• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. 44. Tom HI.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. 44. Tom HI."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

44. W arszaw a, d. 2 L isto p ad a 1884. Tom HI.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ."

W W arszaw ie: rocznie rs. 6.

kw artalnie ,, ] kop. s«.

Z przesyłką pocztową: rocznie ,, 7 „ 20. półrocznie „ 3 „ 60.

Komitet Redakcyjny s t a n o w i ą : P . P . D r . T . C h a ł u b i ń s k i , J . A l e k s a n d r o w i c z b . d z i e k a n U n iw ., m a g . K .D e i k e , m a g . S. K r a m s z t y k , B . R e j c h m a n , m a g . A . Ś l ó s a r s k i , p r o f .

J . T r e j d o s i e w i c z i p r o f . A . W r z e ś n i o w s k i . P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h ś w i a t a i w e

w s z y s t k i c h k s i ę g a r n i a c h w k r a j u i z a g r a n i c ą .

A d r e s R ed ak cy i: P o d w a le N r. 2.

Wiktor Szokalski.

(2)

690 W SZECH ŚW IA T. Nr. 44.

JUBILEUSZ PROF. SZOKALSKIEGO.

W ieczór 25 Października był jed n ą z chwil rzadkich nietylko u nas, ale i wszędzie na świecie, w których grono ludzi, poważnych i trudno poddających się uniesieniom, przy­

chodzi złożyć hołd zasłudze. Sędziwy latam i, ale młody umysłem i sercem J u b ila t w ciągu swego długotrw ałego zawodu wywierał wpływ ta k znaczny i tak dodatni na rozwój nauki i na podniesienie jej poziomu w k raju naszym, b ra ł udział tak wielki i ta k znakom ity w spraw ach ojczystego piśm iennictw a i w y­

kształcenia specyjalnego, a czynem i słowem żywem lub pisanem podniósł, um ocnił, oświe­

cił ta k wielu, że imię jego, znane równie d o ­ brze w k raju ja k i zagranicą, przez wszyst­

kich je s t pow tarzane ze czcią i uznaniem . To też piędziesiąta rocznica doktoryzacyi Szo- kalskiego w Giessen, sprow adziła do sali T o­

warzystwa L ekarskiego wszystkich, którzy tylko wstęp tam m ają i wywołała ogrom ną liczbę adresów i powinszować z całej P olski, z całej E uropy i z poza je j krańców w n a jro ­ zmaitszych narzeczach słowiańskich, ro m a ń ­ skich i gierm ańskich języków.

Uroczystość jubileuszow ą otw orzył prezes Tow. Lekarskiego, p. dr. Orłowski, u stę p u ­ ją c z kolei słowa p. d-rowi Zygm. K ram szty- kowi. Z pięknego przem ów ienia p. K ram - sztyka pozwalamy sobie wyjąć kilka u s tę ­ pów.

„G dybyśm y, Szanowni Panowie, za punkt wyjścia dla obliczenia lekarskiej działalności profesora Szokalskiego, przyjęli nie chwilę j urzędowego otrzym ania tytułu, lecz chwilę ! rzeczywistego rozpoczęcia tych czynności, to ­

by jubileusz przypadł o parę la t wcześniej.

Profesor Szokalski nie tylko dłużej je s t czyn­

ny, niż inni, ale tę czynność i wcześniej roz­

począł.

Łatw o zrozumieć, źe nie gładko i nie po różach szły dalsze la ta , zanim naw iązał zno­

wu przerwane studyja i zanim przed laty

50-ciu uniw ersytet w Giessen przyznał Mu ty tu ł D oktora Medycyny. Zebraliśm y się dziś, aby uczcić pełną pracy, a pełną pożyt­

ku działalność Jeg o w ciągu tych la t pię- dziesięciu, a mnie przypadł w udziale bardzo zaszczytny, lecz nie łatwy obowiązek, ten długi okres życia, aż przepełniony czynami i myślą, w jed n ą k ró tk ą ująć godzinę.

P om ijając inne, a ta k liczne i tak chlubnie spełniane prace społeczne, święcimy dziś przedewszystkiem lekarską i naukową dzia­

łalność J u b ila ta . Ale cóż można powiedzieć o ściśle lekarskiej działalności? P rof. Szo­

kalski w ciągu tych lat piędziesięciu leczył z pewnością wiele setek tysięcy chorych; ła ­ two obliczyć, ilu spomiędzy nich wyleczony­

mi zostało. Ale też do tych liczb wymow­

nych nic więcej dodać nie można.

Daleko wdzięczniejsze otwiera się nam po­

le, gdy wzrok obrócimy na naukowe, na lite ra ­ ckie prace ju b ilata, których zbiór całkowity niezmiernie imponująco występuje. Spis bi- blijografiezny prac profesora Szokalskiego obejm uje ich około 2 0 0, a są pomiędzy nie­

mi i obszerne dwutomowe dzieła. Z eb raw ­ szy razem to wszystko, co profesor Szokal­

ski napisał i drukiem ogłosił, złożylibyśmy cały stos książek.

C h a ra k te r prac naukowych profesora Szo­

kalskiego, zależał bardzo od zmiennych wa­

runków jego życia i niepodobna mówić o nich, niedotknąwszy choć najważniejszych tego życia wydarzeń.

Po otrzym aniu stopnia naukowego jeszcze la t kilka przepędził młody d okto r na uni­

w ersytetach niemieckich, zanim osiadł w sto- łecznem mieście ówczesnego pielgrzymstwa polskiego, w P a ry ż u . P ob yt w P aryżu trw ał la t kilkanaście i był bardzo obfity w prace naukowe i to w prace wielkiej doniosłości.

B y ła to chwila ważna dla nauki, chwila przełomu n a wielu kierunkach. Nowy okres, który trw a dotychczas, świtał naówczas. C ho­

roby straciły swą tajem niczą indywidualność;

zaczęto na nie patrzeć, jak o n a niepraw idło­

we tylko zm iany, zachodzące w u stro ju . W ięc w owym czasie dopiero zaczęto na miej­

scowe zmiany anatom iczne baczniejszą zwra­

cać uwagę, w nich szukano podstawy wszyst­

kich objawów chorobnych i samej istoty cho-

(3)

Nr. 44 WSZECHŚWIAT. 691 roby; histologija rodziła się. P rofesor Szo-

kalski stan ął w pierwszym rzędzie walczą­

cych o nowe poglądy i stanął, jako jeden z najwybitniejszych.

To też współcześni odzywają się o Szokal- skim, jak o o histologu swojego czasu (der Mikroskopiker unserer Tage).

Jakkolw iek i anatom iczne prace i długi szereg spostrzeżeń klinicznych dowodzą, że wcale prof. Szokalskiem u nie brakło zmysłu spostrzegawczego, wszakże był on przede- wszystkiem myślicielem, a czynności oka i teoryje wzroku zdają się najbardziej umysł jego zajmować.

Dwie prace profesora Szokalskiego miały w tym kierunku zasadnicze znaczenie: roz­

prawa o barwach i o czuciu przestrzeni.

Pom inę liczne pozostałe rozprawy, choć nie tak rozległego dla nauki znaczenia, któ- remi objął podówczas profesor Szokalski p r a ­ wie całą fizyjologiją oka. Powiem tylko słów kilka o ogólnej charakterystyce wszystkich tych prac, o ich stronie bardziej zewnętrznej.

Nie były to wcale prace kompilacyjne; nie j szlo autorowi o to. aby przedstaw ić stan p e­

wnej kwestyi naukowej w danej chwili; do pisania skłaniały go tylko pewne myśli no­

we, które wypowiedzieć p ra g n ął. Myśl tę ścigał we wszystkich jej szczegółac h, szukał wszędzie zjawisk, któreby teoryją jego u z a ­ sadniały i które ze swej strony teoryja mo­

głaby objąć. S tąd w każdej z tych rozpraw ogromne bogactwo szczegółów,' a treść je s t zawsze daleko obszerniejsza, aniżeli ty tu ł ka­

że oczekiwać. W idać, że umysł rozległy roz­

sadza granice, jak ie sam sobie w danej chwi­

li zakreślił. Ż adna z tych rozpraw nie je s t zamkniętą w sobie całością, wszędzie okazu­

je się związek danej kwestyi z innemi kwe- styjam i naukowemi, a często zbacza autor i na szersze pole filozofii. Ponieważ zbierał dla swych rozpraw m ateryj a ł i ze wszyst­

kich dawniejszych prac naukowych, więc nie­

raz, jakby bezwiednie, pow stała istotna, zu­

pełna monografija, k tó ra w swoim czasie była najważniejszem źródłem dla danej kwe­

styi.

W tych paryskich rozprawach spotykamy już ten sam , prawie popularny wykład, któ­

ry odtąd wszystkie prace profesora Szokal­

skiego cechuje. T aki sposób pisania może złudzić niejednego. Odnosi się mimowolnie

wrażenie, że kto tak prosto pisze, ten pisze 0 rzeczach zwykłych i znanych. A le to po­

gląd pozorny. P rofesor Szokalski dopiero wtedy do pisania przystępuje, skoro kwestyją zgłębił i dobrze zrozum iał i tak j ą jasn o po­

tem w swem piśmie przedstawia, ja k jasno ją widzi przed swoim umysłem. W rzeczywi­

stości są to prace, sięgające głęboko w n a j­

ważniejsze pytania fizyjologiczne i żeby do­

brze je objąć, a przedewszystkiem, żeby ob­

ją ć całe bogactwo szczegółów, potrzeba te prace czytać bardzo uważnie, a naw et nieje­

dnokrotnie.

W r. 1851 spełniło się wreszcie gorące życzenie profesora Szokalskiego; powrócił do kraju. Je g o życie od tej chwili znane jest nam wszystkim, bo na nie ciągle patrzymy.

Nie będę więc wyliczał tych wszystkich wa­

żnych dla k ra ju zakładów, w których profe­

sor pracował, [albo pracuje, a których n aj­

większą był częścią. Śmiało można o N im powiedzieć, że „bujnie żył za trzech ludzi, a więc żył potrójnie.“

P rofesor Szokalski był ju ż wdrożony do rozległych p rac naukowych; znalazł w k raju ważną podstawę, jakiej nie posiadał za g ra ­ nicą: bogaty a własny m ateryj a ł kliniczny, w specyjalnym szpitalu zebrany. Myśleć 1 pisać nie przestał ani na chwilę. W ięc mógł wśród obcych uczonych zachować i po­

dnieść to stanowisko, k tó re się tylko z tru ­ dem nabywa i dumę osobistą ta k łechce;

m ógł po dawnemu na wielką skalę zakreślo­

ne pisać monografije.

A le kraj w owym czasie prac takich nie potrzebował. Były to najsm utniejsze może chwile dla życia umysłowego; kraj zapomniał już tradycyi uniwersytetu i wielkiej nauki;

mógł tylko w rozdrobnionych dawkach naukę przyjmować. K to inny, niespotkawszy uczo-

! nego grona, wśród którego żyć przywykł, zamknąłby się dumnie, a niezrywając daw­

nych naukowych stosunków i nienawiązując nowych, żyłby w ojczyźnie, lecz nie dla oj­

czyzny. Prof. Sz. nauki nie odrywał nigdy od życia, pisał zawsze w ten sposób, aby w danych warunkach największy przynieść po­

żytek. P rofesor Szokalski ma jedno p ra ­ gnienie, w spełnienie którego wierzył zawsze i wierzy, że nauka przestanie u nas wyłącznie obcym być produktem , że się kiedyś kraj na I własną zdobędzie naukę. Ażeby czynnie tej

(4)

(>92 W SZUCHA W IA T. N r 44.

upragnionej pom agać przyszłości, musiał zstąpić nieco ze swego wyniosłego stanow i­

ska. Być może, że nauka nietyle co przed­

tem z prac Je g o korzystała, ale kraj niewąt­

pliwie większą korzyść odnosił. Te drobne prace, to ja k krople deszczu, co w siąkają w ziemię, żyźniejszą j ą czynią, ale same giną bez śladu.

Ł atw o więc zrozumieć, ja k pożytecznem było to rozdrobnienie myśli. A le prof. Szo­

kalski niezupełnie się rozpraszał. Od czasu do czasu pojaw iają się większe rozprawy, a w wieloletnich odstępach wydaje prof. Szo­

kalski i obszerne dzieła, na wielką zakreślo­

ne m iarę, któreby same przez się sławę za­

pewnić mogły.

„F antazyjne objawy zmysłowe1' dostarczy­

ły autorowi najlepszej sposobności do wyka­

zania całej wytworności stylu, głębokiej zn a­

jom ości człowieka, ogromnej erudycyi i tru d ­ nej sztuki mówienia w sposób najprostszy 0 spraw ach najbardziej zawiłych. Jeszcze 1 dziś nie m inął czas dla wszelkiego rodzaju cudowności, która w starej zawsze powraca postaci i zawsze świeży zapał obudzą; jeszcze

i dziś ta książka byłaby na czasie.

D rugie obszerne dzieło prof. Szokalskiego stanowi, również dwutomowy, „ W y k ła d cho­

rób przyrządu wzrokowego u człow ieka.“

Profesor oftalmologii w Szkole Głównej czuć m usiał najmocniej brak książki odpowied­

niej. A chociaż nagięcie się do koniecznego szkolnego system atu i pilnowanie rozmiarów każdego szczegółu w stosunku do całości, nie zdaje się odpowiadać rozległem u umysłowi autora, spełnił wszakże swój obowiązek i ob­

darzył lite ra tu rę naszą pierwszym i dotąd jedynym zupełnym podręcznikiem oftalmolo­

gii. Gdyby wszyscy swój obowiązek pojmo­

wali w ten sposób i nie żałowali p racy na j e ­ go spełnienie, toby lite ra tu ra nasza książko­

wa nie potrzebow ała sam emi żyć przekła­

dami.

Trzecie wreszcie obszerne dzieło drukuje się dopiero, więc nie je st jeszcze własnością powszechną, a jak o treścią sięgające daleko poza okulistykę i poza medycynę, do spra­

wozdania mego nie należy.

To dzieło jeszcze pod p ra są i t a n iep rz er­

wana dotychczas działalność J u b ila ta nadają uroczystości dzisiejszej niezwykłe piętno. Naj- ! częściej jubileusz 50-letni je st przypomnie- |

niem tylko zamkniętej już działalności i u- kończonego ju ż życia w społeczeństwie. C zę­

sto je s t to chwila, z k tó rą ju b ila t czynności swe przerywa i na zasłużony przechodzi spo­

czynek. P rofesor Szokalski tylko profeso­

rem być przestał, zresztą je st w pełni swej działalności: je s t ciągle lekarzem, zwierzchni­

kiem In sty tu tu Oftalmicznego, stałym sekre­

tarzem naszego Towarzystwa i pisać nie przestaje; je s t wszystkiem, czem był w ciągu długiego życia. I dlatego sprawozdanie u ry ­ wa się, ja k powieść nieskończona'*.

W szeregu upominków, wręczonych czcigo­

dnemu Jubilatow i wspomnimy w tem miejscu o czwartym tomie Pam iętnika Fizyjograficz­

nego, dedykowanym Profesorowi Szokalskie- mu. O ddając go, Dziekan Jurkiew icz prze­

mówił następującerni sło w y : Czcigodny Ju b ilacie!

„P ó ł wieku upłynęło od chwili, w której j a ­ ko młodzian oddający się z zapałem studyjo-

! waniu jednej z najważniejszych gałęzi wiedzy ludzkiej— medycyny—za jej adepta uznany zostałeś. O dtąd przez la t piędziesiąt, a więc przez niezwykle długi okres żywota, jakim niewielu tylko z pracowników w ciężkim za­

wodzie lekarskim cieszyć się danem bywa—

spełniałeś gorliwie i niezmordowanie posłan­

nictwo swoje ku pożytkowi cierpiących, ku zbogaceniu nauki, z zaszczytem dla siebie a chlubą dla ziemi rodzinnej. Nie mnie tu po­

dnosić zasługi Twoje, jak o uczonego i biegłe­

go lekarza— bo to współkolegów Twoich je s t rzeczą.

W ątpliwości nie ulega, że dla osiągnięcia wysokiego stanowiska zdobytego przez Ciebie w specyjalności lekarskiej, jakiej poświęciłeś się szczególnie, dopomogły Ci stanowczo li­

czne fakty naukowe, zaczerpnięte na polu czy­

sto przyrodniczem. A le oprócz nieuchronnej potrzeby posiłkowania się niemi, umiejętności przyrodnicze, ja k to z licznych p rac Twoich piśmiennych widzimy, w całym rozległym swo­

im obszarze były Ci zawsze przedmiotem ulu­

bionym, miały w Tobie stałeg o zwolennika i wielbiciela. I rozwój ich wszechświatowy i krzewienie się ich na ojczystej glebie, wielce Ci zawsze leżały na sercu. G orąco odczuwa­

łeś każdy nowy objaw postępu przyrodoznaw­

stwa na obczyźnie— a już najgoręcej na k r a ­ jowej niwie. Dowodziłeś tego stale słowem

(5)

Nr 44. W S / .K O H S W I A T 693

i czynem w każdej chwili i na każdem m iej­

scu.

Jeżeli szczupłe grono przyrodników war­

szawskich w ściślejsze zespoliło się koło, jeżeli pojedyncze i rozproszone ich siły do jednego zbiegły się ogniska—to w znacznej części Twoim zabiegom, Twoim zacnym usiłowaniom przypisać należy. Za Twojem bowiem s ta ra ­ niem znaleźli oni gościnność w m urach Towa- j rzystwa lekarskiego, jak o oddział jego bijoło- giczny—czasopisma naukowe przez nich wy- I dawane miały w Tobie stale żarliwego orędo­

w nika—P am iętnik wreszcie Fizyjograficzny, ta czterotomowa już skarbnica wiedzy przy­

rodniczej o ziemi naszej, rozwinęła się pod sympatycznem i ożywczem tchnieniem zachęty Twojej.

O tóż kom itet redakcyjny tegoż Pam iętnika, pragnąc w dniu jubileuszowym piędziesięcio- letniej lekarskiej Twojej działalności uczcić zacny Twój żywot naukowy i obywatelski—a zarazem wyrazić Oi szczere i wdzięczne uzna­

nie przyrodników krajow ych za żywy współu­

dział i gorącą życzliwość, ja k ą okazywałeś za­

wsze sprawie przyrodoznawstwa—postanowił czwarty tom pism a tego, wychodzący obecnie, poświęcić Tobie, Czcigodny Jubilacie, zapisu­

jąc na pierwszej jego karcie szanowne imie Twoje.

Składając Ci ten upominek w imieniu przy­

rodników warszawskich, jestem tylko słabem echem głębokiej czci i najwyższego poważa­

nia, jakiem i są oni dla Ciebie przejęci. Bądź nam przez długie jeszcze lata, ja k byłeś dotąd wzorem uczonego i obywatela szczerze i g o rą ­ co miłującego sprawę wiedzy ojczystej.“

Po odczytaniu depesz telegraficznych, n a ­ desłanych w liczbie około 50, zebrani udali się na wspólną biesiadę. Spomiędzy przemó­

wień, tutaj wypowiedzianych, wspomnimy go­

rące słowa prof. dra H oyera, w następstwie których posypały się składki na stypendyjum imienia Szokalskiego, oraz toast Dziekana Aleksandrowicza, który jeszcze ra z wynurzył Jubilatow i uczucia przyrodników warszaw­

skich w następujących w yrazach:

P an o w ie!

„Przed dwoma laty, gdyś my obchodzili podo­

bną serdeczną uroczystość, dla uczczenia za- ' sług 25 letniej naukowej działalności czcigo- j

dnego Szokalskiego, jak o S ekretarza stałego Towarzystwa lekarskiego, zabierając głos, miałem zaszczyt wykazać Jeg o wielkie usługi, jakie wyświadczył on dla kraju i dla nas przy­

rodników. Obecnie gdy mamy szczęście ob­

chodzić uroczystość Jeg o naukowej działal­

ności szerszego zakresu—półwiekowej, której budujący obraz przedstaw ił nam pan dr.

Kram sztyk, niepodobna przemilczeć o tych Jeg o zasługach i nie przypomnieć, źe Jem u-to zawdzięczamy otwarcie dla nas podwoi Towa­

rzystwa lekarskiego, na posiedzenia bijologi- czne i że Jem u winniśmy zorganizowanie naszego k ó łk a, dla wzajemnego zbliżenia się i skupienia sił do wspólnej harmonijnej pracy—kółka, którego on sam, jak duch opie­

kuńczy, mimo sędziwy wiek swój, dotąd oży­

wiać nie przestaje; że wreszcie Jem u żywot swój winny dwa przez nas prowadzone wyda­

wnictwa: W szechświat i P am iętnik Fizyjo- graficzny, którego tom IY , w dowód uznania naszego i serdecznej wdzięczności, na pam iąt­

kę obecnego jubileuszu Jem u poświęcony zo­

stał.

Rozważywszy cały przebieg życia tego uko­

chanego J u b ila ta naszego przychodzimy do przekonania, że m atka przyroda m usiała zali­

czyć go do swoich wybrańców, bo chociaż dla zahartowania, nieraz prowadziła go przez ciernie i głogi, lecz obdarzywszy go głową i sercem, jak ie tylko rzadkim śmiertelnikom dostają się w udziale, uczyniła z niego wzór człowieka, o którym rzec można: Ecce homo!

Podzielając w zupełności wypowiedziane w jednem z pism dzisiejszych zdanie, źe imię Szokalski, je s t synonimem zacności, a życie Jego szeregiem zasług oddanych nauce i krajowi—

i dziękując M atce przyrodzie za takiego syna, wnoszę to ast za Jeg o zdrowie, z życzeniem, aby nam jaknajdłużej służył swoim budują­

cym przykładem ."

(6)

694 w s z e c h ś w i a t. Nr. 44.

KILKA SŁOW 0 I T E L I E M MAŁP

podług J. F is c h e r a .

(Ciąg dalszy).

Resus m agot ( I n u u s e c a u d a t u s ) trzy m akaki, czyli m ałpy jaw ajsk ie (M a c a- c u s c y n o m o l g u s ) i je d n a płaksa (C e - b u s h y p o l e u c u s ) , były narysow ane ołówkiem do wielkiej ilustracyi. Ponieważ rysunki te były uderzająco podobnemi, dałem każdej małpie jej p o rtre t.

Resus i m akaki jaw ajskie poznały natych­

m iast rysunki i zachowały się względem nich tak, ja k względem lustra. Resus zaczął się j

uśmiechać, potem śm iać a wreszcie obrócił się tyłem do obrazu wydając radosne wycia;—

nieruchomy w tej pozycyi spodziewał się wi­

dać, że go m ałpa z rysunku podrapie. M a­

kaki położyły rysunek; skórę na czole zm arsz­

czyły, wargi wydęły i podziwiały obrazek to zbliska to zdaleka. In n e gatunki poznały także n atu rę rysunków, ale nie objawiały swoich uczuć ta k żywo, ja k wyżej wymienione gatunki. N ajm niej inteligientną okazała się płaksa (Cebus), k tó ra kręciła głową n a wszys­

tkie boki i usiłow ała rozedrzeć rysunek paz­

nokciami. W idoczną je s t rzeczą, że płaksa nie poznaw ała ani swojego wizerunku, ani podobizny m ałp innych, oceniała tylko owady narysowane a przelękła się na widok rysunku lub m alowidła węża.

Mimo tych przykładów nie rozciągam wcale tej zasady do całego gatunku, sądząc o zdol­

nościach pojedynczych przedstawicieli. U m ałp, ta k ja k u człowieka i innych zwie­

rz ą t , w tym samym g atu n k u są istoty bardzo zdolne i bardzo ograniczone. Ż ad n a z moich m ałp nie um iała odróżnić rysunku krajobrazu, domu i t. p.,—pod tym względem są one podobne całkiem do dzikich ludów.

B ardzo m ała liczba psów okazuje jakieś wrażenie n a widok lu stra. N iek tó re zaledwie je odróżniają i zostają całkiem obojętnemi wobec zwierciadła, inne wyją lub szczekają, a żaden nigdy nie usiłuje zdać sobie sprawy

z istotnej obecności drugiego indywiduum.

T e same spostrzeżenia robiłem na kotach, a k o t B lanoharda w P ary żu, który z furyją rz u ­ cił się na zw ierciadło, był jedynym tylko w tej mierze przykładem .

Resus z rad ością spoglądał w zwierciadło, uśm iechał się doń zwykle z wielkiem zadowo­

leniem i w końcu ob racał się tyłem do niego.

W yraźnie szukał zaczepki z m ałpą w zw ier­

ciadle, a niemogąc jej się doczekać posuwał rę k ą poza zwierciadłem, ja k gdyby chciał pochwycić obraz. K orzystając z tego uszczy­

pnąłem go mocno poza lustrem , zaczerwienił się z gniewu, nie na mnie, lecz na obraz odbi­

ty. Tw arz przybrała kolor purpurowy, uszy się wydłużyły i odstały od głowy, szczęki poruszały się ciągłem ziewaniem.

To ziewanie było ta k nieustające, że nie mógł ani go powstrzymać, ani żuć, ani przeły­

kać. To było dowodem silnego gniewu i gwałtownego zakłócenia nerwowego. Zjaw i­

sko to pow tarza się bardzo często u papiona (Gynocephalus sphinx L .) a zwłaszcza wtedy, gdy zwierzę w napadzie gniewu nie może ani się bronić, ani atakować. D rugim objawem gniewu je st gwałtowne wstrząsanie łapam i szczebli klatki, lub jakiegobądź przedmiotu.

To przyzwyczajenie wyniesione z lasu , ma nie­

zawodnie n a eelu przestraszyć nieprzyjaciela hałasem . Molly nigdy nie zaniedbywał tych ćwiczeń, zwłaszcza gdy będąc zaczepionym przez kogo, słyszał później śmiech tej osoby, rozum iał dobrze ten śmiech szydzący, gnie­

wał się z tego powodu i robił hałas. N a d ­ mienię tutaj, że k latka była o p artą o stół, a jedno i drugie silnie przyparte do muru: ko­

nieczną je st ta ostrożność ze względu na n a d ­ zwyczajną siłę mięśniową tych zwierząt. D o­

póki k latk a chwiała się, Molly j ą p o dp ierał ja k tylko została unieruchom ioną, próbował znowu j ą poruszyć i pow tarzał te manewry dotąd, aż gwoździe obluzowane słabo już k la t­

kę utrzymywały w położeniu właściwem.—

W tedy rozpoczynał na nowo hałas. Gdy wyłożyłem k latk ę podłogą kauczukową by zmniejszyć h ałas i osłabić uderzenia, _ m ałpa zaprzestała tych ćwiczeń. N ie chodziło jej przeto wcale o przyjemność bujania k latk i, tylko wyłącznym celem jej było robienie h a­

łasu. W reszcie to przyzwyczajenie niezaw- s z e je s t objawem gniewu. N iektóre małpy (In uu s ecaudatus, czyli magot pospolity, M a.

(7)

Nr. 44. W SZECHŚW IAT. 695 caeus cynomolgus, M. nem estrinus, M. ery-

thraeus, M. ra d ia tu s i ■ t. d.) postępują tak samo nie skutkiem gniewu, ale z nudów, nie­

cierpliwości, lub dla zwrócenia na siebie uwa­

gi. W braku czegoś odpowiedniejszego, re- sus szukał w słomie kawałków zeschłej skóry chleba, łupiny orzecha, kości, jakiegobądź prz edmiotu twardego, którymby mógł uderzać o klatkę.

Niecierpliwość i nudy objaw iają się i u człowieka w podobny sposób. W ymienimy jeszcze spomiędzy m ałp : Cynocephalus ba- buin, porcarius, Cercocebus radiatus, Cerco- pithecus griseoviridis, diana, petaurista, fu- liginosus, Cebus capucinus, hypoleucus.

Dla wyrażenia życzenia, m ałpa wydaje przedłużone oh! lub o—oh! dwusylabowe, druga sylaba o kwintę wyższa. Gdy mówiłem np. do kogo o ulubionych potrawach (np. o mleku, jabłkach, kartoflach, ryżu), resus cho­

ciaż nie zwracałem się wcale do niego, zazna­

czał znane sobie wyrazy odgłosami potakiw a­

nia i wydawał swoje przeciągłe oh, wargami wydłużonemi jak do gwizdania. To samo miało miejsce, gdy wydawałem polecenie, by mu przyniesiono żywność, resus zwracał n a­

tychm iast oczy na drzwi, którem i miał wejść przedm iot jego oczekiwań. P rzy b ierał on tę postawę w jakiejbądź porze dnia lub nocy, nie była ona przeto wypływem peryjodycztiej potrzeby, co u niektórych zwierząt może po­

niekąd tłumaczyć pewne regularnie pow tarza­

jące się czynności. T a pozycyja małpy była niezależną zupełnie od osoby, która wyma­

w iała wyrazy. Mógłbym przytoczyć tysiące faktów, obserwowanych u mnie przez mnó­

stwo osób dowodzących, że małpy chw ytają dokładnie stosunek pewnych wyrazów, do wyrażających je przedmiotów.

R esus nadto znał nazwy wszystkich zwie­

rz ąt, które wspólnie z nim zamieszkiwały ten sam pokój, ale w oddzielnych klatkach, było ich jednak 60— 70. Dosyć mi było wymówić nazwisko któregokolwiek ze zwierząt, niepod- nosząc głosu, ani wzrokiem w skazując, resus wychylał natychm iast głowę z klatki, nadając ruchom swoim najwyraźniejszy kierunek, ku zwierzęciu będącem u w mowie.

Obawa węży była u niego nadzwyczajną i rozciągała się na wszystkie przedm ioty mniej lub więcej do węży podobne kształtam i, np.

ta k samo bał się ru r gazowych i rysunków

ru rek wężowatych. To uczucie w strętu je st wspólne wszystkim małpom. Je d e n z moich pensyjonarzy, w spaniały m andryl (Cynoce­

phalus mormon) m iał zwyczaj myszkować wszędzie. Dla ograniczenia jego kontroli, po­

umieszczałem skóry wężowe pod przedm iota­

mi, które chciałem mieć nietknięte. Sposób cudownie podziałał. Tem u samemu m andry- lowi podsunąłem raz prospekt podróży Sem- pera po Filipinach, był tam rysunek holotu- ryi. N a widok tego m orskiego korniszona m andryl skoczył na równe nogi, zaczął ude­

rzać o ziemię rękam i i nogami, włos mu się najeżył a całe ciało trzęsło się od stóp do głowy.

Resus dał mi jeszcze lepszy przykład tego strachu. Otrzym ałem raz wielkiego dusiciela A nakondę (Eunectes murinus), którego kaź- dodziennie przynosić kazałem do pokoju, gdzie się kąpał w ciepłej wodzie. W dziewięć dni później dosyć było zawołać „przynieście węża“ . N atychm iast mój resus ginął w sło­

mie. W ąż, którego powierzono moim stara­

niom, oddawna ju ż był uleczony i odesłany, a jeszcze fatalne te wyrazy „przynieście węża“

wprawiały w febryczne drżenie biednego Mol­

ly, o jakiejkolwiek godzinie dnia lub nocy.

T ę obawę m ałp wobec węży pew no trzeba przypisywać zgubnym skutkom jadu; małpy znają te skutki od la t tysięcy i ta obawa s ta ła się już u nich dziedziczną; je s t to w każdym razie rzecz do sprawdzenia, co do mnie nie mogę twierdzić stanowczo, bo nie m iałem spo­

sobności prowadzenia studyjów na m ałpach urodzonych w niewoli. W reszcie kwestyi tej nie można brać lekko, bo np. u ludzi obawa węży wcale nie jest wrodzoną; widzimy nieraz dzieci bawiące się ropucham i lub jaszczurka­

mi, których później boją się skutkiem fałszy­

wie nabytych pojęć.

P erty mówi na str. 39 wspomnianego dzie­

ła : „Psy są jedynem i zwierzętami, które po­

trafią czytać w wyrazie twarzy człowieka4'.

N ie zgadzam się wcale z tą opiniją. T rzeba tylko mieć m ałpy i poznać dobrze ich n atu rę, aby się przekonać, źe one um ieją lepiej od

| dzieci czytać w ludzkiej twarzy.

W yjątek tylko stanowią m ałpy nowego lą­

du, które albo mało albo nic zgoła nie umieją czytać w ludzkiej twarzy.

M iałem samiczkę z Jaw y (M acacus cyno­

molgus) natury niezmiernie słodkiej i łago-

(8)

696 W S Z K C IIS W I AT. NTr. 44.

dnej: dosyć było mówiąc do niej, głos nieco podnieść, aby sparaliżować natychm iast wszel­

kie jej ruchy. G dy wchodziłem do pokoju śledziła mnie wzrokiem, stara ją c się czytać w mojej twarzy, zyskać moją sym patyją lek- | kim szmerem, oddalając się lub zbliżając sto­

sownie do gry mojej fizyjognomii. G dy się j do niej uśm iechnąłem, wydawała okrzyk r a ­ dości, w łaziła mi na kolana, przytulała się do mnie, wargi je j drgały, a oczy były we mnie utkwione. A le za pierwszem skrzywie­

niem, za naj mniejszem brwi ściągnięciem m oja m ałpa złaziła z kolan z wrzaskiem i szukała ocalenia w spiesznej ucieczce.

R esus odpowiadał tak samo wyrazowi m o­

ich uczuć, czy to cichą postawą, czy też sko­

kam i bezładnemi, okrzykami na różne tony lub wreszcie uśmiechem.

O ran g u tan g z frankfurckiego ogrodu rozu­

m iał wszystko co mówił stróż, który go p iln o­

w ał, ten zaś robił z nim wszystko co chciał, posługując się tylko słowami, a nigdy groźbą.

N ie zapominajmy, że wszystkie te objawy pamięci i roztropności, są rezultatem osobi­

stego wykształcenia m ałpy, opartego na do­

świadczeniu własnem, dalekiem od wszelkiego tresow ania.

M ałpy m ają pasyją czyszczenia. J a k tylko dopadną czło wieka, czyszczą go od stóp do głowy, żadna szparka nie ujdzie ich uwagi.

R obią one ten przegląd zresztą bardzo powa­

żnie. N ie zatrzym uję się n ad tem i szczegóła­

mi, dodam tylko, źe ta mani ja czyszczenia ma za pobudkę wzgląd na osobiste bezpieczeń­

stwo; życie w dziewiczych lasach n araża m ał­

py na odwiedziny mnóstwa pasorzytów, na k o l­

ce, ciernie i t. p., stąd pochodzi zwyczaj wza­

jem nego czyszczenia się z tych nieproszonych gości.

Mój resus nie mógł znieść ludzi nie porzą­

dnie ubranych. B ył on zawsze gotów bronić mnie, rzucał się na tych co choć końcem p a l­

ców chcieli mnie dotykać. D la dzieci nie m iał najmniejszego szacunku, moźnaby sądzić, że je uw ażał za grube m ałpy, parę razy naw et rzucał się na dzieci drażniony ich zaczepkam i.

N iektóre jed n ak małpy bawią się chętnie z dziećmi, a jed en z m andryli szukał zabawy z dziećmi mojego współziomka.

Resus miał np. poczucie niższości mojego służącego względem mnie. G niew ał się n a j niego, gdy słyszał źe ja go strofuję, gniew

jego stosował się do tonu moich wymówek, i niewiele brakow ało nawet do czynnych re- fleksyj. We wszelkich zam iarach bicia osoby lub psa, najchętniej mi zawsze dopomagał, ale gdy chodziło o uderzenie małpy, gniew j e ­ go zw racał się ku napastnikowi. W spółczucie nie je s t obce małpom. B ronią one i wspie­

ra ją istoty zagrożone, zasłaniając je nieraz własnem ciałem. W spółczucie to rozciąga się częstokroć n a istoty innego gatunku. R e­

sus był oburzony, widząc, ja k łasica, k tó rą tre ­ sowali, zadaw ała śm iertelne ukąszenia szczu­

rom, ciągnął łasicę za ogon, a naw et k ąsał

| ją , chcąc tym sposobem ocalić szczura. Tę gotowość niesienia pomocy łatwo w ytłum a­

czyć życiem towarzyskiem, jakie małpy pro­

wadzą.

M ałpy sypiają w początkach niewoli zawie­

szone na drążkach, ale w krótkim czasie przy­

zw yczajają się do wygód klatki i do sypiania na ziemi. Resus um iał wybornie okrywać się ko łd rą, pociągał j ą nieraz zębami aż na gło­

wę. Sny m iał częste i ruchliwe. W idziałem go nieraz uśm iechającym się przez sen, sły­

szałem wydającego we śnie odgłosy zadowole­

nia, radości lub przestrachu. W ostatnim przypadku zawsze się budził, uciekał na n aj­

wyższy drążek i rzucał do okoła przerażonym wzrokiem ').

J e g o posłuszeństwo było zupełnem, roz­

bijało się tylko niekiedy o łakomstwo. Je śli zostawiłem jaki przysmak na stole, w mojej obecności nigdy go nie tk n ął, ale skoro się tylko odwróciłem, przedm iot jego pożądliwo­

ści niknął bez śladu. Nie można było inaczej działać przeciwko tej wadzie, ja k tylko drogą podstępu. M iał on np. zwyczaj otwierać do szafy, gdzie zwąchał garnuszek z miodem, nie można było znaleść świetniejszego lekarstw a, jak staw iając obok miodu Pseudopus apus wypchanego. Środek był niezawodny.

L u b ił on także wykradać mi cygara, aby je żuć. By go zrazić poumieszczałem w pudeł­

kach z cygaram i zeschnięte jaszczurki łub skóry jaszczurek wypchane piaskiem. Temi sposobami zyskuje się daleko więcej z m ałpa­

mi, aniżeli karaniem

Poczucie praw a własności je s t wspólne

') To fakty odnoszą się nietylko do resusa, ale do wszystkich małp starago lądu, któro posiadałem.

(9)

Nr. 44. W SZECHŚW IAT. 697 wszystkim małpom. D ałem raz małpce z Jaw y

kołderkę czerwoną, a innej niebieską. K ażda z nich była zazdrosną o swoją własność.

Najmniejsze wdzieranie się w praw a właści­

wego posiadacza wywoływało bójki.

Mógłbym też przytoczyć liczne przykłady zawiści i chciwości, które to wady zbliżają bardzo małpy do dzikich i niewykształconych ludzi.

(d. n.J.

osra ni polon

PO E K W A D O R Z E

przez

J a n a S z to lc m a n a .

Guayaquil.— Yaguachi.— Riobamba.

(C iąg dalszy).

Opuściwszy po 1'/ 2 godzinnym przystanku gościnną osadę, jechaliśm y zawsze dość r ó ­ wną drogą. Tylko wąwóz, którym płynie

„R io de las S ard in as“, jeden z dopływów rzeki Chimbo, nazwany tak dlatego, że w nim nigdy nie było i nie będzie sardynek (chyba jeżeli przypadkiem ja k i podróżny wrzuci tam puszkę marynowanych sardynek); otóż tylko wąwóz „S ard in as‘‘ przegrodził nam drogę.

Trzeba było na spuszczenie się na dno jego i na wygrzebanie się do góry przeszło półgo­

dziny czasu, poczem wyjechaliśmy n a dość obszerną równinę zwaną „L os Llanos“ . T u rozciągają się obszerne plantacyje trzciny cu­

krowej, należące do hacyjendy tejże samej nazwy. H acyjenda Los L lan o s—jed n a z n aj­

wydajniejszych w prowincyi R iobam ba, posia­

da wielki młyn wodny do wyciskania trzciny cukrowej. N iezatrzym ując się, przejechaliś­

my hacyjendę i po kilkugodzinnej jeździe (no­

ga za nogą) około godziny 4-ej po południu stanęliśmy wreszcie w m iasteczku P allatan ga.

P allatang a je s t to niewielka osada złożona s kilkudziesięciu chat. Prędzej dla malarza, mż dla podróżnika mogłaby być ponętną: do- |

mostwa rozrzucone w ar tystycznym nieładzie na dnie dość obszernej i wesołej doliny, są to po większej części skromne chałupy biedaków.

Środkiem nieregularnego i niezniwelowanego placu płynie mały strumyczek, tu wznosi się dość obszerna, lecz o nędznym wyglądzie ka­

plica. P ięk n a i obfita roślinność, kwadraty pól uprawnych i dość znaczny strum ień o kry­

ształowych wodach, płynący u stóp m iastecz­

ka, czynią to miejsce uroczem dla poety. P o­

nieważ jed n ak poeci w gruncie rzeczy są to zwykli śmiertelnicy, lubiący mniej lub więcej wygodę i czystość, każdy więc z nich pozna­

wszy zbliska miasteczko, doznałby niemiłego rozczarowania pomimo całego poetycznego zapału.

W Puento de Chimbo radzono mi, abym zajechał do jednego z potentatów miejscowych (między ślepymi jednooki je s t królem), nieja­

kiego pana X . Id ą c więc za radą, zajecha­

łem przed podwórze jego domu, noszącego wybitne cechy dostatku i zapytałem o właści­

ciela nieszpetnej służącej, k tó ra właśnie z k u ­ ch n i przenosiła dymiące się talerze do ja d a l­

nego pokoju. Żm ięszana niespodzianem po­

jaw ieniem się podróżnego i niewiedząc wido­

cznie co odpowiedzieć, rzuciła okiem do wnę­

trza domu, a otrzymawszy zapewne stam tąd telegraficzny sygnał, odpowiedziała wnet, że właściciel wyjechał i źe dopiero nazajutrz po­

wróci. Dowiedziałem się jednak, że było to kłamstwem i że przez ekonom iją fortelu tako­

wego użył. Rozm yślając nad tym wypadkiem, dość rzadkim w krajach hiszpano-amerykań- skich, gdzie gościnność je st jed n ą z cech na­

rodowych, przyjąłem zaproszenie mego ar- riera, A gustina, k tóry jakkolwiek bardzo skrom nej kondycyi, poszedł za naturalnym popędem serca i czynem swym zawstydził o- wego jegomości. Bez zwłoki więc ruszyliśmy ku chacie A gustina, k tó ra o kilka staj od miasteczka leżała.

Tu wyszła na nasze spotkanie żona mego arriera, a otrzymawszy rozkaz przyrządzenia obiadu, zajęła się tem niezwłocznie przy po­

mocy towarzyszącej nam kobiety. J a tym cza­

sem wysłałem A gustina, a b y w miasteczku zajął się wyszukaniem jednego muła jucz­

nego pod mój kufer, arriero mój bowiem tłu ­ maczył się, że jego konie zmęczone podróżą do P uente de Chimbo, nie wytrzymają dw u­

dniowej podróży do R iobam ba. O kazało się

(10)

698 W SZECH ŚW IA T. Nr 44. jednak, że w P allatan d ze nie tak łatw o, jak

mi się to zrazu zdawało o muły juczne.

0 zachodzie słońca powrócił A gustin oznaj­

m iając, że nic nie w skórał— i że nazajutrz trzeba będzie nanowo poszukiwania rozpo­

cząć.

D nia następnego, zjadłszy bardzo wcześnie śniadanie, pojechałem w tow arzystw ie Agu- stina do m iasteczka, aby się wyszukaniem m uła zająć. Tu dowiedzieliśmy się, że zeszłe­

go wieczoru przybył do sąsiedniej hacyjendy właściciel, niejaki Don B ernard o D śvalos 1 że ten rozporządzając kilkunastu m ułami jucznemi, mógłby mi jednego pod ładunek wynająć. J u ż wsiadaliśmy na koń, aby do hacyjendy pojechać, gdy sam D avalos na dzielnym koniu ukazał się na jednym z rogów placu. Podjechałem ku niemu, a zarekom en­

dowawszy się przyjętym tu zwyczajem, wyło­

żyłem moją sytuacyją. Odpowiedział mi, że ma wprawdzie ze sobą dwadzieścia kilk a m u­

łów, lecz że takowe prowadzi z ładunkiem do Golumba, gdzie inną hacyjendę posiada. N a ­ tom iast zaofiarował się ze zwykłą ryjobam - beóczykom g alan tery ją towarzyszyć mi do miejscowego sędziego pokoju, k tó ry jak o przedstawiciel władzy, dostarczy mi żądanego muła.

Istn ieje bowiem zarówno w P e ru ja k i w Ekw adorze, pomimo tak zwanych rep ublikań­

skich swobód i równości wobec prawra, b a r­

barzyński zwyczaj. G dy zachodzi potrzeba ludzi lub koni i mułów dla tran sp o rtu bagaży czy to w czasie wojny, czy to na żądanie j a ­ kiego podróżnego, cieszącego się pewną powa­

gą, przedstawiciel miejscowej władzy wydaje rozkaz sprowadzenia ludzi lub koni, a rozkaz ten egzekwują ta k zwani „com isarios“ lub ,,celadores“ . Ci p ar force sprow adzają żąda­

ną liczbę biedaków i ich szkapin, gdyż w tym razie biedak mógłby tylko apelować do Boga.

W podobnych dokum entach urzędowych ko­

nie i muły figurują jak o „bagages m ayores“ , a ludzie (zwykle Indyjanie), ja k o „bagages m enores“ (sic ')• Grdy ich się używa pod ja - kikolwiekbądź tra n sp o rt rządowy, zwykle bie­

dacy nic nie zarabiają, a często naw et w cza- j

sie przem arszu wojsk swe szkapiny, stanow ią­

ce nieraz cały dobytek nieszczęśliwego—tr a ­ cą, ja k to miało miejsce w czasie ostatniej rewolucyi; jeżeli zaś służyć m ają osobie p ry ­ w atnej—tej pozostawia się swobodę zapłace­

nia, co mu się spodoba, bywa więc często, że i tu biedak pokrzywdzonym zostaje.

Czułem zawsze w stręt do tego rodzaju re ­ krutow ania arrierów i przez całą podróż w P eru , pomimo żem posiadał odpowiedni cyr- kularz m inistra spraw wewnętrznych do p re ­ fektów całej republiki, uniknąłem szczęśliwie używania go, wiedząc ja k się krzywdzi zwykle biedaka, odrywając go może w niefortunnej chwili od zajęć około roli. W tym jedn ak razie okoliczności zmuszały mnie do chwyce­

nia się tego środka, do czego także skłoniła mnie myśl, że sowitszą niż zwykle zap łatą wynagrodzę arrierow i krzywdę, jakąbym mu mógł wyrządzić, zabierając go wbrew jego woli do R iobam ba. Przypadek jed n ak zrzą­

dził, że i tym razem uniknąłem styczności z samowolnem prawem, ów bowiem sędzia, don R afael C arrillo, m iał do dyspozycyi własnego m uła i dodał mi jednego ze swych parobków , jak o a r rie ra — wszystko za bardzo um iarkow a­

ną cenę. Z aprosił mnie nadto, abym jeszcze tego wieczora przeniósł się na nocleg do jego domu, co chętnie przyjąłem.

Po zjedzeniu obiadu u A g ustin a i pożegna­

wszy go wraz z żoną, ja k również i ową p arę m ałżeńską, k tó ra także dla braku jednego m uła jucznego nie mogła z P allatan g i wy­

ruszyć. przeniosłem się do domu sędziego i w jego towarzystwie, popijając dobrą czarną kawę, wieczór na pogawędce spędziłem. Syna jego, oficera wojsk rewolucyjnych, poznałem był poprzednio w A lausi, było to więc dla i mnie najlepszą rekom endacyją i dobry s ta ro ­ wina ra d był, że znalazł kogoś, komu był w stanie opowiadać o czynach bohaterskich swe­

go potomka. Pomimo jed n ak ta k ponętnego m atery jału do rozmowy, n a tu ra zrobić swoje m usiała i już około 9 wieczorem, sen zaczął przym ykać stare powieki mego sędziego. R o­

bił wysiłki, czasami oczy szeroko roztw ierał, lecz widząc, że nec H ercules co n tra naturam , pożegnał się i spać poszedł.

(d. c. n.)

') B agages nazyw ają w Ekw adorze konie i m uły do podróży, czy to wierzchowe, czy juczne.

(11)

Nr 44. W SZECH ŚW IA T.

O D O B ą O C I N A F T Y

przez

B ro n isła w a Pawlewskiego.

(Ciąg dalszy;.

4. C h e m i c z n y s k ł a d n a f t y . N af­

ta ja k już nadmieniono nie je s t ciałem pro- stem, lecz składa się z węglowodorów rozmai­

tych szeregów. Galicyjska nafta pod wzglę­

dem chemicznym dotąd bardzo mało je st zba­

daną. W skład galicyjskiej nafty przede­

wszystkiem wchodzi szereg węglowodorów ogólnego wzoru C QH2n-}-2 (n— 1. 2. 3. 4___) zwanych węglowodorami nasyconemi, naftowe- mi, parafinam i i t. d. Jeżeli we wzorze ogól­

nym CnH2n-f-2 będziemy zamiast n podsta­

wiać rozm aite wartości kolejne, otrzymamy cały szereg pojedynczych węglowodorów C H t, C2H g, C3H s, 0*13,0 i t. d., aż do C30H 62, który ma się jeszcze w nafcie znajdować. Jeżeli będziemy porównywali własności fizyczne tego szeregu węglowodorów, dostrzeżemy, iż w m iarę wzrastania wartości n, dane węglowo­

dory pojedyncze zm ieniają stopniowo swe w łasn o śc i.Itak , ciężar właściwy pojedynczych wyrazów stopniowo wzrasta, np. 0 H t — 0,559, C8H ,8 = : 0,703, 01 3H28 = 0 ,7 9 2 i t. d. (po­

wietrze = 1); punkt wrzenia stale się podnosi np. C4H io wre przy 1°, C5H| 2 przy 30°, C10H22 przy 158°, C i5H32 przy 258° i t. d.;

skupienie fizyczne coraz bardziej wzrasta, tak np. pierwsze cztery węglowodory są gazami przy zwykłej tem peraturze, następne już np.

03H12 i t. d. są płynami i to tem gęstszemi, im większą wartość posiada n.

Ti tego szeregu w nafcie znajduje się zwy­

kle bardzo wńelka ilość węglowodorów, gali­

cyjska jednak nafta pod tym względem je s t bardzo mało badaną; wiadomo tylko źe zawie­

r a w sobie: pentan 05H| 2 z punktem wrzenia 29— 30°, pentan wrący przy 37°, heksan CoH14 wrący przy 60—61°, heksan wrący przy 70°, heptan O7H10 wrący przy 99°

(Lachowicz), oktan C8H, 8 wrący przy 125°

(Grabowski i Leszko), nonan C0H20 z p un­

ktem wrzenia 137° (ciż sami), nonan z pun­

ktem wrzenia 148° (Lachowicz), dekan Ci0H22 wrący przy 153° (tenże), drugi dekan wrący przy 163° (tenże). Obecność innych węglo­

wodorów w nafcie galicyjskiej, należących do tego szeregu, o ile mi to je st wiadomem, nie była wskazywaną.

D rugim szeregiem węglowodorów, wystę­

pujących w nafcie, je st szereg ogólnego wzo­

ru C SH *,, węglowodorów nienasyconych albo etylenowych. Ic h występowanie w nafcie galicyjskiej jeszcze mniej niż poprzednich je s t badanem, jeszcze bardziej niepewnem.

Grabowski i Leszko zdaje się wydzielili z naf­

ty galicyjskiej heptylen C7I I14 wrący przy 103— 104°, Lachowicz zaś nie znalazł go w nafcie galicyjskiej i utrzym uje, że węglowodo­

ry tego szeregu w niej nie występują wcale.

Zważywszy jednak, iż n afta galicyjska pod wielu względami je st podobną do nafty ame­

rykańskiej, źe w tej ostatniej wykryto kilka węglowodorów szeregu etylenowego, prawdo- podobnem będzie i ich występowanie w nafcie galicyjskiej — wymagać będzie ta kwestyją tylko szczegółowszego zbadania.

P rofesor politechniki lwowskiej p. A ugust F reu n d już oddawna dowodził obecności w nafcie galicyjskiej węglowodorów tak zwa­

nych aromatycznych, wzoru CnH2,i-fi, w którym n w nafcie galicyjskiej ma dochodzić aż do 16. Przed niedawnym czasem p. L a ­ chowicz idąc odm ienną nieco drogą, potw ier­

dził obecność w nafcie galicyjskiej z tegoż szeregu następujących węglowodorów: ben­

zolu C gH p, toluolu C7H 8, izoksylolu OsH10 i mezytylenu C9H 12. Tenże chemik mniema, iż w galicyjskiej nafcie prawdopodobnie znaj­

dują się węglowodory aromatyczne innego szeregu, mianowicie CnIŁn, odróżniające się zatem od poprzednich większą o 6 atomów zawartością wodoru, węglowodorów zaznaczo­

nych przez B erthelota, a dokładniej badanych

J przez pp. W redena i Znatowicza w laborato- ryjum chemicznem uniwersytetu warszaw­

skiego.

Tyle wiemy o chemicznym składzie nafty galicyjskiej. Zaledwie w niej kilka pojedyń- czych węglowodorów wykryto, przypuszczono obecność niektórych innych, lecz ich napewno nie stwierdzono. Galicyjska n afta wymaga jeszcze wielu szczegółowych prac nad sobą.

N ie wiadomo wcale, jak ie węglowodory wcho­

dzą w skład części nafty wysoko wrącej.

(12)

700 W SZEC H ŚW IA T. Nr. 44.

5. O t r z y m y w a n i e n a f t y . Surowa nafta, ta k zwana ropa, ta k a ja k a się z ziemi wydostaje, nigdy nie je s t czystą, nie je s t zda­

tn ą do bezpośredniego użycia. W odpowie­

dnich dystylarniach naftowych, w nafciar- niach, bywa przerabianą na rozm aite produk­

ty, między którem i najważniejszym je st sam a nafta, używana do oświetlania. P o odpowie- dniem oczyszczeniu od wody, od m echanicz­

nych domięszek, poddaje się daną ropę dysty- Iacyi. Ponieważ ropa składa się z najroz­

maitszych węglowodorów, o różnym bardzo punkcie wrzenia, to rzecz jasn a, że przy dy- stylacyi w m iarę podnoszenia się ciepła w kotle, przechodzić będą produkty o rozm ai­

tym punkcie wrzenia. N ajpierw przechodzą produkty lżejsze, lotniejsze, potem^coraz cięż­

sze i coraz trudniej lotne. D ystylacyja nafty nie wszędzie je s t prowadzoną jedno stajn ie, według jednej stale przyjętej normy, przeto też w rozmaitych dystylarniach otrzym ują rozm aitą ilość produktów dystylacyi; pro d u k ­ ty te różnią się w swych własnościach raz mniej, drugi raz więcej. T rzeba jed n ak pa­

m iętać, że te różnice są także zależne od ró ­ żnic w składzie chemicznym samych rop.

W iększość dystylarni naftow ych otrzym uje głównie trzy produkty d y sty lacy i: benzyny t. j. części bardzo lotne i bardzo palne, naftę używaną do oświetlania i oleje używane do sm arow ania maszyn. Z tych trzech p rodu ­ któw tylko n afta je s t głównym produktem dystylacyi, benzyny zaś i oleje ubocznemi i często fabrykanci nie wiedzą, co m ają z temi produktam i, otrzymywanemi w wielkich ilo­

ściach, robić. Większość am erykańskich dy- stylaró otrzym uje te produkty t a k : wszystko to co przechodzi do 150° zalicza się do ben­

zyn, n afta je st produktem dystylującym w granicach tem peratury od 150° do 270°, p o ­ wyżej wrące części stanow ią oleje. W G a- licyi na naftę często odbierają tę część, k tó ra dystyluje od 120—300°. Galicyjskie dysty- larnie również otrzym ują te trzy produkty, tem p eratu ry jed n ak najczęściej nie uwzglę­

dniają, lecz opierają się na oznaczeniu ciężaru właściwego dystylatu, który je st najniższym u benzyn, największym u olejów. R ozm aite fabryki dowolnie praw ie i rozmaicie zm ieniają dla tych produktów granice tem p eratu ry , stąd też otrzymywane z różnych fabryk p ro ­ dukty, a nas głównie obchodzi w tym razie

nafta, nie mogą posiadać jednakow ych wła­

sności ju ż w skutek samego prowadzenia dy­

stylacyi. Rozm aitość ta własności nafty nie może jed n ak przechodzić poza pewne granice, nie powinna się okazywać szkodliwą dla kon­

sumentów. N afta handlowa powinna zawsze odpowiadać pewnym warunkom, pewnym wy­

m aganiom zadość czynić.

W a r u n k i d o b r o c i n a f t y . A by dana n afta handlowa była dobrą t. j. p aliła się jednostajnie, jasno, aby nie eksplodowała, pominąwszy już sam ą budowę lamp (w złej lam pie i dobra n afta źle się palić będzie, a nafty np. kaukaskie, w ym agają zupełnie od­

dzielnych lam p), powinna okazyw ać: 1) Od­

powiedni ciężar właściwy, 2) Odpowiednie granice dystylacyi, 3) Odpowiednią tem pera­

tu rę zapalności, 4) Odpowiedni skład procen­

towy, 5) Odpowiedni stopień św iatła, odpo­

wiednią siłę fotom etryczną. T e są, mojem zdaniem najgłówniejsze cechy, k tóre oznaczyć wypada, jeżeli chcemy wyrokować o dobroci nafty. Pozostaje zatem tylko dokładniejsze ich określenie.

C i ę ż a ’r w ł a ś c i w y n a f t y . P rzy dystylacyi nafty w fabrykach, po odebraniu benzyn, otrzym ują w Galicyi tę część na naf­

tę, k tó ra zaczyna okazywać ciężar właściwy 0,750, ciężar ten stopniowo wzrasta, a pod koniec odbierania n afty wynosi już 0,870. Te dystylaty zmięszane razem otrzym ują nazwę nafty i one to głównie używane byw ają do o- św ietlania. N a fta tak a w sumie okazywać może ciężar właściwy 0,78— 0,83, poza te granice ciężar właściwy dobrej nafty wychy­

lać się nie powinien. Sumaryczny ten ciężar właściwy jeszcze nie wykazuje dobroci n af­

ty, można bowiem z produktów o ciężarze właściwym niższym od 0,75 i wyższym od 0,87 otrzym ać m ięszaninę o ciężarze właściwym 0,78—0,83, a mimo to, ta k otrzym ana n afta nie będzie wcale dobrą. Oznaczenie ciężaru właściwego badanej nafty jest zatem podrzęd­

niejszą wskazówką, uzupełniającą tylko i w specyjalnych tylko wypadkach posiadającą znaczenie. Gdyby bowiem z samego tylko ciężaru właściwego chciano sądzić o dobroci nafty, możnaby mięszaninę benzyn i olejów policzyć za dobrą naftę. T ak a jedn ak nafta przedstawia wielkie niebezpieczeństwo eksplo- zyi, a po wydzieleniu benzyn będzie się palić bardzo leniwo, słabym płomieniem, najeżę-

(13)

Nr. 44. W SZECHŚW IAT. 701 ściej kopcącym, gdyż oleje bardzo trudno się

podnoszą po knocie, trudno się palą z wydzie­

leniem węgla w tych lam pach, w których zwykła dobra nafta nie kopci wcale. Badałem jednę tak ą lwowską naftę, k tó ra się składała tylko z samej benzyny i gęstych olejów nasy­

conych nawet bardzo mocno parafiną. Zgrub- sza i na oko nafta ta, prócz niskiego bardzo punktu zapalności, niczem się zbyt wyraźnie od innych nie różniła, dopiero po rozdystylo- waniu na oddzielne części odpowiednie, wrą- ce przy oznaczonych tem peraturach, wystąpiły kolosalne różnice, wykazujące grube fałszer­

stwo nafty. W tym zatem razie oznaczenie ciężaru właściwego sumarycznego produktu nie mogło być wskazówką jego dobroci.

G r a n i c e d y s t y l a c y i n a f t y . P o ­ nieważ na naftę odbiera się tylko produkt dystylacyi ropy, posiadający oznaczony ciężar właściwy, a oznaczonemu ciężarowi właści­

wemu odpowiada zwykle oznaczona tem pera­

tu ra wrzenia, przeto handlowa n afta prawie stałe granice dystylacyi posiadać powinna, z nieznacznemi tylko odchyleniami w jednę lub w drugą stronę. Gdyby naftę otrzymywa­

no z ropy jak o produkt dystylujący w g ra n i­

cach 1 5 0 —250', wtedy i handlowa nafta po- winnaby prawie w całości przechodzić w po­

wyższych granicach. T ak jed n ak zupełnie nie jest, odchylenia pra wie zawsze występują i występować muszą—raz źe oddzielanie pro­

duktów z oznaczoną tem p eratu rą dystylacyi, przy prowadzeniu dystylacyi na wielką skalę je s t bardzo utrudnionem , powtóre, że w d a ­ nym dystylacie, pod wpływem powietrza, świa­

tła i czasu następu ją pewne, chociaż niezna­

czne rozkłady, wpływające na zmianę ciężaru właściwego i granic tem peratury dystylacyi.

W danym produkcie przedystylowanym wy­

tw arzają się z czasem, wydzielają lotne części naw et gazy—a po ich wydzieleniu ciężar wła­

ściwy płynu zwiększa się, granica wyższa dy­

stylacyi przejdzie naw et znacznie poza 270°.

W yższą granicę dystylacyi nafty je st dosyć trudno oznaczyć, przy dystylowaniu bowiem tem p eratu ra stopniowo musi być podnoszoną, a w m iarę jej podnoszenia następuje coraz znaczniejszy rozkład ciała, części lotniejsze uchodzą, trudno lotne cięższe pozostają w na­

czyniu. Za to granica niższa dystylacyi nafty da się oznaczyć bardzo łatwo i to oznaczenie

może być dosyć ważną przy ocenianiu dobroci nafty wskazówką.

Ściśle rzeczy biorąc, świeża dobra n afta nie powinna zaczynać dystylować poniżej 150°, wskutek jed n ak podanych co tylko przyczyn, ten początek dystylacyi zwykle się obniża.

I tak, badałem nafty które poczynały dystylo­

wać przy 125, 118, 116, 96 stopniach, a n afta k tó ra się sk ład ała z b enzyn i olejów już przy 56° bardzo mocno w rzała i dystylowała w dość znacznym stopniu. Jeżeli niższa granica dystylacyi nafty m a być wskazówką dobroci tego produktu, nie powinna nigdy opadać po­

niżej 1 0 0°, inaczej będzie grozić niebezpieczeń­

stwem zapalności.

(dok. n a si.).

K A LEN D A R ZY K ASTRONOM ICZNY

n a L isto p a d 1 8 8 4 .

Słońce przechodzi z grom ady W agi do gwiazd Niedźwiadka; wysokość jego nad po­

ziomem W arszaw y w południe dnia 1 dosięga 23'/« stopni, dnia 15 19'/io stp-> a dnia 30 tylko 16°.

W schód słońca w W arszawie:

D nia 1 0 L istopada o godzinie 7 m inut 0

» 15 n 7 „ 25

* 30 „ „ 7 „ 48

Z achód:

D nia 1 0 L istopada o godzinie 4 m inut 28

n 1 '5 „ „ 4 „ 4

„ 30 „ „ 3 „ 49

DługośA dnia:

D nia 10 Listop. god. 9 m inut 28 ,, 15 ,, ,, 8 „ 39

„ 30 „ ,, 8 „ 1

W chwili południa na kompasie, zegary po­

winny wskazywać:

D nia 1 L isto pad a godz. 1 1 min. 44

)i )j » 11 ,, 45

>» 30 11 „ 49

(14)

702 W SZEC H SW IA T. Nr. 44.

Odm iany księżyca:

P ełn ia D. 3 o godz. 10 min. 1 rano O stat.kw ad. „ 9 „ 1 2 „ 36 w nocy Nów „ 1 7 ,, 7 „ 36 wiecz.

1-a kw adra „ 2 5 ,, 11 „ 40 „ K siężyc najbliżej ziemi d. 4, najdalej od niej d. 20, n a równiku d. 12 i 27.

Planety.

M erkury w gromadzie Niedźwiadka, spo wodu bliskości słońca niewidzialny.

W enus w gromadzie Panny; wschodzi d. 1 o godzinie 3 z północy, d. 15 o g. 3 m. 28, d 30 o g. 4 m. 11; zachodzi we dnie; z ra n a ł a ­ two dostrzegalna.

M ars w grom adzie N iedźw iadka, wschodzi we dnie; zachodzi d. 19 o g. 5 m. 2(i, d. 15 o g.

5 m. 3, d. 30 o g. 4 m. 45; z trudnością wi­

dzialny.

Jow isz pomiędzy gwiazdami Lwa, wschodzi w d. 1 o g. 12 m. 33 z półnoey, w d. 15 o g.

l i m . 48, w d. 30 o g. 10 in. 54 wieczorem;

zachodzi we dnie; w nocy bez trudności d o ­ strzegalny.

S atu rn pomiędzy gwiazdami B yka, wschodzi w d. 1 o g. 6 m. 45, w d. 15 o g. 5 m. 43, w d.

30 o g. 4 m. 40 z wieczora; zachodzi we dnie;

widzialny przez całą noc.

Z gwiazd stałych przechodzą przez p o łu ­ dnik w d. 15 około godz. 9 wieczorem; Z pół­

nocnej strony poziomu gwiazdy wielkiego Wozu i gwiazda biegunowa; w zenicie grom a­

d a K asyjopei; n a południe od zenitu A n d ro ­ meda, nad południową stro n ą poziomu gw ia­

zdy W ieloryba.

K om eta, o której była podana wiadomość w poprzedzającym kalendarzyku, posunęła się już znacznie ku równikowi; świeci jeszcze nad naszym poziomem w godzinach wieczornych, ale gołem okiem je s t niedostrzegalna, osobli­

wie przy blasku księżyca. K.

K R O N IK A NAUKO W A.

{Fizyka).

— C i e p ł o w z b u d z a n e p r z e z s i l ­ n e c i ś n i e n i e c i a ł s t a ł y c h . P rzy j­

muje się powszechnie, że ciśnienie kilku ty ­ sięcy atm osfer, wywarte na ciało stałe, wy­

tw arza n ader znaczną ilość ciepła, tak że b ry ­ ła bronzu używanego n a dzwony m iała się na powierzchni stopić pod ciśnieniem 6 0 0 0 a t­

mosfer. P . W . Spring, który od kilkunastu już la t prowadzi ciekawe badania nad wpły­

wem wielkich ciśnień, otrzym ał rezultaty po­

glądowi tem u wręcz przeciwne. P rzy tacza on mianowicie, że stempel pod ciśnieniem 7 000 atm osfer zagłębia się w walec m etalo­

wy najwyżej na 1 mm., praca przy tem wyko­

nana wynosiła 7 kilogram etrów, co odpowiada 0,0165 ciepłostki, a ta k a nieznaczna ilość cie­

p ła nie może znacznie podnieść tem peratury bryły metalowej. P otw ierdzają to i inne do­

świadczenia, tak np. foron (produkt rozkładu kam foranu wapnia), którego punkt topliwości przypada przy 28°, nie stopił się pod ciśnie­

niem 7 000 atm osfer w tem peraturze pokojo­

wej 19°; pod takiem że ciśnieniem proch się nie zapalił.

Poprzednio jeszcze p. Spring przez ściska­

nie proszków siarkowych i metalicznych o- trzym ał związki chemiczne. O pierając się zaś na powyższych doświadczeniach wnosi, że działania chemiczne nie są następstwem cie­

p ła wywoływanego przez ciśnienie, ale że pow stają pod bezpośredniem działaniem tego ciśnienia.

Co się tyczy tego wytw arzania związków chemicznych, to z ostatnich badań S pringa wypływa, że przy wielokrotnie powtarzanem ciśnieniu, ilość powstających stąd siarków metalicznych szybko w zrasta. Z e 1 0 0 części mięszaniny siarki i srebra otrzym ał on po je- dnokrotnem ściśnięciu 4,51, po drugiem 12,43, po szóstem 69,41 części siarku srebra. N a ilość związków wywiera wpływ i czas; gdy pomiędzy pierwszem a drugiem ściśnięciem powyższej mięszaniny u p ły nął rok, znalazło się 41,63 zam iast 12,43 odsetek śiarku srebra.

S. K.

( Technologija).

— M e c h t o r f o w y j a k o z ł y p r z e ­ w o d n i k c i e p ł a . O statniem i czasy do­

nosiliśmy (N r 35 W szechśw iata) o obowiąz- kowem wprowadzeniu mchu torfowego w Brunszwiku do dezynfekcyi dołów kloacznych.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Sam proces wywoływania daje się w taki sposób wyjaśnić, że wywoływacz nie działa na ziarna nieoświetlone; redukuje zaś tylko te miejsca, gdzie zarodki z

Natychmiast gasną wszystkie j lampy, co jest dowodem, że prąd przepłynął w przeważnej części przez wstęgę, a fakt ten daje się objaśnić tylko wtedy,

Stańmy w kierunku linij sił w ten sposób, żeby biegły one od dołu ku górze (od stóp ku głowie) i patrzmy na poruszający się przewodnik : jeżeli się on

dził po mistrzowsku. Utleniając cy- mol, Nencki zauważył już wtedy ciekawą bardzo różnicę, źe w organizmie utlenia się naprzód grupa propylowa a dopiero

grzewa się przytem wcale; widocznie więc energia chemiczna danej reakcyi w ogniwie nie objawia się w postaci energii termicz nej, lecz przemienia się w energią

Czwarty z wymienionych pasów żył, dla produkcji złota ważny bardzo, położony na wschodniej pochyłości Sierra Newady, jest w bezpośrednim związku ze skałami

skim zawartość krzemu i glinu, lecz przekonali się wkrótce, że te domieszki nie są przyczyną osobliwych własności tej stali. Zajęli się przeto ci uczeni

Aureole tw orzą się wyłącznie przy elektrodzie dodatnim.. Są to skupione pary platyny, powietrza, wody i