• Nie Znaleziono Wyników

TATR i^dres ZRod-Stłscsr!: ZE^rał£0-^sl^ie-:i?rzed.:rriiesście, ISTr 68.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TATR i^dres ZRod-Stłscsr!: ZE^rał£0-^sl^ie-:i?rzed.:rriiesście, ISTr 68."

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

J V $ . 6 .

Warszawa, d. 7 Lutego 1892 r. T o m X I .

TYG O D NIK P O P U L A R N Y , POŚW IĘCONY NAUKOM P R ZYR O D N IC ZYM .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W W arszawie: ro c zn ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z przesyłka pocztow ą: ro c z n ie „ 10

p ó łro cz n ie „ 5

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i we w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .

Komitet Redakcyjny W szechświata stanowią panowie;

A leksandrow icz J ., D eike K „ D ickstoin 8., Hoyer II.

Jurk iew icz K., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., N atanson J ., P rau ss St. i W róblew ski W.

„ W s z e c h ś w ia t11 p rz y jm u je o g ło sz e n ia , k tó r y c h treśó m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łeg o d ru k u w szpalcie a lb o jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy r a z k op. 7Vi

za sześć n a s tę p n y c h ra z y k o p . 6, za d a lsze k o p . 5.

i^dres ZRod-Stłscsr!: ZE^rał£0-^sl^ie-:i?rzed.:rriiesście, ISTr 68.

ZANIKŁE JEZIORA

TATR

1 B I F I I R K 4 C T J A R Z E K I M Ł Y H I C T .

B adania nad głazami narzutowemi, ros- sianemi po całym niżu giermańskim i na znacznej części niżu sarmackiego dały, j a k wiadomo, ten niespodziewany wypadek, że E u ro p a miała pod koniec trzeciorzędowego okresu gieologicznego klimat o wiele zi­

mniejszy, aniżeli go ma obecnie. Ńietylko cała wyżyna s kandynaw ska była w ten sam praw ie sposób j a k dzisiejsza G renlandyja p o k ry ta wiecznemi lodami, które, sunąc ku południowi, po sam brzeg K a r p a t i niższych gór niemieckich podchodziły, lecz i góry E u ropy środkowej posiadały lodniki o wiele potężniejsze od dzisiejszych. Nie b r a k o ­ wało ich naw et K a rpatom i średnim górom niemieckim, które ich obecnie wcale nie p o ­ siadają. P rofesor gieografii w uniw ersyte­

cie wrocławskim, J. P a rts c h *) i przedwcze­

śnie zm arły gieograf węgierski, S. R oth 2), wykazali, że w okresie dyluwijalnym wszy­

stkie większe doliny T a t r były zawalone lodami. Ale gdy ówczesne lodniki A lp od­

dalały się na kilkadziesiąt kilometrów od podnóża tych gór, a równiny u ich stóp p o ­ łożone po k ry ły kamienistemi nasypami, wpośród których potworzyły się liczne j e ­ ziora i moczary, dając w ten sposób począ­

tek krainie morenowej, to w Tatrach nikły one u samego podnóża gór, a nasypy wy­

tworzone przez nie porosły lasami i nie zmieniły powierzchowności tego pasma.

Z badań P a rts c h a i E otha wiadomo było tylko, że Toporow e stawki w bliskości Za­

kopanego w ytw orzyły się na zwale, pozo­

stawionym przez lodnik, który zapełniał dolinę Suchój wody i że piękne jezioro Szczyrbskie je s t również położone na t a r a ­ sie morenowym, osadzonym przez lodnik doliny Młynicy.

•) J . P a rts c h , D ie G le ts c h e r d e r V o rz eit in d en K a r p a th e n u . d e n M itte lg e b irg e n D eu tsc h la n d s, W ro cław , 1882.

E) F o ld ta n i K ijzlony. S u p p le m e n t, 1885 r , s tr.

5 3 —75 i 1885 r., s tr. 485—431,

(2)

82 w s z e c h ś w i a t. N r 6.

K orz y stając z wakacyj letnich 1891 roku, postanowiłem poświęcić k ilk a ty godni z w ie ­ dzeniu południowej s tro n y T a t r i przepę­

dziłem w tym celu kilkanaście dni nad brze­

gami je z io r a Szczyrbskiego. Chociaż głó­

wnym celem mych wycieczek były tym r a ­ zem doliny M ięguszowska zŻelaznem i W r o ­ tami, M łynica i F u r k o t a , to pomimoto nie zaniedbywałem i brzegów samego jeziora, a przechadzki moje w najbliższem jego otoczeniu zostały, wbrew oczekiwaniu m e ­ mu, cennemi nagrodzone wypadkam i. P r z e ­ konałem się bowiem przedewszystkiem, że w najbliższem sąsiedztwie jezio ra S zcz yrb­

skiego istniało niegdyś kilka innych jezior morenowych, k tó re obecnie swe wody po- części utraciły, a n astępnie , że rzeka M ły ­ nica dzieli się na dwa ramiona, które ro z­

biegają się w ten sposób, że nigdy więcój ze sobą się nie łączą. P onie w aż szczegóły te ani na mapach wojskowego za kładu gieo- graficznego w W ie d n iu nie zostały w yzna­

czone, ani w dziełach zajm ujących się T a ­ tram i wzmianki o nich nie z n ajduję, przeto, uważając j e za now y a cenny przyczynek do znajomości najpiękniejszych g ór naszych, podaję o nich tymczasową wiadomość.

Jezioro Szczyrbskie zn a jd u je się na sto­

kach g ó ry Soliska, należącój do g r u p y K r y ­ wania. R ry w a ń s k a g r u p a przedstaw ia zaś odnośnie do całego pasm a T a t r ramię po ­ przeczne, przyczepione do głównego ich grzbietu od strony południowój w miejscu, gdzie góra (Jzubryna wznosi się ponad Mor- skiem O kiem do wysokości 2435 m . Od tćj C z ubryny s pływ ają k u zachodowi wody potoku K oprow a, k u wschodowi zaś potoku Mięguszowskiego, któ ry j e s t źródłowym po­

tokiem P o p ra d u . D o liny K o p ro w a i M ię­

guszowska należą do wielkich d olin ta trz a ń ­ skich i zam ykając g ru p ę kry w a ń sk ą od za­

chodu i wschodu dzielą j ą od innych r a ­ mion T atr. K ry w a ń sk ie ramię, j e d n o z n a j ­ potężniejszych w całym systemie T a tr, n a ­ śladuje budow ę tych gór, gdyż samo przez się przedstawia ono grzbiet górski, który w K ry w a n iu wzniósł się do wysokości 2 496 metrów, a k tórego z jednój i z drugićj stro ny czepia się k ilka niemniój silnie rozw i­

niętych ramion poprzecznych. O d strony północno-zachodniój z n a jd u ją się bowiem ramiona Smreczyńskie, H ru b e g o W ierchu,

Newcerskie, Kotlińskie i Teryjańskie, obej­

mujące doliny Smreczyńską, Hlińską, Ne- weerską, K otlińską i Teryjańską, od strony wschodnio-południowój zaś ramię Szatana Solisko, O stra i Paw łow a, obejmujące do­

liny Mięguszowską,Młynicę, F u rk o tę i H a n ­ dlową. Solisko czepia się prawie samego środka ramienia K r y wańskiego, w miejscu, gdzie szczyt F u r k o t a wznosi się do wyso­

kości 2437 m , a rozdziela dolinę Młynicy od doliny F u rkoty. Najwyższy p u n k t S o­

liska wzniesiony jest na 2 314 m nad poz.

morza. Doliny F u r k o ty i Młynicy, j a k niemniój sąsiednia Handlow a, odznaczają się tem, że leżą w niezwykle wysokim poziomie, gdyż kończyny ich nad jeziorem Szczyrbskiem leżą j u ż powyżój 1500 m.

M ają one wszystkie charakterystyczną b u ­ dowę dolin granitow ych T atr, posiadają bo­

wiem jeziora, są poprzeryw ane skalistemi progami, a kończą się pod głów nym grzbie­

tem gór pięknie rozwiniętemi kotłami.

G óra Solisko, którąbyśmy pod względem postaci z wysokim, gotyckim dachem poró­

wnali, spada stromo zarówno ku dolinie Młynicy j a k i F u rk o ty . P rze dnie zbocze tój góry spoczywa zaś na tarasie, którego średni poziom można przyjąć na 1450 me*

trów, a któ ry łączy się bespośrednio z d n a ­ mi wymienionych powyżój dolin. Na tym tarasie znajduje się jezioro Szczyrbskie.

Nie dotyka ono jednakże samego Soliska, gdyż u stóp tój góry znajduje się jeszcze płaski wał, spadający niezbyt wysoką, ale stromą kraw ędzią ku dolinie Młynicy. Jest on cały starym lasem porośnięty i z tego powodu niedostępny; ale z nierównój jego powierzchni i odsłonięć nad M łynićą można wnosić, że przedstaw ia on boczną morenę tejże doliny. P o południowo - zachodniój stronie tćj m oreny, na linii prowadzącój na grzbiet Soliska, znajduje się jezioro Szczyrbskie. Leży ono w poziomie 1351 ( metrów, rozm iary jego wynoszą 20,40 hek ­

tarów, a najw iększa jego głębokość ma wy­

nosić 20,7 m, kształtem swoim zbliża się ono do koła, ale po zachodniej stronie w rz y ­ nają się weń dwa kamieniste półwyspy: j e ­ den, północny, wyższy i większy, porosły lasem, drugi, południowy, mniejszy, na k tó ­ rym zn ajduje się domek, nazywany przez I m adziarów Mikloslak. B rzegi jeziora spa-

(3)

Nr 6. WSZECHŚWIAT. 83 (lnją wogóle stromo ku wodzie, a przedsta­

wiają niewątpliwie zwały lodnikowe, z k tó ­ rych sterczą w wielu miejscach głazy g r a ­ nitu o bokach obtartych a kantach za o k rą­

glonych, niekiedy olbrzym ich rozmiarów.

O dłam y te leżą w glinie piaszczystej, syp­

kiej, jasnej barwy, pomięszanój z drobnym żwirem. JBrzeg jeziora, dochodzący w wie­

lu miejscach do kilkudziesięciu m etrów wy­

sokości, jest prz erw a n y w południowo-za- chodnićj jeg o kończynie. Tutaj znajduje się też odpływ jeziora, wogóle tak sk ro m ­ nych rozmiarów, że woda w czasie posu­

chy przedziera się prawie niewidzialnie pomiędzy kam ieniam i i ginie pod powierz­

chnią ziemi. W każdym jednakże razie dostaje się ona do W agu, a jezioro Szczyrb­

skie należy do zlewiska morza Czarnego.

W najbliższem sąsiedztwie tego odpływ u jezioro uległo nadto, wskutek zamulenia, cząstkowemu osuszeniu i przybrało na ma- łój przestrzeni postać moczaru, porosłego turzycami i kosodrzewem. Szerokość wału zamykającego jezioro od zewnątrz, miano­

wicie od strony zachodniej i południowej, wynosi zaledwie kilkanaście metrów. Je s t on tutaj tak wąski, że dostarczył zaledwie miejsca dla jednego szeregu domów i dla ścieżki. Ale droga wozowa musiała już być poprowadzoną o kilka metrów niżej, po ze­

wnętrznej jeg o stronie. W a ł ten przedsta­

wia zarazem krawędź tarasu dyluwijalnego, j a k i rozw inął się u stóp Soliska i spada sil­

nie nachyloną pochyłością k u zewnątrz, obniżając się nagle o j a k ie kilkaset metrów.

Wyniosłości okalające jezioro są porosłe lasem świerkowym , w którym można n a ­ p o tkać liczne i dorodne okazy modrzewia.

A le sam b rzeg je z io ra porasta bujny koso- drzew. L im ba rosnąca obficie w dolinach F u rk o ty , M łynicy i Mięguszowskiej do brzegów jeziora nie dochodzi.

Całe otoczenie jeziora Szczyt1 bskiego, j a k i właściwości jego gleby, przemawiają sta­

nowczo za tein, że jest ono utworem dylu- wijalnym. T aras u stóp Soliska, którego część zajm uje to jezioro, powstał bezwąt- pienia przez połączenie się m oren bocznych, osadzonych przez lodniki Młynicy i F u r ­ koty, które w tem miejscu ze sobą się łą ­ czyły. Jezioro Szczyrbskie odpowiada z a ­ głębieniu, ja k i e się na powierzchni tego

tarasu, pod zasłoną zwału, zajmującego dziś jego brzeg, wytworzyło.

Ale nie je s t to je d y n e jezioro dyluwijal- ne tej miejscowości. Przedewszystkiem bo­

wiem w północno-zachodniej stronie jeziora Szczyrbskiego, od strony Soliska, znajduje się inne, które, chociaż wodę swą już tak dalece utraciło, że zamieniło się w moczar torfiasty, to pomimo to jeszcze ciągle przez słowaków nazywane bywa „Ślepem j e ­ ziorem ”. G ranica pomiędzy Szczyrbskiem i Slepem ma postać wąskiego a długiego, stosunkowo bardzo wysokiego wału, który z powodu swej budowy od razu wpada w oczy; je st on bowiem cały zbudowany z głazów granitowych, a olbrzymie odłamy tej skały sterczą tak po jednój, j a k i po drugiej stronie, z jego pochyłej powierz­

chni. Ponieważ na najwyższym punkcie tego wału znajduje się altana, do której prowadzi w ygodna ścieżka, przeto rospa- trzenie się w tej miejscowości zostało zna­

cznie ułatwione. Cały ten wał je s t poro­

sły kosodrzewem, który wyróżnia się tem, że wpośród okazów typowych, p o k ła d a ją ­ cych się na powierzchni ziemi, można n a ­ potkać wiele innych, które wyrosły w drzew­

ka proste, na 2 do 3 metrów wysokie. Ale kierunek tych drzewek nie j e s t prostopa­

dły, lecz w każdym razie mniej albo więcej ukośny, co przypom ina ich pochodzenie- W p ośród zarostu kosodrzewu znajdują się też na tym wale liczne okazy modrzewia i świerka. Ślepe jezioro je st znacznie wy- żej położone od Szczyrbskiego, różnica w poziomie musi wynosić przynajm niej k il­

kanaście metrów. J est ono, ta k samo j a k i Szczyrbskie, ze wszech stron otoczone spadzistym brzegiem, tej samej co i tamten budowy i podchodzi pod wzmiankowany wał u stóp Soliska, przedstawiający wyższe piętro całego tarasu.

Brzegi jeziora Ślepego są, z wyjątkiem wału dzielącego j e od Szczyrbskiego, wszę­

dzie pokryte lasem, co zbadanie ich znacz­

nie utrudnia. Zwał, zamykający to jezioro od zachodu przedstawia przedłużenie za­

chodniego brzegu jeziora Szczyrbskiego i opada również stromo k u zachodowi, do potoku Żelaznej wody. Powierzchnia j e ­ ziora Ślepego może wynosić, o ile na oko ocenić się daje, około

2

hektarów,

Jest

(4)

84

ona cała zajęta przez m oczar torfiasty, w rozwoju którego biorą, udział p ra w ie w y­

łącznie torfowce, w ełnianka i liczne tu rz y ­ ce. Głębokość torfowiska musi być bardzo znaczna, gdyż żerdź d łu g a na trzy m etry dna jego nie dosięga. P r z y samym brzegu ten moczar p o ra s ta nik ły m kosodrzewem, k tó ry tworzy dokoła je z io ra wąski pas, wy­

różniający się swym k arło w a ty m wzrostem od dorodnych okazów, p o k ry w a jący c h spa­

dziste brzegi je z io ra Szczyrbskiego. J e ­ zioro Ślepe nie posiada widocznego p rz y ­ p ły w u . W południow o-w schodniej stronie obniża się zaś a właściwie za n ik a brzeg j e ­ go o tyle, że ścieżka prowadząca do wzmian­

kowanej a ltany przechodzi n a d sam ym m o­

czarem. W tem miejscu zn a jd u je się wi­

doczny odpływ jezio ra Ślepego; ale w od­

ległości k ilk u m etrów woda tego odpływ u ginie pomiędzy kam ieniam i i za pada pod pow ierzchnią ziemi, ukazuje się ona potem jeszcze raz w niższym poziomie i jeszcze raz zniknąw szy uchodzi pod ziemią do j e ­ ziora Szczyrbskiego. J ez ioro Ślepe należy więc tak samo j a k i S zczyrbskie do dorze­

cza W agu.

W a ł zamykający Szczyrbskie jezioro od strony południowej, a po części od zachod­

niej, przedstawia zarazem brzeg całego ta­

rasu i spada, j a k ju ż poprzednio w z m ia n k o ­ wano, nagle ku południowi o kilkaset me­

trów w głąb, ukośną pochyłością. A le w po­

łudniow o - wschodnim n arożniku jeziora brzeg ten zbacza k u południow em u wscho­

dowi i w ydłużając się w ty m k ie ru n k n t w o ­ rz y szereg wyniosłości, oznaczonych n a z w a ­ mi Nakład, Smerekowica, P o ś re d n i J a m n ik i t. d., a łączy się ostotecznie z wałem mo­

renowym, któ ry w podobny sposób ciągnie się od podnóża Baszty k u południow i, roz­

dzielając dolinę Mięguszowską, k u którój spada nagłą pochyłością, od doliny Młynicy, którój poziom j e s t znacznie wyższy. T aras Soliska łączy się więc z tarasem Baszty i wydłuża szerokim języ k ie m ku południo­

wemu wschodowi.

N a ję z y k u tym znajduje się również kilka obecnie j u ż przeważnie osuszonych j e z io r e k morenowych, które w przeciwieństwie do Szczyrbskiego i Ślepego, oddających swe wody W a g o w i, łączą się w dziwny i jedyny w swoim rodzaju sposób z M łynicą, w p a d a­

j ą c ą do P o p ra d u i należy do zlewiska morza Bałtyckiego. Jeziorka te, wogóle niedostę­

p n e i mało znane, a przez słowaków nazwą mozgrowisk, czyli m oczarów oznaczone, p rzedstaw iają płaskie, wybornie zniwelowa­

ne, we w nętrzu lasów ukryte, poczęści k o ­ sodrzewem a naw et świerczyną porośnięte torfowiska. P rzedew szystkiem po w schod­

niej stronie Szczyrbskiego jeziora znajduje się Mozgrowisko wąskie, mały od północy k u południowi wydłużony moczar torfiasty, porosły w części kosodrzewem, w ten sam sposób j a k to na Ślepem jeziorze poznali­

śmy. Poziom jego je st od poziomu S zczyrb­

skiego co najwięcej o je d e n m etr wyższym a wał dzielący obadwa, zaledwie na kilka m etrów szeroki, obniża się w pośrodku ta k dalece, że zrównywa się zupełnie z pozio­

mem wąskiego M ozgrowiska. Chociaż ta k niski i niew yraźny, przedstaw ia ten wał część wielkiego działu wodnego europej­

skiego, któ ry opuściwszy się z Soliska na Szczyrbski taras przesuw a się po nim, bie­

gnie ku południowi, k u Szczyrbskiój stacyi kolei żelaznój. W oda Wąskiego M ozgrowi­

ska odpływa bowiem w jego południowym końcu i to zapomocą dw u zagłębień, rozdzie­

lonych odosobnionym stożkowatym nasy­

pem dyluw ialnym , niezbyt wielkich rozmia­

rów i dostaje się do Młynicy a z nią do P o ­ p ra d u . R ozm iary tego moczaru nie prze­

chodzą, j a k sądzę, pół hektara; je s t on zresztą cały wysokim lasem otoczony i t r u ­ dno przystępny.

Potoczek, j a k i w nim bierze początek, zbacza ku wschodowi i dostaje się do M oz­

growiska górnego. J e s t to piękne jeziorko kolistej postaci, otoczone ze wszech stron bujnym lasem, porosłe kosodrzewem i świer- czyną, ale wogóle jeszcze mniej przystępne i tru d n e do zbadania. Leży ono o kilk a­

naście m etrów niżej od W ąskiego a rozmia­

ram i swemi zdaje się dorównywać Ślepemu.

J e s t ono ze wszech stron otoczone wysokie- mi spadzistemi brzegzmi, z wyjątkiem b r z e ­ gu południowego, po którym wiedzie droga prow adząca od Szczyrbskiego je z io ra do Szmeksu, gdyż tutaj brzeg zrów nyw a się n aw et na małej przestrzeni z poziomem mo­

czaru i pozwala zajrzeć w jego wnętrze.

(dok. nast.).

A . Behm an.

N r 6.

WSZECHŚWIAT.

(5)

N r 6 . WSZECHŚWIAT.

O TEMPERATURZE.

O dczyt p u b lic z n y , w y g ło szo n y w d n iu 12 G ru d n ia 1891 r., w M u zeu m p rzem . i ro ln . w W arszaw ie, n a rz e c z K asy p om ocy im ie n ia d r a M ianow skiego.

Gdym weszedł do tej sali, wydało mi się, że jest w niój um iarkowanie ciepło; takie wrażenie wywarło na mnie powietrze tej sali. Podobnem prostem, bespośredniem wrażeniem zmysłowem zadawalnia się dziec­

ko; na tym najniższym szczeblu wiedzy za­

trzym uje się człowiek niewykształcony.

P rzypuśćm y wszelako, że nie zadawał- niam się tym poziomem, że ani chcę, ani mogę nawet, zatrzymać się na nim. P rze- dewszystkiem posiadam, przypuśćmy, nieco sceptycyzmu: bezmyślnie nie dowierzam świadectwu mych zmysłów. Pamiętam, że mnie niejednokrotnie zawiodły, a zatem wnioskuję, że i teraz mnie, być może, za­

wodzą. Nie odrzucam zupełnie świadectwa mych zmysłów, lecz pragnę je zbadać, oce­

nić i dojść tą. drogą do prawdy, lub dojść tak daleko przynajm niej, j a k daleko droga do p ra w d y prowadzić mnie zdoła.

A zatem przypuśćmy, że zapytuję osoby tu obecne, czy i one doznają w tej sali w ra ­ żenia um iarkowanego ciepła? Wszyscy ł a ­ two przew idujem y wynik podobnego głoso­

wania. O debralibyśm y wiele różnych, ze sobą niezgodnych odpowiedzi, niewiele mniej zapewne, niż je s t tu osób, które wrażeń cieplnych doznają i usiłują wyrazić j e słowem. J e d n y m byłoby chłodno, innym ciepło, umiarkowanie, przyjemnie lub nie­

przyjem nie, jeszcze innym nie jest zimno, ani gorąco, zmysł ich cieplny milczał. Z a ­ pytujem y teraz: skąd te różnice?

Czy może wyrazy: chłodno, ciepło, zimno, gorąco—rozmaici ludzie pojm ują rozmaicie?

Czy może nie rozumiemy się poprostu n a ­ wzajem? Istotnie, wyrażenia, którem i się posługujemy dotychczas, całkowicie są po­

zbawione ścisłości. Lecz, poprzestając na bespośrednich wrażeniach zmysłu naszego cieplnego, nie możemy im nadać ścisłości.

Nie możemy się umówić, że pewne określo­

ne wrażenie będzie się nazywało wrażeniem

85 zimna, lub ciepła, lub gorąca. Albowiem wrażenia każdego spomiędzy nas są i muszą wiecznie pozostać jeg o wyłączną własnością, jego skarbem, nieznanym nikomu i niedo­

stępnym dla nikogo.

A jednak, nie sądzę, ażebyśmy rozmai­

tość nowych odpowiedzi mogli wytłumaczyć zupełnie podatnością wyrazów, któremi od­

dajemy nasze wrażenia. Rozmaite osoby odczuwają jednakow e cieplne pobudki w sposób istotnie rozmaity. Nigdy wszak trudniej nie bywa o jednomyślność pom ię­

dzy ludźmi, niż kiedy idzie o sposób u bra­

nia się na mróz surowy, lub o napalenie w piecu, lub o zamknięcie, czy otworzenie okna, o którykolwiek, słowem jednem, z tych drobnych kłopotów, które nam cie­

pło i zimno codziennie sprawiają.

Lecz, czyż może nas dziwić rozmaitość podobna, skoro wrażliwość każdego spomię­

dzy nas na cieplne pobudki, stosownie do okoliczności, bywa rozmaita? Mam tu trzy naczynia; w pierwszein je st woda zimna, w drugiem jest woda gorąca, a w trzeciem woda, cieplejsza od pierwszej, lecz chło­

dniejsza od drugiej. Jeśli przyzwyczaję zmysł cieplny mej ręki do wody zimnej, to woda pośrednia wydaje mi się ciepłą. Jeśli, przeciwnie, trzymałem rękę naprzód w wo­

dzie gorącej, taż sama woda, ta trzecia, wy­

da mi się chłodną.

Tracim y więc zupełnie nadzieję, ażebyś­

my przez świadectwo naszego zmysłu ciepl­

nego mogli poznawać prawdziwie bezwzglę­

dny stan cieplny przedmiotów, jak ie nas otaczają.

Lecz, chociaż różnimy się w zdaniu, gdy mowa o tem, czy i o ile w tej sali jest cie­

pło, zgodzilibyśmy się wszyscy, nieprawdaż, że poczęłoby w niej być cieplej, gdyby tu, pośród nas, wielki rozniecono ogień. Więc może zmysł cieplny uczy nas prawdziwie o różnicach cieplnych? o tem, k tóre są ciała cieplejsze i które zimniejsze? Zbadajmy t ę ’ sprawę. Mam tu żelazo, drzewo, papier, róg, puch. Żelazo wydaje mi się znacznie zimniejszem, drzewo również nieco chło- dniejszem od papieru, rogu i puchu. A j e ­ d nak są to proste złudzenia. T en kaw ałek żelaza wydaje mi się zimnym, gdy go biorę do ręki, lecz niebawem w rażenie to znika, żelazo przestaje sprawiać wrażenie zimna*

(6)

8 6 WSZECHŚWIAT. N r 6.

Pow iadam y, że rę k a moja ogrzała żelazo i jest to prawdą: ciało nasze bywa wogóle cieple, cieplejsze od przedm iotów w poko­

ju , a ciało cieplejsze, j a k -nam również wia­

domo, gdy się zetknie z zimniejszem, samo nieco stygnie, lecz owo drugie ciało sobą ogrzewa. Jeżeli j e d n a k ręka, ja k o cieplej­

sza, ogrzała kaw ałek żelaza, jeżeli tak samo ogrzewa go płomień i każde ciało cieplej­

sze, tedy, czemuż, zapytuję, nie ogrzeje go ani papier, ani puch, ani róg? choć przecie zmysł cieplny zdaw ał się dowodzić, że są cieplejsze od k a w a łk a żelaza.

Zdołałem, być może, zachwiać zaufanie nasze do w zględnych naw et wskazówek n a ­ szego zmysłu cieplnego, a tera z spróbuję rozwiać je zupełnie. R óg i żelazo, które badałem przed chwilą, kładę do wody go- rącćj i teraz, gdy j u ż są gorące, widzę, że zmienione eą role. M e ta l w ydaje mi się gorętszym, r ó g —stosunkow o chłodnym . T e­

ra z j u ż zaczynamy widzieć jasno w tój s p r a ­ wie. Metal wydaje się zimniejszym od ro­

gu, gdy obadwa te ciała i m etal i róg są chłodniejsze od ręki; gdy obadw a ciała są cieplejsze od ręki rzeczy m ają się o d w r o ­ tnie i wreszcie i m etal i róg doprow adzone rę k ą do jednakow ego z nią stanu cieplnego, nie okazują też pomiędzy sobą wzajemnie żadnój różnicy. A zatem zmysł cieplny nie o tem nas uczy, czy m etal zim niejszy jest, czy róg, lecz o tem jed y n ie, czy rę ka nasza ogrzewa się, czy oziębia. M etal szybciój ją chłodzi, gdy jest zimniejszy i szybciej j ą wygrzewa, gdy jest cieplejszy od papieru, puchu i rogu; dlatego w pierw szym razie wydaje się chłodniejszym, w d r u g i m —cie­

plejszym. Otóż i zbudow aliśm y w y tłu m a­

czenie, teoryją działania zm ysłu cieplnego, a teraz należy j ą sprawdzić.

Ażebyśmy mogli j ą sprawdzić, musi­

m y użyć term eskopu, p rz y rz ą d u , który wskazywałby praw dziw ie stan cieplny ciał, ja k ie badać zechcemy. Oto mam tu (fig. 1) termoskop, nietylko bardzo wrażliwy i nie- łudzący, j a k ręka, lecz nadto t a k zbudow a­

ny, że wszyscy obecni zobaczą, że tak po ­ wiem, każde przez ten p rz y rz ą d doznaue wrażenie. O to je s t term oelem ent, oto gal- w anometr '). O grzanie, lub oziębienie c z u ­

łej powierzchni termoelementu budzi w nim natychm iast prąd elektryczny; prąd biegnie do galwanometru i zdradza się wówczas od­

chyleniem wskazówki. Oto widzimy s k u ­ tek, gdy zbliżam do termoelementu płonącą zapałkę. Teraz oziębiam element zapomo- cą lodu: wskazówka gwałtownie zawraca i ucieka na lewo. A zatem termoelemen- towi jest gorąco lub zimno, w miarę tego, czy na prawo, czy na lewo biegnie wska­

zówka.

Oto je s t żelazo, oto p apier i róg, któremi zajmowaliśmy się przed chwilą. W p r o w a ­ dzam je po kolei w zetknięcie z termoele- mentem: galw anom etr milczy, ciała te isto­

tnie są je dnakow o ciepłe,' zmysł cieplny ręki stanowczo w błąd nas wprowadzał.

F ig. 1. T e rm o e le m e n t i g a lw a n o m e tr.

A pochodziło to stąd, że rę k a była cieplej­

szą, że j ą m etal chłodził prędzej od rogu.

Lecz jeśli ta k było istotnie, tedy pow in­

niśmy módz odtworzyć i to złudzenie n a ­ szego zmysłu cieplnego na termoelemencie, trzeba go tylko uczynić cieplejszym od m e­

talu i rogu, a będzie nas łudził podobnie j a k ręka.' Nie będę term oelementu ogrze­

wał, wolę żelazo i róg oziębić: włożyłem je do wody lodowatej. Badam teraz termo- elementem: róg, j a k widzicie, małe na nim sprawia wrażenie, żelazo, przeciwnie, nie­

zmiernie zimnem się wydało. S praw dz i­

liśmy naszę teoryją, zbudowaliśmy m artw y

') P o d c z as w y k ła d u o b ra z p o w ięk szo n y g a lw a n o ­

m e tr u rz u c o n o n a e k r a n z a p o m o cą la ta r n i p r o je k ­ cy jn e j.

(7)

N r 6 . WSZECHŚWIAT. 8 7

p rzyrząd, który zachowanie się ręki n a ś l a ­ duje zupełnie.

Lecz i to sprawdzimy, cośmy w tłu m a ­ czeniu przed chwilą bez dowodu przyjęli:

że metal prędzej odprow adza i prędzej do­

prow adza ciepło, niż róg. Biorę termoele­

m ent, kładę nań sztabkę z rogu i doprow a­

dzam teraz ciepło od przeciwległego końca, z tego kaw ałk a gorącego mosiądzu; galwa­

nom etr milczy, zbyt długo czekalibyśmy, zanim by przemówił. A teraz powtarzam tę próbę z żelazem: widzicie j a k szybko cie­

pło zdołało przeniknąć przez sztabkę żelaz­

ną i n a termoelement oddziałać. Fizycy mówią, że żelazo jest przewodnikiem ciepła dobrym, lub przynajm niej od rogu znacznie lepszym.

Miedź j e s t jeszcze lepszym. Jed n y m pło ­ mieniem ogrzew am tu besstronnie dwie sztaby: żelazną, miedzianą. Sztaby dźwi-

F ig . 2. D w ie s z ta b y , z p rz y le p io n e m i k u lk a m i.

gają na sobie k u lk i metalowe, przylepione woskiem. Ciepło powoli roschodzi się w obu, wosk się topi, kule spadają, lecz widzimy, że to wszystko odbyw a się znacznie prędzej w sztabie miedzianej (fig. 2).

Metale, ciała gęste, zbite, przewodzą cie- J pło dobrze, nierównie gorzej przewodzi wszystko, co je s t luźne, porowate lub włó- j kniste. P o k ry w am azbestem, m ateryjałem z delikatnych (m ineralnych) nici utkanym, 1 czulą powierzchnię mego elementu, kładę nań to żelazo gorące, a je d n a k galwanometr j nie daje znaku, tak doskonale ochrania az- j best. Biorę nieco azbestu, kładę go na dłoń | moję, n a azbeście umieszczam kulę rospa- loną do czerwoności. Czynię to całkowicie beskarnie.

Pom iędzy gazami, ciałami lotnemi, za­

chodzą podobnież znaczne różnice co do przew odnictw a cieplnego. Rurę, umiesz­

czoną pionowo, którą mam tu przed sobą, mogę wypełnić dowoli bądź wodorem, bądź bezwodnikiem węglanym. W odór, jak o gaz lżejszy, doprowadzam od góry, bezwodnik węglany, ja k o gaz cięższy, od dołu. P r z e ­ ciągnięto przez tę ru rk ę d ru t platynowy, przez który obecnie prowadzę prąd elek­

tryczny; pod tem działaniem d r u t się roz­

grzewa aż do białości. W ypełniam wsze­

lako górną połowę ru r y wodorem i oto na tój górnój swej części d ru t przestaje się ża­

rzyć; na dolnej, przeciwnie, gdzie znajduje się bezwodnik węglany, żarzy się j a k wprzó­

dy. Ile razy wypełnię r u r ę wodorem, d ru t gaśnie, ile razy bezwodnikiem węglanym — rospala się nanowo. W o d ó r jest więc do­

brym, lub przynajmniej stosunkowo d o ­ brym przewodnikiem ciepła; je s t tem po­

między gazami, czem są metale pomiędzy ciałami stałemi.

(c. d. nast.).

W ładysław Natanson.

(D o k o ń c ze n ie).

Owoce bananów przedstawiają bodaj czy niewięcej odmian, j a k gruszki, niewątpli­

wie że tak, ze względu, że pisangi mają mięso mączyste i jed zą się bądź gotowane bądź pieczone j a k nasze ziemniaki, kiedy banany są słodkie i jed zą się surowe.

O wielkości i zmiennej postaci tych owo­

ców może dać niejakie wyobrażenie nasza fig. 9, na którój są odrysowane w % swój naturalnej wielkości, tak, że największy A m a 36, najmniejszy E tylko 6 centymetrów.

A i B oznaczają pisangi, C banan srebrnym zwany dlatego, że spód liści je st biały od pokrywającego go wosku, D banan czerwo­

ny o takiej barwie mięsa, E małą odmianę zwaną „ladyfinger”.

Banany nie wymagają wiele zachodów przy jedzeniu, skóra ściąga się z owoców w podłużnych pasach z największą łatwo-

(8)

WSZECHŚWIAT. N r 6.

ścig., a pozostałe mięso tworzy wałeczek b a rw y żółtćj lub czer wonój, jest ono różnej konsystencyi, czasem seiadłe j a k lody, cza­

sem mni^j zbite niż gruszki, ale zawsze rospływ ające się z łatwością na podniebie­

niu. Pospolicie nie m ają zbyt wybitnej woni, ani korzennego smaku, ale są i liczne odm iany takich. Spomiędzy wszystkich j a ­ kie znam „paluszki d a m ” z Ja m a jk i, k tó ­ rych miałem sposobność próbować, są n a j ­ smaczniejsze.

F ig . 9. A — B o rz e c h p is a n g ó w , C — E b a n a n ó w , 7g (n ie 'l 3) n a tu r a ln e j w ie lk o ś c i (z E n g le r a ) .

B anany są bardzo pożywnemi owocami, o czem najlepsze wyobrażenie może dać n a ­ stępująca analiza Ricciardiego:

B a n a n y z a w ie ra ją n ie d o jr z a łe d o jrz a łe

W ody 70,92 66,78

W łókien 0,36 0,17

Mączki 12,06 ślady

G a rb n ik a 6,53 0,34

T łustych olejów 0,21 0,58

C u k ru gronowego 0,08 20,97

„ trzcinowego 1,34 4,50

Ciał azotowych 3,04 4,92

Popiołów 1,04 0,95

Ciał bliżej nieokreślo

nych 4,42 0,79

100,CO 100,00 J a k z tego widać, pierw otnym m ateryja- łem zapasowym tych owoców jest mączka, k tó ra pozostaje bez zmiany w pisangach, a tylko w bananach przeobraża się n a c u ­ kry. P ie rw sz y m śladem, że banany do j­

rzew ają je s t to, że na zielonej łupinie poka­

zują się żółtawe paski, k tó re z czasem coraz się rosszerzają i wreszcie o bejm ują całą po­

wierzchnię owocu. N a miejscową n aw et

potrzebę nie pozostawia się gron na pniu, ale ścina się je, naw pół dojrzałe, wiesza w cieniu i zrywa z nich owoce, kolejno, w miarę żółknięcia. Mówiono mi, że tym sposobem część g a rbnika *) nie ulega zm ia­

nie i daje owocom smak bardziej ściągający.

N a eksport zryw a się grona całkiem zielone a mimo to nieznoszą długiej podróży, tak, że przy wywozie ich z centralnej Am eryki lu b Indyj wschodnich do Nowego Y orku, albo z K anarów i M adery do L o n d y n u nie­

raz i 20°/o się psuje. W sk u te k tego banany nie są dotąd artykułem handlu m iędzynaro­

dowego i m ają wszędzie tylko lokalne zna­

czenie. Jednakże żywią bardzo wiele mili- jo n ó w ludzi i są z pewnością najpospolit­

szym owocem w całym zw rotnikow ym świe- cie.

Próbow ano wprowadzić j e do handlu w postaci przetworów. Na Jam ajce suszą niedojrzałe pisangi na słońcu, a potem m ie ­ lą je na m ąkę zwaną c o n ą u i t a y , która, choć smaczna, ma je d n a k zapach k u m ary ­ ny (świeżego siana). W całej zresztą A m e­

ryce, gdzie banan nazywa się u romańskiej rasy e ł p ł a t a n o robią z niego konserwy.

W tym celu w B razylii miażdżą owoce, p ra sują i suszą w piecu, ale to je st zły spo­

sób, bo z wyciśniętym sokiem odchodzi sm ak i pożywienie. W M eksyku, naw pół dojrzałe grona wieszają na słońcu, przez co p o k ry w a ją się w ykwitem cukru. W ted y p rasują i obwinięte w bananowe liście pu­

szczają w handel. T a metoda byłaby do­

skonała, gdyby nie to, że przy suszeniu ró ż­

ne owady składają w owoce swe jaja, które potem rozwijają się w konserwach i niszczą je nieraz doszczętnie. Istnieją je d n a k p ró ­ by racyjonalniejszych metod i kto wie, czy rychło banany suszone nie będą współzawo­

dniczyły z suszonemi figami.

P rócz tych pożytków, w Azyi p o łu d n io ­ wej używa się bananów do rafineryi cukru, a malajowie biorą ich sok do bejcowania na zielono.

Owoce z M. E nsete (z Abisynii) i M. L i- vingstoniana (Sofala i dorzecza N igru) są niejadalne, ale tubylcy hodują je dla pę-

’) S ok b a n a n ó w , k tó ry p ły n ie za n a cięc iem r o ­ ś lin y w w ielk iej obfitości, z a w ie ra m n ó stw o k w asu g -a rb n ik o w e g o i n a p o w ie trz u z a ra z c ze rw ie n ie je .

(9)

N r 6. w s z e c h ś w i a t. 89 ków kwiatowych, które po ugotowaniu dają,

podobno wcale smaczne warzywo.

Nareszcie M. textilis daje konopie malaj- skie, ale o tój roślinie innym razem.

*

* *

G recy biorący udział w wyprawie A le ­ ksandra W. pierwszy raz przynieśli do E u ­ ropy wiadomość o bananach na trzy wieki przed naszą erą. Opisuje to Plinijusz ( X I I , 12) mówiąc, że roślina ta nazywa się p a l a (dodziśdnia k a l a w bengalskiem narze­

czu) i że owocem jój żywią się „Sapientes Indorum " (co było dla Linnćgo powodem, że gatunek nazw ał M. sapientum). A rabo­

wie znali roślinę dość wcześnie, skoro wspo­

mniana je s t w Koranie. W śró d ich pisa- rzów pierwszą wzmiankę znalazłem u arab- j skiego autora Ksiąg gospodarstw aIbn Alaw- w&m, który j u ż nazywa roślinę M a u z ').

Z arabskich źródeł przeszła o bananach wiadomość do średniowiecznych autorów, a Mateus Silvaticu3 (1267?— 1342) w swoim S łow niku simpliciów ma ju ż pod m u s a n a ­ stępujące naiwne objaśnienie „Musa est fructus quidem in quo peccayit pritnus pa- re n s ”. To nam tłumaczy drugą nazwę Lin- nćego M. p a r a d i s i a c a . Legienda ta, 0 której dużo byłoby pisać 2), przeszła ze W schodu do In d y j i stam tąd wróciła znów do Europy. U trz y m y w ała się przez całe średniowiecze, podczas którego banany na­

zywano Ficus paradisii. Prócz legiendy je d n a k nic o roślinie nie wiedziano, chociaż arabow ie wprowadzili j ą do E giptu. W po­

łowie X V I wieku daje P . A. M atthiali b a r ­ dzo dobrą rycinę 3) i mówi, że owoce bana- ! nów przychodzą do W enecyi z Syryi i E g i ­ ptu. Ślad tego został i w naszej lite ra tu ­ rze, w którój nazw ana jest wówczas p a l ­ m ą c y p e r s k ą . M arynarze portugalscy przewieźli j ą 1520 r. na wyspę S. Tomasza 1 do Gwinei, przeniesiono j ą z E g ip tu na Maltę, wyspy Azorskie i K anaryjskie, skąd

') T łu m a c z e n ie I. A. B a n ą u e rie g o . M a d ry t, 1802, p. 109, 394.

2) P o ró w n a j E . L ittr e . F r a g m e n ts de philoso- p h ie p o sitiv e . P a ry ż , 1876, s tr. 295 i n a st., g d zie o so b n a r o s p r a w a o ty m m y cie.

3) E d itio Y a lp ris ii z r. 1665, p. 223 i 224.

hiszpanie j u ż w r. 1516 przewieźli ją do I n ­ dyj wschodnich. W Ameryce znalazła wy­

borne dla siebie środowisko i stała się z cza­

sem równie pospolitą j a k w Starym świecie.

*

# *

Niema praw ie książki, omawiającej nieco obszerniej banany, w której by nie przyto­

czono zdania Hum boldta, że ta sama p r z e ­ strzeń ziemi, k tó ra może wydać w plonie : 33 funty pszenicy, daje 99 f. ziemniaków, a 4000 f. bananów. W nowszych książ­

kach przetłumaczono to zdanie na ję z y k nowożytny, mówiąc: że 10 arów ziemi daje 15 kilo pszenicy, 45 ziemniaków a 2000 ba­

nanów. Stąd wyprowadzić można i został też wyprowadzony wniosek, że produkcyja bananów ma się do produkcyi pszenicy ja k 1 3 3 : 1 , a do produkcyi ziemniaków j a k 44 :1. Zdanie to, które na wiarę sam przed laty powtórzyłem, jest je d n a k zupełnie fał­

szywe.

H um boldt nie miał danych statystycznych produkcyi pszenicy i ziemniaków, a dla ba­

nanów obliczył wydatność zawysoko, bio­

rąc całkiem wyjątkowe warunki, o których wyżej wspomniałem, odosobnionych roślin, dających często w półtora roku trzy plo­

ny. L iczył też zapewne wagę całego g ro ­ na, wreszcie, co najważniejsza, nie uwzglę­

dnił, ile w plonie całym pszenicy, ziemnia­

ków i bananów je s t części pożywnych.

Spróbujemy rzecz sprawdzić. Naprzód trudność zachodzi o ja k ic h bananach mó­

wić, skoro jedne są kilkanaście razy cięższe od drugich. Oczywiście niemożna brać szczególnie małych. R achunek, który po­

niżej podaję, oparłem na hodowli bananów o owrocach, długich na 10 centymetrów, z M adery, gdzie ogromne przestrzenie za­

ję te są plantacyjami, przeznaczonemi na eksport. Obliczyłem, że z h ektara takich hodowli można mieć sprzętu w gronach, w ciągu jednego roku, blisko 40000 kilo, ale jeżeli odtrącimy wagę łodygi i łupin, to na samę ja d a ln ą część owocu pozostanie zaledwie 13200 kilo. Jeżeli chodzi o pi­

sangi z wielkiemi owrocami, to ja k o m aksy­

malną wagę można przyjąć 32 800 kilo z hektara. Zaznaczam jednak, że to moje obliczenie mniej je st pewne, bo na M aderze

(10)

JO WSZECHŚWIAT. N r 6 .

pisang hoduje się wyjątkowo i w nielicz­

nych grupach. P rz y jm u ją c dla pszenicy i ziemniaka przeciętne cyfry, z E u ro p y środkowej, otrzym am y następujące z e s ta ­ wienie:

h e k ta r pszenicy daje 1450 kilo sprzętu

„ ziemniaków „ 8550 „ „

„ bananów „ 13200 „ „

pisangów „ 32 800 „ „ z którego wypada, że p ro d u k c y ja hektara:

pisangów do pszenicy m a się j a k 22 : 1, bananów „ „ „ „ „ 9 : 1 , pisangów do ziemniaków „ „ „ 3 , 8 : 1 , bananów „ „ „ „ „ 1,5 ; 1,

Te liczby p rostują ra c h u n e k H um boldta, tylko powierzchownie. YV rzeczywistości bowiem banany, pszenica i ziemniaki nie zaw ierają takich samych ilości pożyw nych części, ale zaw ierają je w takim stosunku liczebnym:

Z a w ie r a ją p s z e ­ z ie m ­ b a n a ­

na 100 wagi n ic a n ia k i 2) ny

białka 11,0 1,6 4,92

mączki 69,0 20 —

cukrów — 1,09 25,47

tłustych olejów 1,2 0,11 0,58

Razem 81,2 22,8 30,97

P odsta w iając te liczby wartości p o k ar­

mowej płodów do liczb p rodukc yi surowego plonu z h e k ta r a i p rz eprow a dzają c odpo­

wiedni rachunek, wypadnie, że h e k ta r ob­

siany:

pszenicą daje pożywnych części 1177 kilo

ziem niakami „ „ 1949 „

bananam i „ „ 4092 „

pisangam i „ 10168 „

Co do ostatniój liczby zaznaczam, że nie- znalazłszy analizy pisangów przyjąłem , za- j

') A n a liz a a m e ry k a ń s k ie j, z a w ie r a ją c e j m n ie j b ia łk a n iż e u ro p e js k a .

2) W e d łu g P a y e n a , w c a le n ie n a jk o rz y s tn ie js z y s to su n e k czę śc i p o ży w n y ch .

pewne bez błędu, że ich wartość pokarmo­

wa je s t tak a j a k bananów.

To znaczy, że p rodukcyja pisangów do pszenicy ma się j a k 9 : 1 , do ziemniaków zaś j a k 5,2 : 1. D la bananów ten stosunek spada w pierwszem porównaniu na 3,5 : 1, w drugiem na 2 : 1.

Zdaje mi się, żem się w tym rachunku omylił. Omyliłem się, biorąc dla pszenicy liczby przeciętne z wielkich przestrzeni:

gdyby j ą zasiać na ta k wybornej glebie, j a ­ kiej banany koniecznie wymagają, to bez przesady możnaby przyjąć, że dałaby z h e k ­ ta ra dw a ra zy więcej plonu i stosunek zmie­

niłby się znów, ale jeszcze raz na n ieko­

rzyść bananów.

J ó z e f R ostafiński.

ZESTAWIENIE NAJNOWSZYCH BADAŃ

N A D

HELIJOTROPIZMEM I filEOTROPIZMEM

Z W I E R Z Ą T .

(C iąg d alszy ).

Ażeby bliżej określić, j a k światło działa na zwierzęta, podlegające w ędrówkom ba tym etrycznym , Groom i Loeb prz edsię­

wzięli szereg doświadczeń nad naupliusaini pąkli (Balanus), które, j a k wiadomo z b a ­ dań T. Willemoes-Suhma, odbywają fak­

tycznie dzienne wędrówki k u powierzchni i ku głębiom.

Nie będziemy tu wymieniali i opisywali wszystkich doświadczeń wyżój w spom nia­

nych uczonych, dotkniem y tylko n iek tó ­ rych.

Otóż, jeśli naupliusy jednodniow e um ie­

ścimy w naczyniu szklanem, napełnionem wodą morską, w nocy obok okna, n a t e n ­ czas nad ranem znajdziemy, w e d łu g Loeba i Grooma, że zwykle pewna liczba osobni­

ków mieścić się będzie na stronie naczynia zwróconej k u oknu, pozostała ilość po prze-

(11)

N r (5, WSZECHŚWIAT. 91 ciwległćj stronie, zwróconej do pokoju;

w całej pozostałój części naczynia nie zn a j­

dziemy w ciągu jasnego dnia ani jednego osobnika, wyjąwszy chyba pojedyncze nau- pliusy, przepływające w prostym kierunku od strony zwróconej ku oknu do strony zwróconej k u pokojowi, lub naodwrót.

Oprócz tego uderzy nas jeszcze jed n a róż­

nica batymetryczna, a mianowicie zwie­

rzęta zwrócone ku światłu, czyli dodatnio helijotropowe mieścić się będą tuż pod p o ­ wierzchnią wody, te zaś które są po stronie zwróconej ku pokojowi, czyli ujemnie h e l i­

jotropow e mieścić się będą na samem dnie naczynia.

Jeśli teraz obrócimy ostrożnie naczynie o 180° dokoła osi pionowej, tak, że zwie­

rzęta, zwrócone dotąd k u oknu, znajdą się teraz od strony pokoju i vice versa, n a te n ­ czas, gdy tylko woda w naczyniu uspokoi się, obie g ru p y naupliusów zajmą znów pierwotne położenie, przepływ ając w k ie ­ r u n k u linii prostej; ewentualność zmięsza- nia obu g ru p zwierząt w tem doświadczeniu jest dlatego wyłączona, że osobniki d o d a t­

nio helijotropowe pozostają zawsze na po ­ wierzchni wody, ujemnie zaś helijotropowe na dnie. Z innych doświadczeń nad nau- pliusami autorowie doszli do wniosku, że zależność ruchów dodatnio helijotropowych od światła objawia się przez to, że zwie­

rzęta umieszczają płaszczyznę środkową (płaszczyznę symetryi dwuboczn6j) swego ciała w k ie ru n k u padania promieni i prze­

dnim biegunem po linii prostej podążają ku źródłu światła. F a k t, że kierunek p ro m ie ­ ni świetlnych określa ruchy helijotropowe naupliusów, pozostaje w zgodzie z faktami, zauważonemi przez Loeba u innych o rg a ­ nizmów, o czem mówiliśmy j u ż wyżój. A u ­ torowie dochodzą również do wniosku, że silniej łamliwe promienie widma słonecz­

nego są helijotropowo czynniejsze, niż p ro ­ mienie o łamliwości mniejszej, co, j a k w i ­ dzieliśmy, zostało także przez Loeba stw ier­

dzone dla innych organizmów.

I n n y szereg doświadczeń, których tu opi­

sywać nie będziemy, doprowadził autorów do niezmiernie ważnego wniosku, a m iano­

wicie, że naupliusy, które pozostawały przez dłuższy czas w ciemności, stają się wszyst­

kie dodatnio helijotropowe przy następczem

działaniu ta k bespośredniego światła sło­

necznego, jako też rosproszonego światła nieba, lub też słabego światła lampy, a d a ­ lej, że światło dostatecznego natężenia, gdy przez pewien czas działa na naupliusy, czy­

ni je bez wyjątku ujemnie helijotropowemi, przyczem im silniejsze je s t światło, tem to przeobrażenie naupliusów dodatnio helijo­

tropowe n a ujemnie helijotropowe odbywa się szybciej.

Powyższe wyniki, otrzymane z doświad­

czeń, wykonanych w laboratoryjum , dają się doskonale zastosować do peryjodycz- nych dziennych wędrówek zwierząt na mo­

rzu, w naturze. „Zjawisko peryjodycznycb, dziennych wędrówek głębinowych nau p liu ­ sów w naczyniu z wodą odbywa się przed naszemi oczyma, powiadają autorowie, w ta­

ki sam sposób, w ja k i obserwowane było na morzu otwartem: naupliusy u d a ją się za dnia na dno naczynia, a wieczorem i w n o ­ cy słabe światło wabi j e znowu ku pow ierz­

chni. Silne światło dzienne pędzi zwie­

rzęta ku głębiom, słabe zaś światło, które i w nocy wysyłane bywa przez niebo, zm u ­ sza je znów do wzniesienia się ku powierz­

c h n i”, j a k to można eksperymentalnie w y ­ kazać w pracowni. W ędrów ki peryjodycz- ne w akw aryjum pokojowem o tyle tylko różnią się od wędrówek na morzu o t w a r ­ tem, o ile istnieją w obu wypadkach róż­

nice oświetlenia, uw arunkow ane głównie przez kierunek promieni świetlnych. Na morzu otwartem, gdzie światło pada ze wszystkich stron, wyjąwszy od spodu, okre­

ślają głównie kierunek ruchu promienie pionowo padające i dlatego też wędrówki odbywają się tu w k ierunku pionowym.

W pokoju zaś, do którego światło pada skośnie z zewnątrz i z góx-y, wędrówki od­

bywać się muszą również w k ie ru n k u skoś­

nym; zw ierzęta więc wypływają w nocy nietylko ku górze, lecz i ku stronie naczy­

nia, zwróconej do okna, rano zaś nietylko schodzą na dno, lecz i ku stronie, zwróco­

nej do pokoju. D rugą różnicę stanowi nie­

jednakow e natężenie oświetlenia. Natęże­

nie światła na powierzchni morza otw arte­

go je st znacznie większe niż w pokoju; p o ­ nieważ atoli zwierzęta w świetle silniejszem stają się szybciej ujemnie helijotropowemi, aniżeli w świetle słabszem, wskutek tego

(12)

więc zw ierzęta na m orzu otw artem prędzej zaczynają, wędrować do głębin, aniżeli w* pracowni.

Całe więc zjawisko p eryjodycznych d z ie n ­ nych wędrówek głębinow ych zw ierząt m o r­

skich (zaznaczymy tu, że i inne zw ierzęta morskie, dla próby doświadczeniom p o d d a ­ ne, zachowywały się w taki sam sposób, j a k naupliusy) uw arunkow anem jest, w edług Groom a i Loeba, ty lk o przez to, że zw ie­

rzęta te są helijotropow e i że wieczorem i w nocy, p rz y slabem świetle są dodatnio helijotropowe, rano zaś i w dzień, przy sil- nem świetle stają się ujem nie helijotropowe.

W porów naniu z tem wielce ważnem kieru- jącem działaniem źródła światła, wpływ źródła ciepła je s t bardzo nieznaczny, tak, że ogrzewanie się powierzchni morza w dzień i ochładzanie się jćj w nocy nie może mieć ważnego znaczenia wobec w pływu światła przy wędrówkach peryjodycznych.

Powyżój streszczone spostrzeżenia Loeba i Groom a n ad kierującym wpływem światła na ruchy naupliusów s tw ierdzają w d a l­

szym ciągu ideę Loeba, poprzednio j u ż przez nas wyłuszczoną, a mianowicie: „że zależność ruchów zwierzęcych od św iatła j e s t taka sama, j a k zależność ruchów ro ś lin ­

n ych od tegoż bodźca”. W y n ik a to naj- oczywiściój z porównania wyżćj streszczo­

nych badań G room a i Loeba z p o sz u k iw a ­ niami prof. S trassburgera nad pływ kam i wo­

dorostów (np. rodzajów U lo th rix lub Hae- matococcus). P od o b n ie j a k naupliusy pą- kli (Balanus), tak też i p ły w k i wodorostów zm ieniają k ierune k ruchów swoich ze zm ia­

ną k ie ru n k u promieni świetlnych. A le co je st jeszcze ciekawsze, to fakt zaobserw o­

wany przez S tr a s sb u rg e ra co do p e r y jo ­ dycznych ruchów dziennych p ły w e k wodo­

rostu Haematococcus, przypom inających wędrówki dzienne p e ryjodyc zne n a u p l i u ­ sów i innych zwierzęcych ustrojów pela- gicznych.

Pozostaje nam teraz do rospatrzenia sze­

reg obserwacyj, dokonanych przez L o eb a w kwestyi „skrzywień helijotropow ych u zw ierząt” (Heliotropische K r u m m u n g e n bei Thieren). Dotychczas widzieliśmy i d e n ­ tyczność procesów helijotropow ych u r o ­ ślin i zwierząt ty lk o u istot, obdarzonych swobodnym ruchem. U roślin atoli oso-

92 N r 6.

bniki, przytw ierdzone nieruchomo do ziemi, obdarzone są, j a k wiadomo, zdolnością he- lijotropowego w ykrzywiania swego ciała.

C harakterystycznem jest przytem dla r o ­ ślin, że skrzyw iają się one helijotropowo przy jednostronnem oświetleniu. W z ra s ta ­ jący pęd roślinny zakrzywia się prz y oświe­

tleniu jednostronnem tak długo, aż wierz­

chołek p ę d u p rzyjm uje k ieru n e k promieni padających. K a ż d y człowiek, który hoduje kwiaty w pokoju swoim, zna zapewne zja­

wiska skrzywień helijotropowych u roślin z własnój swojćj obserwacyi. Otóż wo­

bec podobieństwa objawów helijotropizm u u zwierząt i roślin swobodnie się porusza­

jących, nastręczało się n a tu ra ln e bardzo pytanie, czy i zwierzęta, przytw ierdzone nieruchomo do podłoża, zachowują się tak samo, j a k rośliny?

D la rozwiązania tego pytania Loeb przed­

sięwziął doświadczenia nad wielką p ie r­

ścienicą morską: S pirographis Spallanzani.

R o b ak ten zamieszkuje rurkę, która jest dosyć giętką, ale przytem dostatecznie mo­

cną, by utrzym yw ać zwierzę przez dłuższy czas w określonem położeniu pochyłem lub pionowem. R u rk a wytworzona je st przez wydzieliny gruczołowe robaka, a koniec jćj podstawowy, przeciwgębowy ( a b o r a ln y ) , przytw ierdzony je st do skał lub innych sta­

łych przedmiotów podwodnych. Z drugie­

go, gębowego (oralnego) końca r u r k i wy­

stają zwykle tylko skrzela zwierzęcia, uło­

żone na wierzchołku głowy w k ilk u sk rę­

tach spiralnych promienisto do osi podłuż- nćj głowy. P oniew aż r u r k a je s t prawie zupełnie nieprzezroczysta, światło działa więc głównie tylko n a wieniec skrzel zwie­

rzęcia; o ile dotąd wiadomo, zwierzę oczów nie posiada. Zwierzę może się swobodnie poruszać wewnątrz ru r k i, którćj powierz­

chnia w ew nętrzna j e s t zupełnie gładka, a przy rościęciu ru rk i może być bez u szko­

dzenia z niój wyjęte. Człowiek mało obe­

znany z zoologiją, p rz y p a tru ją c y się zw ie­

rzętom, siedzącym w rurce i mającym wy­

ciągnięte skrzela, przypuścić może, że ma p rzed sobą roślinę, k tóra składa się z n a ­ giego słupca j a k u palm (ru rk a ), oraz z k o ­ rony, przypominającej koronę palmy (skrze­

la). W szelako przy najlżejszem dotknięciu przekonywa się, że ma przed sobą zwierzę,

WSZECHŚWIAT.

(13)

N r 6. " WSZECHŚWIAT. 93 albowiem wieniec skrzel wciąga się natych­

miast w głąb do wnętrza rurki.

(dok. nnst.).

D r J ó z e f N usbaum .

SPRAWOZDANIE.

Or S. S. Co i j a k je ś ó n ależy , n a p o d sta w a c h n a u ­ k o w y c h p rz y s tę p n ie o p isał . . . W a rsz a w a , 1892, n a k ła d K o lińskiego.

K sią ż ec zk a o 106 s tro n ic a c h szesn astk o w eg o f o r ­ m a tu , k tó r a n a p o d sta w a c h n au k o w y ch m a o b ja ­ śn ić je d n ę z n a jw a ż n ie js z y c h c zy n n o ści e rg a n iz m u , c zy n n o ść tra w ie n ia i p rz y s w a ja n ia , a d o teg o w sa ­ m y m ju ż ty tu le z a p o w ia d a , że o b ja ś n i j ą w sposób p rz y s tę p n y , to żto n a jp o ż ą d a ń s z e z jaw isk o w ubo- g iem n a sz em p iśm ie n n ic tw ie . F ir m a a u to r a i w y ­ d a w c y —n o w a — te m b a rd z ie j p o d n o si uczucie naszej ra d o ś c i, g d y ż z a c zy n a m y m ie ć n a d z ieję , że oprócz n ę d z n y c h p rz e k ła d ó w z ro z m a ity c h V ern eó w , F la - m a rio n ó w i L o m b ro só w , w k tó ry c h z ac z a ro w a n em k o le p rz e w a ż n ie o b ra c a ją się n asze ta k zw ane p o ­ p u la r n o n a u k o w e w y d a w n ic tw a , r u c h k się g a rs k i z d o b ę d z ie się w re sz c ie i n a rz ec zy is to tn ie p o ż y ­ te c z n e . S am n a k o n ie c p rz e d m io t d z ie łk a i sp is j e ­ go tre ś c i, u m ie sz cz o n y n a s tro n ic y ty tu ło w e j, u p e ­ w n ia ją n a s, że p o p u la rn o ś ć m a tn p o leg ać n ie n a d r a ż n ie n iu c h o ro b liw ie p o b u d z o n e j w y o b ra ź n i, ale n a u m ie ję tn o ś c i z ac ie k a w ie n ia c z y te ln ik a d o rze- czy, w y d a ją c e j się m u n ie z a jm u ją c ą i n a isto tn e m w y ja ś n ie n iu p ro s te m i sło w a m i z ja w isk c o d zien n y c h , a j e d n a k d la ogółu n ie z ro z u m ia ły c h .

P a n S. S. w k sią że cz c e sw ojej r o s p a tr a je s p r a ­ w ę o d ż y w ia n ia się lu d zk ie g o p rz e w a ż n ie z p u n k tu w id z e n ia ch em iczn eg o . Z te g o te ż p u n k tu w y p a d a o c en ić t ę p r a c ę i d la te g o n iże j p o d p isa n y p o d e j­

m u je się te g o z a d a n ia . O d ra z u je d n a k , chociaż z w ielkim żalem , zazn ac zy ć w y p a d a , że z a d a n ie to j e s t n iew d zięc z n e, p o n iew aż p. S. S., t r a k tu ją c | z a p e w n e c h e m iją , ja k o p rz e d m io t u b o czn y p rz y sw ych s tu d y ja c h , w z n ajo m o ści te j n a u k i n ie p o ­ sz e d ł p o z a z a k re s m a ły c h p o d rę c z n ik ó w sz k o ln y ch , a i z ty c h k o rz y s ta ć m u s ia ł ty lk o p o b ieżn ie i nie w zn ió sł się do m o żn o ści k ry ty k o w a n ia , co w n ich j e s t z g o d n eg o z d zisiejszy m s ta n e m w iedzy, a co p rz e s ta rz a łe g o , a n a w e t—co m a w a żn o ść n a c z eln ą , a co p o d rz ę d n ą . D la te g o to p o m ie śc ił w e w stę­

p ie , sta n o w ią c y m p ra w ie tr z e c ią część c a ło śc i, m n ó stw o rz e c z y z u p e łn ie z b y te c z n y c h , a p r z y n a j­

m n ie j w c ale n ie w y z y s k a n y c h w d alsze m ro z w in ię ­ c iu , d a ją c n ie ra z o b ja ś n ie n ia , k tó re c z y te ln ik a n ie ­ p rz y g o to w a n e g o m u szą p o p ro w a d z ić n a b łę d n e d r o g i ( s tr. 5 —9). D lateg o o p isa ł aż 21 ro z m a ity c h p ie rw ia s tk ó w , z k tó r y c h część p e w n a ze s p ra w ą o d ż y w ia n ia ż ą d n e j n ie m a łą c z n o ś c i (str. 2 2 — 23),

in n a zaś — w a żn y u d z ia ł w te j s p ra w ie b io rą c a , je s t o p isa n a z a k ró tk o i m ia n o w ic ie b e z zw ró cen ia u w a g i n a z n ac ze n ie ty c h c ia ł w s k ła d z ie p o k a r­

m ów lu d z k ic h . D la te g o , w reszcie, c z y te ln ik , c z e r­

p iąc y z k sią żk i p. S. S. w iad o m o ść o s k ła d z ie róż­

n y c h m a te ry j („ w ęg lo w o d a n y 11 *), o ic h z n a jd o w a ­ n iu się i z n ac ze n iu w p rz y ro d z ie , n a w e t o n a le ­ ż e n iu do p e w n y ch g ro m a d , czy ro d z in (alk o h o l z a ­ lic z o n y d o w odanów w ęgla!), w rę cz n a b ie rz e pojęć n ie p ra w d z iw y c h .

Część p r a k ty c z n a k sią ż e c z k i, o k tó re j m o w a, z a ­ w ie ra d o ść w ie le szczegółów w ażn y ch i p o ży tecz­

n y c h , n a s u w a je d n a k p e w n e u w ag i, od k tó ry c h w y p o w ie d ze n ia w s trz y m a ć się n ie m o żn a. T a k np.

w tab lic y , p rz e d s ta w ia ją c e j w a rto ś ć p o ż y w n ą ro z­

m a ity c h p o k a rm ó w (str. 56), c u k ie r z aw iera 98%

w odanów w ęgla, 1 % w o d y i 1% ro z m a ity c h soli, k ied y w g ra fik o n ie , u m ieszczo n y m n a o k ła d c e i m a ­ ją c y m w y o b ra ż a ć toż sam o, w sk ła d c u k ru w ch o ­ d zi p rz esz ło 1 '/-2°/o w ody, so li w cale n ie m a , a zato z n a jd u je się około 1 % b ia łk a (!)• A u to r n ie o s tr z e ­ g a, któ: ej z ty c h a n aliz w ie rzy ć n ależy b ezw zg lę­

d n ie , a c z y te ln ik n ie o trz y m a ł ż a d n y c h p o d staw d o k ry ty k i. Co w obec te g o s ą d z ić o a n a liz a c h in ­ n y c h p o k a rm ó w , m n iej s ta ły c h w rzeczy w isto ści co d o sw ego s k ła d u , a n iż e li c u k ie r i tru d n ie js z y c h d o ro z b io ru ? A o to je s z c z e in n y p rz y k ła d n ie ­ o stro ż n o śc i a u to r a ( s tr . 104): N a w szelkie b ez w y ­ j ą t k u w ody, ja k ie is tn ie ją w p rz y ro d z ie , rz u c a n ajzło śliw sze p o d e jrz e n ia , p rz y p is u ją c im n a d z w y ­ czaj z g u b n e w ła sn o śc i i d a le j, o k ilk a w ie rszy n i ­ żej, z ap o m in a w id o czn ie słów w ła sn y c h , tw ie rd z ą c , że w odę n ie z d a tn ą d o p ic ia dość je s t p rz eg o to w a ć, a n ie c z y s tą — p rz efiltro w a ć . A ja k p o z n ać w odę n ie z d a tn ą d o p ic ia i co u w a ża ć za w odę n ie ­ czystą? W in n y m r o d z a ju n ie o s tro ż n o ść p o p e łn ia a u to r , z a p e w n ia ją c k ilk a k ro tn ie , że m ą c z k a p rzez o g rz e w a n ie z a m ie n ia się w c u k ie r.

R o sp isa łem się o m a łe j k sią że cz c e p. S. S. sz e ­ rz e j m o że, n iż b y ze w zg lęd u n a je j o b ję to ść n a ­ leżało , a le u c z y n iłe m to d lateg o , że o b jaw ó w w ty m ro d z a ju b y n a jm n ie j n ie u w a ż a m za m ało w ażn e.

Ile k ro ć b ow iem p o k aże się u n a s k sią żk a , n i e o d ' s tr a s z a ją c a ro z m ia ra m i, c ię ż k o ś c ią w y k ła d u i ce n ą , a z a w ie ra ją c a e le m e n ta rn ie i p o w ażn ie tr a k t o ­ w an e w ia d o m o ści z n a u k p rz y ro d n ic z y c h , zaw sze d o z n aje p o w o d z e n ia u ogółu, ż ą d a ją c e g o w idocz-

>) P isz ą e y p o p o lsk u n a d z w y c z aj często z a p o m i­

n a ją , że w ty m ję z y k u ju ż i p rz e d n im i p isa n o . S p o ty k a ją c w y raz te c h n ic z n y n ie z a d a ją sobie p r a ­ cy z a jrz e n ia do k sią że k i p o sz u k a n ia , j a k też on b y ł o d d a n y p rz e z d a w n ie jsz y c h a u to ró w , ale, w e-

j d łu g p e w n y ch sc h e m a tó w , d o w o ln ie p r z e r a b ia ją go

| n a n ib y -p o ls k i z o b ceg o ję z y k a , p ra w ie zawsze — z n iem iec k ie g o . T a k ie też j e s t p o ch o d zen ie „w ę­

g lo w o d a n ó w " (K o h le n h y d ra t), k tó re u n as od la t k ilk u d z ies ię ciu zw ą się w o d a n a m i w ęgla. Is tn ie je też i w ęg lo w o d an , ale o zn acza zw iązek w o d a n u z w ęg lan em (n p . m ie d z i). T rz e b a d o d a ć, że b łę ­ d n e użycie w y ra z u w ęg lo w o d an b a rd z o j e s t ro s- p o w szech n io n e i o d p o w ied zialn o ść za je g o w p ro - I w a d zen ie w cale n ie sp a d a n a p. S. S.

Cytaty

Powiązane dokumenty

skiej zw raca się szybko w stronę ofiary i raptow nie jakby sprężyną poruszana jedna z olbrzym ich łap drapieżnych w yciąga się i prostuje, by na now o się

czne), a w części także i ich budowy się ty- ; czące, niemyśląc jednakże wcale o tem, że ] mogą istnieć inne plechowce nietylko p o ­ krewne porostom,

Widma gwiazd

W. Colenso pomieszcza w rzeczonych pu- blikacyjach swoje prace etnologiczne 3). W nich stwierdza pochodzenie obce Mao- rów.. Z tego jednakże, co wypowiada,

3o3BOJieHO

Gdy ciało ros- ciągam y, cząstki oddalają się m iędzy sobą, siła międzyatomowra staje się przyciągającą.. | i dąży do sprow adzania cząstek do

P rzy p u ścić należy, że oprócz tego j zw ykłego rozm nażania się kom órek istnie­.. je jeszcze inny, niezależny zupełnie sposób ich rozm nażania

skich, zauw ażył, że żołądek i kiszka ślepa posiadają odczyn kw aśny, kiszki zaś cienkie słabo alkaliczny (te ostatnie są zatem jed y - nem miejscem, gdzie