• Nie Znaleziono Wyników

Szpilki. R. 6, nr 31 (1945)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szpilki. R. 6, nr 31 (1945)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

C ena 5 zł.

Nr. 31 Rok VI PRAWDZIWA CNOTA KRYTYK SIĘ NIE BOI* (KRASICKI) 2.X. 1945

Gandhi iqda pełne] niepodległości dla Indii

' rys. W ładysław Daszewski

Gdgbg kózka nie skakała To bg Anglia nic nie dała

X w

(2)

»-> -

TEODOR PUJNICKI

FRAG M ENT P O E M A TU

C? *

Ze spuścizny po Teodorze Bujnickim drukujemy fragment

nieukończonego poematu satyrycznego „O działaczu sanacyj­

nym Panu Bobrze". (Red.).

2__

1.

Jednym w chaosie wielkich przemian Rosną u ramion skrzydła srebrne I sława biegnie im u strzemion

Wołając: „Oceany przebrniesz i"

Uwodzi, kusi jak syrena Rosyjskim „morie pa kalena".

2.

Inni, zaszyci w dziurę mysią Liczą godziny jak różaniec, Pod kołdrą tulą sprytne pysio I nie wyłażą z betów za nic, Zanim przeminie dziejów cyklon I czasy znowu się uzwyklą.

3.

Trzeci - powolni wszystkim falom I tym na cal i tym jak Krywań, Wykonywują zwinnie slalom Omijań, przeczeń, potakiwań I wylądują kiedyś lekko Z nieobciążoną hipoteką.

4.

Są też i tacy, których żywot Surowo w dni surowe biegnie, Bez ugod, wygód i bez prywat, W stoickiej, że tak powiem, flegmie.

Z tarczą powrócą kiedyś tacy, Albo na tarczy (nie na tacy).

5.

Kiedy nadejdzie dzień bilansu I archanielskie rykną surmy, Do ostatniego kontredansu I ci i ci pośpieszą hurmem

I pchać się będą z wielką wprawą Na honorową stronę prawą.

. 6.

W każdym się znajdzie dosyć zasług, By mieć w przyszłości ciepły przydział.

Tenv— że podchwycił w porę hasło, Ten w porę skrył się, ten — przewidział, Tamten zwinnością się ocalił,

A ten, że most za sobą spalił.

7.

Niezapomniany, wzniosły obraz!

Jakbym go widział już proroczo.

Szlachetne rysy pana BOBRA Jawią się zwłaszcza moim oczom.

Widząc je, Sława wola chyżo:

- Marmuru, pędzla, pióra, śpiżu! -

N

ieszczęście polega na

tym, iż ludzie nie potra­

fią robić dwóch rzeczy jednocześnie. Na przykład jed­

nocześnie myśleć i pisać. Czło­

w iekskądinąd rozsądny siada przy biurku, rozkłada papier, i bierze pióro do ręki — i tu ko­

niec. Sama czynność pisania tak go absorbuje, że zwoje mózgowe przestają działać. Wtedy to po- wstają kawałki do „Gabinetu osobliwości" i hasła propagan­

dowe.

Nasze hasła propagandowe ostatnio są typu „Laval" i „za­

raz". Nie mam tu na myśli oskar­

żenia o to, że te slogany są wsteczne lub że obiecują na­

tychmiast złote góry. T>lko moż­

na je czytać z tym samym skut­

kiem z iewej, do prawej, jak i prawej do lewej. A więc: „Re­

akcja jest ostoją wstecznictwa".

Albo: „Przćz oświatę do demo­

kracji". Hasłom tym nic nie można zarzucić, są one uniwer­

salne, z którejkolwiek strony by je nie czytać.

X

Idę ulicą i spotykam znajo­

mego.

— Dzień dobry — powiada, — Ależ biedaku, co sie z tobą dzie­

je! Ty się zapracowujesz! Jak ty wyglądasz? Musisz natych­

miast położyć się do łóżka i brać zastrzyki, inaczej to źle się skończy.

4s 4:

Żegnam .się kwaśno i idę dalej, z niepokojem przeglądając się we wszystkich wystawach. Rze­

czywiście źle. Wtem spotykam drugiego znajomego. Jak wiado­

mo, ulica Piotrkowska w Łodzi między Narutowicza i Bandur-

S | S. Kraków przybył do Gdyni

•c

rys. Ignacy W itz

Krakowiaczek ci ia,

W Krokowiem się rodził...

4« 4«

skiego nie jest pustynią, ani też obcym krajem. Więc o spotka­

nia nie trudno.

<

— No, winszuję ci — powiada drugi znajomy — naprawdę świetnie.

— Ale o co ci chodzi?

• — O wygląd, o wygląd. Aleś chłop na schwał. Rozrosłeś się, utyłeś, zmężniałeś. Od zeszłego roku, kiedyśmy wódkę w Mila­

nówku pili, to szalone zmiany.

Samo zdrowie.

Żegnam go życzliwie. Proszę, żeby zatelefonował i raźnym, rzeźkim krokiem wysokiego bru­

neta w butach z cholewami, py­

kając wesoło z fajki, wchodzę do

„Czytelnika".

X

O wszystkim mówi się tak, jak o moim wyglądzie. Jedni uważają, iż staczamy się na dno przepaści, że Sytuacja gospodar­

cza pogarsza się z godziny na godzinę, że... w ogóle nie ma o czym mówić. A inni: że świet­

nie, że doskonale, że lepiej nie potrzeba.

Lec naprzykład bardzo źle pi- sze o „Czytelniku". Inni uważa­

ją tą instytucję za ósmy cud świata. Ja mam na to swój trzeźwy pogląd, który zapewne podziela J e rz y , Borejsza i ze, dwie — trzy inne pozostałe roz­

sądne osoby. Mówiąć o tym bo­

wiem; nie zapominajmy, iż „Czy­

telnik" wydaje „Szpilki”. I że

„Czytelnik" w naszym życiif kulturalnym, to duża pozycja.

A poza tym mam urzędowy obo­

wiązek stwierdzić, że „Czytel­

nik" nie ma już autobusu. I w ogóle, że „Czytelnik" to nie

„Fraszka".

JAN SZELĄG.

(3)

3

W „Grand Hotelu" w Ładzi wykryło jaskinię qry

/

Hotel g r a n d rvs Jerzv Zaru!ja

W. L. BRUDZIŃSKI

M A S Z Y N K A

Mam pókój sublokatorski bez używalności, kuchni. Tro­

chę to kłopotliwe, ale dotych­

czas jadaliśmy z żoną w stołów ce, wysyłając naszego trzylet­

niego Jasia na obiad do chrze­

stnej matki. Cóż, kiedy gdy podwyższono mi pensję, do 600 złotych miesięcznie, a w dodatku udało mi się zamienić na rynku komplet dzieł Józefa

^Korzeniowskiego w oprawie na mało używaną harfę salo­

nową z dopłatą 300 złotych na moją korzyść — żona posta­

nowiła gotować w domu.

Kupiliśmy małą maszynkę elektryczną — ot, szamocik, drucik i dwa ucha. I wszyst­

ko byłoby dobrze, gdyby nie kobieta — tj. naturalnie żona.

— Niepraktyczna taka ma­

szynka — powiada. — Ani o- gnia regulować nie można, ani garnków dwóch postawić.

Trzeba kupić większą o dwóch ogniskach!

W gruncie rzeczy miała nawet kobieta rację. Małe to, niepraktyczne, dwóch garn­

ków na raz postawić nie moż­

na.

U faceta, wyglądającego, jak zawodowy bokser, którego w ostatnich spotkaniach moc­

no bito po twarzy, kupiłem ma szynkę o dwóch ogniskach.

Praktyczna rzecz — z guzi­

kiem, którym można regulo­

wać prąd, z dwoma szamota­

mi, ba! nawet z gwarancją na dwa lata.

Tylko niestety po trzech dniach maszynka zepsuła się.

Przestało działać jedno ogni­

sko. Zaniosłem ją z powrotem do sklepu.

Facet zdziwił się bardzo, — Nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło — rzekł — i cóż ja panu zrobię?

— Bo ja wiem? — odpar­

łem — trzeba by chyba napra­

wić?

Załamał ręce. Okazało się, że przed wojną był woźnym w Urzędzie Skarbowym, we wojnę handlował damską bie­

lizną, a teraz, że to z czegoś żyć trzeba, wziął się za sklep elektrotechniczny. Ale na repe racjach się nie zna.

Na szczęście na przeciwko mieszkał rzeźnik, który przed wojną był elektrotechnikiem.

Zainteresowaliśmy go wypad­

kiem. Pokręcił coś, postukał i powiedział ,że jest już w po­

rządku. Mogłem ją z powro­

te m zabrać do domu.

Cóż, gdy po krótkim czasie zepsuło się drugie ognisko. Ca łe Szczęście, że rzeźnikowi u- dało się je jakoś zreperować.

Po trzech dniach pękł guzi­

czek. Zawiozłem maszynkę znowu. Tym razem rzeźnik zdenerwował się i kategorycz­

nie odmówił pomocy. Posze­

dłem do sklepu. Właściciel u- nikał mojego wzroku. Widać było, że widok mój jest mu bardzo przykry, gonił już (fi statkami sił. Stanęło na tym, że dał mi nową maszynkę.

Uradowany zaniosłem ją do domu. Niestety w domu oka­

zało się, że nie ma jednego u- cha, a oprócz tego drucik sty­

ka się z blachą. To też żona albo parzyła się w rękę, prze­

nosząc ją, albo też łapał ją prąd.

Postanowiłem nie zanosić jej już więcej. Wzięliśmy z

powrotem dawną, małą ma*

szynkę Nie ma to jednak, jak prostota w konstrukcji — ot, szamocik, drucik i nic więcej.

Nie ma co psuć się ani pękać.

Są' solidne dwa ucha — nie poparzy się człowiek.

Nową maszynkę wstawiłem najpierw pod szafę, Ale i tam postarała się jeszcze nam do­

kuczyć — nasz Jasio, bawiąc się, rozciął sobie o blachę rękę.

Wsadziłem ją na piec. W nocy zbudził mnie jakiś huk.

Zapaliłem światło — natural­

nie — to maszynka spadła na ziemię.

Wtedy wdrapałem s-ę po ci­

chu na czwarte piętro i z za­

machem zrzuciłem ją na bruk podwórza.

Odtąd mam spokój. Czasem mnie tylko jeszcze \ve snach straszy.

O STOSUNKU WICEHR.

DE GAULLE DO LEWICY FRANCUSKIE) Skąd opętał Vicomcie nagle taki ton cię?

I pan we Francjt zmienić chcc Egalite na Degaulletć?

St. J. Lec

S zczyp ta soli

Młodzi Polskiego Stronnictwa Lu­

dowego — neowici.

N a zalew jasnowidzów — co k-rok, to prorok.

WERONIKA T ALB ER

P I O S E N K A

O SIEDMIU TRUPACH

Przyjechali z Zachodu - kraju mleka i miodu - i przywieźli Dekawki i Fordy...

Trudno mówić o cenie, bo chcą nabić kieszenie —

lepiej nabić kieszenie, niż mordy...

Moknie szosa i trawka - Jedzie szara Dckawka,

a w Dekawcc - naczelnik O pieki- A że psotne Jest koło -

odskoczyło wesoło

i z rozpędu wleciało do rzeki.

Chmurki płyną, a płyną — Fiat pędzi doliną

w tym Fiacie - inspektor z kobietą- Wjeżdża w gruzy stolicy

i na rogu ulicy —

co za diabeł? Nawala magneto—

świeci słonko wysoko, Willis sunie w podskokach,

a w Willisie — ze Zdrowia naczelnik..

Biegną póła i drzewka - nagle psuje się cewka -

długi postój w ruinach cegielni...

Ford zatrąbił za Wisłą - to reierent Przemysłu

prawobrzeżne objeżdża powiaty—

W Słońcu lśni Ostrołęka - resor trzaska i pęka —

ładny gracik sprzedali, psubraty...

Sezon trwa budowlany, więc naczelnik stroskany

Mercedesem swym mknie po budulec.

Tartak czerni się zdała - wtem hamulec nawala - niechby diabli porwtfi hamulec...

Z chmurek słonko wyziera, złoci wierzch Wanderera, wojewoda przegląda gazety...

Wszędzie las naokoło. # szofer gwiżdże wesoło -

skrzynka biegów kuleje, niestety...

Dzwoni deszcz srebrem kropel - szosą taszczy się Opel —

kto nim Jedzie? nie pytam Już o to...

Opel pełznie Jak może - nagle - wybuch w motorze — i osoba wyrusza piechotą...

x

Cicho leży pokotem

siedem trupów pod płotem - Mercedesy, Dekawki i Fordy...

Rcąuiescat in pace...

' Lecz nic mówmy o pace —

wszak nabito kieszenie - nie mordy., x

rys. Jo tes Ambasador.RJP. w ZA.R.R.

JProf. Henryk Raabe

X

(4)

4

JAN HUSZCZA

OBYWATEL PRACIAK w Kiedy w marcu znalazł się u

mnie, wygląd miał bidny i bu­

dzący współczucie. Nie chciał wejść pierwszy do pokoju, czy niąe rozpaczliwe wysiłki, by przepuścić mnie przed sobą.

Musiałem go wepchnąć siłą.

Stanął przy etażerce z ksią­

żkami i westchnął:

•— O, to już nawet na ksią­

żki sobie pozwalasz! Bo ja.-.—

Nie dokończył, wymownie wskazując na swój nieprawdo­

podobny kaftan z żaglowego płótna. Spodnie nieokreślonego koloru fałdami opadały mu na pantofle, skombinowane ze sta

rych woderów.

Potem nieco się ożywił. Za­

czął opowiadać. Chciałby się jakoś w Łodzi urządzić, ale ni-

koge tutaj nie zna.

— Ach, gdyby jednak — oczy mu zaczęły trochę latać i błyszczeć — w aprowizacji!

— Urządzaj się — odpowie­

działem — co do mnie, jeśli ci będę w czymkolwiek pomocny, to ehętnie.

Na razie zanocował. Chrapał głośno i odważnie, ale przy śnia daniu znów wróciła mu nie­

śmiałość. Nie chciał używać cu­

kru do kawy. Krępował się mówić do mnie per ty.

Jednocześnie lustrował pokój.

Nawet stojącą pod tapczanem walizkę dostrzegł.

— Chyba pełna? — uświa­

domił się.—Takim jak ty to za weze się udaje...

— Puata! — zawołałem, o- twierając walizkę.

To go nieco uspokoiło. Po­

prawiło mu nastrój. Na twarz wypełzło skrzywienie, które — przy pewnym minimum dobrej woli — można było przyjąć za ufmiech. Ponieważ tego mini­

mum nie okazałem, więc na ra ­ zie się pożegnał.

Po miesiącu

znowu byl u mnie. Czuł się swobodniej.

Tym razem przyszedł w nowej jesionce- Z pod starannie za- prasowanych spodni wyzierały żółte kamaszki.

Nieproszony usiadł, wyciąg­

nął papierośnicę z monogra­

mem i ze słowami „poczęstuj się“ sam pierwszy sięgnął po papierosa.

— Tomaszkiewicz ciebie przy jął? — zapytałem, przypomi­

nając sobie, iż go poleciłem swemu przyjacielowi.

Wyrozumiale uśmiechnął się:

— Chcesz, żebym ci dzięko­

wał, co?! Otóż Tomaszkiewicz pomógł i .nie pomógł, bo prze­

cież i tak lepszego pracownika nie znalazłby. Prawdę mówiąc, to sam jeszeze jakoś się trzyma na swoim stanowisku tylko dzięki mnie...

Spojrzał na zegarek i pow­

stał:

— Ale śpieszę- się! żegnaj, kochasiu, a w razie czego do mnie dzwoń...

Wyszedł.

Oczywiście, nie dzwoniłem.

Ale tak się zdarzyło, iż musia­

łem pewnego razu zobaczyć się z Tomaszkiewiczem- Udałem się więc do” „Mąkopolu".

Na miejscu zostałem ^oin- fonnowany, iż Tomaszkiewicz w „Mąkopolu" już nie pracuje.

— Dyrektorem jest teraz Prąciak — oświadczył woźny.

Oho, już został dyrektorem, pomyślałem sobie. No... no...

Chciałem wprost zapukać do drzwi i wejść, w poczekalni bo­

wiem nikogo więcej nie było.

Ale między mną a drzwiami stanął ten sam woźny:

— Bez meldowania pan dy­

rektor nie pozwala!

— Dobrze, proszę więc za­

meldować.

Po chwili woźny wrócił:

— Pan będzie łaskaw kwa- dfansik poczekać. Na razie ob.

dyrektor nikogo nie przyjmuje.’

Minął kwadrans i dwadzie­

ścia minut plus dwa kw adran­

se.

Wreszcie wchodzę. Prąciak siedzi w fotelu za szerokim biurkiem. Siedzi, oczywiście, roz

party ,ale o tym nie piszę, gdyż że

i tak już wszędzie nadużyto te­

go rodzaju określenia.

— Serwus! — wołam.

— Moje uszanowanie... — odpowiada, wyciągając przez biurko rękę, połyskującą pier­

ścieniami.

Siadać nie prosi.

Pytam o Tomaszkiewicza-

— Spławiłem go, fiuut, poo- szoł! — i gestem ilustruje swo je słowa. Zapala papierosa, za­

pominając o mnie, potem na­

gle : Jfc

— Wybacz, ale śpieszę się, mam ważne spotkanie!

Wybaczyłem. Nic mi innego nie zostawało.

Przy spotkaniach na ulicy ciągle jeszcze tak wychodziło, iż kłaniał mi się pierwszy.

Potem wymienialiśiny ukło­

ny w ten sposób, żeby to jakoś wypadało równocześnie.

Potem on uchylał kapelusza tuż przed moim nosem.

Potem już zdecydowanie przeszło na to, iż ja właściwym sobie ruchem zdejmowałem sportową czapkę, a on tylko muskał dwoma palcami rondo kapelusza z piórkiem.

Wreszcie przestał chodzić pieszo. Nawet do teatru jeź­

dził limuzyną.

Właśnie w teatrze podczas antraktu — nagle zwrócił się do mnie per pan. I przedsta­

wił swoim znajomkom słowami:

— Oto mój dawny podwład­

ny! Oczywiście, nigdy jego pod­

władnym nie byłem. Nigdy tak- przedtem nie klepał mnie

Dwojakie tempo sprawiedliwości

Do Paderborn

rys.

K caeim len G ru *

Do Morymbergi

po ramieniu. Ale milczałem:

może przewrotny los jeszcee kiedyś zdarzy, że będę..., A po­

za tym, z przyzwyczajenia i na wszelki yrypadek, w ególe unikam jakichkolwiek zadrap nień...

Potem snowu nie spotykali­

śmy się.

Niedawno jednak omal nie zemdlałem na ulicy. Na chod­

niku. Przed kinem. W biały dzień. Zdała od jakiejkolwiek knajpy! Bowiem pieszo w ędr»y jący Prąciak podbiegł do mnie z wołaniem:

— Jak się masz, Gawełkal

— I prawie chciał rsucić md się na szyję.

A ja :

— Jak się pan ma, dyrekto­

rze!

A on:

— Cóż tak oficjalnie?! Wea le nie jestem dyrektorem!

— Jakto, przecież...

— Ech, co było a niejesfc-^

i

sposobem od niepamiętnych lat używanym przez*ludzi go-<- rzko zawiedzionych — mach­

nął ręką...

Okazuje się, że coś tam w

„Mąkopolu" przeskrobał. J a ­ kieś nadużycia. Jakieś machi­

nacje, kombinacje, malwersa­

cje czy jak to się wszystko Wb języku inteligentnych prze­

stępców nazywa. Mówią, że grozi mu sprawa sądowa. Mó­

wią także jeszcze gorzej.

W każdym bądź razie odtąd już go więcej nie spotykam.

Z

J E S I E N N E K A P E L O S Z E -

N ajnow szy, kapelusz

„UNRRA."

E fektow ny k ap elu sz

„Łapownik"

Bardzo gu stow n y k a p elu sik

t. zw.

„U rządow o-m ieszkaniow y"

rys. Kazimierz Gruz

W ytw orny k a p elu sz

;,Pokoiowy"

/

(5)

F R A S Z K I

NA LONDYŃCZYKÓW Prowadząc swoją dziwną grą Zrobili co najwyżej ło,

Że miast być; ł e s h * r o i p o I • ■

• 1 «,

Zostali: I e s p o l o n a l s z * r • s . NA UPARTEGO ANTYSEMITĘ Bez powoda „żydowską kwestią**

Robi z wszystkiego w mig. Z Tego wnoszą, że te obsesfe To po prostu: j u d e e f f * • .

NA NIEKTÓRE UTWORY Byle babek w byle piśmie Pisze byle co — , A fa czytam, a fa myślą:

- O co mu tam szło?

I czytając ów fascykul Jedną widzą rzecz;

Ten wiersz, prozą, czy artykuł Można czytać wstecz.

Można czytać wstecz, na poprzek Z dołu, w górą, w bok — Można również całkiem dobrze

> Nie przeczytać go.

Andrzej Nowicki

Ostatni etrp obniżki cen wódek monopolowych

rys. M ie czysła w Ptotrawfki

— Ęłuże panu...

— Panie starszy, proszę płacićl KAROL SZPALSKł

PRZEGLĄD PRASY

„ODRODZENIE"

Poziom faktycznie wyśmienity, Szerokie myśli. Pogląd zdrowy, Wiele w nim nazwisk znakomitych

> I wielu literatów nowych.

NA DEKRET O SZABROWNICTWIB Że w samą już porą narodził się dekret, To wszystkim wiadomo, nie żaden to sekret.

Ugodził w złodziei, niewdzięczny Iadaco, Gdy kraść już nie można, bo i tak już nie ma co.

Adam Kondracki PANI, KTÓRA PROSI MNIE O WIERSZYK

Pani prosi o wierszyk, to panią podnieca, Wiąc piszą tą fraszką, bom pani obiecał...

- To, co mnie podnieca, złóż mi w zamian w dani.

To też przecież traszka dla szanownej pani...

jan Czarny

PODRĘCZNIK DLA DZIATWY

Tyle się słyszy skarg i la­

mentu, że nasze firmy wydaw­

nicze prócz nalepek tytunio- wych i spirytusowych żad­

nych innych dzieł naukowych nie drukują. Tymczasem to nieprawda- Leży przede mną świeżo wydany „Zbiór zadań arytmetycznych** dla dziatwy szkół powszechnych. Książecz­

ka ta, pięknie .ilustrowana, arywa

z

szablonem, a pod względem jasności i zręcznego uchwycenia matematycznych powikłań przewyższa wszelkie inne podręczniki tego rodzaju.

(Nie znajdziesz tu, np., zadań

o jabłkach i pomarańczach, bo

autor słusznie wychodzi z zało­

żenia, że od tego śliijka idzie dzieciom do ust, a nie rozum do głowy). Dla przykładu po- dajemy tu kilka pierwszych z brzega zadań.

Z a d a n i e 7.

W parku Poniatowskiego, na ławce długości 1 metr 53 cm siedzą: na jednym końcu ekspedientka firmy „Społem**,

K

rys. Jan Leni ca - Fo eo panu takie dnie szkło powiększające, panie Robacaok?

- Idą do stołówki.

a na drugim młody żołnierz.

Zegarek ekspedientki wskazuje godzinę 18. Obliczyć, o której godzinie nastąpi zbliżenie, je­

żeli wiadomo, że 1) ekspedien­

tka ma lat 19 i 2) żołnierz przysuwa się o 10 cm na kwadrans.

Z a d a n i e 11.

Obliczyć, ile potrzeba papie­

ru na przepustki do wszyst­

kich Ministerstw, jeżeli wiado­

mo, że jeden tylko 32-łetni woźny w Polskim Radio zuży­

wa na potrzeby osobiste V* to­

ny tygodniowo.

Z a d a n i e

W stołówce pewnej spółdziel­

ni z racji ukazania się listy zasłużonych wydano obiad n deserem, przy czym każdy e gości otrzymał 8 deka legumi- ny. Obliczyć, jaki był koszt własny 1 kila leguminy, jeżeli wiadomo, że użyte do niej ja ja wszystkie bez wyjątku pocho­

dziły z czasów okupacji nie­

mieckiej?

Z a d a n i e S.

Dwaj przyjaciele zamienili się na ubrania: Gudzik wziął wylatane portki Budzika i po­

szedł w nich po zasiłek do PUR-u, a Budzik — nowe bryczesy Cudzika. Cudzik cze­

kał w ogonku 7 godzin i 38 minut i otrzymał zasiłku zło­

tych 47.50 groszy. Obliczyć, ile Cudzik otrzyma zasiłku w cią­

gu całego roku, jeżeli wiado­

mo, że Budzik w nowych bry­

czesach Cudzika zwiał w kie­

runku Szczecina i że się b a r­

dzo śpieszył.

Bneeelm

Ras piszą ci. Ras piszą owi.

Lecz twierdzą pisma satelici.

Że znakomici nie są nowi, A nowi nie są znakomici.

„NAPRZÓD**

Przed wojną przecież był dzienniidem, I walczył, gromił, klął i bił.

A dziś jest tylko tygodnikiem.

Więc esemn „Naprzód**? Racsej w tył.

„NIEDZIELA"

Gdy w niedzielę „Niedzielę**

Przeczytasz kolego, Zdołasz lepiej ocenić Szczęście dnia powszedniego.

„SZPILKI"

Oto zaiste urocza idylla:

Mnndur żołnierza i dowcip cywila.

rys. Zbigniew Lengren

— Mistrzu, mam dla pana dochodową propozycje—

— Mecz?

— Nie. Chciałbym tylko, żeby* mnie pan jutro

umieścił w pociągu do W arszawy

(6)

6

W redakcji „Szpilek**

„PRAWO. DO ŚMIECHU"

Lubimy samotne przechadz­

ki wzdłuż Piotrkowskiej. Cie­

szy nas rozkwit rodzimego handlu. Zwłaszcza lubimy owo­

carnie. Tu widać dosłownie, że polityka gospodarcza rządu przyniosła owoce. Chcąc wziąć wraz z masami udział w kon- sumcji, wstąpiliśmy do owo­

carni, aby nabyć winogrona.

Okazało się, że winogrona, j a ­ ko owoc południowy, sprowa­

dzane są przez zapobiegliwego właściciela z południowej Frań cji, z miasta Bayonne: cepy wobec tego są również bajoń­

skie. Podziwiamy również chęt nie’ witryny sklepów z wy­

kwintnymi drobiazgami dla panów- Już zbliża się ta chwi­

la, gdy jak niegdyś w Warsza­

wie, staniemy przed wystawą

„Old England", marząc o ku­

pieniu wytwornej pary szelek.

Ochoczo poddajemy się ró­

wnież propagandzie bijącej z plakatów. Szliśmy już „Szla­

kiem Krzywoustego" na Za­

chód, do Jeleniej Góry. Z roz­

plakatowanych na mieście oglo szeń, dowiedzieliśmy sie, że film polski przeżywa „Drugą młodość" w kinie Gdynia przy ul. Przejazd. Kinofikacja zmie niła nazwę, ale nie wiemy do­

kładnie, jak się ten nowy u- rząd nazywa: wszystko jedno zresztą, jak się zwał tak się zwał, byle dobre filmy dał.

Jak dotąd udawało się nam realizować wszystkie hasła wy­

pisane na plakatach.

Dopiero w kozi róg zapędził nas plakat — tajemnica, pla- kat-m isterium : „Bądź jak Za­

wisza!" Łatwo powiedzieć. Ale jak to zrobić? Korzystając ze znajomości, daliśmy się ucha- rakteryzować w Teatrze Woj­

ska i nadzieliśmy ciężkie zbro­

je i hełmy, Czuliśmy jednak, że to nie to i że nikt nie po­

zna, że jesteśmy Zawisza: wy­

pisaliśmy więc sobie na heł­

mach napis objaśniający: —

„Zawisza jak bądź",

Zaintrygował nas również afisz teatru „Bagatela": „I co z takim zrobić?", Zaciekawie­

ni poszliśmy na spektakl. W sztuce gra p- Bielicka, p. Du­

szyński i telefon, który odgry­

wa również ważną rolę. Teraz już wiemy, co z takimi zrobić.

P. Duszyńskiego, który jest zdolnym aktorem i ma dosko­

nałe warunki przenieść z „Ba­

gateli" do czegoś poważniej­

szego, a telefon postawić u nas na biurku, o czym od wie­

lu miesięcy napróżno marzy­

my.

Następnego dnia ujrzeliśmy plakat teatru „Syrena" rekla­

mujący „Prawo do -śmiechu".

Znamy prawa rozmaite: mał­

żeńskie, rzymskie, cywilne, karne, międzynarodowe, pięści, dżungli, oraz prawo wyborcze.

Owo jak wiadomo dzieli się na bierne i czynne. Bierne po­

zwala być wybranym, czynne

— wybierać. Prawo do śmie­

chu również bywa czynne i bierne. Na podstawie biernego

— można być wyśmianym, na podstawie czynnego — można wyśmiewać. Jak dotąd z bier­

nego prawa do śmiechu korzy­

stali: Akademia Umiejętności, która wybrała p. Młynarskie­

go na członka, Teatr „Rozmai­

tości", PUR, GUM, itp. Z czynnego prawa korzysta jak dotąd tylko zespół „Szpilek".

Teatr „Syrena" na podstawie swojego pierwszego programu 'korzystał z biernego prawa do śmiechu: mógł być śmiało wy­

śmiany- Obecnie wszystko się zmieniło i Teatr „Syrena" w swoim nowym, doskonałym pro gramie zdobył czynne prawo do śmiechu i wyśmiewa sku­

tecznie innych. Frekwencja jest znakomita i zespół jest w doskonałych humorach. Śmieją się, bo kto wie, czy to nie po­

trw a dwa miesiące. Bardzo . nam się podobał „Mazur" w

wykonaniu pary tanecznej Sutt, w sutych strojach naro­

dowych. Tłem tańca była de­

koracja Rybkowskiego: obraz przedstawiający biały dworek szlachecki. Oczywiście dworek był w ramach. W ramach u- stawy o parcelacji. Drugi ta ­ niec pary Sutt przedstawiał gimnastykę poranną w raju, odtańczono go bez kostiumów.

Przypuszczamy, że Adam i E- wa Sutt wykonali ten taniec przed zjedzeniem jabłka, bo byli nadzy i nie wstydzili się.

Mimo tłumaczenia udało się pani Gosławskiej wydobyć z piosenek Berangera cały fran ­ cuski wdzięk oryginału. To sa­

mo twierdzi' wytrawny krytyk teatralny, p. Minkiewjcz, zazwy czaj surowy w swoich ocenach.

Mówi, że p- Gosławska podo­

ba mu się w piosenkach Be­

rangera, mimo, że jest jego żoną P. Grodzieńska podno­

sząc w stylowym kankanie nogi, podbiła nasze serca. P.

Stefania Górska jak zwykle najlepsza: powtarzamy za Boyem-żeleńskim; „Kto ujrzał panią Stefanią, ten wołał od innych pań ją..."

P. S. Z „Prawa do śmiechu"

korzystaliśmy w szóstym rzę­

dzie krzeseł. Inni koledzy re­

cenzenci siedzieli bliżej, wi­

dzieli lepiej, może więc napi- szą gorzej. Nam podoba się przede wszystkimi, że „Syrena"

wykorzystuje należycie swoje czynne prawo do śmiechu* .bi­

czując w myśl starej rzym­

skiej zasady praw nej: nullum crimen sine poena (nie ma wi­

ny bez kary) wady osób nisko i wysoko postawionych. Kie­

rownictwo i aktorzy „Syreny"

są odważni. Audaces fortuna -iuvat! Zdaje się, że to znaczy:

odważni robią fortuny..

Władysław Bonkowski (Wołomin),

„z" (Kraków), A. W. Zefirek (Chełm), Zbigniew Lutogniewski (Lublin), M. Rembertowicz (Ku­

tno), Eugeniusz Rys (Zgierz), R y­

szard (Białystok), Józef Marcin (Ostrów Wlkp.), Leszek Konopiński (Poznań), Maksymilian Kamiński, Jan Lech (Referat .Kultury i Sztuki w Piłę), ppor. Michał Kalinowski (Kępno Pozn.), Stanisław Starczew­

ski (Lublin), Trudomir (Warsza­

wa), Ze-Na (Poznań), Zuzańna Szu- morlcowa (Kol. Strzelce, pow. Nałę­

czów), Repatriantka 7699, Leszek Malański (k fd ź), D. S. (Warsza­

wa), Feliks Kozioł (Lublin), R y­

szard Majstruk (Warszawa), Jan Nagrabecki (Lublin), Jan Rola (Ra­

dom), T. MiodftSzewski (Warsza­

wa) — Nadesłanych materiałów nie wykorzystamy.

Witold Grodzik (Lublin) — List Romusia drukujemy:

Kochany poeto Huszcza!

Muj Tatóś czytał w sinikach że pan hociasz całkiem dorosły poeta codzień modli się za mojego Tató- sia. To bardzo dobrze , że ktoś co jest poeta modli się za Tatósia bo ciocia Klocia powiedziała że Tatóś jest idyjota co pracóje za darmo i w niebie mu zapłacą a pan Paweł jeździ zaludniać zachud i dlatego ma fótro z dywanym i kryształa, a mój Tatuś ma tylko kryształowy harakter i syna na drewniakach bez chulajnogi. A Mamusia powie­

działa że teraz rozwody to sie z na­

mi rozwiedzie bo dalej nie może żyć z powietrza a z tarczy cnoty jeść nie ugotóje. Bo Tatóś jest za vpożondny.na takie czasy moja pani

NcrOtlziny pomysłd rVs-

Karo1 Baraniecki

C PoĘzTil PijeSi

że aż ha. A potem to mnie dzióra w buciku zrobiła sie sama i Mamu­

sia powiedziała że nici ze skury i co to bendzie w zupie z dzieckiem.

Ciocia Klocia nabontowała na Tatósia i harmider zrobił sie wiel­

ki i kszyk że taki histeryczny mo­

ment i kto mondry to złapie co ma a kto nie ma to szkoda zachodu i pszyłonczenia piasta i rzypichy.

I że Tatóś winien.

J a sie bardzo bałem żeby Tatóś sie nie stłókł bo pan poeta napisał że źe szkła. Ale Tatóś wyszed bocz­

nymi drzwiami bo on tylko wchodzić nie chce a wychodzić to nie sztuka.

Tatóś powiedział że znowu pondzie do bióra pracować, bo tyle jego spokoju 4 że powinien biórowi do­

płacać za świenty spokuj, mnie żal Tatósia i modliłem sie i pan poeta tagże, to Tatóś bendzie na pewno w niebie co w domu ma pjekło.

Dzienkuję panu poecie za modli­

twę i Czuwaj 1

Romuś Stecki, rypatjant.

Z drogiej klasy.

Pe es. Proszę modlić się tagże o chulajnoge dla mnie bo wszystkie dzieci majo a ja nie. Romuś.

ALEKSANDER PUSZKIN HISTORIA WIERSZOKLETY Uchem nawykłym podchwytuje

Bzyk,

Zaczem papieru plik smaruje W mig,

Zaczem świdruje wszem, niestety, Słuch, .

Zaczem drukuje - i do Lety Buch!

Przełożył: Bohdan Żyranik

(7)

7

STEFANIA GRODZIEŃSKA

GRA W KOMENTARZE

Stare powieści odznaczają się tym, że rzadko spotyka się w nich dialog, przytoczony po prostu- Do każdego powiedze­

nia osoby występującej w po­

wieści autor dodaje swój ko­

mentarz. A więc n p .: — „Ko­

cham cię! — szepnął namięt­

nie. — Naprawdę? — zapyta­

ła naiwnie. — Nie wierzysz?

— krzyknął z bólem — Wie­

rzę, najdroższy — odparła z przejęciem" itd.

Spróbowałam zastosować ten styl w życiu codziennym. Pole­

ga to na tym, że komentuję w ten właśnie sposób każde o- dezwanie się do mnie domow­

nika.

Rozmowa wygląda . mniej więcej tak:

— Czy nie widziałaś gdzie mojej teczki? — zwraca się ktoś do mnie. Zamiast odpo­

wiedzi, komentuję w stylu sta­

rej powieści:

— „Zapytał po chwili wa­

hania".

— Przestań się wygłupiać i powiedz ,gdzie moja teczka!—

wrzeszczy rozjuszony domow­

nik. Komentuję niestrudzenie:

„Powiedział z godnością, podnosząc głos".

— Cholera!

— „Dał upust swojemu obu­

rzeniu".

— Mmmmm...

— „Mruknął groźnie ,czyjąc

•swoją bezsilność".

Zwykle w tym momencie rozmówca nie wytrzymuje i wybiega z pokoju, trzaskając drzwiami i mów’iąc coś w ro­

dzaju: „szlag może trafić".

Należy wówczas wybiec za nim i zawołać:

— „Wyraził przypuszczeni?, oddalając się".

Gra staje się towarzyską, kiedy mamy np. imieniny, go­

ście już są zgromadzeni i zja­

wia ^się jakiś spóźnialski z kwiatami.

—- Pozwolę sobie złożyć ży­

czenia wszystkiego najlepsze­

go, powiada.

Gościa należy zaskoczyć z miejsca komentarzem.

— „Powiedział niebanalnie,

- Puk, puk...

- Kio lam?

klnąc w duchu, że musiał ku­

pić kwiaty".

Przepraszam, ale nie ro­

zumiem-

— „Wycedził z obrażoną mi­

ną".

I tak dalej. Zabawa muro­

wana. W dalszym ciągu przy­

jęcia można czynić w ten sam sposób niewinne aluzje w ro­

dzaju:

— „Powiedział, biorąc ósmą kanapkę z łososiem, chociaż inni też by chcieli".

Lub:

— „Mówiła, nie czując, że jeżeli wypije jeszcze ten kieli­

szek, to jutro będzie sama go­

rzko żałowała".

Olbrzymie są możliwości wychowawcze tej gry. Zasto­

sujmy ją, powiedzmy, w urzę­

dzie.

Urzędnik mówi: *

— Dobrze, dobrze, niech pa­

ni przyjdzie za tydzień.

— „Powiedział, chcąc się odczepić".

Albo:

— Niech mi pani nie za­

wraca głowy, mamy ważniej­

sze sprawy!

— „żołądkował się, przywo­

dząc na myśl urzędników z czasów okupacji".

Kiedy się wprawimy w tę grę, będziemy mieli ułatwiony sąd o różnych sprawach, ko­

mentując je w myśli z przy­

zwyczajenia- Czytając w nie­

których wypadkach gazetę, bę­

dziemy dodawali:

— „Napisał, nie zastanawia­

jąc się".

,

— „Zapewniał, sam w to nie wierząc".

— „Podlizywał się, zapomi­

nając, co pisał przed wojną".

Polecając tę metodę przy czytaniu „Szpilek", podaję kil ka gotowych komentarzy dla osób, posiadających mało f&n- tazji:

— „Usiłował być dowcip­

nym",

— „Przytoczył bezczelnie stary kawał, jako swój".

— „Zakończyła swoje coty­

godniowe bzdurki".

rys. Ha-ga Punie, lu nie można 1 Przecież to przedział dla pań!

— No właśnie — ja też jestem dla pań.

KOCHANI..."

Pogwizdując tango „Pensylwa­

nia", wzięliśmy do ręki „Głos Lu­

du" (19. 9. nr 247) i czytamy, prze­

cierając oczy:

„Uzbrojone bandy faszystow­

skich „legionistów" północnej Pensylwanii dokonywały napadów na ludność węgierską i prowoko­

wały starcia z oddziałami Armii Czerwonej".

Czyżby? Od czegóż jednak ency­

klopedia! Cytujemy za Trzaską, Evertem, Michalskim: „Pensylwa­

nia, wsch. stan St. Zj. Płn., nad oc.

Atlantyckim, -116.872 km2, 9.631.000 mieszk.; rolnictwo, kop. węgla; gł.

m. Harrisburg, gl. port Filadelfia.

Ludności węgierskiej jak nie było, tak nie ma". (g. p.) GDY MUZYCZKA TIRLI, TIRLI...

„Głos Ludu" (nr 243) zamieszcza artykuł o wizycie dra Feliksa Mły­

narskiego u „gubelrnatora" Franka.

Czytamy:

„Obu panów przedstawił Gene­

ralnemu Gubernatorowi d y r y ­ g e n t Kasy Kredytowej Rzeszy dr Paersch w obecności Kierowni­

ka Wydziału Gospodarki w Urzę­

dzie. general-gubematorskim tajo­

nego radcy Zetschego".

Po oficjalnym przedstawieniu na­

stąpiła część artystyczna. Orkiestra pod batutą dra Paerscha wykonała

„Horst-Wessel-Lied", a prof. Mły­

narski popisywał się swym karko­

łomnym salto mortale. (I. g.) ESY-POLPRESSY

Pierwszy okręt polskiej m arynar­

ki handlowej ;,S'S Kraków" powró­

cił do Gdyni. Z tej okazji w komu­

nikacie „Polpressu" (23. IX.) czy­

tamy :

„SS „Kraków", płynąc w peł­

nej gali wzdłuż wybrzeża, prowa- dzi{ za sobą tłum, wznoszący okrzyki powitalne".

* Na czele tłumu, wznosząc okrzy­

ki, szedł redaktor „Polpressu". Z długiego chodzenia po wodzie naba­

wił się jednak kataru. Dlatego też biedaczek nie widział, co pisze.

( I P-) NIESPOKOJNA TWÓRCZOŚĆ Ku zadowoleniu współtwórców

„Gabinetu Osobliwości", ukazał się podwójny (3—4) numer „Fotoga- zetki". M. in. zajmuje się ona tea­

trem. A oto fragmenty recenzji z

„Niespokojnej Starości":

„Wiele problemów poruszanych przez autora „Niespokojnej Sta- rości" nie są obojętne i dla pol­

skiego widza".

„Szczególnie udanym należy uważać ostatni tfkt sztuki, gdzie mimo mocno akcentowanych mo­

mentów prapagandoioych, całość akcji nie traciła na artyzmie wy­

konania dzięki doskonalej i zegna­

nej grupy zespołu".

Dodać należy, że „dzięki zegranej grupy zespołu redakcyjnego „Fotc,- gazetki",— całość jej mocno „traci na artyzmie wykonania".

GEOGRAFIA Z „KURIERA"

WYCIĘTA

W sprawozdaniu ze święta 1-ej A rm ii,. „Kurier Codzienny" pisze

(Nr 72 A ): '

„Ojczyzna była daleko na za­

chodzie... W obozie strzeleckim w Sumach nad Odrą wykuwała się nowa idea o nowej Polsce, gdzie gospodarzem będzie lud".

Stwierdzamy, że wg. powyższej notatki: 1) w obozie strzeleckim nad Odrą wykuwała śię nowa idea o nowej Polsce,

2) ojczyzna była' wtedy daleko na zachodzie.

Zapytujemy:

1) Czyja ojczyzna leży na zachód od Odry?

2) gdzie leży ojczyzna autora no­

tatki?

,(w. 1.

b.)

„MARSZ. ŚMIGI,Y-RYDZ, NASZ DROGI, DZIELNY WÓDZ..."

FoxtrotU

W radomskim „Dzienniku Po­

wszechnym" znajdujemy wreszcie dokładno naświetlenie sanacyjnego planu obrony Warszawy we wrze­

śniu 1939 roku.

Na jednej stronie tego pisma (z dnia 3 września br.) znajdujemy przedruk! • z „Życia Warstzawy", gdzie gen. RómmeJ, dowódca obro­

ny stolicy przytacza słowa Ry- 8za skierowane do niego pisemnie.

Brzmią one:

„...Panie generale, pan obejmu­

je dowództwo Warszawy, w któ­

rej bronić się trzeba jak długo starczy amunicji i żywności...

Ufam Panu Generałowi, że Pan dobrze wypełni ten historyczny obowiązek..."

, A zaraz na następnej stronie po- daje „Dziennik Powa-iechny" prze­

druk z „Robotnika", gdzie czytamy:

„Nie posłuchano też rozkazu Rydza, który w panice ucieczki kazał oddać Warszawę bez walki".

Prawd? zdaje się leżeć w pośrod­

ku. Rydz, jak zwykle lubiący mó­

wić o „guzikach", guzik powiedział, wsiądł w auto i pojechał w nie śmiertelność. (st. j. I.)

SPRAWOZDANIE

Jak wiadomo, pod koniec sierpnia odbył się. w Krakowie kilkudniowy, pierwszy w Odrodzonej Polsce zjazd Związku Literatów. Jak wiadomo również, wychodzi w Krakowie na­

czelny tygodnik literacki „Odrodze­

nie".

• Powyżej przedrukowujemy spra-»

wosdanie ze Zjazdu Literatów, jakie ukazało się w tygodniku literackim

„Odrodzenie". (j. s.)

„Szpilki" ukazują się co tydzień. - Przedruk bez podania źródła wzbroniony.

Redakcja: Łódź, Piotrkowska 96, tel. m. 1-23-36.

Redagują: St. Jerzy Lec, Zbigniew Mitzner, Leon Pasternak, Składano w Żaki. GiaC,Czytelnik" llr. 4, Łódź, Żwirki 2.

W

Jerzy Zaruba.

D—01677

Przyjmuje sią codziennie od 11-tej do lszej.

Wydaja Spółdzielnia wydawnicza „Czytelnik Drukowano w Zakładach Grałio«nvoh Książką" v

(8)

I

Konferencja Pięciu zajmuje się sprawami Morza Śródziemnego

ryt. Henryk Grunwald

G r u b e r y b y

X . /

i

i

Cytaty

Powiązane dokumenty

Różnym panom grafomanom Opłaciła się współpraca, Ja pisałem, nie dostałem Mnie się Polska nie

kichś czwartakach, żłopało się wasserzupki, łaziło się za dar- mochę czytać lepsze lub gorsze wiersze po Związkach Zawodo­.. wych po całej, wielkiej

Czy to dziatki, mających się wybrać królowych morza wybierają się w tych mających się wybrać

czonym przed oblicze władzy i odpowiada się tylko na zadane pytania. wspólne czekanie, urozmaicone ogólną rozmową. Jedni sarkają, że nasz wóz państwowy, który

Wtem zahuczało, zaszumiało i rozwarły się podw oje_ jak nożyce cen, a w nich likazał się straszny czarownik — Formulary Biurokra- tus, którego przez

wyjaśniam na wstępie, że c dzi mi o pociąg specjalny do staropolskiego grodu N., gdzie miała się odbyć wielka uroczy­.. stość w obecności

Wyglądano oknem. Dzieci bawią się z psem. Po dnu gtej stronie ulicy wznosi się gibka nowa antena łódzkiei radiostacji Ach, żeby tak mleć radio, postu chać.. W

I rzeczywiście dzieje się tak, że w pewnym momencie teoretyczna algebra zamienia się w praktyczną arytmetykę, wzory naukowe przygotowują miejsce dla real­.. nych