• Nie Znaleziono Wyników

Pamiętnik Naukowy. T. 1, z. 1 (1837)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Pamiętnik Naukowy. T. 1, z. 1 (1837)"

Copied!
164
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

I. Lamnrtinc r?:-:;,'1.* *' • . . str. 1.

I I . O m alarstw ie religijnćin . . , . . . . , 2 2 . I I I . H andel i pieniądze w ziemiach dawnej Polslu

p rzed i pod P iastam i . , ’ V';,/. . . . . . ~ 5 2 . I V . Z ew nętrzna postać A m eryki Północnej • ' • •— 6 5 .

V . | O Kolii etach w A m eryce P ółnocnej . . . . . — 7 6 . V I. O pracy i domach pracy . ; Vv, • • ' • • • •> Ą ' 8 7 . V II. Tiisty o stanic teraźniejszym pis'micnnictwa

polskiego:

«) rozbiory . . . . . — 115.

; b) bibliografia . . . . - . , . .. ... • V;. 1 5 2 .

(3)

TOM I.

K R A K Ó W *

W TŁOCZNI STANISŁAWA CIESZKOWSKIEGO.

1 8 3 7.

(4)

V 9 9 3

(5)

Zwyczajem powszechnie przyjętym, wydaw­

cy czasopisów śpowiadają się swym przyszłym czytelnikom, dla pozyskania ich sobie, z celów,' środków i wiary literackiej, przyobiecując przy- tem nieograniczone chęci redakcyi, z usprawie­

dliwianiem potrzeby pisma czasow ego.— Dalecy od naśladowania tego rodzaju, własnym wiedzeni popędem, ograniczamy sfę na tem jedynie donie­

sieniu, ze zamierzyliśmy wydawać pismo obecne pod nazwą P A M IĘ T N IK A N A U K O W E G O , któreby ułatwiało drogę wzajemnego uczenia się we wszystkich gałęziach nauk i umiejętności, toz kunsztów i przemysłu.

Chęć wzajemnego nauczania się, aby mogła

być z korzyścią i trafiać do celu właściwego,

powinna mieć przede wszystkiem na względzie

czystość języka, wybór przedmiotów dla każdego

przystępnych, oraz wykład jasny i do pojęcia

wszystkich czytelników zastósoAvany.

(6)

Dla tego rosprawy w jakiejkolwiek gałęzi nauk pisane uczyć powinny całą powszechność, i nieograniczać się na samej wiedzy autora i tych, którzy w tym samym wydziale nauk pracują;

wszelkie zatem rozumowania w rzeczach niezba­

danych, gdzie autor w siebie raczej patrzy ani­

żeli na społeczność, bada ducha zaświatowego zamiast przyrody widomej, szuka igraszki do­

wcipu swego (częstokroć jego samego tylko bawiącej) zamiast pożytku dla wszystkich, w czasopisie naszym miejsca mieć niebędą. — Nakoniec dla rozbudzenia krytyki będą w Li­

stach o stanie teraźniejszym piśmiennictwa polskiego umieszczane rozbiory najnowszych dzieł polskich, w końcu zaś bibliografia polska i pobratymcza.

Niezaprzeczy nikt zapewne, źe wspólna pra­

ca Wspólny użytek rodzi; zapraszamy tedy chcą­

cych i mogących umysłowo pracować rodaków do wspierania PAMIĘTNIKA, bez czego nie- mógłby postępować stosownie do pojęć, ducha i potrzeb czasu. Materyały są gotowe w od­

wiecznych prawach przyrody, trwałość budowy

w nas samych.

(7)

w M w m ą m m m m j j m w y .

L A M A R T I N E .

D w a grzechy główne pranie we wszystkich płodach nowszych poetów polskich biją nas w oczy: naślado­

wnictwo lab brak znajomości literatur zagranicznych. Obu tym grzechom zapobićdz, komuż raźniej, gdy nie pismu peryodycznemu znajomiąc ogół czytelników swoich, ja­

snym i częstym rozbiorem dzieł obcych?'—> czem Z jednej strony zabieiy się dfogę kopalnikom obczyzny, by nam cudzych za swoje nie sprzedawali myśli, — a drugim, pośledniejszym w znajomości języków, poda się ręka, by coś o zamorskich (jak dawny Polak mawiał) rzeizach wie­

dzieli. — Taka chęć, bogdaj nie płonna! zwadziła mnie Z lulbem próżnowaniem, i poddała w cel pisania, jednego ze słynniejszyęh na owe czasy wieszczów Prancyi — pana

d e L a m a r t i \ a .

Pam. Nauk. T. I. zeszyt 1. 1

(8)

poetyczne i literackie, wreszcie epizod Jncelyn najnow­

szy, to jesl wieniec z którego on sław ę, a my uwagę o nim ciągnąć zamierzamy. Ale chcąc słusznie sądzić, trze­

ba nam się szańcować w obrębach pojęcia tego wieszcza, z nich wychodzić, jego patraeć okiem w naturę, nie żą­

dać, jak wielu znawców dotąd to umie, — aby on naszą wiedzą, i gwoli naszego sposobu widzenia rozwijał swoje pomysły; iść mamy rączej w ślad, za odbiciem się jego myśli w naturze lub natury w jego myśli. Z tego wzglę­

du rys ogólny charakterystyki tego piewcy musi przodem zapoznać z nim czytelników naszych, — szczegóły przyj­

dą w rozbiorze.

Poezya u Lamartina jest ciągle echem głosu chry- styanizmu, który z człowiekiem, z naturą, 3 uczuciami, z miłością, często nawet z samym bogiem o bogu rozma­

wia. Myśl zawsze jedna, jak bóg jeden, ale odbicia jejf cieniowania, jak przedmioty z których ten wyraz ostate­

czny i początkowy wszystkich rzeczy B ó g wytryska, jest odmienny. W groźnej naturze, widzi go strasznym i w oła:

Bóg wstał — i okropnym głosem zwóływa wy­

konawcę czynów tajemnych. (M ed. 44. A n io ł fra g m . epiczny).

W spokojnem dumaniu, w ustroni słyszy go w brzę­

ku dzwonka z wieżyczki kościelnej, i już porzuca obraz

czarownej doliny, rzeki, gór w oddali, i pyta siebie;

(9)

Na cóż mi z gór na góry przerzucać oczyma, z południa na wschód, z zorzy na zachód! gdy mi coś mówi: »Tam na cię szczęście nie czeka?«

Co mi po was pałace! chatki! rzeki i lasy! wam na jednym zbywa przedmiocie, i wszystko wi­

dzę w was pustem, ino gdy zamrę, może wtedy.

(M ed. 1.) t

Wszystko co zaczepi poeta, co zaważy w swem pie- wnem objęciu, jeden brzęk wydaje, wszystko u niego jak u wekslarza idzie na szalę istoty kruszcu, niepyta o napis, o cel inny oglądania rzeczy, brząka nią tylko dopóty, do­

póki ona swej ostatecznej treści nie w yda, dopóki ona nie wybełkocze wielkości twórcy i znikomości swojej, i tę myśl dopiero w tryumfie poeta, by sztandar zdobyty, ob­

nosi. Bonaparte, Byron, Zatoka Baji, Gwiazdy, Poeta umierający, Noc w Bzymie, Krzyż, Sapho, Śpiew miło­

śc i, Sokrates, i ów ostatni wymarzony syn wielkiego nie­

dowiarka (skeptyka) ów Child Harold, to u niego nici, któremi tkankę swoich badań wyrabia.. Ziemi i nieba, lu­

dzi i aniołóW pyta o jedno imie, o jedno wyrażenie, a niebo, ziemia, ludzie, anioły odpowiadają mu hymnem ogólnym, który on podsłuchuje swą duszą, i światu rzuca w darze. Dla tego jakkolwiek drobne i odrębne zdadzą się jego dumania, jest w nich związek pewny niespląlany, uważnie czytającemu czuć się da tajemniczość następstwa jednej dumy po drugiej i owa myśl ogólna, iż one są rozdrobnionemi hymnami owego wielkiego chóru, którym

3

(10)

Datura przedwiecznem u śp iew a. Imiona historyi starej, biblijnej, średniej r y cy r sk ie j, now szej nie łam ią się u po­

e ty działaniem sw o je m , nie w y w ią zu ją w yp adk am i, nie m ów ią ciek a w o ścią , przypomnieniem czasów ch u c i, dążno­

ści w w yw ołan ych przez siebie lu d ziach ; uśpił L am artine k ażd y zaród ich czyn n ego ż y c ia , podnosi j e ty lk o z gro­

bów z calem ich zamarciem cielesn ein , z całą znikom ością przeżytego prochu, który b y ł kiedyś człow iek iem ; d ozw a­

la patrzeć [w niem ow ne lic a , w niebijące s e r c a , w ich głow ach ino zapala m oralne daw ne ich ż y c ie m yślenia, i rozm awia z nimi język iem hym nów sw o ic h , język iem rozpam iątyw ania. Grabarz t o , k tó ry odkopaw szy ciało, przerzuci n ie m , zagada Coś do niego i zn ó w j e ziem ią zasun ie.

sSokrat le ż y na łożu w iężieu ia s w e g o , niebem słońce

'tyk a szczy tu gór H ym etu , morzem płynie okręt do Pyru ,

z je g o powrotem * uderzy chw ila w yp icia trucizny Sokrato-

w i; kilku przyjaciół czatuje na zbudzenie się filozofa,

i żona je g o w progach w ię z ie n ia , z dzieckiem p łacząca,

podsłuchuje rozm ow y obojętnego lu d u , co krążąc po pod

bramy w ię z ie n ia , m ów i o zn iw eczon ych ołtarzach sw o ic h ,

o niew idzialnym b o g u , o now ej w niego w ie r z e , która

w m łodzież się k n ie , a którą późna ręka spraw iedliw ości

dziś dopiero karaó za m ierzy ła .« — O woż całe przedłożenie

przedm iotu, ca łe w ygadanie się poety o c z a s ie , m iejscu,

okolicznościach dram atu, w ijącego się dalej w w ielk ich

um ysłow ych zarysach ; otóż całe odżyw ienie epoki m ęczeń­

(11)

stw a, epoki świtania głębszej filozofii; spieszno z niemi poecie, bo myśl jego i zamiar sioją juź z uczuciami filo­

zofa w nogach u łoża Sokrata, i słuchają dumań, proroctw, przeczuwali, któremi ten wielki męczennik prawdy na że­

gnaniu z światem z niebem się wita. Tak wszędzie i za­

wsze historyczność i działalność są podrzędną, czasem żadną okolicznością u L a m a r t in a , zaduma wszystkiem, a tłem jej chrystyanizm. Nigdzie jaśniej owego rozbrata- nia się z historyą, raczej zarzucenia jej niewidać, jak w śpiewach lirycznych Saula, i wszystkich z Pisma Świę­

tego czerpanych, nigdzie widoczniej autor nie poniewiera dobrem wydaniem akcyi, to jest działaniem, jak w du­

mach dramatycznym krojem pisanych. Bo nie w tćm eel swój pokładł, nie na to rozmierzył swą wiedzę, by niemi 0 czynach lub skutkach historycznych się kłopotał, chcąc czytającemu zadziwem lub rozczuleniem dogodzić: zadziw 1 rozezulenie przestały być u niego niezbędnemi formami poezyi; gęsto czyste rozważenie rzeczy, gęsto proste opo­

wiadanie, ale z jego sposobem widzenia, są treścią i formą dumania. Dalej podejść naturę prostotą jak L a m a r t in e , trudno i może za nudnoby było. Lecz przypominam, źe ja tu mówię o prostocie rzeczy, nie stylu, bo styl u au­

tora właśnie w odwrotnym się miewa stosunku z rzeczą, i bardzo naturalnie, tą jedną tajemnicą, tą jedną właści­

wością swoją L a m a r tin może nie znudzić, gdyż brak rozmaitości wypadków, rozmaitością barwy strzępi. Wiel­

kość boga, nicość ludzi, i wszystkie ztąd katechicznia

(12)

i naturalnie płynące skutki, cuda, potwory, niebyłyby zro­

biły pospolitego piewcę europejskim prawie poetą, gdyby nie owe cieniowanie bryllantowe, nie owa jedność myśli rozbryznięta w nieskończonem falowaniu kryształo^em, nie owa lekkość w smętnej fantazyi, której nikt dotąd nie zrównał. Jest w niej coś tej lubuści nieopisanej, naszego B ogdana Z a l e s k ie c o , mówię to nie z przechwałki pol­

skiej, ale dla dania, nam Polakom możności pojęcia po­

nęty francuskiego śpiewaka. Bo co do porównania L a - m a r t in a , ma on w dawnych wieszczach Brytanii bliźniaka swego.

Joung i L a m a r t in e w poezyi stanęli odwrotnemi sto­

pami najednem stanowisku chrystyanizmu. Obaj, w świat wnętrzny wglądajac, oglądali go na obie przeciwne stro­

ny. J ounga rzuciło W świat zapłakane serce, rozdarte uczucie, i z niemi krzyczy w nicość— i w wielkość boga.

L amartina tęsknota nauki, rozdarta promieniem nadziei religijnej, rzuciła w hymny anielskie: miłości, wielkości, podziwu; hymny ludzkie: żałości, płaczu, królów nawi- dzonych gromem kary, pastuszków nawidzonych prostotą niebios, kapłanów wcielonego słow a, lud zgadywającego słowa, które duszę poety, jako świat cały nowszy, otuliło w swoje światłe ramiona. Obaj spotykają się we łzach, rozchodzą się w poczuciu. Ich utwory są to dwie religij­

ne twarze: twarz bolu i twarz radości! którym jedna

myśl przewodniczy, a odrębne rysy urabia. Jeszcze u

J ounga szczery płacz, zanoszenie się od bolu, jęki co

(13)

słychać, mimo że nad całą powszechnością się leją, uwiją jednak za tętno cios szczególny, znać źe ból z człowie­

czej nie ze społecznej rany ciecze. Płacząc wszystkiego, w e wszystkiem zony on i dzieci swych płacze. Tak zni- komość rzeczy u niego, siedzi w postaci owej śmierci, która mu żonę porwała, i nakazuje mu stąpać w smutne królestwo sw oje, aby z jego zwalisk jak z kazalnicy lu­

dziom o jego krainach prawił.- Przeto pieśń J o unga ma więcej nudoty, która z poszczególnego zajnfowania sobą i swym żalem wynika; kiedy u L a m a r tin a człowieka bie­

dzącego się , ledwo dojrzeć żalów je g o , strat jego osobi"

stych nie widać. Łzy chyba porankowi albo poecie cie*

k ną, wzdychania to je aniołowi żal nad zniszczonym światem z piersi rozwija. J o un g ciałem i wiarą płacze, L a m a r t in e duszą i fantazyą.

Owóż ogólna charakterystyka tego poety i sposób poj­

mowania rzeczy. W szczegółach, które dla zgłębienia jego pism przedsiębierzem rozrzucać, nie przyjdzie nam przytaczać lub kawałkować gorszych od lepszych dumań;

w rozumieniu naszem szczegółem będzie wykazanie różni­

cy między pierwśzemi jego płodami, Dumania/ni poely a następującymi po nich Harmoniami i Jocelynem; szcze­

gółem , rozwijanie się jego polotu od pojedynczości do mass, od krótkich i samoistnych dźwięków jego , do dźwię­

ków w wiązanych przez fikcyę w owego plebana wiejskie­

g o , niby w urzeczywistnioną jedność, łub w określony

obręb podlatywania wyobraźni.

(14)

Jakoż owa różnica Dumań od Harmonij nie w sa­

mym tytule lub późniejszem ich wyjściu leży. Dumania mają piętno rzucania się niespokojnej duszy poety w świat, w uczucia, w widoki natury, w gwiazdy, w poświęcone i cierpiące stany: poety, kochanka, zakonnika, po których wydumaniu grzmi nowym hymnem wiary lub z żegnaniem, lub modłą. Jestto jeszcze ciągła wędrówka z pieśnią,

■z myślą szukającą prawdy po górach, strumykach, jezio­

rach nocą, rankiem, w której jednością jest tylko jedność poczucia ostatecznego owej ptawdy, iż bóg wszędzie i bo­

giem wszystko. Poczyna autor dumy swoje odosobnieniem w samotności od świata (Dum. 1J, i zbiera wrażenia, ja­

kie mu to rozpamiętywanie podrzuca, a myśl jego prze­

rzuca się z posłyszapego na świecie wielkiego imienia B a jr o n a (D um . 2 ) w ciche wspomnienia kochanki Elwi- ny (Dum. 3); to znów widok wieczora koi go (Dum. i ) i dumać mu każe nad nieśmiertelnością (Dum. 5J; ale jak wszelkie dumanie nad niepojętą rzeczą rozkołysać tyl­

ko może ale nie uśpić gorejącej duszy poety, ucieka on

z nią na (Dum. 6 J pagórek rodzimy, i chce się zabawić

widokiem jego wód i ścieżek, obmyć z tęsknych wrażeń

teraźniejszości. Tak z myśli w myśl wiedzie nas za sobą

L a jia r t in e i zagubia w łańcuch wrażeń, którego pierwsze

ogniwo w sercu swojem zawiązał. Im dalej idziem, tem

ogromniejsze uczucia biją w nas i w duszę poety, — tem

śpiew jego skacze w mocniejsze akorda. Już nie hymn

spokojny, nucący, już oda porywa nas mocniejszem tę­

(15)

9 tnem (M ed. 10J po słowach boga do ludzkości (M ed. 8 J, niezabawem przejdzie w krzyk, w dytyramb, by się znów ukryć w zawiłych filozofii dumaniach, lub święte Saula, Dawida rytmy sobie przypomni, by otrząsnąwszy tego- wieczne niedość poświęcone szaty, lubym bogu językiem W kroju jego ulubieńców, śpiewać pokój ziem i, chwałę niebiosom (M e d . 30^ , ażeby skończyć hymnem miłości w objęciach kochanki, której czując już wolniejszy uścisk, z myślą o jego nicości żegna autor, wskazując jej na niebo.

Więcej czuły jak mocny, więcej dumający jak czuły, niezachwycając podoba s ię , nieprzerażając rozrzewnia.

Każde jego dumanie ma swoją myśl całą, odrębną, żyw o­

tną co jest jego treścią; łacno ją zgadnie czytelnik, i kiedy na nią napadnie, mimowolnie posnują mu się my­

śli w zadumę, opuszcza książkę, i sam marzeniem kończy marzenia poety. Jestto największa zaleta, jedyne piętno geniuszu L a m a r t in a . Takim jest w Dumaniach, przejdź­

my w Harmonie; w Harmoniach wyżej postąpił.

Dążność i cel ten sam co i w dumach na przodzie nas wita w harmonii pierwszej, ale jaśniej, ale szczerzej w niej spowiada autor chęć i cel swój. Jakoż jedność my­

śli i jćj następstwo jaśniejsze są w tych pieśniach, zyskały na śmiałości i podniesionem tonie piewcy. W dumaniach gdzieś z pomiędzy rozlicznych drobnych okoliczności, z po­

między osłoniętych trawką, wodą lub uczuciow ą tkanką

pokryw, wyślizła się głębsza myśl, lub modlący głos do

(16)

10 - ,

boga. Tu brzmi autor piersiami całemi, do wtóru hym­

nom swoim użył mass — mass zdarzeń, mass głosów.

Myśli, jakie w obrębie tego czasu między Dumaniem a wy­

daniem Harmonij przesunęły się w św iecie, żyją w tym śpiewie, rozbierane głosem mocnego natchnienia, przy­

pomniane dzielnem zastosowaniem myślącego człowieka.

Czuł autor co powiedział:

»—Postępujcie, ludzkość nie żyje jedną myślą, Co wieczór, gasi ona tę , która ją wiodła — Zapala inną, u nieśmiertelnej pochodni (H ar. 14).

i sam postąpił. W uważaniu nieba nie zaszła u niego zmiana, w uważaniu ziemi przemówiły doń te głosy, któ­

re 'w początkowych dumaniach brał za chaos, za język Babelu, a które teraz z różnorodności zlały się w jeden dźw-ięk. Autor czas w postępie zrozumiał, a łącząc Har­

monie swoje poszczególnemi nitkami z Dumaniami urobił z nich całość śpiewaną — ów hymn, o którymeśmy powie­

dzieli, że go podsłuchał duszą swą w naturze. Jehowa al­

bo myśl o bogu (Har. 8 , księga 2) rozciągnięta od szcze­

gółu ziarnka dębu (H ar. do ogółu ludzkości (H ar. 10J.

I druga myśl: »Czemu moja dusza smutna?« (H ar. 9 ) aż do odpowiedzi »Moja dusza smutną będzie aż do grobu*

(H ar. 11) noyissima verba— dają najlepiej poznać różnicę i postęp, śpiewaka Dumań i śpiewaka Harmonij. Gwar- liość głosów światowych, co przybyła w tych wierszach, pięknie i ciekawie urozmaica ów pogląd poetyczny na rze­

czy ziemskie, które są tak małemi a tak krzyczącemi.

(17)

11 Czujemy jak się wszystko trzęsie i chwieje postępem cza­

su , sama myśl poety o bogu spokojna, niewzruszona, na niej jak na kotwicy buja się wprawdzie rozmyślauie jego, podrzucane falami podbijającego czasu, ale nie tonie, nie chwieje się. Nie płaczem i łzami, krzykiem kieruje nas autor na tej drodze za sobą, i jeżeli Harmonie są jeszcze wędrówką jego po świecie z rozbolałem sercem, to w tej wędrówce nie pociesza się i nie zatrzymuje lada wzgór­

kiem i wodą, ale górami nasypanych kości przeżyłych lu­

dów, wodami przepłynionych wiar, systematów, półbogów.

A jakże zajmującemi są przerwy tych ogólnych obrazów, spokojnym porzuconym między niemi śpiewem, którym poe­

ta wraca do poszczególnego jakiego wypadku w swem ży­

ciu. Po myśli o bogu (H a n 1 1 , k g .2), owe spocznienie W' przypomnieniu lat dziecinnych (H ar. 1 2 , ks. 2J, po krzyku duszy (ks . 3 , H ar. 3J i hymnie do Chrystusa (4), owa rozmowa z przyjacielem (H ar. 6 ) , są to po chwilach uniesień pootyckich chwile domowej pogadanki, które je­

szcze są poezyą; są to 1 domowe zajścia z przyjaciółmi, w których jednakim widziemy L a m a r t in a poetę, L amar -

• t i n a człowieka. Wielkiego talentu i wielkiego przejęcia się główną myślą, dowodem jest ten zręczny odcień w wy­

stawieniu się jednakiem w publicznem i prywatnem życiu.

Publiczne życie poety leży w jego dla powszechności pomyślanych tworach, za krańcem ich, często, pono i naj­

częściej maże on w sobie piętno sztuczne, jakiem się

w fikcyach swych przyodział, i przeczy postępkami pry­

(18)

cymi odział. Najsmutniejszy piewca, bywa wesołym tre- fnisiem w zwykłem pożyciu, ateusz bogomodlcą, i wspak:

lecz każdy z nich ma tyle zrozumienia, że w płodach swoich nie wygada wnętrza swojego. Ale św ia t, co cie­

kawy proroka swego w prorocznych szałach podejść, gdy się kryjomo podczołga w progi mieszkania, i podejrzy u niego czyny i myśli spaczne świątecznym słowom, któ­

rych doń używał, zaśmieje się z aktora, i fikcye jego stracą na uroku i wdzięku. Owoź L a m a r t in , jakby za­

radza temu wyglądaniu świata do siebie, i rozpowiada mu swe pogadanki, i prowadzi w swoje ustronie samotnika naprzód ostrzegając, że w niem zbytek, że w niern tłum tego, co może szczęście zrobić.

Mam »powiadą« co ludzki niedostatek zwie »szczę- ściem,« strzechę obszerną i błyszczącą nad niwami w kłos Żyznemi; łąki, w których się wicher po mojej trawie ugania; lasy, których szmer i cień są moje; trzody, które pod mem prawem pasą; żonę i dziecię; żonę, która daje ży ć , dziecię, które nas odradza, i sycę się owemiskarby.

ffie czyiji się więc ubogim, by litość zyskać, — smu­

tnym, gdy nim nie jest, i światu pytającemu: czemu jeszcze płacze? odpowiada: płaczę nad wami, jakże chce­

cie, bym i nad sobą niepłakał. A takiemu płaczkowi za­

wierza czytający, fikcya ginie, sama dziwność tęsknoty

i smutku w szczęsnym człowieku mówi o jego nieprzyT

muszoućm wylewaniu, o wzniosłem pojęciu nieszczęścia

(19)

ogromnego, obszernego, o nieszczęściu społecznem. Zie­

mia cała ma w nim swego śpiewaka bolu, ból wszystkich jego bolera, jego nadzieja ich nadzieją, że powiedzą o nim cierpiące serca: sprosiemy twojemi słowy, płaczemy łzami twem i, i twemi hymny wzywamy!*

Przejdźmy do epizodu Jocelyn, by nam starczyło w szczupłym obrębie, jakiśmy sobie założyli 5 dość uwag dla rozgląduienia ducha lego poety. Poemat ten, dość obszerny, bo w 9ciu pieśniach, raczej epokach, jak je zw ie autor, ma być przecie według jego planu ino epizo­

dem wielkiego dzieła, w którem indywidualność każda bę­

dzie osobną pieśnią, ogółem rodzaj ludzki cały, a poezya stanie się śpiewem świętym przez prawdę, jak była nie­

gdyś świętą przez mitologię; przez rozum zejdzie w reli­

gijność, a przez filozofię w powszechność (popularność).

Epopeję tę chce mieć autor, ni narodową, ni bohatyrską, ale więcej jak to wszystko, bo całą ludzkość obejmującą.

Jaśniej z tej myśli wywiązuje się L a m a r t in e w dalszym ciągu przemowy do owego epizodu. My w niej widziemy coraz obszerniejszy zakres, jaki swemu talentowi i rozwi­

janiu głównej a pierwotnej zasady chrystyanizmu w poję­

ciu Swojem nadaje. Już teraz Dumania i Harmonie jego, jako w stęp, objaśniły nas z polem, na którem swą wie­

dzę szańcuje. Przeczuwaliśmy, że dalej wciąż tylko du­

mać i harmoniować w małych obrębach, byłoby się naśla­

dować bez postępu, choć może nie bez przyjemności.

Krok jeden z Dumań do Harmonij wymagał w następstwie

13

(20)

jeszcze sporszego kroku z Harmonij, w jakiś śpiew wiel­

ki, ciąglyj bo jenialne branie rzeczy, tak powszechnych i rozrzucopych, nie dało się w jednej zamknąć formie, ani utrzymać rozwijaniem niepostępowem; z szczegółków od­

głosów, Dumań, wzrosły massy głosów : Harmonie; z njas- sy głosów winna była wyniknąć jednostka głosu huczna, ogólna, owa alfa i omega piersi wieszcza, do której dał mu bóg zadęcie jako słowikowi osobne, którą z początku zbierał po głosce, po literze, potem po słow ie, po wier­

s z u , a którą nakoniec przychodzi mu w ylać— całą uzbie­

raną pieśnią.

W takim zamiarze , i jako ustęp owego poematu, daje nam autor Jocelyną, z najprościejszą, jak na tak długą pieśń, intrygą, Jocelyną potulnego plebana wiejskiego w Alpach, któremu obok bijące światowe zdarzenia, tyle wiadome, ile wpływają na jego los, któremu obrębem całym jest kraina m yśli, nierozciągnięta nad zawód, i przy­

czynę onegoź szczytnie poczęta poświęceniem się dla sio­

stry, rozwinięta seminaryćznem wychowaniem, jak w ogniu, w grocie orłów, najczulszem w świecie uczuciem spróbo­

wana: miłością, i doprowadzona do ostatka bólem i za­

miłowaniem w bohi. Bez treści tego epizodu, trudnoby i czytelnikom zrozumieć, i nam być zrozumiałymi, przeto

go umieszczamy.

Prolog i epilog są wklejone, jak sam autor powiada,

czasowie, aby tylko mógł czytający pojąć, zkąd się wzjął

rękopis listów J o c e l y n ą , które stanowią poemat, a w któ­

(21)

rym ten zaciszny kapłan, życia swego dzieje, w epoki podzieliwszy, skreślił.

E p o k a lsz a . Maluje się kapłan z przypomnienia, w 16 leciech swych w rodzimej wiosce, przy matce i sio­

strze w grupach tancernych, swawolących zaplątany, on 'już wzdychający, już przeczuwający kielich sw ój, a prze­

cież tak niewinny, że wola: »Co to musi być sama mi­

łość, kiedy marzenie o niej jest tak słodkie!«— Zdćjmuje go ciekawość wybadania smutkn swej siostry, i podsłuchu­

jąc jej rozmowę z matką, dowiaduje się , że kocha i jest kochaną, a ojciec lubego, bez wniosku dostatniego nie przyjmie jej za synowę. »Ty się musisz z swym bratem dzielić, mówi matka, szczupłein polem mojem, więc le­

piej zabacz córo ulubieńca, i ucz się cierpieć..* Zabaczyć malko! trudniej, ale umrzeć! a brat jej podsłuchujący, pomyślał, »ale się poświęcić* i matce nazajutrz o swem powołaniu ku ołtarzom spowiada się j ofiara. Siedm dni matka płakała, jak córa Jeftego, on szczęśliwi siostrę, i nieoglądając się za siebie idzie w ślad zakonu, niepo­

wołany kapłan.

E p o k a 2ga. Sześcioletnie seminaryczne życie, w któ- rem już coś odgłosu światowego go dochodzi, ale w tym głosie burza, bo to rok 1793; piorun ten miotąc wszyst- kiem , rozmiata i jego matkę i siostrę gdzieś za granicę Francyi, on sam, sierota, niepoświęcony w śluby zakon­

n e , jak tylko sercem, które mu bardziej każe chwytać

ołtarza, im bardziej burza dmie w zagaszenie świętych

(22)

ogni, ratowany nieznaną ręką, chroni się przed wście­

kłością tłumów w jaskinie orłów, na szczycie gór alpej­

skich w Dauphine. Ta chwila umysłowego życia J o c e ­ lyna buja całą szczytnością natury.

Epoka 3cia. Zmianą w niej jest ów przypadek, któ­

ry potem wpływa na całe życie J o c e l y n a . ’ przypadek da­

jący mu młodego towarzysza za współ-gościa w górach tych, za przyjaciela, za brata, jak na owe czasy prześla­

dowań, dość naturalny przypadek? jest to jeden ze spiso­

wych dó wojska, który z ojcem swym ucieka przed służ­

bą w góry, ojciec ginie od wystrzału goniącj'ch za nimi żołnierzy; syn ocalony, owoż towarzysz J o c e l y n a ; z nim tęskniącej duszy J o c e l y n a , raźniej i spcfrzej czas dumań ucieka.

E p o k a 4ta poświęcona rozwijaniu się ich uczuć dla siebie, coraz słodszych, coraz tkliwszych, aźe do owej katastrofy, w której J o c e l y n w towarzyszu odkrywa ko­

bietę — jest pełna słodkich bujań po naturze, śpiewań chórowych z przyjacielem swym, w którego piosnkach widoczny odcień kobiecych myśli przygotowuje nas do te­

go odkrycia.',

Piąta Ep o ka jest zakończeniem, przerwą raczćj okro­

pną życia miłosnego; bo chwila w której go wywołuje pasterz alpejski, aby niósł słowo boże w więzienia jedne­

mu ze swych braci, — bo chwila ta, gdy on w ciemnem

więzieniu w tym bracie poznaje swego biskupa, i starzec

dla ostatniej duchownej swej pomocy, kładzie kapłańskie

(23)

sło w o na leżącą u nóg mu g ło w ę J o c e l y n a , w ypierające­

g o s ię tej godności całem kochającem s e r c e m ,— bo ow a m sza p ie r w sz a , w rogu w ię z ie n ia , na której chleb tak sk w ap liw ie czeka dusza starca biskupa, — bo w reszcie ten m łody ofiarn ik , dopiero sam dla potrzeby bliźniego zaofiarow an y na ołtarzu w y r ze czen ia się św ia to w y ch uczu ć, je s t tak jenialn ym rysem i prostą okropn ością, ż e natu­

ralnym jej wypadkiem musi być zerw a n ie w szy s tk ieg o , co bj'ło dotąd je s z c z e z ja k ą ś sło d k o ścią , je s z c z e z niejakąś nadzieją w ż y ciu J o c ely n a złą czo n e.

D alsze p ieśni, aże do o sta tn ie j, ju z go malują w ie j ­ skim pleban em , s a m e g o , chętnym w lep ić się w potulne p o w o ła n ie , z k tórego w yskak uje w ieczn ie obręb je g o uczuć, w którym pokochać się nie m o ż e; a w ypadki szc ze g ó ln e, co go w św ia t je s z c z e z w o łu ją , ja k śm ierć m a tk i, której ostatnią daje p o ciech ę, jak o w e zw id zen ie sto licy P aryża, gdzie w k w estu jącej i rozp u stn ej, p o z n a je, n iegdyś sw oją młodą k o ch a n k ę, ja k w r eszc ie ostateczna je j spow iedź przed n im , k a p ła n em , — o n im , kochanku: są to tła .d o ubarw ienia ciągłych rozbolałych szam otań m y ś li, co mu się cieszy ć k a ż ą 1 , gdy czu je kołacącą do sw e g o ciała śm ierć, w postaci p o sła n k i, k ilkom iesięczn ej choroby.

Z tśj treści c z y te ln ik , a m y z całości u stęp u , na j e ­ dno pono w yjd ziein z d a n ie , ż e ow a pieśń L a m a r tin a , ciezem w ięcej jak harmonią i dum aniem , złączon em i w w ię k sz y o b ręb , nie j e s t , i w m yśli autora być niepo- w in n a. To z a ło ż y w s z y s o b ie , tego dopiął; całe okrasze-

Pam. Nauk. T. I. zeszyt 1. 2

17

(24)

cając rękoma.

W wywiązaniu zaś z owej ostatecznej wielkiej pieśni 0 ludzkości, zapowiedzianej nam przedmową, ile postąpił, 1 trudno i nic znacznego powiedzieć nie można. Pojawia się w nas niby to przekonanie jakiegoś postępu w tej dąż­

ności, lećz sama dążność więcej jeszcze na naszem do­

mniemywaniu jak rzeczywistości leży. Zostaniem więc przy tem przekonaniu, że autor chciał tylko nas zapoznać ze szczegółową pięknością Jocelyna. Cel zaś i wypadek ostateczny trzyma jeszcze w pracowitej ręce, by całością w całość naszego pojmowania uderzyć, a niechcąc przy nagłem zjawieniu zasypać oczu blaskiem poszczegółowych migocących drobnostek, zwycząi nas, z częściowemi owo­

cami pracy swojej, by nam później nie zamroczyły ogól­

nego poglądu.

Dosyć, że po próbie nie straciliśmy nadziei, a w cza­

sie próby przyjemności użyli; oba uczucia wypłynęły nam z jednego źródła, to jest że autor nie zstąpił z charakte­

rystycznej swej drogi:

Twarz religijna nadziei, świeci nam ciągle w Jocelynie.

Czas już aby po sądzie czucia Ustąpił sąd artysty, o ile nas stać na pojęcie artystowskie. W niern przewle­

czeni autora przez owe koło powszechności, która pojmuje ze szczegółów, w jakiem się autor sam pojmuje. Jeżeli sądy jej i jego zgodzą się na jednakie uważanie rzeczy:

cześć pracom śpiewaka, teraz i po wieki, bo teraz i po

(25)

I 1

w iek ach on będzie reprezentantem sw eg o c z a s u , on mu nada s w e imię;' kiedy się zaś rozejdą o sobie te dw a zda*

n ia , poeta m oże zostać poetą m iłym n a w et sw em u w ie ­ k o w i, ale d zieła je g o będą ż y ły tylko przypom nieniem lubości jak ie sprawiają,, nie życiem czasu sw o jo g o , któremu trzeba być aż zw ierciadłem , aby go w śóbie utopić, i odżyć W je g o odbiciu.

W artysMwskim sądzie idzie wielce o stosunek wyo­

brażeń czasowych ogółu myślącego ze stanowiskiem tych­

że wyobrażeń w dziełach poety. Jestże w L a m a r t in ie

dążność odpowiadająca dążności ogólnej, rozrastanie się ducha zgłębiającego chrystyanizm ? — Wprawdzie niespo- kojność rzucania się tegoc^psnego ogółu dobrze jest schwy­

cona i naśladowana w niespokojnych targaniach Dumań, Harmonij, z przedmiotu w przedmiot; cel autora 1 lego- czesności jest w nich jeden, ten sam. Ale skutek poszu­

kiwań odmienny; kończącym wyrazem całego zakresu jego poetyzowania jest uznanie nicości ze znękanem opadnię­

ciem na twarz przed wielkością , samą, jedyną, niepojętą.

Wyrazem postępującej tegoczesności jest już owe poczu­

wanie się w siłach postępu, a zatem wyraźne zaprzecze­

nie nicością zaprzeczenie względne,* które już nie tylko co do duszy, • ale nawet i co do ciała wychodzić poczyna z owego bezwzględnego zaprzeczania im wartości i po­

trzebnego uźyiku. •

Owe wołania ż pustyń prorockie, oceanowi chuć gro­

żące, każące znikomość bogactw ,'św iata, sławy, wygód 2

*

19

(26)

życia, obrane z włosistej swej koszuli, odarte z szaty pokutniczej, i w pachnącym rymie salonowego człowieka obudzone, są echem nietegowiecznym, lekarstwem już niewczesnem, nie dla obecnej społeczności. Jak dziecko, niemogące \syleź'ć na górę, krzyczy »0 tam dopiero musi być dobrze«, tak autor niemogący przebić myślą nieba »tam dopiero dobrze!« woła do ludzi, — a społeczność, poczciwy wieśniak pracuje obok-potem czoła, potem rozumu, potem krw i, aby mu tu na dolinie dobrze było. Lubi wieszcza, który mu o jego ciężkich trudach rozpowiada, lubi aby mu o tyloletnich pracach ojców jego słowo swoje powie­

dział, choć to słowo zabrzmieć może przykrą prawdą sjakżeście mało uszli!« ■ — ale żąda po nim obrazu, treści swej pracy tegoczesnej, przy walkach swych z niemożno­

ścią obrazu maluczkiego postępu, rozjaśnionego dalszą, większą nadzieją: a twarz nadziei L a m a r t in a , tylko się nad ziemią, oderwawszy od niej całkiem,; uśmiecha. Mu­

za więc jego będzie wyrazem jednej części ludzi, którym już zabrakło sił iść dalej z calem społeczeństwem.

Ze taki jest pęd poezyi L a m artina , z rozbioru na­

szego łacno widzieć. — Z tej różności dróg ogółu i autora wniesiem, zda mi się, słusznie, że gościniec jego poezyi niejest żywotną drogą dla postępowej literatury, ale odręb­

ną drożyną, w którój poświstując czasami filozoficzne myśli, można piękne rzeczy wyśpiewać. Więcej jeszcze, zwróciwszy baczenie na równoczesne płody Francyi z je­

go pieśniami: L am artina uważać można za bujny wzrost

(27)

chrystyanizmu, przeszczepiony C h a t e a u e r ia n d a ręką.

Takie drogoskazy poetyckie żyją w pamięci ludów życiem tylko wspomnienia.

Dla tegoto w ogóle dla wielu L a m a r t in e jest za nu­

dnym, jednostajnym; dla tegoto sam język francuski wię-i cej mu winien ubogacenia w słodkie i nowe wyrażenia czułości, jak Francya w postęp swej literatury; dla tegoto nakoniec więcej od nas Wszystkich, szczególniej poetów, czytanym niż naśladowanym być może.

. Wielkito zawód być poetą, większy poetą chrystya­

nizmu; ale w każdym czasie ów kolos potrzebuje swej skały, swego ś. Piotra, któryby go w jego naturze zba­

dał, i jak ten wielki apostoł, Syna Boga: ogół, w synie

ziem i: w szczególe pojął, i światu o nim dał świadectwo.

(28)

O MALARSTWIE RELIGIJNEM.

R zut oka ną upadek malarstwa ęhrześciańskiego. —»Duch poganizmu opanowuje sztuki. Reforma Lutra. —- Pierwsze znamiona odro­

dzenia się. — Szkoła Dawida i Cammucini.

R flalarstw o chrześciańskie zachowało aź do czasów L e o ­ na X swój charakter duchowny, równie daleki od zmysło­

wości starożytnych, jak od mechanizmu naszych tegocze- snych rzemieślników-malarzy. Wiemy, źe pobożni średnich wieków malarze sztukę swoją niekładli na równi z rzemio­

słem , i że mocą wiary usposobieni byli do pewnego ro- dzaju kapłaństwa. W modlitwie czerpali oni natchnienie, przedmioty do obrazów brali z ewanielii, a w świecie nie­

widomym szukali wzorów. Ewanielia podówczas była hi- storyą powszechną i prawem wspolnem wszystkim ludom.

Dla tegoto istniał związek ścisły i nieustanny między lu­

dem a artystami, wychowanymi w jednej z nim wierze, wykarmionymi jednemi tradycyami. Owe niezliczone mnó­

stwo wizerunków Chrystusa, tworzonych przez malarzy różnych krajów i z różnym talentem, wszędzie było uzna­

ne za prawdziwe, wszędzie cześć im oddawano, albowiem

wszystkie jedno nosiły piętno, mniej więcej boskie i ewą-

(29)

nieliczne ( 1 ) , i wierzono, iź były kopiami jednego obrazu autentycznego i cudownego (2), Chóry aniołów, unoszą­

cych się nad ołtarzami i pod sklepieniami kopuł, niebyły płodem fantazyi; w oczach ludu wyrażały one istną rze­

czywistość. Niebędąc podobnemi do śmiertelnych, podo- bnemi były między sobą; wszystkie nosiły wyraz krain niebieskich, i rysy boskie wspólnej rodziny; kształty, po­

stacie, układ tych nadprzyrodzonych istot ściśle zgadzały się z wyobrażeniem ludu napojonego słowami ewanielii i legendami D a n t e g o . Jakżeż udało się malarzom urze- czywiścić takową ideę? Odgadliż oni ów świat niewiado­

my, czyli go sami zwiedzili? Możnaż było ulać takowe formy niewidząc wzorów w objawieniu? Wszędzie w ów- czas mówiono o widzeniach, objawieniaęh. Więc nic nie­

ma dziwnego, jeżeli lud chrześciański poświęcił takiej sztuce cząstkę czci, którą oddawał bogu i świętym pań­

skim. Lud niezdolny wydać* sądu o stronie technicznej obrazu, czuł przez ducha religijnego to, co jest najwznio*

ślejsze w sztuce: jej pomysł, jej cel, jej szczytność.

Tymczasem, dzięki współzawodnictwu malarzy, część techniczna wielkie robiła postępy; wkrótce zdawało się, że sztuka pod pędzlem R a f a ł a (Raphael), dosięgła szczytu ubóstwienia. Arcydzieła tego mistrza uważane są jako piętna malarstwa chrześciańskiego.

( 1 )

Zobacz uwagi

L a w a t e r a o

głowach Chrystusowych.

(2) Podanie przypisywało ten obraz pęzlowi ś.

Ł u k a s z a ,

który zo­

stał patronem tej sztuki.

(30)

przeciw dachowi i dziełom średniego wieku, to jest prze­

ciw chrystyanizmowi. Różnorodne przyczyny, wpływając jednocześnie na opinie publiczności i smak malarzy, wrzu­

ciły w sztukę, dotąd jedyną w sobie, zarody różnorodne i zgubne.

Już naczelnicy kościoła, który stał się panem świata, zaczęli ulegać wpływowi wysokiego swego stanowiska.

Zasiadłszy na rozwalinach Kapitolu, w obec tylu pomni­

ków wielkości pogańskiej, chcieli umieścić swego boga w świątyni piękniejszej nad wszystko, a tron swój oto­

czyć przepychem konsularnym i cesarskim, Jnżto w tym celu wysypali skarby chrześciańslwa, już się do ich talen­

tów uciekli. Natychmiast z klasztorów i bractw tłumami wyszli malarze, warsztaty swoje przenieśli w pałace pa- pieżów, kardynałów i monarchów; i odtąd sztuka zaczęła się stawać świecką.

Uwielbienie dla pomników starożytności, okazywane przez monarchów, a obudzane przez uczonych i erudytów, przeszło w modę, stało się monomanią owoczesną. Naby­

wano za wielką cenę, odnawiano, odgrzebywano posągi i płaskorzeźby. W tym celu przetrząśnięto gruzy świątyń i cyrków, i.otwarto groby. Wywoływano ducha pogań­

skiego, i dach stał się posłuszny na to ich nowe zaklęcie.

Wkrótce na wzgórkach i ulicach Rzymu zjawił sję cały

Olimp z marmuru i bronzu, cała rzesza posągów. Dwa

światy, dwie sztuki, stanęły w obec siebie gotowe do wal­

(31)

ki. Sztuka chrześciańska zdawało się źe zstąpiła z nieba jak nowa Jeruzalem, i unoszona przez aniołów i świętych rospościerała się na ziemi; lecz nim potrafiła okryć ją zu­

pełnie, wskrzeszona sztuka pogańska w stała, i wyszła z otchłani jak potwora z tysiącem głów bogów, nimf i bohatyrów.

Ci dumni i prześliczni bogowie, rozwijając kolosalne swoje postacie, osobliwy spór toczyli z przejrzystemi, mglistemi kształtami aniołów i świętych. Te nimfy i bo- hatyrowie, pełni zwysłowej piękności i siły muskularnej, zdawali się urągać z czystości dziewic chrześciańskich, z pokory męczenników, i z ascetycznej pustelników chudości.

Tak bogate odkrycia, tak nowe przedmioty, przycią­

gały oczy, opanowywały wyobraźnię. M ic h a ł A n io ł , którego dusza posępna i dumna potężny pociąg czuła do poganizmu, niemógł oderwać oczu swoich od czoła jowi­

szowego i herkulesowego tułowu. Mimowolnie, stał on się naśladowcą Greków. R a f a ł , daleko czulszy i lekszy, a razem i słabszy i roskoszniejszy, unosił się nad Apoli- nem i Wenerą. Pod wpływem ślepego zachwytu zmienił dawny swój sposób. Usiłował on nadać więcej okrągłości i miękkości kształtom, a barwom więcej blasku. Powoli zacierały się w jego pamięci nauki owego czystego i spo­

kojnego ducha, który mu natchnienie wlewał w pracowni

P e r r u g in a , i w klasztorze sienneńskim. Zapewne, że

udoskonalił stronę techniczną w malarstwie, źe tworzył

(32)

obrazy pałające życiem i rzeczywistością, prawie dotykal­

n ą , lecz która coraz stawała się materyalniejszą. Jego Madony przybrały podobieństwo Fornariny, a jego aposto­

łowie filozofów greckich.

Pod bokiem Rzymu, rzeczpospolita wenecka rozwijała swoją potęgę, szczyciła się swemi bogactwy i zbytkiem.

Potrójny ten charakter Wenecyl wpłynął , na jej pomniki.

Artyści, wśród wolnego i ■ roskosznego miasta, zasmako­

wali w zaburzeniach politycznych i w roskoszach. Za­

niedbali ewanielię dla historyi narodowej i współczesnej.

Na obrazach del Pallazzo ducale , kołpak doży przewo­

dził nad historycznemi grupami, w miejscu krzyża. W i­

zerunki szlachetnych panów i pięknych kobiet zajęły miej­

sce scen ze starego i nowego testamentu; złotogłowem i jedwabiem zaczęto okrywać ciała świętych, co zdawało się lepiej odbijać niż prosta idealna draperyą w guście sta­

rożytnym. Weuecya dała także początek obrazom histo­

rycznym, pośrednim między sztuką religijną a tćm , co niewłaściwie nazywają malarstwem rodzaj/m im (de genre).

W czasie, kiedy duch poganizmu tajemnie podkopywał posadę Rzymu, i kiedy jeniusz miejscowy miast włoskich mięszał swoje natchnienie z natchnieniami ewanielicznemi, wtedy nieprzyjaciel daleko groźniejszy, po drogiej stronie Alpów powstał przeciw średniemu wiekowi. Ryłtó duch reformy, podobny do smoka i . J a n a , spadł nagle na Niem­

c y ,, paląc ogniem połową ziem i, 'połową źródeł zatru­

wając jadem . Reforma odjęła poezyę obrzędom; przecięła

(33)

środki które podsycały sztukę, stawiając je w prostym stosunku z niebem. , Odtąd artyści musieli wyjść ze świą­

tyń. Rosproszeni po świecie, jedni błąkali się po polach i lasach, zgłębiając i naśladując przyrodę martwą (kraj­

obrazy), drudzy założyli swoje warsztaty na placach i wschodach, pracując dla zabawy bogatych mieszczan i kramarzy (szkoła fla m a n d zka ) . Niektórzy zostali we Francyi pensyonaryuszami dworaków i dam grzecznych, przy których podłe pełnili rzemiosło, trzymające środek między bufonem a tapicerem. Byłto ostatni stopień poni­

żenia malarstwa. Sztuka, jak syn marnotrawny w ewa- nielii, opuściwszy świątynię, ten dóm ojcowski, na chwilę błysnęła na wielkim świecie, potem przeniosła się do kar­

czem, i dokonała swej zguby w domach rozpusty.

Długato rzecz i uciążliwa chciawrszy przebiedz wszyst­

kie epoki tych dziejów. Pokilkakroć sztuka zatrzymywała się w swojem dążeniu do upadku, po kilkakroć usiłowała podźwignąć się. Znachodzily się dzielne duchy, sumienne talenta, które czuły owo z łe , i zapobiedz mu usiłowały.

Lecz miasto odkrycia przyczyny, —- w osłabienin zapała religijnego, — oni jej szukali w niedostatecznych meto­

dach i w braku zręczności nowoczesnej. Przekonawszy się pod tym względem o niższości swoich współczesnych, obrócili oczy na arcydzieła wieku L e o n a X . Na nichto rozpoczęli swoje badania, że tak rzekę, anatomiczne i al­

chemiczne. Cerklem wymierzali rysunki R a f a ł a , za po-

mocą szkieł dostrzegali pociągi pęzla L e o n a r d a V in c i ,

(34)

i rozbierali w tyglach farby szkoły niemieckiej. Ażeby wskrzesić sztukę, miasto obudzenia jej ducha, odbili tylko jej formę.

Ztąd wynika ów śmieszny eklektyzm, który uroił sobie, iż może w jednym i tym samym utworze połączać różnorodne zalety R a fa ł a , T ycyana i K o r r e d z ia . Ztąd to owe dziwaczne systemata o grupach, które jedni chcieli w trójkąt ustawiać, drudzy woleli nadawać im kształt gron winnych; zlądto nakoniec, owe tomowe rosprawy o wyborze wzorów, o ubiorze i kolorycie miejscowym, o architekturze, i t. d.

Artyści tej nowej szkoły nauczali malarstwa jak owi retorowie, którym marzyło się, iż uczniów swoich nauczą poezyi. Zgłębiając, rozbierając, ucząc się wszystkich czą­

stek składających sztukę, prawda, źe wszystkie jej taje­

mnice posiedli, ale cóż, kiedy im zawsze na twórczym hrakło jeniuszu. R a fa ł M en g s może być uważanym z a piętno tych eklektycznych artystów. Z wielką trafnością wymierza da nich A u g u s t S z l e g e l tę ewanieliczną prze­

strogę: » Potrzeba wam znaleśo królestwo niebieskie (na­

tchnienie, id eę), albowiem dobro ziemskie (metoda, styl) samo na was przypadnie.*

Zbyt powoli i w nader wysokiej sferze odbywały się

wstrząśnienia artystyczne, ażeby lud potrafił przeniknąć

ich przyczyny, lecz uczuł je w skutkach. Poznawszy się

na złej dążności sztuki, przestał ją poważać. Ten sam

lud, który niegdyś podziwiał Madony starego CiMABujj,

(35)

który padał na kolana w zachwyceniu przed obrazami G io l - t a , ten lud włoski tak żyw y, tak przyjmujący wrażenia, pokazał się zimnym i nieczułym na płody talentów K a r - r a s z y c h , A ł l o r i c h , G u id a i G u e r s z in a ; a lubo nietra- cił uczucia dla sztuki, i starannie chował w 1 kościołach ar­

cydzieła R a fa ła i K o r r d e z ia , i gotów był z bronią w ręku oprzeć się ich wydarciu, przecież żadnego pociągu niemiały dla niego płody nowoczesne. Bo cóż mógł tam zobaczyć?'-- oto same sceny obce, niepojęte, postacie pogańskie i bar­

barzyńskie, ;wszystko, prócz swojej ewanielii. Ani szu­

mne tytuły, któremi ozdobiano artystów, ani pochwały i zachęty, któremi ich obsypywali panujący, nie zdołały odrodzić malarstwa w oczach publiczności. Wielki sąd ludu wydał swój wyrok: wszystkie tegoczesne malowidła uznane zostały tem , czem były w istocie., za przedmiot handlu, za sprzęt, pytano się o ich cenę, i pomijano je. Owoż sztuka, wyrzekłszy się ducha ewanielickiego, straciła wszystek swój wpływ moralny i całą popularność.

Tu zbliżamy się do chwili nowych wstrząśnień. Obro­

tem lak właściwym w dziejach ludzkości, sztuka, stanąwszy na najniższym szczeblu poniżenia, powoli wzrastać poczęła.

Ostatnia ta reforma niewyszła Z żadnej szkoły, we Francyi zrodził ją wielki ruch polityczny, a w Niemczech obudzony duch religijny.

Wypadki roku 89 wywarły wpływ swój na utwory

artystów. Mówiono podczas we Francyi o społeczeństwach

pierwiastkowych, o prostocie starożytnej; trzeba i w sztuce

(36)

ciel s ta ro ż y tn o ś c i, z w ró c ił u w a g ę sw o ją n a Rzym. N ie - z n ajd u jąc m iędzy w spółczesnym i w z o ró w dla sw oich tr y ­ b unów i k o n su ló w , sz u k a ł ich w k ra in ie s z tu k i, w m u zeach i n a sc e n ie . W isto cie ;teź posągi i a k to r o w ie , słu ż ą c y z a w z ó r dla D a w id a , m ia ły W ięcej p ra w d y i ż y c ia , n iż ow e m alo w id ła s ta re j d a ty z kiipidynam i: w h erb o w y ch z b ro ja ch , z pasztu szk am i w fry z u ra c h , i z nim fam i w dw o rsk ich s z a ­ tac h . D a w id w y w ió d ł sztukęl z e sfe ry p ro zaiczn eg o 1 Co­

dziennego t r y b u , i podniósł j ą do sz czy to o ści ro d z a ju h i­

s to ry c z n e g o ; g dyby k ro k je d e n b y ł z ro b ił, b y łb y s tw o rz y ł ro d z aj re lig ijn y .

Nieszczęściem, wypadki zwichnęły ten lot zuchwały odradzającego się malarstwa. Sztuka straciła nić idei ma­

cierzystej, swoją zasadę genetyczną, 1 stała się igraszką mody. Jaki kaprys pierwszego.łtonsula, jaki romans ulu­

biony, jakie świetne przedstawienie opery, stwarzały nowe rodzaje malarstwa, I dostarczały artystom przedmiotów i wzorów. Malarstwo na przemian przyjmowało to cha­

rakter ossyaniczny lub wojskowy, to anakreontyczny lub romantyczny, to miejski lub gminny. Codzień prawie nowe imie stawało się głośnem, codzień nowa zawiązywała się szkoła, żyjąca życiem gazety.

Tymczasem idea artystowska francuska przekradła się do Włoch. Prawda, że malarstwo włoskie nawet w naj­

smutniejszej epoce swego upadku, nigdy tak nisko niespa-

dło jak flamandzkie i francuskiei Sztuka zachowała w nich

(37)

zawsze jakąś tradycyjną godność, pewien rodzaj wstydli- wości; ale ogołocona z entuzjazmu, a tera samem z siły działalnej, nigdyby bez obcej pomocy dawnego nieodzy- skała dziedzictwa. Duch, który ożywił Włochy, powiał z tamtej strony AIpów. — Tak więc zrodziła się szkoła K a m u c zy n ieg o (Cammucini), a później lom lardzka , czyli romantyczna. K am m u czy ni jest najsławniejszym, i jak się zdaje, ostatnim reprezentantem szkoły polityczno- historycznej. Prześcignął D a w id a samego mnóstwem i bogactwem swoich utworów, dokładnością rysunku i bla­

skiem kolorytu. Ile tylko mógł skorzystał z idei D a w id a , rpzwinął, co tam było w zarodzie; można powiedzieć, iż wyczerpał swój rodzaj. Jednakże z całym swoim talen­

tem i wszystkiemi usiłowaniami niewywarł żadnego na lud wpływu; a co w ięcej, znudził swoich wielbicieli. Ażeby zrozumieć liczne jego obrazy, potrzebaby czytać Litem sza i Tacyta , a wiemy jak lud niedba o te pamiętniki, znawca zaś uderzony na wstępie zaletą obrazów, dziwi się wkrótce zkąd taka w nich jednotonność przedmiotów i środków artystowskich. Zawsze tam występują tylko Rzymianie, zawsze senatorowie i plebejusze, ustawieni w grupy sce­

niczne, w togach wykwintnie drapowanych, zawsze zbrojni orlim nosem, wzrokiem dzikim i sztyletem, zawsze zabija­

jący, lub zabijani.— K a m m uczyni puszczał się na pole obrazów religijnych z wielkiem powodzeniem, lecz niedo- wiodłszy w nich żadnej oryginalności, został eklektycznym.

31

(38)

HANDEL I PIENIĄDZE

W ZIEMIACH DAWNEJ POLSKI PRZED I POD PIASTAMI.

I .

Wiiczmierne płaszczyzny, między morzem Baltyckiefli a Czarnem, między Labą (Elbą) a Dnieprem, zasiedlali od niepamiętnych czasów narody pod różnemi znane nazwi­

skami; lecz granice zewsząd otwarte nie stawiały żadnej zapory gwałtownym napadom cudzoziemców, którzy w tych krajach albo grób, albo kilkowieczne tylko istnienie znajdowali.

Gdy Grecy w obszernej ustalili się Tracyi, poznali natychmiast krajowców zamieszkujących brzegi Dunaju, i z trwogą widzieli napływające od wschodu cudzoziemskie hordy, które błąkając się pó stepach Euksynu aż do ujścia Dunaju zabiegły; krajowców nazwali Getami a koczujące hordy Scytami albo Skytami. Osady i kantory'greckie na brzegach morza Czarnego w całym przestworze dwóch Bo- sworów rozsypane, zakwitły wkrótce bogactwem, rozsze­

rzyły powszechne zamiłowanie handlu; zboże nawet Scy­

tów zakupione przez Jończyków euksyńskich, żywiło ludne

w ówczas Ateny, a pieniądze Grecyi ukazały się na pół­

(39)

nocy. Olbia przy ujściu Dniepru wkrótce wzbiła się w po­

tęgę i weszła w ściślejsze związki ze Scytami i Getami.

Liczni podróżni i kupcy ciągle utrzymywali stosunki z osa­

dami i Tracyą, a tak Grecy wiedzieli o wszystkiem, co się dzieje u Getów, bo nawet w swojej historyi wspomi­

nali o przechodach rozmaitych ludów, które w głębi pół­

nocy zginęły. Nic zatem niema dziwnego, iż po dwudzie­

stu wiekach na Ukrainie i Podolu znaleziono monetę grec­

ką, przez miłośników tak poszukiwaną. Ale niezaniosły jej napady Greków, bo Grecy nigdy się tam z bronią w rę­

ku nieprzedarli. Spory ze Scytami niesprowadziły tychże smutnych skutków na finanse euksyńskich kolonij, a więc te pieniądze drogą handlu przybyły.

'Getowie wystawieni byli na okrutne napady barba­

rzyńskich ludów, które rozlały się po całej Europie, za­

pełniły Italię, Germanię, Grecyę, Francyę, a nawet Azyę.

Niechcę ja tu mówić o najściu Gallów, którzy pod rozmai- temi imionami zamieszkali na granicach Getów, i ucisnęli liczne ich ludy. Bojowie między górami, w pośród któ­

rych Laba wspaniałe swoje toczy wody, obrali sobie sie­

dlisko. Skordowie przy ujściu Sawy i Drawy do Dunaju, domowe złożyli bogi. Bastarnowie, po górach karpackich ojczyste zapaliwszy ognie, rozbójnicze między sąsiedzkie ludy rozpuszczali zagony; oprócz jarzma i niedoli, żadnej z sobą nieprzynieśli monety.

Po niejakim upływie czasu powstał pośród Getów mąż wielki, który spółzioroków wprowadził na pole zwycięstwa

P a n . Nauk. T. I. zeszyt 1. '3

33

(40)

i niepodległość im zapewnił; mężem tym był R u b o b o s t

ąlbo B e r e b i s t . Ten odparł Gallów, wyniszczył różne ich ludy między źródłami Elby a zatoką adryatycką mieszka­

jące; zakreślił granice swego państwa Wenecyą i morzem Czarnem, a przeszedłszy Dunaj, śmiało do Konstantyno­

pola zmierzał. Trwoga postępowała n a,czele wojsk jego, zadrzały nawet legiony rzymskie w Iliryi i Tracyi zdoby­

czami zajęte.

Zwycięstwa B e r e b is t a były współczesne podbojom Rzymian, którzy niszsząc Gallów w rodzinnej ich siedzi­

bie wchodzić zaczęli w związki z Germanami i Getami czyli Dakami. Potęga Daków zwróciła nawet uwagę Ju liu sza C e z a r a , który wielkie porobił przygotowania, ażeby ją zniszczyć i Partów podbić; szczęśliwe bowiem wykonanie tych dwóch zamiarów, najpewniejszą do k-orony miało mu utorować drogę.

Śmierć C eza r a zawichrzyła Rzym wewnątrz; śmierć B e r e b is t a rozdzieliła państwo Getów; niezgoda poszarpała wielką jedność, chwilę tylko istniejącą, i nowych sprowa­

dziła nieprzyjaciół.

Scytowie z jednej strony parci od Getów, z drugiej zwyciężeni i wytępieni zostali przez Sarmatów, lecz są­

siedztwo tych nowych barbarzyńców groźniejszem było dla Greków. Dakowie wezwali ich pomocy, hordy więc sarmackie wtargnęły do Dacyi i swojfe założyły tam sie­

dziby. Rzym pod panowaniem cesarzów nietylko działał

orężem lęc? także intrygami i wpływem cywilizacyij po-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Koło wewnętrzne przesuwa się o jedno miejsce w prawo i sytuacja się powtarza, aż pożegnają się ze sobą wszystkie dzieci.. Poznajmy się

Mój kolega, zapytany przez nauczyciela, nigdy nie zbaranieje. Przy mnie nigdy nie będzie osowiały. I musi pamiętać, że nie znoszę.. Tak samo nie cierpię jeszcze jednej cechy

1) Każda zmiana treści uchwały 28.V będzie zmniejszeniem jej, obniżeniem, w gruncia rzeczy anulowaniem jej. Z programu zasadniczego narodu przemieni się ona w

Z opisów dowiecie się lub przypomnicie sobie, co symbolizują poszczególne składniki umieszczane w koszyczku wielkanocnym.. To

Uważam, że jeśli ktoś wykonuje zawód, który mieści się w definicji zawodu zaufania publicznego albo który związany jest z bardzo dużą odpowiedzialnością za zdrowie i

wnictwo. •— Malczeski już dla nas jest przeszłością. W jego ślady nieposźedł żaden z naszych^ poetów: Oddzielna droga, którą jego talent się puścił,

Podczas szkolenia użytkownik nauczy się, w jaki sposób korzystać i tworzyć zestawy wykresów danych historycznych w aplikacji Historian Trend Client oraz pozna metody tworze-

Wykonawca, podwykonawca lub dalszy podwykonawca przedkłada Zamawiającemu każdorazowo do wglądu zawartą umowę o podwykonawstwo oraz wszelkich zmian tej umowy (aneksu) w terminie 7