• Nie Znaleziono Wyników

"Pani Pana zabiła" jako zabytek średniowiecznej poezji dworskiej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ""Pani Pana zabiła" jako zabytek średniowiecznej poezji dworskiej"

Copied!
29
0
0

Pełen tekst

(1)

Eugeniusz Kucharski

"Pani Pana zabiła" jako zabytek

średniowiecznej poezji dworskiej

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 28/1/4, 349-376

(2)

EUGENJUSZ KUCHARSKI.

„PANI PANA ZABIŁA“

JAKO ZABYTEK ŚREDNIOWIECZNEJ POEZJI DWORSKIEJ.

I.

P r z e g l ą d l i t e r a t u r y . — D e f o r m a c j e l i t e r a c k i e w w e r s j a c h n o w o c z e s n y c h i i c h p r z y c z y n y .

P ieśnią pow yższą zajm ow ano się w polskiej literaturze naukow ej niejednokrotnie, ale zazw yczaj tylko w sposób przy ­ godny, om aw iając ją przedew szystkiem jako źródło ballady Mickiewicza Lilje. Z tego p u n k tu w idzenia ujm ow ał ją pierw szy Zygm unt Gloger w a rty k u le „Skąd pow stała ballada Lilje?·* (Kłosy, 1888, Nr. 1226), a w yw ody tam zaw arte pow tarzał w p ra­ cach późniejszych (zw łaszcza w Encyklopedji Staropolskiej, T. IV, str. 14—15).

W edle Glogera pieśń w ym ieniona o p iera się na w ątku zem­ sty rodow ej, którego dostarczyć m iała „ludow i“ głośna w r. 1466 spraw a zam ordow ania szlachcica m azow ieckiego i dziedzica Łę- czeszyc, Jak ó b a Boglewskiego, przez Ja n a z W itowie Pieniążka i jego spólników (Jaszczechow skiego, Plichtę i Komaskiego), działających jakoby z poduszczenia żony nieboszczyka, pani Doroty Boglewskiej.

Cała ta hipoteza, choć k ru ch a i naciąg an a (nie „żona“ bo­ wiem zabiła Boglewskiego, ani też nie u k ry w ała zbrodni), oparta pozatem na b ezkrytycznem zaufaniu w stronniczo uprzedzone św iadectw o D łu g o sza1 i sam ow olnie operu jąca tek stem pieśni,

1 Opera omnia. T. XIV, 424 i n. Miarą „publicystycznego zacietrzew ie­ n ia “ D ługosza w przedstaw ieniu głośnej spraw y krym inalnej m oże być to, że w sw ych sądach o Dorocie okazuje się o w iele surow szym i podejrzliw szym , niż rodzony brat zabitego, w ojew oda w arszaw ski Mikołaj. Gdy nasz historyk poczytuje panią za n iew ątpliw ą kochanicę Pieniążka, za w łaściw ą inspira­ torkę zbrodni i radby ją „żyw cem zakopać do ziem i“, pan W ojewoda uw ięził wprawdzie sw ą jątrew pod w pływ em pierw szych podejrzeń, ale uw olnił ją niebaw em za w staw iennictw em 0 0 . Bernardynów w arszaw skich. Czyż można

(3)

3 5 0 I. R O Z PR A W Y . — E u g en ju sz K ucharski.

objaw ia jed nak , mimo wszystkie swe niedostatki, pew ną dąż­ ność do zasiedzenia się w nauce. Pod jej sugestją zostaje Lucjusz Kom arnicki, gdy za główny motyw pieśni poczytuje „okrutną ze m stę rod o w ą“ (Hist. lit. pois. XIX w., cz. II, 53), pod jej w pływ em badacz tak w ytraw ny i krytyczny, jak J. St. By- stroń, w ierzy w możliwość związku genetycznego pieśni z „wy­ padkiem zabicia Boglewskiego p rzez żo n ę“ (Polska pieśń ludowa. Bibljoteka N arodow a. Serja I, Nr. 26, str. 71).

Odrzucając istotę wywodów Glogera, a więc jego przy­ puszczenie, że pieśń jest poetyckiem opracowaniem zdarzenia rzeczyw istego z XV wieku, nie przesądzam y jednak innej na­ suw ającej się kw estji, mianowicie pytania, czy pieśń, istniejąca w czasach przeddługoszow ych i kanonikow i krakow skiem u znana, nie oddziałała na sposób przedstaw ienia w ypadku rzeczyw istego przez historyka. Takie postaw ienie problem u, naw et przy o p ar­ ciu o samo tylko św iadectw o Długosza, jest możliwe i u sp ra ­ w iedliw iałoby w pew nej m ierze om yłkę Glogera.

W opow iadaniu bowiem Długoszowem dość w yraźnie w y­ stę p u je rozbieżność m iędzy f a k t a m i o b j e k t y w n e m i , jakie h istory k zna i podaje, a rolą, jaką on, w brew tym faktom , pani Boglewskiej sta ra się przypisać. Sprawia ono takie w rażenie, jakb y au to r rozm yślnie stylizował rzeczyw istą kobietę na zbrod­ niczą b o h aterk ę ze znanego sobie utw oru poetyckiego. Bardzo suto podm alow uje rzekom o czysto rom ansow e tło zbrodni, ale ani słówkiem nie wspom ni, co sobie mógł Pieniążek po takim czynie obiecyw ać, ani też, co mogło pchnąć nie byle pachołka, lecz tak „dobrego szlachcica“, jak Belina Jaszczechow ski, by w napadzie n a daw nego przyjaciela uczestniczyć. Zbrodnie o podkładzie rom ansow ym wyglądają zazwyczaj nieco inaczej; głów nym i aktoram i są tam zawsze kochankowie, a nie ludzie postronni.

Z astanaw ia również dziwne w ustach historyka pow iedze­ nie, że podobna zbrodnia „okropna i niesłychana“ (casus hor-

rendus et im m a n is) nie zdarzyła się w Polsce (!) od czasów

przyjęcia chrześcijaństw a. W ygląda to tak, jak by corocznie jakiś sąd grodzki nie prow adził w tedy spraw o zbrojny napad na

przypuścić, żeby przy ówczesnem wzburzeniu um ysłów zakonnicy w staw iali się za jakąś (w m niem aniu historyka) „bezwstydną w iarołom czynią“, a brat ofiary w ypuszczał ją z w ięzienia, gdyby istniały jakieś konkretne przeciw niej poszlaki?

M otywy tego dziw nie nam iętnego i niezrównoważonego stanowiska Długosza są, mem zdaniem, dwojakie. Najpierw ten fakt, że zabójca, Jan Pieniążek, b ył księdzem i dostojnikiem kościelnym (archidiakonem gnieźnień­ skim i dziekanem łęczyckim ), swym występkiem w ięc nietylko splam ił suknię kapłańską, ale kom prom itow ał cały stan duchowny. A następnie osobista nienaw iść seniora kapituły krakowskiej do ojca zabójcy, Mikołaja z W itowie Pieniążka, który w czasie walki o obsadę stolicy biskupiej (po śmierci b i­ skupa T. Strzępińskiego 1460 r.), jako starosta krakowski nękał w sposób bezw zględny i usuw ał z beneficjów zarówno samego Długosza, jak i innych księży, stających okoniem przeciw w oli króla jegom ości.

(4)

I. R O Z PR A W Y . — „P an i p a n a z a b iła “. 3 5 1 dom i zabójstw o. To odwołanie się historyka, k tó ry o niejednej i to n aw et m ałżeńskiej tragedji w dziele swem w spom ina, aż do czasów przyjęcia chrześcijaństw a, spraw ia wręcz w rażenie, jakby a u to r naw iązyw ał do znanej w szystkim osnow y p oetyc­ kiej, k tó rą w rozum ieniu swojem do pierw szego w ieku chrze­ ścijaństw a w Polsce odnosił.

H ipotezie Glogera oparł się w krótce po jej opublikow aniu H. Biegeleisen, którem u zaw dzięczam y pierw sze, na porów na­ niu rozm aitych w ersyj lokalnych oparte, filologiczne w ydanie tek stu pieśni, ogłoszone w p racy „M otywy ludowe w balladzie M ickiewicza L ilje“ (W isła, R. V, 1891, str. 62—103). Tenże b a­ dacz w yraził pierw szy przypuszczenie, n iestety naukow o nie p oparte, że pow stanie pieśni jest o w iele starsze, niż p rzy p u ­ szczał Gloger, że „odnieść je n ależy a ż do czasów organizacji

ro d o w ej“ (tam że, str. 86).

Inny pogląd Biegeleisena, jak o b y pieśń ta stanow iła dobro w spólne „w szystkich plem ion sło w iań sk ich “ (str. 95), dzisiaj, przy stosow aniu subtelniejszych m etod w dochodzeniu prow enjencji, utrzym ać się nie da. Rację w tym w zględzie m a B ystroń, k tó ry jej przyznaje rdzennie polskie pochodzenie, a w ersje z sąsiednich terytorjów słow iańskich (czesko·m oraw skie, słow ackie i ruskie) uw aża słusznie za latorośle przeszczepione z Polski. W dalszych bow iem ziem iach słow iańskich, np. we w łaściw ych Czechach, w Rosji lub w Południow ej Słow iańszczyźnie, pieśń ta nie jest znana.

B adanie n iniejsze przyjm uje za p u n k t w yjścia te k st w r e ­ dakcji B iegeleisena (p rzed ru k u L. K om arnickiego 1. c. str. 52), gdyż ta redakcja, pom im o nieścisłości dialektycznej i n ad m ier­ nej m oże kondensacji treści, przynosi w ybór u s t ę p ó w w s p ó l ­ n y c h poszczególnym w ersjom regjonalnym , daje więc względnie pew niejszą rękojm ię zachow ania pierw otnej całości poetyckiej, niż w ersje ściśle lokalne.

W badaniu staw iam y sobie cel przedew szystkiem teore- tyczno-literacki ; chodzi nam o naukow y opis utw oru literackiego z doby prym ityw izm u (zagadnienie poetyki rozw ojow ej) i w y­ kazanie funkcjonalizm u zasadniczych form literackich n a utw o­ rze niezbyt pojem nym i pozornie m ało skom plikow anym (pro­ blem atyk a form y czyli este ty k a sztuki literackiej). Z agadnienia pow yższe w ym agają jed n a k uprzedniego oznaczenia epoki, z której utw ór pochodzi, i kryty czn eg o u stalen ia tek stu.

* *

*

W utw orze, przekazyw anym u stn ie, a więc zm ieniającym swój tek st w erb aln y zgodnie z historycznym rozw ojem języka, właściwości językow e za w skazów kę w ieku służyć nam nie m ogą. Co najw yżej m ożna czasem na niektó rych oczyw istych zniekształceniach sensu, w ynikłych z niezrozum ienia

(5)

3 5 2 I. ROZPR A W Y. — E u g en ju sz K u ch a rsk i.

nego archaizm u językow ego, opierać w nioski ogólne o „odległej przeszłości" utw oru.

Jeśli np. w w ersji z okolic Sierpca „nieboszczyka Bra.o- w ie“, z a j e c h a w s z y d o d w o r u , zw racają się do Pani ze sło­ wam i: „P ytam y się (lub: „pytali się “) w gospodzie, co to za krew na n o d ze “, to jest to w yraźne zniekształcenie wyobta- źalnej sytuacji w danym momencie. W ynikło ono z niezrom - m ienia daw niejszego w yrażenia : „Pytam y się gospodze“ t. j. „pani“. T ekst daw niejszy posiadał więc jeszcze wołacz lub dopełniacz 1. poj. od staropolskiego, rodzim ego rzeczow nika gospodza, ktćry już w XIV w ieku (wielkopolskie roty przysiąg) zaczyna ustępo­ wać z mowy potocznej na korzyść zapożyczonej pani. W XVw.

gospodza p rzybiera odcień uw ielbienia religijnego i odnosi się

przew ażnie tylko do M. Boskiej.

O ile chodzi o sens drugiego wiersza w tej zwrotce, o ową „krew na n o dze“, w ersje nowoczesne zazwyczaj in te rp re tu ją go jako krew n a nodze Pani. Stąd Biegeleisen przyjął jako naj­ bardziej rozpow szechnione brzm ienie n astęp u jące:

— „Cóż to za krew na drodze, Na trzewiku na nodze?“ —

Zarówno w ersja przytoczona, jak i każda pokrew na, w utwo­ rze znakom icie pozatem skoponowanym n arusza zbyt drastycz­ nie w ew nętrzną logikę zestroju, by m ożna ją było przyjąć za możliwą. Z brodnia została przecie popełniona tak dawno, że już ru ta na grobie zabitego wyrosła. Jakżeż jest możliwe, by ślady krwi m ogły się zachować tak długo na obejściu dworu lub na nodze m orderczyni? Jakim sposobem zbójczyni, tak przebiegle i w yrafinow anie zacierająca ślady swej zbrodni, m ogła je przechow yw ać na swem o b u w iu ?

Ten defekt m otyw acyjny wyczuwają i sta ra ją się go omi­ nąć n iektóre w ersje nowsze w sposób rozm aity. Bądź to suge­ ru ją w yobrażenie „nogi u sto łu “ (w ersja sandom ierska, toruńska), bądź też pom ijają ową bezsensow ą nogę, um ieszczając ślady krw i już to „na n o ż y k u “, już to na rozm aitych częściach po­ ścieli. Rzekomo m azowiecka w ersja G logera: „Cóż to za krew na sieni, na ścianie się czerw ieni?" — je st praw dopodobnie sam odzielnym pom ysłem tego pisarza, bo żadna notacja regjo- n alna jej nie zna. Opiera się ona na w ersji dobrzyńskiej :

— „Cóż to za krew w tej sieni, Na n o żyk u w k ieszen i? “ —

Poniew aż większość w ersyj lokalnych zachow uje tutaj uparcie rym -o d ze i plącze się po nich, niby pies po kręgielni, owa dziw aczna „nog a“, przypuścić należy, że jakiś archaizm o brzm ieniu, zbliżonem do w yrażenia nodze, w yw ołał późniejsze nieporozum ienie i deform ację kom pozycyjnego sensu. W daw­ niejszej epoce polszczyzny, istniał tak i w yraz dźwiękowo bliź­ niaczy, choć oznaczający coś zupełnie innego, niż „noga“. Był

(6)

I. R O Z PR A W Y. — „Pani p a n a z a b iła “, 3 5 3 to rzeczow nik m ęski *inog, c r k .-sto w , т одъ, który w dobie piśm iennej w ystęp uje już bez rdzennego i jako pols. под, czes.

noh i oznacza istotę fantasty czn ą „pół ptaka, pół zw ierza“.

W utw orze chodzi oczywiście o w izerunek tej istoty. M iejscownik liczby poj. w tej g ru pie fleksyjnej posiadał staropolskie zakoń ­ czenie -e (z prasłow . -e, i brzm iał in o dze, tak samo, ja k od w yrazu „Bog“ > w Bodze, „o k rą g “ > w okrędze, „pro g“ > na

prodzę i t. p.

Że resty tu cja tej form y językow ej i odpow iedniego zespołu w yobrażeń nie jest tylko naszym subjek tyw n ym dom ysłem , lecz realn ą pozycją w tekście pierw otnym , widać to dobrze w dzisiejszych w ersjach lokalnych. Jeśli pom iniem y jed n ą czy dwie, k tó re z tym niezrozum iałym archaizm em poradzić sobie nie m ogły i w staw iły w jego m iejsce zespół p rzedstaw ień od­ m ienny, w szystkie inne, w liczbie kilkudziesięciu zapisanych, zastępu ją go w sposób tak m echanicznie jednolity, że w edług rodzaju zastęp stw a m ożna je podzielić na dwie wielkie grup y.

G rupa A, starsza, przew ażnie p o łu d n io w o -p o lsk a, wyszła z m om entu, zaw ierającego p y tan ia śledcze Panów i w yrażenie

na inodze. Ta p rzy jęła deform ację nodze i każe poszukiw ać

śladów krw i na nodze u Pani lub u stołu (pod stołem). G rupa zaś В , m łodsza, przew ażnie p ó łn o cn o -p o lsk a (Poznańskie, Po­ m orze, M azowsze płockie i pru sk ie) w yszła z m om entu bezpo­ średnio następującego, zaw ierającego odpowiedź Pani: „Sługa kurę rzezała, inożek mi sp ry sk ała (zbryzgała, sparszchała, splu- sk ała)“ i posługuje się zastępstw em n o ży k. W ersje tego ty p u każą więc szukać Panom śladów krw i na „ nożyku w k ieszen i“ (!) a Pani zam iast bronić się, że tym nożykiem niedaw no rżnięto kurę, co m iałoby jeszcze jakieś pozory sensu, odpow iada że : „Sługa ku rę rzezała, I n o ży k m i s p ry sk a ła “ (Lubawa).

Czem był ów inog dla polskiej w yobraźni średniow iecznej? Zdaniem językoznaw ców , słow iańskie nazw anie tego fan tasty cz­ nego p tak o -z w ierz a o piera się na w ierzeniu ludowem , że żyje on nie grom adnie, lecz jednostkow o, sam otnie. Dlatego wywo­ dzą go z pnia in-, „sam jeden, łac. ü n -iz s “ 4- przy ro stek - o g - (B riickner: Słownik etym ologiczny 365, Łoś: Gram at. pols. 11,91). W Polsce, podobnie jak u in n y ch narodów in d o -e u ro p ejsk ic h , nie uw ażano go za „baśniow ego p ta k a “ (koncepcja egipsko-se- micka), lecz w ierzono w dw oistość jego n a tu ry fizycznej. M istrz W incenty powiada, że „uchodzi on za króla zarów no istot sk rzy ­ dlatych, jak i czw oronożnych“ (Chronica Polonorum IV, cap. 26. Monum. Pol. Hist. II, 444). Dla naszych przodków był to więc jak iś pół-lew, pół-orzeł.

K asper Niesiecki w istn ien ie jego nie w ierzy, ale ze wzglę­ dów heraldycznych sta ra się podać, o ile możności dokładny opis jego fantastycznych właściwości, na podstaw ie oczytania w fizjologach średniow iecznych ; dlatego m oże ich doskonale zastąpić. Oto, co o tych fan tasty czn y ch istotach rozpow iada:

(7)

3 5 4 I. R O ZPR A W Y. — E u g en ju sz K u ch a rsk i.

„W opisaniu ich sam iż się z sobą (fizjolodzy) nie zgadzają; bo jedni z nich p ta k a m i ich chcą mieć, których w zrost w ilków naszych dochodzi, ale o 4 nogach i pazurach lw ich ; szyje m odre, piersi czerwone, ostatek ciała

czarne pstrzą p ió r a , oczy iskraw o ogniste... Inni z orła i lw a zm ieszanych

piszą, z których o r z e ł o d g ó r y góruje, z tyłu lew się wydaje. Takiej zaś są w ielkości w edług Jana de M ontevilla, że jeden ośm ią (!) lw om wyrówna, sto orłów przechodzi... takiej siły, że słonie i sm oki mocuje... A niektórzy pow iedają, że zło ty c h g ó r ci gryfow ie strzegą pospolicie, i ow szem że sobie gniazda z ło te m i ż y łk a m i prześcielają“. (O. Kasper N iesiecki: Herbarz Polski, w yd J. N. Bobrowicza. Lipsk 1859. T. IV, 303 — 304).

W yobrażenia o inogu, k tóre przytacza tutaj Niesiecki, nie są oryginalnym w ytw orem średniow iecza, lecz spadkiem grecko- rzym skim . Pomimo licznych źródeł pośrednich, opis ten je st bo­ wiem praw ie dosłow nem pow tórzeniem u stęp u (IV, 27) z historji n aturaln ej A eliana К Pom ijam y n arazie głębsze pobudki oso­ biste, któ re spraw iły, że poeta w ybrał w izerunek t e g o w ł a ­ ś n i e stw orzenia i pow ierzył m u m agiczną misję przechow y- wacza dowodów spełnionej zbrodni.

Z poetycko objektyw nego p u n k tu w idzenia obraz tej fan­ tastycznej istoty jednoczył w sobie, i jako zespół linij, i jako dobór barw żyw ych, całość tak pociągającą, że już to samo pasow ało go na idealny m otyw zbrodniczy w dekoracji w nętrza i uspraw iedliw iało jego um ieszczenie w kom nacie. W naszym utw orze inog, bądź to w yszyty na jedw abiu, bądź też u tk an y w kobiercu, w isiał nad łożem zabitego pana, zdobiąc sypalnię wielmoży.

Prow adzący śledztwo Panow ie znajdują więc ślad y krwi nie n a nodze u Pani, bo odrzuciw szy naw et względy p rzy ­ zwoitości, nie b y łb y to dowód winy u kobiety dorosłej ; nie zn ajdują ich też n a nodze u stołu, bo w prow adzałoby to przed ­ staw ienie sprzeczne z podstaw ową, poprzednio w ydobytą te n ­ dencją psychiczną postaci (chęć zatarcia śladów zbrodni), lecz znaleźli je na in o dze, t. j. „na n o g u “, w yszytym lu b u tk a ­ nym n a jakiejś tkaninie, która spełniała rolę dzisiejszej m ak aty lub kobierca. Ślady na sprzętach drew nianych, na ścianie czy podłodze, m ogła Pani z łatw ością dojrzeć i usunąć. N atom iast n a r ó ż n o b a r w n y m wzorze tkaniny, uszły one jej uwagi i przetrw ały do strasznego dnia sądu.

Ten daw ny, nieznany nam , bezim ienny poeta m otyw ow ał każdy szczegół akcji w sposób czarująco syntetyczny i m istrzow ­ ski, że każdy fałsz w uform ow aniu przedstaw ień, popełniony przez potom ność, nie rozum iejącą już jego „ n u t“ językow ych, m ożna jeszcze dzisiaj objektyw nie stw ierdzić i z pew nem praw ­ dopodobieństw em usunąć. W ersja archaiczna tego m om entu da się w przybliżeniu zrekonstruow ać następująco:

— „Oświeci ny gospodze, Prze czso kry na in o d ze? “ —

1 Zobacz artykuł Z i e g l e r a pod hasłem G ryp s w P a u l y - W i s s o w a : Real-Enzyklopädie d. classischen Altertum Wissenschaft. Neuere Bearbeitung. Stuttgart 1912. Bd. VII, 2. (Halbband 14) kol. 1 9 2 1 -1 9 2 9 .

(8)

I. R O Z PR A W Y . — „Pani p a n a z a b iła “, 3 5 5 t. j. „oświeć nas (w yjaśnij nam), pani, skąd (z jakiego powodu) krew n a no g u “. Na to odpow iedź-obrona Gospody:

— „Sługa kurę rzazasze, Inożek mi pryskasze“. —

t. j. „sługa k u rę rzezała, inożek (mi) o p ry sk a ła “. Ta obrona jest ze w zględu na m iejsce kłam liw ie zm yślonego zdarzenia, tak dalece niew iarogodna, że w ystarcza zupełnie Gospodnom do w ydania w yroku skazującego. W takich bowiem dom ach, jak tu taj przedstaw iony, w pokojach m ieszkalnych k u r się nie rzeże. S tąd to pochodzi, że na tym m om encie w łaściwe dochodzenie m ilcząco się uryw a. W dalszym ciągu opowieści apeluje Pani już tylko do litości sędziów braci, powołując się na swe drobne dziatki.

Podobne niezrozum ienie w yrażenia archaicznego tłum aczy nam inne zjaw isko deform acji, m ianowicie dość dziw ne i a rty ­ stycznym zestrojem całości zgoła nieuzasadnione w targnięcie w yobrażenia lilji w osnow ę utw oru. Już Biegeleisen zwrócił uw agę na to, że przew ażna w iększość tekstów z rdzennie pol­ skiego obszaru etnicznego posługuje się w yobrażeniem rufy a nie lilji. Ze w zględu na celowość a rty sty c z n ą tylko sw ojska, pow szechnie znan a i sym boliczno-obrzędowa „ ru ta “, a nie egzo­ tyczna, im portow ana, kościelno-chrześcijańska „lilja“, w ydaje się tu ta j na swojem m iejscu.

W yobrażenie ru ty , poza charak terem obrzędow ym pełni rów nocześnie w ażną funkcję w organizow aniu przedstaw ień jak o jednolitej, syntetycznej całości o sw oistym sensie. Służy do w ydobycia nieujaw nionych intencyj Pani i odsłania w ew nętrzne pobudki jej zbrodni. Zabiła m ęża, a ż e b y d r u g i r a z w y j ś ć z a m ą ż . Oto je st m yśl, k tó rą poeta w yraża milcząco niejako, przez ob jek ty w n y obraz, każąc jej obsiew ać grób zielem obrzę- dowem na spodziew any wieniec nowych zaślubin. Tych funkcyj literacko sem antycznych nie jest w stanie spełnić lilja mimo sw ą okazałość zm ysłow o-zew nętrzną.

P rzy bliższem w ejrzeniu w poszczególne w ersje lokalne, okazuje się jed n ak , że fiie zastęp u ją one poprostu „ ru ty “ przez „lilję“, lecz p o stęp u ją w sposób nieco bardziej skom plikow any. Zazwyczaj dzieje się tak, że w m om encie pierw szym , w chwili zasiew ania ziela, je s t m owa t y l k o o r u c i e ; dopiero w m o­ m encie n a stę p n y m ,w chwili m agicznej inkantacji, śpiew anej przez Panią, p ragnącą tem „zaklęciem “ przyśpieszyć w zrost ziela i osło­ nić sw ą zbrodnię, o b o k r u t y w y s t ę p u j e t a k ż e l i l j a :

1) W ogródka go schow ała,

R u tk i na nim zasiała.

2) — „Rośnij, ru tk a , le lija , Jeszcze wyżej, niźli ja !“ —

Z relacyj tych dw u m om entów w ynika więc sytu acja du ­ chow a dość osobliw a i a b su rd a ln a: Pani, k tó ra posiała sam ą

(9)

3 5 6 I. R O Z PR A W Y. — E u g en ju sz K u ch a rsk i.

tylko rutkę, życzy sobie, ażeby jej w zrosła — i ru tk a i lilja. Ten absu rd w yrósł na podłożu niezrozum ienia pierw szego w ier­ sza inkantacji, który w starej polszczyźnie brzm iał niezaw odnie :

„Rości, ruto, le lé ji!“

co dzisiaj znaczy: „rośnij, ruto, k o ły sz sięa (gdy urośn iesz w y­ soka). W ersja archaiczna zaw ierała więc jeszcze trójzgłoskow y rozkaźnik od stpol. czasow nika lelejaci(prasl.*lelejati, r u s .łelijaiy) „chwiać, kolebać, chybotać, kołysać się “. W yraz te n (już z zaim ­ kiem zw rotnym się) w ystępuje jeszcze w XV w. w R o zm o w ie

m istrza Polikarpa (De m orte prologus), w iersz 111: W stał mistrz, ledw o lelejąc sie,

Drżą mu nogi, przelęknął sie.

Z przyczyn podobnych zjawia się w w ersjach now oczesnych rażące sw ą niezręcznością imię w łasne F ranciszek dla zabitego m ęża. Kłóci się ono jaskraw o z zasadniczą form ą postaciow a­ nia w całym utw orze, z form ą w ybitnie ty p izacyjn ą i uogólnia­ jącą, obchodzącą się przeto bez indyw idualnych im ion w łasnych. Zjawia się ponadto, niby m usztarda po obiedzie, dopiero pod sam koniec utw oru, kiedy Bratow ie nie pozw alają schylić się Pani po pas o padający:

— „Nie będziesz się schylała, 40 Boś ty go nie sprawiała.

Sprawił ci go braciszek,

Nasz nieboszczyk F ran ciszek “. —

Imię w łasne jest tu taj oczyw istym w trętem nowszym , technicznie nieudolną n am iastką jakiegoś niezrozum iałego w y­ razu archaicznego, kończącego się na - iszek i rym ującego z bra­

ciszek. W yrazem pierw otnym było praw dopodobnie zdrobnienie

stpols. rzeczow nika żenich „oblubieniec, narzeczony, starający się o rę k ę “, a cały dw uw iersz stroficzny m ógł posiadać brzm ie­ nie n astępu jące:

— „Da ci ji, byw żeniszek, Nasz niebożyk braciszek“. —

co w nowszej polszczyźnie znaczyłoby^,,dał ci go, będąc jeszcze (bywszy) narzeczonym , nasz nieboszczyk b rac isze k “.

By nie odbiegać od rzeczy, pom ijam y pew ne ciekaw e, a dość w yjątkow e odchylenia lokalne, których przyczyna tkw i nie w zm ianie form językow ych, lecz w zm ianie stosunków i pojęć życiowych. Są to właściwie nie deform acje lecz i n n o ­ w a c j e l i t e r a c k i e , sam odzielne p róby dostosow ania utw oru zb yt archaicznego do w yobrażeń i pojęć w danej epoce p a n u ­ jących. N ajciekawszy z takich w arjantów przynosi w ersja od G ostynina (Biegeleisen 1. с. 74), w której P an i prosi, b y ją wieźli „przez K raków “ :

Bo ja tam mam dw óch bratów. Srebrem, złotem obsypią, M n i e o d ś m i e r c i w y k u p i ą .

(10)

I . R O ZPR A W Y. — „Pani p a n a zabiła*, 3 5 7 M amy tu taj ch arak tery sty czn ą próbę przystosow ania pieśni do stosunków praw nych, w ykształconych w późniejszem śre d ­ niowieczu, i zaszczepienia utw orow i obcego m u pojęcia „okupu za głowę zab iteg o “ czyli ta k zwanej g lo w szc zy zn y .

Jed y n ie pow ierzchow ne pozory przystosow ania do zm ie­ nionych w arunków i środków lokomocji zaw ierają te w yjątkow e odchylenia lokalne (np. od W arszaw y, Jagodna), k tóre w pro­ w adzają p o ja zd dla Pani, w iezionej na stracenie. Poniew aż w tych w ersjach Panow ie bracia przyjeżdżają i odjeżdżają w i e r z c h e m , a po w yroku, ni stąd ni z owąd, w zyw ają P a ­ nią : „siadaj z n a m i w pojazd“ , jest widoczne, że po jazd w ta rg n ą ł tu ongiś skutk iem prostego p rzesły szen ia się lub niezrozum ie­ nia starszej, nieściągniętej form y w yrazu pojas t. j. „pas“, który w ystępuje w łaśnie w obrazie jazdy na stra c en ie :

Zajechali w ciem ny las, Opadł ci ją złoty p as.

W red ak cji archaicznej form a językow a tego m om entu w raz z bezpośrednio następującym w yglądała w przybliżeniu n a s tę ­ pująco :

Wjachali są w e ć m o la s1, Złot padzie2 z n ie j e 3 p o ja s . — „P ostojicie4 na chw ilę, A ć 5 się po p o ja s sc h y lę !“ —

Z powodu nieodżałow anego zgonu ś. p. Prof. J. Łosia S ło w ­

nika staropolskiego dotąd nie m am y, tru d n o więc ściśle pow ie­

dzieć, kiedy w polszczyźnie ku lturaln ej zanikła form a n ieścią­ gnięta pojas. Z abytek z końca XIV w., Kazania gnieźn ieńskie od czasow nika pochodnego, znają już tylko form ę ściągniętą

pasać 3 os. Imng. paszą „udzielają ry cersk ieg o p asow an ia“, a nie *pojasać, *pojaszą.

Poza jednym w ypadkiem p r z e s u n i ę c i a całego ustępu w utw orze i w yw ołanego tem jego późniejszego zaniku w w ięk­ szości w ersyj lokalnych, o czem będzie mowa niżej przy rek o n ­ strukcji całości, nie znajdujem y w pieśni jakichś deform acyj

1 Ć m olas „puszcza, las gęsty i ciem n y“ ; wyraz zachow any w nazwach m iejscow ych Śląska i M ałopolski. Nazwę tę noszą lasy nad rz. Brenicą (od­ rzańską) na płn. Opola (r. 1309 „duas silvas que C ym o la ssy nuncupantur, quarum una sicca alia humida", w dokum entach austryjackich z XVI w .: „auff T schem ny oder T m o l a s s y 1597 T schm olessy. Cod. dipl. S iles. I, 21 i 156). W M ałopolsce nazwę tę nosi osada, założona w zasięgu dawnej pu­ szczy sandom ierskiej, wś. Ć m olas w pow. kolbuszow skim (Słow n. Geogr. I, 71).

2 p a d zie 3 os. lp. aorystu od (u jpaść, padę.

8 z n ieje „z n iej“ ; na podstaw ie K a za ń św ięto k rzysk ich m ożnaby przy­ jąć już formę ściągniętą: z nie, w tedy przym iotnik m usiałby przybrać formę zaim kową (określoną) z ło ty a szyk w yrazów uległby zm ianie: Z n ie p a d z ie

z ło ty p o ja s.

4 Rozkaźnik 2 os. Imng. „postójcie, zatrzym ajcie s ię “.

5 a ć „n iech “ ; dzisiejsze teksty mają aż, wyraźne zastępstw o archaicz­ nego ać, gdyż kontekst zm odernizowany w ym aga w łaśnie niech, stpol. niechaj.

(11)

pow ażniejszych, w ynikających z niezrozum ienia archaizm ów . Zestaw ienia, dokonane przez Biegeleisena, przekonyw ują z a ra ­ zem, że najw iększą rozpiętość odchyleń tekstow ych i różnic osiągają w ersje ludow e w środkow ej części utw oru t. j. tam , gdzie w ystępow ał zator dla zrozum ienia n ajtru dn iejszy — in cy ­ dent z inogiem .

Ten niezrozum iały archaizm , w ystępujący w przełom ow ym m om encie akcji, legł jak skała w poprzek n u rtu p rzedstaw ień i otam ow ał całkowicie jego tok praw idłow y, popychając w y ­ obraźnię odbiorczą na kom binacje najdziw aczniejsze i w ręcz absurdalne. Z archaizm am i, odgry wającem i rolę uboczną i m niej isto tn ą w form ow aniu związków przedstaw ieniow ych obchodzi się w yobraźnia późniejsza dość bezcerem onjalnie. W staw ia po- p ro stu na ich miejsce w yrażenie jakiekolw iek, byle tylko blisko- dźwiękowe i rów nozgłoskow e, a więc technicznie (dla w iersza, rym u lub asonancy) przy d atn e : gospodze > cw gospodzie’, leleji > clelija’, pojas > 'pojazd’, in o żek > ci no ży k ’, żen iszek > 'F ra n ­ ciszek’ i t. p.

Dzięki tem u bezkrytycznem u, m echanicznem u funkcjona- lizmowi w yobraźni odbiorczej, u tw ór mógł się dochować tyle wieków w stanie naogół doskonałym , bez pow ażniejszych uszko­ dzeń w organicznym u stro ju przedstaw ieniow ym , a więc w isto­ cie form y twórczej (artystycznej). D oskonałej konserw acji, poza im m anentną w artością artystyczn ą, sprzyjały nadto ta k ż e w a­ ru n k i i czynniki, jak krótkość utw oru, n astęp nie nieodłączna od pieśni form a m uzyczno-w okalna, a w reszcie p o w o lr ie tempo przem ian, którym ulegała polszczyzna w okresie historycznym . Z tego powodu, po przeprow adzeniu niezbędnej k ry ty c h mamy praw o poczytać tek sty , zapisane dopiero w XIX wieku, za wcale u d a tn e m odernizacje i dość w ierne p rzekazy utw oru, pc/wstałego w odległej epoce historycznej.

Jeśli chodzi o w iek dających się niew ątpliw ie stw ierdzić archaizm ów , to z nich jeden szczególnie m oże służyć Ш w ska­ zówkę bliższą. J e st to trójzgłoskow y rozkaźnik leleji u czasow­ nika III konjugacji, grupy 2 b w system ie klasyfikacyjnym Ło- sia-L eskiena. Takiego zakończenia u czasow ników tej grupy już w zabytkach pisanych nie znajdujem y (Łoś: Gram. pols. III, 251). Kazania św ię to k rzysk ie, pisan e bez śladu grafiki go­ tyckiej, m inuskułą łacińską z drugiej połowy XIII w. i ze schyłku tego w ieku pochodzące, od czasow nika pospiejaci się, używ ają stale rozkaźnika pospiej się „p o p era“. G dyby pieśń nasza b y ła im w spółczesną, zaw ierałaby form ę dw uzgłoskow ą lelej, k tórej nie m ożnaby już w ym ienić na trójzgłoskow y w yraz lelija. Pieśń Oospodza zabi gospodna jest niezaw odnie utw orem starszym .

(12)

I. R O Z PR A W Y . — »Pani p a n a zabiła* 3 5 9 II.

C z a s p o w s t a n i a .

Nieco bliższe i bardziej przekonyw ujące dane do u sta le ­ nia epoki utw oru, przynosi „forma w ew nętrzna“ (treść) t. j. ta syntetyczna postać życia, jak ą w yobrażał sobie i literacko w y ­ rażał tw órca. Jakżeż to im aginow ane życie w utw orze w ygląda ? P rzedew szystkiem nie posiada ono znam ion „ludow ości“, ani w koncepcji postaci, ani w ujęciu ich stosunków lub tła obyczajow o-kulturalnego, ani w pojęciach, na któ rych opiera się uczuciow o·m oralna tonacja całości, czyli t. zw. przez pozy­ tyw istów „pogląd na św iat“ poety. Pomimo, że utw ór dochowała nam tradycja ludowa, ta niezaw odna, przysięgłe „w ierna rz e k a “ narodow ej k u ltu ry , nie znać w postaciach jakiegokolw iek p rzy ­ stosow ania do poziom u społecznego, do w arunków życia lub w yobrażeń w arstw y ludow ej.

P ostać głów na ani n a chwilę, przez cały ciąg utw oru, nie przestaje być „ p a n ią “ i to panią z jakiegoś znakom itego, za­ m ożnego rodu. O znaką jej przynależności do w arstw y u p rzy ­ wilejow anej, ary sto k raty czn ej, jest przedew szystkiem dodana jej przez poetę to w arzyszka, D ziew ka czyli w stpols. „ P a n n a “. Choć tradycja ludow a na punkcie tego w yrażenia jest skłonna zaw sze do kontuzji, zaznaczyć należy, że w śród nieprzeliczo­ n ych wersyj i odm ian lokalnych, zaledw ie jed n a (z okolic Ż a­ rek) identyfikuje tę postać ze sługą. Czyni to pod wpływem jednego z m om entów późniejszych, w którym Pani pow ołuje się na rzeczyw istą słu g ę: „Sługa k u rę rzezała“.

W przyjętej przez p oetę sytuacji jest to zatem postać sygnityw na, „ p a n n a -d w o rk a “, średniow ieczna dom icella curiae a suivante staro fran cusk iej poezji dw orskiej, sym bolizująca o to ­ czenie dw orskie Pani. Innym w yrazem literackim , służącym do określenia w ysokiej dy sty n kcji Pani, jest ów „złoty p a s “, zona

m ilitaris, cin g u lu m m ilita re, k tó ry obluźnia się w drodze przez

„ciem ny la s “ i sym bolicznie opada,kiedy P anią wiodą na s tr a ­ cenie.

Zajeżdżający przed w rota dw oru „nieboszczyka B ratow ie“, nie są wcale „braćm i“ w znaczeniu pow szechnie dziś przyjętem i w rozum ieniu „ludow em “. O s o b i ś c i e n i e s ą o n i n i k o m u n a d w o r z e z n a n i . Na tę relację m iędzypostaciow ą kładzie poeta szczególny nacisk i ośw ietla ją (w u tw orze tak zwięzłym) zapom ocą osobnej p artji dialogu m iędzy P anią a jej D w orką:

pani. — „Wyjrzyj, dziew ko, za góry, N ie jedzieli pan k tó ry ? “ —

dziewka. — „Jadą, jadą panow ie, N ieboszczyka b ratow ie!“ —

(13)

3 6 0 I. R O Z PR A W Y . — E u g en ju sz K u c h a r sk i.

PANI. — „Po czem żeś ich poznała, Coś ich braćm i n azw ała?“ —

dziewka. — „Po konikach, po w ronych, Po Spïsîkachh czerw o n ych “.

-Pani nietylko nie zna nadjeżdżających, ale jeszcze się dziwi, skąd m ogła ich poznać jej p an n a przyboczna. Dw orka zaś w nioskuje o pokrew ieństw ie nie z tego, jak ob y ich kiedyś w życiu widziała i znała, lecz z dow olnych cech ze­ w nętrznych, dla nas dziś ta k nieistotnych i pozornie m ałoważ- nych, jak... m aść koni i barw ne szczegóły stroju. Nie są to zatem bracia rodzeni, ani też bracia z szerszej rodziny, tak zw anej siem i. Jeśli bowiem nie w szystkich, to przynajm niej niektórych w śród nich, m usiałaby znać zarów no Pani jak i jej tow arzyszka. Są to „bracia“ jeszcze dalsi, rodow i, osobiście nie znani członkowie tego sam ego związku rodow ego. Ich p rzy n a ­ leżność do jednej „braci rodow ej“ (grec, φρατρία) poznaje się po tem , że chowają (ze względów w ojenno-taktycznych, jak now o­ czesne pułki kaw alerji) ...konie jednej m aści i noszą jednakie barw y.

H istorycznie w skazuje to na epokę p r z e d r e c e p c j ą w z o r ó w n i e m i e c k i c h w sym bolizacji związków krw i, a więc na czasy p r z e d d rug ą połow ą XIII w ieku. J e st to ten okres polskiego życia i k u ltu ry, w którym jed y n ą zew n ętrzn ą oznaką przynależności rodowej był jeszcze sam ele m en t barw y bez jakichkolw iek znaków graficznych lub obrazow ych, um ieszcza­ nych później na t. zw. „szczycie“ t. j. tarczy. Takie oznaczanie przynależności rodowej, było już p rak ty k o w an e za pierw szych Piastów, a za Bolesław a K rzyw oustego m usiało być zw yczajem ogólnie obow iązującym i powszechnym , skoro G all-A nonim , opisując pielgrzym kę i pow itanie O ttona III w G nieźnie r. 1000, opowiada o tem , jak to C hrobry na uro czy sty m przeglądzie „zastępy przeróżne najpierw szlachty, n a stę p n ie wielmożów rozstaw ił, niby chóry na rozległej ró w n in ie; a poszczególne, z osobna stojące zastępy w y r ó ż n i a ł a o d m i e n n a barwa

s t r o j ó w “ 1.

Sw oistym w ytw orem tego o k resu historycznego i tych stosunków rodow ych jest rów nież jedno ch arak te ry sty c z n e po­ jęcie organizacyjno-w ojskow e. Oto z pow odu słabego stan u na- licznego (prezencyjnego) n iek tóry ch rodów , m usiano tw orzyć n iejednokrotnie jednostki w ojskow e (seciny) s k ł a d a n e z człon­ ków kilku lub k ilkunastu rodów i w sk u tek tego zew nętrznie r ó ż n o b a r w n e . Noszą one ch arak te ry sty c z n ą nazw ę p stre sto (varium centum ), z czego pochodzi daw niejsze o kreślenie „d ro b ­ nej szlach ty “ : pstrościcy (1243 pstrostici Kd. m łp. II, 70), ró w no ­

1 Galii A nonym i: Chronicon rec. L. F inkel et St. Kętrzyński. Leopoli 1899, p. 11 : „singulasque separatim acies diversitas, indum entorum discolor, variavit“.

(14)

I. R O Z PR A W Y. — „Pani p a n a zabita", 3 6 1 znaczne z późniejszem określeniem w łodyka lub p a n o s z a Do­ chowało się ono także w takich nazwach m iejscow ych, jak dzisiejsze P słio szyce w pow. m iechowskim , a może i P stro-konie w kaliskim .

Idźm y dalej. Form ując akcję epicką, poeta milcząco za­ kłada, że bracia rodowi w iedzą już o popełnionej zbrodni, za­ nim stan ą z oskarżeniem przed P anią (mówiono o tem na wiecu rodowem). Jed n ak że w ich zachow aniu ani słów kiem nie za­ znaczy jakiegoś uniesienia lub działania w afekcie (zem sty). W brew trybow i, uśw ięconem u w poezji, nie pada z ich strony ani jedno słowo pom sty lub złorzeczenia pod adresem mężo- bójczyni. Oni bowiem nie przyjechali się mścić lub dać u p u st obrażonym uczuciom, lecz przyjechali — s ą d z i ć . Są p ełn o ­ m ocnikam i w ładzy rodowej i bezosobistym i, objektyw nym i w y­ konaw cam i p r a w a .

1 Poniew aż ta interpretacja odbiega od pow szechnie dotąd przyjętej w nauce, poczytującej p stre sto za organizację ludności n i e w o l n e j (po­ równaj ostatnio H. F. S c h m i d : Die Burgbezirksverfassung bei d. slav. V öl­ kern. J ah rbü ch er fü r K u ltu r u. Gesch. d. Slaven N. F. Bd. II, Heft 2, str. 93), przytaczam odnośny ustęp z dyplom u Konrada M azowieckiego, w ydanego na schyłku jego uzurpacji krakowskiej dla klasztoru w Staniątkach w r. 1243 : „Item Zelazonem cum pâtre suo Radizla et cognacione sua, qui p s lro stic i dicuntur et habeban t sortes in villa eiusdem domus nom ine Kargow, tra n stu ­

lim us in villam eiusdem dom u s dictam P osilow , et eorum sortes eum aliis

agris ad nos pertinentibus in perpetuam possessionem sepedicte dom ui de Staniantki con tu lim u s“. (Kod. dypl. Młp. II, 70).

Dokum ent pow yższy nasuw a nam uw agi następujące. Nie jest prawdo­ podobne, żeby 1) w tej epoce posługiw ano się wyrazem cognatio „ród“ na oznaczenie chłopskiej rodziny niew olnej, 2) żeby „niew olnicy“ mogli posiadać sw oje dziedziczne ź r ze b g (sortes) i w reszcie najważniejsze 3) żeby przesie­ dlenie tych m niem anych chłopów n iew olnych w ym agało aż takiego zachodu dyplom atycznego, jak w akcie pow yższym . Argum ent, że są to osobiści n ie­ w olnicy księcia, nie w ytrzym uje krytyki, gdyż w takim razie akt m ów iłby tylko o darowaniu ich zakonow i, a nie zajm owałby się ich „przesiedleniem “, co należałoby już do włodarza staniąteckiego.

Wedle naszego rozumienia ró d Żelazo siedział dotychczas w Kargowie na w łasnych źrzebach dziedzicznych i na niw ach książęcych, otrzym anych tytułem pełnienia jakiejś pow inności w ojskow ej (np. staw ania załogą w gro­ dzie). W r. 1243, korzystając z ów czesnej sytuacji politycznej i anarchji prawnej, chce on pozbyć się pow inności, przywiązanej do posiadanej ziem i, ale ziem ię rów now artościow ą zatrzymać. Form alnie przeprowadza to w ten sposób, że um aw ia się z zakonnicam i o zam ianę swej w łasności dziedzicznej i posiadłości trybutarnej w K argowie za P osiłów , a książę to zatw ierdza pod formą „przesiedlenia“, rezygnując milcząco ze sw ych upraw nień w Kargowie, a n i e z a s t r z e g a j ą c ich sob ie w Posiłow ie. Konrad aprobował to oczy­ w iście nie bezinteresow nie; b ył na w ylocie z Krakowa, w ięc skubał, co się jeszcze dało.

Że strony s t a r a ł y s i ę o te „przesiedlenia“, ażeby pozbyć się uciążli­ w ych świadczeń w ojskow ych, przyw iązanych do danej ziem i, o tem św iadczy tuż po Żelazach w ym ienione „przesiedlenie“ rodu, reprezentow anego przez Bogumiła i Wojnę. Ci urządzili się jeszcze sprytniej, niż ród Żelazo. Nie ruszą się naw et do innej w si, nie będą potrzebow ali na nowo się budować, bo wystarali się o „przesiedlenie“ (t. j. zamianę ziem i z zakonnicam i) — z jednej strony Makocic na drugą. Tutaj przynajmniej otwarcie pow iedziano, że źrzeby przez nich dotąd posiadane „pertinebant in B eiech “, czyli ciążył na

(15)

3 6 2 I. R O Z PR A W Y . — E u g en ju sz K u ch arsk i.

Rozwój akcji ujm uje w skrócie artystycznym niem al w szyst­ kie te m om enty, k tó re w dobie nowoczesnej w ystępują jako poszczególne stadja p ro c e s u 1 karnego: 1. oskarżenie o zbrodnię m ężobójstw a, w ygłoszone tuż przy pow itaniu („W itaj, witaj, b ratow a! N ieboszczyka k a ło w a / “), 2, dochodzenie i ustalenie w iny n a podstaw ie sprzeczności zeznań i dowodów m aterjal- nych z „wizji lokalnej “ (ślady krwi), 3. obrona (nieudała) oskarżo­ nej, 4. w yro k z przew idzeniem jego następstw cyw ilno-praw ­ nych („My dziatki zabierzem y, ciebie na śm ierć w iedziem y“), a w reszcie 5. stracenie skazanej (zgodnie z praw em pierwot- nem stracenie w męce).

Rola czynnika afektyw nego w postępow aniu przestaw icieli rodow ych jest ta k dalece w utw orze usunięta, że dla jej wy­ łączen ia przełam uje poeta obowiązującą w dawnej poezji zasadę doraźnego skupiania akcji i jedności m iejsca. Panow ie bracia nie tracą zbrodniarki tuż po w yroku i na miejscu, lecz wywożą ją na stracen ie gdzieś daleko od jej siedziby.

W yjechali za lasy I tam darli z niej pasy.

Utwór niem a więc nic wspólnego z m otyw em ze m s ty , a tem m niej z m otyw em „zem sty rodow ej“. Je st to spełnienie praw a n a członku rodu własnego, Pani bowiem przynależy do rodu od chwili poślubienia m ęża. A pełnienie praw a nie jest zem stą.

W całem tem postępow aniu sądowo karnem jeden zabieg praw n y w yrażony jesl wynikowo (domyślnie), przez odpow iednie uform ow anie zespołu przedstaw ień, inny zaś całkiem pom inięty. D om yślne jest „uw ięzienie“ Pani po w yroku, oczywiście u-wię­

zienie w sensie pierw otnym , rozum iane jako skrępow ania swo­

body osobistej w inowajcy przez nałożenie więzów. W ynika ono z tego, że Pani, w ieziona konno na m iejsce kaźni, nie mogła w porę popraw ić spięcia u pasa, który z niej później opada. Miała widocznie skrępow ane ręce.

Całkowicie natom iast, i nie bez racji, pom inięte zostało p rzesłu ch anie św iadków , np. tej sługi, która k u rę rzezała. W e­ dług bowiem ów czesnych pojęć praw nych (obowiązujących jeszcze długo w epoce nowożytnej), przeciw ko obwinionej mo­ głaby św iadczyć tylko osoba jej rów na, a na dworze wielmożnej gospodzy nikogo, rów nego jej urodzeniem i pozycją społeczną niem a. Tych w arunków praw nych nie posiada naw et panna przyboczna, choć jest bezw ątpienia „dziewką dobrze u rodzoną“,

ich posiadaczach obow iązek stawania załogą aż... w Bieczu. Teraz obowiązek ten przepadł, bo przecie panny staniąteckie bieckich łyków i beskidzkich łotrzyków pilnow ać nie pójdą. Jest to zatem nie dowód „n iew oli“ w ym ienio­ nych p stro ścic, lecz w łaśn ie ich w ybiegów prawnych, by uchylić się od obo­ w iązków publicznych. Charakterystyczny objaw demoralizacji społeczeństwa, zakonów i książąt w dobie „pow ojennej“, tuż po pierw szym najeździe ta­ tarskim.

(16)

I. R O Z PR A W Y . — „Pan i p a n a za b iła “. 3 6 3 skoro ta k by stro i trafnie rozeznaje się w d y sty n k cjach r o ­ dowych.

Ze w zględu na historyczno-praw ną atm o sferę u tw oru w aż­ nym je s t te n fakt, że praw o sąd u i miecza spoczyw a tu j e s z с z e n i e p o d z i e l n i e w ręk u w ładzy rodow ej. A tego sta n u rz e ­ czy nie zn ają już zabytki praw a polskiego, d atujące się od p o ­ łowy XIII w ieku. D ochow ane zaś d okum enty h isto ry czn e z XII i pierw szej połow y XIII w ieku świadczą, że posiadaliśm y w ów ­ czas już w pełni rozw inięte sądow nictw o (naw et z w oźnym i) jako o rg an władzy publicznej (książęcej).

C hronologji u tw o ru to w praw dzie stanow czo nie ro zstrzy g a, w poezji bowiem siłą tradycji m ogą się u trzym yw ać przez czas jakiś form y k u ltu ralneg o życia już zanikające lub p rzeżyte. Św iadczy to jednak, że w yłączna kom petencja rodu w sądow ­ nictw ie k a rn e m była jeszcze dla w yobraźni poety i jego słu ­ chaczy czem ś bliskiem , zrozum iałem i nie rażącem ów czesnego poczucia rzeczyw istości. Może niezb y t oddalim y się od praw dy, przyjm ując czas p ow stania gdzieś na pograniczu XII i XIII lub w pierw szych dziesiątkach XIII wieku*

Czy m am y jakieś dane, k tó reb y nam pozwoliły przesu w ać ten czas jeszcze dalej w stecz, aż do okresu „organizacji ro ­ dow ej“ , a więc do epoki przedpiastow skiej, jak to m niem ał Bie- g e le ise n ? Bezwzględnie nie. Przedew szystkiem samo istnienie takiej form y ustrojow ej (historycznie potw ierdzone dla IV w. po Chr., a więc dla ery jeszcze prasłow iańskiej), w ydaje się w epoce przedpiastow skiej bardziej w ątpliw em . Źródła z IX w. o k reślają n aszą ojczyznę już jako zorganizow ane państw o. A następ n ie cały obraz życia, zaw arty w utw orze, św iadczy o kulturze społeczeństw a, k tó re n ietylk o p rze ra sta możliwo­ ści k u ltu ra ln e doby przedchrześcijańskiej, ale już bardzo daleko posunęło się w swym rozw oju.

W rota u w jazdu do dw oru, a co z tem się łączy, jakieś trw ałe i stałe jego ogrodzenie, ogródek kw iatow y przy dworze, barw ione pasy lub czapraki rycerzy, w zorzyste tk an in y w u rzą ­ dzeniu m ieszkania, złotem dziergany pas Pani, p ann a do tow a­ rzystw a nudzącej się i now ych dziew osłębów w yglądającej wdówki, w strzem ięźliw y, opanow any, praw dziw ie „dw orski“ spo­ sób obejścia się z w inow ajczynią, w ysokie poczucie praw ne u postaci, a n adew szystko owo su b teln e, przedziw nie w zniosłe spojrzenie poety na rzecz, zam knięte w form ie rozw iązania (o czem niżej) — w szystko to razem w zięte nie p rzy staje do czasów przedchrześcijańskich lub pierw szych w ieków piastow ­ skich.

Godzi się natom iast d o skonale z dobą rozkw itu ry ce rstw a rodowego, którego znaczenie społeczne, ro la polityczna i am ­ bicje k u ltu ra ln e w zrastają bardzo szybko po rozpadnięciu się dawnej m onarchji piastow skiej na dro b n e p ań stew ka dzielni­ cowe. W n iesp ełn a czterdzieści lat po śm ierci K rzyw oustego,

(17)

3 6 4 I. ROZPRAW Y. — E u gen ju sz K ucharski.

u su n ą w sz y z Krakowa tego ostatniego „niezłomnego k sięcia“, obrońcę m onarchizm u w daw nym stylu, jakim był Mieszko S ta ry i wprow adziw szy na tron swego ulubieńca Kazimierza Spraw iedliw ego, wchodzi ta w arstw a społeczna w prawdziwy o k r e s z ł o t y swego rozwoju.

T en w łaśnie sześćdziesięcioletni okres polskiego życia, rozpoczynający się od zjazdu łęczyckiego 1180 r., a kończący się nieoczekiw aną, tragiczną k atastrofą na polach Lignicy w 1241 r., uw ażam y za jed y n ą możliwą epokę, która utw ór podobny w y­ dać m ogła. Nie zdobyłaby się już nań bezpośrednio następująca epoka dekadencji i rozkładu, kulturalnego i m oralnego upadku w arstw przodujących, epoka zdolna co najw yżej do aktów ascezy i skrom nych, artystycznie ubożuchnych lub nieudolnych ro b ó tek kościelno-dew ocyjnych.

P ieśń o w ystępnej gospodzy jest dzieckiem tego sam ego okresu, który w ydał taką perłę liryki religijnej jak Bogurodzica, tak ie m isterne, błyskotliw e, a cudownie naiw ne cacko średnio­ wiecznej b e l l e t r y s t y k i łacińskiej, jak trzy pierwsze księgi M istrza W incentego, tak u d a tn ą adaptację zachodnio-europej­ skiego rom ansu dworskiego, jak powieść o W ałgierzu. Z tego czasu pochodził bezw ątpienia szereg utworów zaginionych, z któ­ rych n iejeden był jeszcze dostępny późniejszym kronikarzom i Długoszowi, choć pozostaw iał bez w rażenia jego oschłą, ma- terjaln ą, dla spraw i zabytków piękna dziwnie obojętną umy- słowość.

Czerpią oni z dawniejszej poezji niejedną wiadomość niby to „h isto ry czn ą“, choć sam rodzaj tych informacyj w skazuje, że są to czyste w ytw ory fantazji poetyckiej. Taka np. wiadomość 0 sk ry ty ch m iłostkach wielkiej księżny Agnieszki (żony Wło- dzisław a W ygnańca) i o jej zemście na Piotrze W łościcu, o ry ­ cerskich przew agach Bolesława W ysokiego na szerokim .«wiecie 1 o jego walce z wielkoludem na błoniach Medjolanu, o przy­ padkow ej śm ierci Kazimierza Sprawiedliwego z „napoju mi­ ło sn eg o “, podanego mu przez zawiedzioną kochankę, pragnącą tym środkiem przyw iązać do siebie zbyt płochego wielbiciela. W szystko to są dobrze znane wątki poetyckie, typowe dla ro­ m ansu dw orskiego i lais’ôw m iłosnych z XII — XIII w. A że dziw nym trafem owijają się one około w ybitnych polskich po­ staci XII w ieku, nie trudno dojrzeć, że wiekiem, który prze­ prow adzał ich literacki indygenat w Polsce, był właśnie okres om aw iany.

U tw ór jest tak rdzennie przesiąknięty poglądami, poję­ ciami, odczuciem życia i poczuciem praw nem dawnej społecz­ ności rodow ej, zwanej od czasu wpływów niemieckich z XIII w ieku szlachtą (ze st. niem. slahta „ród“), że mógł go stworzyć tylko p oeta z tej społeczności pochodzący i z jej pojęciami zrosły. U tworem „ludow ym “ nie jest. Jego wartościom artystycz­ nym , ani zabytkow ej ważności nie uchybia to wcale, że twórca,

(18)

I. ROZPR A W Y. — „Pan i p a n a z a b iła “, 3 6 5 podobnie jak niejeden z zachodnich jego kolegów po gęśli, mógł być n aw et an alfab etą i dzieła swego na piśm ie przekazać nie um iał.

C zytać i pisać była to rzecz plebejska lub klesza, a nie ry cersk a lub p ań sk a. U w arstw uprzyw ilejow anych z tą um ie­ jętnością łączy się zawsze jakieś upośledzenie przyrodzone lub życiowe. Ćwiczono w niej bądźto niew ątpliw ych, do życia nie­ przydatnych cherlaków , bądź też synów , których już zgóry od­ suw ano od udziału czynnego w życiu swej w arstw y.

Ów czesnym środkiem u trw alan ia i rozpow szechniania tek ­ stu poetyckiego nie jest pism o, lecz m uzyka, m elodja. Ta p rzy ­ rodzona sio stra wszelkiej daw nej poezji, nietylko u trzy m uje w k a rb ach „porządne słów w iązanie“, nietylko przenosi je na swych skrzyd łach z ziemi do ziemi i z pokolenia w pokolenie, ale n iejed n o k ro tn ie przyczynia się do zapisania te k stu języ k o ­ wego. Boskich słów B ogurodzicy nie znalibyśm y naw et z tych 200 do 230 lat po jej pow staniu, gdyby nie to, że ks. Maciej z Grochowa n aw y k ł do jakiejś innej melodji lub jej w arjantów i m usiał „zanotow ać“ sobie tę form ę m uzyczną, k tó rą kościół gnieźnieński wów czas za uśw ięconą uw ażał. Notował pieśń dla melodji, a nie dla słów, bo cóżby to b y ł za duchow ny, k tó ry b y 9 w ierszy tek stu nie sp a m ię ta ł?

T ekst m uzyczny naszej pieśni przedstaw ia n iestety to p o le zagadnienia, do którego nie sięga już nasza kom petencja. Bliż­ szych danych w tym w zględzie m usim y oczekiwać od m uzyko­ logów. Czekam y zaś z zainteresow aniem tem większem , że ba­ dania prow adzone w ostatnich lat dziesiątkach nad współczesnem i m elodjam i tru b ad u ró w ł, doszły do w yników dość nieoczekiw a­ nych. O kazało się, że m elodje do tych pieśni, cenionych i wiel­ bionych w całym świecie zachodnim , a lubujących się w kun- sztow ności literackiej i w ym yślnem w irtuozostw ie w ersyfika- cyjnem , nie stoją zgoła na poziom ie ich w artości literackiej.

Z astanaw iają one dzisiejszych badaczy sw ą bezbarw nością, prym ityw izm em i ubóstw em form m elism atycznych. „M ożnaby powiedzieć, że b ra k im duszy. Nie jesteśm y już w stanie oce­ nić, na czem w łaściw ie m iała polegać ich oryginalność. Śpie­ w ane w naszych czasach w ydają się tak m onotonne, jak p rze­ starzałe jakieś pienie płoskie (p lain -ch an t)“ — oto w ynik badań w ujęciu takiego w ielbiciela poezji tru b a d u ró w i sum iennego jej historyka, jak J. A nglade 2.

W zw iązku z rozw ażaniam i historycznem i pozostają dwa jeszcze zagadnienia, k tóre tutaj postaw ićby należało: 1. p yta­

1 A. J e a n r o y - D e j e a n n e - A u b r y : Quatre p oésies de Marcabrun, troubadour gascon du XII siècle. Texte, m usique et traduction. Paris, 1904. — J. B e c k : Die M elodien der .Troubadours. Strassburg 1908 i artykuł A. R e- s t o r i ’ego w R ivista m u sicale ita lia n a 1895, II.

2 Joseph A n g l a d e : Les Troubadours. 2-e éd. Paris, A. Colin, 1919, str. 54.

(19)

nie, która z ziem polskich ten utw ór w ydała i 2. dom ysły co do osoby autora. Może jednak lepiej będzie w ykończyć n ajpierw rek o n stru k cję całego utw oru i zająć się jego rozbiorem e s te ­ tycznym , a dopiero na podstaw ie u zyskanych dalszych w yni­ ków p rzy stąpić do w ym ienionych zagadnień.

3 6 6 I- R O Z PR A W Y. — E u g en ju sz K u ch a r sk i.

III.

R e k o n s t r u k c j a t e k s t u .

W rozw ażaniach dotychczasow ych doszliśm y do w yników następ u jący ch :

1. Utwór nie je st dziełem w yobraźni ludowej. W yszedł z tej w arstw y społecznej, której życie przedew szystkiem od­ zwierciedla. 2. J e st to środow isko naw et nie ry cersk ie, lecz ary sto k raty czn e i d w orskie; św iat wielmożów. 3. A k tu aln y jeszcze dla poety i literacko w yrażony obraz życia pochodzi ze schyłku XII lub z pierw szych dziesiątków XIII w. 4. N ow o­ czesne tek sty ludow e są naogół udatnem i m odernizacjam i te k stu archaicznego, ale zaw ierają szereg zniekształceń arty sty czn y ch , w ynikłych głównie, choć nie w yłącznie, z niezrozum ienia a rc h a ­ izmów. 5. Postać n iektórych archaizm ów (leleji, inog, pojas) świadczy o dobie językow ej, poprzedzającej najstarsze zabytki ciągłe polszczyzny.

Jeśli danych pow yższych użyjem y za w skaźnik przy re k o n ­ strukcji te k stu podstaw ow ego, znajdziem y się w pozycji poznaw ­ czej o wiele korzystniejszej niż ta, k tó rą zająć m ógł B iegeleisen. Posiadam y bowiem szereg w yznaczników orjentacy jny ch, k tó re w lesie w ersyj lokalnych nietylko u k azują nam w łaściw ą drogę poety, ale tłum aczą naw et przyczynę pow staw ania tych n ie­ zliczonych manowców, na k tó re schodziła w yobraźnia potom ności. W iem y już, że tam tędy zdążać nie należy, i dlaczego nie należy.

S postrzeżenia poprzednie nasu nęły już w niosek, że n a j­ silniejszej deform acji i m odyfikacjom ulec m usiała w ustach ludu ta część pieśni, k tó ra je st pośw ięcona indagacji panów braci. Poza niezrozum iałością inoga, działały tutaj jeszcze takie p rzy ­ czyny, jak tem atow a obcość akcji w tej części pieśni (p o stęp o ­ w anie sądowo k arn e, a więc obce ludowi funkcje l o g i c z n e ) , a następ n ie szybka zm ienność następ u jący ch po sobie sytuacyj.

Incydent z inogiem świadczy, że akcja w ty m okresie nie m ogła się rozgryw ać tak jednym tchem i pod gołem niebem , jak to przyjm ow ał Biegeleisen, w ierzący jeszcze w „ludow ość“ u tw oru i w w ynikający stąd alogiczny sym plicyzm form y. R ozpadała się ona n a dwa stadja odrębne, z k tó ry ch pierw sze rozgryw ało się sub Jove, na dziedzińcu przed m ieszkaniem , drugie zaś w e w n ą t r z pańskiego trzem u (pałacu). Jeśli cofniem y się m yślą do chwili uk azan ia się Gospodnów przed w rotam i,

(20)

I. R O Z PR A W Y . — „Pani p a n a z a b iła “, 3 6 7 zobaczym y, że te dwa stadja poprzedzało jeszcze jedno, n aj­ w cześniejsze, u stalające relację m iędzy G ospodnam i a C zela­ dzią, o tw ierającą w rota.

B rak tego stadjum w y stępu je w yraźnie w redakcji Biege- leisena. Pop rzed nia część u tw o ru kończy się tam słow am i:

Przyjechali przed wrota,

P y ta ją się o brata.

J e s t jasne, że p ytać mogli tylko sług, bo przecie tak a w ielka pan i nie poszła sam a bram y otw ierać. Tym czasem po tym m om encie zam iast odpowiedzi sług (co się z G ospodnem stało), n a stę p u je bezpośrednio p o w i t a n i e G ospodzy przez pa- nów -braci („W itaj, witaj b rato w a !“), a więc przeskok do stadjum późniejszego, w którem pani ukazuje się w drzwiach trzem u, by przyjąć gości.

Z powodów rozm aitych te trzy stadja uległy w przekazach ludow ych bądź to rozbiciu, bądź też daleko idącym uproszcze­ niom, k tó re pociągnęły nieraz za sobą n aw et zniszczenie tk a ­ n ek organicznych utw oru. W zględnie najlepiej dochow ały się m om enty dialogiczne, bo to jest form a techniczna ludowi bliska i odpow iadająca jego sm akow i. Najgorzej zaś w yszły m om enty opisow e, a zwłaszcza pasaże epickie, k reślące przejście od je d ­ nej sy tuacji do drugiej. Lud bowiem takich treści obrazow ych szybkozm iennych w swej h ieratycznie powolnej poezji nie spo­ ty k a. S tarał się więc czynnik zm iany w yłączyć i w szystkie zda­ rzen ia w jakiem ś nieokreślonem i m ętnem , ale j e d n e m m iejscu osadzić.

Cóż stanow iło treść stadjum pierw szego ? Bezw ątpienia odpow iedź czeladzi, że G ospodna niem a o dd aw na; przepadł, żonę opuścił i nik t nie wie, gdzie się obraca. W tej sytuacji pozostaje Gospodnom tylko jeden sposób stw ierdzenia isto ty rzeczy — spytać o pańskiego konia. Jeśli niem a tego w iernego, w ronego konia, co nosił sw ego p an a na tyle w ypraw , poselstw i wieców, będzie to dowód, że nieboszczyk z własnej woli dom opuścił, albo też na przejażdżce uległ jakiem uś wypadkow i. O kazuje się, że koń nietylk o jest, a le : „Stoi, panie w e m z u je 1, sw ego pana żału je“ (od Lubaw y). W iedzą już, co o tem zniknię­ ciu sądzić.

B racia więc, choć nie dali tego poznać czeladzi, rozpoczęli w łaściw e swe dochodzenie już przy w rotach. Cały ten, w dialog u j§ty ustęp, dochował się w n iek tóry ch w ersjach północnych p raw ie w zupełności. Dziwnym jed n ak sposobem , poszczególne jego pozycje zostały tam p rzy p isan e P ani i jakiem uś nieo k re­ ślonem u Służce, a n astęp n ie porozw lekane po różnych m iejscach

1 W em zuje „zcicha, żałośnie poryza, rży“. Słow n ik g w a r po lsk ich Kar­ łow icza nie zna tego wyrazu ; jest to germanizm (z niem . w inseln „zcicha jęczeć, skom leć, k w ilić“), w prow adzony w m iejsce st. pols. rżu je. W rekon­ strukcji tekstu n ow oczesnego zastępuję go przez w y sk u je .

(21)

3 6 8 I. R O Z PR A W Y . *— E u g en ju sz K u ch a rsk i.

utw oru. Są to owe niejasne, dziw aczne i sy tu acy jn ie n iezestro- jone m iejsca, w których Pani bądź to sk arży się, że ją mąż odjechał i porzucił, bądź też z niew iadom ych m otyw ów w ysyła w czasie dochodzenia Służkę do stajni, aby zobaczył, co tam robi koń wrony, jak się zachow ują o g a ry 1 i t. p.

Skąd pochodzi to dziw ne przerzucenie i ro z ta rg a n ie owego dialogu ? Przypuszczam y, że n astąp iło ono w tej epoce, k ied y lud znał jeszcze lub przynajm niej rozum iał w yraz g o sp o dza , ale nie znał już w yrazu, którym posługiw ała się czeladź, p rze m a ­ w iająca do „miłościwych p a n ó w “ jako do pew nej zbiorowości. Nie rozum iał już w yrazu *gospodzia, utw orzonego z osnow y

g ospo d- + p rzyrostek -ija, tak jak inne nasze collectiva: bracia, święcia, wójcia, swacia, księża i t. p., a znaczącego „m iłościwi

p anow ie“, ros. gaspadà. U tożsam ił ten w yraz z gospodzą „p an ią“ i dlatego nietylko słowa Gospodnów, t. j. gospodzi, w ystępn ej żonie przypisał, ale poprzerzucał je do tych części pieśni, w k tó ­ rych Pani jako postać przem aw iająca w ystępuje.

Przejście od sytuacji u w rót do sceny przed trzem em , za­ chowało się w kilku w ersjach północnych (poznańska, lu baw ­ ska, płocka). Istotę rzeczy oddaje nalepiej w ersja lubaw ska, choć przystosow uje kom pleks obrazow y do swoich w yobrażeń i każe panom , którzy w jechali konno na podwórze, kołatać do drzw i: „Zajechali w podw órze, kołatali we dźw ierze“. Z tego przekazu to jedno tylko jest pew ne, że tek st pierw o tny dalszy ciąg akcji um ieszczał przed d r zw ia m i trzem u.

N astępuje cytow ane już i dość w iernie p rzek azan e pow i­ tan ie i oskarżenie Gospodzy, o p arte na stw ierdzonym już przez nich fakcie, że nieboszczyk zginął u s i e b i e , w dom u. W szyst­ kie praw ie w ersje ludowe pom ijają m om ent opisow y, w y ra ż a ­ jący jak Gospodza na te stra szn e słowa oskarżenia zareago­ w ała. Jed na tylko w ersja od B uska przechow uje zniekształcony ślad tej pozycji tekstow ej : „ Jak bratow a ujrzała, to aze im zem glała“. Powinno być oczywiście usłyszała a nie „u jrzała“ i nie „aze“, lecz omało, bo w istocie Pani nie zem dlała, skoro na dalsze pytanie indagacyjne odpowiada. P rzyw racam y więc tem u m om entow i brzm ienie now oczesne tak ie : „Pani, jak u sły ­ szała, omało nie zem glała“.

Moment przejścia od sytuacji u drzwi do sytuacji w ew nątrz trzem u zaginął praw ie doszczętnie, choć liczne w ersje zacho­ w ują jeszcze bardzo żywe poczucie, iż dalszy ciąg akcji roz­ gry w a się w m ieszkaniu, a ogniskuje się w sypialni. Mówią niejedn ok rotn ie o śladach krw i na „pościeli“, „na pierzynce na

1 W szystkie te dalsze dodatki (ogary, czołny, dyganty i t. p.), najspo­ kojniej pomijam jako dla tekstu podstaw ow ego n ieistotne. Wiadoma rzecz, że poezja ludowa, dorwawszy się do jakiegoś udatnego wyrazu literackiego lub m otyw u, zaczyna go potem w nieskończonych m odyfikacjach powtarzać. Jest to manjera literacka, którą aż do obrzydzenia naśladow ała Marja Ko­ nopnicka.

(22)

I. ROZPRAW Y. — „Pani p a n a z a b iła “. 3 6 9 ro g u “ (rym do inogu) i t. p. Szczątkow ą pozostałość z daw nego oznaczenia zm iany miejsca, przechow uje w ersja z Baszowie: „Przyjechali do dworu, (I) w eszli do p o k o ju “. Na niej więc opieram y rek o n stru k cję tego m iejsca: „Przekroczyli podw oje I weszli na poko je“. N atom iast n astęp n y m om ent opisow y, w y­ dobyw ający widok łożnicy i jej w rażenie w przeżyciu braci, ocalał praw ie w zupełności dzięki swej w artości artystyczn ej i silnem u zabarw ieniu uczuciow em u : „Szaty leżą na łożu, serce jego na nożu “ (Poznańskie). W ystarczy jedynie przyw rócić tem u m iejscu pierw otne ujęcie w dwa rów noległe szeregi w yrazow e, by sta rą sztukę zdobyw ania napięcia przez k o n tra st odsłonić:

Jego szata na łożu, Jego serce na nożu.

Inne popraw ki, które w tekście przeprow adzam y, dotyczą drobiazgów , przew ażnie realjów , zw iązanych z typem ów cze­ snego dworu wielmoży. Gdy Gospodzia (dziś Pani) chcą się przekonać o obecności pańskiego konia, dzisiejszy tek st po­ w iada: „Zajrzyj, służka, do stajni, co robi tam koń w r o n y “. N aruszenie rym u lu b aso n a n c y na korzyść nowoczesnego w y o b ra­ żenia rzeczy rzuca się w oczy. Daw ny te k st nie m iał „ sta jn i“, mógł mieć tylko c h /o n ę, osobny budynek, w którym m ieściła się zbrojow nia, izby czeladne i *ko(m )niucha dla koni w ierz­ chowych, bo innych przy dw orze niem a. W ówczesnej siedzi­ bie pańskiej nie kon cen trują się jeszcze, jak w dobie jagielloń­ skiej, rozm aite zakłady, urząd zenia i funkcje gospodarcze w iel­ kiej m ajętności ziem skiej, dlatego stajen dla dobytku w szelkiego rodzaju tam zgoła niema.

Dwór w zniesiony jest zdała od wsi i osiedli grom adzkich, w m iejscu sposobnem do o b rony i ućw irdzonem (obw arow anem ). Je st to m ały „ g ró d “ dla siebie, tak, jak to z konfiguracji te re ­ nowej znać jeszcze dzisiaj po niektórych dolno-śląskich „M eier­ hofach“, założonych na m iejscu wcześnie opuszczonych siedzib daw nych com esów. Dlatego wrota należy pojm ow ać i w y o b ra­ żać sobie w sensie ów czesnym 1 jako ciężką, w ytrzym ałą, fo rty ­ fikacyjnie przysposobioną „b ro n ę “. W brew późniejszym polskim tradycjom są one w dzień i noc zaw arte. Choć stale czuw a przy nich w rotny, nie jest on w stanie sam ich ru szy ć; celem· wpuszczenia gości musi wzyw ać czeladzi. Ta okoliczność skło­ niła poetę do zlokalizow ania pierw szego stadjum dochodzenia już przy wrociech, podczas ich otw ierania.

Z powodu w ału i ostrokołu, otaczającego dwór dookoła, z przyziem ia trzem u nie widać św iata. Gospodza, chcąc się do­ wiedzieć, czy ktoś nie nadjeżdża, każe Dziewce w yjrzeć г gory

1 Wyrazem w rota oznaczano n ietylko ufortyfikow aną bramę, ale także poszczególne ć w ird ze polow e, a naw et całe kom pleksy utwierdzeń, zam yka­ jących dostęp do kraju np. w ro ta w ęg iersk ie (w spom niane w latopisie ru­ skim ) na oznaczenie system u fortyfikacyj w przełęczy Łupkowskiej.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Słyszę wiele różnych języków, głosy, westchnienia, lament i nadzieję tych, co kochają i tych, co wolą nienawiść, tych, co zdradzili i tych, co zostali zdradzeni, i wszyscy

w tajnych wyborach do władz Marokańskiego Komitetu Działania Allai el-Fasi został wybrany prezydentem partii, ai Mohammed el-Uazzani jej generalnym sekretarzem.. Skarbnikiem

Ковер вызвал интерес историков искусства, занимаю щ ихся польскими вязаными ковра­ ми (Т. Маркевич), которые определили, что этот ковер отличается

Podczas reakcji spalania jeden atom wodoru łączy się z jednym atomem tlenu i powstaje jedna CZĄSTECZKA pary wodnej, której masa jest równa sumie mas obydwu atomów.. Ujedno-

Wynika z tego ponadto, że wyprowadzenie iprzez ustaw ę nowych środków zw ią­ zanych z orzeczeniem kary zasadniczej tego rodzaju co naw iązka lub obow iąz­ kow

O bserw uje się również, że rady adwokackie nie zawsze interpretują właściwie § 36 rozporządzenia o zespołach, zdradzając tendencję do ograniczania jego

Niepokój wywołany jest przede wszystkim niezrozumiałym pośpiechem związanym z roz­ poznawaniem tego projektu (projekt ustawy o zmianie ustawy Prawo o adwokaturze

Бестужев-Лада выделяет две разновидности функций имен собственных: рациональную (индивидуализи- рующе-различительную и социальную)