• Nie Znaleziono Wyników

Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 1999, nr 3-4 (77-78)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 1999, nr 3-4 (77-78)"

Copied!
142
0
0

Pełen tekst

(1)

S z t u k a t o n a j w y ż s z y w y r a z s a m o u ś w i a d o m i e n i a l u d z k o ś c i /.../

D z i e ł o s z t u k i — m i k r o k o s m o s o d b i j a j ą c y e p o k ę .

J ó z e f C z e c h o w i c z

3-4

(77-78) 1999

l i t e r a t u r a i s z t u k a • kwartalnik

Fcrt o Twardowskim. Tur-Marciszuk o Hucułach, Buty la o Borowskim, Frajlich o Hcrbcrcie, Szulc

o Chabrowskim, Kuczyński o Piłsudskim . 10 polskich poclów (m.in. Sosnowski. Danielkiewicz, K a ń s k i , Melecki) . Ted H»ehe. • Poezj, Węgrów Siedmiogrodu . Niepublikowane tekst, Elzcnberg,

• Polski plakat teatralny

(2)

akcent

(3)

\W LAMEŃSK! rok XX nr 3-4 (77-78) 1999

akcent

l i t e r a t u r a i s z t u k a

Ilu Kultury I SzlukI Urzędu Miejskiego » I mbd> Republiki Węgierskiej w Winu.

(4)

N. ierwsze" stronie okładki' Daniel de Tnunecouit: S«». gw«z. papter

Danjd papier

SPIS TREŚCI Andraej Sosnowski: Zoom / 7

Józef Fen: Rzecz ku uczczeniu ksifdza Jana Twardowskiego... 119 Marek Danielkiewicz: wiersze / 27

Grzegorz Walczak: Rozmowa 129

Sławomir Buryla: Granice „kamiennego Świata ". Problematyka wartoSci w opowiadaniach oiwifcimskich Tadeusza Borowskiego / 36 Wojciech Kawióski: wiersze / 48

a^TSSta Arkadiusz Bąk: Ptak i Martyna / 52

Anna Frajlich: Powierzchnia i dno słowa / 62 tcL/fax (081) 53 274 69

Katarzyna Tur-Marciszuk: Huculskie perypetie IT2 Bartłomiej Błaszkiewicz: wierszem

Lidia Szulc: Między samoświadomością a realizacja. O poezji Tadeusza Chabrowskiego /86

Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów. Aldona Borowicz: wiersze / 94 Franciszek Koter: opowiadania / 97 un«dy pocztowe, ..Ruch" SA. Jard-Preas"i ..Ars Polona". Ryszard Kołodziej: wiersze /103

Zbigniew Milczarek: „At po kres bezdomnoScL." /106 Radosław Kobierski: wiersze /114

Antoni Kuczyński: Bmnistaw Piłsudski - zesłaniec i badacz kultury ludów Dalekiego Wschodu 1116

Szwede Slayic Books; 2233 0 Camino Way. Pało Alto, CA 94306 Maria Ballod: wiersze /125 Mira Puacz; „Polonia" Bookstorc; 2886 Milwaukee Ave.; Chicago, IL 60618. Tadeusz ChrAściclewski: opowiadania /128

Piotr Wągiel: ZbieżnoSć Poety z Ziemią. W stulecie umdzjn i trzydziestolecie Śmierci Stanisława Czernika / 134

Librairie Polonaise (Księgarnia Polska). 123 BdSt G«n»in. 75006 Pa^Ł Ted Hughes: wiersze! 142 Węgierscy poeci z Siedmiogrodu Szczepan Woronowicz: Transylwania / 150 Domokos SziKgyi, Sandor Kinyidi, Uszló Csiki, Zsófia Balia, Gibor

Tompa - Andrśs Vtsky: wiersze / 153

Wydawca: EDYTOR PRESS Lid PRZEKROJE

Oddno fodrukuw pritteZuTim r Prozaicy, prozaicy...

Druk: Mullidmk S.A.. Lublin™. Unicka''* Magda Opoka: Po prostu inna niż wszystkie kobiety, Agnieszka Banach:

Nie każda lekcja musi być na serio; Olga Białek: Saga rodziny chłopskiej na tle dwudziestowiecznych wydarzeń , Wojciech Ligw. Jasnowidzenia? /171

(5)

Nie tylko analitycznie...

Edyta Nicduziak: Prezem na odejście; Krzysztof G<nom\ń: Metafizyczne wędrówki; Marek Jakubów: Wymowne milczenie-, Barbara Gawda: Czło- wiek i barwy; Stefan Kruk: Dzieje teatru amatorskiego ziemi lubelskiej-, Witold Matwiejczyk: Historia Niemiec coraz bliższa-, Barbara Kowalik:

TWórczośćpolskich Amerykanek; Małgorzata Deraes-Samowska: O owon- gardach XX wieku; Barbara Głębicka-Giza: „Zdrady twórcze" Andrzeja Wajdy Ofilmowych adaptacjach klasyki literackiej; Jetzy Święch: Wstylu Wieczernika 1179

Waldemar Odorowski: Wszyscy byli w owym i Magda Opoka: Wilna ciekawsze niż złoto / 223 Lesław Hostyński: Strażnik wartości perfekcyjnych 1225 Henryk Elzenbetg: Szczęście i wartość; Dynamiczne pierwiastki artyzmu

prozy; Ethica -przyczynek do antologii; Etyka i techniki / 228 Marian Filipiak: Polska młodzież lat dziewięćdziesiątych: komesi,

ua dla poety księdza Jana Twardows-

ANDRZEJ SOSNOWSKI Zoom.

iskry jednolite i które lecą w zir Zwęglony diam

Jakby Świat mógł nagle dać się wciągnąć, rozsypać w pyl lub wsiąknąć w tło jak kropla kawy w czarny filc pod mysz.

Lecz wczoraj poszliśmy do cukierni.

Pytałeś o moją filozofię wieku średniego, albo raczej wieków że nie ma po prostu jednego, ale każdy przechodzi średniowiecze odmiennie

oczywiście, że tak, jednak z drogiej str zapyziałość, otępienie i, jtęchlizna", które zaproponowałeś jako klimat ogól wszelkiej średniości, bynajmniej nie m

(6)
(7)
(8)

na twarzy jest pracz chwilę piękna jak fotografie zegarków. Jak fotografie zegarów słonecznych, i nic przypadkiem mamy tu zegary, jeśli oddech stawia nam zegar w poprzek drogi między przysłowiową tarczą i czasem słonecznym jako niemal słowny chronometr, aczkolwiek nie taki, jaki powszechnie można by zalecać, na przykład w miejscu pracy. W miejscu pracy panują reguły, które me tolerują przypadków niercgularnoici albo udanej regularności w rodzaju płytkiego oddechu samolubnie dążącego do jak najszybszego fajrantu ze szkodą dla firmy. W firmie obowiązuje tak zwany głęboki rylm, łączący górę z resztą czymś na kształt przyjemnej sarabandy sukcesu, uważa się bowiem, że protokół dyplomatycznych przyjęć nic pasuje do tańca wykonywanego przez bardzo zgrany zespół, który często nawet po godzinach lubi się spotykać oblemy. A to wszystko przy

Kiedy pomyślę, że będę autorem tylu znikomych robaczków ogarnia mnie wielkie wzruszenie: ja. który w przenośni żywiłem się wyłącznie korzonkami w dojrzewającej puszczy brzydkich myśli, sam pośród oplątujących mnie zdrewniałyc lian i maskujących siatek skomasowanej „rutyny" dorosłych ja w matni sideł i postronków, bity bambusem po głowic, a w końcu sprawny na sznurkach jak Tarzan i zepsuty jak do wylęgarni lalcntóv Znów i ' oglądać moją twarz

Ból głowy przechodzi od pierwszej błyskawicy.

Wystarczy ją zobaczyć. Jak czarnego kota, który w każdej sekundzie przebiega twój szlak.

Może być nawet czarna. W zaciągniętym niebie nic widać perspektywy, spróbuj przykleić twarz do okna i czytać książkę, którą niewyraźna dłoń podtrzymuje na dworze w rozpostartych palcach, bo tyle od niej zależy. Mowa o czarnym kocie, co połknął jakiś specyfik i dostał przyspieszenia,

(9)
(10)
(11)
(12)
(13)
(14)
(15)
(16)

Bez wyjścia Nic pomagały leki i spacery nad rz Któregoś dnia usiłował popełnić si Upokorzony przez lekarzy zamkną ale nowel wtedy nie zaznał spokoji Napisał kilka zdań o przyszłości i natychmiast przekreślił

Porażka wyobraini Grudki pokarmu w kącikach ust i Łaknienie cukru i snu Erotyzm wciąż żywy, choć przeni który zakładał wprost na gołe ciał gdy miał siedemnaście lat

Hotelowy pokój

w którym trudno o atmosferę prywatności Nie sposób nie zauważyć poplamionego prze

GRZEGORZ WALCZAK

Rozmowa

KtotetótTwindf "JiCWyraŻnc8°' chybadżwi«k''aki4 dręczący odgłos.

bloldTspojrzy k^ó"" w tóT™1 ^ 'C k'cpsk'c Somulk°wskic czy to już rano. Zamknięty w pudełku, w tym plastrze starego bloku, gdzie

Ira. który tez łobuzów albo te

we mnie. Nie, tym razem pełznie to coś po mojej ścianie z jakimś kiczowa- tym skomleniem. Dwóch facetów, wpół siedząc, wpół leżąc, nogami od- pycha toto od ściany, aby nie zawadzić o parapet. Całe szczęście nie ma tu balkonów.

Orf się mi w tej rannej mgle porusza. Usiłuje się ptzebić do mojej zas- panej świadomości. Czy to na pewno koniec dwudziestego wieku' Telefon K m * N"Wel "lef0n °iC P°lnlfi S'? *** odrawai norma'n'e- Podnoszę

- To ja, synku. Dawno cię nie słyszałam. - Czuję, że jeżą mi się włosy, iię z tobą spotkać.

>, przecież ty nie żyjesz. - A jednak to jej głos, tylko taki erancyjny i spokojny jak nigdy przedtem.

' u k brz>dko na dworzc. proszę cię, przyjdź do Parku Skaryszewskiego na tę naszą ławeczkę.

- Przecież myśmy się przeprowadzili... to już chyba dwadzieścia lat

•emu. reraz mieszkamy koło Ogrodu Saskiego - próbuję, bez sensu coś próbuję wyjaśnić sobie czy...

- Twoja żona zawsze chciała mieszkać w śródmieściu, a lam hałas i spa- - Jak to? Mi

- Mamo. ty nii nie zdążyłaś przyjęci

™»rłaś. kiedy dostał™ klucze i mój list mirjsię z°eleZ'mem S i k i - Boże. jak ty wszystko plączesz - upiera się matka. Głos jej to się od-

<Wa, to przybliża. Skąd len glos? Głowa, moja głowa!

- Wszystko mylisz. To przecież ty umarłeś. Czas zresztąjesl laki nieuch- wytny, nie do opanowania. Miałeś dopiero dwadzieścia trzy lata.

Co ty mówisz mamo? - Zaraz, do kogo ja mówię, z kim naprawdę rozmawiam? Przecież to... Może jestem chory?

dentam° 8'Up,asie|JJ'c Pam'?lasz "m,cJ pięknej zimy? Wyjechałeś ze stu-

(17)

działeś: m zjeżdżałeś ze Śni

jeszcze jeździć. Nie potrafiłeś dobrze skręcać ani szusować, ani się za- Zaraz, skąd ona to wic? Zna moje myśli. - Rozłożyli się na drodze jacyś prawdę - opalali się. czy ja wiem? Musiałbym bardzo mocno skręcić, żeby na nich nie wpaść albo polecieć na krechę na ten cholerny garb. No i pole- ciałem. Wybiło mnie, uniosło i rzeczywiście wyrosła przede mną wielka

- Mamo, przecież ja już jestem starszy od ciebie.

- Nic przesadzaj. Może jesteś starszy od ojca, bo on -Poco o tym myśleć?

- To prawda, po co o tym myśleć? - powtarza po mi słyszę w jej głosie zdziwienie.

- Oj, mamo, mamo. Ona jest taka mądra. Pracuje v

- Niedobrze dziecko. Trzeba się uczyć, ciągle uczyć.

To prawda - myślę i czuję się lepiej, jakbym nie musiał sam o sobi cydować. Jaka to ulga, jak to dobrze, nie być zupełnie dorosłym.

- To prawda. Obydwie mnie namawiały, żebym sobie kupił taki I iejżyć.

- A właśnie, jak ci się żyje? - Przecież tegonie wypowiedziałem, jak więc mogła do tego nawiązać? - Zapomniałam się spytać, jesteś szczęśliwy?

- Mamo! Bądź poważna. Czy dojrzały człowiek może być szczęśliwy?

wałeś, mówiłeś, że i ten pisarz... Gombrowicz... I co, jesteś już dojizały?

tem pewien, czy to sprawa dojizałości. Intelige.„,_ . kadza. Świadomość nie pozwala być szczęśliwym. Sa wiek jest niepewny, jaki wahliwy. Ile ma wątpliwości.

i nigdy nie dojrzeję. Zresztą nie y

Mówię zwykle: „to jes

. - Chłopcze, od twojej śmierci j syn wpadł na skałę" albo „po 10. to przecież ty umarłaś. Miałaś rozległy za' ieslcś uparty. - Ale jaka ona jest uparta!

10, przecież to już koniec wieku. Czy ty wiesz

: się skończył u nas komunizm, że był stan wojenny, że Wałęsa dostał Nagrodę Nobla, tak jak poeta Miłosz i poetka Szymbotska?... i że na Festiwalu Skrzyp- nagrody, tak jak w Konkursie SzopcnowskimTw '96 roku na Festiwalu Filmów Polskich w Gdyni, i w konkursie radiowym II Programu na słucho- wisko? Przecież nic o tym nic wiesz, a są to fakty historyczne. Fakty! Cał- turze, bo teraz są inne czasy, teraz kultura jest w odwrocie. Dlatego ja też jestem w odwrocie i nie mogę sobie dać rady. i nic mogę być szczęśliwy, nawet jak nie jestem dojtzały. - Chyba się rozżaliłem.

- Synku, tyle głupstw mówisz. „Fakty historyczne"... Czy ty w ogóle wiesz, co to jest historia? Gdybyś wiedział to co ja, nie przywiązywałbyś do niej takiej wagi. Dziecko drogie, fakty, te twoje - jak powiadasz - fakty, to są tylko małe, malutkie kropelki potu Pana Boga. A on sam też jest tylko kropelką. O czym więc tu mówić? Proszę cię, nie bądź uparty. Przyjdź zaraz do Parku Skaryszewskiego. Trudno jest dzisiaj rozmawiać, tyle anio- łów uczepiło się sygnału satelitarnego i na Słońcu straszliwe wybuchy.

- Oj. mamo. mamo! - Nie wiem już, co myśleć. Nic wiem, skąd to - Pamiętasz, kiedy byłeś malutki, szliśmy za Kurowem w las i zbierali grzyby. Tyś nam spod nóg wyjmował maślaki i kożlarki. i brązowe pod- gtzybki, które ja zawsze brałam za prawdziwki. Twoja ciotka wszystkie by rozdeptała, ale ty zawsze zdążyłeś spod jej nóg wygrzebać... Ile wtedy borowików było! Miałeś trzy lata, miałeś bliżej do ziemi.

- Pamiętam, jak zgubiłem się w lesie.. . - Już nie umiem zatrzymać tego dialogu. Wiem, że to niemożliwe, ale już nie potrafię zatrzymać swoich odpowiedzi. A las? Las to moje dzieciństwo. I ona się w tym potrafi dobrze poruszać.

- Rzeki były czyste, a ile malin i jeżyn, dzięki temu przetrwaliśmy, kiedy cię stara Jasiukowa wyniosła do ogrodu, bo już do domu waliło gestapo, i lasem do Wojszyna za Wisłę zaniosła. Miałeś być zakładnikiem. Koniecz-

Mamo, opowiadałaś mi to wiele razy. Wit lasach, jedliśmy korzonki.

Oj, jak chorowałam na stawy. Już potem całe życie chorowałam, a i ty uałeś początki angielki... - Angielka, jak te twoje stare, pożółkłe fotogra-

I to angielka?, nawet o krzywicy rzadko już kto słyszy.

lie do góry i wtedy rozstę-

• Pamiętam ojca. Był taki wielki. Podnosił n Młsię sufit,jak obłoki na niebie.

Nic mogłeś go pamiętać. Miałeś ttzy miesiące, kiedy go schwytali w blinie i... - Ojciec. Przez chwilę głos matki zostaje w tle. Mówi coś do te, aleja nie słyszę. Nigdy nie mogłem odtworzyć jego twarzy. Widzę za ego bardzo wysokie buty z cholewami, potem mocne ręce, które mnie isząnad głowę, a tam już tylko sufit z tą podłużną krechą, takim pęknię- m, bo bomba upadła w ogrodzie. I ta krecha nagle się powiększa i sufit otwiera razem z dachem, i do pokoju wpływają obłoki, jest sietpień i hnie maciejką, biegniemy nad Kurówkę, w której pluskają pstrągi czy ieś inne smukłe ryby, taka jest przezroczysta, rwąca jak górski potok.

!. zostanie z niej później skażone szambo puławskich Azotów.

(18)
(19)
(20)
(21)
(22)
(23)
(24)
(25)
(26)
(27)

=

Ars poetica

To, które śpiewa młode źródło krwi - A między nimi rośnie mięso zdarzeń

iwłUkta

Naszym buntem

ivri '' ' d b' kam' 1"

2

K2S2S-. * * * S E

"„w. SiSl.

Pljcz^mTcień

Mci wiu; • zyikujc bluk.

iskssł.

50

(28)

ARKADIUSZ BĄK

Ptak i Martyna Tego popołudnia wróciłam do domu wściekła jak nic wiem co. Trzasnę- łam drzwiami i przeszłam wpizez pokój, kierując się wprost ku schodom na piętro. Mama i tata spojrzeli po sobie trochę zdziwieni, a trochę z tą mi- ną, której tak u nich nie cierpię, taką, która mówi, ze niby świetnie rozu- nęłam pogardliwie i głośno, ale to tylko urwierdzilo ich w tej denerwującej, pełnej zrozumienia postawie... Wbiegłam na piętro, zatrzasnęłam drzwi mojego pokoju i z płaczem rzuciłam się na łóżko. Z wściekłością waliłam pięściami w poduszki i materac, nawet o podłogę, bo chciałam, żeby mnie zabolało, żeby coś mi się stało i żebym musiała jechać do szpitala, gdzie być może umrę... Ale nic z tego - mimo że naprawdę chciałam tak trzas- nąć dłonią, by coś sobie połamać, za każdym razem coś mi kazało zwolnić ten ruch tuż nad podłogą, tak że w końcu tylko lekko bolało. Ja wiem, to takie specjalne reakcje w moim mózgu, instynkt samozachowawczy, czy coś takiego, ale to doprowadzało mnie do jeszcze większej wściekłości...

Minęło dobre pół godziny, zanim się trochę uspokoiłam, przestałam płakać i leżałam z twarzą w pościeli, powoli pogrążając się w półśnie. Potem przy- szła mama i pogłaskała mnie po włosach. Szeptała jakieś „moje bie- dactwo", a ja z całych sił powstrzymywałam się przed odtrąceniem tej jej głupiej, grubej ręki, przed wyktzyczeniem w jej wymalowaną i błyszczącą od jakiegoś kremu twarz, że jej nienawidzę, nienawidzę, że chcę, żeby umarła na raka, że jest głupia i brzydka jak żaba... No, ale wściekłość już mi trochę przeszła i w końcu udało mi się wytrzymać bez słowa tc piesz- czoty. To dobrze, bo gdybym się nie powstrzymała, to byłoby mi potem bardzo smutno, bo mama na pewno by się rozpłakała, ja. też płacząc, ptó- bowalabym ją przeprosić i tak dalej... A lak - spokojnie, po wyjściu ma- my, leżałam sobie, teraz odwrócona na plecy, wpatrując się w wiszące na ścianach plakaty z piłkarzami i cicho pogrążając się w przygnębiającej pewności, że ja nigdy nie będę taka jak oni...

- Ależ Martynko - mówił niedawno tata - przecież są żeńskie kluby piłkarskie. Jest specjalna liga, chyba nawet są mistrzostwa świata...

Żeńskie klubyl Kto kiedykolwiek widział plakaty kobiet - piłkarzy?!

Kto zna ich nazwiska?! Kto widział transmisję takiego meczu w telewizji?!

To wszystko przez nich. przez rodziców! Na pewno mogli coś poradzić, w końcu są takie różne badania, zanim dziecko się urodzi... No tak. Ale oni pewnie w dodatku CHCIELI mieć dziewczynkę! Żeby to szlag trafił!

Już więcej nie pójdę na boisko. Trudno. Nie ma mowy - nie pójdę!

A przecież nikt tak dobrze jak ja nie kiwa! Żaden z tych ważniaków z osiedla. Nawet Jacek z szóstej - chociaż nigdy by się do tego nie pizyznal - goizej ode mnie strzela i dtybhije! W końcu pizy ustalaniu składów to mnie zawsze pierwszą wybierają ci, co akurat są kapitanami... No tak, ale to nic ma sensu. Już od jakiegoś czasu, od kiedy zaczęły mi rosnąć tc...

no, te z przodu, coś się zaczęło zmieniać.

Najpierw próbowałam ściskać to bandażem, ale mama to odkryła i zrobiła straszną awanturę, że niby lak nie można, że od tego mogę dostać różnych chorób i tak dalej. Musiałam przysiąc, że już nie będę. Na drugi dzień, niby przypadkiem, przyszedł w odwiedziny pan Nowacki, kolega ojca, przypadkowo będący lekarzem, chyba takim od psychologii. Oczy- wiście przyszedł mnie odwiedzić w moim pokoju i pół godziny musiałam kali, aż Nowacki im powie, co mi jest. Chciało mi si^taiaćTale też trochę płakać. W każdym razie lekarz powiedział, że wszystko w porządku, że tnidny wiek i takie inne głupoty...

Dzisiaj na boisku założyłam się, że potrafię dwieście razy podbić piłkę bez dotknięcia ziemi, a oni nie wierzyli, to znaczy wierzyli, ale przyszli jacyś dwaj, co ich nie całkiem znam. i to oni podburzali resztę... Zało- żyłam się o kopa w dupę i przegrałam, ale wcale nie dlatego, że nie umia- łam odbijać - to łatwe, robiłam już po trzysta i więcej odbić - tylko przez to. że mnie zdekoncentrowali. Jeden z tych obcych cały czas patrzył na moje piersi, a one pewnie musiały podskakiwać, bo i ja podskakiwałam...

Jurek i Patyk-też patrzyli w to miejsce, tylko jakimś obrzydliwym, szklis- tym wzrokiem, z otwartymi ustami... Tamci dwaj śmiali się ciągle i coś sobie szeptali. Kiedy Jacek, co stał za mną i liczył, doszedł do stu dwu- dziesto pięciu, nic wytrzymałam, kopnęłam piłkę z całych sił do góry i rzu- ciłam się na tych dwóch. Pierwszego trzasnęłam w gębę pięścią, drugiego kopnęłam w jaja i w brzuch, poprawiłam jeszcze pierwszemu, a potem uciekłam do domu. by rzucić się na łóżko i płakać...

Wszystko przez tę cholerną naturę, przez to, że musiały mi urosnąć tc dwa wzgórki! A pizecież niektórym dziewczynom w moim wieku jeszcze nic tam nic widać! To takie niesprawiedliwe... Już od jakiegoś czasu zda- rzało się, że podczas gry, w jakimś zamieszaniu pod budą, ktoś mnie z ty- łu obejmował, a ja myślałam, że po prostu chce mnie powstrzymać od sttzału i krzyczałam, że faul, a oni się śmiali, bo chodziło im tylko oobma- cywanic... Potem trochę przestali, bo parę razy oplułam jednego z drugim i trochę im dokopałam, tak że się bali, ale co z tego. skoro dzisiaj przy tym

Szkoda słów. Nie mogę już z nimi grać, tata miał rację, że to nie zajęcie dla dziewczynki, że muszę poszukać towarzystwa dziewczynek, a że później, jak będę starsza, w liceum albo na studiach, na pewno znajdę jakąś Żeńską drużynę. . . To znaczy nie, wcale nie uwierzyłam, że ma rację, tylko starałam się sobie to wmówić; oczywiście nic z tego nie wyszło...

Zrobiło się już ciemno, musiało więc też być dość późno, bo przecież w sierpniu dzień trwa jeszcze dość długo. Poczułam zimno i postanowiłam wstać, zamknąć okno i zejść do kuchni, żeby coś zjeść - wiedziałam, że mama na pewno coś dla mnie zrobiła i zostawiła na kredensie albo w mik- rofalówce... Miałam nadzieję, że rodzice już śpią, a przynajmniej siedzą na kanapie wpatrzeni w telewizor, żebym mogła przemknąć bez koniccz-

(29)
(30)
(31)

bajki za bardzo nic wierzyłam, ale teraz tak jakoś się wystraszyłam tego, że zrobiło się zc mm dokładnie to, co przepowiedziała katechetka, więc pomyślałam, że trochę się pomodlić nie zaszkodzi...

Kiedy byłam przy „owocżywotatwojcgoamcn", zdałam sobie sprawę, żc ktoś na mnie patrzy. Odwróciłam się w stronę okna i w półmroku, na tle ciemnoniebieskiego nieba, zobaczyłam czarny kształt stojącego na parape- cie okna ptaka. Nie miałam wątpliwości, żc to ten sam, co wczoraj. Już chciałam wstać i zapalić światło, ale przypomniałam sobie, żc wczoraj ptak uciekł zaraz po zabłyśnięciu lampy, siedziałam więc nadal w ciemności, starając się wypatrzyć oczy stworzenia... Po chwili chyba mi się to udało:

miałam wrażenie, że widzę dwa jaśniejsze punkciki, które skierowane są - Przyglądasz mi się? - zapytałam cichym głosem. Nagle wydało mi się, żc ptak potwierdził, tak jakby powiedział „tak, przyglądam ci się", tyle żc nic nic było słychać... po prostu to poczułam.

- Po co przyleciałeś?

Gdy minęło pół godziny, zeszłam na dół. Czułam się tak dobtze, jak już dawno się nie czułam. Rodzice - którzy akurat, jak zwykle, oglądali tele- wizję - od razu to zauważyli...

- Nic ci nic jest? - zapytała mama.

- Ależ skąd. mamusiu - odrzekłam grzecznie.

- Zjedz kanapki. Tam masz przygotowane.

- Dobrze mamusiu, dziękuję.

Rano wstałam w równie dobrym nastroju. Ubrałam się, zjadłam śnia- danko, które przygotowała mi pani Zakrzewska, po czym pobiegłam w stronę osiedla - trzeba korzystać z ostatnich dni wakacji. Na boisku było pełno maluchów i nigdzie nic widziałam żadnych znajomych, jednak po chwili, kiedy ponownie spojrzałam na ławkę, która przed chwilą wyda- wała mi się pusta, zobaczyłam, że siedzą na niej Adaś i Jurek. Mieli dość niewyraźne miny. Podeszłam jak gdyby nic i usiadłam obok nich,

- Co słychać? - zapytałam.

- Nic nic słyszałaś? - zapytał Adaś cichym i trochę nieswoim głosem.

-Nie,a co?

- Ten chłopak z dziesiątki, wiesz ten wysoki...

- Auto go przejechało wczoraj wieczorem, jak wyszedł na spacer z psem - dokończył za Adasia Jurek. - Na śmierć.

- Coś ty*?! - zawołałam udając przerażenie, ałc tak naprawdę, to pomyś- lałam, żc dobrze mu tak. Po co się zc mnie śmiał, po co chciał zamienić kopa w dupę na obmacywanie, po co był taki... taki wrcdnyl

- No - przytaknęłam. - Pogramy w piłkę?

Ale oni zniknęli. To znaczy pewnie bardzo szybko uciekli, kiedy na chwilkę spojrzałam w niebo, bo wydawało mi się. żc leci coś dużego...

Wzruszyłam ramionami i weszłam na boisko, gdzie maluchy odbijały ja- kąś kolorową piłkę dla dzieci. Na parę minut im ją zabrałam i ćwiczyłam sobie główki. Jacyś starsi chłopcy przystanęli i patrzyli przez chwilę, a ja wiedziałam, że chodzi im tylko o to, jak świetnie mi idzie główkowanie, nic o żadne świństwa, bo piersi dziś wcale mi nie podskakują. Właściwie to nawet przez noc trochę się chyba zmniejszyły...

Przez moment płytę boiska poktył cicfi wielkiego ptaka, który przeleciał 58

(32)
(33)
(34)
(35)
(36)

MACIEJ MELECKI

nigdy nie było z nikim

Ciągły odwrót Niektórzy ludzie cały czas jakby wzowali do zdjęć, mówiąc o tym, 'ak trzeba się ustawić. Owszem, niekiedy

•ie muszą pozować, a zdjęcia pokazują eh nieustawionych, w niedobrym

niż latem. Śnieg szybko zasypuje ślady, a 1 atrakcyjne tropy. Ale czy to wszystko spro zapełniają poszczególne życiorysy. Ulice świergoczą i zamierają. Klimaty są zmienne.

Dorosłym nie wypada już wykłócać się, wynajdują v

Środek karnawału na które można odpowiedzieć lub zostawić j>

bez komentarza. Kiedy widzimy, jak ochoczo podchodzą pod nasze oczy nowe widoki, s:

ze swoim czasem i na każdym przystanku chcemy, chociażby trochę, uszczknąć sobie podobnych zdarzeń, o jakich można by było wspominać przez następne tygodnie, kiedy będziemy je spędzać w naszych wyśnionych górach i przy pustych, orczykowych wyciągach, podziwiając rzeźbę terenu, zadamy jedno z tych bardziej bolesnych pytań.

Krzywe światło

Przychodzi niekiedy stanąć w źle oświetlonym miejscu, które zaczyna wyciągać do nas jakby rękę, prosząc o chwilę uwagi potrzebnej do wysłuchania opowiastki o swoim losie, i choć zostanie opowiedziana językiem wyjętym z jakichś dawno już nieodgrzebywanych obrotowi sprawy, już poza wszelką kolejnością, nie wzięci w żadną ewentualność, zamykamy się na to, jakbyśmy przeszli spory kawałek piaszczystej drogi jest pełno śladów tej nieszczęsnej wędrówki. Wszyscy, osobnych spotkań, wydzierają sobie nawzajem terminy, prośba ani żadna inna próba wyłudzenia, lecz czysta intuicja kazała raptownie zmienić kurs i wybrać bardziej cieniste strony tej rzecznej przejażdżki, na którą wybraliśmy się z niemałym oporem, podejrzewając się

a im musi wystarczy podobne, co tu kryć, tenia w kwestiach znanych mi tylko węgła wygląda się o wieli rcyki zawiązują się ku "

(37)
(38)
(39)
(40)
(41)

BARTŁOMIEJ BŁASZKIEWICZ

Akrobaci Już 12 lal odkąd wujek Summy kupił len cyrk, mieliśmy długi, lak że prawie chcieli rozwiązać zespół, więc wujek Summy zapłacił śmieszne pieniądze, ale powiedzieć trzeba postawił nas na nogi, powiększył i wszystko lo wszystko dlalego

Chciałem zostać akrobatą ale zawsze się bałem

*e spadnę i spłoszę moje ptasie życic.

poza mną jest tu jeszcze

pan Arnold poskramiacz tygrysów, który w swoim wozie wypija butelkę wódki co wieczór, jest mały 2 wąsikiem i prawie całkiem łysy, zwierzęta szanują go, bo wiedzą

* mu nie zależy.

Do cyrku ściągnął go wujek Summy.

byli razem w wojsku, gdzie pan Arnold by' kapralem. Schoppi, połykacz ogni, był kiedyś

(42)
(43)
(44)

oszukiwali ich w kości, do wina dolewali wod;

bez żołdu w czas pokoju zarzynali w lasach w stosach na rynkach palili rękopisy płacili mordercom w złocie i patrzyli kiedy

ślepi umierali na korzonki i płuca szukali drogi w ciemności i wyciągali ręce szli przez gorączkę i wrzody aż ich białe dl miękko jak w gołębim puchu znajdowały r wieśniacy przyjeżdżali na skrzypiących wc pod mury klasztorów przywozili skóry,

ocierali pot z łysiny, cytowali paragrafy, kichali, pytali świadków po francusku, świadkowie jąkali się i mdleli, sędziowie zasypiali powoli oparci na dłoni na nos spadały im peruki z włosia nie byłam okrutna jak myślisz może. choć bogatych mieszczan na studiach w Paryżu którzy pili w karczmach przy dzikiej muzyce których służący odnosili potem, którym robili z rana zimne okłady, którzy spali

z żonami felczerów i szewców i którzy pisali do rodziców listy o pieniądze na długi ambitnych, chudych, nieśmiałych chłopskich synów których w wietrznych piwnicach zjadała pleśń i grzyby którzy na książki sprzedawali kapelusze i buty i którzy umierali

w moich ramionach na tyfus, posłuszni którym wysysałam du w ciszy nocy jak Lamia;

gładziłam ich miękkie, tłuste włosy i myśleli dla ich wiernej okrutnej sta Sci jak padlinę w

i książę Danii, jeśli czckal, czckał na n pielgrzymi tajemnicy przychodzili do t

poruszały ci się, si 2e drażnią cię nieznajomi

/c potrzebujesz samotności, a ty wyglądałeś jakby znowu odebrali ci ogień, lak że została

wielka łysa małpa i motyl na dłoni.

IX K o n k u r s P o e t y c k i o Nagrodę im. K. K. B a c z y ń s k i e g o Sioworzyszenie literackie im. K. K. Boczyńskiego w Łodzi ogbszo ogólnopolski kon- to no zestaw poetycki. Do udzWu w konkursie zapraszamy autorów, kltoy nie mojq tacze w dorobku poetyckim publikacji książkowe). Będziemy rozpatrywać jedynie l**xy dotąd nie nagrodzone i nie publikowane.

tetow poetycki o łącznej objętości do lOOwetsdw należy oznoczyfgodem. Tymsa- gojem prosimy oznoczyć takie dołączoną do zestawu zaklejoną kopertę zowie- Imię. nazwisko i adres autora oraz odcinek potwietdzenio wploty 15 z) (piętnaście

™ych) no konto stowarzyszenia:

PKO SA I O/Łódź, 10801141-3809-27006-801000.

'"Y będzie rozpatrywać jedynie proce nadeslone w pięciu egzemplorzoch maszyno- Pw do 10 grudnia 1999 roku pod odresem: Śródmiejskie Forum Kultury. 90056 Łódź,

Roosevelto 17 z dopiskiem na kopercie: IX Konkurs Poetycki o Nagrodę im. I K .

"wyiskiego.

footrzygnijde konkursu i wręczenie nagród nastąpi 19 lutego 2000 toku.

^jjdnym miejscu Iczosle uroczystości loureoci będą powiadomieni listownie.

(45)

LIDIA SZULC

M i ę d z y samoświadomością a realizacją.

O poezji Tadeusza Chabrowskiego

Anuk SnfS. ze ańchniflym sbzOUm [...) (Mi 18).

Dla człowieka nawet takie skrzydła pozostają nieosiągalne - jeżeli wy- daje się je posiadać, to wyłącznie po to, by zaraz je utracić:

87

(46)

dookoła słońca krqży Pan Bóg cłftkiejak worki pszenicy (D 3}).

Ostatni obraz pokazuje rzeczywistość wyśnioną, jakby bajkową. Sfera bliskiej, namacalnej rzeczywistości jest, zdawałoby się, bardziej dostępna człowiekowi, a przccicZ równic jak kosmiczny pałac Boga - odległa:

diamenlwcj glfbi chłodu i krzyku ryb

(47)

Bógczasowieczny porzuca kosmiczne obszary, wchodzi kj. w jego niewielki, ale bardzo trudny Świat, w Tryptyl obrazie jakby inspirowanym drogą krzyżową:

Boże poszukujący Hf białą laską na mapie mifdzy szczelinami gór słaniający ostrożne knki z przedziurawionym płucem z opuchłą wątrobą prowokujący auty

Boże Dunaju Wisły Missisipi maczający poparzone palce Boże

mój Boże (L 38)

o światowidzie boże jeleni módl sif za nani ukrzyżowały litością z pejzażu skreślony po opłotkach tułający sir z jedną drugą trzecią i czwartą twarzą (W 27).

siiSSSflSissSIiS

(...) z mgiełki kontemplacji napełnić pitnym słońcem kielich trzeba na klęczkach między antyfoną nieba i antyfoną ziemi pszenic; laski wyłuskać i na bielusietką mączkę zmielić (N 47)

jakiegoś proroka w kotle] skórze (Mi 41).

Paradoksalnie - zmysły przestają ograniczać człowieka, lecz 80 na rzeczywistość świętą, której na próżno szukałby innymi c cboćby „wyśnieżaniem" ciab. Nic bez znaczenia jest również la tytułem tekstu dotyczącego Galfzi czasu: metafizyka materiał Motyw ..deszczu laski" pojawił sic iuż w Lecie w (W„/w„„„ „

(48)
(49)

ALDONA BOROWICZ

Zachód słońca laki sarn jak przed lysiącem lal Epoki myślicieli od dawna są zmierzchem odciśniętym w kurzu A rybitwy zapomniały już o morzu

Ludzie spoglądają na siebie spode łba Złowrogo mówiąc wciąż o demokracji jak o jabłoni Czym dla jaskółki jest długi lot do księżyca I horyzont dla umierających pól Bezkresem czy wieczną granicą milczenia Zawiłość ścieżki leśnej jest tylko zawiłością puszczy Wszystko już było Nawet rzeki zmieniły swe koryta Lecz mój świat jest nagi i zimny Tak nagle opustoszał Chaos i wrzask Rozpędzone samochody rozdzierają ciszę wschodzącego słońca Analfabeci ciągle udają eleatów Więc jak odnaleźć dawną myśl Cynę Brąz Kowadło

W milczeniu umierają poeci Mój przyjaciel rzekł rano Byłaś ale już nie jesteś nawet kobietą Która nie boli Twoje oczy utkwiły pośrodku drzewa Zastygły w jego twardej korze

Już nie słyszę jego głosu Czekam na pogrzeb Własny

Bez ceremonii i pożegnalnych gestów

Ze jestem Że żyję

Uśmiech Giocondy Dojrzewa wiek , A Gioconda wciąż się uśmiecha Stare miasta spowija smutek strzykawek Zdziczałe koty uciekają spod nóg Obojętność rośnie jak kwiaty Nikt nie czyta gazet subtelnych Taki bieg przed siebie Donikąd Taka radość z chwili wyrwanej dla siebie Dojrzewa wiek

W świecie barbarzyńców posiadanie psa nie ozn Jak ślepcy drepczemy w miejscu Nic dostrzegając zatrzymanego czasu w radości z odkrywanego rytmu gwiazd i księżyca Jak ślepcy śnimy o wyjściu z tunelu

(50)
(51)

Książki

To miasto, jak zresztą wiele innych miast, ciągle powstawało od nowa W swoim spojrzeniu chciałbym widzieć je pięknym.

Bywało, że cały dzień chodziłem po jego chodnikach, spotykając niejed- ni nową rzecz, lub tracąc inne, które już tam były, a może przekształcały

Wszystkie ftagmcnty miasta zlewały się w całość, a szczególnie te naj- mniejsze, to dzięki nim zachowywało ono swojąjcdność, no i przede wszyst- kim dzięki snom. Mógłbym wkroczyć w tę niezbadaną dziedzinę. lecz przecież każdy ma inne. swoje sny, i one zaświadczą o tym. co mówię, jeśli nic teraz, to niebawem w przyszłości, albo może już zaświadczyły.

Raz spotkałem mężczyznę, który niósł dużą wołową skórę, była zwinię- ta, przybył on z kobietą, właściwie to ona ją niosła, on zamawiał drobne przypadki, ale i choroby też. Kobieta miała, czy może to on. nie, raczej ko- bieta miała też książki, dotyczące nieznanych kierunków sztuki i tworze- ptzejrzeniu dwóch z nich, chyba już ostatnich, postanowiłem je kupić, a ona rozwinęła skórę i dopisała ccny obok innych widniejących już cen po uprzednio sprzedanych książkach. Nagryzmoliła jc jakimś nieokreślonym przedmiotem, stały wielkie i wyraźne, po 10 zł za sztukę, W tym momen- cie coś ugryzło mnie za prawym okiem, próbowałem szybko wycisnąć, lecz zaczęło niestety puchnąć. No i wtedy ten mężczyzna mi pomógł.

Uszczypnął mnie pod lewym okiem, powiedział GUZEK, prawic wrzas- nął. i pryszczyk za prawym okiem zniknął w okamgnieniu. Ucieszyło mnie, gdy pomacałem i już go tam nie było.

Przeglądałem te książki, raz były tam jakieś dziwne ilustracje, innym razem ich nie widziałem, Iccz zawsze mnie to fascynowało. Podobno koń- czy się już ten wiek wybujałego racjonalizmu, można rzec ostatni z tych wieków, i teraz nastąpi względność, odnoszę wrażenie, że te książki mi to zapowiadają. Ttzeba się cieszyć, tak. powinniśmy się cieszyć, bo każdy poczuje się jak nowo narodzony, tak, i z trudem rozpoznamy tc miejsca, w których mieszkamy, a które tak dobrze pracież znamy.

Roznosi mnie ciekawość, przyglądam się otoczeniu i próbuję przenik- nąć, ile energii musi ono zużyć, aby podtrzymać tę swoją pozorną realność, lecz energii przybywa i gdy zostanie przekroczona pewna granica, to rze- czywistość nie utrzyma się już w swoich ramach, a wtedy zobaczymy przeczuwają. Czasami to niemal już się dzieje, szczególnie z rana, po obu- dzeniu, pokój wtedy wygląda inaczej, a nawet w całym domu panuje inny nastrój, można się w tyra nawet rozsmakować, i żal gdy dzień to powoli zaciera w takie bardzo znajome, co aż prawie męczy, że jest takie znane i

nic pozostawia żadnego marginesu.

Przeglądałem tc książki nic rozumiejąc, dlaczego ciągle zmienia im się pw, co też było wspaniale, niesamowicie odkrywcze, taka zmienność.

'one lektury i po tysiąckroć razy udowadniać wymyślone tezy udowad- niane już miliony razy. gdy tymczasem ciągnie ich do innych książek i do Prawdziwej wiedzy, to okropne, że tyle energii się marnuje.

Tak sobie rozważałem, leżąc jeszcze w łóżku i patrząc przez firanki, a Pokój napełniał się światłem. Po chwili byłem już na nogach.

Ludzie dzielą się na trzy kategorie, tych. którzy budują swój świat, gro-

""dząc rzeczy, a niekiedy wykorzystując innych, by im służyli, tych któ-

°y chcą zmienić cały świat i tych którzy się temu przyglądają i można by TOCZ, że są do wynajęcia. Do której siebie zaliczyć?

(52)
(53)

RYSZARD KOŁODZIEJ kolej rzeczy wyjdziesz za mnie jak dorośniesz jabłonie kwitną jutro dyktando z polskiego za każdym razem drą pamięć na strzępy trzyma w dłoniach urwaną głowę

syn marnotrawny podaje wodę zdejmuje sandały przynosi olej w piśmie tylko mężczyźni potrafią kochać przebaczać

(54)
(55)

ZBIGNIEW MILCZAREK

„ A ż po kres bezdomności..."

(56)
(57)
(58)
(59)
(60)
(61)
(62)
(63)
(64)
(65)

Życiorys

* * * ssr*""''

sporządzam lisę spraw nieodzownych kratkuję dzień damasucm

-ssisssstss

długi jak utrudzony oddech ni to poręcz ni to nić ariadny

* * *

z ich pustynną drogą do szaleństwa

Fotografia rodzinna

nie dajbóg zajmie się towarzyszami MariaBallod

m^ga^ezasupłają kaldy sznurek

^Mlwhetnia rrmsylwetkę 8 "nie do ^wtórzenia 126

(66)

TADEUSZ CHRÓŚCIELEWSKI

Skradziony rower'

128

padki następowały tak szybko, że wszyscy już orientowali się, że nie tylko Niemcy przekroczyli granicę i dostali się do centrom kraju, ale w każdej chwili mogli nadejść od północy, a z mężczyznami w wieku poborowym, choćby cywilami, bynajmniej się nie patyczkują. Wymieniane już nawet były nazwy jednostek wojskowych: nacicrali w naszym kierunku Stan- darte SS Deutschland, powstrzymywał ich zaś 5 pułk imienia Legionów.

Wpadłem do paistwa Sażyńskich (zastałem ich w schronie na podwórzu), żeby pozbyć się części bagażu, gdyż wydal mi się za obszerny. Poprosiłem, by oddali rodzicom. Wycałowałem się z Cześkiem. Pani Stcfimia (matka) uczyniła nade mną - podobnie jak kwadrans temu matka - znak krzyża.

Wjechałem na Warszawską. Przy końcu jej zwartej zabudowy, już za młynem Szulca zsiadłem z roweru, by sobie trochę podjeść przed długą jazdą. Tymczasem przy ulicy, która straciła charakter głównej w mieście, a stała się szosą - po drugiej stronie rowu, za którym już pasmo trawy - przysiadła dziewczyna z tych, co się trudnią nieładnym zawodem, w jedy- nym w Mińsku hoteliku, bodaj nio-chtzcścijańskim. Z zadziwiającą w jej specjalności, jak mi się zdaje, nieśmiałością, poprosiła mnie - jakbym był właścicielem tych gruntów czy rowu - o zezwolenie siądnięcia obok.

Była niebrzydka. Nic pamiętamjuż, skąd wiedziałem, kto ona i czym się trudni, gdyż należałem do młodzieży prowadzącej się bardzo moralnie.

Mogło również wydawać się dziwne, skąd ona mnie znała, ale wiem, że w naszym niewielkim miasteczku znają mnie również osoby nieznajome. Wo- lałem jej towarzystwo od samotności, zwłaszcza że. ku memu zdziwieniu, w dziewczynie tej nie było nic ordynarnego - ani w stroju, ani tym bardziej w mowie. Mówiła w dodatku polszczyzną zupełnie poprawną. Wymieni- liśmy się prowiantami. Dodam, że mimo swego niezłego, jak dotąd, pro- wadzenia się, daleki byłem od putytańskich zachowań i zadzierania nosa.

Mówiliśmy, naturalnie, o dojściu do Warszawy, o sytuacji wojennej, o Fran- cji, że się już ruszyła, a nie o żadnych tam rzeczach spod znaku Erosa.

Szybko zresztą tuszyliśmy. Ponieważ tłok był duży i nieładnie było zosta- wiać ją samą. nawet małodusznie, idąc obok niej prowadziłem rower trzy- mając dłoń pośrodku kierownicy... W pewnym momencie chyba przez ronów ułanów, w kaskach, bez rogatywek i z karabinkami, które były dla nich orężem wyraźnie ważniejszym od S2abel, nie mówiąc już o pozosta- wionych pewnie w magazynach lancach. Każdy miał obok mantelzaka maskę gazową. Być może (ale tego od biedy mogłem domyślać się dopiero w wiele lat po kampanii wrześniowej, kiedy ukazały się opracowania róż- nych odcinków walk) były do szwadrony nalcżącc do Mazowicckicj Bry- gady Kawalerii idącej na pomoc walczącemu pod Wyszkowem generałowi Kowalskiemu. Obiecywali nam, że szkopów przepędzą z Mińska (..słowo ułana") i zaręczali, że sytuacja wcale nie jest tak zła, jak nam się wydaje.

Generał Bortnowski - powiadali - zajął już prawie całe Prusy Wschodnie, a generał Szyling rozbił dwie armie niemieckie pod Krakowem. Ktoś miał ze sobą kwiaty i z wdzięczności za tc wspaniale informacje wręczył majo- rowi. Oficer z pogodnym uśmiechem salutował, ale gdy pattzyłem na jego twarz akurat z drugiej strony, wydawał mi się bardzo smutny. Może nie- dokładnie to skonstatowałem, bo słońce zgasło i znaleźliśmy się na skraju nocy. My - myślę o czwórce, która od jakiegoś czasu szła razem - dziew- czyna, ja (wsparty o rower), ciemnowłosy i dziwnie śniady chłopiec i we- soły mężczyzna, który bawił nas dowcipami z tych. jakie powinny raczej

129

(67)

bawić dziewczyny z fachu, który uprawiała moja sąsiadka w szeregu, ale ta właśnie powiedziała głośno, że nie życzy sobie takich niesmacznych, mało dowcipnych dowcipasów. Umilkł, po kilku minutach, nie dochodząc do Hipolitowa, zauważył, że skoro nie korzystam z rowem, może nie spra- wi mi różnicy, jeżeli dam mu się choć trochę przejechać, żeby kości rozpros- tować. .Dokładnie - przyrzekł - za dwie minuty wrócę i oddam go panu.

ny do klasycznego Polaka odradzali mi, mówiąc do ucha, że ten ktoś niezna- jomy gotów nie wrócić i już mi roweru nic oddać. Uparłem się jednak, jak zwykle, gdy ktoś mnie traktuje jak dziecko, i powiedziałem, że wierzę zawsze ludziom, którzy dają słowo honoru, bo honor!... I wyszło, że mia- łem rację, gdyż dokładnie po dwóch minutach współtowarzysz marszu w stronę Warszawy przyjechał, oddał rower z powrotem do mojej dyspozycji i łpdnie podziękował.

Było już całkiem ciemno. Przeszliśmy niecałe trzydzieści kilometrów.

Może mniej, powiedzmy dwadzieścia pięć. Minęliśmy pochylone ku sobie wu poprosił mnie o pożyczkę. I też tylko na dwie minuty. Znowu zaręczył wiedzieć, ale poprzestali na machnięciu ręką. Tym razem jednak nasz to- dziestu też nie. Ba. do dzisiaj jeszcze nie WTócił. A przecież minęło od tamtego marszu pięćdziesiąt sześć lat. Ponieważ spóźnił się już taki kawał czasu, pozbawiając mnie nie tylko roweru (w dodatku z bagażem rzeczy w czasie wojny i oblężenia Warszawy nieodzownych), co przysporzyło mi niemało kłopotów podczas ogólnego głodu, jaki cierpiała do poddania mias- ta jego ludność cywilna, obrońcy i przybysze, apeluję zatem do spóźnlal- slę z owej obietnicy zwrotu roweru. Szanowny Panie (co prawda mam wątpliwości, czy szanowny, ale jestem z natury 1 wychowania grzecz- cżas, ani po czasie, mojego zaufania, ale takie ośmielił się Pan złamać dane przez siebie słowo honoru, które stanowi świętość narodową każ- dego godnego tego tytułu Polaka. Wzywam Pana, w imię dotrzymania rzonego Panu tylko na krótld czas pojazdu wraz z walizką na bagaż- niku. MÓJ obecny adres: Łódź, Kościuszki 98. Jeżeli po przeczytaniu tego tekstu, niewątpliwym, bo należę do autorów nade poczytnych, nie zostanie ml moja własność, zabezpieczona słowem honoru, zwrócona, będę zmuszony nazwać Pana człowiekiem wyzutym z czci, a nawet hieną wojenną, w każdym razie niegodnym ludzkiego szacunku!

W karczmie na wysokości Anina postanowiliśmy się zatrzymać - nas bardzo bogato zaopatrzoną. Niestety, śladu nie było po artykułach spożyw- czych. Usiedliśmy na trawie. Dziewczyna niedobrego fachu nic krępowała się spojrzeć na mój przyodziewek i poinformowała o swym odkryciu, poza moimi plecami, drogiego towarzysza marszu. Otóż kamasze moje prawie pozbawione były podeszew (niewątpliwie przyczyniła się do ich stanu rów- nież walka z ogniem w Karolinie). Spodnie też. a i kalesony, w niektóiych miejscach (stwierdziłem, podążywszy za ich spojrzeniami) były nieele- gancko podane. Oboje postanowili, żc gdy dojdziemy do Warszawy, to czy

ujegorodztny, czy u jej (mtała tam jakąś ciotkę) doprowadzą mój przyo- dzrewek do porządku. Dodam, że z początku nie zdawałem sobie spraTjak gorsząco wyglądam. Ani spostrzegłem, kiedy dziewczyna (na szczęście nre każąc mr niczego zdejmować) zaczęła sprawnie, choć prowizotycznie.

zszywać rut spodnrach kompromitujące mnie miejsca. Chłopiec zaś wy- S ^ d ^ h ^ I t i S l r 'n , U l a W s z y j < : j ksaah>' Podes2cw wysiał ni-

\Vesziiśmy w Grochowską, skręciliśmy przy „Wedlu" w Targową. Przed Dworcem Wileńskim zatrzymali „as saperzy. Za przepuszczenie do przy- gotowanej do obrony Warszawy rozkazywali: każdy ma wykopać okreś- lonych roznuarów kawałek okopu. Pomimo zmęczenia i kiepskiej gardero-

^ T t T TM m n i e Z"d m i* "" -Wiatami specjalnego trud* Szkoda, że odwołano mnie z kursu rekruckiego połączonego z umie- jętnością machania łopatą w ramach Junackiego Hufca Pracy, gdzie nau- czyłem się kopać jak wytrawny grabarz. Skończyłem swój przydział wal- nie pomogłem niezbyt sprawnemu towarzyszowi. Dziewczyna, jako płeć pięta* zwojniona z tego obronnego szarwarku czekała, aż się wyrobimy.

Nagle podała mi bardzo szybko swój adres warszawski (koniec Bródna) kazała przyjść jak najszybciej dla dokończenia działań krawieckich przy moich spodniach i szybko, z widocznym przerażeniem, zwiała. Zobaczyła -szczęściem na czas - swoją szefową z mińskiego hoteliku, która i tu w Warszawie, mogłaby ją zmusić do niegodnej przyzwoitego dziewczęcia pracy. Nie pasowała wcale, jak już czytelnik się przekonał, do swych kole- żanek z fachu. Saperzy podziękowali mi, pochwalili dzieło i dali w charak- terze nagrody chleb (chłopcu z żydowskiej nacji - teraz dopiero się zorien- towałem - też). Kiedy znów, chory na przerost ambicji i nie znający życia, chciałem odmówić przyjęcia chleba, plutonowy saper roześmiał się przyk- ro. Tłumaczyłem mu. żc nic brak mi pieniędzy i rano sam za własne złoci- sze kupię chleb. A ten: człowieku, wszystkie sklepy już puste. Bietzcic, nie wygłupiajcie się! Dałbym więcej, ale mamy już tylko dla nas".

Chłopiec - nazywał się Daniel - zaprowadził mnie. może nie przez silę, bo był słabszy, ale ze stanowczym uporem, na Marymoncką do swoich ro- dziców. Przyjęli mnie przychylnie i nawet bez zdziwienia. Zaraz też. choć już się powoli rozwidniało, posadzili nas do „wieczerzy". Byliśmy tak zmęczeni, że ledwie tam coś skubnęliśmy. Co prawda Daniel był żwaw- szy. Opowiadał o naszych pizygodach, mojej lekkomyślności, która poz- bawiła mnie rowem i walizki z odzieżą lepszą od tej, którą miałem na so- bie. Jego rodzice żle wróżyli Warszawie. Chyba padnie - mówili - i wtedy trzeba się będzie po rozstrzygnięciu losów miasta sprytnie ukryć Potem

-"JC- A może rai się ta rozmowa o mnie tylko przyśniła, bo przy stole usnąłem, a oni posłali mi na kanapce z trochę połamanymi sprężynami, ale kto by zwracał wówczas na takie rzcczy uwagę. Zasypia- jąc słyszałem coś jak stukanie młotka, a także charakterystyczny odgłos maszyny do szycia. Ojciec Daniela, kiedy spałem, przerobu moje trzewiki na całkiem nowe. A kiedy obudziłem się po raz drugi - po dziesiątej grubo - okazało się, że i spodnie, i kalesony zostały przez matkę Daniela znako- micie wycerowanc. Daniel natychmiast po umyciu się (nalotów jakoś nie tyło lub jeszcze nic było) wybiegł na podwórze, by kupić w kiosku sąsia- dującym z podwórzem nową gazetę z wiadomościami z frontu i z miasta Gazety miały tylko tytuły w starym formacie, bo były tak małe, jak póź- niejsze tajne gazetki okupacyjne. Ledwie wybiegł, doszły nas jakieś hałasy

(68)

bie pomocniczej w hufcu studenckim nie będę się rozpisywaU" niebyły

Fabrykantowa

Na któryś tam dzień w roku 1958 także i kierownika Wydziału Kultury zaproszono na jakieś uroczystości związane z okrągłą rocznicą (jaką, nie pamiętam) Zakładów Przemysłu Bawełnianego imienia Stanisława Duboi- sa. Jak się nazywały te zakłady przedtem i jak się nazywają teraz - nie wiem. Ponieważ kierownikowi Steftńczykowi coś arcyważnego wypadło - bodaj rodzinnego - poszedłem na uroczystość w zastępstwie. Zaszczyciło ją wiciu oficjcIi. Więksi siedzieli za stołem prezydialnym z dyrektorem, sekretarzem i jakąś nic znaną rai obywatelką, trochę chyba onieśmieloną i niepozorną. Ponieważ była to dość ostra zima w futrze, trochę jednak wy- leniałym. Mnie wypadło siedzieć w „rzędach". Prowadzący uroczystość dyrektor zwrócił się w części powitalnej do wspomnianej obywatelki ze szczególną atencją. Powitał jąjako córkę „wielkiego patrona naszych wspa- niale rozwijających się dzięki ustrojowi zakładów"; dał wyraz dumy i radoś- ci, że firma nosi to właśnie czcigodne nazwisko patronackie, tak doskonale klasie robotniczej znane i przez nią kochane. Obywatelka była wzruszona, wycierała rąbkiem chusteczki kąciki oczu... Potem była część artystyczna:

tańce - naturalnie - ludowe, ktoś grzmiał na pianinie „Etiudę rewolucyjną"

- utwór, który zc względu na słuszny tytuł zrobił w tamtym okresie kolo- salną karierę. Były też kawałki do śmiechu - o wrogach na Zachodzie...

132

Kiedy po części oficjalnej i artystycznej, ale przed konsumpcyjną (z któ- rej postanowiłem się wymknąć) nastąpiła przerwa i uczestnicy wyszli do sali obok na papierosa, przez co zmieszaliśmy się z tamtejszą załogą, do- szedł do moich uszu strzępek rozmowy kilku towarzyszek robotnic - pew-

- Gieneralnie wypadło fajnie. Może muzyka trochę tylko za głośna i nie dośpiwania... Aletanasza fabrykantowa, moja pani, kiepściunio coś ubra- na. Musi się jeji nasza fabryka nie za bardzo chyba opłaca...

Konkurs im. Arkadego Fiedlera o nagrodę Bursztynowego Motyla Już po raz czwarty przyznano nagrodę Bursztynowego Motyla w Kon- kursie Im. Arkadego Fiedlera na najlepszą książkę polskiego autora 1998 Otrzymał Ją Marek Kamiński, Jeden z najbardziej aktywnych podróżni- ków naszych czasów. To zaszczytne wyróżnienie dostał za wnikliwy I odkryj czy opis wypraw w krainę mrozu, lodu, bieli I samotności zawarty w książce Moje bieguny: dzienniki zwyfmmi 1990-1998 wydanej przez Agencję Reklamo- w-Wydawnlczą IDEAMEDIA.

Raczyńskich w trakde obchodzów 100 rocznicy urodzin Arkadego Fied- lera w 1994 roku. Postanowiono znowu przywrócić rangę I znaczenie lite- raturze podróżniczej, a Imprezę nazwać Imieniem największego poznańs- kiego obieżyświata.

Dotychczas laureatami zostali: Stanisław Szwarc-Bronlkowskl za PoszuJU- 1mnie zagubionych luńatóui (1995), Waldemar Borek I Krzysztof Czader za Madagaskar (1996) I Jacek Palklewicz za Terra mcognlla. Wyprawa do MM Amazoniii I Po beiAmtach iwiala (1997).

Uroczyste wręczenie tegorocznej nagrody pieniężnej ufundowanej przez Marszalka Województwa Wielkopolskiego oraz efektownej statuetki Bursztynowego Motyla zaprojektowanej I wykonanej przez pracownię jubilerską Wojciecha Kruka nastąpiło 15 października 1999 r. o godzinie '2 00 w Muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie.

(69)
(70)
(71)
(72)

Cytaty

Powiązane dokumenty

- To może zróbmy tak, że teraz wypalimy lego papierosa, a ja wstanę - Tylko musisz wcześnie wstać, bo ja chciałbym wyjść przed trzynastą, - To już idźcie palić tego

Myśląc w ten sposób dochodzę do wniosku, że nie wszystko jest tak proste, jakby tego chciał Adam Słodowy, ale mogę się mylić, więc pewnie się mylę, w przeciwieństwie

Przelaźka - pierwszy raz zetkrcgcm się z tym słowem, jak się okaza- ło, znaczy tyle co kładka (kładka leżała nad wyschniętym strumykiem.. króliczej nory: Jest zdumiewająco i

urzeczywistnienia, gdy intelektualnie czynnym,. prawdziwie twórczym elementem teatru stanie się aktor. Wykształcenie twórczego aktora, obojętnie gdzie by ono się nie odbywało, nie

zatrzaśnie, zasklepi, wyrówna, wygładzi i będzie spokój świę- ty, do wieczora przeczytam pół jakiejś książki, pół jednej z książek, których stosiki czekają cierpliwie

Poezja nigdy (i tak zdają się sądzić młodzi twórcy) nie pokona „pro- gu Tajemnicy&#34;, chyba że stanie się modlitwą autentyczną, wy- pływającą z najgłębszych drgań

wschodniego i zachodniego, czy artykuł o roli. jaką odegrało Mona- chium w dziejach polskiego malarstwa. Niemcom wschod- nim zabroniono wglądu w niektóre obszary lej kultury, zai

jące się zestrojeniem i jednością tw również podstawą wychwytywania kolejnych stopni melo odróżniania jej od zwykłych, „linearnych&#34; pr/edlużeń toni™.