• Nie Znaleziono Wyników

Szpilki. R. 6, nr 24 (1945)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szpilki. R. 6, nr 24 (1945)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

* „PRAWDZIWA CNOTA KRYTYK SIĘ NIK BOK (KRASICKI)

Kr. 34 R o k V I 14.Y11L 1945

Zdrajca Piotr Lawal zeznaje przed sądem

%

rys. Młectysiaw Piotrowski

C z a r n y P i o t r u ś \

(2)

I

2

ANDRZEJ NOW ICKI

KARTKA

t Wymagali od niego

Redaktorzy ponurzy, »

By się perlił dowcipem, By humorem im służył,

Żeby pointą przyszpilał Błędy, brednie i szmiry,

% e Żeby smagał ironią Tudzież biczem satyry.

Wymagali od niego Najwpływowsi panowie, Żeby krzepił, rozśmieszał, Bo śmiech przecie to zdrowie.

Zdrowie ludu rzecz ważna:

Każdy musi być zdrowy!

Humor ina być powszechny Krzepki ąraz masowy.

1 DZIEJÓW

Wymagali od niego Czytelnicy wybredni, Żeby dowcip miał cienki Cięty, celny i przedni.

, By przewietrzał problemy, By przenikał przez mózgi, ,

» Jak naprzykład (m ówili) świetny dowcip irancuśki.

/• * *

Wymagała od niego Znów cenzura prasowa, Żeby zawsze przystofność Oraz umiar zachował.

Żeby pilnie uważał Co mu wolno, a co nie - Bo choć miły początek Smutny może być koniec.

HUMORU

A on smutniał i smutniał / I na wadze wciąż tracił,

Bo choć każdy wymagał, Ale nikt mu nie płacił.

Wychudzony, zgarbiony Powlókł gdzieś się, do lasku,

By z rozpaczy zawisnąć Na skracanym wciąż pasku.

Ale na nic się zdało:

Tak schudł biedak tymczasem, Że się nie mógł powiesić Bo był lżejszy niż pasek.

I, jak grono badaczy Fakt ten teraz ocenia, Humor zwany wisielczym Powstał z tego zdarzenia.

'waiBH [■■iiiiiBiyiiiiimiMi

O

OSTATNICH wydarze­

niach w świecie moż­

na powiedzieć, iż do­

słownie długo przygotowywana bomba wreszcie wybuchła. J a ­ pońskie miasto Hiroszima na wyspie Hon-szu przestało ist­

nieć od jednej eksplozji. No­

wy rodzaj pocisku nosi nazwę atomowego, gdyż siłę wybuchu czerpie z procesu rozbicia ato­

mu. Pod jego też działaniem olbrzymia ilość materii rozbita zostaje • na atomy. Pod /wpły- wem swych rozpadających się kolegów te drobne cząsteczki materii mówią sobie nagle „do­

widzenia", przestają być w jedno mgnienie oka ludźmi, domami, drzewami i zwierzę­

tami, * rozpoczynając ' podróż w nieskończoność, by znów w niewiadomym miejscu zro­

bić sobie rendez-vous, montu­

jąc zgoła inne kształty.

Zawsze nie lubiłem fizyki.

Raz nawet przez dwójkę z fi­

zyki zostałem na drugi rok w tej samej klasie. I okazało się, że miałem rację. Zawsze podejrzewałem, iż pod tymi niewinnymi symbolami i wzo­

rami kryje się coś.i czego ni­

gdy nie aojmę? I rzeczywiście dzieje się tak, że w pewnym momencie teoretyczna algebra zamienia się w praktyczną arytmetykę, wzory naukowe przygotowują miejsce dla real­

nych liczb milionów zabitych.

Fizyka jest piękna. Tylko ta metafizyka, która nią rządzi, te ludzkie interesy i namiętno-

Szczypta, soli

]V związku z procesem- Petaina i zeznaniami Lavala: l a v a l - ki fra n ­ cuskie.

• * 4 *'■''» *

, *

O walce wyborczej w Anglii, za­

kończonej zwycięstwem Partii Pracy i objęciem- teki premiera przez A t­

tlee: 'za ro d y lekko - a t t l e e -

tyczne. *

* * * *

ści, które ją do-swych celów używają!

Bardzo'się cieszę, że nie mój nauczyciel fizyki ze szkoły wy­

nalazł, bombę atomową. Nie żebym żałował mu sławy i pie­

niędzy. Ale dlatego, że był to człowiek zły i głupi. Prawo stawiania dwójek i zostawia­

nia na drugi rok w tej samej klasie, które posiadał, już by­

ło przyczyną zmartwień .i krzywd wielu małych ludzi, będących jego uczniami. B ar­

dzo bym się bał, gdyby 'miał on w swych rękach borńbę, któ­

rej siła wybuchu równa Się wybuchowi dwóch tysięcy dzie- sięciotonowych pocisków. I dziś dopiero rozumiem moją nie-

*chęć, nieufność i strach przed tym nauczycielem. Bałem się,

że on, człowiek zły i fizyk, wy-

‘ najdzie bombę atomową.

* :J:*

Ale na szczęście i Jiie mój nauczyciel i nie uczenff Hitlera wynaleźli ów nowy typ bom­

by. Wierzymy, iż znajduje się ona w dobrych rękach i że nie spowoduje zagłady ludzkości, ale jej wspanikły rozwój.

E jerg ia atomowa ułnożliwi po­

dobno nawet podróże między­

planetarne. Są to rzeczywiście wspaniałe perspektywy, które mnie — przyznam się — tro ­ chę peszą. Nowe komplikacje!

Nawał nowych zagadnień! Czy wyobrażacie sobie ten tłok w rakietach, jadących w prze­

strzeń naszego układu słonecz­

nego? Szabrownicy już Za­

cierają ręce i dowiadują się

rys. Witold Leonhard

L n v a ln n k a

w „Orbisie", kiedy »odchodzą pociągi we wszechświat i we­

dług jakiego czasu.

Oczami duszy widzę już te I konserwy z Jowisza, przysłane przez tamtejszą Unrrę, a sprze­

dawane po słanych cenach we wszystkich sklepach spożyw­

czych. A te księżycowe inte­

resy ! A te oszustwa na wadze, związane z różnicą siły ciąże­

nia na Wenus i na Ziemi! A to dolewanie wody no mleka z Mlecznej D rogi! I t e , rozmo­

wy. Dziś brzmią one: „Je dziesz do' Koszalina czy do Li- gńicy?" A brzmieć będą: „No, więc jedziemy na Urana Czy na Saturna?" A te plotki reak­

cji: „Neptuńczycy będą się bili do upadłego za Raczkie- wicza i Andersa". Albo: „Oka­

zało się, iż księżyc jest za­

mieszkałymi że jego obywatele nie uznają rządu Qsóbki-Mo- rawskiego".

, *** •

Wielkie,/szalone możliwości, od których w głowie się kręci.

Co do mnie — »ie pojadę ni­

gdzie. Nie żebym nie ufał, iż atomy szybko i wygodnie za­

wiozą mnie na inny świat. Po, próstu przywykłerń patrzeć na gwiazdy z ziemskiej pozycji planetarnej i nie wyobrażam sobie, by Wielka Niedźwiedzi­

ca, skądinąd widziana, mogła być piękniejsza. Przywiązany jestem do swego punktu wi­

dzenia. Radość mi sprawiają wiadomości nie tylko o rozbi­

ciu atoma, ale i o konsolidacji świata, o tym, że wszyscy Europejczycy dochodzą do tych samych wniosków, czego przykładem ostatnio Anglicy.

Myślę, że to będzie najpięk­

niejsza chwilą, gdy wieczorem wyjdziemy na taras, spojrzy­

my po dąlekich planetach i gwiażdąchm wiedząc, że każdej chwili możemy się na nich zna­

leźć, i na myśl . tę wzruszy­

my ramionami. Bo po co tam jechać, gdy i tu na starej Zie­

mi można być bardzłJ szczęśli­

wym.

JA N SZELĄG

i

(3)

KAZIMIERZ GRUS

P A W E Ł I G A W E Ł

Paweł: „Bez pracy nie'umrę, « Od czegóż to rflamy Unrrę!"

Gaweł: „Unrra, cacy, cacy, Wolę jednak szukać pracy".

Paweł, widząc w bucie dziurę, Mówi: „Unrra przyśle skórę!"

Gaweł nie zna tej rozmówki, Sam się stara o zelówki.

Leniuch Paweł śni bez przerwy, Że mu Unrra da konserwy.

Gaweł zbytnio się nie martwi, Je narazie zupę z marchwi.

■■■

Paweł, grzejąc się na plaży, O okrętach Unrry marzy.

Gaweł poci się wciąż w biurze I pracuje aż się kurzy.

\

Za Unrrą pełen tęsknoty Wyzbył się Paweł kapoty, >

Gaweł na nic nie rachuje, Ma się gorzej, lecz pracuje.

Okręt Unrry wreszcie płynie, Wiezie rzeczy pełne „skrzynie.

Paweł » tego figę widziął, Gaweł z biura dostał przydziab i

JAN CZARNY

O CIĄGIYM ŚWIĘTOWANIU

Co, jak co, lecz w święta, kraj nasz nie zubożał, święto Odry, Nisy, Zaolzia i Morza...

Kiedy Niemiec uciekł, ogłoszono święto, Wywieszono flagi i dotąd nie zdjęto...

Więc chdrągwie wiszą, blakną i szeleszczą, Siedem razy w tydzień, Polsce święto wieszczą...

Odbiorniki ryczą: Niech żyje, niech żyją! # Nad głowami hasła czerwone się wiją...

Harcerzyki trąbią, w takt stuku zelówek, I im uderzyła świąteczność do główek... . Ludzie płyną miastem, dumni i paradni^

Emeryci, panny, wojskowi i radni...

Noszą znaczki, wstążki, inne rekwizyty, Gratulują sobie, składają wizyty...

Ja też lybię czasem tak się zmieszać z tłumem, Czuć ten patos wspólny, narodową dumę...

Rzucać czapkę w górę, krzycząc głośno - Hurra 1!

Podziwiać sztandary, falujące w chmurach...

Lecz gdy śpię zmęczony śnię o tym bezwiednie, Aby wprowadzono także... dni powszednie...

LEON PASTERNAK

A BRODA ROŚNIE...

Z dnia na dzień coś się w świecie zmienia i z każdym rankiem żyć radośniej,

a ja gdy siadam do golenia, jak zwykle czuję się nieznośnie.

I patrząc w lustro, ze zdumienia wyrażam podziw swój bezgłośnie:

z dnia na dzień coś się w świecie zmienia

— a broda nic, a broda rośnie...

Świat w słońca nurza się promieniach, wygalam gębę bezlitośnie,

nazajutrz szczeć mi pysk ocienia

i znów się skarżę, coraz głośniej. w Ktoś powie *- zwykła neurastenia,

pokiwa głową ktoś żałośnie...

świat w słońca nurza się promieniach,

— a broda nic, a broda rośnie...

* ' '7"1 v ; A

Tornada, burze, ziem trzęsienia,

w tym życiu zawsze dzieje coś się. Geniusze giną z przejedzenia!

A moja broda jak na złość n ie !

Tym razem bliski wnet zemdlehia, , bezradny, wołam już donośnie:

tornada, burze, ziem trzęsienia

— a broda nic, a broda rośnie...

... I

Rozkoszne randki, posiedzenia, gdy cały prężysz się miłośnie,

gdzie w nosie dłubiesz od niechcenia i nawet wtedy rośnie sprośnie...

W dzień biały i w czas zaciemnienia i w ostrą zimę i przedwiośnie) Rozkoszne randki, posiedzenia, *

a broda nic, a broda rośnie...

Umarłe? wreszcie ze znudzenia,

spoglądasz z piekła w dół ukośnie, na ciele twoim bez zmęczenia, w trzy dni po śmierci! Jeszcze rąśnie!

Tu nawet męczą cię wspomnienia, gdy w smole smażysz się rozkosznie...

Umarłeś wreszcie ze znudzenia,

— a broda nic, ,

a broda rośnie •••

’ w ’

, Fryzjerów przejdą pokolenia , (złe myśli męczą dzisiaj coś mnie),

a zarost kliije bez wytchnienia i nie przestanie kłuć, psiakość! Nie!

Od czoła łysy do ciemienia, zapytam wszystkich was zazdrośnie:

Dlaczego głowa dla łysienia

— a broda nic, a broda rośnie...

N O W O Ś C I „C Z Y T E L N IK A "

Kpt. Zygmunt Oranowski ( _

M ateria^ do dziejów powstania warszawskiego I. W OCZACH LONDYNU . . . . . . . 10 zł.

St. Jodłowski i W. Taszycki

Zasady pisowni polskiej i interpunkcji ze

słownikiem ortograficznym... 40 zł.

W d r u k Henryk Sienkiewicz — Krzyżacy

Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik" 1945 r.

O A n N E S 1 1 1

Szabrowników, kanciarzy niech powieszą zgrają na gałęzi przemysłu, który uprawiają,

a muchy, co się zwykle przy wisielcach roją, niech odpędzą oliwną gałązką pokoju!

St. J. Lec

(4)

4

JAN HUSZCZA

P R E M I E

•W Komarówce ostatnio przy­

znawano premie za wydajność, pilność, wzorowość i staran­

ność w pracy. Bardzo się z te­

go wszyscy cieszyli w urzę­

dach i szkołach, w sodowiarni i w fabryce sztucznej kawy z fałszowanej namiastki.'

Ale radość trwała krótko.

Nasz buchalter dostał taioji na bezpłatną operację wyrost­

ka robaczkowego. Kto inny możeby z wdzięcznością sko­

rzystał a»okazji, ale buchalte­

rowi Czyszczotce — trzebaż przeklętego trafu 1' — dawno już wycięto wyrostek robaez- ow i me wiadomo, kiedy mu wyrośnie taki drugi,' żeby mo­

żna było wykorzystać talon.

cych!... Znany, ambitny osiemnastoletni młodzieniec i raptem tuziri smoczków!

Strasznie się obraził, lecz to by może nawet mu przeszło, gdyby nie fakt, iż spraWę oto­

czenie wzięło na języki. Teraz gdy Grypsik idzie rankiem urzędować, otoczenie z za pło­

tów woła: Smoczek poszedł dzieci niańczyć...

A w ogóle straszny kłopot z-tymi premiami; Na przysz­

łość prosimy przyznawać Je w sposwb bardziej przemyśla­

ny. W przeciwnym razie bę­

dziemy się starać, żeby nas nikt nie posądził o wydaj­

ność, pilność, wzorowość i,sta­

ranność.

rys. Stanisław Cłełocłi .

Pejzaż japoński

Czyszczotka chodził nawet w tej sprawie do lekarzy . Ale ci z charakterystyczną pewno­

ścią siebie oświadczyli, że w ogóle nie wy rośnie. Można by, oczywiście, spekulnąć, czy­

li sprzedać talon komuś, kto raa wyrostek. Cóż, kiedy ta­

lon imienny i ważny tylko za okazaniem kennkarty.

Panna Janeczkówna — sły­

nąca w Komarówce z urody i smukłych kształtów — otrzy­

mała kartkę do spółdzielni, dającą prawo do nabycia po zniżonej cenie pasa rupturo- wego, jej koledzy zaś otrzy­

mali po prostu komplet przy- borów wędkarskich, chociaż najbliższa rzeka z rybką p ły­

nie o całe 50 kim od miastecz­

ka i, jak wszystko w skazuje,, nie ma zamiaru, przynajmniej w ciągu bieżącego ^stulecia, zmieniać swego łożyska. Żeby wykorzystać premię, koledzy Janeczkówny starają się o uzy­

skanie przeniesienia służbowe­

go gdziekolwiek na*d rzekę.

Feliks Rdzanek, sympatycz­

ny nauczyciel z gimnazjum kupieckiego, otrzymał dwie pa­

ry obcasów do damskich pan­

tofli, mimo, iż jest starym ka­

walerem i pragnie, jaxo czło­

wiek przezorny, wytrwać w tym stanie aż do czasu zesta­

wienia aktu zgonu ś. p. oby­

watela Feliksa Rdzanka; t. zn do śmierci. Koleżanki Rdzan­

ka z ciała pedagogicznego otrzymały różne pożyteczne detale patefonowe: igły,

•dwie płyty, zaledwie ciut-ciut nadpsutą membranę i korbkę.

Jeonak, gdyby nawet zebrały to wszystko do kupy, to i tak nie da się z tego zmontować ju ż nie tylko patefonu, ale na­

wet mizernej zapalniczki ben­

zynowej czy maszynki do na­

wijania loczków. Jedynie ślu­

sarz Olejarczyk twiertljl, iż po dokonaniu pewnych inwe- stycyj kapitałowych, możnaby z tego od biedy zrobić dziad­

ka do tłuczenia orzechów.

Ale najgorzej zdarzyło się z Cześkiem Grypsikiem, sekre­

tarzem magistratu. Dzielnie chłop pracował, nie ma co mó­

wić, starał się i premia była bardzo^ wskazana. Ty mczasem, owszem, Grypsikowi przyzna­

no premię, lecz jaką?! Po pro­

stu tuzin smoczków dziecię-

PST! TAJEMNICA!

Szaber zaczyna się przeży­

wać. Ot, zw ykły szaber je- dziesz do Berlina, zabierasz biednym Niemcom portki czy ostatnią koszulę, a oni zawsze antyfaszystami byli, antyhitle- rowcami. • A szabrownik reak­

cjonista, przyjeżdża i zabiera, co jeszcze mają. I jak staną na ko­

misji rehabilitacyjnej? Bez u- brania, wychudzeni? A tak ła­

dnie wystarali się o wszystko.

Po 1.000 zł. opłaty już mają, tych, którzy mogliby świadczyć przeciw nim, już nie ma.

Spotkałem właśnie niedawno znajomego Niemca. Porządny Niemiec był; nie mogę narzekać.

Raz mnie po gębie sprał, re­

wolwer w ręce trzymał i mógł dać kulę w łeb.

Wielka Trójka potępia reżim gen. Franco

Przyjechał właśnie z Berlina.

-Tani źle, mówi. I tu nie spe­

cjalnie, trzy pokoje z kuchnią zaledwie, i to po znajomości, syn jeszcze z SS nie wrócił, re­

habilitacja tyle kosztuje, ale ja­

koś to będzie, mówi. Szkoda tylko, że Goebbels i Himmler popełnili samobójstwo. Byliby sobie teraz grali w piłkę nożną z Frankiem, Streicherem i Goe- ringietu. I Hitler też niepotrzeb­

nie do tej Australii uciekł. On się tam'gdzieś w torbie kangura ukrywa, a tu przyszłość przed nami. Obozy jeszcze są, druty nie zdjęte, Majdanek w całości połowa roboty na przyszłość zaoszczędzona. Sprzymierzeń­

ców mamy: Franco, Argentyna, część Grecji. Tak, tak, widać, że świat się doipaga Neue Ord- nung! Teraz przyjdzie kolej na

Polaków i Czechów. „Cyklon"

weźmie się z muzeów. Fabryka mydła nieuszkodzona. Potem rozwinie się produkcję z surow­

ca ludzkiego. Materiału nie za­

braknie.

A potem pokażemy światu!

Głowę Himmlera przywieziemy z Ameryki. Umieścimy na szczycie wieży Eiffla. Będzie dąpgowskazem dla ludzkości.

Chciałem powiedzieć dla niemieckości. Bo przecież świat musi stać na odpowiednim po­

ziomie! Nie chodzi o ilość, lecz o jakość. Zbudujemy autostradę Berlin Tokio. Potem most Pa­

ryż (będzie się nazywał Lavąi- stadt) — New York‘‘. ’

Tylko nie powtarzajcie tego wszystkiego dalej, bo mi to po­

wiedział w tajemnicy.

' M.WA M.WA’

t-

\ '

9

(5)

Biskupi niemieccy na terenach odzyskanych nie dopuszczają polskich księży do kościołów

JÓZEF HEN

■ — — — —.

Uustrawai Kazimierz druk

ry s . Jerzy' la ru h a

F u r i a b i s k u p i a

« z

flH iM iu w diM M iunH iuH iłM iiiiiniiiifiiiiiiłiiiiiiiiuiuH iiH iiiiJiiiiKiiiiiiH iiim iiiniU iiJiiuH iirH uuiuiiiniim H H iiiiH iH iH im iniiiH iiH iH U iH iiiM iw unriiU H d

I N F U Ł A C I

Proszę nie marzyć, że już nie ma tych różnych Haupt i ober-gauów:

Dwóch hitlerowskich dygnitarzy nam — dzięki Boga — pozostało.

Jeżeli piszę — dzięki Bogu, nie upatrujcie w tym herezji:

tak się złożyło, że ci obaj duszpasterzami są diecezji.

Tak, tak najmilsi czytelnicy, nie mówcie: jakże,'skądże, gdzie tam.

Proszę: w Wrocławiu — hiskup Bert ram.

a Gdańsk ma znów biskupa Spięta.

Być może, kościół o tym mądrzej .‘sądzi, niż my, zw ykli laicy:

winien jest Hitler, ale skądże

" dobrzy biskupi katoliccy?

• • • Więc trzeba będzie rzecz objaśnić (niech wie stolica Apostolska):

że Gdańsk i Wrocław— to nie Deutschland, że Wrocław i Gdańsk — to jest Polska

Mieć, motocykl — to było od­

wieczne moje marzenie! Mogę, się nawet wyrazić, że uwielbiam ten sport: pęd na tle natury, ka­

lejdoskop obrazów, rozkoszny w iew i — w ogóle, co tu dużo gadać!...

A kiedy mógłbym mieć m oto­

cykl, jeśli nie teraz? W alczy,- śmy, przelewaliśmy krew i — w ogóle, co tu dużo gadać— po­

stanowiliśmy < Bolkiem, że b ę -* dzie motocykl. Do tego żona m pisała: „Przywieź motocykl, b .

się/rozwiodę".

No i Bolek cni „zorganizował"

setkę NSU. Brakowało obu kół.

siodła ’ i akumulatora, poza tym maszyna jak nowa, nawet nu­

mer jeszcze był.

. O koła wystaraliśmy się pod­

czas pewnej bezksiężycowej no­

cy. Siodło wykręciłem kpledze z moździerzy, akumulator do­

stałem od pewnego Czecha za przedwojenną dziesięciozłotów­

kę. Gorzej było z paliwem. Na­

pełnienie baka spirytusem z benzyną Kosztowało mnie 11 par jedwabnych pończoch, 3 (jary, szelek, dwa biustonosze oraz łańcuszek od zegarka.

Aż wreszcie — jest! Ruszyli­

śmy. Wszystko było, jak w m o­

ich marzeniach: pęd na tle na­

tury, kalejdoskop obrazów, roz­

koszny wiew i - w ogóle, co tu dużo gadać!... ja prowadziłem, Bolek krzyczał: „Wolniej!"

Harmonizowało to ze sobą , do­

skonale.. Było nawet na czasie.

Miałem najechać właśnie, na słup z napisem „S to p i", gdy motor stanął. Okazało się, że nie ma benzyny, bo Bolek przeciąg­

nął sobie rurkę gumową do ba­

ka i wszystko wypił.

Świeccy tam swoje już zrobili, a kościół ciągle na ostatku t nie ma na Śląsku ł Pomorzu

miejsca dla szkopskich in(fu!)łatków!

Przesłanie pod adresem wiernych.

Bardzo was pTOfKMJt togo wiersza słuszne wyciągnąć chdejcie w woski:

on‘ nie jest antyklerykalny, «

jedynie -U antyhitlerowski. ___

1 ' ‘STTEFA.N STE F A Ń SK I

Bolek spadł na drodze i mu- siałem go szukać. Było ciemno i poznałem go tylko po zapachu benzyny. Jak się okazało, pod­

czas upadku uderzył z wielką siłą o aslalt, ale. na szczęście, żadnej szkody w nim nie uczy­

nił.

Tylko, że motor stanął.

— Spaliłeś -sprzęgło— stwier­

dził filozoficznie Bolek.

O sprzęgle słyszałem p ie rw ­ szy raz w życiu. Zaczęliśmy pchać motor. Wszystkiego 5 k i­

lometrów. Nawet dosyć zabaw­

nie było. Szkoda, że pod góY- kę.

Nazajutrz oddałem dwie dam­

skie koszule za naprawę. Pod wieczór spaliłem świecę. Za na­

prawę dąłem 10 metrów mate­

riału i jeszcze 8 par jedwab­

nych pończoch za benzynę. Na­

stępnego dnia nawalił sam mo­

tor. Szczęście moje trwało kró t­

ko: za parabellum i dwa tuziny jedwabnych pończoch dostałem drugi. Taki sam! Setka NSU.

1 znów—pęd, kalejdoskop obra- zówy rozkoszny wiew, ażeby t»

drzwi przycisły!

W połowie drogi* motor sta­

nął. Pchaliśmy 11 kilometrów.

Potem wzięliśmy do roboty Niemców. Pchali jeszcze 17 k i- lojnetrów. Następnie jeden z nich oświadczył, że chętnie na­

prawi. Po naprawieniu motor zaczął chodzić d ^ tyłu. Przeło­

żyliśmy natychmiast kierownicę z przodu do tyłu, usiedliśmy ty­

łem do przodu i jeździliśmy ty­

łem do frontu. Rozbiłem 'budkę regulirowszczyka i transparent z napisem „Gdańsk Nasz", za co przesiedziałem trzy dni w ko­

mendanturze. Od swoich dosta­

łem wszystkiego pięć dni za zniknięcie bez pozwolenia.

Bolek przestał ze mną jeździć.

Schudłem o 5 kilo 27 deko. Pe dwóch dniach ubyło mi jeszcze 2 kilo 17 deko.

Zatelegrafowałem do żony:

„A lbo będziesz mieć męża stop albo motocykl stop".

Odpowiedziała: . „M otocykl stop".

Chudłem dale.

Zostało mi 5 par pończoch.

Znajomi się pytali:

— No i co, ma pan motocykl?

Ucieszyłem się, gdy przyszedł rozkaz dowództwa o oddawaniu motorów. Teraz — pomyślałem

— to już się skończy. Nawet mi się trochę żal zrobiło. Tyle­

śmy wspólnie przecierpieli...

Myślicie, że mi go zabrali?

Gdzie tam! Powiedziano mi, że etat przewiduje motor! Ażeby

to!...

Opadłem z srł. Schudłem jesz­

cze o 6 kilo 13 deko. W tedy udałem się do przyjaciela Bol­

ka.

— Boluś — powiedziałem, już nie mogę. Albo on, albo ja!

— Tak jest — przyznał Bo­

lek. albo on. albo ty.

1 wyłuszczył mi swój plan Musiałenf oddać dwie pary jedwabnych pończoch za pan- cerfausta. Strzeliłem zeń z sa­

dystyczną rozkoszą. Mój NSU podzielił los NSDAP nie się' z niego nić zostało.

Teraz już jestem prawie szczę­

śliw y. Motor diabli wzięli, jesz­

cze tylko się rozwieść 1 — w ogóle, co tu dużo gadać'

I

(6)

6

i

„PANNA MALICZEWSKA

Mimo, że sobie przysparzamy z kaź dym numerem nowych węogów, kro­

czymy naszą ciernistą drogą, po kel- cacb, wśród których jednak tu i ów­

dzie zakwita skromna różyczka po­

chwały i zachęty.

Tego dnia, tonąc po kostki w roz­

palonym do tbiałości płynnym asfal­

cie, minio straszliwych woni bijących z rynsztoków ulicy . 11 Listopada, do- brnęliśnfy do gmachu Teatru Powszech nego. Zajęliśmy dwa miejsca w trze­

c im i rzędzie. Obok nas siedział sławszy pan, łysy, z długą, czarną brodą w re- dengocie. Przy nim młoda panienka.

Starszy pan częstował ją czekoladkami z pudełka. Tyjnczastśm kurtyna poszła w boki. Na scenie było wielkie pranie.

P. Puchniewska robiła to tak wspa­

niale, że wyjęliśmy notesik i zapisa­

liśmy ołówkiem jej nazwisko i adres aby następnego dnia zanieść jej.',, kwia ty za znakomitą grę.

Wzrok nasz przepiósł się tymczasem w lewy róg sceny, gdzie młody tuła­

jący się dotąd po ulicy Gdańskiej p.

Rakowiecki znalazł nareszcie odpo­

wiednie miejsce. . Sądzimy, że po tej pierwszej kreacji młody aktor w cza­

sie całego zimowego .,sezonu będzie ściągał publiczność tam, gdzie Rako­

wiecki zimuje. W tej chwili nasz łysy sąsiad z czarną brodą przytulił młodą panienkę. Jednocześnie na scenie bry­

lował p. Bryliński w roli Danina. Od tego momentu byliśmy świadkami scen symultanicznych: na scenie Daunj u- wodził bezskutecznie p. Maliczewską, ob k nas starszy pan osiągnął w tym samym czasie o wiolę lepsze wyniki.

Jeśliby o powodzeniu starszych panów ii młodych, kobiet decydowała gra, to p. Bryliński zdobyłby palmę. Nieste­

ty, Zapolska chciała inaczej; temu ży­

czeniu autorki stało się zadość. Nato­

miast napewno nie po myśli Zapol­

skiej obsadzono rolę Boguckiego p.

Wożniakiem. Należałoby może raczej zmienić nazwisko młodego przyjacie­

la Dauma na -Wożniak i obsadzić rolę p.'Boguckim. Chętnie korzystamy z okazji, by w ten sposób dać Boguckie­

mu świeczkę a Wożniakowi ogarek.

Pamiętamy ,,Pannę Maliczewską" z dawnych, dobrych lat niebieskiego

rys. Zenon W asilew ski

Morzenia reakcji

> z . ■

mundurka, kiedy sami, sterczeliśmy u drzwi garderoby słynnych wykonaw­

czyń tej roli, by nieśmiało wręczyć im naręcze lub pęk kwiecia. Kreacja p.

Zarembińskiej tak się nam spodobała, że gdyby nie to, żeśmy nazbyt po­

chopnie pomyśleli o kwiatach dla p.

Puohniewskiej, pomyślelibyśmy o kwia łach dla niej. Za to ku zdumieniu łu­

dzi teatru, obecnych na premierze i przyzwyczajonych d ^ tego, że jeste­

śmy kapryśni i że się nam nic nie po­

doba, klaskaliśmy co sił. Tymczasem nasz sąsiad skradł pierwszego całusa młodej panience. A w sztuce wszystko było o wiele bardziej skomplikowane.

W łych czasach urząd mieszkaniowy nie zabezpieczał aktorćk w jasnych mie­

szkaniach i p. Maliczewska upadła wy­

żej, bo z suleryny na pierwsze piętro dzięki prywatnej inicjatywie p. Dau- pia. Mieszkanko to jak i poprzednia zamieszkiwana przez p. Malicżewską suteryna świadczą o tym, że Teatr Po­

wszechny zdobył \v osobie dekoratora p. Rybkowskiego złotą rybkę.

Po drugim akcie wyszliśmy dla o- chłody. Zauważyliśmy, że»nasz sąsiad z czarną brodą mimo dzwonka nic zamierza powrócić na salę, natomiast ruszył z młodą panienką w niewiado­

mym kierunku i zamiarach. Chwilę walczyliśmy ze sobą, czy wrócić- na widownię i oczekiwać rozwiązania

„Panny Maliczewskiej" na scenie w koncepcji Zapolskiej czy też obserwo­

wać życie in flagranti. To drugie zwy­

ciężyło. Wyszliśmy i zapewrte w tym czasie, gdy panna Maliczewska w trze- , cim akcie idzie za głosem serca,* nasza młoda nieznajoma poszła za głosem rozsądku. A więc lody w „Tivoli“, ko­

lacyjkę „Pod Koniem" i „Grand".' Bo to jest życie, c‘est la viel

P. S. Mamy nareszcie w m. Łodzi dwa dobre miejskie teatry: jeden z mich nazywa się, co jest wielkim za-

\ szczytem dla Lodzi, Teatrem Wojska Polskiego, drugi, młodszy, to teatr Po­

wszechny. Jak się dowiadujemy, Za­

rząd Miejski zerwał z tradycyjną poli­

tyką i nie ęamierza eksmitować obu wy/ej wspomnianych łódzkich teatrów iniejskich w celu stworzenia Łódzkie<

go Teatru Miejskiego.

ST A N ISŁ A W SOJECK1

OSTROŻNIE Z OGNIEM...

(Z prasy: „Czasem na twarzy któregoś z ministrów pojawi się łagodny uśmiech ... Okazuje się, że w ręku trzyma „Szpilki"...)

i

Spokoju nie mam odtąd ni chwilki, Gdy Ministrowie czytują „Szpilki".

Wiąc apelują i proszą Panów:

To nie lektura dla Mążów Stanu!

Bowiem — co wtedy stanie sią z nami.

Gdy sią Gabinet przejmie „Szpilkami"?

Gdy Premier, dotąd porywacz serc, Zacznie przemawiać nudno jak Hertz.

Sztuka — już widzą jest blisko zguby:

zamiast Matejki — szkice Zaruby!

Jakżeż Oświata bądzie sią krzewić, Gdy Mickiewicza zmieni Minkiewicz?

Resort Rolnictwa pod nowym znakiem:

Polską obsieje sią... Pasternakiem.

-■ Skarb, zdrowych podstaw dziś wsparty drągiem,

* &dy Ios swói ZU}i ^ e z Szelągiem!

Zaś Informacja winna sią strzec:

1 być jaśniejszą niż w fraszkach Leć!

Minister lasów, gajów i puszczy Stworzy rezerwat w rodzaju Huszczy.

Aprowizacja, co wciąż nas boli, ' * Przydzieli raptem po „Szczypcie soli"! 1 Przemysł, co tak sią wysoko wzniósł, Może sią zachwiać, jak czasem Grus!

Włosy na głowie dąba mi stają: Co by to było natenczas w kraju!?

Naród nabierze chyba poglądu,

Ze wreszcie „Szpilki" weszły do... Rządu!

G. Godlewski (Warszawa) - Nu­

mer „Szpilek" wysyłamy. „Piosen­

ki Pasternaka do nabycia w księ­

garni „Czytelnika", ul. Wiejska 16.

Tamże można zaprenumerować na­

sze pismo. „Pożegnanie z Hitle­

rem" jest w druku. Materiał do

„Gabinetu osobliwości" prosimy przesyłać w wycinkach a nie przepisany. Za rzeczy wykorzy- siane płacimy.

S. G. (Bielsko), Jerzy Sergiusz Eren (Warszawa,, M. B. (Białystok), B. K. (Mirowice, pow. Bydgoszcz), Ko-Za (Łódź), B. O., Zgrzyt - Z nadesłanych materiałów nie sko­

rzystamy.

Henryka (Warszawa) - Odpo­

wiadając według .Waszego życze­

nia i Waszymi słowami: „Są to wypociny, nie zasługujące nawet na „Szpilek" drwiny".

Ryszard L. Green — Wiersz o Niemcach może i nienajgorszy, aJe nie dla nas.

Z. B. (Łódź, - „Szpilka i igła"

wraz z rysunkami w „Szpilkach"

nie pójdą.

Chmiel (Warszawa-Okęcie) - 7, nadesłanego obficie materiału nic nie wybierzemy. *

A. W. Zefirek (Chełm, - W ier­

sze Wasze, poświęcone lokalnym sprawom miasta Chełma, nie za­

interesują szerokiej opinii krajo­

wej i dlatego - w ’ koszu.

T. P. (Sulejów, - Groźbie nade­

słania jeszcze dziewięćdziesięciu siedmiu dalszych wierszy nie pod damy się. Spotka je los trzech przysłanych wraz z rysunkami.

Odrzucone.

POZOSTAJĄCYM NA EMIGRACJI Cudze chwalicie,

Sutego nie z n a d e ,*

Sami nie wiecie,

’ Jak w d dostaniecie.

M. M.

In-Cza. — Bardzo żałujemy, iż nie zastaliście nas w redakcji i podzi­

wiamy talent improwizatorski na ko­

percie, Mimo to podrzuconych wierszy nie zamieścimy.

Aóifcr/ói Wachler (Gorzów njWar*

tę?. — Ze wzruszeniem czytamy w Waszym liście: „Ze łzami w oczach czytałam pierwszy numer ,,Szpilek", który mi wpądł w ręce.. Po tyld la­

tach..." Prenumeratę wprowadzimy niebawem.

Jan Lenica (Poznań). — Prosimy o współpracę. Rysunki powinny być wykonane tuszem. Z pierwszej, tran ­ szy dajemy dwie klisze.

A. Biel (Tarnów). — Odpowiada­

my również uściskiem dłoni.

rys. Karol Baraniecki, FRANCO DO FRANKA, PRZEBRAŁA SIĘ MIARKA

i

(7)

STEFANIA GRODZIEŃSKA

SPÓD

Jest śliczna. Szara w bronzo- we' paski, z prawdziwego mate­

riału. W układane fałdy. Na automatyczny zamek. Taka, o jakiej zawsze marzyłam. I pa­

suje do wszystkiego. W ogóle jak ją zobaczyłam, to sobie po­

myślałam, że już nigdy, nigdy mi się żadna ińna nie spodoba.

— Wyobraź sobie, tak się roz­

tyłam, że nie mogę się zmieścić w tę spódnicę, a taka ładna. I dopiero niedawno ją sprawiłam

— rzekła smutno Alicja.

Spojrzałam głodnymi oczyma.

— KŃa ciebie,byłaby 4v sam raz.

Przymierz. '

Przymierzyłam. Leżała na mnie, jak gdybym się w niej u- rodziła. Było mi w niej do twa­

rzy, do nóg, do wszystkiego.

— Wiesz co? Noś ją tymcza­

sem. Możesz nosić tak długo, aż ja nie schudnę, wtedy mi od­

dasz. ’

I tu się zaczęło.

Od chwili, kiedy ją włożyłam, nie mogłam, znieść myśli, że bę­

dę musiała ją oddać. Możliwość, że A licja schudnie, zaczęła nade mną ciążyć bezustannie. Posta­

nowiłam zapobiec temu w miarę moich możliwości. Z początku była to raczej kwestia finanso­

wa, bo głupio myślałam, że w y­

starczy pomóc jej materialnie żeby się jak najlepiej odżywia­

ła, aby zachować/ją przy odpo­

wiedniej tuszy. Tak też robi­

łam. Wkrótce jednak A licja za­

częła się buntować. Nie chciała jeść mącznych potraw i zaczęła odżywiać się w stołówce. Podję­

łam kampanię d^tasową, przeciw stołówkom i napiśałam do „Szpi­

lek” ostrą satyrę na ludzi, nie je­

dzących makaronu.

Spódnica zaczęła mnie rujno­

wać. A licji smakowały kartko­

we rybki w puszkach. Oddałam jej swój przydział. Pó tym ku->

powałam jej takie same na wol­

nym rynku za 80, 100, 120 zł, jak w którym sklepie.'

Lubiła słodycze. Kupowałam jej ciastka. Znudziły jej się. Za­

częłam dla niej piec w domu.

Rzuciłam pracę zawodową, bo cały dzień byłam zajęta przyrzą­

dzaniem przysmaków dla Alicji.

że nie wyjdzie zamąż, dopóki nic znajdzie swego ideału.

* - A kto jesl jej ideałem?

- Ten, który pierwszy oświad­

czy się o jef rękę.

N IC A

Co tydzień chodziłam z nią do wagi i z przerażeniem zauważy­

łam pewnego dnia, że ubyło jej pół kilo, Okazało się, że samo jedzenie nie wystarczy, bo chu­

dnie się również od zmartwień.

Kupiłam jej więc radio i pate- fon, prowadzałam ją po teatrach i kinach, żeby była zawsze we­

soła.

Ktoś nierozsądny i powierz­

chowny powiedziałby, że za te pieniądze mogłam kupić sobie już dawno ładniejszą spódnicę.

O, marni psychologowie! Każdy znawca duszy kobiecej wie, że cudza spódnica zawsze jest lep­

sza, a powiedzieć: kup sobie in­

ną, zamiast tej, t© tak, jakby po­

informować zakochanego, że przy tych samych staraniach mógłby mieć inną, dużo ładniej­

szą kobietę.

Alb gdyby się skończyło na stronie finansowej! Nie każde zmartwienie można okupić pie­

niędzmi. A licja się zakochała i zaczęła chudnąć. Katastrofa zbli żała się wielkimi krokami. A li­

cja przymierzyła spódnicę i oka­

zało się, że .jeszcze tydzień tej miłości bez wzajemności, a spód­

nica będzie w sam raz. Nie za­

wahałam się ani przez chwilę.

Namówiłam jej wybrańca, żeby się z nią ożenił. Posłuchał mnie i A licja znów zaczęła tyć. B y­

łam szczęśliwa, chociaż to był mój mąż.

Alicji nie służyło łódzkie po­

wietrze. Wysłałam ją nad mo­

rze. Ubyło jej tam dwa kilo.

Sprowadziłam ją na wieś. Przy­

było jej z powrotem.

Jednak moje środki wyczer­

pały się. A licja się rozpuściła , i nie mogłam jej kupować tego,

^na co miała ochotę, w dodatku zakochała się znów, ale tym ra­

zem w jakimś cudzym mężu, którym nie mogłam już rozpo­

rządzać.

Bardzo się denerwowałam tym wszystkim i kiedy wczoraj wło­

żyłam spódnicę, okazało się, że wisi na mnie jak na wieszaku, tak schudłam z tych zmartwień.

' Nie do noszenia.

Oddałam ją Alicji. Niech ma.

rys. Ha-ga

- Co to? Pani w żałobie?

- A no tak: mąż mi umarł.

- Żartuje pani!

NIKT NIE JEST PROROKIEM W „Odrodzeniu*1 \ dnia 23 lipca b. r. żąda słusznie Mieczysław J a ­ strun w artykule dyskusyjnym, a- by pisarze byli pisarzami postępo­

wymi. W artykule żąda również

„aby pisarz przewidywał przy­

szłość, aby był „przyszlościow-

WE WŁASŃEJ OJCZYŹNIE Dlaczego Mieczysław Jastrun nie przewidział, że 8 sierpnia otązynia redakcja „Szpilek” list na blankiecie firmowym „Rycerza Niepokalanej”

od ^00. Franciszkanów z Niepokala­

nowa, proszący nas o numer wymień ny „naszego poczytnego pisma' ?

,(st. i. , >.

stwierdza dobitnie, że

»,pisarz, czy chce, czy nie c'.ce, musi być „przyszłościowe :m".

W artykule pisze dalej:

„niewątpliwie „Orędownik", „Ry cerz Niepokalanej" lub „Stiir- mer" wypowiadały jakąś tam ciemną ideologię i w nich takie odzwierciedlił się jakiś tam po­

nury moment historyczny; nie znaczy to jednak, żebyśmy mieli życzyć sobie, by pisma tego typu ukazywały się nadal, chociaż — bądźmy szczerzy —■ jeszcze 1:i- siaj j/rzyjęte byłyby z uznaniem przez peicne nieliczne grupy. Są­

dzę jednak, że powinniśmy wal­

czyć o to, by „publicystyka" tego rodzaju i poziomu nie mogła uka- zywać się w państwie demokraty­

cznym, by wyparta została cdlko- uńcie przez świadomą swej roli dziejowej prasę.

ROD DOBRĄ. DATĄ.

Kalendarz jest przyrządem do mierzenia czasu. Co byśmy powie­

dzieli o człowieku, który* zapytany o godzinę, odpowiada: „Przed trze­

ma kwadransami była piąta”. Tego jegomościa przypomina mi autor

„kalendarzyka historycznego”, no­

wej, rewelacyjnej rubryki w „Dzień nikif Łódzkim”. Pod datą 6-go sierp nla czytamy:

„5-go sierpnia umarł Engels".

Podobno 13-go marca ukaźe się w

„kalendarzyku” wiadojność: „I-go stycznia Ńowy Rpk”.

Dziwną także hierarchię ''praw uznaje dpiejopis „.Dziennika”. Nu­

r s

„DATOWNIK”

W „Dzieturiku Łódzkim*' wprowadzano kalendarzyk ważnych dat historycznych.

Już siedzi tutaj spec płatny, rocznic referendarz, iskafąc z Klio warkoczy dat ważnych kalendarz, kiedy się Odyss oświadczył swojej Penelopte, kiedy się pierwszy raz wyrwał imć Filip z Konopi, Tak Jadąc w swoim sleepingu po historii relsach, / Przespał Jedynie półwiecze od śmierci Engelsa.

Si. J. Lec

S ie rp ie ń

Ifl

O T W A R C I E

T E A T R U D L A D Z I E C I

Cagielniana

18 “ »BAJKA« 27

* p rz y T e a trz e W o jsk a P o ls k ie g o

— i----

o g o d z . 15-ej P rem iera b a jk i scenicznej

»O Janku, co psom szyi buty«

I

rys. Zenon W asilew ski - Dokąd pan idzie, pani* Po­

lewka?

- Do turtaku, pociąć chleb kart­

kowy na kromki.

mer z 2-fto sierpnia przynosi t u 0 e

wiadomości:

1509 Ostateczne zatwierdzenie na sejmie w Lublinie — Unii Litwy z Koroną.

1984 Umarł w Neudach w 87 r.

życia Prezydent Rzeszy Nie­

mieckiej gin. marsz. Hi.ulcn- burg.

1938 Zdobycie S-go miejsća (me dal brązowy przez Marię Kwaś­

niewską w rzucie oszczepem na Olimpiadzie w Berlinie.

A w rzucie dyskiem? A w biegu na przełaj? A przez płotki?

(j. s.).

1

j

„Szpilki" ukazują się co tydzień. - Przedruk bez podania źródła wzbroniony.

- - ---■ --- --- --- ' - --- --- ■ - ■ --- ■ --- --- — --

Redakcjaśł Łódź, Piotrkowska 96, tel. 1-23-36. ' Przyjmuje się codziennie od 11-ej do l-szej.

Redagują: St. Jerzy Lec, Zbigniew Mitzner, Leon Pasternak, Jerzy Zaruba. Wydaje: Spółdzielnia wydawnicza: „Czytelnik"

Składano w Zakl. Graf. „Czytelnik" Nr 4. Łódź, Żwirki 2. D-04912 .Drukowano w Zakładach Graficznych „Książka".

*

(8)

Szpilki

Nowy rząd angielski przystępuje śmiało do realizacji swego programu

O

rys. Kazimierz Gros

„Na lwa srogiego, bez obrazy siędziesz.. /*

z

1

Cytaty

Powiązane dokumenty

Różnym panom grafomanom Opłaciła się współpraca, Ja pisałem, nie dostałem Mnie się Polska nie

kichś czwartakach, żłopało się wasserzupki, łaziło się za dar- mochę czytać lepsze lub gorsze wiersze po Związkach Zawodo­.. wych po całej, wielkiej

Czy to dziatki, mających się wybrać królowych morza wybierają się w tych mających się wybrać

W każdym się znajdzie dosyć zasług, By mieć w przyszłości ciepły przydział. Szlachetne rysy pana BOBRA Jawią się zwłaszcza moim oczom. Na przykład

czonym przed oblicze władzy i odpowiada się tylko na zadane pytania. wspólne czekanie, urozmaicone ogólną rozmową. Jedni sarkają, że nasz wóz państwowy, który

Wtem zahuczało, zaszumiało i rozwarły się podw oje_ jak nożyce cen, a w nich likazał się straszny czarownik — Formulary Biurokra- tus, którego przez

wyjaśniam na wstępie, że c dzi mi o pociąg specjalny do staropolskiego grodu N., gdzie miała się odbyć wielka uroczy­.. stość w obecności

Wyglądano oknem. Dzieci bawią się z psem. Po dnu gtej stronie ulicy wznosi się gibka nowa antena łódzkiei radiostacji Ach, żeby tak mleć radio, postu chać.. W