• Nie Znaleziono Wyników

Wolny Związkowiec, 1981, nr 27

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wolny Związkowiec, 1981, nr 27"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

i-352981

A ( , 0 W GO TAK 7 E R A 2 S P & E D A Ć * o a k;e ś

D

08

RE ĆĘCE

Tadeusz Ross: W EJDĄ, N IE W EJD Ą ? Tadeusz z Zosią do lasu umyka w zięli dwa piwa i trochę w ałów ki siedzą, aż patrzą: na skraju kocyka czerwone stoją mrówki.

Wejdą, nie wejdą, wejdą?

Tadeus rad jest tym mrówkom ogromnie więc prowokuje je chlebkiem i miodkiem Zosia zaś spuszcza oczęta swe skromnie / wieje od niej chłódkiem.

Wejdą, nie wejdą, wejdą ?

Tadeusz przeróżne wyczynia sztuczki to tutaj, to tam znów miodku poleje blezerek rozepnie ze sztucznej w łóczki a Zosia furt, truchleje.

Wejdą, nie wejdą, w ejdą?...

Zosia do Tadzia w serduszku ma zadrę lecz głośno boi się krzyknąć , J 3om ocy!"

bo m rówki źle mogą odczytać adres i mogą wejść na kocyk.

Wejdą, nie wejdą, w ejdą?...

Tak to Adamief nasz wieszczu n iem ały nic się nie zmienia w staraniach o damę różne na kocyk już Zosie siadały a mrówki wciąż te sam e...

W ostatnich miesiącach wielu towarzyszy wystąpiło z Partii. Proces zwracania legitymacji partyjnych trwa. Zdarza się, że występują najlepsi, najbardziej ideowi, najbardziej uczciwi, najwrażliwsi. W znacznej większości przypadków jest to wyraz protestu przeciwko opóźnieniom w realizacji porozumień z Gdańska, Szczecina i Jastrzębia, przeciwko zbyt powolnemu tempu oczyszczania kadr kierowniczych z ludzi odpowiedzialnych za błędną politykę i katastrofę gospodarczą, a także z konserwatystów, którzy paraliżują proces demokratycznej odnowy i prowokują napięcia społecz­

ne. Zanim zwrócisz legitymację partyjną zastanów się, komu w ten sposób pomożesz: czy tym siłom, które w obrębie Partii walczą o demokrację i politykę zgodną z oczekiwaniami narodu, czy też przeciwnie, tym siłom, które bronią swoich stanowisk i przywilejów i którym Twoje odejście z Partii ułatwi prowadzenie konserwatywnej polityki. Należe­

nie do Partii nie jest rzeczą łatwą. W niektórych okresach wymaga wzmożonej aktywności, udziału w walce politycz- Andrzej Nowicki

Z A N IM Z W R Ó C IS Z L E G IT Y M A C J Ę P A R T Y J N Ą . ..

nej, ryzykowania, narażania się. Dziś wymaga walki z tymi siłami, które nie chcą odnowy, nie chcą demokracji, które - wbrew woli narodu chcą nadal rządzić tak, jak się rządziło przed sierpniem 1980 roku. Walkę tę ułatwia nam to, że w ostatniej dekadzie marca 1981 roku konserwatywni ekstremiści popełnili fatalny błąd, równający się ich politycz­

nemu samobójstwu. Przedtem mogło się wydawać, że przemawiają w imieniu całej Partii, że maj^ poparcie trzech milionów członków Partii, którzy bez wahania wykonywać będą rozkazy. N IE N A L E Ż A Ł O P O D EJM O W A Ć P R Ó B Y P R Z E C IW S T A W IA N IA P A R T II N A R O D O W I, ponieważ próba ta odsłoniła przed całym światem tę cudowną prawdę, że T R Z Y M IL IO N Y C Z Ł O N K Ó W P A R T II S Ą C Z Ę Ś C IĄ P O L S K IE G O N A R O D U i - jeśli zostaną zmuszone do wybie­

rania, to B Ę D Ą Z A W S Z E R A Z E M Z N A R O D E M , bez względu na apele Biura Politycznego. 27 marca w strajku ostrze­

gawczym wzięła udział ogromna większość członków Partii. Mówiono o tym na IX Plenum, że w strajku brały udział całe organizacje partyjne. Podobnie byłoby 31 marca, gdyby doszło do strajku powszechnego. W rezultacie okazało się, że konserwatywni ekstremiści nie są Partią, ale tylko jej m a ł y m u ł a m k i e m c z y l i f r a k c j ą. Zapowia­

dali, że tępić będą działalność frakcyjną w obrębie Partii, a okazało się, że to właśnie oni stanowią frakcję, której poglądy stoją w jaskrawej sprzeczności z poglądami trzech milionów członków Partii. Konserwatywni ekstremiści są za „porządkiem” sprzed lipca 1980 roku, natomiast naród i Partia - która jest jego częścią - są za wprowadzeniem i rozwijaniem demokracji. Konserwatywni ekstremiści prowokują napięcia społeczne i chcą rozwiązywać spory „meto dą bydgoską", naród i Partia chcą spokojnie i zgodnie pracować w celu wydobycia kraju z kryzysu. Konserwatywni ekstremiści posługują się — przeciwko własnemu narodowi — straszakiem interwencji zbrojnej; naród i Partia chcą żyć w zgodzie i przyjaźni ze wszystkimi narodami i widzą misję dziejową Polski w umacnianiu pokojowego współ­

istnienia między Wschodem i Zachodem. Nie należy więc utożsamiać Partii z frakcją konserwatywnych ekstermistów, mimo pozostawienia ich przez IX Plenum na wysokich stanowiskach. Ludzie uczciwi, którzy z pobudek ideowych zwracają legitymacje partyjne, żeby w ten sposób zaprotestować przeciwko konserwatywnym ekstremistom, popełnia­

ją błąd polityczny: osłabiają walkę sił postępowych w Partii przeciwko tej frakcji. Nie zwracaj legitymacji partyjnej.

Walcz razem z nami — w szeregach Partii — o to, żeby IX Zjazd stał się zwycięstwem sił postępowych i przyjął pro­

gram działania zgodny z interesami i oczekiwaniami całego narodu.

(„OD N O W A" B.l. nr 3/81 Uczelnianej OP PZPR UMCS - Lublin)

BIULETYN INFORMACYJNY KOMISJI ZAKŁADOW EJ N SZZ SOLIDARNOŚĆ

H U T A

K A T O W I C E

O D T R U T K A IMA E R S A T Z - S O C J A L I Z M

W O L N Y ZWIĄZKOWIEC

(„G ło s Wolnego Związkowca" nr 19/81) N R 27/81 (60) 3 LIPCA 1981

Cena symboliczna 1 zł

Bogdan Kopański

H Y D R Z E O D RA ST A Ł EB ?

Kiedy przeczytałem osławione Cztery Rezolucje Katowickiego Fotum Partyjnego przy KW P Z PR , zwane już popularnie rezolucjami dinozaurów (a to ze względu na żargon polityczny okresu jurajskiego „realnie istniejącego socjalizmu” ) - poczułem się od razu o 9 lat młodszy. Rozpoznałem bowiem nieomylnie „wykładnię” ideolo­

giczną mojego dawnego przewodnika politycznego i nauczyciela akademickiego, a także politruka stalinowskiej bojówki Uniwersytetu S’ląskiego - towarzysza Docenta Wsiewołoda Wołczewa. Rozpoznałem od razu ten charakterystyczny tromtadracko- -pobudkowy styl pisania fanatycznego demagoga, którego z takim trułem wielo­

krotnie broniłem pized studentami i pracownikami naukowymi UŚ1., czyli przed tymi, którzy „nie rozumieli diamatu i histmatu” .

Nie zmyliło mnie odwracające uwagę nazwisko mgr Stefana Owczarza, pracownika SIN, który ma za zadanie skupić na sobie uwagę adwersarzy forum dinozaurów.

Ten jest tylko janczarem w uprzęży. Prawdziwym „owczarzerr' odrodzonej jaczejki neostalinowskiej w Katowicach jest Towarzysz Wsiewołod Wołczew, niestrudzony spiskowiec i emisariua światowej rewolucji zwyciężającej w iednym kraju. Po prze­

czytaniu w „Trybunie Robotniczej” owych rezolucji, nić oburzyłem się na wzór setek załóg robotniczych, organizacji partyjnych i społecznych i nie zamierzałem przystąpić do polemiki z „treścią ’ produktów Czjrwonych Neandertalczyków.

Polemizować zresztą trudno z tym co nie ma treści i jest tylko czystą formą prop- -idiotyzmu, obumarłym decorum barbarzyńskiej propagandy z czasów grasującego Stalinjugend-ZMP, wskrzeszonym niczym Nosferatu w celach prowokacyjnych poli­

tycznie i zachęcających militarnie sąsiadów, ,.zaniepokojonych” zgodnie z tradycją niezłomnej przyjaźni. Postanowiłem jednak podzielić się refleksjami na temat osobo­

wości głównego animatora forum dinozaurów. Muszę przyznać, iż „rezolucje” te są dowodem pewnej odwagi, chciałoby się powiedzieć „określonej” , aby być bardziej zrozumiałym pizcz dinozaurów - w czasach, kiedy „kontrrewolucjoniści w rękawicz- l.ach” szykują straszliwy „pucz rewizjonistyczny” . W takich czasach wystawiać goły tyłek rewolucyjny na kontrrewolucyjny okrwawiony knut to albo odruch marksistowsko-leninowskiego masochizmu, albo ukryta pod rezolucjami nadzieja na jurgielt z „Rudego Praya” czy ,.Krasnej Zwiezdy” . To drugie jest bardziej pra­

wdopodobne. W takich czasach? Kiedy krwawy demon tfockistowsico-syjonistyczno- -faszystowsko-liberalno-buiżuazyjno-klerykalno-feudalno-imperialistycznego tałałaj­

stwa sprzężonego w antyludowym sojuszu z hegemonizmem chińskim, zaplutymi karłami AK-owskiej reakcji, ajatollahami teokracji irańskiej, gangsterami Reagana, bandytami z gwardii Watykanu, siepaczami Miłosza i psami łańcuchowymi Wałęsy - atakują bohaterską załogę ostatnich Budowniczych Komunizmu w Polsce?

Komunista Wołczew, jak zawsze, odważnie walczy za plecami swej Pierwszej Linii Młodych o stalinowskie pryncypia, czyli knuje w myśl powiedzenia: knuj, knuj, zawsze coś się wyknuje. Tow arzys Docent zawsze straszył m łodzież nadchodzącymi rzeziami komunistów i w imię zapobieżenia temu uważa, iż należy szybciej rozpoczą ć mordowanie, miażdżenie i likwidowanie kontrrewolucjonistów, rewizjonistów, pra­

wicowych oportunistów i liberałów burżuazyjnych głoszących wspólnie klerykalizm, agraryzm i potworny solidaryzm klasowy. Im szybciej, tym lepiej umocni się aktyw partyjny. Nie daj Bóg powiedzieć przy Wołczewie, iż czołgi miażdżyły Budapeszt w 1956 iPragę w 1968. Tam, podobnie jak u nas wPoznaniu, w 1956 roku wystąpiła krwawa kontrrewolucja, która zmusiła biednych zaszczutych prawdziwych komu­

nistów” do rzezi i masakr, Z nim jak z Kalisn w ,.Pustyni w Puszczy”. On ukraść

krowę - dobrze, jemu ukraść krowę - źle. Według Wołczewa, jeśli bronisz ofiary tortur, więźniów świadomości w Z S R R , Czechosłowacji, na Kubie, w Wietnamie i innych krajach „wyzwolonych z demokracji” jesteś „egzystencjalistą” i „liberałem” , który nie dostrzega obiektywnych przesłanek i „określonych” kosztów światowego ,procesu rewolucyjnego” . Jeśli nie dostrzegasz natomiast trupa komunisty na uli- cch Managui — toś ślepy na bestialstwa imperializmu. Leszek Kołakowski zadał kie­

dyś pytanie rmgorączkowanemu ,zawodowemu rewolucjoniście” z akademika:

„Czy tortury są z łe ?” Student-rewolucjonista przedstawił obszerny wykład na temat potworności imperlialistycznej policji w Brazylii, Chile i Gwatemali, Kołakowski na to: ,,Na Kubie milicja Castro też torturuje i linczuje w więzieniach są rzesze świadków i ofiar” . Rewolucjonista momentalnie ostygł i zamienił się w „chłodnego racjonalistę” zaznaczającego, iż „określone nadużywanie władzy są nieuniknione w małym rewolucyjnym państwie otoczonym przez wrogi świat agre­

sywnego imperializmu” . Czyli tortury nie są złe, źli są imperialiści torturujący. Podob­

nie z Wołczewem, Wot, dialektyka — blać filozofii, jakby powiedział mój przyjaciel Moskal. Wołczew ma klucze do zrozumienia moralności w okresie klasowych zmagań.

Stalinowski terror czyli konkretna liczba milionów zagłodzonych na śmierć chłopów, kolektywizowanych i wykorzenionych z ziemi, setki tysięcy zamordowanych za

„lewe odchylenie” , „prawe odchylenie", „centrowe odchylenie” , „nacjonalistyczne odchylenie” , absurdalne procesy moskiewskie, horror wyroków śmierci, gospodarka terrorystyczno-niewolnicza, gułagi, przywileje elity partyjnej, władza nomenklatury, zabijanie za odmowę głupoty, zbrodni i wreszcie najmodniejsza kara za odstępstwo od linii partyjnej: wykańczanie intelektualistów w szpitalach psychiatrycznych - to dla niewzruszonego towarzysza Wołczewa — „oszczerstwa” , względnie „obiektyw­

ne skutki imperialistyczno-trockistowskiej intrygi” . Wołczew nie ma żadnych wątpli­

wości, zastrzeżeń. On nie myli się nigdy, on podobnie jak jego wzór - Józef Stalin jest nieomylny. On nie wyjaśnia, on raczej feruje wyroki. Proszę wyobrazić go sobie w roli prokuratora Kominformu: Wołczew - ,żelazna Miotła” . Aby usprawiedliwić swoją łajdacką utopię - plecie wobec młodszych o ewentualnym terrorze kontr­

rewolucji, którą sobie po swojemu ponuro wymyślił. Towarzys Wołczew jest chy­

trym i praebiegłym epigonem bolszewików, on doskonale wie, iż lud nie pyta się Kiereńskich czy wolno mieć dwuwładzę czy nie, on wie również jak przeprowadza się pucz, zamach stanu: „kiedy sytuacja dojrzała do rewolucji” . Ostatnio jednak, sądząc po histerycznych rezolucjach, Wołczew stracił swe stalowe nerwy i widocznie zawodzi go coraz bardziej stalinowski instynkt. Wołczew boi się, boi się na wzór Stalina, stalinowcy zawsze pocili się ze strachu przed sprawiedliwością. To lęk Borysa Godunowa, mordującego otoczenie ze strachu. Oczywiście dzisiaj nikt nie będzie za brudną teorię rżnął Wołczewa i jego kamandy, inna etyka bowiem stoi na straży polskiej Demokracji. Co najwyżej jakiś bardziej nerwowy robotnik splunie im między o czyW o łczew i jego czeladź ma tylko brudne myśli zbója, który widzi świat przez ciemne okulary szwadronu śmierci — jedynej gwarantki Wołczewowskiego ustroju obiecanego. Bojący się aparatczyk chce zatruć swym lękiem innych. Polemizować z wołczewizmem to polemizować z błotem, które co najwyżej ubrudzi rozum. Pole­

mika z jaczejką czyli ,.forum partyjnym” oznaczałaby uznanie w nich partnera w rozliczaniu historii, a tego oni przecież pragną, Jaczejkę trzeba, mówiąc językiem,

„obnażyć” pized narodem. Wystarczy spojrzeć na „rezolucje” brakuje tam ulubio­

nego przez dinozaurów magicznego określenia - „dyktatury proletariatu” . Dawniej, przed Sierpniem wołczewiści widzieli w marzeniach roboli, którzy zrealizują dykta­

turę, czyli wyniosą ich do władzy. Dzisiaj mamy dyktaturę proletariatu i sojusz robotniczo-chłopski, niestety dla Wołczewa - ,.reakcyjny” i ,.kontrrewolucyjny” . (c.d. na str. 2)

\A/ni M Y 7IA/I A 7 V t u i i c p ,

(2)

(c.d.ze str. 1 HYDRZE ODRASTA ŁEB)

Dla Wołczewa to pestka, on już znalazł : robotnicy i chłopi polscy mają „fałszywą świadomość” , a inteligencja jest nosicielem „starego społeczeństwa i metafizyki” . Wołczew, podobnie jak i jemu podobni ma monopol na „naukowe poznanie” . Mono­

polistom jak i wszystkim właścicielom ostatnio zaś ciężko. Robotnicy świata dyk­

tują swoje racje po swojemu, to znaczy nie według „Krótkiego Kursu Historii W KP (b)” . Wołczewizm - to schyłkowa forma nostalgii stalinowskich aparatczyków, którym odebrano władzę absolutną. Takie nostalgiczne skamieliny są efektem natural­

nego procesu zmian społecznych. W każdej nowej warstwie gleby można znaleźć ka­

wałki starych głazów. Ruchy ziemi, natura obnaża stare niewypały, czasem groźne dla bawiących się dzieci. Czyli mówiąc językiem Wołczewa - wołczewizm to „pra­

widłowość historyczna” procesu zmiany społecznej. Jest to „fałszywa świadomość”

czyli ideologia obumierającej kasty właścicieli niewolników umysłowych, forma świadomości starego aparatu władzy. Jak rozleciał się frankizm - została mała zgraja „nowej siły” czyli popularny Bunkier. Po hitleryźmie zostały watahy tatuo­

wanych chuliganów inspirowanych przez starszych panów dbających o higienę rasową narodów. Po szachu zostali tułający się z bogatą kasą bezrobotni sawakowcy.Po sta- liniźmie zostały kółka marksistowskojeninowskie i dyskusyjne forum prowokatorów inspirowanych pizez starszych docentów i dyrektorów dbających o higienę klasową społeczeństwa. Dla nich nie ma wspólnot ludzkich: dla nich są klasy panujące i pod- klasy, czyli niższe umysłowo warstwy skazane na zagładę. Dla klas pokonanych widzą oni miejsce już tylko w obozach pracy przymusowej. Smutno powiedział kiedyś o takich „teoretykach” Aleksander Sołżenicyn: „oni na ziemi nawet kwiatka nie zobaczą, tylko barykady, tylko barykady” . Dla mnie wołczewizm, czyli szcząt­

kowa forma stalinizmu, -to nazizm pomalowany na czerwono. Różne wołczewy, niezdolne do otumanienia własnej generacji, która przeżyła.zbrodnie stalinizmu- -hitleryzmu, grasują wśród młodych, naiwnych i zbuntowanych. Wśród młodych przybierają pozy pryncypialistów i niezłomnych rycerzy sprawiedliwości. Tam znaj­

dują na szczęście nieliczne owczarnie. I ja byłem kiedyś w owczarni Wołczewa, da­

jąc się zauroczyć jego demagogii rewolucyjnej’. Uważam za swój obowiązek narodowy ukazać sylwetkę „wodza” Forum Partyjnego, który kryje się za gębami swoich nowych i starych entuzjastów. Niech niezorientowani ujrzą sylwetkę „Trofima Łysenki” śląskiej politologii lat 70-tych. Docent Wsiewołod Wołczew przybył na Śląsk w L970 roku z zadaniem upolitycznienia młodzieży Uniwersytetu Śląskiego w duchu marksistowsko-leninowskim. Jak wiadomo, duch ten miał straszyć egzami­

nami obowiązkowego przedmiotu nauk politycznych, jako kara za studencki bunt w marcu 1968. Zanim tow. W. Wołczew został mianowanym docentem i zanim stał się nauczycielem akademickim UŚ1. nauczał gdzieś w Lubelskim jako funkcjo­

nariusz partyjny. Jest z pochodzenia Bułgarem, wychował się w pionierskich łagrach Z S R R , co zaważyło na całym jego życiu. Jest bezgranicznie oddany ideom J. Stalina, czego nigdy nie ukrywa. Charakterystycznie czerwienieje na twarzy gdy słyszy kryty­

kę lub żarty Z Lenina i Stalina. Można zauważyć, iż naśladuje zachowanie Stalina.

Pyka fajkę po „stalinowsku” , strzyże się na Józefa, imituje jego rubaszność, surowo żartuje. Jest zawsze czujny, gdy mówi, nigdy jego oczy nie są spokojne, jak gdyby stale wypatrywał po kątach ukrytego wroga. To mu zostało z lat 50-tych, kiedy, jak sam mówi, miał pistolet w szufladzie. Teraz w szufladach trzyma „krym inały” , które namiętnie czyta. Uważa, iż w tego typu literaturze odnajduje resztki socjalis­

tycznego realizmu. W tych książkach wróg jest jasno ukazany. Jego literackie sym­

patie odbijają prymitywną wizję świata rozdzieloną na stronę dobrą i złą. Niuansów psychologicznych Wołczew nie lubi. Woli sprawiedliwą „milicję” i „bandę” . Wycho­

wał się na książkach, w których Skórzane Kurtki czyli komisarze obleganych rajko- mów likwidują przy pomocy skrzykniętych robotników bandy obszarników i troc- kistowskich agentów, które jeśli nie strzelają „zza węgła” w plecy rewolucyjnych gierojów to przynajmniej sypią piasek w łożyska z trudem uruchomionych maszyn.

Wołczew zna na parnię ć wiele fragmentów dzieł Lenina, Stalina i Engelsa. Umie żon­

glować cytatami. Ze zbiorów leninowskich cytatów habilitował się w latach 70-tych.

Cytuje w swych licznych przyczynkach i artykułach z zagadnień” tylko klasyków marksizmu-leninizmu-stalinizmu. Czasem tylko zacytuje Gierka lub Breżniewa i B. Ponamariowa, Zna tylko język rosyjski, trochę bułgarski. Nazwiska angielskie czyta tak jak widzi. Po polsku wygłasza mowy donośnie, chociaż kompromituje się często zniekształcaniem niektórych obcych terminów. W mowach tych wskazuje zawsze „istotę rzeczy” i wali w klasowego wroga. Słowo „uczony” brzmi w jego ustach jak obelga. Dla bliskich mu osób z własnego, grona admiratorów mówi per

„w y” . Lubi przedstawiać się jako prześladowany przez rewizjonistów i nacjonalis­

tów, chociaż zawsze mu się wygodnie żyło. W 1956 roku odsunięto go od władzy za fanatyzm, stąd też rodzi się jego kompleks nienawiści. Poznań 1956, Budapeszt .1956, Praska Wiosna 1968, Marzec 1968, to dla niego łańcuch spisków kontrrewolu­

cyjnych. Jawnie i „odważnie” broni zbrojnej interwencji sowieckiej w tych krajach xi w Afganistanie. Wierzy tylko w siłę dywizji, które dla niego są wyrazem „okreś- lońychiprawidłowości historycznych” . Ekipa Grudnia często karciła lub kpiła z W o ł­

czewa źa „wyskoki” , ale ceniła go za krytykę wroga z „właściwej strony” . On im był potrzebny, oni zaś jemu, dlatego w 1977 roku powiedział mi Wołczew, że nie mam racji krytykując H. Rechowicza i Z . Grudnia. Jego zdaniem Je p si oni niż Żabiński” ,

„Z nimi możria dojść do porozumienia w walce z rewizjonizrnem” . Zachęcał mnie do dużo brudniejszych rzecZy. Towarzysz Docent nienawidzi kultury polskiej i Polaków.

Kiedyś tak. ocenił film Morgenszterna „Polskie drogi” : „dobry film, znowu Żyd pizysrał Polakom” . Zdzisław Grudzień tolerował Wołczewa z noworyszowską łas­

kawością, tak jak pan zezwala na fanaberie swemu totumfackiemu. Wybaczano mu niegroźną pizecież dla nich stalihofilię. Grudzień imitował A. Żdanowa. H. Re- chowicz był od pisania żywotów świętych peperowców, a Wołczew od „określa­

nia istoty rzeczy w walce z określonymi kołami Według Wołczewa Andrzej Wajda to reakcyjny reżyser, Zanussi to przypadek zdolnego „pesymisty” , etc. Wołczew ceni filmy „radosne” . Dla niego jestem oczywiście „renegatem” , który „szczeka chociaż karawana jedzie dalej” , (jego autentyczne ulubione powiedzinko). Ja z kolei twierdzę, iż Wołczew trafnie ujął rzeczywistość w tym powiedzeniu: jego idea — to karawan, a nie „lokomotywa dziejów” . W środowisku naukowym, Wołczewa znają dobrze.

To postać komiczna, która nie podaje ręki „wrogom klasowym” . Towarzysz Docent zawsze był „skromnym rewolucjonistą” . To jego ulubione hobby. Dbał zawsze o własny wizerunek „robespierre’a” . Nieprzekupny i zasadniczy, człowiek o mental­

ności Kalwina czy Torąuemady. Tropiciel występku i spisku. W średniowieczu W o ł­

czew zapewne pisałby traktaty w stylu „M ło t na czarownice” i służyłby Inkwizycji w walce ż heretykami. Mąż skromny, to prawda. Mieszka od lat w służbowym M-5 z telefonem, w D .A „Millenik” pizy ul. Mieszka 115. Nie znosi prywatnych samocho­

dów. Nie uczestniczy w libacjach. Na wakcje jeździ tylko do krajów „demokracji ludowej” , innych nie chce zobaczyć, on wierzy, że tam na Zachodzie jest nędza robotnicza, zwyrodnienie burżuazji, terror i bezprawie. Nie pije Coca-Coli, bo to

O K A T O W IC K IM F O R U M P A R T Y J N Y M (z ostatniej chwili!)

W odpowiedzi na rezolucje przyjęte na KFP Zjednoczeniowa Komisja Koordy­

nacyjna przy Zjednoczeniu Budownictwa Górniczego w Katowicach stwierdza:

„K F P złażone z renegatów i zdrajców pod kierownictwem płatnego klakiera Wsie- wołoda Wołczewa spłodziło plugawy paszkwil wymierzony przeciwko socjalisty­

cznym przeobrażeniom, które mają miejsce w naszym kraju. My, pracownicy prze­

mysłu węglowego, stanowczo protestujemy przeciwko używaniu przez forum zdraj­

ców słów „Katowickie Forum Partyjne", gdyż nie reprezentują oni ani Śląska, ani Partii". Według informacji uzyskanych przez biuro informacyjne Chełm, Wołczew był w latach 1958—60 pierwszym sekretarzem Komitetu Powiatowego w Chełmie.

Usunięto go z tego stanowiska w obecności przedstawicieli prokuratury generalnej po

końcejn imperialistyczny. W kraju jeździ tylko na studenckie obozy „nauk poli­

tycznych” organizowanych przez SZMP. Tam naucza, wskazuje, określa. Dla nie myślących po jego linii staje się chamski, wątpiących w jego słowa usuwa z grona towarzyskiego, czyli z „kółka” . Nie znosi dziennikarzy, szczególnie Rakowskiego (bo to „skurwysyn z A K ” ), napisał książkę przeciwko A K, którą nie chcą wydać mu ,Rewizjoniści” . Kreml dla niego jest miejscem świętym, chociaż Breżniewa uwa­

ża za „miękkiego” . Gierkowski zamach pałacowy w 1970 roku powitał nie jako możliwość odwilży, ale jako upadek znienawidzonej „gomułkowszczyzny” . Tito to dla niego „Świnia” , podobnie Chruszczów. Wydarzenia w 1976 roku b yły dla niego „pozytywne” z zastrzeżeniem, iż „w Radomiu aktualnie są wpływ y starej P P S ” . M iał nadzieję, iż „Ursus” chce powrotu do „dyktatury” . Nigdy oficjalnie nie zaprotestował za jego zmitologizowaną „klasą robotniczą” . KO R według niego trzeba wysprzątać „żelazną m iotłą” , a KPN rozstrzelać. Towarzysz Wołczew jest klinicznym przypadkiem nieuleczalnego aparatczyka, dalekim od objawów stalino­

wskiej dewocji na sposób gruziński. Jak każdy wytresowany stalinowiec, nie jest

„dogmatykiem” . On jest socjaldarwinistą, engelsistą, człowiekiem wierzącym w prawo do życia silniejszego gatunku, który w wołczewskiej mitologii identyfikowany jest z aparatem władzy i absolutnym kierownictwem Partii. Towarzysz Wołczew nie maże żyć bez hierarchii lub poza nią, bo sam jest produktem hierarchii. Kiedyś po­

wiedział, krytykując moją obronę koncepcji Bakunina: „nawet szajka bandytów musi mieć wodza” . Mocno to sobie zapamiętałem. Te słowa, jak żadne inne, cha­

rakteryzują jego wulgarną utopię „światowej rewolucji” . Wołczew jako prowincjo­

nalny stalinek jest konsekwentnym realizatorem ideologii, wielkiego Bat’ki. To doś­

wiadczony, chociaż prymitywny, gracz polityczny czyli „dialektyk” . On wie jak wygrywać „sprzeczności do własnych interesów” , interesów nienawidzącego wszys­

tkich obalonych funkcjonariusza. Kilka lat temu jechałem z Wołczewem w jednym przedziale pociągu do Warszawy. Jechała z nami starsza siwa pasażerka o zgasłych oczach. Wołczew b ył jak zawsze żwawy, rozdyskutowany. Jechał na kolejny swój sabat. Pasażerka w pewnym momencie zaczęła się zwierzać z własnej tragedii. Stra­

ciła w Powstaniu Warszawskim jedynego syna. Zapytałem się ją jak typowy wołczew- ski doktryner: w jakich oddziałach walczył syn? „Oczywiście, proszę pana w AK, tak jak w s yscy” . Wołczew skrzywił się w trudno ukrywanym grymasie wyrażają­

cym lekceważenie i wzgardę. Wyszliśmy na papierosa. Mówił o czymś zupełnie in­

nym, ale go k łu ło , w pewnym momencie wyrzucił z siebie uwagę na temat polskich

„wostańców” . Mówił to tak jakby opisywał nawóz. Rosła we mnie pogarda dla tego niezłomnego rycerza światowej rewolucji. Wiele razy rozmawiałem z Wołczewem, w lesie, na korytarzach, w restauracjach. Długo przyjaźniłem się z nim, za długo.

Powoli odkrywałem pod czerwonym kapturkiem starego wilka — zimnego, fanatycz­

nego drania. Traciłem złudzenia, iluzje i skrupuły. Kiedy byłem studentem I roku, imponowała mi jego .proletariacka bezkompromisowość” . Później zrozumiałem, że to manichejczyk, dzielący świat na brudny grzeszny świat godny potępienia i czystą' ideę Rewolucji. Swój koszmarny dualizm Wołczew wkomponował w totalitarny model Państwa-Koncentracyjnego. Zrozumiałem, iż „kryształowy” Towarzysz Do­

cent nosi w sobie odrażającą, antyludzką koncepcję walki. Walka klasowa, zgodnie z założeniami teoretyków N KW D i GPU jest brudna, bo walczy lud z brudną klasą.

Ręce mają brudzić sobie w tej walce młokosi, wodzowie są ponad tym brudem.

Wołczew uznał siebie za „czysty” przykład. Od brudnej roboty prowokatorów, konfidentów są młodzi, to ich bardziej przykuje do kibitki ideologicznej Wołczewa.

Słabe dzieci Rewolucji pożre sama Rewolucja Zwycięskich Aparatczyków. Daleki jestem od programu politycznego S. Kani i jego ekipy, ale gdy Wołczewski Pluton Egzekucyjny (na razie w teorii) atakuje jego „słabość” , poczułem po raz pierwszy jakąś maleńką sympatię do atakowanych. Wołczewa nie trzeba izolować, karać i prześladować, rewolucję narodową Polaków stać na luksus tolerancji wobec sekty nienawiści klasowej. To nasza siła. Wołczew chciałby być męczennikiem Sprawy - z zachowaniem stołka Docenta, umęczenie Wołczewa wzmaga w nim chorobę nienawiści. Jego i jego komando trzeba ukazywać publicznie, odkrywać ich nędzę programu politycznego, ich ubóstwo moralne, ich żałosną zaciekłość. To są ludzie z kompleksem samotnych rewolwerowców, zdolni podnieść tylko małe mikrośrodo- wiska przegranych koterii. Towarzysz Wołczew ma zawsze kilku rewolwerowców.

Dzisiaj ma mgr S. Owczarza, mgr Karolczuka, mgr A. Domańskiego (tego ostatniego to trzeba wynagrodzić za długoletnią wierność janczara), wczoraj miał mnie, J.I., M.D. Jutro znów zmieni najemników. Panta rei, wszystko płynie. W 1978 roku Wołczew pożegnał się ze mną ostatecznie, przepraszam, „odciął się” , po tym jak nie mógł mnie przekonać do swojej „słusznej” wersji wydarzeń w Afganistanie i Etiopii. Powiedział wtedy naburmuszony: „Wiecie, Kopański, idźcie robić świętą wojnę” . Pojechałem. Wołczew nie zmienia się. W 1981 roku dalej uważa

„aktyw partyjny” za nadludzi iiber alles. W obronie zagrożonych pozycji tego Aktywu gotów jest dzwonić po czołgi, które utrwalą „historyczne prawidłowości” . Kiedy Wołczew gna swoją owczarnię na pośmiewisko polskie, wie co czyni. Rzuca na żer młodych męczenników Sprawy. Pogarda i śmiech zjednoczy pluton wokół wodza-towarzysza Wołczewa, Wołczew nie będzie sam. Wyleczony ze stalinizmu prof. Leszek Kołakowski trafnie napisał w liśde do nowolewickiego Edwarda Thompsona „. . .mam nadzieję, iż wyjaśniłem Ci dlaczego od lat nie oczekuję niczego po wysiłkach zmierzających do załatania, odnowienia, oczyszczenia lub poprawienia idei komunistycznej. Ach, nieszczęsna idea. Ta Czaszka, Edwardzie, nigdy już się nie uśmiechnie” . (Zob. L. Kołakowski: M y Correct Views on Eyery Thing, w: „The Socialist Register” 1974). Towarzysz Wsiewołod Wołczew uczył mnie zawsze, iż wroga ludu trzeba obnażyć, ukazać jego cele, sposoby walki, jego życie. Mam nadzie­

ję, że znów dostałbym piątkę od Docenta. Towarzysz Wołczew, niestety, po raz trzeci dostaje dwóję z historii i ze sprawowania. Niech cieszy się tow. Wołczew;

że nie żyjemy w jego ukochanej epoce, w której musiałbym oskarżyć go po

„stalinowsku” , tzn. o sprzedanie ziem zachodnich rewanżystom z N RD, ziem wschod­

nich hegemonistom z Pekinu, Warszawy Pentagonowi. Niech się cieszy tow. Wołczew, iż jego obnażenie nie jest procesem moskiewskim z lat 1937-38, bo wtedy musiał­

by się przyznać, iż sypiał z kozami, truł notorycznie rektorów, szykował spisek na 01szowskiego, zabił Barszcza i wszedł w kontakt z agentami SA V A K , C IA .P ID E , BOSS i innych mniejszych central. Dzięki Bogu nie muszę oskarżać Wołczewa o spot­

kanie się z Mahometem Ali Agcą w Warnie i Czerwonymi Brygadami w Uniejowie - aby udowodnić jego prowokacje. Jeśli zaś protest robotniczy będzie dla towarzysza Wołczewa zbyt dokuczliwy, radzę śladami Mijała wyjechać do Albanii, gdzie jeszcze realizują „prawidłowości historyczne” . Niech spieszy się, bo i tam niebawem Albań- czycy zrobią porządek z tyranami. Gdyby zaś tow. Wołczew wybrał emigrację w Cze­

chosłowacji lub w Z S R R , byłaby to pierwsza w świecie pozytywna ucieczka z kraju socjalistycznego, ucieczka określonych sił we właściwym kierunku. Czego mu życzę z całego serca.

Bogdan Kopański

całonocnej debacie partyjnej. Sekretarz POP przy Spółdzielni Inwalidów w Chełmie po skrytykowaniu sekretarza został wezwany do Komitetu Powiatowego, gdzie w obecności stojącego z pistoletem w ręku Wsiewołoda Wołczewa wyrwano mu z ręki legitymację partyjną, a macierzysta POP była w czasie kadencji „Wsiewki", jak go w Chełmie nazywano, permanentnie dyskryminowana. Jedną z ciekawszych inicjatyw Wołczewa było powołanie komisji zajmującej się wynajdywaniem w bibliotekach nieprawomyślnych książek, część z nich, między innymi „Poletko Pana Boga"

i „Komu bije dzwon" została spalona na stosie w centrum Chełma. Ciekawe informa­

cje o Wsiewołodzie Wołczewie znaleźć można również w książce Janusza Roszki

„Imię ziemi mojej", 1965 (reportaż „Bez korony"). Bratysławska „Prayda" usto­

sunkowała się z wielką sympatią dp Katowickiego Forum Partyjnego, twierdząc, że jest to „zdrowy trzon P Z P R ". („Wiadomości Katowickie" 41/81) 2 - WOLNY ZW IĄZKOWIEC

(3)

W arsenale partyjnej wiedzy istnieje bogaty zasób terminów-sloganów, które odgrywają rolę gotowych nalepek dla wyłaniających się zjawisk i problemów spo­

łecznych, Upraszczają one życie, zwalniają od analizy zachodzących procesów i dociekania przyczyn trud­

ności napotykanych po drodze. Nie trudno wykryć, że znaczna część politycznego słownictwa składa się z takich gotowych klisz. Jedne z nich coś kiedyś zna­

czyły, inne nigdy określonego znaczenia nie miały.

Warto przyjrzeć się jednemu z takich terminów-wy- trycbów otwierających każde drzwi. Szereg już razy partia znajdowała się w sytuacji, kiedy presja społecz­

na zmuszała ją do przyznania się, że popełniła „pewne b łęd y", że jej polityka i stosowane metody b yły nie- całkiem słuszne. Przyczynę wyjaśniano zawsze w ten sam sposób: zawiniło odejście w wewnętrznym życiu partii od „leninowskich norm", co pociągało za sobą rozluźnienie, czy nawet zerwanie „więzi partii z ma­

sami", Pojęcie genialnie proste, wyjaśniające w sposób jednoznaczny wszystko, zwalniało od dogrzebywania się, jakie b yły źródła ujawnionego konfliktu — gospo­

darcze, społeczne, polityczne — jakie bóle społeczeń­

stwo odczuwa i o co mu właściwie chodzi. A równo­

cześnie od razu było wiadomo, co robić, jakie zasto­

sować środki i metody: skoro zawiniło odejście od

„leninowskich norm", to należy więc do nich wrócić i problem będzie rozwiązany, przywróci się więź z masami i umocni rolę partii.

Nawoływanie do powrotu do „leninowskich norm"

stało się codziennym obrzędowym hasłem, którym kończy się niemal każde zebranie, przypominanym przez każdą uchwałę partyjnych instancji. Nikogo jakoś dotychczas nie zainteresowało, dlaczego to powta­

rzane od dawna hasło nie może doczekać się realizacji, okazuje się bowiem, że ciągle od tych norm odchodzi­

my i ciągle do nich wracamy, i nigdy — jak dotąd — wrócić nie mażemy. Znamienne również, że nie próbu­

je się bliżej scharakteryzować na czym te normy mają polegać. Z ogólnikowych aluzji wynika, że idzie o „de­

mokrację wewnątrzpartyjną" i o swobodę partyjnej dyskusji — nie wyjaśniając jak te zasady mają być realizowane w praktyce, jak wytyczyć granicę z tak mocno podkreślanym centralizmem, jak godzić swobodę dyskusji z postulatem dyscypliny i jedności nie tylko działania ale także myślenia, jak się ma mieć owa wewnątrzpartyjna demokracja do demokracji w ogóle, poza partią — w społeczeństwie.

Już pobieżne przyjrzenie się problemowi pozwala odpowiedzieć, że to co uważa się za „normy leninow­

skie" nigdy w wewnętrznym życiu żadnej komunisty­

cznej partii nie istniało, jest mitem powstałym z w y­

obrażeń i tęsknot części członków partii (może nawet wielu) jako nieśmiały i głęboko ukryty protest prze­

ciwko partyjnej praktyce. Źródło tego mitu łatw o wskazać.

Lenin zdawał sobie sprawę z niektórych przynaj­

mniej konsekwencji partyjnej dyktatury, jej aparatu, wiedział, że oznacza to tłumienie wszelkiej krytyki

— a co za tym idzie — myślenia również i w tym zakre­

sie, jaki niezbędny jest nawet dla dyktatorskiej władzy.

W ładysław Bieńkowski C O T O S Ą „ L E N IN O W S K IE N O R M Y " ?

M arzyło mu się, aby przynajmniej trochę tego prawa do krytyki ocalić, aby „dyktatura proletariatu" nie była całkiem władzą z zawiązanymi oczami. Marzy­

ło mu się, aby najpierw swobodnie — demokratycznie dyskutować, a potem dyktatorsko realizować. Niestety, wymyślenie takiej praktyki, która godziłaby demokra­

cję z dyktaturą, okazało się niemożliwe tam, gdzie nie ma demokracji w kraju, nie może jej być także w partii, nie tylko w dołowych organizacjach, ale również na samym szczycie: w Komitecie Centralnym i w Biurze Politycznym. Odnosi się to także do drugiego sloganu: „demokratycznego centralizmu", który funk­

cjonuje jako główna ustrojowa recepta. Wyjaśnimy

— że jest to zestawienie pojęć diametralnie sprzecz­

nych — tyle może być demokracji, ile wydrze się jej centralizmowi, ile uprawnień odbierze się centralnej władzy. Marzeniom swym dał Lenin kilkakrotnie wyraz w wystąpieniach i na tych zanotowanych zda­

niach wyrósł mit o „leninowskich normach". Pod­

kreślamy: marzeniom, ponieważ zarówno cała teoria jak i praktyka komunistycznej partii nie zostawia miejsca dla zjawiska tego typu jak „swobodna dys­

kusja" — a „nieswobodna" nie jest dyskusją w ogóle.

Jeśli nawet w okresach „odwilży" członek partii powie co rzeczywiście myśli, zostanie mu to potem policzone.

Problemy te wyjaśniła do końca stalinowska i komin- ternowska praktyka. To też w dotychczasowej historii w żadnej komunistycznąj partii nie mogły być prak­

tykowane „leninowskie normy", ponieważ takie nie istniały. I to nie tylko w krajach, gdzie partie sprawują władzę, ale i w krajach zachodnich, gdzie poza partią istnieje na ogół dość szeroka swoboda (pewną ogra­

niczoną elastyczność przejawia jedynie partia włoska, ostatnio chyba i hiszpańska}, Ale mit pozostał i odda­

je ogromne usługi nie tylko przywódcom — w nieco innym sensie także szeregowym członkom partii:

pozwala im wierzyć, mieć nadzieję, źe jest takie uni­

wersalne lekarstwo, trzeba tylko, aby partia zechciała go we właściwy sposób użyć. Mówimy tu o status cjjo — o stanie dotychczasowym i obecnym. Istnieje jednak problem demokratyzacji socjalistycznego sys­

temu, istnieje jako nieuchronna perspektywa, od tego bowiem zależy także demokratyzacja samej partii.

W tę jednak stronę zarówno teoretycy jak i praktycy tego ustroju wolą nie patrzeć, wolą szukać wyjaśnień, które niczego nie wyjaśniają. Jakże mylące mogą być sugestie wypowiedziane na V I Plenum, że „wszyscy odczuwamy potrzebę zasadniczego zwrotu ogniw partii w stronę ludzi pracy, w stronę ich trosk, opinii i inicjatyw. Partia nie może się zamykać we własnych sprawach. Najlepszą tradycją leninowską jest żywa praca wśród mas. Przywróćmy jej blask i wartość".

„Żywa praca" członków i ogniw partyjnych wśród mas — ale w jakim charakterze? Misjonarzy nawraca­

jących niewiernych? Nauczycieli uczących nieświa­

domych? Słychać tu wyraźnie ech a.X IX wieku — pierwszych robotniczych kółek i pierwszych komórek socjalistycznych a później komunistycznych organi­

zacji, do takiej właśnie żywej pracy wśród proletariatu odnoszą się wskazania Lenina. Ale w końcu obecnego wieku sytuacja jest całkiem odmienna — zwłaszcza w kraju, który przeżył trzecią część stulecia pod rzą­

dami partii, gdzie masy zdobyły już bogate doświad­

czenie i powiedzmy otwarcie — niezupełnie pokrywa­

jące $ię z tym, co im na ten temat mogą powiedzieć partyjne uchwały i wskazania. Kogo więc w tych konkretach z masami mają reprezentować członkowie partii? Partię wobec mas czy masy wobec partii? To dwie zasadniczo odmienne role zakładające odmienną postawę. Reprezentować partię wobec mas — to już znamy, znamy także rezultaty. Reprezentować masy wobec partii — to myśleć i odczuwać tak jak masy, a to znaczy wyłamywać się ze sposobu myślenia partii.

Sytuacja ta jest logicznym następstwem, kiedy partia obejmuje rządy na prawach wyłączności, staje się władzą od społeczeństwa niezależną, siłą kierowniczą na mocy „wyższych przeznaczeń". Problemy te w partiach komunistycznych nikomu na myśl nie przychodzą, choć stoją one z całą ostrością w codzien­

nej praktyce. Na pewno są trudne i zawiłe. Ale jeśli w ustroju kapitalistycznym udało się w długotrwałej walce społeczeństwom, klasie robotniczej przejść spory kawał drogi ku formom demokracji, powinno się udawać kontynuować ten marsz w ustroju socjalis­

tycznym. Spróbujmy pomóc historii w znalezieniu tej drogi.

(Fragment „Rachunku partyjnego sumienia"

A SPEK T nr 4-5/81)

H. Milczek - „CO OD N AW IAĆ”

Pizez ponad 35 łat zwykło się nam wmawiać i w szkołach nauczać, że w Polsce w latach 1944—1945 miała miejsce, w zasadzie bezkrwawa, rewolucja socja­

listyczna, że weszliśmy na drogę rozwoju socjalistycz­

nego, Głoszono i głosi się hasła, że stworzony został ustrój oparty na naukach Marksa.

Szczytne hasła głoszone przez Marksa „odpowied­

nia grupa” wykorzystała do zdobycia władzy. Ma jej umocnienia zrealizowała część głoszonego programu (wykazać można zresztą, że tylko pozornie), jak prze­

prowadzenie reformy rolnej i nacjonalizacji przemysłu.

A co dalej? „Grupa ta” po objęciu władzy w P R L znała dokładnie teorię Marksa. Etowodzą tego głoszo- - ne przez nią, a tak ujmujące naród hasła. Problem jednak w tym, że zgodnie z przewidywaniami Marksa i co było również naturalnym dążeniem społecznym, władza miała być demokratycznie wybieralna i w każ­

dej chwili odwoływalna. Godziło to jednak w interes grupy, która raz dorwawszy się do władzy nie chcia­

ła się jej już pozbyć. Skorzystano więc częściowo z panującego jeszcze w owym czasie stanu wojennego i . . . scentralizowaną władzę państwa burżuazyjnego ze swą potworną organizacją biurokratyczną, z kilkuset tysięcznym zastępem urzędników i kunsztowną machi­

ną państwową - zastąpiono jeszcze bardziej zbiurokra­

tyzowanym i scentralizowanym aparatem państwowym.

Zatem, scentralizowano i poszerzono zakres władzy, a z czasem zwiększono atrybuty i liczbę pracowników aparatu państwowego wprost do astronomicznych rozmiarów.

Demokrację, która w określonych warunkach (upań­

stwowione środki produkcji i drobni właściciele ziems­

cy) może być tylko jedna i nie potrzebuje żadnych przydomków, zaczęto nazywać „dyktaturą proleta­

riatu” i zrealizowano ją w formie „dyktatury kliki” . Stosując proste, acz perfidne mechanizmy i ordynacje wyborcze, zapewniono sobie i swoim lokajom dożywot­

nie funkcje i stanowiska, przy czym ze szczególną zawiziętością tępiono oddolne żądania wyborców o odwołanie jakiegokolwiek dygnitarza państwowego lub partyjnego. Ba, nie tylko dygnitarza, ta doktryna obejmowała również i drobne płotki. Beż to u nas nawalczono się o zmianę jednego z sekretarzy OOP.

Nie udało się, kadencję przesiedział. Zgodnie z tą doktryną topiono na Podbeskidziu, na Dolnym Ślą­

sku, w Olsztyńskim miliardy. Dla tej zasady spycha się naród na dno nędzy.

To głównie mechanizmy wyborcze i praktyczna niemożliwość odwołania przez naród swych rzekomych przedstawicieli, doprowadziła do wysublimowania się tzw. „czerwonej butóuazji” . Jest to po prostu nowa klasa, która walczy już od lat o zdobyte pozycje, nie przebierając w środkach.

Realizując w taki sposób „dyktaturę proletariatu” , która, według Marksa miała być najpełniejszą Demo­

kracją, stworzono ustrój społeczny, którego jeszcze nikt nie umie nazwać, a może nie śmie. Ustrój- ten, na ile ja znam historię, najbliższy jest feudalno-niewol- niczemu ustrojowi egipskiemu z okresu panowania faraonów, to jest ustrojowi sprzed ponad 3 tysięcy lat.

Spróbujmy porównać, W państwie faraonów cały majątek państwa — środki produkcji i ziemia b yły własnością faraonów. U nas są własnością państwa (praktycznie drobnej grupy). W Egipcie urzędnicy mia­

nowani przez faraonów. U nas też — przez władze.

Faraon jako właściciel, nie miał obowiązku ze swej gospodarki przed nikim się tłumaczyć. U nas też.

W Egipcie wszystko zależało od faraona. U nas od Biura Politycznego, a niektórzy twierdzą, że tylko od jednej osoby — 1 sekretarza KC. Muszę jednak oddać, acz z goryczą, wyższość państwu faraonów nad naszym.

Faraon, jako właściciel i Bóg, nie musiał kłamać i nie okłamywał swego ludu Nie kradł. Dobrze liczył i dbał o rozwój, bogactwo i potęgę swego kraju, bo dbał 0 interes własny i interes swego następcy. Nasi władcy nie muszą, bo jakkolwiek władza jest praktycznie dożywotnia, to jednak nie dziedziczna. A dla syna, to trzeba się obłowić, bo a nuż nie zechce mu się wejść na orbitę? Faraon umiał liczyć i nie dałby złama­

nego obola za swego skompromitowanego urzędnika, co najwyżej zamieniłby go w niewolnika. Nasze władze w obronie takiego — topią miliardy.

Klika wielkorządców umie żyć. Wystawnością 1 gestem przewyższała wszystkich naszych królów. Beż to było szumu, że łaskawie pozwolono odbudować Zamek Królewslti w Warszawie. Na odbudowę Zamku wydatkowano dotąd (jak dowiedziałem się z T V P ) 800 min zł. ze składek społecznych. Państwa nie było na to stać. Ale bez mrugnięcia okiem wydatkowano ponad 600 min zł. na budowę gmachu partii w Katowicach.

W toruniu ponad 80 min z ł . . . .

Przykłady bezkarnego i nie znanego w dziejach Polski marnotrawstwa wysiłku pracy ludzkiej i pienię­

dzy można mnożyć w nieskończoność - i to na wszy­

stkich szczeblach rządzenia. Śmiem twierdzić, że które­

gokolwiek z dygnitarzy wskażemy palcem, nie będzie, bo nie może być czysty. Wskazany, gdyby miał odro­

binę odpowiedzialności i charakteru powinien uszy stulić i wiać gdzie pieprz rośnie.

Dlaczego tego nie robią? Otóż to. To strach, zwie­

rzęcy strach, przed tak szermowaną „dyktaturą pro­

letariatu” , która tłumiona i zwalczana przez lata, zna­

lazła zorganizowane ujście w formie „Solidarności”

— ale to już następny temat.

(„O D N O W A ” nr 18 B.I. KZ PZ PR

„Towimor” - Toruń)

P O LA K A PORTRET

1981

f

'

PR

M A N E W R G O S P O D A R C Z Y

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, źe jesteśmy na najlepszej drodze do poprawy sytuacji gospodarczej w kraju. Reglamantacja mięsa i jego przetworów jest dobitnym dowodem jaką troską objęte jest całe społeczeństwo. Jeszcze kilka podobnych ma­

newrów dotyczących wyżywienia, a ojczyzna będzie uratowana i oczyszczona ze swych uciążliwych obywa­

teli. Bowiem część społeczeństwa wykończy się z głodu, a część po prostu opuści ten „raj na ziemi"

z wyczerpania. Jakiż inny los może nas czekać skoro urlop wypoczynkowy przeznaczyć trzeba na kilku­

dniowe stanie w kolejkach i tylko po to by usłyszeć

„dziś dostawy nie będze" lub „kurczaki zasmrodziły się podczas transportu". A czego się człowiek nie dowie w takiej kolejce? Ile się nasłucha? Jednym słowem łączenie przyjemnego z pożytycznym.

Ciekaw jestem czy ktoś dostąpił szczęścia i widział stojącą w kolejce połowicę któregoś z naszych „boha­

terów" ostatniego dziesięciolecia? Nic z tych rzeczy.

Tym damom dowozi się na miejsce i to nie byle ochłap, gdyż posiadają zbyt delikatne żołądki. Zupełny obłęd.

Oni po prostu kradli, a ukarano nas, przeciętnych obywateli. Za co? A za to, że odważyliśmy się żyć, że pragniemy by w zamian za uczciwą pracę sukce­

sywnie żyło nam się lepiej, dostatniej i szczęśliwiej.

Głaz pękłby z żalu na widok płaczących matek woła­

jących o pomstę do nieba, gdyż nie mają czym zaspo­

koić głodu swoich dzieci.

Przeżyłem wojnę jako brzdąc. B yło ciężko, nawet bardzo ciężko, ale rany zadawał wróg. Winnych stwo­

rzenia tego piekła ściga się po dzień dzisiejszy i surowo karze. Stokrotnie boleśniejsze są jednak rany zadane przez ludzi wywodzących się z tego samego narodu i przez naród ten wybranych.

Wielki czas, by sprawą tą zajął się wreszcie aparat d/s wykrywania przestępstw.

Nam nie pozostało nic innego jak cierpliwie czekać na* następne pomysły specjalistów do spraw żywienia.

Nie wszystkim jest sądzone doczekać, lecz kto ma silniejszy organizm i przetrwa, to po kolejnym manew­

rze gospodarczym i na niego przyjdzie kryska.

Krzysztof Barczyk - Z T S WOLNY ZWIĄZKOWIEC - 3

(4)

Spotykamy ich ostatnio coraz częściej. Wiele wska­

zuje, iż ich obecność i aktywność na scenie polskiego życia publicznego wejść może w fazę drugiego przys­

pieszenia. Musimy więc zachować dużą dozę rozwagi i krytycyzmu, by właściwie ocenić rozmaite hasła i wystąpienia płynące z instytucji oficjalnych, bądź też - pozornie - z „podziemia z kręgu autonomicznych inicjatyw społecznych. Pamiętajmy, że wolne słowo jest jedną z fundamentalnych zdobyczy naszego spo­

łeczeństwa, związane z działalnością ruchów niezale­

żnych od 1976 r. i z wystąpieniami robotników latem ubiegłego roku. Ale też wolne słowo stwarza niebez­

pieczeństwo szmuglowania tym kanałem rozmaitych treści, wymierzonych przeciwko procesowi demokra­

tyzacji i rewindykacji praw obywatelskich. Tizeba zatem starannie oddzielać ziarno od plew.

Krąg protektorów tworzy istotna część warszaw­

skiego i centralnego aktywu partyjnego, skupiająca ludzi, którzy zapisali się szczególnie w dziejach polskiej nauki i kultury, stojąc w pierwszym szeregu antyinte- ligenckich programów w Marcu 1968 roku. Spotykamy więc w tym doborowym towarzystwie Stefana Olszow­

skiego, Stanisława Kociołka (wspbłautora osławionej ustawy o ustroju szkół wyższych z roku 1968, mającej na celu zdławienie swobód uniwersyteckich, później zaś sekretarza gdańskiego odpowiećfeialnego za masakrę na Wybrzeżu w Grudniu 1970 r.), Walerego Namiot- kiewicza (autora kilku książek potępiających „rewizjo- nizm” , w Marcu 1968 kierującego relegacjami niepo­

kornych profesorów z ich katedry). Poglądy tej grupy prezentowane są na łamach Biuletynu Komitetu War­

szawskiego PZPR. Znajdują pełne uznanie w aparacie bezpieczeństwa prowadzącym dziś akcję infiltracji w szeregi „Solidarności” oraz represji w stosunku do działaczy związkowych.

Ataki na' „Solidarność” oraz niektórych ich eksper­

tów, związanych z Komitetem Samoobrony Społecz­

nej „K O R ” podejmowane są bezustannie w prasie przez publicystów, zajmujących się od lat etatowo problematyką „walki z dywersją ideologiczną” - że przypomnę tu przykładowo R. Gontarza, I. Krasic­

kiego, H. Kozłowskiego. Formacja ta dorobiła się własnych czasopism; obok „Ekranu” na plan pierwszy wysunął się dziś tygodnik Z SM P „Płomienie” , od strony pierwszej do ostatniej wypełniony enuncjacja­

mi w duchu „dawania odporu” . Obok prasy pojawiają się też dziwnymi drogami (np. rozrzucone w budynkach użyteczności publicznej) ulotki i broszury w rodzaju ,,Marzec 1968 - nieudana próba zamachu stanu” . Autor tej ostatniej publikacji („doc. dr hab. Ida Marto- wa” to oczywiście informacja zmyślona) posługuje się obficie materiałami śledczymi MSW, niekiedy nawet nieujawnionymi w toku procesów działaczy studenc­

kich, co jednoznacznie wskazuje na jego powiązania z aparatem Służby Bezpieczeństwa. Istotnym novum w tej grze jest natomiast posiłkowanie się w nagonce na „Solidarność” i KSS „ K O R ” przez rzeczonych pub-.

licystów materiałami Niezależnej Grupy Politycznej.

Wyjaśniamy - NGP to kilkuosobowa grupka młodych gdańszczan, od jakiegoś czasu drukujących swe mani­

festy programowe, w których odwołuje się od ideo­

logii Obozu Narodowo-Radykalnego „Falanga” i . sta­

wiają sobie za cel „walkę z demokratyczną opozycją - agenturą sił światowej masonerii- i żydostwa” . Przed wojną „Falanga” stanowiła najbardziej skrajny nurt antykomunistyczny i antysemicki na scenie polskiego życia politycznego. Wkrótce zaś po wojnie Czesław Miłosz napisał: „Niech tutaj wreszcie będzie powiedzia­

ne (Jest ONR-u spadkobiercą Partia” . Kariera ex-wodza falangistów, późniejszego szefa Stowarzyszenia PA X Bolesława Piaseckiego i bezdroża ideologii niektórych literatów (vide: K.I. Gałczyński) skłaniać musiały do takiej właśnie diagnozy. Słowa Miłosza nic nie straciły ze swojej aktualności.

Pośród prominentów ofensywy propagandowej spoty­

kamy też garstkę ludzi, których chciałoby się w pierw­

szej chwili obdarzy ć zaszczytnym mianem „intelektua­

listów” . Warto pamiętać, że termin ten zrodził się we Francji w latach 80-tych ubiegłego stulecia na oznaczenie tych przedstawicieli świata nauki i kultury, którzy zaangażowali swój autorytet w obronie niewinnie więzionego oficera Dreyfusa oraz występowali przeciw­

ko rozpętanej przy tej okazji przez francuską prawicę kampanii antysemickiej. Nasi „mędrcy” żadną miarą nie pasują do tej formacji. Myślę tu o niektórych_histo­

rykach (Borkowski, Krzywobłocka), literatach (Żukro- wski) i reżyserach (Filipski, Poręba).

13 marca w Uniwersytecie Warszawskim odbyło się uroczyste wmurowanie tablicy dla upamiętnienia wydaizeń marcowych. W imprezie tej udział wzięli przedstawiciele „Solidarności” regionu Mazowsze z prze­

wodniczącym Zbigniewem Bujakiem. Tego samego dnia na ul. Koszykowej doszło do manifestacji i wiecu z udziałem kilkuset osób. Wiec organizowany b ył przez nieznane odtychczas Stowarzyszenie Partiotów „Grun­

wald” pod hasłem rozrachunku z terrorem okresu stalinowskiego, wszelako terror ów zinterpretowano jako. . . przestępstwa aparatu ż y d o w s k i e g o dokonane na p o l s k i m n a r o d o w y m ustroju socjalistycznym. W trakcie wiecu wystąpił m.in. Bohdan Poręba, kierownik zespołu filmowego „Profil” , a tak­

że kilku działaczy polskiego państwa podziemnego lat okupacji. Ta ostatnia sprawa jest wyjątkowo bolesna.

Chodzi tu bowiem niewątpliwie o ludzi ogromnych za­

sług, którzy w okresie stalinowskim przeszli przez wszystkie szczeble więziennego piekła, tortur i fmgo- wanych procesów, publicznego plugawienia ich czci i honoru. Nie kwestionując w niczym ich zasług dla 4 -W O LN Y ZW IĄZKOWIEC

Ojczyzny i rozmiarów osobistej krzywdy, zauważyć jednak wypada, iż szukanie rekompensaty czy tym bar­

dziej prawdy o okresie stalinowskiego despotyzmu pośród manipulantów powiązanych z aparatem policji politycznej jest po prostu czystą głupotą i dyskredyto­

waniem własnego dobrego imienia w walce pizeciwko sprawom o znaczeniu zasadniczym dla naszego narodu.

Podzielam wraz z p. Zygmuntem Walterem Jankę, Ssefem Kedywu AK okręgu katowickiego, przeświad­

czenie, iż ekipa PK W N rzeczywiście bliska była pomysłu przyłączenia Polski do Z S R R jako kolejnej republiki radzieckiej, a także jego osąd moralny dla tych ludzi

— zdrajców idei niepodległości Polski. Lecz zaiste nie wygłaszałbym tych tez na łamach tygodnika „ P ło ­ mienie” , by szubrawcom opluwającym aspiracje demo­

kratyczne naszego narodu, autonomię nauki i kultury, wolność słowa i „Solidarność” , wkładać do kieszeni mandat rzeczników polskiego patriotyzmu.

X X X

Musimy więc zająć się rozszyfrowaniem sensu najczęściej używanych pojęć i haseł orędowników nowej kampanii propagandowej. Analiza ta doprowadzić nas może do bliższego rozpoznania ideologii lansowanej obecnie w walce z ruchem przemian społecznych w naffiym kraju.

1. Przedmiotem nienawiści propagandy stów są wszelkie prawa jednostki do indywidualnej prezentacji swych poglądów i odczuć. Wolność osobista oznacza a n a r c h i ę , w a r c h o l s t w o i s a m o w o l ę . Wszyscy powinni zostać przykrojeni według jednako­

wej sztancy i wtłoczeni w karby dyscypliny. Jedynym ich prawem będzie wierne wykonywanie poleceń cen­

trali. Ci, którzy się wyłamują, niszczą jedność naro­

dową, co jest największym z przestępstw. Nie dopu­

szcza się myśli, że w społeczeństwie różne grupy oby­

wateli mogą mieć odmienne interesy. Nie zezwala na jakąkolwiek dyskusję. Optymalny nastrój to świat koszar, powszechnego zglajchszaltowania ludzkich dążeń i aspiracji, uniformizacja zachowań społecznych, po­

słuszeństwa i karności względem rozkazów władzy.

Sympatia dla munduru, kult p o r z ą d k u , o f i a r y , w y r z e c z e ń , s ł u ż b y i d y s c y p l i n y — to sfera tęsknot propagandy stów pogardzających spo­

łeczeństwem cywilnym dla jego różnorodności i poczu­

cia wolności.

Lesław Maleszka UW A GA , FA SZY Z M

2. Jedną z postaci, owej jedności jest egalitaryzm.

Literalnie słowo to oznacza równość praw i dóbr dla wszystkich obywateli. W ujęciu rzeczonych wyżej publicystów używane jest w zgoła odmiennym charak­

terze.

Po pierwsze, przy jego pomocy rozbudza się uczu­

cia nienawiści do ludzi, którym powodzi się lepiej od innych. Dotykamy tu niezwykle delikatnej sprawy.

Jest bowiem prawdą, że fortuny sporej części nowej elity wyrosły z malwersacji majątku publicznego i po­

większały się z krzywdą dla zwykłego obywatela, którego praca bogaciła mafię decydentów. Prawdą jest też, iż wzbogaceniu się tych ludzi nie stało na przeszkodze ani prawo, które kształtowali podług własnych potrzeb, ani elementarne poczucie sprawied­

liwości. Lecz zważmy, że są przecież wśród nas ludzie, którzy dorobili się czegoś ciężką i pożyteczną pracą oraz oszczędnościami. Jeśli wykluczymy ich z grona, zwanego dziś pospolicie „złodziejami” , to jeszcze nie załatwimy problemu. Jesteśmy w krytycznej sytuacji gospodarczej. Coraz dramatyczniej odczuwamy braki podstawowych artykułów na rynku, W takiej gorącej atmosferze bardzo łatwo można odwoływać się do uczuć nienawiści, wzniecać psychozę defraudantów i formułować hasła odwetu. Nienawiść zaślepia. Zrywa ze zdrowym rozsądkiem, niszczy poczucie prawa, bu­

dzi pragnienie linczu. Ludźmi opętanymi żądzą „w y­

równania krzywd” łatwo jest manipulować. Wystarczy wskazać im sklepy i wyjaśnić, że towaru nie ma, bo rozkradły go ekspedientki, by na drugi dzień doszło tam do rękoczynów (przykładem krakowski „Jubilat” ).

Starcza wymyślić kozły ofiarne w rodzaju Szczepań­

skiego i Tyrańskiego, by poczucie indywidualnego niedostatku skojarzyć z pragnieniem krwi. Trwoga ogarnia, gdy w kolejkach słyszy się pytania, dlaczego nie wykonano publicznego wyroku śmierci na byłym dyrektoize „Minexu” . a ponadto - społeczeństwo gubi rozeznanie sedna problemu. Kliki żerowały na naszym bogactwie narodowym nie przez to, źe w gronie aparatu znaleźli się ludzie zdemoralizowani. Ludzi takich produkował system, narzucając im takie kwali­

fikacje poprzez kryteria awansu. Słuszne są więc postu­

laty wywłaszczenia pałaców partii i jej notabli dla po­

trzeb służby zdrowia, terenów łownych dla rolnictwa itp. Ale nie łudźmy się, że prawo znaczy tylko: ener­

giczne działanie milicji i prokuratury. Najważniejsza jest realizacja społecznej kontroli dystrybucji docho­

du narodowego. Tylko w ten sposób unikniemy w przy­

szłości tworzenia się enklaw ludzi „pierwszej kate­

gorii” .

Tak daleko jednak nasi egalitaryści nie dochodzą.

Powtarzają swoje pretensje, że zbyt mało ludzi wpako­

wano do kryminału, nikogo zaś nie powieszono. Proces

„odnowy” znaczy dla nich rozszerzenie się atmosfery

terroru, w której władzę podejmie twardy człowiek, wódz narodu, by zagwarantować swemu ludowi, że odtąd ciężką dłoń zaciśnie na karkach bogatych i nie­

pokornych. „Egalitaryzm” w ujęciu propagandystów ma jedno jeszcze znaczenie. Chodzi o rozbudzenie przy jego pomocy nienawiści wśród robotników do polskiej inteli­

gencji i intelektualistów. Pisarze podejmują rezolucje krytykujące cenzurę? No pewnie, za wasze pieniądze włóczą się samochodami po Europie, a potem tylko pyskują. Studenci ogłaszają strajk? W y na nich robicie, a im się nawet uczyć nie chce. Zrozumiałe jest, że dla opisywanej tu kategorii publicystów są intelektualiści przysięgłymi wrogami. Człowiek zajmujący się myś­

leniem i tworzeniem potrzebuje wolności, by mógł indy­

widualnie podejmować osąd rzeczywistości, a następ­

nie dzielić się swymi przemyśleniami z szerokim forum słuchaczy. Ten model komunikacji społecznej kształ­

tuje liberalny system, otwartego porozumienia się ludzi w granicach prawnie gwarantowanych wolności publicznych. Dla redaktorów „Płom ieni” pisarz winien być tylko urzędnikim partyjnym, opiewającym mową wiązaną sukcesy i dobrodziejstwa dyktatora. Wtedy już nfkt nie będzie zaglądał mu do kieszeni.

3. Drugie oblicze .jedności” zwrócone jest ku nacjo­

nalizmowi. Przy każdej okazji podnosi się wzniosłe hasła: O j c z y z n a , p a t r i o t y z m , n a r ó d . Lecz jeszcze częściej używa się tych pojęć w formie zaprzeczonej — co raz to jakieś wystąpienia okazują się być o b c e , a n t y n a r o d ó w e , p o d e j m o w a n e z inspiracji o b c y c h P o l a k o m w r o g i c h s i ł itd. Wydaje się, źe panowie od propagandy mają monopol na patriotyzm. W istocie posługują się hasła­

mi nacjonalistycznymi w tym tylko celu, by przy ich pomocy atakować ludzi, którzy w poczuciu obywatel­

skiego i patriotycznego obowiązku, ryzykując utratę własnej wolności, podejmowali inicjatywy dla ukształ­

towania w kraju ruchów na rzecz demokracji i prawo­

rządności. Dziś, gdy „Solidarność” w nowych warun­

kach podjęła te postulaty, okazuje się, że pomoc torturowanym robotnikom Radomia jest „antypolska” , a wydawanie poza cenzurą książki Piłsudskiego czy mo­

nografii zbrodni katyńskiej służy „monachijskiej cen­

trali” .

Nowym wyjątkiem w tej patriotycznej hucpie jest wygrywanie sprawy zbrodni okresu stalinowskiego w Polsce. W cynicznym (czy obłędnym ?) rozumo­

waniu propagandystów pełną winę za eksterminację żołnierzy AK-owskiego podziemia i uczestników walk na froncie bliskowschodnim, włoskim, francuskim, którzy po roku 1945 powrócili do kraju — ponoszą. . . Ż y d z i . Nie P Z P R i polscy komuniści, nie Urząd Bez­

pieczeństwa Publicznego, nie prezydent Bierut (którego imię nosi do dziś Uniwersytet Wrocławski), nie roz­

liczni radzieccy oficerowie i doradcy wojskowi i poli­

cyjni, zainstalowani wówczas w Polsce, lecz właśnie Żydzi. Dlaczego Żydzi tak bardzo pastwili się nad narodem polskim? To proste — organicznie nienawidzą Polaków, jak zresztą wszystkich innych nacji i realizu­

ją swą misję opanowania świata. Ponieważ kontrolują już państwa kapitalistyczne, uparcie budują swe agen­

tury w krajach rozwiniętego socjalizmu. Najpierw chcieli Polaków wymordować (stalinizm), potem organi­

zowali zamach stanu (studenckie protesty przeciwsko zakazowi wystawiania „Dziadów” na scenie Teatru Narodowego), a ostatnio znów podnieśli głowę i opano­

wują „Solidarność” . Kto zatem jest Żydem? Wbrew pozorom nie decyduje tu ani indywidualne poczucie przynależności do narodu, ani język czy religia, ani nawet tradycje rodzinne do trzeciego pokolenia (hit­

lerowscy rasiści oddali przynajmniej antropologię na usługi ustalania czystości rasowej). Żydem jest każdy, kto nie zgadza się z poglądami ideologów ze Stowarzyszenia Patriotów „Grunwald” czy „Płom ieni” . Krytykując tych panów awansuje się na „syjonistę” ,

„imperialistę” , wreszcie poplecznika „niemieckich sił odwetowych” .

Podsumujmy. Totalitarna formuła jedności, ześrod- kowana na hasłach egalitarnego i anty inteligenckiego s o c j a l i z m u oraz antysemickiego n a c j o n a ­ l i z m u daje w sumie konglomerat, który nazwać się godzi n a r o d o w y m s o c j a l i z m e m . N a z w a ta znana jest już w historii, bardziej jednak przylgnęło do owego mchu włoskie określenie f a s z y z m . Faszyzm ujawnia się przez denuncjację, potwarz, skandal, brukową awanturę, „demaskację” tajemni­

czych powiązań i spisków. Za chwilę zaprezentuje się w akcji: prowokacją, bojówkarską napaścią, rozbu­

dzeniem instynktów agresji, wywoływaniem ekscesów publicznych. A potem będziemy publicznie palić książki i pakować do lochów ich autorów. Jeżeli tego nie chcemy, musimy umieć przeciwstawić się już dziś.

Nikt nie może pozbawiać narodu prawa do wolności i demokracji, jeśli samo społeczeństwo z prawa tego nie zrezygnuje.

(Przedruk z M KZ — Małopolska)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kto jednak' uważa, że "Solidarność" już jest mo cna i gotowa do współrządzenia, niech się najpierv jdokładnie dowie, jaki faktycznie miały i mają

nego przez Rząd i KC PZPR. Marzy m i się Polska, w któ re j ocena człowieka winna się opierać jedynie na jego zorganizowaniu pracy nad pomnażaniem naszego dorobku

Lud natomiast, choć stanął przy nim, jest niezdyscyplinowany, może dojść do tego, że tłum się nie rozejdzie, nawet jeśli on dobrym słowem każe wszystkim

Na temat sytuacji w kraju zarówno politycznej, jak też militarnej, odbyłem wiele rozmów na najwyższym szczeblu na uchodztwie m.in. Kukielem, którego

Milicja może odzyskać autorytet w społeczeństwie poprzez pozbycie się ze swych szeregów tych, którzy dopuścili się czynów hańbiących skierowanych

Nie będzie możliwe przeprowadzenie żadnej reformy i wyjście z kryzysu, jeżeli nie stworzy się priorytetu dla energetyki w postaci materiałów części zamiennych, paliwa,

ZKfIJ&ft NAS JAK z«Yfc*E ZOECYDOMAMCH.

Znów kordon, tym razem przemarsz odb­. ywa si,ę przy akompaniamencie warczenia