• Nie Znaleziono Wyników

„ta 14. Warszawa, d. 3 Lipca 1882. T om I.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "„ta 14. Warszawa, d. 3 Lipca 1882. T om I."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

„ta 14. Warszawa, d. 3 Lipca 1882. T o m I.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIECONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A 11

W W a rs z a w ie : rocznie rs. 6, k w artaln ie rs. 1 kop. 50.

N a P ro w in c y i rocznie rs. 7 kop. 20, kw artalnie rs. 1 kop. 80.

W C es arstw ie austryjackiem rocznie 10 z łr.

niemieckiem rocznie ‘20 Rmrk.

A <łł-«;s l i c d n U c y i

PRZYCZYNEK

do historyi konduktorów.

Najnow sze wskazówki i uw agi, ja k należy zakładać kon- duktory, w edle rozpraw królewskiej Akademii w Berlinie w czasie od 1876 do 1880 r. i sprawozdań innych powag

naukowych z krótkim poglądem n a powstanie, rozwój i znaczenie konduktorów7.

n a p is a ł

13-i* Kusztolan, sekretarz Tow. P rzy j. N auk w Poznaniu.

Je d n ą z najw iększych zasług Benjamina Frank lina. k tó ra najhardziej przyczyniła się do rozszerzenia sław y imienia jogo, je s t niew ąt­

pliwie powszechnie m u przypisywane w yna­

lezienie konduktora. Nietylko ojczyzna jego obszerniejsza — św iat nowy — ale i stara E u ­ ropa przyznała mu ton wynalazek, w itając go przybywającego do P a ry ża w charakterze mi­

nistra i pełnom ocnika oswobodzonych Stanów Zjednoczonych, przez usta d’A lcm berta sło­

wami :

„E ripuit coelo fulm en, sceptrum ąue ty - ran n is“.

Doniosłe znaczenie i ważność tego w yna­

lazku zapewniają Franklinow i, synowi ubo­

giego m ydlarza z Bostonu, co własną pracą

K om itet R edakcyjny stanowią: P. P . Dr. T. Chałubiński J . A leksandrowicz b. dziekan Uniw\, mag. K. Deike, Dr L. Dudrewicz, m ag. S. K ram sztyk, mag. A. Ślusarski

prof. J. Trejdosiewicz i prof. A. W rześniow sld.

Prenum erować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Podwale Nr. S

od drukarczyka do najwyższych doszedł za­

szczytów uczonego i męża stanu, nazawsze u potomnych sławę nieśmiertelną.

A jednakże sprawiedliwość wyznać naka­

zuje, źe niezupełnie nową rzecz odkrył F ra n ­ klin. Bo, podczas gdy w ynalazek F rank lina odnieść należy do pomysłów i poglądów jego w tój kw estyi wygłoszonych w listach jogo pisanych o elektryczności w czasie od 1747 r.

do miesiąca W rześnia 1753 r., to już, ja k wie­

my, A nglik W all w 1708 r., nieco później Francuz D esaąuiliers i Jallabert, a mianowi­

cie Nollet w 1743 r. w swoich Leęons de phy- sique cxpórimcntalc, Yol. Y, p. 34, po części to same co F ra n k lin wygłaszają zapatryw ania na istotę grzm otu i błyskaw icy. Niemniój H en ryk W inkler, profesor język a greckiego i łacińskiego w Lipsku, w rozprawie swćj, wydanej w 1740 r. pod tytułem : „Die Staer- ko der elektrischcn K raft des W assers in Glaesernen Gefaessen“, Lepizig 1746 i w pi­

semku łacińskiem: „Program m a dc ayertendi fulm inis artificio11, Lipsk 1763, rozw ija te same co i Franklin poglądy na zjawiska elek­

tryczne w atmosferze i, w ykazując znaczenie ostrzów w elektryczności, dochodzi do -wyna­

lazku konduktora.

F ra n k lin jednakże tę przed wszystkiemi m a zasługę, żc n ik t z nich swych zapatryw ań nie uzasadnił i nie poparł tak gienijalnie obmyśla-

(2)

2 1 0 W SZ EC H ŚW IA T. J6 14.

nem i i subtelnie wykonanem i doświadczenia­

mi, ja k on i dlatego też jem u niezaprzeczenie należy się sław a pierw szeństw a w ynalezienia konduktorów.

Nie zmienia też rzeczy i to, że dwaj F ra n ­ cuzi Dalibard i Delor wcześni ćj to samo co Franklin, w ykonali doświadczenie, napro­

wadzeni jednakże na ten pom ysł listam i F ranklina. Obadwaj bowiem byli zwolenni­

kami i poniekąd uczniami Frank lin a. Dali­

bard w ykazał 10 M aja 1752 r., wydobywając w czasie popołudniowej burzy z dolnćj części p rę ta żelaznego, 13 m etrów długiego i prosto­

padle ustawionego iskrę elektryczną, że bły­

skawica i grzm ot są zjaw iskam i elektryczne- mi. Pom ysł urządzenia konduktorów był pro­

stym wypływ em udania się tegoż doświadcze­

nia. Delor dokonał tego samego doświadczenia w 8 dni późnićj w P a ry ż u wobec króla i dwo­

ru zapomocą p ręta żelaznego 32 m etry długie­

go. F ranklin zaś dokonał swych doświadczeń tego samego roku, lecz dopiero w miesiącu Czerwcu, niewiedząc w tedy jeszcze o do­

świadczeniach francuskich.

Istotno wynalezienie konduktora przez F ra n k lin a przypada we W rześniu 1753 r., a teoryja, jego zasadza się n a własności ostrych końców i na przew odnictw ie metalów, sk ut­

kiem czego w razie uderzenia grom u w kon­

duktor, lina czy pas m etalow y, z którego kon­

duktor je s t zrobiony, przeprowadza elektry­

czność w głąb ziemi bez uszkodzenia przed­

m iotu nim uzbrojonego.

Od przeszłego w ieku n auka o urządzaniu i wlaściwem zadaniu konduktorów bardzo mało postąpiła. Stąd też dw a ju ż wówczas bardzo cenne dzielą D -ra I. A. II. R eim arusa, zasłużonego lekarza z H am burga, z których jedno pod tytułem : „Yon dem B litze“, H am ­ burg 1778, a drugie: „Neuere B em erkun- gen vom Blitze, dessen Bahn, W irk u n g , si- chere und Beąuem e A blcitung“, H am burg, 1794, są i dzisiaj jeszcze, w naszych czasach, wyczerpującem źródłem teoretycznych poglą­

dów n a istotę błyskaw icy i grzm otu i zawie­

rają cenne w skazów ki do poznania prawideł, na których konduktor się zasadza i ja k powi­

nien być zakładany.

W kilkadziesiąt la t późnićj, bo w r. 1823, wydał Gay-Lussac za poradą A kadem ii N auk w P a ry ż u naukę o gromochronach, k tó rą na­

stępnie kom isyja w ty m cc’.u przez Akademiją N auk w ybrana opatrzyła dodatkami i nauowo przedrukowała. Jednakże i dzieło to zawiera niektóre tylko popraw ki dotychczasowego konduktora, gdyż uwzględnia te tylko niedo­

statki, które się okazały z tej przyczyny, żc zaczęto wówczas używać więcój żelaza przy budowie domów, aniżeli dawnićj.

W reszcie przed mniój więcćj 20 laty ogło­

siła Akadem ija Nauk w P ary żu sprawozdanie o gromochronach, w którem radzi używać na przewodniki drutów m iedzianych zamiast że­

laznych, gdyż pierwsze daleko lepiój przepro­

wadzają elektryczność. W sprawozdaniu po- wyższem radziła także Akadem ija pręty gro- mochronowe zakończać kolcami miedzianem i.

nie zaś platynowemi, a to z powodu lepszego przewodnictwa miedzi.

Ponieważ jednakże w ydarzyły się i wyda­

rzają w najnowszym czasie przypadki, że pio­

run uderza nietylko w konduktor, podług wszelkich prawideł ęztuki założony, co w ła­

ściwie nie powinno się przytrafiać, ale nadto topią się niekiedy w tych przypadkach m eta­

lowe przewodniki, skutkiem czego szkody po­

w stają, przeto kw estyja poprawniejszego urządzania konduktorów nanowo przed kilku laty została podjętą ta k przez pojedynczy cli uczonych, ja k i poważne ciała naukowe.

N a szczególniejszą uwagę zasługują tutaj dwa przypadki uderzenia gromu, które przed­

łożono królewskiój Akademii N auk w Berli­

nie do zaopiniow ania. I ta k w r. 1876 uderzył grom w gmach szkolny w mieście Elm shorn, położonem w dawniejszem hrabstw ie Ranzau w Holzacyi. P iorun rozpoczął swój bieg od najwyższego punktu, a więc od wierzchołka kondu ktora na budynku umieszczonego. W dro­

dze swój k u ziemi stopił jednakże w kilku m iejscach d ru t miedziany 6 mm. gruby, po którym elektryczność powinna ltyła całkowi­

cie do studni spłynąć, a dokąd tylko czę­

ściowo się dostała. Równocześnie rozdzielił się grom i po innych doraźnych przewodnikach, w pobliżu się znajdujących, zdążał ku ziemi.

Spostrzeżono przytem, że druty, służące do umocowania polepy na sufitach pokojowych, słupy żelazne, jakoteż i rynny służyły w tym przypadku za przew odniki gromu. Niebez­

pieczeństwo, ja k ie stąd powstać mogło dla młodzieży szkolnćj i mieszkańców domu, je s t widoczne.

(3)

m 1 4 . W S Z E C H Ś W IA t. 211 W edle opinii Akademii wypadek ten w y ­

kazuje dowodnie:

1) że p ręt konduktora razem z kolcem był dostatecznym do przejęcia gromu, gdyż nio został przez piorun stopiony, mimo że grom całą swą siłą weń uderzył;

2) że przewodnik metalowy, umieszczony na gmachu samym, nie był dostateczny, aby elektryczność gromu, k tó ra przez p ręt swą drogę obrała, przeprowadzić do ziemi, gdyż lina miedziana, służąca za przewodnik, zo­

stała częściowo stopiona i

3) że przewodnictwo liny miedzianój w tem miejscu, w którem elektryczność gromowa do ziemi przepływa, nie było dostateczne do prze­

prowadzenia tejże w ziemię, gdyż grom inne nadto w tym celu obrał sobie drogi.

Akadem ija berlińska, wydając swą opiniją nad urządzaniem gromoclironów zauważyła, wbrew dawniej szój opinii Akadem ii paryskićj, że przewodniki żelazne są lepsze od miedzia- nych, gdyż nietak łatwo się rozgrzewają i to­

pią, ja k miedziane o równój sile przewodnic­

twa, a nadto żelazo wogóle jest zdolniejsze w ytrzym ać znacznie większe gorąco, aniżeli miedź. Za prawdziwością tego zapatryw ania przemawia szczególniój to, że częstokroć już zauważono, że miedziane przewodniki telegra­

ficzne, mimo swego mniejszego oporu w prze­

wodnictwie elektryczności, zostawały bardzo często przez uderzenie grom u stopione, pod­

czas gdy d ru ty żelazne o 4 do 6 mm. grubości dotychczas przynąjm niój prawie nigdy nie podlegały stopieniu. W edle dotychczasowych spostrzeżeń piorun w tym tylko razie znisz­

czył przewodniki żelazne, jeżeli albo odoso- bniacze, t. j. owe porcelanowe dzwoneczki, na których d ruty telegraficzne spoczywają, albo też słupy drew niane, służące do rozpięcia dru­

tów telegraficznych, w większej ilości przez poboczne w yładowanie się elektryczności gro­

mowe'!] zniszczone zostały. W praw dzie zauwa­

żono, że w skutek uderzenia gromu naw et druty żelazne niekiedy do czerwoności się roz­

grzew ają, lecz nic spostrzeżono dotychczas, aby się topiły i przezto przerwę w przewodnic­

twie utw orzyły.

Ponieważ wiemy, że d ru ty żelazne o takiój grubości, ja k a je s t potrzebna do równój siły przewodnictwa z miedzią, a więc mające 7 r a ­ zy większą średnicę aniżeli d ru ty miedziane, są nietylko tańsze od miedzi, ale nadto mo­

cniejsze, trwalsze i nietak łatwo wystawione na przypadkowe czy um yślne zniszczenie ja k miedź, dlatego też, zdaniem Akademii, zale­

cają się liny żelazne jako jedyne dobre prze­

wodniki przy zakładaniu gromoclironów.

Grubość tychże przewodników, wynosząca w przecięciu centym etr kwadratow y, powin- naby być na wszelki przypadek dostateczną.

Dalój zaleca Akademija, aby końce przewo­

dników, w ziemię głęboko zapuszczone, były zaopatrzone w płyty, ile możności o ja k naj- większój powierzchni. Jeżeli płyty są zapu­

szczone w studnię (w wodę), natenczas w ystar­

cza, aby płyta tak a m iała 15 m etrów kw. po­

wierzchni, w innych zaś razach, a mianowicie jeżeli płyta jest zapuszczona tylko w ziemię wilgotną, powinna powierzchnia p łyty zna­

cznie większe mieć rozm iary. Można przecież tiżywać m niejszych płyt, lecz natenczas trze­

ba czy to studnie wyschłe, czy toż głęboko wykopane doły wypełnić koksem, który w ty m razie zastępuje metalowe powierzchnio.

Koks ten należy połączyć elektrycznie z pły­

tam i. Szczególniejszą jednakże baczność trze­

ba zwrócić na tę część przewodnika, która podlega łatw em u rdzewieniu, a więc miano­

wicie należy chronić i strzedz przed rdzewie­

niem tę część konduktora, która przechodzi z powietrza w ziemię.

Jeżeli w pobliżu budynku, mającego być zaopatrzonym w konduktor, znajdują się w zie­

mi rury gazowe lub wodociągowe, natenczas połączenie przewodnika grom ochrono wego z tem iż ru ram i poleca Akademija jak o najlep­

szy odpływ elektryczności, bez żadnego nie­

bezpieczeństwa dla ru r samych.

Jeżeli na budynku znajdują się rynny me­

talowe lub inne z m etalu wyrobione przyrzą­

dy większych rozmiarów, natenczas wypada przew odnik gromochronowy albo zupełnie zdała od tychże ulokować, a masy te metalo­

we równocześnie wprost połączyć elektrycz­

nym przewodnikiem z ziemią, albo też wre­

szcie masy te metalowe zużyć jako części kon­

duktora.

P r ę t żelazny konduktora powinien najw yż­

szo punkty otaczających gmach zabudowań znacznie przewyższać, jeżeli m a być ochroną i dla nich. Zwyczajne dotychczasowe pra­

widła, tyczące się wysokości i wzajemnego oddalenia pojedynczych prętów konduktora, uważa Akadem ija za dostateczne. Dotychcza­

(4)

212 W SZ E C H ŚW IA T .

sowe zaś doświadczenia w ykazały, że konduk­

to r zabezpiecza należycie naokoło siebie w przestrzeni mającej za promień podwójną wy­

sokość pręta. A zatem budowla 64 m etry długa może być zabezpieczona dwoma p ręta ­ mi po 8 m etrów długiem i a ustaw ionem i w od­

ległości 32 m etrów od siebie.

N atom iast nienależy zbytniój przypisywać wagi do tego, aby kolce prętów gromochrono- wych m iały być koniecznie subtelnie zao­

strzone i złocone, gdyż trudno przypuścić, aby kilk a ostrych końców m iały w yw ierać wpływ n a w yładow anie elektryczności ta k wielkich i ta k daleko oddalonych zbiorników elek try­

czności, ja k i emi są chm ury i obłoki.

Taka oto była opinija, w ydana w tój ltwe- sty i przez Akadem iją N auk w Berlinie. Z opi- n iją tą niezupełnie zgadza się p.Riess, badacz znany z swych prac w dziedzinie elektryczno­

ści, a mianowicie nie zgadza się z m niemaniem tem , jak ob y niedostateczne przewodnictwo kondu kto ra z powietrza do ziemi i zbyt małe p ły ty końcowe w ziemi m iały być przyczyną uszkodzenia przez piorun gm achu szkolnego w Elm shorn.

W edle m niem ania p. R icssa zachodzą podo­

bne przypadki grom u jak w E lm sh o rn nader rzadko. Riess tw ierdzi, że lubo jem u tylko 5 takich przypadków je s t znanych, przypadki te dostarczają dostatecznego m ateryjału, aby k w es tyją, czy dotychczasowe praw idła o prze­

wodnictwie elektryczności dają się stosować do pioruna lub nie, stanowczo rozstrzygnąć.

W wszystkich tycli 5-ciu przypadkach ni­

gdzie niema w zm ianki o płytach zanurzonych w ziemi, którem iby końce konduktorów były zaopatrzone, lecz tylko, że ko n d uk to r był za­

głębiony w studni i koniec jego posiadał tak ą sam ą średnicę, ja k ą m iał ko nd u k to r w całej swój rozciągłości.

Mimo to, w w szystkich tych 5 przypadkach bocznego w yładow ania się elektryczności, piorun, zdaniem Riessa, żadnój nie w yrządził szkody, co jednakże, j a k się niebaw em prze­

konam y, niezupełuie zgadza się z przedsta­

wieniem.

Akademija chcąc teoretycznie swe zap atry ­ w anie uzasadnić, przyjm uje, źe powierzchnia

płyty, tworzącój koniec konduktora w E lm s­

horn, wynosiła jeden m etr k w adratow y i wnioskuje stąd, że woda w studni,'oblew ająca ię płytę, przedstawiała spływ ającój elektrycz­

ności gromowój 20 razy większy opór, aniżeli przew odnik metalowy. Opór ten zdaniem Akadem ii spowodował boczne wyładowanie się elektryczności gromowej. Riess zaprzeeza tem u rozumowaniu Akademii, opierając się na nieuzasadnionem przypuszczeniu, że w o- w ych znanych mu 5 przypadkach koniec kon­

duktora prawdopodobnie żadnój nie m iał pły­

ty. W jednym tylko przypadku, t. j. przy kondukturze urządzonym na katedrze stras- burskiój, można podać dokładnie rozm iary za­

nurzonej p ły ty — była ona 7 razy mniejsza od powierzchni płyty w Elm shorn.

W e wszystkich tych 5-iu przypadkach po- winienby więc, ja k to przy słabych prądach elektrycznych wykazano dostatecznie, opór, staw iany przepływowi elelctyczności przez wodę, znacznie być większy, aniżeli opór przedstaw iony cyfrą 20 przy gmachu, szkol­

nym w Elm shorn, co, ja k to ju ż nadmienili­

śmy, Akadem ija berlińska uw ażała za przy­

czynę zboczenia piorunu. Z tego też powodu pow inienby prąd elektryczny gromu z prze­

wodnika gromochronowego zboczyć i, co za tem idzie, rozlać się w wnętrze gmachu, co znowu niezawodnie znaczne uszkodzenia w y­

wołałoby w budynku, którego ochroną miał być konduktor. Riess zaręcza, że w znanych m u owych 5 przypadkach skutkiem zboczenia piorunu nigdzie żadne nie zaszły szkody.

W trzech bowiem przypadkach żadnego nie wyrządził piorun zniszczenia. (Duprez, S tatisti- que, pg 35, 42,. 45). W czw artym przypadku zostały jedynie 2 deski z dna studni w yrw ane i do góry wyrzucone, nadto w oknie została szyba potrzaskana. W reszcie w przypadku piątym część prądu elektrycznego zboczyła na budynek koszarowy, znajdujący się w oddale­

niu 70 kroków i tutaj w yrządziła kilka szkód (quelque lćgor dommage. Duprez. S tatist.

pg. 41).

S tą d też mniema Riess, że A kadem ija sza­

cuje opór wody w Elm shorn zawysoko. Opór w przew odnictw ie elektryczności, przypisy­

w any przez A kadem iją wodnym przewodni­

kom stoi, wedle m niemania Riessa, w przeci­

w ieństw ie do znanych z doświadczenia skut­

ków uderzenia gromu. Że praw idła oporu płynnych przew odników stawianego słabym prądom elektrycznym , nie dają się zastoso­

wać do silnych prądów , jakiem i się przede- wszystkiem pioruny odznaczają, uważa Riess

(5)

JTs 1 4 . W SZEC H ŚW IA T. 2 1 3

za kw estyją o tyle ju ż wytłumaczoną, że przed 25 laty w ykonaj cały szereg doświadczeń za­

pomocą elektryczności przez m aszyny wytw o­

rzonej, które m iały na celu wykazać, .„że gra­

nice, w których praw idła przewodnictwa elek­

trycznego m ają znaczenie, łatwo przekroczyć się dają i stąd też wypada zachować konie­

cznie ostrożność przy zastosowaniu tych pra- wideł“. („Akademische B erichte" 1856, str.

241; „Poggendorff A nnalen“ 89, str. 571).

Riess mniema, że tak ja k wówczas wykazał, że przy zastosowaniu elektryczności o tćj sa- mćj gęstości na rozmaitego rodzaju przewo­

dniki nastąpiło zboczenie od znanych praw i­

deł przewodnictwa elektrycznego, tak samo przy użyciu tego samego rodzaju przewodni­

ków, przewodnictwo okaże się różne, skoro gęstość elektryczności się zwiększy. Ponieważ zaś gęstość elektryczna w chmurach nawałni­

cowych jest bardzo wielka, przeto zastosowa­

nie praw ideł przewodnictwa w rozumieniu Akademii, zdaniem Riessa, nie da się uza­

sadnić.

Z wyłuszczonych powyżej powodów Riess odmienne wygłosił zapatryw anie na owo ude­

rzenie gromu w E lm shorn, godząc się na opi- n iją tych, co szkody, wyrządzone przez piorun w gm achu szkolnym, przypisują niedostate­

cznemu urządzeniu przewodnika metalowego, a mianowicie jego niedostatecznćj i niewszę- dzie równej grubości. Uw ażał więc Riess, że suchy m etalow y przewodnik gromochronu potrzebował napraw y, a powiększenie zanu­

rzonej płyty metalowej do 5 m tr. kw., ja k te ­ go żądała A kadem ija, uważa za zbyteczne.

Radzi jednakże Eiess, aby a v celu zebrania doświadczeń i przekonania się o prawdzie, za­

proponowano w wielu miejscach p ły ty w koń­

cu konduktora, ja k tego żąda Akademija.

Bądźcobądż, mniema Riess, że owe płyty nie są istotną i niezbędną częścią konduktorów i zdaje mu się, że za prawdziwością jego zapa­

tryw ania przem aw ia stuletnie doświadczenie z konduktoram i, a mianowicie trzy przypadki uderzenia grom u w dwa konduktory, gdzie za poradą R eim arusa, zam iast płytam i, zakoń­

czono zagłębiony w ziemi koniec konduktora ostrem i końcam i (Duprez, Statistiąue, pg. 32, 35). Dwie natom iast w skazówki, zawarte w sprawozdaniu Akadem ii, uważa Riess za bezwarunkowo dobre, t. j. polecenia używania żelaza przy zakładaniu konduktorów , zamiast

obecnie bardzo w użycie wchodzącćj miedzi i połączenie konduktora z wielkiemi żelazne- mi ruram i wodociągowemi i gazowemi. Połą­

czenie takie przeprowadzono już w ro ku 1866 przy konduktorze na ratuszu w Brukseli, w k tóry 3 lata poprzednio, mimo konduktora piorun uderzył. (Oomptes rendus dc l’acadc- mie des sciences. 61, 84). (O. d. n.)

Dawność rota ludzkiego

wobec najnowszych odkryć naukowych.

Przez

prof. F . B e rd a u a z Puław.

Odkrycie śladów człowieka współczesnego mamutowi, nosorożcowi włocliatenni i innym zwierzętom dziś ju ż zaginionym, a więc w for- m acyjach ta k zwanych czwartorzędowych starszych czyli dyluwijalnych, — w obecnych czasach nie podlega ju ż najmniejszćj wątpli­

wości. Je stto zdobycz naukowa drugiój prze­

ważnie połowy bieżącego stulecia, prawie wy­

łącznie przez Francuzów osiągnięta, która w nowszych czasach stwierdzoną została nic- tylko przez Bouchera des P e rth e s co do F ran - cyi, ale i przez innych badaczy w wielu kra­

jach środkowćj i południowój Europy, także w Ameryce, a nawet w Afryce. Dziś w m u­

zeach Europy i Am eryki północnćj pełno jest przedmiotów przem ysłu plemion ludzkich, ży­

jących w owych czasach, przezco poznano wcale dobrze sposób ich życia, pożywienia i przygotow yw ania schronisk lub odzieży. Mo­

żna także z tych zabytków wnioskować o roz­

woju u nich pewnego rodzaju sztuk i rzemiosł, lub naw et o ich wierzeniach religijnych- W re ­ szcie z kształtu czaszek, znalezionych w w ar­

stwach ziemi dyluwijalnych, antropologowie uklasyfikowali ówczesne plemiona na pewne grupy i rasy.

Kiedy ta k dowodnie zostało stwierdzono istnienie człowieka w czasach prastarych, przedhistorycznych, to je s t w czasach powsta­

wania na powierzchni k u li ziemskiój w arstw czwartorzędowych starszych, nasunęło się na­

stępnie praw ie samo z siebie pytanie, czy też

(6)

2 1 4 ■WSZECHŚWIAT. jYs 1 4 .

człowiek istniał w jeszcze dawniejszych od tych czasach, np. w czasie tw orzenia się w arstw tak zwanych trzeciorzędowych, jak ie- mi są form acyje: plijocenowa, mijocenowa i eocenowa.

P y ta n ie to hyło po raz pierwszy podjęte na kongresie m iędzynarodow ym antropologicz­

nym w rok u 1867 w P a ry ż u przez księdza Bourgeois.

Jako dowód śladu człowieka w tych tak hardzo oddalonych czasach, przedstaw ił ksiądz Bourgeois pew ną ilość krzem ieni, znalezio­

nych koło Thenay we F rancyi w w arstw ie gliny mijocenowój. pomięszanój z kam ieniam i kredow em i. K rzem ienie te zdaw ały się ja k o ­ by były ręką ludzką łupane i zgrubsza obro­

bione, a nadto okazywać m iały w yraźne ślady działania na nich ognia. Nad ową gliną spo­

czywały w arstw y dy luw ijalne, zawierające bardzo dobrze przechowane resztk i fauny, for- m aeyją tę cechuj ącój.

Obecni na kongresie gieologowie, antropo­

logowie i archeologowie wielce tem pytaniem zaciekawieni, jed ni zdawali się podzielać m niem anie księdza Bourgeois, inni zaś byli m u przeciwni. Że glina, w którój te krzem ie­

nie znaleziono, należy rzeczywiście do forma- cyi trzeciorzędowćj, gieologowie stanowczo to stwierdzili. Lecz czy krzem ienie były um yśl­

nie łupane, a więc za współdziałaniem istoty myślącój, byłto przedm iot do rozstrzygnięcia.

Zdania w ty m względzie podzieliły się, w ięk­

szość jednak zaprzeczała w prost owym k rze­

m ieniom wszelkiego znaczenia, gdyż ich niby obrobienie mogło nastąpić przez działanie ogólnych żywiołów ziemskich, do których i żary w ulkaniczne przyczynić się mogły.

W r. 1872 odbył się drugi z porządku zjazd ogólny antropologiczny w Brukseli, na k tó ­ rym na nowo została poruszona kw estyja krzem ieni łupanych trzeciorzędowych. Dla stanowczego orzeczenia o ich znaczeniu gieo- gnostyczno-archeologicznem, w ydzielona zo­

stała osobna kom isyja z najw yższych powag naukow ych owego zjazdu złożona. Z araz z po­

czątku po przystąpieniu kom isyi do czynności, powstały w niój ta k samo ja k przed pięciu laty, dwa prawie równe ilością głosów stron­

nictwa: jedno popierające m niem ania uczone­

go księdza Bourgeois, drugie zaś jem u prze­

ciwne; pierwsze jed n ak chociaż niew ielką większością przeważało.

W czasie jeszcze nieskończonych posiedzeń tój komisyi, przybyw a do B rukseli pułkow nik Ribeiro. znakom ity gieolog portugalski i przed­

staw ia' w podobny sposób ciosane krzemienie, które znalazł w O tta niedaleko Lizbony, w w arstw ach ziemi, należących w części do formacyi mijocenowój, a w części plijoceno- wćj. Nowy ten m ateryjał roztrząsano z takie- m iż samemi zarzutam i i twierdzeniami, ja k m ateryjał księdza Bourgeois, lecz ostatecznie nic stanowczego nie wyrzeczono.

Następnie krzemienie księdza Bourgeois i pułkownika Ribeiro znalazły się na wystawie antropologicznój w r. 1876 w P ary żu urządzo- nój, gdzie każdy mógł je hliżój obejrzeć i z so­

bą porównać. Prócz tego dołączono tu jeszcze inne podobnego rodzaju krzemienie, zebrano przez P. Ram esa w okolicach Aurillac we Francyi, które znaleziono w wierzchnich war­

stw ach plijocenu.

Tak obfity m ateryjał dał i tu powód do przeróżnych domniemywań i wniosków, ża­

dnego jed n ak twierdzenia na seryjo za pra­

wdziwe nie uznano, bo nie znaleziono uzasa­

dnionych cech, że krzem ienie te ręk a ludzka ciosała. W zgórkow ate zgrubienie na powierz­

chni owych krzemieni miało niejako służyć za dowód silnego uderzania w masę krzemie- nistą i łupania się j ój w ten sposób. Lecz do­

wód ten był zasłaby do zrobienia tak olbrzy­

miego wniosku, jak im je st istnienie tw oru myślącego w czasach formowania się warstw ziemi tak zwanych trzeciorzędowych.

P rzytoczym y tu przy tej sposobności nader ciekawe wywody paleontologiczne pana G. de M ortilleta, profesora antropologii w Paryżu, chociaż te ściślejszej k ry ty k i rozum u nie w y­

trzym ują Dość powiedzieć, że uczony ten chce dowieść („Sixieme rapport sur la Palóon- tologie", P a ris 1878), że krzem ienie wyżój wspomniane ciosała istota żyjąca we F rancyi w czasach powstawania w arstw średnich mi- j oceno wy ch, znająca użytek ognia i umiejąca obciosywać krzem ienie, która jedn ak nie była człowiekiem ale jego poprzednikiem (prócur- seur de 1’homme). Mniemanie to Mortillet opiera na różnicy fauny mijocenowój, od pó­

źniej szej fauny dyluwijalnój, skąd wniosek, że prawdziwego człowieka wówczas być je ­ szcze nio mogło.

Do podobnie dziwacznego wywodu doszedł skądinądzdolny i uczony gieolog francuski

(7)

,N’s 14. W SZ EC H ŚW IA T. 2 1 5

A. Gaudry (Les enchatnem ents dn monde ani- mal dans les tem ps góologiąues, mammiferes tertiaires, P a ris 1878), k tó ry oznaczył tę isto­

tę co krzemienie łupać umiała, jak o Dryopi- tliecus antiąuus, małpę przewyższającą wzro­

stem i rozwinięciem mózgowem do dziś jeszcze żyjącego orangutana lub goryla. Kości Pliopi- thecus i Dryopithecus antiąuus trafiają się to prawda nierzadko w eocenowój i mijoce- nowój formacyi E uropy południowój, ale żeby małpy te znały użytek ciosanych krzemieni, zdaje się, że to zbyt śmiałe przypuszczenie.

Przytoczyliśm y dopiero jednego rodzaju do­

wody istnienia człowieka lub istoty antropo- morficzuój w epoce formacyi /trzeciorzędo­

wych, o innych, przez wielu uczonych uży­

tych, zaraz powiemy.

Prócz krzemieni tego rodzaju, ja k powyżej napisano, znaleziono w w arstw ach formacyj trzeciorzędowych niektóre kości pewnych zwierząt, mające na sobie w yraźne nacięcia i wyżłobienia takie, jak by to rękę ludzką zapo- mocą owych ostrych narzędzi dokonane było.

Pierw szą wiadomość o tem ogłoszono także w r. 1867, na kongresie antropologicznym pa­

ryskim i to przez księdza Delaunay, który ja ­ ko przykład roboty ludzkiój okazywał kości zwierzęcia H alitherium , m ające na sobie row­

ki i nacięcia.

Prócz tego gieolog angielski B uck znalazł w w arstw ach plijocenowych (crag) hrabstw a Suffolk zęby ryby Oarcharodon (rekin kopal­

ny), praw ie umiarowo przedziurawione. Otwo­

ry te jak b y sztucznie w twardój tkance zęba zrobione, poczytano również za dzieło ludzkie.

Ale w krótce mniemanie owo zbił prof. Huges, dowodząc, że podobue otw ory mogły wyrobić pewne mięczaki z rodzaju Lithophagus, które właśnie żyły w m orzu plijocenowem i szcząt­

ki ich w w arstw ach trzeciorzędowych odszu­

kać się dają.

Objaśnienie profesora Hugesa o tyle stwier­

dził kongres antropologiczny brukselski, że m niemanie Bucka okazało się zupełnie fał- szywem.

W podobny sposób upadło także m niema­

nie gieologa Delfotrie, który znalazłszy w for­

macyi mijocenowej kości pacierzowe i żebro­

we zwierząt wielorybowatych i żarłaczowych, H alitherium i Sąualodon. mające na sobie k re­

ski i rowki, wnioskował, że te ostatnie czło­

wiek uczynił. -Tymczasem wkrótce, w tejże

samój formacyi znaleziono zęby ryby Sargus sarratus, delikatnie grzebieniasto pilkowane, i przyłożono do owych kres i rowków na ko­

ściach, przyczem okazało się, że pochodziły one od tychże zębów.

Możnaby tu jeszcze kilka innych tego ro­

dzaju przykładów przytoczyć, ja k pew ni gieologowie, znalazłszy ułam ki kości rozmai­

tych zw ierząt kopalnych z nacięciami, usiło­

wali mniój więcój przypisyw ać to umyślnemu działaniu istoty myślącej, ja k ą je s t człowiek, lecz zbici w swem pierw otnem m niemaniu przez innych, nie zdołali dostatecznie obronić swych wniosków.

Najgłośniejszym wypadkiem tego rodzaju były kości wieloryba kopalnego Balaeonotus fossilis, które profesor Capcllini z Bolonii przywiózł w r. 1876 na kongres antropologi­

czny, odbywający się w Peszcie. Ślady nacięć na tych kościach przedstaw iały bardzo cha­

rakterystyczne formy, niby sprawione jakiem ś narzędziem, które przy uderzeniu — zarazem piłowało. Kości te i ich nacięcia obudziły wiel­

k ą ciekawość członków kongresu; były one ułam kam i żeber i pojedyńczemi ogniwami ko­

lum ny paciei-zowój, pochodziły ze zwierzęcia wprawdzie młodego, ale już zupełnie wyrosłe­

go i posiadały owe nacięcia na zewnętrznćj swTój powierzchni. (Dok. nast.)

( Cryjptogamae).

Opisanie ich budowy, tudzież sposobów zbierania, preparow ania i badania

przez

D r a K a z im ie rz a F ilip o w ic z a .

(Dokończenie.) ,

67. Najważniejszą cechą, służącą do ozna­

czania okrzemków, je s t rysunek, a raczój skulptura pancerza, przedstaw iająca się zwy­

kle w postaci niesłychanie delikatnych prążków (striae) i żeberek (costae), któro wy­

raźnie widzieć można dopiero po oddaleniu zawartości (treści) kom órki i zupełnem w ysu­

szeniu krzemionkowej skorupki. D la o trzy­

(8)

216 W SZ EC H ŚW IA T. JG 1 4 .

m ania takich suchych skorupek i wydalenia treści, poddaje się okrzem ki przez kilka se­

kund działaniu wysokiej tem peratury, w k tó ­ rćj wszystkie organiczne części spalają się, woda odparowywa, a pozostają tylko białe, przezroczyste pancerze krzem ionkowe. W ty m celu umieszcza się odrobinę m ateryjału za­

wierającego okrzem ki, n a blaszce platynowćj lub mikowój i trzym a przez kilka sekund w płomieniu lam pki spirytusow ój. Blaszka m ikow a m usi być bardzo starannie w ybrana, przezroczysta, nie zagruba, albowiem w tedy lupie się w ogniu, ale też i niezbyt cienka, w takim bowiem razie przy ogrzewaniu m ęt­

nieje i tra c i przezroczystość. Umieściwszy okrzemki w kropli w ody n a blaszce mikowćj, trzym a się j ą nad płom ieniem lam pki tak w y­

soko, aby woda spokojnie, b e z w r z e n i a , parowała. Dopiero po odparow anm wody mo­

żna blaszkę trzym ać w sam ym środku pło­

mienia. P re p a ra t z początku czernieje w sku­

tek zwęglenia się substancyj organicznych;

w końcu, gdy pozostały ju ż tylko skorupki krzem ionkowe, staje się śnieżno biały. W ła- snem doświadczeniem każdy nauczyć się m usi j a k d ł u g o żarzyć trzeba w ten sposób okrzemki; zbyt krótkie żarzenie nic w y star­

cza do dokładnego zniszczenia w szystkich czę­

ści organicznych, —• zbyt długie znowu za­

ciera w części wyrazistość rysunku, alkalija bowiem zaw arte w wodzie, łącząc się z krze­

mionką, tw orzą topliwe k rzem iany alkali­

czne. U niknąć tego można, używ ając wody dy stylo wan ej.

68. Ażeby w yraźnie i jasn o widzieć pod m ikroskopem sk u lp tu rę pancerza u okrzem­

ków, k tóre z przyczyny swój grubości nie są dostatecznie przezroczyste, potrzeba oddzielić od siebie obie połówki pancerza i każdą z oso­

bna obserwować. W ty m celu gotuje się okrzem ki w kwasie azotnym z dodatkiem chloranu potasu, a następnie m yje w czystój wodzie dla oddalenia kw asu.

69. N iektóre g a tu n k i okrzem ków rozw ijają się niby pasorzytnie na wyższych wodoro­

stach lub* innych wodnych roślinach, tw o­

rząc niekiedy łańcuszki i w stęgi pow stałe przez zczepienie się pojedyńczych kom órek.

Sposób, w ja k i są przytw ierdzone do podłoża, stanowi w ażną cechę przy oznaczaniu g atu n ­ ków. Dlatego też okrzem ki tak ie nie powin­

n y być odrywane od roślin, na których rosną

(najczęściój wodorostów nitkow atych), lecz razem z tem i ostatniem i zbierane i suszone.

Takie pasorzytne gatunki zdradzają swą obe­

cność czerwonobrunatnem zabarwieniem wo­

dorostu, na którym się rozwijają. Niekiedy po­

kryw ają w ta k olbrzymiój ilości pewne wo­

dorosty, że właściwa zielona barw a tych osta­

tnich zamienia się w zupełności na czerwono- brunatną. Chcąc znaleść gatunki mniej obfite, nietrzeba pomijać żadnego nitkow atego wo­

dorostu i z każdego wziąć próbkę w celu do­

kładnego rozpatrzenia w domu pod m ikrosko­

pem. N iektóre z tych okrzemków spotykają się w postaci długich, pływ ających łańcusz­

ków i nitek, złożonych z kom órek pozczepia- nych ze sobą w rozm aity sposób. Okrzemki takie przechowywać można w mięszaninie je- dnój części alkoholu na sześć części wody dy- stylowanej, lub też, póki jeszcze żyją (po śmierci łańcuszek rozpada się na pojctlyńcze ogniwa), przenosi się je pędzelkiem na kawałki grubego papieru i pozostawia aż do wy­

schnięcia.

70. D e s m i d y j e (Desrnidieae), spokre­

wnione najbardziój z okrzem kam i, są to, ja k wiadomo, jednokom órkowe wodorosty; poje- dyńcze roślinki (komórki) żyją zwykle od­

dzielnie, są walcowate, wrzecionowate, niekie­

dy z w yrostkam i w kształcie rogów, kuliste lub elipsoidalne, najczęściej głęboką bruzdą przedzielone na dwie sym etryczne połowy.

Zam ieszkuiąte same miejscowości, coi okrzem ­ ki, jednakże właściwą ich siedzibą są torfowi­

ska, szczególniój powstało z mchu zwanego t o r f o w c e m ( Sphagnum). W rowach, prze­

rzynających takie torfowiska, w bagnach i zbiornikach wody pomiędzy m uraw kam i Spha­

gnum, a także i w rowach z bardzo czystą wo­

dą w bliskości bagien torfowych, znaleść za­

wsze można w ielką obfitość najróżnorodniej­

szych gatunków . Najlepićj zbierać desmidyje w jesieni. M uraw ki Sphagnum, w pośród k tó­

rych znajduje się nieco większa ilość desmi- dyxj, są w dotknięciu lepkie, jak b y śluzem pokryte. M uraw ki takie wyciągamy, pozwa­

lam y im ocieknąć, niewyży-mając wcale ręką i zaw ijam y w papier napuszczony oliwą lub w ceratkę. Pow róciw szy z wycieczki, wym y­

wam y z m chu desmidyje i pozostawiamy je w naczyniu, na którego dnie i bokach osiadają, a następnie wodę ostrożnie zlewamy. W ten sposób otrzym ane prep araty są zupełnie czy­

(9)

te 14. W SZ EC H ŚW IA T. 2 17

ste i przenieść je można w prost pędzelkiem na tafelki szklane. G atunki żyjące w rowach i innych zbiornikach wody, tworzące na ich dnie zieloną w arstw ę, zbiera się płaską łyżką, do flaszki, a pływ ające kłaczki najlepiój w y ­ łowić zapomocą sitka. D la oczyszczenia ta k zebranego m ateryjału od m ułu, wlew am y go na biały talerz, gdzie w k ró tkim czasie część dcsmidyj zbiera się na powierzchni i brzegach wody, skąd można je przenieść pędzelkiem na tafelki szklane. Można także oczyścić i od­

osobnić gatu n ki m etodą Ok e d e n a powyźój podaną.

71. W iele gatunków hodować się da w po­

koju, a tym sposobem otrzym ać można bardzo piękne preparaty. W odę z bagien torfowych, zawierającą desmidyje, nalewa się na talerz i przykryw a tafelką szklaną dla zabezpiecze­

nia od kurzu i pow strzym ania zbyt szybkiego parowania wody. Po niejakim czasie, gdy wody je s t zamało, dolać można wody mięk- kiój lub deszczowój (w tw ardej desmidyje na­

tychm iast obum ierają). Unikać trzeba zby­

tniego działania słońca i dlatego najlepiój po­

stawić talerz w zacienionej nieco stronic okna.

72. Jeżeli chodzi tylko o zachowanie ze- wnętrzej postaci roślinki, w ystarcza w tedy przechowywanie desmidyj na sucho; jeżeli jednak zachować chcemy niezm ienioną treść komórki, która u tych roślin przedstaw ia bar­

dzo charakterystyczny dla gatunków układ chlorofilu i krochm alu, w takim razie uciec się musim y do przechowywania preparatów w płynie, k tóryby nie w pływ ał niszcząco na budowę treści, ale owszem zachował ją w na- turalnój, o ile m ożna postaci. Toż samo sto­

suje się także i do innych wodorostów z ro ­ dziny s p r z ę ż o n y c h ( Conjugatae), ja k np.

Zygnema, Spirogyra i t. d., u których także treść kom órki przedstaw ia charakterystyczny układ, k tó ry po zasuszeniu zostaj e zniszczony.

73. Jednę z najlepszych metod takiego przechowywania preparatów , podał Ha n t s c i i

( Re i n i k es Beitrdge zur neueren Mikroskopie, 3-ci zeszyt, str. 37 i następne). Używa on mięszaniny, złożonój z 3-ch części czystego 90-procentowego alkoholu, 2-u części wody dystylowanój i 1 części gliceryny, k tó rą to mięszaninę przechowuje się w szczelnie zam- kniętem naczyniu. — P re p ara t umieszcza się na sam ym środku tafelki szklanój (szkieł­

k a przedmiotowego) w kropli wody i do­

daje się małą kropelkę powyższój mięszani­

ny. Poczcm przykryw a się wszystko kloszem dla zabezpieczenia od kurzu i pozostawia w spokoju dopóki płyn nie w yparuje. Na­

stępnie dodaje się znowu drugą kroplę mię­

szaniny i po wyparow aniu wody i alkoholu powtarza się dalój toż samo dopóty, aż pozo­

stanie na szkiełku tyle czystój gliceryny, ile preparat wym aga. Potem przykryw a się ostrożnie preparat bardzo cienkiem szkiełkiem odpowiedniój wielkości, tak, aby gliceryna nigdzie nie wychodziła poza brzegi szkiełka.

Dobrze jest przez kilka jeszcze dni w strzy­

mać się od ostatecznego zamknięcia prepara­

tu, ażeby przekonać się, że w płynie nie po­

zostały już żadne części lotne. Jakkolw iek stężona gliceryna niekoniecznie wym aga her­

m etycznego zamknięcia, albowiem nie paruje, jednakże ze względu wygody i bezpieczeństwa lepiój je s t przystąpić w każdym razie do za­

klejenia preparatu. Zaklejenie to wymaga wielkiój ostrożności i wprawy, inaczój nieza- wsze się udaje. Przede wszystkiem pilnować się trzeba, ażeby lakier uży ty do zaklejania nie był nakładany na miejsca, choćby niezna­

cznie zwilżone gliceryną. Dlatego też trzeba się starać, aby gliceryny nigdy nie było za- wiele, lepiój już gdy jój je s t zamało. Jeżeli przypadkiem je s t jój zawiele, w ta k im razie zbiera się nadm iar o ile można naj dokładni ój zapomocą cienkiej bibułki, a następnie myje się szkiełko przedmiotowe w około brzegów szkiełka przykrywkow ego pędzelkiem umoczo­

nym w alkoholu, ta k długo, dopóki nie oczy­

ści się go w zupełności. Najprostszy sposób zamknięcia polega na tem , że na każdy z czterech rogów szkiełka przykrywkow ego puszcza się kroplę nieco zgęszczonego roztwo­

ru odpowiedniego lakieru i pozostawia czas jakiś, póki lakier nie wyschnie dostatecznie.

Poczem brzegi szkiełka zapomocą pędzelka obmazuje się w ten sposób lakierem, aby te n ­ że pokrył szkiełko przedmiotowe i przykryw ­ kowe, każde na szerokość 2 do 3-ch milime­

trów i utw orzył obwódkę szeroką około 5-ciu do 6-ciu m ilim etrów. P o wyschnięciu tój pierwszój w arstw y lakieru nakłada się drugą, a jeżeli potrzeba i trzecią. T ak szkiełko przed­

miotowe jakoteż i przykryw kow e, należy bez­

pośrednio przed użyciem najstaranniój oczy­

ścić alkoholem. Do najbardziój używanych lakierów należą: ta k zwany lakier asfaltowy

(10)

2 1 8 W SZ EC H ŚW IA T. Jfs 14.

(roztwór asfaltu w oleju lnianym i terp enty ­ nie); lak ier woskowy czarny N -r 3 z fabryki

B e s e l e r a w B erlinie (części składowe bliżój mi nieznane, rozpuszcza się w spirytusie, schnie szyhko, bardzo trw ały i praktyczny w użyciu) i w nowszych czasach wprowadzony w użycie lakier Zi e g l e r a. Ten ostatni jest gęstą hialą masą, dającą się dowolnie rozrze­

dzać odpowiednim dodatkiem olejku terpen­

tynowego i lekkiem ogrzaniem. Schnie nad­

zwyczaj powoli, lecz zato po wyschnięciu nie odskakuje i nie pęka.

74. W podobny sposób ja k desm idyje pre­

paruje się także wodorosty z rodziny Proto- coccaceae. N iektóre Chroococcaceae (np. Pohjcy- stis) i Nostoceae (np. Aphanizomenon Flos aquae), pływ ające na pow ierzchni wody w postaci delikatnćj żółtozielonćj powloczki, nalepiój zebrać można, zaczerpnąwszy wodę łyżką i wylawszy j ą na kaw ałek rzadkiego płótna.

W oda szybko przecieka, a na płótnie pozo­

staje wodorost. W ten sposób otrzym ać m o­

żna dostateczną ilość m ateryjału, k tóry we flaszce przenosim y do domu. Co się tyczy wo­

dorostu Aphanizomenon Flos aąuae, trzeba go natychm iast, najlepiój n a m iejscu preparować, jeżeli chcemy, aby zachował natu raln y wy­

gląd; inaczćj szybko się rozpada na pojedyn­

cze nitki. Najlepiój roślinę odrazu zebrać na papier i o ile można najprędzej wysuszyć.

75. R a m i e n i c e ( Characeae,) rosną zwy­

kle, ja k ju ż wiemy, w m ule na dnie wód sto­

jących, rzadziój w bystro płynących potokach.

N iektóre lubią lekko słoną wodę. W iększa część gatunków po kryta je s t w apienną powło­

ką, która czyni je bardzo kruchem i i dlatego zbierać je trzeba z w ielką ostrożnością, jeżeli chcemy otrzym ać nieuszkodzone okazy. R osną­

ce tuż przy brzegu w yciągam y ręką, zanurzając j ą w wodę ta k głęboko, aby uchwycić za korze­

nie, przyczem starać się trzeba, ażeby rośliny nie zostały poplątane i pogięte. A by oczyścić je z m ułu, obwija się czystą część rośliny kaw ał­

kiem bibuły, a zanurzyw szy dolny, zamulony koniec w wodzie, ostrożnie w ym yw a się palca­

mi. Oczyszczone rośliny zaw ija się starannie w w ilgotną bibułę i kładzie do teki. Strzedz się trzeba, aby przez drogę nie w yschły i przezto się nie pokruszyły. Pow róciw szy z w y­

cieczki, skrapiam y je wodą, jeżeli nie może­

m y zaraz przystąpić do preparow ania, z któ- rem jednakże najlepiój długo nie zwlekać.

G atunki rosnące na dnie głębokich wód lub zdała od brzegu, musim y wydobywać zapo­

mocą odpowiednich narzędzi. Najdogodniejsze do tego celu są podwójne żelazue grabie Ca- sparego. W ym iary tych grabi są następują­

ce: długość ab wynosi 10 cali, szerokość cd razem z kolcami 'ó3/, cali, odległość ce pomię­

dzy dwoma kolcami 3/ 4 cala, długość rękojeści fg 5 cali. W aga narzędzia wynosić powinna

G r a b ie C a s p a r e g o .

2 do 3-cli funtów. L inkę grubą na palec przy­

wiązuje się do żelaznój obrączki f, długość linki odpowiadać musi głębokości wody; zwy­

kle w ystarcza około 20 stóp, a tylko w jezio­

rach górskich potrzeba niekiedy użyć linki długiój do 80 stóp. Dla wygodnego przeno­

szenia z miejsca na miejsce tego narzędzia, przykryw a się oba rzędy kolców drew nianą w ypukłą listew ką i wokoło obwija linkę.

Sposób użycia tych grabi je s t bardzo prosty.

Rzuca się je z łódki, lub w b raku tejże z brze­

gu do wody i powoli ciągnie za linę, przyczem grabie sunąc się po dnie wody, w yryw ają ro ­ snące tam że rośliny. Zebrane w ten sposób ram ienice należy starannie przepatrzyć i ty l­

ko nieuszkodzone okazy zabrać ze sobą. Czę­

sto w tejże samój wodzie rośnie kilka lub wię­

cój gatunków ram ienic, oddzielnie lub poniię- szanych razem; dlatego należy uważnie zbadać cały brzeg danego zbiornika wody, aby nie pominąć żadnego gatunku. Zw racam y przy- tem uwagę, że niektóre gatun k i ta k są do sie­

bie napozór podobne, zwłaszcza, gdy są m okre, że dopiero po wyschnięciu łatwiój nieco odró­

żnić jo od siebie.

76. P rzystępując do preparowania, dzieli się zebrany m ateryjał na kilka części i pojedyncze rośliny ostrożnie się wyjm uje, zachowując tylko okazy zupełne z korzeniami, inne bowiem nie przedstaw iają naukowój w ar­

tości. Następnie bierze się arkusz białego g ru ­ bego papieru odpowiedniego form atu, zanurza

(11)

jYo 1 4 . W SZ EC H ŚW IA T. 219 się go w Avodę w obszernem naczyniu, chwy­

ta się drugą ręk ą roślinę w dolnym jój końcu, kładzie ją na papier, znajdujący się pod wodą i przytrzym ując dolny koniec rośliny na pa­

pierze, w yjm uje się go powoli z wody. P o do- kladnem ocieknięciu kładzie się papier na w arstw ę gładkiój bibuły, a gdy nieco pode- schnie, przykryw a się (zanim roślina całkiem wyschnie} odpowiednim kaw ałkiem stearyno-;

wanego papieru i kilkoma arkuszam i bibuły, na którą znowu w ten sam sposób kładzie się drugi okaz rośliny i t. d. Całą paczkę taki utworzoną umieszcza się w prasie, a po kilku godzinach w yjm uje się m okrą bibułę, zastępu- i jąc j ą suchą, nieporuszając przytem papieru j stearynowego, ażeby nie popsuć ramienic, j które z początku doń przylegają, \ 77. D la oznaczenia ramienic wystarcza zwykle dobra lupa. Ażeby uwidocznić spiral­

ny układ kom órek korowych u gatunków po­

krytych węglanem wapnia, należy dany okaz wymoczyć avrozcieńczonym kwasie solnym.

Chcącym bliżćj obeznać się z system aty-j k ą wodorostów, polecić możemy następujące |

dzieła: j

R a b e n h o r s t, Flora europaea Algarum I aąuae dulcis et submarinae, 3 tomy, 1864—1868.

Je stto system atyczny opis (w języku łaciń­

skim) wodorostów środkowej Europy razem z rysunkam i wszystkich rodzajów.

Kryptogamen-Flora von Schlesien, dzieło wy j dawane przez prof. Ford. C o h n a (w języlu1 niemieckim 1876— 1879). D otąd wyszły dwa tomy. Pierw szy obejmuje skrytokw iatow e n a­

czyniowe, mchy, wątrobowce i ramienicei Te ostatnie, opracowane przez prof. Aleks.

B r a u n a. Część pierwsza tom u drugidgo zawiera wodorosty opisane przez D -ra O.

K i r c k n e r a, a część druga, porosty przt^z D -ra S t e i n a . Rysunków żadnych. KażdĄ część nabyć można oddzielnie.

Z dzieł, opisujących wodorosty całego świa­

ta, polecam y:

K ii t z i n g, Species Algarwn, 1849.

J . G. A g a r d h , Species, genera et ordines ] Algarum, 3 tom y, 1848— 1876. i

Nadto atlasy: 1

K t t t z i n g a ( Tabulae phycologicae, 19 to­

mów, 1900 tablic, 1846—1871) —

i H a r v e y a ( Fhycologia Britannica, 4 to­

my, 360 tablic, 1874), które jednakże z powo­

du swćj wysokićj ceny, nie dla wszystkich są dostęffne.

K O N O P K 0 W K A .

Obrazek gieologiczny z okolic tarnopolskich.

Przez prof. W ł. B oberskiego.

Nasze Podole wogóle tak jednostajne, po­

siada kąpiele m ineralne — są to źródła siar- czane w Konopkówce, ktbre od przeszło dw u­

stu lat istniejąc, pam iętają dawne dobre czasy.

Dwie godziny drogi oddziela Konopkówkę od stolicy podolskićj Tarnopola, ale nim zdą­

żymy do celu wycieczki, nie ujdzie przede­

w szystkiem naszój uwagi ciekawa budowa wyżyny tarnopolskićj, wznoszącćj się do 431 m etrów nad poziom morza; zauważymy szcze­

gólnie falistości, ciągnące się mniój więcój w kierunku od wschodu ku zachodow i, a otwierające się zwykle w dolinie rzek zdąża­

jących ku południowi. Ośm takich fal gar­

biących powierzchnię ziemi przebywamy po­

między Tarnopolem a Konopkówką, położoną na połudn.-zachód od wspomnianego miasta, a wszystkie niem al fale otw ierają się w doli­

nie rzeki Seretu. Nigdzie jedn ak nie spoty­

kam y w zagłębieniu tych fal odsłoniętćj b u ­ dowy gieologicznej okolicy i gdyby nie głę­

bokie wyżłobienia, jak ie sobie rzeki i potoki wybrózdowały, gdyby nie kamieniołomy od­

k ry te lub przerżnięcia toru kolejowego z T ar­

nopola do Podwoloczysk, nie moglibyśmy mieć najmniejszego wyobrażenia o pokładach skalnych, wchodzących w skład wyżyny po- dolskiój. W yżłobienia, zawdzięczające swe powstanie potokom i rzekom, nie są jeszcze zbyt w yraźne w okolicy Tarnopola i nie się­

gają głębiój ja k do pokładów kredowych, ale ju ż o ośm kilom etrów na południe w rzyna się S eret—G nida—Gniezna głęboko w pokłady de- wonu (Ostrów, Czartoryja, Trembowla), dalćj zaś dosięga np. Seret zdążając k u Dniestrowi naw et w arstw syluryjskich, k tó re naksztalt urw istych brzegów leżą po obudwu stronach

Cytaty

Powiązane dokumenty

nin państwowych, językiem urzędow ym stał się język rosyjski, a eta t koni w stadninie ograni­.. czono do 140

sposobu, k tóry pozw ala na sztuczne otrzym yw anie, sposobami czysto chemicznemi, mocznika (karbam idu), m ateryi najbogatszej w azot ze w szystkich ciał

N aw et w spoczynku tylko ram iona dotykają ziemi, ciało zaś krążkow ate je s t wzniesione, w tedy ofiura przedsta­. w ia się jak o krążek w sp arty n a

lazkami, oraz tablice, zaw ierające gotowe schem aty do obliczeń zarówno przy samej fabrykacyi, jako też przy próbacb i dośw iadczeniach z nią

gów), a wyróżniają się między innemi uzbrojeniem, jak ie posiadają na każdym pieścieniu ciała w postaci długich kolców rozdwojonych na końcu. Do najwięcej

Komitet Redakcyjny stanowią: P. dziekan Uniw\, mag. Z araz więc rozpocząłem sto­.. jako pen sy ją.. Uczuw szy się. Wspomnienia z podróży do Syberyi etc.. niem ogąc

dziekan Uniw., mag.. Ilzę są tą protoplazm atyczna gruszeczlta poczyna wiosłow ać i szybko pływ a po pow ierzchni wody. Zaródź kom órek zw ierzęcych lub

dziekan Uniw., mag.. 6) zaw ieszone w przezro czy sty m śluzie, pośród którego zaledw ie słabo się poruszają... zakończył pracow ity i pożyteczny dla kraju