• Nie Znaleziono Wyników

Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 2004, nr 3-4 (97-98)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 2004, nr 3-4 (97-98)"

Copied!
158
0
0

Pełen tekst

(1)

Sztuka to najwyższy wyraz

samouświadorriienia ludzkości

LJ

Dzieło sztuki - mikrokosmos odbijający epokę.

Józef Czechowicz

Cena 18złivvra%)

NR INDEiKSU 352071

PL ISSN 020&-6220 9

3-4

(97-98)

l i t e r a t u r a i s z t u k a kwartalnik

W^rzy i a Węgrach (m.ln, obra* Węgkr w Europie i Polski na Węgrzech) • Dziesięciu polskich poetów

(m.in. Jurzysta, Kurzawa, LizakewskJ, Michalski)

* Szkice o Iwaszkiewiczu, Mostwin, Sienkiewiczu . Listy Witkacego . Malarstwo Jerze E u Grotowskiego

* Boiko, Chabrowy Drięglewski, Jastrun - proza

* Eurypides w Gardzi en te ach

(2)

^JfeiiforaM V t i ń t t H I & l i ^ i A -^ttO-t^p

F

łJw dJUY

1

i *b*ni»i() ir-cM

Liky. I I /.J. |, .^J iM. diWłftU tfńtH JM ;

rjwwn^iH hj difctri

•LciHb i -T nti^rul — itf*hlr^N

(3)

ftedagujt ktkpiitm

AfONfKA ADAMCZYK GA&BOISKA r-FCHOSłA WjUuEfiSKl

WALDLMĄR tolCHATSKt (sebtiurz frdafyji) TADEt/SZSZKOŁUT

BOGUSIA IV WRÓBLEWSKI (nd*ktor nocnej ANETĄ WIS0CK4

ROHtiAN/ADURA

\ UTMJ-1 ht

Ki'rdk. La

•Setrrikupi

•V7n tói-. j-n Ni LJIIJJ Stal? h spóipra, 'rifa:

BOfpstaw Bieto fFf4ncja)

Ł

Marek DmWtewlęt. KetęDebmytoSĄ) A"w« Dunaj, Józef Fen, Lutfaik Gaworski, Michał Gia^ińki

MngdrfwnaJarttowfo

A f i m

Kochawiyk, hr^ KtoriaWitml

\fonk Kusiha{Kanada). Jerzy Kutiik. J„cek f.u Wwrrc Wojciech Młynarski. Donata Mostwiif (USA), Afogda OpoMa, Dominik Opolski, Bfol** Omtfc*. My^ft^bczuk^k^).

Atufccj SomowtM, Scrgitisz Sterna-Wachowiak, J€rty Święch, Jarasiaw Koch

C^asopismn wydawane tnprocfalfMłnicBĘmi MJabfenftn Kulftoy

OlflZ

WvdriaJu Kultu- llnęriu Mara4llkw*sklt£u

w

[

tttthaic

Nllffltt jralirnwaifc, pnty pomocy finansowej

\\vd-dalu Spntw SpokczajT* Untfdu M * I uhlink

PL ISSN 020fi.ń220 NR INDEKSU 152071

O Copyright 2004 by ,j\lo«nL"

rok XXV

nr 3-4 (97-98) 2004

literatura i sztuka

kwartalnik

(4)

Na pierwszej stronie c>ktadki:

JcmyGnatowski: Truny, lOOlalcj, pJiLno na drewnie Nac^wuncj tlT«lHakJtdk£

Icr^ Glwluwski.: Aufa- - Oncją i003

H

olej, p ^

Adres nodaJtfjj;

2E>- [ 12 Luh3.fi. nJ łJrudyJiia 3, JĄ piętro lei. (OSI ] 532-74-lił

e-niail: ałt.teni_jpiiinc4i: j5iinetii.pl www.iikceri1.glr.pl

Malerialciw aie złiiraLw iflojich redakcja oie zwraca.

Ktdakcja j-asłr^ejf^ nabić prawo dflJmnywumu skrfltat J dJumiii-c ji a prenuOwncic na kraj i 7Jjj|rłtiic^ urfgicbj^

uri^dy pocTtfi^-e. Ruch SA, Kolrnrtif SA i Ara Pulwu

Cena prenumeraty knijuwej na rok 2005 r. wynosi 38 zt.

PiflltylzA rsotoa wptncać c bezpowfcdnio na konto wydnwty:

Wschwtrtiu Tundacjn Kultury,.Akcent" BnkPEiKAO SA, VO W Lubtuiic nr rachnflui: 5013401M j n 11 GOOtl 175 23667

profcttBD potzlciwyjri pod udrejłin nainkcj i, podają ^jmwnbe ftdrtsprenumftralora

i run: żując zu odwrocie jiftęekimi ..pmiumeraia AJitcnlu".

W USA „Akcent" raiprewjduiiy j a t pttez miarkuj,cc M^imic:

PoEish AnKrican BooŁłlwe, -Nuwj IW

Pn

ik

H

- PnHsb Aumkm Daity N«vr 21 West 3Slh Street; New Yurk, NY 100

Min i „Polonia" (inckstc^ 28Efr Mi] wjmkee Auc. i O icagn. | L 6061 # Wt l-mnćjri ipi-ZcdŁ* pn>Wjdzij

Libramc frlonaisc (Ksi^ami* Polska), UJ

S

t. Gttmatn. 7J006 Pary?

WydBMt Wldudań Fundacja Kullury jUt«rnT 20-1 ]2Luhlin

h

ul. U r o d ^ j

Drul ukDi^iiono ' 3 grudnia 2004 r Jłnik: Mdlr&nfcS A.. Lublin, ut. Unick* 4

Ce™ 7.t a?

SPIS TREŚCI

Adam L i z a k o w i Miłosz: Pożegnanie poety V 7 Sławomir R.udrticfci- /WaAfow / L ł

Magdalena Bożko; 0/ctec /11 Marcin Jurzysta: wierna i 21

Mirosław Wójciki Osty Witkacego do Zeghffiowicza 117 Kamila Janiak: wierne t 3 3

Tadeusz Głahrgwski; Białe nieszpory! .17 Waldemar Michalski: W f r s w i 48

Lech knurowski: Fohzywa i ttkedliwa hagiografia Sienkiewicza f 51 Julia Fiedorczuki wiersze i 58

Marian Sbjpicń: Janułom fwaszkiewtoń pęeĄa odchodzenia /CnO Urszula Jaros: wiercisz i 7U

Tomasz Jasininr GodrJna D • 74 Martin Jędryfliak: wiersze i 35

Mmii kaAdamCiyli-Garbów sika: Przypadek czy plan ?! 89 Zygmunt Frank ck»

Alina Kochańczyk; Nie tylko kobiety. 0 ..Pismach "Danuty Mwtwin i 98 Eugeniusz Kurzawa: wierste 11U6

Kataryna Holdi; Komiksy dla chlt/pców z .^iedzt^v f J03 Janus?. Siytzeń: n r / m z ę / j l l

MariuszDssięglewski; Aflióio^iepfęetą < H 5 Węgrl> i W^jirn^^

[jrtyiti V(Jr^s: Mffcttzs i 126

L ł ^ I ó Vcazpremy: Obraź FffgttJn^ Eunopi* Zachodniej w średniowieczu / 129

ErvmL4zar: Hrabina/ 139

[grun; Rcungics: Węgry i wielkie mocarstwa ł 14S Jan6sOlńh: Latawiec i 15J

Jó/jcf N. PM: Przeszłość i rcrażtiiepzość „gulaszowej komunizmu" 1162

Sandor Majorm: Samorządnrbotniczyf 173 Katalir Mc/ęy: witrsza 1179

Anclrca EkLcr Prawe imierć w Wenecji! \ BI Jaros Otfhi wierste i 185

Istvńn Ko v i es: Między ciekawością u solidarnością 187 Gabor Zsillc: wiersze ł 2M

PlASTiKA

Muzykalny matan. Z Jerzym Gnatów*™ rozmawia Zygmunt Korm/ 201

5

15

(5)

PRZEKROJE Poeci* poeci.,.

Bogusław Biela: Do słońca i obłok&w. Wiersz* Krzysztofa Pa&urktago;

Pialt Kobielsk i-Granman: Oddech aprzed pierwszego sława; Paweł Mac- kiewicz

lh

Tu mnie hyc niwiełe"; Bogusław Biela: Trzynasty tom wiedzy Wacława Oszajcy; Miiiusz Sclecki; Kolor złotych godów istnienia .'217 Nic tylko analitycznie

Agnieszka Reszc^k; Potęga świata wyobmtyi; Urszula Iżycka; Parabole pamięciFbrianaŚmięfb Olga BLatck^Szwed:„Próba rozmowy" Michała

Jagiełły, czyli rozwiania na temat

r

, Tygodnika Powszechnego

Jj

; Alcksan- dvWtytowicz:LtDtnte/y. 2M

t

Wisława IfcrżańsŁa: Ogrody wkoiorKsmjit Krzysztof Lisowski: Do Europy bez polskich grafomanów? / 230

Prozaicy, pro/alcy,..

Jacek Łukasiewicz: Ostatnia powieść Teodora Pamckiego; Anna Jezior- kowska-Polako^sk a: Wyjątkowa tektura; Wójcie* Kiszewski: Stomma ..Proza" Różewicza, Piotr Sobole^k; Z ohazu do raju-. Małek Jędrycti:

Kraina błękitnych jednomiców; Piotr Sobolezyk: Polskie fory wy; Jaro- sław Wach: „fnicjut flte hędzi takie jak dawniej . Joanna Piróg: Ohrzyd*

tfwaprowokacja, Katarzyna f loEda. inna Europa Pejzaż i 248

TEATR

Anet* Wysgcka: Mroki antyku ^ Gardzienitach ! 274

|l .1 "l L . P/ r -J-r Hn JJ MUZYKA

Maciej Białas: Ptip-riassic w Filharmonii Lubelskiej / 27H

PRYZMATY

O .. tfofafr w " fiaiłfl _ Bogusław Wróblewski: Dwa w jednym-, Małgorcata Szlncliętka; O krok od tajemnicy; Jarosów Wach' 8e* taryfy ułzó

wejilKl

6

i

NOTY

Jar Władysław Woś: Ocaleni od zagłady

f

Joanna Szczęka: femn^fc h * Jcmta Miclialczuk: „Słuchajcie mych pieśni, sluthajw nowy... • Ewa Koziara: Ikona Podlasi Pamięci Marianny Bocian; Agrties^

ka Mazurek* Al Jona Podeszwa; Biłgoraj miastem studentów?; Waldemar Mi- chalski; ..Lubartów i Ziemia Lubartowska'^ raz piętnasty; Monika AÓmmTyk-GmbowtU o Katarynie Więcławskicj; Jerzy Duda-Gracz nie tyje'; „Gdy będą obłokiem " - odszedł Krzysztof lizuski / 2HK

] I .

r

"'.:T" 'f i "j-lIłC'*

1

"\ił| fltmtłYOT^ flffl nldlJ} nk.nfVi

lĄft ę. i »:• .. i: J/ Mfit'

i ił'.'••• ••. . • ir^ J i i i , ^ JI i ,m"

l

i"

r

ii

L

ADAM LIZAKOWSKI

Miłosz

-

* n

/VtV'

1

w l ł ł ł l * j Ił Mógłby być górskim wodospadem, albo oceanem!

nigdy pustynią czy ziemiąjalową,

wielkim jagiellońskim dębem w cieniu którego umęczony wędrowiec zawsze znajdzie wytchnienie, potrafi z powietrza wyłapać bąbelki życiodajnego tlenu i nasycić nim poezję, słowa jego sąjak Ziarna,

które w czytelniku kiełkują, rozwijają się>kwiiną kotyiząsię lany czekając un rękę żniwiarza, jesi księżycem, który przyciąga file morza a piękne kobiety śpią niesitokoj nie,

jesl aniołem z wielkimi krzaczastymi brwiami w ksztakic skrzydeł ptaka spłoszonego w środku nocy z gniazda do klóiego nigdy już nie powróci, ale wciąż pamięta zapach trawmy jabiek.biel pokoi, kształt domów, jcziom. rceki, jest litewskim niedźwiedziem przez pół życia

mieszkającym w pięknym mieście Berkeley

w cudownej Kalifornii, na wzgórzu niedźwiedzi grizzly ale on nie pomrukuj e

h

tm śpiewa pieśń o tym,

ie nikomu nie warto zazdrośćić, o kolibrach, bwtaiachkapiyfolium, dziewczęcych pośladkach, h iednym chrześcijan ime patrzącym na płonące gello.

o miastach, de których nigdy nie wróci, o tobie i o mnie, Kim jest Miłosz dla mnie tysiące razy pytałem siebie

1

? Jiikiejest maczeniejegp poezji

w

moira życiu!?

Czy to bilet w podróż do dalekich krajów,

do lasów tropikalnych czy północnych, w których wielobarwny śpiewak skacze z gałązki r^t gąlązkę wyśpiewując pieśń starodawnych puszcz, rzek w których piasek wygrzewa się w słońcu

a skały z lekkością motyEi uniosły się w przestrzeń ku dalekim galaktykom, gdzie cicas płynie p iorowo?

Miłosz w cieniu eukaliptusów z widokiem

na Zatokę San Francisco, na miasto wielkości mrówki, którego ś wiali a odbijają się w wodzie, jak obłoki, poeta wiemy swoim ideulorn mlixlo5ci,

nadsłuchuje ary świerszcza, patrzy w jasno ż a r c i e się ślepia aut, o czym myśli"

7

6 1

(6)

W 1990 toku o Ił? jio zapytałem przy w6dcc i Śkdziacb, słonce w Zatoce już się utopiło, ił noc HErumen Iowo poinafcwalą czubki stlołc^ mostu;

Ochr FI pomc Adamie- westchną, gdy by tak się dato dożyć do setki, a polem, raz j eszcze liezri ik cofnąć do zera.

Pożegnanie Poety

Teraz, gdy Gontema wiról Żywych, Jego poezja o|>adananastt ramiom

jak trumna tak myślatcm, gdy wyprowadzano /wftik i poety z Mariack iej Hasryliki

a glosy ciekawskich Ucichły.

Poezja nic może być trumną poprawiłem się w myślach •

poeta nie może być trupem, choćby umarł tysiąc i więcej lat lemu

h

Jego poezjajest wiecznajak jłolska mowa.

Popatrzyłem na twarze ciekawskich i ruchy ich rąk czyn Lące znak krzyża ci sza u^smleEii

wosk świec spływał Jia oh&izu

Bazyliki Mariackiej i ko&i&a Nia Skałce,

Gorące powietrze unostło się nad Sukiauncarni, czułem ludzkie oddechy n3 mych piecach.

Bcaszetestne gołębie nad krakowskim rynkiem, kondukt żalubny formował się na kisztatt węża, wraz z tłumem wolno ruszyłem na Skałkę idąc na samym końcu, w ogonie.

Obserwowałem krakowskie ulice, balkony. turystów, petneukuj^e samochody na skrzyżowaniach id Iic.

Wyobraża lem sobie ten uroczysty moment - p o e m i n z prasłarych Słow ian idących w kierunku poświęcanego miejsca pochówku walecznych wojów;

wszedhpOtęłnych czarowników, wodzów pJemiennydL Kotłdukt żałobny niczym wąż w trawie

minął Wawel usypane wielkie mrowisko (ćmiące wiecznym życiem

t

Usta narodu kościół Na Skałce nieruchome czekały na dar itycia od swego plemienia a ogon węża którego byłem żywątkanką mówiło Nim, że pisał mądre wiersze ku czci hononi, piękna i prawości, ale jako były komunista nie mógt o tych wznkwłościaeh dużo wiedzieć, bo len, co stufy wrogowi własnego państwa i naj-odu nie może mieć pięknego wnętrza,

nic może być mądrym i szlachetnym.

W słońcu błyszczały wieże i kopuły mijanych kościołów.

złote krzyżyki na piersiach i szybach

/.rozumiałem „ że nigdy żadnemu zdrajcy ojczyzny nic może być zdrada wybaczona.

poczutcm się mały wobec wyniosłych kościołów uczących miłości dn bliźniego i przebaczenia.

Ciało ukochanego poety od dwóch tygodni czekało na pochówek:

ciemniało niczym picu obalonego dębu.

zmarszczki na twarzy nabrzmiewały niczym wzgórza^

paznokcie i brwi przybierały kolor nieba po zachodzie słońca, usta powoli stawały się ciemnym granitem

Utonie, które praez tyle lal trzymały g^sie pióro, były (prawdopodobn ie) związane różańcem obietnicą życia wiecznego.

Na Litwie wąZ zwierzę święte-pisał poeta nie wolno go zabijać,

aby nic pOpaŚĆ w niełaskę bó&tw pól, lasów, łąk,

aby nie narazić się na plemienny zemstę.

Teraz on byk dia mnie świętym wężem zrzucającym s k f r ^

aby na wiosnę si f odrodzić na Wawelu - w źródle polskości.

Dzierżoniów. 12 września2004

Adam Lizaku wski

(7)

SŁAWOMIR R U D N I C K I

Podobizna

Gdy podobizna Twoja na banknocie

Kiedyś się znajdzie, przechodząc pr/ez łapy Kramarzy, stawek-limtrzany w błocie Papier, śliniony przez prostackie capy Kiedy już pomrą Twej twarzy świadkowie, Czy ktoś pomyś Li:. ,Co się pod n ią kryto?

Kto ją całował? Jak jafcodzite gkłWit?

E j akże bladła, gdy serce krwa wiło*

1

'

4

Na szyld ulicy Twoje imię trafi, Na etykietę gór/alki - być może.

W szkolnej lekturze szkielet Twej biografii Przetrwa wraz z garstfcąutwonSw wwybt*ze.

Bezcenny błjdziesz przez lala dla wielu.

Enni Twa_ wartość ocenią w portfelu,

AD 2000

Sławomir Rudnicki

M A G D A L E N A B O Ż K O

Kładzie głowę na poduszce i zaraz zasypia Żadnych snów, żadnych gMAw.

Nic niepotrzebnego i nieprzyjemnego nic mąci jej odpoczynku.

To trwa chw Hę, krótką chwileczkę - tak jej się wydaje - jeden moment, mgnienie po prostu. 1 zaraz jest dzień Światło wkradasię jej pod powieki.

Szum drzew z lasu, śpiew ptaków, glosy zwierząt. Nashichnje zdziwiona J u ż runcfc... Żadnych snótyżadnych niespokojnych myślL/lylkociężki, mocny wn. Mogłaby lak spać i spać... Pr/espać noc i dzień, i kolejna not Przespać wszystko.

Ale Marta wic, że musi wsiać, robić swoje. Codziennie coś nowego.

Na przykład wczoraj.

Nie^amierTStosprzętać niczego poza domem, jeszcze nie Kieiiy przecho- dziła obok stodoły - Starej, z zapadniętym dachem, cuchnącej przegniłą słomą

Odwracała z odrazy głowę. A wczoraj nie, ^wczoraj najpierw przystanęła, podeszła do miejsca, gdzie kiedyś były drzwi, zajr/ala do środka. CoŁięlasię prędko. Ale za moment weszła dalej. głębiej. Pewniej,

Cały dz ien gr abi ta stare s i ano, uprzątała śmieć i, czyściła, N te c żuła smro- du ani głodu, ani zmęczenia. Wieczorem opłukała spocone ciało w chłodnej WOćtae, zaparzyły sobie mocną, gorzką herbatę, ale wypiła tylko kilka łyków.

W ubraniu osunęła s rena łóżko.

Natychmiast zasnęła.

Którejś kotejnej nocy budzi j ą ^irdtowy, ochrypły jęk. Otwiera oczy i zde- rzasięzczamąścianąnocy. Nic wie, zapomniała, co to ciemność, absolutna, bezwzględna ciemność, Nfesii się oswoić, pognać na nawo. nauczyć, Szeroko otwany mi oczami wpatruje się przed siebie. A te wciąż nic nie widzi, Tylko słyszy

Monotonny, męczący dźwięk nabiera na sile Marta wstaje j po omacku idzie za jego głosem. Namacnjąc Ściany, krawędzie mebli przechodzi do kuch- ni, klęka przy łó^ku.

- Bol^ Marta... Bardzo nmiobołi~, - Usiądź. Podeprę ci plecy. ulży CL

• Zapal światło... O Jezu, boli;,.

Przynosi mu lekarstwo, zapala świeczkę.

Ojciec ma spoconą, wykrzywioną grymasem bólu twarz. Starą, cierpiącą twarz:

Maita... - j ę c z y cicho. Marta - Rzuca niespokojnie głową, szuka jej wzrokiem. - Jestem - mówi i del ikatnie dotyka jego ręki

Marta ojciec idzie wzrokiem a i j e j dotykiem. Dostrzega j ą i jakby się uspokaja. Rozluźnia mięśnie, głowa Opads na podusakę. - Mówili, Marta - z trudem cedzi słowa - mówili, żeś się tam skutwiła w tym mieście.

L E

(8)

Dziewczyna milczy,

Słyszysz? Mów[1 i, żeś s ię kurwi la - ojc icc z wys i 1 kiem podnoś i głos.

Zachłystuje się śliną, kaszle, krztusi się. Majta ]>omaga rnu się wyprostować, poprawia poduszkę.

- No to mówili - odpowiada obojętnie.

Ale nic jest obojętna. Coś się w niej boleśnie zaciska. W gardle, w Kr/uchu.

- T o prawda?-szepcze ojciec.

- N i e .

- Skurwysyńskie wsiowe gadanie!... Jak już baba w mieście robi, znaczy zarazie kurwa,,, Psia ich mać!...

N ie trzeba słuchać, co mówią ludzie mówi pi r/ea suche gardło, - Ani się przejmować.

- Żebyś wiedziała ..

Od tej pory zostawia ojcu przy łóżku lekarstwa i wodę. Na wypadek, gdyby nie usłyszała go w nocy,nie wstała pomóc. On mówi. Zenie d i c e j e j budzić, ale (o chyba nieprawda, be chociaż ma wodę i tabłetki, to jęczy tak długo, nż ona go w końcu usłyszy. Jakby bał się być sam w nocy ze swoim holem,

On boi się być sam. Tak myśl i Marta.

A może chce być z Martą.

Może jego ból jest tylko pi etekstem, żeby przywołać j ą do siebie, poruz- mawiać, zatrzymać przy sobie™ chwilę.

Uól jest nieludzki, myśli Marta To ból potrafi zrobić z człowiekiem,.

r

Jak

!JO Zmienić, zmiękczyć, zJamać,

Ałe nte cienki razem z nim. Choć mu pomóc, u lżyć w ciemieniu, jak każdej żyjącej intoeie. Jak każdemu, kto by tego potrzebował, każdemu Tylko po-

móc. Nic więcej me potrafi, nie umie, nic chce.

Przychodzi więc do niego wyrwana ze snu, podnosi na poduszki, podaje leki, wyciera spoconą twar/.

Ojciec oddycha spokojniej, cichnie jego jęk - Lepiej? - pyta Marla.

Lepiej... Jufc lep rej. Jeszcze du* i. ale j uż mniej.

-Śpij, Spróbuj zasną;.

• Marta... Dlaczegośty wróciła? Czemuś wróciła do domu?

To jest najgorsze, gorsze od przerwanego snu, od ciemności, od bólu, któ- ry słycliać. Te jego słowa, słowa. Niewygodne, natrętne słowa śmiertelnie chorego człowieka,

- Tak się uloAy lo odpowiada po ctlw iii.

- Wiedziałaś, że choruję, tak? Ktoś ci powiedział? lak? Dlatego wróciłaś?

Ojciec znów oddycha szybko, nierówno, ciężko. Jest niespokojny.

- Wróciłam - mówi cicho. - Trzeba żebyś zasnął, odpog/ąh Nic męczył się.

On dalej nic pyta, Ale kiedy Maria chce odejść, przytrzymuje jej rękę,, W ciągu cbiiaon leży w półśnie, albo spuszcza nogi z łóZka i siedzi najęgo brzegu kiwając się w przód i w tył, Czasem zasypia w tej pozycji, na wpoi odrętwiałej.

Marta wchodzi do kuchni, nasłuchuje. Patrzy na jego twarz, usta. szuka od- dcchu-

W dzień on rłic chce z nią rozmawiać, odwraca głowę do ściany, gdy Marta poprawia mu pościel mokrym ręcznikiem obmywa kurczące się z dnia nu dziL-h, obolałe ciało.

1 2

Wstydzi się.

W nocy się boi, a w dzień wstydzi.

W dzień b^puje tch oboje ostre światło, wyrazistość dźwięków, zapachów, cala ta jaskrawość życia, w której nic można się skryć.

Kiedy Marta go karmi, czuje jak ściśnięte sąjego usta. z jakim trudem je otwiera, jak bardzo wstydzi się swojej nieporadności, niesprawności.

Jest cierpliw a. Jeśli trzeba, to siedzi przy nim godzinę i łyżeczka za łyżeczką podaje mu do ust rozgotowaną papkę, któtą nazywa zupą. Jak niemowlakowi, Wycicra ze spierzchniętych warg resztki jedzenia. > znów łyżeczka za łyżeczką podsuwa mu do ust kotnpot z jabłek, - Potrzeba ci owoców, witamin - mówi j ak zawodowa pielęgniarka, - Wypij jeszcze k ilk a łyków. M usisz być silny,

Jest cierpliwa i bardzo spokojna. Jakby to wszytko, cały len dramat cier- pienia^ n u ierania

r

bezsilność i rozgrywa! się gdzieś obok niej. w bezpiecznej

odległości.

J akby nie chodziło o j ej ojca.

W ogóle Się nad tym nie zastana wia.

Jeśli o czymś myśli, to o tym, co po winna jeszcze zrobić. W domu, w sto- dole. w ogrodzie. Co jeszcze m o ż e zrobić, u t o starczy jej siły i pie- niędzy. No i czasu przed zimą. Bo musi zdążyć przed zimą.

Dużo tego jest, z czym mus i zdążyć. Dziurawy dach, przegn Ha podtoga, walący się komin, popękane szyby w oknach, zerwane okiennice.

7. imdnością rozpoznała dom babki. Wydal jej się znacznie mniejszy niż yo zapamiętała, chociaż zaw s-ie miał dwie izby, tiie więcej. Mały i bardzo zanie- dbany, zniszczony. I3awTo opuszczona rudera, tak pomyślała, gdy wcliodziła pracz popychane wiatrem, skrzypiące drzwi Żadnego śladu ludzkiej obecno- ści. Odór stęchEizny, nic więcej.

Ajcttrwk.

Myślała, że to s a n n buszujqpy ch myszy, których kilka widziah w sieni. AttK>- że jakiegoś innego zwierzęcia. N ie pomyślała o nim, nawet przez tłswilę..

Atu był on. Tylko inny, banici zmieniony, ze zniszczonym, wyschniętym, cierpiącym ciałem. Nie do poznania, nie do uiato wania,

0 nic jej nic pytał, może nie miał siły, leżał w zanieczyszczonej pościeli.

Bmdny, śmierdzący, wycieńczony.

Dopiero potem jej powiedział, że nie jadł i nie pi I od wielu godzin, może dni. Czekał na śmierć.

A zobaczył Martę, swojąjedynącórkę. Tak powiedział mojąjedynącórkę Dopiero polem, gdy go umyła, zmieni ta pościel

t

nakarmi la, ułożyła wy- godnie w czystym łóżku, powiedział jej. co n i l jest O laczego czekał na Śmierć,

- Zjada mnie rak,, Marta... nadgryza kawałek pokawalku Ale nie pożywi się już za bardzo, niewiele mu zostało. Marta,.,

1 Mana w myślach przyznała mu rację.

Więc myśli o tym, z czym musi zdążyć przed zimą, Zeby jakoś przetrwać tę zimę. Co jest na[ ważniejsze, a co może jeszcze poczekać. Dach nie może, dach jest naj ważn i cj szy, okjw też nie. Ojc icc musi n c i e p ł o . Jest taki chu- dziutki^ niemal przezroczysty, żc mannie przy najmnniejszym spadku lem-

lieratury, najlżejszym powiewie wiatru wpadającym przez nieszczelne okna Te pieniądze, które wcisnął jej liryk, wystarczyły na lekamiwa dla ojca.

spory zapas jedzenia i pól metra drewna na opał Równe sto złotych Marta odłożyła na później. Ale wie. żc to mało. Na wszystko Za malo. Tnjest n i c.

1 3

(9)

Nic mówtąz ojcem o pieniądzach, Dopiero, gdy kióriegoSdnia (Marta nie wie nawet którego, żyje tu nocąi dniem, dniem i nocą, a nic dniami mieniąca) listonosz przynosi cenię i każe pokwitować ojcu i ojciec ledwo unosząc sic na łóżku kreśl i niewyraźny zygzak iw wymiętym fonnulai-zu, Marta myśli, że k h potrzebuje, tych pieniędzy, bardzo potrzebuje. Ale nic nie nłówi, J ojciec lei nit nic mówi. Pieniądze gdzieś znikają.

Wtedy Marta pyta.

- Gdzie schowałeś tę rentę? Czemu schowałeś? Trzeba pojechać do leka- rza, kupić lekarst wa,..

- C\ >} - patrzy aa nią, jakby nic rozumiał, o czym mówi córka. Jaką rvntę?

-Trzeba kupić lekarstwa. I remont zrobić przed zimą i...

- Czego ty diccsz ode mnie? No, czego?- sapie ojcicc z trudem łapiąc powietrze. - Czegoś się mnie uczepiła?..,

Więc Marla milczy. Z trudem powstrzymuje się. żeby nic więcej nie po- wiedzieć. nie wybuchnąć. Jestzla na ojca. rozgoryczona, Wic się nic /mienił, nic, mySli gorzko. Szybko wy chodzi z kuchni,.

Chce gdzieś isę, pójść sobie, byłe dalej, przed siebie, jak najdalej stąd...

Ale gdy ivycłiodzi z chałupy, nagle staje. Zatrzymuje się. Nic się nić wydarzy- ło, nic wielkiego am małego, nic jej nie zatrzymało, nie stanęło na jej drodze.

Foki tę jedną, n i eoczeki waną my ś lą. Że to bardzo ciepła i ładna jesień, bar- dzo tadna. I ta tnyal kazała jej s t a n i a potem zaraz wrócić do kuchni.

•-Tu jest chłodno • - mówi do ojca - dużo chłodniej niż na dworze. Gdybyś mi pomógł... gdybyś tylko wstat rui thwiEę, to przesunęłabym łóżko iw dwór, przed sień, na słońce.

- A po eo? - mruczy niechętnie. - *te tui tu?

- lam ci będzie lepiej. To już ostatnie lakic dni. takie iładne, ciepłe, pachną- ce... Piichnie śliwkami z sadu...

- N ]e ruszaj mnie... n iczego nic ruszaj Zostaw jak jest, w cha łupie, pod dachem.,, Pu co mają wisieć, jak zdycham Jak gniję... Ani nuiie, ani ciebie,..

C i ę b i c też mech nic widzą.

- Dlaczego? - pyta cicho

r

- AEcdlaczsgo mnie? Dlaczego?,..

- Bo lo wstyd mówi ojcicc, - Dla mnie wstyd, że cię przyjąłem. Wstyd przed ludźmi.

Już go roiarmic, wszystko rozumie. Ale wciążjest zdziwiona. JSl te złego nic ziobi lam, myśli

T

nic t afc i o nic zrobiłam. Nit skrzywdzi I am nikogo, me jestem zła. Nic jesieni zła, powtarza sobie raz po raz.

N igdy nic byłam z}a N ic mam się ezego wstydzić. N ie tym razem, Wstyd jej było przed panią Liłą, że nie potrafi zapamiętać wiersza i psuje całąakademtę,

1 wtedy, gdy len mężczyzna od długu wszedł w nią, a ona poezu !a ciepło i krótki gwałtowny skurcz w ciele. Wtedy wstydziła się najbardziej lak bar- dzo„ że nie chec o tym pamiętać.

A teraz, n i t

Przed tymi ludźmi nie ma się czego wstydzić, Ani przed mmi, ani przed ojcem, ani przed satnstsobą.

hfie wstydzi się lego, co robiła w życiu. Ani tego, że się rozbierała pized obcymi oczami, ani nawet teg^ że w z ^ a z baru nie swoje pieniądze. Wie- działa co robi. Chciała, musiała* Po prostu musiała.

Wsł ydzi się tamtego, na co n ic miała wpływu

T

co nad nią pstnowa lo. tylko tego. I tylko przed sobą.

14

Nic będzie z nim o (ym rozmawiać, Choć go rozumie. ten jego wstyd, wszyst- ko rozumie Ale zostawia go z nim samego, bo nie może mu pomóc To j e g o

wstyd, za nią, ale jego.

i tylko jego,

Sie budzi jej w nocy Widać chce być sam. przetrawić to wszystko, prze- czekać. Kano Mana jest wyspany, pełna energii, Kręci się po chałupce, gło- śno myśli, co może własnymi siłami naprawić w domu, co zmienić. Trochę wapna, farby, pakuły do uszczelnienia okien i jakoś przetrwamy zimę, mówi entuzjastycznie. Ojcicc odwraca się do ściany, odcina od jej słów, od niej.

- Idę do sklepu - mówi głośno do jego pieców. - Chcesz czegoi'.' Nic, cisza.

Więc bierze koszyk t wychodzi.

• Piwo.., - słyszy jui na podwórku - j e d nn piwo

ł

Marta..,

Nic wie, czy mu można, czy powinna spełnić to życzenie, ale prosi w skle- pie o jedno piwo.

J a k i e piwo? - pyla z naciskiem młoda ekspedientka. Niegtzecznic, niecierpliwie.

Ktoś za Martą śmieje s ię. ktoś szepcze. Ktoś ją potrąca

- Mocne l krzyczy z szyderstwem jakiś mężezytoia z końca kolejki - Naj moauejsap, mózgojeb j aki najlepiej!... Mózgojcb do jebania!...

Mózgojeb! .do jebania!.., do mocnego jebania!,,. - biega z ust do ust, ŚmiL\-tr. pocyszniŁ Kolejka Ożywa, wicrei się. faluje. Marta znów czuje ezyji łokieć na swoteh plecach, gorący oddech na szyi. Robi jej się ciepło, lcpko

f

trochęjakiw siabo. Oddyeliagłęboko raz i drogi. Powinna stąd wyjść, uciec, złapać powietrze, ratować się. Ale nie, teraz nie może, nic powinrta.

Odwiaca się do tylu, chce wy łowić tego dowcipu isi;u zatrzymuje wzrok m w szystkich twarzach po kolei Pow oli, po kolei., Twarze chowają się za sie- bie, zastygają w szyderczych grymasach, zatrzymane w pół słowa, w jjoł śmie- chu. Zawstydzone.

Marla powoli odwraca się do lady.

Tamto. Dwa razy -wskazuje ekspedientce pierwszą z brzegu butelkę piwa.

- 1 jeszcze chleb poproszę - mówi moi! iwie spokojnym, pewnym głosem. - Tylko świeży, dzisiejszy - dodaje głodno pauząc wprost na dziewczynę, młodą dziewczynę, pewnie nawet młodszą od niej. Tamta wzrusza ramionami, obru-

szona, ale wzrok ma niepewny; spuszewny.

- Tylko świeży mamy, tylko - mruczy pod tiosem.

- T o dobrze. Dziękuję - mówi donośnie. - Do widzenia.

1 przy drzwiach jeszcze raz: Do widzenia.

Do wszystkich, do całej kolej ki

Piją prosto z bu telkt

t

cmi ze s woj ej, ona ze swojej Jest noc.

Ciepła, jasna noc. I^iłnia.

Może dlatego oboje niemogąspać.

Popijają piwo, milczą

- Wtedy te* była pełnia, iisuniętasz? - nłówi M arta po chwili, dtuteKj chwili, prawie pod koniec butelki.

-Kiedy?

- Jak się urodziłam,

Skąd wiesz*? - Ojciec odstawia piwo na stołek, podnosi się na podusz- kach.

15

(10)

- Basi;! mi mówiła,

- Przestań - mówi ostro, chrapliwie. - Żadnych bredni.

- LSyla pełnia'/ pyta.

- Była. Podobno była. Nie pomięłam.

—Ty Iko W pełli i ę dzieją się takie rzeczy.., - Przestań.

-Gdybyśzniąbył, nie iimaiłaby-mówi odważnie. za odważnic.Toprzez (o piwo, przez tę noc.

- Gdybyś się nie urodziła, me umarłaby- odgryza się jej, też niepotrzeb- nie . Oboje to W i edzą.

- U marłaby - mówi ojciec po cliwi h. - Wtedy albo trochę później. Uma- rłaby- powtarza Z przekonaniem. - Ona już taka była...

Jaka była? Nic o niej nie wiem, piawie nic.

- J aka?... - zastanawia się. - Taka, że chociaż jeszcze żyła, to jakby nie

£yła... Ro?<im ie&tf ? To tmdno zrozumieć, opowiedzieć... J akby nie była stąd, nic z tego świata, nie od nas... Z innego świaia. M ówiJa innym j ęzykiern, pa- trzyła innym wzrokiem. Dużosie śmiała i dużo płakała. Nikt nic wiedział dlaczego, tylko ona wiedziała.

- Tq czemu ją sobie wziąłeś, taką dziwną?

- Bo ładna hyla. Najładniejsza h«aj - odpowiada z dumą. I uśmiecha się.

M loda, fcirina, roześmiana od ucha do ucha... Garnęła się do mnie... A potem...

- Co potem? - ponagla go.

Potem, potem... mów i niecierpliwie, niechętnie. - Potem był wstyd przed wsią, przed ludźmi,:! Że ona taka..,. Że inne haby w pole, w obrządek, a ona,,, a ona...

- A ona?

• • Daj mi już spokój, N ie męcz mnie. • Namacuje ręk ą buletkę z p i wcm, łapczywie pociąga długi lyk. Jest niezdarny, zalewa sobie piżamę

Marla podrywa się. biegnie po ścierkę. Wyciera go

t

odstawia pusta butel- kę.

- Ty chyba n ie powinieneś pić przy tych łękach, chyba ci nic można... - mówi.

Dajżespokój. Co może zaszkodzić trupowi. ^ a c o ? C o , Marta?

Jest gorzej. Jest bardzo ile. Tak go boli. Tak bardzo. Marta musi, czasem musi uciec od tego bólu, strasznego cierpienia. Żeby nabrać sił, mu,si uciec.

Ucieka niedaleko, przed siebie, do lasu

r

w pole. Nie bardzo ma gdzie, bo ojciec prawie wszystko sprzedał, całą ich ziemię i teraz jest działka przy dzia- łce, siatka przy siatce, dom przy domu, grządka przy grządce. Musi tamtędy przcj&J, żeby dojść do lasu, do kawałka cichej, pustej, pachnącej ziemi.

Kiedyś idzie, nie, nie idzie, aIn przemyka pomiędzy płotami dzialkowiczów, gęstymi plotami porośn iętym i strzel istymi tujam i albo dfobnol istną tawulą i wtedy słyszy za sobą, a może z boku: Marta! Wyraźne: Marta!

Zna ten głos, gdzieś go już słyszała, pamięta.

-Marta!

Staje. Jak każdy w tak tej sytuacji, staje. Rozgląda się.

Skrzypi metalowa lirrtka. Zna len dźwięk, pamięta.

Nigdy nie wiadomo, ile się parnięla. C o się pamięta.

- Marta!,., Marta.Pamiętasz mnie?

Nie musi go pamiętać. Widziała go niedawno. Miesiąc teniri?... Czy minął już miesiąc, kiedy wyjechała z miasta?.., Pewnie tak.

1 6

- Cześć - mówi zdawkowo. - Cześć, Bartek - dodaje, Zsfcy nie było wątpli- wosci, że go poznaje. Jjużchce iść dalej, do lasu, ominąć go. Bo nic wie, czy o n jąpamięta, Stamtąd, ze [izklanej kabiny, czy tam ją rozpoznał, czy takąją

właśnie pamięta, T a m i ą.

- Zaczekaj - przytrzymujejej ramię. - Nie widzieliśmy się..a me wiem ..

lata całe,.. Całe wieki, Maria.

I dalej lak samo zdawkowe: N ic się nie znuen i ias, n ic się nie zmieniłeś, co słycliać? Co u ciebie?

Idzie zn nią, obok. Do lasu, do jej schronienia.

- Opowiedz - mówi mężczyzna - co się działo u ciebie przez ten czas.

Przeć też to całe wieki

Żebyś wiedział, myśli. Żebyś w

(

edzial.

Nawet nie pamięta siebie z wtedy. Wtedy, kiedy się spotkali, kiedy go...

kiedy si ę w nim zakochała?

Nie wic, teraz już tego nie wie, czy s?ę zakochała.

Po prostu nie wie. Przecież to całc wieki- Prosi, żeby on opowiadał.

-Skończyłem studia. Ożeniłem się, Pracuję w szpital u. Umarł nwj ojciec.

Nic mam dzieci. Dobudowałem werandę-relacjonuje obojętnym gtosem.

Lnic więcej. Żadnego znaku, sygnału.

Ona wciąż nie wie,

- Pracowałam w mieście. Wróciłam do ojca - odwzajemnia mu się - Ject bardzo chory, Umiera.

- Co mu jest? pyta rzeczowo, zawodowo.

- Rak - mówi krotko. - Z przerzutami. Koniec.

Przyjdę do ciebie... do was Zobaczę papiery zc szpitala, wymki. Mogę?

- Możesz.

Czemu nie? Możcsł Zapraszamy PrzecLeżtocalcwieki-

Była w peruce, byki naga. Najpierw prawic, a potem całkiem naga.

Nigdy przedtem nic widział jej nagiej, ni gdy nie widział jej w peruce.

Więc może jej nic poznał.

Dlaczego wtedy o lym nie myślała?To znaczy myślała, ale inaczej, be?, strachu, tylko z ciekawością. A teraz tik, z obawą, nlaczego teraz się boi, c z e g o teraz się boi?

Może jej nic poznał...

Ale to „może

-1

to za mało, ieby być spokojną, żeby spokojnie na niego czekać.

Więc wstyd?

Nie wiem, nie wiem, mydli chaotycznie. N te reaguje, kiedy ojciec j ą woła.

Nic wiem, nic już nie wiem, myśli rozpaczliwie.

Tak, może to właśnie to uczucie.

Marta, stuka ktoś, M aria. otwórz. Marta.. -

- Przepraszam, nie słyszałam - usprawiedliw ia się przed nim i wpuszcza

!?0 do ciemnej sieni Przepraszam. musiałeś czekać

- Piękna jesień - mówi. - Tyk grzybów. Tak ciepło Z przyjemnością tu ptzyjeżdism.

Tak? nawet nic wie, kiedy to krótkie słowo wychodzi z jej gardła Fał- szywie, grzecznościowo, Nie na miejscu, nic w tym miejscu.

-Tak. Naprawdę - tak.

Nie sposób nic wyczytać z jego twarzy Jak zawsze, jak wtedy. Nawet gdy mów i, jego rysy pozostająme wzruszone, obojętne Nicnichome.

1 7

(11)

- Nie WtedztałafKL.. Nic przypuszczałam, że będzLesztu przyjeżdża}—mówi to lylko d latego, że ci sza

:

która m i ędzy nimi zawisła jest niezręczna, męczą- ca.

- Ja te?- nie. Nie lubiłem k iedyś tej działki, tego miejsca w ogóle, Ale to s ię zmieniło, Umarł ojciec i zacząłem p r z y w o ź matkę, porem matka jtii nie chciała tu przyjeżdżać, a ja chciałem. Teraz przyjeżdżamy razem,- tazem z Do- rn tą.

-Twoją żoną, tak?

-• Tak. Jestem żonaty, - Wiem. mówiłeś.

N ic klei im się ta utwmo wa. Takie odbijanie słów, bezznaczeń eh, bez sensu.

WymnnOM i męczące.

Ona by cliciała, żeby on j LIŻ sobie poszed I.

On rozgląda się po kudm i obojętnym wzrokiem.

- Tu jest w ilgoć - mówi. "I woj oj ciec nic powinien leżeć w w j Igłłtn y m pomieszczeniu.

Mana z trudem panuje nad złością.

Tu wszędzie jest wi Igoć - odpo w rada przez zaciśnięte zęby. ] podaje mu wyniki budańojca.

Mężczyzna czyta je bardzo uważnie, kilka razy wraca do przejrzanych już kartek.

Pofem bada oj ca, rozmaw i a z ni m ch w i lę. K iedy kończy ruc hem głowy wykazu je Morde, żeby wyszła z nim z domu.

- O n powinien leżeć w fizpilalu - mówi do niej na podwórku. • Nie możesz go tu trzymać,

- Nie irzymam go. On nie chce być w szpitalu. Chce umrzeć tutaj.

- Dlaczego ty lak o tym mówisz?

- J a k mówię?

Tak.. . nie wiem... i :ik /i ni no. Marta, on musi bye W szpitalu.

- Powiedz mu l a - T o jest twój ojciec.

Mierzą się wzrokiem. Jej oczy są wściekłe; nieprzyjazne. Jego jak zwykle.

- T o jest j e g o życie - odpowiada twardo.

On lekko wzrusza ramionami. tie ieka ivzrokiem w bok. Jakby chciał powie- dzieć; W porządku, rób CO Chcesz, twoja sprawa. Ale mówi:

- Przyjdź do nas wieczorem. Poznasz moją żonę. Wypiszę ci receptę dla ojca.

- Przyjdę zgadza się prędko. Zgodzi laby się na wszystko, by le już sobie poszedł, zostawi I j ą samą.

PrzyjiU dzisiaj, bo jutro wyjeżdżamy - mówi z naciskiem. Jakby nie ufał jej n Iowom, niedowierzał.

- Wyjeżdżacie?-pyta odniehowo

- W niedzielę zawsze wracamy do miasta.

Ach tak. Zapomniała, że jest jakaś sobota, jakaś niedziela. Że istnieje jesz- cze inny rytm, poza tym, którym nna żyje.

- Przyjdę zapewnia go i stua się, żeby wypadło lo wiarygodnie. - Chęt- nie poznam twoją żonę.

Nie wie, po en dodała to ostatnie zdanie. Kwaśne zdanie. Jakby chciała powiedzieć: f l e t n i e zobaczę tę kobietę, z która nie znajdujesz zadowolenia, odklórej uciekasz do szklanej kabiny z nagą dziewczyną. KiÓTą z d r a d z a ć ze mną. Ze mną.

I &

Kiedy mężczyzna odchodzi Marta nic może zapanować nad rterwowyin skur- czem mięśni wokół ust, szczękiem zębów jeden o drugi. A przecież nie jest jej zimno. Więc skąd te chłodne, wilgotne dłonie uporczywie gniolące mate-

riał spódnicy, skąd drżenie ramion Skąd to wszystko?

Ten mniejszy, w dziwnym kolorze, ni to szarym ni niebieskim pofukujc na nią, ostro wykrzykuje swoją niecłięć. nieuihość, może strach, I stioszy sierć.

podnosi do góry ogon To ona. Lola.

- Chodź Lola, chód* kochanie, no chodź do pan i...

- Śliczna jest - mówi M aria grzecznie.

- O tak! Śliczna kobietka. Bani/o zaborcza, sama w i d z i e Pilnuje swojego terytorium

Koło jej nóg kt^ci się drujii kot. Czarny, większy. Ociera się Ojej kostki, pomrukuje. Wyciąga do góry lepek, typie tia nią wielkimi zielonymi oczami.

To Hilary.

- Och, Hilary, Dałbyś już spokój - karci go kobiela.

Więc to ona. jego żona. Ona i jej koty. Ona i j e j mąż.

Jest wysoka i bardzo szczupli właściwie chuda. Ladna

1

mofce nawet kla- sycznie ładna z jasną, niemal przezroczystą karnacją, wydatnymi kościami policzkowymi, wysokim czołem AJc wyglfldl poważnie, wręcz surowo. Jak młoda, postarzała przedwcześnie kobieta. Usychająca piękność.

Marta unika jej wzroku, od|»wiada półsłówkami. Żle się czuje w jej towa- rzystwie, niepewnie, Na szczęście są koty, wygodna uckczfcŁ Marta nachyla się i delikatnie muska opuszkami palców grzbiet Hilarego. Kol pręży się, mruczy gardłowo, Z te^ika pyszczka spływają mu kropelki śliny.

- T o dwoje indywidualistów, Dwie trodrie natury, Uparte, zaborcze, mściwe - opowiada 7. wyraźną dumą w glosie Dorota. - A wiesz, j akie mądre, empatycz- ne, z jak nieprawdopodobnie rozwinięią intuicją... A ty? - zwraca się nagle do

Marty. • Masz jakieś zwierzęta? Nie no, głup i e pytanie - śm ieje s tę głośno, całym ciałem -prceeież mieszkasz na wsi, a ja pytom o zwierzęta...

- Nie mam - szybko |wrerywa ten wybuch śmiechu, drwiącego, jak jej się wydaje,

- N i e masz

1

: Żadnych zwierząt? - Jest zdumiona - Nawet psa?

- Nawet.

- C o ^ podobnego!

- T a k się złożyło - mówi sucho.

Drażni j ą pewny siebie, protekcjonalny ton kobiety. Żałuje, że zgodziła się zostać z nimi na kolacji, że musi teraz czekać z nią przy gorzkiej, niedoWęj kawie, aż Bartek rozpali na tarasie grilla.

- Pies jest potrzebny w gospodarstw lc - mów i Dorota dobi tnie. Do pi I- nowania.

- U nas nie ma czego pilnować, całkiem niczego. Zupełnie niczego.

Sama słyszy, jak to brzmi. Zaczepna, prowokacyjnie;? ukrytą pretensją.

Wrogo.

Kobiela milczy, błądzi wzrokiem [>o podłodze, slcubie frędzle serwety.

- Przepraszam - mówi Maria cicho - ale o czymś zapomniałam. Przepra- szam panią. Muszę j uż isć.

Nie zatrzymuje jej. Odprowadza beż słowa do furtki; na szczęście Bartek

jest z tyłu działki, na tarasie, nic musi mu się tłumaczyć, żegnać. Dorota po-

daje jej rękę; jest bardzo szczupła, laka zimna

(12)

- Do widzenia-mówi Marta.

Uśmiecha się do niej ledwie widocznym ruchem ust; - Do widzenia, Mar- ia. Pozdrów ode mnie swojego ojca.

Magdalena Bolko

Fragment większej ®tosct MARCIN JURZYSTA

# * X

Wyszedłem na zewnątrz by sprawdzać

czy miasto jeszcze oddycha z jego betonowych gardeł nie parowało o g r z a ć powietrze więc podniosłem do ust butelkę i rozpocząłem azmezne oddyclianic metodą usta usta

po kilku cyklach płuca pokryte dachówkami zaczęły się deli kamie unosić i o]iadać na granicy złudzenia i rzeczywistości

potem przykładałem palce do zunnych murów by wyczuć lętrio

wyraźna arytmianic pozwoli dziś zasnąć miastu więc ja też nie zasnę i będę czekał

aż opadną wszystkie żaluzje w oknach

a źrenice lamp przesianą wysyłać sygnał SOS w południe spadnie deszcz

i udrożni wszystkie tętnice

a potem nad głową miasta błyśnie aureola bo miasto jest święte

lak jak Judasz li&ariota i Poncjusz Piłat

W jak wiosna

Skończyła się hibernacja traw wychodzą na powierzchnię zielenią

samobójczym snem

0 depczących bulach i kosiarkach elektrycznych W grudniu zakopałem pod śniegiem zapalkL teraz wyrosły drzewa

1 ich języki z liści mówią mi

Ze to jeszcze nie koniec tej opowieści W niedzielę ktoś wystruga z drzewa syna któremu nie nada imienia

by nic przesądzać jego losu

wpisaaiego w krzyżowe diogj szybkiego ruchu

(13)

Przy śmietniku wyrosły pierwiosnki mógłbym o tym zapomnieć

gdyby niedćjr vu

któnc prześ Ląduj e mnie od wielu lal gdy wciągam huty i kilka porcji powietrza by nie ulepić się idąc ulicą

Przypuszczenie

Wypuście mnie stąd z tej k folki

w której turyści karmią mnie cukierkami a j a nie mogę uciec przed icb wzrokiem Coś jest w drodze

Może kolejne dziecko mimo swojego sprzeciwu zostanie wyda lone z kobiety a lekarz pozbawi je nadzie i przecinając pępowinę Coś je^[ w drodze

Chcę wyjść i przekonać się sam wybiec naprzeciw i zobaeZyć Coś jest w drodze

Może kosi n iczna zagłada za|>ow iadana prawie lak często jak płezydenekie wybory

albo powódź która na moment

jednoczy naród w rytm piosenki Kasi Nosowskiej Coś jest w drodze

Oiwórzc ie bramę zoo

bym razem z innymi zwiernęfcffju zdążył zająć miejsce w arce Noego

albo w żółtym autobusie polskiego ekspresu jeśli tam bilety będą tańsze

Coś jest w drodze

Chcę być na miejscu gdy dojdzie

Depresja Homera

Syzyf zostaje warunkowo zwolniony za dobre sprawowanie i chęć poprawy, Prometeusz sprzedaje na miejskim bazarze zapalniczki po atrakcyjnych cenach.

I terakles dopala papierosa stojąc w kolejce po kuroniówkę.

22

r

r Pcnelopa rozwodzi się piąty raz

jutro wowu będzie panną młodą.

Edyp wsławia sobie sztuczne oczy i oskarża matkę o molestow anie Achilles jest pacyfistą

załatwia iótte papiery żeby nie iść do wojska

jedlinie zapłaci nic wyjdzie z labiryntu.

Homer drze Iliadę

i cieszy się że jest ślepcem.

Różaniec

Ody w rękach trzymam różaniec

awspodniath

portfel z twoim zdjęciem oraz rachunek sumienia

za dwie butelki półwytrawnego winu Ojciec Syn i Duch Święty wiedzą

±e poduszka pod moją głową pachnit jeszcze tobą

że niepotrzebne tu żadne kadzidła gdy mówię... któi^s jest w niebie i nic czuję się winny

Gdy rnięd^ czarnymi paciorkami próbuję chwycić

błogosławioną między niewiastami i szeptam... zdrowaś... łaski pełna zapominam jak się nazywa

i świętokradzko odmawiam twłcjie imię jak modlitwę

a polem proszę ją

by teraz i w godzinę śmierci mojej zrobiła to samo dta mnie

Dziesiąty raz powtarzam... Fan z tobą zapominam ojej tajemnicach

i wiem tylko

że mam natkisnc bolesne i chwalebne o których nie piszę wierszy

bo przestałyby być tajemnicami Pamiętam jednak że zwiastowanie miało micjscc 24 października Ariadna szantażuje lezeusza

Homcrdrze Iliadę

2J

(14)

nawiedzenia odbywają się często

a wniebowzięcia zale>ąod wielu okoliczności [Jochodzę do.,, Święta,,, Matko Uoza

a ona nie przerywa mi mojej li Lani i

choć j uż n ic wiem dlaczego trzymam w rękach

czarne korale które dostałem w dniu Pierwszej Komunii skoro zamiast nich widzę

twoje jasne włosy i próbuję nawlekać je na palce Nie jestem w stanie

uciec pod jej obronę

choć wierzę w niepokalane poczęcie

bo mod I ę stę ly Iko by c>d wsze lak i uh dni w pustym pokój U raczyła mnie zawsze zachować

L zanim odda mnie synowi oddała miiie tobie.

Śmierć Świętego Mikołaja

Pamiętam ten dzieó

w którym za miast słońca na niebie zobaczyłem wielki napis

ŚWIĘTY MIKOŁAJ JUŻ NIK PRZYJEDZIE ŚWIĘTY MiKOiAJ Nl£ ISTNIEJE

ŚWIĘTY MIKOŁAJ UM^RL

Gdy zobaczyłem na moim bloku hasło PUNKS NOT DEATH

a obok Eiterę A wpisaną w koto

pomyślałem że może Mikołaj też ocalał żegorcaimrowano

podano dawkę nitrogj iccryny

że zdążył na O s t y Dyżur w Polsacie Nadzieję straciłem

gdy po raz pierwszy obejrzałem odcinek serialu w którym Janos i k został powieszony na haku

Oraz gdy Olgierd z Czterech Pancernych zastał ścięty serią z karabinu maszynowego podczas prtłby gaszenia płonącego czołgu Gdy w 1992 roku polscy piłkarze

przegrali w finale igrzysk w Barcelonie ł reprezentacją H iszpanii

a ja dowiedziałem się o Oświęcimiu i innych obozach oraz Ze Arbeił macht frci

ostatecznie zwątpiłem w zmartwychw stanie Mikołaja Od

t e g o CZASU

gdy przychodzą święta

sprawdzam j u i tylko dla pewności czy brody Mikołajów z supermarketów są prawdziwe.

24

Dzieciństwo

Dzieciństwo

to suma krzyków w kołysce

strach przed szklanym sipojrzeniem lalek i pluszowych misiów

W ich oczach widzi się zawiązki świadomości

Zanl iast liny) sanłołnego drzewa pętla krawatu

zawieszona na klamkach pustych mieszkań zadymionych barów i szklanych domów Obawa Je

gdy wyrośnie się z pieluch (0 wyrośnie się z życ i a Żehalasulic

przekrzyczy jęki grzechotek Że rzeczywistości

nic da się już

zbudować z klocków To myśl że

raczkując po asfalcie można się wykrwawić Ze trzeba się wyprostować chociaż kręgosłup chyli się

Bo nic będzie wolno

ssać kc iuka i gumowego smoczka

Dlatego

są te szklane alternatywy z wierzchu zimne

wewnątrz mokre grzejące od środka Ho zamiast bajek

trzeba będzie czytać nekrologi i ten swój napisać

i trumnę kupić i dół wy kopać

Spojrzeć w oczy dziecka i udawać

że dzieciństwo

nie jest sumą krzyków w kołysce.

(15)

Powiedzieli

Powj&dzteLi

pójdziemy do domu Pajia a poszliśmy do supermarketu już stoją nasze stopy

w twoich bramach nowe Jeruzalem już zapełniają się

metalowe Arki Przymierzana kółkach harfy i lutniemilc/,ą

na tej bierni ob iccancj Powiedzieli

jasność W ciemności świeci 0 ciemność jej mc ogarnie dzięki świetlówkom Osram E3e(lejcm może być oświetlone 24 godziny na dobę

bez konieczności korzystania z komety 1 przy niskim zużyciu prądu

nawet jeśli me ma miejsca w gospodzie podciągnie się kable do staj enk i

Powiedzieli

jesl cierpliwa wszystko zniesie i preetr/ynia Maria była z Józefem mimo jego starości bo zażywał regularnie viagrv

a podczas nastrojowych wieczorów puszczał płytę Bany 'ego Wbite

ł

a i zapalat aromatyczne katlzidełka

ponadto wykupił wysoką polisę na życ ie i zginął w zakładzie pracy

zwiększając wysokość odszkodowania Powiedzieli

choćbyś szcdl ciemną doliną zła się nie ulękniesz

jeśli kupisz najnowszy paralizator albo pistolet gajowy pod choinkę nic z ą b k u j e ci niczego

jcśłi wybierzesz fundusz emerytalny i kupisz obligacje skarbu państwa będziesz psisł się [ia ni wach zielonych i pływał łódką Hols po wodach spokojnych

Marcin Jurzysia

11

MIROSŁAW WÓJCIK

Listy

Stanisława Ignacego Witkiewicza w gorzeńskim archiwum 1

i M u n a l ^ t a s t e A j n o l ^ i J Y / r a ^ ^ jtiiJiol i i u f d n n ^ \ Początki znajomości Emila Zegadłowicza ze Stanisławem Ignacym Wit-

kicwiczcm datują się od wczesnych lal 20. W arełnwum gorzeńskim poraź pierwszy nazwisko autora Nienasycenia pojawia się w matcrialacli dokumen- tujących pracę Zegadłowicza w Ministerstwie Sztuki i kultury. Na jednej ze stronalbumu. w którym referent Wyd wału Literatury upamiętniał swe kon- takty zawodowe i towarzyskie z ianuycliczasów

h

obok karty wizytowe) Juliu- sza KJeincra (Bracka £ in, wtorek czwartek sobula 5-6) i Kazimier/a Wro- czyńskiego

1

, znajduje się wklejony fragment koperty z adresem nadawcy:

„Witkiewicz Zakopane" [35 64]'.

Prowadzona w lalach 20, korespondencja dotyczyła pisma grupy,,Czartak , z któią. Witkiewicz współpracował krótko w jej wczesnym okresie istnienia.

Dv pewnego stopnia można zgodzić się z sądem Kornela Szymanowskiego, który powody obecności Witkacego w gronie poetów regionalistyczriych skw itował sądem o zupełnej przypadkowościniemniej jednak pamtętać po- winniśmy zarówno o łączącym obu twórców ..topograficznym pokrewień- stwie" jak i o integrującym ich ówczesne stanowiska artystyczne Sfłzeciwie wobec

n i e k t ó r y c h

postulatów p o l s k i e j futuryzmu i ekspresjonizmu* Tak jak Gorzenia Górnego nie dzieliła zbyt wielka odległość od Zakopanego, tak i autor Powsinóg beskidzkich mógł za przykładem Witkacego po wiedzieć,

iż „codo teorii Sztuki, poglądów społecznych, a nade wszystko co do me- tod działania" stoi wobec futurystów na

T

jdiametialnic przed wnem i s t a -

nowisku^.

Pierwotnie korespondciłcyjnąłączność Witkiewicza z bcskkkddm „Czar- takiem" zapewniał lidwanl Kozikowski, który w opowieść i biograficznej po- święconej Zegadłowiczowi wspomina tc kontakty przez pryzmat w łasnych niechęci i u]irzedzeń. Rywalizujący Z pozostałymi członkami grupy o równo- rzędne z Zegadłowiczem miejsce w „C^artaku" Kozikowski wielokrotnie sfe- wał się przyczy ną nieporozumień dzielących w sposób mniej lub bardziej trwały beskidzkie środowisko poetów. Oiiarąjego intryg padł także Witkie- wicz. 1 rudno dzL<zrekonstruować szczegóły owego zatargu, nwżna jedynie przypuszczać, iż było to nieporozumienie analogiczne do tych

H

które zakoń- czyły współpracę Kazikowskicgo t Tadeuszem Szantrocbem czy wreszcie

W rt^WpiMTHw O i r P f t , - w y t r . n , k ^ H ^ W Ad l U j ^ ^ ^ h J T C

r ^ u ^ j ^ r i HI premio rth, fłłkW™ Wytow**** Akrinw. ^ ^ t r ^ ^ j *

utif

C

ilf rui^muti pimv.ii n-.nn^hi ijT» i hrńft t M E-miU Fam ^

:

Ku«ini«te«yM>.P™* e n * . < • I 2 2 2 I 2

NU aut J IQS h>1 iyr*tmm -.^•niw w Lrin S^.lł JoJwuif^u u«U»lrv w rawHH WMHfcd tr*tnit*yc+ Ił" . .

3

Sy f nirury kiuwuudi h-riiuawych OUKrfH «"*™u. ipmłflirtlł" Pntnimm dli prtMh fPHntęUmnk MwMum tłmU fcM, tiiurMm SrtpfM A ^ i h r

15

(16)

z samym Zegadłowiczem* a które wywoływife małostkowość, wyolbrzymio- ne ambicje literackie i egoizm warszawskiego miłośnika Beskidu. Nie najle- piej zapewne Kozikowski reprezentował wpisine w program ideowy, .Czartu- ka" ha^a mistycznej warto&i zachowań etycznych, skoro już we wczesnym liście to właśnie Witkiewicz zmuszony by! zażegnywać zaistniały konflikt:

Konfacznejesi między lyimi głębsza porozumienie ustof - pisał do K o t - kowskiego W fcdńeu 192! roku. - /nai-zej nieporozumienia będąsię pię- trzyły idopmtoadząda zawikłań, lawikhniado niezgody, a niezgoda do katastrofy, katastrofo do Wiecznego Potępieni^.

Zgodnie z łlanym. słowem Witkacy przesłał artykuł przeznaczony do pierw- szego numeru pisma. Nie był to jednak materiał pisany z myśiąo redakcji

„Czaitaka". a jedynie zmodyfikowany w ci ^gu kilku godlzin tek.tf wygłoszo- nego uprzednio w Zakopanem odczytu "nLedoskonałościach matowych i ar- tystycznych najnowszych prądów poetyckich. Artykuł dotarł do Zegadłowi- cza w ostatniej chwili - prawdopodobnie w oczekiwaniu na przesyłkę z Zakopanego Franciszek Fol tin, wadowicki drukarz, któremu zlecono prace typogra ficznc, wstrzy i.iał druk pisma. bo już k i tka dni później tekst Witkie- wicza znalazł się na łamach gotowego „Czarraka". Niebawem redakcja pisma

o t r z y i T i i t t a

kolejny tekst Witkiewicza (tym razem p&więcotty twórczości Zofii

Stryjeńsk iej), ale jej>o opublikowani e nie doszło już do skutku, W marcu 1922 roku W5tkiewiez powiadomił /jegadłowicza o zakończeniu współpracy z „Cjet- takicm", w skazując Kozikowskiego jako Osobę winną tej decyzji, Zastrzeże- nia zatem może budzić wiarygodność relacj i Kozi kowskiego, który szcbcj^ó- Iowo przedstawia przebieg wizyty, jaką w towarzystwie Em i ta i Marit Zegadłowiczów oraz Leśmiana złożył Witkiewiczowi niemal pół roku póź- niej. w sierpniu 1922 mku

L

w willi,Tatry" wZakią>aiicm. Przedstawiając go- spodarza jako zmanierowanego eksccnłryka, zaś siebie jako

z d r o w o r o z s ą d -

kowego moderatora dyskusji, Kozikowski nie wspomniał jednak o powodach zerwania przez Witkacego współpracy z „Czartiikicm"

7

.

Z pewnose ią epizodycznemu udziałowi Witkrcwicza w formowaniu konku- rencyjnej wobec fiituyslów i Skamandra grupy poetów położyły kres wzglę- dy pozamerytoryczne,a[enie znaczy lo. iż regiimalistyczny „Czartnk" stracił wówczas twórcę utożsamiającego się w pełni z programem grupy i charakte- rem twórczości jej członkóxv. Oceniaj Sjc szanse kontynuacji lej współpracy przez pryzmat dokonaj] artystycznych

ł

jGEartaka

,p

i rozwoju orygiitalnei twór- czości autora SzeH-cói%\ widzimy, jak nikłe były one w Latach 20., i jak wicie zasadniczych odmieni ości musiałabyujawnićpfrzyszłość. Mimo wszystko Witkiewicz, kończąc w.spółpracę z „Czartakiem

h

\nie przekreślił związków łączących go z twórczością Zegadłowicza. W styczniu 1925 roku, kiedy ustalał repertuar wbsnej sceny eksperymentalnej, tj

r

założonego w Zakopanem To- warzystwa Teatralnego, zwrócił się z prośbą o „wszystkie rękopisy sztuk'

1

autora głodnej wówczas Lampki ołh-mej. Nie sposób nie dostrzec w tej proś- bie specyficznej nobilitacji dramaturgicznej twórczości Zegadłowicza, któ- rego sztuki zaledwie od roku grane były na scciueti polskich. Niestety, nie są nam znane dalsze losy lej współpracy, niewierny także, czy Zegadłowicz od- powiedział na ów lisi. Wiadomo natomiast iż kontrowersyjne dla wielu sztu- ki Witkacego miały w Zegadłowiczu swego admiratora, który fak I wystawie- nia Jana Macieju Wsciekiicy w warszawskim Teatrze im. A. Fredry w 1925 roku odczytywał jako pozytywny przejaw troski anLna[onVw rodzimego życia teatralnego opolski

S t y lł

w repertuarze najważniejszych scen II Rzeczpospo- litej.

1 J i i *1"1 ^ ^ 1. Ą w K w t f L1^RL.1.1 I . : rru J W FFR H J P I T M ^ ftjaAUr™.*

« J r t f j ^ ł Ł K A , i 6 0 1

Ttmit. i tT-U.

' : H 6 ( T°k ł'4 k k

***** *t>

Z t M f t i i i f c i i n i .

czyft n/Mm*

A J C U ^ ^ W U

thfiUJiłr. Jl ll'L | Iły KuiKf GuMmy Hwiłlrk J. ntfjŁkj" ± J> imm IHJ loku. i ).

2fi

Prawem dygresji odnotujmy w tym liniej hiu, iż w biografiach artystycz- ny cli obu pisarzy mamy ponadto do czynienia z analogicznym wątkiem ro- mansowym, łączącym ińładyeh twórców z dojrzałymi i wpływowymi w cie teatralnym aktorkami. Witkacy jako dwudziestokilkuletni młodzieniec wiąże się z [icną Solską, sportretowaną następnie przewrotnie w 622 upad*

kach Bunga czyli Demonicznej kobiecie i Memis^eit/jtf-ZegadłOfwkz na- lomiasi od roku 1924 przeżywa burzliwą miłość do przyjaciółki Solskiej, Stanisławy Wysockiej, tragiczki, która w posądzanych o szerzenie p o m ó g ł fiZwrachdałażygic Literackiej postaci Pani Ho. Żywioł biograficzny w obu przypadkach przetransponowany został w podobnej konwencji W strukturę ulwom artystycznego i niewykluczone, iż analiza porównawcza twórczości obu jTro/aików ujawniłaby dodatkowe, Wickacowskie, źródła inspiracji po- wieści Zegadłowicza z lat 30. O tych powiązaniach towarzyskich uarto pa- miętać również w kontekście wspomnianej wcześniej propozycji Witkiewi- cza, pragnącego, by sztuki Zegadłowicza przyczyniły się do rozwoju Towarzystwa Teatralne go.,

Z Witkiewiczem spotkał się Zegadłowicz raz jeszcze kilka łat później - tym razem nałanmh, AlAdoZ^propilsudc^kowskiego tygodnika głoszą- cego ideę wspólnoty kulturowej

S ł o w i a ń s z c z y z n y , j a k i

ukazywał się w Po- znaniu od 1931 roku. Wśród wsjłółpracowników pisma, z którym od jego początków związany byl Zegadłowicz, znałeżli się - być może za jego przy- czyną-między innymi Jan Sztaudynger, Artur Maria Swinarski i Stanisław Ignacy Witkiewicz.

W lalach późniejszych dokumenty archiwum domowego Zegadłowicza wzmiankują nazwisko Witkiewicza już tylko sporadycznie. Figirroje ono mię- dzy innytni na zatytułowanej „Wysłać trzeba

11

1 iście osób, którym ai unr Zmór po 7 września ! 935 roku rozsyłał egzemplarze wydrukowanej właśnie książki.

Nazwisko to w ymienia w liście do Zegadłowicza J

31

13

Brzostowska, wado- wicka poełessa grupy „Czartsik

1 r

, która w roku \ 929 została portretowana pizcz Witkiewicz w Zakopanem' („Hardzo ładny portret zrobił mi w Zakopanem Witkiewicz, a k a ż w f i ę t a i y ^ n i 3 2 9 3 ] ) Notabene, owe kontakty będą miały swój c i ąy dalszy: w roku 193 ft Witkiewicz podejmie współpracę zredagowa- nym przez ^sostDwskącfemetycznym pismem „Skawa"'

ł

. Wreszcie wątek

Witkiewicza kilkakrotnie powraca w korcapondeiłcji Zegadłowicza j Maria- nem kuzamskim, tumo brzc>ki i n portro: l i c ^ A teu.iró \ %

Ruzamski cenił Stanisława WitkiewiczLi, ojca Witkacego, uznając go w swych czasach g i mnazj alnych za p i erwszego mierzą; n je m iał jed nak przesadnie dobrego zdania o juniorze. Zestawiając jego osobowość artyslycznąz po- stawą Chwistka pisał do Zegadłowicza E 4 września 1936 roku: Kaiegąjcgo

[Chwistka] w wygłupianiu i megalomaniijest Witkacy (choć temu talentu nie brak}. Obaj się nie znoszą, a raczej znoszą się jak plus z minusem. Od każdego Z nich zaczyna się dopiera „prawdziwe pojmowame sztuki, jedy - ne i słuszne " Witkacy to podsumałc, rozgrymaszone, cudowne dziecko

parujące samego siebie. Tokie sromotne k fcze jak cyk i portretów B oya przylepione mająpłasterek

rr

psycholagicnnej gfębi'\ rezygnuje z „głę-

bi rvbi dobre portre ty

11

.

Dzięki sfcnipulatiKdci Kuzamskiego, który wtączyl do Listu wysłanego J o Zegadłowicza korespondencję krytykowanego artysty, zachowała się także kartka pocztowa Witkiewicza, zredagowana w swoistym dlań, nieoględnym

ł

ltr*:v Wnki^-Ki pituenwii J«mnę BfHWHlł. k«r» łym w wy-

n i J n y Y i i t r j " J t j i w i n j ^ t a u-illi W i l k t a w f a i W1i > 4 Ł i " ^ a n M C ł * Ł * * ( m > i i n . H T

w j-Ii ••iKh nryv-ii:'.-.Lii n«]Tjn> norUti.

• J t o w , C s u o p u m o l i ł m c k i t " A u ^ i k « c w W i r m ^ n r <h! Iuu^kIi 1 9 ) 1 rtfcu ( t c i p i u a L ^ i f l ( t y t u ł i m m j

r*rhń

p i r f p l y ^ ^ ^ f r r e i . V i W k r * i » i r i r k « -

r>**

i ł i y ^ J l d o T " i '1^ ł C i m l o d u n r o c h R ę ^ H u * -

i W i l k ł e n K i o f l l n i i l v- „ S k i w i c " c r t r T T ń - f f r t ^ c y " n r - • ^ ' <"

> Emti Arfm AtH" I93t^t*44 cjn^wnh

t d t i l i Ł n " > p n y 1 itkH.i M.IL-.,Ijv, W H l ^ i k , W ^ i i w i a * ^ A l u d e m i i K w k ł M f t i I . I.U IH

2 9

Cytaty

Powiązane dokumenty

Już od jakiegoś czasu zda- rzało się, że podczas gry, w jakimś zamieszaniu pod budą, ktoś mnie z ty- łu obejmował, a ja myślałam, że po prostu chce mnie powstrzymać od

Myśląc w ten sposób dochodzę do wniosku, że nie wszystko jest tak proste, jakby tego chciał Adam Słodowy, ale mogę się mylić, więc pewnie się mylę, w przeciwieństwie

Przelaźka - pierwszy raz zetkrcgcm się z tym słowem, jak się okaza- ło, znaczy tyle co kładka (kładka leżała nad wyschniętym strumykiem.. króliczej nory: Jest zdumiewająco i

urzeczywistnienia, gdy intelektualnie czynnym,. prawdziwie twórczym elementem teatru stanie się aktor. Wykształcenie twórczego aktora, obojętnie gdzie by ono się nie odbywało, nie

zatrzaśnie, zasklepi, wyrówna, wygładzi i będzie spokój świę- ty, do wieczora przeczytam pół jakiejś książki, pół jednej z książek, których stosiki czekają cierpliwie

Poezja nigdy (i tak zdają się sądzić młodzi twórcy) nie pokona „pro- gu Tajemnicy&#34;, chyba że stanie się modlitwą autentyczną, wy- pływającą z najgłębszych drgań

wschodniego i zachodniego, czy artykuł o roli. jaką odegrało Mona- chium w dziejach polskiego malarstwa. Niemcom wschod- nim zabroniono wglądu w niektóre obszary lej kultury, zai

jące się zestrojeniem i jednością tw również podstawą wychwytywania kolejnych stopni melo odróżniania jej od zwykłych, „linearnych&#34; pr/edlużeń toni™.