• Nie Znaleziono Wyników

Adres Eedakcyi: Krakowskie-Frzedmieście, ISTr 66. JW. 2. Warszawa, d. 9 Stycznia 1887 r. Tom VI.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres Eedakcyi: Krakowskie-Frzedmieście, ISTr 66. JW. 2. Warszawa, d. 9 Stycznia 1887 r. Tom VI.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JW. 2. Warszawa, d. 9 Stycznia 1887 r. T o m V I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚWIATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8 k w artalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10

półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R cdakcyi W szechświata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. A leksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deikc, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniewski, J. N atanson, D r J . Siem iradzki i mag. A. Ślósarski._______

„AVszechświat“ przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, n a następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7 'h ,

za sześć następnych razy kop. 0, za dalsze kop. 5.

A d r e s E e d a k c y i : K r a k o w s k i e - F r z e d m i e ś c i e , ISTr 6 6 .

PRÓBA

W S T Ę P N E G O WYKŁADU CHEMII,

P rzedm ioty, których zbiór obejmujem y nazwiskiem przyrody, okazują niewyczer­

paną. rozmaitość cech i własności. Ileż to barw , ile kształtów uderza nasze oko, ile różnorodnych wrażeń otrzym ują inne zmy­

sły! A jeżeli zechcemy, niepoprzestając na ich świadectwach, bliżej i ściślej poznać w ła­

sności rozm aitych rodzajów inateryi na d ro ­ dze porów nyw ania jed n y ch z drugiem i; je ­ żeli w tego rodzaju badaniach posługiwać się będziemy metodami naukow em i, z któ­

rych każda sama przez się stanowi dla nas zm ysł nowy, zaostrzony i udoskonalony;—

przekonam y się, że rozmaitość ciał, otacza­

jących nas zewsząd, je st większa jeszcze, aniżeli w ydaw ać nam się mogło przy po- wierzchownem rzeczy rospatrzeniu.

G ałęzią nauk przyrodniczych, k tóra zaj­

muje się najbliższem zbadaniem własności m ateryi, je st chem ija. Ścisłe zbadanie da­

nego szeregu przedm iotów , polega na do- skonałem odróżnieniu jed ny ch od drugich i każdego pojedynczego od wszystkich po­

zostałych. Ażeby dojść do takiego re z u lta ­ tu, chem ija, k tó ra jest nauką ścisłą, wyszu­

kuje własności m ateryi, dających się przed­

stawić w sposób najbardziej ścisły, to je s t zapomocą liczb. W szelkie inne cechy, ja k ­ kolw iek mogą być ważne kiedy idzie o p o ­ wierzchowne odróżnienie, nie przedstaw iają wartości naukow ćj, jak o w yrażone w spo­

sób zostaw iający wątpliwości. T a k n a p rz y - kład b arw a dla niewidom ych i ślepych na kolory nie posiada żadnego znaczenia; o wo­

ni i sm aku możemy sobie wyrobić sąd w y­

łącznie tylko subjektyw ny i nie mamy śro d­

ka dzielenia się z innym i wiadomościami>

które do tych własności się odnoszą; tem- bardzićj jeszcze wyrazić nie umiemy tych wrażeń, jak ie na organach dotykania spra­

w iają rozm aite ciała. Tymczasem kształt gieom etryczny, właściw y przeważnej licz­

bie m ateryj stałych; punkty term om etru, przy których różne ciała zm ieniają stany skupienia; ciężary, odpowiadające umówio­

nej jednostce objętości i t. p.; są to wszystko własności, które możemy przedstaw iać za­

pomocą liczb. L iczba zaś, powiedziećby

(2)

W S Z E C H Ś W IA T . N r 2.

możno, je st pieniądzem nau k i, posiadającym ku rs stały i obowiązujący. W łasności m a- tery i, dające się przedstaw ić zapomocą liczb, nazw ijm y dla krótkości głów nem i.

P ew ną ilość własności głów nych um iem y dzisiaj określać w sposób bardzo dokładny, a to skutkiem wysokiego udoskonalenia m e­

tod i przyrządów , którem i posługujem y się przy badaniu. T ak np. na naszych term o­

m etrach możemy dokładnie odczytyw ać se­

tne części stopnia, ciężary właściw e w yp a­

d ają zgodnie z w ielu doświadczeń aż do szó- stój lub siódmej liczby dziesiętnej i t. p.

W archiw um nauki są pxzechowywane set­

ki tysięcy dokum entów , odnoszących się do własności głów nych, zbierane i k ontrolow a­

ne przez całe zastępy pracow ników . Na podstaw ie zaś owych dokum entów możemy przy jąć za praw dę niew zruszoną, że w łasno­

ści głów ne różnych rodzajów m ateryi są d la tychże rodzajów stałe. T ak np. ciężar w łaściw y 10,511 charak tery zu je srebro i ty l­

ko srebro — ani m etal te n nigdy innego ciężaru właściwego posiadać nie może, ani żadna inna m ateryja na świecie nie m a cię­

żaru właściwego 10,511. Jeżeli wszakże srebro nie je st bezw zględnie czyste, to jest, jeżeli do niego je s t przym ięszana n ajm n iej­

sza, m inim alna, ilość jak iejk o lw iek m ateryi obcej, to ju ż ciężar w łaściw y nie będzie się w yrażał przez liczbę powyżej przytoczoną.

Zupełnie podobna uw aga stosuje się do wszystkich innych własności głów nych, co spraw ia, że chcąc własności te określać, m u­

sim y przedew szystkiem zw rócić n a jp iln ie j­

szą uw agę na czystość badanego ciała i z n a j­

bardziej drobiazgow ym pedantyzm em usu­

nąć z niego to wszystko, co stanowi w niem przym ięszkę obcą. T akie usuw anie obcych przym ięszek jest rzeczą nad w szelki wyraz m ozolną i praw ie zawsze samo przez się sta- j nowi przedm iot studyjów osobnych a wy- i m aga najgłębszego w niknięcia we w łasno- ! ści w szystkich m ateryj, ja k ie badacz może znaleść w przedm iocie swego zajęcia, nie- | slychanćj w praw y w czynnościach m echa- ! nicznych, cierpliw ości i sumienności bezw a- j runko wćj.

D opiero w pow yższy sposób oczyszczone ciała m ają stale własności i dopiero takie j mogą stanow ić przedm iot badania chemicz­

nego. Nazyw am y je w tedy ciałam i jed n o - j

rodnem i albo chemicznie czystemi. P rz y ­ roda p raw ie nigdy nie dostarcza chem ikowi ciał jed no ro dn ych a technika w bardzo rz a d ­ kich tylko w ypadkach posługuje się niemi.

T u i tam natom iast spotykam y się praw ie w yłącznie z m ięszaninam i, to je st ciałam i utw orzonem i z pew nej liczby ciał jed n o ro ­ dnych, zmięszanycli w stosunkach zm ien­

nych. W łasności podobnycli m ięszanin za­

leżą głównie, chociaż nie wyłącznie, od w ła­

sności tego ciała, którego ilość w składzie m ięszaniny przew aża i dlatego mięszaninom owym nadajem y pospolicie nazw y, czystym rodzajom m ateryi przynależne. T ak np.

m ateryjał, który nazyw am y żelazem, zawsze ma w sobie nieco węgla, krzem u, siarki, niklu, kobaltu, m anganu i t. d., a wszystkie te części składowe w pływ ają w znacznym stopniu na 'w łasności. Żelazo chemicznie czyste ma własności stale i nie może być mowy o je g o odm ianach lub gatunkach — żelazo używ ane w przem yśle dzieli się na w iele odm ian i przedstaw ia jak g d y b y wiele odrębnych m etali, co zależy od większćj a l­

bo mniejszój ilości tćj lub o wćj spom iędzy podrzędnych części składowych.

Po takiem w yróżnieniu ciał jed norod ny ch możemy przystąpić do ch arak terystyk i p e­

wnych przem ian chem icznych, ja k ie z nie­

mi się odbyw ają. M am y oto p rzed sobą ciało, którego postać krystaliczna, przedsta­

wiająca praw idłow e sześciany, ciężar w ła­

ściwy — 2,145, p u n k t topliwości — 770° C, nakoniec rospuszczalność w wodzie, bez­

barw ność, przezroczystość i sm ak słony, do­

wodzą, że je s t solą kuchenną. Żeby nastę­

pnie u n ik n ąć pow tarzania, nazw ijm y odra- zu tę sól chlorkiem sodu. — Chem ik, p rz y ­ stępujący do zbadania m ateryi jednorodnej we w zględzie je j własności chemicznych, postępuje zawsze w tak i sposób, że m atery- j ą owę poddaje działaniu wszelkich czynni­

ków fizycznych, stosowanych w rozm aity sposób, pojedynczo albo po kilka naraz, a z drugiej strony w prow adza j ą w zetkn ię­

cie z najrozm aitszeini m ateryjam i innem i, zm ieniając znowu przytem w arunki fizycz­

ne. W taki sposób traktow ane różne ciała zachowują, się odm iennie, a poczet sp ostrze­

żeń na tej drodze zebranych, daje nam che­

miczną historyją badanej m ateryi. C hlorek s ;d u pod wpływem sił fizycznych niełatw o

(3)

N r 2. W S Z E C H ŚW IA T . 19 ulega przem ianom . T a k np. z doświadcze­

nia codziennego wnioskować możemy, że światło wcale nań działania nie wywiera, a doświadczenie naukow e potw ierdza w ca­

łości ten wniosek; elektryczność bardzo tru ­ dno przechodzi przez k ryształ chlorku sodu i również nie zmienia go wcale; ciepło oka­

zuje się w praw dzie od obu tych sil dziel­

nie jszem, gdyż w najw yższych tem peratu­

rach, jak ie osięgnrjć umiemy chlorek sodu doznaje zm iany chem icznej, ale w ytw orze­

nie takich tem peratur pośród w arunków od­

powiednich dla doświadczenia je s t bardzo trudne; dopiero połączone działanie ciepła i prądu elektrycznego łatw o wyw ołuje głę­

boką przem ianę chlorku sodu. Jeżeli ciało to stopimy w tygielku porcelanow ym i do stopionej masy w prow adzim y elektrody sil­

nego stosu galw anicznego, to zauważymy energiczne i ciekawe działanie. D la pew­

nych względów za elektrod dodatni używ a­

my pręcika w ystruganego z węgla, a za ód- jeinny — grubego d ru ta żelaznego. Od pier­

wszej chwili działania spostrzegam y, że ko­

ło pręcika węglowego zbiera się gaz z sil­

nym i p rzy k ry m zapachem, różniący się od pow ietrza, oprócz wielu cech innych, swoją żółtozieloną barw ą. Jednocześnie na d ru ­ cie żelaznym osiadają kuleczki białego, b a r­

dzo świetnego m etalu, które, kiedy za wy­

dobyciem d ru tu zetkną się z powietrzem, palą się jask ra w o żółtym płomieniem. W o­

niejący gaz nazyw am y chlorem , palny me­

tal — sodem. Zauw ażm y, że otrzym ane w tem doświadczeniu dw a nowe ciała ni- czem nie przypom inają m ateryi, z którćj zo­

stały wytworzone; że jedno do drugiego wcale nie są podobne; że nakoniec własno­

ści główne chlo rku sodu nie są ani sumą, ani żadną wogóle kom binacyją własności głów nych sodu i chloru. Gdybyśm y je d n a k zważoną ilość stopionego chlorku sodu pod­

dali działaniu prądu elektrycznego a otrzy­

m any sod i chlor starannie zebrali i zw a­

żyli, okazałoby się, że sum a ciężarów tych dw u ciał je s t równa ciężarowi użytego chlor­

ku sodu.

W podobny sposób j a k chlorek sodu z a ­ chow uje się bardzo wielka liczba ciał je d n o ­ rodnych: p rzy d ziałaniu rozmaitych czynni­

ków rozdzielają się one n a jakieś nowe ro ­ dzaje m ateryi, niepodobne do pierw otnego

i różne pomiędzy sobą. T a wiadomość jest dla nas o tyle zadziw iająca, że znajduje się jak g d y b y w zasadniczej sprzeczności z po­

jęciem m ateryi jednorodnej, ja k ie w yrobi­

liśmy sobie przed chwilą.

Żeby wywikłać się z tćj pozornej sprze­

czności, musimy nieco szczegółowiej rospa- trzyć to, co nazw aliśm y jednorodnością m a­

teryi. Filozoficzny pogląd na m ateryją, po­

wszechnie przez dzisiejszych przyrodników przyjęty a od mędrców klasycznej staroży­

tności początek swój biorący, uczy, że ma- teryja nie je st w swej masie ciągła, ale sk ła ­ da się z niesłychanie - drobnych mas o drę­

bnych je d n a od drugiój, obdarzonych w p e­

wnych względach rodzajem autonom ii i nie- stykających się wzajem nie ze sobą, ale utrzym ujących się razem skutkiem wzaje­

mnego przyciągania. D robne te masy n a ­ zywamy cząsteczkami albo m olekułam i i przyjm ujem y, że one ju ż m echanicznie ro z­

drobnione być nie mogą, czyli, że stanow ią kres mechanicznćj podzielności m ateryi.

Ciałem jednorodnem , po objaśnieniu po- wyższem, nazyw ać będziemy m ateryją, k tó ­ rej wszystkie m olekuły są zupełnie je d n a ­ ko we.

W obecnym stanie nauki przyjm ujem y, że pojedyńcza cząsteczka, z powodu zniko­

mych swoich wym iarów, raz nazawsze usu­

wa się przed bespośredniem dostrzeganiem i badaniem. Niemniej wszakże o zachow a­

niu się cząsteczek wnioskować możemy z ca­

łą pewnością, jeżeli tylko przyjm iem y, co zresztą każe konieczność logiczna, że włas­

ności icli są takież same, ja k własności zło­

żonej z nich m ateryi. W opisanem powy- żój doświadczeniu z chlorkiem sodu, jed n o ­ rodne to ciało pod wpływem p rąd u wydało dwa nowe, ale rów nież każde zosobna j e ­ dnorodne ciała, sod i chlor. Możemy przy ­ jąć, że cząsteczki chlorku sodu podzieliły

los całćj jego masy — każda z nich rospa- d ła się na dwie niepodobne do siebie czę­

ści.—Zatem cząsteczka m echanicznie niepo­

dzielna, pod pewnemi, bardzo energicznem i, w pływ am i może być jeszcze podzielona, ale ju ż wtedy produkty podziału będą do czą­

steczki niepodobne. Czy zawsze będą ta k ­ że niepodobne pomiędzy sobą? Odpowiedź możemy wyciągnąć tylko z doświad­

czenia.

(4)

20 w s z e c h ś w i a t . N r 2.

P rzedstaw m y sobie szereg ciał je d n o ro ­ dnych, dajm y na to — jo d e k sre b ra, tlenek platyny, które poddajem y działaniu ro zm ai­

tych wpływów, podobnie, ja k czyniliśm y z chlorkiem sodu. P o d działaniem św iatła, elektryczności, ciepła, w ym ienione ciała ros- padają się n a szereg now ych m ateryj je d n o ­ rodnych. O trzym ujem y jo d , sreb ro, tlen, j platynę, a doliczyw szy sod i chlor z po prze­

dniego dośw iadczenia, mieć będziem y do­

syć ju ż duży poczet ciał, pochodzących z ro s- I k ła d u pierw otnie użytych m ateryj. G d y - ; byśm y teraz wzięli jed n o z cial dop iero co

wyliczonych, np. tlen lub srebro i poddali j tym wszystkim działaniom , przy ja k ic h j o ­ d ek srebra, chlorek sodu i t. d. uleg ały ros- kładow i, gdybyśm y dalej p o starali się dzia- | ła n ia te urozm aicać i kom binować na wszel- | kie możliwe sposoby, przekonalibyśm y się, że tlen, srebro i t. d. nic ulegają ju ż dalsze­

m u roskładow i. Z jaw isko chem iczne, zw a­

ne roskładcm , a polegające na tem, że z d a ­ nej m ateryi w ytw arza się dwie lu b więcćj m ateryj nowych, może się odbyw ać z jed n e- ini ciałam i, kiedy inne ciała są do niego nie­

zdolne.

Jak ż e rozumieć m am y odpow iedź w y n i­

kającą z ostatnich doświadczeń? Jeżeli chlo rek sodu rozłożył się na chlo r i sod, to i każda jeg o cząsteczka rospadła się a n a lo ­ gicznie. A le cząsteczka chloru, sreb ra, tle­

nu i t. p. w idać nie roskłada się wcale pod działaniem n ajbardziej energicznych czyn­

ników . B ezw ątpienia, możnaby przyjąć i ta ­ kie m niemanie, m ożnaby podzielić cząstecz­

ki na takie, k tóre w pew nych w aru nkach dają się rozdrobnić, choć ju ż nie m echanicz- nem i środkam i i na inne — bezw arunkow o niepodzielne. Bliżsi jed n ak ż e będziem y praw dy, broniąc przeciw nego zdania, to je s t tw ierdząc, że wszystkie cząsteczki są che­

m icznie podzielne, ale że p ro d u k ty p o ­ działu jed n y ch (np. chlorku sodu) są m ie­

dzy sobą podobne, gdy tym czasem po­

dział innych (np. cząsteczek sodu) daje p ro ­ du k ty zupełnie identyczne.

Ciało jed n o ro d n e, którego cząsteczki, dzieląc się, w ydają niejednakow e p ro ­ duk ty ro sk ła d u , nazyw am y ciałem zło- żonem albo zw iązkiem chemicznym . C ia­

ło jednorodne, którego cząsteczki w yda­

ją identyczne m iędzy sobą p ro d u k ty ros­

kład u , nazyw am y ciałem prostem albo pier­

wiastkiem . (d . c. n.).

B r. Znatowicź.

0 SAMOWOLNEJ 1M PDT1CYI

U Z W I E R Z Ą T .

(Dokończenie).

P ozostaje nam teraz zbadać czynność m ię­

śniową i określić, ja k im sposobem dokony­

wa się odłam yw anie nóg u raków . K ażdy członek nogi k ra b a (wogóle raka) utw orzo­

ny je s t z tw ard ej skorupy, k tó ra w postaci fu terału łub ru rk i, mniej więcój w alcowa­

tej, p ok ry w a mięśnie, nerw y i naczynia krw ionośne, w ew nątrz położone. P o łącze­

nie dwu członków nogi, czyli dw u takich

j ru rek , odbyw a się zapomocą mięśni i błon w tak i sposób, że członki nogi m ogą się zgi- I nać i prostow ać. K ońce sąsiednich człon-

j ków nie posiadają pow ierzchni staw ow ych, I gładkich i zaokrąglonych, ale sty kają się tylko w dwu p unktach, położonych na koń-

! cach średnicy poprzecznej nogi, czyli osi staw ow ej. Zginanie i prostow anie każdego członka nogi odbyw a się przy pom ocy dw u mięśni, zginacza i w yprostnego. W łó kn a tych mięśni przyczepiają się zapomocą ścię­

gna chitynow ego z jednej strony do brzegu (końca) członka poruszanego, z drugiej zaś strony do pow ierzchni w ew nętrznej człon­

ka poprzedniego. T ak np. zginacz i wy- prostny 5-o członka przyczepiają się z jedn6j strony do brzegu 5-o członka, z drugiej zaś do całej w ew nętrznej pow ierzchni4-o człon­

ka, k tórą mięśnie te w ypełniają p raw ie zu­

pełnie.

D ru g i członek nogi, któ ry zw ykle rozła­

mu je się mniej więcej pośrodku, łączy się 1 staw em z 1-ym członkiem zapomocą dw u w yrostków , położonych na końcach osi sta­

wowej, około którój drugi członek odbywa ruchy przy w spółdziałaniu mięśnia w ypro­

stnego a i zginacza b (fig. 3).

O badw a te mięśnie biorą udział praw do-

i podobnie w oderw aniu nogi, chociaż do-

(5)

świadczenie w ykazuje, że tylko mięsień wy- prostny je s t koniecznym do samowolnej am- putacyi. Można zapomocą delikatnych i spi­

czastych nożyczek, które wsuwa się pod błonę stawowi}, przeciąć ścięgno zginacza, a ope- racyja taka nic przeszkadza odryw aniu się nogi. P rzeciw nie, przecięcie ścięgna wy- prostnego, w taki sam sposób dokonane, n i­

weczy możność oderw ania się nogi.

F ig. 3 przedstaw ia schem atyczny obraz działania mięśnia w yprostnego a i zgina­

cza b.

P . L. F red ericq zdaje sobie spraw ę z dzia­

łania mięsni w następujący sposób. Przez drażnienie nerw u czuciowego nogi nastę­

pu je gw ałtow ny skurcz mięśnia w yprostne­

go a, co sprow adza raptow ne w yprostow a­

nie nogi, k tóra uderza o brzeg skorupy po- N r 2.

F ig . 3. Schem atyczny rysunek nogi k rab a. 1, 2 i 3—

pierw szy, d rugi i trzeci członek, szczelina migdzy 21 i 2" wskazuje m iejsce złam ania: a mięsień wy- p ro stn y , b zginacz, c skorupa, o którą, naciska noga

przy skurczu m ięśnia wyprostnego.

kryw ającej ciało (przy c fig. 3). Tym spo­

sobem ruch szybki drugiego członka nogi, a mianowicie zaś końca jego 2", zostaje ra ­ ptow nie w strzym any przez opór skorupy, a ponieważ mięsień w yprostny a kurczy się dalej i w yw iera działanie na część 2' tu ło ­ wiową drugiego członka, przeto część 2" zo­

staje silnem parciem oderw ana. O derw a­

niu dopom aga jeszcze i ta okoliczność, że n a drugim członku, szczególniej na wewnę­

trznej jego pow ierzchni, znajduje się bróz- da dość głęboka, k tó ra tw orzy miejsce słab­

sze, gdzie też następuje zawsze oderw a­

nie nogi. G łów nym zatem w arunkiem od­

łam ania nogi je st działanie mięśnia wy­

prostnego (a) drugiego członka, przyczem potrzeba, aby noga i część końcowa d ru g ie­

go członka znajdow ała pun k t oparcia.

N asuw a się teraz pytanie, ja k ą korzyść od­

nosi krab ztak ich odruchów autotom icznycli

I czyli z poświęcenia swoich nóg? Głównie wymyka się poważnemu nieprzyjacielow i, przyczem nie je st narażony na zagładę wsku­

tek krw otoku, rana bowiem pow stała przez odłamanie prawie nie krw aw i. B ra k ten upływ u krw i p rzypisuje L. F . kurczliw o- ści przeciągłćj mięśnia wyprostnego, któ ry , nabrzm iew ając przy silnym skurczu, zatyka otwór prow adzący do jamistości członka no­

gi i w strzym uje upływ krw i. W skutek od­

łam ania nogi, tw arde pokrycie (skorupa) drugiego je j członka, naczynia i nerw y są przerw ane, mięśnie zaś poruszające drugim członkiem pozostają całkow ite w tej części nogi, k tóra zachow uje się przy głow otułow iu i one to mają wstrzym yw ać upływ krw i.

Te zaś mięśnie, k tó re służą do poruszania trzeciego członka, pozostają całkowicie za­

w arte w części nogi, k tóra odpada.

W iadom o, z ja k ą łatwością po odłam aniu odrastają nogi raków , często też spotykają się krab y z jedn ą lub kilkom a nogam i odra- stająccm i, m nicjszem i od innych; now oodra- stnjnca taka noga je s t zaszczepiona na tej części, k tó ra pozostała przy tułow iu po od­

łam aniu nogi drogą autotom iczną. Poniew aż odrastające w ten sposób nogi spotykać m oż­

na dość często u krabów żyjących na w ol­

ności w m orzach, dowodzi to zatem, że i w stanie natu ry odpadanie nóg następuje w tein samem miejscu, co i przy doświad­

czeniach, odbywanycli na krabach w praco­

wni. P . L . Fredericcj odpadanie nóg ob­

serw ow ał nietylko na krabach, hom arach i rakach rzecznych, ale nadto jeszcze na wielu innych rakach, między innem i na k re­

wetkach (Palaem on), langustach (P a lin u ru s \ pagurach czyli pustelnikach (P agu ru s); u wszystkich tych zw ierząt odpadanie nóg na- stępuje w takiż sam sposób i w skutek tych samych przyczyn.

Podobnie ja k u raków , odryw ają się z wielką łatwością nogi wielu owadów. A u- totomii podlegają przedew szystkiem owady prostoskrzydłe skaczące, dw uskrzydłe o d łu ­ gich nogach, ja k kom arnica (Tipula), nic-

j które błonkoskrzydłe i w. in.

Jeżeli będziemy trzym ać szarańczę lub

; konika polnego za jed n e z tylnych nóg, nie- ściskając je j silnie, w tedy owad będzie u si­

łow ał wyswobodzić się, ale nie odłam ie ża­

dnej ze swoich nóg. G dy je d n a k , uchw y- 21 W SZ EC H ŚW IA T .

(6)

22 W sz i!C H śA v łA t. N r 2.

ciwszy ow ada za nogę, będziem y ją silnie uciskać lub gnieść, tak, że podrażnim y nerw jój czuciowy, odłam anie następuje na­

tychm iast przy połączeniu u d a z krętarzem ; noga odpadająca będzie zaw ierać udo, g o ­ leń i stopę.

N ajpew niejszy sposób, w yw ołujący o d e r­

wanie się nogi, polega na nagłem odcięciu nożyczkam i końca nogi, trzym ając ow ada d elikatnie za udo, w tedy noga zostaje w naszych rękach, a owad upada n a ziemię.

M ożna dośw iadczenie to pow tórzyć z rów ­ nym skutkiem i na drugiej nodze tylnej.

D w ie przednie pary nóg szarańczy, znacznie krótsze, nie przedstaw iają ju ż tego zjaw i­

ska. P odobnie j a k u raków , łańcuch zw o­

jó w nerw ow ych brzusznych u ow adów je s t ośrodkiem odruchów autotom icznych. Ł a ń ­ cuch ten zwojów brzusznych u owa­

dów przedstaw ia szereg ośrodków nerw o­

wych, zdolnych do w yw oływ ania ruchów autom atycznych doskonale uporządk ow a­

nych. S zarańcza pozbaw iona głow y zacho- | w uje zw ykłe położenie, odw raca się, gdy j ą położym y na grzbiecie, oddycha p ra w id ło ­ wo i t. p. Jeżeli uszczypniem y delikatnie odw łok, nogi skoczne rosciągają się i robią skok w niczem nieustępujący skokom zw ie­

rzęcia z głow ą. P odobnie osa lub m ucha pozbaw iona głow y brzęczy, czyli może w y­

konyw ać praw idłow e ruch y skrzydłam i.

K orzyść, ja k ą przynosi szarańczy o d ryw a­

nie nóg, je s t taka sama, ja k ą odnosi ra k z autotom ii,— zw ierzę unik a całkow itej za­

głady. Jak k o lw iek nogi szarańczy raz o d ­ p adłe ju ż nie odrastają i szarańcza pozba­

wiona jed n ej lub dwu tylnych nóg pozosta­

je kulaw ą i narażoną na wiele niebespie- czeństw, to jed n ak , — ponieważ życie ow a- du dojrzałego trw a dość krótko, — w wie­

lu ju ż razach chodzi tylko o przedłużenie życia o dni kilka, w celu złożenia ja je k i t. p.

Czy osobnik dalej potem żyje czy nie, je s t już rzeczą mniejszej wagi, skoro zapew nił byt gatun ku.

P a ją k i rów nież łatw o pozbyw ają się nóg.

P . L. F red e ricq robił obserw acyje i do­

świadczenia na kosarzu (P halangium ), krzy­

żaku (E peira) i k ilk u innych pająkach po­

spolitszych. T u ta j także można zw ierzę przytrzym ać za je d n ę lub dw ie nogi, które się nie odryw ają, jeżeli unikam y wszelkiego i

podrażnienia nerw u czuciowego. Jeżeli wszakże, podniósłszy zw ierzę za środek no­

gi, obetniem y jój koniec ostrem i nożyczkami, odłam uje się ona natychm iast u podstawy.

P odobnie ja k u skorupiaków i owadów, b li­

zna pow stała z samowolnej am putacyi nie k rw aw i wcale.

Śród zw ierząt stawonogich z w ielką ła ­ twością odryw ają nogi litobiusy (zw ane skorkam i) z grom ady tysiąconogów. W y ­ starcza uszczypnięcie nogi szczypczykam i p rzy chw ytaniu szybko biegnącego litobin- sa, aby noga pozostała w szczypczykach, a zw ierzę dalej biegło, szukając schronienia.

W pośród zw ierząt kręgow ych autoto­

m iją spotykam y u niektórych gadów , a m ia­

nowicie u padalca i jaszc zu rk i zw yczajnej.

U padalca odpadanie ogona je s t także w y­

w ołane skurczem m ięśni i nie pochodzi wca­

le z przesadzonej kruchości tego organu, ja k to sam a nazw a padalca, A nguis fragilis, zdaje się dowodzić. Za dość znaczną wy­

trzym ałością ogona pad alca przem aw ia do- ś« iadczenie, które w ykonał p. L . F red ericq w n astępujący sposób na padalcu nieżywym.

Do końca ogona padalca zawieszonego pionowo przym ocow ano talerzy k z ciężar­

kam i, a potrzeba było użyć 490 gram ów za­

nim ogon się urw ał. Poniew aż padalec wa­

żył 19 gram ów , zatem potrze ba było użyć do u rw an ia ogona padalca 25 razy większe­

go ciężaru, aniżeli ciężar ciała tego zw ie­

rzęcia.

P ad alec żywy zachow yw ał się całkiem inaczej: zawieszony za ogon, głową ku do­

łowi, w ykręcał się w rozm aitych kierunkach, nieprobując je d n a k uciekać przez oberw a­

nie sobie ogona. Po podrażnieniu zaś ener- gicznem końca ogona, przez odcięcie go n a­

gle ostrem i nożyczkam i, część ogona poło­

żona poniżej m iejsca zawieszenia w ykonała pewne ru chy boczne, rezultatem któ ry ch by­

ło oderw anie się ciała padalca od części ogona, zw ierzę spadło na ziemię i zaczęło uciekać. S chw ytany pow tórnie padalec i zawieszony, p rzy ponownem drażnieniu pozostałej części ogona, obłam ał, przy po­

mocy takich sam ych ruchów , nową część

j ogona. Należy przypuszczać, że odpadanie ogona u padalca nastąpiło, podobnie ja k od-

j ryw anie się nóg u krabów , skutkiem silne­

go skurczu mięśni,, wywołanego d ro gą od-

(7)

N r 2. Ws z e c h ś w i a t. 23 ruchową, czyli refleksyjną, przy silnem po­

drażnieniu nerw ów czuciowych ogona.

U jaszczurki ogon odpada z rów ną ła- I twością, można jed n ak przytrzym ać żywą jaszczurkę za ogon, byle tylko unikać wszel- l

kiego podrażnienia, — po podrażnieniu zaś końca ogona obłam uje się on natychm iast u podstawy. Ogon odłam any u padalca i jaszczu rk i łatwo odrasta ').

Z powyżej przytoczonych faktów wypa­

da, że odryw anie bezwiedne kończyn i in ­ nych organów, czyli autotom ija, daje się spo­

strzegać u wielkiej liczby zw ierząt, należą­

cych do rozm aitych gru p zoologicznych.

Z w ierzęta te obłam ują sobie nogi lub ogony z nadzw yczajną łatwością i ocalają, życie, poświęcając je d e n lub kilk a członków.

T ak często pow tarzająca się u tra ta ra ­ mion u ko m atuli (lilij a m orska) i ofiur (gw iazdy m orskie) czy nie je s t to także objaw podobnej samowolnej am putacji?

Zapew ne w krótce w ykryte zostaną liczniej­

sze dowody tych ciekaw ych środków obro­

ny, skoro uw aga przyrodników będzie ba­

czniej w tym k ierunku zwrócona. Być mo­

że, że to samo zjaw isko powtórzy sięu wszy­

stkich zw ierząt posiadających kształty dro ­ bne, a kończyny tw arde i cienkie.

A . Slósarski.

') A utotom iją u mięczaków (Mollusca) obserwo­

w ali Qtioy i G aim ard k ilk a razy n a ślim aku m or­

skim Ila rp a yentriccsa, który tra c ił koniec nogi p rzy silnym i raptow nym skurczu m ięśni. Część odryw ająca się o d rastała zupełnie.

F. G undelach zauw ażył podobny am putacyją koń- f a nogi u dwu gatunków ślimaków w łaściwych lą­

dowych, zw anych kuby (H elix crassilabris i H. im ­ p erato r). O derwana część nogi k u rczy ła się przez kilkanaście godzin po odpadnięciu od zwierzęcia.

O drastanie końca nogi następow ało dość szybko.

Spom iędzy m ięczaków blaszkoskrzelnych, rodzaj Solen, według św iadectw a Poliego tra c i z łatw ością część syfonu czyli r u r k i błoniastej, kló rą wciąga wodę do w nętrza jam y skrzelow ej. Przekonano się również, że jeżeli raptow nie Solen zam yka muszlę, odryw a część swej nogi, k tó ra odpada n a dno. (D.

Oe. L ’autotom ie e t les am putations spontanćcs. Ile- vue Scicut. N r 22, 1886).

0 GŁĘBOKOŚCIACH MORZA,

D okładne i um iejętne badania hiórza są dziełem najnowszych dopiero czasów. W sta­

rożytności morze zarówno niezgłębionem ja k i niezm ierzonem wydawać się musiało;

brakło środków do obserwacyi i pomiarów, a uczeni greccy, na spekulacyjnych jedynie poprzestając wnioskowaniach, daleko od rzeczywistości odbiegali. PI u tar ch wszakże i P lin iju sz przyjm ują, że głębokość morza w yrów nyw a wysokości gór i wynosi zatem 10 do 15 stadyj; zestaw ienie to uważane być może za pewne, choć dalekie i ogólnikowe przybliżenie, które i dziś jeszcze niedorze­

cznością przynajm niej nie razi.

Oczywiście wszakże zagadka głębokości m orza rozwiązaną być może jedynie przy

| pomocy dokładnych pomiarów, przez za­

puszczanie sondy aż do dna; sondow ania te . muszą być nadto liczne i gęste, aby dać mo­

gły obraz ukształtow ania dna morskiego.

W zasadzie przeto przyrząd do m ierzenia głębokości morza je s t poprostu ołowianką, jestto ciężar uw iązany na linie; ołow ianka, spadając ku dołowi, nadaje linie kierunek pionowy; w chwili przeto, gdy ołow ianka dotyka dna, długość zanurzonej liny daje nam głębokość szukaną. N ależyte wszakże uchw ycenie chwili, w której ołow ianka ude­

rza o dno, przedstaw ia istotną trudność; p rą ­ dy wody, istniejące w głębokości, albo też ruch statku, z którego się sondę zapuszcza, odchylają linę od pionu i powodować mogą je j pociąganie wtedy jeszcze, gdy ołow ian­

ka spoczywa ju ż n a dnie; dopóki na okoli­

czność tę należytej nie zw racano uwagi, po­

m iary wydawać m ogły łatw o głębokość zbyt znaczną, dlatego też badania nieco da­

wniejsze zaufania nie budzą.

W ogólności przyrządy do m ierzenia g łę­

bokości m orza nazyw ają się batom etram i, od wyrazu patop—głębokość; rozm aite u le ­ pszenia, mające na celu uchronienie od nic- bespieczeństw, o których mówiliśmy, wpro­

wadzili Pfaffj W. Thom son, Jeffreys i inni.

Tenże sam cel osiągnął p. D ziew ulski środ­

kami bardzo prostemi przy oznaczaniu g łę­

bokości jezio r tatrzańskich w latach 1878

(8)

24 W S Z E C H Ś W IA T . N r 2.

do 1880; szczegółowy opis tych badań m ie­

ści się w tomie I P am iętn ik a F izyjograficz- nego, skąd wziętą je s t załączona tu ry cina (fig. 1), dająCa w yraźny obraz całego p o ­ stępowania.

P odstaw ka drew niana, m ająca postać gło­

ski Z, poziomem swem dolnem ram ieniem zapomocą szrub C i D p rzy tw ierd zo n a je st do mocnej deski, należącej do tra tw y lub statku. N a końcu znów G górnej poziomej odnogi osadzona je s t ru ra kauczukow a, do której przyczepiony je st blok A. P rze z ten blok właśnie przechodzi lina, dźw igająca ołow iankę O, — lina ta przechodzi jeszcze

łając zarazem od pionu, ja k to widzimy na rysunku; w chw ili natom iast, gdy ołow ian- ka dotyka dna, ru ra , oswobodzona od w y­

prężającego ją ciężaru, k urczy się n a ty c h ­ m iast i w raca do pionowego kierunku. B a­

czna przeto uw aga pozw ala uchw ycić chw i­

lę, w której ołow ianka o dno wody uderza, a tym sposobem mam y możność dokładnego oznaczenia szukanej głębokości.

Zam iast ru ry kauczukow ej do tegoż celu służyć może waga sprężynow a, albo inne podobne urządzenie. P rz y sondach m or­

skich ołow ianka uw iesza się obecnie nie na linie, ale na cienkim drucie m etalowym ,

F ig 1. Z a p u s z c z a n ie o ło w ia n k i n a d n o w ody.

przez dwa bloki C i B, a to dla dogodniej­

szego pociągania je j z łodzi, gdzie je s t na­

w inięta na walec czyli cewę F , po dtrzym y­

w aną na pręcie E , w kręconym do deski, do k tó rej przym ocowaną je s t i reszta przy rzą­

du. Sam a wreszcie ołow ianka, zbudow ana w edług pom ysłu prof. D ybow skiego, któ ry jej używ ał przy długoletnich swych b ad a­

niach jezio ra B ajkalskiego, urządzoną je s t w ten sposób, by m ogła chw ytać i w ydoby­

wać próbki dna, — opisyw ać jej tu bliżej wszakże teraz nie potrzebujem y.

Znaczenie pomocniczej ru ry kauczukow ej łatw o pojm ujem y. P o d w pływ em ciężaru ołow ianki w ydłuża się ona znacznie, odchy-

k tó ry wTszakże być musi bardzo w ytrzym a­

łym , aby się nie zerw ał pod w yprężającym go znacznym ciężarem ołow ianki.

P oniew aż lina posiadać musi długość b a r­

dzo w ielką, kilku i k ilku nastu tysięcy m e­

trów , batom etry stanow ią przy rząd y bardzo kosztow ne i w ym agają specyjalnych na okrętach urządzeń; m yślano ju ż tedy dawno o tem, ja k b y uniknąć potrzeby liny. Osią­

gnąć to można przez połączenie ciała cięż­

szego z lżejszem w taki sposób, by po ud e­

rzeniu o dno to ostatnie oswobodzić się m o­

gło i na pow ierzchnię wody w ypływ ało.

F ig . 2 przedstaw ia p ro jek t podobnego u rzą­

dzenia, datujący z szesnastego jeszcze stu ­

(9)

N r 2. W SZEC H ŚW IA T. 25 lecia. Ciężka kula a opatrzona je st w hak,

n a który zaczepia się lekka, w ydęta podko­

w a m etalow a b, j a k to wskazuje rysunek c.

Czas, ja k i upływ a pom iędzy chwilą zapusz­

czenia tej ołow ianki w wodę, a chwilą, uk a­

zania się na jej pow ierzchni podkow y c, głębokość wody obliczyć pozwala. W now ­ szych czasach projektow ano także różne te­

go rodzaju urządzenia; K onicky w prow a­

dził ważne ulepszenie, polegające na tem, że sygnał w ybuchow y oznacza chw ilę ude­

rzenia ołow ianki o dno, zatem chwilę, w któ­

rej lekki pływ ak w górę wznosić się zaczy­

na, a najdokładniejszy, na tej zasadzie pole­

gający batom etr urządził m idshipm an am e­

rykański Brooke.

Obm yślono także i przyrządy samopiszą- ce, rodzaj m anom etrów, któreby pozw alały głębokość wody m ierzyć przez ściśnięcie

zamkniętój ilości pow ietrza. W illiam Thom ­ son połączył z ołow ianką ru rę szklaną, któ ­ rej ściana w ew nętrzna pokryta j e s t chro­

mianem srebra; im głębiej ołow ianka zapa­

da, item wyżej podnosi się w ru rce woda m orska, k tó ra pow łokę je j roskłada i czer- w onożółte zabarw ienie zamienia na białe, a z wysokości, do którój odbarw ienie to na­

stąpiło, wnieść można o głębokości, do j a ­ kiej ołow ianka zeszła.

Załatw iw szy się w ten sposób z p rzy rzą­

dam i mierniczem i, rozejrzeć się teraz może­

my w najogólniejszych rezultatach badań, p rzy ich pomocy przeprow adzonych. Nie­

zbyt jeszcze dawno Denham i P a rk e r mię­

dzy wyspą T ristan d’A cunha a A m eryką południow ą wysondowali głębie wynoszące 14100 i 15180 m etrów, badania wszakże nowsze w tychże samych miejscach w yka­

zały głębokości o wiele mniejsze; jak ie przyczyny wywołać mogły rezultaty tak

błędne, wspomnieliśmy ju ż wyżej. N aj­

większa ze zm ierzonych dotąd głębokości przypada na oceanie W ielkim pod 44° 55' szerokości półn. i 152° 26' długości wscho­

dniej i wynosi 8 513 metrów, — oznaczoną zo­

stała ze statk u Tuscarora; głębokość ta je st zatem o 300 m mniej więcej m niejsza od najwyższój na ziemi góry G uarisankar. N aj­

większą głębokość w oceanie A tlantyckim w ykazał okręt am erykański B lake w roku 1883, wynosi ona 8341 m i przypada pod 19° 39' 10” szerokości półn. i 66° 26' 5" d łu ­ gości zach. W oceanie Indyjskim o k ręt G a- zella wysondował 5523 m pod 16° 11' szer.

połudn. i 117° 32' długości wsch. Godnem je s t uw agi, że wbrew daw nym przypuszcze­

niom i domysłom najznaczniejsze te głębie przypadają nie w pośrodku oceanów, ale przew ażnie w pobliżu lądów. W północ­

nym tylko oceanie Lodow atym najw iększą głębokość 4850 m etrów napotkano dosyć ] daleko od lądów; ocean Lodow aty połu­

dniow y natom iast, o ile dotąd wiadomo, wy­

daje się płytkim , w yjątkow o bowiem ty l­

ko napotykano tam głębokości przechodzące 1000 m; a w jednem tylko miejscu, 62° 30' szer. połudn. i 96° dług. wsch., wysondowa­

no dno w odległości 3 610 m od pow ierzch­

ni morza.

A by unaocznić osięgnięte rezu ltaty ba­

dań głębokości morza, posługiw ać się można dwoma sposobami graficznemi. Jed e n z nich polega na tem, że na karcie łączą się lin ija- mi krzyw em i miejsca posiadające jed nak o­

wą głębokość; linije te nazyw ają się izoba- tam i, t. j. linijam i jednakiej głębokości.

D ru g i sposób daje w prost profil dna m or­

skiego, ja k to widzimy na fig. 3, k tó ra p rz ed ­ staw ia przecięcie oceanu A tlantyckiego w kierunku południka idącego przez wyspy B erm udzkie. Rozum ie się, że przy przed­

staw ieniu takiem skale w ym iarów pozio­

mych i pionowych muszą być zgoła odmien­

ne, — wobec poziomego rosprzestrzenienia oceanów różnice w ich głębokościach są zgoła nieznaczne. D okładniejsze oznacze­

nie plastyki dna morskiego zawdzięczam y w znacznój części pracom przygotow aw ­ czym, prowadzonym przy zapuszczaniu pod­

wodnych drutów telegraficznych.

B adania dotyczczasowe obaliły mnóstwo daw nych rojeń fantastycznych o dziwacz­

ce Fig. 2.

i *

Ołow ianka bez liny.

(10)

2 6 W S Z E C H Ś W IA T . N r 2.

nera ukształtow aniu dna morskiego. S ą­

dzono niegdyś, że pasm a gór lądow ych łą ­ czą, się między sobą za pośrednictw em łań­

cuchów podw odnych, a ogólne zbiorow isko gór stanowi ja k b y rusztow anie czyli wiąza­

nie podtrzym ujące budow ę lądów , albo, ja k to sobie w yobrażał sław ny fantastyk A ta­

nazy K irch er, szkielet lądów (ossatura glo- bi). O becnie wiadomo, że góry p rz y p ad a­

jące na różnych wyspach lub na różnych lądach, jakkolw iek biegną w jed n y m k ie­

ru n k u , nie mogą być uw ażane za p rz ed łu ­ żenie jed n e drugich. Ł ańcuch g órski No- wćj Z em li, ja k niektórzy gieografow ie przyjm ują, stanow i w praw dzie dalszy ciąg pasm a U ralskiego, przypadki tak ie jed n ak bardzo są wyjątkowe.

razem odpow iadające je j słownictwo; je st więc tara mowa o rozległych kotlinach, o zagłębieniach, o wyniosłościach, które wy­

stępować mogą jak o wąskie grzbiety lub obszerne wyżyny. Okolicom poszczegól­

nym nadaje się nazw ę badaczy, którzy j e sondowali, lub też okrętów , na których p ra ­ ce te prow adzone były. D la oznaczenia większych zagłębień dna oceanu używ a się, stosownie do ich rozległości, różnych te rm i­

nów. W ąskie zagłębienia między dwoma grzbietam i lub innem i wyniosłościami n a­

zwano rynnam i, co po polsku oddać można przez koryta. N ajlepićj znany przykład takiego k o ry ta daje nam morze Północne w pobliżu Norwegii; fig. 4 przedstaw ia p ro ­ fil tego morza w k ieru nk u od północnego

Fig. 3. Profil dna oceanu A tlantyckiego na południku wysp B erm udzkich: a wyspa św. Tomasza, h B erm udy, c rnfa M unna, d Nowa Szkocyja. Skala wysokości w m etrach.

W ogóle też pochyłości wzniesień pod­

m orskich są bardzo łagodne, nie ma tam zgoła spadków tak gw ałtow nych, ja k ie na­

potykam y na lądzie. P rzez tak zw aną np.

„równinę telegraficzną”, k tó ra zajm uje roz- ległą przestrzeń północnej części oceanu A tlantyckiego, możnaby poprow adzić d ro ­ gę żelazną bez żadnych zgoła robót niw ela- cyjnych. P rzy czyną tego je s t niew ątpliw ie b ra k wpływ ów atm osferycznych i innych gieologioznych czynników , k tóre na po­

w ierzchnię lądu działania tak potężne wy­

wierają. W pobliżu tylko lądów nap o ty k a­

j ą się w m orzach stoki bardziej spadziste, a niekiedy w ystępują tam i praw dziw e prze­

paści.

W jn ia r ę , ja k rozw ija się znajomość na­

sza plastyki dna morskiego, ustala się za- j

krańca Szkocyi do Stavanger w Norw egii, skala wysokości je st 200 razy większa an i­

żeli skala długości; najznaczniejsza głębo­

kość tego k o ry ta wynosi 687 m etrów. M o­

rze B ałtyckie dzieli się na część wschodnią i zachodnią przez ławicę przypadającą za­

ledw ie w głębokości 20 m\ w części wscho­

dniej je s t kilk a zagłębień przechodzących 100 m.

O znaczeniem średnicy głębokości morza zajm ow ał się pierw szy Peschel, najgorliw ićj zaś sta ra ł się obliczyć j ą K riim m el, ja k k o l­

wiek m atery jał dotąd zebrany zby t je s t szczupły, by dokładne pozw olił otrzym ać rezultaty. Liczby zatem K rum m ela u w a­

żać można tylko za przybliżone; znajduje on mianowicie dla oceanów głębokość śre­

dnią 3 705 m, dla mórz śródlądow ych 1349 m

(11)

N r 2. W SZ EC H ŚW IA T . 27 a dla mórz nadbrzeżnych 941 w, z czego

ostatecznie okazuje się średnia głębokość wszystkich mórz ziem i 3438 m.

N adm ienić tu też w ypada, że do oznacze­

nia średniej głębokości oceanu posiadamy i drogę pośrednią.; polega ona na szybkości, z ja k ą po danem m orzu rosprzestrzeniają się fale przez trzęsienie ziemi wywołane.

Szybkość tę znaleść m ożna, jeżeli znamy chwilę, w którćj fala ta powstaje i chwilę, w której przybyw a do przeciw ległego brze­

gu. A iry podał form ułę, wskazującą, zależ­

ność szybkości fali od głębokości wody, we­

d łu g form uły tój przeto tę ostatnią obliczyć można. R ezultaty wszakże tą drogą osię- gnięte odstępują znacznie od liczb otrzym a­

nych drogą bespośrednią. Inna jeszcze m e­

toda oznaczania głębokości morza opiera się

wykład oceanografii p. t. „Zarys gieografii fizycznej oceanu" prof. Czernego, wydany w r. 1877. Najważniejsze wszakże sondo­

wania m orza pochodzą z lat późniejszych.

S. K.

LECZENIE WŚCIEKLIZNY

według raportu gasteura z dnia 2 Listopada 1886 roku.

P rze d rokiem właśnie zapoznaliśm y czy­

telników W szechświata (por. t. V N r 1 i 2) z pierwszem i usiłowaniam i P asteu ra pod

Szkocyja N orw egija

. m-ma

300 -5 0 0 -6 0 0

-loo■BOD -m■looo

4. Profil d n a m órz* Północnego, od północnego k rań ca Szkocji do Stayanger w N orw egii.

Skala dtugości (*/so«>oooo) -00 razy większa, aniżeli skala wysokości.

na różnicy siły ciążenia między wodą a lą­

dem ,—z pow odu większćj swój gęstości ten ostatni w yw iera przyciąganie energiczniej­

sze aniżeli morze; daw ny ten pom ysł H ookea rozw inął W illiam Siemens i zbudo­

w ał na t(5j zasadzie oparty batom etr, który próbow any był na okręcie „F araday” przy zarzucaniu liny telegraficznej i okazał się bardzo przydatnym .

Z zadaniem oznaczenia głębokości morza wiąże się też kw estyja jego tem peratury, or:iz badanie właściwości dna morskiego, — czego wszakże teraz dotykać nic będziemy.

W ogólności gieografija fizyczna oceanu czyli oceanografija w ostatnich czasach zna­

cznie postąpiła i posiada bogatą literaturę;

zestaw ienie je j znaleść można w „Gieo- fizyce” Grunthera, k tó ra nam dostarczyła głównego m atery jału do przedstaw ienia obe­

cnego stanu naszych wiadomości o głębiach morskich. W polskim języku posiadam y

względem ochronnego szczepienia wściekli­

zny ludziom , przez w ściekłe zw ierzęta po­

kąsanym . Opisaliśm y pokrótce metodę i przebieg pierwszego klinicznego je j zasto­

sowania na młodym chłopcu Józefie M ei- ster z A lzacyi, w yrażając zarazem nadzieję, że za tym uleczonym wielu innych zawdzię- czy uratow anie zdrow ia niezm ordowanem u uczonem u, któ ry pracow nię przyrodniczą i z biegiem czasu na wielką zam ienił lecz­

nice.

W rok po ogłoszeniu rap ortu , z którego j poprzednie zaczerpnęliśm y dane,ogłosił P a -

| steu r spraw ozdanie ze swój całorocznej dzia-

j łalności, wykazujące, ja k poważne rozm iary przybrało to dzieło, które się rospoczęło nie-

! śmiałem podaniem pomocy pokąsanem u dziecku.

W ciągu roku miał P a ste u r w swej lecz- I nicy 24!)0 osób pokąsanych przez zw ierzęta, [ których wścieklizna w części była udow o­

(12)

28 W S Z E C H Ś W IA T . N r 2.

dnioną, w części zaś tylko podejrzaną. W tój liczbie leczonych osób było przeszło 1700 francuzów z F ran c y i i z A lg ieru , 191 osób z Rosyi, 165 z W łoch, 107 z H iszpanii, 80 z A nglii, 57 z Belgii, 52 z A u stry i, reszta z różnych krajów . Spomiędzy obcokra­

jow ców znaczniejsza ilość nie była wyleczo­

ną, głów nie dlatego, że osoby te bardzo póź­

no po ukąszeniu do lecznicy przybyły. Ró­

wnież i spom iędzy francuzów , dwie, zbyt późno (po 5— 6 tygodniach) leczeniu p o d d a­

ne osoby zm arły w czasie ku racy i lub po jej ukończeniu. P o za tem w szakże n a 1 700 zgórą francuzów zm arło w ciągu ro k u , bez względu na udzieloną im norm alnie pomoc, osób 10, co daje cyfrę śm iertelności dla pierw szego roku stosow ania m etody szcze­

pień śm iertelność 1:1 7 0 . B yłaby to cyfra bardzo niew ysoka i zadaw alniająca, gdyby istniała pewność co do w szystkich leczo­

nych, że w rzeczy samój wszyscy ci ludzie pokąsani byli przez zw ierzęta niew ątpliw ie wściekłe. Pew ności tćj jed n ak , otw arcie pow iedziaw szy, niema. N atom iast pewnem się być zdaje, że gdy w pięciu latach przed rospoczęciem szczepień ochronnych zm arło w szpitalach paryskich 60 osób n a wście­

kliznę, w rok u ostatnim zm arły tylko trzy osoby, z któi^ych dw ie nie były szczepione podług P asteu ra , a je d n a tylko należy do powyższych 10 osób, których zw ykłe szcze­

pienie nie ochroniło od śm ierci na wście­

kliznę. D alój, podnosi P a ste u r tę jeszcze okoliczność, że ilość osób, k tó re pomimo pokąsań w roku 1885/6 o pomoc do nie­

go się nie zgłosiły, b y ła na obszarze całej F ran c y i niew ątpliw ie znacznie m niejszą niż 1 700, a pomimo to liczba śm ierci skutkiem wścieklizny poza obrębem jego zakładu wy­

nosiła we F ran c y i w ciągu tego w łaśnie r o ­ ku 17 wypadków, gdy u niego spom iędzy 1 700 szczepionych zm arło tylko osób 10.

U jem ne, śm iercią kończące się w ypadki, były p obudką dla P a ste u ra do pew nych zm ian i niejako ulepszeń w stosowanej m e­

todzie leczniczej. P ierw szy pohop do z a ­ prow adzenia zm ian d ał sm utny w ypadek śm ierci trzech włościan z g ubernii Sm oleń­

skiej z liczby 19-tu, mocno przez w ilka wściekłego pokąsanych i do P a ste u ra na le ­ czenie w ysłanych chłopów białoruskich.

Gdy, po przebyciu zw ykłej kuracyi, trzej

i nieszczęśliwi włościanie zm arli przy obja­

wach w odow strętu, P asteu r, ażeby u ra to ­ wać 16-tu pozostałych, poddał ich pow tór­

nej, a później trzeci raz jeszcze powtórzonej k uracy i stopniow ych szczepień, doprow a­

dzając um yślnie do najsilniejszej szczepion­

ki, czyli do zastrzyki w ania p re p a ra tu z rd ze­

nia mózgowego, zupełnie świeżego, t. j.

w przeddzień dopiero otrzym anego (por.

str. 28 i 29 tomu Y).

P om yślny w y nik, tej w ielokrotnej k u ra ­ cyi, k tó rą wszyscy pacyjenci dobrze prze­

byli (a następnie w dobrem zdrow iu do R o­

syi z pow rotem się udali), a także inne wy­

padki ciężkich obrażeń, widocznie groźnych, spow odow ały P asteura, do zaprow adzenia odm iany w sposobie zw ykłego postępow a­

nia, polegającej na wzmocnionem i szyb- szem zastrzy kiw an iu szczepionek, a stoso­

wanej z wielkiem ja k dotąd powodzeniem w razach zw iększonego niebespieczeństwa.

j Zam iast szczepić codziennie je d n ę dawkę J i z dnia n a dzień przechodzić do szczepio­

nek coraz to o je d e n dzień świeższych, tak, aby k u ra cy ja za w artą została w kilkunastu dniach i w tyluż szczepionkach, P asteu r stosuje obecnie w w ypadkach cięższych obrażeń, a zw łaszcza w wypadkach pokąsań przez w ilka wściekłego, m etodę wzm ocnio­

ną, szczepiąc z początku po kilk a sto ­ pniow ych jad ó w w ciągu dn ia i p o w tarza­

ją c stopniow anie całe trzykrotnie. Szczepi więc w ty ch w ypadkach w ciągu dni dzie­

sięciu ja k następuje:

I l-o dn. 3 szczep.,rdzeń 12- 10- i 8-dniow y {2-o 11 3 11 11 6- 4- i 2-dniow y ( 3-o 11 1 11 91 jednodniow y ( 4-o 11 3 11 11 8- 6- i 4-dniow y

5-o >5 2 91 11 3- i 2-dniowy

(6-0 >5 1 11 11 świeżyr, 1-dniow y

i 7-0 11 1 11 11 czterodniow y )8-o 11 1 91 11 trzydniow y )9-o 99 1 99 19 dw udniow y (10 o

\ 99 1 99 99 świeży, 1-dniowy T ak a szybka, energiczna ku racy ja, w któ­

rej potrzykroć w ciągu dni dziesięciu do­

chodzi się do najm ocniejszego, jed n o d n io ­ wego ja d u , w ykazała skutki jaknajlepsze.

N iestety, nabycie dośw iadczenia, k tó re po­

zw oliło przejść do podobnie wzmocnionego

(13)

N r 2. W S Z E C H Ś W IA T . 20 leczenia, było powolnem i mozolnie zdoby­

łem być musiało. Z tego powodu, dodatnie skutki tego wielkiego, zdaniem P asteu ra, postępu, nie m ogły się w ciągu roku po­

przedniego, spraw ozdaniem objętego, nale­

życie odbić i wykazać. Należy się więc spodziewać, że śm iertelność pomiędzy leczo­

nymi na wściekliznę według ochronnej me­

tody P asteu ra zm niejszy się jeszcze i że co­

raz lepsze ludzkość zbierać będzie owoce w ytrw ałej pracy tego dzielnego uczonego.

W W arszaw ie leczenie wścieklizny m eto­

dą P asteu ra prowadzi d r B ujw id od d. 29 C zerw ca r. z. Spraw ozdanie zamieszczone niedaw no w Gazecie L ekarskiej wykazuje, że w ciągu pięciu miesięcy leczeniu temu podlegało 89 osób, pokąsanycli w dw u p rz y ­ padkach (9 osób) przez koty, a w pozosta­

łych przez psy wściekłe lub przynajm niej mocno podejrżane. P rzew ażna liczba osób leczonych pochodziła z K rólestw a P o lsk ie­

go, 15 osób z gubernij zachodnich C esar­

stwa, jed na zaś z gub. ufimskiej. Z W a r­

szawy i je j okolic pochodziło osób 18. L e­

czenie trw ało po dni 10, chorzy umieszcze­

ni byli poczęści w szpitalu wolskim, poczę- ści zaś am bulatoryjnie w pracow ni d ra B uj­

wida przy ulicy W ilczej. W yniki stosowa­

nia metody uważać m ożna za pomyślne, zda­

rzył się w ciągu tego czasu jed en tylko przypadek śmierci; zm arł mianowicie d. 22 Listopada chłopiec jedenastoletni z L ubel­

skiego, pokąsany d. 2 S ierpnia r. z., a p rzy­

były na kuracyją w dziewięć dni później.

L ekarz wszakże, w którego opiece chory przed śmiercią pozostaw ał, nie może orzec z pewnością, czy przyczyną śmierci była wścieklizna, czy też in n a choroba.

J. N.

S P R A W O Z D A N IE .

Dr Józef Rostafiński. B o t a n i k a s z k o l n a d l a k l a s n i ż s z y c h . K ra k ó w 1886 r (W y d a n ie 2-e n iezm ien io n e). A u to r w z ią ł sobie za zad a n ie , z ap o ­ zn ać w sposób p rz y s tę p n y m ło d y c h słu ch aczó w k las n iższy ch z g łó w n em i z as a d a m i b o ta n ik i, u w z g lę­

d n ia ją c n ajn o w sze p o stę p y tej gałęzi w ie d zy p r z y ­ ro d n iczej.

[ I’rof. K. i-ospoczął sw oję p ra c ę o d ogólnego o k re ­ śle n ia ro ś lin y i od treściw e g o w y ło ż en ia g łów nych

| części sk ład o w y ch ro ślin y k w ia to w e j. N a p rzó d t e ­ d y m ów i wogóle o k o rzen iu , o pędzie c zy li ło d y d ze i liścia ch , p rz ec h o d zi n a s tę p n ie do w y tłu m a c ze n ia I bud o w y k w ia tu , k ła d ą c n a cisk n a te n fa k t, że k w ia- i ty są zm ien io n em i p ęd am i, że zam ien iają się n a ow o­

ce, w e w n ą trz k tó ry c h w y tw a rz a ją się n asio n a. T a-

| b lic a k o lo ro w an a, p rz e d s ta w ia ją c a k w ia t i owoc pi- w onii, do p o m ag a a u to ro w i do jasn eg o w y ło żen ia bu-

| dow y k w ia tu i owocu, o ra z do w y k a za n ia sto su n k u

| ty c h dw u o rg an ó w do siebie. W cclu d o k ład n ie j-

j szego o b e zn a n ia u czn ia z częściam i sk ła d o w em i r o ­ śliny, z p o jęc iam i g a tu n k u i ro d z aju , a zarazem ze sp o so b em n a z y w a n ia ro ślin , a u to r opisu je szczegó­

łow o ja s k ie r i len i z a s ta n a w ia się d łu żej n a d b u d o ­ w ą n a sien ia lnianego, jeg o k iełk o w an iem , p rzy czem z w rac a uw agę n a budow ę z aro d k a ro ślin d w u liśc ie n ­ nych. A żeby uczeń p o z n ał ró ż n o ro d n e k s z ta łty o r­

ganów ro ślin n y c h , ja k o też zasad y p o d z ia łu ro ślin , oraz sposób g ru p o w a n ia g a tu n k ó w i ro d z ajó w w r o ­ dziny, a ty c h o s ta tn ic h w g ro m ad y i t. d., prof. II.

o pisu je k o lejn o odp o w ied n io d o b ra n e ro ślin y . P rz y opisie z w raca szczególną uw agę n a o rg a n y p ierw szy ra z w y s tę p u ją c e lub w ażn e w u g ru p o w an iu ro ślin , w y k a zu je p o d o b ień stw a po m ięd zy g a tu n k a m i i w y ­ p ro w a d za ogólne cech y ro d z in , g ro m ad , ty p ó w i t. p.

W p ra c y sw ej d la k las niższych p rz ez n ac zo n e j, a u ­ to r p rz ec h o d zi p rz e d sta w ic ie li r o d z in y jask ro w a- ty c h (R an u n cu laceae), K rzyżow ych (C ru e ife rae ), m i­

g d a ło w a ty c h (A m y g d alace ae), ró ż o w aty c h (R oseaO , ja b lk o w a ty c h (P o m aceae), m o ty lk o w a ty ch (P ap ilio - n aceae), s o i dziko w aty c h (C ary o p h y llac e ac ), ślazow a- ty c h (M alvaceae) i bal la? zk o w a ty c h (U n ib e llifera e), k tó re łą c z y w g ru p ę w o ln o p łatk o w y ch (C h o rip eta- lae); n a stę p n ie ro d z in y p sia n k o w a ty c h (S olaneac) w arg o w y c h ^ L ab ia ta e),zło ż o n y ch (C om positae) io g ó r- k o w a ty c h (C u e u rb ita c e a e ) ja k o z ro s ło p ła tk o w e CSym- p e ta lae ), ro d z in y rd e sto w a ty c h (P o ly g o n aceae), po- k rz y w o w u ty ch (U rtic a c e a e ), k o tk o w y c h (A m en ta- c ea e', korr o so w aty eh (C h en o p o d ia ce ae), ja k o bes- ptafkow e (A p e talae ), te zaś tr z y g ru p y z e s tiw ia w klasę d w u liśc ien n y ch (D ic o ty led o n e a e). D alej o pisu je p rz e d sta w ic ie li ro d z in y tr a w ia s ty c h (G ra- m in eae), p a lm (P a lm a e ), lilijo w aty c h (L ilia c ea e), ko- sa ćco w aty ch (Irid ea e), S to rc z y k o w sty c h (O rc h id e a e), w raz z b a n a n a m i i m a ra n ta m i, łą c z ą c je w klasę je- d n o liś c ie n n y c h (M o n o co ty led o n eae). R o ślin y j e ­ dno i d w u liśc ie n n e z estaw ia a u to r w d z ia ł (g ro m a ­ dę) o k ry to zaląż k o w y ch (A n g io sp crm ae)

W d a lszy m c ią g u n a stę p u je opis ro ślin szyszko­

w ych (C o n iferae) i sagow cow atych c zy li kłodzino- w aty ch (C ycadeae) i p o łączen ie ich w g ro m ad ę na- g o zalążkow ych (G y m n o sp erm eae). G rom ady znów o k ry to i n ag o zalążk o w y ch tw o rz ą w ielki d z ia ł (ty p ) ro ślin z aro d k o w y ch (E m b ry o n a ta e ) c zy li k w ia to ­ w ych.

W ta k i sam sposób op isu je d r R. r o ś lin y z a ro d n i­

kowe czyli sk ry to '(w ia to w e L io eu sza; ro sp o c zy n a od p rz e d ita w ic ie li p a p ro ci (F ilic e s ), p rz e c h o d z i do skrzypów (E q u is etae ) i w id łak ó w (L y co p o d iaceae), z estaw iają c te trz y g ru p y w grom \.dę p ap ro tn ik ó w

Cytaty

Powiązane dokumenty

Sam proces wywoływania daje się w taki sposób wyjaśnić, że wywoływacz nie działa na ziarna nieoświetlone; redukuje zaś tylko te miejsca, gdzie zarodki z

Natychmiast gasną wszystkie j lampy, co jest dowodem, że prąd przepłynął w przeważnej części przez wstęgę, a fakt ten daje się objaśnić tylko wtedy,

Stańmy w kierunku linij sił w ten sposób, żeby biegły one od dołu ku górze (od stóp ku głowie) i patrzmy na poruszający się przewodnik : jeżeli się on

dził po mistrzowsku. Utleniając cy- mol, Nencki zauważył już wtedy ciekawą bardzo różnicę, źe w organizmie utlenia się naprzód grupa propylowa a dopiero

Czwarty z wymienionych pasów żył, dla produkcji złota ważny bardzo, położony na wschodniej pochyłości Sierra Newady, jest w bezpośrednim związku ze skałami

skim zawartość krzemu i glinu, lecz przekonali się wkrótce, że te domieszki nie są przyczyną osobliwych własności tej stali. Zajęli się przeto ci uczeni

cącem u i um ieścił je we krw i wypuszczanój ze zdrow ego talitru sa i orchestyi czyli ros- skocza, następnie igiełką sterylizow aną u k łu ł dziesięć

— Zależność zmian ciśnienia atmosferycznego i tem­.. peratury na szczytach