m ©
ł r « “ V *N S**
B o g a d z ie c i, B o g a tr z e b a , K to c h c e s y t by<5 sw e g o c h le b a .
Tom VII.
B iblioteka Jagiellońska
1001849035
LWÓW,
Nakład i druk E. W iniarza.
1 8 6 2 . 1001849035
u i ' v
Spis rzeczy
zaw artyoli w tomie VII.
I. Ż yw oty Św iętych , leglendy 1 rozm aite historye ś w ię t e : stronica:
G ro b o w y k r z y ż , p rz e z J a c e n te g o z M a g ie ro w a . . . . . . . 1
M o d litw a b ie d a k a , p rz e z W . . . . . . . . . . . 17
B ło g o s ła w io n y W in c e n ty K a d łu b e k , p rz e z X . W o jc ie c h a z M e d y k i . . . 49
C hleb k a m ie n n y w O liw ie . . . . . . . . . . . 65
O d p u st, p rz e z X . W o jc ie c h a z M e d y k i . . . . . . . . . 145
C u d o w n a M a tk a B o s k a G id e lsk a . . . . . . . . . . 162
H isto ry a o J a c k o w y in k a c ie i św ię ty m b u k u , o p o w ie d z ia ł S ie ro ta z M a n a jo w a (B ro n isła w Z a m o rsk i) . . . . . . . . . . . 164
Ś w ię ta J a d w ig a , p rz e z X . W o jc ie c h a z M ed y k i . . . . . . . 193
A d w e n t, p rz e z X . W o jc ie c h a z M e d y k i . . . . . . . . . 2 7 4 II. P o w ia stk i, gaw ędy, opowiadania i obrazki z histcryi p o lsk iej: C o się to dw o m p ija k o m sta ło (z P rz y j. L u d u ) . . . . . . . 6
W ie lk ie j e s t m iło sie rd z ie B o ż e , p rz e z W in c e n te g o S ro k a c z a (W . S tro k a ) . . 20
P o c z c iw y w ie śn ia k , p rz e z M. C. . . . . . . . . . . 26
S ta n isła w L e s z c z y ń sk i . . . . . . . . . . . . 33
N ie p r z e k lin a j, c z y li: J a k a k a r a b o ż a n a w ie d z iła P a r a s z k ę z K o rc z y n a z a p r z e k le ń s tw o . O p o w ie d z ia ł S ie ro ta z M a n a jo w a . . . . . . 3 8 . 57. U h li! U h u ! czy li j a k W o jte k d ia b ła w y w o ły w a ł i co m u za to b y ło , p rz e z T w o - r z y m ira ( J ó z e f C h o c iszew sk i) . . . . . . . . . 67
K ró l A u g u s t tr z e c i . . . . . . . . . . . . 82
O b ra z e k św ię ty , p rz e z P a u lin ę z L . W ilk o ń s k a . . . . . . 86
K rz y ż p rz y d rodze, p rz e z X . W o jc ie c h a z M e d y k i . . . . . . . 98
Ś w ie rsz c z w ie lk i p ro ro k , p rz e z S zy m o n a B ru z d ę . . . . . 103
P o g rz e b g o rz a łk i . . . . . . . . . . • • . 1 1 0 K ró l S ta n isła w A u g u s t P o n ia to w sk i. I. J a k go c a ro w a n a r z u c iła P o la k o m n a k r ó la 113 ’y II. K o n f e d e rą c y a -B a rs k a . . . • 129
I II . P ie rw sz e ro z e rw a n ie P o ls k i . . • 177
IV . K o n s ty tu c y a T rz e c ie g o M a ja . • 209 V . D ru g ie ro z e rw a n ie P o ls k i . • • 225 C u d z a k rz y w d a n ie g rz e je , cz y li h is to ry a p ra w d z iw a o w ie p rz a k u J ó z e fo w e j, do k tó re g o o n a p rz y s z ła n ie u c z c iw y m sp o so b em . . . . . . 116
N ie p ra g n ij c u d z e g o , p rz e z X . W o jc ie c h a z M e d y k i . . . . . . 133
D o b ry s ł u g a , p rz e z L u d k ę z M yślenic . . . . . . . . 152
P rz y s z ła k r e s k a n a M a t y s k a , p rz e z J a c e n te g o z M a g ie ro w a . . . • . 1 8 0 N ie d ź w ie d ź g a d a ją c y . . . . . . . . . . . . 2 0 3 N a w ie d z o n a , cz y li od d ia b ła o p ę ta n a (z K m io tk a ) . . . . • ■ . 2 1 4 N a g ro d a p o c z c iw o ś c i, o p o w ie d z ia ł J ó z e f z B o c h n i . . . . . . 231
P o k u t n i k , p rz e z X . W o jc ie c h a z M e d y k i . . . . . . . . 241
J a k się D u d z ia rz o w i o d p ła c ił B ilk a , c z y li: N o sił w ilk ow ce, p o n ie śli i w ilk a , p rz e z Ja c e n te g o z M a g ie ro w a . . . . . . . . . 247
T a d e u sz K o ściu szk o . . . . . . . . . . . . 257
P rz y b y ło d n ia n a k u r z ą s t o p ę , p rz e z L u d k ę z M y ślen ic . . . . . 260
N iech b ęd zie p o c h w a lo n y J e z u s C h ry stu s . . . . . . . . 273
N ie u ż y ty B ła ż e j, p rz e z J ó z e fa z B o c h n i . . . . . . . . 281
III. W iersze. M o d litw a K m ieci (z K m io tk a ) . . . . . . . . . . 5
N a sz a z iem ia, p rz e z L . D . . . . . . . . . . . . 19
Ś p ie w k a n a żn iw o . . . . . . . . . . . . 37
P ie ś ń do św ię te g o W in c e n te g o K a d łu b k a , p rz e z X . W o jc ie c h a z M e d y k i . . 55
P io s n k a W a s y lk o w a . . . . . . . . . . . . 67
C z a rn e c h m u ry , śp ie w k a lir n ik a . . . . . . . . . . 85
P io s n k a n a s z a , p rz e z S ta n isła w a ze S ie d lisz o w a . . . . . . . 102
P ie ś ń k o ło d z ie jsk a (z Sz. N .) 115
I stronica:
X ią d z M a re k , le g ie n d a . . . . . . . . . . . . 132
Ś p ie w k a n a j e s i e ń ... 152
P ro ś b a w ie ś n ia k a , p rz e z Ig n a c e g o Ś lu s a rc z y k a . . . . . . . . 164
J a łm u ż n a , p rz e z X a w e re g o G o d eb sk ieg o . . . . . . . . . 1 7 9 Ś p ie w k a u la n a . . . . . . . . . . . . . 184
Ś p ie w k a o n a sz e j ziem i, p rz e z J a c e n te g o z M a g ie ro w a . . . . . . 2 0 2 Ś p ie w k a sie ro ty . . . . . . . . . . . • . 213
P io s n k i w ie js k ie , p rz e z T eo fila L e n a rto w ic z a . . . . . . . . 220
R o z m o w a 246 W ie js k i k ra m a rz , p rzez X a \v ereg o G o d eb sk ieg o . . . . . . . 2 6 0 K o le n d a , p r z e z X . W o jc ie c h a z M ed y k i . . . . . . . . . 2 8 0 IV. Piękne przykłady. L is t z J a s ie n ic y , w k tó ry m j e s t o p isa n ie M a jó w k i . . . . . . 10
O te g o ro c z n e j k o lę d z ie w G rę b o sz o w ie , W o jc ie c h ■/p o d O p a to w c a do G rz e sia z M o g iły 60 W d z ię c z n y k m ie ć Iw a n S k a w ro n ze S ielcn . . . . . . . . 75
P is a n ie J a c e n te g o z M a g ie ro w a do G rz e sia z M o g iły , w k tó re m j e s t o p isa n ie sz k ó łk i i o b rz y n k ó w w K a lin k o w ie . . . . . . . . . 120
N ow e s z k ó łk i w ie jsk ie . . . . . . . . . . . . 138
N a p ra w a k o śc io łó w w S z y n w a łd z ie i S k rz y sz o w ie . . . . . . 157
P is a n ie w ó jta A n to n ie g o do D z w o n k a . . . . . . . . . 168
W z o ro w a g ro m a d a w R o p ie . . . . . . . . . . 189
W ło ś c ia n ie z B u sso w n y . . . . . . . . . . . . 1 9 0 W ło ś c ia n ie n a L itw ie . . . . . • . . . • • 191
Z a c n y k m ie ć J a n G odelt . . . . . . . . . . . . 1 9 1 M iło ść sy n o w sk a , p rz e z J ó z e fa z B o c h n i . . . . . . . . 206
P a r a fia w M o śc isk a c h , p rz e z J a c e n te g o z M a g ie ro w a . . . . . . 2 1 8 P is a n ie J ó z e fa z B o c h n i do D z w o n k a o z a p ro w a d z e n iu sz k ó łk i w Z a w a d o w ie . 233 L is t M ik o ła ja R o g i, w ło śc ia n in a z Ż a b in ie c . . . . . . . . 269
U czc iw y k m ie ć W o jciech M a j, p rz e z M a rc y a n n ę z IC row odży . . . . 2 8 4 O k a p lic y , k tó r a w y b u d o w a ł J a n B o c h e n e k , w ie ś n ia k , p rz e z B r. . . . . 286
V. Bady, przestrogi 1 rozm aite nauki: 12, 30, 77, R a d y g o sp o d a rs k ie . . . . . . . S u łk o w ic e i S n łk o w ie z a n io . . . . . . J a k d zieci w y c h o w y w a ć , p rz e z X . J . R . z L im a n o w y . . . . D ru g ie p is a n ie W a lk a B a rtn ik a z n a d O b ry o g o sp o d a rstw ie . R a d y le k a rs k ie . . . . . . . . . . . O p o rz ą d k u i czystości, n a p is a ł S ta c h S ę d o m ie rz a k (z K m ) . G a w ę d a n ie d z ie ln a (z K m ) . . . . . . . . R z e c z y g o sp o d a rs k ie . P is a n ie G rz e li K o ś c ia k a . . . . P is a n ie F ra n c is z k a K a n to ra i J a n a Z a łu c h y , g o sp o d a rz y ze S z y n w a łd u P o g a d a n k a g o sp o d a rs k a . D ru g ie p is a n ie w ó jta A n tk a K u ja w ia k a . N ow y k a le n d a rz d la lu d u p o lsk ie g o . . . . . . . 142, 174, 92, 159, 172 45 72 . 124 222 164 186 236 25 5 2 6 3 270 V I. R óin ośol: stronica: N a b o ż e ń stw o ż a ło b n e i p o g rz e b a n ie p ro c h ó w S o b ie s k ic h , k ró lew icó w p o lsk ic h w Ż ó łk w i . . . 1 4 P o ż a r y . 32, 80, 9 6 , 112, 128, 208 M ą d ra o d p o w ied ź I w a n a C z e rc z y m u c h y 47 W ś c ie k ły w ilk . . . . . 63
X ia d z p ro b o sz c z w S e m e g in o w ie . 80 G ra d . . . . . . 80
S z a ra ń c z a . . . . . 8 0 T rą b a p o w ie trz n a . . . . 9 5 Z b y t n i k i ...96
P ię k n e o fiary .
D o b re p a n ie n k i w T y m o w ej P a c a n ó w g d z ie k o z y k u ją N ie sz c z ę śliw y g w o ź d ź M ia sto w w odzie
N a tu r a c ią g n ie w ilk a do la s u C u d o w n e u z d ro w ie n ie L is t J ó z e fa G r z e g o rz a k a . C h ło p ie c z b łą k a n y . D o b ra n a u k a
stro n ica : . 127 . 144 . 160 . 175 . 176 . 176 . 192 . 223 . 2 2 4 . 2 4 0
VII. M yśli i p rzyp ow ieśol:
s tr o n ic a : 16, 176.
Tom VI
1, Lipca
W y c h o d z i w e L w o w ie co 10 d n i , to j e s t 1. 11. i 2 1. l^iź d eg o
m iesiae;i.
Nr. I
1862
K o sz tu je ro c z n ie p V',esy łk a p o c z to w a
ztr. w . a ., p ó łro c z n ie 1 z łr. w . a.
Iio g a , d z ie c i, B o g a trz e b a , K to c h c e sy t b y ć sw eg o ch leb a.
G r o b o w y k r s y ż .
W Białej, pół mili od Magierowa, wedle chaty Marcina Pawelca, zeszła się kupka łudzi, i rozmawiała cicho pomiędzy sobą. Co który nadszedł, w stąpił do otwartej chaty, a powró
ciwszy ztamtąd, przyłączał się do reszty przed chatą stojących, i kiwając głową zaczynał wraz z nimi gawędzić.
— I takci wam bez świętej spowiedzi umarł — prawi jeden — nie pam iętają nawet ludzie, aby ten człowiek kiedy
się spowiadał.
— Bo też jego i w kościele mało kto nadybał — rzecze kościelny — a gdy się kiedy pokazał, to ja k on pies nieprzy- mierzając, co wszystko obwącha, skręci ogonem i pójdzie.
—- A czemuż żona nie posłała po księdza? — zapyta się W ałek Krupa.
— A byłoż to kiedy posełać po księdza — odrzeknie ja kiś chłop zamaszysty — kiedy on zapiwszy się, ledwie przy- lazł do chałupy, a już wódczysko zapaliło się w nim, i umarł straszną śmiercią, jakby nie człowiek. Zresztą może i był je
szcze jak i ratunek dla niego, gdyby to żona była ja k należy;
lecz kiedy to oni nigdy ze sobą nie żyli w zgodzie.
— Alboż to nie wstyd ludzki — odezwie się stary Maciej Polowy — kiedy zaraz po jego śmierci baba wyniosła się z chałupy, i aż dopiero sąsiedzi pościągali się, umyli trupa, i własną starzyzną okryli grzeszne ciało, bo w chałupie nie było ani łacha, aby palec obwinąć, a ledwie kilka lat jest temu ja k nieboszczyk był jeszcze zasobnym gospodarzem, a przez to pijaństwo styrał wszystko do nogi. Zrazu to go żona trochę wstrzymywała, ale gdy jej nieboszczyk nigdy dobrego nie dał słowa, ale za co bądź bił i katował, to się potem kobiecisko rozżaliło, a nakoniec tak rozpiło, że już ani myśleć o ratunku!
— Niech go tam Pan Bóg sądzi — zawoła kościelny — bo nam się nie godzi źle mówić o umarłych; ot lepiej niech mu każdy daruje urazy, i westchnie za duszę jego.
Jakoż wszyscy rzekłszy: — Niech mu Bóg tego nie pa
mięta — zaczęli się powoli rozchodzić do domów.
Byłem ja tam właśnie u mego krewnego, i przysłuchi
wałem się z nim tej całej rozmowie. W ięc gdy się zaczęli lu
dzie rozchodzić, poszedłem i j a od wiedzieć umarłego.
N a brudnym tapczanie stała trumna, czyli prędzej skrzynia zbita z czterech spróchniałych d e s e k , a w niej leżał trup z siną tw arzą, o nabrzmiałych oczach i z rozczochranym wło
sem, a ja k ąś starą płachtą okryty. Strasznie wyglądał on nie
boszczyk, powiadam wam moi bracia, ażem się przeląkł zrazu, bo ani jednej żywej duszy nie było koło umarłego, ani świe
czki, ani obrazka, tylko cztery gołe, okopcone ściany. To też pomodliwszy się za nieboszczyka, wyszedłem prędko od niego.
Niebawem nadszedł ksiądz, i pokropił ciało, a czterech chłopów zanieśli je niedaleko na cmentarz, pochowali i prosty drewniany krzyż postawili na grobie pijaka.
Tego samego dnia jeszcze w yjechałem , lecz w miesiąc jakoś wypadło mi znowu po interesie udać się do Białej.
Wieczorem, gdyśmy z moim krewnym siedzieli na przyzbie przed chatą, przechodzi koło nas sługa kościelny i zagada:
— Niech będzie pochwalony!
— ‘2 —
— Na wieki wieków — odrzekliśmy prawie razem, a mój krewny doda jeszcze — a co mój kumie, nie wyrwało krzyża tej nocy?
— A już nie, dzięki Bogu — odpowiedział kościelny — a pożegnawszy nas, odszedł, bo mu gdzieś było pilno.
— O jakim to krzyżu mówiliście?—rzeknę ja do krewnego.
— Jak to L . więceście wy jeszcze nic o tem nie słyszeli?
— A nic — odpowiem.
— Aleście byli tu wtedy, gdy Marcina Pawelca chowali?
— No, i co z tego?
— Otóż posłuchajcie mój Jacenty, co się to dalej stało.
Skoro nieboszczyka pochowali, przychodzi na drugi dzień ko
ścielny na cmentarz, bo musiał tamtędy iść do swego pola, i patrzy, a tu na wczorajszym grobie nie ma krzyża, jeno gdzieś tam daleko na boku. Zdumiał się nie mało stary, bo wie
dział dobrze, że krzyż był wsadzony w ziemię ja k się należy;
lecz nic nie mówiąc podniósł krzyż, i wkopał go na swoje miejsce. B a, lecz przychodzi na drugi dzień, a tu krzyż znowu wyjęty, na trzeci to sam o, jakby kto naumyślnie to czynił.
Zbiegła się więc na wieść o tem cała gromada na cmen
tarz, i nuż dziwować się i tłum aczyć, coby to oznaczało. Jedni obstawali przy tem , źe to jest oczywista kara B oża, kiedy krzyż nie chce ostać się na grobie tego grzesznika, który nie w a r t, źe go święta ziemia przyjęła; ą drudzy mówili znowu, że to po prostu musi ktoś robić zbytki, i dlatego potrzeba zasiąść w nocy na cmentarzu, aby się o tem przekonać. I zaraz tej samej nocy kilku co odważniejszych chłopów z grobarzem ukryło się w krzakach niedaleko grobu Pawelca. Aliści w nocy naraz coś zaszum iało, silny wiater pow stał, wszystkich tych czatujących jak b y coś zaślepiło, i skoro tylko zaczęło świtać, znaleźli znowu krzyż leżący na ziemi. T u już nie było innej rady, jeno pójść do księdza i jem u całą tę rzecz rozpowiedzieć.
K siądz wysłuchawszy wszystkiego uw ażnie, udał się z pro
cesją na cm entarz, pokropił grób święconą wodą, modlił się, i sam na nowo krzyż zakopał do ziemi. Ale i to nie wiele pomogło, bo na drugi dzień krzyż znowu leżał wyrwany.
_ 4 —
Tutaj krewniak mój przestał na ch w ilk ę, a zapaliwszy lulkę tak mię zapyta:
— No i ja k wam się widzi, mój Jacenty, coby to mogło być takiego ?
— A któż tam może wiedzieć! J a pierwszy raz słyszę 0 czemś podobnem!
— No to posłuchajcież dalej — odrzeknie, i mówi:
— Nasz ksiądz, co to ja k wiecie niedawno u nas nastał, nie znał dobrze nieboszczyka, i dlatego zwołał kilku starszych z gromady do siebie i żądał, aby który, co znał dobrze zmar
łego Marcina Paw elca, opowiedział mu życie jego, m iarkując, że tym sposobem dowie się o przyczynie, czemu krzyż nie chce stać na grobie. Na drugi dzień więc zgłosił się mój są
siad Wojciech, co najlepiej znał nieboszczyka i ją ł opowiadać, jako Marcin Pawelec był jedynym synem zasobnego gospoda
rza, i jako nie brakło mu za życia niczego, jeno chęci do pracy, od której go odwodziła karczm a, gdzie nieraz i całe noce przesiadywał. I zdarzyło s ię , że razu pewnego zebrało się z Marcinem kilku młodych nicponiów, między którymi był też 1 W ojciech, a gdy sobie trochę podpili, odezwie się któryś: „Ano ktoby teraz poszedł sam jeden na cmentarz ? “ a było to już koło północy. „ Ja pierwszy!" zawołał M arcin, i założył się o g ar
niec okowity, że pójdzie na cm entarz, a na znak tego wycią
gnie krzyż z którego grobu i przyniesie. Zgodzili się wszyscy, i nie wyszło i pół godziny, jużci Marcin był nazad z krzyżem , a stanąwszy w k ąt go rzucił, który będąc ju ż trochę spró
chniały, rozpadł się na kilka kawałków. Od tego czasu Marcin coraz częściej się upijał, i wpędził rodziców ze zgryzoty do grobu, a zostawszy sam , ożenił się z bogatą, lecz leniwą dziewczyną. Z miesiąc może żyli jakoś po ludzku ze sobą, ale gdy nieboszczyk zapiwszy się, dziwa wyrabiał ze żoną, wtedy
ona nie dochowywała mu wiary m ałżeńskiej, a zaglądając coraz częściej do kieliszka, powtarzała sobie: Dobry trunek na frasunek. Nic minęło i pięć lat, a jużci oboje całą ojcowiznę i miano styrali do ostatniej koszuli, a Marcin przesiadując cały dzień w karczm ie, nie zaglądnął ani razu do kościoła, nie
spowiadał się, i tak marnie życie zakończył.
Ksiądz chwilkę podumał, a potem odezwie się: „A nie wiecie Wojciechu, z któregoto grobu Marcin nieboszczyk wten
czas krzyż wyciągnął ?“ Przypominał sobie Wojciech i przy
pomniał : a ksiądz rzekł wtedy, że może co temu zaradzi. J a koż kazał co prędzej zrobić piękny krzyż drewniany, i — ot wczoraj właśnie poszliśmy na cmentarz. Wojciech pokazał grób, z którego nieboszczyk krzyż w yjął, a ksiądz kazał na to miej
sce ów nowy krzyż postaw ić, poświęcił jeszcze raz grób Mar
cina, i kazał tam także jego wyrzucony krzyż zakopać, po- czem pomodliwszy się, rozeszliśmy się do domu.
I oto już tej nocy, ja k mówił kościelny, nie wyrzuciło krzyża z grobu.
— No no — odezwę się ja — ktoby się spodziewał, że za taki zbytek pan Bóg i po śmierci karać będzie.
— A kto to może wiedzieć — odpowie mój krewniak — czy to jeszcze i inna temu nie była przyczyna?...
Poszedłem potem na cmentarz, oglądnąłem obydwa groby, pomodliłem się za nieboszczyków, a powróciwszy do domu, roz
powiadałem w całej wsi o tem zdarzeniu. Miarkując zaś, że z życia tego nieboszczyka nie jedno można sobie wziąść za przestrogę, opisałem to i dla was bracia kochani.
Jacenty z Magierowa.
— 5 —
Modlitwa kmieci.
O ! przenajświętszy Ojcze nasz na niebie, Wesprzyj nas łaską swą w każdej potrzebie, Bo w Tobie m ają ufanie biedacy :
Błogosław p r a c y ! Odwracaj od nas B o ż e, głód straszliw y,
A urodzajem poszczęść nasze niwy, Niechaj twój rolnik nie zazna niedoli,
Błogosław r o l i ! N ie karz nas P anie deszczami zbytniem i, Ni zbytnim żarem nie wysuszaj zie m i, Daj nam czas dobry i w zimie i w lecie,
Błogosław kmiecie!
Niech w naszych chatach m ieszka św ięta zgoda, Niech je omija ogień, zła przygoda,
A daj nam poznać pożytek oświaty,
Błogosław c h a ty ! Nie daj nam Panie upadku w oborze,
Niechaj zarazy om ijają zboże , A biednych ludzi om ijają tro sk i,
Błogosław w ioski!
T y m , co nas często ra tu ją w potrzebie, Dobrym dziedzicom daj pomoc od siebie, Zlej swą opiekę na łąki i bory,
Błogosław dw ory!
Spraw P a n ie , byśmy kochali się wszyscy, B o g aci, b ied n i, i wielcy i niscy,
Od nienawiści ochroń nas pobudek,
Błogosław lu d e k ! Niech każdy człowiek wielbi Im ie Tw oje, Do łask nam swoich otwieraj podwoje!
Ty duszo moja od nocy do raDa,
Błogosław P ana!
(Z Kmiotka.)
Co się to dwom pijakom stało.
Zdarza s ię , że i pan i sługa łykną sobie czasem, a potem pomiesza im się w głow ie, iż żaden nie wie, kto rozkazuje, a kto służy. Ale żeby się pijanym tak znów pomąciło w mózgu, iżby dwóch samych siebie uważali za czterech chłopa, to już rzecz rzadka, a jednakże się tak stało — tylko posłuchajcie.
Był sobie jeden stary wojskowy pan, który prawie całe życie żołnierką się parał i majorstwa się dosłużył. Kiedy w starości z wojska odchodził i szedł żyć na łaskawym chlebie, wziął z sobą jednego w iarusa, który nie wiele co od niego był młodszy i zawsze razem z nim służył w wojsku, a jako człek i żołnierz prosty zawsze bywał u pana majora na posługi. Było temu słudze imię Maciej, z ojca się nazywał Pałasiński, a rodził się tam gdzieś niedaleko W arszawy. Do usługi był to jodyny człowiek, a pana majora kochał bardzo i wszystko by dla niego był zrobił. Jedną tylko miał wadę, ale tę miał też i pan major,
to je s t, że lubili sobie łyknąć, i to dobrze. Z początku najczę
ściej się tak trafiało, że kiedy pan major sobie pociągnął, to i Maciej jakby na komendę tak samo pijany, aż się sprzykrzyło majorowi i powiedział do Macieja te słowa:
— Mój kochany, jeden z nas do kata musi być trzeźwy, więc kiedy się który chce upić, to niech drugiemn zawczasu o tem powie, żeby w takim przypadku ten drugi już tego dnia nie pił.
Zrazu szło to jako tako , aleć potem to przyszło do tego, że ten zawsze zapowiedział, kto się prędzej obudził, gdyż każdy radby był codzień sobie pozwolić, a między panem majorem a Ma
ciejem nie było tam takiego wstydzenia się, ja k zwykłe między panem a sługą bywa, ale byli do siebie jakoś po starej zna
jomości z różnych wojen, które razem odbyli, bardzo śmiali.
Razu jednego i major i Maciej ogromnie jakoś dokazują po mieście i od samego poobiedzia ani zajrzą do domu, a w ła
ściwie trzebaby powiedzieć do izby, boć pan major jedne tylko izdebkę miał najętą i w niej razem z Maciejem mieszkał i sy
piał sobie po wojskowemu.
Późno pod wieczór przyszedł pierwszy pan major do do
mu, a przekonawszy się, że Macieja jeszcze niema, namruczał się trochę na szelmę pijaka M acieja, że się włóczy do późna w noc, posługi z niego nie ma i pomyślał sobie, żeby to trzeba znowu 011 dawniejszy zwyczaj wznowić, aby każdy rano zapo
w iedział, kiedy myśli się upić. Przypomniało się jednak panu majorowi, że szelma Maciej zawsze bardzo rychło się budzi, więc też pierwszy zawsze zdąży zapowiedzieć: a tak major tylkoby na tem stracił, więc lepiej nie zapowiadać.
T a k sobie rzecz rozważywszy położył się pan major sp a ć , ale tak mu się już porządnie pokręciło w g ło w ie, że swoje łóżko om inął, a w maciejowe się położył i zasnął. Trzeba bowiem w iedzieć, że pan i sługa mieli łóżka przy jednej ścia
nie , jeno że głowy każdy w inną miał stronę.
Za jakie pół godziny przychodzi i Maciej , nadsłuchuje, nie słyszy jakoś pana, bo pan spi właśnie cichuteńko, maca po pańskiem łóżko — próżne; więc znów mruczeć sobie, że stary znów się s k u je , a jutro będzie m arudził; i tak powoli
położył się spać, nie nic czując, że tam już pan w jego łóżku leży sobie w nogach.
W nocy budzi się pan major i czuje coś obok siebie, maca i chw yta, a toć wyraźnie nogi i to nie m ałe, więc łaps za nie, boć oczywiście ktoś się do niego zakradł.
Na to budzi się znów Maciej , a czu jąc, że go coś trzy- ma porządnie za n o g i, łapie znowu koło siebie i chwyta także majora za nogi.
— A to jak aś bestyja — myśli sobie major — do mego łóżka się wewalił i jeszcze się na jakieś gwałty p u szcza, i za nogi mię chwyta, a toć wyraźnie jak iś napad!— Więc trzyma coraz mocniej.
— Czekaj ptaszku — myśli sobie Maciej — już ja cie
bie przed ranem nie puszczę, bo teraz nie chcę hałasu robić i starego budzić, ale mi ty tu nie ujdziesz, a rano to się roz
mówimy inaczej! Choćbyś ty ściskał albo nie, to ja się cie
bie nie zlęknę i na sucho mi się nie wykręcisz, jenom ciekawy bardzo , co też to za szelma ja k a ś , że tak się w cudze łóżko wewalił i teraz milczkiem człowieka dusić poczyna,
Więc tedy ścisnął Maciej majorowi nogi, jakby mu je w śruby wkręcił, a major znowu kop go pod brodę, aż Mać
kowi zęby szczękły. Tedy Maciej znowu oddaje, a coraz to silniej majora za nogi trzyma.
— Maciek — zawołał major po niedługiej chwili — a toć wstań i zobacz, co tu za bestya jak aś do mnie w łóżko się we waliła i do nóg mi się przypięła, że się nie mogę prze
wrócić. W stawaj stary, bo mi się tego szelmy już i trzymać nie chce.
— B a, wstawaj! kiedy i mnie tak samo za nogi ktoś trzym a, co się też i w moje łóżko wewalił — odpowiedział
Maciej i nuż swojego kuć pięścią po nogach.
Pan major naturalnie zaraz na odwrót Macieja począł obrabiać kułakami i w o łać:
— Wstawaj Maciek, bo mój mię na dobre bić po
czyna.
— Mój też nie lepszy, proszę pana — odpowiedział Maciej.
_ 8 —
— 9 —
— No, to schwyć twego porządnie i wyrzuć z łóżka pija
k a , boć to z twojej winy złe tych szelmów tu nadało. W łó
czysz się po nocy i Bóg wie, kto się za tobą przywlekł. No, więc ruchaj się opoju, przecież już musiałeś wytrzeźwieć łyk- tu sie !
T ak zawołał pan major, więc Maciej silnie ścisnął nogi majora i nuż wyrzucać z łóżka owego szelmę jakiegoś, co to w nocy w cudze łóżko się wali. Ale major, kiedy poczuł, że go z łóżka jakoś wypychają od nóg, opierał się ja k mógł, że
by się jeno nie dać wyrzucić, lecz przeciwnie, żeby wyrzucić owego szelmę, co we własnem łóżku człowieka napastuje i chce z niego wysadzić.
— No, Maciek ruchaj-że się! — zawołał major.
— Ale proszę pana, kiedy mię on też chce z łóżka wy
sadzić, a opiera się ja k wół pod górę.
— T ak samo i mój na mnie się rzuca — powiedział major
—- ale już ja go wysadzę.
— Dam ja i memu radę —- rzekł Maciej — ale już on rękę moją popam ięta, póki życia jego.
W ięc dopiero się poczęli szamotać a sap a ć , dopiero jeden nad drugiego się silili i odpierali, aż nareszcie b u c h ! — leżą obaj na ziemi i trzym ają się za n o g i, a obkładają się pięścia
mi, że to ja k b y cepami w stodole.
Na ten łoskot ludzie się w domu pobudzili i wchodzi go
spodarz , u którego m ieszkali, ze świecą w ręku i patrzy, a tu major z Maciejem za nogi się ściskają, a smarują sobie b o k i, że jeno stęka.
— A najsłodsze imię J e g o ! W imię Ojca i Syna — po
wiedział gospodarz. — Macieju, a któżby to na swego pana rękę podnosił?
Teraz dopiero pomiarkowali się owi, że ich tylko dwóch, a nie czterech. Więc się zawstydzili ogromnie, a pan major jakoś niebardzo m ruczał, boć on oczywiście najbardziej pobłą
dził, źe się w Macieja łóżko położył.
Poszedł więc każdy teraz w swoje łóżko i dospali do ra na spokojnie, ale śmiechu było z tego na długo w całej ok o
— 10
licy, gdyż gospodarz tego dłużej niż do rana nie mógł też utrzy
mać u siebie.
Kieliszeczek jak słupeczek Jedną nóżką stoi,
Ale szelm a, człek go spełnia,
A on w oczach d w o i! P r z . L
Pi ę k ne pr z y k ł a dy .
List z Jasienicy, w którym jest opisanie Majówki.
Czytałem ci ja raz w Dzwonku, ja k to się ślicznie odbył obżynek w Siedliszowicach, i bardzo mi się to podobało, bo się to przecie miło człekowi robi na sercu, ja k przeczyta o do
brych i uczciwych ludziach i ich niewinnych rozrywkach.
Bo to już latania po karczmach i muzykach nie cierpię, gdyż tam ludzie tracą cnotę i Boga z serca. Chwała też Panu J e zusowi, że już te grania po karczmach ustają potrosze, a lu
dziska coraz jakoś stateczniejsi i lepsi. T ak i w naszej wsi Ja sie nicy, która do tego samego pana należy co i Siedliszowice, i gdzie to ten sam pan tak piękny obżynek sprawił ludziom, muzyki nie bywa, a pijaków coraz mniej. Trafi się tam jeszcze ja k i sil
nie od szatana kuszony, co się tem pokusom oprzeć nie umie a może i nie chce, to też na tych twardych grzeszników aż, wstręt bierze spojrzeć ja k w racają po targu, a czasem nawet i w świętą niedzielę, z karczmy pijani ja k nie boskie stworzenia.
Ale przecie Bóg miłosierny, natchnie może i tych, że się upa- miętają i poprawią, bo wielkie jest miłosierdzie Boże!
Zato mają tu czasami ludzie inne uciechy, o których chcę pisać, aby też i w innych wsiach nasi bracia po Bogu i wspól
nej ojczyźnie co to Dzwonek czytują wiedzieli o tem , i takie sobie uciechy choć czasem sprawiali.
T rzeba wam wiedzieć naprzód moi m ili, że mamy tu od lat blisko czterech szkółkę, do której coraz więcej dzieciaczków przybywa. U czą się tam różnych pożytecznych rzeczy, ta k , że ja k czasem taki dzieciak zacznie co opowiadać, to z pisma świętego, to z dawnych dziejów, to aż się starsi ludzie zastana
wiają. — Otóż to już jedna uciecha naszych uczciwych ludzi-
— l i
sków, że się ich dzieci nauczą chwalić Boga, i być później do
brymi gospodarzami i gospodyniami.
A teraz opiszę wam moi mili bracia uciechę, ja k ą mieliś
my w Zielone Świątki. Oto w pierwszy dzień św iąt, po uro- czystem nabożeństw ie, zaprosili nasi szanowni kapłani i pan nauczyciel dziedzica i innych gości na egzamin mały do szkół
ki. Radość brała słuchać ja k te dziecięta umiały pięknie od
powiadać. Potem śpiewały różne pieśni, nabożne i światowe, ale piękne i moralne.
Na końcu pan dziedzic ucieszony, że się wieśniacze dzie
ci dobrze sprawują i uczą, rozdał co pilniejszym piękne obraz
ki i każde z nich mile ugłaskał.
Po południu zaś, wszystkie dzieci szkolne i inne z rodzi
cami i krewnem i, z chorągwią szkolną i muzyką na czele, to jechali, to szli do pobliskiego lasku na zabawę zwaną majów
ką. Jechało także kilka bryczek państwa, których zaproszono na wspólną rozrywkę. Grdyśmy przyjechali do lasku, ksiądz katecheta z panem nauczycielem poustawiali dzieci rzędam i, które zaśpiewawszy piosnkę o ślicznym m aju, rozbiegły się ja k ptaszki wolne po lesie.
Ludzie starsi, tak wsiowi, ja k i księża i państwo poszli na przeznaczone miejsce do zabawy, i tam na pięknym trawni
ku pousiadali do posiłku. Poznosili też z bryczek kosze pełne różnych przysmaków, które ksiądz katecheta z panem nau
czycielem rozdzielali pomiędzy swoich uczniów, panowie zaś i panie dzieliły się swoim kęskiem ja k wystarczyło z innym lu
dem. Po posiłku zaczęły się dopiero uciech y ! Ksiądz kateche
ta , choć to przecie duchowna osoba, sam się fatygował i za
prowadzał zabawę pomiędzy dziećmi. To też z niego ja k i z pana nauczyciela aż pot ciekł, ale ich to cieszyło, że mogą ludziskom i gościom swoim sprawić uciechę.
T ak nam tam miło było bawić się razem i przypatrywać, że migiem wieczór się zaczął ro b ić, więc znowu tym samym porządkiem, ze śpiewami i muzyką w ogromnej kompanji po
wracaliśmy do domu. K ażdy był rad i w esó ł; a j a pomyślałem sobie: Mój T y Boże ś w ię ty ! J a k też to miło niewinnym spo
sobem się rozerwać, bez pijatyki, bez obrazy Boskiej i bluż-
— 12 —
nierstwa, i państwo i wieśniacy razem ja k dzieci jednego Ojca niebieskiego i jednej wspólnej matki Ojczyzny p o lsk iej; O, co to za miły widok sercu ! Zaraz wtedy przyszło mi na myśl, żeby to opisać do „Dzwonka14 aby też i gdzie indziej wiedzieli, ja k to można ucieszyć się niewinnie a uczciwie.
A teraz Panu Bogu was oddaje kochani Bracia 1 M S.
Sposób robienia miodn do picia.
Pan Ignacy Łyskow ski w Miłeszewach, zawołany gospo
darz, wydał wyborną książkę gospodarską, a w tej książce po
daje nam sposób robienia miodu do picia, który ja k sam po
wiada, dostał od zakonnika polskiego, co to przez długie lata po dworach jeździł i miód robił.
Trzeba przyznać, że się w tych naszych złych czasach do
syć naprawiamy, albowiem chętnie powracamy do prostych pra
wych zwyczajów praojców naszych. A miód czy nie jest szcze- ropolski ?
D la tego też i miód trzeba wydobyć z zapomnienia, zwła
szcza że dobry, zdrowy i tani, a mianowicie jest to napój pol
sk i, który nasi pradziadowie pijali. Lepszy to nawet napój, ja k kwaśne w ina, a niezrównanie lepszy od tej przebrzydłej wódki, która niejednego poczciwego człeka przyprowadza do choroby i do ostatniej nędzy.
Pan Łyskow ski powiada, że kiedy na Litwie lub Podolu przyjdziesz do uczciwego chłopa polskiego, to postawi przed tobą dzban m iodu, a w jego pasiece znajdziesz k ilk an aście, a nawet kilkadziesiąt uli pszczół. Czemuż to nie je st w całej Polsce? czemu tak nie jest i u nas? P raw da, że już i u nas wracamy się do chodowania pszczół, już niejeden gospodarz ma ładną pasiekę, alcć to jeszcze daleko do tego, ja k to dawniej bywało, gdzie prawie każdy gospodarz miał mnóstwo pszczół, i w zimie wieczorem przy kominie z przyjacielem lub miłym sąsiadem swój własny spijał miód. Teraz choć nie jeden ma
- 13 -
pszczoły i miód, to na to je ma, aby miód sprzedał, a nie po
myśli, żeby to także i miodu do picia sobie zrobić. Jax my
ślę, że dla tego nie robicie miodu do picia, bo go nie umiecie robić; a ja k się go nauczycie robić, i ja k zasmakujecie owe
go naszego miodu, to też myślę że i wszyscy nałogowcy na
wet porzucą przebrzydłą wódkę, i wrócą się do staropolskiego napoju, co daj Boże ja k najprędzej.
Owoź sposób robienia miodu jest następujący:
Na pewną ilość miodu bierze się tyle wody, ile próba po
każe przez wpuszczenie ja ja surowego kurzego w tenże rozpu
szczony płyn z wody i z miodu. Jeżeli jajo pływa tak, że ty l
ko jak grajcar z wody wygląda, stosunek wody do miodu je st dobry. W oda musi być czysta, a przy rozpuszczaniu w niej miodu i zarazem przy powyższej próbie musi być tylko o tyle ciepła, aby miód się roztopił a nieczystości miodu na wierzch wypływały. W szelka spływająca nieczystość zbiera się sitem, aż sam czysty płyn zostanie. Ten czysty płyn gotuj w kocioł
ku przez kilka godzin, zbierając troskliwie wszelkie szumowi
ny za pomocą sita. Chcąc się przekonać, czy miód jest do- gotowany, trzeba nieco ubrać z kotła w jakie naczynie, ostu
dzić i znowu w to puścić surowe ja jo ; jeżeli jajo teraz niele- dwie na połowę z powierzchni wystaje, miód jest dogotowany.
Ale godzinę przed tą próbą trzeba wziąść na beczkę miodu 2 funty dobrego i czystego chmielu, zawiązać we worku i razem gotować z miodem przez cala godzinę. Chcąc aby miód na
brał ciemniejszego koloru, rozpal kawał żelaza i zanurz je kil
kakrotnie w miodzie.
Będzie i to dowodem, że miód dogotowany, jeżeli żelazo rozpalone po jednorazowem zatopieniu w miodzie zostaje czer
wone. Im częściej zanurzysz w miodzie rozpalone żelazo, tem ciemniejszy będzie miód. Potem wylewa się wszystek płyn do kadzi i ostudza się do 18 stopni ciepła, to je st tak, aby był tylko o tyle ciepły, o ile jest ciepłą woda w bagnie wśród upa
łu słonecznego.
Wtenczas weżmij do beczki miodu pół kw arty drożdży (czyli młodzi), wymieszaj dobrze z miodem, nakryj wszystko prześcieradłem i postaw w spokojnem miejscu.
Drożdże muszą być piwne, wierzchnie i świeże. Po kilku dniach, kiedy ju ż miód się wyrobił, biorą się w orki, uszyte z cienkiego płutna, łokieć długie a 6 cali w średnicy mające, i u wierzchu obrączką opatrzone, i opierając te worki na dwóch przymocowanych drążkach, wiesza się je, jeden przy drugim, nad inną czystą kadzią. Przez te worki przepuszcza się miód.
Kadź musi być przy ścianie oparta i nachylona, aby miód mo
żna szklanką do kropli wybierać i zawsze napowrót w worki lać póki nie pójdzie zupełnie czyściutki. Jeżeli worki bardzo nie
czystością zapchane, iż płynu nie przepuszczają, trzeba je przepłukać w wodzie i znowu ustawić. Chcąc mieć miód ko
rzenny, gotuj trochę cynamonu, białego imbieru, anyżu gwiazd
kowego (badjanu) i gwoździków — wszystkiego po .trosze ra zem z miodem, ale osobno w woreczku.
W końcu dodaję, że w ciepłem miejscu wyrobi się miód w czterech dniach, w cliłodnem miejscu musi dłużej robić.
Sz. Niedz.
— 14 —
R Ó Ż N O Ś C I .
N ab o żeń stw o żałobne i pogrzebanie prochów S o b ieskich , króleu iczów p o lskich , w Ż ó łk w i.
Kiedyśmy wam z końcem zimy wiele ciekawych rzeczy o mieście Żół
kwi i jego panach, Żółkiewskim S ta nisławie i króiu Janie III. Sobieskim pisali, ani nam się śniło, abyśmy wam jeszcze tego roku coś osobliwe
go ztam tąd napisać mogli. A le p ra wdą a Bogiem nie żal nam dzisiaj zachodu, bo chcielibyśmy opowiedzieć wam choć krótkiem i słowami o u ro czystości, ja k a się w mieście tem dnia 16go czerwca bieżącego roku odbyła.
Otóż znalazły się tam we łarnym kościele, a, to w kaplicy na lewo
w podziemnym grobowcu trum ny z prochami królewiczów Jakóba i Konstantego Sobieskich, synów sła
wnego króla Jan a III., o których do
tychczas tylko z posłuchu i z da
wnych ksiąg wiedziano, że gdzieś pod kościołem leżą pogrzebane. Trum ny te już bardzo stare były obite sre- brnemi ćwiokaini, i zawierały prócz prochów z ciał także nieco kości k r ó lewskich, zbutwiałe odzienie i puszkę ze sercem królewny M arji Karoliny, wnuczki króla Jana I I I ., a córki k ró lewicza Jakóba. ja k to się o tem wszystkiem z napisów i według św ia
dectwa ksiąg starych i ludzi uczo
nych dokumentnie przekonano. A sko
ro już na tem rzeczy stanęły, urny-
- 15
ślił zaraz ksiądz proboszcz tam tejszy i inni panowie sprawić itr. nowe tru mienki, i po solennem nabożeństwie uczciwie pochować, jak. przystało na dzieci tak wielkiego króla. Kazali tedy zrobić podwójne trum ienki, z cyn
ku jedne, a drugie dębowe: w pierw sze złożono prochy dostojnych niebo szezyków, razem dopiero z temi w dębowe zabiwszy. Skoro zaś to w szy
stko przygotowano, rozpisali po ga
zetach, ażeby każdy coby miał czas po temu przybył na dzit ń przezna
czony do Żółkwi i tam szczerze i i wspólnie z innymi Bogu się pomo
dlił i cześć swą oddał prochom sy nów króla polskiego. Jakoż zebrało się ze Lwowa i z okolicy Żółkwi kilka tysięcy ludzi różnych stanów, bo byli tam panowie, księża, mieszcza
nie, studenci i wieśniacy, a byli też i tacy co aż z Krakowa, W arszawy, Poznani* i Kijowa poprzyjeżdżali.
Przyszło też zo Lwowa bractwo od 0 0 . Bernardynów z księdzem na czele, a obok księdza szedł pan siwiutki jak gołąbek z krzyżem pańskim, a za nim pan y i młodzieńce z żało- bnemi chorągwiam i. Naprzeciw nich wyszła procesja z Żółkwi i przywio
dła ich aż do fary. Tam stał już przepyszny katafalk, jarzącem i, czar
no ubranemi świecami i lampami ob
stawiony, a na nim dwie trum ienki z cynku z prochami obu królewiczów i sercem królewny, ciało jej albowiem leży w W arszawie. N a tium ienkach wypisane były ich cyfry, na wierzchu sta ła złota królewska korona, a z przodu wisiały na czterych czerwo
nych tarczach wymalowane herby d a
wnego naszego królestw a polskiego, to je st orły białe i pogonie. Takie same herby wisiały także i po bokach na ścianach świątyni. Był to widok wdzięczny i wzruszający: te herby naszych ojców, pomniki ich chwały j te prochy święte, które przed laty sto kilkadziesiąt równie nam czuły i Bogu się modliły, a teraz spoczy
wają w pokoju, dusze ich zaś gdzieś tam w górnych przybytkach w tórują do chóru aniołów śpiewając: Święty, święty, święty Pan Bóg zastępów!
i proszą ojca niebieskiego o litość nad nami i nad biedną ziem ią naszą.
Już od czwartej zrana czytano ciche msze święto w obu obrządkach, po przyjściu zaś procesji lwowskiej odbyła się najprzód solenna suma ża łobna po rusku i parastas, a potem sum a łacińska i rekwije. W czasie obu tych mszy śpiewano pięknie na chórze, a obok bramy miejskiej bito raz w raz z moźdńeży. Po sumie wystąpił ksiądz Wierzchowski pro
boszcz z Tartakow a z przecudnem kazaniem. Opowiedział nam najprzód w krótkości historję królewiczów i ojca a potem wzywał ich wszy
stkich s ażeby sława ich nie zginęła nigdy między nami, lecz aby szła z pokolenia w pokolenie, i abyśmy się Polacy i Rusini jako dzieci jednego Ojca w niebie, i jednej m atki Ojczy
zny kochali wspólnie i jedni drugim ustępywali, abyśmy też strzegli wszy
stkiego, co hańbić może święte imię Polaka, bo imię to szanowane było pomiędzy wszystkiemi narodam i, kie- dybyśmy je i wiary świętej od T u r ków i Tatarów b ro n ili; bo kiedy żyć
— 16 -
będziemy po Bogu i kiedy dawna cnota polska odżyje, za pomocą bo
żą powrócą także d a w n e , dobre czasy.
Po tem k a z a n iu , które wszy
stkich do głębi serca wzruszyło, po
dnieśli z katafalku trum ienki i wspól
nie jak kto stał, panowie, mieszcza
nie i wieśniacy wnieśli je napowrót do grobowca, który zamurowano, a do którego też włożono opis dnia tego i uroczystości na pergaminie sporządzony, ku pamięci przyszłych pokoleń. Nakoniec śpiewali jeszcze wszyscy i modlili się gorąco do Bo
ga, ażeby miał w pieczy naszą o j
czyznę biedną.
Po hojnej składce na rzecz ko
ścioła, sprzedawano srebrne medaliki wybite na pam iątki dnia tego z m atką boską z jednej, a wyobra
żeniami królewiczów z drugiej s tro ny z ówioków owych starych tr u mien. Za te pieniądze wystawiony będzie w kościele farnym przyzwoity nagrobek.
Z kościoła udała się część ludzi wraz z procesją ze Lwowa prostą drogą do domu, inni zaś, osobliwie ci co zdała przybyli, udali się albo do Czeremuszny lub te ż do Sopu szyna w pobliżu Żółkwi, gdzie p a
nowie tam tejsi równie ja k i mieszcza
nie Żółkiewscy gościnne stoły dla przybyłych zastawili. Z tam tąd już ruszał każdy w swoją stronę z głę- bokiem wrażeniem w duszy i tą po
ciechą w sumieniu, że po Bogu ucz
ciwą cześć oddał zmarłym dziatkom jednego z największych królów na
szych. 1 długo, długo petem widzieć mogłeś na drodze do Lwow'a i R a wy wozy, karety i bryczki, jadące nieprzerwanym prawie ciągiem, i li
czne zastępy pobożnych, pieszych pielgrzymów.
Kto tam był, nie pożałował pe
wnie zachodu, bo na całe życie bę
dzie m iał przed oczyma ten dzień uroczysty. W y zaś bracia w dal szych stronach naszej ziemi, coście nie mogli brać udziału w tem święcie narodowem, pomódlcie się przynaj
mniej za dusze ich do Boga, a gdy by waś Bóg kiedy do Żółkwi zapro
wadził, to nie zapomnijcie w stąpić do fary i odwiedzić grobu ich. Bo wszakżeż wiadomo wam dobrze, że gdyby nie ich ojciec Jan III., król polski, to by tak Niemcy jako i my wszyscy w tureckiej dziś byli nie
woli, i nie za6lyszelibiśmy może nigdy o świętej wierze ojców naszych.
M y ś l i .
W jednej parze chodzą z sobą chciwość i rozrzutność. I chciwiec umrze z głodu, że wcale nie u ż y ł, i rozrzutny, że nadto użył.
Złe imię je st to c ię ż a r; łatwo go można podnieść, ciężko nosić, a po
zbyć się go niepodobna.
W y d a w c a o d p o w ie d z ia ln y z a redakcji} : E . W im a rz