J p . 1 1
Warszawa, d. 12 Czerwca 1882. T o m I.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIECONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H S W IA T A “
W W a rs za w ie : rocznie rs. 6, kw artalnie rs. 1 kop. 50.
N a P ro w in c y i rocznie rs. 7 kop. 20, kw artalnie rs. 1 kop. 80.
W C es arstw ie austryjackiem rocznie 10 zlr.
„ niemieckiem rocznie 20 Rmrk.
A < 1 I J c i l i i v i
JULIJAN GRABOWSKI
W SPO M N IEN IE POŚM IERTNE
przez W ła d y s ła w a L e p p erta.
Ze szczuplej garstki pracowników na polu przyroda iczem straciliśm y znowu człowieka, k tó ry nietylko swą specyjalną wiedzą, pracą i zdolnościami, w ybitnie wyróżniał się spomię
dzy współtowarzyszów, aleje3żcze cnotami oby- watelskiem i i przym iotam i serca um iał sobie pozyskać ogólną miłość wszystkich tych, co go bliżej poznali.
B yłto człowiek tak serdeczny, jakich nie spotyka się wielu, a z tem wszystkiem obda
rzony takiem silnem, męskiem i stanowczem usposobieniem, że wszyscy, co go poznali w normalnój jeszcze epoce jego życia, nie że
gnali się z nim bez pewnego zdziwienia, bez pewnego odczucia moralnej jego wyższości i potężnego w pływ u, ja k i pozostawiała po so
bie p rosta, szczera i praw ie apostolska n a tu ra tego człowieka. W szystkie też te przy
m ioty pozyskały ś. p. Julijanow i ta k sym patyczne i liczne wspomnienia, jakie spotyka
liśmy w pism ach naszych; my z naszój strony
K om itet R edakcyjny stanowią: P. P . Dr. T. Chałubiński.
J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, Dr, L. Dudrewicz, mag. S. K ram sztyk, mag. A. Ślusarski
prof. J. Trejdosiewicz i prof. A. W rześniow ski.
Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
1<; N r . ~
oddając m u hołd jako zacnemu i dzielnemu człowiekowi, przypatrzyć się jeszcze musimy kolejom jego życia jako naturalisty i nauczy
ciela i z tego stanowiska ocenić głównie stra
tę , ja k ą ponieśliśmy z jego przedwczesną śmiercią.
Chemija, któ rą zajmował się Grabowski, od- dawna uważana u nas była za jednę z nauk najpiękniejszych i najpożyteczniejszych; m ia
ła też zawsze wielu zwolenników i ludzi, któ
rzy się interesow ali jój postępami; ale z tem wszystkiem w dziejach jój rozwoju, prawda, że tak silnie związanych z losami samego spo
łeczeństwa, nadzwyczaj mało naliczyć można było ludzi, którzyby się zajmowali nią spe- cyjalnie, którzyby znali ją trochę lepiój, niż po dyletancku, którzyby własnemi badaniami rzucili nowe jakieś światło na niezbadane dotąd jój tajniki. Okoliczności w jakicheśm y żyli, brak wyższych zakładów naukowych, w yganiały młodzież naszą za wiedzą, aż po
za granice kraju, skąd stęskniona za domem i spragniona swoich, wracała zwykle do niego w tój chwili po uzyskanm dyplomu, z szerokie- mi zamiarami pracy i upraw iania nauk, które ukochała i które zdobywała z takim trudem . W ielu zdawało się wtedy, że ograniczą się nazawsze do swych pierw otnych studenckich wymagań i że z temi małemi środkami, jakie łatwo będą mogli zarobić, potrafią uprawiać
162 W SZ EC H ŚW IA T. ;n» 11.
(lalój naukę, pomimo, że nie będą zajmowali katedry, ani nauczali ex officio. Pow oli je dnak, powoli, uczuwali oni potrzebę innego życia, na ja w wychodziła niezbędna koniecz
ność zdobycia większych środków m ateryjal- nych, a obowiązki ich względem nauki zaczy
nały się krzyżować z innem i ich zadaniami jako obywateli k raju i opiekunów rodzin.
W szystkie też tc przyczyny odsuwały ich co
raz dalój od nauki, zmieniały powoli na ludzi
„praktycznych1', posiłkujących się tylko wie
dzą jako rzemiosłem, kluczem, narzędziem do zdobycia sobie i swoim chleba codziennego.
Taką drogą m arnow ały się u nas i giną do
tychczas najdzielniejsze nieraz um ysły.
Tern także da się tylko wytłumaczyć, że w naukach ta k doświadczalnych ja k przyro
dnicze, ta k czysto em pirycznych ja k chemija, mieliśmy daleko więcój pracowników, zajm u
jących się spekulacyjam i um ysłowem i, lite- racko-pedagogicznemi, lub naw et słownic
tw em , niż badaniam i doświadczalnemi, wy
magaj ącemi jn ż pracowni, w łasnych studyjów, dużego doświadczenia i św iatła dziennego.
Z otwarciem Szkoły Głównej w W arszawie i z zamianowaniem na katedrę chemii p. Jak ó - ba N atansona, chem ika, dobrze ju ż znanego z swych badań samodzielnych i przygotow a
nia pedagogicznego, przybyw ała otucha za
kw itnięcia u nas tej pięknój n a u k i; tem bar- dziój, że postawiono zostało nowe laborato- ryjum i urządzone odpowiednio do w ym a
gań owej epoki. Różne jed n a k okoliczności, a między innem i i słaby stan zdrowia prze
wodnika tój pracow ni stanęły na przeszko
dzie ziszczeniu się ty ch nadziei. Zresztą w owej opoce, w której o k ary jerze naukowej niemożna było myśleć, a przem ysł fabryczny szerzej zaczynał się u nas rozwijać, młodzież pragnęła przedew szystkiem zdobycia sobie wiadomości praktycznych i dlatego toż pierwsi chemicy tej wyższej naukowej krajowej in- stytucyi, pozostali przeważnie dobrymi anali
tykam i, a potem pożytecznym i technologami.
Jednym dopiero z wychowańców Szkoły Głównćj, k tó ry inne cele sobie zakreślił, któ
ry już od gim nazyjalnych czasów zaczął się zajmować chemiją, jak o nauką, był nieodża
łowany nasz Julijan.
Grabowski z n atury był idealistą, ale po kłopotach życiowych, k tóre obficie poznał w dziecinnym praw ie jeszcze wieku, był już
młodzieńcem w y traw nym i praktycznym i od- razu też odpowiednio zabrał się do spełnienia swych szerokich planów.
Pom ijam, że Julijan wszystko studyjował gruntownie, że zdawał świetnie egzaminy, że umiał w szkole wszystko to. czego od niego wymagano, bo to są rzeczy dość zwykło; ale nic mogę nic zanotować, że on odrazu dobrze zrozumiał, że poznać naturę, to nie znaczy wystudyjować ją z książki, albo z kursu, ale trzeba jeszcze zetknąć się z nią, trzeba sam e
m u nauczyć się ją pytać, śledzić i obserwo
wać. I cóż więc w ty m celu zrobił? Oto ze studenckich swych zarobków, z nierozsą
dnych prawie oszczędności w pokarm ie i odzieniu, utworzył sobie laboratoryjum , w ar
sztat, na którym młody jego um ysł się gimna
stykował, a ręce i zmysły badawcze kształ
ciły i w yrabiały. Tu czytając dla w ytchnienia
„Ilistoryją nauk przyrodniczych" Cuyiera, i rozmyślając samotnie nad pracami, m etoda
mi badania i głębokicmi pomysłami Lavoisie- ra, Gay-Lussaca, Dum asa, Berzeliusa, F a ra daya, llegnaulta i tylu innych świetnych umysłów, zaczynał poznawać icli badania, po
dziwiać je, lub odkrywać ich słabe strony.
To też na trzecim kursie, od którego rozpo
czynały się już obowiązkowe zajęcia w labo- ratoryjum uniwersyteckiem, pamiętam y w y
bornie, z jakiem to doświadczeniem i samo- dzielnem pojęciem każdej rzeczy wszedł J u lijan między kolegów'. Każdy słabiej przygoto
wany, przybliżał się doń, pytał i zawsze znajdo
w ał w nim chętnego i umiejętnego pomocnika
a v pracy. Ci znówr, którzy sami byli dość bie
gli i zamiłowani w uprawianej przez niego nauce, chętnie z innego powodu gromadzili się kolo stołu Julijana. bo znajdowali tam zawsze jak ą ś dla siebie nowość, dziś dowcipne uproszczeniu w zmudnem oznaczeniu ja k ie
goś składnika, ju tro praktyczne skombinowa- nie dwu przyrządów w jeden, a zaw^sze przytem człowieka serdecznego, wylanego i głęboko myślącego. To też Ju lija n wzrastał na chemika wśród miłości i uznania kolegów—
wspomnień, zawsze potem najprzyjem niej
szych w j ego życiu.
W większości wypadków wszyscy m yślą o przyszłości dopiero po ukończeniu swych studyjów i w szkole zostawiają nauczycielowi kierownictwo; jestto zresztą właściwie i na
wet dobre. Ale Julijan, który, ja k powiedzie
M 11. W SZEC H ŚW IA T. 163 liśmy, przez życiowe próby był o wiele więcój
wyrobiony od innych, a przyrodzonemi zdol
nościami i zdobytemi wiadomościami górował wybitnie ponad towarzyszów, postanowił je szcze na ławce nniwersyteckiój inną nieco pójść drogą.
W pracy swój czuł on b rak źródeł, widział, że wszystkie jego wiadomości o badaniach mi-
czytywać i studyjować w oryginale klasyczne prace najwybitniejszych przedstawicieli tćj nauki. Od 3~go też kursu, od chwili ujrzenia chemii organicznćj Kekulógo i Gmelina i po
znania Liebiga „Aunalcu der Chem ie1', posta
nowił przedewszystkiem nauczyć się języka niemieckiego.
Nie szło m u to jednak tak łatwo, ja k się
J u 1 i j a n G r a b o w s k i .
strzów, pochodziły z drugiój ręki, z wysłucha
nych odczytów, zc szczupłćj liczby podręcz
ników i nielicznych polskich i rosyjskich tłumaczeń ważniejszych prac chemicznych.
W tem położeniu rzeczy widział, żc dłużćj pozostać nio może i żc jeżeli na seryjo m a zo
stać chemikiem, to musi sam rozumieć, od-
zdawało i dlatego też z jednój strony zmęczo
ny gramatycznemi regułam i, a z drugiój chci
wy skarbów wiedzy skrystalizow anych w tćj mowie, robi wysiłek, sprzedaje wszystkie mniój potrzebne lub trochę zbytkowniejsze przedm ioty i jodzie na wakacyje, przedziela
jące 3-ci i 4-ty kurs jego studyjów, do W ro
164 W SZ EC H ŚW IA T. Jf2 11.
cławia. Tu z konieczności czyta, mówi i tłum a
czy się po niemiecku, ale jednocześnie bacznie śledzi życie um ysłow e, spisuje stosy no- tat, wyciągów i wiadomości bibliograficz
nych, zbiera szląskie m inerały i zwiedza uni
wersyteckie laboratoryjum , z którego potem wszystko, co było godnego uwagi, opisuje lub pokazuje kolegom za powrotem.
Podróż też ta stanowi ważną epokę w życiu Grabowskiego i je st pobudką ju ż nie do nowój wycieczki, lecz stanowczego w yjazdu na jak iś czas za granicę, po ukończeniu w W arszaw ie studyjów uniwersyteckich.
Tą myślą żył on już na czw artym kursie i zaraz też po ukończeniu uniw ersytetu (1870), utworzonego już wówczas w zam ian Szkoły Głównój, pragnął dopiąć tego zam iaru. B rak środków odwlókł jed n a k trochę ten wyjazd i dopiero na początku 1871 r., p rzy pomocy ludzi mu życzliwych i wierzących w jego gwia
zdę, wyjechał on ze skrom nem i bardzo zaso
bami do B erlina, w który m od założenia „Nie
mieckiego Tow arzystw a chemicznego" powo
łania na katedrę chemii w uniwersytecie A. W . Hoffmanna z Londynu, objęcia katedry che
mii organicznój w „akademii rzemiosł" przez A. Baeyera i ogłoszenia ważnych bardzo prac przez C. Graebego, O. Lieberm anna, Y. Meye
r a , W ichelhausa, Scheiblera, M artinssa, O. Schultzena, L ie b re ic h a , Salkowskiego, Nenckiego i wielu innych, utw orzyło się rze
czywiście jedno z ognisk, w któ ry ch chemija w tój epoce była najwięcój i naj energiczni ćj upraw iana. G rabow ski udając się tam z wła- snój inicyjatyw y, zrobił krok bardzo szczęśli
wy. Ale zawsze sam otny i samodzielny, a przytem borykający się z niedostatkiem i bra
kiem środków do opłacenia stosunkowo dość znacznego w pisu laboratoryjnego, dwa pierw sze miesiące przepędził prawie jed y n ie w bi- blijotece uniw ersyteckiój. Tu suchy kaw ałek chleba z herbatą, k tó ry go W dom u nie za
wsze nawet czekał, tysiąckrotnie sobie o k ra
szał duchowemi zdobyczami i poznaniem ty ch wielu skarbów litera tu ry swego przedm iotu, które dotąd często zaledwie z nazw iska były m u znane. I na to, że w tych w arunkach za- p ałd o nauki „nie wyw iał przez szpary dziui’a- wego surduta", trzeba było tylko takiój dziel- nój i silnój organizacyi, ja k ą była Julijana.
Powoli postępowaniem tem zwrócił on na siebie uw agę młodzieży polskiój w Berli
nie; niektórzy zaczęli się interesować jego lo
sem, inni szukać jego towarzystwa, a garstka tych, która go bliżój poznała i ocenić mogła, zdziwiona była jego szerokiemi wiadomościa
m i i wyrobieniem umysłowem. Zaczęto na
mawiać Julijana, aby się zapisał do laborato
ryjum Baeyera, a jeden z zacnych przyjaciół uczącej się młodzieży, chcąc mu ulżyć w speł
nieniu tego zamiaru, zaproponował tłumacze
nie „Technologii chemicznej” Rudolfa W agne
ra, która ostatecznie wydana została w W a r
szawie kosztem spółki nakładowej między r.
1877—1880. Od tój też chwili zaczyna się ju ż spokojniejsze i przyjemniejsze życie dla G ra
bowskiego.
W laboratoryjum , prof. Baeyer zapropono
wał mu naprzód przygotowanie kilku prepa
ratów, w ytw arzających się przy utlenieniu olejku terpentynow ego, kwasem azotnym.
Grabowski zgodził się na to i zabrał się też zaraz do spełnienia tego życzenia po swojemu, a więc energicznie i oryginalnie. Na środku sali zaczął sobie budować przyrząd do tój re- akcyi, czemu początkowo wszyscy sąsiedzi oponowali, obawiając się przykrego zapachu bezwodnika, azotawego; skoro jednak zoba
czyli, w ja k i sposób działanie to miało zacho
dzić, z ja k ą przenikliwością Ju lijan obmyślił sobie, a potem jeszcze wydął odpowiedni apa
r a t kulkowy, ja k herm etycznie i zręcznie po- spajał rurki, odprowadzające szkodliwe gazy, zamilkli wszyscy i zaczęli zupełnie inuem okiem patrzeć na swego nowego towarzysza.
Niedługo potem pokazało się, że Ju lijan je s t świetnym analitykiem, że wybornie jest obe
znany z dawną i obecną literaturą che
miczną i co więcój, że zna naw et dokładnie rosyjskie prace chemiczne, które z powodu pięknych poszukiwań Butlerowa, Mendeleje- wa, M arkownikowa i Zajcewa, zaczęły zw ra
cać powszechną na siebie uwagę.
Od tego też czasu wszyscy pracujący w la
boratoryjum , zaczęli się doń zbliżać i powtó
rzyła się tu powoli, n a m ałą skalę, ta sama historyja, ja k ą opisywałem z pobytu Julijana w laboratoryjum warszawskiem. N aw et prof.
Baeyer zaproponował mu zapisanie się na członka niemieckiego tow arzystw a chemicz- cznego. Ju lijan czuł się też w tedy szczęśli
wym i zabrał się do dalszój pracy z całą ener- giją i zamiłowaniem.
J6 11. W SZEC H ŚW IA T. 1 6 5
W opoce tój Baeyer zajęty był bardzo ba
daniami nad nową grupą odkrytych przez sie
bie ciał, zwanych barwnikami fenolowemi, a cały ogół chemików berlińskich, a w szczegól
ności z laboratoryjum akademii rzemiosł, za
chwycony był przepysznemi fluoryzującemi barwami tych pięknych połączeń. Dzisiejsza fluoresceina przechodziła z rąk do rą k i każdy j ą pokazywał jako dowód, czego jeszcze może dokonać chemija na polu farbiarstw a, sztuki i przemysłu. Ale w epoce tój znany był tylko procentowy skład tych połączeń, o ich zaś bu
dowie, ten dzisiaj jeden z najgienijalniejszych i najbardziój twórczych chemików, nie miał jeszcze wyobrażenia. Grabowskiego sprawa ta mocno także zainteresowała, rozpoczął on więc ją od powtórzenia analiz kilku z tych połączeń i przekonawszy się niedługo, że są dobre, zaczął z całym wysiłkiem młodzieńcze
go umysłu, odszukiwać możliwą ich budowę.
Baeyer widząc to, zaproponował m u współ
udział w tój pracy, a wtedy Grabowski, przez całe życie obdarzony nieco mistycznem uspo
sobieniem i uważający zawsze za ideał chemi
ka A ugusta Laurenta, przyjął chętnie na siebie zbadanie naftalinowych związków, pochod
nych od tój grupy. I w pracy tój, którój część ju ż 10 Lipca 1871 r. przedstawiona została niem. tow. chemicznemu, młody ten, prosto ze szkoły wypuszczony chemik, podał odrazu budowę tych połączeń, k tó ry to fakt był tem trudniejszy, że naturę tych barwników, znaj
dujących się w widocznój analogii z alizaryno- wemi, objaśniał w sposób zupełnie nowy i zmieniający bardzo poważnie zapatrywania się ogółu chemików na budowę antrachinonu i wogóle chinonów. Sam Baeyer nie chciał początkowo tem u wierzyć i w swój publi- kacyi w „Berichte der deutschen chemi- schen Gesellschaft“, powiada wyraźnie, iż tyl
ko Grabowski w ten sposób objaśnia budowę tych połączeń. Niedługo jednak potem prze
konał się, że tylko w ten a nie inny sposób można uzmysłowić naturę tych pięknych bar
wników.
W szystko to postawiło Grabowskiego w wy
jątkow ych w arunkach między młodymi pra
cownikami laboratoryjum chemicznego aka
demii rzemiosł i kiedy jeszcze Baeyer dowie
dział się od życzliwego bardzo Grabowskiemu D -ra M. Nenckiego, o smntnem finansowem położeniu Julijana, w tój chwili zaproponował
m u posadę swego pryw atnego asystenta. J u - lijan przyjął j ą z wdzięcznością, widział bo
wiem, że w ten tylko sposób zdoła się utrzy
mać przy nauce i wyrobić na dzielnego che
m ika i wytraw nego nauczyciela. Ale byłto obowiązek ciężki, wobec podziwu godnój p ra
cowitości Baeyer a, adla Julijan a tem trudniej
szy, że ty ch w czasach, politycznie ta k cieka
wych, całe nieraz wieczory spędzał on jeszcze nad swemi własnemi poszukiw aniam i, a noce n ad tłumaczeniem technologii W agnera.
P o wojnie francusko-niemieckiój, Niemcy zakładają w Strassburgu uniw ersytet i obsa
dzają go najdzielniejszemi swemi siłami, po
wołując na katedry takich uczonych, ja k de B arry , Schimper, K undt, Schmoller, Reckling- hausen, W aldayer, Leyden, Hope-Seyler i wielu innych. Katedrę chemii powierzają prof.
Baeyerowi, który znowu chcąc sobie dobrać godnych siebie pomocników', sprowadza tu na katedrę chemii analitycznój prof. Rosógo, a jak o swego prywatnego asystenta naszego
Julijana.
Ze zmienionych tych warunków nie był on jednak zadowolony, choćby ze względu na swe sym patyje polityczne i dlatego też pamię
tając, że przyjechał tu jedynie dla pracy nad nauką, zajął się nią odrazu i w chwilach, kie
dy dzisiejsze laboratoryjum Strasburskie do
piero się budowało, on ju ż pracował w niem współcześnie z rzemieślnikami i studyjował działanie wielozasadowych kwasów na naftol i zmiany, jakim ulega chloral pod wpływem kwasu siarczanego. Chciał korzystać z każdój chwili czasu, jakb y przeczuwał, że niewiele ich mit do życia pozostaje.
Niezadługo potem prof. Baeyer w dalszym ciągu studyjów nad produktam i, powstające- m i przez odciągnięcie wody, do których nale
żały i barw niki fenolowe, zauważył nową syn
tezę tych samych węglowodorów, które dwa lata tem u otrzym ał Zincke w laboratoryjum Kekidógo i które wówczas tak powszechną zwróciły na siebie uwagę. Nowy więc szereg dat analitycznych do wszystkich tych cieka
wych badań, zaciężył na Grabowskim i pa
m iętam y też wtedy i byliśmy świadkam i ja k Ju lijan po cztery spalenia elem entarne w y
konywał dziennie, prowadząc je odrazu na dwu piecach. B yłato praca wyczerpująca, nad siły, ale z tem wszystkiem możliwa dla niego całemi miesiącami i to jeszcze wobec
1 6 6 W SZ EC H ŚW IA T. Ks 11.
licznych pryw atnych i towarzyskich zajęć.
Mówimy i towarzyskich, bo powoli na uni
wersytecie Strassburskim zebrało się kilku
nastu Polaków, a wszyscy oni gromadzili się koło niego, w potrzebie szukali jego rady, a w sm utku pociechy. Ju lijan lepićj jakoś niż inni umiał zrozumieć każdego, był zawsze człowiekiem seryjo, ale um iał być i młodym, w towarzystwie w esołym , w wycieczkach przedsiębiorczym i pomysłowym, a w życiu praktycznym i oględnym. To też tow arzystw a jego szukaliśmy wszyscy i początkowo wszy
scy o jednój godzinie schodziliśmy się na obiad, a późnićj za jego inicyjatyw ą utw orzy
liśmy Towarzystwo młodzieży akadcmickićj, po którem każdy najm ilsze zachował wspo
mnienie. (Dok. nast.)
PROJEKTOWANE MORZE
w Saharze algiersko - tunetańskiej i jego znaczenie,
skreślił D - r F ra n c is z e k C z e rn y prof. uniwersytetu Jagiellońskiego.
Około 50 kilom etrów na południe od m iasta B iskry, położonego w prowincyi algierskiój K onstantynie, zaraz u południowych stoków gór Aures, a na sam ym właśnie wstępie do Sahary algierskiój, spotyka się nagle rozległą zaklęsłość (depresyją), któ ra rozciąga się dale
ko ku wschodowi, bo blisko 400 kilometrów, dochodząc aż do zatoki Gabes czyli Małój S yrty, od którój je s t oddzielona stosunkowo wąskim i lekko tylko pofałdowanym, pagór
kow atym przesmykiem. Pow ierzchnia tój za- klęsłój okolicy przedstaw ia się zupełnie pła
ską, albo tylko nieznacznie zagłębiającą się i je s t p okryta w ykw itam i soli krystalicznćj, które też nadają w tych spieldych, brakiem deszczu odznaczających się okolicach, całemu obszarowi oznaczonój depresyi wejrzenie j e dnego wielkiego całuna śniegu. W y k w ity te soli są prawie wszędzie czystym chlorkiem sodu, tu i owdzie tylko pom ięszanym z siar
czanem sodu. Grubość ich je s t niekiedy wcale znaczna, we wschodniej części tój zaklęsł ej okolicy dochodzi bowiem tu i owdzie do 60
i 80 centymetrów. Rozumie się samo przez się, że pokłady tych w ykw itów są niezmiernój wagi dla krajowców. Są mianowicie źródłem, skąd okoliczni mieszkańcy czerpią sól do swych potrzeb kuchennych.
Otóż cały ten obszar gleby zaklęsłój i po- krytój białą w arstw ą soli, zwie się w języku arabów „szottam i“ w Algieryi, „sebkham i“
wr Tunetanii. Obie te nazwy, jakkolw iek ró- żnobrzmiące, posiadają wszakże jedno zna
czenie, a mianowicie znaczą — co rzecz cha
rakterystyczna — „wybrzeże41, ,,brzeg:‘. Z isto
ty swój bowiem „szotty11 te i „sebkhi“ nie są czem innem, ja k bagnistemi kotlinam i jezior- nemi. Na całym obszarze, wyżój określonym, między południkiem m iasta B iskry a zatoką Gabes można mniój więcój wzdłuż jednój linii prostój rozróżnić trzy główne szotty: S z o t t M e l r i v , leżący w obrębie Sahary algierskiój, s z o t t E h a r s a , należący częścią do algier
skiej a częścią do tunetańskiój Sahary i s z o t t Ę l D j e r i d, położony już cały w granicach rejencyi tunetańskiój.
Okolica tego pojezierza algiersko-tunetań- skiego zbyt jest osobliwem zjawiskiem, aby już zdawna nie m iała na siebie zwracać uwa
gi uczonego świata. Oto ju ż w r . 1845 gieolog francuski Y irlet dA oust, opierając się to na tradycyjach miejscowych, to na pewnych da
tach niwelacyjnych, orzekł był, że szott Mel- riv leży popod powierzchnią morza Śródzie
mnego i że tem samem woda m orska musiała niegdyś zalewać bądź w części, bądź w całości okolicę, rozlegającą się na południe od pasma gór Aures. Późniejsze pom iary liipsometry- czne z pomocą barom etru (pp. Yuillemont, Marós, Dubocą, Yille) stwierdziły to przypu
szczenie; brakowało im jed n ak należytój pre- cyzyi, a przedewszystkiem zgody w otrzym a
nych rezultatach, ażeby na zupełne mogły zasługiwać zaufanie. Dość powiedzieć, że sa
mo oznaczenie wzniesienia m iasta B iskry po
nad poziom morza pozostawiało jeszcze w tedy wiele do życzenia, pomimo, że musiano w ła
śnie przy pomiarach niwelacyjnych brać wznie
sienie tego m iasta za p u n k t oparcia. I tak, jed n i obliczali to wzniesienie na 85, inni na 140 metrów, podczas gdy dopiero dzisiejsze pom iary wykazały, żeB isk ra wznosi się o 124 m etry ponad poziom morza Śródziemnego.
To też nic dziwrnego, że jakkolw iek znale
źli się uczeni, którzy, ja k Charles M artins
Yo 11 W SZ EC H SW IA T. 167 w r. 1864 i Layigne w r. 1869, wprost ju ż
podnosili myśl przekopania przesm yku Gabes celem wpuszczenia wody z Morza śródziemne
go i zalania szottów; pomysły tego rodzaju m usiały przejść niepostrzeżenie i bez zosta
wienia jakiegokolw iek głośniejszego echa, skoro brakow ało im ścisłych danych i pod
staw niwelacyjnych i gieodetycznych. W rze
czy samćj w szystkie tego rodzaju opinije i projekty były i m usiały dopóty pozostać przedwczesnemi, dopóki nie pomyślano o pod
jęciu sum iennych tryjangulacyjnych pomia
rów na obszarze szottów, a mianowicie póki nie przystąpiono do zmierzenia części połu
dnika, przechodzącego przez Biskrę, k tó ra na
stępnie m iała służyć za podstawę dla całego szeregu trójkątów , m ających połączyć szott Melriy z wybrzeżem zatoki Gabes.
Byłoto dopiero na początku r. 1872, kiedy kapitan (dziś już major) Roudaire i kapitan deY illars otrzym ali polecenie od francuskiego m inistra w ojny uskutecznienia pom iaru try jan - gulacyjnego linii południ kow ej m iasta Biskry.
Żmudnego i trudnego tego dzieła dokonano też rzeczywiście at czasie od 1-go Maja 1872 do 1 Czerwca 1873 r. I przy tym to pomiarze gieodetycznym m iał dopiero kapitan Roudaire sposobność przekonać się niew ątpliw ie o za
głębieniu szottu M elriy popod powierzchnią morza, ja k niemniej depresyją tę odmierzyć.
Stw ierdził mianowicie, że zachodnia część szottu M elriv zagłębia się ni mniój ni więcój ja k 27 m etrów popod poziom morza Śródzie
mnego i zdobył sobie w ten sposób pierwszą um iejętną a więc i realną datą, na której nie
trudno mu ju ż było oprzeć się i opracować pro
jek t, zmierzający do zalania wodą m orską szottów algiersko tunetańskich. Tem wdzięcz
niejszym zaś m usiał m u się przedstawiać po
dobny pomysł, ile że i ustne tradycyje i stare wzm ianki historyczne wyraźnie orzekały, że w okolicach ty ch szottów rozlegał się niegdyś głęboko w ląd zachodzący golf morski. W r.
1873 w ystąpił też Roudaire już śmiało w „Re- yue des deux m ondes“ z artykułem , omawia
jący m własny jego projekt zalania szottów Sahary algiersko-tunetańskiój wodą morza Śród ziemnego i w ykazującym wielorakie ko
rzyści, jakieby urzeczywistnienie podobnego projektu przynieść z sobą musiało. J a k wy- mownem i przekonyw ającem było w ty m ar
tykule przedstawienie projektu, odtąd krótko
„projektem Roudairea" przezwanego, świad
czy najlepiój ta okoliczność, że natychm iast Lesseps, głośny twórca K anału Sueskiego, wy
stąpił we F rancyi jako jeden z najdzielniej
szych i najgorliwszych popieraczy pomysłu Roudairea i prac, jakich projekt ten do zupeł
nego swego opracowania i uzasadnienia je szcze Ayymagał. Niedługo, a na głos P aw ła B erta zawotowało Zgromadzenie Narodowe na posiedzeniu 31 Lipca 1874 kwotę 10,000 fran
ków celem kontynuow ania prac około tego p rojektu, poczem udała się bezzwłocznie w okolice szottów pod wodzą Roudairea ko- m isyja złożona z sześciu inżynierów, mając sobie dodanych do pomocy około 50 żołnierzy.
Pom iary, przez tę kom isyją dokonane, sięgnę
ły tym razem już granic Tunisu, począwsay od szottu M elriy i stwierdziły, że tery to ry - ju m , mogące być zalanem wodą morską, w y
nosi w granicach samej Sahary algierskiój 6700 kilometrów" kw adratow ych i rozlega się między 34° 36' a 33° 51' szerok. półn. i między 3° 4o' a 4° 51' długości gieog. od południka Paryża. Okazało się przytem , że środkowe części tego obszaru zagłębiają się naj więcój, bo 21—31 m etrów popod poziom morza, mniój już zachodnia krawędź depresyi, bo tylko 10—12 metrów, w każdym razie jednak do
statecznie, ażeby największe naw et okręty i parowce m ogły przybijać do zachodnich brze
gów morza, mającego pokrywać te okolice.
Inaczój krawędź północna. Ta bowiem zbudo
w ana z osadów aluwijalnyeh, naniesionych przez strum yki gór Aures, pochyla się nad
zwyczaj łagodnie ku południowi, w stosunku ]-go m etra na 1 kilom etr, tak, że — ja k po
wiada Roudaire — w północnej części pro
jektow anego morza mogliby rybacy łub ką
piący się bezpiecznie zapuszczać się na 1 lub 2 kilom etry od brzegów w głąb przyszłego morza. W praw dzie między szottem Melriy i szottem R harsa rozlega się mniejszy szott El-A sludj o obszarze 80 kilom, kwt, oddzielo
ny od swych sąsiadów piaszczystemi wydm a
mi, przebiegającemu od północy ku południo
wi, ale te przesm yki wydmowe należałyby do mniejszych zawad, jakieby należało usu
nąć, gdyby miano przystąpić do zalania oko
lic szottów wodą morską, zwłaszcza, że i szott El-Asludj leży popod poziomem morza, lubo wykazuje tylko 2 m etry zagłębienia. Nadto kom isyja rzeczona stwierdziła, że żadna ze
168 W SZEC H ŚW IA T. Jft 11.
znaczniejszych oaz Sahary algierskićj nie by
łaby przy wykonaniu projektu narażona na kataklizm potopowy, a czego się właśnie zwolennicy tego projektu dotychczas obawiali.
Rezultaty te uskutecznianych przez komi- syją pomiarów dostały się zaraz potem, t. j.
w Lipcu 1875 na stół kongresu międzynaro
dowego gieograficznego w Paryżu, a ten wy
raził życzenie, aby podobna kom isyja mogła czemrychlćj tego samego rodzaju pom iary przedsięwziąć i w granicach Tunisu celem wykończenia badań na całym obszarze szot- tów. W rzeczy samćj udał się ju ż w kilka miesięcy potem, t. j. z końcem Stycznia 1876, kapitan Roudaire, w ysłany przez rząd fran
cuski do Tunisu w tow arzystw ie inżyniera pryw atnego Michała B aronetta i m alarza Cor- moua, którzy się doń jako ochotnicy przyłą
czyli. J u ż ] - g o M arca 1876 przystąpił R ou
daire do pom iarów niw elacyjnych i to na
przód wadu (wyschłego k o ry ta rzecznego) A karit, uchodzącego do zatoki Gabes. N a
stępnie zwrócił się k u południowym brzegom szottu E l-D je r id (zwanego także w części wschodniej szottem Eejej), dalćj udając się w kierunki! zachodnim, obszedł jego brzegi północno-zachodnie i dotarł w ten sposób od wschodu do szottu R harsa, do którego był do
szedł zeszłego roku od zachodu, idąc z B iskry.
T ak połączył zeszłoroczną pracę w Saharze algierskiój z dopieroco uskutecznioną w obrę
bie Sahary tunetańskiój i mógł ju ż dnia 2-go M aja z dum ą popatrzeć na dokonane dzieło, którego sam był głów nym promoto
rem i wykonawcą. W róciw szy do Gabes, udał się jeszcze Roudaire na północ od wadu A ka
rit, t. j. do wadu Melah i przekonał się, że ten większą przedstaw ia d ep resy ją, niźli w ad A karit, że przeto w ad Melah m usiał być niegdyś owym kanałem , zapomocą którego zatoka Gabes pozostawała w łączni z mo
rzem, zalegającem dzisiejszą krainę szottów.
Zresztą podobne przekonanie utrzym uje się dziś jeszcze m iędzy A rabam i na miejscu.
W ynikiem tćj ekspedycyi do Tunisu i przed
sięwziętych tam że pomiarów niwelacyjnych było naturalnie pierwsze bliższe zbadanie ob
szaru depresyi tunetańskiój, jćj głębokości i natury jćj szottów. Okazało się mianowicie, że szott Rharsa, posiadający około 1350 kilo
m etrów kwadr, obszaru, musi być w swoim środku, do którego wszakże nie dotarto, co
najmnićj około 30 m etrów zagłębiony po
pod poziom morza, skoro na wschodnim brze
gu znaleziono, podobnie ja k na zachodnim jego brzegu w zeszłym roku, zagłębienie, w y
noszące około 20 metrów. Stwierdzono n a
stępnie, że między szottem R harsa a szottem El-D jerid rozlegają się wprawdzie znowu w y
dm y piaszczyste i przedstaw iają nabrzmienie terenu, wzniesione nieco ponad poziom morza, przekonano się jednak zarazem, że ten prze
smyk, dzielący oba szotty, nie je s t w swem najwęższem miejscu szerszym, ja k 10 kilome
trów. Najwięcćj wszakże osobliwości w y kry
to w szocie El-Djerid, najw iększym zarazem na całćj przestrzeni depresyi algiersko-tune- tańskićj, bo wynoszącym około 5000 kilome
trów kwadr, obszaru. W jego łonie znalezio
no bowiem, jeszcze po dziś dzień istniejące, podziemne jezioro słone, pokryte grzęską skorupą, złożoną z soli i piasku, w którem już niejeden podróżny miał zginąć, pochłonię
ty bez śladu. Rozw arte tu i owdzie szczeliny pozwalają zajrzeć w tajniki tego charaktery
stycznego szottu i przekonać się o znacznej głębokości jego wód podziemnych. Roudaire zdołał naw et dostrzedz pewne prądy w wo
dzie tego skrytojeziernego szottu i to prądy, raz zwrócone od północnego wschodu ku po
łudniowemu zachodowi, to znowu w przeci
w nym kierunku. Nadto skonstatował, żc w ar
stw a grząska, pokrywająca jezioro, ulega w czasie silniejszych T.ichrów oscylacyjom, t. j. podnosi się i opada, jezioro zaś zagłębia się swojem dnem co najmnićj 20—30 metrów popod poziom morza, tak, że gdyby miano ja k i środek do usunięcia wierzchnićj grzęskićj skorupy, całe jezioro przy dzisiejszym naw et stanie swój wody byłoby żeglownem. W re szcie sprawdzono, że jezioro to posiada własne swoje wyspy, skutkiem czego powierzchnia szottu El-D jerid nie przedstawia się wszędzie płaską, lecz owszem okazuje tu i owdzie wej
rzenie pagórkow ate, pochodzące wyraźnie nie skądinąd, ja k tylko stąd, że garby podzie
m ne stałego lądu wysterczać muszą z dna je ziora i podnosić jego wierzchnią skorupę. Tem niewątpliwszą zaś je s t ta a nie inna n atura pagórków szottu El-D jerid, że na nich znaj
dują się źródła wody lekko tylko słonój i da- jącćj się pić, w przeciwieństwie do zupełnie słonej wody jeziora. Okoliczność ta bowiem świadczyłaby, że woda owych źródeł dostaje się
Xs 11. W SZEC H ŚW IA T. 169 na wierzch z większych głębokości ziemi, two
rząc niejako naturalne studnie artezyjskie.
Ale nietylko pom iary niwelacyjne, przed
sięwzięte w Saharze algiersko-tunetańskiój pod kierunkiem Roudairea, nietylko w ykw i
ty soli, pokryw ające powierzchnię szottów i nietylko słone jezioro, wypełniające zakryte wnętrze szottu E l-D jerid—odsłoniły fakt, że szotty algiersko-tunetańskie zaznaczają zagłę
bienie terenu, które niegdyś musiało być wy
pełnione wodą morską. Że szotty te są pozo
stałością dawnój, głęboko w ląd sięgaj ącój za
toki morskićj, o tem świadczy także i ustna, po dziś dzień na miejscu przechowująca się tra - d y c y ja i same daty historyczne, których Rou- daire na poparcie swego p rojektu z całą pil
nością zebrać nie omieszkał. Podania bowiem, jak ie się u mieszkańców tój części Sahary n a
potyka, orzekają wyraźnie, że niegdyś istn ia
ło na obszarze szottów morze, a jakkolw iek czasu jego istnienia bliżój oznaczyć nie umie
ją i ogólną tylko naznaczają mu datę „przed urodzeniem P ro ro k a 11, to w każdym razie tyle pewnego z tych tradycyj, że jeszcze w później
szych a nam bliższych czasach musiało się w szottach znacznie więcój znajdować wody, ani
żeli dzisiaj. W końcu 18-go wieku miano zaś znaleść naw et o k ręt w szotcie E l-D jerid — okręt, który, wnosząc z jego opisu, m usiał być jeszcze wiosłową galerą m orską sta
rożytnych. Tem samem oaza Nafta, położona, dziś na zachodnim krańcu szottu El-D jerid, w którój to okolicy właśnie okręt ten znale
ziono, m usiała być niegdyś portem . Tradycyj e te z jednój strony i opowiadania o znalezie
niu podobnego okrętu z drugiój strony nabie
rają tem większego znaczenia, że znajdują wymowne poparcie w samych świadectwach pisarzy greckich i rzym skich. Mianowicie He- rodot wspomina w tych okolicach A fryki o jeziorze Triton, do którego uchodziła rzeka Triton, a w którego środku m iała leżeć wyspa Phla, podczas gdy samo jezioro miało kom u
nikować z morzem. Jeszcze szczegółowiój i do- kładniój mówi o tem samem Skylax, w swoim ,peripłusie“ m orza Śródziemnego. O bejm uje bowiem dzisiejszą zatokę Gabes i jezioro T ri
ton jed ną wspólną nazwą golfu T riton i wspo
m ina między jeziorem T riton a jego otw artą, zewnętrzną częścią (t. j. dzisiejszą zatoką Ga
bes) o wązkiój cieśninie. Pom ponijusz Mela (około r. 40 po Ohr.) wym ienia wprawdzie
także jezioro T riton i zatokę Małej Syrty, ale z jego słów w ynika już, że kom uuikacyja rze
czonego jeziora z morzem, za H erodota jeszcze łatw a, późniój za Skylaxa czasów już trudniej
sza z powodu wązkiój cieśniny, m usiała być już za Pom ponijusza Meli całkiem przerwana i to skutkiem obniżenia się zwierciadła jeziora, ulegaj ącego nader silnój ewaporacyi. W yraź
nie jednak dodaje Pomponijusz Mela na pod
stawie informacyj, jakie zdołał zebrać, że nad tem jeziorem znajdowano za jego czasów to muszle, to kotwice i tym podobne przedmioty, świadczące, że niegdyś zatoka Gabes znacznie głębiój w ląd sięgała Ptolemeusz, piszący w 2-gim wieku po Ohr. wspomina ju ż w miejscu Skylaxovego „golfu T riton1, nie mniój ja k o 3 jeziorach: T riton, Pallas i Libye, coby dowo
dziło, że zwierciadło wody pierwotnego golfu Triton, zamienionego następnie w śródziemne jezioro, już tak dalece skutkiem ciągłego pa
rowania obniżyć się musiało, że jezioro osta
tecznie rozpadło się na trzy części. Z dat P to - lemeuszowych wynikałoby nadto, że rzeka T riton, mająca swe ujście w Małój Syrcie, odpowiada dzisiejszemu wadowi Melah.
W ten sposób więc i niwelacyje, dokonane przez Roudairea w dziedzinie dzisiejszych szottów algi er sko-tu i ie fańskich, i w ykw ity soli, pokrywrające powierzchnię tych ostatnich, i jezioro słone, wypełniające dziś jeszcze w nę
trze szottu El-Djerid, i żywa jeszcze w ustach krajowców tradycyja, i nareszcie świadectwa historyczne—wszystko składa się na jeden, jednobrzm iący dowód, że niegdyś, zapewne jeszcze na kilka wieków przed Ohr., odnoga m orska głęboko wciskała się w łono Sahary algiersko-tunetańskiój i tw orzyła golf, jak i właśnie Roudaire swym tak wszechstron
nie opracowanym projektem pragnie przy
wrócić.
Oelem przywrócenia go należy wszakże podjąć wprzód pracę około kilku przekopów t. j. około budowy kanałów, któreby wodę morza Śródziemnego mogły aż do szottu Mel- riv wprowadzić. Przedew szystkiem idzie o przekopanie przesm yku Gabes, oddzielającego dziś depresyją szottów od m orza Śródziemne
go, przesmyku, który, ja k o tóm wyraźne śla
dy pouczają, powstał częścią przez nagrom a
dzenie się osadów aluw ijalnych pod wpływem uderzających o wybrzeże fal morskich, częścią
170 W SZ EC H ŚW IA T. X i 11.
przez osadzartie się piasku, naniesionego z pu
styń. a częścią przez podniesienie się całego w tycli okolicach pasu wybrzeżnego, np. przez opadnięcie poziomu oceanu wogóle u morza Śródziemnego w szczególności. Dalćj idzie o połączenie trzech głównych kotlin szottów:
M elrir, R harsa i E l-D jerid zapomocą podob
nych przekopów a w szczególności o spuszcze
nie wody słonój szottu El-D jerid, którego po
wierzchnia leży cokolwiek ponad poziomem morza, do szottu Rharsa, aby umożebnió w ten sposób opadnięcie skorupy, pokrywającej zaskórne jezioro szottu El-D jerid i ułatw ić z drugiój strony dostęp wodzie, mającój się sprowadzić z morza Śródziemnego. K anały, łączące te pojedyńcze szotty ze sobą, m usia
łyby być co najmnićj 12 m etrów głębokie i tak samo m usiałby być zagłębionym wad Me
lah. W edług przybliżonych obliczeń potrze- baby w ty m celu usunąć 2 5 —30 milijonów m etrów sześciennych ziemi i piasku, coby mnićj więcój tyleż milijonów franków koszto
wało. Głębokość projektow anych kanałów nie potrzebowałaby być większą, skoro, ja k to już na podstawie doświadczeń w kanale Sueskim zebranych wnosić można, sama woda m orska, wpływając przez wad Melah, zagłębiłaby go dostatecznie i ta k samo prądy wody, pow sta
łe w kanałach pomiędzy pojedyńczemi szotta- mi, znacznie m usiałyby te kanały pogłębić.
P rzyjm ując pew ną m inim alną szerokość ka
nałów i ich głębokość, obliczył też ostatecznie Roudaire, ileby w przybliżeniu wymagało czasu w ypełnienie się szottów wrodą m orską i podaje jako m axim um lat 3, licząc się w tej mierze i z pew ną ilością wody, któraby wsią- kn 1 w ziemię i z tą ilością wody, któraby rocznie parow ała pod suchym i gorącym pod- niebiem tej okolicy. Zdaje się wszakże, że wypełnienie to trw ałoby faktycznie o połowę krócćj, z uwagi, że podczas gdy w m yśl teo
retycznych obliczeń wypełnienie się wodą m orską jezior gorzkich w kanale Sueskim miało trw ać trzy lata, proces ten nie trw ał w rzeczywistości dłużej nad siedem miesięcy.
Koszty natom iast, jak kolw iek preliminarz ich wcale skromnie opiewa, w ynosiłyby zapewne więcój, bo już nieszczęsnym losem wszystkich preliminowanych kosztów jest, że się nigdy nie sprawdzają.
Lecz jakiebądż byłyby te koszty, nazyw a je przecież Roudaire zbyt m ałem i wobec korzy
ści, jakie obiecuje z sobą przynieść ten resty tuow any golf morski w Saharze algiersko-tu-
netańskiój. (Dok- nast.)
DRUGI ZJAZD PRZYRODNIKÓW I LEKARZY C Z E S K IC H .
II.
K om itet gospodarczy I I Zjazdu przyrod. i lek. czeskich przysłużył się literaturze czeskiój doskonałą książeczką pam iątkow ą (P am atn ik druhóho sjezdu ceskycli lókaruv a prirodozpy- tcuv), której treścią jest przegląd zasobów, ja - kiemi rozporządza naukowość czeska, zarówno we względzie pracowników na polu badania przyrodniczego i lekarskiego, ja k również we względzie książek, czasopism, zbiorów i pra
cowni naukowych. Książeczka, o którój mo
wa, rozpada się na działy w edług pojedyń- czych nauk, a każdy z tych działów, opraco
w any przez właściwego specyjalistę, zawiera treściwe dzieje danój nauki w Czechach i obraz bieżącego jej rozwoju. H istoryja współ- czcsnćj nau k i czeskiój zaczyna się dopiero z r. 1860, jak o z chwilą, w którój do szkół pu
blicznych zaczęto wprowadzać jęz y k krajow y, pomimo tego nie je s t ona uboga w fakty.
W przeciągu lat zaledwie dwudziestu Czesi utworzyli praw ie z niczego to, co w prawidło
w ym rozwoju u narodów wolnych, zdobywa się w długim szeregu lat pracą licznych poko
leń, utw orzyli bowiem języ k naukow y i boga
ty dobór podręczników, zarówno do początko
wego, ja k i specyjalnego w ykładu każdój nau
ki. Sądzimy, że dla naszych czytelników nie będzie obojętne przytoczenie ważniejszych da
nych czeskiego „P am iętn ika11, o ile one odno
szą się do nauk przyrodniczych.
N a czele całego ruchu umysło wego w nau
kach ścisłych stoją u Czechów wielkie imiona J a n a Świętopełka P resla i Ja n a Purkyniego.
Pierw szy, którego może aż ze Staszycem po
rów nyw ałby można, ogarnia swoją działalnoś
cią cały obszar nauk ścisłych. Zakłada z J u n g m annem czasopismo naukowe „K rok“ i daje pierwsze podwaliny ta k zasłużonój następnie M acierzy Czeskiój; pozyskuje m iłośnika nauk, hrabiego Berchtolda, z którego pomocą przy
Jfs 11. W SZEC H ŚW IA T. 171 czynią się do utw orzenia M uzeum Narodowe
go; gromadzi wszystkie siły, wyzyskać się dające w kierunku pracy naukowo literackiój, a owocem tych zabiegów są takie dzieła, ja k
„Oprzyrodzie roślin", „Botanika powszechna",
„Zoologija", podręczniki chemii i technologii,
„Mineralogija". G dy Presl tak w domu i o domu radził, P u rk y n ie „jak dawni rycerze czescy, tułał się u obcych dworów, aby tam zdobywszy sławę, dobić się uznania u swoich” . Zasługi Purkyniego w naukach przyrodzo
nych znane są całemu św iatu, u nas zaś szcze
gólnie przyjazne imię jego budzi wspomnie
nia, jako imię wiernego przyjaciela naszego narodu, czynnego współpracownika polskich towarzystw naukowych i doskonałego znawcy naszój mowy, któ rą rad się posługiwał w swych pismach. A jed nak prace tych ludzi przez współczesnych ich rodaków mało były cenione lub raczój mało znane. Jeszcze wów
czas Czesi, w ierni słudzy austryj ackich planów politycznych, nie poczuwali się do godności narodu, jeszcze w szlachetnych kierownikach nie uznawali siewców lepszój przyszłości.
Dopiero po ro ku 1860 zaczynają dojrzewać nasiona ręką P resla i Purkyniego rzucone.
V
P ow stają coraz nowe wydaw nictwa (Ziva, Yesmir) naukom przyrodzonym poświęcone;
V y
dawniejsze, ja k „Oasopis ceskeho m usea“, co- raz bogatszą odznaczają się treścią; z zapałem tworzy się term inologija czeska, posiadająca osobny organ „Slovnik naucny“; pow stają to
w arzystw a naukowe: fizyjograficzne, chemicz
ne, przyrodnicze, mineralogiczne i inne. Spo
między długiego szeregu imion, wspomnimy prof. A nt. Frica, autora wspaniale wydanój ornitologii europejskiój i m nóstwa prac pom
niejszych, znakomitego przewodnika uczącój się młodzieży, k tó rą licznie zgromadza około siebie bez względu na brak nietylko środków naukowych lecz naw et miejsca w pracowni.
W szyscy praw ie młodsi zoologowie czescy, a je s t ich garstka niem ała, są ućzniami Frycza.
Z rów nym ja k dla zoologii pożytkiem pracuje p. Frycz i nad paleontologiją, którój naw et w ostatnich czasach wyłącznie się poświęcił.
Czem dla zoologii Frycz, tem dla botaniki czeskiój był w pew nym względzie F . M. Opic, autor Flo ry Czeskiój i naj chętniej szy prze
wodnik młodszych zwolenników botaniki. N aj
większą jednak sławę pozyskał p. W ład, Ce-
lakoYsky, profesor botaniki, płodny pisarz, znawca pierwszorzędny flory czeskiój a zara
zem badacz anatom ii i fizyjologii roślin.—
W mineralogii, jako przewodnika pracy, w y
mienić należy prof. Krejćego, autora „K rysta- lografii“ i „Gieologii“, uważanych przez Cze
chów za arcydzieła. Następca jego na k ate
drze, zawcześnie dla nauki i kraju zgasły, Bo- ricky, słynie jak o twórca nowych metod ba
dania. Nakoniec gieologiczno-paleontologiczne poszukiwania Barranda sprawiły, że Czechy stały się klasycznym gruntem gieologii.
Mniój może w ydatnych osobistości, ale nie mniój ożywienia i zabiegliwości widzimy na polu nauk fizyczno chemicznych. Tu spotyka
my imiona Zengera, autora „Fizyki doświad- czalnój“ i Seydlera, który przed niedawnym czasem zaczął wydawać „Zasady fizyki teore- tycznój“. W chemii położyli zasługi: Safarik, V • Stolba, Janovsky, Cech, Raym an i inni.
W reszcie astronomija i meteorologija znala
zły także wielu badaczów i pisarzy.
Zn.
Fosforescencyja w państwie roślin nem
w e d łu g p. Ludw ika C rie.
Świecenie fosforyczne zauważono przynaj- mniój u 12 roślin jaw nokwiatow ych i 15 skry- tokwiatowych. Od dawna znana je s t fosfores- cencyja kwiatów: P y re th ru m inodorum, Tu- berozy i Pandanusa, ja k niemniej Nagietka (Calendula) i Nasturcyi(Tropaeolum ), w którój widzieliśmy przed kilku laty w lecie podczas burzy światło fosforyczne, wydobywające się z kwiatów.
K ilku botaników wspomina także o świetle zielonkawem Schistostega osmundacea W eb.
et Mohr. M ała ta roślinka z gromady mchów, spotyka się częściój w środkowój i północnój E u ro p ie '), nieznana długi czas we Francyi, była znalezioną przed 10-ciu laty w okolicach Jos-
') W naszym k raju , według w skazówek udzielonych mi łask aw ie przez prof. A leksandrow icza, Schistostega osmundacea znajduje się także, a naw et prof. A leksan
drowicz znajdował tę roślinę w Belwederze, n a spadzi
stych brzegach dróg, w miejscach cienistych, na gruncie
gliniastym . (Przyp. Tłuin.J