• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, d. 18 Grudnia 1882. T o m I.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, d. 18 Grudnia 1882. T o m I."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 3 8 .

Warszawa, d. 18 Grudnia 1882. T o m I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA“

W W arszaw ie: rocznie rs. 6 kw artalnie „ 1 kop. 50 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 7 „ 20

kw artalnie „ 1 „ 80.

Komitet Redakcyjny stanowią,: P. P . Dr. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, Dr.

L. Dudrewicz, m ag. S. K ram sztyk, mag. A. Ślósarski, prof. J. Trejdosiewicz i prof. A. W rześniow ski.

Prenum erować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

A d r e s R e d a k c y i : P o d w a le Nr. S

O S Ł O U G T J .

ODCZYT D RA JANA JĘDRZE1EWICZA, wygłoszony iv sali R esursy kupieckiej d. 29 M arca 1882.

O bierając do godzinnego odczytu przedm iot astronom iczny, znajd u jem y się w położeniu tego podróżnika, k tó r y spoglądając z w y n io ­ słości n a obszerny, in te re su ją c y k ra j, ra d b y każdy jeg o szczegół obejrzeć — a czas podró­

ży k ró tk i i o glądając jed no, zaniedba się r e ­ sztę. Ś w iat otaczający nas, je s t ta k w ielki i p rzed staw ia ty le ciekaw ych szczegółów, że do ich rozejrzenia bliższego życie człow ieka całe j e s t ty lk o k ró tk ą i p rzelotną podróżą.

O biegając n a naszój k u li ziem skiej dokoła słońca o k rą g olbrzym iój wielkości, w ciągu ro k u n a tra fia m y z kolei na coraz inne okolice nieba, spostrzeg am y coraz in n e św ia ty — m i­

ja m y jedne, ltfóre dalój od n as położone, wol- niój swe ru c h y odbyw ają, a zostajem y za in ­ nem i, k tó re bliżój słońca k rążąc, szybszy od nas ru c h posiadają. T e k rą żąc e w raz z nam i około słońca św iaty — to jeg o p lan ety , po­

w stałe kiedyś ze w spólnego z nim źró d ła — z jednój wielkiój m asy m atery i gazowój, k tó ra zgęszczając się pod w pływ em ogólnój siły a tra k c y i, w ytw o rzy w szy sam em zgęszcze- n iem nadzw yczaj w ysokie ciepło, w w irow ym

sw ym ru c h u p opękała i odrzuciła od siebie siłą odśrodkow ą cząstki własnój substancyi.

Z ty c h cząstek oderw anych p o w stały p la n e ty i ich księżyce, a z początku rozpalone, potem stopniow o, w m iarę swój w ielkości o sty g ły prędzój lub późniój i prędzój lub późniój d ały możność zam ieszkania n a sobie isto to m ży ją­

cym . W sz y stk ie ono p ozo stają dotychczas pod w pływ em teg o słońca, od którego się o der­

w ały; m asa jeg o n ajw iększa a więc n a jw ię k ­ szą siłą a tra k c y i obdarzona, k ieru je do dziś d n ia ich ru cham i; z tój m asy czerpią one św ia­

tło i ciepło. Z m iany k lim a tu ziem skiego, ro ­ ślinność, życie zw ierząt i człow ieka, jed nem słow em b y t nasz cały i naszych następ n y ch pokoleń od działan ia i trw a ło śc i słońca je s t w p ro st zależny, nic też dziwnego, że kwe- sty je, tyczące się jeg o budow y, źródła ciepła i św iatła, jak o też ew entualnego w yczerp yw a­

n ia się ty ch życiodajnych sił, są przedm iotem ta k stara n n y ch badań. A badania te są b a r­

dzo tru d n e ta k z powodu ogi'omnój odległości, j a k i z pow odu nadzw yczajnego blasku, k tó ­ rego bezpośrednio oko ludzkie bez niebezpie­

czeństw a dla w z ro k u znieść nie je s t w stanie.

P a trz ą c przez k aw ałek szkła okopconego n a słońce, widzim y ty lk o cz y sto -o k rąg łą kulę, z rów nem i brzegam i, św ietną, błyszczącą, ale nied ająeą dostrzedz na sobie nic tak iego , co- b y nas naprow adzić m ogło n a dom ysł, czem

(2)

5 9 4 W S Z E C H Ś W IA T . t ó 38.

je s t ta kula? czy ciałem rozpalonem tw ard em , czy m asą gazów palący ch się płom ieniem , czy żarzącą się ja k w ęgiel. T e w ątp liw ości tem więcój pobudzają naszą ciekaw ość, że od k ilk u tysięcy la t ludzkość p a trz y n a tę błyszczącą gw iazdę i nie d o strzega w niój żadnej zm iany, k ied y pojęcia nasze o św iecących p rzedm io­

tach n a ziem i, nieodłącznie są zw iązan e z k o ­ niecznością szybszego lub pow olniejszego ich gaśnięcia. M im o tój je d n a k pozornój sprzecz­

ności, nie m ożem y i nie pow inniśm y p rz y p u ­ szczać, ab y n a słońcu działały ja k ie ś p ra w a od­

m ienne od tych, ja k ie dla całój p rzyrody są znane, je ś li do tłu m a cze n ia p ra g n ie m y stałój podstaw y; p ra w a są je d n e i ogólne, m asy są różne i ich odległości, a w s k u te k tego siły im odpow iadające m o d y fik u ją n iera z objaw y do niepoznania. Z obaczym y w d alszy m ciągu, o ile dzisiejszój nauce udało się w yjaśnić tę pozorną sprzeczność, ty czą cą się niezm ien n o ­ ści słońca.

K u la słoneczna w y d a je n am się m ałą, ale z tój ty lk o p rz y czy n y , że je s t od n as w odle­

głości 20 m ilijonów m il. A b y m ieć w yobraże­

n ie o te m oddaleniu, k tó re g o cyfry nie są w stan ie w yjaśnić, obliczono, że g d yby k u la arm a tn ia , w y strz elo n a z ziemi, m ogła biedź ciągle, n iezw aln iając swój p ierw iastkow ój szybkości, p otrzebow ałaby k ilk u n a s tu lat, aby dojść do słońca. To obliczenie daje zarazem pojęcie o w ielkości sam ego globu słonecznego, je śli on z takiój odległości t a k dokładnie wi­

dzianym być m oże. Ś red n ica jeg o je s t w sa­

mej rzeczy 100 ra z y przeszło w ięk szą od śre­

d nicy ziem i, m ającój 1719 m il gieografi.cz- nyck . A b y i tę w ielkość p rz y stę p n y m sposo­

bem zrozum ieć, dość pow iedzieć, że pociąg pospieszny, k tó ry b y bieg ł z p rz y ję tą n a ko le­

ja c h szybkością, p o trze b o w ałb y p ra w ie 14 lat, aby objechać słońce w około, k ied y ziem ię obiegłby w p ó łto ra m iesiąca.

Ze p rz y ta k w ielkiej m asie, a więc w ięk - szój sile p rz y ciąg an ia i p rz y ta k w ysokićj te m p eratu rze , w szelkie w a ru n k i fizyczne n a pow ierzchni słońca m u szą b y ć zupełnie inne, niż n a ziem i, teg o oddaw na dom yślali się w szyscy.

Człow iek w ażący około 150 fu n tó w n a zie­

mi, przeniesiony n a słońce, — g d y b y egzy- sten cy ja jego z in n y c h w zględów b y ła ta m m ożliw ą — w ażyłby dw adzieścia k ilk a ra zy ty le i b y łb y ta k ciężkim , że siła jogo m u s k u -

łów nie w y starczy łab y do uniesienia rę k i lub nogi, do zrobienia najm niejszego ru c h u i z to­

go jedn ego pow odu, p o m ijając inne, p rz y p u - szczenia o istn ie n iu n a słońcu isto t do nas podobnych, b y ły ty lk o czystą fa n tazy ją, n ie- o p a rtą na żadnój naukow ój podstaw ie, a to tem bardziój, że n a tu ra budowyr słońca by ła zupełnie nieznaną do czasu w y n alezien ia lunet.

D opiero w początku X V II-g o w ieku, kiedy G alileusz i S ch ein er spostrzegli na słońcu j a ­ kieś ciem ne plam ki, zaczęto zapom ocą lu n et badać j e coraz dalej; badanie to je d n a k pod względem objaśnienia budow y słońca nie m o ­ gło m ieć w ielkich re zu ltató w p rz y ograniczo­

n y ch ów czesnych środkach; w y k ry ło ono ty l­

ko jed n o ważne praw o: obrót słońca około osi,

— w ykazało z ru ch u plam , że cała ta olbrzy­

m ia k u la słoneczna obraca się około w łasnej osi w ciągu 25 dni i k ilk u godzin. K u ch ton obrotow y, to pozostałość ru c h u w irow ego ca­

łój owćj pierw otnój m asy gazowój, on spow o­

dow ał kiedyś po odryw anie się planet i prze­

trw a ł zm odyfikow any do dziś w planetach, ja k i w głó w n em og nisku — słońcu.

W y jaśn ie n ie n a tu ry sam ych plam słonecz­

n y ch dało n a siebie dość długo czekać. P ie r- w iastkow o przypuszczano, że plam y te są żu­

żlam i albo skrzepam i, p ływ ającem i po rozto­

pionej, powoli sty gn ącej m asie słońca — to znow u upodobniano je do ch m u r zgęszczo- ny ch gazów, albo uw ażano za otw o ry w św ie­

cącej pow łoce słońca, przez k tó re w idać cie­

m ne jeg o jąd ro ; przypuszczenia te je d n a k , ja k o o p arte bardziej na analogii z n a tu rą ziem ­

ską, aniżeli n a ścisłych spostrzeżeniach a s tro ­ nom icznych, nie w y trz y m a ły dalszej k r y ty k i;

w y n alezienie dopiero przed k ilk u n a stu la ty a p a ra tu sp ek traln eg o w raz z udoskonaleniem teleskopów pozwoliło gruntow niój w yjaśnić tę k w e sty ją.

B adając pow ierzchnię słońca zapom ocą te ­ leskopu, opatrzonego p rz y rzą d em do m iark o - ivania zbytecznego jogo św iatła, spo strzega­

m y p rzed ew szy stkiem , że pow ierzchnia ta nie j e s t ta k g ładką, j a k się nam w ydaje; p rze­

ciw nie, je s t ona ja k b y chropow atą, usianą nierów nościam i, ja k b y k łęb am i błyszczącój m a te ry i albo pło m ien iam i ru c liliw e m iiz m ie n - nem i. N a tój falującej pow ierzchni od czasu do czasu p o kazują się p lam y n iere g u larn y ch k ształtó w , w iększe i m niejsze, w śro d k u cie-

(3)

Jte 3 8 . W SZ EC H ŚW IA T. 5 9 5 m ne z b rzegam i jaśniejszem i, stanow iąccm i

ta k zw any półcień (fig. 1). R obią one w ra że­

nie zagłębień k sz ta łtu lejkow atego, do k tó ­ ry c h zo w szystkich stro n wpływają, stru g i

m a te ry i św ietlnój, tw orząc najrozm aitsze k ształty ; podłużne zw ężone ja k listk i, zaw i­

n ięte spiralnie ja k płom ieniste języ k i, n iekie­

dy ja k b y oderw ane i w postaci błyszczących ch m ur zaw ieszone ponad ciem nym środkiem (fig. 1). W raże n ie to w głębienia jeszcze bar­

dziój się u w y d a tn ia, jeśli p lam a w obrocie słońca zbliża się do jeg o brzegu, w tenczas z pow odu perspektyw icznego skrócenia jed n a ściana le jk a j e s t w idoczną, d ru g ą brzeg pla­

m y zakryw a. Najlepiój o te m przekonać się m ożna, p rz y p a tru ją c się jednój i tój samój plam ic w różnych dniach podczas jój przebie­

gu po ta rc z y słonecznój. T a k a p lam a nieco pow iększona, p rzed staw io n a je s t n a fig. 2-ićj ta k , ja k w różnych dniach b y ła w idzianą.

J ą d ro jój ciemne, otoczone je s t w środku t a r ­ czy słonecznój półcieniem ze w szystkich stron, k ie d y p rz y brzegu zarów no w schodnim , ja k i zachodnim półcień z jednój ty lk o stro n y widać.

T akie w rażenie ro b i plam a, obserw ow ana przez Secchiego w R zy m ie (fig. 3), lub plam a, k tó rą w idziałem 24 C zerw ca 1881 r. (fig. 4).

W około tak ich plam , przy brzegach słońca w idyw anych, spostrzegam y ja k b y rozlew a­

ją c ą się n iereg u larn em i stru g am i m a te ry j ą św ietlną, jaśn ie jsz ą niż otaczające części; sąto ta k zw ane pochodnie, najm ocniój błyszczące m iejsca n a słońcu. P la m y ta k ie ulegają cią­

głym zm ianom , d okonyw ającym się nieraz bardzo szybko w oczach patrzącego, lub wol­

niejszym , ciągnącym się całem i dniam i i ca- łem i tyg od niam i. Z m ian y te pozornie są bez­

ładne, a je d n a k p rz y p a tru ją c się im dłużój, m ożem y w nich zauw ażyć pew ne c h a ra k te ry ­ styczne cechy, k tó re w iele do w yjaśnienia ich n a tu ry pom agają.

Najczęściój m ałe p lam ki g rom ad ką zaczy­

n a ją się pokazyw ać, porozdzielane błyszczą- cemi stru g am i tak, j a k w plam ie, widzianćj 29 M aja 1865 r. w R zym ie przez Secchiego (fig. 5); m a te ry ja św ietlna m iędzy niem i n ik ­ nie, ja k b y się rozp ływ ała, pojedyńcze plam ki zlew ają się w większe. W tój samój plam ie n a d ru g i dzień w idzianćj (30 M aja) prom ienie

Plam a widziana Plam a widziana P lam a widziana

20 L ipca 1881 r. w Płońsku przez Secchiego w Rzymie 24 Czerwca 1881 r. w Płońsku

fig. 2.

W idok jednój i tój samój plamy w 13 dniach po sobi e następujących.

(4)

596 W S Z E C H Ś W IA T . JTs 38.

su b stan cy i błyszczącój w części zn ik ły , j a k ­ b y rozpuszczone w niew id o czn y m płynie, albo zam ienione w p rz e jrz y stą p a rę (fig. 6),

ty g o d n iach zn ikają, zostaw iając je d n o stajn ą, drobnem i nierów nościam i u sian ą pow ierz­

chnię.

29 M aja 30 M aja 31 Maja

Zmiany plam y widzianej przez Secchiego w Rzymie (1865 r.)

fig. 9. fig. 10.

z i w rz e śn ia w rz e śn ia

R ysunki plam y fotografow anej przez M. R utberfurda (1870 r.) n astęp n e g o dnia ledw ie re s z tk i sm u g św ietl­

n y ch d ają się w idzieć p rz y brzegach (fig. 7), są one ja k b y poszarpane, tw o rz y się je d n a duża plam a, otoczona półcieniem . C ały ten p ery jo d zm ian odznacza się n a d w y c z a jn ą burz- liw ością żyw iołów słonecznych, k s z ta łty ogni­

sty c h ję z y k ó w w oczach p atrz ące g o zm ien iają się, ro z ry w ają , w i r u j ą — n ie k ie d y n ad sam ą p lam ą pasm a różow ej błyszczącój m a te ry i p o k az u ją się i n ik n ą . P o w s ta je je d n a w ielka p lam a i w te d y n a s tę p u je w zględny spokój, g w a łto w n e w strz ąśn ien ia p rz y cich ają , p lam a tr w a dłużój i zm ienia się pow oli.

D o ciem nego śro d k a w p ły w a ją s tru g i ota- czającój, błyszczącój m a te ry i i n a p e łn ia ją go stopniow o ta k , j a k w plam ie fotografow anój przez R u th e rfu rd a w r. 1870 (fig. 8). P o dw u dniach p lam a ta n a p ły w e m sąsiednich m as rozdzieliła się n a d w ie m n iejsze (fig. 9), n a ­ stępnego dnia, ja k b y zalew ana b łyszczący m płynem , jeszcze się rozdzieliła n a drobne p lam k i i ta k ie dopiero (fig. 10), m alejąc s to ­ pniow o po k ilk u n a stu dniach, n iera z po k ilk u

W ielkość plam je s t bardzo rozm aita, n ie ­ k ied y są ta k małe, że ich ledwo teleskopem dostrzedz m ożna, to znow u dochodzą do ta - kićj wielkości, że pow ierzchnia przez nie za­

j ę t a kilk a ra z y je s t w iększa od pow ierzchni całój ziemi.

Szybkość ty ch zm ian p rz y ta k w ielkich rozm iarach każe się dom yślać, że od b y w ają się one w sn bstancy i elastycznćj lekkiój, p ra ­ w dopodobnie płynnój lub gazowój i że m ate- r y ja św iecąca, stan ow iąca sam odzielną p o ­ w ierzchnię słońca, ta k zw ana św iatłosfera, nie może być tw ard ą, ja k sk o ru p a ziem ska. C ała tru dn ość rozpoznania ty ch zagadkow ych u tw o ­ rów b y ła w tem , że w idyw ano je zaw sze ty lk o z jednój stro n y , t. j. p a trz ą c z dołu do gó ry, ta k ja k zaw sze n a słońce p atrz y m y , k ied y do ro z­

poznania każdego nieznanego p rzedm io tu przy najm nió j z dw u stro n w idzieć go p otrze­

bujem y . T rzeb a by ło je d n a k szczególnój spo­

sobności, ab y d ru g ą stron ę ty c h dziw nych zjaw isk m ożna było dostrzedz. Sposobność ta

| zdarza się ty lk o podczas całkow itego zaćm ie-

(5)

M 38. W SZEC H ŚW IA T. 597 nia słońca, które, ja k wiadom o, p rzy trafia się

w tenczas, k iedy księżyc w obiegu sw ym około ziem i staje m iędzy okiem patrzącego i słońcem . Choć m niejszy, ale bliżój nas poło­

żony, je s t on w możności całkow icie zakryć w ielką k u lę słoneczną, ta k , j a k m ały k aw a­

łe k p apieru przed sam em okiem trzy m an y , za k ry je w idok naj większój sali.

K iedy ciem na tarcza księżyca pok ry je w zu­

pełności błyszczącą tarczę słońca, w tenczas dopiero m ożem y się przekonać, że k u la sło­

neczna nie kończy się na tój pow ierzchni, j a ­ k ą widzim y, p atrz ąc na n ią w zw ykłych oko­

licznościach. S po strzeg am y w tedy jasn ą, s re ­ b rz y sty m św iatłem błyszczącą atm osferę, ota­

czającą całą kulę; pośród tój atm osfery widać p rzy pow ierzchni słońca płom ienie różowego koloru ro zm aity ch kształtów , dosięgające nie­

raz w ysokości k ilk u n a stu tysięcy m il. W sp a ­ niałe te u tw o ry k sz ta łtu słupów, płom ieni albo chm ur, ro z p o sta rty ch po atm osferze sło­

necznój, błyszczące m ocno różow ą barw ą, otaczają w ięk szą część kuli słonecznój. W id o k ich odrazu naprow adza n a m yśl zw iązku ich z plam am i, są to praw dopodobnie jed n e zja­

w isk a z dw u stro n w idziane, z dołu i z bo­

k u — czem je d n a k są te w yskoki różowe, czy góram i, czy chm uram i, czy innem i nieznane- m i n a ziem i przedm iotam i, tego z sam ego ich w idoku niepodobna było się domyślać; n a tu rę ich w y k ry ł dopiero a p a ra t sp ek tra ln y .

J u ż daw no było w iadom em , że prom ień św iatła, przepuszczony przez p ry z m a t szkla­

n y, ro zkłada się n a oddzielne tęczow e kolory i jeśli ciało, w ydające św iatło, je s t ciałem tw ardem , w tenczas widm o stąd pow stające p rzed staw ia n iep rz erw an ą kolorow ą sm ugę, w którój k o lo ry nieznacznie przechodzą je d e n w d ru g i, zaczynając od czerwonego i idąc przez pom arańczow y, żółty, zielony, niebieski, indygow y aż do fijoletowego.

D la zrozum ienia tego rozkładu białego św ia tła n a kolorow e i pojęcia zasady naj no- wszój dziś gałęzi w iedzy — rozbioru chem i­

cznego ciał n iebieskich—p rz y p o m n ijm y sobie, czem wedle dzisiejszych pojęć je s t św iatło.

N ie je s t ono żadną m a te ry ją niew ażką, ja k je nazy w an o daw niój; definicyja ta za w iera ła sprzeczność w samój sobie, m a te ry ja bowiem, ja k o obdarzona siłą ciężkości, m u si mieć w agę. Ś w iatło nie je s t m a te ry ją , św iatło je s t ru c h em cząstek ta k zw anego eteru , p rzypu-

szczalnój lekkiój sub stancy i, w ypełniaj ącój całe p rz estw o ry św iata. R uch te n rozchodzi się od ciała świecącego w postaci drobnych fal, k tó re dochodząc do oka, sp ra w iają na jego nerw ie specyjalne w rażenie, zw ane św iatłem , ta k sam o, j a k fale pow ietrzne, w ytw orzon e przez ciała dźwięczące, sp ra w iają n a n erw ie ucha w rażen ie tonu . S tru n a arfy , uderzona palcem, drży i tem pobudza do falow ania są­

siednie cząstki pow ietrza, ta k ja k kam ień, w rzucony w środek spokojnego staw u, w y ­ tw a rz a fale wodne, rozchodzące się k rę g am i k u brzegom . Im s tru n a j e s t kró tsza, tem d rg an ia jój częstsze i fale szybciój n a stę p u ją ­ ce po sobie robią w rażenie to n u wyższego; im dłuższa stru n a , te m fale rzadsze, a to n niższy.

Coś podobnego m a m iejsce z falam i św iatła, k tó re ta k ż e niezaw sze sąje d n a k o w ó j często­

ści. P ale m niój częste w y tw a rz a ją w rażenie k oloru czerw onego, fale częste sp raw iają po­

stępow o w rażenie in n y ch kolorów w ty m po­

rząd ku , j a k one w w idm ie n astęp u ją , bardzo częste, a więc n a jk ró tsz e dają uczucie k oloru fijoletowego. K o lo ry w ięc ściśle zależne od częstości fal eteru , są w rażen iem su b jek ty - w nem naszego oka, są one niejako tonam i św iatła ta k , j a k to n y m uzyczne są koloram i dźw ięku, a w idm o św ietlne je s t szeregiem prom ieni o różnój, stopniow o zw iększaj ącój się częstości fali, ta k j a k to n y sk ali m uzycz- nój są szeregiem dźwięków, z k tó ry c h każdy n astęp n y odróżnia się od poprzedniego w ięk ­ szą częstością fal pow ietrznyek. J a k każdy klaw isz fo rtep ian u odpow iada to now i ściśle określonój częstości fali, ta k każde m iejsce w w idm ie ściśle w skazuje pro m ień tój a nie innój częstości fali, a więc wiadom ego koloru.

G d y je d n a k w skali m uzycznój p rz y ję ty je s t n ajm n iejszy in te rw a l — półtonu, bo ta k ą ty l­

ko różnicę w częstości fal ucho rozpoznać może, w w idm ie przez n a tu rę w ytw orzonem niem a ta k w yraźn y ch interw alów . Częstość fal ta k stopniow o w zrasta, że odpow iednie prom ienie bardzo nieznacznie zm ieniają b a r ­ wę, w y tw arzając je d n o litą sm ugę, w którój bliskich odcieni oko nie rozróżnia. T ak ie w i­

dm o ciągłe, p rzed staw iające cały p ęk w szy st­

kich prom ieni kolorow ych, pochodzi od ciał tw ard y ch św iecących, gazy zaś rozpalone nie d ają w w idm ie w szy stk ich prom ieni, dają ty lk o n iek tó re w łaściw e ich n atu rz e, ściśle oznaczonój częstości fali, a więc zajm ujące

(6)

598 W S Z E C H Ś W IA T . Jfe 38.

stałe zawsze m iejsca w w idm ie, dla każdego gazu inne, ale dla jed n eg o i w je d n a k o w y c h w a ru n k ach rozpalonego zaw sze je d n a k o w e .

T ak np. gaz sodow y św iecący d aje w w i­

dm ie dw a p ro m ien ie żółte w postaci dw u żółtych prążek, re sz ta p o la w idm a pozostaje c ie m n ą , gaz w odorodow y daje 4 p rążk i w całem w idm ie, gaz w apienn y daje ich k ilk an aście, g azy w ęglow odoro­

w e d ają trz y sm u g i św ietne. R ozm ieszcze­

nie ty c h p rą żek j e s t ta k c h a ra k te ry sty c z ­ ne, że po n ich o dw rotnie m ożem y wnosić 0 rodzaju gazów, k tó re j e w y tw o rz y ły i to bez w zględu n a odległość, 3kąd św iatło pochodzi 1 to sta n o w i n a je le m e n ta rn ie js z ą pod staw ę rozbioru chem icznego ciał n iebiesk ich, św ia­

tło bow iem choć od najo d leg lejszy ch gw iazd przychodzące, w y tw a rz a w w id m ie p ew ne c h a ra k te ry sty c z n e p rą żk i, z k tó ry c h wnosić m ożem y o rod zaju ciała, ja k ie n a gw ieździe w stan ie rozp alo n y m się znajduję.

Oprócz ty ch d w u rodzajów , t. j. w idm a ciągłego, w łaściw ego ciałom rozpalo nym tw a rd y m i w idm a o p rą ż k a c h ja sn y c h , odpo­

w iadającego gazom , zn a m y jeszcze je d e n ro ­ dzaj w idm a p ow stająceego w te d y , g d y n a drodze ow ych fal św ietln y ch e te r u stan ie przeszkoda, k tó ra nie pozw oli im dojść do n e rw u ocznego w p ierw ia stk o wój ic h form ie.

J e ś li przeszkodą będzie np. g ru b y d re w n ia n y e k ra n św iatło poza niego nie przejdzie, fale e te ru skończą się p rz y ekran ie, j a k fale w o­

dne n a staw ie znikną, doszedłszy do brzegów . Je śli przeszkodę stanow ić będzie p rzezroczy­

s ty gaz mniój lub więcój ro z g rza n y , w ted y w a ru n k i p o chłonienia św ia tła będą bardziój złożonój n a tu ry , a zrozum ienie ich u łatw ię, używ szy w pom oc analogii dźw ięków .

J e ś li sta n ą w sz y p rz y fo rte p ia n ie, pod nie­

siem y w szy stk ie tłu m ik i przez przyciśnięcie p raw ego pedału, a w pew nój odległości w y ­ tw o rz y m y dźw ięczny, k ró tk i ton, -czyto gło ­ sem lud zk im czy trą b k ą , to p rz y słu c h u ją c się u w ażnie s tru n o m fo rte p ia n u , zau w aży m y , że w szy stk ie one p o zostaną w spokoju prócz tój jednój, k tó ra j e s t d o stro jo n a do to n u trą b k i.

T a zadźw ięczy ty m sam y m tonem . T o n pier- wotnój trą b k i w po staci fal g łoso w ych p rz e­

szedł nad w szy stk iem i stru n a m i, niedoznaw - szy przeszkody, przez je d n ę ty lk o stru n ę , k tó ­ ra posiadała ta k ą sam ą częstość fali, j a k to n p ierw o tn y , został te n to n p rz y ję ty , sam odziel­

nie pow tórzony, a ty m sposobem pochłonięty.

P odobnie, je śli św iatło białe zanim przez p ry z m a t zostanie rozłożone, przejdzie przez gaz ja k iś , m niój lub więcój rozgrzany', w tedy w y tw o rz y widmo, w k tó re m znajdziem y ko­

lo ry w szystkich długości fal, prócz tych, ja k ie gaz p rzeszkadzający, będąc rozpalonym , w y ­ daje; m iejsca w łaściw e prążko m gazu pozo­

s ta n ą bez św iatła, czarne p rz e rw y za stą p ią ich m iejsce, z ogólnego snopa prom ieni gaz pochłonie prom ienie o tój gęstości fal, k tó re sam w y sy ła w stan ie rozpalenia ta k , j a k ton m uzyczny został p ochłonięty przez stru n ę , po siadającą jed n ak o w ą z nim częstość fali.

J e ś li np. św iatło białe przejdzie przez m ię- szanin ę g azu sodowego i w odoru, w y tw o rzy widm o, w k tó rem pośród w szystk ich koloro­

w ych p ro m ien i zab rak n ie dw u p rą żek żół­

ty c h sodu i 4 prążek w odoru. W m iejscach ty c h pozostaną ciem ne p rzerw y .

Ś w iatło słońca daje w łaśnie ta k ie widm o pełne ciem nych p rz erw w postaci czarn ych p rą ż e k różnój grubości i rozm aitego u g ru p o ­ w an ia. Znaczenie ty c h przerw n ie ta k daw no dopiero w yjaśnionem zostało.

Z aledw ie 20 la t m ija, j a k ży jący obecnie fizyk K irchhof, dzisiaj profesor w B erlinie, zaczął poró w ny w ać p rą żk i św ietne rozpalo­

n y ch gazów, otrzy m an e zw y k ły m sposobem w swój pracow ni, z p rą żk am i czarnem i w w i­

dm ie słonecznem i dla w ielu gazów znalazł u g ru p o w an ie i ro zm iary te samo. T ak w i­

dzim y, że w szy stk ie p rą żk i w ap n ia m ają w w idm ie słonecznem odpow iednie p rz e r­

w y ciem ne, do tego sto pn ia jed n ak o w e, że dw ie szersze sm u g i w kolorze fijoletow ym m a ją zupełnie podobno dw ie szersze p rę g i ciem ne w odpow iednicm m iejscu w idm a sło­

necznego, w m iejscu odpow iadającem d w um żó łty m prom ieniom sodu znajd ują się w w i­

dm ie słońca podobne dwie p rążk i czarne.

T ak ie porów nanie, zrobione dla k ilk u n a s tu gazów w raz z odpow iednim ra c h u n k ie m p r a ­ w dopodobieństw a, skło niło K irch h o fa do w y ­ pow iedzenia w ażnego w niosku: że św ia­

tło słońca zanim do n as dojdzie, m u si prze­

chodzić przez m ięszaninę rozpalon ych gazów, otaczającą k u lę słoneczną w p o staci niew ido- cznój, ale istniej ącój atm osfery, że w tój atm osferze, różnój zupełnie od naszój ziem - skićj m uszą być p a ry m etaliczne sodu, w a­

pnia, m agnezu, żelaza, w odoru i innych ciał

(7)

Jfg 3 8 . W SZ EC H ŚW IA T. 5 9 9 znanych nam n a ziemi i że św iatło słońca

w tój w a rstw ie gazów u lega w łaśnie pochło­

n ięciu częściowemu, k tó re ciem ne przerw y w w idm ie jego w ytw arza.

P rzy z n ać należy, że śm iałość wniosków K irchhofa była niezw ykłą, tw ierdzić o egzy- stencyi czegoś w odległości 20 m ilijonów mil, czego ani u jąć w re to rtę , ani włożyć pod m i­

kroskop, ani n aw et dostrzedz nie było n a ­ dziei — je s t śm iałością, na ja k ą tylko m ate­

m atyczne po d staw y n a u k ścisłych pozw alają A stronom om pozostaw ionem było odnalezie­

nie 7, czasom tój atm o sfery motalicznój, tój w a rstw y absorbnjącój, K irch h o f bow iem nie widniał jój wcale, w nosił ty lk o o jój istnieniu z rozbioru p rom ienia słońca, k tó ry wpuszczał do swego g abinetu. (Dok. nast.)

Bóżnica pomiędzy zwierzęciem a r o ś l i n ą

przez

E d w a r d a S t r a s b u r g e r a

p r o f. uniw. w Bonn.

(Ciąg- dalszy.)

N a gładkiój i spokojnćj pow ierzchni bag- nislc i trzę saw isk h łotnyeh, niedaw no odkryto d ro b n iu tk ą istotę, k tó ra grom adząc się tw o rzy na wodzie żó łtą pow łokę. N azw ano j ą C h ro ­ ni ophy ton Rosanoftii (fig. o). Zaczerpnąw szy w ody z m oczaru i zostaw iw szy j ą w naczyniu,

0 ©

^

aby się u stała, w k ró tce znajdziem y n a jej po­

w ierzchni żó łty obłoczek, a za użyciem silne­

go pow iększenia, n a pow ierzchni wody spo­

strzeżem y oddzielne, drobne p ęcherzyki z żółtaw ą zaw artością, (fig. 6) zaw ieszone w przezro czy sty m śluzie, pośród którego zaledw ie słabo się poruszają. G dy je zepchnie­

m y z położenia n a pow ierzchni w ody i prze­

m ocą zan urzym y pod w odą, śluz zn ik a rozpu­

ściw szy się, a kom órki, poprzednio w nim zawieszone, sw obodnie się rozpraszają. K ażda

Fig. 6. Chromophyton.

posiada teraz rz ę sę , niby bicz, k tó ry m g w ałtow nie uderza (fig. 7). S ą to p ły w k i czyli zarodniki ruch liw e, k tó re pod p ow ierz­

chnią w ody w net się zbierają, g ru p u ją, i w dzi­

w ny zachow ują sposób:

przeb ijają pow ierzchnię w ody ja k b y sta łą po­

w łokę (fig. 8), poczem w y puszczają ponad wodę ig iełk o w aty w yrostek, k tó ry swobodnie s te r­

czy w p ow ietrzu. T en w y ro ste k pow ietrzny co- razto bardziej rośnie, g d y tym czasem pod­

w odna część k om órki stopniow o m aleje. N a- koniec, ru ch liw a p ły w k a, p rzy b raw szy k u li­

s tą postać, osiada n a pow ierzchni w ody i ga­

la re to w a tą otacza się m asą. G a la reto w a ta k u lk a zew n ętrzna, n ib y pancerzylt, u spodu,

Fig-. 7. Chromophyton.

%

U

^ a ' '- T

Fig. 8. Chromophyton.

to je s t od stro n y wody, przechodzi w k ró tk ą , o tw a rtą n a końcu ru rk ę, k tó ra przebija zw ie r­

ciadło w ody i o tw arty m końcem w niój się zanurza. P rzeznaczeniem ru rk i j e s t dopro­

w adzanie w ody potrzebnój do życia k o m ó r­

ki. "W ewnątrz g alareto w ateg o p u k lerz a pły w ­ k i rozm nażają się przez podział. Z a nadej­

ściem jesio ni opadają ouo na duo. u

(8)

600 W SZ E C H ŚW IA T . N§ 38.

n a zimowo swe leże. Zazw yczaj obierają so­

bie w ygodne m ieszkanie u m chów to rfiasty c h , n k tó ry ch w gałązk ach w y b o rn e zn a jd u ją schronicnio (fig. 9). W liściach bow iem to r-

F ig. 9. Komórki mehu, w któryeh znajduje się Chromophyton.

fowców zn a jd u ją się p u ste k o m ó rk i, k tó re p osiadają o tw o ry , prow adzące n az ew n ą trz. Ż y ­ ją t k a , o k tó ry c h m ow a, zab ierając się do zim o­

w ania, sta ra n n ie w y sz u k u ją ow ych otw orków , ab y się dostaó do w n ę trz a p u sty ch kom órek, Co j e ta m zapędza? n a to p y ta n ie odpowiedź zb y t j e s t tru d n a .

N iew ątp liw ie je d n a k z teg o p rz y k ła d u m o­

żna powziąć w yobrażenie, j a k w y tw o rn e i ja k sk o m p lik o w an e w łasności m oże m ieć ż y ją tk o b ardzo prostej budow y. S ad o w ien ie się w e­

w n ą trz liści m ch u, przez w ta rg n ię c ie do śro d ­ k a p u sty ch ko m ó rek , m im ow oli p rzy p o m in a in s ty n k to w e czynności zw ierząt.

T ru d n o orzec, czy pow yżej p rz ed staw io n a d robna żółta is to tk a je s t zw ierzęciem lub r o ­ śliną. C h y b a je d n a k zaliczym y do ro ślin zie­

lo n e i d łu g ie n itk i, ja k ie ta k często w b a­

gnach, je z io ra c h i rz ek ach n a p o ty k a m y . Z a p rz y k ła d o bieram g a tu n e k , k tó ry p o k ry w a k am ien ie w stru m y k a c h o b y s try m b iegu (U lo th rix ), S ą to p o p ro stu szn u rk i, z jed n eg o ty lk o szeregu k o m ó re k złożone, bez żadnych zgoła rozgałęzień (fig. 10). K a żd a z osobna k o m ó rk a tej jed n o stajn ó j n ici j e s t w a lc o w ata i k ró tk a oraz posiada otoczkę czyli błonę, w e w n ę trz u zaś zaw iera zaródź i ją d ro k o m ó rk o ­ we. N adto, w zarodzi zn a jd u je się zielona

w stęga, tw o rząca p ierścień dokoła kom órki.

Je ś li porosłe tak iem i n itk a m i k am ienie po­

zbieram y, zabierzem y ze sobą, a w dom u znów do w ody w łożym y, to ju ż następnego dn ia zran a u jrzeć będziem y m o­

gli bardzo c iek a w ą zm ianę.

P rze z noc zaródź n ie k tó ­ ry c h kom órek rozp adła się n a części (fig. 11), k tó re te ­ raz, za dnia, poczynają n a ­ zew n ątrz wychodzić. B ło ­ n a kom órkow a p ę k a , a zaw artość szybko przez u tw o rzo n y o tw ó r w ybie­

ga (fig. 12).

Sw obodne ju ż te ra z czą­

stk i zarodzi, p rz y b ierając c h a ra k te r zarodników r u ­ chliw ych, ro zpraszają się w wodzie; m ają one k s z ta łt ja jo w a ty , z przodu czterem a obdarzone rzęsa­

m i, k tó re m i wciąż w śród w ody sm agają (fig. 13).

Z aostrzony bieg u n ja jo - Fig. 10. U Iothrix. w at? ^ ś r o d n ik ó w je s t

b ezbarw ny,a pozostała częśc ich ciała j e s t zielona; z bo ku w idać lcreseczkę czerw oną (a), k tó rą daw niój za oko po czy ty w a-

F ig. 11. U lotlirix. Fig. 13.

Zarodnik U lothris.

(9)

M 38. W SZ EC H ŚW IA T. 601 no. D ro b n y ch tak ich pły w ek w jednój kropli

w ody sta ty sięcy m ieścić się m ogą, a w tedy i dla nieuzbrojonego oka kropla j e s t widocznie zieloną. D o badania pojedynczych p ły w ek po­

trze b a szkieł, dość m ocnych: p rz y pow iększe­

n iu koło trz e c h se t razy, w idzim y w poddanój badaniu k ro p li spieszny ru c h zarodników . M e należy je d n a k łudzić się, ja k o b y rzeczy­

w ista ich szybkość w sam ćj rzeczy b y ła ta k znaczną, p am iętać bow iem trzeba, że j a k ich ciało, ta k i przebiegane drogi, a w ięc pozor­

n a szybkość ru ch u , w z ra sta ją pod szkłem pow iększającem . G dy byśm y np. w ielką w ska­

zów kę naszego kieszonkow ego zegarka przy tak iem sam em oglądali pow iększeniu, ru c h jój w y dałb y nam się jeszcze szybszym . W sz ak droga, przebieżona przez tę w skazów kę w cią­

gu jednój m in u ty , trz y s ta ra z y zw iększona, ró w n ałab y się trz y s tu m in u to m n a tym że cy­

ferblacie; bieg więc w skazów ki w y d a łb y nam się ta k szybkim , ja k g d yby w ciągu m in u ty całe koło godzinowe zeg ark a po pięćlcroć przebiegała. P rz y k ła d te n m oże jednocześnie dać n am n iejak ie pojęcie, ja k m ałem w rz e ­ c z y w is to ś c i je s t ży jątk o , k tó re przy trzech-

setnem pow iększeniu nie w ydaje się w iększem od zia rn k a m aku.

R uchom e zarodniki, czyli p ły w k i wspo­

m n ian y ch w odnych nitek, są bardzo czułem i n a św iatło; tłu m n ie też grom adzą się n a brze­

gu kropli, zw róconym k u oknu, albo odw ró­

conym od niego. G dy obrócim y szkiełko, na k tó rem zn ajd u je się badana kropla, widzimy, j a k n araz w szy stk ie płyrw k i zbitem i szerega­

m i przez całą szerokość k ro p li dopóty żeglu­

ją , dopóki nie p rz y b iją do przeciw ległego jój brzegu. W ogóle więc p ły w k i albo szukają św iatła, albo odeń stro n ią. K ie ru n e k ru c h u p ły w ek zaw sze odpow iada k ieru n k o w i p ro ­ m ieni słonecznych i ciągłem u ich dążeniu w ty m k ie ru n k u , czyto w jed n ę, czy w d ru g ą stronę, dopiero granice k ro p li wodnój k ład ą zaporę. T u taj znow u, j a k u pierw oszczni.

działają je d y n ie niebieskie prom ienie św ietlne;

lecz tu ta j n ao d w ró t do św iatła dążą m łode p ły w k i, a stare szu k a ją ciem ności. O bjaw te n pozostaje w zgodzie z życiow em i potrzebam i p ły w ek: zam łodu w znoszą się one n a po­

w ierzchnię w ody, gdzie m ogą znaleść n a jd o ­ godniejsze dla siebie w a ru n k i w yżyw ienia;

w późniejszym w ieku cofają się n a m iern e głębie, ab y się ta m spokojnie osiedlić. W t a ­

kim razie osiadają n a k am ien iu , zaczepiając oń sw ym urzęsionym końcem , poczem n a po ­ w ierzchni w y tw a rzają cien iu tk ą skóreczkę, którój dotychczas nie posiadały. D ro bn e ich ciało powoli się w ydłuża, poprzecznem i ścian­

kam i dzieli się na części i w te n sposób sto­

pniowo w y ra s ta ja k o w ielokom órkow a n itk a . P ozn aliśm y tedy organizm , k tó ry — wedle p rzy jęty ch w tój m ierze zasad — należałoby w pew nój chw ili życia uw ażać za zwierzę, a w in- nój za roślinę. N ieru ch o m e zielone sznurki — to rośliny; ich zarodniki o szybkim ru c h u — w szak to zw ierzątka! T e czerw one kreseczki, ja k ie na ciele p ły w ek się znajdują, bardzo często sp o ty k am y u niższych zw ierząt, gdzie pospolicie p rzyzn ają im znaczenie oczów.

Co więcój, przy staranniejszem b ad an iu u p ły ­ w ek, n a przednim ko ńcu ciała, m ożna do­

strzedz ją d ro kom órkow e, a n a w e t d ro b n iu tk i pęcherzyk, nap rzem ian zn ik ający i znów po­

w stający , k tó ry zu pełnie przypom ina podo­

bne pu lsu jące o rgany u niższych zw ierząt.

A je d n a k pływ ki w y ra sta ją n a nieruchom ą zieloną nić roślinną, przezco bezw arunkow o tra c ą swój zw ierzęcy ch a rak ter.

(D ok. nast.)

WSPOMNIENIA Z PODRÓŻY

P O P J E R U .

K R A ] I P R Z Y R O D A , przez

JANA SZTOLCMANA.

P u n a .

R eg ijo n p astw isk alpejskich, za w arty m ię­

dzy granicą lasu a g ra n ic ą w iecznych śniegów, nosi w południow em P e r u i w B oliw ii nazw ę P u n a , gdy jednocześnie zw ą go w północnych częściach P e r u J a lc a (O halka), lub Ja lc a - P u n a, a w E cuadorze— P ara m o . P o niew aż j e ­ d n ak gran ica lasu, oraz g ra n ic a wiecznego śniegu, n ie je s t sta łą n aw et dla jed n y ch i ty ch sam ych szerokości, zależąc często od konfigu - ra c y i gór, zatem i P u n a , j a k i inn e reg ijo n y , stale określonych granic m ieć nie m oże. M o­

żna j ą je d n a k określić, ja k o reg ijo n , leżący powyżćj 11000 stóp, chociaż dopiero powyżój 12000' n ad p. m . zn ik a zupełnie w szelka drze­

w iasta roślinność.

(10)

602 W SZ EC H ŚW IA T. M 38.

P u n a , ja k o najw yższa część K o rd y lijeró w , z w y ją tk ie m śnieżnych szczytów , k tó ry c h w pćłnocnem P e r u p ra w ie w cale niem a, po­

siada rozległe k ra jo b ra z y . S ą to szeregi zao­

krąglonych grzbietów , p o k ry ty c h c h a ra k te ­ ry sty c z n ą ru d a w ą tra w ą , z p om iędzy k tó ry ch w ystrzelają gdzieniegdzie o stro k ręg o w e szczy­

ty, a n iek ied y sk aliste, o stre piki. Od ru d a - wój b a rw y ty c h grzb ietó w w y ra źn ie odbija ciem na, p ra w ie czarna m asa lasu , poniżój P u n y położonego. D alsze g rz b ie ty p rz y b ie ra ją dla n as b łę k itn a w ą barw ę i m niój w yraźne zarysy, aż w k o ń cu tój p an o ram y , rozleglój n a k ilk ad ziesiąt mil, rozró żn iam y zaledw ie n a tle n ieb a k o n tu ry ja k ió jś odległćj g ó ry , lub, ja k b y b iały obłoczek, szczyt śnieżny.

D w a g a tu n k i tra w y ro sn ą w re g ijo n ie P u ­ n y , z k tó ry c h je d n a w ielka, ro sn ą ca kęp am i (S tip a ichn), n ad aje w łaśnie ty m okolicom w łaściw y k o lo ry t, gdy druga, ro z etk o w ata, pięk n ie zielonego koloru, rośnie pod p ierw szą, pom iędzy jój kępam i. W m iejscach je d n a k ró­

w nych, zatem bardziój w ilgotnych , w ielka tra w a znika zupełnie, m niejsza zaś g r u n t po­

r a s ta i d lateg o to w śród ru d a w y ch p rz estrze n i w idzim y liczne, p ię k n ą m u ra w ą p o k ry te po­

lan k i. S trzedz się ich je d n a k należy, gdyż czę­

sto są to zdrad liw e trzęsaw isk a, w k tó ry c h ugrzęzłe m u ły lub konie z tru d n o ścią w ydobyć się mogą.

W dolnych częściach P u n y , poniżój 12000', p o ra sta m iejscam i z n a n y n am ju ż ze S ie rry chinchango (czinczango, H y p e ric u m laricifo- lium ), je d y n e praw ie, j a k n a to m iejsce, pali­

wo. P o d ró żn y , p o szukaw szy nieco, znajdzie zaw sze dość tój roślin y uschłćj n a pniu, aby p rz y jój pom ocy o gień rozpalić i s tra w ę go­

rą c ą przygotow ać. W g ó rn y c h zaś strefach teg o niegościnnego regijonu, je d y n ie zapom ocą w ielkiój tra w y , m ożem y pod trzy m ać j a k i ta k i ogień, o sz u k a n iu bow iem drew a n i m yśleć niem ożna, gdyż ta m w szelka d rz ew iasta ro­

ślinność zn ik a zupełnie.

G ru n t w P u n ie sk ład a się przew ażnie z czarnoziem u, pokry w ająceg o , j a k się zdaje, grubą w a rs tw ą inne p o k ład y lu b sk ały . C zar- noziem te n n ie w ą tp liw ie w te n sam sposób uform ow any, co i nasze to rfy , o d eg rać m u ­ siał w ażną rolę p rz y pierw szem p o jaw ien iu się lasów, na co zw racam u w agę, ja k o n a oko­

liczność, do którój odniosę się, m ów iąc w p rz y ­ szłości o rozm ieszczeniu lasów w K o rd y lije-

rach. N ie m ogę tu pom inąć w ażnćj, ja k się zdaje, obserw acyi, zrobionej p rzy szukaniu ow adów w P u n ie pod k am ien iam i, a m ian o­

wicie, że k am ien ie u stóp wzgórz leżące, mniój są zagłębione w w arstw ie czarnoziem u, niż k u w ierzchołkow i, co dowodzi, że w a r­

stw a czarnoziem u n a w ierzchołkach wzgórz j e s t grubsza, niż u ich podstaw y.

P u n a j e s t je d n y m z regijonów , najlepiój uposażonych w wodę. Co k ro k u przecinam y p ięk n e s tru m ie n ie o wodzie ta k przczroczy- stćj, że n a dnie ich najdrob niejsze k am y k i rozpoznajem y z w ielk ą łatw ością. N ieraz d ług i skłon gó ry je s t lite raln ie je d n y m szeregiem za sobą idący ch źródełek, k tó re sącząc się z czarnego b ło tn istego g ru n tu , zachow ują przezroczystość niepospolitą. Ł atw o też je s t zrozum ieć, że P u n a , ja k o gó rn a część K o rd y ­ lije ró w w ięk szy ch, stru m ie n i posiadać nie może.

Ogólne w rażenie, ja k ie P u n a robi n a podró­

żniku, je s t pew n y m rodzajem grozy, choć nie m ożna powiedzieć, aby i ten regijon swego u ro k u nie posiadał, szczególniój, kiedy p ięk n a pogoda u stali się n a czas dłuższy i w ędrow iec zn a jd u je się w doskonałych w a ru n k ach po­

dróżow ania. P rz y całej m onotonności widoku, te szeregi falistości rudaw ego koloru, u ro z­

m aicone gdzieniegdzie szarą sk a łą p rostop a­

dłą, lub o ry g in aln y m , do baszt zam ku podo­

bnym szczytem , oblane św ietnem i pro m ien ia­

m i słońca; te n ja s n y lazu r nieba, (gdyż nieko­

niecznie p ra w d ą je s t, ja k o b y n a tój w ysoko- kości ciem niejszą b arw ę p rzy bierał); w szy st­

ko to posiada te n u ro k dziewiczości, ja k i ty lk o stra c ić m ogą m iejsca przez człow ieka zam ieszkałe.

M iejscam i je d n a k P u n a p rz y b ie ra dziki i g ro źn y pozór, szczególniój po ja ra c h , zaw a­

lon ych w ielk icm i b lo kam i porfirów; gdy n a d ­ to w koło sąsiedniego szczytu zbierają się czarne, j a k noc chm u ry , zapow iadając g roźną bu rzę, w ja k ie P u n a obfituje, w ędrow iec uczuw a p ew ien rodzaj nicości i poszanow a­

nia dla ty ch s tr e f niegościnnych. C zujem y się strasz n ie bezsilny m i wobec ty ch potężnych fenom enów pow ietrzn ych , w obec ty c h m as sk alisty ch ; ta k j a k w chw ili trzęsien ia ziemi, lub w śród b u rz y n a m orzu p o jm u jem y z n ie ­ z w y k łą jasn o ścią, że cała ludzkość razem wzię­

ta nie b y łab y w stan ie nic n am dopomódz, g d y b y n as m iał dosięgnąć gniew S tw ó rc y

(11)

Ns 38. W SZ EC H ŚW IA T. 603

\b fTabalinga

a Laguna

oSanla-Cruz ftwiimguas

wayro r AUcmaodc}

Ajraeucho r-

fcm ga* u c a o ° m n fi

3Pisa(jup UX)^ąSiwem

(thoga Sfjt&d/ncLna,

Jkfid iieg o

M apa P eru w edług rysunku J. Sztolcmana.

(12)

604 W SZ E C H Ś W IA T . J& 38.

i że ta k m y, j a k i cała ludzkość je ste ś m y p ro ­ chom.

Istn ie ją w śród P u n y obszerne la sy bez u j­

ścia, ja k b y k o tlin y , n a d n ie k tó ry c h znajduje się zw ykle niew ielkie je z io rk o o wrodach czar­

nych, n ieru ch o m y ch . N ieraz ta k ic h je z io re k spotkać m ożna k ilk a , jed n o obok d rugiego le­

żących, a najm n iejsze z nich nie posiadają więcój, n ad k ilk ad ziesiąt stóp k w a d ra to w y c h pow ierzchni. B rze g i ich nisk ie p o ra s ta wspo­

m n ian a wyżój w ielk a tra w a . M iejscow i u tr z y ­ m u ją, że je z io rk a te n ie p o siad ają dna i w o­

góle żyw ią dla n ich p ew ie n rodzaj bojaźni i czci religijnój.

S ły szałem n ieraz od osób w iarogodnych i pow ażnych, że n ie k tó re z ty c h je z io re k p o ­ sia d a ją osobliw e w łasności, o czem zresztą w spom ina i z n a k o m ity w ło sk i p od różnik po P e ru , prof. R aim o n d i, m ów iąc o jeziorze, znajdującem się w okolicach In g a -h u a si. W e ­ d łu g zdania ich, przechodząc w n a jp ię k n ie j­

szą pogodę obok ty c h jezio r, dość j e s t n iera z krzy k n ąć, a n a ty c h m ia s t zb ierają się g ęste ch m u ry i deszcz u le w n y w raz z p io ru n am i padać zaczyna. Ja k k o lw ie k dziw nem to się w ydać m oże dla w ielu, podaję te n fa k t, n a d ­ m ien iając p rz y te m , że go n a u k a odrzucić nie m oże bez uprzedniego spraw dzenia. P rz y p o ­ m nę ty lk o znane dobrze fizykom , a rów nie osobliwe zjaw isko n ieza m arz an ia w ody p rz y bardzo n a w e t niskiój te m p e ra tu rz e , skoro ta w oda pozostaje w a b so lu tn y m spokoju, oraz n a ty c h m ia sto w e jój zam arzn ięcie p rz y niezna- cznem n a w e t w strząśn ien iu . Może w ięc odpo­

w iednie zjaw isko i z p a rą w o d n ą j e s t do ta m ­ teg o podobne. T a, n a sy c a ją c p o w ietrz e przy doskonałój ciszy, nio s k ra p la się, p ó k i n ie n a­

s tą p i odpow iednie w strz ąśn ien ie, k tó re w ła ­ śnie głos ludzki sprow adza. A rrie rz y ') prze­

chodzą zw y k le koło w sp o m n ian y ch je z io re k , zachow ując się jak n ajciszó j, k ie ru ją c swe m u ły je d y n ie zapom ocą ruchów .

W ied z ąc doskonale, j a k lu d p eru w ija ń sk i je s t zabobonnym , co zarów no po sw ych eu ro ­ p ejskich j a k i a m e ry k a ń sk ic h pi'zodkach

odziedziczył, n ie p rz y w ią z u ję w ielkiój w iary do przytoczonego pow yżój m niem ania; p rz y ­ taczam zaś ty lk o , a b y zw rócić n a ń uw agę ty c h osób, k tó re kiedyś będą m ia ły sposobność podróżow ania w p rz y to c zo n y ch okolicach.

J) Poganiacze mułów.

W ów czas sp raw d zą osobiście, czego n au k a może spodziew ać się w ty m w ypadku. Oprócz w spom nianego je z io ra Inga-huasi, podobno m ają istn ieć w P is z k u -G u a ń u n a (po drodze z M ayobam ba do C hachapoyas) i po drodze z L eim eb am b a do C ajam orąuilla.

P u n a j e s t p a r excellence ojczyzną burz elek­

try czn y ch , k tó re tu szczególniój w porze dżdżystój, zatem m iędzy P aździernikiem a M a­

je m , bardzo często się p ow tarzają. N iedaw no jeszcze czyste niebo zdaw ało się zapow iadać d łu g o trw a łą pogodę, a ju ż oto zb ierają się szybko gęste, czarne ch m u ry w około je d n e ­ go z w yższych szczytów, którego sk ło n y przy^

b ra ły sm u tn ą, czarniaw ą barw ę. C hm u ra szyb­

ko rośnie, rozszerza się, lecz nie w iem y, czy o na zpoza szczytu przyleciała, czy się wkoło niego sform ułow ała. W k ró tc e cały nieboskłon zasnu ł się czarną oponą chm ur. B łysnęło...

i w n e t potem nieziem ski, p otężny ło sk o t p io ­ ru n a ro z d arł pow ietrze. W k ró tc e po n im d ru ­ ga, silniejsza eksplozyja; jeszcze je d n a , bliż­

sza od d w u poprzednich. K oń nasz p arsk a p rzy każdym piorunie, ja k b y czuł niebezpie­

czeństw o. W id zim y ju ż po suw ającą się k u nam zasłonę deszczu, a w kró tce i szelest jeg o dochodzi nas; ju ż n as dosięgną! te n p o to k przeraźliw y, ja k i z nieba n a ziem ię spada.

S ro g i zam ęt zapanow ał w przyrodzie. K oń nasz, oszołom iony stru m ien iam i deszczu, olśnio­

n y blask iem piorunów , ogłuszony ich łosk o­

tem , cofa się i iść naprzó d nie chce.

B u rze ta k ie zry w ają się zw y kle popołudniu m ięd zy 2 -gą a 4-ą i po większój części n aw ie­

dzają n iek tó re okolice z n iezw y k łą re g u la r­

nością. W ied z ąc o tem podróżni, s ta ra ją się przejeżdżać te niebezpieczne m iejsca zrana, przezco u n ik a ją nieprzyjem ności, a m oże n a ­ w et gorszych n astę p stw . Is tn ie je m iędzy A yacucho i Iscu ch aca m iejsce, k tó ręd y w pe- w nój porze ro k u n ik t n ie odw aża się przeje­

chać po po łu dn iu w obawie, aby przez p io ru n za b ity m nie został, ta k są ta m częste eksplo- zy je elektryczno. Często też zam iast deszczu w regijonie P u n y p ad a grad, te m p rz y k rz e j­

szy, że się przed n im niezaw sze je s t gdzie u k ry ć .

G odną u w a g i je s t te m p e r a tu ra P u n y w cią­

gu dnia, g d y bow iem słońce pali nas, pom i­

mo, że d la bardzo ułatw ionego parow ania, ciało nasze nie potnieje, w cieniu chłodno n a m j e s t i przy jem n ie. W ogóle n arzek a ć nie-

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

W ykazali oni, że przez dodanie kropli kwasu octowego do alkoholowego roztw oru chlorofilu barw a roztworu zm ienia się nadzwyczaj mało i że widmo jego różni

sze n a siatkówce obraz przewrócony, zwierzę z uszkodzonym lewym płatem potylicowym przy zasłonięciu lewego oka dostrzeże (p r a ­ wem okiem) tylko przedm ioty

sposobu, k tóry pozw ala na sztuczne otrzym yw anie, sposobami czysto chemicznemi, mocznika (karbam idu), m ateryi najbogatszej w azot ze w szystkich ciał

N aw et w spoczynku tylko ram iona dotykają ziemi, ciało zaś krążkow ate je s t wzniesione, w tedy ofiura przedsta­. w ia się jak o krążek w sp arty n a

lazkami, oraz tablice, zaw ierające gotowe schem aty do obliczeń zarówno przy samej fabrykacyi, jako też przy próbacb i dośw iadczeniach z nią

Komitet Redakcyjny stanowią: P. dziekan Uniw\, mag. Z araz więc rozpocząłem sto­.. jako pen sy ją.. Uczuw szy się. Wspomnienia z podróży do Syberyi etc.. niem ogąc

dziekan Uniw., mag.. Ilzę są tą protoplazm atyczna gruszeczlta poczyna wiosłow ać i szybko pływ a po pow ierzchni wody. Zaródź kom órek zw ierzęcych lub