• Nie Znaleziono Wyników

Dzwonek : pismo dla ludu. T. 5, 1861 [całość]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Dzwonek : pismo dla ludu. T. 5, 1861 [całość]"

Copied!
292
0
0

Pełen tekst

(1)

B o g a , d z ie c i, B o g a tr z e b a , K to clice syt być sw ego ohleba.

f W f V . f i lAGBLLi

ę m m

•.-,«!

B ib lio te k a J a g ie llo ń s k a

1 0 0 1 8 4 9 0 3 9

Druk i nakład E. Winiarza.

186 1.

4;. >

1001849039

(2)

, :

) ,Ą'--

(3)

SPI S R Z E C Z Y

zaw artych w tomie V.

I . Ż y w o t y Ś w i ę t y c h , l e g e n d y i r o z m a i t e h i s t o r j e ś w i ę t e :

stro n ic a :

S p ra w ie d liw o ść b o ża, p rz e z ks. W o jc ie c h a z M e d y k i ... 1

M iłość o jc z y z n y , p rz e z G rzesia z M ogiły . . . : ... 17

S ty J a n z D u k li, p rz e z k s. W o jc ie c h a z M e d y k i ... 33

M a tk a B o s k a z i e l u a ... 65

S zczęśliw y cz ło w ie k (G w . C . ) ... 113

Ś w ię ty J a u K a n ty , p rz e z k s. W o jc ie c h a z M e d y k i ... 160

N a jś w ię tsz a p a n n a i p a c h o le , p rz e z t e g o ż ... 177

Św. M a r c in , ry c e rz i b i s k u p ... 209

B ą d ź m iło sie rn y ! p rz e z k s. W o jc ie c h a z m o g i ł y ... 273

XI. P o w i a s t k i , g a w ę d y , o p o w i a d a n i a i o b r a z k i z h i s t o r j ł p o l s k i e j : N ieszczęsn e sp o tk a n ie , p rz e z S zy m o n a B r u z d ę ... . 5

K a ra bo ża, p rz e z R . z W ...14

W ie c z o rn a g a w ę d a G rz e sia z M o g i ł y ...20

S ad n a ż y d a m ie ln ik a a w y ro k B o ż y n a sta ro s tę , sp is a ł P a w e ł z U ścia . 37, 54 Z y g m u n t I II ., k ró l p o lsk i, przez G rzesia z M ogiły. I . K ło p o t z N i e m c a m i ...49

II. D a lsz e s p r a w y ... 81

I II . N ieład w d o m u ... 97

IV . S ta n isła w Ż ó łk ie w s k i, p o g ro m c a m o s k i e w s k i ... 129

V . W o jn a z T u rk ie m i śm ierć d w u h e t m a n ó w ... 146

Ś lepy d z ia d , p rz e z k s . W o jc ie c h a z M e d y k i ...68

K a sp e r K a rliń sk i, przez G rz e sia z M o g i ł y ...85

J a k to sobie trz e b a z d ziećm i p o stę p o w ać, p rz e z L u d k ę z M yślenic . . . . . 100

P o ż a r w M ak sy m o w icach pod K rak o w em , o p o w ied ział P a w e ł z U śc ia (Ś w id e rsk i) 105 Ź li są sie d z i, p rz e z k s. W o jc ie c h a z M e d y k i ...115

L e k a rs tw o n a u p o r i n ieco o ż y d a c h , op o w ied ział P a w e ł z U ś c i a ... 133

W d z ię c z n y ch ło p ek , p rzez k s. W o jc ie c h a z M e d y k i ... 1 5 2 H is to rja o sie ro c ie B o g u -m iłej ( p r z e d r u k ) ...168, 181 W ła d y s ła w c z w a rty , k ró l p o l s k i ... 194

J a k się p ija u ic a B a rte k z a ż y c ia d o sta ł do sieni p ie k ie ln e j, p rz e z T w o rz y m ira . ,198 O T a ta ra c h w P o isc e , p rz e z k s. W o jc ie c h a z M edyki ...202

J a c y byli m ój n ie b o sz c z y k p a n o jciec i co op o w iad ali o p a n u K o ściu szce , przez P a w ła z U ś c i a ... 213

J a n K a z im ie rz , k ró l p o lsk i, p rz e z G rz e sia z M ogiły. I. B u n ty k o z a c k i e ... 225

II. N a p a ść sz w e d z k a i o b ro n a C z ę s t o c h o w y ... 241

I II . S te fa n C z a rn ie c k i, bicz n a w r o g ó w ... 257

D w ie sio s trz y c z k i, p rz e z ks. W o jc ie c h a z M e d y k i ... 231

Nie u k r y je s ię szydło w w o rk u ( K m i o t e k ) ... 248

C z te ry p o g rz e b y p rz e z B. E . . . 2 6 3 , 278

(4)

s tr o n ic a :

Ś p ie w k a p a stu sz k i, p rz e z G rz e sia z M o g i ł y ... 4

N a jp ię k n ie js z a d ziew cz y n a, przez T . L e n a r t o w i c z a ... 18

P ie śń o św . J a n i e z D u k li, p rz e z ks. W o jc ie c h a z M e d y k i ... 36

M iła n am P o ls k a ! p rz e z S e b a s tja n a z S u l m i e r z y c ... 53

f S iero ta , z ło ż y ł R u s in z W i ę c k o w i e ... 67

Co J a ś Zosi o p o w ia d a ł o liitw ie pod D u b ie n k a , z ło ż y ł G rześ z M ogiły . . . 81

P ie ś ń o św . P a tro n a c h p o lsk ic h (P rz y j, l u d . ) ... 100

P o g o rz e le c , z ło ż y ł G rześ z M o g i ł y ... 115

P ie śń do P a n a , B o g a , z o k a z y i u cisk ó w , ja k ie się d z ie ją w W a rsz a w ie , zło ż y ł I g n a c y Ś l u s a r c z y k ...132

P ro s ta k w ie jsk i, z ło ż y ł St. W i t w i e k i ...150

P ie ś ń do św . J a n a K a n te g o z ło ż y ł ks. W o jciech z M e d y k i ... 167

O n aszej ziem i św iętej, ( p r z e d r u k ) ...180

O chlebie zam ien io n y m w k a m i e ń ...196

Z B o g iem ! z ło ż y ł J ó z e f z B o c h n i ...212

N a d zień św ią te c z n y , zło ż y ł J a c e n ty z M a g i e r o w a ... 230

Ś p iew k a ( p r z e d r u k ) ... 248

S z tu rm do S t a w i s z c z ... 262

K o lę d a , p rzez k s. W o jc ie c h a z M e d y k i ...277

IV. Piękne przykłady: C z y te ln ia w M y ś le n ic a c h ...42

O b rz y n e k w S ied liszo w iea ck , list W o jc ie c h a z O p a to w c a ... 137

L is t M a rc in a G rzęd y do G rz e sia z M o g i ł y ... 218

V. Rady, przestrogi i rozmaite nauki: J a k ie to b y ły w sie n a s z y c h p r a d z i a d ó w ...• . 12

O m a łż e ń s tw ie , słów k i l k a ... 45

R a d y g o sp o d a rsk ie , o c h u d o b i e ... 5 9 , 76 R a d y g o s p o d a r s k i e ...91, 286 D z ia d y a ż e b r a k i, p rz e z E . z W ... 93

J a k to sobie ra d z ie , żeb y sz k o d y od o g n ia n ie było, p rz e z G rz e sia z M ogiły 109, 122 J a k zro b ić z d zik iej zie m i u ro d z a jn ą r o l ę ... 140, 158 P o g a d a n k a w W ą w ro w ic a c h . O sz k ła c h p o w ię k s z a ją c y c h , p rz e z P a w ła z U ś c ia 2 37, 252 P ra w d y p o s p o d a r s k i e ...270

VI, Różności: N ow e p lo tk i i ic h s k u tk i . . . . 16 P o c z c iw e i p o b o ż n e d z ie w c z ą tk a 160 S z a r a ń c z a ; — K o m e t a ... 31 Ś w ieże c z y t e l n i e ... 175

G ra d y i n a w a ł n i c e ... 32 J a n S o b iesk i, k ró l p o lsk i p o d W ie ­ T ra fiła k o sa n a k a m i e ń ... 32 d n ie m ... 175

T ę g i p a ro b e k ... 62 C z ło w ie k strz e la , p a n B ó g k u le nosi 176 N a jw ię k sz e b o g actw o M a tk i . , . 63 P o c z c iw e p s i s k o ... 176

C h o ry n a k r e w ... 63 J a k im sposobem m o ż n a z la ta a ż n a P o p r a w k a ... 64 zim ę ja ja p rz e c h o w a ć . . . . 190

J a k to je n e ra ł- G arib ald i w y ra to w a ł j e ­ J i l r ó w k i ... 191

d en sta te k n a m o r z u ... 79 J a k ra to w a ć z m a rz n ię te g o . . . . 192

S m u tn a h isto rja z u k r y te m sre b re m 96 W r o n y ... 192

K m io te k p o lsk i w R z y m ie u O jca R o z m a ite p rz y k ła d y . . . . . . 207

ś w i ę t e g o ... U l Ż e la z n a k o l e j ... 222

Z ło d z ie jsk a s z t u c z k a ... 126 Z a b o b o n m o s k i e w s k i ... 223

S k rz y d la te p a r o b k i ... 127 K tó re zw ierze n a jp o d o b n ie jsz e do c z ło ­ C z y te ln ia w P o d k a m ie n iu . . . . G orli wy p s z c z e l a r z ... 128 w ie k a ... • 223

128 P o ż a r y ... 2 4 0 N ie p o rzu caj d aw n y c h u b io ró w . . 143 O zacn e j p a n i i o d zie w c z ę ta c h w W it- J a sz c z ó łd , s ta ry u ła n . . . . 144 k o w i e a e h ... 254

I g n a c y Ś l u s a r c z y k ... 160 P ię k n a r y b a ... 256

VII. Dawne przysłow ia i przypow ieści:

s tro n n ic a : 64, 192, 2 24.

(5)

1. Lipca.

W y c h o d z i w e L w o w ie co 10 d n i , to je s t 1. 11. i 2 1 . k a ż d e g o

m ie s ią c a

K o sz tu je ro c z n ie z p rz e s y łk ą p o czto w g 2 z lr. w . a ., p ó łro c z ­

n ie 1 z łr. w . a.

Sprawiedliwość boża.

Słodki n asz pan Jezus ma wielu A niołów na swoje u słu g i;

więc gdy chce ludziom oznajmić w eso łą lub smutną nowinę, to w yznacza Aniołów jako posłów , i daje im rozkaz, aby szli na ziemię i ludziom wolę Jego objawiali.

Owóż raz trafiło się, że się ludzie bardzo ro z b ry k a li: chle- buś św ięty poniewierali, zm iatając okruszynki na ziemię i d ep cą c po nich; u niejednego gospodarza w alały się kawałki chleba w kom orze po ziemi i kw itły, a dla dziada nie b y ło jałm użny, bo się gospodarzow i nie chciało pójść do kom ory, bo ja k o syty nie w ierzył głodnem u, T a k też i w szyscy ludzie nie wiedzieli ju ż zgoła co robić z chlebusiem ; marnowali go, przepijali, i na­

w e t bydlętom do żłobu kładli, i nikt ani m yślał iść na zarobek do dw oru, do księdza, lub drugiego g o sp o d arza !

T a k to zwykle w ydziwiają ludziska, gdy skrzynia i kaleta p e łn a ; a pan Jezus ja k o je st miłosiernym , tak też i spraw iedli­

w ym by ć umie. W ię c g d y już dużo te g o złe g o było na ziemi a pan Jezus nie m ó g ł się doczekać p o p ra w y , z w o ła ł swoich A aiołów , i tak do nich r z e c z e ;

(6)

n o w in ą ! Oto ludzie g rzeszą straszliwie, więc oznajmicie im karę moją, pow iadając, że odtąd ujmę im w szystkiego ! —

U słyszaw szy to niebiescy posłańcy padli na oblicze i za­

płakali; im żal ty c h ludzi, k tó rz y grzeszą, ja k znowu cieszą się nad grzesznikiem , k tó ry czyni pokutę. I tak zapłakani opuszczali niebo, a N ajśw iętsza Panna widząc ich zafrasow ała się mocno ludzką niedolą.

Jakoż co rychlej poszła przed tro n p. Jezusa, i p ro siła za grzesznem i ludźmi m ów iąc:

— P rzecież tam nie w szyscy są źli, i nie w szyscy też bogaci; są tam może i miękkiego serca ludzie i biedacy, którzy by nie śmieli dep tać chlebusia i tak go m arnow ać! P rzecież tam musi ktoś także zarabiać i p ra c o w a ć ! Zmiłuj się mój Synaczku nad temi p rz y n a jm n ie j!

A pan Jezus m iłosierny rzecze do N ajświętszej Panny :

— Idź m atko z temi Aniołami na ziemię i szukaj tam do­

b ry c h ludzi, a jeźli są tacy, to ich kara moja minie.

U radow ana tern Najświętsza Panna zeszła z nieba na ziemię za A niołam i bożemi i tak m ów iła :

— Święci Anieli! prow adźcie mię do c h a łu p , gdzie są do ­ b rz y i pobożni ludzie; ja tam chcę zostawić b ło g o sła w ień stw o moje,

A A niołow ie schylili g ło w y ku ziemi i z płaczem o d p o ­ wiedzieli :

— Nie ma te ra z ludzi dobrych i p o b o ż n y c h ! Mają oni książki do nabożeństw a i m odlą s ię , ale nie mają s e r c a ; s ta ­ wiają figury i kapliczki, robią czasem ofiary do domu bożego, ale to na to, aby ich drudzy widzieli i o tern głośno gadali;

schodzą się do kościoła, ale się kłócą, gniewają, cyganią, i b ra t b ra ta zabija.

A Najświętsza Panna rz e c z e :

— W s z a k ż e ty m ludziom nic nie brakuje, jak widzę mają w sz y stk ieg o nadto. O, g dyby byli le p s z e m i, jakżebym j a się tem cieszyła i mój Syn w niebie!

A święci Anieli zapłakani mówili sobie:

(7)

- 3

— Ci lodzie mają od paria Jezusa taką ziem ię, zdrow e pow ietrze, zdrow e wody, lasy, ehleb i tyle b ogactw a w tej ziemi, mają takie śliczne kościoły, mają kapłanów , mają naukę z nieba od sam ego Syna Bożego i święte sak ram e n ta: a p r z e ­ cież nie słuchają pana Jezusa i robią tyle z łe g o !

I naonczas Najświętsza P a n n a , kiedy już nie można by ło znaleść na wsi dobrych ludzi, kazała się zaprow adzić na pole.

A tam było żytko jak las g ęste , pszeniczka jak łozina wysoka, a owsik s ta ł jak kądziele, i b yły kłosy ja k kukiełki żółte, a ziarnek byś nie przeliczył i za sto lat na jednej chłopskiej roli.

W ogrodach kw itły kartofle, kapusta sk ład a ła się na g ło w y jak dzbanki, a jabłonie, gruszki i śliwki aż się g ię ły ku ziemi pod sadowiną. Anieli święci ciągle płakali, a Najświętsza Panna p y ta ła ich:

— Czegóż płaczecie! Na ten rok w y starczy ty m ludziom, a my, jak wrócim y do nieba, to będziemy w szyscy prosić pana Jezusa m iłosiernego, aby zmienił karę dla tych ludzi.

Na to rzeka A nieli:&

— My kocham y i złych ludzi, choć z daleka od nich s to ­ imy, abyśm y naszej niebieskiej sukienki nie zwalali; my się m o ­ dlimy i za nich, i już prosiliśmy Pana Jezusa od kilku lat, i cze­

kał Synaczek T w ój niebieski popraw y, ale teraz sk o ro m y tu na ziemię p o s ła n i, już musimy rozkaz boży og ło sić i kara nastąpi.

A Panna Najświętsza mówiła :

*— Ano, prośmy jeszcze tu na ziemi za temi grzesznikami!

W te d y razem A niołowie uklękli i zaw ołali:

— Boże, daruj tym g r z e s z n y m ! A jeźli T w ój w yrok sp a ­ dnie, to choć p o ło w ę k ary daruj tym ludziom!

I w tej chwili jękła ziemia i zahuczało coś na niebie.

Ludzie słyszeli to i potruchleli, a owóż odtąd zaczęły gnić zie­

mniaki na polu, i nikt ich już ani p o ło w y nie zbiera. I nie mają odtąd ludzie ani poło w y tego b y d ełk a, co dawniej b y w ało , bo zaw sze im pan Jezus zabiera p o tro sze. O dtąd nie mają ludzie Majątków, i nie m o g ą się dorobić, chociaż i pańszczyzna u stała ; odtąd byw ają pomorki, cholera i inne słabości, i dużo wszelakiej biedy zagościło ną ziemię od onego czasu.

(8)

z ich łe z p a d a ł deszczyk na naszą ziem ię; lecz pan Jezus s p ra ­ wiedliwy zamieniał te łz y tia g rad dla złych, a na rosę dla popraw ionych. A na tern miejscu, gdzie Matka święta i A nioło- wie klęczeli i modlili się, tam w y try sn ęła cudowna studzienka.

W tej wodzie myją się różni ludzie, ale złym i niepoprawionym nic ta cudowna wrnda nie pom oże: ani ich domu nie uchroni od złeg o , ani spokoju im nie da, ani chleba nie przy sp o rzy , ani nie da urodzaju, choćby nią całe pole swoje pokropili — zaś dobrym , pobożnym i popraw ionym , to ona pomaga i daje b ł o ­ go sław ie ń stw a.

I proszą Anieli dotąd za nami w Niebie, prosi tam i N aj­

świętsza P a n n a , aby nam pan Jezus p o d aro w ał winy i w ró c ił daw ne dobre c z a s y : ale widać Syn Boży spraw iedliw y nic nie zmienia, je n o czeka naszej popraw y. Czeka, abyśm y się już nie gniewali je d en na d ru g ie g o , ani pan na ch ło p a, ani chłop na pana czy na księdza; czeka, abyśmy jeden drugiemu wierzyli, i pan chłopom , i chłopi księdzu i p a n o m ; czeka, abyśm y się kochali w spólnie, tak, jak nas kochają Anieli i Najświętsza Panna i święci nasi P atro n o w ie i sam on Jezus słodki i miłosierny.

As. W ojciech z M edyki.

Ś p i e w k a p a s t u s z k i .

H ej w o ły , hej k rasę w oły m oje,

P a ś c ie się , p aście razem po zielon ej g ó r z e ; S ło n e c z k o , hej słon eczk o ty m oje,

N ie budź m ię, kiedy oczka, czarne oczka zm rużę.

W ia ter lasem pow iew a, T raw a słod k o w onieje, N ieb o śp iew em rozbrzm iew a I do ptaszków się śm ieje — A m nie sen n ość tu li czarne oczy,

T u li czarne oczy.

(9)

- o

Z a sn ęła , hej u śp iły ją zioła;

S e n zło ty , zło ta jej się p rzy śn iła obrączka, I w ieniec z rutki z ło te j do koła,

I czyjaś m iła rączk a, J a sia m iła rączka.

C iep ło idzie po tw arzy, U sta śm ieją się we śn ie, A serduszko coś m arzy I puknęło zaw cześn ie — Puknęło, i zbudziło niebogę,

Zbudziło niebogę.

— H ej w oły, bej g d zieście w oły m o j e ! — I rą czk ą czarne oczka., hej oczk a p rzeciera ;

— S ło n e c z k o , hej g d zieże ś słon k o m o je! — A złote słonko z boku, hej z boku p oziera.

— Idę w oły za w am i, D arm o rzucam oczym a, W y sz e d ł m iesiąc z gw iazdam i, A w as nie ma i nie m a — Z ap łak ała, a J a ś w oły prow adzi,

J a ś w o ły p r o w a d z i!

Grześ z Mogiły.

Nieszczęsne spotkanie.

Niejeden z was moi bracia co to czytać będziecie, trudnił się furm anką, a w szyscy pewnie znacie dobrze furm anów i w ie­

cie, jakich się oni brzydkich sp ra w często dopuszczają. F u rm a n z profesji jeździ po wódkę, po wino, żelazo i inne to w a r y ; są- siedzi pow iadają o nim że się ma dobrze i chwalą go, aleć to najczęściej dlatego że sami furmanią, z wielkiego niby rozum u jeżdżąc ciągle po św ie c ie , i mając do czynienia z różnym i ludźmi.

A leć ja sta ry , niedzisiejszy, słyszałem już niejedno o fu r­

manach i ich brzydkich spraw kach, i wiem, że nie najlepiej w y ­ c hodzą oni z tym swoim rozumem.. Na nich to daje pan B ó g ludziom najczęściej żyw ą n au k ę, jakto cudzą k rz y w d ą nie zbo- gaci się człek n ig d y , ale zaw sze traci wszystko to co nabył ze szkodą bliźniego, a często też i na w łasnem szkoduje.

(10)

rabiać uczciwie na c h leb , a jak ei pan Jezus poszczęści, to ć i uskładasz jakiś g ro sz z tej furmanki. Lecz powiadam: uczciwie, a nie oszukanym sposobem i z k rzy w d ą bliźniego. A moi ludzie, nieraz to bywa z k rzy w d ą bliźniego, boć wiecie, jak to p ostę­

pują sobie ei furmani co je żd żą z winem lub w ó d k ą , jakto oszukują, fałszują, rozpijają się, a często g ęsto w szystko co m a ją , tracą. Byw a tam że furman naciągnie wina lub wódki w drodze, sam pije, drugich czę stu je, a resztę sprzedaje napół d a rm o , albo przyw ozi do domu. O, wtenczas kto nie chce to pije, i sprasza sąsiadów, kumoszki i kumotrów. A są ci też takie w sie gdzie każdy praw ie furmani i każdy kradnie, a potem w szyscy piją, 1 w tedy to patrzcie bracia: cała wieś niby jedna karczm a, niby jeden szynk! — Otóż przy takich furmankach trafiają się nieraz różne dziwne wypadki Bywa czasem że fur­

man z domu dwoma końmi ruszy a o jednym w raca, bo mu kupiec w ziął drugiego za skradziony tow ar. Nieraz spitemu chu­

dobę u k ra d n ą , albo cały zarobek z trz o s a , że potem zamiast zyskać to dokładać musi. Lecz cóż tam, stracić wóz, albo konie, albo też kilkanaście lub kilkadziesiąt reńskich; praw da, że szk o d a;

ale tracić człow ieka, to już rzecz inna, ho cóż to droższego nad nasze zdrow ie i ż y c ie ? A owo przecież słyszałem od ludzi, jako p rzy takiej birmańskiej spraw ce i człowiek życie stracił!

P osłuchajcież łaskaw ie, to p o w tó rzę wam ja k to było.

S zed ł z T a rn o w a do domu chłopak m łody, chwacki, u r- lopnik, a do tego u ła n ; a szedł raźno ja k g d y b y go co gnało.

Oj, gnała go m iłość matki, onej wsi i onej strzechy pod którą się u r o d z ił, boć to mówią p rz e c ie : wszędzie dobrze a doma najlepiej. Spieszyło mu s i ę ; chciał on jak najprędzej ujrzeć swą matulę, której siedm lat nie widział, swoich k rew nych i jeszcze kogoś, ot co wam nie trzeba i mówić, a pewnie się domyślicie.

P ę d z iła go też i radość, boć przez siedm lat jeździł on z piką i z p a ła sz e m , i codzieri wedle konia i wedle siebie nie m ało m iał pracy żeby się pokazać jak kazano — a te ra z puścili go na wolność, i pozwolili mu iść i robić co mu się podoba. P rzez siedm lat pędzili go razem z wojskiem po różnych stronach, z je d n eg o kąta do d ru g ie g o , a te raz pozwolili mu usiąść na

(11)

wsi spokojnie! W ię c m ogła też owa miłość i radość p rz y s p a ­ rz a ć mu drogi.

Jakoż idzie, idzie, i choć już pięć mil upalił jak z bicza trz ą sł, je dnak mu zawsze jakoś lekko i dobrze, i w esół ja k dziecko.

Jeszcze m iał z ćw ierć mili do onej wsi, do k tó re j z d ą ż a ł;

p rzesze d ł już ostatnią g ó rk ę i zo baczył całe sioło, kościół, ple­

banią i dw ór, i se rc e mu się poczęło radow ać. S p o jrz y na dół i zo b ac zy ł fury — ot znajome bryki, p o k ry te szarem p łó tn e m ; coś ciężkiego znać wieżą, bo powoli idą, ale co w nich ta k ie g o ? niewiele on na to zw aża, jeno pospiesza naprzód w esoło. P o d ­ chodzi do onyeh b ry k i widzi: obok idzie furman, m ło d y p a r o ­ bek, idzie sobie i p rz y g w iz d u je ; więc nie o d ezw ał się do niego F r a n e k , ale idzie dalej, i przy drugiej b ry ce sp o ty k a sta re g o furmana, co sobie wolno postępow ał z tyłu za bryką.

— Niech będzie pochwalony Jezus C hrystus! — i uchylił nieco swojej ułańskiej czapeczki.

Aleć skoro tylko sp o jrz a ł na F ran k a 011 b r y k a r z , odp o ­ w iadając mu prędko: — Na wieki w ieków — takei zaraz się poznali, spojrzaw szy na siebie. I nuż się witać.

— A ja k się masz Franusiu, a toć przecie do nas w racasz, jużeśm y myśleli, że do nas nie p o w ró c is z .— I dalejże się śeiskać

i cało w a ć od serca.

T e ra z F ra n e k po czą ł się o różne rzeczy ro z p y ty w a ć onego furmana, k tó ry b y ł ja k się domyślacie, z tej samej wsi, a n aw et je g o krewniak po m a tce:

— Co tam sły c h a ć we w si? jak się matusia m ają, czy z d ro w i? — Bo że żyją, to o tem wiedział, gdyż pisywali do sie­

bie, ale jakoś ku końcu ju ż dawno nie miał listu od nich.

Już się zaczęło ściem niać; Maciej furman zwolna je ch ał a F ran k o w i spieszno, ale go Maciej zatrzym uje :

— P oczekaj Franusiu, niedaleko do karczm y, to staniem y, i napijemy s ię ; jakoby to b y ł o , tak my się już d łu g o nie w id z ie li! — .

F ran ek d ał się nam ów ić; został i gadu, gadu, to o tem to o owem, dosyć, że nadciągnęli do karczm y, co stała p rz y d ro ­ dze wielka i murowana.

(12)

dojechać do swojej chałupy, boć to Maciej m ieszkał aż na końcu wsi, wedle m łyna Ł azarzow ego.

Ja k jeno stanęli, zaraz ci Maciej w oła na żyda o wódkę, tylko o tę lepszą z an y że m ; bo onby też chciał m iłego F ranka uraczyć. Żyd się raźno zawinął, przyniósł wódki, wypili oba po jednemu. Maciej d ał i swojemu parobkow i, którem u potem kazał iść do chałupy, a sam dalej-że z Frankiem po drugim i trzecim p ó łk w a te rk u , i tak się jakoś rozochocili, aż F ran ek na śmierć zap o m n iał, że to już niedaleko do matczynej chałupy — jeno ty le w iedział, że je s t między swoimi.

Gdy tak piją i gadają, furman Maciej w staje i rzeknie do F r a n k a :

— F ran u ś, siedźno tu, ja cię ezem lepszem poczęstuję! — 1 w yszedł s ta ry do sieni, a że to by ło już dobrze ciemno, w lazł do wozu i nuż koło beczki m ajstrow ać. A b y ł on nielada m a jster w tem swojem rzem iośle, że tak rzekę, złodziejskiem.

N asączy ł z kufy okow ity do g a r n k a , co s ta ł w putni wiszącej u wozu, ale w sty d ził się iść do izby z tym garn k iem ; z aw o ła ł więc F ra n k a do siebie, i d a l e j - ż e żło p ać tę w ódkę, skoro ją tro c h ę w odą rozchlapali. A że sobie byli dobrze podpili, takci ju ż nie mieli wiele smaku w g ę b i e , więc pili taką m ocną jak przedtem , a naw et jeszcze mocniejszą. 1 tak z onej wielkiej radości tak się pobałamucili, że już ledwo na nogach stali; naj­

bardziej zaś b y ł ci F ra n e k skuty, a p rzy tem strasznie go coś paliło w e wnętrznu.

I ow óż po wielkiej radości bardzo smutno miało się skoń­

czyć to nieszczęsne spotkanie!

F ra n e k chciał już w yruszyć do chałupy swojej matki, lecz nogi go nie chciały słu c h a ć ; więc też uszedłszy kilka k ro k ó w , padł niedaleko k arcz m y do rowu. L e ż a ł tam jakąś chwilę sp o ­ k o jn ie , lecz n ie z a d łu g o , ja k pocznie w onym rowie boruczeć nieprzym ierzając jak niedźwiedź, to aż m row ie przechodziło, boć przytem rzucał s ię , ta r g a ł koszulę na sobie i strasznie się za­

pienił. Okropnie ten człow iek w y g lą d a ł w onezas; aż nie miło b y ło p a tr z e ć , a tu nie nie ustaje ono b o r u k a n ie ; i jak g d y b y w niego z dziesięć biesów wlazło, tak nim wrciąż szamoce.

(13)

Kiedy F ran ek tak w ty m row ie leży i ję c z y , nadchodzi na szczęście gospodarz Bartłom iej. U słyszaw szy takie boruczenie w row ie, stanął, słucha, myśli s o b ie : — Ot pijaczyna jakiś — a jako b y ł człow iek miękki, z dobrem sercem , więc żal mu się zrobiło, że to jakiś człow iek leży, nieprzym ierzając jak bydle w błocie, a do tego tak sobą rzuca i przyodziew ę targa na sobie. T a k też nie wiele myśląc z aw o ła ł z pobliża d ru g ie g o i trz ecie g o g o s p o d a r z a ; zabrali się do niego, i wyciągli go z tej fosy na suchą drogę.

— Lecz cóż z nim zrobić? T rze b a go zanieść do karczm y — mówią m iędzy sobą gospodarze. Jakoż przynieśli go do izby do karczm y, i położyli na ław ie.

Mówi jeden: — T o jakiś urlopnik.

D ru g i: — A juści urlopnik, i jeszcze ułan. T rz e b a b y go czem o betrzeć, bo strasznie skalany na gębie.

W y jm u je Stanisław jakąś chuścinę z zanadrza, a ob ta rłszy mu tw arz krzyknie:

— Patrzcieno ! czy to nie F ran ek S kiba?

P rz y p a tru ją mu się tamci i m ó w ią :

— A praw da, F ran ek , a cóż on tu r o b i ? a gdzie on się tak s p ił? — B yło jeszcze kilkoro ludzi w karczm ie, parobków i chłopaków , więc Szym on g o spodarz mówi do p a ro b k ó w :

— Zanieście g o do m a t k i ! Jeden i drugi się upiera, żeć to p o w a la n y , a do te g o tak sobą r z u c a ; ale Bartłom iej, którego w e wsi się i bano, bo b y ł p o d w ó jc im , kazał, w ięc go trzech parobków w zięło i zanieśli do chałupy do matki, a B artłom iej poszedł za niemi — reszta zaś porozchodziła się do domu.

S k o ro go przynieśli do chałupy F ran k o w ej matki, tak tu dopiero opow iedział B artłom iej m atce jego, gdzie g o znaleźli.

Nieszczęśliwa matka rzuciła się na niego, i ję ła go c a ło w a ć z wielkim płaczem i krzykiem . Ale F ra n e k nie p rzy w itał matki, boć leżał jak bez duszy — tylko czasami rz u c a ł się, pieniąc się przytem strasznie.

— R atunku, ratunku ! — poczęła w o ła ć Skibina. - Oj cóż ja też pocznę, moj Franus n a ju k o c h a ń sz y ! — I tak już biedne babsko zaw odziło, iż się z g o ła zd aw ało , źe skończy od w iel­

kiego żalu.

(14)

Na on k rz y k Skibiny zeszło się znowu kilkoro ludzi, i jakto na wsi, jeden to drugi ow o rai. — Mówią że się w nim zapa­

liło, to najlepiej dać mu ciepłego mleka — prosto od krowy.

D obrzy ludziska chcieli pomódz biednej kobiecinie, i nieza­

d ługo przynieśli prosto w ydojonego m le k a , i poczęli mu w lew ać w gardło. Czasami zdaw ało się, że F ran ek przychodzi do siebie, aleć w net zaczynał znowu okropnie ję czeć i rękam i i nogami machać, a strasznie się przytem pienił.

[ takci to trw a ło dość długo, późno w noe. Mleko nic nie pom agało. Ludzie się poro zch o d z ili, ucichło też nieco to borukanie F ran k o w e, tylko biedna Skibina zawodzi a zawodzi i tłu cze g ło w ę od wielkiego żalu. P o czciw y Bartłomiej nie opuszczał biednej w dow y, choć już w szyscy się porozchodzili, ale czuw ał i co m ó g ł to jeszcze robił — lecz w końcu i on usiadł na ławie, gdy się F ra n e k uciszył.

Po chwili wstaje B a rtło m ie j, idzie zwolna ku Frankow i, p rzysuw a się, s łu c h a : ucichł, ale n a w e t już nie słychać żeby oddychał. Poczciw y B artłom iej stanął, gdyby w ryty na miejscu, ognie na niego wystąpiły, żal mu wielki ścisnął serce i łz y sta ­ n ęły w oczach i mimowolnie w y k r z y k n ą ł:

— Już po n im ! —

Ale tak strasznie ję k n ął, że i biedna Skibina, k tó ra się zdrzem nęła na nalepie, zaw o ła ła zry w ają c się jak szalona:

— F ran u ś, moje drogie dziecko! —

A B artłom iej d o k ończył: — Już nie żyje! —

Strapiona i już od zm ysłów odchodząca Skibina, rzuciła się na zimne ciało syna s w e g o ; poczęła nim trz ąść , chciała go do życia przy p ro w ad zić, lecz B artłom iej rzecze j e j :

— P rzestań c ie m atko, już go nie w skrzesicie!

Moi lu d z ie ! co się w onej chwili okropnej działo w izbinie, ja stary, niewym owny, w ypow iedzieć te g o nie m o g ę ; nie mam słó w , bym m ó g ł tak w ystaw ić to, co cierpiała m atka, i co z sobą biedna robiła. T rz e b a to było wam samym b yć świad­

kami tych okropności, tego ogrom nego nieszczęścia!

D opiero co ch ło p ak m łody, dorodny, zd ro w y , pom oc i n a ­ dzieja cała p rzyszła starej, biednej matki, — a teraz oto sam ochcąc zimny tru p na ło ż u ! Działo się to w dzień sobotny; w niedzielę

(15)

11 ~~

z południa zanieśli ciało je g o do kostnicy, a na trzeci dzień na wieczny odpoczynek. Jedni żałowali i kiwali głow am i, m ó w ią c : — Szkoda go. — Drudzy milcząco, z oczami w dół spuszczonemi postępowali za trumną.

Pom yślcie sobie teraz sami, co za zbrodnię popełnił ten fu rm a n ! Najprzód złodziej, bo b ra ł cudzą r z e c z ; dalej pijak, b oć się sam upił ja k nieczłow iek i drugich s p o i ł ; a w końcu zabójca człowieka m łodego i starej kobiet)', która niedługo po­

tem ju ż żyła, straciw szy syna jedynego.

Oj kiedyż to moi bracia nie będzie takich zbrodni na ś w ie c ie !? Kiedyż to tylko na uczciwy zarobek będziecie się ludzie oglądać, nie na żadne o sz u k a ń s tw o ; kiedyż to spraw iedliw a praca zasiędzie po chatach lu d z k ich , ja k o praw dziw a przyjaciółka i

opiekunka ?!

Kto tylko je d n eg o złego się dopuści, za tym pow lecze się zaraz sto innych grzec h ó w , ja k -b y straszliw y ogon jadowitej zmyji. M ały grzec h , mała krzyw da na pozór, zaprow adzi cię często człeku t a m , gdzie ju ż niepow rotu do cnoty i do sz c z ę ­ śliwości niebieskiej. A ileż to jeszcze m iędzy nami g rzec h ó w , n ałogów , zdrad i o s z u k a ń s tw ! Daleko nam jeszcze do te g o byśm y mieli sumienie czyste w obec Boga, nie zm ącone żadnym brudem , jeno p rzejrzy ste jak źródło górskiej krynicznej w ody!

A kiedyż to stanie się ta popraw a między ludźmi ? O, moi bracia, nie widzę ja teraz tej p o p ra w y dużo, i słusznie, jeśli nas Pan B ó g coraz sroższem i karam i dotykać będzie, bo z dnia na dzień coraz bardziej zasługujem y na to.

Ja, wasz b rat, p ła cząc życzę wam z całe g o serca w sz y ­ stkiego dobrego, i dla pom iarkowania się piszę wam te słow a.

W y zaś nie gniewajcie się, bo kto komu d o b rze życzy, to mu p ra w d ę mówi. Panu Bogu was oddaję.

Szymon B ruzda.

(16)

Jakie to były wsie naszych pradziadów.

B óg jeden raczy wiedzieć, jak też dawne są wsie na na­

szej polskiej ziemi; w ybudowali je nasi praojcowie przed wieki, a niejedna wieś pamięta jeszcze te czasy, kiedy przodkow ie nasi czcili bożków pogańskich, kiedy jeszcze nie znali św iatła wiary chrześcijańskiej.

lidzie dzisiaj wieś leży, tam były przed wieki pustki, stepy, ciemne lasy, błota, puszcze, a w nich zwierz g r u b y : łosie, żu­

bry, tury, niedźwiedzie, rysie, dziki, wilki, bobry. N arodu b y ło mało. Kiedy się zebrała gro m ad k a ludzi, to w yszukała sobie najdogodniejsze miejsce dla siebie i bydła, w y b u d o w a ła sobie chaty nad wodą przy dolinie, i w zaciszy pod lasem .K ilkanaście chatek stanow iły osadę, czyli wieś. W koło doliny nad łą k ą wybudowali z czasem praojcowie nasi więcej takich chatek d re ­ wnianych, pokrytych strzechą ze słom y. Budowali się dlatego nad rzeką albo s t r u g ą , żeby mieli w odę dla siebie i b y d ła , a w dolinie, żeby bydło miało traw ę, a pszczoły kw iaty na łąkach.

Od ciężkich zamieci śnieżnych, srogich w iatrów i słoty, zasła­

niały ich bliskie lasy , rosochate dęby, stare lipy i olchy. Na tych drzew ach gnieździły się bociany, co by ły jakoby s tró ­

żami wsi.

Ż eby się zabezpieczyć od okrutnego zw ierza i od napaści nieprzyjaciół, zw ykle m ieszkańcy okopywali osadę swą wałam i i groblam i. B yw ało w tenczas m o ro w e p o w ietrze, w ięc trafiało się nieraz że cała osada w ym arła. Zaś wierzyli przodkow ie nasi w tych pogańskich czasach, że się, uchronią od m orow ej zarazy kiedy każą dwom braciom bliźniętom we dw a w o ły bliźniaki o b o ra ć całą osadę. To oboranie znaczjTo granicę wsi.

Owóż taką wsią rządzili starsi wiekiem z g ro m a d y i do­

świadczeni; schodzili się oni razem i radzili, kiedy b y ła jaka potrzeba. S ta rc y też sądzili sp raw y między pojedynczym i m iesz­

kańcami. Jeżeli do takiej osady p rz y sz e d ł gość p o d ró ż n y , to każdy gościnnie do siebie go z a p ra s z a ł, bo mawiali nasi p r a ­ dziadkowie: — Gość w dom, B ó g w dom. C zęstowali go chlebem, solą i dobrą w olą; wystawiali mu mięsiwo i miód i m ów ili:

(17)

—- T e m rada chata, czem je st bogata; albo też m ó w i l i P o ż y ­ wajcie gościu co Bóg dał.

N ajstarszego w e wsi nazywali hoapodynem, to jak g o s p o ­ darzem czyli panem. W roli razem w szyscy pracowali; zbiórką też w szyscy się dzielili po równości. W szyscy nazywali się km ie­

ciami albo kmiotkami. Kiedy w ró g w padł do kraju i zasiew w polu niszczył, bydło zabierał, wsie palił, ludzi m ordow ał: w te ­ dy każdy co miał zdrow e ręce , ch w y tał kaw ałek żelaza lub p a ł ­ kę, i b ie g ł na wojnę. A żeby zaś drugim dać z n a k , że w ró g n a d c i ą g a , zapalali ustawione na w zgórzach wiechy na wysokich żerdziach, co się wiecami nazyw ały.

Z takich to starodaw nych osad pow stały wsie nasze. Lecz osad ty c h nie b y ło jeszcze i tyle, ile dziś jest wsi. Każda o sa ­ da, jakby pustkowie, stała gdzieś tam między lasami i polami, u k ry ta b y ła jak ptaszę gniazdo w krzewinie. D ró g tam w owe czasy nie było od wsi do w si; ludzie kierowali się w dzień w ed łu g słońca, a w nocy po gwiazdach. P o słońcu i po g w ia z ­ dach miarkowali kiedy południe a kiedy p ółnoc; znali na niebie baby, furmany, bośniki i inne gwiazdy.

Dużo to od ty c h stareńkieh czasów zmieniło się po wsiach, alee dużo też i zostało w zw yczajach ludzkich, bo trudno c z ło ­ wiekowi odw ykać od tego, do czego go z młodu ojcowie w p ra ­ wili. Zmienić musiało się dużo, boć i czasy się zm ieniły; a jak byś ty człow ieku na czasy nie dbał i nie po stęp o w ał w ed łu g nich w rozum ie i p ra c y : tobyś b y ł jak on pień drzew a na polu do ziemi w ro sły , co się me posuwa czy posucha czy też w o d a , zaco te ż w końcu i zgnić mu przychodzi.

Gościnność, spraw iedliwość i miłość naszych ojców, tośm y powinni jak drogie skarby trzym ać w sercu naszem ! I miłość tej wsi i tej ziemi powinna nam by ć najśw iętszcm przykazaniem.

K ażdy też człow iek d o bry i w bojaźni bożej w ychow any, kocha sw ą i swych ojców siedzibę, i tęskni do niej, kiedy się mu od­

dalić przyjdzie. W sz y stk o mu we wsi rodznniej najznajomsze i najmilsze. Miły mu rodzinny ko śció ł drewniany, co w nim o j­

cow ie, w szyscy znajomi i on sam się z nimi m odli; m iłe mu r o ­ dzinne drzew a na c m e n ta rz u : stare lipy, dęby, kasztany i w i e r z b y ; m iły mu rodzinny dzw onek na w ieży co zwołuje ludzi w św ięto

- 13 —

(18)

na nabożeństwo a pod w ieczór na modlitwę wzyw a, i na po­

g rzeb dzwoni.

W e wsi rodzinnej, jako w puśeiźnie dziadków naszyeb, wszystko nam drogie, wszystko od dzieciństwa znane i kochane.

T o też i siwemu staruszkowi najmilej we wsi rodzinnej;

tu a nie gdzieindziej oczy zamknąć i kości zło ż y ć pragnie, bo tu także spoczywają p ro ch y ojca, dziada i pradziada je g o . —

K a r a b o ż a .

B yłem ci ja ra z na sądach w k rym inale: a mieli sądzić jakiegoś zbójcę. M nóstwo się zeszło ludu, ja k zw ykle ciekaw ego

p atrzeć na cudze nieszczęście: a za zielonym stołem siedziało pięciu sędziów cesarskich. N ajstarszy sędzia dał znak woźnemu, aby p rz y p ro w a d z ił winowajcę. Cicho się zrobiło, strach o g a rn ą ł w sz y stk ich , m yślano, że przyjdzie rabuś z okropną tw a r z ą , z złośliwemi oczym a, ja k to zwykle malują zbójów — a to w cho­

dzi człowieczysko schylony pokornie, tw arz miał bardzo uczci­

wą, a łz y mu z oczów ja k g ro c h leciały.

I b y ł to człek praw dziw ie u czc iw y , miał poszanow anie w grom adzie i u księdza, i poczciw e dzieci Bogu na ch w ałę a lu­

dziom na pożytek w y ch o w ał — toć ju ż lat 15 b y ł starszy m b r a ­ tem p rzy ruskim kościele — nie d ał by bydlęciu w yrządzić k r z y ­ w d ę , a je d n a k zabił czło w iek a, i to staruszka siw ego! A jak się to stało, posłuchajcie.

W inow ajcy b y ło Mikołaj na im ie, a miał on p rzy drodze koło pastwiska ow ies, w któ ry m mu często ro b iło szkodę b y ­ dło. Gniewało to Mikołaja, bo to i ow siny żal, i szkodnika nig­

dy złapać nie m ógł. A ż oto razu pew nego ujrzał k ro w ę w owsie, pobiegł i zajął ją do siebie. A była ta krow ina cały m m a ją t­

kiem biednej w dow y k o m ornicy, co już od kilku tygodni ja k zan iem o g ła, ta k leżała chora w szopie. Mała có reczk a w d o w y pasła po miedzach krow inę, co karm iła oboje, bo zarabiać c h o ­ ra m atka nie m cgła. Otóż raz biedne dziewczątko zasnęło od głodu i niedospania, w ypuściło p o w ró z , a krow ę zbyteczniki chłopcy zapędzili w Mikołaja o w ie s.— P rzy stąp iło do Mikołaja, postanow ił za w szystkie szkody pomścić się na komornicy.

S prow adzono wójta i ludzi do karczm y, aby oszacow ać szkodę, i jak to zwykle byw a, p o czę to pić na biedną w dow ę, N apróżno

(19)

- 15

p rzy w lo k ła się ona choć s ła b a , do karcz m y , i b ła g a ła Mikołaja, aby jej d a r o w a ł; dziew czątko jej nabiło za nieuwagę, a za szko­

dę i za wódkę, k tó rą w karczm ie w y p i t o , zabrali ostatnią ko- żuszynę, co się nią wdowa nakryw ała, i żydow i sprzedali.

Jak już w dow a odeszła, zrobiło się żal M ikołajow i; to mu pan B ó g p rzem aw iał do serca, aby się upam iętał — ale się Mi­

kołaj jakoś dziwnie zaciął, i aby p rz y g łu sz y ć sumienie, kazał dać w ódki; ba kazali dać i inni, aż się popili w k o ń cu , co się Mi­

kołajow i praw ie nigdy dotąd nie trafiło.

A siedział ci tam w karczm ie w kątku przykucznąw szy staru szek , chrom ający na n o g ę , wielki s k n e r a , choć b y ł dość zam ożnym km ieciem , a lubiał się napijać, ale tylko za cudze pieniądze, i dla tego nie lubieli go ludzie. O tóż i teraz wsunął się staruszek, i ja k b y ł złośliwy, tak p o c z ą ł Mikołajowi za k rz y ­ w dę biednej kom ornicy w yrządzoną dojadać coraz mocniej, choć pił za pieniądze w d o w y i Mikołaja. — Gniewało to Mikołaja tern więcej, że sam ju ż czu ł zg ryzotę sumienia.

S taruszek podpiw szy sobie, b y łb y ra d i pokurzyć, ale znów ż a ło w a ł sw ego tytoniu, choć go miał p rz y sobie. W ię c pożądliwie p o g lą d ał na fajkę, k tó rą Mikołaj nie dopalił i na s ió ł po ło ż y ł, i przysuw ając się do niej, w ziął ją pod stół, w y p ró żn ił, i s w o ­ ją z niej nałożył. S p o s trz e g ł to Mikołaj, złość go p o rw a ła o- k ro p n a , aż ci pochw ycił staruszka za g ło w ę , i w yciągnąw szy z kąta, na ziemię nim rzucił — i z a w o ła ł do lu d z i :

— Ano, obaczycie, że ten s ta r y pies ma swój tytoń, a mnie fajkę w y sk ro b a ł!

W ię c w szyscy b ęd ąc pijani, zapom niawszy, że B óg i samo serce ludzkie nakazują stary ch szanow ać, przyskoczyli do s ta ­ ruszka nie m o g ą c e g o się podnieść z ziemi — i ja k poczęli go p rz e strz ą sa ć , aż i buty mu zdjęli, a z buta paczka tytoniu w ypadła.

Gniew i wódka i jakiś dopust nieczysty zaślepiły Miikołaja, s k o c z y ł do starca, i bosą go nogą kopnął, aż się biedaczysko p o to c z y ł i g ło w ą o nogę u stołu uderzył. K rew się polała z g ło w y , z ust i nosa, charczał chwilę, p rzew ró cił oczy — i już się nie ru sz y ł więcej.

W y t r z e ź w ił się nagle Mikołaj, po czą ł w ołać ratunku, la ł wodę, rato w ał, r w a ł sobie w łosy — s ta rz e c b y ł nieżywy.

W ię c nieszczęśliwy ry k n ą ł aż się ludzie przestraszyli, potem zapłakał, i dał się spokojnie zw iązać —- odwieziono go do kryminału.

Szanujcie ludzie biedne w dow y i sieroty, pom agajcie im, nie pijcie, a starość szanujcie! & s W,

(20)

R 6 £ R Q) $ G-fi*

Nowe plotki i ich skutki. Jak grzyby po d eszczu, w yrastają teraz m iędzy ludźm i raz wraz ja k ieś n o ­ w iny, co najczęściej zm y ślo n e, i z a ­ m ącają tylko głow ę uczciw em u c z ło ­ w iekow i. B o i jak że nie ma za m ącić g łow y fdłszyw cśd i kłam stw o i złość co w onych plotkach zaw sze się u- k ryw a?

O w óż rozn iesło się teraz m ię ­ dzy n iek tórem i, że grom adzie z o sta ­ ły z urzędu darow ane łą k i , p a stw i­

sk a i lasy. K toby to rozn iósł, ju żei trudno w ie d z ie ć , ale to chyba sam c za rt k u siciel w y sy ła z piekła sw oich kam ratów , żeby lu d zi takiem i fałszy- w em i plotkam i do złeg o podw odzili.

J e n o to szczęście, żeśm y ju ż nie t a ­ c y g łu p i, jak się onym czartow skim po m ocnikom zdaje. W szy scy w iem y otem d o b rze, ż e każdy człow iek m a coś sw ojego, w ł a s n e g o , czego m u żaden rząd i urząd na św iecie bez przyczyny od eb rać i drugiem u d arow ać uie m o ż e , bo to je s t jeg o w ł a s n o ś ć , bo on sob ie to w łasne- mi rękam i zarob ił, albo d ostał po o j­

cach lub krew nych w sp u ściźn ie. G dzie w ięc łą k i, pastw isk a i lasy s ą w ł a ­ s n o ś c i ą d zied zica w s i, daw nego p a n a , to ja k ż e to m oże urząd g ro ­ m adom darować? K to tak m ów i, ten jen o hańbi urząd i u r z ę d n ik ó w , bo oni chyba ty lk o kradzionym sp o so ­ bem m ogliby się takiej niepraw ości dopuścić.

N ie potrzebuję wam też p ow ta­

rza ć, że to je s t czysta p lo tk a i w ie­

rutne łgarstw o. P an s a m , je ź li mu się z e c h c e , m oże czy to lasu kaw a­

łe k czy pastw isk a grom adzie daro­

w ać, bo w ł a ś c i c i e l o w i w olno robić ze sw oją w ł a s n o ś c i ą co mu s ię tylko żyw nie p o d o b a ; ale komu innem u z a s ię , jak k otu od sa d ła !

A p rzecież trafiają się nierozsąd n i ludzie, co dają w iarę owym plotkom n iesły ch a u y m . O w óż p iszą g a zety , co się to z tej przyczyny stato we w si Łu kow ica ch , w obwodzie bocheńskim:

W ła ściciel tej wsi p. Jordan, posiada sw oj9 pastw isko jako sp r a ­ w iedliw ą w ła s n o ś ć , co mu te ż i k o ­ m isja rządow a przyznała. A to li c h ło ­ pi w ypasali końm i ono p astw isk o dw orowi p r z y z n a n e , a skoro o to pan Jordan s k a r ż y ł, tak urząd p o ­ w iatow y z a k a za ł paść chłopom . A le ć dnia l i g o zeszłeg o m iesiąca C zerw ca w ypędzili chłopi z d o w u sw e k o n i e;

w ięc te ż ekonom nie w iele m yśląc z a ją ł je i zaprow adził do dworu.

I cóż źli ch łop i nie r o b ią ! Z am iast prosić o w yp u szczen ie, n ap ad li na stajn ię, a odbiw szy drzwi, w yprow a­

d zili sob ie konie. P an Jordan n ie ch ciał się ternu s p r z e c iw ia ć , bo by b yło do bitki p r z y s z ło , jen o s ta ł na podwórcu i przypatryw ał s i ę ; a w t e ­ dy ch łop i — aż p rzy k ro człow iek ow i w ypow iedzieć — napadli na pana Jor - dana i je szcze go z b ili! P a trzcież co za gw ałty śród b iałego dn ia!

P rzyp om n ieli sob ie w id ać ja k to przed cztern astu la t y , w rok u 1 8 4 6 , rozbójuictw em się z a b a w ia li, a zapom nieli znać jak ich p otem pan B óg k a r a ł, że kapali od głodu jak m uchy!

N ajbardziej przy tych gw ałtach d ok azyw ali: J ó z e f N o s e k , A ndrzej D yrdnt i wójt nazw iskiem M acha — sam w ójt na c z e l e ! N iech ich n a ­ zw iska zostaną tu na hańbę w yp i­

san e. C a łą noc potem piły owe zb ó j­

nik! w k a rczm ie, ale na drugi dzień o dw ieźli icb zaraz do urzędu w W oj­

niczu, gd zie ich nie minie zasłu żon a kara.

'! " 1 111 ' .

Wydawca odpowiedzialny za redakcyę: E. Winiarz.

(21)

11. Lipca.

W y c h o d z i w e L w ow ie co 10 d n i , to je s t 1. 11. i 2 1 . k a ż d e g o

m ie sią c a

K o sz tu je ro c z n ie z p rz e s y łk ą p o czto w ą 2 z łr. w . a ., p ó łro c z ­

n ie 1 z łr. w . a.

B oga, d zieci, B o g a trz e b a , K to ch c e s y t b y ć sw eg o c b leb a.

M i ł o ś ć o jc z y zn y *

Na białej chm urce zlecieli trzej Anieli z nieba wysokiego, i na biednej ziemi od jednego domu do drugiego szukali c z ło ­ wieka najcnotliwszego. I szli od pola do pola i od drogi do drogi, i ujrzeli jak jeden żebrak ubogi zdejm ow ał płaszcz ze siebie dziurawy, i cały żalem łz a w y k ła d ł go na drugiego od nędzy aż nagiego. W ię c jeden Anioł się zatrzym a i smętnemi sp o g lą ­ dał oczym a, i łz y ociera i rz e c z e :

— P atrz cie moi d ruhow ie, niebiescy A n io ło w ie , to c z ło ­ wiek najcnotliwszy! —

A drudzy dwaj m ów ią:

— Chodź z nami bracie dalej, będziem y szukali jeszcze cnotliwych. 1 szli Aniołowie od drogi do d r o g i, i od sioła do do sioła, i ujrzeli chatę w płomieniach do koła, i wielkie im zdziwienie, bo oto matka rzuca się w płomienie za sw ojem dzie­

ciątkiem niebożątkiem. W ię c przystaną dwaj bieli Anieli, rąbkiem sukienki niebieskiej czyste zbierają łezki i r z e k n ą :

— W idzisz nasz druhu b ia ły , oto niebieskiej chw ały g o d n a matka ow a, ja k o najcnotliwsza!

(22)

A trzeci tak się odezw ie:

— Chodźcie bracia ze mną dalej, będziemy szukali jeszcze cnotliwych. — I szli A niołow ie od sioła do sioła i od rzeki do r z e k i, i ujrzeli na ziemi człow ieka z zamkniętemi pow ieki:

leżał kurzem odziany, w piersiach miał trz y rany, a z nich ciekła k re w z serca w y to c z o n a , a czerwona ja k koral. W ię c przystaną w szyscy trzej A nieli, i łz y jasne w oczach mieli, a włosam i je ocierając i łk a jąc tak r z e k n ą :

— Oto na ziemię tego człowieka przypadli wrogi z daleka, i sąsiadów je g o zabili i dobytek ich spalili, i zabrali niewiasty i dzieci słabe. A choć on w yszedł c a ło , i jego rodzinie i do ­ b y tk o w i nic się s ta ło : toć przecież odbiegł dzieci i żonę, a w ziął do ręki żelazo o strzo n e, i z w o łał w imię Boga innych ludzi, i poszedł na w roga. W ięc z w rogiem mężnie się potykali, i z ziemi go wygnali. A on gdy najmężniej bił się za kraj kochany, o trz y ­ m ał w pierś trz y r a n y , i upadł krw ią zbryzgany. Cieszcie się

bracia w niebie, to człow iek najcnotliwszy!

1 polecieli trzej Anieli po w odę do rzeki, i obmyli żołnie­

rzo w i bladą tw arz i pow ieki, a gdy dusza czysta z niego w y ­ chodziła, to radośnie skrzydełkam i biła, i w g ó rę leciała. A r a ­ dośni Anieli wzięli ją między siebie, i lecieli gwiazdami, o b ło ­ kami, i utonęli w niebie.

T a m w niebiesiech, śród Anielskiego grania i śpiewania i cichego p a c ie rz a , m ów iła Najświętsza Panna do duszy ż o ł­

nierza :

— C hw ała tobie c h w a ł a , duszo biała, bo dostępujesz zba­

wienia wiecznego. Cnotliwy czło w iek co ma m iłość dla bliźniego, cnotliwa matka co życiem swojem broni życie dziecka sw e g o , lecz najcnotliwszy człow iek co w każdej godzinie ojców ziemi od w ro g ó w piersiami swemi broni, i za swych braci ginie : bo jako dąb m iędzy d rzew am i, tak między miłościami największą je st miłością święta miłość ojczyzny'.

Najpiękniejsza dziewczyna.

N a jp ięk n iejsza d z iew czy n a , gdy przy m atki kolanie W tó rzy : B o ż e , o B o ż e ; p o te m : P a n ie , o P an ie,

(23)

- 19 -

Zmiłuj - ż e się nad krajem , zm iłuj - że się nad krajem , W e łzach cichej m odlitw y w ciąż przed T ob ą się kajem .

N ajp ięk n iejsza d z ie w c z y n a , kiedy nikt jej nie w idzi, K iedy p ła cze i sk a cze, i tego się nie w sty d zi;

N ie wie czem u w eso ła , nie w ie czem u i sm utna, Ś m ie sz k a , ptaszek , śpiew aczka, sw aw olnica o k ru tn a ! B ez muzyki tań cu je po m uraw ie traw nika,

A naco jej m u zy k a ? O na sam a m uzyka!

D zieci za nią i przy n iej, bo nic złe g o n ie czyni, W ię c jak tylk o w yleci, to w arzyszą jej d zieci, S k a czą polne koniki w bujnych traw ach spłoszon e, W czystej wody przeźrocza sk a czą żabki z ie lo n e ;

W szy stk o pierzcha na stron ę przed d ziew czyn ą w ietrznicą, A sło n eczk o aż p ali, tak ca łu je jej lico.

P r z e le c ie li do sadu, jak gołębie na daszek, N ajprzód ona i dzieci, potem m otyl i p taszek ; S a m e kw iaty się m nożą, sam e w iśnie się rodzą, Za nic B oże z ogrodu piękuą pannę w yw odzą.

N ajp ięk n iejsza d ziew czy n a , gdy ją ja k iś ża l bierze, Z am yśli s ię , zaw zdycha, i zap łacze tak s z c z e r z e ...

N ie za św iatem , nie za tem , bo jej dobrze u m am y, L e c z że pierw szy raz w idzi, że coś tęskno joj sa m ei.

I choó m am a kochana, ale . . . otóż to a le ,

L ep iej o tem nie m yśleć, nie zajm ow ać się w c a le ! Z adzw onili z k o ścio ła , ciszej w sercu p an ien ce, P o c h y liła sw ą głów kę i z ło ż y ła dw ie ręce, I na chw ilę się sta ła taka pięk n a, tak b iała,

Jak b y z nieba nie z ziem i, jakby z chm urki n ie z cia ła .

N ajpiękniejsza d ziew czyna, gdy u stopni o łta rza — T eg o oto m ałżonka b ierze sz — biorę — pow tarza, A serduszko to sta n ie, to gw ałtow n ie zapukuie, Oj serduszko niedobre, aż je w idać p rzez su k n ię ! Z am ienili p ierścionki, dwa ze z ło ta pierścionki, T en na p alec m ałżonka, ten na palec m a łżo n k i;

G dy k siąd z w ią za ł ich stu łą , co to serce nie c z u ło ! Z niego życie się będzie jakby złota nić snuło.

P rzy tem P o lk a serd eczn a , w ierszy um ie ty sią c e ,

W obraz ojca żołnierza zawsze patrzy jak w słońce;

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wiedzieli ludzie dobrze, źe odprowadzają człowieka do g ro b u , który z taką miłością do kraju i dla ludzi nie prędko się zjawi na świecie, a który tyle

trzycie, a wody będzie w pobliżu podostatkiem, tedy będziecie mogli małą ilością wody łąki oblewać, co się zowie zraszaniem. Zrasznie łąk jest to

Dla tego w ulach Dzierżona po nad plastrami zostawia się szparka ćwierć calowa, ażeby pszczoły górą mogły i w zimie na drugą stronę do miodu się

T akich to więc Krzyżaków sprowadził z niemieckiego kraju na granice naszej ojczyzny jeden polski xiążę na Mazowszu, co się zwał Konrad, i dał im ziemię

Z początku mąż chorej zamiast iść do dworu i prosić o pomoc, albo też pójść do miasta ł sprowadzić doktora, co się już cale życie uczy leczenia ludzi

więc spodziewał się dzierżawca jakiegoś dziwnego pogrzebu, i zaraz wysłał polecenie do sołtysa, aby rozkazał stawić się czterem żądanym gospodarzom do

J u ż całą okolicę w każdym zak ątk u przetrząśnięto, ju ż i słońce chyliło się ku zachodowi, a na trwożliwe wołania rodziców, głuchy tylko odzywał

I my moi kochani! napisaliśmy wam o tym cudownym obrazie na to, abyście w stając i legając pamiętali o braciach katolikach na Litwie, abyście rano, w południe i