Jugosłowiański król Piolr II został pozbawiony tronu
rys. Jerzy Zaruba
„A ty, królu, za twe zbytki
Wź do pieklą, boś ty brzydki!**
LUDWIK JERZY KERN
DO POETÓW TĘSKNIĄCYCH
Jak to milo na Picadilly, albo idąc czterdziestą ulicą,
wzbudzić w sobie nagle wspomnienie wszystkich znanych warszawskich księżyców.
Potem łezkę uronić z pod rzęsy.
Z miną Giulia wyszeptać: „To boli".
I znów dalej iść, dalej się męczyć tym „obrazem Ojczyzny w niewoli".
I przywołać na pomoc mistycyzm, bzy warszawskie, pachnące o maju - I za milion się martwić i byczyć,
i wciąż wzdychać: „O kraju... O kraju..."
I wciąż tęsknić - i żyć z tej tęsknoty - (polski spleen jest dobry na eskport).
Potem modlić się, martwić się o tych, którzy w kraju tak żyć muszą kiepsko.
I na zmianę: raz wierszyk, raz łezka —
— wiersz po prasie, a łezka po brodzie - taka dziwna, liliowo - niebieska
o tych bzach i o Saskim Ogrodzie...
* * * O cjeść Wam, panowie poeci!
My także marzymy, tęsknimy.
Wierzymy: przyjedzie... przyleci...
Kto wie? Może jeszcze tej zimy.
Kto wie? Może jeszcze przed majem - Kto wie? Może nawet na Święta, by z nami siąść starym zwyczajem
popłakać się i... opamiętać.
rys. Karol bararuecki
„Dqżeniem naszym jest zniszczenie wszystkiego co żywe. NIE MIEIC1E LITOŚCI!“ (H itler)
(Z dokumentów odczytanych na procesie’w Norym berdze)
G
AW ĘDZĘ ze sprzedawcą gazet. Ciekawi mnie, jak to się mówi — klientela„Szpilek". Przy tej sposob
ności, mimo woli, spotykam się tw arzą w twarz z m iej
skim kręgiem czytelników, psl-owskich gazet. Psiakrew — myślę sobie — jednak te nasze
„szpilkowe" Zarubensy et Co m ają szatański d ar spostrzegaw czy. J a k oni ich rysują. Czytel nicy PSL-u — to kwiecie kmieci miejskich.
Zawiało miłym zapachem p e r
fum. Dwie napraw dę urocze p a nie w futerkach, które jedynie nasza Grodzieńska potrafiłaby opisać, sta ją przed kioskiem.
Oczywiście, po „S ztandar Chłop
ski".
— „Nie wiedziałem, że tyle wieśniaków jest w Łodzi" — mó
wię niewinnie zdziwiony do kio
skarza. Panie obruszyły się, żachnęły, wyraźnie obraziły się.
O wieśniaków? Czytelniczki
„Chłopskiego Sztandaru?"
W ogóle z tym obrażaniem się.
P rasa P S L u obraziła się na oe- nerowskie pisma, że ją karcą za antyklerykalizm . Jakim p ra wem? 1 nuże oenerowcom niede
likatnie wymyślać od czarnej re akcji itd. Ach, wszyscy mamy ta kie nadszarpane nerwy! Uspo
kójmy się, pomyślmy chwilę.
Czy m ają praw o? Myślę, że m ają. Ideowi zwolennicy O N R u inserują, kupują masowo prasę psl-ową, płacąc za to uczciwie w każdym sklepie czy .kiosku. A kto płaci, wymaga. Więc nie ży
czą sobie ani antyklerykalizm u, ani języka rrradykalnego, ani
„ludowego" frazesu dem okraty
cznego. Owieczki ONR u są na W aszym wychowaniu, drodzy koledzy z prasy PSL-u. Owiecz
ki te po krachu faszyzmu świa
towego zachorowały nolens-vo-
■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■
!■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■
*
lens na „Miko", ten freudowski kompleks niższości (Minderwer- tigkeitskomplex) .W szystkie owić czki pod rząd nic tylko — „M i
ko, Miko, Miko". Pod rząd oczy
wiście Miko... Ale zostawmy te choroby stadne.
Owieczki m ają wyraźny kom
pleks niższości i już swoim ofi
cjalnym oenerowcom nie dowie
rzają. Niedawno zapytał mnie pewien — nawet dość politycz
nie wyrobiony — znajomek z po
rozumiewawczym tikiem w oku:
„Przecież to odkomenderowani peperowcy ci z tygodnika „Dziś
■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■a■■■■■■■■■■■■■■'
♦ *
i Ju tro ? " Mimo, że nie jestem nawet korespondencyjnym człon kiem P P R u musiałem dać sło
wo honoru wywłaszczonego rol
nika, że to są autentyczni, nie
„lipowi", przedwojenni oene- rowcy. Na chwilę się uspokoił, ale później znów m achnął rę ką: „Nie mam zaufania do ich ideologii"' — mówił ze złością w głosie — „jeśli się tak odżegny- wują od swoich dawnych idei".
— Ależ przeciwnie — zaw oła
łem głosem gromkim — ich idea jest tak żywa i świeża, ma siłę tak odm ładzającą, że starych oe-
nerowców na młodych katolików przerabia.
Tu go jednak coś ruszyło.
„Łatwo panu drwić z tych wszy
stkich opozycyjnych pism, a jeśli by pan musiał prowadzić takie, jak pan to wulgarnie nazywa
„reakcyjne", ba nawet „faszyzu
jące" pismo, hę?"
Tu zbił mnie z tropu.
Poszedłszy do domu nam yśli
łem się jednak. Potrafiłbym.
Do starego przedwojennego sosu wrzuciłbym dwie, trzy no
tatki np. o wspaniałym sukce
sie śpiewaczki z teatru objazdo
wego K raju Ałtajskiego, o prze
kładzie eposu Buriat — mongol
skiego przez młodego poetę ka- ra kałpackiego — to ad przy
jaźń polsko-radziecka. Coś o re
formie rolnej w pismach Ojców Kościoła z XII w. Jakiś wspomi
nek o zmarłym lub zabitym Ży
dzie typu żałosnego panatadeu- szowego Jankiela, (ad potępie
nia rasizm u), jakieś cytaty de
mokratyczne z mitycznej ustnej tradycji po Dmowskim (ad de
m okracja) i już na to konto haj- że judzić Soplicę na polską le
wicę. Oto sekret naszej m aleń
kiej, rodzimej polskiej bomby atomowej.
P. S. A peluję do Spółdzielni W ydawniczej „Książka" o jak najszybsze wydanie Dmowskie
go. Niech nam co tygodniowo nie wm awiają w rozmaitych pis
mach, że od jego myśli zależało zbawienie demokracji. Jeśli szybkie wydanie dzieł jest tech
nicznie niemożliwe, należy wy
drukować pasemka z wersetam i z m istrza Romana. Spełnią one większą rolę w demaskowaniu reakcji, aniżeli te biedne sloga
ny wymyślone przez naiwnych, propagandzistów dem okratycz
nych.
ST. J. LEC.
DARY ŚW. MIKOŁAJA
Otrzymaliśmy listę darów, które na Gwiazdkę rozniesie Św.
Mikołaj. Jak ogólnie wiadomo Święty ten zerwał z dotychcza
sową polityką prywatnej inicjatywy i został funkcjonariuszem UNRRA. A oto niektóre pozycje z listy:
Premier Ałilee otrzyma votum nieufności od konserwaty
stów.
Churchill dostanie migreny na myśl o polskich granicach zachodnich.
Królowie — Piotr II, belgijski Leopold i grecki Jerzy — dla złagodzenia ich bezrobocia engagement do Szopki Bożonarodze
niowej jako Trzej Królowie.
Franco — błogosławieństwo papieskie.
Regent Damaskinos — rady, jak jeszcze lepiej wobec demo
kracji udawać greka.
Prezes PSL Mikołajczyk — kit do zlepienia PSL z grupą Bańczyka.
Min. Oświaty Wycech — jeszcze jeden projekt reformy szkolnej do akt.
Bór-Komorowski — piosenkę Harrisa o mojej Warszawie.
Aprowizacja — dostanie bochenek 96% chleba kartkowego.
Kinofikacja — papier na dalsze biuletyny, komunikaty i za
powiedzi.
Brzechwa — rózgi od Słonimskiego.
Redakcja „Tygodnika Powszechnego" — patrz Franco.
PAP — dobry radioodbiornik.
„Przekrój" — jeszcze jeden Kamyczek u nogi,
„Ilustrowany Kurier Polski" — Pałac Prasy w Krakowie, aby był już zupełnie, jak ,,Ikac“.
„Gazeta Ludowa" — trochę lodu, aby lud był jednak w niej reprezentowany.
„Śledziennik Łódzki" — dla usprawiedliwienia nazwy — przydział śledzi z UNRRA.
Łapownicy i defraudanci — dostaną się za kratki.
Sumienny urzędnik — jak zwykle dostanie na razie obietni
cę podwyżki pensji.
W . L. BRUDZIŃSKI
KRYMINALIŚCI
(W części prasy angielskiej ukazały się arty
kuły, dowodzące, że w obozach niemieckich gi
nęli tylko polscy kryminaliści).
Straszną musiała być ich śmierć W rozpaczy, w nienawiści.
Lecz zbędny szloch, wszak byli tam Tylko kryminaliści.
Nie chcecie wierzyć, jednak to Prawdziwa wieść jesł chyba.
Inaczej by nie pisał tak Pewien angielski skryba.
Bo przecież ien, co mauser wziął, Żandarmom na obchodzie, By nim za wolność walczyć, io Doprawdy zwykły złodziej.
Fałszerz to byl, co w lagrze zmarl Po przesłuchania mękach.
Uciekinierom w ręce dal Setki fałszywych kennkart.
Ą inny znów, co z getta zbiegi, Chciał żyć, chcial żyć, tak prosił...
Że on ary jeżyk, że nie Żyd...
On przecież łgał, ot - oszust.
Za barykadą walczył i Celował w wraże serca, Aby po klęsce w obóz iść.
Who is this man? — Morderca.
Sami widzicie, skryba ten Ma rację oczywiście.
To byli jednak - szkoda słów - Tylko kryminaliści.
JAN POLITYK
WALIZKA
St. Zjednoczone udzieliły Anglii pożyczki
krzyk, wrzask, szum, gwar, płacz, skomlenie, przekleństwa, kłótnia, urągania. Smród, zaduch, fetory. Ścsk, tłok,- poszturchiwa
nie. Stoją, siedzą, kucają, leżą. Na polkach, ławkach, podłodze, scho
dach, dachach, buforach. Z tobo
lami. koszami, plecakami, skrzy
niami, workami, walizkami. Pociąg jedze. staje, cofa się, czeka w po lu, nabiera wody, nabiera węgla przyczepia wagony, odczepia wa
gony, gwiżdże, staje pod semafo
rem, zajeżdża na stację. Depczą, drepczą, poszturchują, ściągają to
boły. cisną, pchają, złażą, wyłażą przełażą, schodzą. Poszturchali, po deptali, zrugali, odebrali bilety!
Przyjechaliśmy. Uff!
— Sprawdzimy teraz czy są wszystkie pakunki — powiedziała Murcia. A więc: pościel, koszyk, pudło, dwa zawiniątka, torba, tecz
ka, paczka, wiadro, kojec jest. Wa
lizki? Jedna większa, jedna mniej...
Szczypta soli
Nadburm istrz N arym bergi M ar
tin Treu został usunięty z urzędu za sabotowanie zarządzeń w spra
w ie oczyszczania władz z h itle row ców : dem H itle r t r e u .
*
Kryzys m ieszkaniow y zatacza coraz szersze kręgi. Doszło do te
go, że — ja k donosi prasa — na
wet parlament francuski będzie '•>' składał me z dwóch, a z jed ne f
a to co? Gdzie nasza mniejsza wa
lizka?
— Jakto gdzie? Przecież trzy
masz ją w ręce.
— To nie jest nasza walizka. Na- za była mniej obdrapana i jakby trochę większa.
— Większa?
— V iększa ty niedołęgo. Ludzie!
To nie nasza walizka. Zamieniliś
my walizkę. Bo ty...
— Ja? Bo ty..;
Zgłosiłem do Urzędu Kuchu. Da-
’em ogłoszenie do gazety, nalepia
łem karteczki na latarnie. Nikt się nte zjawiał. Walizka była zamknię
ta, Minęło pół roku.
— Wiesz co? — powiedziała Murcia '— chyba już nikt się nie zgłosi. Trzeba otworzyć. Może tam będzie jak-i adres.
Otworzyłem. Na samym wierz
chu leżały ręczniki. Trochę podob
ne do naszych. Pod ręcznikami po
pielate ubranie.
— Ciekawe — powiedziała Mur
cia — trochę podobne do twego.
Pod ubraniem buciki.
— 1 buciki podobne do twoich
— Jak to czasem dziwnie się w ży
ciu składa, żeby dwie nieznające się rodziny ubierały się podobnie.
Ciekawe.
Na spodzie leżała czerwona jed
wabna suknia w niebieskie ciapki.
— Murciu! Przecież ta suknia zupełnie podobna do twojej.
— Jak mo... Ludzie! A ten nie
dołęga jeszcze nie rozumie. Ty się jeszcze nie domyślasz? To przecież n a s z a walizka.
rys. Zenon Wasilewski
Wuj Sam: — Masz John na bomby...
czekoladowe
Od tygodnia nie piłem wódki.
A jednak wczoraj na spoczynek udałem się w domu przy ulicy Jatkowej, zaś zbudziłem się dzi
siaj w domu przy ulicy Dyr- dziaka. I myślicie, że to kawał.
Albo, że podejrzana przygoda.
Skądże! Po prostu przemiano
wano nam ulicę. W ciągu ostat
niego dziesięciolecia, zdaje się, po raz dwudziesty czwarty. To także jedna z naszych wad, po
wiedzmy, narodowych: łatwo przemianowujemy. Zarówno uli
ce, jak i siebie.
Nazwa ulicy zmieniła się, poza tym jednak wszystko zostało po staremu. Nadal gnije olbrzymie zsypisko śmieci po środku jezd
ni, nadal czernieją trzy wyrwy w betonowym trotuarze, nadal nieznani od siedmiu lat sprawcy wyrywają spóźnionym kobietom torebki z rąk.
X
Próbowałem szukać przyczyn przemianowywania. Albo tego, co się kryje za pozorami przy
czyn.
Zacząłem od baru „Pod sió demką", gdzie spotkałem się z przedstawicielami cechu mala
rzy.
— Ile zarobiliście, przemalo- wując tabliczki z napisem „Jat- kowa" na i,im. Dyrdziaka"?
Wzruszyli ramionami: *
— Zaledwie wycisnęliśmy na koszta własne... '
— Któż uwierzy!
— Ależ tak, bowiem wytłu
maczono nam, iż wykonujemy zamówienia społeczne...
Malarze rozczarowali. Uda
łem się do biura przemianowy
wania ulic.
— Rozumiem — zacząłem — gdy przemianowujecie ze wzglę
dów istotnych, by uwypuklić do
niosłość wydarzenia, by uczcić itd... Dlaczego jednak Jatkową zmieniliście na Dyrdziaka? Czy to taki pewny facet? Ile dosta- jecie od łebka, przyznajcie się!
JAN HUSZCZA
PRZEMIANOWYWANIE
To i inne rzeczy mówiłem, ale spojrzeli na mnie jak na wa
riata:
— Nie pracujemy akordowo, jesteśmy na pensji, jak pan, jak inni uczciwi, a niezaradni ludzie.
Wtedy truchcikiem pobiegłem do przedstawiciela Biura Kon
troli. Z oskarżeniem, iż przemia- nowywacze prawdopodobnie bio rą łapówki za swoje krętactwa w nazwach ulic. Przedstawiciel szybko zareplikował:
■»— Nic podobnego! Wyjątko wo solidni pracownicy...
Ręce mi opadły wraz z czap ką i teczką: prawda o przemia- nowywaniu nie chciała jak oli
wa wypłynąć na wierzch. A przecież gdzieś rodzi się ta ini
cjatywa, rodzi się i realizuje!
Gdzie?
Na razie nadal muszę poprze stać na notowaniu faktów.
X
Oto znowu straciłem łączność z przyjacielem z lat uniwersy
teckich. Przyjaciel ten, jako wy
jątkowy szczęściarz, od 1925 ro
ku spokojnie mieszka we wła
snym domu w Dopłacku. Nieste
ty, od pewnego czasu adresowa
ne do niego listy poczta przysyła mi z powrotem.
W 1925 roku ulica, przy któ rej znajduje się dom mego przy
jaciela, nosiła nazwę Braci Śpią
cych. Potem była kolejno prze- mianowywana na 7-miu Róż, Zygmunta Krasińskiego, Leszka Białego, Jasiaka, Karata, Jerna- sia, Lecą, Barbary Radziwiłłów
ny, gen. Żeligowskiego, Idzika, Jagajły, króla Jagiełły, Jacisz- ka, Pasternaka, Hadasia, Hercy- ka, Brudzińskiego, Hanusia, Pie- chala, Zbigniewa Oleśnickiego, woj. Kirtiklisa, mj-r. Gradosia,
dr Golasa," mgr. Gacza, ob. Fry- sia, Foksińskiego, Garnisza, Je- siali, Joducia, Ubysza itd. Jesz
cze w czerwcu ulica, przy której mieszka przyjaciel, nosiła naz
wisko naczelnika Kazirodki. Od czerwca jednak widocznie wszy
stko kilkakrotnie się zmieniło...
Wołam w przestrzeń: Przy ja
kiej ulicy zasypiasz, drapiesz się w szyję, żyjesz i tęsknisz, przy
jacielu? Przy jakiej ulicy zna
lazł się ostatnio dom twój, ogród owocowy i owa stara lipa, ro
mantycznie zaglądająca do o- ien?
X
Por. K... na obczyźnie tęsknił przez pięć lat do swojej ulicy Kwiatowej. Właśnie wrócił. Do
mu nie znalazł. Były same gru
zy i Urząd Kwaterunkowy (b.
Mieszkaniowy). Trudno. Ale dlaczego Kwiatowa została Poz
nańską? Czyżby to np. mogło dodatnio wpłynąć na ulepszenie transportu kolejowego? Albo na poziom pisma „Zdrój" w Lubli
nie?... Jeśli tak, to owszem, ale jeśli nie...
X
Z powodu przemianowywania częste nieporozumienia spotyka
ją zwłaszcza mego dziadka, któ
ry ze względu na uwiąd starczy pamięta jedynie nazwę naszej ulicy z 1938 roku, kiedy była uli
cą Farurejową. Wzmiankowany dziadek niekiedy upija się do nieprzytomności i każę wtedy odwieźć się na Farurejową. Pe
wnego razu całą dobę doroż
karz szukał Farurejowej. Do
piero po wytrzeźwieniu dziadek pieszo trafił do domu. T. zn. na byłą Farurejową, obecnie — Dyrdziaka.
Współczujmy dokonywujące- mu swego żywota dzi' flko-.G! Je
szcze bardziej współczujmy li
stonoszom, którzy muszą mieć chyba jakiś specjalny zmysł, by się w tym gąszczu przemian ja
ko tako orientować!
X
Lubimy porównania. Cóż, niech i tak będzie. Otóż ulice są jak kobiety. Są, jak moja znajo
ma pani Lisiczko. Pani Lisiczko była kolejno: blondynką, sza
tynką, brunetką, ciemną blon
dynką, jasną szatynką, platyno
wą blondynką, hebanową bru
netką, blond Wenus, płomienno- włosym wampem. Pani Lisiczko nosi nazwisko swego siódmego męża. Przed tym była panią Mi- tasową, Musialkową, Montelu
pi, Cepuchową, Chajchajową, Bzuwko, Dziewoczko.
Ulice są także, jak niektórzy mężczyźni. Są jak obywatel Depka — jeśli chodzi o ewolucje ideologiczne — w różnych okre
sach czasu był pepesiakiem, sa- natorem, ludowcem, ozonowcem, bezpartyjnym wielbicielem, czer
wonym, żółtym, białym, zielo
nym, różowym i złotoniebieskim.
Taka polityczna paleta! A ma zaledwie 36 lat! Jakież jeszcze transformacje nań czekają: od żółcieni chromowej do cynobru chińskiego!!!
X
Zawsze byłem przeciwko prze- mianowywaniu. Jeszcze w Lu
blinie, dn. 25.9.1944 roku, grom
ko ostrzegałem przed rozpano
szeniem się niezdrowych nawy
ków. Wołałem w te mniej więcej słowa:
„Należy zabronić przemiano
wywania ulic i pomników czę
ściej, niż dwa razy do roku"...
Tej jesieni pojąłem jednak, iż może wymagałem cokolwiek za wiele. Gotów więc jestem ustą
pić do czterech razy w roku. Ale żeby już bez żadnych niespo
dzianek!
Między dżentelmenami
rys. Stanisław Cieloch
— Możemy się już nie obawiać.
W więzieniu jest przepełnienie
WŁODZIMIERZ SŁOBODNIK
DO M U Z Y
O muzo, jeśli pisać mam Do śmierci tylko dla pieniędzy,
Spraw bym nie pisał, bym żyl w nędzy I me kłamliwe pióro złam!
O muzo wielka, muzo cicha.
Spraw by mnie zdradził dobry rym I by atrament mi wysychał
W sprzedajnym kałamarzu mym.
*
Jeszcze w dzieciństwie mnie uczono:
„Nie igraj z ogniem — to niezdrowo!"
Poezja ogniem jest! Jak płoną Rytmy! Jak plonie każde słowo!
Więc jeśli kłamać mam, niech umrze Na uwiąd pieśń sprzedajnn ma, Niech nie dostanę butów w Unrze,
Jak również koca z U. S. A.
Odbierz mi, muzo, dobry przydział, Który dostaję, jak napiwek,
Bym nigdy śledzi już nie widział.
Ni grochu, ni suszonych śliwek.
Za grzechy niech mi będzie ciemno, Za każdy wiersz mój nienatchniony Rozwiedź się, cicha muzo, ze mną, Bo dziś ten proces ułatwiony.
STEFAN STEFAŃSKI
G U
Zaczęło się — jakby tu powie
dzieć — nader wzruszająco.
Akurat — proszę was — rąba
łem sobie ze łzami w oczach pi- kny felieton Kisielewskiego pt.
„Kochajmy zwierzęta", kiedy przyszła do mnie moja znajoma z zakładu U. B.(ezpieczeń).
— Mam — powiedziała — do pana wielką prośbę. W yjeż
dżam na urlop do Kładzka i muszę zostawić tutaj mego ulubionego ptaszka. Czyby go pan nie zgodził się wziąć na pewien czas do swego mieszka
nia? Zaznaczam, że chodzi tyl
ko o locum, gdyż opiekować się ptaszkiem będzie moja przyja
ciółka, Hostmanowa.
Naturalnie, że się zgodziłem.
Po pierwsze byłem pod wraże
niem pięknego felietonu, a po drugie chciałem zrobić przyje
mność mojej trzyletniej córecz
ce. Od wyjścia z Warszawy bowiem dzieciak kanarków na oczy nie widział.
Znajoma podziękowała i po
żegnała się ze mną, zapowiada
jąc, że Hostmanowa dostarczy ptaszka wieczorem. Rzeczywiś
cie, moi drodzy, około godz. 8-ej dało się słyszeć do drzwi puka
nie nogą. Gdy otworzyłem, uj
rzałem subtelną damę, taskają- cą oburącz, na spółkę z na
szym dozorcą ob. Sójką, ptasz
ka o wadze kilkunastu kilo, sze- snastosterowym ogonie i ol
brzymich naroślach na łbie i podgardlu.
— Do kogo — zapytałem u- przejmie —-państwo z tym stru
siem?
— A do pana — odrzekła słodko dama — pan Stefański, prawda? Właśnie Janeczka po
wiedziała, że pan się zgodził przyjąć ptaszka.,.
— Ptaszka? — powiedziałem zdziwiony. — Ano, tak. Ale nie widzę związku między ptasz
kiem, a tym upierzonym bydlę
ciem...
— Owszem '— uśmiechnęła się dama — ten ptaszek to wła
śnie Gula. Bardzo miła i oswo
jona pantarka. Je, proszę pana, z ręki. Ale pań pozwoli: Host
manowa jestem.
Poczem dama powiedziała do pantarki: cip, cip i wprowadzi
ła ją bez tak zwanego pardonu do mego t. zw. mieszkania. W mieszkaniu, oczywiście, na wi
dok potwornego bażanta pow
stało niejakie poruszenie: dzie
cko dostało konwulsji ze stra
chu, teściowa zemdlała ze złoś
ci, a żona postawiła sprawę jak Hamlet: wybieraj — ja, albo to zwierzę. Ale Hostmanowa nie wiele się tym przejęła. Po
wiedziała, że sam się zgodzi
łem i że to w ogóle wstyd mieć takie podejście do ptaków. Po
czem wyszła, zapowiadając, że będzie codziennie sprawdzała, czy Guli nie dzieje się krzyw
da,
Po wyjściu Hostmanowej, obawiając się, że bardzo miła pantarka zadziobie na śmierć żonę albo dziecko, przywiąza
łem ją na smyczy do wieszaka w przedpokoju, nałożywszy jej do jedzenia w swojej czapce kolację teściowej. Ale właśnie z tego powodu na drugi dzień
L A
powstało piekło. Przybywszy ną obiecaną inspekcję, Hostmano
wa oświadczyła, że tylko kat może trzymać ptaszka na smy
czy, poczem puściła ją do po
koju. Następnie wzięła z łóże czka córki jasiek i kołderkę i uścieliła ładne posłanie na po
dłodze pod piecem, twierdząc, że Gula lubi miękko i ciepło Wreszcie zagroziwszy, bym nie ośmielił się przenieść gdziein dziej pantarki, dodała, że jest jeszcąe, chwała rządowi, milicje na łobuzów, którzy dręczą zwie izęta.
Trzeciego dnia przyjaciółk, mojej znajomej przyszła z tes mometrem, utrzymując, że cie
płota w pokoju jest zbyt niska
— Musi pan zaraz napalit w piecu, bo Gula się zaziębi.
Proszę nie robić głupich min — ostrzegła surowo — bo ptak, to też człowiek.
— Owszem — westchnąłem
— Zauważyłem to odrazu Chciałbym nawet, żeby kto się tak martwił o człowieka, jak pani o ptaka.
Ale Hostmanowa mimo uszu puściła tę rozpaczliwą ironię;
kazała kupić węgla i koniec.
Nie potrzebuję chyba wyjaś
niać, że obecność Guli spowo
dowała pewne zmiany w moich stosunkach rodzinnych. Teścio
wie mianowicie przestali ze mną rozmawiać, a żona z dziec
kiem przeniosła się do nrzyja- ciółki. W całym mieszkaniu królowała miła i oswojona Gu
la. Jadła nie tylko z ręki, ale w ogóle z wszystkich garnków i talerzy. Z wazonu do kwia
tów piła wodę, a pięknym szes- nastosterowym ogonem strąci
ła tremo, tłukąc lustro w drob
ny mak. Na domiar złego, zna
jomi, którzy mnie odwiedzają nie chcą absolutnie uwierzyć, że się tak poświęcam dla cudzej pantarki.
— Masz — powiadają — perliczkę — ano, to bardzo do
brze. Przyjdziemy do ciebie w święta.
Jak obliczyłem, będę miał na Boża Narodzenie z powodu Gu
li wizytę około 26 osób.
Hostmanowa nie ustaje w ak
cji opiek-' nad perliczką. Prze
niosła ją z pod pieca na mój tap
czan. Nic się nie stanie — po
wiedziała. 'ak sobie taki zdro
wy byczek pośpi na podłodze.
Od moiej znajomej z Zakła
du łj. picz pieczeń) przyszła wczoraj do innie miła depc sza:
Dziękuję za Gulę. Stop. Ma pan bardzo dobre serce. Stop.
Przysyłam indyka. Stop. Żeby Gula miała towarzystwo. Stop.
Przypuszczam, że się pan nim zaopiekuje. Stop. Wracam w marcu. Stop.
Pjrnso podała, że w cnyielskiej strefie oKupecyjnoj znatiuje się milion Niemców pod bronią
rys. Karol Baraniecki
Nadzieja reakcji
STANISŁAW SOJECKI
DOBRY TON
Wykwint, kulturę mamy fuż w łonie, Fason, maniery aż od nas lśnią — I prześcigamy się w dobrym tonie - Zasada, prawda, w życiu - „bon ton".
Bliźniego w swofcj umaczać ślinie, A potem nad nim zalać się Izą -
Ileż w tym wdzięku — trucizna w winie - I fason, prawda, fest i „bon ton".
Obszczekać kogoś, że oczajdusza, Że łotr, szubrawiec, że czarci plon — Owszem, lecz pięknym wierszem Juliusza, Strofką Adama — prawda? - „Bon ton".
Kraść od rzemyczka aż do koniczka, Obrać sąsiada - czy to fest zlo, Jcłli czynimy to w rękawiczkach I wciąż w pamięci mamy „bon ton"?
A'bo czy komu myśl przyjdzie pusta Kłamstwu, obłudzie odebrać tło?
Kłamstwo ma zawsze uśmiech na ustach — Trudno - kultura, Zachód - „bon ton"!
Gdyby tak zedrzeć z twarzy te maski, Ileż roboty miał by dziś Sąd?
Rzadko skorzystał by z prawa laski Prezydent Państwa! - — —
- - - Przesada? - Skąd! — — —
Wiem — moi drodzy — że ko
chacie zwierzęta. Ale nie zko dzi, gdy od czasu do czasu po
myślicie o t. zw. człowieku. Ko rzystając ze zbliżających się Świąt, może ktoś z was wpad- nie do mnie i powiesi mnie ra choince. Mieszkam w śródmieś
ciu. Będę bardzo wdzięczny.
P. S. Sam się powiesić — nie mam odwagi.
W ciąż u k az u ją się now o pismu.
PRASA
rys Andrzej W ill
— Co, niedobre?... A widzisz, ile ło tatuś musi się codziennie namęczyć, żeby pić takie niedo
bre rzeczy...
rys. Jerzy Cieślak
„Po pracy odpoczywaj w kinie”
F R A S Z K I
NA DZIENNIKARZA ZAGRANICZNEGO ,
Przyjechał, by zwiedzić; patrzył, aż wyciągał szyję.
Podziwiał, pil na bankietach i krzyczał - nfcch żyje!
Przy pożegnaniach najczulszych, aż mu się wzrok zaszklił, Po czym pojechał do domu i napisał paszkwil.
W. L. BRUDZIŃSKI
ZWOLNIENIE ZA NADUŻYCIA
(Prasa doniosła o zwolnieniach urzędników za nadużycia).
Te dzisiejsze prawa spać mi wprost nie dają;
Dawniej drania zamknęli, a dziś go „zwalniają"...
WACŁAW OLEWNICKI
K Pol^Tą^^z/PlieiOi
Lwowski Zabrzanin E f — es: Ei- jemy już w Katowicach specjalny nakład dla Śląska. Bardzo dziękuje
my naszym sympatykom.'
Kpr. Leon Matówka z V-ej komp.
19 ugrup. polskiej piechoty z Fran
cji: Witamy. Może wykorzystamy.—
Prosimy o nas pamiętać.
S. Zawadzki (W arszaw a): Tym razem nie, ale prosimy dalffj przy
syłać.
Roman. (Łódź): Proszę się z nami porozumieć.
Hanna Krajewska (Otwock): Wy
korzystamy.
Jan Piątkowski (G dańsk): Dla nas nie nadaje się.
Por. J. G. pp. 6101J,: Jesteśmy te
go samego zdania. List przesłaliśmy do „Kocyndra".
Z. Pazderska: Miłe. Interesowało nas jako młode i karmiące matki, ale za
czekajmy, aż dziecko podrośnie i sa
mo o sobie napisze.
Repatriantka z Francji: B. dzię
kujemy za słowa uznania. Wiersze nie dla nas.
Joy (Skierniew ice): Częściowo wy.
korzystamy. Prosimy o podanie nazwiska i adresu.
SKŁAD SĄDU KONKURSOWEGO Skład jury o-głoszonego w po
przednim numerze konkursu na nazwę kabaretu literackiego Brzechwy i Minkiewicza jest następujący: Mira Zimińska, J, Brzechwa, St. J. Lec, J. Min
kiewicz i L. Pasternak.
Wiktor Lipowicz _ (Częstochowa) Leon Rozwadowski (Wrocław), Jan Kurowski (Gdańsk), B. Białkowski (Lublin), „Chróst“ mocium-panie, Leszczyński Władysław (Gliwice), Zy-Wa (Kraków), Elka z Tarnowa, M? Swobodzińska (Kielce),' Franci
szek Gołek, St. Marion-Mieszkowslci,.
J. J. R. (W-wa), Orkan (Truskola- sy ): Nie skorzystamy.
Gruszecki Wiesław (Gdańsk): Wy
korzystamy w miarę możności.
Irena Gierula (Katowice): Obec
nego adresu p. Eugeniusza Morskie
go nie znamy. Może jak tę notatkę- przeczyta, napisze do Pani miły list na katowicki adres: Sienkiewicza 6/11.
rys. Zbigniew Lengren - Przepraszam, która godzina?
- Proszę zegarek, tylko niech mi pan lutra nie zabiera.
H U M O R Z A G R A N I C Z N Y
N iegizeczny chłopak (Trudności gabinetu fflllee)
( „Daily M ail").
Frnsa japońska podoje,
że „Syn Niebios” prowadzi ś w in i do d n w o ^ rw c ^ ( „Manchester Guardian" )
ROZPUSTNY KOREKTOR W numerze 193-cim „Dziennika Bałtyckiego" znajdujemy artykuł p. t. „O udział kobiet w sądownic
twie" a w nim następujące zdanie.
Cytujemy d o s ł o w n i e :
„Ale czyż wystarczy nam ko- biet-prawniezek, aby obsadzić nimi stanowiska sędziów? Nie
stety, nie. Mamy obecnie zale
dwie 70 prawiczek z pełnymi kwalilikacjami, a 180 aplikan- tek. To za mało w stosunku do aktualnych potrzeb".
Za mało!!
OFIARY NAŁOGU
„Przekrój" (nr 33) drukuje ob
szerny traktat o grzybach pióra Jana Sztaudyngera, w którym czy
tamy:
„Otruci muchomorem popada
ją jakoby w miły stan zamrocze
nia, niczym po nadużyciu alko
holu. Kamczadale (mieszkańcy Kamczatki) namiętnie pijają w y
war z tego grzyba, biedacy swo
ją namiętność do tej trucizny posuwają tak daleko, że nie mo
gąc sobie pozwolić na zafundo
wanie wywairu, raczą się mo
czem bogaczy".
Nieszczęśni Kamczadale! Jak widzimy^przed towarzystwem an
tyalkoholowym „Trzeźwość" o- twiera się na Kamczatce szerokie pole działania. A tymczasem my biedacy, nie mogący pozwolić so
bie na szampana, pójdziemy na ćwiartkę bimbru. Cyk!
HANDEL ŻYWYM TOWAREM Tylko z czystego«sentymentu dla naszego ulubionego klienta bierze- my do ręki starszy nieco, bo 147-y (20.X.) numer „Dziennika Bałtyc
kiego". I tym razem przeczucie nie zawodzi nas. Posłuchajcie:
„Z jakimż bagażem informacji wyjeżdżać musi naprz. z Gdyni
obcy marynarz, który uznaje i dopuszcza do siebie na lądzie jedyną opiekę — piękne gdy- nianki? No, oczywiście to, co one p o k a ż ą zagranicznemu go ściowi, nie budzi zastrzeżeń — jest to-towar pierwszej jakości, c t co one naopowiadają?!"
Przedwojenna robota, gatunek prima, szkoda żeby się w kraju marnowało. W tym celu autor a r tykułu proponuje:
„Dobrze by było, by ktoś ; inicjatywą zorganizował kurs In
formacji i Propagandy dla pięk
nych gdynianek dla ich użytku z gośćmi z za morza".
Brawo! Nie tylko węgiel będzie podstawą naszego eksportu. Mi
nisterstwo Żeglugi i Handlu Za
granicznego powinno zwrócić na ten projekt baczną uwagę. Towa
rzystwo opieki nad moralnością pięknych gdynianek też.
CHIŃCZYCY TRZYMAJĄ SIĘ MOCNO...
„Dziennik Łódzki" (6.XII) dru
kuje na 1-szej stronie sensacyjny komunikat:
„Wojna dziesięcioletnia?
(Obsługa własna)
YENAN, 5.12. — Szef sztabu armii komunistycznej gen. Yeh Czing Yin, oświadczył, że komu
niści są przygotowani do wojny dziesięcioletniej".
Mówi się, że nasz 6erwis praso
wy żle działa, a wojewódzki „Dzień nik Łódzki" ma swego specjalne
go korespondenta w Chinach? Jak dowiadujemy się kablogram ten
przyjął osobiście red. Mi-kuł-ko od swego korespondenta Buj-Da- Blef, poczem natychmiast poda!
go do wiadomości publicznej.
Krzyczcie Chiny! (i. p.) SZLACHETNA TOLERANCJA Krakowski „Dziennik Polski"
tak ogłasza występy gościnne szopki politycznej Minkiewicza Brzechwy, i Zaruby:
„W najbliższym czasie Siary ' Teatr w dążeniu do zaznajomie
nia publiczności z twórczością pozakrakowskich satyryków, itd.".
Jest to dla nas rewelacja!! Czy wogóle istnieją pozakrakowscy
satyrycy? (n. s.)
IKP-INY
ZE ZDROWEGO ROZSĄDKU W Nr 45 „Ikapa" z 5.12 b. r.
czytamy:
„Demorałizacja, towarzysząca każdej wojnie, zdziczenie oby
czajów i nędza sprawiają, że bezpieczeństwo w Łodzi musi ulec poprawie".
Myli się „Ikap". My widzimy jeszcze inne symptomy zbliżają
cej' śię poprawy bezpieczeństwa, jak łapownictwo, paskarstwo.
zdzierstwo i chuligaństwo.
STRACHY NA LACHY W „Gazecie Ludowej" (Nr 23) czytamy:
„Prot. Yanne Siegbahn, lau
reat Nobla, szwedzki badacz energii atomowej, pracuje nad konstrukcją olbrzymiego cyklo
tronu. Aparat ten ma ważyć 130 ton, i rozmiarami dziesięciokrot
nie i przekraczać ma wszelkie
inne typy podobnych aparatów.
Według słów proi. Siegbahna, cyklotron może zniszczyć wszel
kie istoty żyjące w promieniu 1 km".
„Gazeta Ludowa" niech nas tą bombą nie straszy. Nie taka ona groźna, skoro trzeba 130 ton, by zniszczyć 1 km. Znamy straszniej
sze materiały wybuchowe — np.
dynamit.
HEJ KOREKTA, KOREKTA!
Wychodzący w Łodzi tygodnik satyryczny „Szpilki" przyniósł w Nr 41 rysunek przedstawiający wicemininistra Modzelewskiego z dzwonkiem w ręku. Podpis pod rysunkiem brzmi: E"zwonek Zyg
munta, nad rysunkiem zaś czyta
my:
„Wicemin. Zygmunt Modze
lewski został wybrany człon
kiem Kom. Techn. Nar. Zj.".
Zapytujemy „Szpilki": Skąd członek ma dzwonek?
Czy to nie ostatni d z w o n e k na ob. korektora „Szpilek'1? (wlb)
SZWAMBRANIA
„Robotnik" (Nr 344 z dn. 7.12) podaj e następującą wiadomość PAP-ej:
„Paryż (PAP). Zdaniem kół dobrze poinformowanych, cesarz japoński będzie abdykował w maju roku przyszłego na rzecz 13-letniego następcy, który wstąpi na tron jako cesarz An- kihito. W imieniu cesarza w y
stępować będzie rada regencyj
na złożona z trzech młodszych braci cesarza".
Po posiedzeniach rada regencyj
na bawić się będzie w piasku w
„kolonie" samurajskimi nożami, a dziadzio Mac Arthur będzie uwa
żał, aby się tylko bawili.
Tak to zasługą PAP-ej (czy „Ro
botnika") powstaną pierwsze na świecie rządy małoletnich. Banzai!
• (m. m.)
Z daleka już poznałam Alicję po żółtych pończochach, które są jednym z niewielu sposobów zwrócenia ogólnej uwagi na brzydkie nogi.
— Ładna organizacja, co?
Tych idiotów wysłali do Norym- bergi.
— Jakich idiotów?
— No tych, co ich wysłali.
Dziennikarzy, sprawozdawców, czy jak oni to tam nazywają. Du
żo kto będzie z tego miał. Męż
czyźni! Posiedzą, napiszą cokol
wiek i już.
- Co można dostać na obiad?
- Jest pieczeń huzarska.
- A cóż to ja jestem huzar?!
- No - to jest jeszcze kotlet wieprzowy.
- Aaa, to proszę!
STEFANIA GRODZIEŃSKA
NORYMBERGA
Naszym, korespondentom w Norymberdze, a szczególnie Erykowi Lipińskiemu i Tadeu
szowi Trepkowskiemu ku rozwadze.
— Właśnie po to siedzą, żeby napisać.
— Słusznie. Ale co oni piszą!
Przecież czytałam te sprawozda
nia. Śmiech, słowo daję. Wycią
gają jakieś przedpotopowe hi
storie, co Hitler powiedział 15 lat temu, czy inny zmarły. Po
wiedział, co wiedział. Ani to ak
tualne, ani zajmujące. Tylko raz napisali, jak kto siedzi, to prze
czytałam z przyjemnością.
— Jak to, jak kto siedzi?
— No, że Hess czyta książkę, Frank się podpiera, a Goering waży 112 kg. Podobno siedzą bez orderów. Jak myślisz, chyba im jest przykro?
— Hm. Raczej.
— I skąd się między nimi wziął ten Żyd?
— Jaki znowu Żyd?
— Rosenberg.
— Ale to nie Żyd, tylko Nie
miec!
— Już ty mnie nie opowiadaj.
Rosenbergowie to Żydzi. Spytaj, kogo chcesz.
— To największy teoretyk an
tysemityzmu.
— Wykluczone.
— Dlaczego?
— Bo Żyd.
Przystanęła przed wystawą i spojrzała z zachwytem na panto
fle o podeszwach imitujących dość zręcznie końskie kopyta.
— Ciekawa jestem, czy tam się wznosi, czy już opuszcza.
— Gdzie?
— W Norymberdze.
— Co?
— Wysokość koturna. Z No- rymbergi powinna teraz iść mo
da na cały świat. Ale cóż, jesz
cze ani jeden z tych darmozja
dów, co tam siedzą, nie napisał, co kto nosił na sali sądowej. Je śli się już urządza taki proces,
to powinien on mieć jakieś zna
czenie społeczne. Od czasu, kie
dy Paryż zaczął się zajmować polityką, kobiety na całym świe
cie są zdezorientowane.
Westchnęła głęboko, ale po chwili ożywiła się znowu.
— Słuchaj, czy ten Hess w końcu to wariat, czy nie?
— Okazało się, że udawał.
— Jak ty myślisz, czy oni da
wniej udawali wariatów, czy te
raz udają normalnych?
— Hm. Bo ja wiem?
rys. Ha-ga
— Cóżeś ty taki wystraszony, Feluś?
- Bo ksiądz . dzisiaj mówił, że z prochu powstałem.
— No to co?
- Boję się, żebym nie wystrzelił!
K „Szpilki" ukazują się co tydzień. - Przedruk bez podania źródłn wzbroniony
Redakcja, Łódź, Piotrkowska 96, lei. m. 1-23-36. Przyjmuje się codziennie od 11-ej do 1-ej.
Redagują: Sł. Jerzy Lec, Zbigniew Mitzner, Leon Pasternak, Jerzy Zaruba, Wydaja Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik".
Składano w Zakł. Graf. „Czytelnik" Nr 4, Łódź, Żwirki 2. D—06512 Drukowano w Zakładach Graficznych „Książka".
Katolicka Partia Ludowa Austrii
posiada w ię k sz o ść tek m in iste r ia ln y c h
rys. Kązim ierz Grus