• Nie Znaleziono Wyników

Szpilki. R. 6, nr 7 (1945)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szpilki. R. 6, nr 7 (1945)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr. 7 Rok VI

„PRAWDZIW A CNOTA K R Y T Y K SIĘ! N IE BOT1 (K RA SIC K I)

YJ. IV. 1945

Przed polqczeniem się dwóch frontów

rys. Jerzy Zaruba

Zbliżenie radziecko-amerykańsko-angielskie

(2)

Do widzenia na

Nie pomoże ci Hess, nie pomoże SS,

ni Walhaila ani Wotany, przyjdzie kres i na fest

będziesz biły Jak pies

będziesz bity a potem kopany.

„Unfrir den I,inden“

Tyś na Londyn się rwał, Londyn stoi Jak stał,

chłepcesz wodę z morskiego kanału, a tu Tommys co noc

walą z nieba na nos

tonny bomb, iiber alles, pomału.

Nie pomoże ci Frick, Nie pomoże ci Gliick, nie ocalą cię też SA-many, ani krzyk ani trick, będziesz bity Jak nikt,

ten twój Krieg będzie sicher przegrany.

Nie pomoże mein Schatz ani Drang ni Ersatz

i nie zbawi cię wojna na nerwy, nic pomoże ci nic

ani klin ani Blitz,

będziesz bity i bity bez przerwy.

Chociaż radca von Dreck wołał wciąż, byś się strzegł, niema nafty przecież i węgla, tyś na Anglię się pchał, krzyczał doń: „Halts Maull"

— nie słuchałeś się, Gott strafe England!

Chociaż radca von Schmock powstrzymywał przez rok,

groził klęską, skandalem i krachem, ty wrzeszczałeś: „O, nein,

muszę mieć ruska Schweinl"

- i ryczałeś: „O, Deutschland er wachę 1"

I co krok Hansa trup, i co krok Franza grób,

plując krwią wziąłeś nawet i Kijów, przyjdzie czas oddasz znów

i Warszawę i Lwów

oddasz Kijów za parę kijów.

Zwrócisz wszystko coś wziął i nad Wisłą i Wkrą,

zwrócisz Francji francuskie Lothringen.

I przegrawszy Blitzkrieg oddasz głowę pod stryk

— dowidzenia na Unter den Linden!

Wrzesień 1941 r.

W Polsce dbyw a się rewolu cja agrarna. W szystkie oczy zwrócone są na chłopa. Pierw szy raz w dziejach ojczyzny staje się on pełnopraw nym w spółgospoda rzem P aństw a. Zdaw ałoby się, ż e . . . A tym czasem .

Chłop czyta rzadko. I z tego powodu, że każda jego chwila jest droga i dlatego, co tu ukry­

w ać, że c zy ta z trudnością. I d la­

tego słowo drukow ane, jak to stw ierdziłem jeszcze pacholę­

ciem b ędąc na Podolu i później, podczas włóczęgi partyzanckiej, jest dla niego św ięte. W iara jego w słowo drukowane jest mocna, chłopska. D latego nie wolno tej w iary nadużyć.

Był rok 1848. Pańszczyzna zosta­

ła zniesiona. K to uzurpow ał so­

bie prawo narzucać chłopom no­

w ą pańszczyznę! O bow iązek czy tania naszej prasy chłopskiej!

Królem prasy chłopskiej w Pol sce — jest Król. Jan A lek san ­ der. I to Królem absolutystycz- nym. I jako taki p adł ofiarą spryt nej mistyfikacji. Rozmaite grafo- many miejskie p rze b ra n e chytrze w sukm any i siermięgi, niedopu­

szczone na stronice innych gazet, wypisują androny na łam ach pism chłopskich. To n aw et nie chłopomany, to grafomany zw y­

czajne.

Rozparcelować ich! M iędzy za­

k ład y użyteczności publicznej.

Prasa chłopska wym aga n a ­

tychm iastow ej melioracji. O d­

wodnienia. I dlatego przeraziłem sńę przeczytaw szy wiadomość,

Ulubioną melodią Hitlera je s l...

rys. Karol Baraniecki

„Wesoła wdówka"

że obyw atel Król baw i w Gdyni.

Czyżby wiózł now ą wodę z n a ­ szego odzyskanego B ałty k u ?

Cóż będzie jeśli chłopi w słusz­

ny m o b u rz e n iu o d w d z ię c z ą się nam i w e t za w e t lać b ęd ą do m leka tyle wody ile jest in arti- culo m ortis naszej prasy chłop­

skiej.

Zagrałem sobie niedaw no Au- bera uw erturę „G dybym był Kró l e m . . . " I różne myśli snuły się po głowie. N iełatw a to rzecz być królem . N aw et Janem A leksan­

drem. A le robota chłopska musi być zrobiona!

I mówcie ludzie mniej w ie r­

szem. T o przecież nie wielki o d ­ pust, gdzie dziady żebrzące, pod kościołem wierszem mówiły o dziejach św iata tego. Piszcie zwy czajną prozą. N aw et grzeczny Stasio Piętak, uroczy autor pow ie ści o sennych krow ach i krowich snach, m ówiący do nas przez c a ­ ły dzień norm alną, przytom ną prozą, w ypisuje tam na rożku ga z e ty jakieś rymowane Częstocho wiana.

Nie pójdę między Królobójce.

Nie krzyknę jak ów chłopak z andersenowskiej bajki na oczach społeczeństw a: Król jest goły!

W ołam y jedynie o uzdrow ienie prasy chłopskiej, zanosim y błaga­

nie przed tren J a n a A leksandra.

A gdy przemiana ta nastąpi, w uie siemy gromkimi głosy okrzyk:

Król umarł! Niech żyje Król!

St. J. LEC

(3)

Dygnitarze hitlerowscy slaraja się uciec do Buenos Aires

rys. Jerzy Zarufaa

S zczypta soli

W Niemczech jedno miasto po dru­

gim poddaje się sojusznikom i wy­

wiesza białe flagi.

— Mały tydzień —

*

W wyniku obecnej wojny Niemcy będą zmuszone do zmiany odwieczne­

go hasła: „Drang nach Osten“ na D r ą g non Osten"

*

Jak wiadomo Goebbels jest nie tyl­

ko ministrem propagandy ale także gauleiterem Berlina.

Łgał - leiter

*

Autostrady Todta ułatwiają rozwój ofensywy aliantów

— auto-zdrady —

*

Przywódcy hitlerowscy otrzymują fałszywe dokumenty

\ falsyfi-katy

*

Prezydent Kuby, Kuerwa liubio, mimo nacisku społeczeństwa r.'e chca zerwań stosunków z Hiszpanią:

— Kuerwa z Pranco —

Handel n ie —żywym towarem

W zw iązku z u tratą Zagłębia Ruh- ry m ów ią, że H itle ro w i z m i ę k ­ ł a R u b r a .

Z ostatniej chwili

Jak wiadomo Hitler jest jaro­

szem. Zrozumiałem więc jest dlaczego już wkrótce pójdzie on na grzybki.

*

W związku ze zniszczeniem fa­

bryki resorów w Essen - miaro­

dajne koła niemieckie zastanawia­

ją się poważnie na czym będzie Goebbels opierał teraz swe bujdy.

Żelazna wola zwycięstwa, Jaką posiada Hitler zaczęła ostatnio rdzewieć. Fachowcy metalurgiczni twierdzą, iż jest to skutkiem desz­

czu bomb, jaki bez przerwy pada nad Niemcami.

i

Poiok wymowy Goebbelsa wysy­

cha w szybkim tempie. Spowodo­

wały to niezwykle upały, jakie pa­

nują w Niemczech w związku z nie­

ustannym ogniem radzieckie, ar­

tylerii.

Jedynym artykułem, który obec­

nie można jeszcze w Niemczech dostać bez kartek są kaczki, hodo­

wane na wielką skalę przez mini­

stra Goebbelsa.

Urząd pracy w Monachium po­

szukuje pilnie specjalisty ślusarza.

Chodzi tu, Jak mówią wtajemnicze­

ni o jakieś prace przy zakute, gło­

wie Hitlera.

NARCYZ

Wodza, co robisz!?

Przyzwyczajam się.

Jesteś smutny — czytaj

IIWIWIIIIIIHIIIIIIHIIIIIIIIIIIIIHIIIIIIIIIIllllWllllhWIIlHWIMIIIII""1

Fraszka japońska

na nominacją nowego ministra spraw zagranicznych Togo

To tfo

bę­

dzie kosz­

to­

wa - lo

dro­

go.

Leon Pasternak

„SzpMi”

... ...

rys. Zenon Wasilewski

U wiedziona Gorminia

t

(4)

Z a ś p i e w y g e n e a l o g i c z n e

(przeróbka znanego skądinąd tekstu)

Stefan Marian dwojga imion Zrównaj powołał ma zastępcę bra ta swego, Piotra Pawła dwojga imion Zrównego.

Piotr Paweł powołał do urzędu siostry stryjeczne, Romanę Po­

mykał i Halinę Bubrik.

Romana Pomykałówna powo­

łała siostry swoje, Helenę i Mar­

tę Bubrikówny.

Paweł Pomykał powołał szwa­

grów swoich, Piotra Groszka i Ewarysta Ciubika. Klemens Po­

mykał powołał kuzynów swoich Ignacego Be*ę-Kwiatkowskiego i Alfreda Mąkola.

Helena Bubrikówna powołała narzeczonych swoich, Leona Po- cożyła i Ludomira Wcióbaka.

Marta Bubrikówna powołała wu­

jów, Antoniego Bubrika i Zyg­

munta Bubrika.

Leon Pocożył powołał ciotki, Magdalenę Miętus i Eurydykę Tunik. Ludomir Wcióbiak powo­

łał mlecznych braci swoich, Euze biusza Palucha i Apollona Wtę- giego.

Antoni Bubrik powołał córki swoje z trzeciego małżeństwa, Malwinę Bubrikównę i Monikę Bubrikównę. Zygmunt Bubrik po wołał mężów swoich sióstr, Ju dyma Cierpiatkę i Adama Pięt­

kę . . .

Ci zaczęli powoływać po trzy osoby....

Chór malkontentów:

Na wysokiej górze stoi sobie urząd.

Dudni woda dudni

w cembrowanej studni, -■ — zebrać typki łatwo, ) , . a rozpędzić trudniej! )

Bezcenne d z i e ł a s z t u k i

rys. M ie czysław P io t r o w s k i

Mieszkanie

wzorowego spekulanta

Antoni Marianowicz

EMBLEMATY

Gdy ludzie włóczą się po Łodzi Radośni i oszołomieni

Wśród narodowych barw powodzi, W potokach bieli i czerwieni.

Gdy czuje się wolności zapach I kiedy o niej każdy bąk wie, Gdy tkwią w obywatelskich klapach Nie znaczki już, ale chorągwie.

Przykro jest nieraz pod tym godłem Wśród ortów, wstążek i opasek Dojrzeć rodzime świństwo podłe, Zwyczajną grandę, szaber, pasek.

jeden obdziera Cię w swym sklepie, Drugi kradzione meble ma tu...

Panowie! Czyż nie będzie lepiej Skończyć z tym szalem emblematu?

Rozsądek przecież dzisiaj każę Położyć owej manji tamy,

Czy już zamienić chcą handlarze Swe kramy na polskości chramy!

I zmusić chcą królewskie ptaki By gwoli spekulacjom chytrym Podniebne swe zmieniły szlaki Na zaduch ich kramarskich witryn! -

MEDYTACJA PRZED RESTAURACJĄ Oglądając ceny od zewnętrznej strony,

czytam taki napis: „Niemcom wstęp wzbroniony’.' Ja — nie jestem Niemiec, jednak się nie cieszę Bo i tak nie wstąpię: zabrania mi — kieszeń.

Stefan Stefański

Z n a j o m i z u l i c y

Chodzę i widzę Jak w mieście Łodzi Wielu z przed wojny Znajomych chodzi Chodzą z teczkami Kokardki mają Zawsze się śpieszą A mnie mijają.

Znajomi dawni (Jak dawne czasy!) Lubią najkrótszą Drogę do kasy.

Droga ta nieraz Bywała kręta Ale ńikt o tem

Już nie pamięta.

Jedni do kasy

„BEBE" chadzali, Którą „OZONEM"

Potem nazwali.

Inni chadzali

Znów do „OWUPE- , Brali za grandy

Pieniędzy kupę.

Inni za bicie Żydów pałkami Od „OENERU"

Brali masami.

Ci sami ludzie Za okupanta Moc zarabiali Na różnych kantaefc.

Kanty robili

W przyjaźni z szkopem (Jeszcze ja kiedyś Opowiem o tem.) Teraz

c h c ę p rzestrzec

Władze państwowe, Władze związkowe, samorządowe.

Przed takim typem, co w mieście Łodzi za patriotę

przebrany chodzi.

M Ę T N

Przed kilkunastu laty Antoni Słonimski dał klika sylwetek współczesnych amu „szarych lu­

dzi" i zebrał je w szkicu p. t.

„Mętne łby". Dziłś pozwalamy sobie na podobne skopiowanie współczesnych sylwetek z miej- scowezo terenu.

I.

Łeb mętny, starannie wygolony, z przedziałkiem pośrodku. Cierpi po kawiarniach.

Za Niemców powtarzał:

— Przed bolszewikami będę wlał. Oni nas wszystkich wymor­

dują. Wyjeżdżam do Wiednia. Tam chyba nie dojdą. Tylko żebym wa­

luty jakoś mógł przemycić.

Z przemytem dolarów były trudności. Nie sposób było znaleźć

„murowanej" drogi. Front przy­

szedł niespodziewanie szybko. Mę­

tny łeb znalazł się „pod bolszewi­

kami".

Teraz łazi po mieście wyraźnie obrażony. Nie mordują, nie gwał­

cą. Na niego nie zwrócili uwagi.

Nie aresztowali. Dolarów nie ru­

szyli. Same spadły.

— Bałagan u nich — mówi. —

E Ł B Y

U Niemców był przynajmniej po­

rządek...

Łeb mętny, obrażony, rozczaro­

wany...

II.

Łeb mętny, przede wszystkim dlatego, że wiecznie jest „ pod ga­

zem". Poza tym sprytne ścierwo i kute na cztery nogi. Jest właścicie­

lem knajpy. Mówi o swojej knaj­

pie, że to jest placówka. Narrrrro- dowa oczywiście.

— Za Niemców, panie, czego ja tu z nimi nie załatwiałem!... Przy­

chodzili, mieli wszystko co chcieli, , jedli, pili, lubili mnie. A ja, panie,

wszystko z nimi ipogłem zrobić.

Dla Polski, dla swoich... Placów­

ka...

Rzeczywiście, on „z nimi wszyst­

ko". Dla „swoich", czyli dla siebie i najbliższej rodzinki. Forsę to da­

ło, pozwoliło zrobić zapasy.

Dziś je sprzedaje w tej swojej knajpie. Płaszczy się przed klienta­

mi, zwłaszcze przed wojskowymi, choć tego nie żądają. Ma dla nich wszystko (po cenach paskarskich).

— Wszystko dla ojczyzny kocha­

nej, panowie, I dla was! — żegna

wychodzących ze swego lokalu. — Zawsze do usług. Bo ja — to pla­

cówka. U mnie wszystko można załatwić! Aufwiedersehen pano­

wie, pardon... moje szanowa... do świdania!...

III.

Łeb mętny, mocno wymalowany.

Odwłok przypomina kobietę. Od­

kąd „działania" się skończyły („działaniami" nazywa dni, kiedy miasto uzyskało wolność), przesia­

duje w hallu Grand-Hotelu z ga­

zetami w łapach. Nudzi się, chęt­

nie zamęcza konwersacją.

— Wie pani teraz w tych gaze­

tach to zupełnie nic nie ma. A to jakiś Frankfurt zdobyto, a to Gdy­

nię, a to znowu tam Niemcy gdzieś parę tysięcy ludzi wymordowali, albo, że znów pod Poznaniem spa­

lonych Polaków znaleźli... Tylko w repertuarze piszą, że w kinie

„Granicę" dają, wtęc idę, bo na­

reszcie się będzie można raz po­

rządnie wypłakać!...

IV.

Łeb mętny — złamana lilia.

Wiotkie to, słabe i niezaradne.

„Trzy ćwierci do śmierci". Przy­

bywszy do Łodzi bolesnym głosem zwierzała się otoczeniu:

— Jakaż to ohyda, ta walka o mieszkania, o meble! Ja się do tego nie nadaję. O, gdybym mo­

gła zamieszkać gdzieś na głuchej wsi, samotnie, między dobrymi, prostymi ludźmi! Tutaj — za- depczą mnie, zatłamszą. Sama o nie walczyć nie chcę i nie potra­

fię...

Poczem po cichu, bezradnie, męczeńsko udała się na szaber.

Dziś mieszka w luksusowym, cztcropokojowym apartamencie.

Źli ludzie, rozbrojeni jej bezrad­

nością, naznosili jej mebli. Żar­

cie — sama przywiozła od do­

brych, prostych ludzt ze wst. Z Podhala sprowadziła samolotem (ma znajomych w komunikacji) rodziców-staruszków I brata-siero- tę, których używa do posług do­

mowych. W urzędzie wypłakała im stałą zapomogę. Stąd ma pienią­

dze na wódkę w knajpie, bo ro­

dzinkę zapisała do stołówek.

Wieczorem skarży się, że okrop­

ności i brutalność tego świata po­

wodują u niej bezsenność. Wsku­

tek tego zażywa na sen dwa ko­

tlety wieprzowe i lekko zasypia z mętnym łbem na ciężko wyszabro­

wanych puchach.

Janusz Minkiewicz

(5)

20 b. m. urodziny Hitlera

rys. Zenon W asilewski

Ostatnie urodziny

JERZY JURANPOT

TELEFONICZNIE

M annheim p o d d a ł się telefonicznie (z prasy)

»

W gabinecie u Churchilla

dzwonek warczy dziś co chwila, v sekretarka mokra, zgrzana,

orze tak Jak wól od rana:

„Hallo?.. Premier?.. Wyszedł, nie ma.

A kto mówi?.. Proszę?.. Brema?..

Chcecie tam skapitulować?

Dobrze mogę zanotować".

„Hallo? Freiburg? Zapisano, potwierdzenie jutro rano".

Hamburg... Augsburg... Kieł... Lubeka...

Erfurt pili... Dortmund czeka...

Biedna miss dostaje szalu:

„Zarazi Nie pchać się! Pomału! Niirnberg... Dusseldorf... W porządku, dziś zapóźno Już, od piątku".

już nie może, już z nóg leci...

„Stuttgart... Miinchen... Kto?.. Co?.. Szczecin?!..

Szczecin tutaj?.. Skąd?.. Dlaczego?..

Do Dowództwa Radzieckiego!"

„Trzeba tam zadzwonić! Ale!

Tam już Wrocław, Drezno, Halle, tam nie dążą z załatwianiem ćwierci podań o poddanie...

Berlin dzwoni jak najęty, ale ciągle jest zajęty!"

JANUSZ MINKIEWICZ

Dni p o w sz e d n ie nieprzy zw yczaj o n eg o

Lewą nogą wstał dzisiaj, Więc pochmurne ma lico, Bo choć kupczy „na lewo", On się brzydzi lewicą—

Brzydzi pracą się w biurze.

Lecz od rana tam goni;

(„Bo i „ausweis" to daje I przed wojskiem to chroni!") To herbatkę popija.

To „kawałki" odwala, To referat napisze Wśród mąk dyle-Tantała.

I do knajpy. Na obiad.

Poplotkować przy wódce:

O dolarach, że zniżka;

O Andersie, że „wkrótce"- Potem znowu do biura Pokazywać się lata Jaki z niego ludowiec, jaki zeń demokrata—

Lecz pod wieczór, gdy zliczy Topniejące dolarki,

Łzy ma w oczach I swoje Utracone folwarki.

Póły Polsce ma za złe, Póły sarka i psioczy, Aż zwabiony „czyściochą"

, Sen zamyka mu oczy.

Wbrew Freudowi się wcale Nie śni żadna mu szafa,

Lecz... że Niemcy wrócili I szanują Herr Grafa...

ż e kieszenie mu puchną, Że świat wrócił do normy, Czyli zmian niema żadnych, Zwłaszcza rolnej reformy—

W środku nocy się budzi I już więcej nie zaśnie:

Prysnął sen. A ta jawa—

(,,—a to Polska jest właśnie...") Lewą nogą więc wstaje I znów chmurne ma lico.

Bo choć kupczył „na lewo", On się brzydzi lewicą—

No i wkółko tak wlecze

Dzień za dzionkiem nieżyżnie - ó w miejscowy emigrant

Pozostały w ojczyźnie.

Emigracja londyńska,

zamieszkała w hotelu „Rubens**, wciąż protestuje

rys. M ieczysław Piotrowski

„Akl“ i „Martwa natara"

(6)

rys. Witold Leonhard

Początek knrjery ...i jej koniec

WŁADYSŁAW RYMKIEWICZ z

N a s n o b a

Snobował się snob pewien

w okresie sanacji . \

kupę możnych znajomych wśród arystokracji.

ministrów, kanoników, kupców i ziemlaństwa, endeków, lewiatanów i innego draóstwa.

Z pogardę się odnosił nasz laluś cacany do każdego, kto nie był ustosunkowany.

I mówił sobie, chytrze mrugajęc powiekę:

„Ja przez moje stosunki zajadę daleko I"

Aż przyszedł słynny wrzesień I tamci od razu

z kobietkami i forsę dali z Polski gazu.

Snob chcloł Jechać, próśb, błagań Jęków nie zaniechał.

Nie wzięliI.. Dobrze mu taki I tyle zajechał!

W pięć lat potem spotykam go na bruku Łodzi.

„Jak się drogiemu panu tu w Łodzi powodzi?"

— rzuca mi się na szyję bez zmrużenia powiek,

dziś — „skromniutkl" i „zwykły, dobry, prosty, człowiek".

„Dzisiaj nasz lud" — powiada —

„to kraju ostoja!

Z ludem, dla ludu 1 w lud — brzmi dewiza moja".

Stop! — odpycham go grzecznie.

Taka maskarada, taka wolta moralna mnie nie odpowiadał Zejdźże z drogi, ladaco, ldż precz, głupi snobie, bowiem ręka mnie świerzbi i krzywdę ci zrobię!

JESTEM SZEWCEM

Nie bywało w dziejach świata Lepszych dni dla literata!

Czy ktokolwiek dawniej widział, By literat dostał przydział, I mieszkanie, i stołówkę, Żeby pisał za gotówkę, Żeby pijał dobre trunki I rozległe miał stosunki?

x Przyszła do mnie pewna wdowa, Krewna ciotki z Żelechowa I powiada: „Drogi panie,

„Niech pan znajdzie mi mieszkanie,

„Trzy pokoje, nic pozatem —'

„Przecież pan jest literatem".

Zanim wyszła, przyszła druga:

- „To nieduża jest przysługa

„Przecież pan się zna na szabrze,

„A ja szabrem się nie babrzę,

„Trochę mebli - nic pozatem -

„Przecież pan jest literatem".

Przyszedł facet zezowaty.

Ponoć poznał mnie przed laty.

Nic pamiętam. — „O co chodzi?"

Facet osiadł właśnie w Łodzi, Chce posady — nic pozatem —

„Przecież pan jest literatem".

Potem przyszedł rejent z Płocka, Lekarz z Kocka, wuj z Otwocka, Likwidator, prokurator,

W hallu powstał istny zator,

A tu płynie fala nowa: / ,

Dwóch prezesów, ministrowa, Trzech wydawców, a za chwilę Również sam redaktor „Szpilek":

- „Proszę pana, pan zarabia,

„Żyje pan jak wicehrabia.

„Chcemy forsy, nic pozatem -

„Przecież pan jest literatem 1"

To nieprawda, proszę państwa 1 Ktoś pozmyślał te gałgaństwa, Ja nie godzę się! Ja nie chcęl Proszę państwa 1 Jestem szeweem, Szyję buty literatom,

Którzy dla mnie piszą za to.

* I NA ŁÓDZKIE DOMY LITERATÓW

Mówiono dawniej, rzecz wszystkim wiadoma:

„Literatura polska w dwu wspaniałych tomach*'.

Dziś drobną zmianę myśl podda świadoma:

„Literatura polska w dwu wspaniałych domach".

Zdzisław Cywiński

AMOR 1945

rys. Karol Baraniecki

KĄCIK LITERACKI.

PRZEGLĄD PRASY

Numer dziewiętnasty „Odro­

dzenia" budzi niepokój o przysz­

łość literatury polskiej. Nowych nazwisk nie widać, stare nie zawsze piszą celnie. We wierszach królują kalambury, z którymi naj­

wyższy czas byłaby się rozstać, bo na dowcipach w rodzaju:

„W ich cieniu nasze krtanie pieją swą pieśń roratną", lub „na lut­

niach mięśni wzniesiemy hymny nowych kalenic” nie daleko się zajedzie. Zbyt dużo anegdot wo­

jennych i łatwych pomysłów poli­

tycznych. W sumie — i tym ra­

zem najlepszą kolumną w nume­

rze pozostała „Skarbnica satyry polskiej", z której cytujemy frasz­

kę Jana Kotta:

„Sto lat mijało, jak Zakon /Krzyżowy W e krwi pogaństwa pólnoc-

[nego brodził;

Już Prusak szyję uchylił w [okowy Lub ziemią oddal, a z duszą

[uchodził".

(KABOTj.

(7)

i

Czesław Jastrzębiec-Kozłowski

F R A S Z K I

AKACJA PŁACZE KWIECIEM Jak wonny śnieg, łabędzi puch.

Jak sny marzącej duszy, akacji m iodnej biały kwiat

wciąż prószy, prószy, prószy.

W alenty, nasz poczciwy stróż, posuwa się aleją,

akacji m iodnej zmiata kwiat i w żywy kam ień kinie Ją.

ilu s tro w a ł: Je rzy Zaruba NIECH PAN BIERZE PRZYKŁAD ZE MNIE

Na m oście stoi Jakiś pan,

pod mostem tonie ktoś i wrzeszczy.

Łagodnie pyta go ten pan:

- „Czemu pan tak donośnie wrzeszczy?

- „B o Ja nie umiem pływać! Pan nie sądzi chyba, żebym Jeszcze m iał milczeć?" - „Ja też - rzekł ten pan -

nie umiem pływać, a nie wrzeszczę**.

PEWNA RÓŻNICA Pies zaprosił konia na w ieczerzę:

podał bulion i z groszkiem kotlety.

- Psie kochany! - m ów i chude zwierzę - Ja kotletów nie Jadam niestety" -

- „Mimo wojny więc, tyś o grymasach nie zapomniał?" rzeki pies nieprzyjemnie.

- „Mimo wojny? Przywykłem w tych czasach do kotletów nie d 1 a mnie, lecz z e mnie".

PRZEPRASZAM Ktoś mi rzekł, że panna Hania Poza mną nie w idzi świata.

Ach, przepraszam, zaraz zmiatam, Nie wiedziałem , że zasłaniam.

i

Jan Czarny.

OSTROŻNOŚĆ I WYKWINT Ostrożność, chwalebna w czasach okupacji, dziś — staje się często śmieszna a nawet szkodliwa.

W najostrożniejszym z miast pol­

skich, Krakowie, znalazł się facet, którego rozwścieczył w końcu tamtej­

szy chleb kartkowy, wypiekany przez nieuczciwych piekarzy, niemożliwy do jedzenia. Facet, będąc dziennikarzem, postanowił poruszyć ten skandal w prasie. Od czegóż jednak ostrożność?

Notatce swojej w „Dzienniku Pol­

skim" dał więc tytuł:

„CHLEBA JE S T CORAZ WIĘCEJ"

I taki wstępik:

„Mechaniczna piekarnia w Ple­

szewie, zatrudniająca 63 ludzi, należy do największych piekarń w Krakowie. Obecnie wypieka ona do 1000 kg chleba na dobę.

W niedalekiej przyszłości, kiedy nastąpi pełna zdolność produk­

cyjna (po dokonaniu potrzeonych napraw), piekarnia będzie wypie­

kała, 15 000 kg chleba na dobę."

Myślicie, że teraz nareszcie facet rąbnie, że chętnieby ten chleb zjadał, ale go nie łnoże do ust włożyć, bo ta­

kie świństwo. I w ogóle kiedy władze położą kres takiej grandzie i szwind- lowi?

Tymczasem wytworniś i ostrożniś pisze:

„Ze sfer naszych Czytelników podnoszą, że ostatnio jakość chle­

ba pogorszyła się, skwaśniał i nie da się jeść ze smakiem. Może i w tej dziedzinie da się coś ulep- szć?"

Mniej wykwintu, więcej odwagi, obywatele Albośmytojacytacy!

ŻYCIE PONADZMYSŁOWE Nawiązując do świetnych tradycyj

„Kuryera Metampsychicznego" w IKacu, felietonista „Dziennika Pol­

skiego" zajmuje się Mickiewiczem ja ­ ko prorokiem. — Wprawdzie — pisze

— historycy i badacze literatury gło­

wią się, aby znaleźć wytłumaczenie, co znaczy owe słynne „czterdzieści i cztery", ale za to

„ . . . wielkjej mocy historycznej prawdy nabiera dzisiaj ów zna­

ny dwuwiersz z „Pana Tadeu­

sza" :

„Niech żyje — krzykwil Sędzia, wznosząc w górę flaszę — miasto Gdański Niegdyś nasze, będzie znowu nasze!"

Konferencja Trzech w Jałcie potwierdziła to proroctwo Mickie­

wicza . . . “

.. .i kazała przeprosić ,że nie zdą­

żyła się zebrać w roku ubiegłym, aby zatwierdzić proroctwo tyczące się

„44".

NIECO MARYNISTYKI Jednocześnie z wyzwoleniem morza, wyzwoliło się ujście potoku grafoma­

nii w Polsce. Kilka milionów paniuś porwało za pióra i zalało naszą prasę prowincjonalną spienionymi falami swej twórczości (przez duże TFU,

jak mawia nasz pfzyjacieł St. R. D.).

Oto jak, zrywając wszelkie tamy, ob. ■ Przybyszewska, puszcza się w

„Wiadomościach Włocławskich" na szerokie wody płynnych zdań:

„Duma przeolbrzymia rozpiera nasze piersi, że już są i czekają na moment, aby zadziwić świat czynem Marynarza Polskiego . . . Wiosna puka do oswobodzonej Ojczyzny naszej. . . Jakieś wes­

tchnienia przebiegają wzdłuż kra j u . .. to ziemia dyszy spragnio­

na i tęsknotę swoją wyraża. . .

„Dam wam wszystko z siebie" — szepczą pola pod pieszczotą słoń­

ca kwietniowego . . . Cud walki Żołnierza Polskiego płynie pieś­

nią zmartwychwstania do Gdań­

ska, do Morza. . . Morze czclca i w nieutulonym szumie fal, wy­

śpiewuje pieśń tęsknoty, . . “ Morze wyśpiewuje, ale bałwany fał szują i przeszkadzają. (j-m .)

PRZEMIANY

Ongiś na wiosnę z gałązek wy- tryskiwały pączki, z pączków zie­

lone listki i t.d. Inaczej wygląda ta sprawa obecnie. „Walka Mło­

dych" z 4 kwietnia w dłuższym artykule o wiośnie pisze:

Z lepkich, brunatnych pącz­

ków już jutro w ytrysną sm ukłe galązeczki, zieleń przebija się przez szarość ziemi.

Zainteresowanych P.T. Natura- listów prosimy o zgłaszanie się p o błiasze szczegóły do yedakcji wyżej wzmiankowanych wydaw­

nictw.

PRZYCZYNY 1 G W A RANC JE Przyczyny najazdów germań­

skich na ziemie słowiańskie w sposóib dostąpmy i lapidarny tłu­

maczy „Dziennik Kielecki" z 27 marca r.b.:

Słowianie sami swoją uprzej­

mością, swoją gościnnością i szczerością ściągnęli na siebie najazdy germańskie.

Jedyne wobec tego gwarancje uniknięcia najazdów — to niegoś­

cinność i nieuprzejmość. Wielu naszych urzędników z różnych in- stytucyj z łatwą radością podej- mie wdzięczne myśli, rzucone przez „Dziennik Kielecki",

(j. h.)

Panic porłierze! W m oim poko­

ju fest dw óch obcych m ężczyzn!

Niech pan natychmiast Jednego z nich wyrzuci!

„Szpilki" ukazują się co tydzień. - - Przedruk bez podania źródła wzbroniony.

Redakcja: Łódź, Piotrkowska 96.

Redagują: St. Jerzy Lec, Leon Pasternak, Jerzy Zaruba Przyjmuje się codziennie od 11-ej do 1-szej.

Wydaje: Spółdzielnia wydawnicza: „Czytelnik".

Składano w Zakł. Graf. „Czytelnik" Nr. 4. Łódź, Żwirki 2. D — 01240 Drukowano w Zakładach Graficznych „Książka"

%

(8)

rys. Mieczysław Piotrowski

z

... 1 fest nasze!

Cytaty

Powiązane dokumenty

Powiedziało się, że poezja ta Jest odwracalna — po­..

Graf Luxemburg, herr Mandel Fritz, Professor Gottlieb Schlechterwitz, Herr oberstleutnant graf von Eck, Parteigenossen Stunk i Dreck, Gauleiter były doktor Aas -

Różnym panom grafomanom Opłaciła się współpraca, Ja pisałem, nie dostałem Mnie się Polska nie

kichś czwartakach, żłopało się wasserzupki, łaziło się za dar- mochę czytać lepsze lub gorsze wiersze po Związkach Zawodo­.. wych po całej, wielkiej

Czy to dziatki, mających się wybrać królowych morza wybierają się w tych mających się wybrać

W każdym się znajdzie dosyć zasług, By mieć w przyszłości ciepły przydział. Szlachetne rysy pana BOBRA Jawią się zwłaszcza moim oczom. Na przykład

czonym przed oblicze władzy i odpowiada się tylko na zadane pytania. wspólne czekanie, urozmaicone ogólną rozmową. Jedni sarkają, że nasz wóz państwowy, który

I rzeczywiście dzieje się tak, że w pewnym momencie teoretyczna algebra zamienia się w praktyczną arytmetykę, wzory naukowe przygotowują miejsce dla real­.. nych