• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. XXXII Nr 21-22 (331-332), 15.XI-15.XII.1965

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. XXXII Nr 21-22 (331-332), 15.XI-15.XII.1965"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

N U M E R J U B I L E U S Z O W Y : dwudziestolecie wznowienia „Kameny" p o w o j n i e Rok założenia 1933 (XXXII)•Lublin 15.XI-15.XII.1985 Nr 21-22 (331-332) cena 3 zł

BIAŁYSTOK K I E L C E L U B L I N RZESZÓW

D W U T Y G O D N I K S P O Ł E C Z N O — K U L T U R A L N Y

1 6 s t r o n

Waldemar B a b i n i c z Leon Chajn Anna Kamieńska Igor P o s t u p a l s k i

Jerzy Mieczysław Rytard

W ł o d z i m i e r z S l o b o a n l k Ewa Szelburg Zarembina

Stanisław Wygodzki

Tradycja i dzień dzisiejszy

P RZEDSTAWIAMY czytelni- kom kolejny numer „Kame- ny". Jest to nuiper jubileu- szowy. Ukazuje się w dwudziesto- lecie wznowienia „Kameny" po woj- nie. Dlatego też staraliśmy się o to.

aby znalazły się w nim nazwiska przedwojennych ł powojennych współpracowników — serdecznych przyjaciół pisma.

Kazimierz Andrzej Jaworski, dłu- goletni redaktor 1 założyciel „Ka- meny", zamieścił w pierwszym nu- merze odrodzonego pi'ma artykuł wstępny, który ponilej reproduku- jemy. Wszelkie komentarze są zby- teczne.

Wznowienie „Kameny" nie nalo-

mnle nadal wiązała praca szkolna. nie było gdzie tłoczyć pisma... Trzeba się by to przeniełć do Lublina. A l e kto lam dopilnuje wszystkiego? K t o będzie za- łatwiał sprawy związane z drukiem, ko- rektą. kolportaicm? Przecież ani pra- ca w szkole, ani warunki materialne nie pozwalały ml na c i u l e w y j a z d y z Cłieł-

Szczciclem w y j e c h a ł do Lublina s>4 Tadeusza llocheflsklego, Jacek... K o r z y - stając z oliecnoicl w Lublinie Jacka, nie chcąc być samowładcą, ukonstytuo- wałem tzw. zespól ..Kameny", który od- tąd, bezimiennie zresztą, figurował w stopce pisma Jako w y d a w c a . Oprócz nas dwóch wszedł to t a k i e Jerzy Plelnla- rowicr. W t y m t.-Iumsslr.ic*a Jacek Ito- cbedsal miał się r t j ą ć administracją pisma I wraz a Plcsnlarnwiciem dostar- czać do not wiadomości z lubelskiego tycia kulturalnego, Ja — Jak I przed wojną — objąłem redakcję. A l a „ z e s p ó l "

w rzeczywlttuicl był fikcją...".

K A M E N A

MIESIĘCZNIK LITERACKI

R o k V I I L i s t o p a d 1 9 4 5 r . N r 1 ( 6 1 )

Od Redakcji

Pu sześciu Krwaw)cli lalach - nlo. winkaahl - mllcznnln liznuwlumy Komuno". Wchodzimy nIn tylko w nawy okras tijtfiinnlczy. ala I w noiv/| opoki) Polaki. Stając w obliczu tlzisiujsy.iil rzoczywlstnścł z rn~duściq I ilumii slwlartbumiy. żo u luf Inułowło I nasza/ skrnnuml ęiiglolkl nla zbrilklo. U'szok w chiuu Hzośclolelnlafio islnlanlu ..Komana" na swym 'odcinku pracy antycypowała poninkipl la Idnały I hasła, klóro siu ilzlslal n naszych niy.och uclolośnlolo. już w pierwszym raku wydaw- nlU/.ym rndakc/a zustrzugalac s» ojii zapalna nłnzjłożnośń Idnow/i uświadczyła, io .iv epOto przulomuwal. w okroslo hnrpluznoj u id ki klasy mim Inlczoj I wlośclańsklul o nowo abllczośnlala z kunujucym luz/, złośliwym jaszcza kupllalithiam uposlacln- u a ii) m u lym czy innym Iswnym czy zamaskowali) m laszyzmlo rlu/o hozwzuhjdnło pn luwu/ stronia hory kody". Stwierdziło dulul w tymż.u artykułu „Spolrzonlo iWili/cz". U /.wracało I zwra- cać lii/ilzlu ..spucjalnii uwago na kultury nurmtliw słowiańskich, najbliższych nam iitnlcznlu a w rćwnel miarzn zagrożonych prznz iputyty laszystonsku-hltlurowaklch rnkinów". I dzinlal puduimuliic znowu nasza proco nlo patrzaliu/umy sio liigilymnwań.

Program nasz Insi znany I wcii\ł. aktualny• hucz rzuczywlstnśó puwaloium stawia pr/od nami i Inno zadania. Uo puutńw nałoży nwralna I kulturalna odbudowa 1'olśkl. Wal ku i tym znlszczonlum. luk logo dakąnała walna tr naszych duszach.

1'odnJushfiiln pimlim ifironoi przoz. łata okupAcyjnn pudnuścl ludzklu/. - Pr/.y wrńcuntu warthścl przykazaniu /nrnmskiagtr .Czcij człowłuka'. (thriina laipnnilarabllhiw. Ala pamlqtant)'. tu piiUz/n font nlo tylko .matkii zbawianiu", ala I .ploknnśol".

Inacf.ul. czym by sli/ riiżnlła ud niodffłu>- i dobrych uczynków?

Much • phjkmi słuwu polsklugu dluwionu prznz ntamlnckiago zbrodniarzu zabrzmi /mm u polnym I czystym glosom wyzito*

łun u/ Ojczyzny.

P i e r w s z e strony.

DEPESZE GRATULACYJNE

Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Lublinie i swoim własnym serdeczne słowo uznania I podziękowania Zespołowi Re- dakcyjnemu oraz wszystkim tym.

którzy na dwudziestoletnim szla- ku Ją wiedli.

Przekazując te słowa łączą Jed- nocześnie jak najlepsze życzenia dla całego Zespołu Redakcyjnego w osiąganiu dalszych sukcesów na polu publicystycznym i lite- rackim.

Przewodniczący Prezydiom Wojewódzkiej Rady Narodowej

w Lublinie mgr PAWEŁ DĄBEK

„KAMENA" — LUBLIN Z okazji 20 rocznicy ukazania się pierwszego po wojnie nume- ru . . K a m e n y " najserdeczniej- sze podziękowania za dotychcza- sowy wkład pracy w dzieło kształtowania oblicza kultury na- rodowej wraz z życzeniami dal- szych sukcesów w dziedzinie po- pularyzacji literatury, osiągnięć rpołeczno-kulturalnych woje- wództw Polski wschodniej oraz wszelkiej pomyślnoftd w żyda osobistym całemu kolegium' re- dakcyjnemu 1 współpracowni- kom

składa w imieniu Egzekutywy KW PZPR

w Rzeszowie WŁADYSŁAW KRUCZEK

I sekretarz KW

TOW. MAREK A. JAWORSKI REDAKTOR NACZELNY

„KAMENY"

W LUBLINIE Z wielkim zadowoleniem przy- jęliśmy wiadomość o wznowie- niu w listopadzie 1945 roku ..Ka- meny™, która następnie stała się

(Dokończenia no str. tt Z czasem „Kamena" zmieniła swój

charakter stając się z miesięcznika poetyckiego, dwutygodnikiem kultu- ralno-społecznym czterech wschod- nich województw. Do stycznia br.

pismem kierowała Marla Bechczyc- Rudnicka, która włożyła wiele w y - siłku w redagowanie „Kameny", na- dal borykając się z wieloma trudno- ściami, głównie natury finansowej.

W br. redaktorem naczelnym został Marek Adam Jaworski, syn założy- ciela pisma. W skład kolegium re- dakcyjnego wchodzą ponadto: Zyg- munt Mikulski. Jerzy Pleśniarowicz I Stefan Wolski.

Nie jest naszą rzeczą dokonywać oceny pisma. Z zadowoleniem mu- simy Jednak odnotować fakt, że nasze poczynania cieszą się peł- nym poparciem władz partyjnych i administracyjnych (mówią o tym m. in. serdeczne depesze gratulacyj- ne), że zainteresowanie „Kameną"

stałe rośnie, że zupełnie realna sta- ła się szansa uzyskania w 1980 r.

nakładu co najmniej 10 000 egzem- plarzy. Nie Jest to zapewne przy nakładzie „Kultury" czy „Żyda L i - terackiego" liczba Imponująco, ale nie zapominajmy, że w br. starto- waliśmy z nakładem 2 800 egzem- plarzy, a kończymy rok nakładem 8 000 egzemplarzy. Zwiększenie na- kładu uzyskaliśmy, co warto też odnotować, bez specjalne) akcji propagandowej czy reklamy praso- wej. Po prostu życie dowiodło, że

„Kamena" jest ciągle potrzebna, że zapotrzebowanie na pismo zwiększa się nie tylko w czterech wschodnich województwach, ale i — według Informacji „Ruchu" — w całej Pol- sce.

Kolegium redakcyjne, mimo że pismo zmieniło swój charakter, nie chce zaprzepaszczać dorobku „Ka- meny" przedwojennej. Drukujemy wiele wierszy, znacznie więcej niż Inne pisma, nawet te, które uwa- żają się za pisma literackie. Nadal dużą uwagę zwracamy na popula- ryzację literatury słowiańskiej, głównie poezji- Jednocześnie pamię- tamy, że Jesteśmy dwutygodnikiem k u l t u r a l n o - s p o ł e c z n y m czterech wschodnich województw.

Staramy się więc — może nie zaw- sze nam się to udaje — godzić tra- dycję z potrzebami dnia dzisiejsze-

KO.

Na początku przyszłego roku ogłosimy ankietę wśród naszych czytelników. Sądzimy, że ich glosy pozwolą nam lepiej zorientować się w ogólnym zapotrzebowaniu I po- mogą w doborze odpowiedniej te- matyki. Staramy się bowiem zaw- sze trafić w zainteresowanie włas- nego środowiska, co Jest praktyką korzystnie odbijającą się na powo- dzeniu „Kameny". Nie tracąc z oczu najodleglejszych nawet zjawisk świadczących o realizacji Idei hu- manistycznych I artystycznych na- itzego czasu, zwracamy jednocześ- nie baczną uwagę na swoje bezpo- i w b i l b o i o ^ u l c ^wychwyt u t M M k O f " . r h l g n zawsze d ^ ^ R - płaszczyżi^^BFcIa ffteHklego.WW tym

sekret szczęśliwej ręki do debiu- tów, którym tak wiele uwagi po- święcaliśmy I poświęcamy.

W przyszłości, zachowując pa- mięć dokonań, które życzliwość kraju i środowiska zachciała nam przyznać, postaramy się w Jeszcze większym stopniu odzwierciedlać przemiany zachodzące w czterech wschodnich województwach, prze- nosić je do ogólnego dorobku ży- da umysłowego nassego narodu

! żal o g^fc rMgysłatwwyL chociut Ml- n i t i < S . j B / t u r y S z t u M f l d n l O M i ł n i c j a l ^ r j ^ ^ z y z n ^ R pc^Kf sub™

t Wencję.

K. A. Jaworski w książce pt.

i -

w

kręgu Kameny" tak pisze o ro- ku 1045:

„ K l e miałem s Mm dzielić pracy. Jak

•o było dawniej. Zenon Watniewskl nie

* n c s l i obozu I nie dawał o sobie zna- ku tycia. Należało przypuszczać naj- Sonte | obawy Jego bliskich, Jak s l « Potem okazało, niestety były słuszne. W e Wznowionym pltinio trzeba więc było 'rezygnować i wkładek llnorytowycb Jak charakterystycznych dla przed wo- ł a n e j „ K a m e n y " . W Chełmie, z którym

„Kameno" borykała się z iiczny- i ^ l n i i W M g u i B P

ż c

^ • a k t si^B^Holmlc.

/ĘĘ

i:

„.MtJMMNIo a i ^ ^ H b l l n l e , nie wpływał dodatnio riłł^Fncę, do tego dochodziły poważne kłopoty finansowe. Niemniej trzy zeszyty specjalne (poświęcone twórczości Aleksandra Błoka, Józefa Czecho- wicza I poezji czeskiej i słowackiej) były dużym osiągnięciem „Kame- ny

3

.

Później — po różnych perturba- cjach, które Już nie należą do tema- tu — pismo przejął Lubelski Od- dział Związku Literatów PoIsklotL

ZESPÓL REDAKCYJNY

„KAMENY", LUBLIN W 20-lecic wznowienia „Ka- meny" życzę Waszemu zasłużo- nemu pismu dalszych sukcesów w działaniu na rzecz dąglego wzbogacania żyda kulturalnego w naszym kraju, a w szczegól- ności na Lubelszczyźnie 1 tere- II nach zaprzyjaźnionych woje- II wództw.

WINCENTY KRASKO Kierownik Wydziału Kultury

KC PZPR

ZESPÓŁ REDAKCYJNY

„KAMENY"

I W LUBLINIE

Z okazji 20 rocznicy wzno- I wlenia wydawania czasopis- ma „Kamena" w imieniu Egze- I kutywy Komitetu Wojewódzkie- go Polskiej Zjednoczonej Partii

I Robotniczej składam Wam ser- deczne gratulacje oraz życzenia owocnej pracy I pomyślności w I życiu osobistym.

Pismo Wasze ma bogate tra- dycje w całokształcie dorobku kulturalnego naszego wojewódz- twa. Jesteśmy przekonani, że w dalszej swej dzlałalnośd — czer- piąc z najchlubnlejszych tradycji swego czasopisma — będziecie stale podnosić Jego poziom ideo- wy i artystyczny, służąc coraz lepiej sprawie kulturalnego roz- woju Lubelszczyzny. Za Egzekutywę KW PZPR

I sekretarz KW PZPR W Ł A D Y S Ł A W KO/.DRA

OBYWATEL

MAREK A. JAWORSKI REDAKTOR NACZELNY

„KAMENY"

W LUBLINIE W listopadzie bieżącego roku mija dwadzieścia lat od ukazania się pierwszego numeru „Kameny", wznowionej staraniem jej założy- dela K. A. Jaworskiego w wa- runkach Polski Ludowej.

„Kamena" wznowiona w opar- ciu o piękną tradycję i coraz bardziej wiążąca się z procesami przemian zachodzących w życiu społeczno-kulturalnym, stała się dziś trwałym elementem do- jgbku kulturalnego naszej L u « D P O J U B n a ^ B r c h Hpołeczne I kulturalne wojewódz-

twa lubelskiego, buduje wysił- kiem ludzi Jej służących, obraz nowej Lubelszczyzny. Dwudzie- stolecie „Kameny" Jest więc czę- ścią historii naszego wojewódz- twa. Ostatnio również częścią historii sąsiadujących a nami wo- jewództw — białostockiego, kie- leckiego I rzeszowskiego.

U progu lat. które tym. Jubi- leuszowym numerem. „Kamena"

rozpoczyna, składam w (mieniu

(2)

MONIKA W A R N E N S K A

Dwoje ludzi z Sajgonu

C y Y K A D Y grają niestrudzenie . w leśnym gąszczu. bzuml ' rzeka, zataczająca tui obok malowniczy zakręt. Słońce sieje strugą złotego blasku- pomiędzy ga- łęziami. Czarnowłosa dziewczyna kładzie przede mną zdjęcie. Foto- grafia przedstawia młodą parę w dniu zaślubin. Przystojny chlnpik nosi ubiór o kroju europejskim.

Panna młoda — białą suxn.ę o wietnamskim fasonie. Oglądam jeszcze Jedno zdjęcie, sporządzone c tej samej okazji: goicie, krewni i znajomi na t'e niewysokich dom- ków przedmieścia. Bukiet białych kwiatów w rękach panny m.odaj.

Zwyczajne zdjęcie ślubne. Dziesiąt- ki zdjęć podobnych można zoba- czyć w każdym kraju, w pracow- ni Każdego fotografa. Dlaczego ta właśnie podobizna dwojga ludzi trafiła na łamy prasy wietnam- skiej?

opowieść można by zacząć sło- wami tak zwyczajnymi.' że wydają się one prawie banalne. Było ich dwoje. S po. kali się przypadkiem wśród gwarnego miasta. Krewna młodego człowieka poznała go ze swoją koleżaof-a . Obydwie praco- wały w przędzalni. Poznali'się, pokochali i pobrali. Rok trwaio n a - rceczeństwo. Młody człowiek przy- wiązał się do rodziny swojej w y - branej. Jego ojciec mieszkał dale- ko. Rodzeństwo — również. Matki prawie nie pamiętał. Zmarła bo- wiem, gdy był dzieckiem, hodzice panny młodej, zimlcrzkall na snj- gońskłm przedmieściu. polubili chłopca, któremu dobrze patrzyło z oczu. Pracował w warsztacie elektrotechnicznym. Był pogodny 1 energiczny. Małżeństwo zdawało się zapowiadać pomyślnie.

...Szumi dokoła tropikalny la*.

Ale Ja jestem w tej chwili daleko stąd. Wędruję myślą 1 wyobraźnią przez ulice Sajgonu. Znam to mia- sto 2 fotografii, z filmów. Próbuję wyobraić sobie przedm'eścle S a j - gonu, które zwie się Phu Thuam.

Idę przez nie w ślad za opowieścią siedzącej naprzeciw młodej koble.

ty o dziewczęcym wyglądzie. Czar- na opaska w czarnych, długich, spadających na ramiona włosach.

Łagodne spojrzenie, spokojne ry- sy. Wygląda Inaczej, niż na ślub- nej fotografii, sporządzonej przed półtora rokiem. Na pierwszy rzut oka trudno rozpoznać w nie] — wedle zdjęcia — tę samą osobę, z którą dziś rozmawiam. Tak jak trudno w człowieku stojącym obok panny młodej rozpoznać togo, któ- rego inne zdjęcie obiegło nieco później dzienniki całego świata.

Młoda kobieta jest inna. niż na zdjęciu. Powaga i smutek — oto uczucia, które : przeobraziły Jej twarz. Nic w tym dziwnego. Rok

• 1885, rok 1064 na zawsze wrył Jej się w pamięci.

• A więc — ślub i wesele. Dzień 30 kwietnia 1964 r. był słoneczny.

Niebo bez jednej chmurki.

Uśmiechnięte, życzliwe twarze ro- dziny. przyjaciół, zaproszonych goś- ci. Słowem wszystko było tak, jak być powinno. Tylko na krótko przed ślubem młodzi posprzeczali się. tle o tym nie wiedział nikt z obecnych. Niewiadomo • dlaczego młody elektryk w ostatniej chwili usiłował odłożyć datę zapowiedzia- ne) ceremonii. Narzeczona nie ukrywała rozżalenia i urazy. A r - gumenty jej były zresztą Istotne:

wszystko przygotowane do wesela, zawiadomiona rodzina, zaproszeni goście:.

— Ouyen, czy wiedziałaś o nim coś więcej? Czy domyślałaś się?

Młoda kobieta podnosi na mnie ciemne wyraziste oczy.

— Nie. O niczym nie miałam pojęcia. Wierzyłam, gdy mi mówił, ze wieczorami pracuje w warszta- cie elektrycznym nad jakąś skom- plikowaną maszyną. Miało to być Jakieś bardzo pilne zamówienie. Na sprawach politycznych nie znałam

« ę nic a nic. Prosiłam go tylko o Jedno: .Pamiętaj, nie Idf do armii".

Wiedziałam, że Jeśli pójdzie do armii rządowej, będzie służyć wro- gowi. Rozumiałam tyle. ais nic ponadto...

I znowu za stref wyzwolonych Południowego Wietnamu przenoszę się myślą do Sajgonu. Znowu sło- wa Phan thl Ouyen prowadzą mnie na przedmieście Phu Thuam. gdzie przygotował dom dla siebie I dla sony młody elektryk zatrudniony w firmie NKOC Anh. Elektryk rijizy-

» a ł aię Nguyen Van Troi.

Na razie poprzez słows Phan thl Ouyen spoglądam w niedawna przeszłość. Dwoje młodych ludzi układało sobie plany wspólnego żyda. Troi w warsztacie elektro- technicznym zarabiał 3000 plastrów

miesięcznic, Ouyen w fabryce włó- kienniczej — 1300 plastrów. To nie- dużo, Jak nn warunki sajgońskle.

Ale podobne są zarobki wielu mieszkańców stolicy Południowego Wietnamu. Młody człowiek aitrosz- czył się o przygotowanie domu dla nich ot-ojgn. Sam sporządził pro- ste. nnjniczbędnlojsze sprzęty Mie- szkaniem młodej pary miała być chatka sklecona na przedmieściu z drewnianymi ścianami i dachem pokrytym U'ćmL Na Jakiekolwiek lepsze mieszkanie nie było ich stać.

— Jak urządziliście sobie współ, ne życie?.. — pytam. I w tej samej chwili myślę, że to życie trwało zaledwie kilkanaście dni.

— Pracowaliśmy tak Jak przed ślubem. Cieszyłam się bardzo nle- spodzlsnką w postaci używanego motocykla, który kupił I odremon- tował mój mąż. Ale nie zdążyliśmy wyjechać nim ani razu na w y - cieczkę. Nigdy po ślubie nie by- Jiśmy razem na przechadzce albo

w kinie. Minęło zaledwie 10 dnL.

Cień pada na śniadą twarz mło- dej kobiety. Cień ten rzuciło osła- niające nas wysokie drzewo — czy wspomnienia niedawnej przeszłoś- ci? Cykady znowu rozpoczęły przerwany koncert i zanoszą się przenikliwym dzwonieniem. A Ja idę śladami Troi i Ouyen przez ulice1 Sajgonu. Powraca pamiętny dzień 9 maja 1964 roku — po- chmurny, kapiący deszczem ranek.

Ranek ów nastąpił po nocy pełnej trwożnego oczekiwania. Troi nie wrócił na noc do domu. Rono przy- wlokła go policja. Przygotowywa- no zamach przeciwko ministrowi wojny USA, który przyjechał do Sajgonu. Zamach chybił celu. Mło- dego człowieka aresztowano, tak jak wielu Innych mieszkańców sto- licy Południowego Wietnamu, po- dejrzanych o współudział w tym konspiracyjnym przedsięwzięciu.

Aresztowano również Quyen, która pozostawała w więzieniu przez kil- ka miesięcy.

— Wtedy zrozumiałam wszyst- ko.. Pojęłam, dlaczego chciał od- wlec datę ślubu: żeby ml oszczę- dzić ewentualnych podejrzeń o współuczestnictwo w zamachu. Ż e - by mnie uchronić przed niebezpie- czeństwem. Zrozumiałam, Jaka by- ła owa pilna robota, której poświę- cał ostatnie wieczory. Zrozumia- łam. dlaczego z jego palca znikł ofiarowany przeze mnie mu nn krótko przed ślubem podarunek:

pierścionek zaręczynowy. Zapytany przeze mnie o pierścionek,' był za- kłopotany i wykręcał się z odpo- wiedzią. W rzeczywistości sprzedał pierścionek. Potrzebne były bowiem pewne części do przygotowanej mi- ny. Grupa konspiracyjna ruchu oporu, do której nuleżał, nić miała na ich zakup dostatecznej Ilości pieniędzy.

Nguyen Van Troi skatowany, zmaltretowany przez sługusów U S A wielokrotnie w toku śledztwa ciska im prosto w twarze twarde słowa ostrej prawdy. Chociaż był ąkuty kajdanami, próbuje ucieczki. Zary- zykował skok z okna wysokiego budynku. Próba ta nie powiodła się. Przewód sądowy trwał krótko.

Młody człowiek skazany został przez trybunał sajgoński na śmierć.

Ostatni błysk nadziel, która pod- sycona sensacyjnlo brzmiącymi ty- tułami w prasie, jak iskra elek- tryczną obiegła cały Sajgon: par- tyzanci wenezuelscy uwięzili ofice- ra amerykańskiego jako zakładni-

ka. Jego życie było ceną życia Nguyen Van Troi Wenezuela zda- wała się być wtedy tak blisko wal- czącego Wletnsmu! To. co nleprsw- dopodbbnle, wydawało się moźll- Ouyen mówi. że w ta wierzyła.

Nie ona Jedna czepiała się resztek nadziei. Wszyscy, którym znane by- ło nazwisko młodego zamachowca i okoliczności Jego odważnego czy- nu, liczyli na tę szansę ocalenia.

Ale łatwowierni partyzanci wene- zuelscy przedwcześnie uwierzyli Amerykanom. Wypuścili z rąk za- kładnika. otrzymawszy solenne za- pewnienie, że Troi nie zginie. Ame- rykanie tylko na to czekali. SaJ- gońscy wykonawcy dyktanda U S A odpowiedzieli niezwłocznym zarzą- dzeniem egzekucji Nguyen Van Troi.

„ I d ę myślą za słowami Ouyen poprzez ostatnie dni 1 ostatnie na- dzieje. Aż do ostatniego widzenia.

Tego widzenia, którego już nie było..

W pochmurny, dżdżysty dzień 18 października Ouyen daremnie cze- kała na otwarcie więziennej bra- my. Odmówiono jej wstępu dowie- zienia. chociaż byt to dzień widzeń.

Spostrzegła samochód z trumną, jaki wjechał poza obręb murów.

Widziała autokar z liczną grupą dziennikarzy- Nie myślała, że mi- nuty życia jej męża są policzone.

Ze niebawem ciśnie on w oczy przedstawicielom sajgońskiej prasy ostatnie przedśmlertelne słowa, któ- re za ich pośrednictwem obiegną cały świat.

Przed słupem egzekucyjnym, o krok od zgonu Troi powiedział:

— Żałuję tylko tego, źe zamach się nie udał.

I zakończył swoje życie okrzy- kiem, którego nie zdołały stłumić salwy egzekucyjnego plutonti: — Niech żyje Front Wyzwolenia Po- łudniowego Wietnamu! Niech żyje Ho Chi Minhl Niech żyje wolny Wietnam I

— Powiedział mi pewnego razu, podczas jednego z widzeń więzien- nych, że kiedy go już nie będzie, powinnam iść do ruchu oporu, do stref wyzwolonych — podejmuje Ouyen. — Tak zrobiłam.

Milknie. Wokół nas długo trwa leśna cisza, przerywana warkotem samolotowych silników. Krążą i tropią. Tak jak wczoraj I przed- wczoraj, jak prawie co dzień.

Młody robotnik sajgoński wyrósł z tego samego nurtu bohaterstwa, który wydał wielu ludzi zapisanych trwałymi zgłoskami w dzicjach- walk' wyzwoleńczych. Ody myślę o tym, odległa Warszawa wydaje ml się być bliższa walczącego Sajgo- nu. I niezbyt dalekie wydają ml się od dżungli połudnlowowlatnamskicj nasze lasy z partyzanckimi mogiła- mi.

W Północnym Wietnamie rozwija się od roku ruch współzawodnictwa w pracy i walce pod hasłem ucz- czenia pamięci Nguyen Van Troi.

Znaczek noszony przez członków samoobrony robotniczej w zakła- dach mechanicznych w Hanoi, któ- re jako pierwsze, ruch ten podjęły

— wręczam młodej żonie poległego bojownika.

Jego Imię I pamięć spotykam wszędzie podczas mojej wędrówki prze', walczący Południowy- Wle- nam. Czyny ludzi takich jak on stają się bowiem zarówno poprzez historię, jak przez poezję 1 pleśń wspólnym dobrem wszystkich, któ- rym droga jest walka o wolność.

DEPESZE GRATULACYJNE

(Dokończenie u str. I ) pismem społeczno-kulturalnym czterech województw, wśród nich również I naszej bogatej w tra- dycje spolcczno-kulturalnc Zie- mi Kieleckiej. Działacze kultu-:

ralno-eśwlatowi naszego woje- wództwa na bieżąco Śledzą pra- cę Waszych publicystów I pozy- tywnie oceniają Ich ogromny wkład pracy dla popularyzowa- nia postępowych tradycji 1 dal- szego rozwoju socjalistycznej kultury. Ze szczególnym uzna- niem odnoszą się oni do artyku- łów traktujących o problemach naszego województwa.

Mamy nadzieję, źe bogata pro- blematyka spoleczno-kulturalni naszego regionu będzie w „Ka- menie" uwzględniana w jeszcze szerszym zakresie.

W tej teź myśli, w Imieniu ludzi pracy Kielecczyzny, w imieniu Komitetu Wojewódzkiego P Z P R I swoim własnym przesyłam Wam najlepsze życzenia dalsze- go rozwoju pisma.

FRANCISZEK W A C H O W I C Z I sekretarz KW PZPR

w Kielcach

„ K A M E N A "

W L U B L I N I E 20 lat temu została wznowiona po wyzwoleniu „Kamena", d w u - tygodnik spoleczno-kultucalny, pismo wychodzące od 1933 roku.

Od kilku lat „Kamena" stała się pismem obejmującym pro- blematykę żyda kulturalno-spo- łecznego czterech województw, w tym również Kielecczyzny. Z zadowoleniem powitaliśmy ten fnkt, tym bardziej, źe Ziemia Kielecka nie ma w ołrecnej chwili swojego pisma społeczno- kulturalnego. Publicystyka spo- leczno-kulturalna obejmująca tematycznie Ziemię Kielecką bardzo wydatnie pomaga nam w rozwoju życia społeczno-kultu- ralnego regionu, sprawia też ona.

że „Kamena" jest na naszym te- renie coraz bardziej poczytna.

Wszystko to napawa nas du- żym zadowo'eniem. Wasi publi- cyści coraz głębiej sięgają w re- jony życia społeczno-kulturalne- go regionu kieleckiego. Wyraża- my im za to duże uznanie. 3 okazji Waszego pięknego jubi- leuszu. 20-Iecia wznowienia po wojnie „Kameny", przesyłamy całemu zespołowi nasze naj'ep- szc życzenia dalszego rozwoju pisma na terenie budującej so- cjalizm Kielecczyzny, dalszych osiągnięć'w pracy publicystycz- nej i w życiu osobistym.

Inż. A N T O N I M I E R Z W I Ń S K I Przewodniczący Prez. W R N

w Kielcach

„ K A M E N A " — L U B L I N Z okazji uroczystości jubileu- szu 20-lucia wznowienia działal- ności ..Kameny" w Polsce L u - dowej Prezydium MRN w L u - blinie przoknzuje naczelnemu re- daktorowi, Tow. M. A. Jawor- skiemu, oraz całemu zespołowi redakcyjnemu, najserdeczniejsze życzenia i pozdrowienia. W u r a działalność związana jest nie- rozerwanie z żydem naszego miasta, a problematyka, którą podejmujede. zasługuje na wy- różnienie I uznanie.

Życzymy da'szych sukcesów w pracy dla dobra 1 pełnego roz- kwitu kulturalnego naszego mia- sta oraz całego regionu.

Przewodniczący MRN w Lublinie M I E C Z Y S Ł A W M A R T Y N

ZESPÓŁ. ..KAMENY"

W LUBLINIE

« ą c lat Ten właśni*. Jubileuszowy n i >. mer „Kameny" zamyka Hv, dziesiątki lat historii pum* ' Polsce Ludowej. Dw.iozie.teia [,,'.

Ty eż Ich upłynęło od momentj ii którym '— Jak pisał w ubtegło.

rocznym „Życiu Literackim"

swoim artykule pt.: „Moje dw-.i- dzicstolcdc" zasłużony założył d c l „Kameny" Kazimierz Andrm Jaworski: „..Dzięki subwencji poństwowe) wznowiłem ..Kame- nę". która wraz ze mną pra».

niosła się wkrótce do Lublina. * Dwadzieścia lot! :

poprzednich.

Jakąż tu miarę zastosować w ocenie mijającego czasu? Uczy!

tylko lata? A może zsumować poszczególne numery „Kameny"' Byłoby to sprawiedliwe, gdyby lata te były do siebie podoba*, ale przecież tak nie jest. Wi*c może przywołać szereg postaci, tych od „pióra" i tych od „tech- niki". i na nazwiskach budowy ocenę jubileuszowego szlaku*

A ' e to jeszcze nie to. Cóż więc proponować? Może więc, jeśli <

od'egłośd dnia dzisiejszego czas len nsm się jawi Jako czas wal- ki I uporu, pełny i bogaty w plo- nie społecznym I osobistym — ta rtukać kryteriów lej miary? Są- dzę. źe takt A więc o ile praw- dziwym świadectwem tych lat.

U-h autentyczną kroniką była .JCsmena", 'o tyle Je] jubileusz nabiera ceny i wartości.

Teraz, u progu następnego okresu działalności, przesyłamy pracownikom Redakcji ,.Kaa»- ny". tym. którzy nimi byli. i tym którzy nimi są — najlepsze ży- czenia i podziękowania za po- niesiony trud.

Jest przecież „Kamena" trwa- łym już elementem obrazu lu- belskie) kultury. Miała i ma swoje wzloty i upadki, ale wciąż nabiera koloru, nie tylko barw- cośdą swoje) szaty graficzne).

Z intencją, by jeszcze lepiej służyła sprawie upowszechnienia wartości społecznych 1 kultural- nych, życzymy Jej dużo sukce- sów: i tych w województwie lu- belskim i w sąsiednich woje- wództwach. do których dodera coraz liczniej.

Kierownik Wydziału Kulimy Pres. WRN Mgr Z B I G N I E W FRĄC

REDAKCJA „KAMENY"

L U B L I N Z okazji 20-leda reaktywowa- nia „Kameny" dyrekcja, redak- cja 1 administracja Wydawnic- twa Lubelskiego składa Zespoło- wi Redakcyjnemu tego Czasopis- ma oraz współpracującym z nim Autorom najserdeczniejsze gra- tulacje z powodu dotychczaso- wych osiągnięć oraz życzenia dli- siego, wspaniałego rozwoju tego najstarszego w Polsce periody- ku społeczno-kulturalnego w sluł- fcle kultury socjalistycznej, na- rodowej I naszego regionu, a To- warzyszowi Redaktorowi Na- crelnemu. Członkom Kolegium Redakcyjnego 1 Pisarzom wielu sukcesów zawodowych 1 wszel- kiej pomyślności w żydu osobis- tym.

Dyrektor W L Mgr Z B I G N I E W KOSMlSSKI

Redaktor Naczelny

iprzegląd

P R A S Y

O l POR o filmowe „Popiołu" nic J ^ ucicha, choć głosów Istotnych I znaczących Jest coraz mniej, chyba źo są to komentarze histo- ryków do poszczególnych epizodów historii objętej powieścią Żerom- skiego i filmem Wajdy. Na tym tle godna uwagi jest wypowiedź Kazi- mierza Wyki w „Polityce" ..Po- piołu oglądane i dyskutowane."

Artykuł ten stanowi jakby podsu- mowanie i rrkapltulację dotychcza- sowej dyskusji, toteż nspisany zo- stał z pasją polemiczną i porcją znakomicie przyrządzonych złośli- wości. A dyskusja to szczególns.

prawdziwie polska: „jeden druyic- go po plecach. Nikt nłkopo nie czy-

Wykn proponuje „spojrzeć na

„Popioły" jako na scenariusz I dzie- ło filmowe o własnej konsekwencji i kompozycji. Istotnym momentem artykułu jest obrona tak atakowa- nego zakończenia filmu. Nie moż- na było pozostać w tym wypadku wiernym powleśd: „Zakończenie ,,Popiołów" wedle Wajdy (-.) Jest artystycznie konsekwentna I w sto- sunku do tekstu I /obuły politycz- ni* przemyślane ', a wniosek ge- neralny Wyki brzmi: „klncmato- pro/fi, a tym samym sztuce pol- skiej, przybyto dzieło rzeczywiście wybitne". Napisał to po dwukrot- nym obejrzeniu filmu. Gdyby Inni recenzend to zrobili, nie nachlapall- by tyle™

Przejdźmy do Innych spraw, nie- co przygłuszonych dyskusją o „po- piołach". Szkoła, która wchodzi w ważny etap reformy stanowi czę- sty temat publicystyki. W „Głosie Nauczycielskim" J. Sterźycki upo- mina się „o ukutecinij pracę wy- chowawczą". W dyskusjach o re- formie szkolnej wiele się mówi — pisze autor — o programach i dy-

daktyce, mało natomiast o odno- wieniu i wzmożeniu oddziaływania wychowawczego. Jak ono w ogóle teraz wygląda7 Na przykład orga- nizacje szkolne. Działa Ich w szko- łach kilkanaście. Ale obejmują one swym działaniem młodzież warto- ściowuą, wyrobioną Juś I aktyw- ną. Wobec młodzieży trudnlojszej organizacje stoją bezradne, uczeń trudny jest tu widziany niechętnie.

W kieleckim „Magazynie Niedziel- nym" Teresa Łęcka zamieszcza ar- tykuł pt. „Przez ł&po laki garb?"

Ten garb wyrósł w miejsru, gdale styka się ze sobą szkoła I zdrowie młodzieży. Autorka w oparciu o szeroki materiał wykazuje, źe wie- le'obiektów askolnych. nawet no- wo budowanych, świadczy o lekce- ważeniu podstawowych zasad zdro- wotnych. Projektand często tle sy- tuują szkołę, a wykonawcy też coś dołożą od siebie. Jako przykład S7czególny niedbalstwa Lęrka wy- mienia szkołę-bnrnk w Bnrtoszowl- nach. Niby oszczędną, a bardzo dro- gą: „Oddano dzieciom szkolę bez

Matni, bez ustępów.

ków. bez ctyttt) wody, z n w w w j ; kajnci/mi się oknami, 1* "

wionymi piecami żclażniakamt.O'r łęcymi oparzeniom i zacjaUzo"' •

„Widnokrąg-, kulturalny tok „Nowin IUcszowskich W " * sujc się przede wszystkim H " " ^ ml regionalnymi i wszccnsir stora się Informować 0 swwre renie oraz o zjawiskach z n t o j j g , zanych. Między innymi J.

ciekawie krężli sylwetkę ga. poety pochodzącego z szczyzny, oraz przcdsjnwin M R. Prokulewlceoi Z. Ko;wi miast no przykładzie Stalowo j c,.

li pokazuje rolę humanistów f ł. ilej: paychologa I socjoloi:.i — • ir| hryce. Jedno nie ulega w ą i P " »| l c ł

— plaże autor, podbudowują* ' _ nyml 1 ciekawymi przykfra»»» Jtf

„eksperci wykazali

tq potrzebni p r z r d s l ę o w r ^ rtkeH. organizacjom I""1 gi- oraz załodze, która |IO«<*«®33 nosiła się do nich z nieajno*"' '

t.k-

2

(3)

„W metryce zapisano; Chełm, Reformacka, numer.. (43)"

Fot. A. Polakowski

Z D Z I S Ł A W P O P O W S K I

Życiorys

Urodzona w 1933 —

z matki Poezji — gwiazdy świecącej wysoko.

Byl wrzesień — pora dosytu i owoców.

Ojciec, Jak mówią kroniki, w grzywie włosów natchnienie •ssll, dlatego imię urodzonej — echem żywiołu i wiosen.

W metryce zapisano:

Chełm, Reformacka, numer—

bo nawet pleśni potrzebny ten metrykalny dokument—

Niełatwo było s Imieniem, gdy tyle Muz na świecie, ale do serca Jedna przypadła ojcu-poecle.

Tej jednej użyczył sławy i własną młodość jej oddał:

K A M E N A — to łąk aksamit, blask wody, żywiołu oddech.

Urodzona w 1933 —

i matki Poezji — gwiazdy świecącej wysoko, po ojeu — słowiańskim wierszem —•

zbliża. Jednoczy, łączy.

Zawsze Dwudziestoletnia panna — z kolią we włosach.

Mówi: „Byłam i Jestem w służbie młodości.

Na sleml lubelskiej — w Lublinie sbieram barwy I dźwięki.

Dla wszystkich!

Niech będzie jaśniej i piękniej".

1965

Z Y G M U N T MIKULSKI

Słowo przed Zjazdem Z

BLIŻAJĄCY się Zjazd Związ-

ku Literatów Polskich sta- nowi okazję do rozważenia poglądów dotyczących Ideowej funkcji literatury. Zagadnienie to formułuje się często w uproszczo- nej postaoi: „partia o literatura", przy czym samo sformułowanie brzmi jak „Mane, tekel. tnres".

Jskby postawienie zagadnienia, a nie treść przesłanek minio znacze- nie dla zawartości wniosku.

Obawa podpowiada, że skoro sprswy literatury rozpatruje się w takim kontekście, nie dojdzie do wokandy cała złożona specyfika twórczości, wyrok więc zapadnie przy niekompletnym stanie akt.

Obawa ma podstawy „histeryczne", na dowód Jednak, źe uległy on*

Istotnej .nowelizacji" warto przy- toczyć dwie okoliczności. Pierwszą Jest przy wlolu okazjach 1 wyraź- nie wyrażana opinia, źe zaintereso- wanie społeczną wymową dzieła wyłącza tendencję mechanicznego podrzucania mu gotowych wzo- rów, a Już specjalnie unika Inge- rencji w sprawy tzw. warsztatów*.

Drugą — praktyka wydawnicza ostatnich paru lat, w ciągu któ- rych aż zdezorientowany rozgar- diaszem stylistycznym czytelnik wcale nie wyrobił sobie przekona- nia, że podsuwa mu się utwory spreparowane pod kątem politycz- nej lopatologlL Wystarczy zacyto- wać prawie dowolny fragment współczesnego wiersza, a nie po- trzeba przy tym wykazywać, ja- ką część puli wydawniczej 1 obję- tości czasopism zajmuje poezja.

Ale nie to Jeszcze stanowi Istotę zagadnienia. Dla wielu dyskutan- tów z obu stron ważna Jest od- powiedź na pytanie, czy oczekiwa- nie podjęcia ideowej I społecznej funkcji przez literaturę nie jest wprowadzeniem zakłócającego czynnika w obszar spraw takich, jak swoboda postawy twórczej, zgodność z artystycznym sumie- niem, nieskrępowanie w przekazy- waniu wizji itp? Pojęcia daremnie podkreślać, w Jakiej cenie znaj- dujące się w odczuciu każdego rze- telnego artysty.

Ale mleć obawy o Ich zneglego- wanle można tylko wtedy, kiedy się stawia znak równości między ideowym zaangażowaniem a ar- tystyczną sztampą. Był czas, kiedy zamiar inspirowania literatury w kierunku ' jej społecznego oddziały- wania przybierał postać kontroli

•ad stylem, forsowania Jedynej, a wbrew wąskiemu pojmowaniu wca- le nie realistyczne) konwencji. Ma- ło. Utwory wynikając* z Innych, aniżeli administracyjnie lansowane sałożeń stylistycznych mlsły ogra- niczoną, Jeśli nie uniemożliwioną drożność do czytelnika w sposób po prostu mechaniczny. Kiedy się więc wysuwa ten element wymowy dzieła, który ma związek z jego oddziaływaniem na rzecz Ideologii, pamięć z nawyku dokonuj* prze- rzutkl, w tę skażoną wielu błęda- mi przeszłość podejrzewając je]

recydywę na zasadzie samego po- dobieństwa terminów. Nie zwęża- jąc natomiast na zmienioną pn>vi-'ę, z Jakiej zewnętrznie, a więc pozor- nie te same propozycje się wysuwa.

Nie jest chybi tym ssmym postu- lat, by literatura skutkowała na rzecz sprawności kampanii cukrow- niczej, czy zaorywania ugorów — I Oczekiwanie od tejże literatury wprowadzenia w światopoglądową orbitę • współczesnej człowiek* po- jęć współbrzmiących z konstruk- tywną tradycją humanistyczną.

Ważna Jest również Inna zmia- na: przesunięcie kontaktów lltera- H-ra — polityka z gabinetu ar- bitralnych rozstrzygnięć na pła- szczyznę dyskusji filozoficznej.

Wszelkie jcjawlska towarzysząc*

życiu literackiemu — np. szeroki dostęp dzieł I kierunków artystycz- nych wyrosłych na gruncie kultury niesorjallstycroej — wsv«zulą do- wodnie na szeroką swobodę tzw.

„rynku", niemal na atara le, Cy żaden z wartościowych objawów współczesnej myśli 1 sztuki euro- pejskiej nie utknął w komorze cel- nej zbyt rygorystycznie rozumiane) polityki. Psrtla pokłada ufność w Intencjach pisarzy, w wierności dla tradycji zawsze żyjące] z narodem literatury polskiej, w umiejętności realistyczne] oceny ostatnich dwu- dziestu lat. Nie oczekuje łatwe), pochopne] afirmac]L Wysuwa tyl- ko naturalny w ocenie literackiego dzieła postulat, by proporcje jego barw odpowiadały rzeczywista] ko- lorystyce widzianego świata.

Obserwujemy wzrost czytelni- ctwa, ogromne zainteresowanie li- teraturą ze strony masowego od- biorcy. Nie znaczy — bezkrytycz- nego. Nie można nie doceniać fak- tu powstania nowe) kategorii spo- łecznej: współczesnego czytelnika.

Czytelnik ten bynajmniej nie prafe-

W A L D E M A R B A B I N I C Z

180 kiLomalróut od U/czrózau/if,

| A N I K A ogarnęła ludzi, czy

• co u licha? Nagle zaczęli ' wszyscy mówić o wyjeźdź e.

Codziennie nadchodziły alarmujące wieści. Wyjechał poeta Jan Bo'eslaw Oźóg. — Jak to wyjechał? Zupeł- nie? — Zupełnie. — Przcn'ósl się do Krakowa. Podobno mówił", że w Ra- domiu zgnuśnleje. Wyjechali Jan Marla Glsges, a późn'ej znakomity tłumacz Jerzy Jędrze]ew<cz l wie- lu. w'elu Innych. Najdłużej tkwił w Sandomierzu Wincenty Burek, ale i ten pownego dnia, szast-prast, spakował manatkl I przeniósł się do stolicy.

Namówiłem kMIcu przyjaciół. Ję- liśmy podróżować po kraju. Tłuma- czyliśmy w Warszaw'e, w Krako- wie. w Poznaniu, nawet we Wrocła- wiu: — Dobrzy ludzie, u was aż gę- sto od nlsarry n w Kieleckim po- sucha. Przyleźdtajcie do K'ełc. da- my wam m'eszkan'a urządzicie się Jakoś, n to przy mlcfscowc! enzec'0, a to przy )pk'mś mles'ęcznlku.

NaJżyczliwiej odniósł się do kon- cepcji Otwmowskl w Krakowie.

Zwołał specjalne zebranie, zachę- cał, mapę nawet przyniósł, wyciąg- nął Ilustracje ze starych roczników, felieton wygłosił o pięknej, prasta- rej ziemi, ziemi ojców naszych. O w - szem, skusiło się, pamiętam, k.lku poetów, prozaików, jeden krytyk.

Zjechali do Kielc, ale nie wyszło.

Przyszła grupa tubylców na sztyw- nych nogach. Obie strony obwącha- ły się. Gościom zadawano prowo- kujące pytania. Odjechali rozgory- czeni.

Wtedy zaczęliśmy zwozić ex-klel- czan. takich którzy chodzili tu do L szkól i takich, którzy odeszli stąd na saksy, chwycili w'atr I dochra- pali się szumnych tytułów. Urządza- liśmy zjazdy „ludzi pochodzących z Kielecczyzny bądź związanych z nią

sentymentem". Nawet się te zjazdy udawały. Ten l ów rozrzewnił się do łez. ten I ów przysięgał na Zam- ku Kieleckim, źe wróci Jako ten syn marnotrawny, źe już nigdy, przen:gdy nie opuści najpiękniej- szej kra ny Wielkiego Stefana. Byli l tacy. którzy zabierali- na pamiątkę piasek z Clekot, drzazgę z Bartka, kamyczki z Lys'cy. Odjeżdżali, szlo- chając. I nie wracali.

— Może n'e umiemy stworzj właściwego kl'mntu? Może nj argumenty nie są przekonywi A może coś tu trąd

mem? Załamywaliśmy r ę o ^ ^ ^ ^ H li'mv możnych

wallśmy się do n a j w j ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ H rytetów.. • ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^

Teatr odezwał s.C najwcześniej. Za nim dopiero poszli plastycy, rzeŁ- b.arzc. i f l

Nagle cala^Polska zaczęła mówić o kieleckim T W r z e . Krytycznie i w ąuperlatywaiMKłłośltwle l z zachwytem. Ze n ł . prowincji naj- ciekawszy. źe p o s z u M Ę ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ "

tuar zaskakujący,'że s i o ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ J lica nie może p o m l e ś c I Ć ^ ^ ^ ^ ^ H dyskutujących. Ludzie wal nie do teatru. Jedni, że był nie dekawl. Inni z pobudek sł stycznych. Ze stolicy zjeżdżali ki tycy I poszukiwacze przygód, ludz1 . tealru 1 cmok erzy. We wszystkich tygodnikach teatralnych roiło się od fotosów 1 artykułów dyskusyjnych o „Interesującym eksperymenclo k'elecklm". A przec'eż aktorzy byli cl s a m i . nie Importowano ani Jedne) gw'azdy. Owszem. zmlen'tO się kierownictwo. 7ml«nllii się kon- cepcja. polityka repertuarowa, usta- l'ło się funkcję społeczną, rsngę .teatru. 1 nntir aktorzy kieleccy za- słynęli w całym kraju. Po sezonie

lęll rleż^żać do Kielc pnl»-ninrl ••'>

teatru, od filmu Duma rozsadzała nam piersi, kiedy zobaczyliśmy po

raz pierwszy naszą aktorkę na ekra- nie. Za nią poszły, poszli inni.

I tak się zaczęła

Jęliśmy szukać ludzi we własnym domu. Okazało się, źe są, może skromniejsi, może mniej elokwentnl I mniej reprezentatywni, ni'do- świadczeni i nie mający opanowa- nego warsztatu.

Okazało się wkrótce, źe nasi pla- stycy mają coś do powiedzen.a n.e I b k o w Kielcach. Rzeźby naszych

^^ftbiarzy podziwiano w stolicy I m ^ a j e m . Ha. Nul n'esl prophł-

an pays.

^ ^ ^ ^ ^ f e l a c j a , Jest przynajmniej część owj^^ntegroejn niektórych

W salach

^ d g ^ ć g b . -|£Hvstosowniiych ten cel. o d b y t ^ A s l ę wystawy prac m a l a r s k l c h . i ^ ^ ^ ^ K e można juś mówić o S g r a f f i M n c H - W dz wy- kupuje jeden bilet H F teatru, ale ma dwio pfżyJfii^HH: wdowisko na scenie I M p c j c w pięknym salonie, którą Hnzc sobla oglądać Ć^on~-W/pi^Wach ' po spektaklu,

^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ o z o s t a ć dłużej r s'ę gazeta. Czytelnikowi Tarcza luż skromny eztero- Fówv dodslek niedzielny. Pow-

„Mnnnzyn Niedzielny" z dti- rmf nsp*rnrlnmi. ma lary dziś Thn n"0 czytelników to zna er v abo- nentów bsdź kupulacyeh Czytają- cyrh Jest trzykroć wiece!.

W środowisku młodzieżowym mówi się coraz częściej, że sztuka p sanla zaczyna się od... czytania.

Zarząd Wojewódzki ZMW ogłasza permanentny konkurs na odznakę czytelniczą Im. S. Żeromskiego Słusznie wykorzystuje sentyment, mole nswet nsdmlsr sentymentu, do aulora „Przedwiośnia". Tysiące mło- dych ubiega )ą się o zaszczytną od- znakę: nie wiem. Jak jest w Innych województwach, ale wydaje się, ie

Kielecczyzna przoduje w dziedzinie recepcji polskej literatury współ- czesnej, bow cm warunkiem uzyska- n i rzeczonej odznaki, Jest przeczy- tanie pięciu utworów Żeromskiego 1 p'ęc!u pisarzy współczesnych. Mo- że to 1 nie jest najgłębszy zabeg pedagogiczny, ale ręczę, źe w treści, w 1'powszrchnlenlu celnlejszych utworów skuteczny.

I oto powstało . Ponldzle". Zży- mali s'ę różni ludz'e. W Lublinie bodaj też. Odzie Indziej Jeszcze wię- cej. A'e podobn'e było przecież w Krakowie, prawda? Któż to proro- kował w*elką karierę Szmaglew- sk'ej, Machejkowl. Holujowl I wie- lu Innym z krakowskiej gruor mło- dych w latach czterdz'estych? Mach też stawiał tam p'erwsxe kroki.

Więc ukazała się Już trzec'a oozy-

*c|n zNorown „Po^M^a". Pl«knn szkatułka. Po , Matole". M'ern'ka, wvs'łn powieść Ady Kopc'ńsk'eJ

„Podlotki". Wkrótce ukaże nie c'e- kswr tomik poetyck' R Jnchlmow- sklepo. druga powieść Miernika I powl»'* Joehimnwskipoo w

„Tskmch" W nrzysn^ow^nl" oh««rnv tom nroznłnrsk' calel grunv (luł w drukarni łódzkiej), do indywidual- nych występów są entow< I Inni cz!onknw'c zesoołu. I tak oto włas- nymi slłsml. nie bez trudu, grupa dopracowała się rangi p'sarzy. Ma- luczko. n w Kielcach pows'«nle od- dział Związku Literatów. Po okrę- gu Związku Plastyków, po okrzep- nięciu Ork'estry Symfonicznej I sta- b'1'zacjl teatru — wielki dla regio- nu. historyczny sukces.

Czy pomogła „Kamena."? Jnkźc Inaczej? Pon'dzlanle z dumą pod- kreślają w swoich biografiach że debiutowali w lubelsk'e| . Kamenie".

Olo realny wynik współpracy czte- rech województw. Nie ledyny prze- cież. I dlatego, kłanlaląc się nisko

(Dokończenie na str. ISJ

nie pspkl spltraszonnj wedłi crptuiy podsi nlętcj prze/ d Fnula. a podchwyconej pru nlunkturulnych „chałturszczj al* wymaga rzetelnego obra:

szyth konfliktów, zmagań 1 noścl, chce mieć w literatur/

drogo świadka swojego losu Jest kryterium artystyczna, rla wykazuje, ie Jodyną w«i CJą dz.eła jest )*go weryflka szerokim tle odbioru.

„Socjalistyczna literatura", gazowana literatura", to mnii-J nie terminy dla prae tycznych. W samym żydu lii ty, w procesie jej gorączko-, bolesnego przeradzania się i wym formcm walne j*st, 1 wlcralai te czynniki, które pot człowiekowi marzyć I pragną niejszym czołem przywitać jutrzejszy.

J O A N N A Z W I R S K A

Ocalono

B Y Ł A prawie laka, jaka za- pamiętałam sprzed irojny i jaką odnalazłam pewneg*

dnia to okupacyjnej ulicy. Ura- dowana. poszłam z nią na kon- spiracyjne spotkani*. Koledzy- studenci dziwili się, skąd Ją mam i cieszyli się bardzo, że Jeszcze Jq widzą.

Toteż, kiedy znów ją spotka- łam po wojnie, trochę Jakby szczuplejszą łccz o tym samym wymiarze, a chociaż data Jej po- wojennych narodzin była Jak najbardziej widoczna, przecież wydawało mi się, ie niewiele > <

zmieniła, le Jest właśnie taka sa- ma, Jak tamta. Jeszcze dziś pa- miętam moje wzruszenie na jej widok, mojq chciwość w ogląda- niu Jej na wszystkie strony i oba- wę, że zaraz ucieknie ode mnie lub gddcś się zaprzepaści roz- płynie w powietrzu i zniknie. Im dłużej Jednak patrzyłam na nlq, tym większo niewiara wkradał*

tlę w moje serce, bowiem wtedy, po powrocie do kraju, po tułaczce w-obozach Jenieckich, trudno by- ło ml przyzwyczaić się do rycia na nowo, zapewne teł dlatego nie mogłam z początku wierzyć, ahy I ona wraz ze mną ocalała I tak sama Jak Ja, Jak fj/siqcr ludzi, zaczynała żyć. Istnieć, trwać.

Dziś mołe ile to wydać dla ko- goś nawet śmieszne, na pewno zbyt egzaltowane, ale doskonale przypominam sobie, źe wówczas Jak najserdeczniej Jq ucałowałam I powiedziałam do niej: więc Je- steś. wiec ćyjesz, „Kameno", By- ło to Jedyne pismo, które w fen sposób powitałam, z którym wda- łam się w rozmowę Jak z przy- jacielem, żywym, , odzyskanym. I A przedei nigdy ao „Kameny"

nie pisałam, miałam w twoich rękach najwyżej dwa numery te- go pisma przed wojną i owe dwa

| kupione pod rozwalonym murem na okupacyjnej ulicy — kiedy to stary człowiek wyłożył na cca-j łach stare książki, wśród któruch zauważyłam wtedy „Kamenę".

Ale potem, w powstaniu, mia- sto waliło sle w gruzu, później drutu Jenieckie przesłoniły świat

| wołno*ć — komu więc potrzeb- ne były jakiekolwiek „Karne- ny"? Jednak chyba były potrzeb- ne, Jeśli na pryczy Jenieckiej pi- sałam niby-włrrsze nłbif-uu- mlętnlk. Przechowuj* Jeszcze tamte postrzępione kartki z wy- ciągniętego spod wojennego ognia zeszytu — sq one dokumen- tem okrutnego czasu, który cho- ciaż sninqł — trwa ciągle — Jest we mnie — przemlnqć nic chcc, zbyt mocno wrył się w moją pa- mięć.

Spotkanie przed dwudziestu łaty ż wznowioną po wojnie „Ka- meną" sprawiło to, źe posłałam do niej Jenieckie wierne I kilka kartek wspomnień obozowych.

Zostały wydrukowane. Redaktor- założyciel JKameny" Koilmicrs Andrzej Jaworski napisał do mnie, zachędł do dalszej twór- noścl i to dzięki Niemu właśni*

zadebiutowałam w , Kamenie" w 1946 r. Więc Jeszcze rat dtlęku- Ję Mu za modre słowa, ta wszystkie przyjazne i pełne do- broci listy, które pomagały prze- trwać nieraz najcięższe chwile.

Jakich nie szczędziło ml życic I po wojnie.

Dzisiejsza „Kamena" Jest Inna I w /armacie 1 w sameJ koncep- cji — al* zowtte witam jq Jak kogoś bliskiego, kogo' się ceni i serdecznie, s wielką czułością pamięta.

3

(4)

JOZEFA RADZYMIŃSKA

Wiek Dwudziesty

Popiołom Majdanka Cztery tony popiołów

i pośpiesznie mordowanych tysięcy ludzi — to na Jednego człowieka przypada garstka popiołu — Oto równanie matematyczno Dwudziestego wieku.

Cztery tony popiołów lub setki grobów, w których leżą

warstwy dał (a ziemia przysypuje agonią) — to na jednego człowieka przypada garstka ziemi, za którą umarł.

Cztery tony popiołów...

(nie pisz o tymi Ludzie są zmęczeni wojną, a do morderców uśmiechają się demokratyczni prezydend) Cztery tony popiołów przesypuje co dnia moje serce, zapomnieć nie mole spalonych ciał.

Jestem z Narodu Pomordowanych, a przecież

dziś

nie świadczą przeciw zbrodniarzom Cztery tony Popiołów,

najwyżej jeden konający, zabity i zadeptany butem. Za niego Jest kara. mniejsza od mrówki — Oto logika Dwudziestego wieku.

Zawsze miałam z matematyki nie wysoki stopień.

a logiki Jeszcze teraz odmawiają niewiastom, więc należy wybaczyć ml, le

nie rozumiem Dwudziestego wieku, Jostem z Narodu Pomordowanych, którego agonię przysypywał czas i własna ziemia 1 tony popiołów,

z których można by usypać wspaniały kopiec do gwiazd,

ale Jul wiatr Je porozsiewał, wyrosło na nim zboże i ciemna chmura chabrów.

STANISŁA W WYGODZK I PEWNEGO razu do-

I tarłem do stacji w I N. Wiosna tego roku

nadeszła wcześniej I gdy wysiadłem z po- ciągu. nie naswa, tylko właśnie len budynek stacyjny, otoesony drzewa- mi, kołyszącymi się. Jakby w oparse mlodsiutklego listowia, przypomniał ml, ie byłem Jul tutaj kiedyś. Wte- dy była Jesień, na tyle Jednak wczesna, le drzewa nie gnblły Jesz- cze liści. \

Budynek stacyjny w N. stoi dale- ko od miasteczka, wtedy nie zauwa- żyłem Jakoś tego. bo oni nas oto- czyli na peronie, na który wypędzili wszystkich podróżnych 1 pognali i tak. pędząc nas I poganiając, wsą- czali nam swoim krzykiem, hukiem motocykli 1 wystrzałami strach I przerażenie. Oni o nic nie pytali, nie żądali, abyśmy im okaiall doku- menty, nie przetrząsali nawet leczek ni tobołów, dźwiganych przez nie- których pasaterów, zaskoczonych tą akcją, tym rasem mało drobiazgo- wą, tak Jakby Im chodziło o pędze- nie tej dulcj Ilości ludzi świrowaną drogą, z której zaczął się unosić tu- man czarnego pyłu.

Wtedy byłem w N. po ras pierw- szy. Mlastecsko położone na plasz- esystym, stromym brzegu, pokrytym drzewami 1 trawą, wysforowało się na czoło wyniosłą wieżą kościoła, która spoglądała na rzeczkę I rów- ninę przemierzaną przez nas, z po- nad wysokich drzew. Do tego upar- tego krajobrazu naleśala równleś droga I most i znowu ta droga, wspl nającą się powoli ku miasteczku nie- ruchomemu I Jakby uśpionemu w tej dziwnej porze dnia, podróly przerwanej nagie, której zakończe- nia nikt spośród pojmanych snaó nie mógł.

Kroczyłem wśród łudzi obcych, prserażonyeh. milczących lub usiłu- jących uzyskać od współtowarsyssy niedoli nikle Jakieś sapewnlenle lub bodaj cień nadslel, że eała ta histo- ria skończy się szybko bes utrapień, cbocial samo wydarzenie Juś teras wydawało się slowleszcze I groźne.

Csego od nas chdellT Dlaczego ka- zali nam wysiąść s podąguf Po co pędzili nas do miasteczka?

Nie wessllśmy do miasteczka, bo tui za mostem kasall nam opuścić drogę 1 zachowując, prsy pomocy pędzących tam i s powrotem moto- cykli, szyk kolumny, skierowali naa na plaski brseg rzeki, nad którym królowało strome wzgórze s mia- steczkiem. niewidocznym Jul s tego miejsca I kasall nam przystanąć.

Dopiero teraz sauwalylem, le le, co w oddali wyglądało na piach, było pokruszoną gliną prześwitującą po- przez lichą trawę I mizerne krzewy, pokrywające to zbocze. Sialiśmy w Jego cleniu, było Jesscse dość widno, a gdy odwróciłem głową, ujrzałem rzekę, ciemniejącą powoli: na Jej fali zachodzące słońce wydawało się rzelbló szpary światła 1 tak docierał do mnie ob ras tego dnia. który mógł być ostatnim w moim życia.

U wylotu zwężającego się w od- dali brzegu. Jakby prsydęlego a jed- nej strony rzeką I przypartego stro- mym zboczem, stal dom. na który nie swródlem uwagi, ponieważ tani nlo się nie działo: w ładnym z okien nie płonęło światło, drzwi wiodące do domu były zamknięte I wydawa- ło się, le ten budynek zamyka sobą całą tę swężającą się w oddali rów- ninę, pozbawioną zabudowań, drzew, krzewów. Nie było tam również lu- dzi.

ZJawiU się nieco później, schodzili sbltą gromadą, drogą sunącą z mia- steczka w do*., ku rzece, ku temu brzegowi, na klóryir. nas trzymali.

Wśród ludzi, zbliżających się ku nam, ujrzałem mężczyzn I kobiety, pnplnkująoo z cicha: niektórzy z pro- wadzonych przyglądali się nam cie- kawie, szukając wśród zatłoczonych szeregów znajomych twarzy, bo- wiem nasza obecność musiała Ich zastanowić w stopniu znacznie sil- niejszym. nil Ich pojawienie się tu- taj, ponieważ Ich. mieszkańców tego miasta, można było w każdej chwili.

0 dowolnej porze, wypędzić z włas- nych domów.

Zapadał zmierzch, widziałem Jego zjawienie się na tej stromej, glinia- nej ścianie porosłej rzadką trawą, widziałem go równleś na twarzach, mijających mnie ludzi: przechodzili przytłumionym krokiem I gdy czoło pochodu znalazło się w pobłllu lego odległego domu, ci. którzy zamykali pochód, wessll w cień stromego zbo- cza. Było Ich aseśclu I szli za tamty- mi w pewnej odległości, dwójkami 1 każda dwójka dłwigala ławkę szkolną, najzwyklejszą szkolną ław- kę dla dwojga dzled, s oparciem i tym skośnym blatem, z otworami na kałamarze I półeczką pod nim. na którą uczniowie kładą swoje śniada- nie I przybory szkolne. Za tą ssósl- ką. dźwigającą ławki, sslo kilku uzbrojonych Niemców I dopiero Ich swobodny krok uprzytomnił ml, s Jaką sstywną ostrożnością ludzie, wyprsedzająoy Ich. dźwigali swoje ławki.

Do csego miały sluśyć? Dla kogo były przeznaczono? Jakie smutne widowisko prsygolowall Niemoy.

którzy kazali przynieść tutaj le ław- ki posmarowane 1 poplamione atra- mentem I porysowane ucsnlowsklml kozikami?

Csolo pochodu stało przed Uun- lym domem. Niemcy krzykiem I cio- sami kolb przystąpili do wyrówny- wania szeregu, zaś lej szóstce, dźwi- gającej ławki, kasall podejść pod stromą ścianę wzgórza, gdsle wśród wyzwisk I bicia ustawili Je w Jeden, wyrównany rsąd. tak le my. sebra- nl na brzegu, mieliśmy prsed sobą le trzy lawkl. Jak w jakiejś klasie na wolnym powietrzu, w świetle są- czącym się leniwie I wśród szmeru fali. który naa dobiegał teraz, ponle- wał clssa. Jaka sapadta. była ogrom- na I niezmiernie wyraźna. Tych sseśelu. dźwigających do UJ pory lawkl, wepchnęli w tłum I teras.

milcząc, staliśmy razem, zwróceni twarzami ku glinianej ścianie I ław- kom ciemniejącym u stóp wzgórza.

Wtedy to z głuchym łoskotem zje- chał drogą, snującą się a miasta ku rsece motocykl. Niemiec, prowadzą- cy wehikuł, pochylił się. Jakby się przyglądał uważnie drodze, nato- miast drugi, sledsąey w przyczepie, przyglądał się podczas lej hałaśliwej Jazdy twarzom zebranych. Na wi- dok lego Niemca. Jego oczu, zaprag- nąłem wycofać się do tyłu, to samo, co Ja, odczuli zapewne wszyscy lu- dzie, stojący w pierwszym szeregu, ale cl. którzy czekali za nassyml ple- cami. stall Iwardo i nie chcieli się rozstąpić, ponieważ oni również ujrsell twarz I oesy tego nierucho- mo siedzącego Niemca, więc opierali ale, by nie atradó swego dogodnego miejsca, dającego schronienie.

A potem, gdy ta dwójka mijała Jul ławki, motocykl zatrzymał alę 1 ten w przyczepie dźwignął się, wy- skoczył, pc czym ruszył przed siebie, zmierzając ku ławkom, którym się przyjrzał z niewielkiej odległości, następnie dal ręką znak temu pierw

szemu I ten pojechał w kierunku od- dalonego domu.

Niemiec, który sostal. oparł się o ławkę, stojącą z brzegu, sapalll spo- kojnie papierosa I zaczął przyglądać się sebranym, zaś amlersch usuwał się coraz wyśej I sięgał Juś niemal szczytu wzgórza, którego krawędź migotała Jeszcze rysą blasku, ale niebawem I on zgasi.

Nagle zabłysło świniło w oknach tamtego oddalonego domu, otworzy- ły ale drzwi i w rosnąeym chrsęśde kroków ujrzałem niewielką gro- madkę ludzi. Jeszcze nie wiedziałem, co lo wszystko znaczy, ale Juś czu- łem tę grozę przyczajoną, niezdecy- dowaną. Juś obecną. Pogłębił Ją szept. A gdy tamci, atrseśenł. zbli- żali się, zmierzając wyraźnie ku ław- kom. Niemiec, stający tam do lej pory. porussyl się. Nie odssedł dale- ko. on czekał na tych ludsl. przesu- wających się powoli z krańca tego wąskiego brzegu ku glinianej ścia- nie. Niemoy. strzegący Ich do taj po-

r y ,

< .

, , p l

"

1

s»csęll krążyć wokół ssełclu mężczyzn, sbllżających się do ławek. Szli zesztywniali, ponle- wał ręce związane mieli na plecach.

Niemiec, oczekujący nadejścia gru- py, podszedł do przybyłych I dłonią.

Jakby po omacku, wskasal lawkl. do Których tamci zaczęli się wsuwać.

J e

« ° " sa drugim, umleazosając ostrożnie dało w ciasnych pomiesz- czeniach tak. by mogli wras a kor- pusem przesuwać nogi. Ujrzałem twarze tych ludzi. Nieprsenlknlone l zmartwiałe miały na ustach białe, sscrokle pasma gipsu, sstywne ban- oase, takie same, jakie widywałem podczas egzekucji u lizanych. I nie wypowiedzieć ani słowa. sie- dzieli po dwóch, ze ściśniętymi ko- lanami | etatami przechylonymi po- nad ukośna blaty. Jakby a tylu po- pyenano Ich ku temu niknącemu

światłu dnia, od którego, niemi, nk mogli odwrócić oczu. Bo tam. za na- mi. odsłaniał się dla nich widok sze- rokiej rzeki z rąbkiem blasku na fa- li I odległą Unią horyzontu, ciągną- cą za sobą noc.

— Oni nauczali, a nauka jest za- kazana — powiedział ten Niemiec, który zajechał tu w przyczepie mo- tocykla I słowa te powtórzył po pol- sku maleńki, żałosny człowieczek, stojący u Jego boku. Stal tam I nie spuszczając oczu z twarzy Niemca zdanie jego powtórzył szybko, Jak by go słowa parzyły | sprawiały ML

— Dlatego nauczyciele na tych ławkach — powiedział Niemiec, a tłumacz znów powtórzył ta zda- nic, wykrzykując Je w stronę Niem- ca. a ten sdsIelU tłumacza przez twarz i kasal mu to sdanle powtó- rzyć nam. stojącym na brzegu I tea żałosny człowieczek Jeszcze nu wy- krzyknął po polsku: dlatego wymie- rzona im zostanie kara na tytłi ławkach.

— A podróżni — powiedział Nie- miec — opowiedzą w miejscu swe- go zamieszkania, co tu widzieli. aby nikomu więcej na myśl nie przy- szło uesyó kogokolwiek na tym ob- szarze niemieckiej władzy.

Tłumacz powtórzył równleś I*

zdanie, potem Niemiec odszedł ssyb- ko, tłumacz pobiegł sa nim truch- cikiem a prsed nami były Jul tyike te trzy lawkl z sześcioma nauczy- cielami o sagipsowanych ustach — twarze w polowie otynkowane. * połowie popękane, a szczelinami **

czu. I ściśnięci, w ciasnocie narzu- conej Im. krępującej. patrzyU prssts na naa, a myśmy brali od nich mil- czenie 1 udrękę I nie widzieliśmy nadejścia plutonu egzekucyjnego- który ustawił się zwartym szere- giem, plecami do nas. mając prsn sobą stronną glinianą ścianę «"***"

rsa 1 te lawkl, w których klcdp rozmawiały głośno I uczyły się sied- mioletnie ilzlcol, a teras wynurzał się z nich nostacl dorosłych I"**

4

- Niektórzy przebierali stopami. Jas*

by w tej chwIU ostatniej praso*"

znaleźć dla dała lepsse oparcie.

Huknęła salwa, głowy nauczycieli opadły, niektóre data pochyliły "<

opieszale, a te z brzegu Jakby przegięły I chciały runąć na zlemK I wtedy roilegla alę druga saiws. • Ja nie odrywając wzroku od luduj ławek widziałem. Jak po ras Ir*"

•kierowali nierówny płomień s a w ku ławkom, pulpitom, oparci"™

mimo lś zabiel leśell Juł s odwar*"

nyml głowami, ale cl s płj»»»"

chcieli mlcó całkowitą pewno». « nie tylko nauczyciel uśmiercili, w "

równleś te lawkl posmarow«JJ atramentem, porysowane kozika I poplamione knywlsną krwi.

podeku w poprzek I nierówno.

Cytaty

Powiązane dokumenty

nie z nami, ten przeciwko nam. Ciekawi Clę, drogi bracie, w jaki sposób znalazłem się w kieleckim szpi- talu wojewódzkim, gdzie siostry za- konne stale i wciąż troszczą się o moją

Na temat kieleckiej telewizji roz- mawiamy z kierownikiem Wydzia- łu Propagandy KW PZPR w Kiel- cach tow. ANDRZEJEM P1ERZ- CHAŁĄ. powodów, na które tu, w jelcach, nie mieliśmy

W powiatowym miasteczku szuka- my PZGS-u. Idziemy do prezesa. Docent z płaszczem na ręku. Jesteśmy śwlalowcaml, naszych roz- mówców częstujemy „Carmenami&#34;, chociaż

Stroiński zja- wił się wreszcie, trafił na w y - kład prawa kościelnego.«Wpa- trywałem się w niego natrętnie, siedział po drugiej stronie stołu, pokój był do tego

Stary przewoźnik przewozi czółnem ludzi, ale stary przewoźnik.. nie pasowałby do

Kulturą nie da się kierować

I wypełniły się dni... W schronisku nie było prawie nikogo. Umył się, oddal pościel i poszedł na śniada- nie. Przy- patrywał clę. Te obrazy chciał utrwalić,

SERGIUSZ JESIENIN MIKOŁAJ GUMILOW!.