M 27. W arszaw a, d. 2 lipca 1893 r. T o m X I I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".
W W arszaw ie: rocznie rs. 8 kwartalnie ,, 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ lo półrocznie „ 5
Kom itet Redakcyjny W szechświata stanowią Panowie:
Alexandrowicz J., Deike K., Dickstein S., Hoyer H.
Jurkiewicz K., Kwietniewski Wł., Kramsztyk S., Na- tanson J., Prauss St., Sztolcman J. i W róblewski W.
Prenumerować można w Redakcyi „Wszechświata"
i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranica.
A . d r e s Z F e e d a , ł c c3r i : S Z r a l c o - w s ł s r i e - ^ r z i e c a . m . i e ś c i e , I s T r S S .
JESZCZE 0 DZIKIN I i i
(Equus Przewalskii, Pol.)
L a t tem u osiem kom petentne pióro ś. p.
W rześniowskiego poznajomiło czytelników z jednem z największych odkryć znakomitego podróżnika Przewalskiego, a mianowicie z dzikim koniem, który też na cześć swego odkrywcy nazwanym został przez p. Polako- wa—E ąu u s Przewalskii *). Okaz jednak, który posłużył do opisu i który dziś stanowi jednę z największych ozdób muzeum peters
burskiej A kadem ii nauk, zdobytym został przez kirgiskich myśliwych i dostał się Prze- walskiemu przez pośrednictwo p. Tichonowa;
sam zaś wielki podróżnik dwa razy widział tylko dzikie konie w Dźu 1 1 gary i, ani razu wszelako nie m ógł do nich strzelać. Pierw szym europejczykiem, który osobiście zdobył dzikiego konia je s t M. G rum -G rzym ajło,
') P a tr z I z w ie s tja Im p e ra to rs k a g o R u ssk ag o G ieograficzeskago O b szczestw a, r o k 1 8 8 1 , s tr. 1.
słynny ze swych podróży po Azy i Środkowej.
Ogłosił on w rossyjskim tygodniku „Niwa”
(1892) nadzwyczaj ciekawe szczegóły o koniu Przewalskiego i tem i właśnie szczegółami chcemy się podzielić z naszymi czytelnikami.
Skorzystam y jed n ak ze sposobności, aby po
krótce nakreślić ogólną historyą rodu koń
skiego na kuli ziemskiej.
K o ń należy do rzędu t. zw. nieparzysto- palczastych (Perissodactyla), a do podrzędu jednokopytowych (Solidungula). Ju ż ta sama nazwa oznacza, źe paznokieć konia je st poje- dyńczy: i w samej rzeczy, charakterystyką tego rodzaju jest silnie rozwinięty trzeci pa
lec, gdy drugi i czwarty są szczątkowe i pod skórą ukryte. Paleontologia uczy nas wsze
lako, że rodzaje, które dzisiejszego konia po
przedziły, ja k H ipparion i P rotohippus—po
siadały te dwa palce nazew nątrz rozwinięte, chociaż do użycia niezdatne, a najstarsza for
m a konia, znaleziona w eocenie U tah u i W yo- mingu posiadała n a przednich nogach po cztery palce, a na tylnych po trzy. B ył to ta k zwany Orchippus, zwierz wielkości zale
dwie lisa. W łaściwy rodzaj konia (Eąuus) występuje dopiero w okresie pliocenskim w Europie i obu A m erykach, szczególniej był w tej epoce obfitym w Am eryce północnej.
418 WSZECHSWIAT. N r 27.
W szyscy współcześni system atycy, idąc za przykładem G raya, dzielą rodzaj E ą u u s na dwa rodzaje, a mianowicie E ą u u s (koń) i Asi- nus (osieł)— niektórzy naw et dodają jeszcze trzeci rodzaj H ippotigris (zebra). P om ijając ten ostatni rodzaj, którego cechy, o ile się zdaje, polegają tylko n a ubarwieniu, zastano
wimy się nad cechami róźniącemi dwa pierw
sze rodzaje.
K oń posiada grzywę spadającą, ogon uwło- siony od samej prawie nasady, uszy krótkie;
kopyta szersze i bardziej płaskie, niż u osła;
po jednej strzałce na każdej z czterech nóg;
objętość jam y mózgowej stosunkowo większa niż u osła; b ra k pręgi grzbietowej.
Osieł m a grzywę stojącą, ogon uwłosiony tylko w dolnej części, uszy długie; kopyta wązkie i stojące; strzałki (inaczej zwane k a
sztanam i) tylko n a wewnętrznej stronie p rz e
dnich nóg; objętość jam y mózgowej stosun
kowo mniejsza. W zdłuż krzyża biegnie cie
mniejsza pręga.
W szystkie te jed n ak cechy, różniące konia od osła, są bardzo słabo uzasadnione, osobli
wie od czasu odkrycia konia Przewalskiego, który, w edług relacyi p. G rum -G rzym ajły, je s t niewątpliwie koniem, a mimo to posiada niektóre cechy ośle, ja k np. grzywę stojącą, uszy stosunkowo długie, ogon w górnej części bardzo słabo uwłosiony. Z d a rz a ją się też konie ze strzałkam i tylko na przednich no
gach, ja k również z bardzo w yraźną p rę g ą n a krzyżu. T ę o statn ią cechę łatw o zau
ważyć u koni domowych maści m yszatej lub bułanej. P o zostaje więc tylko jed y n a cecha różniąca rodzaj konia od osła, a mianowicie w iększa stosunkowo u pierwszego objętość jam y mózgowej. Zobaczym y następnie, źe dość wybitnemi są różnice obyczajowe między obu grupam i.
K ilk a gatunków osłów zamieszkuje A zyą Środkową, a mianowicie kiang (Asinus kiang), dżegietaj (A sinus hemionus) i k u łan (Asinus onager); do nich jeszcze doliczają A sinus he- mippus z Indyj oraz A sinus africanus z A fry
ki—ten ostatni g atunek może być zdziczałym osłem domowym. K oni dzikich do czasów Przew alskiego nie znano, gdyż sław ne ta rp a ny, o których tyle mówią podróżnicy azyatyccy z końca zeszłego wieku, ja k P allas, Gmelin i inni, były poprostu zdziczałemi końmi do- mowemi. Dopiero odkrycie Przew alskiego
dało nam możność poznania rzeczywiście p ra wdziwego dzikiego konia, czy on je s t jednak protoplastą, a dokładniej mówiąc, jednym z protoplastów konia domowego, tego przesą
dzać nie można. W każdym razie niektóre rasy koni środkowo-azyatycldch, ja k np. koń ra sy ałtajsk iej, zbliżają się bardzo składem, a osobliwie brakiem czupryny między uszami do dzikiego konia Przewalskiego.
W nadzwyczaj barwny sposób opowiada p.
G rum -G rzym ajło w dzienniku podróży swej do Chin (1889— 1890), w ja k i sposób polował n a dzikie konie i ja k nareszcie po dwutygo
dniowej blizko wyprawie udało mu się zdobyć 4 przepyszne okazy tego nader rzadkiego zwierza, a mianowicie: dwa stare ogiery—je dnego 18-letniego a drugiego 10-letniego, klacz dziesięcioletnią i 2-letniego źrebaka, przecho
wywane teraz w muzeum A kadem ii nauk w P e tersburgu. Niew dając się tu w szczegóły myśliwskie, postaram y się tylko zaznajomić czytelników z obyczajami tego ciekawego zwierzęcia oraz dać krótki jego opis.
Z a miejsce, z którego dziki koń pochodzi, uważano Cham i, okolice jeziora Ł ob-N or i B arku l i naw et sam odkrywca, gen. Prze- walski, w dziele swojem „Mongolia i kraj Tan- gutów ” (t. I, str. 299) wspomina, że konie dzikie trzy m ają się w blizkości 'Łob-Noru.
J a k dotychczas jednak, według mniem ania p. G rum -G rzym ajły, jedynem miejscem, gdzie znaleziono konia Przew alskiego je st pustynia G aszun, a ja k j ą Przew alski nazywa Sienkiul- ta j w dolnej D źungaryi. T a o statnia stanowi płaskowyż wzniesiony na 2 000 stóp nad po
ziom m orza i je s t odgraniczona od północy A łtajem , od południa Tian-Szaniem , a od wschodu i zachodu—pasm am i gór, łączącemi te dwa główne łańcuchy. W schodnią część pustyni D żungarskiej, odgraniczoną wałem piaskowym, stanowi Gaszun. J e s t to stosun
kowo dość równy step obejmujący jak ie 60 ki
lom etrów kw adratow ych i pokryty rzadkiem i krzakam i tam aryksu, trzciną i tugrakiem (P opulus diyersifolia). T u i owdzie słone źródliska niknące wnet pod ziemią osadzają nieustannie sól glauberską, k tó ra też pokrywa miejscami ziemię jak b y białym całunem.
Z resztą step pokryty je s t grubym żwirem,
i a t u i owdzie—piaskiem , naniesionym przez
JSTr 27. WS7.E CHS WIAT. 419 wiatry. "W blizkości źródeł trafia ją się też
doskonałe pastwiska.
C harakterystyczną stronę tej części pustyni Dżungarskiej stanowi mnóstwo ścieżek wy
deptanych przez dzikie konie. Pomiędzy ścieżkami tropów nie widać; a znów w niektó
rych miejscach ścieżki rozszerzają się w dość obszerne platform y, na których leżą kupy jakby umyślnie zgromadzonego nawozu. R ze
czą je s t nieobjaśnioną dotychczas, że większe
D z ik i k o ń (E ą u u s P rz e w a lsk ii) z ab ity
zw ierzęta traw ożerne m ają zwyczaj wypróż
niania się n a jednem i tem samem miejscu.
Dziwny ten obyczaj m ają także i lamy.
T utaj to, w owym Gaszunie, trzym a się dziki koń Przewalskiego, wymykający się przez tyle wieków z pod obserwacyi europej
czyków. Z całej opowieści o nim Przew al
skiego i G rum -G rzym ajły widać, że rzadkim musi być bardzo i jeżeli przyszłe podróże nie wykryją nowych miejsc jego znajdow ania się,
to obawiać się można, że je st to zwierz blizki zaginięcia. G aszun liczy wszystkiego około 60 kilometrów kwadratowych i całą tę prze
strzeń Grum -G rzym ajło podczas swych dwu
tygodniowych łowów zjeździł wprawo i wle- wo. Otóż pokazuje się z jego opowiadania, że przez cały ten czas uganiali się oni za je dnym i tym samym tabunem , złożonym z 7-iu sztuk.
G rum -G rzym ajło opisuje 10-letniego ogiera
w Dżungaryi, w miejscowości Gaszun.
w następujący mniej więcej sposób: ogólnym składem przypom ina konie ałtajskie, k arab a- chy lub fińskie, to jest przy niewielkim wzro
ście 1,46 w, odznacza się bardzo szeroką pier
sią i szerokim zadem. Szyja szeroka i silna, łeb nieco zaduży z czołem szerokiem i pro
stym profilem czoła (kułany i inne osły są garbonose). Nogi m a cienkie i zgrabne, ja k u koni wyścigowych, z kopytam i okrągłem i i głęboko od spodu wyźłobionemi. Ogon ja k
420 WSZECHSWIAT.
kolwiek niepokryty od samej nasady długim włosem, nie robi wszelako w rażenia m iotełki, ja k u osłów, a to dlatego, że włosy od nasady są grubsze i nieco dłuższe, niż szerść n a reszcie ciała. Osobliwą cecbą tego zwierzęcia są jakby bakenbardy, idące praw ie od nasady ucha po k ra ju dolnej szczęki i łączące siępod- spodem w blizkości podbródka. Maści jest bułanej w lecie, a blado-gniadej (prawie cze
koladowej)— w zimie, w obu razach podpala
ny białym kolorem. Ponieważ Przew alski wspomina o koniach srokatych i niebieska
wych, a i G rum -G rzym ajło słyszał o nich od miejscowych, więc też objaśnia, że m uszą to być po p rostu złudzenia optyczne, gdyż i jem u wydawało się nieraz, że w tabunie widzi ko
nie srokate, gdy je obserwował z odległości 2 do 3 kilometrów; podszedłszy je d n a k bliżej, przekonywał się, że są zwykłej maści bułanej.
O bjaśnia to nastroszeniem szerści n a niektó
rych częściach ciała podczas tarz an ia się.
Mówi też, że dzikie konie, widziane przy oświetleniu księżyca wydawały mu się zawsze czysto białe. N ie umie jed n ak objaśnić, skąd pow stała g ad k a o koniach błękitnych, przypi
suje j ą wszelako także złudzeniu optycznemu.
D ziki koń nie posiada czupryny, to je st tej części grzywy, k tó ra się zwiesza n ad oczami, wszelako grzywa zaczyna się nieco przed uszam i i biegnie do samej łopatki. J a k k o l
wiek stojąca, zwiesza się ona nieco n a lewą stronę. W ogóle u włosieniem szyi oraz ogona koń Przew alskiego przypom ina konie tekiń- skie.
S tro n a obyczajowa dzikiego konia nie zo
s ta ła jeszcze należycie wyświetloną, gdyż Przew alski nie w idział go wcale, a G rum - G rzym ajło przez k ró tk i przeciąg czasu polo
wań swych, nie b y ł w stanie należycie zbadać sposobu życia ta k płochliwych zw ierząt. K ilka jed n ak szczegółów udało m u się podpatrzeć.
K o ń Przew alskiego trzym a się zwykle ta b u nem złożonym z kilku (najwyżej dziesięciu) sztuk pod wodzą jednego ogiera. T abun sk ład a się wyłącznie z klaczy i m łodych (nie- więcej ja k dwuletnich) ogierów oraz źrebiąt.
S tarsze ogiery przepędzane są widocznie przez wodza tab u n u i prawdopodobnie trzy m a ją się pojedyńczo, czego dowodzi, ja k się zdaje, stary, 18-letni ogier, zabity przez ko
zaków G rum -G rzym ajły, który się trzy m ał sa
motnie,
W inny zupełnie sposób zachowują się dzi
kie gatunki osłów, ja k dżegietaje i kułany, k tó re trzy m ają się olbrzymiemi tabunam i do 100 sztuk, gdzie najwidoczniej niema główne
go dowódzcy stada, lecz osobne grupy zostają pod wodzą licznych ogierów. W yjątek w tym razie stanowią osły z nad jeziora Łob-N oru, trzym ające się n a podobieństwo konia P rz e walskiego tabunam i, z kilku sztuk złożonemi pod wodzą jednego ogiera.
K o ń Przew alskiego je st zwierzęciem równi- nowem i wychodzi n a pastwisko oraz do wody tylko w nocy, w ciągu zaś dnia przebywa w pustyni. N a wiosnę, gdy w tabunie są źre
bięta, tab u n obiera sobie n a odpoczynek stałe jakieś locum, o czem G ruin-G rzym ajło mógł się"przekonać znalazłszy przestrzeń jakich 40 sążni kwadratowych, pokrytą jednolicie nawo
zem źrebiąt. W tym razie konie różnią się od dzikich osłów, k tóre wszystkie bez w yjątku trzym ają się zwykle okolic podgórskich i po
zostają noc całą w górach, a w dzień wycho
dzą n a pastw iska i do wody. Nigdy też nie spotyka się stałych miejsc ich wypo
czynku.
D zikie konie chodzą zwykle „gęsiego” (je
den za drugim ), zwłaszcza gdy są spłoszone;
przeciwnie dzikie osły zb ijają się w kupę i uciekają zbitą masą. Obyczaj koni chodze
n ia gęsiego powoduje, że miejsca, gdzie się one trzym ać zwykły, poprzecinane są liczne- m i ścieżkami, po których łatwo je s t odkryć obecność dzikich koni, gdyż w okolicach uczęszczanych tylko przez bułany lub dżegie
ta je ścieżek podobnych nie widać.
W reszcie jako wybitną cechę, różniącą ko
nia Przewalskiego od różnych gatunków dzi
kich osłów, wymienia G rum -G rzym ajło głos—
gdy bowiem wszystkie bez w yjątku osły ryczą na podobieństwo domowego, koń P rzew al
skiego rźy nadzwyczaj dźwięcznie; p rz estra
szony zaś chrapie i p arsk a podobnie ja k nasze zwykłe konie.
Z opowiadania p. G rum -G rzym ajły wypa
da, że koń Przewalskiego je s t zwierzęciem nadzwyczaj ostrożnem, szczególniej w nocy, gdy się tab u n do pastwisk lub wody zbli
ża, bojąc się zasadzki. C ałą pieczę nad stadem bierze n a siebie ogier i ju źto wyprze
dza tabun, już z ty łu u kryty pomiędzy k rz a
kam i pozostaje, aby odkryć zbliżającego się nieprzyjaciela i w pole go wyprowadzić. Spło-
W SZECHSWIAT. 4 2 1 N r 27.
szony nieostrożnym manewrem myśliwego, ogier dźwięcznem rżeniem daje znać stadu o niebezpieczeństwie, a to gęsiego umyka;
sam zaś wódz wspina się n a tylnych nogach, p arsk a i chrapie, jakby chciał myśliwego przestraszyć —- i dopiero wtedy za tabunem podąża.
Oryginalne było zachowanie się ogiera, gdy ra zu pewnego kozacy Grum -Grzym ały puści
li się za tabunem konno. W tabunie znajdo
w ało się m łodziutkie źrebię, które nie mogło zdążyć za stadem . Z ra zu m atka chciała przy swem dziecku pozostać, lecz w tej chwili podskoczył ogier i kilku uderzeniam i tylnych nóg zm usił j ą do przyłączenia się do tabunu, sam zaś objął pieczę nad źrebakiem: to go za
chęcał do szybszego biegu, bijąc w powietrze tylnemi nogami, aby go tem postraszyć; to znów ciągnął go za czuprynę, lub pyskiem popychał.
B ułany kolor dzikiego konia dziwnie je st przystosowany do otaczającego krajobrazu.
R azu pewnego G rum -G rzym ajło rozciągnął swych towarzyszy na przestrzeni dwu kilome
trów, a dwu kozakom kazał pędzić tabun na linią strzelców. O kazało się, że tabun przeszedł goluteńkim stepem pomiędzy strzel
cami, a jed n ak z powodu swej maskującej barwy przez żadnego z ludzi nie został spo
strzeżonym.
Ludność miejscowa łowi niekiedy dzikie konie, goniąc konno tabun, w którym są młode źrebięta, te bowiem nie m ogą pospieszyć za tabunem i prędzej, czy później wpaść m uszą w ręce prześladowców. Okazuje się jednak, że dziki koń nie daje się nigdy oswoić nale
życie i to właśnie służyć może za dowód, że zwierz ten nie pochodzi od swojskich koni zdziczałych, lecz przeciwnie nigdy nie był przyswojonym.
Załączony drzew oryt zrobionym został po
dług fotografii, zdjętej n a miejscu z 18-letnie- go ogiera.
J a n Sztolcman.
O W P Ł Y W I E
PLAM SŁONECZNYCH
na zjawiska meteorologiczne.
(C iąg dalszy).
J u ż współczesny Galileuszowi B aliani i je zuita Riccioli ') uważali plam y słoneczne za element oziębiający; podobnego zdania był kolończyk, A tanazy K ircher.
Pierwszym jednak, który n a studyach sąd swój o wpływie plam oparł był W iliam H er- schel (1801). Z cen mianowicie pszenicy w W indsorze, k tó re były niższe w czasie, gdy ilość plam na słońcu rosła, wnosił, że b rak plam jest „chorobą słońca,” że wtedy natęże
nie insolacyi je s t osłabione. Ciekawy, wyro
czni delfickiej podobny, bo dwuznaczny, był sąd G ruithuisena (r. 1846), który w tym celu zużytkował 36-cio letnie obserwacye mona
chijskie. Pow iada on, że stale piękna pogo
da powstaje na ziemi (?), gdy na słońcu zmienna pogoda (tworzenie się plam ) u stała;
wielkie plamy wywołują u nas zmienną, miej
scowo bardzo rozm aitą pogodę; im więcej niespodziewanie plamy się grom adzą, tem mniej się tem p eratu ra naszej planety podnosi, gdyż tylko spodziewane wielkie plamy wyższą nas tem p eratu rą obdarzają.
F a k t, że ilość plam je s t różną w różnych okolicach słońca 2), spowodował wniosek, że, z obrotem słońca, który wtedy na przeszło 27 dni przyjmowano, różne p an u ją tem peratury w m iarę, ja k ziemia odwraca się ku różnym okolicom słońca. N erw ander, a naw et Buys
’) R iccioli, a stro n o m i g e o m e tra w. X V II, sła w ny tem , że w wTyd an y m w r . 1 6 5 1 „A lm ag estu m n o v i” czyni niem niej j a k 7 7 z a rz u tó w n au ce K o
p e rn ik a .
2) O prócz te g o , że is tn ie je p rz y p a d k o w a r ó żn ica p la m od w schodu n a zac h ó d k u li słonecznej, n ajw ięk sze ilości p la m grom adzą, się n a p ó łk u li sło ń ca p ó łnocnej, w szero k o ściach m iędzy 1 0 — 25 °, w ty ch że szero k o ściach (1 5 — -20°) n a p ó łk u li p o łudniow ej z n a jd u je się rów nież silne n a g ro m a d z e nie plam .
422
B allot mniemali, źe tą d ro g ą otrzym ać można ważne dla prak tyki rezu ltaty . Buys B allot zużytkow ał mianowicie w tym celu obserwa- cye meteorologiczne w H a rlem i Zw anenbur- gu czynione i znalazł, że siedem dni, podczas których słońce swą cieplejszą stronę zwraca, są o 0,7° C cieplejsze od dni, podczas których zimniejsza część tarczy słonecznej ku ziemi je s t zwrócona. T en ta k świetny re z u lta t był jed n ak tylko przypadkowy, ju ż choćby z tego względu, że w rachunku przyjęty czas obrotu słońca był fałszywy, obrót bowiem słońca trw a trochę tylko więcej niż 25 dni.
A lfred G autier z Genewy był pierwszym, który uznał potrzebę porów nania danych z większej ilości stacyj. Przyczyny kosmiczne bowiem n a atm osferę lokalnie żadną m iarą działać nie mogą; wpływ ich jeśli istnieje, być musi wszędzie widocznym, choćby nie w ró wnym wszędzie stopniu. 18-letnie obserwa- cye P ary ż a, Genewy i dostrzegalni n a górze św. B ern a rd a stanowiły podstaw ę jego stu- dyów (r. 1845). R ezu ltaty tej pracy, które w krótkości podajem y, były w niezgodzie z twierdzeniem H erschla, źe b rak plam powo
duje podniesienie rocznej tem p eratu ry . (P . ta bliczkę u dołu stronicy).
Gdy Dove zgrom adził w swych pracach wielką ilość m ateryału, zużytkow ał je pono
wnie G autier. T en nowy jed n ak re z u lta t no
we zrodził wątpliwości, gdy bowiem europej
skie stacye w liczbie 33 zdaw ały się potw ier
dzać powyżej osięgnięty re zu ltat (Reikiawik tylko i P a rm a odmienne przedstaw iały sto
sunki), to 29 stacyj am erykańskich wskazy
wało zupełny b ra k jakiegokolwiek związku:
18 stacyj wykazywało mianowicie w peryodzie la t ubogim w plam y średnią roczną ciepłotę o 0,39° wyższą, 11 zaś o 0,42° niższą.
Te ciągle się mnożące wątpliwości spowo
dowały, źe H enry z P rinceton (St. Zjed.) użył (r. 1845) do rozw iązania zagadki drogi bezpośredniej, badając plam y za pomocą ter- moskopu, a chociaż rezultatów ilościowych nie otrzym ał, przekonał się przecież, źe plamy
prom ieniują słabiej—rezu ltat więc G autiera, że la ta obfitujące w plamy są zimniejsze, do
znał poważnej podpory. K w estya zbliżała się tedy do rozwiązania, tem bardziej gdy z la t biegiem mnożyły się prace stwierdzające wyniki badań G autiera.
Tymczasem roku 1859 znakomity ze swoich studyów astronomicznych nad plam am i astro
nom zuryski, R. W o lf z długoletnich obser- wacyj berlińskich wyciągnął ciekawy—do dalszych jed n ak studyów meteorologicznych n ad plam am i wcale niezachęcający rezultat, że wprawdzie wogóle dla la t o m ałej ilości plam minimalną jak ąś nadwyżkę tem peratury m ożna wykazać, przecież w drugiej połowie przeszłego wieku nadwyżka ta, ja k to już znalazł Herschel, była latom w plam y boga
tym właściwą, w pierwszej zaś połowie tego wieku, stosownie do wyników G au tiera lata w plam y ubogie były cieplejsze.” W obec ta kiego stan u rzeczy W olf wyraził wątpliwość, czy wogóle istnieje ja k i związek między pla
mami a tem p eratu rą, a jeśli istnieje, to jest on tak nieznacznym, że zapewne nie da się wykazać w zmianach tem peratury rocznej.
Sąd to był przedwczesny i widocznie nie
wielu przekonał, skoro studya nad plam am i coraz szersze przybierały rozm iary.
W pierwszych latach ósmej dziesiątki poja
wiły się nowe trzy prace. Celoria z przeszło stuletnich (1763— 1872) obserwacyj w Me- dyolanie nie otrzym ał żadnego rezu ltatu , Sto- ne b a d a ł tem p eratu rę C apstadu i przekonał się, źe zgodność istnieje najściślejsza, plam sło
necznych jed nak za przyczynę nie przyjm o
wał, lecz domyślał się dla obu tych zjawisk przyczyny wspólnej. Jakiej?!
N ajkorzystniejszy rezu ltat osięgnął W eilen- inann, innej jed n ak używając metody. S łu
sznie p rz y ją ł zasadę, k tó rą ju ż Dove udowo
dnił, źe zmiany tem peratu ry lokalnie nie wy
stępują, lokalnie jed n ak podpadają rozm aitym wpływom, stąd aby otrzym ać ilość, o k tó rą się różniła tem p eratu ra w danym czasie, należy używać liczb średnich z większej ilości m iej
N r 2 7 . _ WSZECHSWIAT.
L a ta Średnia ilość Średnia tem p eratu ra roczna plam podł. W olffa P ary ż Genewa św. B ern ard
1827— 1831 i 1836—40 81 10,51° 9,33° — 1,30°
1826 i 1832— 35 i 1841— 43 23 11,15° 9,66° — 1,12°
N r 27. WSZECHSWIAT. 423 scowości. 53 stacyj szwajcarskich służyło mu
do tego celu. Poniżej przedstawiam y jego wyniki (patrz tabliczkę u dołu stronicy):
Jakkolw iek więc różnice nietak są zna
czne, by m ożna wnosić o praktycznem ich zastosowaniu, przecież ta k dobitnie związku z ruchem plam słonecznych dowodzą, źe naj
mniejszej pod tym względem nie pozostawiają wątpliwości.
Równocześnie prawie F ritz podjął się roz
wiązania ciekawego pytania, nad którem się ju ż zastanaw iał i angielski astronom H erschel, czy i o ile plony rolnicze co do ich ilości i j a kości znajdu ją się w związku z jedenastolet
nim peryodem plam słonecznych. R ezultaty jego tak wielki przedstaw iają interes, że je choć w krótkości przedstawić musimy.
Pszenica w A nglii w latach między 1641—•
1873, zgodnie z rezultatem H erschla, była o 9°/0 tańsza w peryodzie maximum plam;
ceny zboża w E uropie w wieku X V III-y m zgodnie również z twierdzeniem H erschla były o 7,75% niższe gdy ilość plam na słońcu rosła; w X IX -y m wieku za to zboże było o 2,74% tańsze zgodnie z rezultatem G autie
r a w latach, gdy ilość plam m alała. Ogółem—
biorąc średnie ceny z obudwu wieków, ani H erschla ani G au tiera teoryj nie stwierdziły, ceny zboża bez względu n a ilość plam były sobie równemi. Co do winnic nadreńskich to F ritz zauważył, źe wydajność ich większą była podczas peryodów la t o wielkiej ilości plam, re z u lta t zgodny z tym , jak i otrzym ał S artorius dla winnic nassauskicli. Term in średni winobrania w winnicach Aubonne, L o zanny, L avau x (1700— 1868) przypadał w pe
ryodzie minimum plam 18-go, w czasie maxi- mum plam 20-go października; wynik ten wpływu plam niknie wobec chwiejności tego term inu 47 dni wynoszącej. Biorąc pod uwa
gę jakość win, dla winnic Niemiec, Szwajca- ryi, W łoch, P o rtu g alii i niektórych okolic F rancyi okazały się najkorzystniejszemi n a
stępujące lata: 1705(48), 1714(10), 1728(80), 1735 (30), 1748 (50), 1760 (49), 1768 (53),
R ok 1864 1865 1866 1;
II. plam 47 30 16
Różnice od tem p eratu
ry śred. — 0,73° + 0,23 + 0,36 +
1776 (35), 1783 (22), 1789 (111), 1803 (65), 181] (1), 1823 (2), 1833 (8), 1846 (61), 1858 (55), 1869 (74). Liczby, zamieszczone w n a
wiasach przedstaw iają liczbę plam słone
cznych w danym roku, podług W olfa i dowo
dzą, że jakość win w żadnym z ilością plam na słońcu nie znajduje się związku.
Równocześnie z pracą F ritz a , k tó ra nietyl- ko nie osłabiła wątpliwości i różnic sądów, lecz je naw et spotęgowała, W łodzim ierz Koppen, naówczas meteorolog petersburski ogłosił pracę, k tó ra wszelką dalszą dyskusyą nad wpływem plam na ciepłotę uczyniła zby
teczną. R ezultaty jej dowodzą bezwarunko
wo istnienia związku między plam am i a tem p eratu rą roczną ziemi, lecz zarazem niezna- czności tego wpływu i rozmaitych zaburzeń, jakim on podlega. Poniżej wrócimy jeszcze do Koppena.
N a tem miejscu zajmiemy się znów wyni
kam i badań, jak ie drogą bezpośrednią osię- gnięto. Źe zmierzenie tem peratu ry plam jest wprost niepodobne, wykaże się najjaśniej, kiedy zestawimy rezultaty pomiarów tem peratury po
wierzchni słońca. Secchi znalazł, źe tem pera
tu ra powierzchni słońca nie może wynosić mniej niż 5 000 000° 0 , Zollner inną drogą otrzy
m ał na tem peratu rę słońca wartość 61000°C.
Niepodobna wątpić, źe dane te najm niejszej pewności nie przedstaw iają. Pozostaje prócz tego droga pom iaru siły promieniowania plam i fotosfery w ilościach stosunkowych. Tę drogę o b rał Langley, astronom am erykański.
W tym celu postanowił on:
1) dokładnie zmierzyć stosunkową siłę pro
mieniowania fotosfery, penum bry t. j. półcie
nia plamom towarzyszącego i plam,
2) dokładnie zmierzyć płaszczyzny zajmo
wane przez fotosferę, półcienie i plam y słone
czne. K om binując te dane,
3) wykazać, o ile tem p eratura ziemi może doznać pewnej zmiany pod wpływem maxi- mum i minimum plam słonecznych. T rudno
ści jed n ak i przy takiem postępowaniu są nadzwyczajne; od czasu H enryego, który w roku 1845 w ykazał ścisłą m etodą fizyczną,
1868 1869 1870 1871
37 74 139 311
4 -0 ,2 5 — 0,53 — 0,34 — 0,77
424 WSZECHSWIAT. N r 27.
źe plam y słabiej od fotosfery prom ieniują, nikt kwestyi tej dalej nie posunął rozw iąza
niem pytania: o ile? P rzyczyna tego leżała w trudnościach doświadczalnych. „A by tylko częściowo dać pojęcie o trudnościach, zauwa
żymy, powiada Langley, że ją d ro plam y ta k nieznaczną zajm uje płaszczyznę, że drżenie rzuconego obrazu, k tó re drżeniem atm osfery się tłum aczy, powoduje zwykle wahanie więk
sze, niż średnica plamy. A ni wielkość tele
skopu lub obrazu, ani miniaturowość galwa- nom etru (którym siłę prom ieniowania mierzy
my), nie zdołały osiągnąć celu, zawsze na wy
pad ającą wartość prom ieniowania plam sk ła
da się promieniowanie półcienia a naw et foto
sfery.” P o długich, licznych i uciążliwych pró
bach udało się wreszcie Langleyowi w r. 1873 i 74 za pomocą wynalezionego przezeń p rzyrzą
du, który częściowo przynajm niej usuw ał t r u dności, wykonać 36 pomiarów promieniowania plam i 32 pomiarów półcieni. W ten sposób L angley znalazł, źe, przyjąwszy siłę prom ie
niowania fotosfery za 1, promieniowanie pół
cieni wynosi 0,80, promieniowanie zaś plam tylko 0,54.
Płaszczyzny plam i półcieni wynoszą, po
dług badań de la E u e, S te w arta i Loevyego:
w roku M axim um M in im u m
p la m
plamy: 0,000 376 0,000021 półkuli słonecz.
półcienie: 0,001016 0,000056 „ „ M nożąc płaszczyzny plam i półcieni w roku z najw iększą ilością plam przez znalezioną ich siłę promieniowania, otrzym ujem y w artość 0,001016 siły prom ieniowania całej półkuli słonecznej, o którąby słońce silniej promie
niowało gdyby plam wogóle nie było. M no
żąc zaś płaszczyzny plam i półcieni w roku z najm niejszą ilością plam przez ich prom ie
niowanie, znajdujem y w artość 0,000 055. Odej
m ując zaś tę ilość od poprzedniej, otrzym uje
my wartość 0,000 961, o k tó rą słońce je s t w roku z największą ilością plam zimniejszem, niż w roku z ilością najm niejszą. Innem i słowy słońce je s t w roku z m axim um plam 0 ‘/'i ooo (V io% ) zimniejszem, niż w ro k u ; w którym najm niejsza ilość plam pow ierzch
nię jego pokrywa.
Gdyby ziemia z pod ciepłodajnego wpływu słońca była usuniętą, zapanow ałaby n a całej
kuli ziemskiej tem p eratu ra zera bezwzględne
go = —274°. P od wpływem promieni słońca średnia tem peratura ziemi wynosi około 16° C.
Sum ując te wartości, otrzym ujem y 290° jako najwyżej d ającą się przyjąć m iarę wpływu prom ieni słonecznych. Dzieląc tę wartość przez 1 000, otrzymujemy wartość, o k tó rą kula ziem ska je st w latach maximum plam zi
m niejszą. W artość ta wynosi 0,29°.
T aki więc nieznaczny tylko wpływ n a tem p e ra tu rę należy przypisać plamom słone
cznym; o ile pozostają z tym rezultatem w zgodzie nasze ostateczne doświadczenia, pouczy nas o tem doskonała w tej mierze p ra ca K oppena, k tó ra w r. 1873 rozpoczęta, dopiero w r. 1881 dokończenia się doczekała.
O ogromie pracy świadczy ilość użytego ma- tery ału, który z przeszło 200 stacyj długole
tnich zebrany służył za podstawę do wnio
sków K oppena, które dotychczas żadnej p ra wie nie doznały modyfikacyi. Obszerny ten m atery ał, ułożony w grupy odpowiadające rozm aitym pasom klimatycznym kuli ziem
skiej, daw ał możność wykazania nietylko wpływu plam słonecznych wogóle, ale i umo
żliwiał zbadanie, ja k się ujawnia ten wpływ w różnych okolicach ziemi.
S tu dy a te wreszcie, opierając się na 50-cio- letnim szeregu obserwacyj dla całej kuli ziemskiej (1820—70), a n a 130-toletnim dla E uropy i niektórych Stanów Am eryki półno
cnej (1740— 1870), umożliwiały zbadanie przebiegu tego wpływu w ciągu la t dziesiątek, a może i pogodzenia sprzeczności z teoryj H erschla i G a u tiera wynikających.
G dy rzucimy najpierw okiem n a peryod od r. 1820— 1854, to spostrzeżemy, że przez cały ciąg tych 34 la t przebieg tem p eratu r zgadzał się z ruchem plam . P ó ł do p ó łto ra roku przed term inem minimum plam panow ała w podzwrotnikowych k rajach najwyższa tem p e ra tu ra , dwa do trzech la t po minimum plam następow ała najwyższa tem p eratu ra w pasach umiarkowanych, najniższe tem peratu ry tak pod zwrotnikami, ja k i klim atach um iarkow a
nych zbliżały się znacznie bardziej do term i
nu maxim um plam . Zgodność obu tych zja
wisk szła je d n a k dalej. W iadom o, że peryod plam słonecznych nie je s t zupełnie stały i wy
nosi przeciętnie tylko la t jedenaście, spostrze
gano jed n ak ju ż i 15-toletnie i ośmioletnie okresy (od m ax. do max. lub od min. do min.).
W SZECHSWIAT. 425 Otóż K oppen przekonał się, że zmiany w dłu
gości okresów tem peratury są zupełnie ró
wnoległe do zmian okresów plam słonecznych, że zgodność ta je s t wybitniejszą w krajach zwrotnikowych, gdzie słońce prostopadle pro
mienie swe wysyła, niź w krajach pozazwro- tnikowych.
Równoległość obu tych zjawisk je s t tak wielką, powiada K oppen, źe o przypadkowej zgodności dwu od siebie niezawisłych ruchów mowy być nie może. Obadwa te zjawiska pozostają w najwidoczniejszym ze sobą związ
ku, jakiego zaś rodzaju je st ten związek, teg<*' n a razie stanowczo twierdzić nie możemy.
Zw łaszcza wyprzedzanie ruchu plam sło
necznych przeK ruch tem peratury między zwrotnikam i było przedmiotem licznych ale bezskutecznych spekulacyj.
N areszcie Koppen obliczył wartości dla norm alnego wpływu plam słonecznych w la
tach 1820—54, k tó re w celu zestawienia z re
zultatem L angleya poniżej podajemy (p. tabli
czkę u dołu stronicy).
J a k widzimy, K oppen otrzym ał znacznie większe różnice niż Langley, z tych cyfr bo
wiem wynika różnica tem peratury pod wpływem plam dla krajów międzyzwrotnikowych 0,73°, dla krajów pozazwrotnikowych 0,53°, a dla całej kuli ziemskiej 0,54°, podczas gdy L an g ley znalazł tylko 0,29°. W każdym razie obie różnice wcale nieznaczne wobec potężnego w ahania nieperyodycznego tem peratury. Żeby dać jed en przykład, wystarczy powiedzieć, że np. w K rakow ie należy się z roku na rok spo
dziewać skoku tem peratury rocznej o cały prawie 1°, a więc nieperyodyczne wahania tem peratury z roku n a rok są w Krakowie dwa razy większe, od w ahań w ciągu la t 11-tu pod wpływem plam słonecznych.
N ie tu koniec jednak nad er ciekawych re
zultatów pracy K oppena. „Jeżeli rzucimy
okiem, (posłużymy się tu słowami Koppena) n a okres czasu 1800— 1871, to spostrzegamy peryod la t 40 prawie wynoszący (1815—
1854— o którym wyżej była mowa), z silnemi wahaniami peryodycznemi, wyprzedzający i poprzedzony przez dwa inne (1792— .1815 i 1854— 1866) z nader silnemi zakłóceniami spostrzeżonej w środkowym peryodzie praw i
dłowości. G dy zaś zwrócimy uwagę na sze
reg la t przed r. 1800, to spostrzeżemy tu tak dziwne anomalie w przebiegu tem peratur, źe chyba musielibyśmy zwątpić w stwierdzenie peryodyczności w ciepłocie i mianowicie mu
sielibyśmy zaprzeczyć istnieniu jakiegokol
wiek związku ze zjawiskiem plam słoneczny cli, gdyby nie doświadczenie z la t 1815— 1854 ta k niewzruszenie o istnieniu tego związku przekonywające. Z najdujem y tu wszystkie przejścia: od zupełnej obojętności ruchu cie
płoty na równoczesne zmiany plam słone
cznych (1750— 1771) i krótkotrw ałego, ścisłe
go związku z niemi (1772—-77), aż do silnego, n ader prawidłowego wahania tem peratury ro
cznej (1777— 1790), które w stosunku do plam słonecznych zupełnie odwrotnie się zachowuje, niź stwierdzono dla la t 1815— 1854.”
Stoimy wobec zagadki, spekulacyą nieda- jącej się rozwiązać; udowodniła tego najlepiej gorąca a dosyć bezowocna dyskusya n ad p ra cą K oppena; nie pozostaje nam tedy nic inne
go, ja k oczekiwać, póki jej dalsze badania i do
świadczenie nie rozwiążą. Moźliwem jest, powiada Koppen, źe się później da wynaleźć większą ilość czynników peryodycznie a nie
zależnie od siebie działających. I ta k zau
ważył Koppen, źe ła ta bardzo zimne powta
rz a ją się w okresach, oddzielonych różnicami la t wielokrotnemi liczby 9. Praw idło to wy
prowadzone je st z doświadczenia n astęp u ją
cego: N otując bardzo zimne lata, spostrze-
Max. Min.
Min. plam 1 2 3 4 plam 1 2 3 4 5 plam
K ra je między- — — — + -j- + +
zwrotnikowe + 0 ,3 3 ° + 0 .1 5 ° — 0,04° — 0,21° — 0,28° 0,32° 0,27 0,14 0,08 0,30 0,41 0,33
K ra je poza- — — — — -j- +
zwrotnikowe + 0 ,1 7 ° + 0,23" -f-0,25° + 0 ,1 8 ° + 0 ,0 0 ° 0,23° 0,28 0,21 0,17 0,07 0,12, 0,17
C ała kula — — — — + + +
ziemska + 0 ,2 0 ° + 0 ,1 9 ° + 0 ,1 0 — 0,01° — 0,1S° 0,27° 0,27 0,17 0.04 0,21 0,27 0,20
426 WSZECHSWIAT.
gam y, że są one oddzielone to 18-tu, to 27-iu latam i, ja k cyfry załączone dowodzą (p. tab li
czkę u dołu stronicy).
K oppen piszący swą p racę w r. 1873 d ał w ten sposób przepowiednię n ad e r ostrej zi
my, k tó ra się w istocie spraw dziła. P o zi
mnym roku 1875 m iał nastąpić szereg la t ciepłych, bo liczba plam gwałtownie m alała.
„S tałe podnoszenie się ciepłoty średniej, po
w iada K oppen w swej pracy z r. 1881, na półkuli północnej w ia ta c h 1875— 78 pozosta
wało w związku ze zmniejszeniem się ilości plam na słońcu; lecz ju ż następny rok 1879—
fenomenalnie w E u ro p ie zimny (np. K raków 0 średniej tem peraturze rocznej 7,65° średniej tem p. g ru d n ia— 1,81° m iał w roku 1879 ro
czną tem p.: 6,80°, a tem p. gru d n ia— 9,33°), pouczył nas dotkliwie, ja k ostrożnym być n a
leży w użyciu do prognozy pogody pozornej, a w jej przyczynach nieznanej prawidłowości, zwłaszcza, gdy ona podlega zagadkowym 1 w zupełności nieprzewidzianym zakłóceniom .”
Z tego wszystkiego, co tu przytoczyliśmy, d a się ten ostateczny w yciągnąć wniosek, źe wpływ plam słonecznych n a tem p eratu rę w żadnym razie nie je s t takim , by się p ra k ty cznie do prognozy jej d a ł zużytkować. W obec tego wątpliwem wydawać się musi, by wpływ plam słonecznych by ł bardziej wybitnym na inne czynniki; ja k stan barom etru, w iatr, t. j.
jego siła i kierunek, deszcz, burze, lub grad, skoro one wszystkie pozostają w przyczyno
wym związku z tem p eratu rą. Z badań je dnak nad związkiem między plam am i a tem p e ra tu rą dostatecznie się przekonaliśm y, że o sposobie, w ja k i wpływ się te n ujaw nia, n aj
mniejszego nie m am y pojęcia, że tedy w tym kierunku może m eteorologia p rakty czna ocze
kiwać jeszcze licznych niespodzianek.
I ta k w chwili, gdy się przekonano, źe mini
mum barom etryczne n a północnym A tlan ty k u schodzi się z obszarem najczęstszego pojawu zórz polarnych, blizkiem było przypuszczenie, że ciśnienie atm osferyczne również pod wpły
wem plam słonecznych doznaje zm ian, podob
nie ja k i ilość i świetność zórz północnych po
zostaje w najściślejszym związku z ilością
plam na słońcu, ja k tego dowiedli niewątpli
wie Sabinę, F ritz i inni ju ż w połowie tego wieku. Jak ieg o rodzaju byćby m ógł ten wpływ plam na ciśnienie powietrza, trudno je s t sobie naw et wyobrazić; plam y bowiem, ja k o przyczyna kosmiczna, wywoływać m ogą jedynie skutki dla całej kuli ziemskiej, nie m ogą zaś wywołać ogólnego powiększenia, lub pomniejszenia ciśnienia, gdyż ciężar całej atm osfery, a więc i ogólne ciśnienie stale po
zostaje niezmiennem. Ic h wpływ więc może się jedynie ujawniać powiększeniem ciśnienia w jednem , zmniejszeniem zaś w innem miej
scu lub obszarze. Czyż jed n ak je s t możli
we zoryentowanie się w tym chaosie różno
rodnych skutków plam? N ic też dziwnego, że nasze b adania w tym kierunku pozostały dosyć bezskuteczne. H ornstein, k tó ry zuży
tkow ał do swych badań długoletnie obserwa- cye barom etryczne P ragi, M edyolanu, AVie- dnia i M onachium, znalazł wprawdzie zwią
zek z plam am i ale długość okresu, k tó ra się w zmianach barom etrycznych okazuje, wynosi podług niego około la t 70.
(Dok. nast.).
E . Romer.
NAJNOWSZE SPOSTRZEŻENIA
NAD ZAPŁO DNIENIEM .
(D okończenie).
Z faktu, źe ją d ro ciałka nasiennego przenikać może do bezjądrowego ułam ka j a j a i źe wte
dy odbywa się dzielenie komórki i powstaje zarodek, z drugiej zaś strony z faktu, że w wy
padkach dzieworództwa ja je niezapłodnione również się może rozwijać, wynika oczywiście, źe ją d ro każdej z komórek płciowych, czy to m ęskiej, czy żeńskiej zaw iera zawiązki wszel
kich cech przyszłego u stro ju i źe gdyby nie
A norm alnie zimne lata: 1 7 4 0 = 1 7 6 7 = 1 7 8 5 = 1 8 1 2 = 1 8 3 0 = 1 8 5 7 = 1 8 7 5
+ + + + 4- +
O dstępy w latach: 27 18 27 18 27 18
N r 27. WSZECHSWIAT. 427 specyalne b raki w tych komórkach (brak do
statecznej ilości protoplazm y w ciałku na- siennem i b rak centrosomy, lub niedostateczna jej dzielność w jaju ), każda z nich m ogłaby niezależnie od drugiej produkować ustrój po
tomny.
Rodzi się więc pytanie, dlaczego w ko
m órkach płciowych wytworzyły się przysto
sowania, wym agające koniecznie kombinacyi tych komórek, osięganej przez zapłodnienie i kombinacya ta sta ła się nieodzownym wa
runkiem rozwoju? Otóż, większość biolo
gów przyjm uje dziś za W eismannem, źe łą czenie się dwu kom órek płciowych, przy któ- rem następuje, ja k nam wiadomo, zlewanie się chrom atyny tych ostatnich, m a na celu kombinacyą zawiązków cech dziedzicznych, k tó re tkw ią w chrom atynie ją d e r płciowych.
W sk u tek tego, że zawiązki te kom binują się, jedne z nich się potęgują, inne osłabiają, lub zanikają, a w ogólności przez kojarzenie się dwu różnych „tendencyj dziedzicznych” po
wstawać m uszą pewne nowe koinbinacye cech.
T u właśnie je s t źródło zmienności, t. j. zja
wiska, polegającego na tem , źe dzieci, których cechy przedstaw iają zawsze jaknajsubtelniej
szą kombinacyą cech obojga rodziców, różnią się przez to samo od każdego z tych ostatnich.
Pojaw ianie się zaś indywidualnych zboczeń dziedzicznych w arunkuje i umożliwia działa
nie wyboru naturalnego i stanowi tym sposo
bem potężny czynnik biologiczny przy prze
mianie gatunków i rodowym rozwoju orga
nizmów.
Widzieliśmy wyżej, że przy zapłodnieniu m a miejsce, źe ta k powiemy, sumowanie dwu substancyj, zawierających dwie różne „ten- dencye dziedziczne,” a mianowicie— pętlic chromatynowych ojcowskich i macierzystych.
W idzieliśmy np. że u A scaris jąd ro męskie, zaw ierające dwie pętlice chrom atyny wraz z jądrem żeńskiem, zawierającem również dwie pętlice, daje jąd ro przewężne, posiada
jące cztery pętlice. Ponieważ przy podziale komórki, wskutek połowienia się każdej z pę
tlic chromatynowych, przechodzi do ją d e r po
tomnych jednakow a ilość chromatyny, przeto komórki, będące produktem podziału zapło
dnionego j a j a A scaris, posiadać będą w swych ją d ra c h po cztery pętlice chromatyny, co rze
czywiście zauważono w licznych pokoleniach dzielącej się komórki jajowej Ascaris. P o
nieważ zaś pośród potomnych komórek ja ja zapłodnionego niektóre sta ją się znów kom ór
kam i płciowemi osobnika potomnego, w dru- giem zatem pokoleniu osobników A scaris ja ja , względnie ciałka nasienne, powinnyby zawierać po cztery pętlice chromatynowe, a nie po dwie, ja k w pokoleniu pierwszem.
Gdyby więc teraz nastąpiło znów zapłodnie
nie, wówczas jąd ro przewężne, otrzymawszy
j pętlice chromatynowe ojcowskie i macierzyste, posiadało by ich osiem. W trzeciem pokole
niu jąd ro ja ja zapłodnionego zawierałoby szesnaście pętlic, w czwartem trzydzieści dwie, w piątem sześćdziesiąt cztery i t. d.
aż do nieskończoności, coby naturalnie unie
możliwiało wreszcie rozwój. Otóż, ażeby przeszkodzić tem u w zrastaniu liczebnemu ele
mentów chromatynowych w ciągu pokoleń, istnieć mogą, ja k słusznie twierdzi H ertw ig, dwie drogi. „W celu zabezpieczenia— mówri uczony niem iecki—ażeby przez dodanie do siebie dwu części równoznacznych co do m a
sy, produkt nie przewyższał w masie swej żadnej z pierw otnych części składowych, mo
żna a priori wybrać dwie drogi. Przepołowić należy poprzednio albo części, które m ają być zmięszane, albo też—produkt, powstały ze zm ięszania.” P rzy ro d a w ybrała obie te dro
gi; ostatniej jednak używa bez porównania rzadziej (ma to np. miejsce przy zapłodnieniu wodorostu Closterium, według badań Kle- bahna). Pierw sza z wymienionych dróg jest ogólnie rozpowszechniona. J e s t to mianowi
cie zjawisko t. zw. oddzielania się ciałek kie
runkowych W ja ju , oraz zjawisko t. z w. podzia
łu redukującego w komórkach nasiennych.
O ba te procesy m ają na celu zmniejszenie do połowy ilości elementów (pętlic) chrom atyno
wych w ją d ra c h komórek płciowych. W y ja
śnimy to na realnym przykładzie, dotyczącym np. oddzielania się ciałek kierunkowych w doj- rzewającem ja ju Ascaris. Otóż ja je to, za
nim je s t jeszcze zupełnie dojrzałem , zaw iera w jąd rze cztery pętlice chromatynowe. Ją d ro to zbliża się do jednego z biegunów ja jk a i dzieli się naprzód na dwie części w ten spo
sób, że do jednej przechodzą cztery pętlice i do drugiej cztery; jed na z tych części zosta
je zupełnie z ja ja wydalona (Fig. 2, c. k. I), jak o t. zw. pierwsze ciałko kierunkowe. P o została część ją d ra , zawierająca cztery p ętli
ce chromatynowe, dzieli się nie ja k zwykł©
428 WSZECHSWIAT. K r 2 7 . w ten sposób, aby k ażda pętlica przepołowia-
ła się, lecz tak, źe dwie pętlice w całości prze
chodzą do jednej połowy ją d ra , dwie inne zaś do drugiej. J e d n a z tych połów, zaw ierająca dwie pętlice chromatynowe, zostaje znów wy
dalona z ja ja , jako t. zw. drugie ciałko kie
runkowe (Fig. 2, c. k. II). W ostateczności więc jąd ro , które pozostaje w dojrzałem ja ju zaw iera tylko dwie pętlice. W ten sposób ilość chrom atyny redukuje się do połowy.
Zupełnie analogiczne zjaw iska zaobserwował H ertw ig przy dojrzew aniu kom órek nasienio- twórczycb, gdzie również dro g ą takiego redu
kującego podziału ją d ro ciałka nasiennego otrzym uje w ostateczności tylko dwie pętlice chrom atyny, zam iast pierw otnych czterech.
G dy zatem w skutek zapłodnienia ilość chro
m atyny w jąd rz e przewęźnem dwukrotnie się powiększa, a w dojrzew ającem ja ju i ciałku nasiennem ilość ta znów się dwukrotnie zmniejsza, w sumie zatem ilość pętlic chrom a
tynowych w ją d ra c h ja j zapłodnionych pozo
staje ściśle ta k a sam a, pomimo, że przez k a
żdorazowy proces zapłodnienia sum uje się chromatynowa substancya ojcowska i macie
rzysta. W ten sposób wyjaśnione zostało (W eism ann, Boveri, H ertw ig) biologiczne zna
czenie oddzielania się ciałek kierunkowych w dojrzewających ja ja c h oraz „redukujące”
dzielenie się kom órek nasieniotwórczych — procesy, które, pomimo licznych prób, w tym kierunku przedsiębranych, nie były dotąd zrozum iałe.
Ażeby zakończyć rozpatryw anie teoryi za
płodnienia, musimy jeszcze zwrócić uwagę na proces t. zw. sprzęgania się czyli koniuga- cyi pierwotniaków. U wielu pierwotniaków, zwłaszcza u wymoczków (Infusoria), znany był oddawna proces t. zw. sprzęgania się, o którym wiedziano, że polega on n a czaso- wem (chwilowem) lub zupełnem zlewaniu się dwu ustrojów jednokom órkowych, przyczem ją d ra obu osobników ro z p ad ają się n a kilka części, z których jedne zostają wydalone na- zew nątrz, inne zachowują się i tw orzą ją d ra osobników rozłączających się lub pochodzą
cych z podziału osobnika, zlanego z dwu (Bal- biani, Biitschli). Bliżej atoli nie znaliśmy istoty tych procesów i dopiero w ostatnich la tach, dzięki badaniom G ru b era, M aupasa, R. H ertw ig a i kilku innych uczonych, odno
śne procesy zostały doskonale wyjaśnione,
przyczem pokazało się, że sprzęganie się pierwotniaków przedstaw ia proces, w zasadzie zupełnie jednoznaczny z procesem zapłodnie
nia u istot wielokomórkowych.
A mianowicie, u wymoczków, np. u Colpi- dium colpoda, proces ten odbywa się, według b ad a ń znakomitego infuzyologa francuskiego, M aupasa, w sposób następujący: K ażdy wy
moczek posiada ją d ro główne czyli wielkie, t. zw. macronucleus, a obok tego mniejsze ją d ro dodatkowe, czyli m ałe t. zw. micronu- cleus. Otóż podczas koniugacyi dwa wymo
czki zlewają się ze sobą czasowo w pewnem miejscu, ja k gdyby mostem protoplazmatycz- nym, a wtedy wewnątrz każdego osobnika od
bywają się następujące procesy (czy to zlewa
nie się protoplazm y obu osobników je st tylko częściowe i chwilowe, czy też zupełne, ta k źe z dwu osobników powstaje jed en —m a to już znaczenie drugorzędne): Otóż w każdym ze sprzęgających się wymoczków macronucleus podlega degeneracyi czyli zanikowi, micronu- cleus zaś powiększa się i dzieli na dwie części;
każda z tych części znów się dzieli, ta k źe w każdym z dwu sprzęgających się osobników zjaw iają się po cztery mikronukleusy, t. j.
części jądrow e, złożone z substancyi chroma- tynowej. W każdym osobniku trzy m ikronu
kleusy ulegają znów degeneracyi, czwarty zaś pozostaje w ciele wymoczka i jeszcze raz się dzieli. O statecznie tedy w każdym-z dwu sprzęgających się wymoczków istnieją po dwa j ą d r a —po dwa mikronukleusy, które nazwij
my, dajm y n a to: A i B w jednym osobniku oraz A ' i !>' w drugim . Otóż teraz ją d ro B jednego ze sprzęgniętych ze sobą osobników przechodzi (przez m ostek protoplazm aty- czny, którym osobniki są połączone) do d ru giego i zlewa się tam z A ', jąd ro zaś B ' d ru giego osobnika przechodzi do pierwszego i zlewa się tam z jąd re m A- Tym sposobem w pierwszym osobniku otrzym ujem y A + B', w drugim A ' + B , słowem ją d ro każdego z tych osobników będzie stanowiło mięszaninę substancyj jądrow ych dwu sprzęgniętych oso
bników.
P o dokonaniu tego połączenia się jąder, oba osobniki rozchodzą się, a ją d ro każdego z nich, dzieląc się dalej, tworzy m akronukleu- sy i mikronukleusy osobników potomnych. Sło
wem, ja k widzimy, koniugacya wymoczków prowadzi do m ięszania się substaneyj ją d ro
N r 27. WSZECHSWIAT. 429 wych, chromatynowych dwu ustrojów, czyli
przedstaw ia w zasadzie proces najzupełniej podobny do zapłodnienia u istot wielokomór
kowych, które, ja k widzieliśmy, polega również na zlewaniu się substancyj jądrow ych dwu komórek: męskiej i żeńskiej. Cały ten proces ilustruje załączony tu rysunek schematyczny (Fig. 5).
F ig . 5. R y su n e k schem atyczny, ilu s tru ją c y sp rz ę ganie się dw u w ym oczków , w ed łu g M au p asa. M — m acro n u cleu s, m — m icro n u cleu s. J ą d r a , ozn aczo ne k o n tu re m , z n a jd u ją się w stan ie zan ik u . W F po łączo n e są ze so b ą lin iam i j ą d r a (a i b , a ' i IV) dw u osobników , p a ra m i się z so b ą zlew ające, w G
j ą d r a te są ju ż zlan e.
T ak tedy ju ż u najniższych istot występuje ów wxażny proces fizyologiczny, który napoty
kamy dalej u wszystkich zwierząt i roślin, jako proces zapłodnienia. U istot jednoko
mórkowych cały ustrój bierze udział w tym procesie, u wielokomórkowych zaś znajdujemy specyalne kom órki płciowe, czyli rozrodcze (ja ja i ciałka nasienne), służące do tego celu.
Szereg form przejściowych (z grupy wiciow- CÓW'—F la g ellata) pokazuje nam , że u n a j
niższych istot wielokomórkowych komórki płciowe nie różnią się jeszcze pomiędzy sobą, a dopiero u wyższych nieco form różnicują się one n a elementy żeńskie i męskie i otrzym ują typowo wyrażone cechy, które, ja k widzieli
śmy, czynią je niezdolnemi do rozwoju bez
uprzedniej wzajemnej kombinacyi cech ich, co m a właśnie miejsce przy zapłodnieniu. Przez to ostatnie zaś osięganem zostaje mięszanie się i kojarzenie m ateryalnego podścieliska dwu różnych tendencyj dziedzicznych i po
wstawanie zawiązków nowych cech czyli zbo
czeń. W ja k i sposób zawiązki cech dziedzicz
nych, zawarte w chromatynie jądrow ej ja ja zapłodnionego, przejaw iają się następnie jako cechy ustroju dorosłego—w to nie możemy już w tem miejscu wchodzić, odsyłając inte
resującego się tem czytelnika do dzieł W eis- m anna, H ertw iga i Boveriego, wymienionych na początku niniejszej pracy w literatu rze przedm iotu ').
J . N u s b a u m .
O prócz znanych j u ż dw u odm ian ziarn o p ło n u : F ic a r ia v ern a H uds. i F . c a lth a e fo lia R eichb., zn ala złem w N iańkow ie (p o w iat N ow ogródzki) je s z c z e je d n ę , k tó r a m a liście całkiem in n e niż u o b u form pow yższych i do żadnej z nich o d niesioną być nie m oże. W iadom o je s t, że z a sa d ą ogólnie p rz y ję tą p rz y o d ró ż n ia n iu o dm ian z ia rn o p ło n u , je s t u k sz ta łto w a n ie ich liści (zob. W szech św iat N r 2 2 z r. b. n a str. 3 4 9 ), z sam ej więc konsekw encyi w y p ad a, że n a le ż y tę form ę n iań - k o w sk ą za o d d zieln ą u w ażać. N azyw am j ą F i c a ria in term ed ia, gdyż j a k zobaczym y p o n iżej, stanow i ona form ę p o śre d n ią (przejściow ą) m ię
dzy obu znanem i odm ianam i.
D la łatw iejszeg o zo ry en to w an ia się p o d a ję sy
nopty czn y p rz e g lą d w szy stk ich trz e c h od m ian r a zem , a m ianow icie:
A ) L iście ko rzen io w e parabolicE ne z w ycięciem szero k iem i k la p a m i znacznie od ogo n k a o d d alo nym i.
a) B rz e g liści w ycinany w b u jn e , śp iczaste i n ie re g u la rn e ząb k i.
F ic a r ia v e rn a H uds.
b) B rzeg liści k sz ta łtn e m i, o k rą g łe m i i regu- la rn e m i zą b k a m i o p atrzo n y .
■) P o ró w n aj te ż o d czy t, w ygłoszony w r. b.
p rz e z a u to r a niniejszego a rty k u łu n a X X II W il
n em zg ro m ad zen iu Tow. im . K o p ern ik a we L w o
w ie, w y drukow any w zeszy tach I I I i IV K osm osu za r , b,
430 WSZECHSWIAT. N r. 27.
F ic a r ia in te rm e d ia , m .
B ) L iście k o rzen io w e o k rą g łe z w cięciem g łęb o k i em i w ązkiem i k la p a m i ogo n ek o b ejm u jącem i, lu b niek ied y całkiem go p o k ry w a j ącem i.
a) B rz e g liści d o ść n iew y raźn ie o k rą g ło z ą b kow any.
F ic a r ia c a lth a e fo lia B c h b . (A u st.)
Z p rz e g lą d u po w y ższeg o o k a z u je się, że F ic a r i a in te rm e d ia m a liście ta k ie , j a k u F . y e m a , są one je d n a k m niej w y d łu żo n e i m niej w ycięte, niż u o sta tn ie j.
B rz e g liści u F ic a r ia in te rm e d ia j e s t z ą b k o w a n y ta k , j a k u F . c a lth a e fo lia , a le z ą b k i są w y ra
źn iejsze, t. j . głębiej w cinane, n iż u c a lth aefo lia.
Z ogólnej p o s ta c i w sz y stk ie te tr z y fo rm y z ia r- n o p ło n u są do sieb ie b a rd z o p o d o b n e; F ic a r ia in te rm e d ia j e s t je d n a k d a le k o m n ie jsz ą , n iż in n e i n ig d y je j w ta k o k azały ch e g z e m p la rz a c h , j a k np. F . v e rn a , n ie obserw ow ałem .
K a ż d a z tr z e c h fo rm z a jm u je całk iem o d d zieln e stanow iska:
F . v e rn a ro ś n ie w m ie jsc a c h cien isty ch i w il
go tn y ch . Z n ajd o w ałem j ą w N iań k o w ie, W ojno- w ie, N o w o g ró d k u , W eresk o w ie i t. d.; w szędzie ro śn ie w w ielkiej ilości.
F . c a lth a e fo lia ro śn ie n a ziem i u p ra w n e j p o śró d k rzew ó w ja g o d o w y c h . Z n a la z łe m j ą d o tą d ty lk o w N iań k o w ie i to w n iew ielk iej ilości.
F . in te rm e d ia ro ś n ie n a b rz e g u r z e k i O ssy, p raw ie n a d sa m ą w odą. N ig d zie w ięcej j a k w N iań k o w ie nie z n ala złem j e j d o tą d , g d z ie w b a r dzo n iew ielkiej ilości się z n a jd u je .
W sz y stk ie tr z y fo rm y b ę d ą p o m ieszczo n e w 2-ej cent. Z ie ln ik a p o lsk ieg o .
D r W. Dybowski.
SEKCYA CHEMICZNA.
P o sied zen ie ósm e w r . b . m iało m iejsce d. 2 7 m a ja w b u d y n k u M u zeu m p rz e m y s łu i ro ln ic tw a .
1) P ro to k u ł p o sie d z e n ia p o p rz e d n ie g o z o sta ł o dczy tan y i p rz y ję ty .
2) P . Z natow icz z a k o m u n ik o w a ł o św iadczenie in ż y n ie ra B ra m so n a , re p r e z e n ta n ta la m p A u e ra , że p ęk a n ie cylindrów sz k la n y c h do ty c h la m p m a być z ale żn em od p o ry r o k u , w k tó re j z o s ta ły w y
ro b io n e i p rz ew iezio n e, a m ianow icie cy lin d ry , w y rab ian e w lecie m a ją p ę k a ć 9 0 ra z y rz a d z ie j od cylindrów w y ra b ia n y c h w zim ie.
3) D r J ó z e f B e rlin e rb la u o p isa ł i p o k a z a ł p rz y - rz ą d , ja k im się p o siłk o w a ł p r z y o trz y m y w a n iu s u k ro lu w celu p ro w a d z e n ia re a k c y i w ro z tw o rz e o s fężen iu sta łe m . F o s g e n n a p a ra a m id o fe n e to l d z ia ła ć m oże w sposób tr o ja k i, z ale żn ie od s to
s u n k u ilościow ego m ięd zy te m i dw om a ciałanii.
R eak cy e t u zachodzące w y ra ż a ją rów nania:
N U R 1) CO Cl2 + 2 R NELj = CO
\Cl
+ R N H2HC1
2) CO C l2 + 3 R N H2 = C O N R + 2 R N H a H Cl, XHR
3) C 0 C 12 + 4 R N H2 = C 0 : N H R
+ 2 R N H2HC1
D olew anie ro z tw o ru fosgenu w to lu o lu do ro z tw o ru p a ra a m id o fe n e to lu w b en zo lu d o p ro w ad zało do złej w ydajności su k ro lu , bo fosgen w chw ili m ięszan ia się z ro z tw o re m p a ra a m id o fe n o to lu ro z cień czał się ty m ro ztw o rem , co pow odow ało spo
ty k a n ie się c z ąsteczek fosgenu i p a ra a m id o fe n e to lu nie we w łaściw ym sto su n k u , a za te m w yw oływ ało re a k c y ą nie w p o żąd an y m k ie ru n k u . C hcąc u tr z y m ać w chw ili re a k c y i s ta ły sto su n e k ilościow y m ięd zy ciałam i d ziałającem i n a siebie, D r B erli
n e rb la u w p a d ł n a m yśl m ięszan ia ro ztw o ró w w stan ie stru m ie n i i zb u d o w ał p rz y r z ą d , p o z w a la ją c y n a to , że odpow iednio w ym ierzony stru m ie ń ro z tw o ru fosgenu sp o ty k a s tru m ie ń ro z tw o ru p a ra a m id o fe n e to lu i oba one po p o łą c z e n iu sp ły w a ją do zb io rn ik a . Tym p rz y rz ą d e m j e s t oziębiacz k u lis ty S o x h leta; w je g o szy jce u m ieszcza się k o re k z dw iem a ru r k a m i, d o p ro w ad zaj ącem i p ły n y ze zb io rn ik ó w , podob n y ch do iry g a to ró w . D o
p ły w płynów m ia rk u je się p rz e z odpow iednie n a staw ien ie k ra n ó w , a m iejscem , n a k tó re m one się z so b ą d o k ład n ie m ię s z a ją i n a siebie o d d ziały w a ją , je s t p o w ierzch n ia w ew nętrznej k u li oziębio
n a , ch ło d zo n a b e z u sta n n ie w odą.
4 ) D r J . B e rlin e rb la u p o d ał w yniki sw ych b a d a ń n a d c ięż arem w łaściw ym ro ztw o ró w w odnych k w a su fiuorow odornego. K w as b a d a n y p o chodził z fa b ry k i R a p a p o rta z Z aw iercia i z a w ie ra ł do
m ie sz k i śladów k w asu k rzem ofluorow odornego i sia rc z a n e g o . S tężenie ro z tw o ru k w a su fluoro- w o d o m eg o d r B e rlin e rb la u o z n aczał m ianow aniem z a p o m o cą łu g u sodow ego, u ży w ając fenolofta- lein y , ja k o in d y k a to ra , cię ż a r z aś w łaściw y ozna
c z a ł are o m e tre m sre b rn y m , a n a stę p n ie areo m e- tre m szk lan y m , pow leczonym cien k ą w a rste w k ą p a ra fin y , k tó re g o w sk a z a n ia odpow iednio p rz e li
czał. D an e sw e u ją ł d r B e rlin e rb la u w n a s tę p u j ą c ą ta b lic ę (p. n a s tr . 4 3 1 ):
T a b lic a ta , k tó r a j e s t p ie rw s z ą w n au ce d la kw asu fiuorow odornego, ró ż n i się znaczn ie od k ilk u liczbow ych dan y ch H a r ta d la te g o ż k w asu . H a r t p o d aje:
P ro cen to w a zaw ar- C ię ż a r w łaściw y to ść k w a su HF1
1 .2 5 7 2 ,5
1 ,1 8 5 2 ,2
1,1 2 3 4 ,8
1 ,0 3 8 ,7
1,0 1 2 ,9
W łasn o ść ro z p u s z c z a n ia sz k ła , d la k tó re j głów n ie flu o ro w o d ó r z n a jd u je zasto so w an ie w p r a k ty ce, sp ra w ia , że nie m o żn a przew o zić go w n aczy n ia c h szk lan y ch . S to s u ją się te ż w ty m celu na-
N r. 2 7 . WSZECHSWIAT. 4 3 1
C iężar w łaści
wy.
S topnie Baum e- go-
Z aw arto ść p ro centow a kw asu
HF1
C iężar w łaści
wy.
S topnie B aum e- g°-
Z aw arto ść p ro centow a k w asu
HF1
1,241 2 8 6 1 ,7 0 1 ,0 4 4 6 1 2 ,1 2
1 , 2 1 2 2 5 ,5 5 5 ,0 0 1 ,0 2 9 4 9 ,2 8
1 ,1 9 9 2 4 5 1 ,5 4 1 , 0 2 2 3 6 ,7 6
1 ,1 8 0 2 2 4 5 ,3 7 1 ,0 1 6 2 ,2 5,71
1 ,1 6 0 19 ,9 4 0 ,7 8 1 ,0 0 7 1 3 ,0 7
1 ,1 3 4 17 3 2 ,8 7 0 ,5 2 ,5 7
1 , 1 2 0 1 5,5 3 0 ,2 0 0 , 2 1,08
1 ,1 0 8 14 2 6 ,6 0 0 0 ,8 3
1 ,0 8 3 1 1 2 1 ,4 0
czynią b ą d ź g u ta p e rk o w e , b ą d ź ołow iane. N a czynia g u ta p e rk o w e są d rogie, bo n p . naczynie na 50 fn t. k w a su k o sz tu je w naszy ch sto su n k ach 5 0 —60 rs . N a stę p n ie nie są one trw a łe , bo z czasem tw o rz ą się n a nich pęch erze d ziu rk o w a
te , p rz e z k tó r e k w as p rz e s ią k a . T rw ałość p rz e ciętn a n aczy n ia g u tap erk o w eg o w ynosi 3 la ta . N a reszcie n ac z y n ia g u tap erk o w e n ie są b ez w pły
w u n a fluoro w o d ó r i częściowo go zan ieczy szcza
j ą . N aczy n ia ołow iane są nieco trw a lsz e , ale kw as w nich m ę tn ieje, je ż e li ołów nie j e s t czysty.
P rz y r z ą d y p. D ubiniew icza.
D o w yrobu n ac z y ń do k w asu fluorow odornego d r B e rlin e rb la u zasto so w ał cerezynę, z k tó re j d a d z ą się odlew ać flaszk i, g ąsio ry , zlew ki, cylindry,
\ le jk i. S z e re g ty c h n aczy ń , w ykonanych b ard zo
ład n ie, d r B e rlin e rb la u p o k azy w ał n a p o sied zen iu sekcyi.
5) P . W l. D ubiniew icz p o k a z a ł i o p isał u r z ą d zenie p rz y rz ą d ó w au to m aty czn y ch do o d m ierza
n ia płynów i m ianow ania. S k ła d a ją się one, ja k to u zm y sław iają szkice załą czan e, 1) z p o łącz en ia b iu re ty , lub p ip e ty z syfonem , b ą d ź w topionym , b ą d ź ruchom o n a k o rk u osadzonym , 2) z p o łącz e
n ia b iu re ty , lu b p ip e ty ze zb io rn ik iem p ły n u od
m ierzan eg o , co usu w a p o trz e b ę osobnych p o d s ta w ek p o d b iu re ty . D o w tłacz an ia p ły n u ze zb io r
n ik a do p ip ety , lu b b iu re ty p rz e z ru rk ę syfonow ą słu ż y p iłk a gum ow a, p o łącz o n a r u r k ą s z k la n ą ze zb iornikiem . P rz y r z ą d y p. D ubiniew icza p o zw a
la ją n a p rę d k ie i bezp ieczn e o d m ierzan ie płynów dow olnych, j a k n p . b ro m , k w as p ru s k i, kw as s ia r
czany dym iący, e te r, n ad m a n g a n ia n p o ta s u , z a sa dow y octan ołow iu, w oda b a ry to w a . W o statn ich dw u w y p ad k ach do b iu re ty , lu b p ip e ty d o łą c z a ją się r u r k i z w apnem sodow anem .
N a te m p o sied zen ie zam k n iętem zo stało .
Wiadomości bibliograficzne.
— sd . D z ie ła Roberta M ayera, k tó re g o im ię nazaw sze z ap isan e z o stan ie w h is 'o ry i w iedzy p o m ięd zy naj p ierw szy m i tw ó rc a m i term o d y n am ik i i fizyki now oczesnej, w yszły w now em pow iększo- nem trzeciem w ydaniu p od daw nym ty tu łem : „D ie m ech a n ik d e r W a rm e .” O pracow ał to w ydanie d r J a k ó b W e y ra u c h , p ro fe so r w yższej szk o ły te chnicznej w S tu ttg a rc ie , ogłosiła firm a J . Gr. C otta n a pięknym p a p ie rz e (8° str. 4 6 4 ), o zdobiła p o r
tre te m M ay era w ed łu g d a g e ro ty p u z r. 1 8 4 2 , r y sunkiem p o m n ik a w ystaw ionego tem u uczonem u