• Nie Znaleziono Wyników

Szpilki. R. 6, nr 33 (1945)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szpilki. R. 6, nr 33 (1945)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr. 33 Rok VI J prawdziwa cnota krytyk się nie Bor (K rasicki ) B 16. X.1945

ICanłeiencja Pięcia nie dała na raxie wynika .v

SM - o

1-1iTt>AlA'(2&vJ£j Cy

«

(2)

KAROL SZPALSKI

List z Łodzi do p rzyjaciela

Więc chodzę po Łodzi wzruszony ogromnie —

O miasto kochane, uśmiechnij się do mnie.

Raz pierwszy cię widzę i widzę ze łzami,

Że pieniądz tu leci, jak dym kominami. «

Więc pełne lokale i pełne kawiarnie, I pełny „Czytelnik" (i puste księgarnie) I pełne teatry i sceny i scenki,

I ciężkie piosenki i lekkie panienki.

I „Sprawa Moniki" i „Prawo do śmiechu"

(Znam jedną Monikę, wraz z prawem do grzechu) I tłoczno po barach i w knajpach jest gwarnie, Co krok to cukiernie, co kroczek drukarnie.

Co one drukują do kroćset tysięcy Przez tyle tygodni, przez tyle m iesięcy'.

Wódeczka się leje, aż krew mnie zalewa, Łódź łudzi się, tańczy, szabruje i śpiewa.

I kawa prawdziwa, fałszywe nawyki, I małe talenty i wielkie fabryki,

A każda fabryka ma swych dyrektorów, A każdy dyrektor ma swych protektorów, A każdy protektor ma swoje protekcje, A każda protekcja się dzieli na sekcje:

Na sekcje dla krewnych, dla bliskich przyjaciół, Dla dalszych znajomych i dla tych co płacą.

Tak dzielą się sekcje. A czym? Dochodami!

(Zabawa w dochody odchodzi pasjami).

Codziennie fest kancik, codziennie jest blaga, Co tydzień są „Szpilki", co tydzień Jest Ha-ga.

I dowcip podobny do jaja jak jajo,

(Tak stary, że młodzi go nawet nie znają).

rys.

Karol Baraniecki

Z rozmyślań Wuja Sama:

URAN czy UNRRA?

Już wieczór. Mgła szara Łódź-miasto spowija I wszystko przechodzi. I wszystko dziś m ija(l) Gdy jesteś ciekawy, przyjeżdżaj do Łodzi, Na długo nie radzę. Na krótko nie szkodzi.

I będziesz radosny, że Łódź raz poznałeś I będziesz szczęśliwy, że w niej nie zostałeś.

* * *

S KARŻYŁA mi się pewna Niemka, że w Rzeszy te­

raz bardzo źle.

Cóż — odrzekłem -— kraj zniszczony, podbity, normalna kolej rzeczy. — Nie o to jej chodziło. Nie o niedostatek. Na­

chyliła się i szepnęła:

— Jest okropnie! — Komuni­

ści wskazują „partyjnych".

Nie zapytałem jej już dlacze­

go to źle, jak to sobie wyobra­

żała inaczej.

m

Pod dośę pornograficznym ty­

tułem „Inaczej" wyszła w Kra­

kowie jednodniówka młodych, zdolnych poetów. Właściwie cze­

go oni chcą wspólnie? Cę ich od innych dzieli, co ich ze sobą łączy? Powiedzmy otwarcie:

N it ich nie łączy, nic ich nie dzieli, chcą drukować. Widzą w nas (o kilka lat starszych) swoich wrogów, nie dlatego, że- śmy krwawi marksiści lub jacyś jak — kuba — bogu — tak — bóg — kubiści tylko całkiem po prostu, że zajmujemy im szpal­

ty czasopism. Nienawidzą nas.

Potrząsają nad nami groźnie plikiem swoich metryk, z nie- obeschłym jeszcze na nich atra­

mentem.

I przypomniałem sobie naszą młodość, w czasach kiedy nie było żadnego Ministerstwa Kul­

tury i Sztuki, żadnych Klubów Młodych przy Związku Litera­

tów i t. p. Nie wiedzieliśmy wte­

dy nawet, którędy wejście do

się do takiej kancelarii wchodzi przez jakiś przedpokój odstrę­

czał nas. I my łączyliśmy się w grupy, ale te żądały czegoś od świata. Choćby skasowania prze­

cinków. Nasza grupa była w swych postulatach bardziej umiarkowana, żądała tylko zmiany ustroju społecznego.

Zdychało się na pysk, na ja­

kichś czwartakach, żłopało się wasserzupki, łaziło się za dar- mochę czytać lepsze lub gorsze wiersze po Związkach Zawodo­

wych po całej, wielkiej Warsza­

wie. W prasie codziennej było o

rys. Ewald Guyski

MIĘDZY ZŁODZIEJAMI

- Czegoś taki smutny, Feluś? Interes nie idzie?

nas głucho, jedynie denuncjacje nas popularyzowały. O stypen­

diach dla nas? Ha, ha, na stypy by nam dali. Korzystać jako poeci z wynalazku radia? Ow­

szem, pukać Morsem w ściany więzienne. Wyjazdy zagranicę?

Owszem, jak się udało szczęśli­

wie zwiać po jakimś zamknięciu naszego pisma. A „Wiadomości Literackie" zwalczaliśmy nie dlatego, że nas nie drukują, tyl­

ko dlatego, że były takie, jakie były. Byliśmy Związkiem Walki Młodych Literatów. A, byli w naszej grupie (tu wam zdradzi­

my) nie tylko sami młodzi.

Byli ątarzy i chromi, łysi i bez­

zębni, a nawet tacy młodzi, le­

dwie spodnie umiejący nosić. Bo łączyła nas idea. A jeśli nas łą­

czył wspólny wiek — to ow­

szem, wspólny wiek dwudziesty.

Bo my znaliśmy datę, a przynaj­

mniej wiek, w którym żyjemy.

♦ # *

Z mgły londyńskiej przyje­

chał do nas przed kilkoma ty­

godniami Antoni Słonimski. Nie byłem przy rozmowach z nim.

Nie wiem, jak dalece udało się

„kuszenie św. Antoniego". Wiera tylko, że odjechał z powrotem na obczyznę, na straszną tułacz­

kę, pisać swe wiersze pielgrzym- stwa polskiego, by je drukować potem w naszych tygodnikach.

Naprzykład został po nim ślad:

wiersze na pierwszej stronie

„Tygodnika Powszechnego". I nie wierzyć tu w siły nadprzy­

rodzone! Nadprzyrodzeniowe ra­

czej. Kilka kropel ze święco­

nych wód Tamizy, jakie kiedyś jakiś jesienny wiatr zawiać mu- siał na kapelusz Słonimskiego, uczyniło go koszernym dla kra­

kowskiej Kurii Metropolitalnej.

Jedno trzeba przyznać „Me- tropoliterowi Kurialnemu" czy

„Kurierowi Metropolitalnemu", jakim jest „Tygodnik Powszech­

ny", — lekkość jego piórek.

Czują wiaterek,

A nasi chłopcy z „Kuźnicy",

jak w kuźnicy. Dmą w miechy

z pełnych p)uc i chcą ciężkimi

miotami wtłuc trochę rozumu w

małe, biedne, ludzkie makówki.

(3)

JÓZEF HEN

~RES SACRA MISER

Jesteśmy z Bolkiem dzienni­

karzami nawskroś nowoczesny­

mi. Nie tylko, piszemy, ale na­

wołujemy, działamy i t. d. Boli nas nędza nie mniej, niż kolegę Czarnego. Boli nas niesprawie­

dliwość, łapownictwo, szaber, siedzenie i t. d. Ale dopiero w Brzebrzerzowie uderzyliśmy w stół urzędu starościńskiego.

— Obywatele! — zawołałem.

— Pięciuset nędzarzy wegetuje na dworcu kolejowym! Nie moż­

na być bez serca. Czyż nie ma­

cie serc?

— Mamy! — zawołali chórem starosta i urzędnicy.

Nazajutrz otrzymaliśmy zapro­

szenie na bankiet „Ligi Walki z Nędzą". Nie przypuszczałem, że w Brzebrzebrzowie mają tyle serca. Ściany, miejscowego zam­

ku średniowiecznego były wprost wytapetowane okoliczno­

ściowymi hasłami: irRes sacra miser", „Głodnego nakarm!",

„Pamiętaj o biednych" i „Popie­

raj „Czytelnika". Wszyscy na bankiecie byli galowo ubrani. Od nas nikt tego nie wymagał, bo jesteśmy dziennikarzami. Ale­

śmy nadrabiali miną. Np. ban­

kiet otworzył pierwszy starosta, a Bolók otworzył pierwszą bu­

telkę reńskiego.

—■ Obywatele, cieszy mnie wasz liczny udział w bankiecie.

Dowodzi to, że my tu uderzył się w pierś, — Brzebrzebrzowia- nie, znamy swój obowiązek!

Precz z nędzą! Wznoszę toast za głodnych!

I wychyliliśmy ofiarnie po kieliszku.

Następnie przemówił przed­

stawiciel miasta:

— Szanowne państwo! Jeśli się komu zdaje, że się tu wychy­

la kolejki po to, żeby się jeden z drugim' moczymorda zalał w drobny mak, to mogie przyuwa- .żyć błąd tudzież nieznajomość leguraminu salonowego. O co się detalicznie rozchodzi? O nędzę!

Znakiem tego wypijemy za tę nędzę — lu!

Zachwycony patriotyzmem te­

go dziecka ulicy (którym się o- kazał inżynier S., namiętny wiel­

biciel Wiecha), spełniłem trzy-1 krotnie obywatelski obowiązek.

Mówcy zmieniali się, a podnio sły nastrój rósł.

— Historia oceni nasze wysił­

ki! — krzyknął starosta, gdy ujrzał, że pierwsze 17 półmi­

sków z sałatą znikło ze stołów.

Przedstawiciel zaś niezrzeszo- nych przytaknął:

— O, biedni, o, nędzarze, gdy- byście wiedzieli, jak wam współ- czujemy... Za biednych — lu!

Tak jest, poświęcono walce z nędzą wiele: samych zakąsek na sumę 1075 zł. na osobę. W eksta­

zie doszło do tego, że przytacza­

no wyjątki z „Nędzników", de­

klamowano wiersze nędznych autorów oraz śpiewano piosenki niejakiego Br. Broka. Wzniesio­

no nawet toast za urzędników państwowych.

Byliśmy w niebpwzięci. Wypi­

liśmy różnych trunków za 883 zł.

na każdego. Nie zapomnieliśmy jednak, że jesteśmy dziennika­

rzami nawskroś nowoczesnymi, t. j., że nie tylko piszemy, ale nawołujemy, działamy, i...

— Działać! — krzyknąłem.

Bolek to wnet podchwycił, jak również pewną ilość butelek, które z poświęceniem schował do wszystkich posiadanych kie­

szeni.

Poszliśmy na dworzec. Rato­

wać...

— Bolek... ja — za nędzę...

wierzysz?...

— Wie-rzę...

Było ciemno, deszcz lał, jak z cebra. Złapaliśmy pierwszego z brzegu nędzarza. Bolek zwrócił się doń następującymi słowy:

— Biedaku! Nieszczęsny! Aza­

li chcesz od nas wódki?

Na co ów nędzarz odparf:

— Wódki? Ja takiem towarem nie handluję. Macie jaki suchy

towar, to można!,..

Niestety, nic suchego nie mieli­

śmy, bo nawet nasze ubrania by­

ły przemoczone.

Poszliśmy do domu i w ciągu pięciu dni tępiliśmy nędzę we dwójkę z Bolkiem. Butelki sprze­

daliśmy.

Jak się potem okazało, zapro­

szonych na bankiecie było 217.

Wydatki wyniosły około 2 ty­

sięcy złotych na osobę. „Liga Walki z Nędzą" w Brzebrzebrzo­

wie przyznała 97 jednorazowych zapomóg po 40 złotych każda.

Res sacra miser!

rys.

Karol Baraniecki

... ... i...n i w ...mi . ...

STANISŁAW SOJECKI

POPRAWKI DO TUW IM A...

Spotkali się w święto o piątej przed kinem Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem.

Tutejsza idiotko - rzeki kretyn miejscowy - Czy pragniesz pójść ze mną na film przebojowy?

Miejsowa idiotka odrzekla — z ochotą — Do kino ja kocham, tutejszy idioto!

Lecz nim upłynęła im w kinie godzinka, Juźj była znudzona miejscowa kretynka.

Wydaje się — rzekła idiotka miejscowa, Że film ten widziałam przed wojną światową!

A na to odezwał się kretyn tutejszy:

I ja mam wrażenie, że film jest dawniejszy!

Dziś czyżby — spytała kretynka miejscowa - Nikt nowych już filmów nie umiał montować?

Nic na to nie odrzekł idiota tutejszy,

Lecz o to nie chodzi - jest problem smutniejszy, Że nawet idiotka z miejscowym kretynem

Spostrzegli, iż coś jest niedobrze dziś z kinem !

. F R A S Z K I

NA PLAGIATORA Raz się redaktora pewien facet pytał:

czy pan, redaktorze, już mój utwór czytał?

Owszem - rzeki redaktor - utwór ten czytałem:

nim go pan napisał, już go dobrze znałem.

KWESTIA POZIOMU Mieszkam - wysoko. Z tego powodu codzicń przemierzam tysiące schodów, Choć górny poziom więcej jest wart, e- wentualnie wołałbym - parter

stąd morał: niskie aspiracje mają społeczną czasem rację.

CNOTLIWA ZUZANNA

Gdy się Zuzanna nago zanurzała w wodzie, podglądali ją starcy dwaj o siwej brodzie.

Spostrzegłszy ich, cnotliwie zasłoniła oczy,

wzdychając z oburzeniem: ach, czemu nie młodsi...

Stefan Stefański.

Szczypta soli

Wicecnin. Kultury i Sztuki Leon Kruczkowski

Jak doniosła'' prasa b. m inister Bobkowski zwróoii się do poselstwa polskiego w B em ie a żądaniem w y­

płacenia zaległej pensji za lipieo 1945 r. b. prezydentowi Mościckiemu.

Sądzimy, że b. prezydentowi Moś­

cickiemu. należy się jeszcze pensja za W R Z E SIE Ń 1939 r.

»• *

W Warszawie oprócz istniejącego ju ż BOS-u i SP B utworzono KOS (K om itet Odbudowy Stolicy), MPB M iejskie Przedsiębiorstwo Budowla­

ne), i N R O S (Naczelna Rada Odbu­

dowy Stolicy).

Każdy sobie cegłę skrobie.

**

Kiepttra ma zamiar powrócił do kraju. Pytanie, co go ciągnie: oj­

czyzna czy „ P a t r i a " ?

Komendant S S Jan Giełda, zwany

„katem Białegostoku",'stanął przed sądem. Jak się okazuje, byl to praw­

dziwy czarny giełda.

** *

Przyjaciele b. prezydenta Banku Emisyjnego w Gubem ii Generalnej Feliksa Młynarskiego, często nucą m u pod nosem: „Górali, czy ci nie żal..."

** *

Ja k się okazało, b. premier b. rzą­

du londyńskiego, Tomasz Arciszew­

ski zapuścił brodę.

Kawał z brodą.

NA ROZBICIE ATOMU Wolnoeć atomku

W swoim domku.

St. J. L.

L. P. rys. Jan Lenica

Czy korek wytrzyma?

I

(4)

7

ilustr. Tadeusz Zarzycki

0 smutnym losie humorysty

Włodzimierz Siobodnik

r*etV4Ł

•?«<r

Jeśli myśllcie, że zarabia Łatwo na życie humorysta.

Że żyfe sobie niczym hrabia.

Wiedzcie : to bzdura oczywista !

W. I . BRUDZIŃSKI

WOJNA DOMOWA

To nie fest łatwy fach bynafmnief.

Zanim satyryk w rymy gładkie Zamknie satyrę, zęby złamie, , Gryząc przez całą noc obsadkę.

Zanim opisze faką chryfę, Która pobudza was do śmiechu.

Nieraz fak pies po nocach wyje Niejeden z Leców albo z Wiechów.

Bezsenny, blady i widmowy.

Gdy rusza za pomysłem w pościg, Wyrywa sobie włosy z głowy, Aby z włosami wyrwać dowcip.

Wam śmichy - chichy, panie dziefu, Gdy wyjdzie nowy żart na iorum, A on?.„ On nigdy się nie śmiele, Męczennik witzu i humoru.

.♦*r

Komisja mieszkaniowa stwier­

dziła, że mam za dużo „lebens- raumu" i wsiedliła mi subloka­

torów.

Bardzo przyjemni, cisi, spo­

kojni ludzie. Mąż, żona, dwie córeczki i synek. Pięć osób, a wcale ich nie było widać ani słychać. Spotykaliśmy się tylko czasem w kuchni, dokąd przy­

chodziłem grzać sobie kawę. Je­

żeli mieli wtedy coś ąa ogniu, to zdejmowali skwapliwie.

Tak było z tydzień. Synek rzu*-v cal się do drzwi, by mi je w po­

śpiechu otworzyć. Córeczki ru­

mieniły się i dygały raz po raz.

Po tygodniu zrzucili maskę. A może się oswoili z nowym miej­

scem. Ćz'ort wie. Córeczki, nie odpowiadając ni słówkiem na moje uprzejme przywitania, śpiewały krzykliwe duety, synek jeździł po korytarzu na hulajno­

dze, wjeżdżając mi bez pardonu na nogi.

W kuchni musiałem czekać go­

dzinami, nim pozwolono mi za­

grzać trochę wody na kawę. — Ach, moje biedne dzieci, znowu nasz obiad będzie o godzinę później przez to wieczne goto­

wanie — mruczała tęga jejmość

— młodzi ludzie mogliby jadać na mieście w restauracji, a nie zawracać innym głowę.

Mąż jej zaś zażądał ode mnie klucza od mieszkania, a na mo­

je zapewnienia, że mam tylko jeden, zaproponowano mi, bym oddał go, a sobie dorobił drugi, gdyż i tak jestem w mniejszości Z piwnicy wyrzucili bez dłuż­

szych ceregieli mój węgiel, wsta­

wiając tam komplet rodzinnych pamiątek: wypatroszone lalki, połamane zabawki, dziecinne wózki i łóżeczka, kołyski, wre­

szcie pieńki corocznych choinek.

Po miesiącu skryte pomruki­

Żyrandol i nccita lampa

Chełpił się żyrandol z tego, że jest „jaśnie oświecony**, że swój blask oślepiający rzuca tylko na salony.

I drw ił głośno: „Cżyż iść możesz w porównania jakie ze mną niepozorna lampo nocna

« egzystencją tw oją ciemną?!

Mnie zawdzięczać, że co wieczór widzą goście tu zebrani

we właściwym oświetlenia wdzięki naszej pięknej p a n i!“

wania i drobne utarczki prze­

kształciły się w otwartą wojnę.

Wykorzystując moją nieobec­

ność, zaczęli plądrować w moim pokoju. Tapczan zapadał się czasem w nocy z niewyjaśnio­

nych przyczyn, radio nie grało, na moim fotelu leżały pluskiew­

ki.

Co gorsza, zaczęło mi wszyst­

ko ginąć.

Kupiłem wtedy kłódkę i za­

wiesiłem na skoblu u drzwi. Na­

zajutrz zerwali ją.

Na moje uprzejme protesty współlokatorzy zamknęli kuch­

nię na klucz, odcinając mnie od wody i kuchenki. Chodziłem głodny i niemyty.

Ale fakt ten przeważył szalę.

Nie mogłem już dłużej. Przenio­

słem do ubikacji pół biblioteki i cały zapas konserw i zamkną­

łem się. Byłem głuchy na roz­

paczliwe dobijania się moich współlokatorów. Dwa dni radzi­

li sobie, jak mogli, ale już trze­

ciego dnia poddali się na łaskę i niełaskę.

Najpierw zgromadziłem ich w kuchni i na oczach wszyśtkich połamałem hulajnogę i spaliłem nuty duetów. Jeden z kluczy od wejścia wyrzuciłem za okno, drugi schowałem. Po czym do­

piero wyjąłem uroczyście kjucz i otworzyłem łazienkę.

Odtąd zmienili się nie do po­

znania. Myją podłogę w moim pokoju, sprzątają, noszą mi wę­

giel i rąbią drzewo. — Synka po­

syłam do sklepu po papierosy, a córeczki biją się o zaszczyt wy­

czyszczenia mi garnituru.

Czasem wznawiają jeszcze nie­

śmiałe próby buntu, ale krótka wzmianka o kluczu od ubikacji, który pieczołowicie noszę przy sobie jako oznakę władzy, wy­

starcza, by z powrotem stali się cisi i pokorni.

Nocna lampa rzecze skromnie:

„N ie bądź dumnym samochwałkiem, nie myśl, że ja skromna lampka

bez pożytku jestem całkiem.

Gdy się goście powynoszą ja się tym pochlubić itiogę,

że wskazuję wybrańcowi, do sypialni pani drogę!...**

— „Lecz jednemu świecisz tylko T y kopcąca, m igotliwa!...**

— „ 0 n ie ! — przerwie nocna lampka tam co wieczór inny bywa!**

G R Z E G O R Z TIMOEJ.SJEW

Prace i tymczasowy rezultat konferencji

(5)

JAN POLITYK

B IU R O K R A C JA

ANDRZEJ NOW ICKI

DO POETÓW LIRYCZNYCH

Gdy się zastanowimy nad tym, co to jest biurokracja i.w jakim ją dzia­

le zdobyczy ludzkiej myśli umieścić, dochodzimy do 'konkluzji, że należne jej miejsce w... medycynie. Tak. Biu­

rokracja to choroba. Specyficzna choroba. Bardzo zaraźliwa i nieule­

czalna. I niestety wcale nie śmiertel­

na. Jest to coś pośredniego między czarną zarazą a tumorem na mózgu.

Chorobę tę wywołuje bakcyl, na- razie nie odkryty i o nieustalonej je­

szcze nazwie. Wiadomo nam tylko jest, że wspomniany bakcyl gnieździ się i żeruje w meblach, ściśle mówiąc w meblu zwanym biurkiem. Rozno­

szą tę epidemię również zwyczajne stoły biurowe i stoliki od maszyn do pisania. Jeśli chodzi o te ostatnie .

wspomniane ogniska zarazy, to ulega­

ją im stworzenia pstro ubarwione, o krótkofalowym owłosieniu w kolorze ochronnym, tj. blond oraz o oczach wielkości dna od. filiżanek. Osobniki te, płci przeważnie żeńskiej, zoologia nazywa mianem ..maszynistki pospo­

litej".

Jeśli chodzi natomiast o osobniki płci przeważnie męskiej, a jest ich niezliczona ilość gatunków (wylicze­

nie wszystkich gatunków przekroczy­

łoby znacznie ramy niniejszej rozpra­

wy), które występują pod wspólną nazwą tzw. urzędników — to wymie­

niona choroba atakuje lwią ich część.

Z kolei zajmiemy się przebiegiem, epidemii.

Zaczyna się od tego, że osobnik, czyli tak zwany urzędnik (aresztą zu pełnie zdrów na ciele i duchu) otrzy­

muje na swe biurko akt. Jest to po największej części kawałek papieru o formacie znormalizowanym, zapisań, lub zadrukowany, opatrzony podpi­

sem lub pieczątką. Akt wyraża pew­

ne życzenie innych osobników odpor­

nych wprawdzie na bakcyl biurokra­

cji, a,e za to zarażonych innym bak­

cylem. Jest to bakcyl optymizmu. 0- sobnik zarażony wyżej wspomnianym bakcylem optymizmu występuję w podręcznikach zoologii pod nazwą

„osoby postronnej’*. My będziemy go nazywali krótko — „stroną".

Z chwilą więc otrzymania do rąk aktu (od strony) osobnik zwany u- rzędnikiem przystępuje do tak zwa­

ły ch prac przygotowawczych do za­

łatwienia „kawałka". Więc zwalcza niepohamowane otwieranie się otwo­

ru służącego do wprowadzania pokar­

mów do organizmu, czyli tak zwanej gęby (zwanej także przez poetów bu­

ziakiem jak *naltna). Medycyna na­

zywa tę czynność bardzo uczenie — szczękosłękiem zaś prości ludzie, zwy­

czajnie, ziewaniem na cały pysk.

Po wykonaniu wyżej wspomnianej czynności, czyli tak zwanego ziewa­

nia na cały pysk, któremu towarzysz, zwykłe seria nieartykułowanych dźwięków a... a... a... urzędnik prze­

chodzi w drugie stadium choroby. A więc przeciera okulary, skrobie się w głowę lub wprost przeciwnie, dłubie w nosie i popija ciemny płyn naśla­

dujący do złudzenia smakiem, zapa­

chem i wyglądem mahoniową politu­

rę do mebli,' zagryzając to popielato- brązowym chlebem, nazywanym nie­

wiadomo dlaczego chlebem czarnym i powszednim. W zoologii nazywa się to śniadaniem.

Po ukończeniu wyżej wspomnianej czynności osobnik zwany urzędnikiem przysłępuje do czynności wtórnych

czyli do nadania biegu „kawałkowi"

Odbywa się to nader prosto. Odkłada się akt na bok, do szafy, szuflady lub gdziekolwiek. Ma to na celu usunię­

cie aktu z pola widzenia a w konse­

kwencji czego spowodowanie utwo­

rzenia się patyny, czyli mocy urzędo­

wej czyli „amtskraftu”.

Czasokres potrzebny do oderwania się od łona matki (jak mówią poeci) nie jest jednolity. W każdym razie minimum to dwa tygodnie. Czasokres ten odpowiada mniej więcej okresowi inkubacji bakcyla tyfusu plamistego Przeprowadzając w dalszym ciągw paralelę, zauważamy pewne cechy styczne i wytyczne. A mianowicie:

przy tyfusie występuje bredzenie i go­

rączka. Przy naszej chorobie zauwa­

żamy bredzenie również jak i gorącz­

kę, lecz gorączka ta jest innego ro-

• dzaju. To jest tzw. gorączka twórcza czyli radosna twórczość. Występuje ona po szeregu zabiegów ze strony tak zwanej „strony". Jest to prowo­

kacja choroby.

Oto przebieg: po mniej, więcej dwóch tyaodniach spokojnego i ufne­

go wyczekiwania, strona zaczyna się niecierpliwić, wystawać pod drzwia­

mi, zachodzić w porze śniadania, pu­

kać, pytać, przepraszać, skomleć, u- śmiechać się, podchlebiać* zatrzymy­

wać na korytarzu, słowem tłumić się • i burzyć.

Przyciśnięty wreszcie do muru U- rzednik denerwuie się i natrafiwszy zupełnie przypadkowo na akt studiu­

je go, podnosząc okulary na czoło i robiąc zdumioną minę, jakby go czy­

tał po raz pierwszy.

Po czym dostaje wątpliwości. (Ro­

dzaj dreszczy). Wątpliwości polegają na tym. że się na gwałt wyszukuje rozmaite rodzaje trudności, a to w tym celu, byleby tylko nie załatwić sprawy od razu i odsunąć termin za­

łatwienia jak najdalej od siebie. Na­

stępnie strona dostarcza żądanych dodatkowych dowodów, urzędnik zaś dostaje nowych wątpliwości i zaba­

wa trwa tak długo, aż akt gdzieś nie zaginie.

W końcu strona najgorsze wyrazy wymawia po kilka razy (jak mówi poeta) macha ręką i trzykrotnie splu­

nąwszy poza siebie wycofuje się na nowe pozycje. Wtedy dopiero wszyscy mają spokój.

Ale ponieważ życie płynie dalej szerokim korytem i nurt jego nie mo­

że ulec zahamowaniu — więc natu­

ralnie zjawić się musi nowa strona z nowym aktem i tak to wszystko się wałkuje da capo al fine.

Cóż uczynić, by wybić Wreszcie ctkno w tej niezdrowej atmosferze, jak oczyścić, uzdrowić, usprawnić?

A) Należy usunąć wpierw ogniska zarazy. T. zn. w naszym wypadku usu­

nąć biurka, stoły i stoliki do maszyn do pisania i zastąpić je bufetami.

B) Stworzyć domy św. Biurokrace- go na wzęr tybetańskich świątyń, gdzie prośby i podania spalałoby się uroczyście przy biciu w gongi przed ołtarzami, a popiół byłby rozwiewa­

ny na cztery strony świata.

C) Dla szczególnie upartych i nie­

dowierzających Stron uruchomić spe­

cjalne młynki tybetańskie, do których za specjalną dopłatą wkładałoby się podania i gdzie beztroski wiaterek fi­

glarnie obracając młynek mieliłby bez końca podanie do św. Biurokracego.

Nie na żarty rai wzbiera!

Jasna bierze cholera!

Jakże trudno nie pisać satyry!

Chciałbym czasem, faktycznie, Poetyczniej, prześlicznie},

Ale gdzie tam! gdzie mi tam do liryk!

Chcialby człowiek o gwiazdach, A tu ziemia... więc Jazda

Smaga) biczem! i ostrze na ostrze!

O Miłosze, Jastruny, Te) lirycznej Ja struny

Wam naprawdę, naprawdę zazdroszczę.

O Przybosiu kochany!

I Ja niezrozumiany

Chciałbym także być którejś niedzieU.

I Ja chciałbym przywilej Mieć, by pisać zawilej.

Marzę, by mnie też nie rozumieli.

Ale muszę inaczej.„

Każde słowo coś znaczy

I brzemienne Jest treścią codzienną.

Za to właśnie mi płacą, Zatem: „śmiej się pajacu!**

A ty zaplacz Przybosiu nade mną.

Szabry, grandy, skandale...

Kiedy wszystko odwalę Pofolguję lirycznie raz sobie.

Ale nie wiem czy zdążę...

Już wołają... Więc kończę

Ten mój pierwszy wiersz w pierwszej osobie.

P l o t k o

rys. Zbigniew Lengren

— C zy w idzisz ie c o je e c m c ś c ia ?

— T ak — i co ?

— Siedzi w w ię z ie n iu ...

%

I

(6)

H U M O R Z A G R A N I C Z N Y

Atomowa oiitiin przyszłości: , („Les Lettres francaises")

Defilada w dniu 14 lipca 1S50 L Arka

z ”

Doskonalimy się w skromności, która jest cnotą trudną i rzadką.

Jest to dyscyplina moralna, wyma­

gająca silnej woli. Rażą nas roz­

mowy literatów w kawiarniach. Ka­

żdy z nich bowiem mówi tylko o so­

bie. My natomiaśt, powodowani żą­

dzą skromności, mówimy też o sobie, ale to wygląda skromniej, bo jeden mówi o drugim. Skądinąd omylny, były premier Churchill był przecież skromny. Kiedy szykowano desant we Francji, Churchill mówił tak:

„Zaczynam mieć nadzieję, że o ile wysoka Izba nie jest innego zdania, stoimy u progu końcowej fazy, któ­

ra może zapoczątkować pewne odprę żenie. Nie chciałbym, by mnie rozu­

miano zbyt pochopnie i aby wiązano z tym nadzieje na lepsze itd." W mie­

siąc po tej- zapowiedzi zajęto F ran­

cję.

Jakże . inaczej zapowiadają swoją kampanię filmową kierownicy pro­

pagandy filmu polskiego! Piszą np.

że Adolf Forbert ukończył zdjęcia nowego filmu muzycznego Andrzeja Panufnika ,,Ballada F-moll Szope­

na". Jest tam jeszcze cały szereg ob­

jaśnień fachowych, wielce obiecują­

cych. Ma się wrażenie, że to będzie coś w rodzaju „Niedokończonej sym­

fonii", lub czegoś innego epokowego.

Tymczasem, jak nam wiadomo, mo­

wa o 300 metrach skromnego reporta żu, na osiem minut. O ile się w ogó­

le ukaże.

Centralny Dom Kultury Robotni­

czej w Łodzi wylepił miasto plakata­

mi, zapowiadającymi występy zna­

komitego Ramigani. Byliśmy pewni, że to jakiś wolnościowy działacz hin duski, przyjaciel Ghandiego i uczeń Rabindranatha Tagore. Byliśmy na­

wet ciekawi, co on powie polskim ro­

botnikom. Poszliśmy. Chcieliśmy na­

pisać na murze, co o tym myślimy, ale plakaty reklamujące Ramigani, jak się okazało połykacza ognia i ilu­

zjonistę, były tak wielkie, że nie star czyło miejsca. W myśl zasady — re­

klama jest dźwignią handlu, kino- fikacja reklamuje kina: „Po pracy odpoczywaj w kinie". Kinofikacja jest nieskromna, gdyż i tak ludzie się pchają do kin, których jest ciągle za mało na filmy, które są ciągle złe.

Monopol tytoniowy jest też nie­

skromny: chwali się, że nasyci ry­

nek całkowicie i w ten sposób zli­

kwiduje spekulację papierosami. A w sklepie Monopolu, Przejazd 20,

„ L E C Ą L I Ś C I E

jest rzeczywiście dużo papierosów.

Ale papierosy sprzedają tylko setka­

mi. Przeciętny obywatel, który nie może kupić naraz 100 papierosów za 200 zł, nie kupuje, natomiast ku­

puje spekulant. Więcej skromności, panowie!

Naszym ideałem jest nie reklama, ale praca od podstaw. Położyliśmy niemałe zasługi w dziele odbudowy moralnej i artystycznej teatrzyków łódzkich, zwłaszcza w zakresie dzia­

łalności Teatru Milicji. Z naraże­

niem życia i wolności osobistej od­

wiedzaliśmy co pewien czas ten teatr.

Jak lekarz chorego. Zaraźliwie i cięż ko i jak się zdawało beznadziejnie.

Sądziliśmy, że pacjent umrze śmier­

cią naturalną. Tymczasem naprzekór naszym diagnozom teatrzyk żył i roz wijał się. Ostatnio nawet się popra­

wił. Co prawda w paru numerach re wii „Lecą liście" rzeczywiście opada, ją liście i ręce, ale w całym progra­

mie widać dużo dobrej woli i złej Wolskiej. To nie znaczy, że p. Wol­

ska jest zła. Zły jest jej repertuar, przypominający dobre rady pani Zo­

fii z „Czerwoniaka".

Dobre rady p. Wolskiej udzielane młodym panienkom ze sceny, można ująć w jedno zagadnienie: co zro­

bić z chłopem? P. Wolska bynaj­

mniej nie grozi stworzeniem trzecie­

go stronnictwa ludowego. Przez

„chłopa" rozumie każdego mężczyz­

nę, w zagadnieniu chłopskim intere­

suje ją tylko płeć.

P. Morawski w zielonym, byroni- cznym lodenie i w cylindrze wraca jako duch aktora na deski teatru

„Rozmaitości" i nadal straszy w nu­

merze „Mara". Po wysłuchaniu tego koszmara doszliśmy do przekonania, że o ile utalentowany śpiewak p. Wi śnierwski, odśpiewawszy arię z „Don Juana", zamienił na chwilę „Rozmai tości" na operę, to p. Morawski był w „Marze" upiorem w operze.

P. S. Mili Milicjanci! Wybaczcie nam, że jesteśmy złośliwi. Ale ina­

czej niesposółj. Wierzymy, że wasz teatr będzie coraz lepszy i musimy

Czytelniczka z Krakowa* — O ile nam wiadomo, sprawa ta była wy­

jaśniona na terenie Z w. Artystów Scen Polskich.

Mediator (Warszawa). — Za wier szyk dziękujemy, przeczytaliśmy go z przyjemnością.

„Kleks". — Prosimy o wycinki ory ginalne, a nie przepisane.

Kropka z Wilna (Toruń).— Współ czujemy Waszym repatrianckim i domowym kłopotom. Nadesłane ma­

teriały bardzo miłe, ale nadają się raczej do jakiegoś pisma codzienne­

go. Prosimy nie płakać i nadal trzy­

mać się dzielnie.

Andrzej Nowicki (Warszawa). — Wycinki z pisma „Radio i św iat" o- trzymaliśmy bardzo spóźnione. Pro­

simy o inne.

Emilia Wiśniowska (Warszawa)—

Wiersz słuszny, ale dla nas za po­

ważny.

Ryszard Salinger (Gdańsk — Wrzeszcz), — Nadesłaną ulotkę wy­

korzystaliśmy w poprzednim nume­

rze. Dziękujemy,

Z. Chriśoicki (Poznań). —

Prosi­

my o nadesłanie większej kolekcji ogłoszeń z „Głosu Wielkopolskiego".

H. M. (Ł ó d i).'— Prosimy o inne

wycinku

Bohun-plutonowy podch, A K (W ar szawa). — Z niecierpliwością ocze­

kujemy na dalsze zapowiedziane ma.

teriały.

W. O. Piesz (Bydgoszcz). —

Wy-

wam właśnie w ten sposób pomagać.

Nie wszystko się nam podobało. Bar.

dzo podobała się nam para taneczna:

skromna Dziewacka i Radek, bo są mło dzi, zdolni i bezpośredni. Podobały się nam kuplety Wolskiej i Wiśniew skiego. Podobał się nam finał. Z mu zyki z satysfakcją usłyszeliśmy u- werturę „Dornroeschen B rautfahrt".

Wielki poeta Norwid tak mówił o sztuce: „O sztuko!... skrzydła rozta­

czasz złocone w świątyni Pańskiej..."

I rzeczywiście: cytując dalej tego sa mego poetę, stwierdzamy, że „ideał sięgnął bruku" i w kościele baptys­

tów co wieczór grają rewię „Lecą liście"....

cinek z „Kuriera Sportowego" wy­

korzystamy.

N. T. (Kraków), Mieczysław Bie­

niek, Jan Krajewski (Warszawa), Eugeniusz Ryś (Zgierz), Witold Ga wdzik (Lublin), Roman Stecki (Kra ków), Bohdan Werda (Pułtusk), Le szek Malański, J. S. z R. Zdzisław Siewierski (Włocławek), Homoncu- lus (Lublin). — Z nadesłanych ma­

teriałów nie skorzystamy.

„Jot" (Kraków). — Dobre, ale nie stety za długie. Prosimy o współ­

pracę.

Jacek Deg. Prosimy o odwiedzi-' ny w redakcji. *

S. T. (Koło). — „Pierwszy eks­

port" wydrukujemy.

Numer (Inowrocław). — Omylił się Pan. Część materiału będzie dru­

kowana w „Szpilkach" i „Pobudce".

Czekamy na podanie nazwiska i a-

dresu.

(7)

STEFANIA GRODZIEŃSKA

KOMBINATOR

Pochyliła się w stronę swego towarzysza i wskazała mu mło­

dego człowieka, który siedział o parę stolików dalej przy pół czarnej,

— On może i nie chce — po­

wiedziała ze zgrozą.

,— Nie wierz w to. On tylko tak mówi — odpowiedział pan

» twarzy a‘la „Inteligent Zawie­

dziony".

Poprawiła na sobie małpie futro tak, żeby odrazu było wi­

dać, że to nie imitacja (zupeł­

nie inaczej się układa).

— Ja też tak myślałam, Ale mam dowody. Rzeczywiście, on może i nie chce.

— A czy nie możnaby... za­

miast niego? — podsunął nie­

śmiało Zawiedziony. • -

— Pewnie ci się wydaj e, że ty pierwszy wpadłeś na ten po­

mysł. Wykluczone. Proponują mu misję dyplomatyczną. Właś­

nie jemu.

— I on może? Zupełnie legal­

nie?

— Może. Zupełnie legalnie.

— I nie chce?

— I nie chce.

Przy stoliku zapanowała gęsta cisza. Małpie futro ukarminowa­

ło sobie usta, upudrowało nos, zapaliło papierosa i wlepiło bez­

myślne oczy w swoje paznokcie.

— A dlaczego on nie chce? — zapytał zdławionym głosem Inte­

ligent.

Małpy ożywiły się.

W K R Ó T C E P R E M I E R A

SZO PKI P O LIT Y C Z N E I

N A P I S A L I , JANUSZ MINKIEWICZ i KU KJ E Ł K I W Y K O N A Ł '

JERZY ZARUBA

JAN BRZECHWA W Y K O N A W C Y ANDRZEJ BOGUCKI, KAZIMIERZ RUDZKI

i inni P R Z Y F O R T E P I A N I E

WŁADYSŁAW KĘDRA O S O B Y : Mijał

Minc Rzymowski Franco Radziwiłł Sapieha Nałkowska

Raczkiewicz Borejsza Kowalski Hirohiło Kiernik Truman Kwiatkowski

-Z*

- Co ty wyrabia**?

— Ja - nic. Ten doktór zwario­

wał - kazał mi brać lekarstwo w ciepłej wodzie.

. — W tym właśnie tkwi ‘cała tajemnica. Nikt nie może zrozu­

mieć.

— Ale co on mówi?

— Że nie ma ochoty wyjeżdżać z Polski i być na obczyźnie.

— Tak mówi?

— Tak mówi.

— O, to musi być lepszy kom:

binator!

— Nikt nie ma wątpliwości.

— Pewnie tak ich chce zabaje- rować, żeby mu rodzinę pozwo­

lili odrazu zabrać.

— Pozwalają.

— I on nie chce?

— Nie chce.

— Więc o co mu właściwie chodzi? Może chce tymczasem tu zrobić pieniądze?

— Kiedy on nie zarabia. On pracuje i z tego żyje.

— Nie handluje? Nie wymie­

nia? Nie szabruje?

— Nie..

— To jakiś podejrzany typ.

— Więcej, niż podejrzany. To jakaś ciemna historia.

Małpia sierść przysunęła się do „Inteligenta Zawiedziónego"

i powiedziała półgłosem:

— Siedzi tu, pracuje i żyje z pensji. Może wyjechać i nie chce. I popatrz, jaką ma minę.

Rzeczywiście, omawiany mło­

dy człowiek miał prowokująco pogodną twarż. ,

— Wydaj e mu się, że wszyst­

kich przechytrzy. Kombinator.

Churchill

Osóbka - Morawski Słonimski

Mikołajczyk Witos BOS Kinoiikacja

i

rys. Ha-ga - W ięc w końcu - dokąd pan chce bilety?

— Chciałbym jakiś taki kieru­

nek, gdzie jest najwięcej tuneli.

SYMBOL PRZEPEŁNIENIA

„Rzeczpospolita" z 7.X.1941:

„Pociąg przepełniony, owszem, ale jest to przepełnienie względne, pozwalające na znalezienie zawsze swobodnego, stojącego miejsca w wagonie. Osoby siedzące

im

stop­

niach, niekiedy rozłożone na da­

chach kolejowych wozów, nie na­

leżą coprawda również do rzadko­

ści. Nie można jednak faktu tego uznać za symbol przepełnienia".

To optymistyczne ujęcie kwestii przepełnienia przypomina zeznania oskarżonego o bójkę:

— On mnie, panie sędzio, bęc pię­

ścią w zęby, więc ja go, panie sę­

dzio, lu nogą w brzuch, potem on za krzesełko i po mojej głowie, więc ja go stalowym pręcikiem, prast przez fizjognomię... ale żeby jakaś draka czy bójka, to między nami wcale te­

go, panie sędzio, nie było... (j. h.) PIOSENKA O HARRISA WAR­

SZAWIE

N r 92 „Kuriera Codziennego"

przynosi korespondencję z Inowro,- cławia, a w niej z całą powagą, taki ustęp:

„Właśnie w tych dniach, byliś­

my tu świadkami pewnego rodza­

ju jubileuszu: po raz bowiem 50-ty została tu wykonana w 50-tej in­

terpretacji „Piosenka o Warsza­

wie". Wszyscy piosenkę^ tę przyj­

mują burzą oklasków, a warsza­

wiacy z reguły zwilżonymi oczy­

ma".

Najbardziej wilgotne stają się o- czy przy ustępie:

„Ja wiem, że ty dzisiaj nie AK“...

6'. m.) PORNOGRAFOMANIA Fraszkopisy prasy śląskiej gryzą się. Dowodem tego jest utwór Józe­

fa Nachta drukowany w 221 ri-rze

„Dziennika Zachodniego" (25 wrześ­

nia). ' Cytujemy in exteneo:

„OSTATNI RAZ

Ob. Szerszeń bierze mnie za członka

(„Gaz. Robotnicza" nr 175) Łamanym językiem Szerszeń co- dzień brzdąka Ot, dzisiaj na przykład bierze mnie

za członka.

Jabym się pogodził z kochanym piernikiem, Lecz mnie wziął za członka okrop­

nym językiem.

Józef Nacht".

Prosilibyśmy, aby sprawy erotycz­

ne współpracowników prasy śląskiej odbywały się w czterech ścianach a nie na łamach dzienników. Bo my się bardzo wstydzimy. Niechaj to bę­

dzie już naprawdę „ostatni raz".

TRIUMF NAUKI I SZTUKI Biedny atom po rozbiciu jądra stracił całkiem głowę i daje się wy­

korzystywać do najnędzniejszych po-.

sług domowych. Oto co pisze w tej sprawie „Dziennik Zachodni" n r 224

(28.9.45 r . ) :

„NAUKA SZTU KA V Pastę podłogową poleca „Atom"

teł. żll-05. 22Ud"

Prosimy pamiętać, że „Szpilki"

pierwsze notują fakt wykorzystania energii atomowej dla celów „pokojo­

wych" (sic!). (I. p.) BELKA W OKU WŁASNYM

„Hasłom tym nia nie można za­

rzucić— czytamy w N-rze

S I

„Szpi lek" z dn. 2 b. m. — są one uni­

wersalne, z którejkolwiek strony by J E ‘nie czytać".

Kto gr...amatyki nie szanu-je, len Szeląga nie wart... (j)

PORADNIK

W numerze 8-ym „Poradnika Pro- pagandysty", urzędowego wydawnic­

twa Wydziału Szkoleniowego Mini­

sterstwa Informacji i Propagandy w artykule o prasie czytamy:

„Dziś... mamy w Polsce 39 dzień ników i gazet, z tego 31, — to pis­

ma wychodzące codziennie".

Należałoby także napisać, ile ma­

my tygodników, wychodzących raz na miesiąc, miesięczników niewycha- dzących wcale; albo po prostu: ma­

my 34 dzienniki i jeden poradnik, który nie umie wyrażać ludzkich my

śli. (j. s.)

POLPRESSIE, POPRAW ŻE SIĘ!

Polpress podaje:

'„MOSKWA, 2.10. — (PAP Pol.

press). — Po 1,0 latach okręty ra­

dzieckiej floty Pacyfiku powróciły do Portu Artura".

Okręty zostały powitane w porcie przez Mikołaja II, który jest cesa­

rzem ZSRR. I.)

MIŁE ZŁEGO POCZĄTKI...

W „Dzienniku Polskim" (N r 237) czytamy:

„Kraków będzie miał sensacyjną rozprawę sądową, która będzie e- pilogiem niedoszłego do skutku w dniu 23 września meczu Wisła-Da lin z powodu niestawienia się na boisku drużyny Wisły.

Oto jeden z sympatyków myślę, nickich Dalina wniósł przez adwo­

kata krakowskiego dr B. skargę sądową przeciwko Wiśle, domaga­

jąc się w niej zwrotu kosztów prze jazdu z Myślenic do Krakowa i z powrotem w wysokości zł 200, oraz zł 500 tytułem nawiązki za „utra­

coną przyjemność" oglądania za­

wodów piłki nożnej".

Bardzo słusznie! Dodać należy je­

szcze 50 złotych za zdarcie zelówek plus koszta wypitych ze zmartwienia wódek.

Oto są ważne sprawy dla sądow­

nictwa. A procesy volksdeutschów i konfidentów mogą poczekać, (w.ł.b.)

„Szpilki" ukazują * *ią co tydzień. - Przedruk bez podania źródła wzbroniony.

Redakcja: Łódź, Piotrkowska 96, tal. m. 1-23-36.

Redagują: St. Jerzy Lec, Zbigniew Mitzner, Leon Pasternak. Jerzy Zaruba.

Składano w Zakł. Graf. „Czytelnik" lir. 4, Łódź, Żwirki 2.

i0,,8)*!, codziennie od 11-tej do l-szej.

w y d aia Spółdzielnia w ydaw nicza „Czytelnik".

Drukowano w Zakładach GraEomyoh .-Książka".

D—01944

i

(8)

/ \

Fitlirer odszedł, naród pozostał...

Cytaty

Powiązane dokumenty

Różnym panom grafomanom Opłaciła się współpraca, Ja pisałem, nie dostałem Mnie się Polska nie

Czy to dziatki, mających się wybrać królowych morza wybierają się w tych mających się wybrać

W każdym się znajdzie dosyć zasług, By mieć w przyszłości ciepły przydział. Szlachetne rysy pana BOBRA Jawią się zwłaszcza moim oczom. Na przykład

czonym przed oblicze władzy i odpowiada się tylko na zadane pytania. wspólne czekanie, urozmaicone ogólną rozmową. Jedni sarkają, że nasz wóz państwowy, który

Wtem zahuczało, zaszumiało i rozwarły się podw oje_ jak nożyce cen, a w nich likazał się straszny czarownik — Formulary Biurokra- tus, którego przez

wyjaśniam na wstępie, że c dzi mi o pociąg specjalny do staropolskiego grodu N., gdzie miała się odbyć wielka uroczy­.. stość w obecności

Wyglądano oknem. Dzieci bawią się z psem. Po dnu gtej stronie ulicy wznosi się gibka nowa antena łódzkiei radiostacji Ach, żeby tak mleć radio, postu chać.. W

I rzeczywiście dzieje się tak, że w pewnym momencie teoretyczna algebra zamienia się w praktyczną arytmetykę, wzory naukowe przygotowują miejsce dla real­.. nych