DZWONEK.
W M B M B S s l l ® U «
...t ., ‘ r4 ; B o g a , d z ie c i, B o g a tr z e b a , K to c h ce s y t b y c sw e g o c h le b a .
/ \
Tum IX.
B ib lio te k a J a g ie llo ń s k a
1001849031
L W Ó W .
N akład i druk E. W iniarza.
1001849031
SPIS RZECZY
zaw artych w tomie IX.
1. Ż y w o ty Ś w ię ty c h , le g e n d y i ro zm a ite h isto ry e św ięto
M ę c z e ń stw o św . F e lic y ty i je j sy n ó w , p rz e z B e rn a r d a K a lic k ie g o . S
V
L ip a p rz y k o śc ie le , p rz e z x . W o jc ie c h a z M e d y k i ...
B ło g o s ła w io n y x. S ta ś K a z im ie r z y k , p rz e z t e g o ż ...
Z ło ta g w ia z d k a , le g e n d a p rz e z K . B ... ...
C u d o w n e sn y , p rz e z L u d k ę z M y ś l e n i c ...
G ro b o w y k a m ie ń , p rz e z x . W o jc ie c h a z M e d y k i ...
B ło g o s ła w io n y W ła d y s ła w z G ie ln io w a , p rz e z B. K ...
U roczystości ju b ile u s z o w a w R z y m ie , p rz e z t e g o ż ...
Ś w ię ty b isk u p C y p r y a n , p rz e z t e g o ż ...
Ś w ię ta S a lo m e a , p rz e z x. W o jc ie c h a z M e d y k i ...
Ż a ło b a k o ś c ie ln a w K ró le s tw ie p o ls ld e m , p rz e z B. K ... . . . K o śc ió łe k św . L e o n a rd a n a B u g a ju , p rz e z J ó z e fa z B o c h n i (C h m ie le w sk ie g o ) B ło g o s ła w io n y A n d rz e j B o b o la , p rz e z G rz ę lę z W a s z k o w ie c (S m ó lsk ie g o ) Ś w ię ta z ie m ia p o l s k a , p rz e z B . K ...
C h ry s tu s się n a m n a r o d z ił, przez J a c e n te g o z M a g i e r o w a ...
omca:
1
17 49 65 97 113 129 145 164 204 225 227 241 257 273
28 33 37 57
G8
75
II. P o w ia stk i, g a w ęd y , o p o w ia d a n ia i obrazki z h isto ry i p o lsk iej:
K o ś c ió łe k w K a m io n c e w ie lk ie j w S a d e e z y ź n i e ... 6
O g ro m a d z ie w K lim c ik o w ie , p rz e z J ó z e fa z B o c h n i ... 28
B itw a g r u n w a ld z k a , p rz e z B . K ... 33
H a le ro w ic z o w a p o k u tn ic a , p rz e z G rz e lę z W a s z k o w i e c ...37
O d w a ż n a d z ie w c z y n a , p rz e z J ó z e fa z B o c h n i . . . . • , • • • • ■ S z u k a ją c y śm ie rc i z n a la z ł ż o n ę , c z y li: H is to r y a o K u b u s iu B a ła b a jc e , k tó r y d z i w n y m p rz y tra fu n k ie m w y sz e d ł n a p o rz ą d n e g o c z ł e k a , p rz e z B. K. C ie k a w a h is to r y a o c y g a n a c h , co o n i z ro b ili w e w si p e w n e j, p . P io tr a N o ła sk ę J a n k o M ic h a ło w ic z , p rz e z x. W o jc ie c h a z M e d y k i ... 81
P ie lg rz y m k a do C z ę sto c h o w y , k tó r a o d p ra w ili S ta n is ła w P y sz i W o jc ie c h W o ś w ło śc ia n ie z G ro d z isk a , a p o tem do D z w o n k a o p isa li o b aj . . . . 87, 100 K o n s ta n c y a ź e b ra c z k a , co się w s ła w iła w c z ę sto c h o w s k im k la s z to rz e p o d c z a s n a p a ś c i S zw ed ó w , p rz e z J a c e n te g o z M a g ie ro w a (M arcelleg o R y e z a k a ) . . 105
K to sie je z p ła c z e m , z b ie ra z w e se le m , czy li : H is to r y a o b ie d n y m M ik o ła jk u i n ie u c z y n n y m F r a n c is z k u R z e p c e , p rz e z J ó z e fa z B o c h n i ... N a s z a k o s a , przez G rz e lę z W a s z k o w ie c . . • • • • • • ■ • • J a k soKie F r a n e k w y s z u k a ł Tjiecte w d z iu ra w e j w ie r z b ie , c z y l i : K to p o d k im d o łk i k o p ie , s a m w n ie w p a d a , p rz e z J a c e n te g o z M a g ie ro w a . . . S m u tn e s k u tk i n ie p o rz ą d k u ( p r z e d r u k ) ..._... K ró lo w a J a d w ig a i m u r a rz , p rz e z x. W o jc ie c h a z M e d y k i ... P o d p a la c z , p rzez te g o ż B itw a e h o c im s k a i n a b o ż e ń s tw o k o śc ie ln e n a je j p a m ią tk ę , p rz e z B . K . . T ru m n a z łe g o c z ło w ie k a z Cz. N ... T y s ią c le tn ia ro c z n ic a n a p a m ią tk ę z a p ro w a d z e n ia c h rz e ś c ija ń stw a w k r a ja c h s ło w ia ń s k ic h , p rz e z B ... S ta c h w ę d ro w ie c , p rz e z G rz e lę z W a s z k o w i e c ... H i s t o r y a 'o T o m k u B ro d z ic u , ja k o w a le c z n ie k ró lo w i s łu ż y ł i o c a lił go w b itw ie , p rz e z K a z im ie rz a G ó r a lc z y k a . ... K m ie ć W in c e n ty C z u p ry n k a , p rz e z J ó z e fa z B o c h n i ... H is to r y a o liśc ie g a d a ją c y m i o F r a n k u ła s u n ie , p rz e z B. K ... 120 133 136 139 147 162 177 181 193 198 262 266 277 III. W ie r sz e : Ś p ie w k a o ż n iw ie , p rz e z B. K ... 5
K o ło d z ie j, p rz e z T e o fila L e n a r t o w i c z a ... 22
J a k to b y w a ł o , p rz e z B . I<...55
M o d litw a do A n io ła S t r ó ż a , p rz e z t e g o ż ... 67
M a tk a , p rz e z t e g o ż ... 86
P io s n k i rz e m ie śln ik ó w , p rz e z S ta n is ła w a J a c h o w i c z a ...99
P o g rz e b M o s k a la , p rz e z T e o fila L e n a r t o w i c z a ... ' 1 1 9 P io s n k a k o sy n ie ró w , p rz e z G rz e lę z W a s z k o w i e c ... 135
S u p lik a c y e , p rz e z K o rn e la U j e j s k i e g o ... 147
S tró ż n o c n y ... # 6'2 S z k o ła w ie js k a , p rz e z * W ła d y s ła w a S y r o k o m l ę ... 180
"V P i a s t , p rz e z A n to n in ę K o n o p e z a n k ę ... 196
N a p a d , p rz e z W in c e n te g o P o l a ...216
C z e m u ? p rz e z G rz e lę z W a s z k o w i e c ...227
S y n w d o w y , p rz e z t e g o ż ... 261
A n u s ia , p rz e z W in c e n te g o S ro k a c z a ( S t r o k a ) ... 259
P rz y ła m a n iu o p ł a t k a , p rz e z J ó z e fa z B o c h n i ...• ... 276
IV . P ięk n e p rzy k ła d y : P o b o ż n y d o ż o rc a M ic h ał Ł o s i k , p rzez J o z e fa z B o c h n i ...171
W o jc ie c h M a ś la n k a , p rz e z B. K. . , ... 233
M a rc in F a b ic h W ło d a rz z S z a r le ja , p rz e z t e g o ż ...235
G ro m a d a w K r o ś c ie n k u , p rz e z x . W o jc ie c h a z M e d y k i ... 252
N a b o ż e ń stw o w e F ry s z ta k u i L a c z k a c h ... 353
V. R ady, p rze stro g i 1 rozm aite n a u k i: Co to j e s t s z c z ę ś c ie , p rz e z B. K ... 12
P o g a d a n k i o g r o d n ik a , p rz e z t e g o ż ... • 14
P o g a d a n k a g o s p o d a rs k a , p rz e z t e g o ż 27, 127 C z eg o k to z w y c z a jn y z K m i o t k a ... 30
D o b ry g o sp o d a rz , p rz e z B . K ...62
R o z m o w a x. p ro b o sz c z a z ra d n y m o d a w a n iu ja łm u ż n y i o ż e b ra k a c h , ze S zk . N ied . . 78
P y c h a z P rz y j. L u d u ... 93
R a d y g o s p o d a rs k ie , p rz e z J ó z e fa z B o c h n i ... 109, 174, 1 86, 238 \ U ro c z y s to ś ć w R z e s z o w ie , p rz e z B. K ...110
P r z e s tr o g i d o b re g o p rz y ja c ie la z K m i o t k a . . . . 144
P o g a d a n k a s ta re g o r o ln ik a z Cz. N ie d z ...154
P ta k i, p rzez B. K ... 188
Co to j e s t p r z e m y s ł, p rz e z t e g o ż ... 222
P is a n ie ze w si G ro d z isk a k o ło L e ż a js k a do p a n a p is a rz a D z w o n k a ...236
Je s z c z e o G r o d z is z c z a n a c h , p isa n ie x ię d z a W o jc ie c h a z M e d y k i do p a n a p is a rz a D z w o n k a ... 269
M iło ść O jc z y z n y , p rz e z B . K ... 2 8 1 S p o só b n a w ró ż b ia rstw o , p rz e z t e g o ż ... 284
P rz y p o w ie d n ie g o s p o d a r s k i e ... 287
V I. R ó ż n o ści: D o cz e g o p ro w a d z i n a u k a . . . . 26 P lo tk a r k i ...111
U rw a n ie c h m u r y ...26 N a b o ż e ń stw o w R z e sz o w ie . . . 144
P o ż a r y . . 16, 32, 48, 128, 144, 192, N ie sz c z ę śliw e w y p a d k i ... 144
2 08, 2 24, 272 N a b o ż e ń stw o w K o śc ie jo w ie . . . 160
P ię k n a w y s p a ...32 P o ś w ię c e n ie k a p l i c y ... 176
Z ło d z ie js k a s z t u c z k a ... 32 N a b o ż e ń stw a ż a ło b n e . . . 2 24, 281 G r a d o b i c i a ... 48 J u b i l e u s z ...224
D z iw n y m r ó z ...64 P r z e k u p k a ...240
P a n u B o g u p ó ł św ie c z k i a d ia b łu N ow y k a le d a rz d la p o lsk ie g o lu d u . 256 a ż d w i e ... 80 J a s n o w i d z ą c y ... 266
N ie p o ra d n a g o s p o s i a ... 96 P ie s d o b ro c z y n n y ... 288
V II. P r z y s ło w ia i zd a n ia m oralne:
1 1 2 , 176.
Tum IX.
1. Lipca
W y c h o d z i w e L w o w ie co 10 d n i , to j e s t 1. 1 1 . i 2 1 . k a ż d e g o ^
m ie sia c a .
Nr. ł.
1863.
)) K o s z tu je ro c z n ie z p r z e s y łk a p o c z to w a 2 z łr. w . a ., p ó łro c z -
B o g a , d z ie c i, B o g a trz e b a , K to clice gyt byd sw e g o clileb a.
Męczeństwo św. F elicyty i jej synów.
Za bardzo dawnych czasów żyła w mieście Rzymie wdowa pobożna, której na imie było Felicyta. Dał jej Pan Bóg sie
dmiu synów , których wychowała ona w wierze chrześcijańskiej i w cnocie a uczciwości.
Za onycli czasów panował jeszcze w Rzymie cesarz po
gański , i ludzi mnóstwo było pogańskich, którzy nie wierzyli
w świętą religię chrześcijańską i w Pana Boga i w P ana J e zusa, ani w żadnych świętycli pańskich. Cesarz ten i ludzie
pogańscy prześladowali okrótnie chrześcijan, tak iż nikt nie
• > A.
mógł otwarcie wyznawać wiarę św iętą, bo go wnet umęczyli.
Owóż pewnego razu dowiedział się cesarz o owej wdowie pobożnej Felicycie i o jej synach. Rozkazał wnet swemu sta
roście, który się zwał Publiusz, aby wdowę ona ze synami zm u
sił do porzucenia świętej wiary, i do kłaniania się bożkom po
gańskim , które sobie ludzie czynili z gliny i kamienia albo drzew a, i uważali je za prawdziwego Boga.
Publiusz zawołał F elicytę, i rozpowiedział jej o woli i rozkazie cesarza, Potem namawiał j ą , aby tak uczyniła, ja k cesarz rozkazał. Na to powie mu święta Felicyta:
— Bóg przenajświętrzy chrześcijański jest większym pa
nem od wszystkich cesarzów, więc jego najpierw słuchać mi się g o d zi, i statecznie wiarę jemu dochowywać powinnam.
Na to zacznie jej Publiusz grozić k a ra m i, więc ona od
powie :
— Pan Bóg, którego w sercumojem noszę, umocni mnie, że potrafię wytrzymać najsroższe kary i nie zdradzę go.
— K iedy ci taka śmierć miła — rzeknie Publiusz — to idź i umieraj zaraz, ale na coż chcesz dzieciom odebrać to życie, któreś im sama dała?
Zaś wdowa święta pow ie:
— Dzieci moje żyć będą wiecznie z Jezusem Chrystusem, jeżeli mu pozostaną wiernemi; zaś na wieki zginęłyby i zm ar
n iały , gdyby porzuciły świętą wiarę i stały się poganami.
U jrzawszy poganin, iż prożbami nic nie potrafi u świętej niewiasty, zaczął jej znowu grzecznie mówić:
— Miejźe litość kobieto nad swojemi dziećmi.- Patrz ta kie to jeszcze młode, takie piękne, toć mogą najszczęśliwszymi zostać; niech jeno porzucą religię swoję, to ich cesarz wreźmie w opiekę, i da im bogactwa i zaszczyty a godności różne, i zostaną najznaczniejszymi ludźmi w kraju
Na to odpowie m atka:
— O jedno życie, o jedną tylko szczęśliwość powinni się ludzie s ta ra ć , to jest o wieczne życie i o szczęśliwość niebieską.
Kto wiarę świętą porzuca, ten utraca życie ono i szczęśliwość wieczną, ten nigdy znacznym i szczęśliwym nie będzie. Do takiego nieszczęścia i do takiej hańby, nie powinna żadna do
bra matka prowadzić dzieci swoje.
Potem odwróciwszy się do synów , tak im powie:
— Dziatki moje! widzicie to niebo tak piękne? Tam wras czeka Jezus Chrystus. W ytrwajcie w wierze świętej, a zba
wicie dusze wasze.
Za te słowa kazał pogański starosta katować biciem nie
wiastę świętą, a widząc iż z nią nic nie potrafi, zaczął nama
- 3 —
wiać synów po jednem u, aby go usłuchali, porzucili wiarę chrześcijańską i kłaniali się bożkom pogańskim.
Na takie namawianie odrzekł najstarszy syn January:
— To co mi doradzasz, jest bezbożność, i mam nadzieję, iż mnie Pan Jezus uchowa od niej.
Starosta kazał mu za to szarpać ciało rózgami i rzucić do więzienia, a zawołał drugiego brata.
Ten zwał się F elix , i nie dał się także namówić, ale od
powiedział poganinow i:
— Jednemu tylko Bogu niesiemy ofiary, i nigdy nie za
pominamy wiary winnej Jezusowi Chrystusowi. Więc największemu nawet okrócieństwami nie potraficie nam odebrać wiary naszej świętej.
Zaś trzeci syn Filip odpowiedział:
— Jeden tylko je st Bóg prawdziwy, a wasze bożki są bałwany jeno, którym wstyd i nierozum kłaniać się a składać ofiary.
Starosta okrótnie się rozgniewał i wściekał, a potem roz
kazał przyprowadzić czwartego syna Sylwiana, który mu odrzekł:
— Śmierć nic nie je st strasznego, ale straszne je st wie
czne potępienie. Jakżeż moglibyśmy bać się śm ierci, a nie lękać się wiecznego potępienia?
Kiedy przyprowadzono piętego syna Alexandra, rzecze mu staro sta:
— Młodzieńcze! miej litość nad sobą, ocal życie twoje;
pokłoń się bożkom naszym, a będziesz mieć łaskę cesarza.
Ten odpowiedział:
— J a służę potężniejszemu panu ja k cesarz, bo Jezusowi Chrystusowi. J a noszę jego w sercu, uwielbiam ciągle i chwalę ustami. Także chcę zostać wiernym Bogu mojemu, więc nie uważam na młodość moją.
Potem do szóstego syna W italisa powie starosta:
— T y masz za wiele rozumu, abyś miał szukać śmierci niepotrzebnie.
Zaś ten odrzekł:
— Praw da iż kocham życie, ale nad to życie kocham Boga mojego.
#
czął go on namawiać i straszyć okrótnemi karami. W tedy od
rzekł ostatni syn zacnej niewiasty:
— Gdybyś ty wiedział staro sto , jakie okrótne męki są dla tych przygotowane, którzy bałwanom się kłaniają a nie wierzą w Boga prawdziwego, tobyś mnie pewnikiem nie nama
wiał do grzechu.
Starosta kazał ich katować i męczyć, a potem poszedł do cesarza i uczynił mu sprawę. Cesarz poganin skazał wszyst
kich na śmierć. W ięc najstarszego zabito kijam i, dwóch ma
czugami, czwartego rzucono głową na dół do przepaści, a trzech najmłodszych ścięto mieczem.
Matka tych męczenników modliła się za nimi, aż ją na ostatek także ścięto, i poszła do nieba za dziećmi, i razem z niemi została świętą męczenniczką.
Pam iątkę ich męczeństwa obchodzi kościół święty 10 lipca, a wszyscy prześladowani i umierający po męczeńsku za wiarę, mają wr nich patronów świętych.
Patrzcież moi mili, ja k a to dziwnie piękna dla nas nauka.
T a święta matka je st pięknym przykładem. Kia żałowała ona dzieci swoich dla dobrej sprawy jeno dla złego. Pokazała ona, iż największem nieszczęściem nie je st śmierć, jeno grzech.
Zaś śmierć za wiarę świętą jest szczęściem, bo za taką śmierć otrzymuje człowiek zbawienie duszy i żywot wieczny.
Kto za mnie umiera, ten ze mną wiecznie żyć będzie, a kto się mnie w yrzeka, tego i ja się wyrzeknę — powiedział Chrystus Pan.
Otóż moi m ili, ztąd taka idzie nauka, iż człowiek każden, każden chrześcijanin powinien mocno stać przy świętej religii, powinien on tak kochać Boga i wiarę, żeby nawet gotów był umrzeć lepiej, aniżeli zdradzić Boga lub wyprzeć się wiary swo- jej, powinien 011 zgoła taki być dobry chrześcijanin, ja k święta Felicyta i jej synowie.
Zaś aby takim był, niech się modli do nich o opiekę i błogosławieństwa, najbardziej teraz, kiedy niebawem będzie ich święto.
— 5 —
Śpiewka o żniwie.
S rebrne kłosy, złote k łosy, ch y lą się po błoni, P rzepióreczka gospodarna m iędzy brózdy dzw oni:
P ójdźcie ż ą ć , pójdźcie żąć D obrzy ludkow ie;
P ójd źcie ż ą ć , pójdźcie żąć P o dobrem słowie.
S re b rn e kłosy, złote kłosy, a dyć się czerw ienią, N iby lis tk i na brzezinie hen późną je s ie n ią ,
H e jż e , h ej! co też to ? L udzie p y ta ją , D obro li czyli zło
T e kłosy ra ją .
Z turbow any ludek chodzi, i cłuma i gw arzy, I modli się ju ż i w trw odze p a trz y co Bóg zd arzy ,
Aż tu kłosy — cud! cud!
Z szum em pow ieją I gadkę m iędzy lud
T a k ą ro zsieją.
S re b rn e kłosy, złote kłosy, tem u zczerw ieniały, Bo n a ziem i te j lu d zisk a dużo krw i p rze lały
A to czerwonej krw i I z polskich d z ie c i, W ięc też krew złoto ćmi
I srebro śnieci.
D zieci krew do nieba w oła, hej b rac ia, ojcowie, Jedzcie chleb zaczerw ieniony, parobcy, gazdow ie,
Żniwo chleb krw aw y d a Boć to ju ż i czas, N asze żniwo, kosy ha!
P iej! h a ! kosy w raz.
S re b rn e k łosy, zło te kłosy ścięte ju ż n a błoni A p rz e p ió rk a gosp o d arn a jeszcze ciągle dzw oni:
P ójdźcie żąć, pójdźcie w raz D obrzy ludkow ie, K osy w raz, bo ju ż czas
P o krw aw em słowie.
Kościółek w Kamionce w ielkiej w Sądeczyżnie.
Nowy włodarz Kamionki obejrzawszy gospodarkę aż się w zdrygnął; boć niepocieszne na wstępie usłyszał nowiny. Było to na przednówku, ludzie jedli raiętkę i oset młody a nigdzie w świecie nie było ról tak czystych i wypielonych ja k tam, bo głód je pielił, i ubóstwo na strawię. Było to w parę lat po onym strasznym głodzie i pomorku, ja k i pamiętają jeszcze do
brze ludzie. W tedy trzecia część wioski wymarła na durzycę pogłodową, a ośmdziesiąt kilka wymarłych chałup stało pust
kam i, nawet je zamknąć nie było komu. Pozostali jedli znowu traw ska i owies zomelłciem, więc się chw iali, puchli i padali.
Kto zaś nie marł głodem , zalewał się gorzałką, nabytą zwykle za drzewo kradzione w lasach dworskich lub sąsiedzkich soł- tysich i ruskiego ościennego xiędza. Kościółek murowany smu
tno wyglądał. Staroświecki piękny ołtarz wielki roztrzepany poniewierał się pod okapem i w kostnicy, a piękne malowidła na złoconem tle stały w kruehcie niezamkniętej, oparte o ścianę.
Posadzka kamienna gdyby kamieniec nierówny; na chór dra
bina przystawiona i tylko ściany pomalowane od biedy. Szkoła stała pustą a na jedynej ławce prosiętom nać krążano, O u- cżniaeh ani mowy, ledwo pięcioro czy sześcioro mógł do knpy zebrać pleban miejscowy.
A przecież xiądz pleban życzliwym był dla ludu i radby był otrząść go z biedy i nędzy, i rad był nauczał dzieci w szkole i w sadzie i pasiece, a sadownik to zawołany i pszczelnik nie pośledni. Lecz trudno! W ioska niegdyś kościelna, później k a
meralna, w końcu pryw atna, w której na 700 mieszkańców było 3 gorzelnie, 7 karczem a propinacya szła 750 reńskich srebrem , taka wioska musiała marnieć. Przecież czwarta może część dzieci były same głuptaki i sietniaki, a lada baba umiała ugasić w ódkę, jeżeli się komu w gardle zapaliła. Więc też mimo dobrej xiędza chęci nie było ni Bogu chwały ni ludziom po
żytku.
Nowi dworu mieszkance naradzali się z xiędzem , jak b y poradzić na tę biedę. Uradzono zacząć od kościoła; dwór wziął
na siebie część i nie czekając sprawił do kaplicy obraz duży malowany na miedzi o złoconych ramach a piękne starożytne malowania wielkiego ołtarza naprawiono. Lecz gromada ani rusz; bogatsi pili, biedniejsi marli głodem. Do roboty wysyłano same dzieci. T ak schodził rok i drugi.
Dwór postarał się o dobre letkie pługi, do czeskiego ru- chadła dodając trzusło z boku witką żelazną do prostego grą- dziela mocno przymocowane, a dobrze w zagon puszczone.
Lemiesz wygięta należycie, przybliżona do płużycy ta k , że nie przewracała tylko dobrze stawiała skibę. Po nad lemie
szową blachę zaś skośno do góry szła drewniana okładniczka wisząca, przymocowana do słupicy i do rogu prawego, ale nie poziomo tylko do góry, tak iż podniesioną i pokruszoną skibę do reszty przewracała, Takich pługów używają w krajach gdzie gospodarstwo najlepsze na całej ziemi, a często orzą jednym wołem. Dwa więc byczki górskie, niewielkie lecz krępe, bez trudu orały na 6 cali w g łąb , byle tylko grądziel szedł górą, na wysokim przodku. Czeladź polubiła sobie te pługi, bo to letkie i sprawne i ani wyskoczą ani szarpią.
A dwór starał się o dobrych parobków i przyjął między innymi dwu, którzy za dobrych robotników uchodzili, co się to żadnej roboty nie powstydzą, Jednemu było Klimek a drugiemu Janek. Skoro przyszło wiosnować, obaj dobrzy parobcy, oba- czywszy niewidziane dotąd pługi zawołali:
Jo ta! nie bede taką masyną o rał!... i dalej w nogi, ucie
kli od pługów, bydła i drugich parobków.
Co tu począć, kusa rada, czas wielki siać owies. Więc oba Jaśk i poganiacze pójdźcie sami! Jeden był synem poczci wego młynarza Jurczyka, chłopiec dobry i usłuchliwy. Drugi zwał się Jasiek Dobosz, a mieszkał przy matce i braci na sa
mych wierchach od nowojowskiej styki, na dworskiem polu.
Biedna to była rodzina. Żyją dotąd i poświadczą sami, jako raz tylko na dzień jadali, a dla powstrzymania głodu po
pijali letnią wodę i pasem się mocno ściągali, Niechta Bóg broni każdego od takiej biedy. A przecież robić się im nie chciało, woleli tylko kuczeć przy ogniu i dymek łykać, niżeli iść na robotę, choćby na letką. Matka ich tak wychowała i
wraz z nimi biedowała, że pożal się B oże! Więc też czy owoc w sadzie, czy kłósko zboża, czy karpiołek na zagonie, brali bo głodni. Z wielką trudnością i nawet oberwawszy po czu
prynie, Bóg świadkiem, że nie ze złości lecz gdy już nie było innego sposobu, bo zapadał w oną otrętwiałość, za którą idzie niemoc i śm ierć, zszedł przecie Jasiek do dworu poganiać.
Dostał je ść , odżył, więc poganiał, zarabiał i wnet odzyskał siły i krypcie sprawił i koszulę i pas i kapelusz i myślał już o górnicy sukiennej a nawet się w ygadał, że jeżeli się nauczy kosić i orać, to się ożeni z M argośką córką zmarłego leśnego dworskiego, z czego sobie parobcy dość nakiepkowali.
Owoż Jaśk u Doboszu pójdź sam! poganiaj! a ty orz, tak ja k ja. Przypatrz s i ę , pług trzymaj le tk o , nie spieraj się na nim ani drzym.
Popróbował młynarczyk raz, drugi, i uorał krętą skibę na miękkiem ziemniaczysku. D ruga skiba także k ręta i trzecia, czwarta lepsza, piąta jeszcze lepsza, coraz lepiej lecz zawsze kiepsko. Ludzie idą na targ do Nowego Sącza, a na każden targ po troje z chałupy chodzi, a wszyscy wraz kupią pół funta soli, ale iść muszą koniecznie gwoli napitku, tak nawykli za dobrych czasów. W ięc przechodząc śmieją się, że pan sam orze z dwoma poganiaczami, kiepkują sobie ile sami chcą. A na górze nad Basiagą siedzą obaj parobcy zbiegowie i widząc orkę oną, śmieją się aż ich boki bolą.
— Teraz probójcie sami, a po godzinie przyjdę tu do was.
Po godzinie próby już lepiej idzie. A więc na czyste; sa!
brzozoń! sa kwiaton! — jakoś to będzie. Do południa poka
leczyli chłopcy kaw ał ziem niaczyska, kiepsko bo kiepsko, lecz zorali.
— Po południu wyjedziecie w ugor, a który się nauczy orać bez poganiacza, dostanie nowy kapelusz i z wstęgą czer
woną na 3 palce.
Od południa parobcy wzięli między siebie Jaśk a m łynar
czyka, jeden mu w orał, drugi rozejmę wyorał, i jakoś szło.
Ale Dobosza nie chcieli uczyć, tylko kiepkowali z niego, więc nieborak przeczekał na włodarza i dopiero przy nim nieśmiało ją ł się pługa, przeżegnawszy krzyżem świętym. Woły ruszyły
— 9 —
żwawo bo były wprawne, bez poganiacza chodziły na słowa sa! lub: hec! — ugór był krew ki, pług dobry, więc poszła skiba prosto, druga jeszcze prościej a po kilku skibach szło mu ja k chleb z masłem. A zbiegowie parobcy na górze siedząc już się nie śmieli ale się cudowali:
— Widzisz ty! tać te bezkurcye oba orzą! tac oni orzą bez poganiaczy!...
A oba Ja śk i orzą a orzą, aźe miło. Drobniutki deszczyk zarosił w łaśnie, kiedy Dobosz wyorał ostatnią skibę prostą, gdyby wymierzoną. Z uśmiechem radości dojeżdża styki i mówi:
— E j! chyba już potrafię orać proszę Jegomości!
Na to uszłyszał odpowiedź:
— Słuchaj J a ś k u ! ...
— Słucham Jeg o m o ści!...
— T y będziesz orał, bo ot sam Pan Bóg błogosławi twej chęci, i kropi cię deszczykiem w odą, którą poświęcił w niebie.
Powinieneś też podziękować panu B ogu, bo odtąd jako oracz będziesz więcej zarabiał, a ja k Bóg da to się i kosić nauczysz i siać i M argośka może być kiedy twoją i możesz być gazdą ■ lepszym od twego brata co przy nim siedzisz. Proś że Boga!
a na podziękowanie pół reńskiego zanieś xiędzu plebanowi, jako ofiarę na odnowienie ołtarzy.
— A to niechże mi Jegomość dadzą to zaraz zaniosę a potem odrobię. Dostał pieniądze i co tchu skoczył na bliską plebanię; upadł xiędzu do nóg i oddał ofiarę na podziękowanie Bogu, że go pan nauczył orać! — Potem orał dalej i zorał tyle co i drudzy i nie gorzej od tamtych.
Przy wieczerzy parobcy już nie kiepkowali z niego, a wie
czorem, pasterka dworska pożyczywszy sobie dwie szóstki po
biegła też na plebanią i dała zdziwionemu xiędzu także na ofiarę na odnowienie ołtarzy.
W sobotę parobcy zbiegowie wrócili ja k niepyszni i prze
prosili pokornie.
Lecz już nie orali tylko włóczyli bronmi a obaj poganiacze orali dalej.
W niedzielę po kazaniu xiądz pleban z ambony publicznie podziękował Doboszowi i pasterce dworskiej, że najbiedniejsi
najprzód pospieszyli z darem; modlił się za nich o błogosła
wieństwo boskie i przytoczył słowa Zbawiciela: prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho od igły, a niżeli bogacz do królestwa nie
bieskiego. A gdy xiądz mówił, to było cicho że mak siej.
Po sumie zasiedli gazdowi w karczmie i rozpoczęła się rada gromadzka.
— Co on sobie myśli ten Jasiek Dobosz! czy on chce całej wsi przewodzić i ta pasterka dworska? — Cóż my to mamy być podlejszego! ja tego nie dopuszczę! ja dam 10 reń
skich srebra na o łta rz ! żebym miał jałów kę przedać! ...
— K iedy wy dacie? to i ja dam 10!
— A ja 5 —
— I ja 5 — I my po papierku! zawołali parobcy dw orscy!
I w mgnieniu oka złożyli 35 reńskich i zanieśli xiędzu ple
banowi.
Uradowany xiądz przybiega do dworu dziękując za dobry początek.
— A więc! w imię Boże! sprowadzić pozłotnika!
— Dobrze! tego pijaka krakowskiego! ale go pan musi do dworu wziąć. Na pustej sali mogą robić, a ja k będą pić., to go chyba cybuchem ! —
— T ak i ja myślę! zarobek dać lecz roboty żądać. Do- glądnę i poradzę.
W kilka dni przyszedł pozłotnik niegdyś m ajster krakow sk i, obdarty i bosy, z synem dorosłym. Przystali na wszystko równie ja k i ich żądania przyjęto. Nuż zbierać cząstki ołtarza starożytnego, nuż naprawiać, zbijać, kleić, malować w staro
świecki sposób, złocić, lazurować. — Koniec końcem stanął wielki ołtarz, i ołtarz w kaplicy, aż się wszyscy zdziwili.
Gromada złożyła przeszło 200 reńskich t. j. 800 złotych pol
skich.
Starożytny wielki ołtarz stanął na dawnem miejscu poważny i piękny, pobudzając do kornej modlitwy. W kaplicy ustawiono na powrót ołtarz stary. Ludu zchodziło się do kościoła dwa razy tyle co wprzódy, bo kaźden chciał oglądać swój datek na chwałę bożą. T ak sobie upodobali swój kościółek, źe na w y
ścigi dawali co kto mógł. Do najbogatszych należą: Cępa Ja n
— 11 —
i Basiąga Józef. Inny na ehleb tyle nie wyda w roku co Cępa na krople i a ra k , a chodzi zawsze w czerwono wyszywanej koszuli; górnicę zaś na siwo kazał pofarbować i dorobić jej zie
lony kołnierz wykładany, więc wygląda gdyby karbownik jak i niemiecki. — Basiąga znów wysłużony żołnierz postawił młyn i chce folusz przybudow ać; więc na obu gromada oczy zwraca — bo obaj hardzi chłopi.
P rzy kroplach powadzili się w karczm ie, pochwycili za kołnierze, wiodą do dw oru:
— Niecli będzie pochwalony!
— Na wieki! Cóż tam powiecie?
— Wielemoźny panie! co on mi ma nogi podryw ać?...
—___ Co on mi ma podrywać? ja taki dobry jak o n !...
— J a chciał kazać wyzłocić koronę na chrzcielnię — on posłyszał o tem i dał zadatek !...
— To wy dajcie zadatek na antepedium ,
— ... Ale co on ma mi p o d ry w ać?... J a mu nie daruję!
— Darujcie Panu Bogu antepedium i zem stę, to podobno będzie lepiej, niż diabłu sprawiać uciechę! — Jasiek Dobosz nie z gniewu dał co mógł.
— A jużcić prawda!
— Więc pocałujcie się i idźcie zamówić antepedium.
Pocałowali się, ukłonili i poszli w zgodzie, a krakowski pozłotnik na zgodę i umowę upił się z nimi samotrzeć.
Po ukończeniu robót zjechali się xięża na odpust i bardzo im się podobało. Więc xiądz Augustyniak bernadyn z K alw aryi miał kazanie pod lipą i mówił do ludu:
H ej! grzesznicy wejrzyjcie w siebie! i bierzcie przykład z tych ubogich Kamionczan! — niedawno marli głodem i gdyby bydlęta nieme traw ą i zielskiem żywili dziatwę swą i siebie, bo zapomnieli o Bogu i cnocie, i żyli według zakonu djabła grzesznego. Gdyby nieme bydlęta bezduszne, zapici gorzałką leżeli w błocie po drogach i koło karczm y; a okoł kościelny zarósł chw astem , a ołtarze zwalone poniewierały się pod tym okapem! — Piekło radowało się! anieli płakali. Aż oto, Bóg wejrzał okiem miłosierdzia; biedne pastusze nauczyło się orać i dziękując B ogu, złożyło na ołtarzu owoc dziennego trudu i
pracy; za niem poszło drugie! — za biednem sieroctwem po
szli bogaci i dźwignęły się ołtarze pańskie i przyozdobiły się w nową szatę. I cóż się dzieje? Kuba B ogu, Bóg Kubie! — Po latach nieurodzaju patrzcież ja k pięknie obrodziły im pola, ja k utuczyło się zdrowe bydełko, a dziatwa ich rumiana z xią- żeczek Boga chwalić zaczyna! — Hej grzesznicy! dokąd wy się odwracacie od Boga, on się odwraca od was, opuśćcie pie
kielne ścieżki, wróćcie się ku niemu a zleje na was dary swoje.
Za przykład bierzcie sobie tych Kamionczan. A wy Kamion- czanie! doznaliście łaski Boga skoroście się nawrócili; lecz do
znacie chłosty, nędzy i potępienia skoro popadniecie w dawne grzechy: pijaństw o, złodziejstwo, niecnotę i lenistwo! —
Lud zgromadzony cicho był, że mak siej; ni kaszlem ni szmerem nie przerywał k a za n ia , bo pojmował i czuł mądrość słów. Obcego ludu było nie mało, co ich ciekawość sprowa
dziła. Więc się to wszystkim podobało. Kamionczanie urado
wali się że ich poczczono, a sąsiednie gromady postanowiły odnawiać także kościółki swoje.
Ja sie k zaś Dobosz nauczył się kosić i wyrobił się na do
skonałego parobka, a w końcu ożenił się z swą Margoską.
Nie potrzebuje mrzyć głodu i popijać letnią wodę bo ma co je ść , a dokąd nie opuści ścieżek Boga a nie zacznie chadzać
krętemi ścieżkami piekielnemi, Bóg będzie z nim !
U© t o j e s t s z c z ę ś c ie ?
Dobrze to powiada przysłowie: Pan Bóg wie najlepiej, czego komu potrzeba, i każdemu człowiekowi dał taki stan, ja k i dla niego najlepszy. Otóźto rzecz bardzo nierozsądna, kiedy kto narzeka i biaduje na swój stan, zazdrości drugim i nigdy niema ani spokoju ani wesołości. Tym sposobem nie będzie on nigdy pełnił swoje obowiązki ja k najlepiej, a kto je nie w ypełnia, ten szczęśliwym być nie może.
Jużci każdy przyzna, że szczęście nie je st w tem, aby mieć majątek, aby kieszenie groszem były napchane a brzuch tłustą strawą. Jużci nikt nie powie także, aby ten, co się naje,
- 13 —
napije i wyśpi, co to cały dzień Boży przy misce pełnej prze
siedzi, ałbo na zapiecku przeleży, aby taki człek był ju ż szczę
śliwym ja k się patrzy. To próźniaczysko moi m ili, nieroba i leniuch, któremu zasię od prawdziwej przyjemności, a tyle chyba ma on szczęścia co zwierze bezrozumne, co to obżarte legnie w błotnej kałuży.
Otóż widzita moi mili, że szczęście to rzecz całkiem inna od m ajątku a od jedzenia i napitku. A teraz pomiarkujcie sobie, co też to jest właśnie prawdziwe szczęście.
Jestto najbardziej czyste i spokojne sumienie. Kto ma ta
kiego robaka we środku, co mu ciągle przypomina grzech jaki, ten nie zazna szczęśliwości, choćbyś go obłożył dokoluśka pi
rogami i jajecznicą, choćbyś go smarował miodem i najlepszą okowitą, a posadził na całym worku dukatów. Takto ju ż Pan Bóg stworzył człowieka, iż potrzebuje on do szczęścia spokoju w sumieniu i ukontentowania ze siebie sam ego, iż wypełnił swoje obowiązki a ży^je uczciwie według przykazań boskich.
Teraz idzie jeszcze o to, jakim sposobem ma człowiek uchować spokój sumienia i ja k on ma wypełniać swoje obowiązki.
Je st na to bardzo krótka rada. Każdy człek uczył się przecież religii świętej i umie pacierz. Otóż niech jeno chroni się od wszelkiego grzechu, niech nikomu krzywdy nie czyni, niecli będzie bogobojny a sprawiedliwy, Avięc i sumienie będzie miał czyste.
Zaś wedle drugiego, wedle wypełniania obowiązków, jest taka sprawa. Pan Bóg nie stworzył ludzi dla próżnowania a dla lenistw a, jeno dla pracy. Każdy człek na to je st, aby coś robił, aby był użytecznym, aby słońce po próżnicy nań nie świeciło, a ziemia go nie żywiła. Otóż każdy człowiek ma swoją pracę, swoje obowiązki i swój stan.
Każdy więc człowiek ma najpierw dobrze zmiarkować, do czego też on jest stworzony, a kiej już sobie wybierze pewną pracę i pewien stan, wtedy ma się jąć tej pracy całemi siłami i całą ochotą, a nie zaniedbywać jej nigdy, nie odkładać na czas późniejszy, bo jeno ser odkładany dobry, a więcej nic.
Da Bóg doczekać w zdrowiu, to wam później moi mili dokładnie opiszę, jakie są obowiązki każdego człeka i każdego
stanu. Teraz wam tylko powiem, iż niech jeno każdy swoje robi, niech pracuje w tym stanie ja k i mu przypadł, niech się chroni złego i grzechu, a nie będzie pewnikiem narzekał na biedę i na brak szczęścia.
Zaś najbardziej pamiętajcie dobrze, że szczęście nie jest nic innego jeno sumienie spokojne, że tego szczęścia nieda żaden majątek a najbardziej żadna krzywda ludzka.
Pogadanki ogrodnika.
Bartek Marchewka je st już ze czterdzieści lat ogrodnikiem, a iż człek pracowity i pilny, więc doskonale zna swoją rzecz, i doświadczony a zmyślny ja k malo. Chodzą też do niego lu- ■ dziska po radę, jak b y procesyą, a on ci każdemu powie sposób i każdego nauczy dokumentnie ja k sobie ma poczynać.
Niedawno przyszły do niego aż trzy gosposie od razu, więc W ałkowa Brużdzianka, K aśka Fedorowa i Marychna Kucza- bowa. Poczną kobiety trajkotać Bartkowi przeróżne skargi.
— A to moiściewy — pytluje Wałkowa — te obrzydłe robactwa oblazło mi ogórki i melony, co ich to zawsze bywało furę rozprzedam przez la to , i już nie wiem ja k sobie w tern poradzić.
— Zaś Bartoszu przerywa K aśka — mój śliczny groch cukrowy hen wróbliska rozdziobują, iż rai się na płacz zbiera, że na to nie mam rady.
— Co to znaczy — huknie Marychna — toto mnie kłopot i nieszczęście. A to pomiarkujcie sobie, cosik mi napędziło do ogrodu wszystkie szczury i króliki z całej wsi, i tak mi bory
k ają grzędy i pustoszą ja k Moskale. A to ju ż skaranie Boże powiadam w am , i żebym to choć jednego mogła ująć w garść, a dałabym mu za swoje.
Bartek wysłuchał spokojnie, a ja k się już babiny w yga
dały, powde im:
— Zaraz ja wam dam lekarstwo na te wszystkie nieszczę
ścia. A to niech sobie każda kupi pieprzu za kilka groszy
- 15 —
i niech go utłucze na proszek. Wiec wy W ałkowa okurzcie nim wasze melony i ogórki, a robactwo nie tknie się już ich więcej. Zróbcie tak samo Kaśko, a już wam wTÓble nie będą gospodarować i płakać nie będziecie. Także i wam Marych no zda się ta rada, a ja k wygrzebaną ziemię posypiecie pieprzem utłuczonym, to się króliki i szczury wyniosą za dziewiątą górę.
— E j ! czy to nie żartujecie B a rtk u , — zapytają kobiety zafrasowane.
— A no — mówi Bartek — toć ja przesięgać na to nie mogę, ale wiem że mi się ten sposób nieraz nadawał. Zaś popróbójcie na sobie, i wreżcie na języki trochę pieprzu, a zo
baczycie jakie to mocne, źe aż oczy na wierzch w yłażą i j ę zykiem nie można w gębie obrócić. T a i czegoby się chwy- tały takiego przysmaku owe zwierzątka a nie uciekały przednim.
— A no spróbujemy powiedzą gospodynie, i pożegnawszy B artka, chciały już odchodzić. W tedy zawoła na nich stary ogrodnik śmiejący:
— Zasię moje miłe, a pamiętajta źe to także dobre lekar
stwo na bezbożny języ k , kiej się nadto rozigra a miele bez potrzeby.
— Poczekajta figlarzu stary, znajdziema i n aw asd esp ek t—
zawołały babiny, i także śmiejący poszły do domu.
Inną razą a jeszcze na wiosnę zeszedł się Bartek na łące z Wojtkiem Bałandą, który właśnie obchodził swoją łąkę, i drapał się w głowę okrótnie zafrasowany.
— Co ci to W ojtku — spyta ogrodnik — ta czegoś taki zafrasowany ?
— Ba! — mówi W ojtek — a czegóż nie mam się fraso
wać , kiej mnie już ta łąka okrótnie mierzi, bo traw a ja k zaklęta nie ro śn ie; jeno ten mech obrzydliwy, a paszy mi co roku za
braknie.
— W ielka rzecz powie Bartek — niby to tak trudno po
radzić sobie.
— Jużci że trudno, kiedy człek nie zna sposobu --- od
powie Wojtek.
— Sposobu nie znajdziesz na drodze, ale trzeba o niego popytać ludzi, to i mieć go będziesz. Ot patrzaj, ta łąka za wilgotna, więc wykop najpierw rowy dla osuszenia. Zaś potem wybronuj łąkę doskonale, bo to pomaga trawie rosnąć i wy- zbieraj mech, który trzeba zgarnąć i albo spalić albo na oborę wziąć na podściułkę. Kiej się z tern dobrze spraw isz, to na- koniec rozsiej bo łące mieszaninę z popiołu i w apna, a traw a urośnie ci ja k las.
W ojtek posłuchał, zrobił wszystko ta k , ja k mu powiadał stary ogrodnik, a teraz ma na łące taką śliczną tra w ę , jak b y j ą siał naumyślnie. Cosik temu z tydzień, ja k zapraszał Mi
chałka Gazdę aby mu pomógł skosić, bo sam nie mógłby dać rady prędko, a niebezpieczno teraz rachować na długą pogodę i marudzić ze sianokosami.
R Ó Ż N O Ś C I .
Do czego prowadzi nauka. N ied a
wno uczynił ojciec św ięty K a rd y n a
łem pewnego xiędza francuzkiego B ille ta ; x ią d z ten j e s t synem wie
śn iak a, i w młodości aż do p ię tn a stego ro k u p asł owce ojcowskie. Z aś przez nau k ę i uczciwość doszedł do tego, iż te ra z j e s t jed n y m z n a jz n a czniejszych panów i xięży. P a trz c ie ż moi mili, do czego to p row adzi nauka.
Urwanie chmury. D nia 10 czerwca b y ła w okolicach Podhajca. w ob
wodzie B rze ża ń sk im okropna k u rz a , i u rw anie chm ury. W k ilk u chwi
lach uro sły p otoki i suche zazwyczaj rowy w stru m ie n ie , w oda w ciskała się do w ielu domów i ca ła praw ie okolica sta n ę ła pod wodą. Ju ż ci je s t z tego szkoda znaczna, najbardziej
w zasiew ach i ja rz y n a c h ogrodowych, a ta k ż e zginęło 5 dzieci w iejskich, k tó re się przed b u rz ą schroniły do kan ału p rzy gościńcu, a wrnda je u niosła i za to p iła.
Pożary. D nia 2 0 czerw ca wieczo
rem u d erz y ł piorun we wsi R zeczyce w obwodzie żółkiew skim , w stodołę km iecia Idrynia, a iż był w ia tr s t r a szny, ogień zniszczył 12 chałup z b u dynkam i gospodarskiem u S zkody je s t na 20 tysięcy reńskich.
Z aś w K am ionce P ira ty ń sk ie j w ty m że obwodzie p ow stał 25 czerw ca o- gień przez nieostrożne strze la n ie pod
czas w esela, i sp a lił dw a domy k m ie
ce a 13 budynków gospodarskich.
S zkody j e s t ta k ż e na 8 ty sięcy re ń skich.
R e d a k t o r : B. K a lic k i. O d p o w ie d z ia ln y w y d a w c a : E. W in iarz.
Tom IX.
11. Lipca
W y c h o d z i w e L w o w ie co 10 d n i , to j e s t 1. 1 1 . i 2 1 . k a ż d e g o
m ie sią c a .
K o s z tu je ro c z n ie z p r z e s y łk a p o czto w a 2 z łr . w . a ., p ó łro c z
n ie 1 z łr. w . a .
L. 8.922.
Z c. k. sądu krajowego Lwowskiego w sprawach karnych do Ledakcyi pisma
„Dzwonek“ na ręce p. E. Winiarza.
C. k. sąd krajowy Lwowski iv sprawach karnych zważywszy, że Bedakcya pisma dla ludu „Dzwonek“ w numerze 1 tomu LX zamieściła artykuł „Męczeństwo śic. F e
licyty i jej synów“ z treści swojej poszlakowany o zbrodnię zaburzenia spokoju pu
blicznego w myśl §■ 66 kod. kam. i rozporządzenia min. spr. z dnia 19 października 1860 r., postanowił śledztwo karne tcytoczyć.
Lieów dnia 8 lipca 1863 r. Pohltoerg.
Lipa przy kościele.
We wsi Krudowce stoi niedaleko kościoła mała kapliczka z frasobliwym Panem Jezusem. Po jednej stronie rośnie dąb i nakryw a konarami cały dach tej kapliczki, a po drugiej stoi stara lipa, ale to jeno sam pniak wysoki na jak ie trzy łokcie, a spodem gałązki zielone koło niego. A widaćci tę kapliczkę zdała o jak ie dwie mile, bo to na czystem polu i na równinie ja k po stole. Kto ta ciekawy, to pewnie nie pożałuje chodu do tej kapliczki, a zobaczy obraz z frasobliwym Panem Jezu
sem, ja k i dał malować jeden pobożny gazda Piotr Gomołka i wysypałci za to malowanie aż 30 reńskich papierkami. Otóż
i ja jad ąc tamtędy na odpust świętego Ja n a Chrzciciela do Stokłosiny, poszedłem popatrzyć do tej kapliczki, ucieszyłem sic obrazem , a zastałem tam jedną kobiecinę, co to sobie po zbożu zbierała trawę dla bydła. I zaraz zapytałem j ą :
— Moja kobieto dobra, szczęść wam Boże do dobrej ro
boty! ale kto to fundator tej kapliczki? A ona przyszła, skło
niła się pięknie i g a d a :
— O jużto Jegom ość! nie ma w całej w’si pamiętnika o fundatorach.
A ja pytam d a le j:
—■ A któż teraz pam ięta o tej kapliczce, i kto tu utrzy
muje to światło koło obrazu?
Na to powie kobieta:
— T a, któżby inny ja k nie gromada, nie wymawiając tego Panu Jezusow i; na co kogo stać, to niesie na ofiarę.
— To dobrze robi wasza gromada, mówię jej, bo takie figury i kapliczki to powinni ludzie pobożni pilnować, bo to wstyd dla katolików wielki, gdzie po wsi stoją krzyże święte połamane, kaplice bez okna i dachu, i gdzie też nie ma ani jednej takiej duszy, coby też j ą serce zabolało na to, że święte rzeczy po
niewierają się koło drogi, a nikt się nad niemi nie zlituje.
A dobra kobiecina mówi mi:
— Oj Jegomość! u nas ta inni ludzie, i o kościół dbają, i krzyże fundują, a ja k się co zepsuje w tej kaplicy, to wójt z gromadą złożą jałmużnę na to, i zaraz naprawią bez pijatyki i hałasu. To też nie ma obrazy Boga, jeno raz pokarał Pan Jezus strasznie tę gromadę, a już to temu dawno i ja tego już
nie zapamiętałam.
A ja ciekawy pytam j ą :
- • No! i jak że to było i cóż to takiego?
Ona przeżegnała się, westchnęła i ję ła gadać:
— Oj Jegom ość! była tu na tem miejscu w ielka bieda kiedyś i straszne pokaranie boskie, tu gdzie stoi ten pniak li powy zabił sam P an Jezus aż troje ludzi naraz od strasznego i ognistego pioruna, a to jeszcze ojca, m atkę i ich dziecko.
Aż mi włosy na głowie się ruszyły na to straszne gada
nie, poszedłem bliżej, opatrzyłem tę lipę starą i widziałem j a kiś nito dół nito jam ę i gadam przestraszony do kobieciny:
— 19 —
— A to pewnie dla tego nikt tu nie waży się posadzić inne jak ie drzewo, jeno to trzymacie na pamiątkę tej kary boskiej.
A ona mówiła z płaczem:
— A gdzieby tam kto sadził co, tu nikt ani się zbliży, tak się boimy tego miejsca koło tej lipy, bo co sarn Pan Jezus przeklął i spalił, to się pono nigdy nie przyjmie i nie urośnie, to też widzi Jegomość, ani nawet z korzenia nic a nic nie wy
rosło dotąd, jeno te gałązki dołem zazielenią się i zaraz liście opadają, ani też te gałązki nigdy nie rosną większe jak to na innych drzewach, jeno są zawsze jednakie i pokrzywione.
A ja pytałem d a lej:
— A na co te doły koło tej lipy?
— T e doły Jegomość — mówiła ona — to mają być po
wiadają starsi, od samego pioruna, to znowu gadają, że tu są groby tych zabitych, a tę kaplicę fundowała dawno gromada, na co się składały i poblizkie wsie.
I kobiecina dobra tak prawiła d a lej:
— Otóż widzą Jegomość! stała tu na rogu wsi taka kletka z jednem okienkiem, co to więcej do budy była podobna niż do chałupy. A w tej kuczy siedział dziadowina, babina i młode dziewcze. Nie godzi się g adać, żeby to mitręźyło w dzień boży, bo to miało łazić od rana do wieczora ja k stary koń w kieracie, ale cóż to z tego, kiedy to miało ludziskom biednym robić szkody na tyle, że już ani rady temu dać. Ni to siało, ni zbierało, a miało chleb swój i wychowek od nowego do sta
rego, i bąkali ludzie nieraz, że były tam i dukaty w skrzynce na samem dnie schowane.
A ja rzeknę na to:
— E j! możeto nie prawdę ludzie gadali, boćto przecie wiecie, że nieraz i dziady pozostawiali dukaty ja k pomarli, a przecie nie kradli ani cyganili.
— Ale gdzieta Jegomość! — gadała kobieta — toć prze
cie cała gromada wiedziała o tern, i co to się nakarali tak dziada ja k babę, toby tego nie spisał na wołowej skórze, a to dziewcze ich to miało być jeszcze gorsze, tak go sobie wy
uczyli po nocach robić szkodę na polu, ta to dostało więcej k i
jów niż włosia na głowie, a w areszcie siedziało to aż pono nogi poodgniwały temu głuptakowi. T a to karał i nasz xiądz koło kościoła, stało to z snopkami ukradzionemi w niedzielę przed drzwiami kościoła, a ludzie tykali palcami i mruczeli aż strach mówić, a gadają że dziad był w kryminale dwa razy, baba raz, a to dziewcze było bite aż krew sikała, i widzi J e gomość! to wszystko nie pomogło, bo to ju ż było takie złe na
sienie, aż sam Pan Jezus dał temu radę i to za jedno Zdro
waś Marya! Ale niech też Jegomość zaczekają, bo muszę po
lecieć i zadać brzemię memu dziewczęciu z trawą, bo to jeszcze słabizna i nie może udźwignąć, a mogłoby w sobie co oberwać i zachorować.
I pobiegła dobra kobiecina, związała traw ę w płachtę, po- krzyczała na głupie dziewczę źe dużo napakow'ało, zadała i jeszcze gadała, aby szło ostrożnie przez ław kę na przekopie, aby nie skakało przez wodę ani leciało, ale szło sobie pomału i odpoczęło przy płocie strykowym i tak coś jeszcze nakazy
wała, a ja tymczasem obejrzałem tę lipę do okoła, nadstawiłem ucho lewe do jam y i słyszałem szum jak b y wiatru jakiego, i opatrzyłem gałązki które były pokrzywione, i zadumałem się na to, że tu leżało troje ludzi głupich, co to grzeszyło i grze
szyło, aż się temu raz ucho urwało i to potem tak marnie skapało, bo dowiedziałem się ju ż , że pod tą lipą Pan Jezus zabił piorunem ognistym tych grzeszników zatwardziałych.
I przyszła dobra kobiecina zadyszana i mówi:
— Alem sobie zapomniała do kapki, o czem to ja gadała.
J a jej przypomniał na to i pytam :
— No! jakim źe to sposobem zabił Pan Jezus tych obmier
złych szkodników tu pod lipą? Może oni tu stanęli pod lipą kiedy chmura wyszła, a to nie trza nigdy stać pod drzewami ja k grzmi, i może ich wtedy zabiło?
Zaś kobieta rzecze:
— Ale gdzieta, gdzie Jegomość! toćto połapali ludzie na szkodzie wszystko troje i zegnali w to miejsce razem, a była tu lipa na miedzy Szymka Jurczaka, ale aby nie pouciekali, to ich razem przywiązali do lipy i postawili wartę i zwołali całą