I. Lamnrtinc r?:-:;,'1.* *' • . . str. 1.
I I . O m alarstw ie religijnćin . . , . . . . , 2 2 . I I I . H andel i pieniądze w ziemiach dawnej Polslu
p rzed i pod P iastam i . , ’ V';,/. . . . . . ~ 5 2 . I V . Z ew nętrzna postać A m eryki Północnej • ' • •— 6 5 .
V . | O Kolii etach w A m eryce P ółnocnej . . . . . — 7 6 . V I. O pracy i domach pracy . ; Vv, • • ' • • • •> Ą ' 8 7 . V II. Tiisty o stanic teraźniejszym pis'micnnictwa
polskiego:
«) rozbiory . . . . . — 115.
; b) bibliografia . . . . - . , . .. ... • V;. 1 5 2 .
TOM I.
K R A K Ó W *
W TŁOCZNI STANISŁAWA CIESZKOWSKIEGO.
1 8 3 7.
V 9 9 3
Zwyczajem powszechnie przyjętym, wydaw
cy czasopisów śpowiadają się swym przyszłym czytelnikom, dla pozyskania ich sobie, z celów,' środków i wiary literackiej, przyobiecując przy- tem nieograniczone chęci redakcyi, z usprawie
dliwianiem potrzeby pisma czasow ego.— Dalecy od naśladowania tego rodzaju, własnym wiedzeni popędem, ograniczamy sfę na tem jedynie donie
sieniu, ze zamierzyliśmy wydawać pismo obecne pod nazwą P A M IĘ T N IK A N A U K O W E G O , któreby ułatwiało drogę wzajemnego uczenia się we wszystkich gałęziach nauk i umiejętności, toz kunsztów i przemysłu.
Chęć wzajemnego nauczania się, aby mogła
być z korzyścią i trafiać do celu właściwego,
powinna mieć przede wszystkiem na względzie
czystość języka, wybór przedmiotów dla każdego
przystępnych, oraz wykład jasny i do pojęcia
wszystkich czytelników zastósoAvany.
Dla tego rosprawy w jakiejkolwiek gałęzi nauk pisane uczyć powinny całą powszechność, i nieograniczać się na samej wiedzy autora i tych, którzy w tym samym wydziale nauk pracują;
wszelkie zatem rozumowania w rzeczach niezba
danych, gdzie autor w siebie raczej patrzy ani
żeli na społeczność, bada ducha zaświatowego zamiast przyrody widomej, szuka igraszki do
wcipu swego (częstokroć jego samego tylko bawiącej) zamiast pożytku dla wszystkich, w czasopisie naszym miejsca mieć niebędą. — Nakoniec dla rozbudzenia krytyki będą w Li
stach o stanie teraźniejszym piśmiennictwa polskiego umieszczane rozbiory najnowszych dzieł polskich, w końcu zaś bibliografia polska i pobratymcza.
Niezaprzeczy nikt zapewne, źe wspólna pra
ca Wspólny użytek rodzi; zapraszamy tedy chcą
cych i mogących umysłowo pracować rodaków do wspierania PAMIĘTNIKA, bez czego nie- mógłby postępować stosownie do pojęć, ducha i potrzeb czasu. Materyały są gotowe w od
wiecznych prawach przyrody, trwałość budowy
w nas samych.
w M w m ą m m m m j j m w y .
L A M A R T I N E .
D w a grzechy główne pranie we wszystkich płodach nowszych poetów polskich biją nas w oczy: naślado
wnictwo lab brak znajomości literatur zagranicznych. Obu tym grzechom zapobićdz, komuż raźniej, gdy nie pismu peryodycznemu znajomiąc ogół czytelników swoich, ja
snym i częstym rozbiorem dzieł obcych?'—> czem Z jednej strony zabieiy się dfogę kopalnikom obczyzny, by nam cudzych za swoje nie sprzedawali myśli, — a drugim, pośledniejszym w znajomości języków, poda się ręka, by coś o zamorskich (jak dawny Polak mawiał) rzeizach wie
dzieli. — Taka chęć, bogdaj nie płonna! zwadziła mnie Z lulbem próżnowaniem, i poddała w cel pisania, jednego ze słynniejszyęh na owe czasy wieszczów Prancyi — pana
d e L a m a r t i \ a .
Pam. Nauk. T. I. zeszyt 1. 1
poetyczne i literackie, wreszcie epizod Jncelyn najnow
szy, to jesl wieniec z którego on sław ę, a my uwagę o nim ciągnąć zamierzamy. Ale chcąc słusznie sądzić, trze
ba nam się szańcować w obrębach pojęcia tego wieszcza, z nich wychodzić, jego patraeć okiem w naturę, nie żą
dać, jak wielu znawców dotąd to umie, — aby on naszą wiedzą, i gwoli naszego sposobu widzenia rozwijał swoje pomysły; iść mamy rączej w ślad, za odbiciem się jego myśli w naturze lub natury w jego myśli. Z tego wzglę
du rys ogólny charakterystyki tego piewcy musi przodem zapoznać z nim czytelników naszych, — szczegóły przyj
dą w rozbiorze.
Poezya u Lamartina jest ciągle echem głosu chry- styanizmu, który z człowiekiem, z naturą, 3 uczuciami, z miłością, często nawet z samym bogiem o bogu rozma
wia. Myśl zawsze jedna, jak bóg jeden, ale odbicia jejf cieniowania, jak przedmioty z których ten wyraz ostate
czny i początkowy wszystkich rzeczy B ó g wytryska, jest odmienny. W groźnej naturze, widzi go strasznym i w oła:
Bóg wstał — i okropnym głosem zwóływa wy
konawcę czynów tajemnych. (M ed. 44. A n io ł fra g m . epiczny).
W spokojnem dumaniu, w ustroni słyszy go w brzę
ku dzwonka z wieżyczki kościelnej, i już porzuca obraz
czarownej doliny, rzeki, gór w oddali, i pyta siebie;
Na cóż mi z gór na góry przerzucać oczyma, z południa na wschód, z zorzy na zachód! gdy mi coś mówi: »Tam na cię szczęście nie czeka?«
Co mi po was pałace! chatki! rzeki i lasy! wam na jednym zbywa przedmiocie, i wszystko wi
dzę w was pustem, ino gdy zamrę, może wtedy.
(M ed. 1.) t
Wszystko co zaczepi poeta, co zaważy w swem pie- wnem objęciu, jeden brzęk wydaje, wszystko u niego jak u wekslarza idzie na szalę istoty kruszcu, niepyta o napis, o cel inny oglądania rzeczy, brząka nią tylko dopóty, do
póki ona swej ostatecznej treści nie w yda, dopóki ona nie wybełkocze wielkości twórcy i znikomości swojej, i tę myśl dopiero w tryumfie poeta, by sztandar zdobyty, ob
nosi. Bonaparte, Byron, Zatoka Baji, Gwiazdy, Poeta umierający, Noc w Bzymie, Krzyż, Sapho, Śpiew miło
śc i, Sokrates, i ów ostatni wymarzony syn wielkiego nie
dowiarka (skeptyka) ów Child Harold, to u niego nici, któremi tkankę swoich badań wyrabia.. Ziemi i nieba, lu
dzi i aniołóW pyta o jedno imie, o jedno wyrażenie, a niebo, ziemia, ludzie, anioły odpowiadają mu hymnem ogólnym, który on podsłuchuje swą duszą, i światu rzuca w darze. Dla tego jakkolwiek drobne i odrębne zdadzą się jego dumania, jest w nich związek pewny niespląlany, uważnie czytającemu czuć się da tajemniczość następstwa jednej dumy po drugiej i owa myśl ogólna, iż one są rozdrobnionemi hymnami owego wielkiego chóru, którym
3
Datura przedwiecznem u śp iew a. Imiona historyi starej, biblijnej, średniej r y cy r sk ie j, now szej nie łam ią się u po
e ty działaniem sw o je m , nie w y w ią zu ją w yp adk am i, nie m ów ią ciek a w o ścią , przypomnieniem czasów ch u c i, dążno
ści w w yw ołan ych przez siebie lu d ziach ; uśpił L am artine k ażd y zaród ich czyn n ego ż y c ia , podnosi j e ty lk o z gro
bów z calem ich zamarciem cielesn ein , z całą znikom ością przeżytego prochu, który b y ł kiedyś człow iek iem ; d ozw a
la patrzeć [w niem ow ne lic a , w niebijące s e r c a , w ich głow ach ino zapala m oralne daw ne ich ż y c ie m yślenia, i rozm awia z nimi język iem hym nów sw o ic h , język iem rozpam iątyw ania. Grabarz t o , k tó ry odkopaw szy ciało, przerzuci n ie m , zagada Coś do niego i zn ó w j e ziem ią zasun ie.
sSokrat le ż y na łożu w iężieu ia s w e g o , niebem słońce
'tyk a szczy tu gór H ym etu , morzem płynie okręt do Pyru ,
z je g o powrotem * uderzy chw ila w yp icia trucizny Sokrato-
w i; kilku przyjaciół czatuje na zbudzenie się filozofa,
i żona je g o w progach w ię z ie n ia , z dzieckiem p łacząca,
podsłuchuje rozm ow y obojętnego lu d u , co krążąc po pod
bramy w ię z ie n ia , m ów i o zn iw eczon ych ołtarzach sw o ic h ,
o niew idzialnym b o g u , o now ej w niego w ie r z e , która
w m łodzież się k n ie , a którą późna ręka spraw iedliw ości
dziś dopiero karaó za m ierzy ła .« — O woż całe przedłożenie
przedm iotu, ca łe w ygadanie się poety o c z a s ie , m iejscu,
okolicznościach dram atu, w ijącego się dalej w w ielk ich
um ysłow ych zarysach ; otóż całe odżyw ienie epoki m ęczeń
stw a, epoki świtania głębszej filozofii; spieszno z niemi poecie, bo myśl jego i zamiar sioją juź z uczuciami filo
zofa w nogach u łoża Sokrata, i słuchają dumań, proroctw, przeczuwali, któremi ten wielki męczennik prawdy na że
gnaniu z światem z niebem się wita. Tak wszędzie i za
wsze historyczność i działalność są podrzędną, czasem żadną okolicznością u L a m a r t in a , zaduma wszystkiem, a tłem jej chrystyanizm. Nigdzie jaśniej owego rozbrata- nia się z historyą, raczej zarzucenia jej niewidać, jak w śpiewach lirycznych Saula, i wszystkich z Pisma Świę
tego czerpanych, nigdzie widoczniej autor nie poniewiera dobrem wydaniem akcyi, to jest działaniem, jak w du
mach dramatycznym krojem pisanych. Bo nie w tćm eel swój pokładł, nie na to rozmierzył swą wiedzę, by niemi 0 czynach lub skutkach historycznych się kłopotał, chcąc czytającemu zadziwem lub rozczuleniem dogodzić: zadziw 1 rozezulenie przestały być u niego niezbędnemi formami poezyi; gęsto czyste rozważenie rzeczy, gęsto proste opo
wiadanie, ale z jego sposobem widzenia, są treścią i formą dumania. Dalej podejść naturę prostotą jak L a m a r t in e , trudno i może za nudnoby było. Lecz przypominam, źe ja tu mówię o prostocie rzeczy, nie stylu, bo styl u au
tora właśnie w odwrotnym się miewa stosunku z rzeczą, i bardzo naturalnie, tą jedną tajemnicą, tą jedną właści
wością swoją L a m a r tin może nie znudzić, gdyż brak rozmaitości wypadków, rozmaitością barwy strzępi. Wiel
kość boga, nicość ludzi, i wszystkie ztąd katechicznia
i naturalnie płynące skutki, cuda, potwory, niebyłyby zro
biły pospolitego piewcę europejskim prawie poetą, gdyby nie owe cieniowanie bryllantowe, nie owa jedność myśli rozbryznięta w nieskończonem falowaniu kryształo^em, nie owa lekkość w smętnej fantazyi, której nikt dotąd nie zrównał. Jest w niej coś tej lubuści nieopisanej, naszego B ogdana Z a l e s k ie c o , mówię to nie z przechwałki pol
skiej, ale dla dania, nam Polakom możności pojęcia po
nęty francuskiego śpiewaka. Bo co do porównania L a - m a r t in a , ma on w dawnych wieszczach Brytanii bliźniaka swego.
Joung i L a m a r t in e w poezyi stanęli odwrotnemi sto
pami najednem stanowisku chrystyanizmu. Obaj, w świat wnętrzny wglądajac, oglądali go na obie przeciwne stro
ny. J ounga rzuciło W świat zapłakane serce, rozdarte uczucie, i z niemi krzyczy w nicość— i w wielkość boga.
L amartina tęsknota nauki, rozdarta promieniem nadziei religijnej, rzuciła w hymny anielskie: miłości, wielkości, podziwu; hymny ludzkie: żałości, płaczu, królów nawi- dzonych gromem kary, pastuszków nawidzonych prostotą niebios, kapłanów wcielonego słow a, lud zgadywającego słowa, które duszę poety, jako świat cały nowszy, otuliło w swoje światłe ramiona. Obaj spotykają się we łzach, rozchodzą się w poczuciu. Ich utwory są to dwie religij
ne twarze: twarz bolu i twarz radości! którym jedna
myśl przewodniczy, a odrębne rysy urabia. Jeszcze u
J ounga szczery płacz, zanoszenie się od bolu, jęki co
słychać, mimo że nad całą powszechnością się leją, uwiją jednak za tętno cios szczególny, znać źe ból z człowie
czej nie ze społecznej rany ciecze. Płacząc wszystkiego, w e wszystkiem zony on i dzieci swych płacze. Tak zni- komość rzeczy u niego, siedzi w postaci owej śmierci, która mu żonę porwała, i nakazuje mu stąpać w smutne królestwo sw oje, aby z jego zwalisk jak z kazalnicy lu
dziom o jego krainach prawił.- Przeto pieśń J o unga ma więcej nudoty, która z poszczególnego zajnfowania sobą i swym żalem wynika; kiedy u L a m a r tin a człowieka bie
dzącego się , ledwo dojrzeć żalów je g o , strat jego osobi"
stych nie widać. Łzy chyba porankowi albo poecie cie*
k ną, wzdychania to je aniołowi żal nad zniszczonym światem z piersi rozwija. J o un g ciałem i wiarą płacze, L a m a r t in e duszą i fantazyą.
Owóż ogólna charakterystyka tego poety i sposób poj
mowania rzeczy. W szczegółach, które dla zgłębienia jego pism przedsiębierzem rozrzucać, nie przyjdzie nam przytaczać lub kawałkować gorszych od lepszych dumań;
w rozumieniu naszem szczegółem będzie wykazanie różni
cy między pierwśzemi jego płodami, Dumania/ni poely a następującymi po nich Harmoniami i Jocelynem; szcze
gółem , rozwijanie się jego polotu od pojedynczości do mass, od krótkich i samoistnych dźwięków jego , do dźwię
ków w wiązanych przez fikcyę w owego plebana wiejskie
g o , niby w urzeczywistnioną jedność, łub w określony
obręb podlatywania wyobraźni.
Jakoż owa różnica Dumań od Harmonij nie w sa
mym tytule lub późniejszem ich wyjściu leży. Dumania mają piętno rzucania się niespokojnej duszy poety w świat, w uczucia, w widoki natury, w gwiazdy, w poświęcone i cierpiące stany: poety, kochanka, zakonnika, po których wydumaniu grzmi nowym hymnem wiary lub z żegnaniem, lub modłą. Jestto jeszcze ciągła wędrówka z pieśnią,
■z myślą szukającą prawdy po górach, strumykach, jezio
rach nocą, rankiem, w której jednością jest tylko jedność poczucia ostatecznego owej ptawdy, iż bóg wszędzie i bo
giem wszystko. Poczyna autor dumy swoje odosobnieniem w samotności od świata (Dum. 1J, i zbiera wrażenia, ja
kie mu to rozpamiętywanie podrzuca, a myśl jego prze
rzuca się z posłyszapego na świecie wielkiego imienia B a jr o n a (D um . 2 ) w ciche wspomnienia kochanki Elwi- ny (Dum. 3); to znów widok wieczora koi go (Dum. i ) i dumać mu każe nad nieśmiertelnością (Dum. 5J; ale jak wszelkie dumanie nad niepojętą rzeczą rozkołysać tyl
ko może ale nie uśpić gorejącej duszy poety, ucieka on
z nią na (Dum. 6 J pagórek rodzimy, i chce się zabawić
widokiem jego wód i ścieżek, obmyć z tęsknych wrażeń
teraźniejszości. Tak z myśli w myśl wiedzie nas za sobą
L a jia r t in e i zagubia w łańcuch wrażeń, którego pierwsze
ogniwo w sercu swojem zawiązał. Im dalej idziem, tem
ogromniejsze uczucia biją w nas i w duszę poety, — tem
śpiew jego skacze w mocniejsze akorda. Już nie hymn
spokojny, nucący, już oda porywa nas mocniejszem tę
9 tnem (M ed. 10J po słowach boga do ludzkości (M ed. 8 J, niezabawem przejdzie w krzyk, w dytyramb, by się znów ukryć w zawiłych filozofii dumaniach, lub święte Saula, Dawida rytmy sobie przypomni, by otrząsnąwszy tego- wieczne niedość poświęcone szaty, lubym bogu językiem W kroju jego ulubieńców, śpiewać pokój ziem i, chwałę niebiosom (M e d . 30^ , ażeby skończyć hymnem miłości w objęciach kochanki, której czując już wolniejszy uścisk, z myślą o jego nicości żegna autor, wskazując jej na niebo.
Więcej czuły jak mocny, więcej dumający jak czuły, niezachwycając podoba s ię , nieprzerażając rozrzewnia.
Każde jego dumanie ma swoją myśl całą, odrębną, żyw o
tną co jest jego treścią; łacno ją zgadnie czytelnik, i kiedy na nią napadnie, mimowolnie posnują mu się my
śli w zadumę, opuszcza książkę, i sam marzeniem kończy marzenia poety. Jestto największa zaleta, jedyne piętno geniuszu L a m a r t in a . Takim jest w Dumaniach, przejdź
my w Harmonie; w Harmoniach wyżej postąpił.
Dążność i cel ten sam co i w dumach na przodzie nas wita w harmonii pierwszej, ale jaśniej, ale szczerzej w niej spowiada autor chęć i cel swój. Jakoż jedność my
śli i jćj następstwo jaśniejsze są w tych pieśniach, zyskały na śmiałości i podniesionem tonie piewcy. W dumaniach gdzieś z pomiędzy rozlicznych drobnych okoliczności, z po
między osłoniętych trawką, wodą lub uczuciow ą tkanką
pokryw, wyślizła się głębsza myśl, lub modlący głos do
10 - ,
boga. Tu brzmi autor piersiami całemi, do wtóru hym
nom swoim użył mass — mass zdarzeń, mass głosów.
Myśli, jakie w obrębie tego czasu między Dumaniem a wy
daniem Harmonij przesunęły się w św iecie, żyją w tym śpiewie, rozbierane głosem mocnego natchnienia, przy
pomniane dzielnem zastosowaniem myślącego człowieka.
Czuł autor co powiedział:
»—Postępujcie, ludzkość nie żyje jedną myślą, Co wieczór, gasi ona tę , która ją wiodła — Zapala inną, u nieśmiertelnej pochodni (H ar. 14).
i sam postąpił. W uważaniu nieba nie zaszła u niego zmiana, w uważaniu ziemi przemówiły doń te głosy, któ
re 'w początkowych dumaniach brał za chaos, za język Babelu, a które teraz z różnorodności zlały się w jeden dźw-ięk. Autor czas w postępie zrozumiał, a łącząc Har
monie swoje poszczególnemi nitkami z Dumaniami urobił z nich całość śpiewaną — ów hymn, o którymeśmy powie
dzieli, że go podsłuchał duszą swą w naturze. Jehowa al
bo myśl o bogu (Har. 8 , księga 2) rozciągnięta od szcze
gółu ziarnka dębu (H ar. do ogółu ludzkości (H ar. 10J.
I druga myśl: »Czemu moja dusza smutna?« (H ar. 9 ) aż do odpowiedzi »Moja dusza smutną będzie aż do grobu*
(H ar. 11) noyissima verba— dają najlepiej poznać różnicę i postęp, śpiewaka Dumań i śpiewaka Harmonij. Gwar- liość głosów światowych, co przybyła w tych wierszach, pięknie i ciekawie urozmaica ów pogląd poetyczny na rze
czy ziemskie, które są tak małemi a tak krzyczącemi.
11 Czujemy jak się wszystko trzęsie i chwieje postępem cza
su , sama myśl poety o bogu spokojna, niewzruszona, na niej jak na kotwicy buja się wprawdzie rozmyślauie jego, podrzucane falami podbijającego czasu, ale nie tonie, nie chwieje się. Nie płaczem i łzami, krzykiem kieruje nas autor na tej drodze za sobą, i jeżeli Harmonie są jeszcze wędrówką jego po świecie z rozbolałem sercem, to w tej wędrówce nie pociesza się i nie zatrzymuje lada wzgór
kiem i wodą, ale górami nasypanych kości przeżyłych lu
dów, wodami przepłynionych wiar, systematów, półbogów.
A jakże zajmującemi są przerwy tych ogólnych obrazów, spokojnym porzuconym między niemi śpiewem, którym poe
ta wraca do poszczególnego jakiego wypadku w swem ży
ciu. Po myśli o bogu (H a n 1 1 , k g .2), owe spocznienie W' przypomnieniu lat dziecinnych (H ar. 1 2 , ks. 2J, po krzyku duszy (ks . 3 , H ar. 3J i hymnie do Chrystusa (4), owa rozmowa z przyjacielem (H ar. 6 ) , są to po chwilach uniesień pootyckich chwile domowej pogadanki, które je
szcze są poezyą; są to 1 domowe zajścia z przyjaciółmi, w których jednakim widziemy L a m a r t in a poetę, L amar -
• t i n a człowieka. Wielkiego talentu i wielkiego przejęcia się główną myślą, dowodem jest ten zręczny odcień w wy
stawieniu się jednakiem w publicznem i prywatnem życiu.
Publiczne życie poety leży w jego dla powszechności pomyślanych tworach, za krańcem ich, często, pono i naj
częściej maże on w sobie piętno sztuczne, jakiem się
w fikcyach swych przyodział, i przeczy postępkami pry
cymi odział. Najsmutniejszy piewca, bywa wesołym tre- fnisiem w zwykłem pożyciu, ateusz bogomodlcą, i wspak:
lecz każdy z nich ma tyle zrozumienia, że w płodach swoich nie wygada wnętrza swojego. Ale św ia t, co cie
kawy proroka swego w prorocznych szałach podejść, gdy się kryjomo podczołga w progi mieszkania, i podejrzy u niego czyny i myśli spaczne świątecznym słowom, któ
rych doń używał, zaśmieje się z aktora, i fikcye jego stracą na uroku i wdzięku. Owoź L a m a r t in , jakby za
radza temu wyglądaniu świata do siebie, i rozpowiada mu swe pogadanki, i prowadzi w swoje ustronie samotnika naprzód ostrzegając, że w niem zbytek, że w niern tłum tego, co może szczęście zrobić.
Mam »powiadą« co ludzki niedostatek zwie »szczę- ściem,« strzechę obszerną i błyszczącą nad niwami w kłos Żyznemi; łąki, w których się wicher po mojej trawie ugania; lasy, których szmer i cień są moje; trzody, które pod mem prawem pasą; żonę i dziecię; żonę, która daje ży ć , dziecię, które nas odradza, i sycę się owemiskarby.
ffie czyiji się więc ubogim, by litość zyskać, — smu
tnym, gdy nim nie jest, i światu pytającemu: czemu jeszcze płacze? odpowiada: płaczę nad wami, jakże chce
cie, bym i nad sobą niepłakał. A takiemu płaczkowi za
wierza czytający, fikcya ginie, sama dziwność tęsknoty
i smutku w szczęsnym człowieku mówi o jego nieprzyT
muszoućm wylewaniu, o wzniosłem pojęciu nieszczęścia
ogromnego, obszernego, o nieszczęściu społecznem. Zie
mia cała ma w nim swego śpiewaka bolu, ból wszystkich jego bolera, jego nadzieja ich nadzieją, że powiedzą o nim cierpiące serca: sprosiemy twojemi słowy, płaczemy łzami twem i, i twemi hymny wzywamy!*
Przejdźmy do epizodu Jocelyn, by nam starczyło w szczupłym obrębie, jakiśmy sobie założyli 5 dość uwag dla rozgląduienia ducha lego poety. Poemat ten, dość obszerny, bo w 9ciu pieśniach, raczej epokach, jak je zw ie autor, ma być przecie według jego planu ino epizo
dem wielkiego dzieła, w którem indywidualność każda bę
dzie osobną pieśnią, ogółem rodzaj ludzki cały, a poezya stanie się śpiewem świętym przez prawdę, jak była nie
gdyś świętą przez mitologię; przez rozum zejdzie w reli
gijność, a przez filozofię w powszechność (popularność).
Epopeję tę chce mieć autor, ni narodową, ni bohatyrską, ale więcej jak to wszystko, bo całą ludzkość obejmującą.
Jaśniej z tej myśli wywiązuje się L a m a r t in e w dalszym ciągu przemowy do owego epizodu. My w niej widziemy coraz obszerniejszy zakres, jaki swemu talentowi i rozwi
janiu głównej a pierwotnej zasady chrystyanizmu w poję
ciu Swojem nadaje. Już teraz Dumania i Harmonie jego, jako w stęp, objaśniły nas z polem, na którem swą wie
dzę szańcuje. Przeczuwaliśmy, że dalej wciąż tylko du
mać i harmoniować w małych obrębach, byłoby się naśla
dować bez postępu, choć może nie bez przyjemności.
Krok jeden z Dumań do Harmonij wymagał w następstwie
13
jeszcze sporszego kroku z Harmonij, w jakiś śpiew wiel
ki, ciąglyj bo jenialne branie rzeczy, tak powszechnych i rozrzucopych, nie dało się w jednej zamknąć formie, ani utrzymać rozwijaniem niepostępowem; z szczegółków od
głosów, Dumań, wzrosły massy głosów : Harmonie; z njas- sy głosów winna była wyniknąć jednostka głosu huczna, ogólna, owa alfa i omega piersi wieszcza, do której dał mu bóg zadęcie jako słowikowi osobne, którą z początku zbierał po głosce, po literze, potem po słow ie, po wier
s z u , a którą nakoniec przychodzi mu w ylać— całą uzbie
raną pieśnią.
W takim zamiarze , i jako ustęp owego poematu, daje nam autor Jocelyną, z najprościejszą, jak na tak długą pieśń, intrygą, Jocelyną potulnego plebana wiejskiego w Alpach, któremu obok bijące światowe zdarzenia, tyle wiadome, ile wpływają na jego los, któremu obrębem całym jest kraina m yśli, nierozciągnięta nad zawód, i przy
czynę onegoź szczytnie poczęta poświęceniem się dla sio
stry, rozwinięta seminaryćznem wychowaniem, jak w ogniu, w grocie orłów, najczulszem w świecie uczuciem spróbo
wana: miłością, i doprowadzona do ostatka bólem i za
miłowaniem w bohi. Bez treści tego epizodu, trudnoby i czytelnikom zrozumieć, i nam być zrozumiałymi, przeto
go umieszczamy.
Prolog i epilog są wklejone, jak sam autor powiada,
czasowie, aby tylko mógł czytający pojąć, zkąd się wzjął
rękopis listów J o c e l y n ą , które stanowią poemat, a w któ
rym ten zaciszny kapłan, życia swego dzieje, w epoki podzieliwszy, skreślił.
E p o k a lsz a . Maluje się kapłan z przypomnienia, w 16 leciech swych w rodzimej wiosce, przy matce i sio
strze w grupach tancernych, swawolących zaplątany, on 'już wzdychający, już przeczuwający kielich sw ój, a prze
cież tak niewinny, że wola: »Co to musi być sama mi
łość, kiedy marzenie o niej jest tak słodkie!«— Zdćjmuje go ciekawość wybadania smutkn swej siostry, i podsłuchu
jąc jej rozmowę z matką, dowiaduje się , że kocha i jest kochaną, a ojciec lubego, bez wniosku dostatniego nie przyjmie jej za synowę. »Ty się musisz z swym bratem dzielić, mówi matka, szczupłein polem mojem, więc le
piej zabacz córo ulubieńca, i ucz się cierpieć..* Zabaczyć malko! trudniej, ale umrzeć! a brat jej podsłuchujący, pomyślał, »ale się poświęcić* i matce nazajutrz o swem powołaniu ku ołtarzom spowiada się j ofiara. Siedm dni matka płakała, jak córa Jeftego, on szczęśliwi siostrę, i nieoglądając się za siebie idzie w ślad zakonu, niepo
wołany kapłan.
E p o k a 2ga. Sześcioletnie seminaryczne życie, w któ- rem już coś odgłosu światowego go dochodzi, ale w tym głosie burza, bo to rok 1793; piorun ten miotąc wszyst- kiem , rozmiata i jego matkę i siostrę gdzieś za granicę Francyi, on sam, sierota, niepoświęcony w śluby zakon
n e , jak tylko sercem, które mu bardziej każe chwytać
ołtarza, im bardziej burza dmie w zagaszenie świętych
ogni, ratowany nieznaną ręką, chroni się przed wście
kłością tłumów w jaskinie orłów, na szczycie gór alpej
skich w Dauphine. Ta chwila umysłowego życia J o c e lyna buja całą szczytnością natury.
Epoka 3cia. Zmianą w niej jest ów przypadek, któ
ry potem wpływa na całe życie J o c e l y n a . ’ przypadek da
jący mu młodego towarzysza za współ-gościa w górach tych, za przyjaciela, za brata, jak na owe czasy prześla
dowań, dość naturalny przypadek? jest to jeden ze spiso
wych dó wojska, który z ojcem swym ucieka przed służ
bą w góry, ojciec ginie od wystrzału goniącj'ch za nimi żołnierzy; syn ocalony, owoż towarzysz J o c e l y n a ; z nim tęskniącej duszy J o c e l y n a , raźniej i spcfrzej czas dumań ucieka.
E p o k a 4ta poświęcona rozwijaniu się ich uczuć dla siebie, coraz słodszych, coraz tkliwszych, aźe do owej katastrofy, w której J o c e l y n w towarzyszu odkrywa ko
bietę — jest pełna słodkich bujań po naturze, śpiewań chórowych z przyjacielem swym, w którego piosnkach widoczny odcień kobiecych myśli przygotowuje nas do te
go odkrycia.',
Piąta Ep o ka jest zakończeniem, przerwą raczćj okro
pną życia miłosnego; bo chwila w której go wywołuje pasterz alpejski, aby niósł słowo boże w więzienia jedne
mu ze swych braci, — bo chwila ta, gdy on w ciemnem
więzieniu w tym bracie poznaje swego biskupa, i starzec
dla ostatniej duchownej swej pomocy, kładzie kapłańskie
sło w o na leżącą u nóg mu g ło w ę J o c e l y n a , w ypierające
g o s ię tej godności całem kochającem s e r c e m ,— bo ow a m sza p ie r w sz a , w rogu w ię z ie n ia , na której chleb tak sk w ap liw ie czeka dusza starca biskupa, — bo w reszcie ten m łody ofiarn ik , dopiero sam dla potrzeby bliźniego zaofiarow an y na ołtarzu w y r ze czen ia się św ia to w y ch uczu ć, je s t tak jenialn ym rysem i prostą okropn ością, ż e natu
ralnym jej wypadkiem musi być zerw a n ie w szy s tk ieg o , co bj'ło dotąd je s z c z e z ja k ą ś sło d k o ścią , je s z c z e z niejakąś nadzieją w ż y ciu J o c ely n a złą czo n e.
D alsze p ieśni, aże do o sta tn ie j, ju z go malują w ie j skim pleban em , s a m e g o , chętnym w lep ić się w potulne p o w o ła n ie , z k tórego w yskak uje w ieczn ie obręb je g o uczuć, w którym pokochać się nie m o ż e; a w ypadki szc ze g ó ln e, co go w św ia t je s z c z e z w o łu ją , ja k śm ierć m a tk i, której ostatnią daje p o ciech ę, jak o w e zw id zen ie sto licy P aryża, gdzie w k w estu jącej i rozp u stn ej, p o z n a je, n iegdyś sw oją młodą k o ch a n k ę, ja k w r eszc ie ostateczna je j spow iedź przed n im , k a p ła n em , — o n im , kochanku: są to tła .d o ubarw ienia ciągłych rozbolałych szam otań m y ś li, co mu się cieszy ć k a ż ą 1 , gdy czu je kołacącą do sw e g o ciała śm ierć, w postaci p o sła n k i, k ilkom iesięczn ej choroby.
Z tśj treści c z y te ln ik , a m y z całości u stęp u , na j e dno pono w yjd ziein z d a n ie , ż e ow a pieśń L a m a r tin a , ciezem w ięcej jak harmonią i dum aniem , złączon em i w w ię k sz y o b ręb , nie j e s t , i w m yśli autora być niepo- w in n a. To z a ło ż y w s z y s o b ie , tego dopiął; całe okrasze-
Pam. Nauk. T. I. zeszyt 1. 2
17
cając rękoma.
W wywiązaniu zaś z owej ostatecznej wielkiej pieśni 0 ludzkości, zapowiedzianej nam przedmową, ile postąpił, 1 trudno i nic znacznego powiedzieć nie można. Pojawia się w nas niby to przekonanie jakiegoś postępu w tej dąż
ności, lećz sama dążność więcej jeszcze na naszem do
mniemywaniu jak rzeczywistości leży. Zostaniem więc przy tem przekonaniu, że autor chciał tylko nas zapoznać ze szczegółową pięknością Jocelyna. Cel zaś i wypadek ostateczny trzyma jeszcze w pracowitej ręce, by całością w całość naszego pojmowania uderzyć, a niechcąc przy nagłem zjawieniu zasypać oczu blaskiem poszczegółowych migocących drobnostek, zwycząi nas, z częściowemi owo
cami pracy swojej, by nam później nie zamroczyły ogól
nego poglądu.
Dosyć, że po próbie nie straciliśmy nadziei, a w cza
sie próby przyjemności użyli; oba uczucia wypłynęły nam z jednego źródła, to jest że autor nie zstąpił z charakte
rystycznej swej drogi:
Twarz religijna nadziei, świeci nam ciągle w Jocelynie.
Czas już aby po sądzie czucia Ustąpił sąd artysty, o ile nas stać na pojęcie artystowskie. W niern przewle
czeni autora przez owe koło powszechności, która pojmuje ze szczegółów, w jakiem się autor sam pojmuje. Jeżeli sądy jej i jego zgodzą się na jednakie uważanie rzeczy:
cześć pracom śpiewaka, teraz i po wieki, bo teraz i po
I 1
w iek ach on będzie reprezentantem sw eg o c z a s u , on mu nada s w e imię;' kiedy się zaś rozejdą o sobie te dw a zda*
n ia , poeta m oże zostać poetą m iłym n a w et sw em u w ie k o w i, ale d zieła je g o będą ż y ły tylko przypom nieniem lubości jak ie sprawiają,, nie życiem czasu sw o jo g o , któremu trzeba być aż zw ierciadłem , aby go w śóbie utopić, i odżyć W je g o odbiciu.
W artysMwskim sądzie idzie wielce o stosunek wyo
brażeń czasowych ogółu myślącego ze stanowiskiem tych
że wyobrażeń w dziełach poety. Jestże w L a m a r t in ie
dążność odpowiadająca dążności ogólnej, rozrastanie się ducha zgłębiającego chrystyanizm ? — Wprawdzie niespo- kojność rzucania się tegoc^psnego ogółu dobrze jest schwy
cona i naśladowana w niespokojnych targaniach Dumań, Harmonij, z przedmiotu w przedmiot; cel autora 1 lego- czesności jest w nich jeden, ten sam. Ale skutek poszu
kiwań odmienny; kończącym wyrazem całego zakresu jego poetyzowania jest uznanie nicości ze znękanem opadnię
ciem na twarz przed wielkością , samą, jedyną, niepojętą.
Wyrazem postępującej tegoczesności jest już owe poczu
wanie się w siłach postępu, a zatem wyraźne zaprzecze
nie nicością zaprzeczenie względne,* które już nie tylko co do duszy, • ale nawet i co do ciała wychodzić poczyna z owego bezwzględnego zaprzeczania im wartości i po
trzebnego uźyiku. •
Owe wołania ż pustyń prorockie, oceanowi chuć gro
żące, każące znikomość bogactw ,'św iata, sławy, wygód 2
*19
życia, obrane z włosistej swej koszuli, odarte z szaty pokutniczej, i w pachnącym rymie salonowego człowieka obudzone, są echem nietegowiecznym, lekarstwem już niewczesnem, nie dla obecnej społeczności. Jak dziecko, niemogące \syleź'ć na górę, krzyczy »0 tam dopiero musi być dobrze«, tak autor niemogący przebić myślą nieba »tam dopiero dobrze!« woła do ludzi, — a społeczność, poczciwy wieśniak pracuje obok-potem czoła, potem rozumu, potem krw i, aby mu tu na dolinie dobrze było. Lubi wieszcza, który mu o jego ciężkich trudach rozpowiada, lubi aby mu o tyloletnich pracach ojców jego słowo swoje powie
dział, choć to słowo zabrzmieć może przykrą prawdą sjakżeście mało uszli!« ■ — ale żąda po nim obrazu, treści swej pracy tegoczesnej, przy walkach swych z niemożno
ścią obrazu maluczkiego postępu, rozjaśnionego dalszą, większą nadzieją: a twarz nadziei L a m a r t in a , tylko się nad ziemią, oderwawszy od niej całkiem,; uśmiecha. Mu
za więc jego będzie wyrazem jednej części ludzi, którym już zabrakło sił iść dalej z calem społeczeństwem.
Ze taki jest pęd poezyi L a m artina , z rozbioru na
szego łacno widzieć. — Z tej różności dróg ogółu i autora wniesiem, zda mi się, słusznie, że gościniec jego poezyi niejest żywotną drogą dla postępowej literatury, ale odręb
ną drożyną, w którój poświstując czasami filozoficzne myśli, można piękne rzeczy wyśpiewać. Więcej jeszcze, zwróciwszy baczenie na równoczesne płody Francyi z je
go pieśniami: L am artina uważać można za bujny wzrost
chrystyanizmu, przeszczepiony C h a t e a u e r ia n d a ręką.
Takie drogoskazy poetyckie żyją w pamięci ludów życiem tylko wspomnienia.
Dla tegoto w ogóle dla wielu L a m a r t in e jest za nu
dnym, jednostajnym; dla tegoto sam język francuski wię-i cej mu winien ubogacenia w słodkie i nowe wyrażenia czułości, jak Francya w postęp swej literatury; dla tegoto nakoniec więcej od nas Wszystkich, szczególniej poetów, czytanym niż naśladowanym być może.
. Wielkito zawód być poetą, większy poetą chrystya
nizmu; ale w każdym czasie ów kolos potrzebuje swej skały, swego ś. Piotra, któryby go w jego naturze zba
dał, i jak ten wielki apostoł, Syna Boga: ogół, w synie
ziem i: w szczególe pojął, i światu o nim dał świadectwo.
O MALARSTWIE RELIGIJNEM.
R zut oka ną upadek malarstwa ęhrześciańskiego. —»Duch poganizmu opanowuje sztuki. Reforma Lutra. —- Pierwsze znamiona odro
dzenia się. — Szkoła Dawida i Cammucini.
R flalarstw o chrześciańskie zachowało aź do czasów L e o na X swój charakter duchowny, równie daleki od zmysło
wości starożytnych, jak od mechanizmu naszych tegocze- snych rzemieślników-malarzy. Wiemy, źe pobożni średnich wieków malarze sztukę swoją niekładli na równi z rzemio
słem , i że mocą wiary usposobieni byli do pewnego ro- dzaju kapłaństwa. W modlitwie czerpali oni natchnienie, przedmioty do obrazów brali z ewanielii, a w świecie nie
widomym szukali wzorów. Ewanielia podówczas była hi- storyą powszechną i prawem wspolnem wszystkim ludom.
Dla tegoto istniał związek ścisły i nieustanny między lu
dem a artystami, wychowanymi w jednej z nim wierze, wykarmionymi jednemi tradycyami. Owe niezliczone mnó
stwo wizerunków Chrystusa, tworzonych przez malarzy różnych krajów i z różnym talentem, wszędzie było uzna
ne za prawdziwe, wszędzie cześć im oddawano, albowiem
wszystkie jedno nosiły piętno, mniej więcej boskie i ewą-
nieliczne ( 1 ) , i wierzono, iź były kopiami jednego obrazu autentycznego i cudownego (2), Chóry aniołów, unoszą
cych się nad ołtarzami i pod sklepieniami kopuł, niebyły płodem fantazyi; w oczach ludu wyrażały one istną rze
czywistość. Niebędąc podobnemi do śmiertelnych, podo- bnemi były między sobą; wszystkie nosiły wyraz krain niebieskich, i rysy boskie wspólnej rodziny; kształty, po
stacie, układ tych nadprzyrodzonych istot ściśle zgadzały się z wyobrażeniem ludu napojonego słowami ewanielii i legendami D a n t e g o . Jakżeż udało się malarzom urze- czywiścić takową ideę? Odgadliż oni ów świat niewiado
my, czyli go sami zwiedzili? Możnaż było ulać takowe formy niewidząc wzorów w objawieniu? Wszędzie w ów- czas mówiono o widzeniach, objawieniaęh. Więc nic nie
ma dziwnego, jeżeli lud chrześciański poświęcił takiej sztuce cząstkę czci, którą oddawał bogu i świętym pań
skim. Lud niezdolny wydać* sądu o stronie technicznej obrazu, czuł przez ducha religijnego to, co jest najwznio*
ślejsze w sztuce: jej pomysł, jej cel, jej szczytność.
Tymczasem, dzięki współzawodnictwu malarzy, część techniczna wielkie robiła postępy; wkrótce zdawało się, że sztuka pod pędzlem R a f a ł a (Raphael), dosięgła szczytu ubóstwienia. Arcydzieła tego mistrza uważane są jako piętna malarstwa chrześciańskiego.
( 1 )