,M 2 2 . Warszawa, d. 28 Sierpnia 1882. T o m I.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A "
W W a r s z a w ie : Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą :
rocznie rs kw artaln ie „ rocznie „ kw artalnie „
6
1 kop. 50 7 „ 20 1 „ 80.
A < l r e s R c r t a k c y i :
K om itet R edakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński.
J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, Dr.
L. Dudrewicz, mag. S. K ram sztyk, mag. A. Ślósarski.
prof. J. Tivjdosiewicz i prof. A. W rześniow ski.
Prenum erow ać można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.
P o r t w a l e N r .
W SPOM NIENIE
z w y c i e c z k i p r z y r o d n i c z e j
o d b y te j w p o łu d n io w y c h o ko lica ch k r a j u w m ie s ią c u T A pou r . b.
podał Józef Nusbaum .
W ycieczki przyrodnicze, odbywano przez uczącą się młodzież, w ielką m ają dla niój do
niosłość naukową. Z jo dnćj strony uczą ono ja k należy oryjentować się w naturze, z dru- gićj — zapoznają młodzież ze skarbam i ro- dzinnćj ziemi, a poznawanie przyrody w łasne
go kraju św ięty stanow i obowiązek każdego, kto tylko oddaje się studyjom przyrodniczym.
W początku Lipca b. r. grono studentów - przyrodników wszechnicy warszawskiój od
było pod przewodnictwem prof. J . Trejdosie- wicza wycieczkę przyrodniczą do niektórych okolic południowej części Królestwa. Celem tój wycieczki było głownio zapoznanie się z gieologiją w naturze.
W ycieczka nasza m iała na celu przeważnie gieologiczne stosunki kraju, o nich też głó
wnie mówić będę w tom miejscu.
Opuściwszy W arszaw ę, zatrzym aliśm y się przedew szystkiem w D ąbrow ic Górniczćj i Będzinie, jak o w okolicach ważnych pod
względem gieologicznym. Będzin i Dąbrowa przedstaw iają też dla gieologa nader interesu
jące miejscowości, na niewielkiej stosunkowo przestrzeni w ystępują tu bowiem na przemian dwie wielkie form acyje gieologiczne: W ęglo
wa i Tryjasowa.
W arstw y, stanowiące skorupę ziem ską wo
góle podzielić można na pewne grupy, odzna
czające się pewnemi wspólnemi cechami, szczególnićj zaś tem , że zaw ierają jedne i te same skamieniałości zw ierząt i roślin; takie to grupy zwą form acyjami gieologicznemi.
Jedne z tych formacyj pow stały naprzód, inne kolejno po nich następowały, osadzały się na nich. G dyby tworzenie skorupy ziem
skićj odbywało się zupełnie spokojnie, bez ża
dnych zaburzeń i nieprawidłowości, formacyje, które osadziły się z wód naprzód, t.j. ta k zwa
ne starsze formacyje gieologiczne powinny by zawsze spoczywać niżćj, a na nich dopiero po- w innyby się znajdować formacyje nowsze czyli młodsze, t. j. te, które późnićj od pier
wszych z wód się osadziły. Ale ziemia nasza w rozwoju swym licznych doznawała w strzą- śnień i zaburzeń, pod działaniem sił ognia i wody m iały miejsce ciągłe opuszczania się i wznoszenia w arstw , rozryw ania ich i nasu
w ania jednych na drugie; stąd też często b ar
dzo starsze i młodsze osady gieologiczne spo
czywają tuż przy sobie w jednym poziomie,
338 W S Z E C H Ś W IA T . JTs 22.
lub też starsze osady pokryw ają naw et niekie
dy młodsze. Tuki cm i to nieprawidłowościami i zaburzeniami w tw orzeniu się skorupy ziem skiój objaśnić sobie można w łaśnie dziw ny fakt spoczywania tuż obok naprzem ian w arstw należących do formacyj gieologicz
nych, w różnych okresach czasu utw orzonych, ja k to właśnie m a m iędzy innem i m iejsce i u nas w okolicach Będzina i D ąbrowy.
Obecnie przyjm ujem y w gieologii 15 for
m acyj, t. j. przyjm ujem y 15 okresów tw o rze
nia się zw ód osadów, które charakteryzu ją się tem , że pow staw ały przy pew nych odm ien
nych w arunkach i zaw ierają prócz wielu in
nych pewne im tylko właściwe skam ieniało
ści roślin i zwierząt. W szystkie te 15 form a
cyj, których tu wyliczać nie będę, można jeszcze ująć w cztery grupy, a form acyje do jednój i tej samój grupy zaliczane, jak o n a stę pujące bezpośrednio po sobie odznaczają się pewnemi wspólnemi cechami. Rozróżniam y też: 1) grupę formacyj azoicznych czyli pier
wotnych, 2) paleozoicznych czyli pierw szorzę- dowych, 3) mezozoicznych czyli drugorzędo- w ych i wreszcie 4) cenozoicznych czyli trz e cio- i czwartorzędowych.
W spom niana wyżój formacyj a węglowa n a
leży do grupy formacyj pierwszorzędowych.
W ogóle formacyj e tej grupy (syluryczna, de- wońska, węglowa i perm ska) zaw ierają zwie
rzęta i rośliny bardzo się różniące od dzisiej
szych; podczas osadzania się ich n a ziemi nie istniały jeszcze wyżej uórganizow ane rośliny, a mianowicie dwuliścieniowe, a ze zw ierząt ani ptaki, ani ssące nie ożywiały jeszcze g ą
szczy olbrzymich lasów paproci i widłaków.
F orm acyja zaś T ryjasow a utw orzy ła się
W okresie znacznie późniejszym, należy ju ż też ona do grupy form acyj drugorzędow ych, podczas osadzania się których żyły ju ż n a zie
mi rośliny okrytonasienne dwuliścieniowre, a ze zw ierząt ptak i i ssące.
Na drodze z D ąbrow y do B ędzina w id ać osady obu tych form acyj. Zaraz za sta c y ją kolei w ystępują po lewój stronie gliny łu p ko we Tryjasu, zaw ierające błyszczące ziarenka miki, po prawćj — pokłady gliny plastycznej, należące już, jak się zdaje, do daw niejszych formacyj czwartorzędowych (lioenier), a n a - dewszystko spotyka się tu obficie pokłady t. z w , wapienia muszlowego T ryjasu, w k tó ry m znaleźliśmy liczne skam ieniałości skorup
m ięczaka (G ervilia socialis), stanowiącego nader charakterystyczną skamieniałość dla wapienia muszlowego Tryjasowej formacyi.
Dalój, spotkaliśm y pokłady białych i żółtych piaskowców, stanow iących ju ż górne w arstw y form acyi węgłowój. Roślinność w tych m iej
scach, o ile ogólnym rzutem oka mogliśmy ogarnąć, nic nie przedstaw ia szczególnego;
najobficićj w ystępuje tu rozchodnik (Sedum acrej, ścielący się żółtem swem kwieciem po ziemi, ostromlecz (E uphorbia cyparissias i helioscopia), żółty wiesiołek (Oenothera biennis), czarnuszka polna (Nigella arvensis), rezeda (Reseda lutea), oraz mączek polny (Pa- paver Rhoeas), którego czerwone kwiecie dzi
wnie pięknie m aluje się na tle szarych i bru- dno-żółtych pokładów.
P o drodze do Będzina zwiedziliśmy odkryw kę kopalni węgla kamiennego „ P a ry ż “. F o r
macyj a węglowa składa się wogóle z dwu t. zw. p iętr: dolnego czyli podwęglowego, oraz górnego czyli właściwego p iętra węglo
wego. P ię tro dolne je s t starsze, a w arstw y je składające osadziły się z wód m orskich, pię
tro górne — młodsze i z utw orów wód słod
kich powstałe. U nas w k raju znajduje się tylko piętro górne; w piętrze tem spotykam y też głównie cieńsze lub grubsze pokłady w ę
gla kamiennego, które się naprzem ian w ar
stw ują z piaskowcam i i gliną łupkową. Te miejsca, gdzie pokłady węgla kamiennego w ystępują na powierzchnię ziemi lub też, znajdując się blisko powierzchni, sztucznie odsłoniętem i zostały w celu eksploatacyi, zwą się odkryw kam i węgla kamiennego. W n a
szym w ypadku (t. j. przy odkrywce kopalni
„P a ry ż ") mieliśmy sposobność przypatrzenia się, ja k się odbywa eksploatacyja przy sztucz- nem odkryw aniu pokładów węgla. Używa się w ty m celu mianowicie m etody t. zw. o d k ry w ania schodami, t. j. zam iast budować jak ie- kolwiekbądź rusztow anie dla spuszczania się w dół, skopuje się wierzchnie w arstw y scho
dami coraz niżój, póki do pokładu w ęgla się nie dochodzi.
W a rstw y , węgiel pokryw ające, składają się przeważnie z białych i żółtawych piaskowców, drobno i grubo ziarnistych. W idok obnażone
go, czarnego pokładu węgla na dnie głębokićj, sztucznie skopanój kotliny, dziwne na nas w yw arł wrażenie; m iejscam i zabarwione na żółto przez siarek żelaza, m iejscam i na bru n a
te 22. W SZEC H ŚW IA T. 3 8 9
tno przez limonit, a gdzieniegdzie pokryte osadem siarki jasno kanarkowego koloru, czarne pokłady węgla kamiennego dziwnie piękny i zajm ujący przedstaw iają widok. Od
łam y węgla, dynam item odbijane, spuszczane zostają wózkami wdół do podziemnych kury- tarzy kopalni, skąd ogólną w indą wydobywa
ne byw ają na górę; wózki te na szynach że
laznych w łasnym swym ciężarem na dół zjeż
dżają. Grubość czyli miąższość poj edyńczych pokładów węgla byw a bardzo rozm aita. U nas w kraju naj większój grubości, bo 54 stóp an
gielskich dochodzi pokład Cieszkowski w oko
licach Będzina.
W idok w naturze grubego pokładu kam ien
nego węgla nie może nie wywrzeć wrażenia na każdym, kto um ie czytać w wielkiój księ
dze n atu ry , z miąższości bowiem pokładów węgla sądzić można o tych olbrzymich prze
ciągach czasu, podczas których form owały się te pokłady i o tój bujnćj roślinności, k tó ra im dała początek. Spoglądając na pokłady węgla kamiennego, mimowoli przenosimy się myślą w te odległe czasy, kiedy ziemię naszą pokry
w ały pierwolesia okresu węglowego. Cóż zna
czą nasze bory w porównaniu z tem i, które wtedyr pokryw ały w yspy pierwotnego ocea
nu? Olbrzym ie pnie paproci od wierzchołka do korzeni ubarw ione brunatnem i resztkam i iim arłych liści, a n a wierzchołku ozdobione zieloną k itą delikatnie wycinanego listowia, ja k sm ukłe palm y kołysały się od powiewów ciepłego i wilgotnego powietrza. Nasze karło
w ate ścielące się po ziemi widłaki (Lyeopo- diaceae) m iały przedstawicieli w olbrzymich, w spaniałych łuszczydłach (Lepidodendron), pnie których dochodziły niekiedy do 100 stóp przeszło długości; pnie to walcowate i widło- wato dzielące się na gałęzie, gęsto pokryte były licznemi liśćmi, które opadając, pozo
staw iały po sobie ozdobne rombowe blizny.
P nie Łepidodendronów, a także Sy7gilaryj, K alam itów i A raukaryj gnijąc i zwęglając się powoli, dały głównie początek najw iększym pokładom węgla kamiennego. Sygilaryje ró
wnie ja k Lepidodendrony rozgałęziały się w i- dłowato, a pnie ich również pokryw ały blizny po opadłych liściach; olbrzymie, do 70 stóp dochodzące korzenie tych widłaków, silnie były rozgałęzione i okrągłem i ozdobione bli
znami. Zam iast karłow atych skrzypów, obe
cnie pokryw ających nasze bagna, olbrzymie
lasy Kalam itów pokryw ały ówczesne trzęsa
wiska; pnie tych wielkich skrzypów, do 40 stóp długie, z oddzielnych były stawów złożone i prawidłowo bruzdowane. Prócz kilku tu wy
mienionych i wielu innych rodzajów roślin skrytokw iatow ych w pierwoborach okresu wę
glowego znajdowały się jeszcze niektóre ro
dzaje szyszkowych (A raukaryje) i sagowco- wych roślin. D rzew a jedno i dwuliścieniowe nie żyły jeszcze w tedy na ziemi, a bory do naszych podobne nigdzie jeszcze nie pokry
w ały młodzieńczego oblicza naszój planety.
Te pierw obory w bagnistych m iejscach w pobliżu płytkich zatok m orskich rosnące, jakże różny przedstaw iały charakter od na
szych lasó w ! A ni świergot drobnych pta
sząt, ta k mile rozweselających ponure wnę
trza naszego boru, ani ry k dzikiego zwierza, napełniającego je zgrozą, nie ożywiał pierwo- boru okresu węglowego. Grobowa cisza cha- teryzow ała te puszcze. Tylko osamotnione olbrzym ie płazy pełzały milcząco po ciemnych borach lub kąpały się w błotnistych leśnymch jeziorach. P łazy te należały głównie do ro
dziny Labiryntodontów , stanowiących przej
ście od płazów do gadów. Św iat owadów, niezbyt jeszcze form am i bogaty, ja k tego po
zostałe odciski dowodzą, także ożywiał już wtedy zielone gąszcze, a z lądowych mięcza
ków znany je s t również jed en gatunek (Pupa).
Morza pod względem fauny stokroć więcój były ożywione niż lądy: liczne otwornice (Fo- ram inifera), kolonije polipów, lilije morskie, raki długoogonowe, poraź pierwszy pojawia
jące się na ziemi, oraz ryby chrząstkow ate zamieszkiwały głębie oceanów epoki węglo- wój. D la uzupełnienia ogólnego obrazu n atu ry podczas okresu węgla kamiennego na zie
mi, dodać musimy, że zgodność i jednostaj- ność flory węglowój na całój powierzchni ziemi wymownie dowodzi, iż różnice klim a
tyczne nie były jeszcze wówczas tak w yraźne ja k obecnie. W skutek wyższego ciepła w nę
trza ziemi i obecności olbrzymiego oceanu, klim at na ziemi, przeważnie m orski, jedno- stajniejszą posiadał wszędzie tem peraturę, a fauna i flora krain polarnych oraz zw rotni
kowych, jednakow y prawie nosiła charakter.
Takiem i zaprzątnięci dum aniam i, przenie
sieni m yślą w odlegle epoki rozw oju naszój planety, szliśmy drogą ku Będzinowi. P rzy wjeździe do miasta, żółty ił gliniasty i wapień
3 4 0 W S Z E C H Ś W IA T . N a 2 2 .
muszlo wy dowodzą obecności pokładów fo r
macyi Tryjasowćj. Przedsiębiorcy eksploa
tu ją obecność ta k wielkiój ilości wapienia i przepalają ten ostatni w piecach na wapno niegaszone.
Tegoż dnia przed wieczorem stanęliśm y w Sosnowicach, gdzie wiele spodziewaliśmy się nauczyć. W ieczorem zwiedziliśmy h u tę szklaną, należącą do niemca p. E bsteina. H u ta ta istnieje dopiero od lat trzech; dotąd w y ra
biają w niój tylko płaskie szkła, t. j. szyby, ale w krótce zacznie h uta produkować i szkła okrągło: b utelki, karafki i t. d. Do wielkich pieców z gliny ogniotrwałej rzuca się piasek, wapno, sól glauberską, węgiel drzew ny i sodę, z czego pod działaniem olbrzymiego gorąca tw orzy się płynna, ognisto-czerwona masa.
Robotnik w yjm uje z pieca część płynnój m asy i zapomocą ru ry metalowój w ydym a j ą w ła- snemi płucami. D rogą takiego w ydym ania tw orzy się z m asy tój kula, późnićj walec co
raz dłuższy, szerszy i cieńszy. G dy walec oznaczoną m a j uź wielkość, kładzie się go na platform ę z gliny ogniotrw ałej, gdzie zastyga i tw ardnieje w przeciągu pół godziny. Takie szklane walce idą do składu, skąd znów bierze się je do dalszćj m anipulacyi fabrycznój dla otrzym ania z niob szklą płaskiego (szyb).
W ty m celu kładzie się walec n a rozpaloną platform ę z gliny ogniotrw ałej, by do pew ne
go stopnia zmiękł, poczem gorącem żelazem przepiłowuje się wzdłuż. R obotnik rozkłada następnie specyjalnem narzędziem Żelaznem rozcięty walec i otrzym uje z niego płaską p ły tę szklaną. Stosownie do tego, czy p ły ta szklana m a być cieńszą lub grubszą, robotnik silniój lub słabićj w ydym a walec i je s t przeto w stanie otrzym ać walec o cieńszych lub g ru b szych ściankach. S iła robotników w y d ym a
jących walce je s t godną podziwu; w y glądają dobrze i rzecz dziwna, że na płuca się nie skarżą.
N azajutrz zwiedziliśmy h u tę cynkow ą, n a leżącą do p. K ram sty. W hucie tej w ytapia
się cynk z ru d y galmanowćj czyli galm anu, przedstawiającego węglan cynku i krzem ian cynku. W ytap ianie to odbywa się w ta k zw.
muflach, t. j. w spłaszczonych walcach z gliny ogniotrwałćj od 3— 4 łokci wysokich. T akich mufli je s t 480; każde 24 muflo w kładają się w jeden piec, gdzie pod działaniem bardzo wysokićj tem peratury na m ięszaninę g alm anu
z węglem, ma miejsce uwalnianie cynku m e
talicznego z rudy. P ew na jedn ak część cynku ulega pod wpływem wysokićj tem peratury natychm iastow em u utlenieniu, t. j. łącząc się z tlenem powietrza, przechodzi w tlenek cyn
ku. Cynk m etaliczny spływ a w gliniane rury, a tlenek cynku zbiera się w zam kniętych na
czyniach blaszanych, skąd znów ze świeżym zapasom rudy galmanowćj do mufli się do
staje i uwalnia tlen, przechodząc w cynk me
taliczny. Mufle takie raz z gliny ulepione można dwa do trzech miesięcy używać, po
czem należy je wyjąć z pieców, zemlić ze świeżym zapasem gliny ogniotrwałćj i nano- wo lepić. O dłam ki zużytych mufli posiadają często piękny niebiesko-fijoletowy kolor, co przypisać zapewne należy obecności w nich m inerahi, zwanego cynkowym szpinelem, k tó
ry sztucznie w ytw orzył się w obecności gal
m anu pod wpływem wysokićj tem peratury.
Zwiedziwszy h u tę cynkową obejrzeliśmy walcownię do tegoż p. K ram sty należącą, gdzie w yrabiają z wytopionego w hucie cyn
ku blachę cynkową, a następnie fabrykę bia- łój farby cynkowej, zwanćj bielą cynkową, a przedstaw iającćj pod względem chemicznym tlenek cynku.
Naj ciek awszem jedn ak było dla nas zwie
dzenie w Sosnowicach kopalni węgla do hr.
R enarda należącćj, a mianowicie szybu „W il
helm iny".
Dzięki wysoce inteligientnem u i bardzo uprzejmem u dyrektorow i kopalni, panu Mau- w em u, m ieliśm y sposobność pod wieloma względami dokładnie, o ile na to czas wogóle pozwolił, przypatrzyć się urządzeniu kopalni.
P o k ład węgla do 8 sążni grubości docho
dzący znajduje się tu na głębokości 42 sążni pod powierzchnią ziemi. Spuszczanie się w in
dą do ta k głębokiego szybu nie je s t zbyt przy
jem ne dla osób, nieprzyzw yczajonych do tego rodzaju spacerów; w przeciągu k ilku m inut spada się w ciemną, zimną, w ilgotną otchłań, ja k b y do jakiego piekła. W ęgiel odbijany za
pomocą prochu lub dynam itu w ten sposób wydobyw anym zostaje, żo na miejscu w ybra
nego węgla tw orzą się długie k o rytarze czyli chodniki. K orytarze te byw ają główne, przez całą długość pokładu prowadzone, oraz bo
czne, do nich pod kątem prostym zwykle id ą
ce, tak , żo wreszcie pow staje w pokładzie węgla ja k b y sieć korytarzy, pooddzielanych
tó 22. W SZ EC H ŚW IA T. 341 od siebie kw adratow em i partyjam i węgla,
czyli filaram i węglowemi podpierającemi skle
pienie kopalni.
Jeśli pokład węgla je st niegruby, przepro
wadza się w nim jedno tylko piętro chodni
ków i filarów podpierających; gdy znacznój dochodzi grubości, buduje się kilka takich piątr, jedno nad drugiem. K iedy już dostate
czna ilość chodników przeprowadzona została w piętrze i węgiel został z nich w ybrany, przystępuje się do w ybierania w ęgla z filarów.
W m iarę wydobyw ania z nich węgla, sklepie
nie kopalni podpiera się mocnemi drewniane- m i belkami, czyli, w yrażając się technicznic, stępluje się je (chodniki także ulegają podstę- plowaniu). Po w ybraniu węgla z pewnój ozna- ezonćj części filaru, czyli po ukończeniu jój odbudowy, przystępuje się do t. zw. rabow a
nia. Rabow anie polega na tem , że podpiera
jące belki czyli stępie zostają w yryw ane, w yj
m owane jed en za drugim , skutkiem czego sklepienie ulega cząstkowem u zawaleniu. R a
bowanie odbywa się zwykle podczas nocy i przy możebnie naj zupełniej szój ciszy, a to w celu. by łatw o można było usłyszeć trze
szczenie i najm niejsze chociażby poruszanie się piętra podczas w yryw ania stępli. P o w yr
waniu każdego stępia, piętro cokolwiek osa
dza się, robotnicy oczekują, dopóki się piętro nie uspokoi, poczem rabują następny stępel i t. d. Takie zawalanie się piętra wogóle nad
zwyczaj je s t dla robotników niebezpiecznem.
Górnicy podcinający i w yryw ający stępie, czując najm niejszy ru ch sklepienia, szybko muszą uciekać i chronić się w bezpieczne miej
sce, by nie zostali przygnieceni, zawalającą się masą. P rz y takiem zawalaniu się nadkła
dów węgla (t. j. w arstw pokryw ających po
kład węglowy) na powierzchni ziemi także nieraz zapada się grunt, w skutek czego od
gradza się zwykle odpowiedni obręb na po
wierzchni. (C. d. n.)
Praca fizyczna i praca umysłowa
przez M . Siedlew skiego.
Gdy w ykonyw am y ja k ą pracę fizyczną, w ym agającą dość znacznego natężenia mięśni, np. przenosimy ciężar z jednego miejsca na
drugie, czujemy, że robi się nam gorąco; jedno
cześnie osoba, pomagająca nam przy tem za
jęciu, robi uwagę, żeśmy się zaczerwienili.
M amy tu trzy zjawiska, następujące po sobie ta k szybko, że zdaje się, jakoby zachodziły jednocześnie: wysiłek mięśniowy, czerwoność pewnych części ciała i uczucie ciepła. P y ta n ie więc, czy zjawiska te przypadkowo tylko zbiegły się w jedn ym momencie, czy też istnieje między niemi określony związek i je żeli istnieje, to ja k i mianowicie?
Że m am y tu do czynienia nio z przypad
kiem, dowodzi już sam ten fakt, że owa zbież
ność objawia się zawsze i wszędzie, w ten mianowicie sposób, że pracy m uskularnej nie
odmiennie towarzyszy czerwoność pewnych części ciała i uczucie ciepła. F akty , stw ier
dzające istnienie tego związku, są zbyt znane, abyśmy je potrzebowali tu przytaczać; zwró
cimy tylko uw agę czytelnika na jednę okoli
czność, z którój widać, że poczucie owego związku głębićj je s t w nas zakorzenione, niż
by się to na pierwszy rzut oka zdawać mogło.
Mianowicie uznanie stosunku przyczynowego m iędzy pracą i czerwonością, tkw i implicite w poczuciu jednolitem i bezpośredniem napo- zór — poczuciu nieestetyczności czerwonego koloru rąk; źródło tego poczucia leży bezwąt- pienia w skojarzeniu czerwoności rąk z pracą fizyczną; świadomą niegdyś pogarda klas wyż
szych k u robocie fizycznćj, cechuj ącćj lud pro
sty, w ytw orzyła z biegiem czasu ideję. este
tyczną, która obecnie zatraciła praw ie ślady swego pochodzenia.
Ale idźmy dalój i starajm y się zbadać, ja k i mianowicie związek łączy wspom niane trzy zjawiska. Przedew szystkiem więc z bliższego zastanowienia się nad faktem takim , ja k był podany na początku, spróbujm y wyciągnąć pewne wskazówki co do kierunku, w jakim nasze badanie poprowadzić należy. Mówili
śmy tedy o zaczerwienieniu się ciała lub jego części. Tutaj zaraz nasuwa się pytanie, któreż to mianowicie części ciała czerwienieją pod
czas pracy? Niezbyt długiego czasu potrzeba, aby się przekonać, że te właśnie organy czer
wienieją, które p r a c u ją '). Jeżeli całe ciało
*) Ażeby uniknąć w szelkich nieporozumień, robimy tu m ałe zastrzeżenie. Zdanie: „organ pracujący czerwie
nieje11, orzeka tylko o koniecznem następstw ie czerwo
ności po]! pracy; nie zaw iera ono w sobie bynajmniej
3 4 2 W S Z E C H Ś W IA T . tf s 2 2 .
je s t w ruchu, to całe nabiera koloru czerwo- i nego, jeżeli pracują ręce np. przy hantlow aniu | się, wtedy oue głównie czerwienieją. Z w raca
my uwagę na użyte tu słowo „głównie", zawsze howiem zauważyć można, że czerwoność nie ogranicza się do tych części ciała, k tó re we
dług naszego zdania pracują, lecz dotyka i innych, przew ażnie sąsiednich. W szystkie or
gany naszego ciała są w ta k ścisłym związku między sobą, że absolutnie niemożliwem jest, aby jeden spomiędzy nich, choćby naw et ta k samodzielny, ja k ręka lub noga, wyłącznie pracował; każdy, pracując, wciąga niejako w ruch i inne części ciała. Nie możemy po
ruszyć ręk ą lub nogą, nieporuszając przytem całego ciała, jeżeli zaś chcemy koi’pus utrzy
mać w postaci nieruchomej, m usim y naprężyć niektóre z jego mięśni, a to ju ż będzie praca.
Poniew aż więc każdy organ może być w pra
wiony w ruch tylko głównie nie zaś w yłą
cznic, przeto tenże zaczerwieni się również głównie, a nie wyłącznie. Obaczmyż teraz, co oznacza właściwie owa czerwoność organu pracującego. Ł atw o się domyśleć, że pocho
dzić ona może tylko z większego niż zw ykle napływ u k rw i do danój części ciała.
B adając w ten sam sposób drugi z pomię
dzy trzech wspom nianych czynników, prze
konam y się, że ciepło daje się czuć ta k samo głównie w pracuj ącój części ciała. D la przy
kładu każdy może wykonać następujące pro
ste doświadczenie. Jeżeli weźmiemy do ręk i dziesięciofuntową hantlę, i k ilk a raz y podnie
siemy j ą do góry, trzym ając rękę w yprosto
w aną w bok (jak się to czyni przy gim nastyce ręcznój), spostrzeżemy, że tem p e ra tu ra ręk i nie je s t jedn ostajną na całój długości, ja k była przed doświadczeniem. D otykając ręk i dłonią w rozm aitych miejscach, przekonam y się, że tem peratu ra podniosła się przy ram ieniu i po
niżój łokcia — w te m ostatniem m iejscu nieco mniój niż w pierwszem. Z anatom ii opisowój dowiadujem y się, że najbardziój czynnym był przy tem doświadczeniu m ięsień naram ienny, podczas gdy inne m ięśnie od ram ienia do łok
cia pozostawały w spoczynku. Część ręk i po
niżój łokcia rozgrzała się dlatego, że w tem miejscu znajdują się brzuśce m uskułów , któ re zostały tu wprawione w ruch dla u trz y m an ia
tw ierdzenia, jakoby praca była jedyną m ożliw ą czerw o
ności przyczyną.
w należytem położeniu palców, dłoni i na- j pięstka.
Przejdźm yż teraz do rozpatrzenia zasadni
czego fak tu , m ianowicie pracy. W łaściw ie należałoby wziąć go na uw agę nasamprzód, jako fak t podstawowy, od którego dwa inne zależą. Jeżeli zaś zboczyliśmy w tem z po
rządku logicznego i zachowaliśmy ten czynnik naostatek, to jedynie z tego powodu, że on je s t najw ażniejszy i wym agać będzie szersze
go, niż tam te, rozbioru. Całe poprzedzające rozum owanie doprowadziło nas do następują
cego uogólnienia: do organu pracującego krew napływ a w większój obfitości, a jednocześnie podnosi się jego tem peratura. P racę pojmo
waliśm y dotychczas w potocznem znaczeniu tego słowa, jako pracę mięśniową, w yrażają
cą się w ruchach widocznych; przez organ ro zum ieliśm y organ ruchu, jak im je s t np. ręka lub noga. W nauce jed nak słowo praca ma daleko szersze znaczenie; fizyjologowie mó
wią, że organ pracuje, gdy spełnia swą czyn
ność: żołądek pracuje, gdy traw i, oko pracuje, gdy patrzy, w ątroba pracuje, gdy wydziela żółć i t. d. i t. d. Zachodzi więc pytanie, czy nasze uogólnienie m usi się zawrzeć w tych dość ciasnych granicach, jak ie m u w ytyka potoczne pojm ow anie słowa „praca“, czy też wypadnie je rozciągnąć na wszystkie organy ciała, pojm ując pracę w znaczeniu fizyjologi- cznem? Tutaj badanie staje się trudniejszem ; narządy mięśniowe łatw o je s t obserwować podczas icli pracy, z powodu ich położenia na powierzchni ciała; w szystkie praw ie inne or
gany mieszczą się w ew nątrz ciała i dlatego trudno jo obserwować wprost, trudno, że tak powiem, złapać je na uczynku. W szelako je den spomiędzy takich organów, niesłużących do ruchu, przez swe położenie sam się niejako nastręcza na próbę. J e s t nim oko — organ ważny, a więc m ogący nam dostarczyć da
nych do pewnego stopnia decydujących. Jeśli spojrzym y w oko uczniowi, k tó ry do późnój nocy przy świetle lam py mozolił się nad aory- stam i, lub studentowi, k tó ry przez kilka go
dzin z rzędu w ytężał w zrok nad zawiłym pre
paratem m ikroskopowym , to na białkówce oka spostrzeżem y delikatną siatkę krzyżują
cych się naczyń krw ionośnych, które stały się widocznemi jed yn ie dla tego, że są prze
pełnione krw ią. Oko pracowało i oto napływ krw i do niego znacznie się powiększył. Może-
JTs 22. W SZ EC H ŚW IA T. 3 4 3
m y wziąć jeszcze jeden przykład innego ro
dzaju. Człowiek gdy się zmęczy, oddycha szybcićj, a powietrze, wychodzące wówczas z jego płuc, je s t gorętsze niż zwykle; gdzież się mogło rozgrzać? N aturalnie w płucach, których czynność była w łaśnie spotęgowaną, tem peratura zatem tego organu podniosła się podczas pracy.
Niejednemu z czytelników nastręcza się tu następująca uwaga: jeżeli tem peratura organu pracującego ma się podnosić, to dlaczegóż nie czujemy ciepła w oku po długiem czytaniu w nocy, dlaczego nie czujemy ciepła w żołąd
ku podczas trawienia? Niechcąc pozostawiać za sobą żadnych wątpliwości, odpowTiem y na tę uwagę. Z arzut opiera się na tem m niema
niu, że skoro tak a a tak a część mego ciała stała się cieplejszą, to j a powinienem to czuć.
M niemanie to je s t najzupełniój mylne; ja k nie dość je s t posiadać żołądek, kiszki, mózg, w ą
trobę i t. d ., aby je czuć w ew nątrz siebie, tak rów nież rozgrzanie się danych części ciała nie koniecznie jeszcze pociąga za sobą poczucie tój zmiany. W rażliw ość na ciepło zależy od specyjalnych zakończeń nerwowych, które organy ciała posiadają w nader rozmaitej ob
fitości, lub naw et wcale są ich pozbawione.
Skóra je st bardzo bogatą w tego rodzaju apa
ra ty i dlatego je s t bardzo czułą na ciepło; inne organy, które są słabo w nie zaopatrzone, słabo także odczuwają zmiany tem peratury;
inne wreszcie, k tó re ich wcale nie posiadają, wrcale też nie dają nam znać o swoim stanie ciepłotnym. Im dalój będziemy się posuwali wew nątrz organizmu, tem m niejszą napoty
kać będziemy wrażliwość na podniety cieplno.
Ł y k gorącój herbaty, który oparzył nam wargi, w przełyku ju ż nas wcale nie parzy, czujemy tylko, że jest ciepły; uczucie to sła
bnie, 1'ozpływa się w m iarę posuwania się na
poju, aż wreszcie znika prawie, zanim herbata dostała się do żołądka; nie znaczy to wcale, że żołądek się nie rozgrzał, boć przecie tem peratura napoju je s t znacznie wyższa, niż 38° 0 ., k tó ry to stopień oznacza ciepło we
w nętrzne organizmu. D la tój samój przyczy
ny i oko nie odczuwa zmian tem peratury:
czyż kiedy kom u było zimno w oko, choćby podczas najtęższych mrozów?
T ak więc przypuszczalny ów zarzut nie był
by w stanie osłabić przekony wającćj siły, jak a się zawiera w zestawieniu dwu powyżój
przytoczonych taktów. W praw dzie nie dowo
dzą one jeszcze, że uogólnienie, o które nam chodzi, trzeba rozciągnąć na wszystkie organy ciała; dowodzą one tylko, że organy mięśniowe nie przedstaw iają wyłącznego przyw ileju na zabieranie krw i podczas pracy, i tem samem upoważniają nas do przypusz
czenia, źe i innym , a być może naw et w szyst
kim organom takiż sam przywilej służy. Cze
góż więc potrzeba, aby to przypuszczenie za
mieniło się w pewność? Czy mamy badać w szystkie organy po kolei aż do ostatniego?
To byłoby niesłychanie uciążliwem i gdyby ta jedna tylko była droga do poznania praw ogólnych, to wiedza nasza z konieczności m u
siałaby się zawrzeć nazawsze w granicach daleko szczuplejszych niż te, które już obecnie wypełnia. Na szczęście je s t inna droga, znako
micie skrócona, droga wnioskowania induk
cyjnego, które opiera się n a odszukaniu związku przyczynowego między zjawiskami.
Jeżeli się nam uda zbadać istotę z wiązku za
chodzącego między pracą i napływ em krw i i jeżeli się przytem okaże, że związek ten jest przyczynowym , w tedy będziemy mieli zupeł
ne praw o twierdzić, że jakikolw iek byłby organ, zawsze praca jego m usi pociągnąć za sobą napływ k rw i do niego.
O rganizm zużywa się pracą; niektóre z je go cząsteczek podczas pracy ulegają rozkła
dowi; każdy, chociażby najm niejszy ruch, człowiek opłacić musi cząstką własnego istnie:
nia. Konieczność ta nie je st wszakże ta k smu
tną, jak b y się to zrazu zdawać mogło. Zuży
wanie się organizm u je s t całkiem innego ro
dzaju, niż zużywanie się m aszyny; to ostatnio jest najczystszą stratą, je st bezprodukcyjnem psuciem się, gdyż wcale pracy nie przyspa
rza; tam to jeśli m am y nazwać psuciem, to chyba produkcyjnem, gdyż z owych rozkła
dów bierze się wszelka siła w organizmie, ujaw niająca się w ruchu, w traw ieniu, w obie
gu krw i, w pracach nerw owych i t. d. Bez nich nie byłoby pracy, nie byłoby życia. T ak więc śm ierć cząstek składa się na życie ca
łości; n a tu ra przez kom binacyją m nóstw a niew yjaśnionych jeszcze dotąd w arunków naw et śmierć powołała do rzędu sił tw ór
czych. Jeśli to zdanie w ygląda na paradoks, to jedynie dlatego, żeśmy w niom użyli ter
minów względnych, obrazowych: śmierć i tw o
rzyć. W naturze śmierci niem a; co ginie w je-
3 4 4 W SZ E C H Ś W IA T . ■Ns 2 2 .
tlnćj formie, musi ożyć w innej, co powstaje w jednój postaci, to m usiało przedtem istnieć w drugiej, — tak chce praw o niespożytości siły i m ateryi, które w szechwładnie panuje w naturze i nie m a w yjątków .
W powyższym ustępie czuć się daje pew na luka: należałoby wyjaśnić, w ja k i to sposób organizm czerpie siłę z rozkładu sw ych czą
steczek. K w estyja to nader pociągająca, gdyż z nią się wiążą najśw ietniejsze zdobycze nau
kowe X IX stulecia, lecz m usim y j ą pozosta
wić na uboczu, gdyż gruntow ne jój roztrzą- śnięcie wym agałoby oddzielnego arty k u łu , a rzecz je s t tego rodzaju, iż pobieżnie wyłożyć się nie da. Uchwyćm y tedy nanowo przer
w aną nić rozumowania. Jeżeli czynność orga
nu koniecznie za w arunkow ana je s t rozkładem pew nych jego cząstek, to życie w krótce by ustać musiało, gdyby stra ty , stąd w ynikłe nie zostały powetowane. D la pow etow ania zaś potrzeba: 1) usunąć p ro d u k ty rozkładu, k tó rych nagrom adzenie m ogłoby stanow ić zapo
rę dla niezbędnych procesów fizyjologicznych;
2) dostarczyć organow i m ateryjałów odżyw
czych, potrzebnych do odbudowania jeg o tk a nek. Obu ty m potrzebom czyni zadość krew . Zaw iera ona w sobie w stanie rozpuszczo
nym owe m atery jały odżywczo, w ytw orzone z pokarm ów stałych i płynnych drogą tra w ienia i roznosi je po całem ciele. Z ogólnego tego zbiornika każdy organ bierze to, co m u je s t potrzebne dla odrestaurow ania się i jem u także oddaje cząstki ju ż zużyto, k tó re potem zostają dostawione do specyjalnych organów i przez nie wydalone na zew nątrz (kw as w ę
glany przez płuca, inne substancyje przez organy moczowe); m atery jały zaś odżywcze zostają zasymilowane czyli przyswojone, t. j.
przetworzone w te same substancyje, z k tó ry ch się składają tk an k i organu. Oto je s t krótko przedstaw iony fak t przem iany m ate
ryi, k tó ry stanow i treść w szystkich procesów fizyjologicznych. Z tego ogólnego fa k tu m o
żemy teraz w yciągnąć w niosek szczegółowy:
ponieważ dla u trzym ania życia koniecznem jest, aby stra ty , wyw ołane przez pracę, ciągle lub peryjodycznie pokryw ane b yły przez od
żywianie, przeto im więcój k tó ry organ p ra cuje, tem więcej krw i otrzym yw ać powinien, w przeciwnym bowiem razie strata, postępu
ją c coraz szybciej, zawiesiłaby zupełnie jego czynność, t. j. przypraw iła go o śmierć. T ak
więc uchwyciliśmy przyczynowy związek m iędzy pracą i napływ em k rw i do organu;
możemy teraz więc poprzednie nasze uogól
nienie podnieść do godności praw a fizyjologi- cznego i rozciągnąć je na w szystkie organy ciała.
Ciepło zwierzęce je s t głównie wynikiem przeistoczeń chemicznych, dokonywającycli się w organizmie. Przeistoczenia te polegają na rozkładzie cząstek podczas pracy i na ich syntezie podczas odżywiania, któreto oba p ro cesy odbyw ają się równolegle. Jeżeli praca się wzmaga, a skutkiem tego i napływ krw i przybiera większe rozm iary, to w zrasta ró
wnież i energija procesów chemicznych. co pociąga za sobą powiększenie ilości ciepła, w ytw arzanego przez nie w każdym m om en
cie. T ak więc tem peratura organu pracują
cego m usi się podnieść. Je stto drugie praw o fizyjologiczne, spółrzędne z poprzedniem i zwy
kle łączone z niem w jedno prawo o stosunku m iędzy pracą, krążeniem krw i i ciepłem zwie- rzęcem.
N a tem jeszcze stanąć nie możemy. W idzie
liśm y n a początku, że krew organu p racu ją
cego napływ a w większćj obfitości; teraz wy- rozumowaliśmy, dla czego ta k być powinno.
Ale tego nie dosyć.
D la zrozum ienia działania lokom otyw y by- najmniój nie w ystarcza wiedzieć, że przez spa
lenie w ęgla w ytw arza się ru ch ; trzeba tu uchwycić jeszcze czynnik pośredniczący — cie
pło — i zbadać stosunek jego z jednój strony do procesu chemicznego, zwanego paleniem, z drugiój — do tego, co stanow i zewnętrzny w ynik w szystkich procesów, odbywających się w ew nątrz m aszyny, t. j. do ruchu. Tęż sam ą uw agę zastosować można i do naszój kw estyi. Sform ułow ane przez nas praw o fizy
jologiczne wskazuje tylko pierwsze i ostatnie ogniwo łańcucha—pracę i prąd k rw i,— niemó- w iąc nic o pośrednich. Nie wiem y jeszcze, w jaki mianowicie sposób praca w arunkuje obfitszy napływ krw i do organu, ja k i je s t pośredni- dniczący m echanizm między pracą i tokiem krw i; możemy to teraz zbadać.
Z oryjentujm y się więc naprzód. Zachodzi potrzeba obfitszego napływ u krw i do pracu- jącćj części ciała. Obaczmy, jak ie są wogóle możliwe sposoby k u zadośćuczynieniu tój po
trzebie i które m ianowicie są zastosowane w organizm ie. Jeżeli ciecz jakakolw iek pły-
tfg 22. W SZ EC H ŚW IA T. 345 nio strum ieniem , to tom większa jój ilość
w pewnym oznaczonym przeciągu czasu przejdzie przez dane miejsce, im prąd będzie szybszy, lub im strum ień będzie większy, albo też jedno i drugie razem . Szybkość p rą
du krw i zależy od działalności serca, które kurcząc się, wylewa swą zawartość do tętnic;
rzecz jasna, że im energiczniejszym będzie skurcz, tem większy będzie pęd, nadany prze
zeń strum ieniow i k r w i ; krew prędzćj prze
biegnie swą drogę, prędzćj wróci do serca, a zatem prędzćj m usi by'ć znowu przez nie wypchniętą; zawsze też zauważyć można, że jeżeli serce bije silniój, to uderzenia jego są częstsze. Że pracy mięśniowej towarzyszy przyspieszone bicie serca, tego dowodzić nie potrzebujemy; ja k drobne naw et zmiany w natężeniu organów ruchu powodują zm ia
ny w działalności serca, widać stąd, że puls je st częstszy kiedy stoimy, niż kiedy siedzi
m y, a w tej ostatniej pozycyi częstszy, niż w leżącój. Co się zaś tyczy innych organów, to możemy przytoczyć spostrzeżenie, że pul- sacyja szybszą je s t podczas traw ienia, niż przed jedzeniem ').
Sam a jednakże działalność serca nie je s t tu w ystarczającą. Poniew aż serce pędzi krew do całego ciała, przeto proste spotęgowanie jego czynności m iałoby ten skutek, że krew do
pływ ałaby w jednostajnie zwiększonój ilości do w szystkich organów ciała, zarówno do tych, k tóre pracują więcój, ja k i do tych, któ
re pracują średnio lub mniój niż zwykle.
Tym czasem praw o w ym aga, aby to zwiększe
nie dopływu zachodziło w pewnój ograniczo- nćj miejscowości ciała, w którój się znajdują organy funkcyjonujące energiczniej niż zw y
kle. Okazuje się więc potrzeba jakiegoś m e
chanizmu regulującego, któryby owemu nad-
*) Nie od rzeczy tu będzie po drodze w yjaśnić, dlacze
go puls może służyć za m iarę działalności serea. K rew w tętnicach nie płynie jednostajnym strum ieniem lecz falam i, gdyż popychaną, je s t przez następujące po sobie skurcze serca. K ażda ta k a fa la w yw iera pewne ciśnie
nie na ścianki tętnicy, pod wpływem którego naczynie rozszerza się, lecz tylko na chwilę, gdyż sprężystość ścianek przyw raca je do dawnego położenia, falę krwi zarazem pędząc dalej naprzód. Stąd się bierze puls, któ
ry rzecz prosta, obserwow ać można nietylko tam gdzie go badają lekarze, lecz na każdej wogóle tętnicy. Łatw o pojąć, że siła i szybkość pulsacyj zależy od siły i szyb
kości skurczów serca.
m iarowi krw i dawał należyty kierunek, t. j.
lokalizował go w organach pracujących.
Zwróćmyż się tedy do drugiego czynnika, w arunkującego obfitość przepływ u cieczy, mianowicie wielkości strum ienia. K rew ply-
S y s te m n e rw o w y c z ło w ie k a .
A \ . mózg, BO. móżdżek, CC. rdzeń przedłużony, DD. rdzeń kręgow y, E E . nerw y rdzeniowe.
nie w zam kniętych rurkach, zw anych naczy
niami krwionośnemi; te, k tó re krew od serca rozprowadzają po ciele, zowią się tętnicam i czyli arteryjam i; w ściance tych naczyń znaj
346 W SZ EC H ŚW IA T. Xs 2 2 .
duje się w arstw a włókien m ięśniowych okrę
żnych; gdy w łókna się kurczą, naczynie się zwęża, gdy przyjm ują m axim um długości, naczynie dochodzi do m axim um szerokości, włókna zaś ze swój strony pozostają pod wpływem osobnego rodzaju nerw ów, ta k zw.
naczynioruchowych; gdy n erw y te są podra
żnione, w łókna się kurczą, w yw ołując zwęże
nie naczynia, gdy podrażnienie ustaje, naczy
nie się rozszerza. N erw y naczynioruchowe są w bezpośredniój zależności od swoich ośrod
ków, umieszczonych w tak zwanym rdzeniu przedłużonym i rdzeniu kręgow ym , które bezustannie w ysyłają po nich p rąd y nerw o
we, utrzym ujące ścianki naczyń w stałem na
pięciu. G dyby żadne w pływ y uboczne nie neutralizow ały tego działania ośrodków naczy
nioruchowych, tętnice pozostaw ałyby wciąż przy m inim um szerokości i stru m ień krw i nie m ógłby się powiększać. Lecz ośrodki te ulegają w pływ om zw yczajnych nerwów czu
ciowych, k tó re wchodzą do rdzenia pacierzo
wego i do rdzenia przedłużonego. Zmiany, w yw ołane w tych nerw ach przez rozm aite podniety, działają w te n sposób na wspomnia
ne ośrodki, że ham ują ich czynność, w skutek czego sprężyste ścianki tętn ic m ogą się roz
szerzać. D ła przykładu możemy tu przyto
czyć jedn o z najpowszedniejszych zjawisk.
W iadom o każdem u, że skóra po potarciu czerwienieje; łańcuch przyczynow y, łączący dwa te zjaw iska, je s t następujący; tarcie dzia
ła jako podnieta na zakończenia nerw ów do
tykow ych, t. j. sprow adza pew ną zmianę w zw ykłym ruchu ich cząsteczek, k tó ra szyb
ko rozchodzi się po całym nerw ie. Przebieg tój zmiany m ożem y sobie przedstaw ić jak o falę ruchu m olekularnego, biegnącą wzdłuż nerw u z szybkością około 100 stóp na sekim - dę; fala ta dochodzi do mlecza pacierzowego (lub do rdzenia przedłużonego, co zależy od tego, ja k a okolica skó ry p o tartą została) i po
nieważ tam spotyka kom órki i w łókienka nerwowe, splecione m iędzy sobą w najroz
maitszy sposób, przeto rozbija się na wiele fal drugorzędnych, j a k rzeka, tw orząca deltę.
Przebieg w szystkich ty c h fal dotychczas nie je s t znanym; co do n iek tó ry ch tylko w iado
mo, jakie ostatecznie w yw ołują sku tk i. Nas tu właściwie bliżój obchodzą tylk o dwie spo- między nich: jedna udaje się do m ózgu i tam w niepojęty dla nas sposób dochodzi do świa
domości, w skutek czego czujemy, że skóra zo
stała potartą; co się zaś tyczy drugiój, to tw o
rzące j ą ruchy składają się na częściowe zo
bojętnienie tych ruchów, które ośrodki naczy
nioruchow e wciąż w ysyłają ku ściankom tę t
nic w danój okolicy skóry, co, ja k wiemy, po
woduje rozszerzenie tych naczyń. Jeżeli ta r cie ustaje, ustaje wpływ nerwów czuciowych na ośrodki naczynioruchowe, a natom iast wpływ tych ostatnich na tętnice w raca do zwykłćj siły, w skutek czego czerwoność znika.
____________ (O. d. u.)
W S P O M N I E N I A Z P O D R Ó Ż Y
PO PERU-
K R A J I P R Z Y R O D A , przez
JANA S Z T O L C M A N A .
Dolina Z a ru m illi, M anglary.
D o i i n a Z a r u m i l l i . Północną granicę między Ecuadorem i P e ru stanow i nieznaczna rzeka Zarum illa, w ysychająca w lecie do tego stopnia, że j ą m iejscam i suchą nogą przejść można. Dolina składa się z dwu kondygna- cyj bardzo różnych pod względem charakteru, a leżących na dwu mało różnych poziomach.
Górną z nich możnaby nazwać pasem brody Absalona (Usnea), dolną zaś pasem poprze
cznym.
Jadąc z Tumbezu k u północy w stronę Za
rum illi , przecinam y obszerne przestrzenie
„w zgórz11, poprzednio1) przez nas scharak tery
zowanych. W m iarę jed n ak ja k się do granicy Ecuadoru zbliżamy, krajobraz powoli zmienia się, roślinność staje się coraz bogatszą. P rz e cinamy parow y łub suche doliny pokryte pięknym kobiercem traw y, urozmaicone k ę
pami krzaków i drzew niewysokich. W reszcie przybyw am y nad dolinę Zarumilli, położoną o kilkadziesiąt stóp niżój od średniego pozio
mu. Uprzedzić cię ty lko muszę czytelniku, że to w miesiącu Marcu, czyli w pełni pory dżdżystój wTprowadzam cię do tych okolic.
W zniesieni tym sposobem ldlkadziąt stóp ponad doliną, obejm ujem y wzrokiem rozległy krajobraz, składający się z rów niny pokrytćj
') P . NN. 7, 8. 9 i 10 W szechśw iata.
te
2 2 . W SZ EC H ŚW IA T. 347 niewysokiemi drzewami, których korony ty lko widzimy, a dalój na ostatnim planie pię
trzące się góry Ecuadorskie z okolic m iasta Zarnm y. W jednój chwili znajdujem y się na dnie doliny, w jój górnój kondygnacyi, k tó rą dopieroco pasem brody Ahsalona nazwałem.
W idok, ja k i się nam przedstawia, posiada tak w ybitne piętno, że z pewnością n a całym świecie podobnego trudno znaleść, a k tó ry przy całój swój oryginalności pociąga nas swym urokiem. Są to zarośla, których lasem boję się nazwać, drzewa bowiem stoją dość rzadko ja k na las prawdziwy. Drzewa te z ro
dziny akacyjowych, niewysokie, pokrzywione dźwigają wspaniałe festony „brody Absalona“
(Usnea). Roślina ta zadziwiająco obfita w tych miejscach, pokryw a często drzewa do tego stopnia, że niemal gałęzi niewidać z pod ich gęstych zwojów. Rów ny g ru n t doliny pokry
w a pięknie zielona traw a, nadająca do pewne
go stopnia krajobrazow i pozór angielskiego parku, tylko że tu wszystko naturalne, wszy
stko z pod ręki Stwórcy, a nie człowieka wy- szłe. To piętno dziewiczości odbija się w ca
łym krajobrazie, nadając m u urok, jakiego nigdy nie posiadają dzieła człowieka.
Pom iędzy niższemi drzewami wznoszą się olbrzymie bom baksy (Bom bax seibo), ojcowie ty ch pięknych zarośli. N iektóre z nich p rzy pom inają nam swą zieloną korą sękatą, swe
m i konaram i — olbrzymie krokodyle na ty l
nych nogach stojące. Gałęzie ich dźwigają festony brody Ahsalona, pomiędzy którem i nietrudno je s t odróżnić przyczepione na koń
cach gałęzi długie gniazda miejscowego k a
cyka, zwanego Culemba przez krajowców (Cassicus flavicrissus).
Zarośla te po większój części nie posiadają żadnego podszycia, przezco wzrok nasz może nieraz obejmować dość daleko krajobraz.
W niektórych jed nak miejscach g ru n t p okry
wa pewna szerokolistna roślina, zwana przez miejscowych borrachera ') (Ipomea), m ająca stanowić silną truciznę dla koni i bydła roga
tego. Roślina ta posiada pyszne fijoletowe kw iaty, które w początkach Maja, to jest w ła
śnie pod koniec pory dżdżystój, często pokry
w ają jój krzaki, kw iaty te jednak otw ierają swe pyszne kielichy jedynie porą nocną. J a kież było m oje zdziwienie, gdy razu pewnego
>) B o rrach era ,hiszp. dosłownie pijatyka.
przybywszy do Lechuyalu nad rzeką Zarum il- la, spostrzegłem o świcie całą okolicę domu, pokrytą pysznemi fijoletowemi kwiatam i, gdy pod wieczór dnia poprzedniego ani jednego widać nie było. Nagła ta zmiana wpływa bar
dzo na charakter krajobrazu.
Od czasu do czasu spotykam y kałuże wody deszczowćj, niby niewielkie jeziora wśród lasu. N a nich trzym a się jak iś czarny m a
leńki nureczek. P o brzegach biega brodziec (Totanus chloropygius), szukając larw wo
dnych lub ślimaków. N a nasz widok zatrzy
m ał się na chwilkę i kiw a się pociesznie, ja k by nie mógł równowagi na swych długich nogach znaleść.
Pod wieczór, gdy słońce chyli się ku zacho
dowi, z traw dochodzi nas św ist am erykań- skiój kuropatw y (C rypturus transfasciatus?).
W śród ciszy powietrza świst ten czysty i peł
ny, rozlegający się na każdym kroku, nadaje okolicy pod tę porę właściwy charakter, a ta k się w raża w pamięć podróżnika, że go na całe życie zapam ięta i wspomnieniem swem k raj
obraz z Zarum illi na pamięć przywoła.
D olną kondygnacyją doliną, składającą się z nowszego rzecznego alluwijum , pokryw a wogóle roślinność bogatsza i odmienny cha
rak te r nosząca. W yniosłe drzewa, w dość znacznój odległości stojące, nie noszą na so
bie ty le brody Ahsalona, co drzewa górnój kondygnacyi. Pom iędzy niemi odznacza się jakieś drzewo, zwane przez krajowców „hó- bano“, chociaż ono z prawdziwym hebanem związku nie ma. G runt pokryw a gęste pod
szycie, pokryte w porze dżdżystój liściem, gdy przeciwnie większość wyniosłych drzew pod
ówczas je s t liścia pozbawiona. Podszycie ogra
nicza nam bardzo horyzont, ja k i wzrokiem naszym objąć możemy.
W bezpośredniem sąsiedztwie rzeki gąszcz je st praw ie nieprzebyty. Tw orzą go liczne sploty lijan, pokręconych i poplątanych m ię
dzy sobą. Rozpacz to praw dziw a dla m yśliwe- go, gdy okolicznościami zmuszony, chciałby tam kroku przyspieszyć: nieznośne lijany, jak b y węże roślinne, chw ytają nas to za nogi, to wpół ciała, to za szyję, tam ując nam drogę na każdym kroku. R aniony ptak, którego gonimy, ucieka tym czasem piechotą, a m y spoceni, bezsilni, zziajani, przeklinam y w du
chu te same lijany, którem i przed chwilą za
348 W SZ EC H ŚW IA T. Ns 22.
chwycaliśmy się jak o jed n ą z najpiękniej
szych ozdób zwrotnikowych lasów.
Jeżeli spojrzym y na ten gąszcz od strony rzeki, widzimy w spaniałą ścianę zieleni, wzno
szącą się ponad sam ą wodą. L ijan y w spania- łemi festonam i spuszczają się z gałęzi drzew.
Miejscami na m ałych odcinkach piaszczy
stych m iędzy lukam i rzek, rozweselają oko nasze prześliczne gaiki akacyi. Drobne liście tych drzew, łącząc się w rzadką koronę, robią na nas wrażenie pięknych brabanckich koro
nek. P od spodem czysty piasek g ru n t p o kry wa. P o brzegu chodzi zwolna biała ja k śnieg czapla (Ardea leuce), a na zwieszającój się ponad wodą gałęzi zasiadł zim orodek (Ceryle Cobanisi), w ypatrując w wodzie ryby, na k tó rą się rzuca gw ałtow nie i gdzieś unosi, aby ją zjeść w spokoju.
Takie na nas wrażenie zrobiła Zarum illa, gdyśmy w M arcu, czyli w pełni pory dżdży- stój do niój zawitali. Lecz i tu, ja k na „wzgó- rzack“ pora sucha w ybija swe piętno śmierci.
Jakaż zm iana niekorzystna w m iesiącu Maju, kiedy ju ż deszcze padać przestały i roślinność obum iera na długie miesiące.
Zm iana ta najdotkliw iój czuć się daje w górnój kondygnacyi doliny, w ta k nazw a
nym „pasie brody Absalona". P ię k n y kobie
rzec zielonój traw y znik ł teraz zupełnie, a i tam, gdzie przedtem borrachera porastała, pozosta
ły suche badyle. G ru n t żw irow aty razi nas swoją nagością. W szystkie drzew a liście po
traciły i pozostała tylko na nich nieodstępna szara broda, k tó rą lekki w ia tr kołysze, ja k włosy starca. K rajobraz cały stracił większą część swćj zieloności, zszarzał niekorzystnie.
Jeziorka w yschły zupełnie, pozostawiając po
pękaną powierzchnię m ułu. Ju ż się nie rozle
ga św ist kuropatw y.
Nie ta k dotkliwie czuć porę suchą w dolnój kondygnacyi doliny, część bowiem roślinno
ści zachowuje swe liście, a n aw et są i tak ie drzewa, k tó re w łaśnie w tój porze roku liścia dostają. P rzyp om nijm y sobie, że w tój części doliny w czasie deszczów w iększe drzew a, a między niem i „hćbano“ tra c i liście i ty lk o podszycie zachowuje takow e. Zupełnie prze
ciwnie rzeczy się m ają w porze suchćj i gdy podszycie świeci suchem i badylam i, korony drzew przybierają szatę odśw iętną. Zm iana ta ról, nadająca krajobrazow i zupełnie odrę
bną cechą, objaśnić się daje tem , że podszycie
jako składające się z niewysokich drzew lub krzaków , puszcza korzenie nie tak głęboko ja k wielkie drzewa, które w porze suchćj mo
gą korzystać z wilgoci wody zaskórnćj.
Życie zwierzęce, ja k się tego po roślinności spodziewać należało, w ystępuje bogaciój tutaj, aniżeli n a przyległych wzgórzach; ssących je dnak, charakterystycznych, oprócz jednego chyba, typ ton okolic nie posiada. Z w ięk
szych czworonogów pospolitą je st sarna za- roślowa (Cervus nem oriyagus), świadcząc po
niekąd swoją obecnością, że tych okolic do ty p u „L asy“ podciągnąć nie można, sarna ta bowiem unika praw dziw ych lasów wilgotnych, gdzie j ą zastępuje sarna ru d a (Cervus rufus).
Tę sarnę ja k lisa i m rówkojada, dzieli dolina Zarum illi wraz ze wzgórzami, do których zbliża się swym pozorem letnim . Niekiedy za
błąka się tu także z sąsiednich lasów ecuador- skich jag u ar, zwabiony obecnością m ieszkań ludzkich, gdzie wieprze lub bydło rogate atakuje.
W spom niałem dopieroco, że posiada jednak i ten ty p okolicy swego czworonoga właści
wego, co ju ż dobrze świadczy o jego odrębno
ści od innych okolic pomorzą p e ru w ia ń sk ie go. J e s t nim w iew iórka (Sciurus stram ineus) popielatego koloru, z czarną głową i nogami, oraz z wielką płową plam ą na karku. W esołe to stw orzonko do bardzo pospolitych należy, skoro pewnego razu, chcąc po długiem nicje- dzeniu popróbować świeżego mięsa, zabiłem w ciągu paru godzin coś 10 egzemplarzy.
Św iat skrzydlaty nosi tu wszelkie cechy przejściowego charakteru, ta k ja k i sama oko
lica je s t niejako przejściem od suchych jało
wych wzgórz do wspaniałych lasów wilgo
tnych Guayraquilskiego okręgu. Oprócz zaś tój cechy przejściowości zauważyć możemy pe
w ną zmienność w faunie ptasiój doliny Z aru
m illi i gdy w porze dżdżystćj w arunki zbliża- ją c te okolice do lasów wilgotnych ściągają z nich niektóre ptaki, przeciwnie w porze su
chćj nadlatu ją tu niektóre g a tu n k i z okolicz
nych wzgórz (Lomas), do których podówczas dolina Z arum illańska zbliża się swemi w a
runkam i. Ten rodzaj przelotów na m ałą skalę jeszcze bardziój czyni w yraźną różnicę dwu
pór roku w okolicy Zarumilli.
Niektóre z ptaków, spotykanych nad brzega
m i Zarum illi, ch arakteryzują w wysokim sto
pniu podrównikowe lasy w ilgotne. Niewyso
te 2 2 . W SZEC H ŚW IA T. 349 ko nad ziemią siedzi prześliczny, zielono-po-
łyskujący, z pąsowym spodem trogon (Tro
gon m elanurus) — miejscowi nazwali go palom a-yaąuera '), dając przezto zrozumieć, że krów pilnuje, choć on Bogiem a praw dą na krow y bynajmniej uw agi nie zwraca. Sie
dzi nieruchomie w cieniu drzew, aż póki gwał
tow nym ruchem nie rzuci się na owoc sąsie
dniego drzewa, lub na jakiego owada przela
tującego. Bzadzićj nieco spotkam y drugi ga
tunek togo p tak a o brzuchu żółtym, a piórach indygowych (Trogon caligatus), bardzo po
dobnego z obyczajów do poprzedniego. Żało
sny jego, monotonny glos dochodzi nas ciągle z tego samego miejsca; widać p tak nieła
two je zmienia.
Na olbrzymim bombaksie obrało sobie sie
dlisko całe stado kacyków (Cassiculus ilavi- crissus). W ielkie ich, gruszkowate gniazda, z brody Absalona zbudowane, zwieszają się na końcach najcieńszych gałęzi. W esołe ptaki skaczą, krzycząc nieustannie i bynajm niej u wagi na nas niezwracając. N iektóre z nich wchodzą i wychodzą z gniazd, gdzie się ju ż tru d y nad wychowaniem potomstwa rozpo
częły. Rozległ się strzał... Spłoszone ptak i odleciały szybko, lecz niedługo dały czekać na siebie. W kilka m inut znów są w szystkie na drzewie, zaalarm owane nieco stra tą jedne
go z towarzyszów. Obowiązki jed n ak wzglę
dem potom stw a biorą w krótce przewagę nad bojaźnią i całe stado oddaje się zwykłemu n a
w oływ aniu i ruchliwości.
Z gąszczów nadrzecznych dochodzi nas śpiew jednego z najlepszych południowo-ame
rykańskich śpiewaków (Icteru s mesomelas);
sam śpiewak ukazał się na chwilkę w gęstćj koronie podszycia i zniknął; mogliśmy zau
ważyć, że je s t pięknie żółto i czarno ubarw io
ny. Strofka, któ rą nam śpiewa, składa się z kilk u nót zaledwie, ptaszek jed n a k może je kombinować w najrozm aitszy sposób, tak, że każdy osobnik kilka strofek wyśpiewać umie.
Gwizdanie to odznacza się niezw ykłą czysto
ścią nót i pięknem fletowem brzm ieniem. G dy jeden śpiewak skończył, drugi dalój nieco, ja k echo, pow tarza za nim kilkakrotnie tęż samą strofkę; ledwie ten swój śpiew p rze r
wał — trzeci jeszcze dalój, jak b y bardzo od
dalono echo powtarza to samo. Je d y n y ten
') Palom a — gołąb, vaquero — pastuch od krów.
sposób śpiewania robi przepyszny efekt, szko
da tylko, że dość rzadko podobny koncert sły
szeć można.
W tych też gąszczach nadrzecznych widzi
my spokojnie siedzącego zegarm istrza, ja k go miejscowi nazyw ają (Momotus m icrostepha- nus). O ryginalny to ptak, wielkości naszój sójki; posiada w ogonie dwa pióra dłuższe od inn3rcli, ogołocone jednak z chorągiewki, k tó
ra tylko na końcu tworzy rodzaj paletki. P ta k siedzi spokojnie, poruszając zwolna ogonem to na prawo, to na lewo niby zegar swem w a
hadłem, stąd też i nazwa ptaka pochodzi. Gdy 0 świcie wyjdziemy ponad rzekę, usłyszym y z gąszcza leśnego dochodzący nas jego głos chrapliwy. W pobliżu, na uschłym sęku za
czepił się na podobieństwo naszego pełzacza ciekawy p tak (X iphorhynchus thoracicus), posiadający bardzo długi, a cienki i zakrzy
wiony dziób, k tóry wprowadza do dziura
wych sęków, lub szpar w drzewach, skąd owady sobie wyciąga. Stado sroczek pom or
skich (Oyanocorax m ystacalis) zobaczywszy nas, zaczęło krzyczeć, zaalarmowane naszym widokiem. Spoglądają na nas ciekawie, ja k b y pytały, czego od nich chcemy?
I tu ja k i w innych dolinach pomorskich słyszym y co chwila donośny, chrom atyczny głos garncarza (F urnariu s cinnamomeus) lub oryginalny, chrapliw y śpiew kam piloryncha (Oampylorynchus balteatus). Ciekawy to p ta szek, cały pstro ubarw iony w brudno-białe 1 czarne prążki, ja k b y błazen. Zw ykle widzi
my ich param i hib po trzy, skaczące po ga
łązkach niewysokich drzew. Od czasu do cza
su przychodzi im niefortunna myśl uraczenia słuchaczy lconcentem sui generis, składającym się z szeregu nót niepi-zyjemnych, syczących, w którym wreszcie jeżeli je s t cokolwiek m u
zykalnego, to nie nóty z pewnością, lecz chy
ba tylko m iarow e tempo, jak ie ptak i zacho
wują. Słyszałem jednak dwu koncertantów, widocznie początkujących, którzy w żaden sposób zgodzić się ze sobą nie mogli i dziesięć razy śpiew rozpocząwszy, wkońcu zaniechać go musieli.
Stado m ałych papużek (B rotogerys pyrrho - ptera) naleciało z wrzawą na jedno z większych drzew, zwabione dojrzewającym owocem. D o
chodzi nas z korony drzew a ciągła wrzawa, jak b y szczebiotanie dziesiątka ty ch ptaków . N iektóre z nich odzywają się głośniój i p rze -
3 5 0 W S Z E C H Ś W IA T . J6 22.
raźliwiój. Trzeba nam się jednak dobrze w pa
tryw ać, aby wśród gęstej korony w ypatrzyć pojedyncze papużki, ta k barw a icb zlewa się doskonale z zielenią liści. W p a tru ją c się j e dnak dobrze, spostrzedz możemy, iż gdy jedne oddają się jedzeniu, inne zasiadlszy parkam i, pieszczą się w zajem nie. P ap u żk a ta posiada osobliwy zwyczaj lężenia się w wielkich gnia
zdach term itow ych. M nóstwo ich wiozą z E cu- adoru do Lim y, gdzie bardzo są lubione i po
wszechnie w k latk ach trzym ane.
Z jaszczurek, oprócz znanego nam ju ż Teyo- yarana, posiada okolica Z arum illi wielkiego ziemnowodnego legwana, którego miejscowi zwą pacaso (Iguana). Dorosłe osobniki wraz z ogonem m ierzyć mogą sążeń długości, z t e go jed n a k większa część przypada na ogon.
Trzym a się on nad brzegam i rzek, gdzie wśród gąszczu lub n a drzewach czatuje na zdobycz. B arw a jego ta k doskonale zgadza się z kolorem kory drzew, iż potrzeba nieraz nadzwyczaj w praw nego oka, aby go w ypa
trzy ć, gdy na gałęzi nieruchomie siedzi.
A siedzieć um ie długie chwile ani drgnąw szy, zapewne czatując na przelatujące owady, a może i na drobniejsze ptaki. Spłoszony, rzuca się z wysokości drzew a do wody i pod jój powierzchnią ginie. (O. d. n.)
Roch na polu fauListyki w Galicji
p rzez
M ic h a ła W ie rz b o w s k ie g o .
(Dokończenie.)
Spis owadów siatkoskrzydłych (Neuropte- ra) (S. K. F . 1877). D odatek do spisu owa
dów m otylow atych (S. K. F . 1868).
A ntoni W icrzejski, D -r fiłoz., urodził się około ro k u 1845. Z ajm uje posadę profesora szkoły realnój w K rakow ie, gdzie zarazem jest docentem w uniw ersytecie Jagiellońskim . Zdolny zoolog. D la b rak u m atery j ału może
my tu wyliczyć ty lko niektóre jego prace:
Zapiski z wycieczki podolskiój. (S. K. F . 1867).
Przyczynek do fauny owadów błonkoskrzy
dłych (Hym enoptera) (S. Iv. F. 1868).
Dodatek do fauny błonków ek (H ym eno
ptera) (S. K. F. 1874).
O chorobach ryb (O kólnik nr. I. krajowego Tow. rybackiego w K rakow ie 1881, na str.
29—36).
O przeobrażeniu m uchy Liponeura breviro- stris LOw. (Rozpr. i spraw, z posiedzeń W ydz.
m at.-przyrodn. Ale. Umiej. t. Y III. 1881, str.
268—286).
O faunie jezior tatrzańskich (Pam . Tow.
Tatrzańskiego, t. V I, 1881, str. 99—110).
O budowie i gieograficznem rozsiedleniu skorupiaka B ronchinecta paludosa O. F . M ul
ler. (Rozpr. i spr. W ydz m at.-przyr. Akad.
Um. t. X . K raków 1882). Osobna odbitka str.
23 i 1 tabl.
W ładysław Kulczyński urodził się około roku 1852 w Krakowie. P iastu je posadę pro
fesora szkoły średniój. Znakom ity znawca pajęczaków. D ogląda i zarządza zbiorami zoo- logicznemi Kom isyi Fizyjograficznój. Ogłosił sporo swych publikacyj ta k w języ ku polskim ja k i niemieckim. D la b raku wiadomości w y
liczamy tu taj, ja k poprzednich badaczy, tylko niektóre jego prace:
D odatek do fauny pajęczaków Galicyi.
(S. K. F . t. X , 1876).
W ykaz pająków z T atr, Babiój góry i K ar
pat szląskich, z uwzględnieniem pionowego rozsiedlenia pająków żyjących w Galicyi za- chodniój (S. K. F. t. X V , 1881).
Opisy nowych gatunków pająków z T atr, Babiój góry i K arp at szląskich. (Odbitka z V III-g o tom u Pam . W ydz. m at.-przyrodn.
Akad. Umiej.). K raków 1882.
Spinnen aus der T a tra und den westlichen Beskiden. K rak au 1882.
Józef B ąkow ski był nauczycielem semina- ryju m nauczycielskiego w Tarnowie, obecnie je s t we Lwowie. D oskonały znawca mięcza
ków. N a p is a ł:
Ślim aki i małże z okolic Strzyżowa, zebra
ne w r. 1876 (S. K. F.).
Ślimaki i małże zebrane w okolicy nadbu- żańskiój koło K am ionki Strum iłow ój w roku 1877 (S. K. F.).
Mięczaki zebrane na Podolu na stepie P a n - talichy i w Tatrach r. 1880 (S. K . F. t. XV, 1881).
Mięczaki z okolicy Lwowa, G ródka i Szczer- ca (S. K. F.).
M ięczaki zebrane w L ipcu i Sierpniu 1881 roku w okolicy Kołomyi, M ikuliczyna, Żabie
go i na Czarnohorze, oraz ich pionowe w tem