M 12. Warszawa, d. 19 Czerwca 1882. T o m I.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A 1-
W W a rs z a w ie : rocznie rs. 6, k w artaln ie rs. 1 kop. 50.
N a P ro w in c y i rocznie rs. 7 kop. 20, kw artalnie rs. 1 kop. 80.
W C esarstw ie austryjackiem rocznie 10 z łr .
„ niemieckiem rocznie 20 Rmrk.
K om itet R edakcyjny stanowią: P. P . Dr. T. Chałubiński J . A leksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, Dr L. Dudrewicz, m ag. S. K ram sztyk, mag. A. Ślusarski
prof. J. Trejdosiewicz i prof. A. W rześniow ski.
Prenum erować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
A c i r e s B e d a k c y i P o d w a l e N r .
U W A G I N A D T R Z Ę S IE N IA M I ZIE M I I WYBUCHAMI WULKANÓW
przez E. Ż m ije w s k ie g o .
Żadne zjawisko przyrody nio pociąga za sobą tak strasznych i nieprzewidzianych klęsk, ja k trzęsienia ziemi.
W spaniałe m iasta, całych wieków pracą wzniesione, jaśniejące niegdyś bogactwem i przepychem, słynne nagromadzonemi w nich arcydziełami sztuki, znikły z widowni tego św iata razem z tym i, którzy je zaludniali. Ich losy rozstrzygnęły się w okamgnieniu. Jedna chwila zburzyła to, na co się długie stulecia składały. P o wielu nie zostało naw et gru
zów — pochłonęła j e ziemia lub fale wód ko
łyszą się nad ich grobem,
H istory ja starożytna, a naw et początkowa naszśj ery, nie mogły zapisać na swoich k a r
tach wzm ianki o wszystkich m iastach u pa
dłych w prochu pod zgubnem tchnieniem ty ch wielkich przewrotów. Pierw otne stosunki między ludam i i państwami, były nieustalone i niewszystkie wypadki, które zaszły u je dnych, doszły do wiadomości drugich. Prócz tego wiele k ro n ik i pam iętników dawnych
musiało zaginąć. Mimo to, opowiadanie k ata
strof wiadomych mogłoby dostarczyć treści do bardzo obszernego dzieła. Przyw odzę tu wsze
lako na pamięć czytelnika tylko te, które w swoich skutkach były naj zgubniej sze.
Trzęsienie ziemi, które w roku 526 naszćj ery zniszczyło królowę wschodu, A ntyjochiją, pociągnęło za sobą śmierć 250,000 mieszkań
ców, zasypanych gruzami.
Kircher w r. 1638 był naocznym świadkiem upadku m iasta Eufemii, pochłoniętego w to
niach mętnego jeziora, które na jego miejsce, w skutku takićjże katastrofy, z wnętrza ziemi wystąpiło.
W Limie od czasu jój założenia przez P i- zarra, to je s t od r. 1535 naliczono 20 wielkich trzęsień, z których dwa były najstraszniejsze, u m ianowicie w latach 1566 i 1828; w pierw- szem zginęło 120,000 mieszkańców — w dru- giem praw ie całe miasto zostało zburzone.
W Lizbonie dnia 1 Listopada 1755 r. okro
pne w strząśnienia spustoszyły większą część m iasta; z tych pierwsze zaczęło się o godzinie 9-tćj m inut 40 rano, trw ało tylko 6 sekund i w tym krótkim przeciągu czasu zrównało z ziemią trzy czwarte domów. P ałac królew
ski, kościoły i wszystkie większe gmachy pu
bliczne upadły podówczas, a trzęsienia następ
ne dnia tegoż dokonały reszty zniszczenia.
Więcój niż 30,000 ludzi znalazło grób w zwa
178 W SZ EC H ŚW IA T. Jfa 12.
liskach stolicy. W czasie pierwszej katastrofy, zaszlój zrana, wody Tagu zalały kraj w szerz na pól mili. lecz w krótce napiętrzyw szy się w bałwany, wznoszące się o 50 stóp nad zwy
kły poziom rzeki, wróciły do swego łożyska.
Tegoż dnia Marocco i Fez zostały zburzone i część m iasta M eąuinez ') razem z 10,000 osób zginęła, a miasto Tasso zapadło się w ziemię.
W r. 1812, 26 M arca stolica Yenezueli Ca- raccas została obrócona w perzynę i straciła podczas trzęsienia wielką liczbę swoich m ie
szkań có w.
W r. 1822 dnia 13 Sierpnia około godziny 10 ój wieczór, miasto Alep, na wschodzie trzecie po Stam bule co do znaczenia, całe zbu
dowane z kamienia, po kilku w strząśnieniach zamieniło się w gruzy i pogrzebało w nich około 30,000 osób. Toż samo trzęsienie spu
stoszyło Antyjochiją, Scandron, Idlib-Mendun- Killis i wszystkie m iasta i wsi okolic Alepu.
W yspy Guadelupa, A ntigua i San Thomas uległy podobnójże klęsce w L u ty m r. 1843.
I któż nie uzna, że te straszliw e wypadki przeszłości rzucają złowrogi cień na niepewną i zakrytą przed nam i przyszłość?
O statnie klęski, k tóre dotknęły ta k nieda
wno różne miejscowości w Europie, świadczą o nieustannćj działalności sił w nętrza ziem
skiego.
W k ilkunastu ostatnich miesiącach gw ałto
wne trzęsienia zniszczyły Zagrzeb, San-M i- guel 2), Casamicciola 3) i Chios, ja k to zresztą każdemu z pism publicznych wiadomo.
Cóż zresztą dziw nego, że potęga tych wstrząśnień ściera z oblicza ziemi znikome dzieła rąk ludzkich, kiedy i natu raln a rzeźba powiorzchni ziemskićj przekształca się z g ru n tu pod ich niszczącem tchnieniem? R ów niny zamieniają się ndgle w krainę górską, długie pasm a skał zapadają głęboko pod poziom i na ich miejscu ukazują się jeziora, nakoniec z ło
na wód m orskich nagle w ynurzają się wyspy.
Podczas trzęsienia ziemi w K alabryi w 1783 r. wszystko zostało wywrócone, bieg wód
’) Cesarstwo M arokańskie.
2) San-Miguel, jed n a z wysp Azorskich o 1300 kilome
trów od Portugalii pod 38° 38' szer. póła. i 29° 31' dług', zachodn.
3) Casamicciola, miasto n a w yspie Isc h ia u w ejścia do zatoki Neapolitański&j.
przerwany i zmieniony, ziemia rozwarła się w rozm aitych kierunkach i potworzyły się rozmaite rozpadliny, mające w niektórych miejscach do 150 m etrów szerokości, w in
nych utw orzyły się otchłanie ze ścianami pio- noAvemi do 100 m etrów wysokości, buchające niezm iernem i strum ieniam i wody. Główne działanie odbywało się na lądzie stałymW łoeh, między Oppido i Soriano, rozgałęzienie zaś jego sięgnęło poza cieśninę m orską do Messy- ny w Sycylii, gdzie zburzyło więcej niż poło
wę tego miasta, oraz 29 m iasteczek i wsi.
Dno morskie zniżyło się w okolicach Messyny i cały g ru n t wzdłuż portu pochylił się ku wo
dom, a przylądek u wejścia został pochło
nięty.
W trzęsieniach ziemi, które m iały miejsce w Cliili w latach 1822, 1815 i 1837 różne czę
ści pobrzeży na przestrzeni 2 )0 mil francu
skich (lieues) między Yaldiviją i Yalparaiso, podniosły się nad równie oceanu, podobnież i wyspy sąsiednie. Takićjże samej zmianie i dno morskie tamże uległo.
W r. 1819 w Indyjach wschodnich w sk u t
k u trzęsienia ziemi, pośród rów niny zupełnie płaskiój utworzyło się wzgórze na 20 mil fran
cuskich długie i 6 mil szerokie, które zatamo
wało bieg rzeki Indus. Dalej zaś ku południo
wi, równolegle od nowo-powstałego wzgórza, kraj zniżył się, pociągając z sobą wieś i tw ier
dzę Sindrę, które w połowic zostały podto- pione, lecz utrzym ały się na fundam entach.
W szystkie powyższe zmiany w zewnętrznej postaci ziemi n astąpiły gwałtownie, w bardzo krótkim przeciągu czasu, ale są inne, w y ka
zujące powolne i nieznaczne działanie sił w e
w nętrznych naszej planety. Do tego rzędu należy stopniowe podnoszenie się lądów nad poziom m orski w Szwecyi i Finlandyi, a zni
żanie się w Skanii i Grenlandyi.
1. Wogólności zatem jedne falowania po
wierzchni ziemskićj odbywają się gwałtownie i z nadzwyczajną prędkością, inne powoli i nieznacznie, tak, iż spowodowane przez nie zmiany po długim dopiero upływie lat dają się ocenić. W iadomo również, że między gwałtownem i wstrząśnieniam i są takie, które obejm ują jednocześnie niezmierne przestrzenie ziemi, inne zaś, wyłącznie miejscowe, zawarte są w szczupłym zakresie danój okolicy.
Nakoniec niektóre m iały za ostateczny w y padek przerwanie twardej powłoki ziemskiój
M 12. W SZEC H ŚW IA T. 1 7 9
i utworzenie wulkanów lądowych, a naw et i podwodnych.
Powyższe dane z niew ątpliw ych faktów wyprowadzone, a oraz dostrzeżenia nad sto- pniowem zwiększeniem się ciepła, w miarę zstępowania w głąb’ ziemi, służą za podstawę do wywnioskowania przyczyny tych zjawisk, ciągle pow tarzających się na powierzchni globu.
2. Dostrzeżenia term ometryczne wykazały już dawno, że w niewielkiój pod powierzchnią ziemską głębokości znajduje się w arstw a, któ
rój tem peratura, bez względu na pory roku wcale się nie zmienia. I tak, pod obserwato- ryjum paryskiem. w głębokości 27 metrów, tem peratura ta k zimą ja k latem utrzym uje się niezmiennie na wysokości -f- 11°, 8 Cel- syjusza. W ogólności fizyka, opierając się na zasadzie niew ątpliw ych obserwacyi, dowodzi, że pod każdym punktem powierzchni ziem
skiój w odpowiedniój warunkom miejscowym głębokości, je s t warstwa, w którój term om etr pokazuje przez całe lata jeden i tenże sam stopień i ułam ek stopnia, to jest, iż żadne zmiany tem peratury zewnętrznój, z kolejnego następstw a pór roku wynikające, nie dają się czuć w tejże głębokości, a oraz, że w m iarę zstępowania w głąb’ ziemi na każde 33 m e
try głębokości w przecięciu, tem peratura zwiększa się o 1 stopień term om etru Cel- syjusza.
Istnienie w arstw y niezmiennćj, którój tem peratu ra nie ulega wpływowi pór roku, w ska
zuje, że stygnięcie skorupy ziemskiój zatrzy
mało się do czasu lub przynajmniój, że jego postęp je s t ta k nieznaczny, iż nic zgoła o nim wnioskować nie możemy, co się zaś tyczy stopniowego w zrostu tem peratury w głębi ziemi, rachunek wykazuje, że jeżeli istotnie w każdój głębokości przybyw a 1 stopień cie
pła co 33 m etry w przecięciu, to o 3000 me
trów pod w arstw ą niezmienną, tem peratura dosięga 100° term om etru Celsyjusza, czyli stopnia wody wrącój ; posuwając zaś dalej ten rachunek, znaleźlibyśmy, że tem peratura w środku naszój planety dochodzi do 200,000°.
Ale to są tylko dom ysły niepodobne do spra
wdzenia i gieologowie staw iają natom iast inne, choć niemniój w ątpliwe przypuszczenie, że od głębokości 150,000 lub 200,000 metrów, aż do środka ziemi, tem peratura je s t jednostajna i równa 3000 lub 4000° C. Zresztą i przy ta-
kiem gorącu wszystkie znane nam ciała mu
szą być stopione.
Cokolwiekbądź, te wywody liczebne ra- czój do kategoryi hipotez, niż do rzędu tw ier
dzeń niewątpliwych mogą być zaliczone. P ro mień równikowy ma 6,376,984 m etry długo
ści, obserwacyje zaś nad zwiększeniem się ciepła pod w arstw ą niezmienną, nie mogły sięgnąć do 2000 metrów głębokości, tym spo
sobem naw et do przybliżonego obliczenia w e
wnętrznej tem peratury ziemskiój i jćj zmian niema dostatecznój podstawy.
Głównym faktem dowodzącym niew ątpli
wie, że, jądro naszój planety znajduje się w stanie płynnym , są właśnie trzęsienia ziemi, gdyż, ja k wiadomo z hidrostatyki, ciśnienie w yw arte na ciecz wypełniającą naczynie zamknięte, udziela się wszystkim jój cząstkom, a oraz ścianom samegoż naczynia. W takich właśnie w arunkach znajduje się jądro ziem
skie, otoczone zewsząd stw ardniałą powłoką czyli skorupą.
Daw niejsi gieologowie obliczali grubość tój ostatniój na 60 kilometrów, dzisiejsi na 20 do 40, stosownie do topliwości ciał, do- składu wnętrza ziemskiego należących. Z mocy więc powyższego praw a hydrostatycznego, wszel
kie parcie, w yw arte na jądro ziemi, pobudza tę masę płynną do ruchu, k tóry udziela się skorupie i, jeżeli niema dostatecznój siły do jój przerwania, to wprawia ją w drgania, któ
re trzęsieniami ziemi nazywamy.
Niektóre z tych ostatnich objęły niezmierną część powierzchni naszój planety. Między in- nem i trzęsienie w Nowój Grenadzie (dnia 17 Czerwca 1828 r.) rozpostarło się na przestrzeni wielu tysięcy m iryjam etrów kwadratow ych.
Trzęsienie lizbońskie sięgnęło z jednój strony do Laponii, z drugiój do M artyniki i w po
przek tego kierunku od G renlandyi do Afry
k i — jednocześnie cała Europa doznała jego skutków . Nakoniec z porównania i zestawie
nia różnych faktów, gieologowie zostali przy
prowadzeni do koniecznego wniosku, że nie
k tóre wstrząśnienia przebiegły okrąg wielkie
go koła ziemskiego i objęły całą półkulę.
Ale dla czego inne były tylko miejscowe?
Dlatego zapewne, że ciśnienie wewnętrzne zostało w yw arte na pionowej, łączącój ja k i
kolw iek w ulkan lądowy lub podmorski z j ą drem ziemi, lub też w bliskiój od tegoż kie
ru nk u odległości i że ty m sposobem m ateryje
1 8 0 , W SZ EC H ŚW IA T. M 12.
płynne, w yparte z wnętrza, m ogły przez k ra ter odchodzić, nieudzieliwszy ciśnienia całej masie jądra.
Nakoniec jeżeli to ciśnienie m a większą siłę niż opór skorupy, ta ostatnia zostaje przerw a
na i tworzy się na powierzchni ziemskiój roz
padlina, albo też wulkan.
Leez jądro naszego globu nie mogłoby być plynnem, gdyby jednocześnie nie było w sta
nie gorejącym. J e s t naw et pewnem, że po
czątkowo, przed powstaniem życia na ziemi, cała jój powierzchnia była w takim że stanie gorejąco-płynnym, w jakim się teraz samo jój wnętrze znajduje.
Gieomorfija i hidrodynam ika dowodzą, że gdyby ziemia, będąc płynną, zostaw ała w spo
czynku, to pod działaniem wzajemnój a tra k - cyi swych cząstek, m usiałaby przybrać figurę sferyczną; ponieważ zaś wiruje około swój osi środkowój, a z ty m rodzajem ruchu pow staje zawsze siła odśrodkowa, proporcyjonalna, ja k wiadomo, do iloczynu z promienia obrotu przez kw adrat z prędkości obrotu, to ziemia nie m ogła zachować figury sferycznój, lecz m usiała się wydąć w pasie rów nikow ym , a spłaszczyć w biegunach, czyli innem i słowy zamieniła się w elipsoidę 3).
P rz y figurze sferycznój rów now aga m asy płynnój, wprawionój w obrót około osi, była najzupełniój niem ożliw ą: z dwu bowiem cząstek płynu, równo od środka ziemi oddalo
nych, większy zawsze posiadała ciężar ta, która leżała na osi obrotu, niż ta, k tó ra na płaszczyźnie rów nika się znajdowała — siła odśrodkowa nie działała wcale na pierwszą, gdy przeciwnie zm niejszała ciężar drugiój, jako wprost przeciwna sile ciężkości.
Tym sposobem dla równowagi całego ciała większa ilość m asy skupiła się w pasie rów ni
kowym, aniżeli w biegunach, czyli — co na jedno wychodzi, prom ień rów nikow y w y d łu
żył się, pociągając za sobą skrócenie osi obro
tu, tak, iż różnica między pierwszym i d ru g ą wynosi dziś 22,635 m etrów N iezm ierny okres czasów m usiał przem inąć nad krążącą w przestrzeni planetą, zanim ta równowaga ustanowiła się ostatecznie i m asa płynna
’) Figurę ziemi, która w ścisłem pojęciu nie je s t elip
soidą, nazyw ają dziś Gieoidą.
2) Promień równikowy ma 6,376,984 m etry, promień biegunowy 6,354,349.
odziała się powłoką stałą, uwarunkow aną do przyjęcia i utrzym ania na swój powierzchni nowego i bujnie krzewiącego się zjawiska, to jest życia roślinnego i zwierzęcego.
3. Pierw otne i całkowite stopienie naszej ziemi od powierzchni aż do środka, a oraz dzi
siejszy stan płynny samego jój wnętrza, gieo- logija zalicza do rzędu faktów ujawnionych i niew ątpliw ych; co się tyczy twardój skoru
py, która teraz toż wnętrze otacza, niemniój je s t pewnem, że jedyną przyczyną jój utwo
rzenia było zastyganie gorej ącój powierzchni przez promieniowanie ciepła przy nieustan- nem zetknięciu z zimnemi przestrzeniami m iędzy-planetarnem i.
"W” takim stanie rzeczy przyczyny trzęsień ziemi muszą przebywać w jój wnętrzu, poszu
kiwanie zaś ich w przestrzeniach św iata sło
necznego i przywoływanie na pomoc astrono
mii, ja k tego niektórzy uczeni żądają, nie pro
wadzi do rozwiązania kwestyi.
Ale w ogólności dzisiejsi gieologowie, od
rzucając dawniejszą teoryją zmian zachodzą
cych w budowie skorupy ziemskiój, przestali odnosić je do przyczyn gwałtow nych i natych
m iastow y skutek wywierających, lecz dowo
dzą, że wszelkie zjawiska gieologiczno, zmie
niające zew nętrzną postać globu — trzęsienia ziemi, powstawanie łańcuchów gór, podnosze
nie się i zniżanie lądów są krańcowem i obja
wam i działalności powolnój, nieustannój i przez niezmiernie długie wieki trw aj ącój, że jednem słowem każde takie zjawisko jest wypadkową, całego szeregu nieskończenie ustopniowanych przem ian, jak ie w ustroju ziemi zachodzą.
N a tój to ogólnój podstawie dzisiejsi uczeni zbudowali nową teoryją o tworzeniu się gór i trzęsieniach ziemi — teoryją następującój tre ś c i:
Ponieważ m asa ziemska, pierwotnie płynna i gorejąca, krążąc w zimnych przestrzeniach św iata, zastygła z wierzchu i otoczyła się tw a rd ą skorupą, a zatem i jój w nętrze czyli jąd ro dotychczas jeszcze płynne i gorejące musi również zastygać, a przez to samo zmniej
szać się co do swój objętości. Co się tyczy skorupy, spodnie jej w arstw y pod ciśnieniem tych, które na nich leżą, a jeszcze bardziój pod działaniem wewnętrznego ciepła ziemi znajdują się dotąd w stanie giętkim i m ięk
kim, skutkiem czego mogą się układać pla
M 12. W SZEC H ŚW IA T. 1 8 1
stycznie na powierzchni jądra płynnego, wierzchnie zaś fałdują się na nich i jako tw ar
de i kruche doznają wstrząśnień mniój lub więcój gwałtownych, a naw et załamują się i rozrywają, tak, iż pewne ich części napię- trzają się nad poziomem, inne zniżają się lub nawet zapadają, tworząc na powierzchni ziemskićj wyniosłości lub wklęsłości. Jednem słowem, podług tój teoryi, zewnętrzne i tw ar
de sklepienie skorupy jest nazbyt obszernem i luźnem, iżby się mogło pomieścić, a tem mniój foremnie ułożyć na w arstw ach m ięk
kich i plastycznie do jąd ra przystających;
z czego wypadałoby, że między tem i dwiema częściami skorupy — zewnętrzną i wew nętrz
ną — tworzą się próżnie czyli przerwy żadną m ateryją niewypełnione i że powierzchnia ziemska nad niemi mocą swojego ciężaru po
głębia się i zapada.
4. Lecz aby powierzchnia wklęsła stw ar
dniałej powłoki była większą od powierzchni wypukłój, leżących pod nią w arstw miękkich, to trzeba przypuścić, że jój kurczenie się m u
siało być kiedykolw iek po wolniej szem, ani
żeli kurczenie się ją d ra środkowego, na któ- rem też w arstw y rozłożyły się plastycznie.
Tymczasem do takiego przypuszczenia niema dostatecznych danych. Kurczenie się ciał jest skutkiem ich stygnięcia i rzecz widoczna, że powierzchnia ziemska w ystawiona bezpośre
dnio na zimną tem peraturę zewnętrzną, m u
siała stygnąć prędzój, aniżeli wnętrze. Prócz tego o stygnięciu ją d ra nic naw et przybliże
nie pewnego twierdzić nie możemy. Zniżanie się tem peratu ry tój m asy płyDnój powinno odbijać się na tem peraturze w arstw niezmien
nych, pod różnemi punktam i powierzchni ziemskićj leżących, których stan term om etry- czny wiadom y nam je s t z obserwacyi. Ale tem p eratura ty ch w arstw pozostaje stale i ściśle taką, ja k ą była wiele lat temu, kiedy badania w tym kierunku względem nich przed
sięwzięto. Prócz tego podług gieologii tem peratura zew nętrzna klim atów ziemskich, wzięta w przecięciu za każdy rok prawie się nie zmienia.
Gdy tedy postępy czyli prędkość stygnię
cia i skorupy i ją d ra są nieskończenie powol
ne, a przynaj mniój przy naszych środkach obserwacyjnych nieocenialne, to i obliczenie, o ile w danym czasie objętość tych dwu części naszego globu się zmniejsza, należy do
zadań nierozwiązalnych. Być może nawet, jeżeli jądro znajduje się na drodze przejścia ze stanu płynnego do stałego, to podług wia
domego praw a fizyki, jego tem peratura aż do czasu zupełnego stw ardnienia, to je s t przez niezm ierną liczbę lat musi pozostać stałą.
Cokolwiekbądź, jeżeli pierwotnie cała zie
mia od powierzchni aż do środka była stopio
na, to rzecz niewątpliwa, że działające na nią siły utrzym yw ały całą jój masę w spójności.
Z jednój strony bowiem, skutkiem ciężkości w arstw y wyższe w yw ierały ciśnienie piono
we na niższe ku środkowi ziemi, z drugiój znów zwiększające się razem z głębokością gorąco wytwarzało siłę, w skutek którój ma- tery je w nętrza rozszerzały się we wszystkie strony, a i tem samem i od środka planety ku jój powierzchni. Lecz zastosowawszy do tój kw estyi analizę m atem atyczną, fizyka dowo
dzi, że siła ciężkości zwiększa się od powierz
chni tylko do głębokości równój ‘/ 6 promienia ziemskiego i że następnie maleje aż do środ
ka, w którym je s t żadna, gdy przeciwnie tem p eratura musi się ciągle podnosić od powierz
chni aż do środka, a tem samem siła rozsze
rzająca m ateryją razem z nią się zwiększa.
Nakoniec powłoka zewnętrzna ziemi, jako sty
kająca się bezpośrednio z zimnemi przestrze
niam i wszechświata, zastygała i ściągała się prędzój, aniżeli wnętrze i nareszcie stwardnia
ła. W następstw ie tego faktu ziemia zamie
niła się w naczynie ze wszech stron zamknięte i zawierające w sobie jądro płynne. Prom ie
niowanie tój wewnętrznćj części naszego glo
bu k u zimnym krainom m iędzy-planetarnym , a tem samem jój zastyganie zostało zatrzy
mane, a przynaj mniój niezmiernie osłabione przez tw ardą skorupę, która je od nich od
dziela. Ponieważ zaś ta ostatnia kurczyła się prędzój niż wnętrze, a zatem można przypu
ścić, że jój przystaw anie do jąd ra raczój się wzmocniło niż osłabło po dojściu ziemi do te
raźniejszego stanu.
"Wprawdzie niepodobna zaprzeczyć istnieniu pieczar podziemnych w samój skorupie, a oraz tem u, że zapadanie się ich sklepień może być przyczyną trzęsień powierzchni, ale rzecz oczywista, że te pieczary powstały ze w strzą
śnień poprzednich, w następstw ie łam ania się i przypadkowego układania tw ardych pokła
dów skorupy. (Dok. nast.)
182 W SZ EC H ŚW IA T. m 12.
jom mm
W SPOMNIENIE PO ŚM IERTN E
p rzez W ła d y s ła w a L e p p e rta .
(Dokończenie.)
N a Boże Narodzenie 1873 r., zgromadzili
śmy się ja k zwykle znowu razem i umówiliśmy się spotkać wieczorem, tem bardziój, że to była 25-cio-letnia rocznica urodzin Julijana. B yli
śmy jednak wszyscy jacyś sm utni, zamyśleni o tych, którzy z pewnością nie zapomnieli o nas dnia tego. Nie wiem, ale zdaje mi się.
jakbyśm y przeczuwali jakieś wielkie nieszczę
ście, którego mieliśmy być świadkami. W szy stkim było duszno w murach, wyszliśmy na planty za miasto, nie wiedząc, że tam spotka
my pożar, przy którego ratu n k u Ju lijan zo
stanie śmiertelnie ranny, a razem z jego ka
lectwem cielesnem, kraj straci już praw ie j e dnego z najdzielniejszych i najzacniejszych swych synów, a nauka wysoko w ykształco
nego i wielce obiecującego człowieka. P o dłu- giój bowiem i ciężkiój chorobie w yleczył się on niby, zaczął na nowo pracować, ale rozstro
jone siły fizyczne nie odzyskały ju ż ni
gdy dawnój mlodzieńczój energii i posłuszeń
stw a żelaznój woli, a ostatnie 8 la t jego życia umysłowego, nie dorów nały pierwotnój epoce jego rozwoju. I nie mogło być inaczój w tych w arunkach w jak ich się znajdował!
Zam iast bowiem wypocząć, wydobrzeć, u su
nąć się od kłopotów życiowych, on przez cho
robę zaprzągł się do większój jeszcze pracy.
W laboratoryjum było dużo zaległości, prof.
Baeyer w yglądał Ju lijan a z upragnieniem , a z drugiój strony całe wieczory spędzać jeszcze m usiał nad tłumaczeniem i ta k ju ż opóźnio
nego w ydaw nictw a Technologii. Zresztą Ju - lijan po tym sm utnym w ypadku chciał konie
cznie dostać się do kraju, do swoich i dlatego postanowił jeszcze w tym samym roku w ydok- toryzować się, co jakkolw iek dla niego, k tó ry już warszawski uniw ersytet ukończył ze sto
pniem kandydata nauk przyrodniczych, w rze
czywistości nie było tak trudnem ; to jednak pod względem formalnym i jako dla człowie
ka ta k spracowanego i schorzałego, było przed
sięwzięciem nad siły. Dokonał on jednak tego wszystkiego i po napisaniu rozprawy „Ein B eitrag zur K entniss der W asserentziehungs- processe“ otrzym ał 1874 r. żądany stopień doktora filozofii. Na rozprawę tę, która była pod każdym względem świetna i zupełnie ory
ginalna, składały się obie n a tu ry syntez, od
krytych przez Baeyera a polegających na od
ciągnięciu wody. Grabowski zastosował je do grupy naftalinowój i w pierwszój połowie swój pracy opisał syntezę odkrytych przez sie
bie < l wunafty 1 orne ta n u , dwunaftylotrzychlor- etanu, dwunaftyloaeetylenu, acetylenodwunaf- t y lu i licznych związków od nich pochodnych.
Na drugą zaś połowę tego pięknego tra k tatu naukowego, składały się prace przedchorobo- we. pozostające w ścisłym związku zfenolowe- mi barw nikam i Baeyera, o których ju ż wyżój wspominaliśmy. Tu jed n ak były one zgroma
dzone w jednę system atyczną całość i uzupeł
nione obserwacyjami uogólniająccrni poprze
dnio zebrane spostrzeżenia. A więc oprócz działania kwasu ftalowego na naftol, znajdu
jem y tu jeszcze obserwacyje Grabowskiego nad połączeniami, wytw arzającem i się pi-zy działaniu kwasów węglanego in statu nascendi i piromelitowego na taż samo połączenie.
Bez zaprzeczenia też, rozprawa ta je s t jedną z najpiękniejszych pam iątek naukowych po Julijanie i zarówno bogactwem swój treści ja k i opracowaniom szczegółów, musi zawsze pozyskać wysokie uznanie fachowego czytel
nika. Dla nas, kiedy dziś na nią patrzym y i odczuwamy z nićj, ja k przygotowany, ja k wyrobiony, ja k dobrze obeznany był jój autor z metodami badania i śledzenia tajn i
ków przyrody, kiedy pomyślimy, iloma je szcze takiem i skarbam i mógł on zapisać w dzie
jach nauki swe polskie imię, m a ona o wiole większą wartość i budzi prawdziwie głęboki żal, że człowiek ten tak prędko nam zniknął, ta k sm utnie zginął.
W 1875 r. Julijan, za staraniem prof. R a
dziszewskiego przenosi się do Lwowa i zostaje naprzód jego asystentem , a niezadługo potem docentem chemii technicznój w tam tej szój po
litechnice. Tu serdecznie nader przyjęty, oto
czony sym patyją i uznaniem, czuje się znowu szczęśliwym. Przygotow anie do wykładów zajm uje mu jed n a k dużo czasu, a potem obej
m uje jeszcze redakcyją „Czasopisma aptekar
m 12. W SZEC H ŚW IA T. 183 skiego“, wchodzi w stosunki ze wszystkiemi
wybitniejszemi osobistościami Lwowa i stąd przyjm uje często na siebie obowiązki, którym , zdaje m u się, że zawsze podoła. W laborato
ryjum czul także potrzebę pracy, tembardziój, że Galicyja posiada tak obfite źródła nafty i wosku ziemnego, a produkty ich nie są do
tąd ani naukowo zbadane, ani też przem ysł ich nie został odpowiednio i racyjonalnie roz
winięty.
W szystko to robi go popularnym i znanym, ale powoli ta wielość zajęć przybija go, mę
czy i staw ia nieraz w pomimowolnój kolizyi z poprzednio przyj ętemi obowiązkami. To też Ju lijan osłabiony tem fizycznie, a przytem denerwowany swemi bólami i środkami, j a kich używał do ich uśmierzenia, popada zlęk
li a w inną jeszcze chorobę, właściwą wielu ludziom wybitniejszych zdolności, lub pracu
jących nam iętnie nad nauką, albo sztuką. Za
czyna wierzyć w swe wyższe zdolności, swe szersze posłannictwo, • czem naturalnie naraża sobie ludzi poprzednio najżyczliwszych. B yła- to jednak choroba wieku, choroba młodości, która w norm alnym stanie rzeczy byłaby prędko zapomniana, lub wobec nowych, po
ważnych zasług, w części uprawniona. Ju lijan czuł to i chcąc nie cofać się, lecz szerszy wi
dnokrąg zakreślić dla swój działalności, zaj
m uje się coraz goręcój kw estyją naftow ą i wreszcie wyjednywa sobie u W ydziału krajo wego fundusz potrzebny na wyjazd do Ameryki dla gruntownego zbadania tój kwestyi. Podróż też ta dla um ysłu j ego, spragnionego czynów i wrażeń a zmęczonego pracą była rzeczywi
ście dobrodziejstwem i szczęśliwym pomy
słem.
Tu widzi wszystko, co się tylko odnosi do kw estyi naftowej, odbywa ogromne podróże, zbiera szerokie wiadomości, odnajduje wielką bardzo ilość ciekawych okazów mineralogicz
nych i petrograficznych i wyjechawszy ze Lw owa na wiosnę 1877 r., w raca dopiero pó
źną jesienią do K rakowa, gdzie powierzone m u zostaje kierownictwo oddziału chemiczne
go w świeżo zreformowanym Instytucie tech- niczno-przemysłowym.
Obszerne te i pracowite studyja Grabow
skiego nad naftą nie zostały jednak ogłoszone z praw dziw ą stra tą dla nauki i przemysłu. P o zostały tylko cenne zbiory, liczne notaty i nie
które wiadomości o dokonywanych przez niego |
poszukiwaniach. W Październiku r. z., kiedy
śmy ostatni raz widzieli się z Julijanem , nakła
nialiśm y go gorąco do niezwlekania z dalszem ich ogłoszeniem, ale on w tedy pragnął je je szcze rozszerzyć, uzupełnić i ogłosić ju ż od- razu w tój skończonój formie, któraby dobrze przedstawić mogła cały obszar jego pracy, poszukiwań, ja k i przyczynę zwłoki w ich ogłoszeniu. N iestety, pokazało się, że zbra
kło m u już na to czasu i życia!
Z badań tych uważam y za potrzebne zano
tować tu, iż Grabowski dowodził zawsze, że nafta wogóle brana nie jest żadnym czystym produktem suchój dystylacyi m ateryj orga
nicznych, lecz że powstała z nich przy niskićj tem peraturze, może drogą wodną, przez szcze
gólniejszego rodzaju rozkład, zbliżony n aturą najbardziój do tego procesu, k tóry nazywamy ferm entacyją, gniciem albo butwieniem, a przy którym węglowodory naftowe pow stały może w sposób analogiczny z syntezą węglo
wodorów Baeyera, otrzym anych przez odcią
gnięcie wody z ciał je składających.
Jak o zaś dowody, popierające to twierdze
nie, przytaczał on oprócz gieologicznych da
nych jeszcze i te spostrzeżenia, że nafta suro
wa, poddana dystylacyi, ulega zawsze dość znacznemu rozkładowi, zamienia się na wę
glowodory uboższe w wodor i zachowuje się wogóle ja k produkt, k tó ry nie podlegał jeszcze działaniu wyższój tem peratury. Zresztą, jeże
liby nafta pow staw ała przy suchój destylacyi, to analogicznie z różnem rozmieszczeniem w przyrodzie soli, łatwiój i mniój rozpuszczal
nych w wodzie, z pewnością dałyby się odkryć zbiorniki, zawierające gatunkowTo różne frak- cyje tój potężnej dystylacyi. Tymczasem spo
tyk am y w przyrodzie nafty jakościowo różne, ale są one zawsze mięszaniną ciał bardzo nisko i wysoko wrących.
Tezy tój bronił on jeszcze i tem ważnem spostrzeżeniem, że spomiędzy azotowych pro
duktów, towarzyszących zawsze w większój lub mniejszój ilości surowój nafcie, spotyka
my tam różne etylijaki i m etylijaki, ale nigdy pirydynowych, pikolinowych, albo anilinowych zasad, właściwych suchój dystylacyi ciał orga
nicznych.
Po powrocie z A m eryki do Krakowa,, w y
daje nam się Julijan bardzo odmłodzo
nym, odczuwa w sobie nowe siły i widząc się ju ż obecnie na stanow isku zupełnie niecałe-
184 W SZEC H ŚW IA T. Xs 12.
żnem i w pływ ow em , marzy o spełnienia swych pierwszych pragnień młodości. Chce pracować, uczyć i Avysoko wznieść w k raju sztandar tój nauki, którćj się poświęcił i k tó rą tak ukochał.
Z doświadczenia własnego wie, czem je st dla chemika laboratoryjum , pierwszym też jego czynem, do którego urzeczyw istnienia zabiera się z dawną praw ie energiją, staje się utworzenie i urządzenie dla swćj szkoły odpo- wiednićj pracowni chemicznej. Jeździ w tym celu do Lwowa, do W iednia, robi przedsta
wienia do m inisteryjum , szuka poparcia w tój sprawie prof. H lasiw etza i ostatecznie w yje
dnawszy odpowiedni fundusz, urządza przy Instytucie pracownię chemiczną, rzeczywiście wzorową i praktyczną.
W Krakowie patrzą też wszyscy bardzo chętnie na tę jego działalność i niezadługo staje się on tutaj ta k samo popularną osobistością, ja k ą był we Lwowie. A kadem ija nauk obiera go swym członkiem-korespondentem, m iasto robi go swym radcą, a młodzież kuratorem czytelni.
Ponieważ jed n ak ta k szeroka sym patyja niezawsze je s t korzystną, a szczególnićj dla człowieka, poświęcającego się nauce, więc powoli wszystkie te obowiązki zabardzo go znowu absorbują, nużą, a dawne cierpienia coraz częścićj się powtarzają. Z tem wdzysit
kiem Julijan, pomny na swoje obowiązki względem młodzieży i kraju, w ykłada w I n stytucie technologiję chemiczną przez 12 go
dzin tygodniowo (4 na 2-gim, 8 n a 3-im k u r
sie), a zajęcia praktyczne, prowadzone przy pomocy jednego tylko asystenta, rozszerza do 24 godzin na tydzień.
Każdy bezstronny, m usi przyznać, źe to by
ły obowiązki zawielkie na jednego człowieka, że najdzielniejsza jednostka m usiała się w y czerpać w tych w arunkach, a szczególnićj wobec choroby, któ ra zwolna ale stanowczo podkopywała jego siły, wolę i energiją. J u lijan staje się też coraz drażliw szym na wszel
kie niezadowolenia, przeciwności lub zawody, którem i naprzód zwierzchność szkoły zaczyna mu płacić za jego szczerą pracę.
Dziwnym bowiem zbiegiem okoliczności, w kraju, w którym m am y praw ie samorząd, m inistrów broniących naszych interesów , na wysokie stanowisko d yrektora In sty tu tu technicznego powołany został człowiek zupeł
nie młody, za którym jeszcze nie przem awia
ły ani zasługi pedagogiczne, ani prace nauko
we, lub inne jak ie specyjalnie w ybitne przy
m ioty. W tem też położeniu rzeczy, jeżeli strona mająca za sobą prawo, chciała trzym ać władzę, nie dziwimy się, że musiało przyjść do kolizyi i ubolewamy tylko, że tę rozterki domowe były przyczyną wielu smutnych chwil w życiu Julijana, źe w płynęły poważnie na starganie resztek jego życia i wreszcie, że z pewnością nie wyszły na korzyść samego zakładu.
B yw ały jednak epoki, kiedy Ju lijan pod
czas 4-letniego pobytu w Krakowie umiał pokonać wszystkie te cierpienia i staw ia
jąc im mężnie czoło, potrafił pracować ener
gicznie, uczyć gruntow nie i rozwijać dziel
nie um ysły i zdolności swych słuchaczy. Mło
dzież też, która go słuchała i kształciła się pod jego kierunkiem , słyszymy z rozrzewnie
niem, że umiała uczcić i odczuć serce, naukę i przym ioty, tego, ja k mało życzliwi go nawet nazyw ali „niepospolitego um ysłu", a m y je szcze dodamy rzadkiego i nieszczęśliwego czło
wieka.
Do krakow skiej działalności Grabowskiego należy jeszcze ostateczne wydanie w 1879 r.
poprzednio już wsponmianój Technologii clie- micznój W agnera.
O wartości tego obszernego dzieła, przetłu
maczonego ua wszystkie praw ie języ k i euro
pejskie i uważanego powszechnie za jeden z najlepszych podręczników Technologii, nie będziemy tu szczegółowo wspominać, powie
my tylko, że wydanie jego stanowi epokę w naszem piśmiennictwie technicznem i że Grabowski przystępując do tój pracy, nie po
przestał na prostem , dobrem jej przetłum a
czeniu, lecz w wielu miejscach dopełnił ją je szcze, lub objaśnił wlasnem i wiadomościami albo uwagami. O ile też praca ta stała się wa
żną dla naszego przem ysłu chemicznego, o tyle Grabowski ciężkie i liczne poniósł trudy przy przyswojeniu jój naszemu językow i.
Znajdują się w niój, prawda, i usterki, te r m iny znane już w naszym przemyśle, ochrzczo
ne czasami zostały nowemi nazwami, mniój szczęśliwemi, ale czyż można się tem u dziwić w ta k ubogiem ja k nasze piśmiennictwie technologicznćm ?
Na drugie wydanie podobnój książki nie prędko się pewno zdobędziemy, na długie też
Jfs 1 2 . W SZEC H ŚW IA T. 185 lata praca ta pozostanie pomnikiem pożytecz-
nój i obywatelskiej jego działalności.
Dla uzupełnienia tego rysu prac i trudów ś. p. Ju lijan a, zgasłego ostatecznie 26 Lutego b. i’., należy nam tu jeszcze dodać, że jeszcze podczas pobytu swego w W arszawie 1870 i\
przedstaw ił on jak o rozprawę kandydacką pracę nad utlenieniem eteru *) i dalój, że w epoce ju ż pochorobowój ogłosił ze Lw o
wa dalszy ciąg swych poszukiwań nad chlo- ralidem s) i ciałami powstającem i przy działaniu chloru na acetony 3). W szystkie te jednak prace, jakkolw iek zawierają no
wy i dobrze zaobserwowany m ateryjał che
miczny i w ykazują wielką biegłość ich au
to ra w prowadzeniu tego rodzaju poszu
kiwań, nie wnoszą jed nak do nauki nic w y
bitnie ważnego, a naw et teoretyczne poglądy Grabowskiego o budowie chloralidu okazały się niezadługo błędnemi 4).
Na tem niech nam wolno będzie zakończyć ten, o ile możności objektyw ny opis życia te
go człowieka, któregośm y od młodości ko
chali, w młodzieńczym wieku wielokrotnie podziwiali i jak o ideał n atu ralisty sobie sta
wiali, a późniój... albo nieraz cierpieli nad jego kalectw em i życiem zrujnowanem, przez poświęcenie dla bliźnich, albo cieszyli się je szcze czasami jego pracami, działalnością i ta lentem.
Bez zaprzeczenia byłto człowiek wyższy i wielce pożyteczny, ale jednocześnie bardzo nieszczęśliwy., Życie też jego z pierwszój epo
ki, energija w pracy, silna wola w pokony
waniu trudności, miłość nauki i gorąca chęć służenia każdój dobrój sprawie, chcielibyśmy, aby ja k najdłużój świeciła pięknym wzorem dla naszej inteligientnój młodzieży. Chcieliby
śmy, aby znaleźli się między nią ludzie, któ- rzyby w stępowali na pole naukowe z takiem poświęceniem i rozwagą, ja k Ju lijan i którzy- by tak dobrze ja k on zrozumieli, że n a t u- r a l i s t a m u s i b y ć z a w s z e s a m o d z i e l n y m b a d a c z e m i obok umysło
wego rozwinięcia, dbać wysoko o dokładne
’) Sbornik rab o t chemiczeskoj laboratoryi warsz.
uniw., str. 1.
2) B erichte der deutschen chera. Gesell., tom VI, str.
i tom V III, 1433.
3) Berichte V III, 1438.
4) Berichte V III, 1875. — IX, 545.
techniczne i fachowe przygotowanie do swego zawodu. Inaczój praca jego zawsze będzie tyl
ko połowiczną, a działalność krótkotrw ałą.
Ju lijan zginął w połowie drogi do zdobycia owoców swego życia, inni, wierzym y i musi
my wierzyć, że powinni być szczęśliwsi. Niech więc pracują na tem polu i walczą jego wzo
rem, a kraj z pewnością obfite ciągnąć będzie korzyści z ich usilnój, inteligientnój i rozsą
dnie obmyślanój pracy.
PROJEKTOWANE MORZE
w Saharze algiersko - tunetańskiej i jego znaczenie,
skreślił
D - r F ra n c is ze k C z e rn y prof. uniwersytetu Jagiellońskiego.
(Dokończenie.)
Przedew szystkiem , ja k powiada autor pro
je k tu ‘), dotychczasowe klim atyczne w arunki okolicy szottów algiersko-tunetańskich zmie
niłyby się zupełnie. Jeżeli bowiem j uż dziś, w 13 lat po przekopaniu przesm yka Sueskie- go, klim at tego przesm yka ta k dalece się zmie
nił, że deszcze, dawniój należące tam do zja
wisk nadzwyczajnych, stały się i stają coraz częstszemi, a jałow y, suchy grunt pokryw a się coraz bogatszą w egietacyją, to tem nie- wątpliwiój m uszą się przeobrazić w arunki kli
m atyczne w Saharze algiersko-tunetańskićj po zalaniu jój szottów ju ż z tego względu, że areał tego nowego morza wynosiłby około 14000 kilom etrów kw adratow ych, t . j . 52 razy większy przedstaw iałby obszar, aniżeli po
wierzchnia k anału Sueskiego i jego jezior gorzkich. Jeżeli więc też stwierdzono, że w ka
nale Sueskim paruje dziennie 774,000 metrów sześciennych wody, to m usiałoby jój tem sa
mem parować 52 razy tyle z przyszłego mo
rza algiersko'tunetańskiego, t. j. co najmniój 39 milijonów m etrów kubicznych. Co naj
mniój — powiada Roudaire — albowiem su-
J) Zob. Roudaire: „Etudes relatives au projet de mer interieure. R apportaM . le m inistrede l‘instruction publi- que su r la mission des Chotts. P a ris. 1877.
186 W SZ E C H ŚW IA T . 1 2 .
che i gorące w iatry z południa, z południowe
go wschodu lub z południowego zachodu, w tój okolicy właśnie nader częste, w zm ogłyby tę ewaporacyją może naw et w dwójnasób. Ta zaś niezmierna ilość pary wodnej, uniesiona przez rzeczone w iatry k u północy, natrafiając w drodze pasmo gór A ur os, m usiałaby się u ich stoków południowych skraplać, w sku
tek czego na tych jałow ych dotychczas sto
kach m usiałaby się obudzić wegietacyja, a strum yki, dziś tylko w czasach deszczów w y
jątkow ych posiadające nieco wody w swych korytach, zamieniłyby się w pokaźne rzeki, mogące naw et część opadłój wody atmosfery- cznój znów sprowadzać do kotliny morza, z któregoby woda ta w kształcie p ary brała początek. Między innem i nadzwyczaj dziś ubogi w wodę wad Djeddi, uchodzący do szottu Melriy od zachodu, odzyskałby charak
ter zasobnój w wodę rzeki, ja k ą niegdyś był niewątpliwie. Podobnie i cała przestrzeń zie
mi między górami A ures a północnym wy
brzeżem szottów algierskich, — przestrzeń, wynosząca około 600,000 hektarów , dziś zu
pełnie sucha i nieproduktyw na, ale o nie- zmiernój żyzności, gdzie tylko znajduje się choć trochę wody, któ ra ją zwilża,-—przeobra- zićby się musiała bezsprzecznie pod dobro
czynnym wpływem deszczów, jakieby były następstw em zalania szottów, w glebę upra
wną. To samo naturalnie stałoby się naów- czas z podobną przestrzenią w Tunetanii.
W łaściwie zmiany te nie byłyby czem innem, ja k tylko powrotem stosunków klim atycz
nych, jak ie w okolicach szottów niegdyś, gdy one były jeszcze pokryte wodą m orską, rze
czywiście istniały, a o czem świadczą czę
ścią wyschłe dziś k o ry ta rzeczne (wady), nie
gdyś oddające ty m okolicom usługi wcale gę- stój sieci hidrograficznój; częścią pisarze, ja k Skylax, Polybijusz i Diodor sycylijski, nazy
wając właśnie tę krainę A fryki nader uro
dzajną, bogatą w bydło domowe i w ludność;
a częścią znowu m nogie ru iny daw nych osad i m iast w tym dzisiaj przeważnie opuszczo
nym i pustynnym kraju. Po nastaniu tego ro
dzaju zmian klim atycznych m ogłaby się dzi
siejsza okolica szottów szczególnie kwalifiko
wać do uprawy bawełny, która już dziś w po- jedyńczych oazach najzupełnićj się udaje, wy- m agając dla siebie ta k dobrze wilgoci, ja k większego ciepła. J a k wielkiem dobrodziej
stwem byłoby zaś to morze dla rolnictwa w Algieryi, można, powiada Roudaire, osą
dzić choćby z tego tylko, że suche, pustynne wichry, t. zw. scirocco, mające własność wy
sysania zewsząd wilgoci i zdolne z tego powo
du w kilku naw et godzinach sprowadzić w Al
gieryi śmierć całym łanom zboża, że w iatry te, przybyw ające z południa, m usiałyby prze
pływać ponad powierzchnią przyszłego morza i nasycać się wilgocią, a zatem miasto posu
chy przynosićby nawet mogły deszcze na uro
dzajne niwy algierskiego tellu. Czem dla W łoch i Francyi w iatry południowe, przyby
wające od strony morza Śródziemnego, tem przeto stałyby się te w iatry scirocco dla A lgieryi t. j. w iatram i sprowadzaj ącemi de
szcze. Bacząc zaś na to, że w A lgieryi upra
w ny g ru n t północnego, wybrzeżnego jój pasu czyli tellu wynosi 3 m ilijony hektarów , na
biera już z samego tego względu myśl zalania szottów algiersko-tunetańskich pierwszorzę
dnego znaczenia ekonomicznego.
J a k dla wiatrów scirocco utw orzyłoby to przyszłe morze — według przepowiedni Rou
dairea — podobną baryjerę i dla innego je szcze rodzaju klęski, ja k a od czasu do czasu Algieryją nawiedza, t. j. dla szarańczy wędro- wnój, która już niejednokrotnie olbrzymie rol
nikom zrządziła spustoszenia. Morze to bo
wiem równie ja k i rzeka Djeddi stanow iłyby nadal n atu raln ą dla szarańczy zaporę w po
stępie jój ku północy.
Nie w tym już stopniu, ale w każdym razie także dobroczynnym okazaćby się m usiał w pływ tego przyszłego golfu morskiego i na klim atyczne stosunki okolic, położonych na południe od niego. Mianowicie w iatry z pół
nocy wiejące, przepływając ponad jego po
wierzchnią, zabierałyby z sobą i unosiły wil
goć głęboko we wnętrze Sahary i sprowadza
łyby deszcze w górzystych jój częściach, szcze
gólnie na wyżynach k ra ju Tuaregów, skąd — ja k dziś — znowu tylko suche k o ry ta rzeczne biegną ku szottom na północ, jako to wad Souf i Igharghar, a które przecież kiedyś były po- tężnemi rzekami, ja k to widać z rozmiarów i zagłębienia ich koryt.
Jednakże zatopienie szottów algiersko-tu- netańskich nietylko w płynęłoby na stopień wilgotności powietrza i na ilości opadów w 0- kolicach z przyszłem morzem m ających sąsia
dować. Podobnie, ja k się Roudaire spodziewa,
Jfi 12. W SZEC H ŚW IA T. 187 musiałby się klim at tych okolic i ze względu
na samo stosunki ciepłoty stać bardziój łago
dnym, niźli je s t dzisiaj, kiedy skoki tem p eratury dziennćj są tak znaczne, iż np.
w G rudniu i Styczniu w nocy term om etr opa
da i 8° poniżój 0°, a w południe podnosi się 25°
lub 30° ponad 0°.
Tem ważniejsza, że ręka w rękę z tem przeobrażeniem się dzisiejszych w arunków klim atyczno-hidrograficznych w Saharze al
giersko-tunetańskiój zaszłaby j ednocześnie, ja k to słusznie podnosi Roudaire, istna także rew olucyja w dotychczasowych ekonomicz
nych i politycznych stosunkach Algieryi i Tu
nisu. Przedew szystkiem przybyłby dla koloni
stów nowy, rozległy a dziś pusty kraj na po
łudniu od gór Aures, a z kolonistami nastały
by w nim pewniejsze stosunki polityczne, skoro rcwolucyje koczowniczych beduinów przeciw rządowi i ich rozbójnicze napaści wprost stałyby się nadal niemoźebnemi. Ja k cennemi zaś byłyby owoce w dziedzinie han
dlu A lgieryi w szczególności, a handlu między Europą i środkową A fryką wogóle, okazuje się z następujących danych. Dotychczas głó
wne arteryje handlowe, łączące północne wy
brzeże A fryki z bogatym Sudanem, są zwró
cone częścią ku E giptow i i Marokko, przede
wszystkiem jed n ak ku regiencyi trypolitań- skiój, która właśnie cieszy się ze względu na handel z Sudanem naj dogodniej szem położe
niem, bo stosunkowo najbardzićj zbliżoną jest do Sudanu, dzięki głęboko wciskaj ącój się w północną A frykę zatoce wielkiój Syrty, nad któ rą Trypolitanija leży. Z uwagi, że Se- negambija może być jedynie pośredniczką w handlu z Sudanem zachodnim, wybrzeża zaś górnćj Gwinei, jako odgrodzone od Suda
nu góram i Kong, przytem zabagnione i o za
bójczym dla Europejczyków klimacie nie mo
gą w wyższym stopniu ściągać ku sobie to
warów ze Sudanu, pozostaje rzeczywiście po dziś dzień jedn a tylko Trypolitanija jeszcze stosunkowo najw ygodniejszym terenem, na którym odbywa się wym iana towarów E u ropy na produkty krajów Sudanu środkowego.
A lgieryja, chociaż zostająca w ręku tak wy
soce cywilizowanego narodu ja k francuski, nader mało m ogła uczestniczyć w ty m handlu.
A przecież jój udział w tój mierze musiałby niewątpliwie wzmódz daleko znaczniój wywóz i przywóz towarów, ju ż dziś między Sudanem
a T rypolitaniją reprezentujących rocznie war
tość około 50 miiijonów franków. Otóż zala
nie szottów algiersko-tunetańskich ma i tę doniosłość, że mogłyby nagle nad przyszłem morzem powstać porty, równie blisko Sudanu położone ja k wybrzeże trypolitańskie, w sku
tek czego karaw any byłyby w możności bez
pośrednio do nich dochodzić i podawać swój tow ar wprost okrętom francuskim. Dodaćby do tego należało, że dążność zawierania żyw
szych stosunków handlowych z 60—80 mili- jonow ą ludnością Sudanu, znajdująca ta k wy
m owny wyraz w projekcie Roudairea, obja
wia się w dzisiejszych czasach tem wyraźniój jeszcze w tem, że niebrak ju ż we Erancyi i projektów poprowadzenia kolei żelaznój z Algieryi przez Saharę nad Niger. Żyjemy bowiem w czasach, w których dla produkcyi europejskiój widocznie coraz to szerszój po
trzeba areny zbytu, t. j. nowych dziedzin, ku którym by tow ar fabryczny Europy mógł od
pływać i w ten sposób regulować miejscowe bilanse handlowe i znowu w szczególności zapobiegać zarówno bezrobociu ja k hiperpro- dukcyi.
J a k widzimy, śmiały projekt Roudairea.
upom inający się zresztą tylko o rew indyka- cyją prastarych praw oceanu na obszarze dzi
siejszych szottów algiersko-tunetańskich, do
ty k a nietylko samych lokalnych interesów A lgieryi i Tunisu, ale jednocześnie także naj
ważniejszych problemów ekonomiczno-poli- tycznych dni dzisiejszych, pragnąc stworzyć jeden łańcuch więcój, zapomocą którego mo- żnaby wzmocnić wątłe dotychczas związki i stosunki między cywilizowaną E uropą z je dnój, a bogatym i tak ignorow anym dotych
czas światem m urzyńskim z drugiój strony.
Nienależy też wątpić, żeby naród, który przed 13-tu laty obchodził tyle dla siebie tryjum fal- ną uroczystość otwarcia kanału Sueskiego, a dziś przystąpił do jeszcze większych i tru dniejszych dzieł, takich, ja k przekop przesm y
ku Panam a i budowa tunelu podmorskiego popod cieśniną Kaletańską, żeby naród ten nie m iał z rów ną łatwością podjąć i przepro
wadzić pomysłu kapitana Roudairea, t. j. za
mienić go znowu w ten wiekopomny a p ra wdziwie cywilizacyjny czyn, przed którym ja k przed tym podobnemi m u bledną choćby naw et takie strategiczne czyny ja k zwycię
stwa pod KOnigsgratz lub Sedanem.