących przej­

ście od płazów do gadów. Św iat owadów, niezbyt jeszcze form am i bogaty, ja k tego po­

zostałe odciski dowodzą, także ożywiał już wtedy zielone gąszcze, a z lądowych mięcza­

ków znany je s t również jed en gatunek (Pupa).

Morza pod względem fauny stokroć więcój były ożywione niż lądy: liczne otwornice (Fo- ram inifera), kolonije polipów, lilije morskie, raki długoogonowe, poraź pierwszy pojawia­

jące się na ziemi, oraz ryby chrząstkow ate zamieszkiwały głębie oceanów epoki węglo- wój. D la uzupełnienia ogólnego obrazu n atu ­ ry podczas okresu węgla kamiennego na zie­

mi, dodać musimy, że zgodność i jednostaj- ność flory węglowój na całój powierzchni ziemi wymownie dowodzi, iż różnice klim a­

tyczne nie były jeszcze wówczas tak w yraźne ja k obecnie. W skutek wyższego ciepła w nę­

trza ziemi i obecności olbrzymiego oceanu, klim at na ziemi, przeważnie m orski, jedno- stajniejszą posiadał wszędzie tem peraturę, a fauna i flora krain polarnych oraz zw rotni­

kowych, jednakow y prawie nosiła charakter.

Takiem i zaprzątnięci dum aniam i, przenie­

sieni m yślą w odlegle epoki rozw oju naszój planety, szliśmy drogą ku Będzinowi. P rzy wjeździe do miasta, żółty ił gliniasty i wapień

(4)

3 4 0 W S Z E C H Ś W IA T . N a 2 2 .

muszlo wy dowodzą obecności pokładów fo r­

macyi Tryjasowćj. Przedsiębiorcy eksploa­

tu ją obecność ta k wielkiój ilości wapienia i przepalają ten ostatni w piecach na wapno niegaszone.

Tegoż dnia przed wieczorem stanęliśm y w Sosnowicach, gdzie wiele spodziewaliśmy się nauczyć. W ieczorem zwiedziliśmy h u tę szklaną, należącą do niemca p. E bsteina. H u ta ta istnieje dopiero od lat trzech; dotąd w y ra­

biają w niój tylko płaskie szkła, t. j. szyby, ale w krótce zacznie h uta produkować i szkła okrągło: b utelki, karafki i t. d. Do wielkich pieców z gliny ogniotrwałej rzuca się piasek, wapno, sól glauberską, węgiel drzew ny i sodę, z czego pod działaniem olbrzymiego gorąca tw orzy się płynna, ognisto-czerwona masa.

Robotnik w yjm uje z pieca część płynnój m asy i zapomocą ru ry metalowój w ydym a j ą w ła- snemi płucami. D rogą takiego w ydym ania tw orzy się z m asy tój kula, późnićj walec co­

raz dłuższy, szerszy i cieńszy. G dy walec oznaczoną m a j uź wielkość, kładzie się go na platform ę z gliny ogniotrw ałej, gdzie zastyga i tw ardnieje w przeciągu pół godziny. Takie szklane walce idą do składu, skąd znów bierze się je do dalszćj m anipulacyi fabrycznój dla otrzym ania z niob szklą płaskiego (szyb).

W ty m celu kładzie się walec n a rozpaloną platform ę z gliny ogniotrw ałej, by do pew ne­

go stopnia zmiękł, poczem gorącem żelazem przepiłowuje się wzdłuż. R obotnik rozkłada następnie specyjalnem narzędziem Żelaznem rozcięty walec i otrzym uje z niego płaską p ły ­ tę szklaną. Stosownie do tego, czy p ły ta szklana m a być cieńszą lub grubszą, robotnik silniój lub słabićj w ydym a walec i je s t przeto w stanie otrzym ać walec o cieńszych lub g ru b ­ szych ściankach. S iła robotników w y d ym a­

jących walce je s t godną podziwu; w y glądają dobrze i rzecz dziwna, że na płuca się nie skarżą.

N azajutrz zwiedziliśmy h u tę cynkow ą, n a ­ leżącą do p. K ram sty. W hucie tej w ytapia

się cynk z ru d y galmanowćj czyli galm anu, przedstawiającego węglan cynku i krzem ian cynku. W ytap ianie to odbywa się w ta k zw.

muflach, t. j. w spłaszczonych walcach z gliny ogniotrwałćj od 3— 4 łokci wysokich. T akich mufli je s t 480; każde 24 muflo w kładają się w jeden piec, gdzie pod działaniem bardzo wysokićj tem peratury na m ięszaninę g alm anu

z węglem, ma miejsce uwalnianie cynku m e­

talicznego z rudy. P ew na jedn ak część cynku ulega pod wpływem wysokićj tem peratury natychm iastow em u utlenieniu, t. j. łącząc się z tlenem powietrza, przechodzi w tlenek cyn­

ku. Cynk m etaliczny spływ a w gliniane rury, a tlenek cynku zbiera się w zam kniętych na­

czyniach blaszanych, skąd znów ze świeżym zapasom rudy galmanowćj do mufli się do­

staje i uwalnia tlen, przechodząc w cynk me­

taliczny. Mufle takie raz z gliny ulepione można dwa do trzech miesięcy używać, po­

czem należy je wyjąć z pieców, zemlić ze świeżym zapasem gliny ogniotrwałćj i nano- wo lepić. O dłam ki zużytych mufli posiadają często piękny niebiesko-fijoletowy kolor, co przypisać zapewne należy obecności w nich m inerahi, zwanego cynkowym szpinelem, k tó­

ry sztucznie w ytw orzył się w obecności gal­

m anu pod wpływem wysokićj tem peratury.

Zwiedziwszy h u tę cynkową obejrzeliśmy walcownię do tegoż p. K ram sty należącą, gdzie w yrabiają z wytopionego w hucie cyn­

ku blachę cynkową, a następnie fabrykę bia- łój farby cynkowej, zwanćj bielą cynkową, a przedstaw iającćj pod względem chemicznym tlenek cynku.

Naj ciek awszem jedn ak było dla nas zwie­

dzenie w Sosnowicach kopalni węgla do hr.

R enarda należącćj, a mianowicie szybu „W il­

helm iny".

Dzięki wysoce inteligientnem u i bardzo uprzejmem u dyrektorow i kopalni, panu Mau- w em u, m ieliśm y sposobność pod wieloma względami dokładnie, o ile na to czas wogóle pozwolił, przypatrzyć się urządzeniu kopalni.

P o k ład węgla do 8 sążni grubości docho­

dzący znajduje się tu na głębokości 42 sążni pod powierzchnią ziemi. Spuszczanie się w in­

dą do ta k głębokiego szybu nie je s t zbyt przy­

jem ne dla osób, nieprzyzw yczajonych do tego rodzaju spacerów; w przeciągu k ilku m inut spada się w ciemną, zimną, w ilgotną otchłań, ja k b y do jakiego piekła. W ęgiel odbijany za­

pomocą prochu lub dynam itu w ten sposób wydobyw anym zostaje, żo na miejscu w ybra­

nego węgla tw orzą się długie k o rytarze czyli chodniki. K orytarze te byw ają główne, przez całą długość pokładu prowadzone, oraz bo­

czne, do nich pod kątem prostym zwykle id ą­

ce, tak , żo wreszcie pow staje w pokładzie węgla ja k b y sieć korytarzy, pooddzielanych

(5)

22. W SZ EC H ŚW IA T. 341 od siebie kw adratow em i partyjam i węgla,

czyli filaram i węglowemi podpierającemi skle­

pienie kopalni.

Jeśli pokład węgla je st niegruby, przepro­

wadza się w nim jedno tylko piętro chodni­

ków i filarów podpierających; gdy znacznój dochodzi grubości, buduje się kilka takich piątr, jedno nad drugiem. K iedy już dostate­

czna ilość chodników przeprowadzona została w piętrze i węgiel został z nich w ybrany, przystępuje się do w ybierania w ęgla z filarów.

W m iarę wydobyw ania z nich węgla, sklepie­

nie kopalni podpiera się mocnemi drewniane- m i belkami, czyli, w yrażając się technicznic, stępluje się je (chodniki także ulegają podstę- plowaniu). Po w ybraniu węgla z pewnój ozna- ezonćj części filaru, czyli po ukończeniu jój odbudowy, przystępuje się do t. zw. rabow a­

nia. Rabow anie polega na tem , że podpiera­

jące belki czyli stępie zostają w yryw ane, w yj­

m owane jed en za drugim , skutkiem czego sklepienie ulega cząstkowem u zawaleniu. R a­

bowanie odbywa się zwykle podczas nocy i przy możebnie naj zupełniej szój ciszy, a to w celu. by łatw o można było usłyszeć trze­

szczenie i najm niejsze chociażby poruszanie się piętra podczas w yryw ania stępli. P o w yr­

waniu każdego stępia, piętro cokolwiek osa­

dza się, robotnicy oczekują, dopóki się piętro nie uspokoi, poczem rabują następny stępel i t. d. Takie zawalanie się piętra wogóle nad­

zwyczaj je s t dla robotników niebezpiecznem.

Górnicy podcinający i w yryw ający stępie, czując najm niejszy ru ch sklepienia, szybko muszą uciekać i chronić się w bezpieczne miej­

sce, by nie zostali przygnieceni, zawalającą się masą. P rz y takiem zawalaniu się nadkła­

dów węgla (t. j. w arstw pokryw ających po­

kład węglowy) na powierzchni ziemi także nieraz zapada się grunt, w skutek czego od­

gradza się zwykle odpowiedni obręb na po­

wierzchni. (C. d. n.)

Praca fizyczna i praca umysłowa

przez M . Siedlew skiego.

Gdy w ykonyw am y ja k ą pracę fizyczną, w ym agającą dość znacznego natężenia mięśni, np. przenosimy ciężar z jednego miejsca na

drugie, czujemy, że robi się nam gorąco; jedno­

cześnie osoba, pomagająca nam przy tem za­

jęciu, robi uwagę, żeśmy się zaczerwienili.

M amy tu trzy zjawiska, następujące po sobie ta k szybko, że zdaje się, jakoby zachodziły jednocześnie: wysiłek mięśniowy, czerwoność pewnych części ciała i uczucie ciepła. P y ta n ie więc, czy zjawiska te przypadkowo tylko zbiegły się w jedn ym momencie, czy też istnieje między niemi określony związek i je ­ żeli istnieje, to ja k i mianowicie?

Że m am y tu do czynienia nio z przypad­

kiem, dowodzi już sam ten fakt, że owa zbież­

ność objawia się zawsze i wszędzie, w ten mianowicie sposób, że pracy m uskularnej nie­

odmiennie towarzyszy czerwoność pewnych części ciała i uczucie ciepła. F akty , stw ier­

dzające istnienie tego związku, są zbyt znane, abyśmy je potrzebowali tu przytaczać; zwró­

cimy tylko uw agę czytelnika na jednę okoli­

czność, z którój widać, że poczucie owego związku głębićj je s t w nas zakorzenione, niż­

by się to na pierwszy rzut oka zdawać mogło.

Mianowicie uznanie stosunku przyczynowego m iędzy pracą i czerwonością, tkw i implicite w poczuciu jednolitem i bezpośredniem napo- zór — poczuciu nieestetyczności czerwonego koloru rąk; źródło tego poczucia leży bezwąt- pienia w skojarzeniu czerwoności rąk z pracą fizyczną; świadomą niegdyś pogarda klas wyż­

szych k u robocie fizycznćj, cechuj ącćj lud pro­

sty, w ytw orzyła z biegiem czasu ideję. este­

tyczną, która obecnie zatraciła praw ie ślady swego pochodzenia.

Ale idźmy dalój i starajm y się zbadać, ja k i mianowicie związek łączy wspom niane trzy zjawiska. Przedew szystkiem więc z bliższego zastanowienia się nad faktem takim , ja k był podany na początku, spróbujm y wyciągnąć pewne wskazówki co do kierunku, w jakim nasze badanie poprowadzić należy. Mówili­

śmy tedy o zaczerwienieniu się ciała lub jego części. Tutaj zaraz nasuwa się pytanie, któreż to mianowicie części ciała czerwienieją pod­

czas pracy? Niezbyt długiego czasu potrzeba, aby się przekonać, że te właśnie organy czer­

wienieją, które p r a c u ją '). Jeżeli całe ciało

*) Ażeby uniknąć w szelkich nieporozumień, robimy tu m ałe zastrzeżenie. Zdanie: „organ pracujący czerwie­

nieje11, orzeka tylko o koniecznem następstw ie czerwo­

ności po]! pracy; nie zaw iera ono w sobie bynajmniej

(6)

3 4 2 W S Z E C H Ś W IA T . tf s 2 2 .

je s t w ruchu, to całe nabiera koloru czerwo- i nego, jeżeli pracują ręce np. przy hantlow aniu | się, wtedy oue głównie czerwienieją. Z w raca­

my uwagę na użyte tu słowo „głównie", zawsze howiem zauważyć można, że czerwoność nie ogranicza się do tych części ciała, k tó re we­

dług naszego zdania pracują, lecz dotyka i innych, przew ażnie sąsiednich. W szystkie or­

gany naszego ciała są w ta k ścisłym związku między sobą, że absolutnie niemożliwem jest, aby jeden spomiędzy nich, choćby naw et ta k samodzielny, ja k ręka lub noga, wyłącznie pracował; każdy, pracując, wciąga niejako w ruch i inne części ciała. Nie możemy po­

ruszyć ręk ą lub nogą, nieporuszając przytem całego ciała, jeżeli zaś chcemy koi’pus utrzy­

mać w postaci nieruchomej, m usim y naprężyć niektóre z jego mięśni, a to ju ż będzie praca.

Poniew aż więc każdy organ może być w pra­

wiony w ruch tylko głównie nie zaś w yłą­

cznic, przeto tenże zaczerwieni się również głównie, a nie wyłącznie. Obaczmyż teraz, co oznacza właściwie owa czerwoność organu pracującego. Ł atw o się domyśleć, że pocho­

dzić ona może tylko z większego niż zw ykle napływ u k rw i do danój części ciała.

B adając w ten sam sposób drugi z pomię­

dzy trzech wspom nianych czynników, prze­

konam y się, że ciepło daje się czuć ta k samo głównie w pracuj ącój części ciała. D la przy­

kładu każdy może wykonać następujące pro­

ste doświadczenie. Jeżeli weźmiemy do ręk i dziesięciofuntową hantlę, i k ilk a raz y podnie­

siemy j ą do góry, trzym ając rękę w yprosto­

w aną w bok (jak się to czyni przy gim nastyce ręcznój), spostrzeżemy, że tem p e ra tu ra ręk i nie je s t jedn ostajną na całój długości, ja k była przed doświadczeniem. D otykając ręk i dłonią w rozm aitych miejscach, przekonam y się, że tem peratu ra podniosła się przy ram ieniu i po­

niżój łokcia — w te m ostatniem m iejscu nieco mniój niż w pierwszem. Z anatom ii opisowój dowiadujem y się, że najbardziój czynnym był przy tem doświadczeniu m ięsień naram ienny, podczas gdy inne m ięśnie od ram ienia do łok­

cia pozostawały w spoczynku. Część ręk i po­

niżój łokcia rozgrzała się dlatego, że w tem miejscu znajdują się brzuśce m uskułów , któ re zostały tu wprawione w ruch dla u trz y m an ia

tw ierdzenia, jakoby praca była jedyną m ożliw ą czerw o­

ności przyczyną.

w należytem położeniu palców, dłoni i na- j pięstka.

Przejdźm yż teraz do rozpatrzenia zasadni­

czego fak tu , m ianowicie pracy. W łaściw ie należałoby wziąć go na uw agę nasamprzód, jako fak t podstawowy, od którego dwa inne zależą. Jeżeli zaś zboczyliśmy w tem z po­

rządku logicznego i zachowaliśmy ten czynnik naostatek, to jedynie z tego powodu, że on je s t najw ażniejszy i wym agać będzie szersze­

go, niż tam te, rozbioru. Całe poprzedzające rozum owanie doprowadziło nas do następują­

cego uogólnienia: do organu pracującego krew napływ a w większój obfitości, a jednocześnie podnosi się jego tem peratura. P racę pojmo­

waliśm y dotychczas w potocznem znaczeniu tego słowa, jako pracę mięśniową, w yrażają­

cą się w ruchach widocznych; przez organ ro ­ zum ieliśm y organ ruchu, jak im je s t np. ręka lub noga. W nauce jed nak słowo praca ma daleko szersze znaczenie; fizyjologowie mó­

wią, że organ pracuje, gdy spełnia swą czyn­

ność: żołądek pracuje, gdy traw i, oko pracuje, gdy patrzy, w ątroba pracuje, gdy wydziela żółć i t. d. i t. d. Zachodzi więc pytanie, czy nasze uogólnienie m usi się zawrzeć w tych dość ciasnych granicach, jak ie m u w ytyka potoczne pojm ow anie słowa „praca“, czy też wypadnie je rozciągnąć na wszystkie organy ciała, pojm ując pracę w znaczeniu fizyjologi- cznem? Tutaj badanie staje się trudniejszem ; narządy mięśniowe łatw o je s t obserwować podczas icli pracy, z powodu ich położenia na powierzchni ciała; w szystkie praw ie inne or­

gany mieszczą się w ew nątrz ciała i dlatego trudno jo obserwować wprost, trudno, że tak powiem, złapać je na uczynku. W szelako je ­ den spomiędzy takich organów, niesłużących do ruchu, przez swe położenie sam się niejako nastręcza na próbę. J e s t nim oko — organ ważny, a więc m ogący nam dostarczyć da­

nych do pewnego stopnia decydujących. Jeśli spojrzym y w oko uczniowi, k tó ry do późnój nocy przy świetle lam py mozolił się nad aory- stam i, lub studentowi, k tó ry przez kilka go­

dzin z rzędu w ytężał w zrok nad zawiłym pre­

paratem m ikroskopowym , to na białkówce oka spostrzeżem y delikatną siatkę krzyżują­

cych się naczyń krw ionośnych, które stały się widocznemi jed yn ie dla tego, że są prze­

pełnione krw ią. Oko pracowało i oto napływ krw i do niego znacznie się powiększył. Może-

(7)

JTs 22. W SZ EC H ŚW IA T. 3 4 3

m y wziąć jeszcze jeden przykład innego ro­

dzaju. Człowiek gdy się zmęczy, oddycha szybcićj, a powietrze, wychodzące wówczas z jego płuc, je s t gorętsze niż zwykle; gdzież się mogło rozgrzać? N aturalnie w płucach, których czynność była w łaśnie spotęgowaną, tem peratura zatem tego organu podniosła się podczas pracy.

Niejednemu z czytelników nastręcza się tu następująca uwaga: jeżeli tem peratura organu pracującego ma się podnosić, to dlaczegóż nie czujemy ciepła w oku po długiem czytaniu w nocy, dlaczego nie czujemy ciepła w żołąd­

ku podczas trawienia? Niechcąc pozostawiać za sobą żadnych wątpliwości, odpowTiem y na tę uwagę. Z arzut opiera się na tem m niema­

niu, że skoro tak a a tak a część mego ciała stała się cieplejszą, to j a powinienem to czuć.

M niemanie to je s t najzupełniój mylne; ja k nie dość je s t posiadać żołądek, kiszki, mózg, w ą­

trobę i t. d ., aby je czuć w ew nątrz siebie, tak rów nież rozgrzanie się danych części ciała nie koniecznie jeszcze pociąga za sobą poczucie tój zmiany. W rażliw ość na ciepło zależy od specyjalnych zakończeń nerwowych, które organy ciała posiadają w nader rozmaitej ob­

fitości, lub naw et wcale są ich pozbawione.

Skóra je st bardzo bogatą w tego rodzaju apa­

ra ty i dlatego je s t bardzo czułą na ciepło; inne organy, które są słabo w nie zaopatrzone, słabo także odczuwają zmiany tem peratury;

inne wreszcie, k tó re ich wcale nie posiadają, wrcale też nie dają nam znać o swoim stanie ciepłotnym. Im dalój będziemy się posuwali wew nątrz organizmu, tem m niejszą napoty­

kać będziemy wrażliwość na podniety cieplno.

Ł y k gorącój herbaty, który oparzył nam wargi, w przełyku ju ż nas wcale nie parzy, czujemy tylko, że jest ciepły; uczucie to sła­

bnie, 1'ozpływa się w m iarę posuwania się na­

poju, aż wreszcie znika prawie, zanim herbata dostała się do żołądka; nie znaczy to wcale, że żołądek się nie rozgrzał, boć przecie tem ­ peratura napoju je s t znacznie wyższa, niż 38° 0 ., k tó ry to stopień oznacza ciepło we­

w nętrzne organizmu. D la tój samój przyczy­

ny i oko nie odczuwa zmian tem peratury:

czyż kiedy kom u było zimno w oko, choćby podczas najtęższych mrozów?

T ak więc przypuszczalny ów zarzut nie był­

by w stanie osłabić przekony wającćj siły, jak a się zawiera w zestawieniu dwu powyżój

przytoczonych taktów. W praw dzie nie dowo­

dzą one jeszcze, że uogólnienie, o które nam chodzi, trzeba rozciągnąć na wszystkie organy ciała; dowodzą one tylko, że organy mięśniowe nie przedstaw iają wyłącznego przyw ileju na zabieranie krw i podczas pracy, i tem samem upoważniają nas do przypusz­

czenia, źe i innym , a być może naw et w szyst­

kim organom takiż sam przywilej służy. Cze­

góż więc potrzeba, aby to przypuszczenie za­

mieniło się w pewność? Czy mamy badać w szystkie organy po kolei aż do ostatniego?

To byłoby niesłychanie uciążliwem i gdyby ta jedna tylko była droga do poznania praw ogólnych, to wiedza nasza z konieczności m u­

siałaby się zawrzeć nazawsze w granicach daleko szczuplejszych niż te, które już obecnie wypełnia. Na szczęście je s t inna droga, znako­

micie skrócona, droga wnioskowania induk­

cyjnego, które opiera się n a odszukaniu związku przyczynowego między zjawiskami.

Jeżeli się nam uda zbadać istotę z wiązku za­

chodzącego między pracą i napływ em krw i i jeżeli się przytem okaże, że związek ten jest przyczynowym , w tedy będziemy mieli zupeł­

ne praw o twierdzić, że jakikolw iek byłby organ, zawsze praca jego m usi pociągnąć za sobą napływ k rw i do niego.

O rganizm zużywa się pracą; niektóre z je ­ go cząsteczek podczas pracy ulegają rozkła­

dowi; każdy, chociażby najm niejszy ruch, człowiek opłacić musi cząstką własnego istnie:

nia. Konieczność ta nie je st wszakże ta k smu­

tną, jak b y się to zrazu zdawać mogło. Zuży­

wanie się organizm u je s t całkiem innego ro­

dzaju, niż zużywanie się m aszyny; to ostatnio jest najczystszą stratą, je st bezprodukcyjnem psuciem się, gdyż wcale pracy nie przyspa­

rza; tam to jeśli m am y nazwać psuciem, to chyba produkcyjnem, gdyż z owych rozkła­

dów bierze się wszelka siła w organizmie, ujaw niająca się w ruchu, w traw ieniu, w obie­

gu krw i, w pracach nerw owych i t. d. Bez nich nie byłoby pracy, nie byłoby życia. T ak więc śm ierć cząstek składa się na życie ca­

łości; n a tu ra przez kom binacyją m nóstw a niew yjaśnionych jeszcze dotąd w arunków naw et śmierć powołała do rzędu sił tw ór­

czych. Jeśli to zdanie w ygląda na paradoks, to jedynie dlatego, żeśmy w niom użyli ter­

minów względnych, obrazowych: śmierć i tw o­

rzyć. W naturze śmierci niem a; co ginie w je-

(8)

3 4 4 W SZ E C H Ś W IA T . ■Ns 2 2 .

tlnćj formie, musi ożyć w innej, co powstaje w jednój postaci, to m usiało przedtem istnieć w drugiej, — tak chce praw o niespożytości siły i m ateryi, które w szechwładnie panuje w naturze i nie m a w yjątków .

W powyższym ustępie czuć się daje pew na luka: należałoby wyjaśnić, w ja k i to sposób organizm czerpie siłę z rozkładu sw ych czą­

steczek. K w estyja to nader pociągająca, gdyż z nią się wiążą najśw ietniejsze zdobycze nau­

kowe X IX stulecia, lecz m usim y j ą pozosta­

wić na uboczu, gdyż gruntow ne jój roztrzą- śnięcie wym agałoby oddzielnego arty k u łu , a rzecz je s t tego rodzaju, iż pobieżnie wyłożyć się nie da. Uchwyćm y tedy nanowo przer­

w aną nić rozumowania. Jeżeli czynność orga­

nu koniecznie za w arunkow ana je s t rozkładem pew nych jego cząstek, to życie w krótce by ustać musiało, gdyby stra ty , stąd w ynikłe nie zostały powetowane. D la pow etow ania zaś potrzeba: 1) usunąć p ro d u k ty rozkładu, k tó ­ rych nagrom adzenie m ogłoby stanow ić zapo­

rę dla niezbędnych procesów fizyjologicznych;

2) dostarczyć organow i m ateryjałów odżyw­

czych, potrzebnych do odbudowania jeg o tk a ­ nek. Obu ty m potrzebom czyni zadość krew . Zaw iera ona w sobie w stanie rozpuszczo­

nym owe m atery jały odżywczo, w ytw orzone z pokarm ów stałych i płynnych drogą tra ­ w ienia i roznosi je po całem ciele. Z ogólnego tego zbiornika każdy organ bierze to, co m u je s t potrzebne dla odrestaurow ania się i jem u także oddaje cząstki ju ż zużyto, k tó re potem zostają dostawione do specyjalnych organów i przez nie wydalone na zew nątrz (kw as w ę­

glany przez płuca, inne substancyje przez organy moczowe); m atery jały zaś odżywcze zostają zasymilowane czyli przyswojone, t. j.

przetworzone w te same substancyje, z k tó ­ ry ch się składają tk an k i organu. Oto je s t krótko przedstaw iony fak t przem iany m ate­

ryi, k tó ry stanow i treść w szystkich procesów fizyjologicznych. Z tego ogólnego fa k tu m o­

żemy teraz w yciągnąć w niosek szczegółowy:

ponieważ dla u trzym ania życia koniecznem jest, aby stra ty , wyw ołane przez pracę, ciągle lub peryjodycznie pokryw ane b yły przez od­

żywianie, przeto im więcój k tó ry organ p ra ­ cuje, tem więcej krw i otrzym yw ać powinien, w przeciwnym bowiem razie strata, postępu­

ją c coraz szybciej, zawiesiłaby zupełnie jego czynność, t. j. przypraw iła go o śmierć. T ak

więc uchwyciliśmy przyczynowy związek m iędzy pracą i napływ em k rw i do organu;

możemy teraz więc poprzednie nasze uogól­

nienie podnieść do godności praw a fizyjologi- cznego i rozciągnąć je na w szystkie organy ciała.

Ciepło zwierzęce je s t głównie wynikiem przeistoczeń chemicznych, dokonywającycli się w organizmie. Przeistoczenia te polegają na rozkładzie cząstek podczas pracy i na ich syntezie podczas odżywiania, któreto oba p ro ­ cesy odbyw ają się równolegle. Jeżeli praca się wzmaga, a skutkiem tego i napływ krw i przybiera większe rozm iary, to w zrasta ró­

wnież i energija procesów chemicznych. co pociąga za sobą powiększenie ilości ciepła, w ytw arzanego przez nie w każdym m om en­

cie. T ak więc tem peratura organu pracują­

cego m usi się podnieść. Je stto drugie praw o fizyjologiczne, spółrzędne z poprzedniem i zwy­

kle łączone z niem w jedno prawo o stosunku m iędzy pracą, krążeniem krw i i ciepłem zwie- rzęcem.

N a tem jeszcze stanąć nie możemy. W idzie­

liśm y n a początku, że krew organu p racu ją­

cego napływ a w większćj obfitości; teraz wy- rozumowaliśmy, dla czego ta k być powinno.

Ale tego nie dosyć.

D la zrozum ienia działania lokom otyw y by- najmniój nie w ystarcza wiedzieć, że przez spa­

lenie w ęgla w ytw arza się ru ch ; trzeba tu uchwycić jeszcze czynnik pośredniczący — cie­

pło — i zbadać stosunek jego z jednój strony do procesu chemicznego, zwanego paleniem, z drugiój — do tego, co stanow i zewnętrzny w ynik w szystkich procesów, odbywających się w ew nątrz m aszyny, t. j. do ruchu. Tęż sam ą uw agę zastosować można i do naszój kw estyi. Sform ułow ane przez nas praw o fizy­

jologiczne wskazuje tylko pierwsze i ostatnie ogniwo łańcucha—pracę i prąd k rw i,— niemó- w iąc nic o pośrednich. Nie wiem y jeszcze, w jaki mianowicie sposób praca w arunkuje obfitszy napływ krw i do organu, ja k i je s t pośredni- dniczący m echanizm między pracą i tokiem krw i; możemy to teraz zbadać.

Z oryjentujm y się więc naprzód. Zachodzi potrzeba obfitszego napływ u krw i do pracu- jącćj części ciała. Obaczmy, jak ie są wogóle możliwe sposoby k u zadośćuczynieniu tój po­

trzebie i które m ianowicie są zastosowane w organizm ie. Jeżeli ciecz jakakolw iek pły-

(9)

tfg 22. W SZ EC H ŚW IA T. 345 nio strum ieniem , to tom większa jój ilość

w pewnym oznaczonym przeciągu czasu przejdzie przez dane miejsce, im prąd będzie szybszy, lub im strum ień będzie większy, albo też jedno i drugie razem . Szybkość p rą­

du krw i zależy od działalności serca, które kurcząc się, wylewa swą zawartość do tętnic;

rzecz jasna, że im energiczniejszym będzie skurcz, tem większy będzie pęd, nadany prze­

zeń strum ieniow i k r w i ; krew prędzćj prze­

biegnie swą drogę, prędzćj wróci do serca, a zatem prędzćj m usi by'ć znowu przez nie wypchniętą; zawsze też zauważyć można, że jeżeli serce bije silniój, to uderzenia jego są częstsze. Że pracy mięśniowej towarzyszy przyspieszone bicie serca, tego dowodzić nie potrzebujemy; ja k drobne naw et zmiany w natężeniu organów ruchu powodują zm ia­

ny w działalności serca, widać stąd, że puls je st częstszy kiedy stoimy, niż kiedy siedzi­

m y, a w tej ostatniej pozycyi częstszy, niż w leżącój. Co się zaś tyczy innych organów, to możemy przytoczyć spostrzeżenie, że pul- sacyja szybszą je s t podczas traw ienia, niż przed jedzeniem ').

Sam a jednakże działalność serca nie je s t tu w ystarczającą. Poniew aż serce pędzi krew do całego ciała, przeto proste spotęgowanie jego czynności m iałoby ten skutek, że krew do­

pływ ałaby w jednostajnie zwiększonój ilości do w szystkich organów ciała, zarówno do tych, k tóre pracują więcój, ja k i do tych, któ­

re pracują średnio lub mniój niż zwykle.

Tym czasem praw o w ym aga, aby to zwiększe­

nie dopływu zachodziło w pewnój ograniczo- nćj miejscowości ciała, w którój się znajdują organy funkcyjonujące energiczniej niż zw y­

kle. Okazuje się więc potrzeba jakiegoś m e­

chanizmu regulującego, któryby owemu nad-

*) Nie od rzeczy tu będzie po drodze w yjaśnić, dlacze­

go puls może służyć za m iarę działalności serea. K rew w tętnicach nie płynie jednostajnym strum ieniem lecz falam i, gdyż popychaną, je s t przez następujące po sobie skurcze serca. K ażda ta k a fa la w yw iera pewne ciśnie­

nie na ścianki tętnicy, pod wpływem którego naczynie rozszerza się, lecz tylko na chwilę, gdyż sprężystość ścianek przyw raca je do dawnego położenia, falę krwi zarazem pędząc dalej naprzód. Stąd się bierze puls, któ­

ry rzecz prosta, obserwow ać można nietylko tam gdzie go badają lekarze, lecz na każdej wogóle tętnicy. Łatw o pojąć, że siła i szybkość pulsacyj zależy od siły i szyb­

kości skurczów serca.

m iarowi krw i dawał należyty kierunek, t. j.

lokalizował go w organach pracujących.

Zwróćmyż się tedy do drugiego czynnika, w arunkującego obfitość przepływ u cieczy, mianowicie wielkości strum ienia. K rew ply-

S y s te m n e rw o w y c z ło w ie k a .

A \ . mózg, BO. móżdżek, CC. rdzeń przedłużony, DD. rdzeń kręgow y, E E . nerw y rdzeniowe.

nie w zam kniętych rurkach, zw anych naczy­

niami krwionośnemi; te, k tó re krew od serca rozprowadzają po ciele, zowią się tętnicam i czyli arteryjam i; w ściance tych naczyń znaj­

(10)

346 W SZ EC H ŚW IA T. Xs 2 2 .

duje się w arstw a włókien m ięśniowych okrę­

żnych; gdy w łókna się kurczą, naczynie się zwęża, gdy przyjm ują m axim um długości, naczynie dochodzi do m axim um szerokości, włókna zaś ze swój strony pozostają pod wpływem osobnego rodzaju nerw ów, ta k zw.

naczynioruchowych; gdy n erw y te są podra­

żnione, w łókna się kurczą, w yw ołując zwęże­

nie naczynia, gdy podrażnienie ustaje, naczy­

nie się rozszerza. N erw y naczynioruchowe są w bezpośredniój zależności od swoich ośrod­

ków, umieszczonych w tak zwanym rdzeniu przedłużonym i rdzeniu kręgow ym , które bezustannie w ysyłają po nich p rąd y nerw o­

we, utrzym ujące ścianki naczyń w stałem na­

pięciu. G dyby żadne w pływ y uboczne nie neutralizow ały tego działania ośrodków naczy­

nioruchowych, tętnice pozostaw ałyby wciąż przy m inim um szerokości i stru m ień krw i nie m ógłby się powiększać. Lecz ośrodki te ulegają w pływ om zw yczajnych nerwów czu­

ciowych, k tó re wchodzą do rdzenia pacierzo­

wego i do rdzenia przedłużonego. Zmiany, w yw ołane w tych nerw ach przez rozm aite podniety, działają w te n sposób na wspomnia­

ne ośrodki, że ham ują ich czynność, w skutek czego sprężyste ścianki tętn ic m ogą się roz­

szerzać. D ła przykładu możemy tu przyto­

czyć jedn o z najpowszedniejszych zjawisk.

W iadom o każdem u, że skóra po potarciu czerwienieje; łańcuch przyczynow y, łączący dwa te zjaw iska, je s t następujący; tarcie dzia­

ła jako podnieta na zakończenia nerw ów do­

tykow ych, t. j. sprow adza pew ną zmianę w zw ykłym ruchu ich cząsteczek, k tó ra szyb­

ko rozchodzi się po całym nerw ie. Przebieg tój zmiany m ożem y sobie przedstaw ić jak o falę ruchu m olekularnego, biegnącą wzdłuż nerw u z szybkością około 100 stóp na sekim - dę; fala ta dochodzi do mlecza pacierzowego (lub do rdzenia przedłużonego, co zależy od tego, ja k a okolica skó ry p o tartą została) i po­

nieważ tam spotyka kom órki i w łókienka nerwowe, splecione m iędzy sobą w najroz­

maitszy sposób, przeto rozbija się na wiele fal drugorzędnych, j a k rzeka, tw orząca deltę.

Przebieg w szystkich ty c h fal dotychczas nie je s t znanym; co do n iek tó ry ch tylko w iado­

mo, jakie ostatecznie w yw ołują sku tk i. Nas tu właściwie bliżój obchodzą tylk o dwie spo- między nich: jedna udaje się do m ózgu i tam w niepojęty dla nas sposób dochodzi do świa­

domości, w skutek czego czujemy, że skóra zo­

stała potartą; co się zaś tyczy drugiój, to tw o­

rzące j ą ruchy składają się na częściowe zo­

bojętnienie tych ruchów, które ośrodki naczy­

nioruchow e wciąż w ysyłają ku ściankom tę t­

nic w danój okolicy skóry, co, ja k wiemy, po­

woduje rozszerzenie tych naczyń. Jeżeli ta r ­ cie ustaje, ustaje wpływ nerwów czuciowych na ośrodki naczynioruchowe, a natom iast wpływ tych ostatnich na tętnice w raca do zwykłćj siły, w skutek czego czerwoność znika.

____________ (O. d. u.)

W S P O M N I E N I A Z P O D R Ó Ż Y

PO PERU-

K R A J I P R Z Y R O D A , przez

JANA S Z T O L C M A N A .

Dolina Z a ru m illi, M anglary.

D o i i n a Z a r u m i l l i . Północną granicę między Ecuadorem i P e ru stanow i nieznaczna rzeka Zarum illa, w ysychająca w lecie do tego stopnia, że j ą m iejscam i suchą nogą przejść można. Dolina składa się z dwu kondygna- cyj bardzo różnych pod względem charakteru, a leżących na dwu mało różnych poziomach.

Górną z nich możnaby nazwać pasem brody Absalona (Usnea), dolną zaś pasem poprze­

cznym.

Jadąc z Tumbezu k u północy w stronę Za­

rum illi , przecinam y obszerne przestrzenie

„w zgórz11, poprzednio1) przez nas scharak tery­

zowanych. W m iarę jed n ak ja k się do granicy Ecuadoru zbliżamy, krajobraz powoli zmienia się, roślinność staje się coraz bogatszą. P rz e ­ cinamy parow y łub suche doliny pokryte pięknym kobiercem traw y, urozmaicone k ę­

pami krzaków i drzew niewysokich. W reszcie przybyw am y nad dolinę Zarumilli, położoną o kilkadziesiąt stóp niżój od średniego pozio­

mu. Uprzedzić cię ty lko muszę czytelniku, że to w miesiącu Marcu, czyli w pełni pory dżdżystój wTprowadzam cię do tych okolic.

W zniesieni tym sposobem ldlkadziąt stóp ponad doliną, obejm ujem y wzrokiem rozległy krajobraz, składający się z rów niny pokrytćj

') P . NN. 7, 8. 9 i 10 W szechśw iata.

(11)

te

2 2 . W SZ EC H ŚW IA T. 347 niewysokiemi drzewami, których korony ty l­

ko widzimy, a dalój na ostatnim planie pię­

trzące się góry Ecuadorskie z okolic m iasta Zarnm y. W jednój chwili znajdujem y się na dnie doliny, w jój górnój kondygnacyi, k tó rą dopieroco pasem brody Ahsalona nazwałem.

W idok, ja k i się nam przedstawia, posiada tak w ybitne piętno, że z pewnością n a całym świecie podobnego trudno znaleść, a k tó ry przy całój swój oryginalności pociąga nas swym urokiem. Są to zarośla, których lasem boję się nazwać, drzewa bowiem stoją dość rzadko ja k na las prawdziwy. Drzewa te z ro­

dziny akacyjowych, niewysokie, pokrzywione dźwigają wspaniałe festony „brody Absalona“

(Usnea). Roślina ta zadziwiająco obfita w tych miejscach, pokryw a często drzewa do tego stopnia, że niemal gałęzi niewidać z pod ich gęstych zwojów. Rów ny g ru n t doliny pokry­

w a pięknie zielona traw a, nadająca do pewne­

go stopnia krajobrazow i pozór angielskiego parku, tylko że tu wszystko naturalne, wszy­

stko z pod ręki Stwórcy, a nie człowieka wy- szłe. To piętno dziewiczości odbija się w ca­

łym krajobrazie, nadając m u urok, jakiego nigdy nie posiadają dzieła człowieka.

Pom iędzy niższemi drzewami wznoszą się olbrzymie bom baksy (Bom bax seibo), ojcowie ty ch pięknych zarośli. N iektóre z nich p rzy ­ pom inają nam swą zieloną korą sękatą, swe­

m i konaram i — olbrzymie krokodyle na ty l­

nych nogach stojące. Gałęzie ich dźwigają festony brody Ahsalona, pomiędzy którem i nietrudno je s t odróżnić przyczepione na koń­

cach gałęzi długie gniazda miejscowego k a­

cyka, zwanego Culemba przez krajowców (Cassicus flavicrissus).

Zarośla te po większój części nie posiadają żadnego podszycia, przezco wzrok nasz może nieraz obejmować dość daleko krajobraz.

W niektórych jed nak miejscach g ru n t p okry­

wa pewna szerokolistna roślina, zwana przez miejscowych borrachera ') (Ipomea), m ająca stanowić silną truciznę dla koni i bydła roga­

tego. Roślina ta posiada pyszne fijoletowe kw iaty, które w początkach Maja, to jest w ła­

śnie pod koniec pory dżdżystój, często pokry­

w ają jój krzaki, kw iaty te jednak otw ierają swe pyszne kielichy jedynie porą nocną. J a ­ kież było m oje zdziwienie, gdy razu pewnego

>) B o rrach era ,hiszp. dosłownie pijatyka.

przybywszy do Lechuyalu nad rzeką Zarum il- la, spostrzegłem o świcie całą okolicę domu, pokrytą pysznemi fijoletowemi kwiatam i, gdy pod wieczór dnia poprzedniego ani jednego widać nie było. Nagła ta zmiana wpływa bar­

dzo na charakter krajobrazu.

Od czasu do czasu spotykam y kałuże wody deszczowćj, niby niewielkie jeziora wśród lasu. N a nich trzym a się jak iś czarny m a­

leńki nureczek. P o brzegach biega brodziec (Totanus chloropygius), szukając larw wo­

dnych lub ślimaków. N a nasz widok zatrzy­

m ał się na chwilkę i kiw a się pociesznie, ja k ­ by nie mógł równowagi na swych długich nogach znaleść.

Pod wieczór, gdy słońce chyli się ku zacho­

dowi, z traw dochodzi nas św ist am erykań- skiój kuropatw y (C rypturus transfasciatus?).

W śród ciszy powietrza świst ten czysty i peł­

ny, rozlegający się na każdym kroku, nadaje okolicy pod tę porę właściwy charakter, a ta k się w raża w pamięć podróżnika, że go na całe życie zapam ięta i wspomnieniem swem k raj­

obraz z Zarum illi na pamięć przywoła.

D olną kondygnacyją doliną, składającą się z nowszego rzecznego alluwijum , pokryw a wogóle roślinność bogatsza i odmienny cha­

rak te r nosząca. W yniosłe drzewa, w dość znacznój odległości stojące, nie noszą na so­

bie ty le brody Ahsalona, co drzewa górnój kondygnacyi. Pom iędzy niemi odznacza się jakieś drzewo, zwane przez krajowców „hó- bano“, chociaż ono z prawdziwym hebanem związku nie ma. G runt pokryw a gęste pod­

szycie, pokryte w porze dżdżystój liściem, gdy przeciwnie większość wyniosłych drzew pod­

ówczas je s t liścia pozbawiona. Podszycie ogra­

nicza nam bardzo horyzont, ja k i wzrokiem naszym objąć możemy.

W bezpośredniem sąsiedztwie rzeki gąszcz je st praw ie nieprzebyty. Tw orzą go liczne sploty lijan, pokręconych i poplątanych m ię­

dzy sobą. Rozpacz to praw dziw a dla m yśliwe- go, gdy okolicznościami zmuszony, chciałby tam kroku przyspieszyć: nieznośne lijany, jak b y węże roślinne, chw ytają nas to za nogi, to wpół ciała, to za szyję, tam ując nam drogę na każdym kroku. R aniony ptak, którego gonimy, ucieka tym czasem piechotą, a m y spoceni, bezsilni, zziajani, przeklinam y w du­

chu te same lijany, którem i przed chwilą za­

(12)

348 W SZ EC H ŚW IA T. Ns 22.

chwycaliśmy się jak o jed n ą z najpiękniej­

szych ozdób zwrotnikowych lasów.

Jeżeli spojrzym y na ten gąszcz od strony rzeki, widzimy w spaniałą ścianę zieleni, wzno­

szącą się ponad sam ą wodą. L ijan y w spania- łemi festonam i spuszczają się z gałęzi drzew.

Miejscami na m ałych odcinkach piaszczy­

stych m iędzy lukam i rzek, rozweselają oko nasze prześliczne gaiki akacyi. Drobne liście tych drzew, łącząc się w rzadką koronę, robią na nas wrażenie pięknych brabanckich koro­

nek. P od spodem czysty piasek g ru n t p o kry ­ wa. P o brzegu chodzi zwolna biała ja k śnieg czapla (Ardea leuce), a na zwieszającój się ponad wodą gałęzi zasiadł zim orodek (Ceryle Cobanisi), w ypatrując w wodzie ryby, na k tó ­ rą się rzuca gw ałtow nie i gdzieś unosi, aby ją zjeść w spokoju.

Takie na nas wrażenie zrobiła Zarum illa, gdyśmy w M arcu, czyli w pełni pory dżdży- stój do niój zawitali. Lecz i tu, ja k na „wzgó- rzack“ pora sucha w ybija swe piętno śmierci.

Jakaż zm iana niekorzystna w m iesiącu Maju, kiedy ju ż deszcze padać przestały i roślinność obum iera na długie miesiące.

Zm iana ta najdotkliw iój czuć się daje w górnój kondygnacyi doliny, w ta k nazw a­

nym „pasie brody Absalona". P ię k n y kobie­

rzec zielonój traw y znik ł teraz zupełnie, a i tam, gdzie przedtem borrachera porastała, pozosta­

ły suche badyle. G ru n t żw irow aty razi nas swoją nagością. W szystkie drzew a liście po­

traciły i pozostała tylko na nich nieodstępna szara broda, k tó rą lekki w ia tr kołysze, ja k włosy starca. K rajobraz cały stracił większą część swćj zieloności, zszarzał niekorzystnie.

Jeziorka w yschły zupełnie, pozostawiając po­

pękaną powierzchnię m ułu. Ju ż się nie rozle­

ga św ist kuropatw y.

Nie ta k dotkliwie czuć porę suchą w dolnój kondygnacyi doliny, część bowiem roślinno­

ści zachowuje swe liście, a n aw et są i tak ie drzewa, k tó re w łaśnie w tój porze roku liścia dostają. P rzyp om nijm y sobie, że w tój części doliny w czasie deszczów w iększe drzew a, a między niem i „hćbano“ tra c i liście i ty lk o podszycie zachowuje takow e. Zupełnie prze­

ciwnie rzeczy się m ają w porze suchćj i gdy podszycie świeci suchem i badylam i, korony drzew przybierają szatę odśw iętną. Zm iana ta ról, nadająca krajobrazow i zupełnie odrę­

bną cechą, objaśnić się daje tem , że podszycie

jako składające się z niewysokich drzew lub krzaków , puszcza korzenie nie tak głęboko ja k wielkie drzewa, które w porze suchćj mo­

gą korzystać z wilgoci wody zaskórnćj.

Życie zwierzęce, ja k się tego po roślinności spodziewać należało, w ystępuje bogaciój tutaj, aniżeli n a przyległych wzgórzach; ssących je ­ dnak, charakterystycznych, oprócz jednego chyba, typ ton okolic nie posiada. Z w ięk­

szych czworonogów pospolitą je st sarna za- roślowa (Cervus nem oriyagus), świadcząc po­

niekąd swoją obecnością, że tych okolic do ty p u „L asy“ podciągnąć nie można, sarna ta bowiem unika praw dziw ych lasów wilgotnych, gdzie j ą zastępuje sarna ru d a (Cervus rufus).

Tę sarnę ja k lisa i m rówkojada, dzieli dolina Zarum illi wraz ze wzgórzami, do których zbliża się swym pozorem letnim . Niekiedy za­

błąka się tu także z sąsiednich lasów ecuador- skich jag u ar, zwabiony obecnością m ieszkań ludzkich, gdzie wieprze lub bydło rogate atakuje.

W spom niałem dopieroco, że posiada jednak i ten ty p okolicy swego czworonoga właści­

wego, co ju ż dobrze świadczy o jego odrębno­

ści od innych okolic pomorzą p e ru w ia ń sk ie ­ go. J e s t nim w iew iórka (Sciurus stram ineus) popielatego koloru, z czarną głową i nogami, oraz z wielką płową plam ą na karku. W esołe to stw orzonko do bardzo pospolitych należy, skoro pewnego razu, chcąc po długiem nicje- dzeniu popróbować świeżego mięsa, zabiłem w ciągu paru godzin coś 10 egzemplarzy.

Św iat skrzydlaty nosi tu wszelkie cechy przejściowego charakteru, ta k ja k i sama oko­

lica je s t niejako przejściem od suchych jało­

wych wzgórz do wspaniałych lasów wilgo­

tnych Guayraquilskiego okręgu. Oprócz zaś tój cechy przejściowości zauważyć możemy pe­

w ną zmienność w faunie ptasiój doliny Z aru­

m illi i gdy w porze dżdżystćj w arunki zbliża- ją c te okolice do lasów wilgotnych ściągają z nich niektóre ptaki, przeciwnie w porze su­

chćj nadlatu ją tu niektóre g a tu n k i z okolicz­

nych wzgórz (Lomas), do których podówczas dolina Z arum illańska zbliża się swemi w a­

runkam i. Ten rodzaj przelotów na m ałą skalę jeszcze bardziój czyni w yraźną różnicę dwu

pór roku w okolicy Zarumilli.

Niektóre z ptaków, spotykanych nad brzega­

m i Zarum illi, ch arakteryzują w wysokim sto­

pniu podrównikowe lasy w ilgotne. Niewyso­

(13)

te 2 2 . W SZEC H ŚW IA T. 349 ko nad ziemią siedzi prześliczny, zielono-po-

łyskujący, z pąsowym spodem trogon (Tro­

gon m elanurus) — miejscowi nazwali go palom a-yaąuera '), dając przezto zrozumieć, że krów pilnuje, choć on Bogiem a praw dą na krow y bynajmniej uw agi nie zwraca. Sie­

dzi nieruchomie w cieniu drzew, aż póki gwał­

tow nym ruchem nie rzuci się na owoc sąsie­

dniego drzewa, lub na jakiego owada przela­

tującego. Bzadzićj nieco spotkam y drugi ga­

tunek togo p tak a o brzuchu żółtym, a piórach indygowych (Trogon caligatus), bardzo po­

dobnego z obyczajów do poprzedniego. Żało­

sny jego, monotonny glos dochodzi nas ciągle z tego samego miejsca; widać p tak nieła­

two je zmienia.

Na olbrzymim bombaksie obrało sobie sie­

dlisko całe stado kacyków (Cassiculus ilavi- crissus). W ielkie ich, gruszkowate gniazda, z brody Absalona zbudowane, zwieszają się na końcach najcieńszych gałęzi. W esołe ptaki skaczą, krzycząc nieustannie i bynajm niej u wagi na nas niezwracając. N iektóre z nich wchodzą i wychodzą z gniazd, gdzie się ju ż tru d y nad wychowaniem potomstwa rozpo­

częły. Rozległ się strzał... Spłoszone ptak i odleciały szybko, lecz niedługo dały czekać na siebie. W kilka m inut znów są w szystkie na drzewie, zaalarm owane nieco stra tą jedne­

go z towarzyszów. Obowiązki jed n ak wzglę­

dem potom stw a biorą w krótce przewagę nad bojaźnią i całe stado oddaje się zwykłemu n a­

w oływ aniu i ruchliwości.

Z gąszczów nadrzecznych dochodzi nas śpiew jednego z najlepszych południowo-ame­

rykańskich śpiewaków (Icteru s mesomelas);

sam śpiewak ukazał się na chwilkę w gęstćj koronie podszycia i zniknął; mogliśmy zau­

ważyć, że je s t pięknie żółto i czarno ubarw io­

ny. Strofka, któ rą nam śpiewa, składa się z kilk u nót zaledwie, ptaszek jed n a k może je kombinować w najrozm aitszy sposób, tak, że każdy osobnik kilka strofek wyśpiewać umie.

Gwizdanie to odznacza się niezw ykłą czysto­

ścią nót i pięknem fletowem brzm ieniem. G dy jeden śpiewak skończył, drugi dalój nieco, ja k echo, pow tarza za nim kilkakrotnie tęż samą strofkę; ledwie ten swój śpiew p rze r­

wał — trzeci jeszcze dalój, jak b y bardzo od­

dalono echo powtarza to samo. Je d y n y ten

') Palom a — gołąb, vaquero — pastuch od krów.

sposób śpiewania robi przepyszny efekt, szko­

da tylko, że dość rzadko podobny koncert sły­

szeć można.

W tych też gąszczach nadrzecznych widzi­

my spokojnie siedzącego zegarm istrza, ja k go miejscowi nazyw ają (Momotus m icrostepha- nus). O ryginalny to ptak, wielkości naszój sójki; posiada w ogonie dwa pióra dłuższe od inn3rcli, ogołocone jednak z chorągiewki, k tó­

ra tylko na końcu tworzy rodzaj paletki. P ta k siedzi spokojnie, poruszając zwolna ogonem to na prawo, to na lewo niby zegar swem w a­

hadłem, stąd też i nazwa ptaka pochodzi. Gdy 0 świcie wyjdziemy ponad rzekę, usłyszym y z gąszcza leśnego dochodzący nas jego głos chrapliwy. W pobliżu, na uschłym sęku za­

czepił się na podobieństwo naszego pełzacza ciekawy p tak (X iphorhynchus thoracicus), posiadający bardzo długi, a cienki i zakrzy­

wiony dziób, k tóry wprowadza do dziura­

wych sęków, lub szpar w drzewach, skąd owady sobie wyciąga. Stado sroczek pom or­

skich (Oyanocorax m ystacalis) zobaczywszy nas, zaczęło krzyczeć, zaalarmowane naszym widokiem. Spoglądają na nas ciekawie, ja k b y pytały, czego od nich chcemy?

I tu ja k i w innych dolinach pomorskich słyszym y co chwila donośny, chrom atyczny głos garncarza (F urnariu s cinnamomeus) lub oryginalny, chrapliw y śpiew kam piloryncha (Oampylorynchus balteatus). Ciekawy to p ta ­ szek, cały pstro ubarw iony w brudno-białe 1 czarne prążki, ja k b y błazen. Zw ykle widzi­

my ich param i hib po trzy, skaczące po ga­

łązkach niewysokich drzew. Od czasu do cza­

su przychodzi im niefortunna myśl uraczenia słuchaczy lconcentem sui generis, składającym się z szeregu nót niepi-zyjemnych, syczących, w którym wreszcie jeżeli je s t cokolwiek m u­

zykalnego, to nie nóty z pewnością, lecz chy­

ba tylko m iarow e tempo, jak ie ptak i zacho­

wują. Słyszałem jednak dwu koncertantów, widocznie początkujących, którzy w żaden sposób zgodzić się ze sobą nie mogli i dziesięć razy śpiew rozpocząwszy, wkońcu zaniechać go musieli.

Stado m ałych papużek (B rotogerys pyrrho - ptera) naleciało z wrzawą na jedno z większych drzew, zwabione dojrzewającym owocem. D o­

chodzi nas z korony drzew a ciągła wrzawa, jak b y szczebiotanie dziesiątka ty ch ptaków . N iektóre z nich odzywają się głośniój i p rze -

(14)

3 5 0 W S Z E C H Ś W IA T . J6 22.

raźliwiój. Trzeba nam się jednak dobrze w pa­

tryw ać, aby wśród gęstej korony w ypatrzyć pojedyncze papużki, ta k barw a icb zlewa się doskonale z zielenią liści. W p a tru ją c się j e ­ dnak dobrze, spostrzedz możemy, iż gdy jedne oddają się jedzeniu, inne zasiadlszy parkam i, pieszczą się w zajem nie. P ap u żk a ta posiada osobliwy zwyczaj lężenia się w wielkich gnia­

zdach term itow ych. M nóstwo ich wiozą z E cu- adoru do Lim y, gdzie bardzo są lubione i po­

wszechnie w k latk ach trzym ane.

Z jaszczurek, oprócz znanego nam ju ż Teyo- yarana, posiada okolica Z arum illi wielkiego ziemnowodnego legwana, którego miejscowi zwą pacaso (Iguana). Dorosłe osobniki wraz z ogonem m ierzyć mogą sążeń długości, z t e ­ go jed n a k większa część przypada na ogon.

Trzym a się on nad brzegam i rzek, gdzie wśród gąszczu lub n a drzewach czatuje na zdobycz. B arw a jego ta k doskonale zgadza się z kolorem kory drzew, iż potrzeba nieraz nadzwyczaj w praw nego oka, aby go w ypa­

trzy ć, gdy na gałęzi nieruchomie siedzi.

A siedzieć um ie długie chwile ani drgnąw szy, zapewne czatując na przelatujące owady, a może i na drobniejsze ptaki. Spłoszony, rzuca się z wysokości drzew a do wody i pod jój powierzchnią ginie. (O. d. n.)

Roch na polu fauListyki w Galicji

p rzez

M ic h a ła W ie rz b o w s k ie g o .

(Dokończenie.)

Spis owadów siatkoskrzydłych (Neuropte- ra) (S. K. F . 1877). D odatek do spisu owa­

dów m otylow atych (S. K. F . 1868).

A ntoni W icrzejski, D -r fiłoz., urodził się około ro k u 1845. Z ajm uje posadę profesora szkoły realnój w K rakow ie, gdzie zarazem jest docentem w uniw ersytecie Jagiellońskim . Zdolny zoolog. D la b rak u m atery j ału może­

my tu wyliczyć ty lko niektóre jego prace:

Zapiski z wycieczki podolskiój. (S. K. F . 1867).

Przyczynek do fauny owadów błonkoskrzy­

dłych (Hym enoptera) (S. Iv. F. 1868).

Dodatek do fauny błonków ek (H ym eno­

ptera) (S. K. F. 1874).

O chorobach ryb (O kólnik nr. I. krajowego Tow. rybackiego w K rakow ie 1881, na str.

29—36).

O przeobrażeniu m uchy Liponeura breviro- stris LOw. (Rozpr. i spraw, z posiedzeń W ydz.

m at.-przyrodn. Ale. Umiej. t. Y III. 1881, str.

268—286).

O faunie jezior tatrzańskich (Pam . Tow.

Tatrzańskiego, t. V I, 1881, str. 99—110).

O budowie i gieograficznem rozsiedleniu skorupiaka B ronchinecta paludosa O. F . M ul­

ler. (Rozpr. i spr. W ydz m at.-przyr. Akad.

Um. t. X . K raków 1882). Osobna odbitka str.

23 i 1 tabl.

W ładysław Kulczyński urodził się około roku 1852 w Krakowie. P iastu je posadę pro­

fesora szkoły średniój. Znakom ity znawca pajęczaków. D ogląda i zarządza zbiorami zoo- logicznemi Kom isyi Fizyjograficznój. Ogłosił sporo swych publikacyj ta k w języ ku polskim ja k i niemieckim. D la b raku wiadomości w y­

liczamy tu taj, ja k poprzednich badaczy, tylko niektóre jego prace:

D odatek do fauny pajęczaków Galicyi.

(S. K. F . t. X , 1876).

W ykaz pająków z T atr, Babiój góry i K ar­

pat szląskich, z uwzględnieniem pionowego rozsiedlenia pająków żyjących w Galicyi za- chodniój (S. K. F. t. X V , 1881).

Opisy nowych gatunków pająków z T atr, Babiój góry i K arp at szląskich. (Odbitka z V III-g o tom u Pam . W ydz. m at.-przyrodn.

Akad. Umiej.). K raków 1882.

Spinnen aus der T a tra und den westlichen Beskiden. K rak au 1882.

Józef B ąkow ski był nauczycielem semina- ryju m nauczycielskiego w Tarnowie, obecnie je s t we Lwowie. D oskonały znawca mięcza­

ków. N a p is a ł:

Ślim aki i małże z okolic Strzyżowa, zebra­

ne w r. 1876 (S. K. F.).

Ślimaki i małże zebrane w okolicy nadbu- żańskiój koło K am ionki Strum iłow ój w roku 1877 (S. K. F.).

Mięczaki zebrane na Podolu na stepie P a n - talichy i w Tatrach r. 1880 (S. K . F. t. XV, 1881).

Mięczaki z okolicy Lwowa, G ródka i Szczer- ca (S. K. F.).

M ięczaki zebrane w L ipcu i Sierpniu 1881 roku w okolicy Kołomyi, M ikuliczyna, Żabie­

go i na Czarnohorze, oraz ich pionowe w tem

Cytaty

Powiązane dokumenty

Pożyw ne więc dla rośliny części gruntu, wzięte przez korzenie, rozchodzą się potem po innych jój organach zapomocą wody i tw orzą ów sok odżywczy rośliny,

rodanku (siarkocyjanianu) ołowiu i siarku antym onu przygotow anego drogą mokrą, z dodatkiem chloranu potasu, oraz ciał barw iących i kleistych. Siedłew skiego

czne oszczędności (8 do 13 tysięcy franków rocznie) przez zaprow adzenie św iatła elektrycznego, przez poniesie­. nie stosunkowo nieznacznego nakładu jednorazowego, na

D epesza przesłaną z Coimbry pod dniem 20 W rześnia do Europy, podaje położenie komety według spostrzeżeń, czynionych podczas przejścia jej przez południk;

sposobu, k tóry pozw ala na sztuczne otrzym yw anie, sposobami czysto chemicznemi, mocznika (karbam idu), m ateryi najbogatszej w azot ze w szystkich ciał

N aw et w spoczynku tylko ram iona dotykają ziemi, ciało zaś krążkow ate je s t wzniesione, w tedy ofiura przedsta­. w ia się jak o krążek w sp arty n a

lazkami, oraz tablice, zaw ierające gotowe schem aty do obliczeń zarówno przy samej fabrykacyi, jako też przy próbacb i dośw iadczeniach z nią

gów), a wyróżniają się między innemi uzbrojeniem, jak ie posiadają na każdym pieścieniu ciała w postaci długich kolców rozdwojonych na końcu. Do najwięcej