• Nie Znaleziono Wyników

Szpilki. R. 6, nr 34 (1945)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szpilki. R. 6, nr 34 (1945)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Wicepremier Mikołajczyk oraz ministrowie Rzymowski i Minc wyjechali do Ameryki

I

rys. Jerzy Zaruba

„Spotkamy się na Nowym Ś w iecie..."

/ . .

(2)

JAN BRZECHWA

Z

JANUSZ MINKIEWICZ

SZOPKI POLITYCZNEJ 1945/1946

( F r a g m e n t)

Wchodzi SŁONIMSKI Minister KOWALSKI (mówi) Kto to? Ach, to Słonimski! Liryk i satyryk,

Takoż smakosz, polityk, przytyk i empiryk. (śpiewa na mel. „Święty Antoni")

Panie Antoni, Panie Antoni Kraj cały Pana podziwiał, Panie Antoni, Panie Antoni, Czemu tak szybko pan wywiał?

SŁONIMSKI (dalej na tę samą mel.) Noce takie są upalne

A subwencje spać nie dają Dwa bankiety powitalne To nie dość, by zostać w kraju.

Różnym panom grafomanom Opłaciła się współpraca, Ja pisałem, nie dostałem Mnie się Polska nie opłaca!

KOWALSKI

Panie Antoni, Panie Antoni, Czemu pan z kraju wyjechał?

Panie Antoni, Panie Antoni, Mała jest z pana pociecha.

(wychodzi) SŁONIMSKI

Polsko, ojczyzno mpja, ty jesteś jak zdrowie!

Tu właśnie wyzdrowiałem, gdy w rodzinnej mowie Zażądałem pieniędzy na koszta powrotu

I znów do angielskiego wsiadłem samolotu.

Obejrzałem straszliwe ruiny Warszawy, Załatwiłem pośpiesznie najpilniejsze sprawy, Miałem zostać w ojczyźnie, ale każdy przyzna,

Że z daleka po stokroć milsza jest ojczyzna.

Skąpany w Putramencie wracam do Londynu, Ażeby nadal chudnąć z nostalgii i spleenu, Sześć lat tam posiedziałem, przesiedzę i więcej, A od Polski chcę dostać jedynie subwencje.

Nie chcę brać od reakcji, ale właśnie za to Wy dajcie mi, bo przez was jestem demokratą.

Inni do Raczkiewicza uparcie się garną,

„Lżej cierpieć za miliony, niż całkiem za darmo" — A ja zarabiam kiepsko, bo wszak wiecie o tem, Że gryzę się z sanacją, jak S . . . r*) z K ottem . Tato nie wraca. Trudno. Więcej nie przyjadę I stanę się - ja, polski Shaw — drugim Conradem.

(mel.: „Z tamtej strony Wisły") (śpiewa)

Z tamtej strony Wisły Stoi ministerstwo, Forsy dać nie chriało;

To dopiero sknerstwo!

Każdy z nas rzecz prosta, Kocha swą Ojczyznę, Ale zagranicą Lepiej idzie biznes!

I

Trudno, ale w kraju,

Gdzie jest Przyboś wieszczem, Ja, choćbym się starał,

Już się nie pomieszczę.

Tuwim miał powrócić, Jakoś nie powraca, Tam jest ciężka forsa.

Tu jest ciężka praca.

Każdy z nas, rzecz prosta, Kocha swą Ojczyznę, Ale zagranicą

Lepiej idzie biznes!

•) p a trz sto. 7 — „Listy do redakcji".

K

AROL KURYLUK redago­

wał kiedyś „Sygnały"

i prowadził w nich świet­

ną kolumnę satyry. Dziś reda­

guje śmiertelnie poważne „Od­

rodzenie" i wścieka się na nas, że od czasu do czasu, nie bez racji, atakujemy jego pismo.

W żądzy odgryzania się „Szpil­

kom" umieszcza skwapliwie byłej akie brandysy (nowa fo r­

ma artykułów) i notatki. Pe­

wien t. zw. inteligentny a w gruncie rzeczy mętny krytyk (nazywa się Sandauer) czepia­

jąc się jednej zwrotki, wydru­

kowanej w „Szpilkach" jeszcze przed kilkoma miesiącami, w nieartykułowanym artykuliku

„Prawda w oczy" wymawia nam legalność i twierdzi, że jesteśmy w stosunku do Rzą­

du za mało odważni. Czego chce od nas, ten t. zw. inteli­

gentny a w gruncie rzeczy mętny krytyk? Prawdy? Pro­

szę bardzo. Ale niechaj pa­

mięta, że prawda w oczy kłu- je. Szpilkami.

Trudno. Tak śię złożyło, że jesteśmy legalni. „Ujawniliś­

my się" jaszcze rok ,tem.u w Lublinie i równocześnife z Ku- rylukiem poparliśmy Pol.

Kom. W. N. Długo zastana­

wialiśmy się, czy pozostać w konspiracji. Wiele argumentów przemawiało przeciwko temu.

Doświadczenie bojowe starego partyzanta St. J. Lecą, nie­

ustraszona gotowość do nie­

ustępliwej walki Janusza Min­

kiewicza, wszystko to dawało nadzieję, że nasza mała, ale wyborowa grupa, długo jeszcze

* mogłaby stawiać czoło przewa­

żającym siłom wroga. Niepo­

prawny jednak wygodniś i sy- b a ry ta ,. Jerzy Zaruba mamiąc nas wizją przyszłego życia i użycia, złamał nasz h art spoi­

sty. W kawały rozbiliśmy ma­

szynę drukarską, na której le­

żał jeszcze ostatni numer nasze-

W brytyjskiej strefie okupacyjnej

rys. C ha rlie

- A pen kiedy został oswobodzony?...

*

go podziemnego pisma saty­

rycznego „Wiewiórka"* i wy­

szliśmy na jaw i poszliśmy na lep. Oto historia naszej zdrady. Jakże gorzko teraz żałujem y!

Wprzągnięci w rydwan p ra­

cy twórczej, rozpoczęliśmy wy­

dawanie „Szpilek". Mrówcza

praca Zaruby nie dała na sie­

bie długo czekać. Oślepieni je­

dnak słońcem wolności, opro­

mienieni sławą i powodzeniem, nie dostrzegliśmy czerwia, któ­

ry jak rak nieustannie toczył nową rzeczywistość. Mądry Po­

lak po szkodzie zgadnie, że był nim nie kto inny, tylko wyżej wymieniony t. zw. inteligentny a w gruncie rzeczy mętny kry­

tyk.

Nie czas jeszcze na życio­

rys tego bohatera naszych czasów. Wspomnimy tylko, że duch jego — wieczny opozycjo­

nista, zagrzewał nas do wal­

ki zawsze. Czynił to jeszcze za mrocznych czasów sanacji, kie­

dy to my (jak zwykle) liza­

liśmy stopy władców.

Rozgoryczeni w stosunku do nowej rzeczywistości, zaniepo­

kojeni losem narodu uchwyco­

nego w macki przez t. zw. in­

teligentnego a w gruncie rze­

czy mętnego krytyka, doma­

gamy się, aby t. zw. inteligent­

ny a w gruncie rzeczy mętny krytyk, zaprzestał natychmiast pisywania i drukowania arty ­ kułów krytycznych, wierszy, prozy, przekładów, essayów i innych rodzajów twórczości li- /terackiej, w przeciwnym bo- ' wiem wypadku . grupa nasza zmuszona będzie ’ opuścić

„Szpilki",. po czym natych­

miast wróci do lasu w celu wydawania swego stare­

go, bojowego organu satyrycz­

nego p. t. „Wiewiórka".

LEON P A STE R N A K

(3)

STEFAN STEFAŃSKI Bank Anglii ma zostać upaństwowiony

KWALIFIKACJE ZAWODOWE

Sobota, 5 maja. Przyjechałem do Łodzi szukać posady. Zatrzymałem się u wuja Edzia. Wuj Edzio powie­

dział: bardzo dobrze, żeś tu przyje­

chał, kochany siostrzeńcze. Mój ko­

lega szkolny, Wściputa, jest naczel­

nym dyrektorem Głównej Centrali Zjednoczonego Folowania Lanuzy.

Tam na pewno potrzebują młodych, zdolnych chemików.

Po czym wuj Edzio dał mi list po­

lecający do naczelnego dyrektora Wściputy.

Poniedziałek, 7 maja. Z samego ra­

na poszedłem do Głównej Centrali Zjednoczonego Folowania Lanuzy.

Niestety, z samego rana dyr.

Wściputy nie było. W samo południe dyr. Wściputa już był, ale odbywał konferencję. Po konfe­

rencji dyr. Wściputa pojechał na o- biad, obiecując, że do biura nie wró­

ci.

Wtorek, 8 maja. Tak samo jak w poniedziałek, 7 maja.

Śrocja, 9 maia. Tak samo jak w poniedziałek, 7 maja i wtorek, 8 maia.

Czwartek, 10 maja. Dziś wpadło mi do głowy, że nailepiej będzie wręczyć dyr. Wścipucie list polecający wuja Edzia w jego prywatnym mieszkaniu, przy ul. biskupa Fifaka 13.

Piątek, 11 maja. Dziś uda­

łem się na ul. Fifaka 13. Ob.

pracownica domowa powiedziała mi, że „pana dyrektora nie ma w domu".

Sobota, 12 maja. Udałem się na ul. biskupa Fifaka 13. Ob. pra­

cownica domowa powiedziała mi, że

„pan dyrektor śpi".

Poniedziałek, 14 maja. Udałem się na ul. biskupa Fifaka 13. Ob.

pracownica domowa powiedziała mi, że „pan dyrektor nie przyjmuje";

Wtorek, 15 maja. Udało mi S'ę.

Dziś ob. pracownica domowa powie­

działa: „pan dyrektor prosi". Z biją- cym sercem wszedłem do prywatnego szabruarium ob. dyrektora Wściputy.

Wściputa, spojrzawszy w stronę ęłrzwi, kiwnął głową niedbale. Koń­

cami palców ujął podany przeze mnie list polecający wuja Edzia i rzuciw­

szy zaledwie wzrokiem na podpis, bąknął przez zęby:

— Bardzo mi przykro, że muszę odmówić pańskiemu wujaszkowi.

Chciałbym spełnić jego życzenie, ale nawet dla niego posady n:e stworzę.

Środa, 16 maia. Dziś byłem po po­

łudniu u dyr. Wściputy razem z wu­

jem Edziem. Wuj Edzio bardzo mnie chwalił przed dyrektorem. Poka­

zywał mu moje świadectwa. Wściputa nie dał się przekonać.

Mój kochany — powiedział do wuia Edzia — wiesz przecież, że po­

sady nie wyrastaja, jak grzyby po deszczu. Żądasz ode mnie niemożli­

wości.

Że inżynier? Co z tego. Dużo dziś inżynierów. Postaram się zresztą pamiętać o nim. Dużo wszak­

że — nie obiecuję.

Poniedziałek, 21 maja. Dziś wuj Edzio dzwonił do dyr. Wściputy, przy­

pominając mu moja sprawę. Dyr.

Wściputa powiedział niecierpliwie:

Niech ‘czeka, niech czeka.

Czwartek, 30 września. Do tej po­

ry — nic. Czekam.

Niedziela, 14 października. Wczo­

raj były imieniny wuia Edzia. Wuj był w wielkim kłopocie. Dopi­

sał tylko dyr. Wściputa i radca Pieniążek. Brakło czwartego do brid- ge‘a. Ponieważ dyr. Wściputa był za­

palonym wielbicielem tej gry, wuj Edzio zwrócił się do niego i do radcy Pieniążka z zapytaniem, czy ja nie mógłbym usiąść do zielonego stolika.

A kto to taki — zagadnął wuja Edzia dyr. Wściputa.

To mój siostrzeniec, młody inży­

nier — objaśnił wuj — wiesz, ten, za którym cię tyle razy prosiłem.

Nie bardzo sobie przypominam — powiedział dyfektor — alfc dlaczegóż- by nie miał zagrać z nami? Rozebra­

liśmy karty. Pierwszą grę miał dyr.

Wściputa z radcą Pieniążkiem, ja zaś z wujem Edziem. Sprzyjało mi szczę­

ście.

Wściputa był przegrany. I karta mu nie dopisywała i nie mógł <foiść do porozumienia z partnerami. * Po drugim robrze wpadł w pasję, mru­

czał pod nosem, sykał przez zęby. W chwili, gdy już miał rzucić karty i wstać od stolika, wypadło mi grać z nim trzeciego robra. Karta, która mi dotąd szła nieźle, teraz zaczęła iść

— świetnie. Wściputa odzyskał dobry humor.

— No, młodzieńcze — wołał— ależ ty masz głowę! Jak to się właściwie stało, że nie masz u mnie dotąd po­

sady?

— A mówiłem ci — uśmiechnął się wuj Edzio — że to zdolny chłopak...

— Co tam zdolny: genialny. Że też ty, stara fujaro, nic mi nie powiedzia­

łeś, że on tak gra w bridge‘a...

Poniedziałek, ,5 października. Dziś rano podjechał pod nasz dom autem dvr. Wściputa. Zabrał mnie z'sobą do Głównej Centrali Zjednoczonego Fo­

lowania Lanuzy. W biurze personal- nvm podpisałem jakieś tam nanierki.

Wiem tyle, że zostałem z miejsca dy­

rektorem Działu Pilśniowego, pierw­

szym zastępcą Wściputy.

Po wyjściu z biura, zaraz napiszę kartę do cioci Julci z Tomaszowa Ma­

zowieckiego. Gdy byłem jeszcze na po­

litechnice, zawsze mi mawiała: ucz się chłopcze, grać w bridge‘a. W ży­

ciu dalei zajedziesz z Culbertsonem, niż z tym swoim inż. Tołłoczką.

//E C H ŻWE : AViRS^-tEK

y M /ECH i teH E B Ą t

Rl.jCO*’?

rys. Kazimierz Grus

Va Bangue!

NA „POBUDKĘ"

W tytule pisma już mamy skutki:

Po przeczytaniu trzeba pobudki.

W. L. BRUDZIŃSKI NA MALARZY

Malarze piszą do „Szpilek":

Lipiński „Szpilek" pupilek, Zaruba, Szancer, Piotrowski Zmieniają farby na głoski.

Stąd płynie prawda niezbita - Tonący „Szpilek" się chwyta.

JAN BRZECHWA

(4)

STANISŁAW JERZY LEC. Ilustr. Władysław Daszewski.

...I I .... II

' I

Czasem napada niespodzianie, gdy chciałbyś raz choć być filistrem, gdy wymoczywszy się w Nirwanie i kalesony wdziawszy czyste, wyfruwasz na szampański dancing z uroczą panią Lodą X.

Wtedy szalona Pani Muza ciśnie na dzwonek twego home'u.

po schodach zbiegasz błagać stróża, by zełgał, że cię nic ma w domu.

noc włosom Je} nie starła blasku i będziesz patrzył niespokojny na Muzy każdy boski ruch.

A ona — Muza, zaproszona (Musa invita, Jak Ją zwą

w złych, piegowatych leksykonach) nic nie przyniesie z sobą w dom.

zabąka tylko ę i ą

i znów trwa nieruchoma cisza.

Siedzimy sobie twarzą w twarz.

O Muzo, cóż przede mną grasz

„Titinę" w tempie ziewającym paluszkiem Jednym na klawiszach?

A ona patrzy w dym i bębni, zupełnie pani Loda X!

O szczęśni starcy, co bezzębni nie muszą do krwi kąsać warg, z wściekłości i bezsiły męskiej.

— Wspomina od niechcenia park, *

skąd Ją porwałem w ten dom klęski, potem, półleżąc na tapczanie,

miętosi refren nieprzerwanie pieśni Harrisa o Warszawie, zupełnie pani Loda XI

Chciałbyś Ją z okna cisnąć w $tyx, ale za oknem on nie płynie, tam tylko gra na mandolinie piosnkę Harrisa o Warszawie w swej willi nowelista N.

Już czuję, targnę nią Jak apasz za włosów jej świecącą mgłę i nie wypuszczę z moich łap aż...

ale tu Muza roni łzę zupełnie pani Loda X .!

Ach, Muzo, przebacz tę pointę, całuję rąbek twej tuniki, pod biustem empirowo spiętej, zupełnie Jak . . .

O Muzo. Muzo...

ale Już czufesz oddech jej

zanim cię muśnie w wieszcze czoło Jak u rydwanu twojej sławy

zupełnie zbędne trzecie koło na panią Lodę X. już patrzysz.

Chętnie byś dał je, Jakiś bakszysz.

by sama była Muzą chwili, ale dla nowelisty N,

co naprzeciwko w swoje, willi wpaść usiłuje w twórczy sen I zerka, dłubiąc w nosie greckim I myśli: znów się pieści Lec, z kim?

Lecz w ręku trzymasz Już papyrus.

a ona wodzi piórem twym 1 wonny ci podaje rym

ustami, do których byś przyrósł.

Jeśliby nagle nie wniósł loka, na Jedne, z twych herbowych tac wezwania Związku Literatów na Walny Zjazd Związkowych Władz Przewiał niemiły chłód przez pokó, I zapach zżółkłych już plagiatów.

I Muza znikła, zostawiając Jak kwiat przelotny smugę woni.

A ty, przekłuty z gumy pajac, zwolna opadasz, zawieszony na rzęsach pani Lody X.

rosnących wokół ,e, zdziwienia.

II.

A w jakąś rozpaczliwą Jesień aż do mollowych nut rozdartą i liśćmi posklejaną w deseń zaciągniesz Muzę z pustych parków w jałowy twó, i pusty dom

prośbą, pochlebstwem i podstępem.

Napisem każesz krzyczeć drzwiom:

„Nie urodziłem się! Lec m.p."

By nikt nie zbrudził twoich progów.

A zaciemnienia, którychś nie zdjął przezornie od ostatnie, wojny,

zapuścisz, by łupieżą gwiezdną

Szczypta soli

...wice-premier Mikołajczyk oś­

wiadczył, że dopiero powstanie war- szaioshte spopularyzowa'0 inne Pol­

ski na terenie międz/na-odowym i dlatego było potrzebne.

Popularność ta stała się tak wiel­

ką, że Polacy w strefie angielskiej są sądzeni pierwsi przed innymi na­

rodami.

»

...jeden z główniejszych przestęp­

ców wojennych Ley, zwrócił się do Forda, prosząc go o pracę, po zakoń­

czeniu procesu w Norymberdze.

Przypuszczamy, że jeśli 'nawet o- trzyma pracę, to będzie mu bardzo niewygodnie pracować w pozycji wi­

szącej.

*

...Rudolf Hess ma być poddany ba­

daniu psychiatrycznemu.

Sądzimy, że jest to zupełnie zbyte­

czne, gdyż'jako główny H - e s - e s - m a n na pewno nie jest normalny.

k

I

...brat Adolfa Hitlera, Alojzy H i t ­

ler zwrócił się do władz z prośbą o pozwolenie na zmianę rodowego nas

‘ wiska.

Podobno nowe jego nazwisko mn

brzmieć: Schickelgruber.

*

...o majorze Winwoodzie nie fortun nym obrońcy „zbrodniarza z Bel- sen", Kramera, powiadają, że zu­

pełnie inaczej by mówił, gdyby spę­

dził w czasie wojny choć jedną b e l- s e n n ą noc.

Tenże obrońca Kramera ośmielił się nazwać ofiary obozów „najgor­

szym elementem": e l e m e n t a r z hitlerowski.

*

...prasa podała pierwszą listę ko­

lejarzy ukaranych za branie łapó­

wek. Bardzo się cieszymy, że nare­

szcie przyszła k o l e j na tępienie łapownictwa.

i

(5)

JÓZEF HEN

„N A D POZIOMY WYLATUJ!"

Redaktorka gazety powiatowej p. n. „Nad poziomy wylatuj 1“

spojrzała na mnie ponuro spod okularów i odezwała się grubym głosem:

— Przysłali pana do nas?

Świetnie! Czekamy tu na mło­

dych ludzi. U nas pan dużo sko­

rzysta.

— Bardzo się cieszę.

— Prowadzę pismo w określo­

nym duchu. Nasze pismo ma swoją własną nową linię. Nie znosirpy łatwizn. „Idziemy drogą kamienistą, twardą", lecz jakże wzniosłą! Od spraw życiowych jest u pas Michał, on wam wszystko załatwi.

Michał przywitał mnie mniej więcej w ten sposób:

— Jeszcze jeden frajer przyje­

chał!... Będzie pan spał na sto­

le... Kwater tu nie ma, bo wszyst­

kie, choroba, mieszkańcy się zo­

stali! Jak masz pan zdrowie, to sobie szukaj, ale kto takiego pę­

taka przyj mie. Żebyś pan był szoferem, to co innego! Stołówka u nas jest, ale my tu darmo ni­

kogo nie trzymamy. Pisać trze­

ba!

Wziąłem się więc gorączkowo do pisania. Nazajutrz zaniosłem redaktorce. Przeczytała i za­

chmurzyła się. <

— Żle. Gdzie tu linia?

— Mogę poliniować.

— Nie, linia polityczna... A gdzie nasza wzniosła rzeczywi­

stość? A hołd bohaterom? A osiągnięcia i plany? A miłość do naszego powiatu? Trzeba pisać konkretnie: „Powiat nasz prze­

żywa historyczną chwile..." Kon­

kretnie! A gdzie tu lud? I czego pan tym dokazuje? Jaki mo­

rał?... Owszem, wykorzystamy, ale poprawimy.

Zaczęła kreślić. Najpierw skreśliła tytuł. Potem drugą po­

łowę. Potem pierwszą. Napisała dwa — trzy zdania. Podpis, nie­

stety, zostawiła.

Tak było przez tydzień, ia pi­

sałem — ona kreśliła. Michał brał gazetę, przeglądał i osą­

dzał:

— Do luftą!

W ogóle traktował mnie z gó­

ry. Pierwszego dnia przyniósł mi obiad z dwóch dań, drugiego sa­

mą grochówkę, trzeciego i w na­

stępne dni — pęcak.

Dostałem nerwowego ticku:

mrugałem lewym okiem. Chodzi­

łem wściekły po miasteczku, przyrzekając sobie, że wysadzę powiat razem z redakcją — Nad poziomy!

Stół, na którym spałem, stawał się coraz mniej wygodny. Pod­

kładałem sobie pod głowę komp­

let „Rzeczypospolitej". Gorzej było z nakryciem się. „Szpilki"

wprawdzie nie kłuły, ale były przyciężkie. „Odrodzenie" zaś trąciło starzyzną. Zdecydowa­

łem się na „Życie Warszawy", bo ma szeroki format. Śniło mi się, że jestem szoferem. Albo też, że pracuję w „Głosie Ludu"

lub w „Kurierze Codziennym" i piszę artykuły o frapujących ty­

tułach: „Gdzie ukrywa się Iks?

Na tropie szajki wywrotow­

ców!", albo — „Ni godziny dłu­

żej! Cena solonych ogórków musi spaść".

Przez złość do Michała, prze­

pisałem nowelę Prusa „Michał­

ko", podpisałem ją i zaniosłem redaktorce. Przeczytała.

— Hm... No, widzi pan, znów to samo... Brak linii... Dlaczego ten Michałko nie jedzie na za­

chód? I gdzie jego świadomość klasowa? Gdzie rzeczywistość, osiągnięcia, plany? A „na prze­

łomie dziejów"? A nasz po­

wiat?... Owszem, wykorzystamy to, ale zmienimy...

I zaczęła kreślić. Ale jak! By­

łem zdruzgotany, Wykrzykną­

łem: — Dość mam tego! Mówiła pani, że skorzystam, a nic nie skorzystałem. Ciągle jeszcze nie mam łóżka, odżywiam się pę­

cakiem i oko mi mruga!

I wybiegłem. Wziąłem komplet

„Rzeczypospolitej" z wezgłowia i zacząłem przepisywać co trze­

cie zdanie z artykułów wstęp­

nych. Na uspokojenie nerwów.

Potem zatytułowałem to wszyst­

ko, używszy po raz pierwszy w dziejach słowa „demokracja" w wołaczu!

Redaktorka schwyciła rękopis, zaczęła czytać i rozpromieniła się:

— No widzi pan, młody czło­

wieku, już pan skorzystał. Tak, tak, postęp wyraźny... Widzę, że będę mieć z pana pociechę.

I zdjąwszy okulary, spojrzała na mnie przeciągle. Mrugnąłem nerwowo okiem. Redaktorka od- mrugnęła.

— ..Teraz jest spokój. Redak­

torka utrzymuje w dalszym cią­

gu linię pisma „Nad Poziomy", które jest niżej poziomu. Jest za­

dowolona i ma ze mnie pociechę.

Michał przynosi mi znów obiady z dwóch dań. Z „Rzeczypospoli­

tej" przepisuję teraz już co sro- dme zdanie. Martwię się tylkćT, że nie dochodzą mnie nowe nu­

mery, bo przepisałem już prawie cały komplet.

rys. C h a rlte (Z pow odu artykułu Kotła o „Tygodniku Powszechnym**

ogłoszonego w „Kuźnicy")

„Kolt, Koił, Fani Molko, Koli, Koli Naiobił w „Tygodniku" łoskot..."

STANISŁAW SOJECKI

POGLĄD PRASY

W jednym numerze, na jednym lamie Biją w paskarza, mordercze słówka Jak to drze skórę w ohydnym kramie - Obok inserat, że to... placówka!

Piszą na sklepik - rzecz prosta słusznie -

„ t e się pijawki krwią ludzką karmią..."

Obok inserat kpi dobrodusznie, Że „tu" najtaniej, niem al za darmo 1 Nie chcę nauczać, broń Panie Boże, B o to nie moja jest kompetencja - , Czasem ktoś jednak zapytać m oże:

Obywatele - gdzie konsekwencja!?

„KACZY DZIÓB*’

(Echa zamknięcia pewnego lokalu)

Błąd tkwił w samym założeniu.

Bardzo źle tak było, lub . . .

W inno być w poprawnym brzm ieniu:

„Dziś zam knięte - Kaczy D zi(ób)U .B ."

ZDZISŁAW CYWIŃSKI

Pomnik ks. Józefa Poniatowskiego wraca do Polski

\ rys. Ig n a c y W itz

(W biurze BOS-u}. Ks. Józef: — Czy mogę stanąć na poprzednim miejsca?

(6)

PAWEŁ HERTZ i JAN ROJEWSKI

SPRAWA M O NIKI

zz

Pisywanie felietonów o tea­

trze, zwłaszcza w „Szpilkach"

jest zajęciem tak intratnym, jak podróże do Jeleniej Góry. Pra­

ca ta ma tylko jeden szkopuł:

musimy chodzić do teatru. Po­

chłania to drogi czas wieczorny i nie zawsze jest rozrywką.

Ostatnio robimy próby recenzo­

wania przedstawień, na które nie chodzimy. Tak np. napisa­

liśmy recenzję o teatrze „Roz­

maitości" w poprzednim nume­

rze. Tak było z „Prawem do śmiechu". Robimy tak: siadamy wieczorem, w dzień premiery w dwóch skórzanych klubowych fotelach i pijemy koniak marki Boulestin. Wolimy bulić ciężką forsę za Boulestin, niż cierpieć bóle stękając w pierwszych rzę-, dach krzeseł. Potem zamykamy na półtorej godziny oczy.

Po półtorej godziny mamy go­

tową recenzję. Z góry przecież wiemy, co kto może pokazać.

Idzie w Łodzi „Sprawa Moniki".

Jak nam ktoś powiedział, sztu­

ka dotyczy sprawy pracy ko­

biet. Naszym zdaniem, jest to wiele hałasu o nic, bo kobiety od dawna pracują, a wartości tzw. wiecznych autorka „Walą­

cego się domu", p. Morozowicz- Szczepkowska nie wniosła. Nie wiemy, jak idzie sztuka, ale wobec tego, że idzie w wynajętej sali Domu Żołnierza, boimy się, by ta pożyteczna placówka, jaką jest Dom Żołnierza, nie stała się

„Walącym się domem". Jak się dowiadujemy jednak w ostat­

niej chwili obawy nasze są płonne: już niedługo reżyser Michał Melina wystawi tam

„Pigmaliona". Z góry cieszymy się na mądry dialog Shawa i przypuszczamy, że w tej ińeli- nie będzie wesoło, W sprawie Moniki otrzymaliśmy niedawno list. Dwie osobiste znajome Mo­

niki, w tern jedna nasza znajo­

Widocznie nie dostała rys. Zenon W asilewski

przydziału na suknię...

Michał Sękalski (Kraśnik)— Wszy stkie zamieszczane utwory honoruje­

my. Prosimy o nadesłanie obiecanych materiałów.

Lech Wilski (Milanówek) — Dow cipy za stare

Leszek Konopiński (Poznań)— Po prostu chodzi o to, iż związków zawo dowych jest więcej, niż się to „Pol- pressowi" i „Głosowi Wielkopolskie­

mu" wydaje.

J. Ma. (Poznań) — Szereg osób zwróciło już Hertzowi i Rojewskiemu uwagę na ich brak wiadomcoci w za­

kresie zagadnień sportowych.

Sapsio (Łódź)— Piszecie: „Jestem przedwojennym jeszcze czytelnikiem

„Szpilek". Gdy niedawno teraz po dwuletnim pobycie w obozie pracy w Haale u. Saal wróciłem do kraju i tu przyzwyczaiłem się powoli do po­

wojennego tempa życia, zadomowi­

łem się i muszę stwierdzić, że dużo się u nas, zmieniło, dużo na lepsze...

nawet „Szpilki". Dziś czytuję je na­

miętnie, za każdym razem od deski do deski — jak to się mówi. Bardzo mi się podoba w nich w formie róż­

nych dowcipów i fraszek wyrażana śmiałość w słowach i zręczność my­

śli. „Szpilki" nikogo nie oszczędzają, nawet siebie, piętnują bezstronnie wszelkie brudy i niedociągnięcia na­

szego społeczeństwa". Mimo te po­

chlebstwa (które przełykamy z przy jemnością) fraszki - zgadywaczki nie zamieścimy.

Władysław Drożdziewicz (Biały­

stok — Hale targowe — Rybny Ry- nek( N r straganu 188, sprzedaż na­

poi chłodzących) — Bardzo dzięku­

jemy za miłe słowa i za przesłane stare kawałki. Radzimy na zimę za­

jąć się jakimś cieplejszym handlem.

Stały czytelnik (Kraków) — Są­

dzimy, iż krawcy krakowscy mają wiele racji. Powinniście jednak sta­

rać się sprawę tę omówić w którymś z pism t. zw. „poważnych".

Anonimowy autor rysurileu wyobra żającego rękę z czterema główkami (Łódź) — Rysunki należy wykony­

wać tuszem a nie atramentem, gdyż to ułatwia kliszowanie. Prosimy o tym pamiętać przy nadsyłaniu nastę pnych prac.

Jan Wysocki (Gdynia) — Omyłki zbyt błahe. Prosimy o inne wycinki.

Za życzenia dziękujemy.

K. H. W. (Katowice)— Wiersz za poważny. Pozdrowienia przekazaliś­

my Minkiewiczowi.

„Ciekawy" (Lublin) — Jeden wy­

cinek wykorzystany.

„Stały Czytelnik" (Zduńska Wo­

la) — Wycinek „Robotnika" idzie.

Barbara (Łódź) — Uwagi wasze, o wystawie przekazaliśmy jej orga­

nizatorom.

Stanisław Januszka (Chodorówka Stara,-woj. Białostockie) — Dzięku­

jemy za serdeczne, chłopskie pozdro­

wienia. Wiersze wasze przekazaliś­

my pismu „Wieś". * Tadeusz Kostułak i pozostałe czte­

ry tysiące pracowników f-my „Poz­

nański" (Łódź)— Zapewniamy Was, że i u nas z przydziałami krucho, a roboty także mamy dużo i szabrem się nie zajmujemy. Nic innego i Wam i nam nie pozostaje, jak pra­

cować dalej i czekać na czas, kiedy węgla i kartofli będziemy młeli pod dostatkiem.

M. Szczepański i S. Pietrzak (W ar szawa) — Wycinek z „Życia War­

szawy" wykorzystamy.

ma, siostra wice-ministra, pro­

szą nas, byśmy nie pisali źle o Monice. Aby spełnić życzenie naszej miłej znajomej, nie po­

szliśmy na Monikę. Kobiety, które pracują, nie interesują się sprawą Moniki, te, które n ie ' pracują, wertują starannie usta­

wę o przymusie pracy. W rezul­

tacie otworzono parę, nowych placówek pracy kobiet: cztery bary kawowe, dwa salony mód.

Jak nam donoszą, dwie nasze znajome postanowiły pójść w ślady Pari Banu i bez najmniej­

szej trudności przepowiadają przyszłość pod egzotycznymi pseudonimami. Wróżki wróżą dobie dobrą przyszłość i zakła­

dają w myśl ustawy izbę pracy, czyli związek zawodowy. Będąc w Warszawie, skonstatowaliś­

my ze zdziwieniem, że na rogu pewnych ulic wszystko powraca do dawnego stanu. Długim nie­

rządem stoją znane nam jeszcze z przed wojny panie. Podobno panie te zwróciły się do BOS-u z prośbą, by odbudowę stolicy rozpocząć od rogów ulic. Zdu­

mieni spytaliśmy jednej rozpar­

celowanej, co to ma znaczyć.

Odrzekła z przekąsem: „Nic dziwnego, oto są skutki przy­

musu pracy dla kobiet .

P. S. Dekret o przymusie pra­

cy dla kobiet ma także swoje dobre strony. Na otwarciu no­

wego salonu mód „Krynolina"

można było wypić parę dobrych wódek. Nic dziwnego. Właści­

ciel hrabia Urządził to wszystko ze staropolskim rozmachem.

Pod koniec przyjęcia hrabia uroczyście przekazał lokal pra­

cującym paniom i rzekł: Nic nie >

poradzę, musicie panie peaco-e wać, oto wasza placówka, parę torebek, parę palt... Pracujcie, Pokażcie co potraficie: „hic Ro- dus — hic palta".

zz

i.PoP/.i rasą

Konrad Zemsta-Rudnicki (Sule­

jów) — Bardzo Wam dziękujemy za cenne fachowe uwagi w sprawie kon­

strukcji automatu. Przekazaliśmy je Grusowi i Zarubie, by na przyszłość nie popełniali w swych rysunkach takich zasadniczych błędów.

I przypiął i wypiął — Prosimy o większy Wybór.

A. Bogdanowski — Słowo ,,Salut"

pochodzi od francuskiego „saluer"—•

pozdrawiać.

Czesław Bieńkowski (Włocławek"

—Sądzimy, iż wierszyk Wasz nada- je się najlepiej do prasy miejscowej.

Jadwiga Ordyńcowa (Żaby, poczta Błonie) Z nadesłanego materiału i z oferty w sprawie lekcji języka rosyjskiego nie skorzystamy.

Stanisława Kwiatkowska i Jadwi­

ga Grodzieńska (Łódź) — Zst wyci­

nek dziękujemy. Wykorzystamy.

Łódzki Miejski Komitet Odbudowy Warszawy — Z prawdziwą przykro- ścią nie możemy spełnić Waszej pro- śby, ażeby codziennie zamieszczać ko munikat o loterii fantowej organizo­

wanej przez Komitet. Jak wynika bo wiem nawet z adresu na Waszym liś cie, pismo nasze jest tygodnikiem.

A. (Garbatka) — Poleciliśmy wszystkim naszym współpracowni­

kom nauczyć się nadesłanego wier­

szyka na pamięć,

Zdzisław M. (Katowice) — H at ha! ha!

K. Kulczycki (Warszawa) — Za wycinek z pisma „Radio i świat"

dziękujemy.

Henryk Ruciński (Bydgoszcz) _ Sprawa sporu z „Przekrojem" o fo­

tografię ma temat zbyt makabrycz­

ny, by mogły nią zająć się „Szpilki".

J. Czermanowski (Łódź) _ Prasz kę przekazaliśmy Minkiewiczowi, by sobie przypomniał o terminie, który wyznaczył „Wiciom".

Porucznik J. G, — Wykorzystuje­

my.

Jan Strąk (Kraków), Q-\-R=O, joten, Wójcik (Żyrardów), .M. Sp&t (Poznań), Jerzy Jastrzębski (Będko wice), Jerzy Corra, A.R.(Łódź), Le­

szek (Grójec), „Sierota" (Gołków pod Warszawą), St. Michałowski (Włocławek), Munkolak, M. Rember łowicz (Kutno), „Wileńska Szpilka"

(Wałcz), S. K. (Sopoty), Sigis-Niecie cki (Łódź), Stanisław J. Cyklis (Kraków), Henryk Ciesielski (Gnie­

zno), M. S. (Kraków), Chorąży A.

S. (Lublin), A. P. (Lublin), N. K.

(Radość koło Warszawy), Andrzej Zeyland (Rzeszów), Wł. Brzoza (Łódź), Julia Łuczkiewicz (Skarży­

sko-Kamienna), Paweł Struś (Ruda Pabianicka), J. S. (Rzeszów), S. P.

(Łódź), Jot-em-ka (Szamotuły), Jum bo, A. W. Zefirek (Chełm), Kazi­

mierz Zieliński (Bydgoszcz), Tade­

usz Piętka (Rzeszów), Zygmunt Wołk (Tczew lub Rembertów), God- fryd Bulion —- Fredzio Pożywka (Łódź), Szczepan Sroga (Lublin), Por. Wieruszewski (miejsce posto­

ju), Wikus, Z. Madey (Łódź), Ja­

nusz Marmurski (Poznań), Włady­

sław Drószcz (Tomaszów Maz.), ,,Pu bliczność" (Łódź), Bogdan Jaczew­

ski (Łódź), Andrzej Jaroszewicz (Gdańsk), Jan Rola (Lipsko),

„Prot" (Łódź), R. Z. (Przemyśl), Jan Kurczab, M. F. (Chorzów), O.

N. (Wrocław) — z nadesłanych ma­

teriałów nie skorzystamy.

(7)

STEFANIA GRODZIEŃSKA

M Ł O D

Usiadłam na ławce w Alejach Kościuszki. Obok mnie siedział mały chłopiec, machał nogami i dłubiąc w nosie czytał gazetę.

— Ile masz lat — zapytałam.

— Osiem. A bo co?

— I umiesz dobrze czytać? •

— Przez oświatę do ideałów demokracji — odburknął, nie przerywając czytania.

— A co czytasz? „Płomyk"?

— Co tam „Płomyk". Jako tygodnik nie zaspakaja moich potrzeb. Prasę codzienną czy­

tam. 2

— I wszystko rozumiesz?

— O, nie. Nie wszystko-

— Może ja ci wytłumaczę?

Powiedz, co cię interesuj6. Cho­

ciaż na sporcie mało się znam.

— Od sportu to są thądrzejsi niż pani. Niech mi pani lepiej wytłumaczy ' z tą Norymbergą.

Na co się czeka?

— Hm. A... kino lubisz?

-r- Już się pani wykręca.

Niech się pani lepiej stara uś­

wiadomić politycznie. Bardzo przykre rzeczy z nieuświadomie- nia wynikają. Najlepszy dowód:

Wacek, co siedzi na trzeciej ławce jest za P. S. L. Nie zga­

dzam się z nim, ale każdy może mieć swoje zdanie. Tymczasem on mi nie chce roweru pożyczać, bo ja jestem przeciw rozłamowi.

— I co, pokłóciliście się?

— Pokłóciliśmy się o co in­

nego. Spółdzielczość mu się nie podoba, bo naszą szkolną spół­

dzielnię prowadzi Grabkiewicz, który kopie w brzuch przy fut­

bolu. Więc mówię: Grabkiewicz jest jednostką nieodpowiedzial­

ną, ty go w łeb i spokój. A

W K R Ó T C E P R ’E M I E R'A

S Z O P K I P O L I T Y C Z N E J 1945-46

N A P I S A L I : JANUSZ MINKIEWICZ i

K U K I E Ł K I : JERZY ZARUBA i TADEUSZ ULANOWSKI

PRZY FORTEPIANIE: WŁADYSŁAW KĘDRA O S O B Y :

)■

Mijał Raczkiewicz Churchill

Minc Borejsza Osóbka - Morawski

Rzymowski Kowalski Słonimski

F ąnco Hirohilo Mikołajczyk

Radziwiłł Kiernik Witos

Sapieha Truman BOS

Nałkowska Kwiatkowski Kinofikacja

nie chce wyjść aa mąż? Czy pa- n i myśli, że to lepiej?

- Może lepiej nie, ale częściej.

Z I ID Ą

sprawy gospodarcze trzeba ure­

gulować. Kupiłem kapiszonów na wolnym rynku. Skórę ze mnie zdarli. Łańcuch pośredni­

ków nas zjada. A on mówi, że mu Grabkiewicz i tak obrzydził całą spółdzielczość. Więc ją na to: uważam, że trzeba Grabkie- wicza uświadomić, a nie zaraz jechać na cały system. A on mi powiada, że jak zobaczy, że minister kopie w brzuch przy futbolu, to gwiżdże na taki rząd.

I. tak od słowa do słowa, tośmy się zboksowali, że o, niech pani

patrzy; .

Naprawdę miał podbite oko i podrapaną twarz.

— Jestem jak Zawisza — rzekł z dumą.

— A czy to nie jest brak uświadomifenia, żeby dwóch oby wateli się biło? — wyraziłam wątpliwość.

— To co innego. To jest wal­

ka polityczna. No, muszę już iść, bo w domu mam robotę. W tramwajach pisze: „Pod powło­

ką analfabetyzmu drzemią wiel­

kie talenty". Więc uczę czytać moją siostrę, która jest analfa- betką. Ale narazie nie mam wyników. Tępa jest.

— „Na naukę nigdy zapóźno".

W jakim wieku jest twoja sio­

stra?

— Ma rok i dwa miesiące.

Kompletnie aspołeczna. Jak wszystkie kobiety. A żądają równouprawnienia.

Tu spojrzał .na mnie z pogar­

dą, skinął głow^ na pożegnanie i odszedł pełen godności.

Ale po paru krokach zaczął podskakiwać.

JAN BRZECHWA W Y K O N A W C Y : ANDRZEJ BOGUCKI i KAZIMIERZ RUDZKI

#ys. Ha-ga - Jak pani sądzi, czy mamusia pozwoli pani pójść ze mną w niedzielę do kina?

PRZEBIEGŁY WYSZ PANOWIE I OBYWATELE

W pierwszym numerze „Chłopskie go Sztandaru", naczelnego organu P. S. L., w artykule wicepremiera Mikołajczyka czytamy:

„...komunikując Panu Prezyden­

towi Krajowej Rady Narodowej, ob. Bierutowi oraz Panu Premie­

rowi Osóbce-M orawskiemu...“

P. S. L, nie może. się jakoś zde­

cydować: panowie czy obywatele. A trzebaby. Bo inaczej to w najlep­

szych artykujfcach wychodzą takie

dziwolągi. (j. 8.)

Z HISTORII AFISZA TEATRAL­

NEGO

Różne bywały anonsy teatralne w ciągu stuleci. Ale takiego, jaki przy­

niósł, nr 267 „Robotnika" — dotąd nie było.

,,Teatr W. P. przygotowuje ja­

ko najbliższą premierę „Lato w Nohant" Jarosława Iwaszkiewi­

cza. Jeden z najpiękniejszych u- tworów współczesnej polskiej lite, ratury scenicznej ukaże się w re­

żyserii Leonii Jablonkówny, opra­

wie dekoracyjnej i kostiumowej Rybkowskiego Jana, oraz w obsa­

dzie: 1) Billing Halina, 2) Czen- gery Halina, 3) Horecka Irena, i ) Mrozowska Zofia, 5) Łatyuftdka'EL żbieta, 6) Życzkowska Maria, 7) Borowski Henryk, 8) Bugajski Sta nisław, 9) Dewoyno Władysław, 10) Łapicki Atidrzej, ld ) Mickie­

wicz' Mikołaj, l t ) Maliszewski Jó­

zef, 13) Skulski Jarosław, 1J,) Ra­

kowiecki Jerzy, 15) świderski Jan”.

Wiadomo, iż w języku polskim sta wia się imię przed nazwiskiem. Wia­

domo, iż oznaczanie numerkami ak­

torów, jakby to była jakaś „volksli- sta“, jest co najmniej wobec nich nie taktem. Kto dopuścił do ukazania się takiego anonsu:

1) Krasnowiecki Władysław? 2) Meller Marian? 3) Woszczerowicz Jacek?

L IS T Y D O R E D A K C J I

Do Redakcji „Śzpilek"

W nr. 46 „Odrodzenia" młody‘i o- biecujący filolog, ob. A rtur San- dauer w artykuliku „Prawda w o- czy" rozprawia się z moim wier­

szem satyrycznym p. t. ,,List do ko­

legów", zamieszczonym w „Szpil- kach‘.‘ P. Sandauer zarzuca mi, że śmiałość satyry uzależniam od po­

parcia rządowego. Nie wchodząc w meritum sprawy, które dla czytelni­

ków obdarzonych większym poczu­

ciem humoru, niż p. Sandauer jest jasne: wiersz bowiem cały jest iro­

niczny, pragnę zwrócić tylko uwagę młodemu filologowi, że cytuje mnie nieściśle. W wierszu drugim inkry­

minowanej strofy nie ma wcale wy­

razu „naszego" jest natomiast sło­

wo „oblicza". Filologom wypada cy­

tować staranniej! Od siebie dorzu­

cę młodemu filologowi prawdę, w o- czy, zamkniętą w wytworny cztero- wiersz:

W numerze 97 „Dziennika Łódz­

kiego" Wysz rozdziera szaty:

„Czy nie lepiej zamknąó jedną i drugą knajpę, spośród których wiele ma po kilka dużych sal, gdzie się gromadzą pono poska­

rżę? I przekazać lokale tych knajp sżkole?"

Z początku zdało się nam, że Wysz podcina^ gałąź, na której sam siedzi, ponieważ, zazwyczaj siedzi w knaj­

pie. Alę, że siedzi nie sam, tylko z córeczką, więc zrozumieliśmy, że zmiana knajpy w szkołę, to jedyny sposób, aby malutka Kika znalazła

sję wreszcie w szkole.

SPROSTOWANIE

' Jan Kott w 7-ym numerze ,,Kuź­

nicy" ątwięrdza:

„Katolik nie może prawnie po­

ślubić nie.chrześcijanina".

Chrześcijanina także nie może, bo dotychczas nie wprowadzono jeszcze ślubów między mężczyznami, (j. m.)

WŚCIEKŁY STYL

§ 2 ogłoszenia Zarządu Miejskie­

go w Łodzi o wściekliźnie wśród psów i kotów, rozplakatowanego po całym mieście brzmi:

„Osoby władające psem lub ko­

tem chorym albo podejrzanym o wściekliznę względnie osoby poką­

sane przez takie psy lub koty win­

ny natychmiast powiadomić o tym najbliżśzy Komisariat Milicji Oby wątelskiej, Starostwo Grodzkie lub Oddział Weterynaryjny Zarżą du Miejskiego".

Tak pisze chyba pokąsany przez wściekłego kota w pierwszym sta­

dium choroby.

Osoby, władające dobrze językiem polskim winny natychmiast powia­

domić najbliższą szkołę powszechną o tym, że „odnośny" referent Zarzą­

du Miejskiego niestety nim nie wła­

da. Wściec się można, czytając! Jak to dobrze, że psy i koty nie umieją czytać. Dopieroby były wściekłe!

(w. I. b.)

Talentu mało ci Pan dal, coś ci tam w mózgu się kręci;

głupiś jak but, nie jak Sandau — er-go: mam się w pięcie.

Przesyłając młodemu filologowi słowa zachęty dla dalszej pracy kry­

tycznej pozostaję z poważaniem Paweł Hertz

Do Redakcji „Szpilek"

Wobec coraz częściej ukazujących się w prasie zestawień, przeciwsta­

wień i porównań mnie z Arturem Sandauerem, uprzejmie proszę wszystkich swoich przyjaciół i nie­

przyjaciół, krewnych, znajomych i czytelników o niełączenie mnie z Arturem Sandauerem w jednym zda hiu pod jakimkolwiek pozorem.

Łódź, 13 października 1945 r.

Jan Kott.

„Szpilki" ukazują sią co tydzień. - Przedruk bez podania źródła wzbroniony.

Redakcja: Łódź, Piotrkowska 96, tel. m. 1-23-36. . Przyjmuje sią codziennie od 11-ej do 1-szej Redagują: St. Jerzy Lec, Zbigniew Mitzner, Leon Pasternak. Jerzy Zaruba. W ydaje, Spółdzielnia W ydawnicza: „Czytelnik"

Sjdadano w Zakł. Graf. „Czytelnik" Nr 4. Łódź, Żwirki 2. D—02702 Drukowano w Zakładach Graficznych „Książka"

(8)

Alianci flirtują z Niemkami

Happy cnd

Cytaty

Powiązane dokumenty

kichś czwartakach, żłopało się wasserzupki, łaziło się za dar- mochę czytać lepsze lub gorsze wiersze po Związkach Zawodo­.. wych po całej, wielkiej

Czy to dziatki, mających się wybrać królowych morza wybierają się w tych mających się wybrać

W każdym się znajdzie dosyć zasług, By mieć w przyszłości ciepły przydział. Szlachetne rysy pana BOBRA Jawią się zwłaszcza moim oczom. Na przykład

czonym przed oblicze władzy i odpowiada się tylko na zadane pytania. wspólne czekanie, urozmaicone ogólną rozmową. Jedni sarkają, że nasz wóz państwowy, który

Wtem zahuczało, zaszumiało i rozwarły się podw oje_ jak nożyce cen, a w nich likazał się straszny czarownik — Formulary Biurokra- tus, którego przez

Wyglądano oknem. Dzieci bawią się z psem. Po dnu gtej stronie ulicy wznosi się gibka nowa antena łódzkiei radiostacji Ach, żeby tak mleć radio, postu chać.. W

I rzeczywiście dzieje się tak, że w pewnym momencie teoretyczna algebra zamienia się w praktyczną arytmetykę, wzory naukowe przygotowują miejsce dla real­.. nych

Nie mogąc się z rodowym rozsiać tytulikiem, Graf zabrał się do pracy i zosial —