Wicepremier Mikołajczyk oraz ministrowie Rzymowski i Minc wyjechali do Ameryki
I
rys. Jerzy Zaruba
„Spotkamy się na Nowym Ś w iecie..."
/ . .
♦
JAN BRZECHWA
Z
JANUSZ MINKIEWICZ
SZOPKI POLITYCZNEJ 1945/1946
( F r a g m e n t)
Wchodzi SŁONIMSKI Minister KOWALSKI (mówi) Kto to? Ach, to Słonimski! Liryk i satyryk,
Takoż smakosz, polityk, przytyk i empiryk. ✓ (śpiewa na mel. „Święty Antoni")
Panie Antoni, Panie Antoni Kraj cały Pana podziwiał, Panie Antoni, Panie Antoni, Czemu tak szybko pan wywiał?
SŁONIMSKI (dalej na tę samą mel.) Noce takie są upalne
A subwencje spać nie dają Dwa bankiety powitalne To nie dość, by zostać w kraju.
Różnym panom grafomanom Opłaciła się współpraca, Ja pisałem, nie dostałem Mnie się Polska nie opłaca!
KOWALSKI
Panie Antoni, Panie Antoni, Czemu pan z kraju wyjechał?
Panie Antoni, Panie Antoni, Mała jest z pana pociecha.
(wychodzi) SŁONIMSKI
Polsko, ojczyzno mpja, ty jesteś jak zdrowie!
Tu właśnie wyzdrowiałem, gdy w rodzinnej mowie Zażądałem pieniędzy na koszta powrotu
I znów do angielskiego wsiadłem samolotu.
Obejrzałem straszliwe ruiny Warszawy, Załatwiłem pośpiesznie najpilniejsze sprawy, Miałem zostać w ojczyźnie, ale każdy przyzna,
Że z daleka po stokroć milsza jest ojczyzna.
Skąpany w Putramencie wracam do Londynu, Ażeby nadal chudnąć z nostalgii i spleenu, Sześć lat tam posiedziałem, przesiedzę i więcej, A od Polski chcę dostać jedynie subwencje.
Nie chcę brać od reakcji, ale właśnie za to Wy dajcie mi, bo przez was jestem demokratą.
Inni do Raczkiewicza uparcie się garną,
„Lżej cierpieć za miliony, niż całkiem za darmo" — A ja zarabiam kiepsko, bo wszak wiecie o tem, Że gryzę się z sanacją, jak S . . . r*) z K ottem . Tato nie wraca. Trudno. Więcej nie przyjadę I stanę się - ja, polski Shaw — drugim Conradem.
(mel.: „Z tamtej strony Wisły") (śpiewa)
Z tamtej strony Wisły Stoi ministerstwo, Forsy dać nie chriało;
To dopiero sknerstwo!
Każdy z nas rzecz prosta, Kocha swą Ojczyznę, Ale zagranicą Lepiej idzie biznes!
I
Trudno, ale w kraju,
• Gdzie jest Przyboś wieszczem, Ja, choćbym się starał,
Już się nie pomieszczę.
Tuwim miał powrócić, Jakoś nie powraca, Tam jest ciężka forsa.
Tu jest ciężka praca.
Każdy z nas, rzecz prosta, Kocha swą Ojczyznę, Ale zagranicą
Lepiej idzie biznes!
•) p a trz sto. 7 — „Listy do redakcji".
K
AROL KURYLUK redagował kiedyś „Sygnały"
i prowadził w nich świet
ną kolumnę satyry. Dziś reda
guje śmiertelnie poważne „Od
rodzenie" i wścieka się na nas, że od czasu do czasu, nie bez racji, atakujemy jego pismo.
W żądzy odgryzania się „Szpil
kom" umieszcza skwapliwie byłej akie brandysy (nowa fo r
ma artykułów) i notatki. Pe
wien t. zw. inteligentny a w gruncie rzeczy mętny krytyk (nazywa się Sandauer) czepia
jąc się jednej zwrotki, wydru
kowanej w „Szpilkach" jeszcze przed kilkoma miesiącami, w nieartykułowanym artykuliku
„Prawda w oczy" wymawia nam legalność i twierdzi, że jesteśmy w stosunku do Rzą
du za mało odważni. Czego chce od nas, ten t. zw. inteli
gentny a w gruncie rzeczy mętny krytyk? Prawdy? Pro
szę bardzo. Ale niechaj pa
mięta, że prawda w oczy kłu- je. Szpilkami.
Trudno. Tak śię złożyło, że jesteśmy legalni. „Ujawniliś
my się" jaszcze rok ,tem.u w Lublinie i równocześnife z Ku- rylukiem poparliśmy Pol.
Kom. W. N. Długo zastana
wialiśmy się, czy pozostać w konspiracji. Wiele argumentów przemawiało przeciwko temu.
Doświadczenie bojowe starego partyzanta St. J. Lecą, nie
ustraszona gotowość do nie
ustępliwej walki Janusza Min
kiewicza, wszystko to dawało nadzieję, że nasza mała, ale wyborowa grupa, długo jeszcze
* mogłaby stawiać czoło przewa
żającym siłom wroga. Niepo
prawny jednak wygodniś i sy- b a ry ta ,. Jerzy Zaruba mamiąc nas wizją przyszłego życia i użycia, złamał nasz h art spoi
sty. W kawały rozbiliśmy ma
szynę drukarską, na której le
żał jeszcze ostatni numer nasze-
W brytyjskiej strefie okupacyjnej
rys. C ha rlie
- A pen kiedy został oswobodzony?...
*
go podziemnego pisma saty
rycznego „Wiewiórka"* i wy
szliśmy na jaw i poszliśmy na lep. Oto historia naszej zdrady. Jakże gorzko teraz żałujem y!
Wprzągnięci w rydwan p ra
cy twórczej, rozpoczęliśmy wy
dawanie „Szpilek". Mrówcza
praca Zaruby nie dała na sie
bie długo czekać. Oślepieni je
dnak słońcem wolności, opro
mienieni sławą i powodzeniem, nie dostrzegliśmy czerwia, któ
ry jak rak nieustannie toczył nową rzeczywistość. Mądry Po
lak po szkodzie zgadnie, że był nim nie kto inny, tylko wyżej wymieniony t. zw. inteligentny a w gruncie rzeczy mętny kry
tyk.
Nie czas jeszcze na życio
rys tego bohatera naszych czasów. Wspomnimy tylko, że duch jego — wieczny opozycjo
nista, zagrzewał nas do wal
ki zawsze. Czynił to jeszcze za mrocznych czasów sanacji, kie
dy to my (jak zwykle) liza
liśmy stopy władców.
Rozgoryczeni w stosunku do nowej rzeczywistości, zaniepo
kojeni losem narodu uchwyco
nego w macki przez t. zw. in
teligentnego a w gruncie rze
czy mętnego krytyka, doma
gamy się, aby t. zw. inteligent
ny a w gruncie rzeczy mętny krytyk, zaprzestał natychmiast pisywania i drukowania arty kułów krytycznych, wierszy, prozy, przekładów, essayów i innych rodzajów twórczości li- /terackiej, w przeciwnym bo- ' wiem wypadku . grupa nasza zmuszona będzie ’ opuścić
„Szpilki",. po czym natych
miast wróci do lasu w celu wydawania swego stare
go, bojowego organu satyrycz
nego p. t. „Wiewiórka".
LEON P A STE R N A K
STEFAN STEFAŃSKI Bank Anglii ma zostać upaństwowiony
KWALIFIKACJE ZAWODOWE
Sobota, 5 maja. Przyjechałem do Łodzi szukać posady. Zatrzymałem się u wuja Edzia. Wuj Edzio powie
dział: bardzo dobrze, żeś tu przyje
chał, kochany siostrzeńcze. Mój ko
lega szkolny, Wściputa, jest naczel
nym dyrektorem Głównej Centrali Zjednoczonego Folowania Lanuzy.
Tam na pewno potrzebują młodych, zdolnych chemików.
Po czym wuj Edzio dał mi list po
lecający do naczelnego dyrektora Wściputy.
Poniedziałek, 7 maja. Z samego ra
na poszedłem do Głównej Centrali Zjednoczonego Folowania Lanuzy.
Niestety, z samego rana dyr.
Wściputy nie było. W samo południe dyr. Wściputa już był, ale odbywał konferencję. Po konfe
rencji dyr. Wściputa pojechał na o- biad, obiecując, że do biura nie wró
ci.
Wtorek, 8 maja. Tak samo jak w poniedziałek, 7 maja.
Śrocja, 9 maia. Tak samo jak w poniedziałek, 7 maja i wtorek, 8 maia.
Czwartek, 10 maja. Dziś wpadło mi do głowy, że nailepiej będzie wręczyć dyr. Wścipucie list polecający wuja Edzia w jego prywatnym mieszkaniu, przy ul. biskupa Fifaka 13.
Piątek, 11 maja. Dziś uda
łem się na ul. Fifaka 13. Ob.
pracownica domowa powiedziała mi, że „pana dyrektora nie ma w domu".
Sobota, 12 maja. Udałem się na ul. biskupa Fifaka 13. Ob. pra
cownica domowa powiedziała mi, że
„pan dyrektor śpi".
Poniedziałek, 14 maja. Udałem się na ul. biskupa Fifaka 13. Ob.
pracownica domowa powiedziała mi, że „pan dyrektor nie przyjmuje";
Wtorek, 15 maja. Udało mi S'ę.
Dziś ob. pracownica domowa powie
działa: „pan dyrektor prosi". Z biją- cym sercem wszedłem do prywatnego szabruarium ob. dyrektora Wściputy.
Wściputa, spojrzawszy w stronę ęłrzwi, kiwnął głową niedbale. Koń
cami palców ujął podany przeze mnie list polecający wuja Edzia i rzuciw
szy zaledwie wzrokiem na podpis, bąknął przez zęby:
— Bardzo mi przykro, że muszę odmówić pańskiemu wujaszkowi.
Chciałbym spełnić jego życzenie, ale nawet dla niego posady n:e stworzę.
Środa, 16 maia. Dziś byłem po po
łudniu u dyr. Wściputy razem z wu
jem Edziem. Wuj Edzio bardzo mnie chwalił przed dyrektorem. Poka
zywał mu moje świadectwa. Wściputa nie dał się przekonać.
Mój kochany — powiedział do wuia Edzia — wiesz przecież, że po
sady nie wyrastaja, jak grzyby po deszczu. Żądasz ode mnie niemożli
wości.
Że inżynier? Co z tego. Dużo dziś inżynierów. Postaram się zresztą pamiętać o nim. Dużo wszak
że — nie obiecuję.
Poniedziałek, 21 maja. Dziś wuj Edzio dzwonił do dyr. Wściputy, przy
pominając mu moja sprawę. Dyr.
Wściputa powiedział niecierpliwie:
Niech ‘czeka, niech czeka.
Czwartek, 30 września. Do tej po
ry — nic. Czekam.
Niedziela, 14 października. Wczo
raj były imieniny wuia Edzia. Wuj był w wielkim kłopocie. Dopi
sał tylko dyr. Wściputa i radca Pieniążek. Brakło czwartego do brid- ge‘a. Ponieważ dyr. Wściputa był za
palonym wielbicielem tej gry, wuj Edzio zwrócił się do niego i do radcy Pieniążka z zapytaniem, czy ja nie mógłbym usiąść do zielonego stolika.
A kto to taki — zagadnął wuja Edzia dyr. Wściputa.
To mój siostrzeniec, młody inży
nier — objaśnił wuj — wiesz, ten, za którym cię tyle razy prosiłem.
Nie bardzo sobie przypominam — powiedział dyfektor — alfc dlaczegóż- by nie miał zagrać z nami? Rozebra
liśmy karty. Pierwszą grę miał dyr.
Wściputa z radcą Pieniążkiem, ja zaś z wujem Edziem. Sprzyjało mi szczę
ście.
Wściputa był przegrany. I karta mu nie dopisywała i nie mógł <foiść do porozumienia z partnerami. * Po drugim robrze wpadł w pasję, mru
czał pod nosem, sykał przez zęby. W chwili, gdy już miał rzucić karty i wstać od stolika, wypadło mi grać z nim trzeciego robra. Karta, która mi dotąd szła nieźle, teraz zaczęła iść
— świetnie. Wściputa odzyskał dobry humor.
— No, młodzieńcze — wołał— ależ ty masz głowę! Jak to się właściwie stało, że nie masz u mnie dotąd po
sady?
— A mówiłem ci — uśmiechnął się wuj Edzio — że to zdolny chłopak...
— Co tam zdolny: genialny. Że też ty, stara fujaro, nic mi nie powiedzia
łeś, że on tak gra w bridge‘a...
Poniedziałek, ,5 października. Dziś rano podjechał pod nasz dom autem dvr. Wściputa. Zabrał mnie z'sobą do Głównej Centrali Zjednoczonego Fo
lowania Lanuzy. W biurze personal- nvm podpisałem jakieś tam nanierki.
Wiem tyle, że zostałem z miejsca dy
rektorem Działu Pilśniowego, pierw
szym zastępcą Wściputy.
Po wyjściu z biura, zaraz napiszę kartę do cioci Julci z Tomaszowa Ma
zowieckiego. Gdy byłem jeszcze na po
litechnice, zawsze mi mawiała: ucz się chłopcze, grać w bridge‘a. W ży
ciu dalei zajedziesz z Culbertsonem, niż z tym swoim inż. Tołłoczką.
//E C H ŻWE : AViRS^-tEK
y M /ECH i teH E B Ą t
Rl.jCO*’?
rys. Kazimierz Grus
Va Bangue!
NA „POBUDKĘ"
W tytule pisma już mamy skutki:
Po przeczytaniu trzeba pobudki.
W. L. BRUDZIŃSKI NA MALARZY
Malarze piszą do „Szpilek":
Lipiński „Szpilek" pupilek, Zaruba, Szancer, Piotrowski Zmieniają farby na głoski.
Stąd płynie prawda niezbita - Tonący „Szpilek" się chwyta.
JAN BRZECHWA
STANISŁAW JERZY LEC. Ilustr. Władysław Daszewski.
” ...I I .... II
' I
Czasem napada niespodzianie, gdy chciałbyś raz choć być filistrem, gdy wymoczywszy się w Nirwanie i kalesony wdziawszy czyste, wyfruwasz na szampański dancing z uroczą panią Lodą X.
Wtedy szalona Pani Muza ciśnie na dzwonek twego home'u.
po schodach zbiegasz błagać stróża, by zełgał, że cię nic ma w domu.
noc włosom Je} nie starła blasku i będziesz patrzył niespokojny na Muzy każdy boski ruch.
A ona — Muza, zaproszona (Musa invita, Jak Ją zwą
w złych, piegowatych leksykonach) nic nie przyniesie z sobą w dom.
zabąka tylko ę i ą
i znów trwa nieruchoma cisza.
Siedzimy sobie twarzą w twarz.
O Muzo, cóż przede mną grasz
„Titinę" w tempie ziewającym paluszkiem Jednym na klawiszach?
A ona patrzy w dym i bębni, zupełnie pani Loda X!
O szczęśni starcy, co bezzębni nie muszą do krwi kąsać warg, z wściekłości i bezsiły męskiej.
— Wspomina od niechcenia park, *
skąd Ją porwałem w ten dom klęski, potem, półleżąc na tapczanie,
miętosi refren nieprzerwanie pieśni Harrisa o Warszawie, zupełnie pani Loda XI
Chciałbyś Ją z okna cisnąć w $tyx, ale za oknem on nie płynie, tam tylko gra na mandolinie piosnkę Harrisa o Warszawie w swej willi nowelista N.
Już czuję, targnę nią Jak apasz za włosów jej świecącą mgłę i nie wypuszczę z moich łap aż...
ale tu Muza roni łzę zupełnie pani Loda X .!
Ach, Muzo, przebacz tę pointę, całuję rąbek twej tuniki, pod biustem empirowo spiętej, zupełnie Jak . . .
O Muzo. Muzo...
ale Już czufesz oddech jej
zanim cię muśnie w wieszcze czoło Jak u rydwanu twojej sławy
zupełnie zbędne trzecie koło na panią Lodę X. już patrzysz.
Chętnie byś dał je, Jakiś bakszysz.
by sama była Muzą chwili, ale dla nowelisty N,
co naprzeciwko w swoje, willi wpaść usiłuje w twórczy sen I zerka, dłubiąc w nosie greckim I myśli: znów się pieści Lec, z kim?
Lecz w ręku trzymasz Już papyrus.
a ona wodzi piórem twym 1 wonny ci podaje rym
ustami, do których byś przyrósł.
Jeśliby nagle nie wniósł loka, na Jedne, z twych herbowych tac wezwania Związku Literatów na Walny Zjazd Związkowych Władz Przewiał niemiły chłód przez pokó, I zapach zżółkłych już plagiatów.
I Muza znikła, zostawiając Jak kwiat przelotny smugę woni.
A ty, przekłuty z gumy pajac, zwolna opadasz, zawieszony na rzęsach pani Lody X.
rosnących wokół ,e, zdziwienia.
II.
A w jakąś rozpaczliwą Jesień aż do mollowych nut rozdartą i liśćmi posklejaną w deseń zaciągniesz Muzę z pustych parków w jałowy twó, i pusty dom
prośbą, pochlebstwem i podstępem.
Napisem każesz krzyczeć drzwiom:
„Nie urodziłem się! Lec m.p."
By nikt nie zbrudził twoich progów.
A zaciemnienia, którychś nie zdjął przezornie od ostatnie, wojny,
zapuścisz, by łupieżą gwiezdną
Szczypta soli
...wice-premier Mikołajczyk oś
wiadczył, że dopiero powstanie war- szaioshte spopularyzowa'0 inne Pol
ski na terenie międz/na-odowym i dlatego było potrzebne.
Popularność ta stała się tak wiel
ką, że Polacy w strefie angielskiej są sądzeni pierwsi przed innymi na
rodami.
»
...jeden z główniejszych przestęp
ców wojennych Ley, zwrócił się do Forda, prosząc go o pracę, po zakoń
czeniu procesu w Norymberdze.
Przypuszczamy, że jeśli 'nawet o- trzyma pracę, to będzie mu bardzo niewygodnie pracować w pozycji wi
szącej.
*
...Rudolf Hess ma być poddany ba
daniu psychiatrycznemu.
Sądzimy, że jest to zupełnie zbyte
czne, gdyż'jako główny H - e s - e s - m a n na pewno nie jest normalny.
k
I
...brat Adolfa Hitlera, Alojzy H i t
ler zwrócił się do władz z prośbą o pozwolenie na zmianę rodowego nas
‘ wiska.
• Podobno nowe jego nazwisko mn
brzmieć: Schickelgruber.
*
...o majorze Winwoodzie nie fortun nym obrońcy „zbrodniarza z Bel- sen", Kramera, powiadają, że zu
pełnie inaczej by mówił, gdyby spę
dził w czasie wojny choć jedną b e l- s e n n ą noc.
Tenże obrońca Kramera ośmielił się nazwać ofiary obozów „najgor
szym elementem": e l e m e n t a r z hitlerowski.
*
...prasa podała pierwszą listę ko
lejarzy ukaranych za branie łapó
wek. Bardzo się cieszymy, że nare
szcie przyszła k o l e j na tępienie łapownictwa.
i
JÓZEF HEN
„N A D POZIOMY WYLATUJ!"
Redaktorka gazety powiatowej p. n. „Nad poziomy wylatuj 1“
spojrzała na mnie ponuro spod okularów i odezwała się grubym głosem:
— Przysłali pana do nas?
Świetnie! Czekamy tu na mło
dych ludzi. U nas pan dużo sko
rzysta.
— Bardzo się cieszę.
— Prowadzę pismo w określo
nym duchu. Nasze pismo ma swoją własną nową linię. Nie znosirpy łatwizn. „Idziemy drogą kamienistą, twardą", lecz jakże wzniosłą! Od spraw życiowych jest u pas Michał, on wam wszystko załatwi.
Michał przywitał mnie mniej więcej w ten sposób:
— Jeszcze jeden frajer przyje
chał!... Będzie pan spał na sto
le... Kwater tu nie ma, bo wszyst
kie, choroba, mieszkańcy się zo
stali! Jak masz pan zdrowie, to sobie szukaj, ale kto takiego pę
taka przyj mie. Żebyś pan był szoferem, to co innego! Stołówka u nas jest, ale my tu darmo ni
kogo nie trzymamy. Pisać trze
ba!
Wziąłem się więc gorączkowo do pisania. Nazajutrz zaniosłem redaktorce. Przeczytała i za
chmurzyła się. <
— Żle. Gdzie tu linia?
— Mogę poliniować.
— Nie, linia polityczna... A gdzie nasza wzniosła rzeczywi
stość? A hołd bohaterom? A osiągnięcia i plany? A miłość do naszego powiatu? Trzeba pisać konkretnie: „Powiat nasz prze
żywa historyczną chwile..." Kon
kretnie! A gdzie tu lud? I czego pan tym dokazuje? Jaki mo
rał?... Owszem, wykorzystamy, ale poprawimy.
Zaczęła kreślić. Najpierw skreśliła tytuł. Potem drugą po
łowę. Potem pierwszą. Napisała dwa — trzy zdania. Podpis, nie
stety, zostawiła.
Tak było przez tydzień, ia pi
sałem — ona kreśliła. Michał brał gazetę, przeglądał i osą
dzał:
— Do luftą!
W ogóle traktował mnie z gó
ry. Pierwszego dnia przyniósł mi obiad z dwóch dań, drugiego sa
mą grochówkę, trzeciego i w na
stępne dni — pęcak.
Dostałem nerwowego ticku:
mrugałem lewym okiem. Chodzi
łem wściekły po miasteczku, przyrzekając sobie, że wysadzę powiat razem z redakcją — Nad poziomy!
Stół, na którym spałem, stawał się coraz mniej wygodny. Pod
kładałem sobie pod głowę komp
let „Rzeczypospolitej". Gorzej było z nakryciem się. „Szpilki"
wprawdzie nie kłuły, ale były przyciężkie. „Odrodzenie" zaś trąciło starzyzną. Zdecydowa
łem się na „Życie Warszawy", bo ma szeroki format. Śniło mi się, że jestem szoferem. Albo też, że pracuję w „Głosie Ludu"
lub w „Kurierze Codziennym" i piszę artykuły o frapujących ty
tułach: „Gdzie ukrywa się Iks?
Na tropie szajki wywrotow
ców!", albo — „Ni godziny dłu
żej! Cena solonych ogórków musi spaść".
Przez złość do Michała, prze
pisałem nowelę Prusa „Michał
ko", podpisałem ją i zaniosłem redaktorce. Przeczytała.
— Hm... No, widzi pan, znów to samo... Brak linii... Dlaczego ten Michałko nie jedzie na za
chód? I gdzie jego świadomość klasowa? Gdzie rzeczywistość, osiągnięcia, plany? A „na prze
łomie dziejów"? A nasz po
wiat?... Owszem, wykorzystamy to, ale zmienimy...
I zaczęła kreślić. Ale jak! By
łem zdruzgotany, Wykrzykną
łem: — Dość mam tego! Mówiła pani, że skorzystam, a nic nie skorzystałem. Ciągle jeszcze nie mam łóżka, odżywiam się pę
cakiem i oko mi mruga!
I wybiegłem. Wziąłem komplet
„Rzeczypospolitej" z wezgłowia i zacząłem przepisywać co trze
cie zdanie z artykułów wstęp
nych. Na uspokojenie nerwów.
Potem zatytułowałem to wszyst
ko, używszy po raz pierwszy w dziejach słowa „demokracja" w wołaczu!
Redaktorka schwyciła rękopis, zaczęła czytać i rozpromieniła się:
— No widzi pan, młody czło
wieku, już pan skorzystał. Tak, tak, postęp wyraźny... Widzę, że będę mieć z pana pociechę.
I zdjąwszy okulary, spojrzała na mnie przeciągle. Mrugnąłem nerwowo okiem. Redaktorka od- mrugnęła.
— ..Teraz jest spokój. Redak
torka utrzymuje w dalszym cią
gu linię pisma „Nad Poziomy", które jest niżej poziomu. Jest za
dowolona i ma ze mnie pociechę.
Michał przynosi mi znów obiady z dwóch dań. Z „Rzeczypospoli
tej" przepisuję teraz już co sro- dme zdanie. Martwię się tylkćT, że nie dochodzą mnie nowe nu
mery, bo przepisałem już prawie cały komplet.
rys. C h a rlte (Z pow odu artykułu Kotła o „Tygodniku Powszechnym**
ogłoszonego w „Kuźnicy")
„Kolt, Koił, Fani Molko, Koli, Koli Naiobił w „Tygodniku" łoskot..."
STANISŁAW SOJECKI
POGLĄD PRASY
W jednym numerze, na jednym lamie Biją w paskarza, mordercze słówka Jak to drze skórę w ohydnym kramie - Obok inserat, że to... placówka!
Piszą na sklepik - rzecz prosta słusznie -
„ t e się pijawki krwią ludzką karmią..."
Obok inserat kpi dobrodusznie, Że „tu" najtaniej, niem al za darmo 1 Nie chcę nauczać, broń Panie Boże, B o to nie moja jest kompetencja - , Czasem ktoś jednak zapytać m oże:
Obywatele - gdzie konsekwencja!?
„KACZY DZIÓB*’
(Echa zamknięcia pewnego lokalu)
Błąd tkwił w samym założeniu.
Bardzo źle tak było, lub . . .
W inno być w poprawnym brzm ieniu:
„Dziś zam knięte - Kaczy D zi(ób)U .B ."
ZDZISŁAW CYWIŃSKI
Pomnik ks. Józefa Poniatowskiego wraca do Polski
\ rys. Ig n a c y W itz
(W biurze BOS-u}. Ks. Józef: — Czy mogę stanąć na poprzednim miejsca?
PAWEŁ HERTZ i JAN ROJEWSKI
SPRAWA M O NIKI
zz
Pisywanie felietonów o tea
trze, zwłaszcza w „Szpilkach"
jest zajęciem tak intratnym, jak podróże do Jeleniej Góry. Pra
ca ta ma tylko jeden szkopuł:
musimy chodzić do teatru. Po
chłania to drogi czas wieczorny i nie zawsze jest rozrywką.
Ostatnio robimy próby recenzo
wania przedstawień, na które nie chodzimy. Tak np. napisa
liśmy recenzję o teatrze „Roz
maitości" w poprzednim nume
rze. Tak było z „Prawem do śmiechu". Robimy tak: siadamy wieczorem, w dzień premiery w dwóch skórzanych klubowych fotelach i pijemy koniak marki Boulestin. Wolimy bulić ciężką forsę za Boulestin, niż cierpieć bóle stękając w pierwszych rzę-, dach krzeseł. Potem zamykamy na półtorej godziny oczy.
Po półtorej godziny mamy go
tową recenzję. Z góry przecież wiemy, co kto może pokazać.
Idzie w Łodzi „Sprawa Moniki".
Jak nam ktoś powiedział, sztu
ka dotyczy sprawy pracy ko
biet. Naszym zdaniem, jest to wiele hałasu o nic, bo kobiety od dawna pracują, a wartości tzw. wiecznych autorka „Walą
cego się domu", p. Morozowicz- Szczepkowska nie wniosła. Nie wiemy, jak idzie sztuka, ale wobec tego, że idzie w wynajętej sali Domu Żołnierza, boimy się, by ta pożyteczna placówka, jaką jest Dom Żołnierza, nie stała się
„Walącym się domem". Jak się dowiadujemy jednak w ostat
niej chwili obawy nasze są płonne: już niedługo reżyser Michał Melina wystawi tam
„Pigmaliona". Z góry cieszymy się na mądry dialog Shawa i przypuszczamy, że w tej ińeli- nie będzie wesoło, W sprawie Moniki otrzymaliśmy niedawno list. Dwie osobiste znajome Mo
niki, w tern jedna nasza znajo
Widocznie nie dostała rys. Zenon W asilewski
przydziału na suknię...
Michał Sękalski (Kraśnik)— Wszy stkie zamieszczane utwory honoruje
my. Prosimy o nadesłanie obiecanych materiałów.
Lech Wilski (Milanówek) — Dow cipy za stare
Leszek Konopiński (Poznań)— Po prostu chodzi o to, iż związków zawo dowych jest więcej, niż się to „Pol- pressowi" i „Głosowi Wielkopolskie
mu" wydaje.
J. Ma. (Poznań) — Szereg osób zwróciło już Hertzowi i Rojewskiemu uwagę na ich brak wiadomcoci w za
kresie zagadnień sportowych.
Sapsio (Łódź)— Piszecie: „Jestem przedwojennym jeszcze czytelnikiem
„Szpilek". Gdy niedawno teraz po dwuletnim pobycie w obozie pracy w Haale u. Saal wróciłem do kraju i tu przyzwyczaiłem się powoli do po
wojennego tempa życia, zadomowi
łem się i muszę stwierdzić, że dużo się u nas, zmieniło, dużo na lepsze...
nawet „Szpilki". Dziś czytuję je na
miętnie, za każdym razem od deski do deski — jak to się mówi. Bardzo mi się podoba w nich w formie róż
nych dowcipów i fraszek wyrażana śmiałość w słowach i zręczność my
śli. „Szpilki" nikogo nie oszczędzają, nawet siebie, piętnują bezstronnie wszelkie brudy i niedociągnięcia na
szego społeczeństwa". Mimo te po
chlebstwa (które przełykamy z przy jemnością) fraszki - zgadywaczki nie zamieścimy.
Władysław Drożdziewicz (Biały
stok — Hale targowe — Rybny Ry- nek( N r straganu 188, sprzedaż na
poi chłodzących) — Bardzo dzięku
jemy za miłe słowa i za przesłane stare kawałki. Radzimy na zimę za
jąć się jakimś cieplejszym handlem.
Stały czytelnik (Kraków) — Są
dzimy, iż krawcy krakowscy mają wiele racji. Powinniście jednak sta
rać się sprawę tę omówić w którymś z pism t. zw. „poważnych".
Anonimowy autor rysurileu wyobra żającego rękę z czterema główkami (Łódź) — Rysunki należy wykony
wać tuszem a nie atramentem, gdyż to ułatwia kliszowanie. Prosimy o tym pamiętać przy nadsyłaniu nastę pnych prac.
Jan Wysocki (Gdynia) — Omyłki zbyt błahe. Prosimy o inne wycinki.
Za życzenia dziękujemy.
K. H. W. (Katowice)— Wiersz za poważny. Pozdrowienia przekazaliś
my Minkiewiczowi.
„Ciekawy" (Lublin) — Jeden wy
cinek wykorzystany.
„Stały Czytelnik" (Zduńska Wo
la) — Wycinek „Robotnika" idzie.
Barbara (Łódź) — Uwagi wasze, o wystawie przekazaliśmy jej orga
nizatorom.
Stanisław Januszka (Chodorówka Stara,-woj. Białostockie) — Dzięku
jemy za serdeczne, chłopskie pozdro
wienia. Wiersze wasze przekazaliś
my pismu „Wieś". * Tadeusz Kostułak i pozostałe czte
ry tysiące pracowników f-my „Poz
nański" (Łódź)— Zapewniamy Was, że i u nas z przydziałami krucho, a roboty także mamy dużo i szabrem się nie zajmujemy. Nic innego i Wam i nam nie pozostaje, jak pra
cować dalej i czekać na czas, kiedy węgla i kartofli będziemy młeli pod dostatkiem.
M. Szczepański i S. Pietrzak (W ar szawa) — Wycinek z „Życia War
szawy" wykorzystamy.
ma, siostra wice-ministra, pro
szą nas, byśmy nie pisali źle o Monice. Aby spełnić życzenie naszej miłej znajomej, nie po
szliśmy na Monikę. Kobiety, które pracują, nie interesują się sprawą Moniki, te, które n ie ' pracują, wertują starannie usta
wę o przymusie pracy. W rezul
tacie otworzono parę, nowych placówek pracy kobiet: cztery bary kawowe, dwa salony mód.
Jak nam donoszą, dwie nasze znajome postanowiły pójść w ślady Pari Banu i bez najmniej
szej trudności przepowiadają przyszłość pod egzotycznymi pseudonimami. Wróżki wróżą dobie dobrą przyszłość i zakła
dają w myśl ustawy izbę pracy, czyli związek zawodowy. Będąc w Warszawie, skonstatowaliś
my ze zdziwieniem, że na rogu pewnych ulic wszystko powraca do dawnego stanu. Długim nie
rządem stoją znane nam jeszcze z przed wojny panie. Podobno panie te zwróciły się do BOS-u z prośbą, by odbudowę stolicy rozpocząć od rogów ulic. Zdu
mieni spytaliśmy jednej rozpar
celowanej, co to ma znaczyć.
Odrzekła z przekąsem: „Nic dziwnego, oto są skutki przy
musu pracy dla kobiet .
P. S. Dekret o przymusie pra
cy dla kobiet ma także swoje dobre strony. Na otwarciu no
wego salonu mód „Krynolina"
można było wypić parę dobrych wódek. Nic dziwnego. Właści
ciel hrabia Urządził to wszystko ze staropolskim rozmachem.
Pod koniec przyjęcia hrabia uroczyście przekazał lokal pra
cującym paniom i rzekł: Nic nie >
poradzę, musicie panie peaco-e wać, oto wasza placówka, parę torebek, parę palt... Pracujcie, Pokażcie co potraficie: „hic Ro- dus — hic palta".
zz
i.PoP/.i rasą
Konrad Zemsta-Rudnicki (Sule
jów) — Bardzo Wam dziękujemy za cenne fachowe uwagi w sprawie kon
strukcji automatu. Przekazaliśmy je Grusowi i Zarubie, by na przyszłość nie popełniali w swych rysunkach takich zasadniczych błędów.
I przypiął i wypiął — Prosimy o większy Wybór.
A. Bogdanowski — Słowo ,,Salut"
pochodzi od francuskiego „saluer"—•
pozdrawiać.
Czesław Bieńkowski (Włocławek"
—Sądzimy, iż wierszyk Wasz nada- je się najlepiej do prasy miejscowej.
Jadwiga Ordyńcowa (Żaby, poczta Błonie) Z nadesłanego materiału i z oferty w sprawie lekcji języka rosyjskiego nie skorzystamy.
Stanisława Kwiatkowska i Jadwi
ga Grodzieńska (Łódź) — Zst wyci
nek dziękujemy. Wykorzystamy.
Łódzki Miejski Komitet Odbudowy Warszawy — Z prawdziwą przykro- ścią nie możemy spełnić Waszej pro- śby, ażeby codziennie zamieszczać ko munikat o loterii fantowej organizo
wanej przez Komitet. Jak wynika bo wiem nawet z adresu na Waszym liś cie, pismo nasze jest tygodnikiem.
A. (Garbatka) — Poleciliśmy wszystkim naszym współpracowni
kom nauczyć się nadesłanego wier
szyka na pamięć,
Zdzisław M. (Katowice) — H at ha! ha!
K. Kulczycki (Warszawa) — Za wycinek z pisma „Radio i świat"
dziękujemy.
Henryk Ruciński (Bydgoszcz) _ Sprawa sporu z „Przekrojem" o fo
tografię ma temat zbyt makabrycz
ny, by mogły nią zająć się „Szpilki".
J. Czermanowski (Łódź) _ Prasz kę przekazaliśmy Minkiewiczowi, by sobie przypomniał o terminie, który wyznaczył „Wiciom".
Porucznik J. G, — Wykorzystuje
my.
Jan Strąk (Kraków), Q-\-R=O, joten, Wójcik (Żyrardów), .M. Sp&t (Poznań), Jerzy Jastrzębski (Będko wice), Jerzy Corra, A.R.(Łódź), Le
szek (Grójec), „Sierota" (Gołków pod Warszawą), St. Michałowski (Włocławek), Munkolak, M. Rember łowicz (Kutno), „Wileńska Szpilka"
(Wałcz), S. K. (Sopoty), Sigis-Niecie cki (Łódź), Stanisław J. Cyklis (Kraków), Henryk Ciesielski (Gnie
zno), M. S. (Kraków), Chorąży A.
S. (Lublin), A. P. (Lublin), N. K.
(Radość koło Warszawy), Andrzej Zeyland (Rzeszów), Wł. Brzoza (Łódź), Julia Łuczkiewicz (Skarży
sko-Kamienna), Paweł Struś (Ruda Pabianicka), J. S. (Rzeszów), S. P.
(Łódź), Jot-em-ka (Szamotuły), Jum bo, A. W. Zefirek (Chełm), Kazi
mierz Zieliński (Bydgoszcz), Tade
usz Piętka (Rzeszów), Zygmunt Wołk (Tczew lub Rembertów), God- fryd Bulion —- Fredzio Pożywka (Łódź), Szczepan Sroga (Lublin), Por. Wieruszewski (miejsce posto
ju), Wikus, Z. Madey (Łódź), Ja
nusz Marmurski (Poznań), Włady
sław Drószcz (Tomaszów Maz.), ,,Pu bliczność" (Łódź), Bogdan Jaczew
ski (Łódź), Andrzej Jaroszewicz (Gdańsk), Jan Rola (Lipsko),
„Prot" (Łódź), R. Z. (Przemyśl), Jan Kurczab, M. F. (Chorzów), O.
N. (Wrocław) — z nadesłanych ma
teriałów nie skorzystamy.
STEFANIA GRODZIEŃSKA
M Ł O D
Usiadłam na ławce w Alejach Kościuszki. Obok mnie siedział mały chłopiec, machał nogami i dłubiąc w nosie czytał gazetę.
— Ile masz lat — zapytałam.
— Osiem. A bo co?
— I umiesz dobrze czytać? •
— Przez oświatę do ideałów demokracji — odburknął, nie przerywając czytania.
— A co czytasz? „Płomyk"?
— Co tam „Płomyk". Jako tygodnik nie zaspakaja moich potrzeb. Prasę codzienną czy
tam. 2
— I wszystko rozumiesz?
— O, nie. Nie wszystko-
— Może ja ci wytłumaczę?
Powiedz, co cię interesuj6. Cho
ciaż na sporcie mało się znam.
— Od sportu to są thądrzejsi niż pani. Niech mi pani lepiej wytłumaczy ' z tą Norymbergą.
Na co się czeka?
— Hm. A... kino lubisz?
-r- Już się pani wykręca.
Niech się pani lepiej stara uś
wiadomić politycznie. Bardzo przykre rzeczy z nieuświadomie- nia wynikają. Najlepszy dowód:
Wacek, co siedzi na trzeciej ławce jest za P. S. L. Nie zga
dzam się z nim, ale każdy może mieć swoje zdanie. Tymczasem on mi nie chce roweru pożyczać, bo ja jestem przeciw rozłamowi.
— I co, pokłóciliście się?
— Pokłóciliśmy się o co in
nego. Spółdzielczość mu się nie podoba, bo naszą szkolną spół
dzielnię prowadzi Grabkiewicz, który kopie w brzuch przy fut
bolu. Więc mówię: Grabkiewicz jest jednostką nieodpowiedzial
ną, ty go w łeb i spokój. A
W K R Ó T C E P R ’E M I E R'A
S Z O P K I P O L I T Y C Z N E J 1945-46
N A P I S A L I : JANUSZ MINKIEWICZ i
K U K I E Ł K I : JERZY ZARUBA i TADEUSZ ULANOWSKI
PRZY FORTEPIANIE: WŁADYSŁAW KĘDRA O S O B Y :
)■
Mijał Raczkiewicz ■ Churchill
Minc Borejsza Osóbka - Morawski
Rzymowski Kowalski Słonimski
F ąnco Hirohilo Mikołajczyk
Radziwiłł Kiernik Witos
Sapieha Truman BOS
Nałkowska Kwiatkowski Kinofikacja
nie chce wyjść aa mąż? Czy pa- n i myśli, że to lepiej?
- Może lepiej nie, ale częściej.
Z I ID Ą
sprawy gospodarcze trzeba ure
gulować. Kupiłem kapiszonów na wolnym rynku. Skórę ze mnie zdarli. Łańcuch pośredni
ków nas zjada. A on mówi, że mu Grabkiewicz i tak obrzydził całą spółdzielczość. Więc ją na to: uważam, że trzeba Grabkie- wicza uświadomić, a nie zaraz jechać na cały system. A on mi powiada, że jak zobaczy, że minister kopie w brzuch przy futbolu, to gwiżdże na taki rząd.
I. tak od słowa do słowa, tośmy się zboksowali, że o, niech pani
patrzy; .
Naprawdę miał podbite oko i podrapaną twarz.
— Jestem jak Zawisza — rzekł z dumą.
— A czy to nie jest brak uświadomifenia, żeby dwóch oby wateli się biło? — wyraziłam wątpliwość.
— To co innego. To jest wal
ka polityczna. No, muszę już iść, bo w domu mam robotę. W tramwajach pisze: „Pod powło
ką analfabetyzmu drzemią wiel
kie talenty". Więc uczę czytać moją siostrę, która jest analfa- betką. Ale narazie nie mam wyników. Tępa jest.
— „Na naukę nigdy zapóźno".
W jakim wieku jest twoja sio
stra?
— Ma rok i dwa miesiące.
Kompletnie aspołeczna. Jak wszystkie kobiety. A żądają równouprawnienia.
Tu spojrzał .na mnie z pogar
dą, skinął głow^ na pożegnanie i odszedł pełen godności.
Ale po paru krokach zaczął podskakiwać.
JAN BRZECHWA W Y K O N A W C Y : ANDRZEJ BOGUCKI i KAZIMIERZ RUDZKI
#ys. Ha-ga - Jak pani sądzi, czy mamusia pozwoli pani pójść ze mną w niedzielę do kina?
PRZEBIEGŁY WYSZ PANOWIE I OBYWATELE
W pierwszym numerze „Chłopskie go Sztandaru", naczelnego organu P. S. L., w artykule wicepremiera Mikołajczyka czytamy:
„...komunikując Panu Prezyden
towi Krajowej Rady Narodowej, ob. Bierutowi oraz Panu Premie
rowi Osóbce-M orawskiemu...“
P. S. L, nie może. się jakoś zde
cydować: panowie czy obywatele. A trzebaby. Bo inaczej to w najlep
szych artykujfcach wychodzą takie
dziwolągi. (j. 8.)
Z HISTORII AFISZA TEATRAL
NEGO
Różne bywały anonsy teatralne w ciągu stuleci. Ale takiego, jaki przy
niósł, nr 267 „Robotnika" — dotąd nie było.
,,Teatr W. P. przygotowuje ja
ko najbliższą premierę „Lato w Nohant" Jarosława Iwaszkiewi
cza. Jeden z najpiękniejszych u- tworów współczesnej polskiej lite, ratury scenicznej ukaże się w re
żyserii Leonii Jablonkówny, opra
wie dekoracyjnej i kostiumowej Rybkowskiego Jana, oraz w obsa
dzie: 1) Billing Halina, 2) Czen- gery Halina, 3) Horecka Irena, i ) Mrozowska Zofia, 5) Łatyuftdka'EL żbieta, 6) Życzkowska Maria, 7) Borowski Henryk, 8) Bugajski Sta nisław, 9) Dewoyno Władysław, 10) Łapicki Atidrzej, ld ) Mickie
wicz' Mikołaj, l t ) Maliszewski Jó
zef, 13) Skulski Jarosław, 1J,) Ra
kowiecki Jerzy, 15) świderski Jan”.
Wiadomo, iż w języku polskim sta wia się imię przed nazwiskiem. Wia
domo, iż oznaczanie numerkami ak
torów, jakby to była jakaś „volksli- sta“, jest co najmniej wobec nich nie taktem. Kto dopuścił do ukazania się takiego anonsu:
1) Krasnowiecki Władysław? 2) Meller Marian? 3) Woszczerowicz Jacek?
L IS T Y D O R E D A K C J I
Do Redakcji „Śzpilek"
W nr. 46 „Odrodzenia" młody‘i o- biecujący filolog, ob. A rtur San- dauer w artykuliku „Prawda w o- czy" rozprawia się z moim wier
szem satyrycznym p. t. ,,List do ko
legów", zamieszczonym w „Szpil- kach‘.‘ P. Sandauer zarzuca mi, że śmiałość satyry uzależniam od po
parcia rządowego. Nie wchodząc w meritum sprawy, które dla czytelni
ków obdarzonych większym poczu
ciem humoru, niż p. Sandauer jest jasne: wiersz bowiem cały jest iro
niczny, pragnę zwrócić tylko uwagę młodemu filologowi, że cytuje mnie nieściśle. W wierszu drugim inkry
minowanej strofy nie ma wcale wy
razu „naszego" jest natomiast sło
wo „oblicza". Filologom wypada cy
tować staranniej! Od siebie dorzu
cę młodemu filologowi prawdę, w o- czy, zamkniętą w wytworny cztero- wiersz:
W numerze 97 „Dziennika Łódz
kiego" Wysz rozdziera szaty:
„Czy nie lepiej zamknąó jedną i drugą knajpę, spośród których wiele ma po kilka dużych sal, gdzie się gromadzą pono poska
rżę? I przekazać lokale tych knajp sżkole?"
Z początku zdało się nam, że Wysz podcina^ gałąź, na której sam siedzi, ponieważ, zazwyczaj siedzi w knaj
pie. Alę, że siedzi nie sam, tylko z córeczką, więc zrozumieliśmy, że zmiana knajpy w szkołę, to jedyny sposób, aby malutka Kika znalazła
sję wreszcie w szkole.
SPROSTOWANIE
' Jan Kott w 7-ym numerze ,,Kuź
nicy" ątwięrdza:
„Katolik nie może prawnie po
ślubić nie.chrześcijanina".
Chrześcijanina także nie może, bo dotychczas nie wprowadzono jeszcze ślubów między mężczyznami, (j. m.)
WŚCIEKŁY STYL
§ 2 ogłoszenia Zarządu Miejskie
go w Łodzi o wściekliźnie wśród psów i kotów, rozplakatowanego po całym mieście brzmi:
„Osoby władające psem lub ko
tem chorym albo podejrzanym o wściekliznę względnie osoby poką
sane przez takie psy lub koty win
ny natychmiast powiadomić o tym najbliżśzy Komisariat Milicji Oby wątelskiej, Starostwo Grodzkie lub Oddział Weterynaryjny Zarżą du Miejskiego".
Tak pisze chyba pokąsany przez wściekłego kota w pierwszym sta
dium choroby.
Osoby, władające dobrze językiem polskim winny natychmiast powia
domić najbliższą szkołę powszechną o tym, że „odnośny" referent Zarzą
du Miejskiego niestety nim nie wła
da. Wściec się można, czytając! Jak to dobrze, że psy i koty nie umieją czytać. Dopieroby były wściekłe!
(w. I. b.)
Talentu mało ci Pan dal, coś ci tam w mózgu się kręci;
głupiś jak but, nie jak Sandau — er-go: mam się w pięcie.
Przesyłając młodemu filologowi słowa zachęty dla dalszej pracy kry
tycznej pozostaję z poważaniem Paweł Hertz
Do Redakcji „Szpilek"
Wobec coraz częściej ukazujących się w prasie zestawień, przeciwsta
wień i porównań mnie z Arturem Sandauerem, uprzejmie proszę wszystkich swoich przyjaciół i nie
przyjaciół, krewnych, znajomych i czytelników o niełączenie mnie z Arturem Sandauerem w jednym zda hiu pod jakimkolwiek pozorem.
Łódź, 13 października 1945 r.
Jan Kott.
„Szpilki" ukazują sią co tydzień. - Przedruk bez podania źródła wzbroniony.
Redakcja: Łódź, Piotrkowska 96, tel. m. 1-23-36. . Przyjmuje sią codziennie od 11-ej do 1-szej Redagują: St. Jerzy Lec, Zbigniew Mitzner, Leon Pasternak. Jerzy Zaruba. W ydaje, Spółdzielnia W ydawnicza: „Czytelnik"
Sjdadano w Zakł. Graf. „Czytelnik" Nr 4. Łódź, Żwirki 2. D—02702 Drukowano w Zakładach Graficznych „Książka"
Alianci flirtują z Niemkami