• Nie Znaleziono Wyników

Dzwonek : pismo dla ludu. T. 3, 1860 [całość]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Dzwonek : pismo dla ludu. T. 3, 1860 [całość]"

Copied!
292
0
0

Pełen tekst

(1)

DZWONEK.

Tom III.

B iblioteka J a giello ńska

LWÓW.

Nakład i druk E. Winiarza.

1860* 1001849043

(2)

& A J

f i < K -

(3)

SPIS RZECZY

zawartych w Tomie III.

stronica:

I. Żywoty świętych, legendy i rozmaite hiatorje święte.

P io tr M ytnik, czyli naw rócenie pew nego skąpca, przez Br. Bielaw skiego . . . 1

Stłuczony dzbanuszek, przez Br. B iel'ty sk ieg o ... ... 1 1 CjCujlMy-ne-drogi O patrzności, przez W ai hteg o ze Sm oli ...^6

D ziw ny sen, przez L udka z M yślen i c ... Św ięty Jędrzej Zóraw ek, p u s t e l n i k ... ^ ''■’ P a n Bóg najw yższa mądrośd, przez Br. B ie la w s k ie g o ... 1 ‘ l” O siedmiu braciach ś p i ą c y c h ... B ra tersk a miłości, przez G rzesia z M ogiły ... ^69

II. Powiastki, gawędy, opowiadania i obrazki z historyi polskiej. Lepszo czysta sum ienie ja k w ypchane kieszenie, przez G rzesia z M ogiły . . . 4

W ó jt Matwij z T alarow a, opow iedział Jaśk o Ż u cz e k /M ie cz . Romanfijyski) • • * ,?.l K azim ier/, W ielki, król idilopW iw /T Jolu byt iloliry " g o s p o d a rz ...S3 It. J a k i był s p r a w ie d liw y ...49

III. J a k i b y ł gościnny ... 65

IV. Je g o śm ierć i p o g r z e b ... 81

D jabeł m łynarzem , przez W ojciecha z O p a to w c a ... 86

Grosz wdowi, przez P au lin ę W ilk o ń s k e ... 55

Kto z Bogiem, B óg z nim, przez L udkę z Myślenic ... 85

.Domowy złodziej, czyli S tach Słom ka (ze Szkółki u i e d z . ) ...101

Ł a s k a B oża, p rzez W alentego ze S m o l n i c y ... 104

T arg o w a przygoda B artosza (ż P rzyjaciela l u d u ) ... 116

K rólew na Jadw iga, L udw ikow a córka (przez G rzesia z M o g i ł y ) ... 129

B atoźki Kościuszki, przez L udkę z Myślenie ■ ... 135

Jad w ig a i Jagiełło, przez G rzesia z M o g i ł y ... 147

Czcij ojca i m atkę, przez G> '.osia z M o g i ł y ...149

W ładysław Jag iełło , przez G rzesiu z M ogiły . '... 161

H isto rja o sierotce Jad w isi (Czyt. niedz.J ... 165

K ara B oska, przez L u d k ę z M y ś l e n i e ... 179

P rzy p ad ek B a rtk a (z Km iotka) . 182 Niema tego złego, eoby na dobre nie wyszło, przez Grzesia z M ogiły . . . . 198

M ądra, przez P au lin ę W i l k o ń s k e ... 212

W ładysław , syn Jag iełłó w , przez G rzesia z M o g i ł y ... 225

T atars k a sierota (ze Złotej k s i ę g i ) ... 230

Kazim ierz, drugi syn Jagiełłó w , przez G rzesia z M o g i ł y ... 241

J a k im sposobem M ruw iak poszedł po rozum do głow y (z Km iotka) , . . 245. 160 J a n O lbracht, przez G rzesia z M o g iły ... 257

Co, to znaczy kolęda, przez lcs. W ojciecha z M e d y k i ... 273

Pnśeizna, przez P au lin ę W i l k o ń s k e ... 278

III. W iersze. Sierota, przez W . K ... 4

Śpiew ka o F lo ry an ie Szarym, przez Grzesia z M o g iły ...19

Ś piew ka nabożna przy pracy ( p r z e d r u k ) ...35

- - J a k o chłop jed en rad ził swojej babie n a ból zębów, opow. L esiczka z Jeżow ej . 48 K rakow iak E. W asilew skiego ( p r z e d r u k ) ... 54

S ta ra ale dobra piosnka ( p r z e d r u k ) ... 69

Śpiew ka o w iślickich żniw iarzach, przez W incentego Srokacza (W . S troka) . . 84

(4)

stro n ica .

Stopku Jadw igi, przez Grzesia z M ogiły ... 99

P ieśń o Najświętszej P annie C z ę s to c h o w s k ie j...115

Śpiew ka o M edeju rozbójniku, przez W incentego Srokaoza . 133 M azur za wołami, T. L enartow icza ( p r z e d r u k ) ... 148

Śpiew ka n a jesień, przez G rzesia z M o g i ł y ...164

►Ojcowska rada, p rzez Sebastyana L e s i c z k ę ... 178

Nie w esoła śpiew ka, przez Grzesia z M o g i i y ...196

T ęsknota, T. L enartow icza ( p r z e d r u k ) ... 211

B oże G rajki, przez G rzesia z M o g iły ... 229

Śpiew ka o św iętobliwej pannie zakonnicy, przez W incentego S ro k a za . . . . 243

Zim a, przez T. L enartow icza (przedruk) . . . . . . . ’... 260

IV. Piękne przykłady. W in c en ty D ehiert, przez P au lin ę W i l k o ń s k ę ...234

O brona m iasteczka B udnika, przez ks. W ojciecha z M e d y k i...253

V. Rady, przestrogi 1 rozmaite nauki. S zarańcza, przez G rzesia z M o g i ł y ...12

W iejska doktorka ( p r z e d r u k ) ... 30

P o g ad an k a starego rolnika, J . K. G regorow icza (przedruk) ...39

O psie, przez B runona B i e l a w s k i e g o 59. 124 C iekaw y W ojtuś, przez Grzesia z Mogiły, Ż e l a z o ... 74

P e r ł y ...139

B ursztyn , ... 217

J e d w a b ...283

P lo tk i (ze Szkółki n i e d z .) ... 78

R ady l e k a r s k i e ... 79. 92 Zielsko (ze Szkółki n i e d z . ) ...91

P o g ad an k a starego pszczolarza, przez Adaum z P epłow a ... 106

R ady n a rozmaito przypadki w g o s p o d a r s tw ie ... 143. 237 O z ie m n ia k a c h ... 159. 173. 188 W aszem u zdrow iu n a p o ż y t e k ...' ... 184

R ady g o s p o d a r s k i e ... 190

G ospodarska pogadanka, przez Grzesia z M o g iły ... 221. 271 VI. Różności. Oberw anie chm ury, piorun, pożar . 32 P o p r a w k a ... 112

J a k bieda tak bieda ... 47 S p ry t z ło d z i e j s k i ... 144

Śnieg w l e c i e ... 63 P ożary ... 175

Pszczoły z a j a d ł e ... 64 Chleb z a t r u t y ... 175

O dw ażny Sobek ... 80 B abskie r z ą d y ... 175

Szkółka p o w s z e d n ia ... 94 Za co bijij l e n i w c a ... 176

S zarańcza, p i o r u n y ... 95 J a k ich ludzi najw ięcej n a świecie . 191 Jeszcze się ten nio urodził, co by Szczur zjad ł ż e l a z o ... 224

w szystkim d o g o d z i ł ... 95 Kto n a piszczałkę dał, ten będzie S trach m a wielkie oczy . . . . 96 na, niej g r a ł ... 239

Szarańcza ... 110 Nie uży ty sasiad... 240

S trach na k o n i c z y n ę ... 110 K um eczka w ielka p a n i ... 240

Sposób aby ziem niaki nie gniły . . 110 S trzeżonego P a n Bóg strzeże . . 256 S kąpy dwa razy traci na swojem Z am ydlił mu o c z y ... 286

s k ą p s t w i e ... 110 Z a k o ń c z e n i e ... ... . 287

Odw ażne ż y d y ... 112

Dawne przysłowia, przypowieści 1 wyjątki z pisma świętego :

stro n ica: 16, 48, 04, 112, 128, 160, 176, 192, 240, 2 5 6 ,2 7 2 .

(5)

Tom III.

1. Lipca

W ychodzi we Lwowie co 10 d n i , to jes t 1. t t . i 21. każdego

m iesiąca.

Nr. i.

1860 .

} K osztuje rocznie z przesyłka pocztowa 2 złr. w. a., p ó łro ­ cznie 1 złr. w. a.

B o g a , dzieci, B oga trz e b a , Kto chce sy t byó sw ego chleba.

PIOTR MYTNIK,

c z y li:

N a w r ó c e n i e p e w n e g o s k ą p c a -

Był niejaki P io tr Mytnik, bogacz nad bog acze, ale setnie skąpy i na ubogie niemiłosierny. Owóż jednego czasu siedzieli sobie dziadkowie pod kościołem i o tym człeku nieużytym rozpowiadali różne a różne historje.

Jeden p r a w i : — Dużo ludzi zazn ałem ; toć się przytrafił lepszy i gorszy, ale już nad Mytnika nie znam gorszego.

Drugi p raw i: — Oj ten P io tr! prędzej myślę, twardy-byś kamień poruszył, niż jego.

Trzeci p raw i: — Jeszcze się ten nie uro d ził, coby od niego jakowej łaski doznał.

Czwarty p r a w i: — Oj nie urodził się i nie urodzi p o n o ! bo jak świat światem takiego skąpca nie było i nie będzie.

Tak bajdurzyli dziadkowie między s o b ą, siedzący pod ko­

ściołem, a każdy miał coś niedobrego do powiedzenia o Piotrze Mytniku, co był taki skąpiec nieużyty. Aż tu jeden dziaduś o

(6)

_ 2 -

kuli chodzący powstał między nimi, pokręcił siwą głow ą i tak się odezwie :

— Moiście wy, a co mi dacie za tę sztukę, jeśli wam od tego skąpca przyniosę jałmużnę?

— H o , ho człeku ! zawołali drudzy na niego — nawet się nie kuś, bo nadaremnie! Jeszcześ gotów na swoje stare lata oberwać szturkańca, albo cię psami wystraszy i tyle wszystkiego.

— Niech się dzieje wola Boska ! odpowie dziaduś — idę zaraz do niego, a wy tu poczekajcie na mnie.

— Ejże nie chodź! radzili mu jeszcze dziadkowie, a on jeno głową kiwnie i wali na prost ku domostwu, kędy zamie­

szkał ów P io tr , bogacz nad bogacze a taki skąpy. I właśnie utrafił w sam czas, kiedy piekarz z ehlebem dla czeladzi pana Piotra wjeżdżał na dziedziniec. Za wózkiem szedł sam gospo­

darz. W ięc dziaduś w pokorne prośby do niego :

— Zmiłuj się panie, bardzo/n głodny podaruj co ! A na to on skąpiec rzuci się, jakby go osa ugryzła.

— Nie pójdziesz mi ztą d , włóczykiju! zawoła i cały się zapyrzył, jak ten jendor nieprzymierzająe.

— Mój dobrodziejaszku, mój złoty panoszku! prosi dziaduś i rękę wyciąga — choć okruszynkę c h leb a! . . . zmiłuj s ię , bom strasznie głodny.

— Poczekaj ty kulasie obmierzły ! krzyknie jeszcze bardziej rozgniewany Mytnik — dam ja ci chleba!... I dalej począł się oglądać za jakim kamieniem, aby dziada upartego poczęstować.

Na szczęście jakoś kamienia nie było w tern miejscu; otóż ską­

piec w srogim gniewie sam nie wie co robi, porywa za boche­

nek chleba z wozu i cisnął na dziada. Temu nie potrzeba było więcej. Uradowany choć takim nieszczerym datkiem, czemprędzej porywa za chleb i w nogi.

I dopieroż wydziwić się dosyć nie mogli, oni czekający pod kościołem, skoro im dziaduś ukazał bochen chleba, co go w tak dziwny sposób dostał od Piotra Mytnika.

Aż tu w trzy dni potem zdarzyło się, że on skąpiec ciężko zachorował. 1 przyszła nań mdłość wielka i nieprzytomność, w której jakoby zasnąwszy miał takie widzenie: Oto niby po śmierci stawiono go na sąd Boży, gdzie mu się każą rachować

(7)

z całego życia. I tuż przed sobą ujrzy wielką w agę, na której miały się zważyć grzechy je g o , jako też dobre uczynki. Po lewej stronie tej wagi stali czarni murzynowie — a to z piekła czartowie. A zaś po lewej stronie stali cudnie piękni mężowie — a to święci Aniołowie. 1 owóż na jedną ważkę sypią grzechy Piotra Mytnika czartowie, a było grzechów strach jak dużo. A zaś Aniołowie święci napróżno oglądają się, coby na d ru gą ważkę dobrego położyć i bardzo się posmueili, bo w całym żywocie Piotra nie było ani jednego uczynku dobrego. Oj panie Piotrze, coś tak żył niedobrze, p a trz a j! jużci czartowie dybią na duszę, aby ją pochwycić jak s w o ją ... Aż tu w sam czas p r z y ­ pada dziaduś kulawy i ukazuje Aniołom bochenek chleba, co go przed trzema dniami dostał od Mytnika, prosząc zarazem, aby się sędziowie powstrzymali ze sądem i nie potępili grzesznika.

— Hej ! myśli sobie skąpiec — nie na wiele mi się tu przyda ten chlebuś, dziadku, bom go dał nie z miłosierdzia, jeno ze złości cisnąłem -ci go na głowę. Tymczasem Aniołowie biorą chleb z ręki dziada i kładą go na swoją ważkę. Obaczą iż mało ważył i grzechy przeciężyć nie mógł. I obrócą się do Piotra Mytnika mówiąc :

— Grzeszna duszo, idź-że po raz wtóry na świat a dokła­

daj do tej wagi dobrego. Bo jeśli zaniechasz tego, wiedz o tern jako przepadniesz na wieki wieków i onym czarnym murzynom na męki oddanym będziesz.

A gdy Piotr przyszedł do siebie, dopiero się przestraszył onego widzenia i r z e c z e :

— P a t r z a j ! jakem widział wszystkie moje grzechy na ku­

pie, a strach co tam tego było, toć już prawie myślałem żem zgubiony. A widzisz, jaka to jest moc cudowna jałmużny, cho­

ciaż tak lic h e j, iżem nie zginął od razu.

Skoroż powstał z owej niemocy na nogi, cale się inny człek z niego zrobił — nad podziwienie wszystkich. I już na potem hojny był w rozdawaniu jałmużny i w miłosierdziu tak wielki, iż wszystkiej majętności swej nie żałował. Nakoniec i samego siebie ofiarował na przebłaganie gniewu Bożego i na zagładę poprzedniego żywota grzesznego-

(8)

4 -

S-S 33SL C O 'O *

Ani u mnie siwe woły Jak sokoły —

Ani owiec * białą wełną U mnie pełno —

I w gumienku i w komorze Żal się Boże !

Nikt nie puka w moje wrota, Bom sierota.

W żółtym piasku ojciec leży U wybrzeży —

M atka ojca nie przeżyła, I m ogiła

Z asypała jej powieki N a wiek wieki —

Mnie zaś smutek i tę sk n o ta ! Bom sierota.

Rówiennice płochą zgrają Mnie mijają —

N a nich lama lśni wspaniale I k orale —

Powiązane wstążką włosy Rusej kosy —

N a mnie jeno ruta zło ta , Bom sierota.

Lepsze ozyste sumienie, jak wypchane kieszenie.

— Ha, ha, ha, a ty urwipołciu, a ty gamonia, to tobie się mojej dziewki zachciewa ? Pek ci b y ł o ! Patrzajcie go jaki mi panicz, jaki mi gospodarz. H a, h a , ha! A tożbym ja sobie k a­

zał pierwej sztukę nosa urzezać, niż żebym moją Kasię miał za ciebie wydać, ty chudy pachołku. Jak mi Bóg m iły ! Ha, ha, h a ! Tak się śmiał pan P y tel, mielnik w P atraszó w ce, kiedy raz nad wieczorem przyszedł do niego S obek, co mu za pa­

robka służył i ją ł go prosić o córkę. Aże się brzuch trząsł mielnikowi, aż się za boki c h w y tał, tak się mu wzięło zanosić

od śmiechu.

Gale nie na śmiech zbierało się Sobkowi. Był on sobie robotny, uczciwy, a do tego taki walny parobek, że drugiego

W . K.

Opowiadał Grześ z Mogiły.

(9)

- 5 -

we wsi chyba ze świecą poszukaj. Kasia była sobie także uro­

dziwa dziewucha, toż i nie dziwota że Sobek przylgnął do niej niby mucha do miodu, a ona do niego jako miód do muchy.

Straszecznie-ci się umiłowali, a tu ani w ząb ; mielnik tw ardy jako młyński kamień.

— Ej panie mielniku — mówił mu jeszcze na pół z p ła­

czem Sobek — tać już pofolgujcie mojemu proszeniu. Nie mam ja tam prawda żadnych majątków, aleć mam ręce zdrowe i do pracy się nie lenię jako sami wiecie. A toż jak wydacie Kasię za jakiego kapotowego drągala, co się będzie jeno po karcz­

mach i jarmarkach włóczyć, to wnet przehula i swoje i wasze!

— Hej, hej miły Boże, a po cóż ja ją tak srodze ukochał! A już jak ci mi jej nie dacie, to mi się chyba obwiesić albo i

utopić.

Mielnikowi było już tego zanadto. Lubiał on bardzo cwan- cygierki i lepiej znał się na nich jak na swej mące z paździe­

rzami , więc miał też uczciwe słowo tylko dla takich lu d z i, u których czuł grosiwo. Toż obruszył się srodze na takie Sob- kowe gadanie, uderzył pięścią w stół i z a w o ła ł:

— A nie przestaniesz raz hultaju! Ruszaj sobie odemnie i ani mi się na oczy nie pokazuj! Ruszaj się obwiesić, ty wisiel­

cze jakiś! A przez próg mi ani nosa nie wściubiaj! Gotów mi jeszcze hultaj jakiego paskudztwa narobić!

Tak wykrzykiwał mielnik; zapyrzył się jako jendor, a pię­

ścią sobie po stole do tego wybijał. A na one krzyki zerwał się pies mielników i zaczął ujadać pod sto łe m , i kot przestał po swojemu marmotać, a stanął jeno na przypiecku i ogon za­

d arł do góry.

Biedny Sobek skoro zobaczył, jako się to wszystko na niego sp rzy sięg ło , zakrył sobie jeno oczy rę k a w e m , rozbeczał się srodze i wyszedł z izby. A do tego ozwało się w drugiej izbie przeokropne szlochanie utrapionej K asi, co niechcący wszystkiego wysłuchała. Taki ci się więc zrobił jęk i k rzy k , warczenie i marmotanie, jakoby w bóżnicy.

Srodze zasmucony wyszedł Sobek od mielnika i już sam nie wiedział co począć. Gdzie tu pójść kiedy pan Pytel wyga­

nia? I już go taki żal ścisnął za s e r c e , że zaczął bezbożnik na

(10)

6 -

prawdę przemyśliwać gdzieby się tu albo utopić, albo obwiesić, albo co innego sobie zrobić, bo już tak ani sposób żyć mu dłużej.

Więc sobie tak idzie drogą i nie wiedzący o bożym św ieeie;

głow ę w dół spuścił, a nogi stawia jakoby pijanica i już nic a nie około siebie nie widzi. Aż tu nagle — S o b e k ! S o b e k ! — zawołał go po imieniu jakiś głos znajomy.

Ocknął się Sobek na to wołanie jakoby ze snu, podniósł głowę, spoziera na około, a tu sługa dworski stoi na dziedzińcu i palcem kiwa ku niemu. Podsunął się więc ciekawy, na co go tam potrzebują.

— S o b u ś ! — zawołał sługa — a nie skosiłbyś ty tr a ­ wnika przed gankiem ? Nie ma już kogo napędzić do tej roboty, a koniecznie trzeba, żeby był porządek, bo goście mają zjechać.

Sobek zawrócił się zrazu i chciał odejść, boć on już chciał 0 tamtym świeeie myśleć a nie o traw niku; ale jak ci go sługa wziął namawiać i p ro sić: — Sobuś, Sobeczlai! aże Sobuś zmiękł 1 pomyślał sobie, że trzeba jeszcze przed śmiercią choć wygodę ludziom zrobić. Zabrał się więc i zaczął kosić on trawnik przed dworem.

Stara to rzecz, że robota to najlepsze lekarstwo na wszy­

stkie turbacje. Owóż i Sobek jak się wziął do koszenia, tak ci mu to wszystko zaczęło wietrzyć z głowy. Rozumował sobie tak i siak, aże przy końcu już i o topieniu i wieszaniu z krete­

sem zapomniał, Zrobił się też wreszcie wieczór i zaczęli się ludzie schodzić po wypłatę. A że Sobek skończył także swoją robotę, więc stanął sobie z ludźmi i tak g ad u , g adu, czekają wszyscy na panią, co im zawsze w sobotę wypłacała. Ano wy­

szła w końcu i pani, już od dwóch lat wdowa po mężu i nuż tam obchodzić całą litanię i wściubia do ręki każdemu, co mu się należy. A tego o żonę a tego o dzieci się pyta, czasem tam i co doda dla dziewcząt na tasiemki, boć była to pani że jeno do rany przyłożyć. Dla krótszej roboty miała pani pieniądze pozawijane w papierki, a w każdym papierku było jednakowo.

Owóż jak już obeszła k o ło , przyszła i do Sobka.

— A cóżeś ty r o b ił? — pyta się onego a tak milutko,

(11)

że się Sobkowi właśnie o dwadzieścia funtów lżej na sercu zro­

biło. — Skłonił się więc do kolan i rzecze pokornie :

— A toć ja jeno tyle com trawnik skosił.

Wzięła więc papierek z pieniędzmi i wściubiła mu do ręki, choć takie same papierki to za pół dnia bywały. Podziękował Sobek, schował grosze do kieszeni, pokłonił się wraz z innymi i ruszyli wszyscy do domu.

W esoło było po drodze. Parobcy baraszkowali i śpiewali aż się het po lasach rozchodziło; kobiety sobie znowu jakieś ciekawości opowiadały, jedna prędzej jak druga a spoglądały na Sobka z pod oka. On zaś szedł sobie bokiem i myślał ciągle nad tem , gdzie się tu teraz obrócić, kiedy pan Pytel wygania.

Po nie długiej chwili rozeszli się wszyscy, każdy w swoją stronę, a Sobek sam jeden się z o s ta ł, szedł i nie wiedział gdzie idzie. Przyszło mu wreszcie na myśl zobaczyć, co też mu pani dała za te dwie godziny roboty.

— Może choć na powróz wystarczy — szepnął mu zły duch do ucha.

Sięgnął ręką do kieszeni, wyciąga, rozwija papierek, p a trz y :

— Chryste P a n ie ! —- a tu same d u k aty ! Sobek znał przecież dukaty, bo widział je u wolarzy z Podola, a choć się dobrze pociemniło na dw o rze, poznał że to złoto. Stanął więc jakby go piorun raził. Myślał z początku czy to nie sprawka czar- towska ? Ale gdzież tam — i przeżegnał się ze trzy razy i złoto na ręce przeżegnał, ale się w smołę nie rozlało a toż i sprawiedliwe dukaty. Tak się więc z razu uradował Sobek tym trafunkiem, że się kopnął i nuż biegnąć jak g łu p i, bo sam nie wiedział gdzie biegnie. Pomiarkował się aż za chwilę, stanął i dalej bierz na rozum, co się to ma znaczyć.

Jużció od razu przyszło mu do głowy, że się to pani omyliła, bo trudno za skoszenie niewielkiego trawnika dukatami płacić.

— Ale co to ja mogę mieć za te dukaty! — myślał S o ­ bek. — A toż ja sobie grunta kawał kupię, chudoby ze trzy sztuki, chałupę w ystaw ię... A co też mielnik potem powie, jak pójdę do niego po c ó r k ę ! Hej Kasienku m o ja ! nie frasuj się srodze, boć tam pan Bóg o uas pamięta.

(12)

— Aleć to nie tw oje, jeno jejmościne — mówiło mu na to sumienie i brzęczało mu w uszach jak natrętna mucha. —

T o nie t w o j e !

— Cóż ja zrobię, co ja zrobię! — oj biedna moja g ło w a!

— zalamentował Sobek i nuż biegnąć dalej.

— Nie — ja nie oddam — zaczął sobie znowu rozumo­

wać. — Powiem, jak mię kto zapyta zkąd mam pieniądze, żem znalazł, żem w y k o p a ł! ...

— A czemuż by ja nie miał być szczęśliwy z moją Kasią jed y n ą, mój Boże kochany! dyć to nie ukradzione...

— Będziesz kłamcą i złodziejem ! — zawołało w nim sumienie i tak mu wrzasło w uszach że go aż ogłuszyło.

O dla B o g a , złodziejem ! — krzyknął Sobek straszli­

wie i nuż biegnąć dalej.

Po chwili stanął znowu i tak jął m e d y to w a ć :

— Jeszcze inaczej zrobię. Pójdę het daleko, w cudzym kraju kupię sobie zagrodę, a potem konikami przyjadę po Ka­

sieńkę i wezmę ją ze sobą. A któż tam będzie wiedział, zkąd ja mam pieniądze.

— Pójdziesz prosto do p ie k ła ! —• wrzasło sumienie że go aż wstrząsło całego i przykląkł do ziemi.

— Do piekła ! — zawołał okropnym głosem zrozpaczony Sobek — Chryste P a n ie , zmiłuj się nadem ną! i znowu zaczął biegnąć jak szalony.

Aż tu nagle uderzył czołem o coś tw a r d e g o , że mu aż świeczki w oczach stanęły. Zatoczył się Sobek, patrzy, a tu krzyż stoi przy drodze z męką Chrystusa Pana. Miesiączek śli­

cznie świeci u góry, a w jasności wielkiej widzi cierniową ko­

ronę pana Jezusa. Spojrzał w koło, a tu las czarny że aż m ro ­ wie po kościach przechodzi. Więc go tak mocno tknęło w su­

mieniu i widać łaska Boska spłynęła na jego grzeszne myśli, bo ukląkł duchem pod krzyżem, zmówił jeden pacierz i drugi i trzeci, i pan Jezus oświecił go w tej sprawie.

— Pójdę jutro i oddam — postanowił Sobek — i spokojny położył się spać pod krzyżem, bo już późno w nocy było.

Słodko bardzo spało się Sobkowi pod onym krzyżem w lesie i przedziwny miał sen tej nocy. Owóż śniło mu się że

8 -

(13)

- 9 -

widział wielką w ag ę, taką jak to mięso na niej ważą — tylko że tamta była het od nieba aż do ziemi. Otóż na jednej stronie tej wagi była ogromna kupa złota. Druga była próżna. Aliści po chwili nadchodzi jakiś człowiek w łachmanach, ukląkł i za­

czął się tak serdecznie modlić, że mu się łzy czyste jako perły z oczów puściły. I wtedy zaczęła się ona kupa złota niby lżej­

sza do g óry podnosić, a z nieba ozwał się głos ogromny : — Więcej u mnie waży jedna szczera modlitwa żebraka, niż wasze skarby św iato w e!

Zniknął potem ów człowiek w łachmanach i znowu było próżno na jednej stronie. Aliści po chwili nadchodzi jakiś czło­

wiek i niesie drugiego na barkach, co był strasznie poraniony.

Złożył go ano na tej w a d z e , wydobył z zanadrza szmaty i maśoie opatrywał mu rany, wymywał wodą i przykładał maście. 1 wtedy podskoczyła znowu spory kawałek ona kupa zło ta, jak gdyby jej z połowę ubyło, a z nieba ozwał się ten głos ogrom ny: — Więcej u mnie waży miłość bliźniego, niżeli wasze skarby światowe ! Potem znowu nic nie było. Aż po chwili przyszedł jakiś człowiek a temu bardzo źle z oczu patrzyło. Miał noże straszne koło siebie; zarośnięty był i ponury. A jak człowiek ten przy­

szedł tylko na ona w ag ę, tak upadł na kolana, rzucił od siebie broń wszelką, zaczął się modlić i bić czołem o ziem ię: — Boże m ó j, Boże m ó j! — w ołał ten zbójca zasmuconym głosem — oto chcę się poprawić, oto będę pił wodę z krynicy i będę jadł korzonki, a ludziom będę dobrze czynił, żebyś mię panie Boże tylko nie opuścił. — I wtedy podskoczyła w górę ona waga ze złotem , a to złoto zniknęło z niej gdzieś do szczętu. Z nieba zaś ozwał się głos ogromny: — Więcej u mnie waży nawró­

cenie się jednego grzesznika, niż wasze skarby światowe!

Potem znikło to wszystko z przed Sobkowych oczów, a co innego jęło mu się pokazywać. I widział kościół ładnie ubrany i świece jarzące tam stały a on klęczał z Kasią przed ołtarzem i właśnie zaczął organista coś ślicznego śpiewać — kiedy się nagle obudził.

Słońce już zeszło i ślicznie już było na świecie. Podźwignął się Sobek, przetarł oczy, zmówił pacierz pod krzyżem i ruszył do wsi. Droga była nie d łu g a , toż duchem stanął Sobek

(14)

- 10 -

w młynie pana Pytla. Zaszedł tam po cichu do komory kędy zawsze sypiał, ubrał się w świąteczną sukmanę, oporządził do okoła i ruszył tak do dworu.

Ledwo co zaszedł na dziedziniec dworski, aż tu usłyszał jakieś krzyki i kłopot wielki. Szczęściem pokazał się ten sam sługa dworski co go wczoraj do koszenia w o łał, więc go S o ­ bek ułapił duchem i pyta, co się takiego stało.

— At widzisz Sobku — mówił sługa — pani naszej wczoraj ktoś wyciągnął, a może pani sama gdzie zatrąciła, cały zwitek dukatów. Byłoó ich tam kilkanaście, a to zawsze jest dosyć wielka suma. Owóz pyta się nas pani dzisiaj, czy my nie widzieli. Więc baby zaraz że to mają złość na siebie, zaczęły użerać jedna do d ru g iej: a tyś w zięła, a tyś wzięła — i tak zaraz cały jarmark.

— A nie można by z panią się zobaczyć? — zapytał Sobek i uśmiechnął się ciekawie.

— A cóż ty masz do pani ? — pytał sługa.

— O t, mam tam o coś prosić — rzekł S obek, skrobiąc się w głow ę niby zaturbowany.

— A to idź, właśnie pani jest w czeladnej izbie — odpo­

wiedział sługa.

Sobek więc ruszył obces do czeladnej izby. Ucichnął tam już krzyk, bo pani się wdała do tej sprawy. W ięc Sobek nic nie mówiąc, pokłonił się tylko nisko i oddał pani zwitek z du­

katami. Pani w zięła, rozwija :

— A ty zkąd to masz ? — zawołała zdziwiona, zoba­

czywszy dukaty. A dziewki gęby pootwierały, bo nie wiedziały co to znaczy.

Dopieroż Sobek zaczął się spowiadać ze wszystkiego: jako on dostał te pieniądze za skoszenie trawnika, jako potem chciał sobie zatrzymać bo się w Kasi rozmiłował a mielnik nie chciał mu ją dać, jako pod krzyżem natchnął go pan Bóg inaczej

— i do krzty wszystko rozpowiedział. Pani strasznie się tem uradowała, kazała Sobkowi poczekać na ganku a sama poszła do pokojów.

Czeka Sobek na ganku i myśli, co to z tego będzie. tu naraz drzwi się otworzyły i wyszła znowu pani a za nią

(15)

gości kilkoro i nuż się jeszcze raz rozpytywać S o b k a, a tym­

czasem posłano chyżo po mielnika.

Zasapał się mielnik, bo nie wiedział na co go tak skoro pani potrzebuje, ale już oczy wytrzeszczył jak cebule, kiedy ujrzał Sobka na ganku i tyle państwa naokoło niego.

— Panie Pytel — zawołała pani już z daleka i uśmie­

chnęła się do tego serdecznie — czemu to pan nie chce dać swojej Kasi za Sobka ?

Mielnik popatrzył srogo na Sobka, ale się pani tak niziutko skłonił, że mało nosem ziemi nie zaorał.

— Wielmożna dobrodziejko — zaczął się jąkać — a toć ja bym mu dał, ale on nic nie ma, chyba te dwie rąk do pracy.

— H a , ba panie Pytel — mówiła pani dalej — a czy to nie dosyć ? Lepiej być ubogim a uczciwym człowiekiem , niż bogatym oszukańcem. — I zaczęła tu pani mielnikowi opowiadać całą historję, jako się z Sobkiem przytrafiło.

Mielnik nie chciał wierzyć swoim uszom. Kiedy ano dosłu- chał do końca, pokłonił się pani niziutko.

— Cóż mi z tego — rzecze — kiedy on nic nie ma, a ja także nie wiele — dodał mielnik i tak łypnął oczami jak jendor gdy co połyka. - Toćby oni biedę musieli klepać.

— Ha, no, żeby biedy nie klepali — odezwała się pani na to wesoło — to ja tak rozkazuję: pustkę pod lasem daję na wieczne czasy Sobkowi i drzewa z lasu tyle, co na porządną zagrodę potrzeba.

Sobek złapał się za głow ę z radości i upadł dobrodziejce do nóg plackiem jak długi.

— Nareszcie — mówiła pani dalej do Sobka kiedy pow stał—

daję ci te dukaty, coś już miał przy sobie na zagospodarowanie.

Sobek płakał i śmiał się ze swojego szczęścia.

— A ja dwa dukaty, a ja także dwa — mówili goście i każdy coś dorzucił na rękę pani.

Sobek nie wiedział już komu ma kolana ściskać, a mielnik tak się zadziwił, że mu aż oddech w brzuchu zaparło.

— Ale teraz panie Pytel — zaczęła pani znowu — musisz dać sute wiano twojej Kasi, bo inaczej krucho znami będzie.

11

(16)

12 -

— Ale dam, jużci dam — zakrzyknął mielnik. — A eóż- bym ja nie dał takiemu walnemu człekowi, taż ja bym mu krwi z palca usączył. Obrócił się tu pan Pytel — i uściskał Sobka co miał siły.

Kasia siedziała wtedy w izbie zapłakana i nie wiedziała jakie jej się szczęście znaczy.

Jeszcze tego samego dnia, boć była Niedziela, dał Sobek na zapowiedzi i zaraz wziął się do stawiania zagrody.

Były nie długo potem zaręczyny u mielnika. Co żyło to hulało, a Kasia ze Sobkiem wycinali krakowiaka że aż miło było się patrzeć. Zatoczyli raz w koło. Sobek stanął przed basistą, rzucił dwa czeskie do basów i zaczął śpiewać :

Choć ja se parobczak a ty mielnikówna', Toć ja tobie równy a i ty mi równa.

Poszli znowu raz w koło, a gdy mijali muzykę, zatrzymała Kasia wszystkie pary i zaśpiewała:

Choć ja mielnikówna, tobiero przeznaczona, Tyś mi się spodobał, będę twoja żona.

W e dwie niedziele potem było ogromne wesele. Radowali się od wieczora do rana. Sobek upominał się tylko u teścia o kawałek nosa, jako że się pan Pytel zaklinał żeby sobie dał prędzej sztukę nosa urzezać, niż żeby miał dać swoją Kasię za takiego chudego pachołka. Żyli potem ze sobą długo i szczę­

śliwie i jeszcze wydanym dzieciom rozpowiadali o onej p rz y ­ godzie.

SZARAŃCZA

lako szkody wielkie ludziom robi i co z nią poczynać.

Różnych wrogów zsyła Pan Bóg na ludzi, ażeby też ich doświadczyć jako są stali w swej cnocie, albo też i za ciężkie grzechy jakie popełnili. Bywa więc że to raz człowiek jest w rogiem , inną razą ogień, w oda, a już co najstraszniejszym wrogiem dla ludzi jest szarańcza.

(17)

13 -

Każdy zna konika polnego eo po łąkach sk acze, albo świerszcza co pod piecem w chałupach się kryje i oświerkuje sobie^w zimie długiemi wieczorami. Owóż szarańcza zupełnie jest do nich podobna, jeno że trzy razy tak długa i gruba a żarłoczna, że niech Pan Bóg broni. A dwa są rodzaje między temi, co nas czasem całemi chmurami nalatują. Ta, co częściej się zjawia, ma brunatne skrzydła a po nich czarne czw orogra­

niaste plamy i zwie się szarańcza wędrowna, bo sobie też |iet z daleka wędruje, a co na drodze znajdzie to do szczętu wyżre.

Druga jest więcej zielona a spodem żółta i aż prawie cielistej maści. Wierzchnie skrzydła dobrze szare i także na czarno ró- żnemi bałamutami popisane. Owóż ta się nazywa szarańcza ta­

tarska, bo od Tatarów do nas przychodzi, a szkody robi takoż takie a może i sroższe jak owe pogany Tatary, kiedy nam bywało dawnemi czasy jak zbóje na Polskę napadali.

Kiedy już szarańcza ma do nas w paść, to bywa ono nie­

szczęście zwyczajnie w Lipcu albo w Sierpniu i to najczęściej w suchych i gorących latach. Leci naonczas ten gad niepoliczo- nym tłumem. Będzie temu ze sto dwadzieścia lat, jak nas o g ro ­ mna szarańcza nawiedziła. Leciała ona wtedy taką chmurą na kilka mil długą i szeroką, że aż słońce zakrywała. Najskorzej jej idzie podróż, kiedy słońce mocno dogrzewa. Ranna rosa i chłód nocny nie bardzo jej służą. Siada zwyczajnie w południe na popas i żre co się jeno zmieści; ale już wszystko do szczętu niszczy w onych miejscach, kędy na nocleg upadnie. Żre ona zboże, trawę, liście na d rzew ach, a jak już to wszystko obeżre i nie ma się czego czepiać, to ogryzuje korę z drzew i słomę z poszycia. To też wygląda w tych miejscach, kędy szarańcza siedziała, jakoby jedno ogromne pogorzelisko. Wielki też głód potem bywa, gdy szarańcza ludzi nawiedzi, a często i pomorek z onego smrodliwego powietrza, co się z jej bobków i z pozdy- chanych ciał wydobywa. Dał Pan Bóg miłościwy różne inne zwierzęta, co się za szarańczą uganiają i pożerają to paskudztwo.

I tak : szpaki, wrony, kruki, bociany i inne ptactwo. Bociany lecą gromadnie za szarańczą, a gdy widzą że usiędzie, zbierają się w szeregi i z wielką chciwością uderzają na nią. Kury kaczki, świnie, a nawet koty bardzo lubią szarańczę, nie wy­

(18)

- 14 -

chodzi im to jednak na zdrowie, dla tego że się bardzo obże­

rają tych gadów, więc potem chorują a często i giną. Aleć za mało to tych wszystkich nieprzyjaciół na taką niezliczoną moc onego paskudztwa. Trzeba żeby też i ludzie ją wytępiali, bo inaczej srogi głód następuje.

Owóż opowiem wam po krotce, jako trzeba bronić pola od tych gadów, żeby wam to było na pożytek, jakby broń Boże kiedy nas napadła.

Oto jak się tylko słych zacznie rozchodzić, że szarańcza przylatuje, to już powinneście postawić strażników na łanach i mierzwy zaraz nawieźć należy, żeby była gotowa do zapalenia.

Trzeba na to osobliwie wtedy uważać, kiedy są dnie suche i gorące. Jak się więc już ukaże w powietrzu ona chmura sza­

rańczy, zapalajcie duchem kurzyska i gońcie sporą kupę ludzi na koniach i piechoto, żeby robili srogi łoskot. Tym końcem powinny konni mieć jakie strzelbiny, żeby strzelać w tę chmurę a inni kosy, tasaki, łańcuchy, takoż dzwonki i trąbki i co kto ma, żeby był szczęk i łoskot przeokropny. Otóż szarańcza boi się takiego przywitania i ucieka w inne strony. Trzeba jeno uważać, żeby ją nie gonić na sąsiedzkie pola, ale gdzie w pu­

stki, albo na ugory, na moczary gdzie są, żeby tyle szkody jak w zasianych polach nie zrobiła.

Jeżelić już nie pomoże on ło sk o t, a szarańcza spadnie na pole, gdzie już zboże doszło, ha! to już człowieku tam rady nie ma. Zdaj wszystko na wolę Bożą, a duchem zapalaj zboże na kilku końcach i to tak miarkuj, żeby wiatr co najrychlej ogień rozniósł po całym łanie. Spali-ci się twoja praca i twój chleb, aleć bo i tak nicby już z niego nie było. Zrobisz przynajmniej chrześcijańską usługę sąsiadowi, bo szarańcza skąpie w ogniu i już dalej nie poleci. — Jak się zdarzy że szarańcza spadnie na ugory i łąki, to wtedy co żyje niech ją idzie tratow ać: to wo­

zami, końmi i każdym ciężkim sprzętem, gdzie kto co nadybie.

Najlepiej się wziąść do niej, kiedy mglisto i chłodno na dworze.

Jeszcze lepiej o takim czasie w nocy, bo owad w ciemności nie widzi i trudno się zrywa ze ziemi. Pobitą szarańczę trzeba zmiatać w głębokie rowy, dobniami przytłukać i ziemią tęgo zasypać i udeptać. Pamiętajcież zaś nie brać do tratowania sza-

(19)

rańczy wołów jeno konie, bo woły ze smrodu, co szarańcza ze siebie wydaje, chorują a czasem i odchodzą. Także żeby mi każdy człek był ozuty porządnie, boć tam choć jedna szarańcza mocno nie uszczypie, ale jak ich jest kupa, to mogą zranić nogę. Dzieci i niedorostków nie trzeba brać wtedy, bo im także ów smród ze szarańczy szkodzi.

Tak się brońcie, kiedy szarańcza nadleci; aleć często się wydarza że ona w ziemi jaja kładzie, więc trzeba i o tern pa­

miętać.

Owóż trzeba wam wiedzieć, że jak szarańcza do nas przy­

będzie, to się tu i parzy w Sierpniu i Wrześniu. Samcy wnet potem zdychają, ale samice żyją jeszcze do Października. W tym miesiącu składają one jaja, zwykle w ziemię co świeżo zaorana.

Do tego robi sobie samica dołek na pół palca głęboki, wpuszcza tam z 50 albo i 60 jajek, potem oblewa taką śliną, że się to wszystko zlepia w jedną grudkę razem ze ziemią. W ygląda to iście jakoby ziarnko bobu; a takich grudek złożyć może samica 3 albo 4, więc 200 jaj z okładem! Pomyślcież sobie jak się to strasznie rozmnaża ono paskudztwo !

Trzeba więc co najbaczniejsze mieć oko na takie pola, gdzie szarańcza w jesieni się zostawała, boć tam pewnie jaja zakopane leżą. Cóż więc robić na to ? — Najprzód jeśli można, zato- pić takie pola aż do tego czasu, kiedy mają przyjść mrozy, bo wilgoć psuje het jaja tych owadów. One grunta wypada zaś w drobne skiby płytko przeoryw ać, wyorane na wierzch grudki z jajami w ybierać, potem rolę bronow ać, jeszcze zebrać co się z o stało , a potem trzeba wszystko to do dołu zgarnąć, dobniami rozgnieść i ziemią tęgo przysypać. Do zbierania jaj najlepiej zrobicie, kiedy nagonicie dzieciaków z całej wsi, a i grosza nie szczędzić jak trze b a, bo się to wszystko i z czubem odpłaci.

Trudnoć tam wybrać jaja co do jednego. Coś się ich tam koniecznie zostać musi. Owóż w M arcu, a czasem i wcze­

śniej, skoro jeno śnieg zejdzie i ciepło się zrobi, uważaj dobrze gospodarzu na te pola, gdzie szarańcza w jesieni siedziała, czy się tam co nie wylęże? Musisz wiedzieć, że młoda szarańcza to wygląda niby duża, czarna mrów ka, jeno że nie łazi po ziemi ale skacze. Nie zasypiaj więc czasu, tylko duchem zbieraj

15 -

(20)

- 16 -

ludzi, wychodź jeszcze przed wschodem słońca i bierz się do roboty. Owóż niech ludzie biorą miotły do ręki, stają na około owego łanu, gdzie je st młoda szarańcza i niechże ją zmiatają do środka. Jak już będzie na kupie to paskudztwo, niechże inni co żywo kładą słomę na około i zapalają ją na różnych miejscach.

Tak więc upiecze się w ogniu ono nieszczęście. Trzeba zaś to powtórzyć i drugi raz i trzeci, jeżeliby się jeszcze co zostało.

Nie na wiele ogień się przyda jak już szarańcza podrośnie, boć wtedy skacze bardzo daleko. W tedy nie poradzi inaczej, tylko trzeba rowy kopać, szarańczę do nich napędzać, tam gnieść i ziemią znowu zasypywać. A jeślić niedorosła szarańcza oblazła pola, gdzie się już zboża podniosły, to już niema innej rady tylko zboże skosić, szarańczę otrząść i dopiero ją wytłuc tak jak się mówiło. Dobrze jest także wykaszać w takich zbożach ulice i kopać w onyeh rowki. Młoda szarańcza lubi tam załazić i wy­

grzewać się na słońcu. Nie trudno więc wtedy nałapać tego paskudztwa we wory, wytrząść do przyrządzonych dołów, do- bniakami ugnieść i ziemią zasypać.

Otóż nagadałem wam się do syta, jakobyście sobie mogli radzić, gdyby broń Boże szarańcza do nas jeszcze kiedy za­

witać miała. Lecz niechże Pan Bóg litościwy uchowa! I takeśmy biedni, ledwo że człek sam ma co do gęby w ło ż y ć , a tu je­

szcze różne przypadki i wypłaty że się już i życie człowiekowi przykrzy! Oj dosyć nam się już leje gorącego sadła za skórę, toż panie Boże miłościwy broń nas od szarańczy, jako od naj­

straszniejszego wroga! —

Dawne przysłowia i przypowieści.

1. Sprawiedliwe nabycie i na morzu nie ginie.

2. R ychlej chudzina dla chudziny u czyn i, niźli dostatni.

3. G dzie złe przypadki, tam przyjaciel rzadki.

4 . Jako ty rodzice sw oje, tak cię uczczą dziatki twoje.

5. K to dobrze ro b i, śm ierci się nie boi.

6. Przez niezgodę tracą ludzie swobodę.

R ed ak to r: B. Bielawski. O dpow iedzialny w y d a w c a : E. Wlnlarz.

(21)

Tom III.

U. Lipca

W ychodzi we Lwowie co 10 d n i, to jes t 1. 11. i 21. każdego

m iesiąca.

K osztuje rocznie z p rz esy łk a pocztow ą 2 złr. w. a., pó łro cz­

nie l złr. w. a.

B o g a , dzieci, B oga trzeba, Kto chce Byt by<5 swego chleba.

Stłuczony dzbanuszek.

Cudowna hislorja.

Było to za życia świętego Jana Kantego. A ten święty Jan był księdzem w Krakowie i znali go ubodzy ludkowie, jako że im siła czynił dobrego — miłością serca swego. Owóż powia­

dają, jakci jednego razu szedł sobie do Łobzow a, co jest wieś niedaleczko od Krakowa. Idzież sobie noga za nogą równą d rogą i modli się wedle swego zwyczaju. Aż tu naraz od drogi słyszy jakieś ludzkie szlochanie i srogie narzekanie. W ięc się duchem odwróci ku onej stronie i zajrzy właśnie nad drogą dziewczynę ubogą. P rzed nią leżą na ziemi czerepy z potłuczo­

nego dzbanuszka, a ona uboga duszka płacząc aże ręce załamała, co się jej taka szkoda stała.

I zaw ołał na nią święty Ja n : — Duszko moja płacząca, z ktąd ty ?

Odrzeknie dziewczyna: — A z Łobzowa, mój dobrodziejaszku.

Zagada znowu święty J an : — I któż tu zawinił, żeó taką szkodę uczynił?

(22)

- 18 -

— A któżby jak nie sama — odpowie dziewucha i dalej w płacz nowy i narzekanie: — Oj będęż ja miała od mojej pani, będę, com jej taką szkodę uczyniła, dzbanek z mlekiem rozbiła.

— Cyt dziecko! rozkazał święty Jan — cyt mała! płacz tu zła rad a, na nic ci się nie nada ani twoje narzekanie. Tu trzeba prawdę powiedzieć, jak się to stało, a wtedy może i zaradzę temu nieszczęściu twojemu.

Jęła dziewczyna prawić: — A tak było mój złoty, mój wielmożny dobrodziejaszku! Dziś rano gospodyni, mleka mi do dzbanka naczyni i każe: Słuchaj, pójdziesz mi zaraz na Kleparz, i za to mleko co go sprzedaż, nakupisz krupek i soli — sły szy sz! — W ięc ja na to : — Słyszę! i duchem wybrałam się w drogę.

Aż tu mi niebodze po drodze przyszło na myśl, że jutro mamy święto Matki Boskiej, więc by należało do naszego obrazu, narwać świeżych kwiatuszków od razu. Tak-ci tedy myśląca o Matce Boskiej, pozieram dla niej za kwiatkami na wianek i ot, trza było nieszczęścia że przy tej robocie wymknął mi się dzba­

nek i mleko się wylało — i tak się stało, mój dobrodzieju.

Skończyła dziewczyna opowiadanie i spojrzy po świętym Janie, myśląca sobie: Mój Boże! czy też on mi pomoże.

A święty Jan stał milczący długo przed oną sługą z Ł o­

bzowa, a w jasny promień ubrała się jego głowa, jak to widzi­

my u świętych pańskich na obrazach. W ięc ona sługa nieboga, widząc taką jasność nad głową świętego Jana, upadła na kolana i ręce złożyła i niby się do świętego obrazu modliła.

Aż powie święty Jan: — lżeś była tak szczera dla Boskiej Matki, zbierająca dla niej kwiatki, a toć za to Ona, Królowa wsławiona, uczyni tak przez sługi swego niegodnego, że będziesz pocieszona — duszko moja.

I jako r z e k ł, tak ci zaraz nachylił się ku ziemi i począł zbierać rękami świętemi potłuczone czerepy dzbanuszka i składać jeden do drugiego, aż-ci się z tego stał dzbanuszek cały jakoby

świeżo kupiony i ani znaku dopatrzyć, gdzie był uszkodzony.

I rzeknie święty Jan znow u: — W stań duszko i przynieś mi wodę w tym dzbanuszku.

(23)

- 19 -

Posłuehałaż dziewczynka od razu świętego rozkazu i z po bliskiego zdroju przyniosła w dzbanuszku czystego napoju. A skoro ustawiła przed świętym Janem , on ci jeno krzyż uczynił jeden i drugi i rzeknie do sługi: — P a tr z a j, jako naprawiona twoja szkoda! Ażci ona patrzy — a tu nie woda, jeno szczere mleko w dzbanku. Dopieroż to uradowała się nieboga i jęła dziękow ać, po rękach i nogach całować dobrodzieja swego, świętego Jana Kantego.

A potem już-ei się rozeszli, każdy w inną stronę: święty Jan do Łobzowa a dziewczyna do Krakowa. A w Krakowie na Kleparzu sprzedała mleko wedle rozkazu, krupek, soli nakupiła i do domu wróciła.

Skarżyła się pani w d o m u : — E j , ty niedobra s łu g o , a gdzieżeś się tak bawiła długo?

Odrzeknie dziewczyna: — Stał-ci mi się przypadeczek nie­

bodze, bo mi się zbił dzbaneczek na drodze.

— A widzisz że kłamiesz!

— A nie kłamię, dalipan! może mi zaświadczyć ksiądz Jan, co go znają w Krakowie nasi ubodzy ludkowie. On-ci to mi dzbanuszek naprawił i z wielkiego kłopotu wybawił,

V---

m m m ® m u m a b i i s m m m *

Szum ią lasy, polskie lasy, Krzyżak lasem wali, Ciężką szablą pobrzękuje, ludzkie sioła pali; — Zmyka zając podrygając i słucham i strzyże:

Oj, nieboże siedź-że w norze, boć tara Krzyżak lizie

Szum ią lasy, polskie lasy, nasi lasem gonią, Podzwaniają szabelkami i w podkówki dzwonią;

L eci górą gołąbeczek, prosi pana B o g a : D ajże Boże im zwycięztwo, Panieneczko droga,

Oj, jak zwarło się to bractwo, mój ty mocny Boże!

W rogi lecą jak brytany puszczone z obroże — A ż tu nasi jeno krzykną: J E Z U S ! św ięte słowo, I śmignęli aż się onym zrobiło niezdrowo.

#

(24)

Król Ł ok ietek naszych w iedzie, hej w ojuje setnie, Kędy Krzyżak się n aw inie, łeb mu du»chem zetnie, A już jak-ci większą siłą zwali się hoło>ta,

T o ci człecze tak nasię cze het na przyga.rść błota.

T yle b rzęku , tyle szczęku, wali człek na człeka, A ten tego a ten tego w łeb szabliskiem s ie k a ; Strach na wrogi padnął sr o g i, je d e n , drugi tchórzy, Aż reszta nogi za p a s, zmyka aż się kurzy.

Oj, aż czarno tak-ci leżą na zielonej łące, H ej, a ze krwi się zrobiły potoki p łynące ; L eżą Niem ce kute w zbroje, le żą polskie chłopy, Oj nie ż y w ię , jak po żniwie na ściernisku snopy.

Jodzie sobie król Łokietek między trupy w pola:

T yle śm ierci, mocny B oże! — aż go w serce kole, P atrzy aż ci jeden leży, brzuch ma rozporany, R ęką sobie wnętrze wpycha do okropnej rany.

O j, zasmucił się król w ielce, przystanął pow oli:

— Hej mój m iły 1 toó ta rana pewno srodze boli ? —

— Oj nie bolió ona królu, nie boli tak srod ze, Jak zły sąsiad co się z onym h et po sądach wodzę. -

— Jak się zow iesz?

— Zwię się S zary. —

— W eźcież go na mary, I zanieście do m ojego namiotu złotego.

Bądź-że zdrowy mój bojowy, toó się znajdzie rada, Żeć ta może i uwolnię od złego sąsiada. — S iedzi sobie sroka, siedzi na wierzbinie starej, Idzie w g o śc ie , choć do króla zdrowy Floryan Szary.

Król przyjmuje, obejmuje, sadowi na ław y, K aże przynieść flaszę wina i królewskiej strawy.

Razem wina się n a p ili, a król rzecze stary:

— S etnieś rzezał wrogi nasze, mój Florjauie Szary!

T oż ci daję do twej tarczy one koźle r o g i, I trzy włócznie na pam iątkę żeś tak rzezał wrogi.

Znowu wina się napili, w szklanki uderzyli,

A król rz e c z e : — J est-ci rada, wolnyś od sąsiada : W eź-że sobie oną wioskę kędyś we krwi brodził, A nie będziesz się już więcej ze sąsiadem wodził.

20

(25)

21 -

Siedzi sobie sroka, siedzi na wierzbinie starej, Z królewskiego idzie dworu wesół Florjan S z a r y ; — A i ja tam w onczas byłem , wino z niem i piłem , A ż się w gębie nie zm ieściło, tyle tego było.

Gr%ei z Mogiły■

WÓJT MATWIJ Z TATAEOWA.

Opowiedział Jaśko Żuczek.

_ _ _ _ _ /

Bywaliście pewnie panowie gazdy z Pokucia i Podola na jarmarkach we Wielkim Jasieniu i Szygiecie sławne tam jarmarki na robocze b y d ło , na owce i wełnę. Oba te miasta leżą we W ęg rz ech : Wielki Jasień na samej granicy naszej pod Czarną-górą, a Szygiet o sześć mil dalej. — Droga do tych miast węgierskich wiedzie od nas na Delalyn, Dorę (gdzie, jak powiadają starzy ludzie, przebił się P ru t między górami: J a ­ wornikiem i Chomiakiem przez skały i dla tego nazywają to miejsce: Przebojem) i na Tatarów. . Z Tatarowa piąó-by się już na Czarną-górę a za nią jużci rzeka Cissa i W ęg ry . S tra- sznać to i smutna droga dla człeka nienawykłego do gór! same skały i lasy a ciemne, czarne, obrośnięte mchem długim jak dziadowskie brody. Idąc pod g ó r ę , zmachasz się nieboże setnie jak przy ciężkiej robocie i nieraz nogi same ustaną — a jak przyjdzie schodzić na d ó ł, to już jak z pieca na łeb i co krok to dusza na ramieniu, ta k bardzo tam stromo. A po bokach tej drogi rozpadliny i przepaście głębokie i ciemne jak ^Joc, boć S jta m rzadko kiedy Boże słonko zawita — i słychać jeno huk strumienia spadającego z wysokich skał. Owóż co za droga wiedzie z Tatarowa do W ęgier. Aleć mniejsza o to! na dzisiaj pozostać nam wypada w T ataro w ie, kędy zamieszkał wójt Matwij. Bo też dziwną rzecz rozpowiadają o nim ludzie tam­

tejsi — warto posłuchać.

Mieszkał wójt Matwij na małej polanie nieopodal od rzeki Prutu, a mieszkałi-ci w najparadniejszej chacie na cały Tatarów.

Wedle wójtowej chaty stoją dwa piękne klony, a ponoś icb

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wiedzieli ludzie dobrze, źe odprowadzają człowieka do g ro b u , który z taką miłością do kraju i dla ludzi nie prędko się zjawi na świecie, a który tyle

trzycie, a wody będzie w pobliżu podostatkiem, tedy będziecie mogli małą ilością wody łąki oblewać, co się zowie zraszaniem. Zrasznie łąk jest to

Dla tego w ulach Dzierżona po nad plastrami zostawia się szparka ćwierć calowa, ażeby pszczoły górą mogły i w zimie na drugą stronę do miodu się

T akich to więc Krzyżaków sprowadził z niemieckiego kraju na granice naszej ojczyzny jeden polski xiążę na Mazowszu, co się zwał Konrad, i dał im ziemię

Z początku mąż chorej zamiast iść do dworu i prosić o pomoc, albo też pójść do miasta ł sprowadzić doktora, co się już cale życie uczy leczenia ludzi

więc spodziewał się dzierżawca jakiegoś dziwnego pogrzebu, i zaraz wysłał polecenie do sołtysa, aby rozkazał stawić się czterem żądanym gospodarzom do

J u ż całą okolicę w każdym zak ątk u przetrząśnięto, ju ż i słońce chyliło się ku zachodowi, a na trwożliwe wołania rodziców, głuchy tylko odzywał

I my moi kochani! napisaliśmy wam o tym cudownym obrazie na to, abyście w stając i legając pamiętali o braciach katolikach na Litwie, abyście rano, w południe i