N IE W IERZĘ BY TEGO C ZYN U DOPUŚCILI SIĘ POLACY
U st ten spowodowała Wasza notatka dotycząca sprofanowania cmentarza i pomnika żo łn ie rzy radziec
kich w R ybniku.
Myślałem, że przecież ktoś w R ybniku zabierze w tej sprawie głos. Jak na razie R ybnik m ilczy. Zasta
nawiam się, jak to jest możliwe — czyżby w Rybniku nie b y ło Polaków?. . . Bo nie w ierzę, by tego czynu dopuścili się Polacy.
Czy kom ukolw iek p rzyszło do g ło w y , i i poza gra
nicami kraju istnieją również groby naszych żo łn ie rzy - i przypuśćm y, że na cmentarzu w Monte Cassino dopuszczono by się takiej samej profanacji. A lb o na jakim kolw iek innym cmentarzu poza granicami kraju - wszak takie cmentarze znajdują się w ZS R R , w Cze
chosłow acji, Belgii, A n g lii. Gdy gdziekolwiekdopuszcza- no się takich czynów - czy nie mielibyśmy żadnego prawa do składania jakiegokolwiek protestu? T o strasz
ne, jak wielka jest ludzka głupota.
Moje nazwisko i adres proszę zostawić do wiadomoś
ci Redakcji.
(„Trybuna Robotnicza, 132/81 r.)
PROFANACJA
Chciałem poruszyć sprawę niszczenia pom ników poświęconych pamięci żo łn ie rzy radzieckich i polskich.
Zgodnie z notatką PAP zamieszczoną w prasie z dnia 4.06.1981 r. m ia ł miejsce potępienia godny wypadek uszkodzenia „Pomnika Wdzięczności". T ym razem na cmentarzu A rm ii Radzieckiej w R ybniku, gdzie spoczy
wają prochy przeszło 1,8 tys. ż o łn ie rzy i o ficeró w A rm ii Czerwonej, poległych w walkach o wyzwolenie tej ziemi spod okupacji hitlerowskiej. Z co ko łu zerwano pięcioramienną gwiazdę, zaś napis umieszczony na pom niku zamalowano farbą. Przestępstwa dokonali nieznani sprawcy.
Sądzę, że większość naszego społeczeństwa potępia profanację grobów ż o łn ie rzy, któ rzy oddali życie za wolność swego narodu. Ale zasada ta powinna obow ią
zyw ać każde społeczeństwo i każdy naród, a nie ty lk o Polaków.
Jako dawny mieszkaniec Lwowa, któ ry w ielokrotnie odwiedzał miasto swego dzieciństwa, 1 stwierdzam, że zasada tolerowania polskich grobów żołnierskich nie jest od lat przestrzegana przez obywateli i władze Związku Radzieckiego.
Mam na myśli doszczętnie zniszczone groby żo łnierzy polskich. Legionistów i Obrońców Lwowa z 1918 r.
na Cmentarzu Łyczakowskim. Razem z żołnierzam i polskim i spoczywali tam również lo tn ic y francuscy
polegli w ty m samym czasie w obronie naszej niepodle
głości. Łyczakowski Cmentarz Obrońców Lwowa z 1918 r., wraz ze wspaniałym mauzoleum i kolumnadą ufundowaną przez Związek Narodowy w Stanach Zjednoczonych Północnej Am eryki, b y ł systematycz
nie i planowo niszczony za wiedzą i aprobatą w ładz radzieckich, mimo sprzeciwu wielu Polaków tam zamie
szkałych, jak również odwiedzających ZSRR. ***
Ostatecznie, po wysadzeniu kamiennych kolumn mate
riałam i wybuchowym i i zniwelowaniu grobów spy- chczami, umieszczono na terenie „Cmentarza Orląt L w o w skich "za kła d y kamieniarskie.
W ybryki nieodpowiedzialnych chuliganów, którzy uszkodzili groby i pom niki żo łnierzy radzieckich w Pol
sce są godne potępienia, gdyż szkodzą wzajemnym dobrosąsiedzkim stosunkom pom iędzy narodem polskim i narodami ZSRR.
Jeszcze gorsze pod ty m względem jest planowe i systematyczne niszczenie i profanowanie grobów żo łn ie rzy polskich we Lwowie, w mieście o tak dużych tradycjach polskiej ku ltu ry , znanym z wzajemnej w ielo
wiekowej koegzystencji i w spółpracy narodów p o l
skiego, ukraińskiego i żydowskiego.
Można zastanawiać się kto od kogo w ostatnich latach uczy się braku poszanowania cudzych grobów i miejsc pamięci narodowej.
„Goniec M a ło p o lski", 35/81)
BIULETYN INFORMACYJNY KOMISJI ZAKŁADOWEJ NSZZ SOLIDARNOSC
O D TRU TKA NA E R § A T Z - S O C J A L IZ M
mm H U T A W O L N Y
■ m
K A T O W I C EZWIĄZKOWIEC
NR 29/81 (62) 28 LIPCA 1981
Cena cymboliczna 1 zł
[ BUDAPESZT JLD. 1956
(OCZAMI SZEFA MILICJI) ]
Po raz pierwszy znana osobistość umożliwia głębsze poznanie g rupy przywódców węgierskich rewolucjonistów z października 1956 r. Jest nią Sandor Kopacsi, ówczesny szef m ilic ji w Budapesz
cie i członek Biura Politycznego KP Węgier.
Przez trzynaście d n i Sandor Kop&csi p rób o w ał w zamęcie powstania narodowego w ykonyw ać swe obowiązki, bądź w samochodzie służbow ym wśród demonstrantów, bądź na czele grupy operacyjnej przed barykadami, bądź w swoim biurze, gdzie k rz y żo w a ły się m eldunki ze wszystkich dzielnic miasta.
Dopiero o c h ło d n y m poranku 5 listopada 1956 ro ku Kopacsi p o ją ł bezsens dalszego pozostawania na swym posterunku. „ Czegóż m ia łb y m tu jeszcze oczekiwać? Nadzieja na stworzenie socjalizmu o ludz
kim obliczu została zduszona lawą k tó rą w y p lu ły sowieckie d z ia ła ".
Kop&csi p osta n o w ił przedrzeć się do ambasady jugosłow iańskiej, w k tó re j znalazł ju ż schronisko premier Imre Nagy z najbliższym i w spółpracow nika*
m i. A le n i& zaszedł daleko. Kopacsiego schwytali Sowieci i obstaw ili do prywatenego więzienia w ich w łashej ambasadzie.
P ó łto ra ro ku p óźn ie j, w lecie 1958 r. wytoczono m u , w raz z przywódcam i powstania, proces. A k t
" i \ó$$& żtyła • żarzucał m u ,p u n t wojskowy?', ale w y ro k b y ł stostJnkowo łagodny — d o ż y w o c ie '*, Nagy i trzej in n i zostali straceni.
Po siedmiu latach więzienia amnestia przyniosła Wolność. Z n a la zł pracę ja k o tqkarzf u ko ń czył wówczas studia prawnicze, w ła d z e unie
m o ż liw iły m u jednak pracę w zawodzie prawnika i Kophęsi w yw ę d ro w a ł w końcu do Kanady.
Na Zachodzie znalazł się w ię c je d y n y naoczny świadek, k tó ry ja k o uczestnik powstania węgierskiego Obserwował jego tragedię i upadek lo ż y państwo
w e j" — ja k to sam o k re ś lił w swej książce, z k tó re j przedrukowujem y najważniejsze fragmenty.
^ , W to re k ,23;. październik 1956 roku b y ł ostatnim ż p ięicfiyC ^ .słpnecfcnyfch' <dńj; Dzień #cizeSnjej w r^fó ijiśr.
m y z w akacji. ' i '■ ■* ’ • . W prezydium m rłiq i p o w ita ł m nie m ó j adiutant wzrokiem pełnym w yrzutów . „T e le fo n y bez przerw y dzwonią, każdy chce z w am i ro zm aw iać., Towarzysz Hoiyaifo prosi; q .natychmiastowy.telefon". , •
W ofy&th-^bYł; sżaffem g&żety ' p^rtyjjiej. i 1 #a$tęp
0
ą; fc^łohka' i,P^1tbił}jVa. Z a^zw orliłem do njego, je^ó ^ ło s . zd M sN M 'gniewnte: itCz&muŹ to m ilicja W' tak póważ- , -riyfa rhomancie s tro i śóbfe ża rty / p ro w o ku je tłu rfi'? ''.
Jakbyń\ ?śfruhął z ,o b ło k ó w ,:Ćo żapówfczhy r^ortfent?
Jakie prowokacje? Wiedziałem, że m łodzież się „g o tu je " . Studenci rozdawali u lo tk i zapraszające m łodzież akademicką na wyznaczoną na 23 października m ani
festację dla wyrażenia solidarności z gom ułkowską Polską.(. . .)
Minister Spraw W ewnętrznych Piros, b y ł w kiepskim humorze. B y ły praktyka nt masarski, w m oim w ieku, nie m ia ł specjalnych powodów by mnie lub ić. Moje sympatie dla KkłSra, podziw dla Imre Nagy'ego — wszystko to nie bardzo mu się podobało.
,J<opbcsi, wasi przyjaciele naw arzyli óam tu ładnego p i w a " - naskoczył na mnie.
„Towarzysz minister ma na myśli demonstracje? We
d łu g raportów są to kom unistyczni ^tUdeńci, któ rzy wzywają do udziału w m anifestacji".
„T o możecie opowiedzieć swoim . tow arzyszom ".
Potem o tw o rz y ł drzwi pokoju konferencyjnego. W i
tając się z pięcioma wicem inistram i zauważyłem, że krzesło na k tó rym zw ykle siedział sowiecki doradca Jemiełianow, b y ło puste.
Zaraz potem w k ro c z y ł minister Piros, a z nim jakiś nieznajomy w c yw ilu : niski, wyglądający na sprytnego, człow iek . Ze swymi niebieskim i oc?ami, blond' w łosam i i pewnym siebie spojrzeniem przypom inał m i w jakiś sposób niemieckich oficerów,, nadzorujących fabrykę, -w której w czasie w ojn y produkowaliśm y dla nich ar
m aty.
Minister przedstawił go: „Towarzysze, to nasz n o w y towarzysz doradca sowiecki. Przyjechał prosto z M os
k w y ".
Pozdrowiliśmy go, a on m rugnął oczami na p o w i
tanie. M inister o tw o rz y ł posiedzenie.
„Zaprosiłem towarzysza szefa m ilic ji stolicy by nam w yja śn ił, ja k zamierza zachować się wobec nadchodzą
cych wydarzeń. Jak wiecie, dziś rano■ zakazałem przez, radio dem onstracji".
Wszystkie spojrzenia skierow ały się na mnie.
„C hcia łb ym zacząć od pytania, towarzysze. Co zro bi
m y, jeśli demonstracja, m im o zakazu się rozpocznie?"
C hwila milczenia, minister macha iniepjerpHwie ręką: • M y ', to w a rz y s z u p u łk p w rttk ą jesteście' o d tśgo,
^ r i a t ó p ^ p k o c lp o w i^ z ie ć ^ . -v; \
■•„A w ię c dobrze By przeszkodzić demonstracji, trze
ba m ieć odpowiednie wyposażenie. Policja Horthy'ego
•yDfiiąłą pr?ed w ojn ą gumowe p a łk i, m y takich nie posia-, dam y. Jego konna .p o lic ja m ogła ;;rlo?proszyć 'tłum-, jiik ó g ę przy tym nie-zabijając. My ;rtiś-.mamy*•konnej’
po^teji, jejdynie uczniów jeździeckich. Nie, m a m y-nic innęgo. tak ty lk o brpń palną".
' -\ ffa r a i? in rńaf . 0 Us Wiew, k o lb ę "; przerw/,ał m i m i- njistą*:';. ‘ ; V •■'"■W V •
„Przypuśćm y, że uderzeniami ko lb studentów nie rozpędzim y. Przypuśćmy, że stawią opór, albo ze b |d ą . nawet napastliwi. Wtedy zacznie się strzelać. Tak .jest, towarzyszu ministrze. K to przyjmie odpowiedzialność jeżeli poleje się krew i będzie może wiele o fiar? "
Minister zmarszczył czo ło : ,g łó w c ie , co o tym myślicie" . „Towarzyszu ministrze, ludzie domagają się rozwiązania kryzysu politycznego” . (Minister gniew
nie się s krzyw ił, nowy sowiecki doradca mrugnął znoywu). „N ie jest słuszne powierzanie m ilicji rozwiąza
nia problemów p olitycznych. Nie pochwalam waszego zakazu demonstracji i chętnie bym się dow iedział, czy najwyższe władze partyjne znają sytuację i co o niej sądzą". Minister z trudem pow strzym ał wybuch wście
k ło ś c i. p o in fo rm o w a łe m towarzysza Gero. Właśnie w tej ch w ili B iuro Polityczne zajmuje się sprawą zakazu dem onstracji".
G łos zabrali kolejno wiceministrowie i poprosili swego szefa, by ich z w o ln ił'o d ,odpowiedzialności za wydanie zakazu i b y tą sprawą za ję ły się wyższe instan
cje partyjne. Piros pomaszerował w ię c do „czerwonego .tele fo n u". Sekundę później m ia ł już połączenie z pierwr szym sekretarzem partii Gero i przekazał mu moje sta
nowisko.
Po k ró tkie j przerwie usłyszeliśmy w słuchawce skrzeczący głos Ger6. Rysy twarzy ministra w ygła d zały Się,, napięcie u stą p iło miejsca rozluźnianiu iw iernopod- ' daństwu, „Tak jest towarzyszu Gerft, zrozumiałem, towarzyszu Ger’ó wasze rozkazy zostaną natychmiast Wykonane, towarzyszu G ero". Biuro Polityczne uchwa
liło zniesienie 1 zakazu demonstraOji /' Decyzja została bezzwłocznie podana przez radio. ,
Nagle ó g a rn ę ło mnie złe.przeczucie..Wiedzłęłęm,. że
, Wie najmniejszej -
i poszło; Przed paroma;miesiącami przez polski Poznań przeciągnęło 50 tysięcy ro botników domagając się chjeba, wołnyęh< w yb o rp w i wycofania sowieckich Wojsk. Rezultat: 1Gj0 zabityćh, 3 ,0 ^ rannych, 300 ,arev sztowanych. S trze lały o dd zia ły polskiej służby"bezpie^
czeństwa.
Anonimowe o fiary w ym o g ły jednak ną Sowietach.
pewne koncepcje. W miesiąc później polskie kierow nic
tw o zganiło służbę bezpieczeństwa i w yciągnęło byłego,, szefa partii G o m u łkę z więzienia. Na Węgrzech zaczyna się teraz nazywać Im re Nagy'ego" węgierskim G om uł
ką ".
Z rozmyślań w y rw a ł mnie nagle mój szofer Gyurf, ,p o k ą d jedziem y towarzyszu p u łk o w n ik u ? " -r Je
d źm y za pochodem demonstrantów — zadysponowa
łem .
Studenci maszerowali w ca łko w itym porządku, większość udekorowała się kokardką z naszymi bar
w a m i narodowymi. czerwęjrto^Diało-zielonymi. Niektórzy nieśli sztandary, inni transparenty z pozdrowieniami dla zaprzyjaźnionej Polski i różnym i żądaniami w rodza
ju : „S typendiów , z któ rych można w y ż y ć ". J ę z y k .rosyjski nie ,jako przedm iot obow iązkow y!":, /tZdemo- ,'kratyzować , p a rtię !!', lu b ' j/m r ę ] N agy Jjo w .łitfzyK '.
•Na .kil,ku transparentach-W idniało wprost: ,fio sjąn ię :d o Rosj’1.1".
je c h a liś m y bulwarem naddunajskim, przy którym .rozlokow ane,. są koszary szko ły oficerskiej. Przyszli (c.d. na str, 2) W O LN Y Z W IĄ Z K O W IE C - 1
(c.d. ze str. 1 BUDAPESZT A .D . 1956) * dow ódcy kiw a li przyjaźnie demonstrantom i podchw y
tyw a li ich hasła.
Nad koszarami powiewała w ielka węgierska flaga, ale takiej flagi jeszcze nigdy nie w idziałem . W midjscu, gdzie powinien b yć emblemat republiki ludowej - w e
d łu g wzorca sowieckiego, zaprojektowany fftydobno osobiście przez szefa p artii Rakosiego — znajdowała się
dziura. ,
Kandydaci na oficerów w ycię li emblemat. Flaga przedstawiała w ię c tra dycyjny węgierski tric o lo r bez jakiejkolw iek wskazówki na temat przynależności p o litycznej naszego kraju.
Nie w ierzyłem w łasnym oczom. Demonstranci wznosili zwycięskie o krzyki. Poleciłem kierow cy by natychmiast zawracał do mojej kwatery g łó w n e j.
Czekał tam już stos m eldunków. D zw o n iły wszy
stkie kom isariaty (miałem ich w stolicy 21) i p ro siły 0 instrukcje. Najważniejsza wiadomość pochodziła z małego posterunku przy parku miejskim i g ło s iła :
„ Ludzie demolują Stalina, proszę o natychmiastowe rozkazy. Porucznik Kiss, n r 3 ".
Zadzwoniłem bezzwłocznie na posterunek. M ło d y porucznik z ło ż y ł raport: co najmniej 100 tys.
ludzi zgrom adziło się w o k ó ł pomnika Stalina!
„Ilu macie ludzi?” - d w u d z ie s tu p ię ciu , towa
rzyszu p u łk o w n ik u ".
„Przypuszczam, że nie macie zamiaru rozpędzić 100-tysięcznego tłu m u 25 ludźm i?”
Kiss zw lekał z odpowiedzią. ,JWamy 4 0 karabinów, towarzyszu p u łk o w n ik u " — powiedział wreszcie.
W ystarczyłby w ię c rozkaz, a b y ł gotów strzelać do ludzi.
„Powiedźcie m i, co tam ludzie ro bią ".
Zarzucili właśnie grubą linę stalową na szyję 25-me- trow ej postaci Stalina, inni nadjeżdżali ciężarówkami z butelkami kwasu i palnikami d o cięcia metalu i zabie
rali się do butów z brązu.
„W idzicie, towarzyszu Kiss, to są fachow cy. T ylko ro botnicy dysponują takim sprzętem".
Godzinę później statua spadła z co ko łu na Plac Bohaterów. N ik t nie doznał obrażeń. Rok później w więzieniu na pytanie „za co cię zam knęli?" słysza
łem niezliczoną ilość razy taką o to smutną odpow iedź:
Jestem „rzeźbiarzem ". Zna czyło to , że w yro k d o ty c z y ł udziału w obaleniu pomnika Stalina. “
Dzięki dwunastu telefonom, dzwoniącym bez przer
w y na moim biurku i patrolom m ilicyjnym kursującym między miastem, a prezydium, mogliśmy dość szybko rozeznać się w sytuacji.
Po zdemolowaniu pomnika Stalina tłu m udał się przed gmach parlamentu mając nadzieję, że usłyszy przemówienie Nagy'ego. Tu dowiedziano się, że N3gy nie może w ygło sić przemówiema, ponieważ nie pia
stuje już żądnego oficjalnego urzędu, ani w partii ani w rządzie.
T łu m nie d a ł się jednak s kło n ić do rozejścia. Kiedy p ó ł m iliona ludzi skanduje z desperacją nazwisko p o lityka , stojące w o k ó ł domy dosłow nie trzęsą się. To jest coś jeszcze gorszego niż eskadra samolotów nad- dźw ięk owych.
W tym czasie otrzym ałem wiadomość, która zm ro
z iła mi krew w żyłach . Pewna towarzyszka z posterun
ku policyjnego opodal parlamentu zadzwoniła do mnie:
„Towarzyszu Kópacsi, słyszycie m nie bez zakłóceń? "
„T a k, myślę, że tak. Mówcie o co chodzi".
„Towarzyszu Kopbcsi, o n i są na dachach".
Pojąłem k to b yli ci „ o n i" . Bez porozumienia ze mną, minister spraw wewnętrznych pole cił umieścić na dachach dom ów w o k ó ł parlamentu o dd zia ły służby bezpieczeństwa, uzbrojone w pistolety maszynowe.
Jeder; pochopny rozkaz czy nieporozumienie i plac przed parlamentem zamieni się w pole bitw y .
Rzuciłem się do czerwonego telefonu. Ministra nie mogłem już złapać, a z siedziby szefa p a rtii p rz y szła odpow iedź: ,JJie wolno przeszkadzać tow , Gero, k tó ry przygotow uje swoje przemówienie radiow e".
W krótce przyszła wiadomość, że Imre Nagy został p\zez swych p rzyja ció ł sprowadzony na plac przed parlamentem, gdzie w y g ło s ił zaimprowizowaną m owę z balkonu. Najważniejsze c c dowiedział to : „C ie rp li
wości, dobrzy ludzie! Idźcie do swych dom ów , partia zaprowadzi porządek. „R o zle g ły się gw izdy, ale w ko ń cu tłu m się ro/sźedł.
W moim biurze p o ja w ił się gość, którego z pewnością nie oczekiwałem - jeden z mych doradców sowieckich, stary „P e to fi"; Wszedł z trudem powłócząc nogami, jakby b y ł chory i p ozd ro w ił mnie bezbarwnym głosem:
,J<ak d ie ła , Sandor, ja k c i się wiedzie?".
Przyszedł, by rozeznać się w sytuacji na mieście 1 wysłuchać przemówienia radiowego I sekretarza węgierskiej KP. Tow arzyszył mu tłum acz.
„Ten wasz Gero to m ądry człow iek i stary tow a
rzysz". Chętnie przyznalibyśmy „PetB fiem u" rację. Ł a godzące słowa GerŚ m o g łyb y zdziałać cuda. Powinien ty lk o dokonać wedle polskiego wzorca sam okrytyki, zapowiedzieć przywrócenie stanowiska Nagy'emu i p ro
klamować jego kurs reform.
W moim biurze zro b iło się cicho. Usłyszeliśmy nie
przyjemny głos pierwszego sekretarza:
,p ro d z y towarzysze, d ro d zy przyjaciele, droga lu d ności p r a c u ją W ę g ie r ! Mam y tw ardy, n ie zło m n y zamiar rozw ijać, rozszerzać i p og łę b ia ć demokrację w naszym k ra ju ..
Nagle ton przemówienia zaostrzył się: „D ziś głó w - nym celem wrogów narodu jest osłabienie w ła d zy klasy robotniczej, rozluźnienie w ię zi m iędzy naszą p artią i o k rytą chw ałą p artią sowiecką. P otępiam y tych .
k tó rz y nadużywając w olności dem okratycznych zorga
n izo w a li nacjonalistyczną dem onstrację!".
Im d łu żę j m ó w ił GerS, tym bardziej w y d łu ż a ły się nam m in y. „O n chyba zw a rio w a ł!". Chyba nie w ie, co m ó w i". ,JNie ma pojęcia co dzieje się na ulicach, w Budapeszcie!".
Tłum acz p rze kła d a ł m owę Garo, „P e to fi" p rzy
słuch iw a ł się milcząc. Na koniec sp yta ł: „C o o tym są
dzicie, towariszcz Kopbcsi?".
„S ta ło się bardzo niedobrze, towarzyszu p u łk o w n i
ku. Niemądre, podburzające przemówienie, bez zrozu
mienia elementarnych zasad ta k ty k i. M iejm y nadzieję, że nie jest to ta przysłow iow a kropla która przepełni m iarę cierp liw o ści!".
Wszystkie telefony zabrzęczały równocześnie. Tow a
rzyszę z ministerstwa, zaprzyjaźnieni tw ó rcy, szef sztabu generalnego — wszyscy w yrażali swe obawy, swe naj1- głębsze rozczarowanie.
Jeden z mych adiutantów p rzysłu ch iw a ł się CTiowie Gero w siedzibie Centralnego K o m itetu , w towarzystwie szefów S łużb y Bezpieczeństwa. Osobnicy ci, przyzw y
czajeni do bezwzględnego obchodzenia się z ludźm i, w padli podczas m ow y GerS w straszliwe zdenerwo
wanie.
Jeden z wyższych oficerów poderwał się nagle, wyciągnął pistolet mówiąc, że zastrzeli Gero*. Inni pow strzym ali go siłą. Cisnął w ię c broń o ziemię i wrza
snął tu piąc: „ T o ścierwo Gerd je st tem u w in n y, że m y wszyscy m usim y zdechnąć!.
O k o ło 20,30 zadzw onił d o mnie porucznik z poste
runku mieszczącego się na m a ły m placyku między Teatrem Narodowym i redakcją gazety partyjnej.
„Tow arzyszu Kopacsi, to ju ż do tego d o s z ło !"
„D o czego?"
„O n i strze lają !"
Godzinę przedtem zam eldował, że oddział służby bezpieczeństwa zajął pozycję na dachu domu w k tó rym m ieścił się posterunek. Natychmiast zatelefono
w ałem do ministra spraw w ew nętrznych i otrzym ałem od jego zastępcy kategoryczne dementi „N ie w ysyła liśm y żadnego o d d z ia łu ". Takie kłam stw a wobec m i
licji b y ły na porządku dziennym w kręgach służby bezpieczeństwa.
Spytałem porucznika, czy ktoś został ranny. Odpo
wiedź : „J lie , rannych nie b y ło . Jak ty lk o p a d ły p ie rw sze s trz a ły , iudzie schronili się p o d arkadami teatru i w sąsiednich uliczkach".
Najwidoczniej ekipę zdenerwował gromadzący się tłu m , a jakiś bezpieczniak stracił g ło w ę i zaczął strze
lać.
K iika m in u t później zadzwoniłem do szefa redakcji gazety codziennej „Magyar N em zet". Pracowało tam k ilk u moich przyja ciół p olitycznych, sympatyzujących z programem reform . Właśnie d o ta rły do nich najśwież
sze wiadomości z Warszawy: G o m u łka przeszedł zw y
cięsko próbę s ił z Sowietam i, Chruszczów przesłał mu telegram gratulacyjny z okazji przejęcia w ła d zy.
,J\lie masz pojęcia, jaka radość panuje w redakcji!
Rosjanie uznali G o m u łkę , uznają też i Im re Nagy'ego.
To ty lk o kwestia godzin tub d n i!
Zaraziłem się^ich Gptymizmem, ale w krótce zadzwo
n ił znowu telefon. Porucznik posterunku p olicji zamel
d o w a ł : „Tow arzyszu Kopacsi, przechodnie mają b ro ń ".
Myślałem, że mój rozmówca zw ariow ał. „Proszę p o w tó rz y ć , towarzyszu p oruczniku".
Ponurym głosem p o w tó rz y ł swój meldunek. Na placu przed teatrem gdzie p a d ły pierwsze strzały znaj
d ow a ł się zmotoryzowany oddział wojska. Ciężarówka z czoła kolum ny zatrzym ała się, żołnierze b yli świad
kami strzelaniny i w yw ołanej przez nią paniki. Zaraz potem żo łn ie rzy o to c z y ł zdesperowany tłu m J ją ł prosić o broń, by ,,uchronić się przed mordercami ze s łu żb y bezpieczeństwa".
Rekruci — m ło d zi ch ło p i z prow incji — nie zasta
nawiali się d łu g o . Z b y t dobrze znali okrucieństwo służby bezpieczeństwa, a nad placem ciągle unosił się prochowy d ym . Pierwszy żo łn ie rz oddał broń, za jego przykładem poszli inni.
W moim biurze panowała grobowa cisza. W spółpra
cow nicy w patryw ali się we mnie z napięciem.
„Ile i jaka broń została rozdana?"
„2 5 lub 30 karabinów , tyle samo pistole tó w maszy
nowych, Jakie są wasze rozkazy? "
Nie m iałem w yb o ru : „Ściągajcie waszych ludzi na posterunek. Zabarykadujcie się i zgaście ś w ia tło ".
Niecałe p ó ł kilom etra od miejsca, gdzie została rozdana broń w wąskiej uliczce przed gmachem radia, tło c z y ły się w o k ó ł samochodu nadawczego grupy m łodocianych. M ło d zi ludzie zw rócili się do techni
ków ;
„C hcem y m ó w ić przez m ik ro fo n ".
„C o chcecie pow iedzieć?"
„C hcem y odczytać żądania naszej g rupy X : niezależ
ność narodową, wolność. . . Dajcie m ik ro fo n , to u s ły szycie!"
M ło d a studentka, czy robotnica w drapała się na ma
skę samochodu, wyciągnęła jakiś papier z torebki i zaczęła odczyty wadi owe żądania od wczoraj fo rm u ło w a ło wiele grup m łod zieżo w ych .
P adły o k rz y k i: ,/ta d ia na o k n a !" Wszyscy chcieli usłyszeć, co m ó w iła owa dziewczyna do m ikro fo n u . Ale z o db iorników , które ustawiono w Oknach o ko licznych dom ów , p ły n ę ła ty lk o m uzyka. T łu m d a ł w y- raz swemu rozczarow aniu: ,JJie chcecie nadawać! macie nas w . . . ! ? "
Ludzie, któ rzy spędzają życie w fabryce lub na bu
dowie nie wiedzą, że przygotowanie audycji radiowej składa się z w ielu etapów i niekoniecznie musi być
złośliwością fa k t, że mówiący do m ikro fo n u , nie jest natychmiast słyszany w odbiornikach. 1
W mgnieniu oka techników w yciągnięto i p otu rbo wano, a ich samochód nadawczy został przewrócony i podpalony. Wtedy tłu m pociągnął pod zaryglowane drzwi dom u radia.
W ty m , momencie zameldował się w telefonie rffoj stary przyjaciel, szef kwatermistrzostwa, z głównej kw atery wojska.
,£%ndor, m am y poważne nieprzyjemności".
„W iem, tw oje o d d zia ły rozdają broń na dużym b u l
warze".
„T o ty lk o początek. S łuch a j: przed domem radia toczy się regularna bitw a. Służba bezpieczeństwa strzelała do tłu m u , są zabici i ranni. Ludzie zaopatrzyli się w broń i teraz odpowiadają ogniem. A le to nie wszy
stko ! Jest jeszcze coś, może to najgorsze".
„D alej, powiedz mi w szystko!"
,Ą w ię c — nasze najlepsze o d d z ia ły d a ły nogę".
„C o to znaczy?"
,JPosłałem dwa zmotoryzowane o dd zia ły, b y p o ło ż y ły kres ro zle w ow i krw i. D o ta rły one do celu, ale zamiast oczyścić ulice, za częły strzelać do służb y bezpieczeństwa!'t S przym ierzyli się z tłu m em i sztur
mują gmach radia".
Arm ia ludowa przeciwko oddziałom służby bezpie
czeństwa — straszliwe przedstawienie!
„C o proponujesz?" — zapytałem.
„Wyślesz sw ój o d d zia ł, k tó ry opanuje gmach radia.
T w oi ludzie nie są przez tłu m znienawidzeni. Są w id o ki, że im się uda".
M ia ł rację — m ieliśm y jeszcze ty lk o tę jedną kartę i należało ją w ygrać. Zaalarmowałem koszary Mosonyi.
M iałem tern oddział 100 m ilicjan tó w przeszkolonych do w alk ulicznych i uzbrojonych w pistolety maszyno
we, granaty ręczne oraz 2 rkm -y.
Komendant nie zw lekał ani sekundy. ,J\lie ma p ro blem u, towarzyszu p u łk o w n ik u . Wyruszam natych
miast na czele o d d zia łu ".
Musiałem teraz poinform ować dyrekcję radia.
Towarzyszka nazwiskiem Waleria Benke p odjęła s łu chawkę.
„Towarzyszko Benke, za.parę m in u t nadejdą p o siłki!
Trzymajcie się!"
W słuchawce usłyszałem strza ły i histeryczny krzyk Walerii Benke: ,J<ophcsi szyb ko! inaczej wszyst
kich nas tu w ystrze la ją!"
Oddział z Mosonyi nie m ó gł jednak wedrzeć się do gmachu radia. Przeszkadzał im w tym nie tyle tłu m , co o ddziały służby bezpieczeństwa. Dowódca zadzw onił do mnie z jakiegoś prywatnego mieszkania.
„Towarzyszu Kopacsi, nie je st dobrze. Mam dwóch ciężko rannych i je st niemożliwością zro bić nawet parę kroków . Jak ty lk o służba bezpieczeństwa nas dostrze
że, natychmiast spada na nas grad k u l" . Spytaiem go, czy tłu m jest uzbrojony.
„Wygląda na to , że nie. Jednakże nie mogę gwaran
tow ać, czy p o d płaszczami deszczowymi nie trzymają jakiejś spluwy. Ludzie nam jednak nie grożą t raczej przeciw nie".
„C o rozumiecie przez „przeciw nie?"
„T ło c z ą się w o k ó ł m oich lu d zi i namawiają do przejścia na ich stro n ę ".
Nie musiałem b yć w ielkim strategiem, .by wydać następujący rozkaz: „Zabierzcie waszych rannych do szpitala i wracajcie natychmiast do koszar! "
Za p ó ł godziny „o d d zia ł specjalny" p o d zie liłb y los wielu innych oddziałów - p rz y łą c z y łb y się do zre
woltowanej ludności.
Koszary Mosonyi nie m usiały się obawiać ataku.
Z b yt dobrze b y ły obsadzone by tłu m m ó gł poważyć się na zaatakowanie ich, aby „za op a trzyć" się w broń.
B yła p ó łn o c: Wielcy tego kraju debatowali w siedzi
bie Politbiura i nie można b y ło porozumieć się z nimi telefonicznie. W samym mieście i na przedmieściach trw a ła strzelanina. Jedyna instrukcja, jaką otrzymaliśmy b rzm iała: broń u nogi, o dd zia ły uderzeniowe m ilicji trzym ać w pogotowi u.( . . .)
„Tow arzyszu p u łk o w n ik u , pozw ólcie tu i p opatrz
c ie !" Na dużym placu przed prezydium policji leżały cementowe w sporniki, zwoje kabla, metalowe rury wentylacyjne i inne m a te ria ły używane do budowy me
tra . W słabym świetle oszczędzonych przez powstań
ców lamp ulicznych w idać b y ło zarysy postaci, krzą
tających się przy pracach budowlanych.
Niektórzy ukła d a li w sporniki jeden na drugi, inni przetaczali bębny od kabli, jeszcze inni zatrzymywali samochody lub odbierali broń przechodzącym ż o łn ie rzom . B y ło dla mnie jasne, że budowano barykadę.
Bez słowa przyglądałem się temu z okna mego biura. To nie m o ^ łd b yć prawdą! Barykada przed prezydium m ilic ji w Budapeszcie? Czy ci ludzie nie wiedzą, gdzie się znajdują? Nie mają pojęcia, kim jesteśmy? Czułem się ośmieszony i upokorzony jako szef m ilic ji, jako żołnierz i jako komunista.
„D ość tego! Towarzyszu komendancie oddziału interwencyjnego, zbierzcie kompanię m ilicjantów i ocze
kujcie na mnie przy w y jś c iu !"
Naciągnąłem k u rtk ę uniform u bojowego, wcisną
łem na g ło w ę kepi, złapałem pistolet maszynowy i pobiegłem do oddziału zgromadzonego w przed
sionku prezydium. ,J\!a m oją komendę naprzód!".
Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Tyralierą zbliżyliśm y się z dwóch stron do barykady. Na um ów io
ny znak — salwa w powietrze — i w ykonaliśm y szturm na bagnety.
M ło d zi ludzie zosjtali kom pletpie zaskoczeni. Strzelali na ślepo i po najwyżej trzech minutach w^zyjscy z^st^ii
2 - W O LN Y Z W IĄ Z K O W IE C
(c.d. ze str. 2 BUDAPESZT A .D . 1956)
ujęci. Zaprowadziliśmy ich d o gmachu prezydium.
15 chło p a ków , wszyscy w w ieku poniżej 20 lat. Odebra
liśmy im broń, a ja przeszedłem się, n iby na paradzie w zdłu ż szeregu.
„D o k u m e n ty !"
Bez oporu wyciągnęli dow ody. Jeden m ia ł leg ity
mację partyjną. Najchętniej d ałb ym mu kopniaka.
Legitymacja partyjna i spluwa w ‘ łapie? Do czego to t dochodzi? On b y ł w partii komunistycznej, tak jak i ja. Czemu nie staliśmy po tej samej stronie barykady?
Co ma oznaczać ta noc pełna zagadek i śmiercionoś
nych poczynyń? Dałem wreszcie spokój.
„Przynieście im coś do jedzenia, kawę, papierosy, a potem do aresztu” .
Moi adiutanci b y li bezradni. Prosili by koledzy z po
licji krym inalnej poszperali trochę w kartotekach. N ic.
Jakimi zresztą przestępstwami mogli b yć obciążeni ci m ło d zi ludzie, któ rzy przyszli tu prosto z fabryk?
Później, kiedy więzienia s ta ły otworem , p rzyjm o waliśmy inne w iz y ty m iędzy innym i pewnego skaza
nego na dożywocie mordercy, k tó ry chciał „ ty lk o po
patrzeć” , jaką m inę zrobi jego sędzia śledczy. . . Zaszedłem do cel. M ło d zi ludzie cicho rozmawiali popalając papierosy. Przypomnieli mi czasy, gdym jako m ło d y chłopak w alczył w ruchu oporu na p ółn o cy.
W ypełnieni b y li jednym pragnieniem: Je steśm y za wolnością W ęgier.. . "
Co chcieli przez to powiedzieć? Czy ja także nie byłem za wolnością mego kraju, przeciwko nazistom, imperialistom, m ilitarystom i obszarnikom? Czy nie byłem za lepszym życiem, za partią robotniczą? Dlacze
go ci m ło d zi ludzie, tak do mnie podobni, w zię li na cel akurat mnie?
Zadzw onił telefon. Minister spraw wewnętrznych chciał ze mną m ó w ić. M ia ł taki głos, jakby sobie p o p ił.
„ Czego chcieliście ode m nie Kopbcsi?".
„C a ły wieczór usiłow ałem was złapać, tow arzy
szu Piros. Sytuacja jest krytyczna, a ja nie dostaję od nikogo rozkazów” .
„R ozkazy . . . U was je st spokojnie, n ik t do was nie strzela ja k do m oich lu d zi (m ia ł na m yśli słu żb ę bezpie
czeństwa). Ściągnijcie wasze s iły do prezydium ; powiem wam kied y będę p otrze bo w ał waszych lu d z i".
Głos jego zn iżył się do ledwie słyszalnego szeptu:
,/ió b c ie co w waszej mocy. Z łó ż c ie od czasu do czasu ra p o rt". O d ło ż y ł słuchawkę. Cugle puszczone, koń może galopować, gdzie chce.
Wysłaliśmy delegację po rozkazy do siedziby kiero w nictwa partyjnego przy ul. Akademia.
Wkrótce w ysłani tam ludzie w ró c ili, mocno zdepry
mowani. Nocą Imre Nagy'ego wybrano do Politbiura, nie m ógł on jednak brać udziału w obradach ani też przyjm ować p rzyja ció ł. Od w ielu godzin różne delegacje oczekiw ały na rozmowę z przywódcą narodu.
GerfJ b y ł nieuchwytny. W końcu moi oficerowie zdołali uchw ycić młodego zastępcę Gero. Ten za
ła t w ił ich k ró tk o : ,JMy was nie p otrzebujem y, zro bim y wszystko co konieczne, b y zd ła w ić ko ntrre w o lu cję ".
„Sandor — p ow ie dzia ł szef naszej delegacji p o p o w ro cie do prezydium — obawiam się, że coś poważnego w isi w p o \\ie trz u ".
„Co? Nie będą chyba m obilizow ali lotnictw a i nie zbombardują dzielnicy robotniczej?”
,J\/lówię c i: Na u lic y Akademia atmosfera się zagęsz
cza. Gmach jest p rzep e łnio ny, wysocy oficerow ie s łu ż b y bezpieczeństwa k łę b ią się w korytarzach. Poza tym jest niepokojące, że Im re Nagy s ta ł się praktycznie ich więźniem. Możesz b y ć pewien,"że szykuje się jakaś p o nura niespodzianka".
Jaka b y ła ta ,p onura niespodzianka” dowiedzie
liśmy się o k o ło drugiej nad ranem. Jeden z moich kie
row ników w yd zia łu m ilic ji krym inalnej potrząsając moim ramieniem, z a w o ła ł: „Tow arzyszu p u łk o w n ik u , moja żona chce z wami p iln ie rozm aw iać".
Ze zdziwieniem ch w yciłem za słuchaw kę. Usłysza
łem zdenerwowany głos: ,proszę wybaczyć, mieszkam na p o łu d n io w ym zachodzie B udy, tu słycha ć straszny hałas, duża armia pancerna wjeżdża do miasta".
Nasze w ojsko nie m ia ło żadnej bazy w p o łu d n io wo-zachodniej części miasta, rezerwy b y ły skoncentro
wane we wschodnich częściach kraju.
„O d dawna słyszy pani ten hałas?”
„O d o k o ło 10 m in u t"
„W idziała pani czołgi?”
„T a k . Przesuwają się ulicą u stóp wzgórza. Są bardzo duże i mają bardzo d łu g ie lu fy . Przejechało co najmniej
100" .
Bardzo duże z bardzo dłu g ą lufą - to m o g ły b yć t y l ko czołgi „Józef Stalin” . Takich czołgów mieliśmy niewiele. Kolumna pancerna, któ rą opisywała owa k o bieta, należała do rezerwy pancernej arm ii sowieckiej, która stacjonowała w pobliżu jeziora Balaton. Sowieci w kroczyli do Budapesztu.
X X X
C ały świat zadawał sobie pytanie, k to w ezw ał so
wieckie czo łg i. Czy b y ł to znienawidzony I Sekretarz Ger’o , jego premier Hegedus, czy nowy premier Imre Nagy? W edług postanowień Paktu Warszawskiego, interwencję jakichkolw iek oddziałów wojskowych na te ryto rium państwa demokracji ludowej musi poprze
dzać wezwanie o pomoc. W rzeczywistości sowiecka ar
mia pancerna stacjonowała na naszym te ryto rium od lat, o godzinę drogi od sto licy, nad jeziorem Balaton.
Wystarczył rozkaz sowieckiego sztabu generalnego,
by w ypra w ić czołgi na Budapeszt. Prawdopodobnie tak się w łaśnie zdarzyło.
C zołgi za ję ły pozycje w o k ó ł najważniejszych gma
chów miasta. W edług m eldunków telefonicznych, któ re co parę m in u t n a p ły n ę ły z moich komisariatów, większość sił sowieckich zgrupowała się w rejonie północno-wschodnich przedmieść Budapesztu.
Sowieci przedsięwzięli pośpieszną operację. Bez naj-
> mniejszej o sło n y grenadierów pancernych pchnięto na Budapeszt kilka dyw izji czołgów . Z militarnego punktu widzenia b y ła to zagrywka pokerowa.
Oglądaliśmy ko lu m n ę czołgów przetaczających się hałaśliwie z zatrzaśniętymi wieżyczkam i, strzelają
cych z ckm-ów do wszystkiego, co b y ło oświetlone.
D ługa seria z karabinu maszynowego przeleciała po fa sadzie naszego budynku, kule u tk n ę ły w murze.
Zamarliśmy z przerażenia. Nie b y ł to strach przed śm iercią,'lecz coś innego, b y ło to przeczucie brzemien
nych w nieszczęście w ypadków. Nie mogliśmy przecież krzyknąć do czołgistów : „S tó jcie ! Jesteśmy przyja- c ió łm H " W panikę w praw iała nas myśl, że zostaniemy tra fie n i zaprzyjaźnionym pociskiem.
M ig n ę ło mi wspomnienie niewiarygodnej wręcz brutalności sowieckiej m achiny wojennej, która w tra k cie misji wyzwoleńczej przetoczyła się przez północne rejony naszego kraju. Wtedy ścigali oni w id m o — resztki o dd zia łó w hitlerowskich. Ale dziś? W sercu naszego pięknego Budapesztu sta ło ty lk o prezydium m ilicji ze swymi biednymi synami ch ło p skim i i robotnikam i fabrycznym i, k tó rzy wszyscy jak jeden mąż oddani byli sprawie socjalizmu.
W małej uliczce naprzeciw zauważyliśmy liczne p o stacie przemykające w zd łu ż murów i kryjące się po bra
mach. Nagle jeden z czołgów zatrzym ał się. Klapa w ie życzki uniosła się, w y n u rz y ł się żołnierz i zeskoczył ciężko na ziemię.
•W jednym z okien b rzęknęła szyba. Usłyszeliśmy strzał i sowiecki żo łn ie rz upadł na plecy. Zaraz potem dwie lub trzy detonacje. B y ły to butelki z benzyną, które zostały rzucone z w yższych-pięter i rozprysnęły się w o k ó ł czołgu. S łu p y ognia b u ch n ę ły do góry. Je
dna butelka tra fiła dokła d nie we w ła z i eksploatowały we wnętrzu czołgu.
Te ogromne czołgi m ia ły pięcioosobową załogę.
Dwóch lub trzech zginęło z pewnością na miejscu, dwaj wdrapali się na płonącą wieżyczkę. Jeden u rato w a ł się wbiegając do bramy, drugi ruszył biegiem przez jezdnię, ale po 20 metrach zm io tła go salwa.
,£aaan<loor, . . . Shaan-door . . . " w ykrzykn ą ł ktoś z t y łu moje im ię ze śpiewnym rosyjskim akcentem.
B y ł to „P e to fi” , jeden z naszych sowieckich „dorad- « ców” .
Nieogolony, w garniturze naciągniętym na pidża
mę stał za mną i przyglądał się temu potwornemu w idowisku.
„Grażdanskaja wojna. . . " Wojna domowa. N iby zepsuta p ły ta pow tarzał bez przerwy te same w y razy. Za nim stał jego towarzysz z kompletnie o głu p ia ły m wyrazem tw arzy. Przyglądałem się obu i miałem nadzieję, że usłyszę coś na pocieszenie, słow o w yjaś
nienia, jakąś wskazówkę.
Nasi doradcy w idzieli płonący czołg. Wojna d om o
wa? W rzeczywistości b yła to wojna Sowietów prze
ciw ko Węgrom. Wczesnym rankiem owego paździer
nikowego dnia w biurze prezydenta m ilic ji stali obok siebie rosyjscy i węgierscy oficerow ie, nie mając odwagi spojrzeć sobie w twarz.
O czwartej rano usłyszeliśmy wreszcie w radiu skrzekliwy jazgot. B y ł to spiker, któ ry najwidoczniej nie umiejąc czytać sylab izo w a ł:
,JDzień d o b ry, d rod zy słuchacze! Podajemy p o ranne wiadomości. Faszystowsko reakcyjne elementy p o d ję ły zbrojną napaść na nasze gmachy publiczne.
N ap a d ły także na nasze o d d zia ły m ilicyjne. W interesie porządku publicznego zakazuje się ja kich ko lw iek zgromadzeń, zbiegowisk i przemarszów. M ilicja otrzym a
ła rozkaz wystąpienia z całą surowością prawa, przeciw ko tym k tó rz y zakaz naruszą".
O sowieckich czołgach nie wspomniano ani słowa.
Moi oficerowie w ybuchnęli śmiechem. Nie otrzymaliśmy żadnego rozkazu, by stosować „surowość prawa” . Przy
czyna b y ła prosta: każdy m ilicjan t, któ ry p oja w ił się na u licy, natychmiast b y ł rozbrajany.
Wczesnym przedpołudniem usłyszeliśmy coś wresz
cie na temat sytuacji m ilita rn ej. Wbrew oczekiwaniom rządu, pojawienie się sowieckich czołgów ty lk o nasiliło toczące się w alki. Wielu mieszkańców dzielnicy ro b o tn i
czej dostano broń od pracowników fabryki „L am p a rt” , największego w kraju zakładu zbrojeniowego. Składy broni oficerskiej zostały splądrowane. N iektóre koszary wojskowe na obrzeżu miasta o tw o rz y ły swe arsenały.
O k o ło p ołudnia dowiedzieliśmy się, że Imre Nagy został mianowany szefem rządu. P o ra ź pierwszy prze
m ó w ił przez radio. C a ły kraj p rzysłu ch iw a ł się z napię
ciem. Nasza teraźniejszość, nasza przyszłość i nasze życie zależały od jego słów . ,J\/lieszkańcy Budapesztu, zawiadamiam was, że wszyscy, k tó rz y do godziny 14 dnia dzisiejszego złożą broń i zaprzestaną w alki, unikną odpowiedzialności przed sądem doraźnym . .
Nie w ró ż y ło to nic dobrego. Sąd doraźny . . . W ty m momencie my jako uzbrojone s iły podlega
liśmy także prawom sądu doraźnego! Jeśli w ch w i
li, gdy stolicą wstrząsają zbrojne zamieszki i zewsząd oczekuje się sygnału do radykalnych zmian, a w zamian otrzym uje się ultim atum i zapowiedź wielkodusznego traktow ania, świadczy to jedynie o kom pletnym ignoro
waniu rzeczywistości.
K ilka kro tn ie już m iałem telefon od niejakiego „k a pitana Nemo” . Podawał się za przywódcę regularnego
oddziału wojska i rzecznika sprawy „rewolucjonistów ” . Tym razem m ia ł dla mnie coś nowego: 'anie p u łk o w n iku , obok m nie stoją bracia Pongracz i Sandor Angyhl.
C hcieliby z panem porozm aw iać".
Wczoraj jeszcze nieznane, dziś te nazwiska b y ły na ustach wszystkich. Bracia Pongracz, robotnicy z okolic Budapesztu i Sandor Angyal, m ło d y robotnik z wyspy Csepel, dow odzili dwoma najważniejszymi grupami powstańczymi. Dysponowali bronią przeciwpancerną i ponad tuzin w raków sowieckich czołgów świadczył o ich działalności.
Propozycja rozm ow y z ty m i ludźm i poruszyła mnie do g łę b i. Poszukiwały ich s iły zbrojne całego kraju, a przecie wszystkim naczelne dow ództw o armii sowiec
kiej. Usłyszałem przyjem ny głos młodego człowieka przypraw iony lekko domieszką iro n ii: „T u Śbndor Angyal, komendant lud zi z u licy Tuzolte. Pozdrawiam was, towarzyszu p u łk o w n ik u ".
„Czemu nazywacie mnie „towarzyszem?" O ile wiem jesteśmy przeciw nikam i".
p rze ciw n ika m i? Może dzisiaj, ale jeszcze wczoraj należeliśmy do tej samej p a rtii".
„Czego chcesz?"
„C ieszyłbym się, gdybyś w a lczył po naszej stronie".
„W alczyć, walczyć! Przede wszystkim należy walki zaprzestać. Nie ma już powodów do w alki. Towarzysz Imre Nagy został szefem rządu i teraz osiągniemy wszystko, do czego dążyliśmy” .
W słuchawce usłyszałem w ybuch śmiechu!
,JDobrze towarzyszu, może tak myślisz, ale chyba nie widzisz, co się dzieje na ulicach".
„M ożliw e. Co się zatem dzieje?”
Je ste śm y w ogniu w ojn y węgiersko-sowieckiej..
To nie jest żadna zabawa towar zyska, lecz wojna. Nie z ło ż y m y b ro n i tak d łu g o , p ó k i wojska sowieckie nie znikną z kraju. Należy to z całą jasnością powiedzieć.
Z tobą natomiast chętnie byśm y się spotkali, bo zależy nam, byś zro zum ia ł nasz p u n k t widzenia".
Podał numer swego telefonu. Natychmiast porozu
m iałem się z radą wojenną i zameldowałem Laszlo Foldes o rozmowie z przywódcami powstańców. Rada wojenna zareagowała błyskawicznie.
„Towarzyszu Kopacsi, wydajemy wam rozkaz bez zw łocznie przystąpienia w im ieniu rządu do p ertrak
ta cji z grupam i powstańczymi. Wasze zadanie to poznać
^ich zamiary, w m iarę m o żliw oó J s k ło n ić do poddania z zapewnieniem daleko idącej am nestii".
W ykręciłem podany numer, zg ło sił się Angycil.
Szybko uzgodniliśmy spotkanie: następnego dnia 0 godz. 9,00 w prezydium. Jako gwarancję przyjęto moje słow o honoru.
Delegaci rady wojennej przyszli na piechotę ok.
8,45. Byli to generałowie Varadi i Kovacs. K ró tko po 9,00 warta zameldowała, że skradziony Rosjanom samochód pancerny, w yp e łn io n y m ło d y m i ludźmi z pistoletami maszynowymi, szuka wolnego miejsca na naszym parkingu.
Kilka m in u t później próg sali posiedzeń przekroczyło * trzech mężczyzn. Dwaj starsi, szczupli i wysocy — to bracia Pongracz, trzeci — niski i krę py — to Sandor Angyal. Podaliśmy sobie ręce i siedliśmy przy d ługim stole. Rozmowa zaczęła się od pytania Kovacsa, jakiego typ u rozwiązanie polityczne zadow oliłoby powstańców.
Starszy Pongracz odpow iedział: J e d y n y m m o żli
wym do przyjęcia rozwiązaniem b y łb y u kła d m iędzy rządem węgierskim i sowieckim o wycofaniu oddzia
łó w sowieckich z naszego kraju. N ie mamy złudzeń, naród uzbrojony w lekką broń nie jest w stanie w yrzu
cić wojska. Nasz rząd pow inien jednak wiedzieć, że do- * p ó k i są tu ta j Rosjanie, d o p ó ty nie zaprzestaniemy opo
ru ".
Ku memu w ielkiem u zdziwieniu generał Kovacs r przekazał informację, że w nocy p rzybyli z Moskwy członkow ie Politbiura Susłow i M ikojan. Generała nie zd ziw iło b y ,g d y b y celem ich rozm ów z naszym rządem b y ło honorowe wycofanie się a rm ii1 sowieckiej".
Na pytanie, jak wyobrażają sobie życie po wycofaniu obcych w ojsk, przyw ódcy powstańców odpowiedzieli:
rząd Nagy'ego m ó g łb y zadowolić opinię publiczną ale pod warunkiem , że usunięci zostaną starzy stalihow- cy, a na ich miejsce zostaną wybrani przedstawiciele innych niekomunistycznych kierunków. Poza tym na
leży energicznie wprowadzić w życie reformy demokra
tyczne, przede wszystkim przeprowadzić wolne w ybory 1 ogłosić w Narodach Zjednoczonych deklarację neu
tralności.
Spotkanie trw a ło ponad dwie godziny. Na koniec obie strony ośw iadczyły, że b y ło ono pożyteczne i że teraz sytuacja rysuje się w yraźniej. Rozstaliśmy się po porozumieniu się, co do dalszych kontaktów.
B y ło to o k o ło p ołu d nia owego pamiętnego 25 paź
dziernika 1956 r. Nasi sowieccy doradcy omawiali w m oim biurze sytuację. Nagle zauważyliśmy przez o kno , że pobliski bulwar w ype łn ia się olbrzymim t ł u mem ludzi, któ rzy nadchodzili z parku miejskiego niosąc flagi i transparenty, skandowali: p r e c z z G erd!"
„Rosjanie p recz!". Z pewnością b y ło ich z 10 tysięcy, jeśli nie w ięcej. Z naszego punktu obserwacyjnego w i
dzieliśmy to , czego nie w id ział tłu m : trz y wielkie so
wieckie czo łg i zbliżające się inną ulicą - wprost na demonstrantów.
T o b y ło jak koszmarny sen. Gdy czołgi wjechały na bulwar, tłu m dostrzegł je, ale b y ło już za późno, by uniknąć spotkania. Czołgi zatrzym ały się, a ludzie parli naprzód i w krótce otoczyli stalowe cielska. Lada chwila m ó gł wybuchnąć piekielny ogień karabinów ma
szynowych. Stało się jednak inaczej.
(c.d. na str. 4)
W O LN Y Z W IĄ ZK O W IEC - 3
(c.d. ze str. 3 BUDAPESZT A .D . 1956)
Jakiś m ło d y człow iek u to ro w a ł sobie drogę do naj
bliższego czołgu i w e tkn ą ł coś w przeziernik. Nie b y ł to granat, lecz kawałek niewinnego papieru. Inni poszli za jego przykładem . Moi ludzie skompletowali potem ca ły zbiór ulotek przygotowanych przez studentów w języku rosyjskim. Tekst zaczynał się cytatem z Marksa: ,/J ie może b y ć w olnym naród, k tó ry uciska inne narody".
Liczyliśm y m in u ty , ale nic się nie d zia ło . Wreszci3 klapa w ieżyczki czołgu podniosła się, w y n u rz y ł się dowódca i stanął na masce czołgu. Wiele rąk w yciągnę
ło się w jego stronę. M ło d zi ludzie w skoczyli na czołg, jakaś m łod a kobieta o bję ła sowieckiego czołgistę.
Ktoś ro zw in ął węgierski sztandar, w sekundę później przymocowano go d o c z o łg u .
Ludzie dosłow nie ryczeli: ,J\!iech żyje armia sowiec
k a !" To b y li ci sami ludzie, któ rzy przed kwandransem ska ndowali z determ inacj ą: „Rosjanie precz!”
W p ó ł godziny po tym akcie zbratania przed oknami prezydiurryzadzwoniła do mnie jakaś mocno zdenerwo
wana m ilicjantka: „Towarzyszu Kopacsi, na esplana- dzie przed parlamentem demonstruje ogromny tłu m , wszyscy krzyczą: ,precz z G e ro !" To grozi starciem! "
„A leż nie, ludzie nie są uzbrojeni. W idziałem ich przed p ó ł godziną, to jest pokojowa demonstracja."
P o ru c z n ik służby bezpieczeństwa, k tó ry dow odzi stanowiskiem ckm na dachu, jest jednak innego zdania."
Powiadomiłem o wszystkim mój sztab. Wszyscy uważali za niemożliwe, b y służba bezpieczeństwa kazała strzelać do nieuzbrojonego tłu m u , któremu w dodatku tow arzyszyły sowieckie czo łg i. W kilka m i
n ut później nadszedł jednak kólejny telefon: „T o przechodzi wszelkie wyobrażenie! Służba bezpieczeń
stwa strzela ze wszystkich dachów! . . . Sowieckie czo łg i otwierają do nich ogień! . . . B ro n ią tłu m u ! "
T łu m pozbawiony całkow icie osło n y znalazł się pod huraganowym ogniem ustawionych na dachach ckm-ów.
Rzeź ustała dopiero w tedy, gdy odpow iedziały sowiec
kie czołgi.
U da ło mi się wreszcie uzyskać połączenie telefonicz
ne z Imre Nagy. B y ł w z ły m nastroju i najwyraźniej mu się śpieszyło: „Czego chcecie, Kophcsi?"
„T łu m domaga się ustąpienia Ger<3. Przed parlamen
tem m iała miejsce rzeź. . ."
„Towarzysze z sowieckiego P olitbiura właśnie od
jechali. Gero został w ykluczony, jego miejsce ja ko szef p a rtii z a ją ł Kbdar. Ja jestem przewodniczącym rady m inistrów . Czego ludzie chcą jeszcze? "
„Towarzyszu Nagy, może was nie poinform owano o ostatnich wydarzeniach. Służba bezpieczeństwa zma
sakrowała nieuzbrojonych ludzi! Przed gmachem parlamentu leży 300 zabitych! Wasz nowy rząd jest splamiony krw ią niewinnych o fia r!''.
Imre Nagy p ojął wreszcie powagę sytuacji. Jego głos nagle się zm ien ił: N a ty c h m ia s t uczynię wszystko, co konieczne! To jest odrażające, to hań b a !" Zaraz potem minister spraw wewnętrznych został zdymisjonowany.
Ta okropna wiadomość o masakrze przed parlanen- tem rozniosła się po całym mieście. Zaczęto szukać w innych. O k o ło 10 tysięcy ludzie zebrało się przed prezydium m ilic ji. Nie b y ły to ty lk o kobiety i dzieci, lecz m ło d zi ludzie, których płaszcze przeciwdeszczowe z trudnością m askowały k szta łt pistoletu maszynowego.
T łu m krzyczał: P re c z z gwiazda! " Na naszym dachu, podobnie jak na wszystkich gmachach p ublicz
nych, błyszczała ogromna pięcioramienna gwiazda z czerwonego metalu ozdobiona setkami czerwonych żarówek. Usłyszałem skandowanie tłu m u i w yjrzałem przez okno; obok mnie stali moi oficerowie i obaj d o radcy sowieccy. Moi podw ładni patrzyli na mnie, czekali na mój rozkaz.
Czerwona gwiazdy b y ła symbolem, kierującym moimi krokam i, oznaczającymi moją tożsamość. B y ł to znak rozpoznawczy „w ie lkie j ro d z in y ". Chór skandu
jących głosów stawał się coraz bardziej natarczywy:
P re c z z gwiazdą".
„M usim y chyba wejść na górę i zdemontować gwiazdę."
Mój adiutant p o sła ł paru ludzi z narzędziami na dach. Gdy zobaczono, że m ilicjanci usunęli gwiazdę, wrogość tłu m u zmalała, d a ło się nawet słyszeć przyjaz
ne o krzyki.
Nagle p o ja w iło się nowe hasło. T ym razem tłu m d a magał się uwolnienia w ię źn ió w : „W ypuśćcie b o jo w n i
ków o w o ln o ść!" O krzyki sta w a ły się coraz g ro ź niejsze. „Chcemy wejść do środka/ " — „C hcem y zoba
czyć wasze piw nice t o r tu r !" — „O tw ie rać, bo inaczej rozwalim y waszą b u d ę !".
Odpiąłem pas, rewolwer, to rb ę i moją obrączkę p oło żyłem na biu rku . „D wóch na ochotnika ze mną, bym m ógł przedostać się przez tłu m . Będę z nimi ro zmawiać".
Ochotnicy czekali na mnie przy drzwiach. C hw y
ciłem krzesło i zacząłem z pomocą moich ludzi prze
ciskać się przez rozgorączkowany tłu m . Jak we śnie poruszaliśmy się w tym morzu w ściekłości. N ik t nas nie zatrzym yw ał. Na środku placu stanąłem, postawiłem krzesło i wszedłem na nie. Hałas zaczął słabnąć, w k ró t
ce zapadła śmiertelna cisza.
„S p ełn ię wszystko, czego się domagacie. Wybierzcie pięcioosobową delegację, która stawi się w prezydium.
Ludzie ci przekonają się sami, jak żyje się w ię źn io m . Oni też w ybiorą tych , których uważają za „b ojo w n ikó w 0 w oln o ść" lub za w ię źn ió w politycznych. Wasze poczu
cie rewolucyjnej demokracji podpowie wam, tak jak 1 mnie, że pospolici przestępcy nie powinni zostać zw ol
n ieni".
Owacja tłu m u w p ra w iła w drżenie ostatnie ocalałe jeszcze szyby w domach w o k ó ł placu. W ybór delegacji trw a ł zaledwie parę sekund. Prawdopodobnie ludzie zadbali o to wcześniej. Delegaci zb liżyli się do mnie, a następnie poszli d o prezydium.
Szybko wyselekcjonowano w ię źn ió w . O k o ło 50 chłopaków i dziewcząt w yszło przed budynek i zostało natychmiast otoczonych przez tłu m . Pytania spadły na nich jak lawina, odpowiedzi udzielano w yczerpują
cych. N ik t nie został p o b ity, ranni znaleźli się w szpi
ta lu, wszyscy otrzym ali wystarczającą ilość żywności.
Uwolnieni opowiadali o swych bohaterskich czynach, ludzie b ili brawo i podnosili ich do góry. Niezliczone ręce w yciągały się w moim kierunku.
Raptem rozległ się nowy okrzyk P re c z z ministrem Pirosem — Kophcsi niech ż y je !". Z nowym hasłem na ustach tłu m zaczął się przetaczać do śródmieścia.
Wziąłem krzesło i w ró ciłe m do prezydium.
N ie d łu g o potem w ezw ał mnie nowy m inister spraw wewnętrznych generał porucznik Ferenc Munnich.
W moim sztabie podejrzewano p ułapkę. W końcu jednak w ym yślono następujące rozwiązanie: udam się do ministerstwa, ale w godzinę później zadzwoni tam mój adiutant, by się dow iedzieć, czy ws?ystko jest w p o rządku. Gdybym po p ó łto re j godzinie nie w ró c ił, adiutant obwieści niezależność prezydium m ilicji i w ostateczności — sojusz z powstańcami.
W oczach Munnicha b yłe m człow iekiem żywiącym sympatię dla powstańców, a może nawet potajemnie ich gromadzącym. Zadał mi pytanie w prost: „C zy można p rz y w ykonyw aniu rozkazów rządu Im re Nagy'ego na was Uczyć?"
Odpowiedź moja nie b y ła pozbawiona zastrzeżeń.
Oczekiwałem ze strony rządu działań politycznych.
Działania te m ia ły p o ło ż y ć kres potwornościom i ma
sakrom dokonyw anym przez służbę bezpieczeństwa.
„T o jest zagwarantowane" — odpow iedział nowy m inister. J e ste m upoważniony, b y panu zakom uni
kow ać, że służba bezpieczeństwa zostanie w krótce rozwiązana. Jest pan zadow olony?".
„Tak jest, towarzyszu ministrze. Możecie być pewni, że rozkazy rządu Imre Nagy'ego, jak również wasze zostaną w ykonane".
Munnich kazał podać kawę i koniak ( . . . ) * Wkrótce jednak moje stosunki z Munnichem po
gorszyły się. Powód: pewien przyjaciel d ał znać m in i
strow i, że wyższa w ładza ma o mnie złe mniemanie.
B y ł to znowu ten m a ły blond Rosjan - tajemniczy
„n o w y towarzysz doradca sow iecki", k tó ry został mi przedstawiony 23 października.
Kim b y ł ten człow iek i co m ia ł przeciw mnie?
N ik t nie znał jego nazwiska. Nazywaliśmy go „n o w y "
albo „M oskw iczanin". Nigdy nie p o ja w ił się w m in i
sterstwie. Jeśli d z ia ła ł, to ty lk o za pośrednictwem
„czerwonego te lefo nu ". Czasami Munnich zostawiał wszystko, nakłada kapelusz, g ram olił się do sowiec
kiego czo łg u , k tó ry w ió z ł go w nieznane.
30 października o k o ło 19,00 mój przyjaciel József („Joszka") Szil&gyi w ezw ał mnie telefonicznie do Imre Nagy'ego, urzędującego w parlamencie. SzilSgyi kie ro w a ł sekretariatem premiera, a faktycznie p e łn ił funkcję wicepremiera.
Od owej osobliwej sceny przed prezydium policji wydarzenia p o to c z y ły się szybko. Tajne służby i służba bezpieczeństwa zostały rzeczywiście rozwiązane, ich człon kó w zw olniono. W licznych przedsiębiorstwach i organizacjach w ybrano na terenie całego kraju ko m i
te ty rewolucyjne. W ydawało się, że nawet sami Rosjanie zmieniają fro n t. Wszędzie m ówiono o pertraktacjach na temat w ycofania wojską prowadzonych przez rządy węgierski i sowiecki.
Przed gabinetem Imre Nagy'ego SzilSgyi przedstawił mnie generałowi Beli Ktralyemu m ów iąc: „yv p rz y szłości będziecie m ie li ze sobą wiele do czynienia!".
•Kiraly został za czasów R^kosiego skazany po p ro cesie pokazowym na dożyw otnie więzienie. Rząd Imre Nagy'ego u w o ln ił go i p o w o ła ł na jedno z najwyższych stanowisk w wojsku. Wyszliśmy na dw ór, by móc p o rozmawiać bez przeszkód. Zrewoltowana ludność na terenie całego kraju b y ła uzbrojona. Utworzone ko m i
te ty rewolucyjne p o ło ż y ły kres bezładnym w alkom . O d d zia ły wojskowe nie m o g ły ju ż d łu że j pozostawać w w ytw orzonym przez rewolucję stanie częściowego rozpadu. Do pilnych zadań należał w ybó r nowego d o w ództwa wojskowego. Imre Nagy zaproponował trzy kandydatury: Belę Kiralyego jako naczelnego dowódcę, mnie jako jego adiutanta i Pala Maletera jako ministra obrony.
Joszka SzilSgyi w ezw ał nas znowu do pokoju przed gabinetem premiera. Po paru minutach w drzwiach gabinetu p o ja w ił się jeden z dwóch specjalnych w ysła n nikó w Kremla Anastas M ikojan. Na progu o d w ró cił się i pow iedział parę słów po rosyjsku do człow ieka któ ry stał za nim. B y ł to Im re Nagy, któ ry odpowie
d zia ł M ikojanow i, kiedy jego w zrok spoczął na Kiralym i na m nie: „Tawariszcz M ikoja n, w idzicie tu dwóch przyszłych dow ódców węgierskich s i ł zb rojn ych ".
M ikojan uścisnął nam ręce i p ow ie dzia ł: „Teraz m usim y opuścić wasz kraj. Pomóżcie towarzyszowi Im re Nagy'emu ze wszystkich s ił" . Poczym, ściskając d ło ń Nagy'ego: „Tow arzyszu Nagy, ratujcie, co jest do uratowania!".
Obaj o bję li się ram ionami. M ikojan o d w ró cił się i w yszedł w towarzystwie dwóch czło n kó w ochrony, któ rzy dyskretnie czekali przy drzwiach.
Im re Nagy b y ł w znakom itym humorze. Susłow i M ikojan p rzyję li najważniejsze postulaty Węgrów
— wycofanie oddziałów sowieckich ; ‘emokratyzację.
,p o w ó d c y a rm ii obu krajów spotkają się w k ró tc e " — don o sił Nagy. „ C zołg i opuszczają BudapesM, a w ciągu k w a rta łu wszystkie o d d z ia ły sowieckie zostaną ewaku
owane z Węgier. Zorganizujem y w yb o ry powszechne, do k tó rych zostaną zgłoszeni kandydaci wszystkich p a rtii dem okratycznych. . . Naturalnie zachowane zosta
ną wszystkie zdobycze socjalistyczne; ziemia, banki, fa b ry k i i przedsiębiorstwa pozostaną w rękach pań
stw a ."
Przyszedł Janos K ld a r. Zwracając się do mnie p o w ie d zia ł: „R eform u jem y naszą p a rtię komunistyczną, Kopacsi. Teraz będzie się nazywać Węgierska Socjali
styczna Partia R obotnicza. Tw orzym y właśnie p ro w i
zoryczne B iuro Polityczne. Wchodzą do niego towarzysz Nagy i.ja , następnie Losonczy, Gyorgy Lukacs, D onath, Szanto — towarzysze, k tó rz y ucierpieli za czasów R^kosiego. Chętnie w idzielibyśm y i was w kiero w nictwie. Czy przyjm ujecie p rop o zycją ? "
, Z radością i dumą, towarzyszu Kadhr
Jeszcze tego samego dnia m oi ludzie z prezydium p olicji donieśli mi o szczegółach ewakuacji sowieckich czołgów z Budapesztu. W tak zwanej dzielnicy rosyj
skiej w okolicach ambasady panowała gorączkowa krzątanina. Opróżniano całe piętra w ie lkich , now o
czesnych, budowanych dla gości zagranicznych domów.
Z biednych dzielnic stolicy ściągali bezdomni z dziećm i, starcami i chorym i, czekali cierpliw ie na odejście Rosjan, by zająć opuszczone przez nich mieszkania.
Owego wieczoru udałem się w towarzystwie w yso
kiego oficera ministerstwa o brony narodowej do koszar Kiliana, centrali powstania zbrojnego. Zaproszono nas na zebranie założycielskie ko m itetu rewolucyjnego sił zbrojnych.
Droga do bramy koszar przedstawiała d ziw ny w id o k.
W idziałem cztery w ielkie rosyjskie działa polowe 150 mm, trum ny ze zw łokam i nieszczęsnych kanonie- rów i zabitych powstańców sta ły obok siebie na bruku.
Jedne n o siły kredow y napis „R o sja n in ", inne — „W ę g ie r". Na jednym z d zia ł w id n ia ło hasło „Z ło m służy p o k o jo w i".
Warta zaprowadziła nas do biura Maletera, które s łu ż y ło jako pokój konferencyjny. W pokoju zastaliśmy barwnie przemieszane tow arzystwo. Posiedzenie o tw o rz y ł Mal&ter, Bela K ira ly, kandydat na naczelnego d o wódcę tworzących się sił zbrojnych i ja , kandydat na stanowisko adiutanta, przedstawialiśmy się zebra
nym. Przyszła teraz pora na m eldunki, przedstawiono następnie „1 4 p u n k tó w " i „1 6 p u n k tó w ", a także inne postulaty - prawdziwe programy polityczne z odpo
wiednio w ycieniow anym i i ro zło żo n ym i akcentami.
Głos zabrał Maleter: p rz y ja c ie le , niepodległe Węgry przeprowadzą za k w a rta ł wolne w ybory. Partie mogą spierać się o p olityczn e racje - m y natomiast mamy inne zadanie. Musimy p rzyw rócić porządek publiczny, nie dając za wszelką cenę najmniejszego pretekstu do interw encji wojskom sowieckim. Przystąpim y d o w ybo ru wspólnego naczelnego dowództwa.
Głosowanie w yp a d ło dla mnie korzystnie: zostałem wybrany zastępcą komendanta patriotycznej m ilicji rewolucyjnej (Gwardii N arodowej).
Imre Nagy n akła n ia ł mnie do pośpiechu. Za pośred
nictwem Joszki SzilSgyi w zyw a ł kierow nictw o nowej Gwardii Narodowej do bezzwłocznego zakończenia prac organizacyjnych. Naszym celem b y ło natych
miastowe sformowanie specjalnych o dd zia łó w , które b y ły b y w stanie zapewnić p ow ró t do normalnego życia.
Wiem, że dzisiaj, po doświadczeniach z Breżniewem W Czechosłowacji, słow o „norm alizacja" nie brzmi najlepiej. Nasza nonnalizacja oznaczała zaprzestanie walk i p ow ró t do codziennego życia. C ho d ziło o w zno
wienie prod u kcji, a przede wszystkim o uspokojenie um ysłów i pozyskanie ludzi do wspólnych zadań.
M im o wszystko, ulice nie w yglądały najgorzej, T y dzień morderczych walk pozostaw ił naturalnie w yraź
ne ślady. Wszędzie natykałem się na przewrócone tram waje, w a k i samochodów i wypalonych czołgów . Widać b y ło jednak, że w alki u sta ły. Na rogach ulic sprzedawa no gazety, b y ły to przy tym pisma, których już od iat nie w idyw ano. Rewelacją dnia nie b y ł już Suez. Wpraw
dzie jeden z meldunków don o sił o zagrożeniu strefy kanału przez wojska angielsko-francuskie i izraelskie, ale dla czytelników w Budapeszcie większe znaczenie m iała oficjalna deklaracja rządu sowieckiego w kwestii węgierskiej.
K u p iłe m dwie czy trz y gazety dla mego przyjaciela Szilagyi'ego. Zastałem go jednak w nastroju, któ ry nieco mnie zdeprym ow ał. P o p atrzył na mnie smutnym w zro kiem.
P a n d o r, obiecaj m i, że będziesz dalej w spółpraco
w a ł z K iralym , ja k g dyb y n ic nie zaszło. To jest dla sz&fa ogromnie w ażne." Po czym pow iedział:
P o ją s ię ."
„Czego?”
,/fo sja n . Mam wrażenie, że chcą nas wciągnąć w p u ła p k ę ."
„T o przecież niemożliwe! Deklaracja rządu sowiec
kiego. .
y
G łos Joszki spoważniał: „T u są ra p o rty, któ re d o ta rły do mnie. W piśm ie z datą 2 8 października naczelnik dworca p rz y posterunku granicznym m e l
duje wkraczanie now ych o dd zia łó w sowieckich ze sprzę
tem wojskowym. Od wczoraj wszystkie wojskowe k w a te ry 'g łó w n e na p ro w in c ji stwierdzają na drogach d u ży ruch odd zia łó w podążających w kierunku Buda
pesztu. Sowieckie s iły zbrojne szacuje się na 2 0 0 0 0 0 lud zi, 12 d y w iz ji w tym k ilk a pancernych - mogą nas tym rozgnieść na m iazgę."
(c.d. w następnym numerze)