• Nie Znaleziono Wyników

Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 1995, nr 3-4 (61-62)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 1995, nr 3-4 (61-62)"

Copied!
120
0
0

Pełen tekst

(1)

Sztuka to najwyższy wyraz samouświadomienia ludzkości

/.../

Dzieło sztuki — mikrokosmos odbijający epokę.

Józef Czechowicz

akcent

literatura i sztuka • kwartalnik

Polacy — Niemcy

(2)

akcent

(3)

rok XVI nr 3-4(61-62) 1995

akcent

l i t e r a t u r a i s z t u k a

Wschodniej Fundacji Kultu!)

(4)
(5)

Piotr Kępiński: Między Szwabią a Koryntem; Józef Fcrt: Zabawmy Z RÓŻNYCH STRON

Tadeusz Szkół ul: Franciszek Wężyk — poeta przypomniany: Janusz Termer: Literatura polska według Piotra Kuncewicza; Antoni Bed- narek: Literatura i przepowiadanie; Krzysztof Guzowski: Hermeneu- tyka personalislyczna; Waldemar Michalski: Współczesna proza lulyeka / 192

Mnichów — czyli o artystach polskich w Monachium slow kilka / 206

Maciej Jóźwik: Za literaturą, przeciw historii / 223 Kamila Dębowska: O „Scriptores Scholarum" — kilka uwag..., Waldemar Michalski: Deutsch-Polnlsche Woche I 229

Pogranicze, tożsamość, niemiecko-polskie tematy..

Oto podwójny numer „Akcentu" poświęcony niemal w całości współczesnej literaturze niemieckie/. Ale nie jest naszym zamiarem przedstawienie pełnego obrazu tej literatury, choć czytelnik znajdzie tu wiele głośnych nazwisk. Zainteresowanie piśmiennictwem niemieckim wymika z tych samych przesłanek, które doprowadziły do publikacji w ..Akcencie" w ciągu minionych piętnastu lat wielu materiałów dotyczących efektu kulturowego, jaki kształtuje się w strefach sąsiedzt- wa różnych narodowości — na pograniczu kultur, gdzie spotykają się f zderzają się lub przenikająJ odmienne tradycje i systemy wartości (przypomnijmy tylko zeszyty ..monograficzne": 3 11983. 3 11987.

1-2 11990. 2-3 11992. w których obficie występowały również motywy niemieckie).

cencie", energicznie wyszedł naprzeciw Związek Pisarzy Niemieckich w specjalnej uchwale z ub. roku (pisze o niej na następnej stronie Erich Loest). co zaowocowało tzw. .jjłanem Loesta". którego wymiernym efektem ma był m.in. specjalna, wysokonakladowa antologia zatytuło- wana ..Nach den Gewittern" opracowana przez Kłausa-Dietera Som- mera. zawierająca z jednej strony utwory niektórych słabiej znanych w Niemczech pisarzy polskich, z drugiej zaś — wybrane utwory lub fragmenty większych dziel pisarzy niemieckich traktujących o Polsce.

Polakach lub polskich ziemiach zachodnich. Właśnie .,niemiecką"

część lej antologii (dokładnie:prozę z części niemieckiej) postanowiliś- my zaprezentować. Nawet jeśli lektura tych kilkunastu tekstów nie daje pełnej odpowiedzi na pytanie o dzisiejszy stosunek Niemców do naszego Zarówno niemieckiemu Wydawcy antologii, jak i Redaktorowi ser-

Antologia Klausa-Dletera Sommera zawiera również utwory poetyc- cie" nie wykorzystaliśmy. Poetycką część numeru postanowiliśmy bowiem wypełnić wierszami poetów z Saksonii. Zdecydowały o tym dwa względy. Po pierwsze Saksonia położona na południowym wscho-

(6)

Po drugie — podczas gdy większość niemieckich prozaików prezen-

w Lipsku przez śpiewającego poetę Dietera Kalkę). Jest rzeczą interesującą, na ile do twórczości tego pokolenia przeniknęły wielkie skutkującego m.in. unifikacją wzorów życia czy standardów cywiliza- dalecy od romantycznego przewrażliwienia w kwestiach publicznych?

Dla ..Akcentu'powodem do satysfakcji jest fakt. że właśnie w naszej uzyskały patronat Związku Pisarzy Niemieckich. Po raz kolejny

i niemieckich pisze Ludmiła Marjańska tv artykule zamykającym blok

wschodniego i zachodniego, czy artykuł o roli. jaką odegrało Mona- chium w dziejach polskiego malarstwa.

Bogusław Wróblewski

ERICH LOEST

TEN D U Ż Y PŁASKI KRAJ (słowo wstępne do antologii) główne nurty — książki, sztuki i filmy dopuszczone przez państwo, zepchnięte do podziemia i wypchnięte poza kraj. Niemcom wschod- nim zabroniono wglądu w niektóre obszary lej kultury, zai na

(7)
(8)

w prawo. Spoglądam daleko przed siebie, około dwustu metrów, na chodnikach duży ruch. Pytam robotnika stojącego obok samochodu, czy zna niemiecki. Przed dwudziestoma pięcioma laty takie pytanie nie miałoby sensu. Zna niemiecki."Pytam o księgarnię, potrzebuję planu miasta. Czy zna dawną ulicę Gustav-Freytag-Allee, polską nazwę? Odsyła mnie do kierowcy, ten lepiej zna niemiecki. Kierowca spogląda na mnie zdziwiony, czy tak mi się tylko zdawało? Dziękuję.

Jestem szczęśliwy, żc samochód odjeżdża — czuję na plecach spoj- rzenia skierowane na mnie, na obcego. Idę do sklepu papierniczego.

Kasjerka w głębi sklepu zna niemiecki. Nie. planu miasta nic ma. Idę dalej, gdzieś leży ta mała boczna uliczka, ta duża lekko wznosząca się ulica z dawną nazwą Gustav-Frcytag-Allee i z dużym kościołem.

Odbijam w prawo, wzdłuż strumienia, mały kościółek za drzewami, zaglądam do środka. Wchodzącego za mną Polaka pytam po angielsku, po francusku, potem dopiero po niemiecku o nazwę, nie rozumie. Wymieniam kilku świętych w języku łacińskim. Nareszcie rozumie: Ach, Barbara, Święta Barbara. Docieram ponownie do głównej ulicy ciągnącej się od dworca. Zatrzymuję się przy kiosku.

Kupuję dwie widokówki, następnie pytam sprzedawczynię od razu po niemiecku. Sprzedawczyni szepcze ze starszym mężczyzną, na jego marynarce odznaka, mały krzyż na biało-czerwonej wstążce. „Kogo pan szuka?" pyta lekko szorstkim tonem. Czy kogoś szukam? Siebie samego? „Nic, nie, nikogo, szukam Custav-Freytag-Allee". „Chwi- leczkę". Mężczyzna wychodzi z kiosku, znika w pobliskim sklepie, wraca. „Na prawo i potem druga bocznica po łewg". Gustav- -Freytag-Allee? Nie. Dochodzę do rogu ulicy, ukradkiem spoglądam za siebie... Mężczyzna wymachuje rękami, nie do mnie, blisko za kioskiem są chyba jacyś ludzie. Idę w odwrotnym kierunku, sprawa wydaje mi się podejrzana. Idę szybciej. Ulica wznosi się.

Wszystko jest mi obce. Czy to w ogóle jest to miasto? Sens ma tylko zwracanie się do całkiem starych ludzi. Starzy ludzie być może wiedzą. Na ławce siedzi dwóch staruszków. Gustav-Freytag-Allee?

Jeden z nich spogląda ponuro, nie odwraca w ogóle wzroku od swojej laski, na której opiera się dwoma rękoma. Ten drugi reaguje, odpowiada po niemiecku: „Nein". On tu mieszka dopiero dwadzieś- cia lal; ten drugi mieszka już czterdzieści lat w tym mieście, ale tego nie wie. Czy on nie słyszy? Może wie, ale nie chce mówić? Tylko raz krótko spogląda na mnie. jego oczy pozostają nieruchome i puste.

Ten drugi mówi coś do niego. Nie. Nic. Pytam o Fistersdorf. Muszę w końcu znać przynajmniej kierunek. Jest już trzecia godzina. Starzec pokazuje ręką. podaje numer tramwaju. Poszedłem, czekałem, pytałem od nowa... nic. Tramwaj nie nadjechał. Nareszcie sti pan. który wic: do ronda, polem duży kościół, u cztery dwa przystanki, za małym kościółkiem Gustav-Freylag-Allee i gdzieś u n w górnej połowie po lewej stronie mała głęboka boczna uliczka i dom numer dwadzieścia trzy. Zapisał mi dla dalszą orientacji polskie nazwy ulic. Nareszcie mam przynajmniej kierunek.

Dochodzę do ronda, po polsku rynek. Przy rynku znajduje się niewielkie targowisko. Jestem głodny, kupuję kilka pomidorów. Po jednej stronie kwadratowego placu stoi dom z

uliczka jest wąska, na ulicyjedynie kilka osób. Plac przed kościołem, duży kościół. Tak, to len, budynek z palonej cegły, zagubiony wśród domów stojących blisko jeden drugiego. Wchodzę do środka.

mny. ogromne, niewidoczne prawie niegdyś sklepienie... budzą się we mnie obawy z dzieciństwa, konfesjonał z drewna, światło pada przez przejrzane na wylot, gra, świece, grzech, ciemność, płyty podłogowe są jasne i widoczne, wszystko wyraźne, określone i bez tła. Utraciłem swoje stare przedmioty, zniszczyłem je sam. czuję owo całkowite pokryty błękitno-białym suknem, na nich widnieje napis Laskiś Pełna. Na suknach figura. Twarze Matki i Dzieciątka są czarne.

Jakaś kobieta czyści ołtarz w nawie bocznej- Pytam ją po niemiecku nią. Wychodzę za nią na zewnątrz, kobieta boi się ruchu samo- chodów, strachliwie przechodzi przez ulicę, mimo że ani z jednej ani z drugiej strony nie widzę nadjeżdżających pojazdów. Po przeciwnej daż. Nie mogę czekać, przechodzę przez trawnik do tramwaju numer cztery. Z tyłu za przystankiem rozciąga się inny plac. W pobliżu stoi pomnik, nowy pomnik, polski poeta narodowy Mickiewicz, piewca rewolugi polskiej w XIX wieku, za pomnikiem gęsta kępa drzew, zasłaniająca widok. Tramwaj skręca za rogiem. Mają być dwa przystanki. Po pierwszym ulica rozwidla się, przez okno widzę mały kościółek, do którego prowadzi kilka schodków. Stoję na zewnątrz z tyłu zostaje kościółek, tramwaj przejeżdża wzdłuż długiego

I

muru. oglądam, mam wrażenie, że to musi być len mur, ten mały kościółek. Przypominam sobie, długa lekko wznosząca się ulica, długi mur. Tramwaj przystaje. Zeskakuję, jestem na miejscu, to na pewno tu, stoję na skrzyżowaniu, w połowie wznoszącej się ulicy, palrzę w tył, poniżej widzę mur, zakręt, spoglądam do góry, po lewej i prawej stronie drzewa, ulica gubi się w zakręcie na prawo. Na skrzyżowaniu jest kiosk. Tłoczę się razem z innymi przeche>dniami, pokazuję na pocztówkę, bez słowa kładę kilka złotych na talerz.

Ta mała boczna uliczka, ulica Gorkina, musi być wyżej. Dawniej

•• znajdował się sklep, gdzie sprzedawano warzy- kilka osób: para zake>chanych, żołnierz, staruszka — zapytać? Mijam ich, to musi być po lewg stronie, pierwsza boczna uliczka skręca wijąc się, nie, idę dalej... przy trzeciej uliczce przystaję zdumiony, prowadzi ona prostą linią w dół, po jej prawej stronie ogródek łączy się ogródkiem. Uliczka jest mała i wąska, próbuję odszukać jej nazwę, na rogu jest sklep, przed sklepem stoi siary mężczyzna, zapytać go? Wejść do sklepu? Z na- przeciwka wychodzi młoda kobieta, pytam ją po niemiecku, pokazu-

(9)
(10)
(11)
(12)
(13)
(14)
(15)

^ ^ wydanie ukazało się pod pa.ron.ton miasta Essen Z a b r z a uczę się mądroScii k t ó r, „„j..,, A d a m, g d y

nie z Solingen. Były pomocnik batem przeciwlotnicze) 252 na Rudaer Berg musiał mi koniecznie powiedzieć, że oskarży mnie o znie- sławienie, ponieważ nigdy sześciu pomocników nie dobrało się po wjednej z moich książek. Byli czyści. Żeby sięgać dziewczętom pod spódnice i do bluzek... Zrobi wszystko, aby jego dzieci nie wzięły tej książki do ręki (wyliczyłem, że dzieci mają około trzydziestki, a może i więcej). Poza tym uciekło dwóch, a nie trzech rosyjskich jeńców i nie w chłodny dzień, tylko w ciepły, letni. Spiess to był rzeczywiście obrzydliwy typ, ale kucharek nie wciągał do łóżka. Nie było żadnej Wandy, dlatego nie mogli jej powiesić w Rudzie. Mężczyzna wymyślał mi przez pół godziny, gotów był zapłacić za rozmowę maksymalną stawkę.

Gdy zapytałem go. gdzie pracuje, dowiedziałem się. że jest urzędnikiem państwowym, a konkretnie zajmuje się ochroną środo- wiska. Znów figiel spłatany przez historię świata. Strzelcy alpejscy, prezydent Wilson, de Gaulle i pan Twardawa z Solingen. Hinden- burg mnie prześladuje.

niem Scfflika Klappidudka^ P 5 5 8 * 8 ^ Gdy cię obrazi zły człowiek

Nie myśl nic złego sobie lecz o każdej godzinie

Nagłówek: Die Bakfei/e (Fajka) Przełożył:

Bogda nie zna Zabrza tak dobrze jak ja, mieszkaniec Lipska do odwołania. Wskazuję jej drogę do placu Dworcowego. Tam znaj- na parkingach. Budynek dworcowy leż jest nowy. Pamiętam jeszcze podział na Polski Dworzec i Dworzec Główny. Z jednego odjeżdżały pociągi do Kattowitz, z drugiego do Breslau, Heidebreck i Glatz.

Poza tym wszystko jest podobne. A może jednak nie. Nie rozmyślam na placu Dworcowym, dlaczego pałac Admiralski, chociaż stoi tujak kiedyś, szary i ociężały stożkowały pólokrąg, nie jest już pałacem Admiralskim, w którym moja babka jeszcze jako siedemdziesięcio- latka oglądała półnagie tancerki, robię to teraz, ponieważ od dawna jestem z powrotem w Saksonii, patrzę na leśną polanę, na margerytki, na jaskry, na mikołajka polnego i szczaw. Odmienność nie wynika chyba z tego, że to architektoniczne monstrum — otwarte w 1927 roku, wyraz rosnącej samoświadomości miasta i oczekiwanej pro- sperity — nazywa się teraz „Hotel Przodownika Pracy". Tak przy- najmniej Bogda tłumaczy nowy napis. Wykute w kamieniu głowy marynarzy — Azjaci, Europejczycy, Afrykańczycy — lądają z wysoka na Kronprinzebstrasse, dzisiaj ulicę Wolności. 1 dziwne, myślę (znów dopiero teraz), kosmopolityczna mieszanina ras tak samo nie pasowała do flag ze swastykami jak nazwisko przodują- cego robotnika do głów marynarzy. Mieszkaniec Górnego Śląska zawsze byl międzynarodowy. Należał do Polaków. Austriaków.

Czechów. Węgrów, Prusaków, Hunów i jeszcze wcześniej —jak już wspomniałem — do Wandalów. Dobrze wiedzieć, że moją połataną duszę można wyjaśnić historycznie. Na uliczkach i podwórzach

heucr Vcrlag, Leipzig

Książki nadesłane

Redakqi Wydawnictw Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego za: Podręczna encyklopedia Instytutów tycia Konsek-

(16)
(17)

rV kolejarskich mundurach odgradza mi ta wysprzątanej dro- Czerwonobiałym kolorem dla dziecięcej kolejki Niedzielnie dudni Muzyka Ponieważ obok ZOO świętuje

Stulecie i ćwierć wieku ptaszarni Piękność z Duszanbe podśpiewuje: ADIEU MÓJ MAŁY GWARDZISTO BĄDŹ ZDRÓW I NIE

O MNIE I nie zapomnij o mnie wtóruje publiczność Stukają kufle To jest pokój Tak to już jest W kałuży na stole emeryt

Pomarszczonym palcem rysuje plan okopów pod Orel Róslein Czerwień pobrzmiewa w śpiewie Całkiem blisko świszczą gumowe Pociski Przechwytują je wielkogłowi rakersi Piękność nic wypada z tonu Dzieci najedzone Zblazowane Łabędzie jeden po drugim chowają głowy w pióra

ARMIN MULLER

SELMA G R A B A R K A Kiedy nazrywałajuż margerytek i weszła do domu w mroczną sień, stało się coś, co ją na dwa, trzy uderzenia serca wytrąciło z równo- krokom. Ledwie coś dostrzegała, wokół niej było ciemno, drżały jej kolana. Tak ją to przeraziło, że musiała złapać się za serce. Nagle stała się sobie obca. A przecież znała w tym domu każdy kamień, każdy sęk, każdy stopień. Nawet we śnie znalazłaby drogę. Chodziła nią ponad czterdzieści lal, zimą. latem, w dzień i w nocy, a teraz oto nie wiedziała, gdzie się znajduje.

Po upływie kilku sekund doszła do siebie. Stała w sieni trzymając się poręczy. Stopniowo z mroku wyłaniały się znajome kontury, czworokąt drzwi i obraz z furmanką na ścianie. Widziała podest oddzielający płytki od podłogi i pomyślała: Za bardzo się śpieszyłaś, a przecież nie musisz. Nawet młodsi śłepną, gdy nagle wprost ze słońca znajdą się w ciemnej sieni. Dlatego nie powinnaś się dziwić.

Ale kiedy lak myślała, wiedziała już, że to coś więcej niż tylko tłumaczenie. Dlatego chwilę. Potem jednak puściła poręcz i powoli.

I

wcześniej placek z kruszonką, makiem i dużą ilością rodzynków.

Przede wszystkim trzeba było włożyć do wody kwiaty, które wciąż kuchni miała tylko kilka kroków, ale przebyła je z trudem. Musiała głęboko wciągać powietrze, tak głęboko, że aż poczuła ból w pier- siach. To z podenerwowania, powiedziała sobie i usiadła w kuchni na krześle czekając, aż naczynie napełni się wodą. Czekanie dobrze jej zrobiło. Tak sobie posiedzieć, pomyślała. Przynajmniej przez chwilę.

Ale podniosła się, zakręciła kran i zaniosła dzbanek z powrotem do wnuków. O wnukach myślała ze szczególną dumą. Starszy wrócił już z wojska, miał posadę w muzeum; preparował ptaki i jaszczurki.

Młodszy natomiast jeszcze studiował i I ledwie wystarczyło im

(18)
(19)

pozdrowić. Chłopak patrzał na nią zdziwiony. Myślał pewnie, że wyrwał ją ze snu, bo z lekka się skłonił, jakby chciał przeprosić za swoją obecność. Ale ona była jak nieobecna. Nie słyszała, jak chłopak odchodził, nie zauważyła nawet, że kot, który wślizgnął się za chłopakiem do pokoju, wskoczył jej na kolana. Oczy miała wpatrzone w dal, ponad stołem, w dal pozbawioną konturów.

Owo poczucie dali było dziwnie sprzeczne z ciasnotą, w której się nagle znalazła. Brakowało jej powietrza. Położyła głowę do tyłu, na oparcie i szeroko otworzyła usta, aby głębiej oddychać. Nie miała dzieciom za złe. o nie, może rzeczywiście zaszło coś ważnego. Lepiej musi im wszystko napisać. Zebrała resztkę sił. aby wyjąć z szuflady kawałek papieru.

Kochane dzieci, zamierzała napisać i ogarnąłją jakiś wielki spokój.

Miała nadzieję, że papier przechowa jej wolę. Nie będzie musiała wszystkich. Znów pojawiło się światło, które już jej jednak nic oślepiało, lecz zdawało się. że ją niesie, a nawet wynosi. Widziała w oddali góry i była całkiem spokojna. Nic jg nie zasłaniało widoku.

Grzebienie gór lśniły bielą, śnieg spadł w środku lata. Widziała swoje zie, który wiózł ją «

wyswobodzona z samochodu i zanurzona w żółtym pięknym świetle mknęła w powietrzu otulona w biały, zwiewny jedwab. Obok czuła tylko kota, który przywarł do jej szyi tak, iż pomyślała, że może przegryźć krtań, ale nie miała sił, aby go odepchnąć, zaś śnieg na górach wyglądał jak cukier puder.

Przełożył Eugeniusz Wachowiak DIETER KALKA na dzikim wschodzie

na zakrętach piszczą łyse opony dzwoni blacha o blachę, w odpowiedzi ucieczka.

wielka jest nowo zdobyta ziemia.

kurwy przychodzą i kurwy odchodzą ja „palę sobie" ty pijesz on ćpa jesteśmy chorzy nie bardzig niż inni

a pies zbawienia szczeknął tylko

jeszcze raz uszedłszy na francuskie łoża

odbieram nocą: kielichy napełniają się węże obrysowują ich krąglości to on — moje drugie ja chwyta złotą czarę rozlewa

35

(20)
(21)
(22)
(23)
(24)
(25)
(26)
(27)
(28)
(29)
(30)

HALINA LUDOROWSKA

Chństy Wolf drogi do tabu jak wiel^j^^fegiw^wSeiotkówf^eid^^o *°ratury ątkach lal sześćdziesiątych (1960—65). O jej debiutanckim daniu Moskauer Noyelle (1961) pamiętają dziś chyba lylko cy literatury, nawet sama autorka po tatach dość bczwzględ-

1990) i ostatnio wydanym tomem esejów i prozy dziennikowej Atrfdem Wcg nach Tabau (Na drodze do Tabu. 1994); jej sens najlepiej da się odczytać w kontekście podzielonych i znów zjednoczonych Niemiec

Dotychczas główne tematy czerpała Ch. Wolf z rzeczywistości NRD. z NRD-owskiej „przestrzeni komunikacyjnej"'. Wyznaczały

lutorka podejmowała wielokrotnie udane próby rozbicia rozmaitych .k.. -:-jako „od wewnątrz", nie ubierając się w szaty męczennika

•le leż nie stalą się. jak wielu jej kolegów ze związku literatów.

D doby Ulbrichta) kończy się ś laczki. Choroba przecina fascynację życiem i próby zrealizowania cz bohaterkę własnego .ja". Z kolei Wzorce dzieciństwa stanowią aną ^przezwyciężoną'Christa Wolf stoczyla^arę^alalH enzurą. Powieść Rozmyślania nad Christą T. (1968) przeleżała

, a wydrukowana najpierw w znikomym nakładzie była istotnie

(31)
(32)
(33)
(34)

"ssmm

fli ! ii

(35)

"'dLLj mamy 31 sierpnia 1974 - w trzydziestą piątą rocznicę

„astąpi. start ciężarówki: Alfo., Radde. s.usznie zagniewany, nie Precn^kliwy^rzyk ^''^ętra^wora^któ^o^a^^gtTy^C^rlmta

Jest już za późno'Myśli!że stracił, dzieci, musi sobie zabronić.

I f l l l f l

najbardziej re.,ny. Bez którego wszytko, jedzenie i pici.. mUo*.

(36)
(37)

RÓŻA DOMASCYNA Nagi jak jagnię byl ślimak na kamieniu obok ścieżki jego skorupka nieruchomo oczekiwała ciosu niczym przecięte piłą drzewo które jeszcze : albo miasto zastygłe w błyskach rakiet gdy samoloty trafiają w cci

zrujnowane zamyka w sobie cząstkę niepokonanego

Krajobraz następstw ustawiamy znowu wszystko od początku (merdc) by powolny nasz morderca został panem czasu miejsca obłąkania i rozsądku gdzież włóczęgi nasze i pikniki i te sprawy jednak w końcu wciąż tu jcszcze rośnie trawa ból bliźniego układamy na wystawach choć dotknięcie rąk go jeszcze bardziej wzmaga tylko chaos nie poddaje się czasowi więc łykamy sny w pigułkach lub te sprawy przecież w końcu jeszcze rośnie tutaj trawa źdźbło po którym ciało wspina się do góry . nad którym trwa i kładzie się pod którym jak odbicie w lustrze ciąg obrazów i te sprawy czy przeszkadza komuś że już nie ma nawet trawy

Pod białą lnianą chustką

była zima gdy przyszedł rzeźnik robiłam z gazet okręty które podarowałam tobie lepkiego cukierka zalatującego zapachem owcy (którą nazywałam Lizka) słyszałam przez zatkane uszy z głową wtuloną w twoje ciało rzeź nabrała zapachu lnianego płótna

do dzisiaj mięso boli podczas przedweselnego świniobicia siedzę na poddaszu i niezdarnie układam lniane fałdy

Powierzchowna ocena

czy ma stopy jak każdy? wszystkie dziesięć palców?

dlaczego zostało

narzędzia nic skończyły jeszcze wymiany ciepła pomiędzy skórą a żelazem czarno kwitnie lilia na ludzkiej skórze

(38)

Gióe cif nie ma

S S K S s H T

i l l z l

gdy ty jesteś tutaj odwracam się

Okupacja świata nie widać jPej na™ igilijnych stolach bogaczy

cały czas yZna"aSZ

twoje imię i przekazuję je

Pod krzakiem czarnego bzu

i H S S S - " -

1

gdy ciało gotowało się i id,

ochoty Boże Ciało i majowy pochód ^ kr0k,l!m

Tak

72

Książki nadesłane

Tak

72

71

(39)

ERICH LOEST

Urodziny na Górnym Śląsku

(40)
(41)
(42)
(43)
(44)

kieliszek wódki. Czuła na sobie spojrzenia Karla Heinza ^Ernesta!

J j ^ c ^ c s s a r s ^ s r j a s - i . „

(45)
(46)
(47)
(48)
(49)
(50)
(51)
(52)
(53)
(54)
(55)
(56)
(57)
(58)
(59)
(60)
(61)
(62)

s s s u . r ^ r r ' ' " ' " ™ ™1"

• " ' • t s s s s s ? . •

S S w E s F

droga którą idzie

s s r ™ '

Zeby ńt ni, prakącil, w głowi,

Yang nie jest lym samym co Y.ng

w a 1 - "

120

w len sposób'naród zHa^się mądrość agi iuk się skończyła ^ ^ ^

przedziera się światło i tańczą pyłki

(63)

^by y

obycie ul cc przyzwyczajeniu kiedy przyszedłem stamtąd

okuywily mi wr, K™ch

1 maja ™ NITZSCHE-KOHNEL , « O . . Ficdw . „ . „ . Kiilonn i Sto

MiloSt kobiety i ryby nie m. gloiu - cój jcs! ntcm wirte

(64)

zgody.

Mielke na sofie milczy. Może lepią by było. gdyby leraz przemó- wił. Gdyż do jego rzeczywistości należy i to, że po przejściu na i rzadko opuszcza! swoje podwórko. Zapomniał piątkowej drogi do gospody i nie opierał się wygodnie o obce furtki, by rozstrzygnąć problem: jaka pogoda będzie jutro — wie wird morgen das Wetter sein? Z zaciętą gorliwością zrobił sobie za domem ogrodzenie i hodował oswojone sarny, dumne zwierzęta, przypomnienie dzieciń- stwa młodego członka Straży Lasu Gustawa Mielkego — piękny od kiedy Mielke wycofał się na wycug. zrobiło mu się duszno w Tomisławiu. Początek był taki, że nie nazywano go już „pan dyrektor", lecz — za plecami — „baran", a to oznaczało mniej więcej tyle, co „ograniczony tępak". Przez ponad dwadzieścia lat pracowali wspólnie, on i Polacy, dzielili ze sobą radości i smutki i nagle urwało się to jak za ciosem noża. Od kiedy zaczęły się dla niego liczyć już tylko zwierzęta, a nie ludzie, stali się sobie obcy nawzajem. Aż wreszcie pewnego dnia. gdy przechodził przez boisko, dzieci krzyk- nęły za nim: Hitler kapuutl

Murzyn zrobił swoje, pomyślał Mielke. Ale nie to powiedział głośno, lecz najbardziej soczyste przekleństwo, jakie mu właśnie przyszło do głowy, a z przekleństwami nigdy nie obchodził się Brat Kurt, który tymczasem daleko stąd. nad Renem, wybudował sobie dom. posadził drzewo i spłodził potomka, napisał list: Kochany Gustawie, stało tam stromym, gotyckim pismem, przyjeżdżaj do nas.

Jaskółka, odpisał Mielke nad Ren. jaskółka oblatuje pół świata, żeby mogła żyć tam. gdzie stała jej kołyska. Kochany bracie, zostaję tutaj.

Na tym bracie Kurcie, który wisi nad nim. utrwalony na fotografii, znaki runiczne zaklejone banderolami od papierosów, spoczywa teraz wzrok Mielkego. I pyta. oczekując rodzinnej porady: któż zostawi sześć saren dla jednego cielęcia?

To jest zatem formuła, do której Mielke potrafi dzisiejszego wieczora sprowadzić swój problem: czy nie mogę na stare lata żyć, jak mi się podoba, czy muszę aż po grób martwić się o cudze gówno i cielne krowy? Czy jedna trzecia mego życia nic wystarczy tu, gdzie pokazałem coś więcej niż tylko dobrą wolę?

Na to brat Kurt mruga prędko lewym okiem, prawe pozostaje nieruchome, jest ze szkła, i wykrzywia usta we wszystkowiedzącym uśmiechu: Kochany Gustawie, przyjeżdżaj do nas.

Mielke wyjmuje fajkę z kącika usta i obraca niezdecydowanie w rękach.

125

(65)

DWIE POLSKIE MINIATURY

WARSZAWA, W S Z Y S T K I C H Ś W I Ę T Y C H

(66)

ŁÓDŹ ŁÓDŹ

ZUMSM

Książki n a M . n e

IB

(67)
(68)
(69)
(70)

RADJO MONK Droga do Karlstein RADJO MONK Droga do Karlstein

ich odwieczne marzenia spowija To one namaszczają rany Kraju

której krańce niknęły w nocy. (...)

przełozyła Anna Lwk,

w marszu kciuk do góry nie odwracają się

'li iii 'li iii

Ciury Lny «UI7aV>rcfll IV Ciury Lny «UI7aV>rcfll IV

(71)

monkie diielo muki

na d^lma.yński brzeg po drugiej'ironie na d^lma.yński brzeg po drugiej'ironie Aroś nocna fna pewnej chorwackiej wyspie)

Ląd szczerzy jaskrawy grzbiel Krasu

słyszy wybijanie godziny po godzinie

i * "

bębnią do tańca na czerwonych szczelinach

s s H I ^

Jedyny dom o. »yipie: ruini

»• pnij S E E S 5 Z " " ™

»• pnij

,„.d . . ! , » Narodieniem s s s r - " ™

(72)
(73)

Sudicka (w Pradze, grudzień g j )

T.,,. , , , „ . . , . p i . . . „ « , „,. „ . „ « . « , , « , „ „ „ ^ g ^ T f f f Z i . . . , . ^ g ^ T f f f Z i . . . , .

l i S w S S S S L ™

(74)

ZYGMUNT BAUMAN

O z n a c z e n i u s z t u k i i s z t u c e z n a c z e n i a m y ś l i p a r ę

(75)
(76)
(77)
(78)
(79)
(80)
(81)

Szukam dalej. Tylko żeby nie być dzieckiem.

Tylko nie to, Boże^-Cały dzień slodkokwaina

List, X

—•

i i s l r ' " 1 " Sobie świeżą pościeM^gorącą

S 5 E E L - .

Niewiadome. Przybiegł do mnie kocur, który się

Przedmieście pokrzyw S S a S ^ y s t l ^

WMEz

Parzyły się pokrzywy.

Kto nie miał nazwiska, ten się przeprowadził.

Przybiegło do mnie skrzydło ptaka.

Kiedy było już późno i życie Dom. Niektórzy mów,,, że była tu

(82)

I obudziłem się między wróblami.

Tu poeci wypierają się, że są Poetami, i zaprzeczają pokrzywom, że są Czule szepce do ciebie: Zawróć, Zawróć — Nienawiść się nie opłaca

Eiapopeia. trallala.

przełożyli Zbigniew Dmilroca i Janusz Golec

Dzieci rakarza Toczą Martwe Auto Na Stok

Wysypiska Śmieci

Bo Wymiana Oleju Nie Jest Już Potrzebna A Koło Zapasowe Leci W Krzaki

Bowiem Nikt Nie Widział Nigdy Spadającego 1 Auta Z 5 Kolami

W Morzu Nakrętek & Śrub I Otwierają Schowek Na Rękawiczki

Który Wydaje Na Łup Rękawiczkę & Ma Aż Do Poroża Aż Do Komór Odbudowy

Gdzie Motorowe Serce Bilo & Wyło O Ile Tylko Kierowca Dodawał Gazu & Zaciągał Hamulec Zanim Tutaj Wysiadł & Po Prostu Sobie Poszedł A One Chciałyby Zostać Tokarzami Ślusarzami Samochodowymi

Kierowcami Autobusów Maszynistami & Kowalami Podków Od Czasu Kiedy Wiedzą Że Ich Rodzice Gotują Na Klej z Kości

Martwe Zwierzęta W Położonej W Pobliżu Rakami W Dzielnicy Tuas I Kiedy Wiatr Przywięje Słodkawo Gryzący

Odór Z Tamtej Strony To Noszą Przed Sobą Wyjętą Przednią Szybę Jako Tarczę Przed Paplaniem Ludzi Że Są Dziećmi Rakarza

przełożył Janusz Golec

MICHAEL ZELLER

CZAROWNICZEK

Tego się nie spodziewałem — dwie nagie kobiety w kuchni!

Narodziny Wenus Botticelliego udały się znakomicie, na pierwszy rzut oka nic nie można było zarzucić leż aktowi leżącej kobiety Tygana. Byłem niemal zaszokowany tym. że w kuchni pani Kuszlik.

czymś w rodzaju kuchni mieszkalną, ujrzałem trzy albo cztery z najbardziej znanych obrazów, namalowanych na płótnie, farbą olejną, nie były to żadne reprinty. Fakt, że od razu rzuciłem się na te obrazy, tu, podczas mojej pierwszą wizyty, zakłopotał panią Kusz- lik. Mieszanka dumy i zażenowania zarumieniła jej twarz i czerpiąc z bogactwa swego staromodnego języka zaczęła wyjaśniać po- chodzenie tychże arcydzieł europejskiego malarstwa w swojej kuchni.

Jej mąż pracował przez kilka lat w muzeum, było to jeszcze przed jej przeniesieniem się do Krakowie, wówczas podczas zmiany pomiesz- czeń wystawowych kopie te dostały się do niej. Tak to sobie w każdym razie dopowiedziałem — niemiecki pani Kuszlik. którego nauczyła się, jak by nie było. pięćdziesiąt lat temu, grzechotał przy tym gorzej niż zwykle, czułem jednak, że nie powinienem był się więcej dopytywać.

Chyba ze cztery razy musiałem zapewniać panią Kuszlik. że naprawdę nie jestem głodny i naprawdę nie chcę nic jeść, zanim w końcu usiedliśmy do stołu i mogliśmy rozpocząć pracę, w tym celu tu przecież przyszedłem — nawet sam w to w końcu trochę uwierzyłem. Ledwo podzieliliśmy między siebie napisany na cienkim papierze przebitkowym rękopis Awy, pani Kuszlik jeszcze raz się podniosła, przyniosła talerz z ciastem i poprosiła, abym przynajmniej tym się poczęstował. Było to ciężkie ciasto z czekoladą, kakao i orzechami, przypominało raczej czekoladki niż ciasto.

— Sama zrobiłam, naprawdę — powiedziała pani Kuszlik zado- wolona z mojej miny i zamknęła przy tym oczy, znowu z tą odrobiną wstydu znaną sprzed chwili, która tej zestarzałą już twarzy przyda- wała skromności młodego dziewczęcia. W milczeniu pochyMi«my się nad kartkami, każde z nas z ołówkiem w ręku, siedzieliśmy przy stole kuchennym i pracowaliśmy. Pani Kuszlik tłumacząc,ja poprawiając, aż ponownie podniosła głowę, odczekała z lekkim westchnieniem, czy na to zareaguję, przeprosiła, że znowu musiała przerwać, odczekała jeszcze raz i dopiero wtedy spytała, czy słowo „Zauberling- Kazimierzu. podczas uroczystości zakończenia festiwalu w bożnicy

(83)
(84)

na'yChmiaS' rękopi5u' dziet" «™wno córki jak

zainteresowani, dla których tc obrazy warte byłyby kilka tysięcy

I l l f l i l l l

g s s s s s s s s s

Hi

(85)
(86)
(87)
(88)
(89)

przekroje

POECI , POECI...

SŁOWO JAKO LIST

(90)
(91)
(92)
(93)

POETA KURZU, PLEŚNI I MAŁYCH PRZESTRZENI

(94)
(95)
(96)
(97)
(98)
(99)
(100)
(101)
(102)
(103)
(104)
(105)

^ p l a s t y k a ^

ELŻBIETA MATYASZEWSKA

Mnichów - czyli o artystach polskich w Monachium słów kilka Czymsiejeszc , „,

czaniem rojów niegodziwych malarzy, przystrojonych w spiczaste kapelusze, mnotących się zastraszającym sposobem i zalewających swą ojczyznę wielkimi i małymi obrazami. Utwory le mają szczytne zadanie rozszerzania i utrwalania w Niemczech ai do najdalszej przyszłości ciasnych o sztuce pojęć i braku gustu...'

Tę zaskakująco krytyczną opinię o Monachium pisa) Cyprian Godcbski w roku 1875, czyli wtedy, gdy to miasto nad Izarą miało już wśród artystów ustaloną pozycję niekwestionowanego centrum sztuki europejskiej. Czy rzeczywiście sąd ten byl słuszny? Aby odpowiedzieć na to pytanie musimy sięgnąć do samych początków, czyli do okresu, gdy Monachium, zgodnie z życzeniem ówczesnych władców Bawarii, miało stać się „niemieckimi Atenami". Wybór greckiej stolicy jako wzorca nie był tu przypadkowy, zważywszy, że pierwszym królem nowo powstałego po 1830 roku państwa grec- kiego byKMlon, syn Maksymiliana I Józefa Wittelsbacha. króla wszystkim generalną, prowadzoną w duchu helleńskim, rozbudową architektoniczną miasta i stworzeniem bogatych zbiorów dziel starożytnych mistrzów. Za głównego protektora sztuki uważany jest Ludwik I, najstarszy syn Maksymiliana I. To za jego panowania (1825-1848) w Monachium zbudowano niezliczone budowle wzoro- wane na greckich pierwowzorach. To dzięki niemu powstały Glip-

•--'•ami i kopiami rzeźb greckich, -Stara Pinakoteka . głównie i .al s\n I kie. Tak dobrze rozpoczęte dzieło kontynuował syn Ludwika, Maksymilian II, a po nim jego syn Ludwik II, toteż protektorat — ' ic sprawił, iż Monachium mogło prclen- -zybywających tu tłumnie°Iudzf pędzla

(106)

równie dobrze wskazywać drogę do gabinetu wypchanych zwierząt, jak i do szkoły malarstwa i rzeźby. Stary Hausmeister wystawiaI za kratą listy do uczniów, kilka bab myło czasem korytarze, rozwieszając na miotłach postrzępione ścierki, które Chelmoński kupował jako najtep-

zgarniętych z palety farb

•e ..szaty" dla starożytne/ Litwy, którą zamierzał malować. W praco- wniach ściany oblepione były mozaiką zgarni, ' • - • podłogi wydeptane, cały inwentarz materaców ip w opinii malarzy, t

mniej II

n własny sposób malowania. Stąd ter. u '—:c :ira, charakteryzująca poszczególne giupy iniouyun

eh wokół jednej osoby. Wprawdzie, jak każda inna k pięknych. |

miki malarski!

. . i , ^ aż po^sztukę kompozycji, lecz mimo nauifzanTa.^^pinii^rlyslów^kadcmla Monach^skluJnigil^pc wy XIX wieku była zlepkiem różnych, cz-— ' Ł

i działających niezależnie od siebie pracowni, oa orcji greckiego anty.

techniczne. Najpierw klasę an. .

go Alegandra Strłhubera. rysownika i litografia, o którym Wojciech Kossak pisał, że to typ niemieckiego profesora, niestety zanikający.

Nie znal on nienawiści rasowej — zdolnych.młodych Polaków lak samo kochał jak młodzież niemieckąPoczątkujący malarz uczył się u niego rysunku z odlewów gipsowych, by później prząść pod skrzydła profesora Hermana Anschutza i szkolić się w rysunku z natury i w „modelowaniu olejnymi far^amr^Wi^^biegbid w Uj ik relacjonował Ludomir Benedyk-• ' ' zapas najświetniejszych farb . . icji. którą już dobrze poznać należy — główną rolę gra. łącząc przymioty przejrzystości, efektu i siły.' Dopiero po pomyślnym ukończeniu tych kursów młodzi adepci sztuki mogli myśleć o szkole kompozycyjnej, czy inaczej mówiąc o pracy w samodzielną pracowni uznanego malarza.

W latach siedemdziesiątych własne atelier prowadzili między innymi bawarski batalista Franz Adam. malarz historyczny włoskiego pochodzenia Karl Piloty i Polak Józef Brandt, cieszący się uznaniem nie tylko u swoich rodaków. Jak wynika z korespondencji Benedyk- towicza, szczególnie przy furcie do szkoły Piloty ego strasznie ciężka zapora 1 osobliwych wymagają «•»< legitymacji: toteż trudniej podobno dostać się do niego, jak do jakiego zaczarowanego zamku. Posiadając

(107)
(108)

rzapki konduk[orskiej. Byli leż i Henryk rm. co się kolo niego działo, a by lata uczył1'. Julian Maszyńsk iny. Stanisław Witkiewicz, malarz i jednocześnie u upomnień o życiu w Monachium. Ludwik Żmigrodzki.

elki laleni pejzażysty zapowiadał bardzo wiele, a który ie zdziaławszy nic". Henryk Piątko

I niemałe poruszenie, gdy z łyżwą pi

i z wdzięcznością przyjmo.

r, —ali czas przy sztalugach i po. . ..

czać jednak należy, że wspólne wieczory przy zarezerwowanym stoliku w kawiarni u Tambozego. gdzie grano w bilard, palono cygara i dyskutowano przede wszystkim, spędzali raczej ci artyści, których zaliczano do „sztabu", innym nie pozwalała na to bowiem ich sytuacja finansowa. Dla artystów-cyganów były to czasy wyjąt- kowej biedy, głodowania (...). Zjedliśmy wszystko, co było jadalnego — wspominał Stanisław Witkiewicz — wyszukaliśmy krzemie wszyst- kie skórki chleba, ba. ośródki. które sir wycierania węgla używało, sprzedaliśmy z odzieży, co się sprzedać dało. ijui nie było się czego jąć. Głód nas dosłownie obalał'''. Wieczorami zaś. zamiast do

modnych kawiarni i teatru, chodzili do tanich piwiarni, by zagrać w wista i powoli wysączyć kufel piwa. który ktoś życzliwy postawił.

Uciekaliśmy [też) z miasta w pole, na łąki. w których jęczały czajki, lub leżąc gdzie na miedzy słuchaliśmy przepiórek i kuropatw jak wtóru tej tęsknoty, która nas zjadała". Ale to również ci nędzarze wprowadzali w spokojne życie Bawarczyków ten, tak charakterystyczny dla ośrodków sztuki, artystyczny chaos. To oni przechadzali się w krako- wskich sukmanach pośród dostatnio i nobliwie odzianych miesz- czuchów, to oni ni stąd ni zowąd tańczyli na chodnikach ognistego kozaka, wprawiając wszystkich w osłupienie. Którgś nocy rozebrali wzgórza', do k^óreg^prowadzita^lk0™ wąska "ścieżynka. *So2dni monachijczycy przez wiele dni zastanawiali się. kto i w jaki sposób ten ciężki wóz wwiózł na górę. Takie i inne dowcipy robili niemal nym.jak na ich gust. Monachium.

jących nad Izarą. Ich malarstwo. Ów niepowtarzalny sposób kładze- nia farby, owa elegancka, doprowadzona do perfekcji technika, dzięki której pedantycznie wykończone drobiazgi zlewały się w jed- nolitą całość, ten subtelny sposób łączenia kolorów sprawiający banalny, dość powszedni temat urastał do rangi zjawiska. Wsp.

'ilkłcwier Monografie armtyetne. OD. StTs.300.

ilidowski: Malarski tym>1 Jiztfa CMmańskUto. Wara 'itktcwic?: Monografie artyitycine. op. dt.. s. 300

(109)

polskich artystów uc . Rozwadowski, rysownik i . pejzażysta Józef Czajkowski, jeden /_

nodernistów. późniejszy iii jly. Jeszcze jedną prywatną szkolą, do

'':ia szkoła Szymona Hallosy>go. •w byl Konrad Krzyżanowski, m artystycznego przetrwała do I wojny światowej. Wprawdzie miasto nic wygrało z Paryżem w walce o prymat w sztuce, niemniej jednak przyciągło młodych uzdol- nionych artystów, a tych, którzy się tu zadomowili, potrafiło zatrzymać. Wielka swoboda, wielka tolerancja sprawiała, ie wszyscy czuli się jak »' domu — przyjezdni na równi z Niemcami — i ci pierwsi do pewnego stopnia tworzyli iycie w Monachium".

Dla Polaków Monachium miało szczególne znaczenie. Nie tylko bowiem pozwoliło młodym artystom na studiowanie w słynnej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych, ale też umożliwiło im stwo- znaną do tej pory szerszej, europejskiej publiczności. Wschodnie tabory Józefa Brandta, roziskrzone blaskiem broni i drogocennych rzędów końskich, Wilki Alfreda Wierusz-Kowalskiego. ciemne pun- kty na tle oinieżong równiny. Trójki i Czwórki Józefa Chełmońs- kiego, o których spokojni Bawarczycy mówili, że za dużo w nich życia, wreszcie Polowania i Patrole Maksa Gicrymskiego — to wszystko tworzyło niepowtarzalne,jedyne w swoim rodzaju z"

fes teatr fcg

MARIAN LEWKO

NOWE STUDIUM O IBSENIE

(110)
(111)
(112)
(113)
(114)
(115)
(116)
(117)
(118)
(119)

Wschodnia Fundacja Kultury „Akcent"

East Central European Cultural Foundation

akcent

20-022 Lublin, ul. Okopowa 7, Poland tel. (4881) 27469 stała 18 stycznia 1994 r. przez kilkunastu pisarzy i humanistów, którzy bądź uczestniczyli przed piętnastoma laty w powołaniu kwartalnika literackiego „Akcent", bądź wspierali to czasopis- mo swymi publikacjami, sympatią i radą. Wpis do rejestru uzyskała w listopadzie 1994 r.

Celem Fundacji jest — jak to sformułowano w statucie - inspirowanie i popieranie różnych form twórczości (m.in.

literackiej, plastycznej, teatralnej) i różnych dziedzin refleksji humanistycznej oraz ich promocja w kraju (szczególnie na wschód od Wisły) i za granicą (szczególnie w państwach sąsiednich). Główny nacisk w swej działalności Fundacja kładzie na usuwanie uprzedzeń (etnicznych, religijnych, świato- poglądowych) dzielących ludzi sztuki, ukazywanie bogactwa kultury wynikającego m.in. zjej różnorodności i przezwycięża- nie stereotypów w myśleniu o kulturze, szczególnie na obszarze Europy Środokowowschodnięj.

Fundaga zamierza m.in. organizować spotkania autorskie pisarzy, twórców sztuki i uczonych, konferencje, sympozja i przyszłością kultury, prowadzić prace nad dokumentowaniem i archiwizacją dorobku artystycznego oraz działalność propa- gatorską, informacyjną, wydawniczą i wystawienniczą, a także fundować stypendia i nagrody. Siedzibą Fundacji jest Lublin.

Dla realizacji swych celów Fundacja współpracuje z in- zeami. teatrami, galeriami i osobami fizycznymi zainteresowa- nymi jej działalnością zarówno w kraju, jak za granicą.

Rada Fundacji składa się z pisarzy, plastyków, profesorów uniwersytetów i pracowników instytucji kulturalnych. Należą do niej; Edward Balawejder. Michał Jagiełło, Ryszard Kapuś- ciński. Alina Kochańczyk, Tadeusz Konwicki. Zofia Kopci- -Szulc, Istv4n Kovacs. Waldemar Michalski, Wojciech Mły- narski, Wacław Oszajca, Irena Sławińska, Jerzy Swięch (prze- wodniczący), Bogusław Wróblewski. Bohdan Zadura.

Fundatorzy proszą wszystkie instytucje i osoby zaintereso- wane celami Fundacji o deklarowanie współdziałania i wspar- cia ekonomicznego. Można to uczynić za pośrednictwem redakcji „Akcentu" lub dokonać wpłaty na konto: Bank PKO S.A. Oddział Lublin. Nr 543015-26934158-2701-3.

Nagroda Wschodniej Fundacji Kultury „Akcent' dla Profesora Jerzego Bartmińskiego

czy Folklor-Jtzyk-potlyka (1990).' które slanowią znający wkład do badań nad ludową sztuką słowa. Zasługą Pana Profesora jest stworzenie lubelskiej szkoły badań nad folklorem, która odniosła udział Pana Profesora w pracach nad Encyklopedią kultury polskiej pojawienie się wypada zaliczyć do ważniejszych wydarzeń w języko- znawstwie polskim lat ostatnich. To właśnie Pan zainicjował wielce cenioną lubelską serię Etnolingwtslyko. rzucił projekt szeroko za- językowych (1980). Cenioną pozycją stal się zredagowany przez Pana

(1993). (...)" ' V 't y V

(120)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Myśląc w ten sposób dochodzę do wniosku, że nie wszystko jest tak proste, jakby tego chciał Adam Słodowy, ale mogę się mylić, więc pewnie się mylę, w przeciwieństwie

Przelaźka - pierwszy raz zetkrcgcm się z tym słowem, jak się okaza- ło, znaczy tyle co kładka (kładka leżała nad wyschniętym strumykiem.. króliczej nory: Jest zdumiewająco i

urzeczywistnienia, gdy intelektualnie czynnym,. prawdziwie twórczym elementem teatru stanie się aktor. Wykształcenie twórczego aktora, obojętnie gdzie by ono się nie odbywało, nie

zatrzaśnie, zasklepi, wyrówna, wygładzi i będzie spokój świę- ty, do wieczora przeczytam pół jakiejś książki, pół jednej z książek, których stosiki czekają cierpliwie

Poezja nigdy (i tak zdają się sądzić młodzi twórcy) nie pokona „pro- gu Tajemnicy&#34;, chyba że stanie się modlitwą autentyczną, wy- pływającą z najgłębszych drgań

Ciekawe jest, że jak zestawi się daty zachowanych świadectw szkolnych, to okazuje się.. że pomimo zmian miejsca zamieszkania, popowstaniowej tułaczki, chodzenia do różnych

stolika /. Dzidka zawinęła się cala kocem i położyła na Nerwowo pogłaskałem swoją rękę. Nachyliłem się nad jej twarzą i delikatnie pogłaskałem lewy policzek. Wydobyła

jące się zestrojeniem i jednością tw również podstawą wychwytywania kolejnych stopni melo odróżniania jej od zwykłych, „linearnych&#34; pr/edlużeń toni™.