• Nie Znaleziono Wyników

Biblioteka Warszawska, 1880, T. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Biblioteka Warszawska, 1880, T. 2"

Copied!
556
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

OGÓLNEGO Z B I O R U TOM 1 5 8 .

BIBLIOTEKA

W A R S Z A W S K A .

PISMO POŚW IĘCONE

N A U K O M , S Z T U K O M I P R Z E M Y S Ł O W I .

1 8 8 0 .

6 * 0 0 0

¾---

Tom drugi.

W A R S Z A W A .

Skład i Eksp. G łów . w Księg. G E B E T H N E R A i W O L F F A .

(3)

HWO' . i f y

Z j

503B0J6H0 Ileusypoio.

Baptuaea, 27 Mapma 1880 toda.

^ ^ 2 0 /

JJruk. J . B ergera, ulica E le k to ra ln a N. u , w W arszawie.

(4)

N O W E Ż Y C I E .

P A M I Ę T N I K D A N T A A L I G H I E R E G O .

P R Z E Z

Gustawa Ehrenberga.

Przedmowa.

R zut oka na okoliczności, wśród których p ow stał pam iętnik m ło ­ dości Danta A lighierego, m ieszczący w sobie pierw sze jego poezye li­

ryczne, p osłużyć m oże do lepszego zrozum ienia tego nader charakte- rystyczno-literackiego dokum entu.

W X III w ieku, na równi z rozwojem życia publicznego, w zm ógł się tak że w środkowych W łoszech ruch u m ysłow y silnićj, niż gdziekol- w iekindzićj w E uropie. Już n ietylko w klasztorach, ale także w szk o­

łach św ieckich pielęgnow aną b y ła nauka. Do Bolonii cisn ęła się liczna m łodzież dla nauki praw a rzym skiego i kanonicznego. K rzew ił się Popęd do zw iązania losu i znaczenia nowych W łoch z św ietnem i wspom nieniam i dawnćj rzym skićj potęgi. Popędow i tem u sprzyjało skrzętniejsze zajęcie się pozostałem ! z kilkowiekowćj zaw ieruchy pom ni­

kami literatury rzym skićj. D zieła kilku rzym skich poetów, zw łaszcza W ergiliusza i Owidyusza, acz w n iezup ełn ych i niedokładnych odpi­

sach przechow ane, publicznie w ykładanem i być zaczęły i sta ły się pod­

staw ą literackiego w yk ształcen ia. Jednocześnie teologia i filozofia, pod dzielnćm tchnieniem T om asza z A kwinu, p rzybrały postać u m ie­

jętności skończonych, k tóre, godząc w iarę z nauką, na d łu go zd aw ały

®ję zapew niać ła d i uspokojenie w sferze um ysłow ych dociekań.

'J tych trzech źród eł, t. j. z praw oznaw stw a, literatury i filozofii, za­

czerpnięte w yższe u k ształcen ie otw ierało drogę do znaczenia i godno-

?c*i tak na dworach papieźów , cesarzów i k siążąt, jako tćż w radach 1 zgrom adzeniach znakom itszych sam orządów m unicypalnych. P rz e­

wodnikiem tćj wysokićj na owe czasy um ysłow ćj uprawy b y ł język ła - em ski, który nie b y ł jeszcze uważany za język zu p ełn ie obcy i m ar- twy, ale raczćj za w yższą i szlachetniejszą form ę narodowćj m yśli.

Pojaw iające się w taki sposób dążenie do odbudow ania gm achu Wiedzy i kultury um ysłow ćj, na podstaw ie pomników starożytności kla- sycznćj, b yło już pierwszym zwiastunem epoki odrodzenia klasycyzm u, zanim takow e w dw ieście lat późnićj rozw inęło się do stopnia potęgi w pływ ow ćj, nadającej nowy kierun ek naukowem u i artystycznem u ży­

d a europejskiego św iata. W ram y tćj odnowionćj kultury w ciskały się

Tom I. Kwiecień I H S O . i

(5)

w szakże in ne pierw iastki, które charakter tćj um ysłow ej renowacyi znacznie zm odyfikować m usiały. D ziew ięciow iekow y ju ż w pływ u sta- lonćj chrześciańskićj religii, w zetkn ięciu z plem iennem i w łaściw ościa­

m i szczepów zaludniających W łochy, w yrobił obyczaje i tradycye, n a­

ło g i i charaktery, które przy wzmagającój się upraw ie um ysłow ćj w y­

raz swój oryginalny w literaturze znaleźć m u siały. A rabska także kultura od V III wieku kw itnąca, w poezyi barw na i nam iętna, w sferze naukowćj skrzętna i badawcza, w cisk ała się do p ółw yspu w łoskiego przez S ycylią, długo w pływow i arabskiem u p od ległą. W reszcie, w cze- śnićj od w łoskićj obudzone do życia dwie narodowe literatury rom ań- skićj m owy, prow ensalska i północno-francuzka, w pływ em swoim i przyk ład em do intelektualnćj atm osfery w prow adzały nowe prądy św ieższego natchnienia, k rzew iąc się, pierw sza na dworach cesarzów dynastyi szwabskićj i wogóle wśród w ykw intniejszego św iata, druga zarówno w rycerskich zam kach, jak i w m urach m ieszczańskich.

Z takiem i przygotow aniam i, z takim zasobem środków i w p ły ­ wów, rozpoczęła się w połow ic X III wieku w łaściw a literatura w łosk a, narodowym przem awiająca językiem . Po nieśm iałych próbach w sy- cylijskiśm narzeczu, po m istycznych, choć p ełn ych prostoty pieśniach franciszkańskich poetów , pierwszym artystycznym objawem tćj litera­

tury b y ła poezya, tworzona na wzór prow ensalskićj, czerpiąca w tćj ostatnićj formę i przedm iot, ale różniąca się od nićj wyższym polotem m yśli, subtelną analizą uczuć, tudzież id calizacyą graniczącą z m isty­

cyzm em . Odrodzenie religijnego uczucia we W ło sz e c h " odbiło się w szczególny sposób na m iłosnej poezyi pierw szych trubadurów w ło s­

kich. P rzesad n y w yraz czci kobićt, przejęty z prow ensalskicgo oby­

czaju, p rzyb rał tu cechę bardzićj m arzycielską, sp lótł się, aż do n ad u ­ życia, z religijnem i w yobrażeniam i i n ad ał stanow cze literackie upra­

w nienie tem u obłędow i, który osobistą sk łonn ość, nietylko w estetyczn e lub naw et uczciw ie k ształcące, etyczne u strajał pobudki, ale naw et tw orzył z nićj cnotę, więcćj niż cnotę: św iętość, przedm iot czci. Poza p ięk n ą m iarą szczerego uczucia, którćj w yraz znajdujem y nieraz w po- ezyach pierwotnych, najczęścićj za ś w poezyi słow iańskićj, znajduje się tylko m iejsce na nam iętność, albo św iadom ą swojego charakteru m ie­

szanego, zm ysłow o idealnego, albo rozwijającą się na gruncie rozm yśl­

nego złud zenia i przybierającą postać m istycznego zachw ytu. Ja k k o l­

w iek ta druga forma nam iętności szlach etniejsze m a cechy i niekiedy p osłu żyć m oże do w zględnego duchow ego postępu, mieści jed nak w so­

bie niebezpieczeństw a w ynikające z jćj chorobliwego i sztucznego na­

stroju. S łab sze u m ysły do zu p ełn ego ob łąkan ia prowadzi, w literatu ­ rze prędko się zużywa i wyczerpuje; po śpiew akach m iłosnego zachw y­

tu w ystępują nieraz g łosiciele lekkom yślnych stosunków i rozpusty.

W literaturze w łoskićj następstw o tych dwu dróg bardzo je st w i- docznćm . P ierw szą z nich poszedł D ante Alighieri i na sam ym po­

czątku swojego literackiego zawodu tak się głęb ok o zan u rzył w otchłań

owćj m istycznćj adoracyi, źe niew iele mu brakowało do zupełnćj u tra­

(6)

ty równowagi um ysłowój. Że się z tego obłędu podniósł, żc go owszem u żył za szczebel do wydostania się na najszczytniejsze w yżyny p oety- cznój twórczości, w inien to przedcw szystkićm dzielnćj organizacyi um y­

słu , w spartćj rozległą na ow e czasy nauką, w ytrw ałą pracą i badaw- czćm ducha usposobieniem , w inien to charakterow i energicznem u, ł ą ­ czącem u niejako z longobardzką zaciętością starorzym ską zdolność praktyczną.

Poetyczna jego twórczość b yła w ogóle w yrazem w alki w ew nętrz- nćj, czyli pracy ducha, u siłu jącego z niższych do coraz w yższych po­

dnosić się stanow isk; podnietą zaś tćj w alki b y ła naprzód, w m ło ­ dych latach, m iłość Beatrycy, ujęta odrazu w form ułę m istyczną, zd ol­

ną rozszerzyć się i przeistoczyć, następnie polityka, stronnicza wpraw­

dzie, ale konsekw entna i do ogólnych podniesiona widoków, w reszcie filozofia spirytualna, jako m istrzyni życia i opiekunka ludzkości.

Do pierwszego okresu tego duchowego rozwoju n ależą początko­

we poezye D anta, sonety i kancony, pod względem formy i treści bar­

dzo zbliżone do utworów gasnącćj już wtedy poezyi prow ensalskićj, ale zabarw ione wyrozum owanym m istycyzm em , jak iego u trubadurów n ie­

liczn e spotykam y p rzyk ład y. Zdaw ałoby się, że do uczonej szk oły B run ctta Latini, w której D ante pierwsze literack ie u k ształcen ie od e­

b rał, d oleciały b y ły jak ieś, choć nie ze źródła zaczerpnięte od głosy o tych platońskich szczeblach m iłości, które nas od zam iłow an ia p ię­

knych k ształtów prowadzić m ają do um iłow ania pięknych dusz, a w dalszćm stopniow aniu, jeż eli się nie zatrzym am y po drodze, do przejęcia się m iłością prawd w iekuistych i w iekuistego ich źródła.

Te ponętne widoki, podniecone jeszcze przyk ład em i w pływ em rozwijającego się w spółcześn ie we W łoszech m istycyzm u religijnego, sta ły się jakby w yznaniem w iary jakiegoś bractw a zw olenników m iło ­ ści (fc d cl d 'am ore)y krzew iącego się m iędzy m łodym i poetam i w łosk i­

m i, wśród których rej w od ził starszy nieco od D auta, przyjaciel jego Gwido Cavalcanti. D ać w yraz tym idealnym aspiracyom , zastąp ić roz­

powszechniony po dworach język prow ensalski narodowym w łosk im , który dopićro n ależało u k ształcić i nagiąć do form uczuciowej poezyi, sta ło się literackićm i patryotycznćm zadaniem tćj nowćj sz k o ły poe­

tów, której zaw iązek przypom ina nam początk ow e dzieje szk ó ł rom an­

tycznych na początku naszego stulecia. Jak u nas z rozbudzonćj sa- m ow iedzy narodowśj w ysnu ł się nowy zasób potrzeb duchowych dom a­

gających się g łosu , tak sam o b y ło we W łoszech na sześćset la t pierwćj.

T ak sam o we W łoszech jak u nas, odrodzona poezya pieśni u su n ęła panującą w pewnych sferach tow arzyskich przew agę obećj m ow y. Tak sam o w reszcie wzory i form y brano z literatur, które w cześnićj w eszły na drogę odrodzenia, ale swojskim , oryginalnym ożywiono je duchem.

Sam a n aw et filozofia scholastyczna, stanow iąca podwalinę umysłowój

kultury w w ieku X III, co do w pływ ów swoich na życie i sztu kę da się

porównać z w ielkim ruchem filozoficznym, który się k o ło początków

(7)

naszego w ieku szeroko roztoczył, a na w szystk ich objawach życia, tom sam ćm i na poezyi, ślad swój zostaw ił.

Początkow o, m łodzi rom antycy w łoscy, uznając w yłączn e upra­

w nien ie ła c in y do zadań epicznych, ograniczali zak res narodowćj p oe­

zy i do przedm iotów treści przew ażnie liryczućj, tak ja k ich poprzedni­

cy, trubadurowie prow ansalscy. Pow oli jed n ak rozszerzyły się ich po­

jęcia i dążenia; nie dosyć b yło narodowy język zrobić tłóm aczem uczuć tkliw ych, należało podnieść go do zn aczenia narodowćj potęgi i użyć go do przeprowadzenia najw znioślejszych pom ysłów . W przejściu od pierwszćj do drugiej epoki u m ysłow ego rozwoju postanaw ia D ante A lighieri w yłącznic już tylko pisać po w ło sk u , i tem uto postanow ieniu zawdzięcza literatura w łosk a B oską K o m e d y ą , ów zadziw iający po­

m nik, stanow iący jak b y epilog epicznych dziejów średniow iecznej E u ­ ropy. N ieco przedtćm i prozie włosltićj daje D ante początek. Pod form ą kom entarza do m łodzieńczych swoich poezyi k reśli pam iętnik osobisty, h istoryą pierw szych w rażeń swoich i uczuć, obraz pracow ite­

go i bolesnego rozwoju ducha wśród ciężkich w arunków , ja k ie mu n a ­ ło ż y ł jużto prąd m yśli sp ółczesn ćj, już w łasn y wybór. Sposób, w ja k i ten rom antyk z X III wieku sam ego siebie obserwuje, m etoda jego p sy­

chologiczna i dyalektyczna, cel zarazem filozoficzny i literacki tćj su b- telnćj analizy: nadają niepospolity interes tćj osobliwćj książeczce, sp o­

tęgow any jeszcze p ełn ą uroku szczerością i naiw nością w yznań, o d s ła ­ niających nam , w lekkich w prawdzie, ale dosyć w yraźnych rysach cha­

rakterystyczne postacie D anta i B eatrycy, na tle sp ółczesn ego życia to ­ w arzyskiego we Floreucyi.

O śm nastoletni A lighieri, po odbyciu nauk klasycznych w rodzin- nćm m ieście, zap ragn ął, za przykładem k ilku rów ienników , upraw iają­

cych sztu kę trubadurów, spróbow ać s ił sw oich w zaczynającćj się do- pićro rozwijać poezyi w łoskićj. W ed łu g znaczenia, ja k ie przyw iązy­

wano początkowo do poezyi tworzonój w języku pospolitym i przezna- czonćj przedew szystkićin dla dam nie rozum iejących łacin y, najbliż- szóm zadaniem tćj poezyi m iało być w yrażenie uczuć poety dla osoby przez niego w ybranćj. Tćj wybranćj nie potrzebow ał D ante daleko szukać. B y ła nią rówienuica jeg o , B eatryca Portinari, którą zn a ł od dzieciństw a, chociaż nieśm iałość m łodzieńcza i obyczaj tow arzyski trz y ­ m a ły go od nićj w pew nćm oddaleniu, zw łaszcza, że dopićro sz k o łę k oń czył, kiedy ju ż B eatryca b y ła p anną na w ydaniu.

M łody erudyt i m arzyciel uw ielbienie dla B eatrycy w zią ł za treść sw ojego życia wewnętrznego; im wyżćj zaś sam się g a ł, tćm wyżćj m u­

sia ł staw iać przedm iot swoich uniesień. B eatryca jest dla niego czćm ś więcćj niż k obićtą, je st niem al zjaw iskiem m itologicznćm . N ie bez n a ­ ciągania, nie bez w ysiłków w ybu jałego m ędrkowania, udaje mu się p o­

godzić tę cześć, conajm nićj, nieprawow ierną, z w iarą ch rześciań ską.

D opom agają mu do tego poglądy jego filozoficzne, w yrosłe na tle p sy­

chologii kom entatorów A rystotelesa, podparte platońskiem i wyobraże­

niam i i m istyczną dążnością. Gdy tak id ealn ą w znosi w wyobraźni

(8)

budowę, jednocześnie uczucie praw dziwe rozwija się coraz źywićj i w warunkach czysto ludzkićj sk łonn ości. T ęsknota, żądza w idzenia ukochanej osoby, radość z jakichkolw iek objawów przychylności, roz­

pacz, gdy sądzi, żc takow e u tracił, podstępy i przywidzenia: słow em , w szystk ie sym ptom ata egzaltacyi m iłosnej w strząsają jego duszą, a kom binując się z rozm yślnym m istycyzm em , tw orzą w niej zam ęt, którem u słab szy um ysł z pcwnościąby u legł.

N a początku P a m ię tn ik a , D ante sięga pam ięcią w lata dziecinne, kiedy pierwszy raz u jrzał B eatrycę. M iała w tedy 9 lat, on niew iele więcćj; pam ięta kolor jćj sukienki i przepaskę. N a wrażenia w d zie­

cinnych latach odszukane zapatruje się przez pryzm at w yobraźni, za- barwionćj m istycyzmem; można w ięc ująć coś z tego zapew nienia, że odtąd już, od pierwszego w dziecinnych latach spotkania, datuje s ta ­ nowczy w pływ B eatrycy na jego życie, że odtąd ju ż rozpoczął się w j e ­ go duszy ów dram at, ciągnący się przez cały P a m ię tn ik , odegrany przez sym bolizow ane, w postaci duchów, w ład ze duszy i funkeye życio­

we, to zgodne, to w alczące z sobą, to cierpiące, to tryum fujące. W ła ­ ściw a powieść zaczyna się od pierwszego sonetu. D ante ma lat ośm na­

ście, B eatryca tyleż prawie. D ante już jest znany jako m łodzieniec wysoko ukształcon y, poważnych obyczajów, a nadew szystko, z powo­

dzeniem uprawiający nową we W łoszech, a przez kobićty bardzo ce­

nioną, szlachetną sztukę rym otw órczą trubadurów. Spotkanego na przechadzce skrom nego m łodzieńca B eatryca, w dowód uznania jego zalet, obdarza pełnem uprzejm ości pozdrowieniem . Zdaje się, że s ły ­ szym y wdzięcznym głosem w ym ówioną archaiczną, pobożną zapew ne salutacyą. Messer D ante n ie posiada się z radości; w ielkiego zaszczy­

tu dostąpił; szuka sam otności, usypia, i śni mu się, że Amor, duch po­

tężny, porywa ku niebu B eatrycę i zniew ala ją, by sp ożyła w łasn e ser­

ce D anta. Ta senna zapew ne rem inisccncya znanego tragicznego zd a ­ rzenia w Prow ancyi, gdzie m ąż zazdrosny tak ą w ła śn ie ucztę żonie sp raw ił, zabiw szy trubadura, który ją zb yt żyw o u w ielbiał, zdaje się B antow i sym boliczne m ićć znaczenie; o takow e w ięc zapytuje w bez­

im iennym sonecie wszystkich znanych sobie poetów nowćj szk oły. Od­

powiadają niektórzy szyderczo lub obojętnie; jed en Gwido C avalcanti jakby głębszój inicyacyi uczestnik, w m istycznćj teoryi m iłości znajdu­

je klucz do rozw iązania wątpliwości D anta. Jego odpow iedź jest niuićj więcćj takićj osnowy:

T o było treścią tw ojego w idzenia, Co najlepszego ludziom się wydarza;

Je ś liś napraw dę był w rę k u m ocarza, Co w nas szlachetne obudzą p ra g n ie n ia , Co w śród błogiego żądz uspokojenia W służbę Rozum u łagodnie nas wdraża;

A kiedy łaską nas sw oją obdarza,

B ierze nam serce, ale bez cierp ien ia.

(9)

W ziął więc twe serce, a będąc troskliw y By cię tdj P an i wdzięki nie zgubiły, D ał jś j na pokarm , byś pozostał żywy.

Gdy wzbił się w górę sm utny, twój sen miły W porę się przerw ał; byłbyś nieszczęśliwy, Gdyby przeciw ne przem ogły go siły.

Odpowiedź ta w ydała się B antow i wyborną., trafną i nadzwyczaj jasną, jaśniejszą niż nam, chybabyśm y taki w ykład przyjęli: filozoficzny Amor więcćj dba o ciebie, niż o Beatrycę; porywa ją od ciebie, żeby cię nie b ałam uciła, a żyw i ją twojćm sercem , chcąc żebyś pozostał, choć bez serca, ale zdrów. Ten praktyczny pogląd, przypom inający nam sposób, w jaki się G oethe z sercowem i spraw am i za ła tw ia ł, nie całkiem do D anta przylgnął, zw łaszcza w m łodszych latach; w każdym razie s ta ł się elem entem ciężkiej walki, którśj ślad y zostały w jego życiu i pism ach, a zw łaszcza w tym jeg o pam iętniku.

Jakkolw ickbądź ju ż ma teraz D ante swój id ea ł, to je st ideę uoso­

bioną, w idzialną, po ziem i chodzącą, dla którćj m oże staw iać ołtarze i cześć jćj oddawać. D la uniknienia profanacyi, trzeba żeby nikt o tćm nic w iedział, do czasu nawet i sam a Beatryca; chyba dom yślaćby się m ogła, ale podobno jeszcze się nie dom yśla. D la om ylenia poszlak, D ante zw raca swoje h ołdy gdzieindziej; B eatryca ani się obraża, ani zazdrości. Osoba, która w ed łu g m niem ania wszystkich znajom ych, by­

ła przedm iotem serdecznego zajęcia D anta, zm uszona jest opuścić F lo - rencyą na zawsze; D ante opłakuje to rozstanie, B eatryca pozostaje w przyjaznćm dla niego usposobieniu i zaw sze go m ile pozdrawia. T ym ­ czasem D ante, choć niechętnie, wydala się z Florencyi (m oże do Bolonii na kursa prawne); w drodze Amor przepow iada mu, że serce jego znaj­

dzie znowu pozorne zajęcie d la om ylenia sądów ludzkich. R zeczywiście, po pow rocie (zapew ne przyśpieszonym ), zaczyna się ta sam a tak tyk a co wprzódy, z tak dobrym skutkiem , że w szyscy o tćm m ówią, a osoba, do którćj teraz zwraca sw e hołdy, staje się przedm iotem plotek m iejskich.

To już się B eatrycy nicppdoba. „Z początku (tak m ogła sobie m yślćć), z szczególnem , zbytccznćm może zajęciem zd aw ał się szukać spotkania zenm ą, m niejsza o to; m ogła to być niew inna, bezw iedna praw ie egzal- tacya m łodzieńca, dopićro co w św iat w stępującego. P otćm zak och ał się w tej, którćj wyjazd tak bardzo go zasm u cił. Teraz nowa m iłość, mnićj ju ż stosow na, a w ystaw iona na pokaz, jak b y dla rozm yślnego skom prom itow ania tćj, którćj m iał słu ży ć. Jednocześnie znowu w pa­

truje się we m nie z tak szczególnym w yrazem , jak gdyby rozum stra­

cił. Co mam o nim sądzić?”

Obwinia go w m yśli i bardzo słu sz n ie o n aganną lekkom yślność, uznaje, ż e potrzeba go trzym ać w pewnćm oddaleniu, mija go na ulicy, już go nie obdarzając m iłem , jak dawnićj, pozdrow ieniem . K ara cięż­

ka, ale skuteczn a. D ante w rozpaczy zdobyw a się na krok heroiczny,

w czułćj balladzie wyjawia B eatrycy swoje praw dziw e uczucia. Już te-

(10)

n i ' i Sl£ dom yślam y) B eatryca m ogła złagodzić sąd swój o nim, ale liio I" ^ s tr z e ż e ń , a w każdym razie przez w zgląd na niego i na sie- t ’ ° n.lc‘ac g°_ nie m ogła, ow szem w olałab y raczćj nieco ostud zić zb y- zne Jego uniesienia. W idać to z jćj zachow ania się w św ietnćm 0 om adzem u, gdzie D ante z innym i kaw aleram i m ając słu ży ć dam om , - wdziękami Beatrycy, stracił całkiem przytomność i niezręcz- NnnS1^- z. af ^ D am y śm iały się z niego i an ielska B eatryca także.

1 ,e .zale, skargi na okrucieństw o, b ła g a n ia o litość. D ante schnie, n c.nie w idocznie, m artwi się. Znajom e dam y biorą go na egzam in.

z l; c w yznaje, że nićm a innego celu, tylko uw ielbiać panią swoich my- fiomn-v?-® u l za ,swoj ° zak ład a na uprzejm ćm pozdrowieniu, którćm go

f°z d a r z a ła , a potem odm ów iła. D am y dziw ią się i wzruszają, m lvlivi „Ja’ Je(lna z nich bardzo trafnie, lepiejby b yło dla ciebie, ciami Q , i 0 Pochw ały tój pani, a nie rozw odził się więcćj z uczu- staip } / a *.’ D ante uznaje słu szn ość tój rady i odtąd prze- itość do B eatrycy, czego zresztą ju ż sam a przyzw o- nip w Z • a° , a ’ Beatryca, zapew ne z u kład ów fam ilijnych, m a w stą- o ići v r ' ? T i 'nnfżcński, a D ante nie m oże należćć do starających się na w Z tak śm iała m yśl naw et mu nie przychodzi do g łow y. Zm ia- o ni(Si-°S

4

C • a^rycy nie spraw ia D antow i przykrości, nie wspom ina c z a s n n i • ?1§, to leż^ć p oza sferą jego idealnćj adoracyi. Do tego k e iip n r ? Sl§ kancona bardzo rozpow szechniona i upodobana; m uzy- śniow n- dorobił przyjaciel D anta, m istrz Casella, którego wdzięczny m i m /oraz k o ił jego sm utki, jak mu to w dziesięć la t potśm przypo- Folen p P ° . aw.szy go w Czyśćcu. Tym czasem um ićra ojciec Beatrycy, córki ° r: ? a n > B an te najżyw szy u d ział bierze w sm utku osieroconój W k r i t t n ^ t / F 0 ’ ^a *c gdyby go osobiście najcięższa strata dotknęła, rżeniach P sam tóż zapada w ciężk ą chorobę; w gorączkowych ma- s tr a s /m m vii, e * m-u s i§ oiągle obraz B eatrycy, w reszcie opanowywa go znn4m xv , f / . o o a m ogłaby umrzćć. Myśl dręcząca, okropna, nie-

„ 0 _ * . j zasłu żyć na jśj pozdrowienie, m iało być ca łśm je - bnóm n 1 c, ^ ży cia", bez tego życie w ydałoby mu się niepodo- inkhv' ^ i° wyzdrowieniu pogodniejsze opanowują go m yśli, a naw et, wcsniniz. < W wem C avalcantego, nastraja się na n ieb yw ałą u niego xwpm tego w pływ u p ozostał w sonecie, w którym , z dosyć sohip ancyi)awanł poufałością, dwie dam y, z których jed n ę Cavalcanti npmi Podobał, a drugą b y ła sam a B eatryca, pozw ala sobie pieszczo- W s

7

v=?iaZ1v? • b o n a m i : V anna i B ice, zam iast: G iovanna i B eatrice.

chw nł n ° 1 1<u k pszem u; już u stają żale i sk argi, już głoszen ie po-

wtćm n -Ca r)m Z(laJe si6 być w ystarczającem dla niego zadaniem , gdy

n n w .i d anie spraw dza się przeczucie, które go w gorączce opa-

maiano ^?tryca, żona Sim ona dei Bardi, dw adzieścia cztery la t ledw ie

strzpm >Umix ra ‘ Chorowała może, g a sła powoli, ale D ante tego nie po-

nvch n, i • ” m<iwi on’ nie choroba ją zab rała, n ie gorączka, ja k in-

sk n n o łi Z1’ ^ ^ ' a^a wrócić do nieba, zk ąd w y szła , bo b y ła zb yt do-

a- Okoliczności jćj śmierci, równie jak zachowanie się swoje

(11)

w tym wypadku, D ante m ilczeniem pomija: „m usiałbym , m ówi, sam s ie ­ bie chwalić, niech to inny kom entator uczyni.”

Boccacio, najpierwszy biograf D an ta i prawic w spółczesn y, nie rozw in ął tego zadania; następnym trudnićjby to p rzyszło, bo zam iast faktów , sła b e tylko m ogą m ićć wskazów ki. Spróbujmy je zestaw ić.

N aprzód sam ty tu ł D antowego pam iętnika: Nowe ż y c ie , w skazuje na przełom w jego dziejach w ew nętrznych, na zm ianę w yobrażeń i pobu­

dek d ziałania, w ażnym jakim ś w pływ em spowodow any. C ały ten pa­

m iętnik poetyczny m a nam pokazać, jakim b y ł D ante zam łodu, n astęp ­ n ie dlaczego i kiedy sta ł się innym , podniósł się wyżój. Jeżeli dalsze jeg o życie, cele, jakie sobie z a ło ż y ł i to, czego d okonał, nie stoi w zu- pełnćj sprzeczności z tem i h asłam i, pod k tórem i ż y ł zam łod u, to p rze­

cież coś nowego m usiało przybyć, jak iś popęd m u siał być życiu jego n a­

dany, który m u pozw olił w k orzystny sposób rozw inąć zarody zdolności i usposobień, które inaczój b yłyb y zm arniały. Otóż w iele za tćm prze­

m awia, że nie sam o tylko w rażenie, spowodow ane śm iercią B eatrycy b y ło tą ożyw czą pobudką, ale osobiste, bezpośrednie z nią zetknięcie się, rozm owa przedśm iertna, w której B eatryca, jak b y testam entem , p rzekazała mu rady, napom nienia, w skazów ki do dalszego życia słu ż ą ­ ce. „Musiałbym sam siebie chw alić,” to je st m usiałbym powtórzyć s ło ­ w a pochwalne, które B eatryca w niezm iernćj dobroci swnjćj do m nie w yrzek ła. Jak że do tego przyszło? On taki nieśm iały, zrezygnow any, ona tak oględna w postępow aniu z nim, źadnćj mu otuchy nie dająca.

Przecież nie m ogło tak być, żeby D ante poza m iarą przyzw oitości, przełam ując zaporę stosunków św iatow ych w cale go do nić) nie zb liża­

jących, na sam ą wieść o jćj chorobie, n arzu cił jój swoję obecność i ob­

c ią ż y ł ją w ynurzeniam i, któreby z jćj strony jak ieś oznaki wzajem ności w yw ołać m iały. Z aiste, nie zasłu giw ałb y w takim razie na pochw ałę, którą sam sobie wym ierza. N ie; inaczój się to sta ło . B eatryca um ićra przytom nie. W obec zbliżającćj się śm ierci w zględy światow e tracą zn a ­ czenie; na ich m iejsce w jasnćm św ietle w ystępują prawdy życia i uczu­

cia, na tle n iesk alan ego żyw ota i czystego sum ienia. B eatryca pragnie p ożegnać w szystkich przyjaciół, w szystkich życzliw ych sobie; D anta nie chce pominąć, przyw ołuje go sam a do siebie. Co do niego mówi, już praw ie m ożnaby odgadnąć z tego, co wiem y o natu rze ich stosunku i z zarysu ich charakterów . Ł agodnie do niego przem awia, w dzięczną m u je st za jego przyjaźń i w spółczucie, a jeżeli do słą w uznania łą czy dom yślne raczćj, niż w yraźne napom nienia, stara się, żeby te p rzestro­

g i tak b yły osłodzone, iżby raczćj zd aw ały się być zachętą, niż w ym ów ­ ką; idzie jćj bowiem o to, żeby go pocieszyć, żeby mu n ie dać popaść w rozpacz bezm ierną, któraby do reszty u b ezw ład n iła duszę zanadto rozm arzoną. Zwraca go tedy do szlachetnych czynów, w skazuje mu drogę w zniosłych obowiązków i coraz w iększego udoskonalenia. Gdy w taki sposób użyje swoich zdolności, najlepićj dowiedzie, jak szczerem i

były jego uczucia, najlepićj przekona, że wiernym chce zostać jćj p a­

m ięci, a duch jćj uraduje się każdym jego na tćj drodze postępem .

(12)

Taką, mnićj więcej treść ostatniśj rozm owy Beatvycy z D antem stw ier­

dza z wysokim stopniem podobieństwa prześliczna w B o s k ie j K om edy i przemowa ubłogosławionćj ju ż B eatrycy, spotykającej D an ta przy w stę­

pie do nieba. W ym awia mu w tedy lekkom yślność, brak w ytrw ałości, zaprzątanie się poziomem! sprawam i. Jeżeli ją praw dziw ie za życia u kochał tak idealnie, jak się tern szczycił, o ileż więcćj pow inien b y ł pielęgnow ać i cenić to uczucie, odkąd ona uwolniona od ziemskiój n ie­

doskonałości, czystym sta ła się duchem. N ie w ytrw ał na tćj drodze, a pomimo tego ona zaw sze dla niego życzliw a, podaje m u teraz p om o­

cną rękę, w yjednawszy dla niego cudow ną ła sk ę do w idzenia p ozagro­

bowego św iata i w zniesienia się duchem do najw yższych sfer d oskon a­

łości. D ante sp łakan y słu ch a tćj przem owy, jak dziecko stuk ane przez m atkę. Któż nie widzi, że ta B eatrycy przem owa nie b y ła b y dość zro­

zum iałą, nie odpow iadałaby historyi stosunków jćj z D antem , gdyby nie b y ła dalszym ciągiem , uzupełnieniem owćj przedśm iertnćj rozm o­

w y, w którćj uroczyście mu w ypow iedziała, jak ie m a o nim m niem anie i czego od niego oczekuje. Zrozumiem y teraz, dlaczego stoi przed nią zaw stydzony, kiedy poprzednio raczćj zbyt pochlebne o sobie powtó- rzyćby m usiał słow a. Zobaczymy tćż nieco niżej, że n aw et to cudow ­ ne zjaw ienie się B eatrycy w poem acie nie jest w ścisłćm znaczeniu fik- cyą poetyczną, ale raczćj reprodukcyą faktu psychologicznego, to jest m istycznego w idzenia, które m ia ł rzeczyw iście we dw a la ta po śm ierci B eatrycy. To w idzenie nadzwyczajne, będące m oże przypom nieniem i rozwinięciem ostatniego pożegnania B ea try cy , uspraw iedliw iając ty tu ł pam iętnikow i nadany, stanow i przełom w rozwoju duchow ym D anta i prawdziwy w stęp do nowego życia.

Tym czasem nie zaraz po śm ierci B eatrycy w yjaśniły się m yśli D anta; długo jeszcze nie m ógł sobie drogi wybrać, nie z d o ła ł ani oce­

nić należycie, ani zużytkow ać serdecznych słów pożegnania, którem i go Beatryca obdarzyła. Piorwszćm jego i najpilniejszćm po śm ierci B e a ­ trycy zadaniem b yło u łożen ie żałobnćj m owy, w form ie łacińskiej ode­

zw y (zapew ne bezim iennćj), sk ierow aućj, ja k się wyraża, do k siążąt t e ­ go św iata. L istu tego (prócz go d ła w yjętego z trenów Jerem iasza) nie przytacza, postanow iw szy w spólnie z przyjacielem sw oim C avalcantim , pisać odtąd tylko po w łosk u, n aw et w m ateryach przekraczających zw yk ły zakres poezyi trubadurów. N astęp ne jego utw ory liryczne, obok rozpam iętyw ania cnót B eatrycy i w ickuistćj nagrody, która jćj się należy, zajęte są głów n ie an alizą w łasn ych jego cierpień, rozczulaniem się nad sobą sam ym , lubowaniem się naw et w postępującćm ob ezw ład ­ nieniu ducha i ciała, spowodowanćm przez cią g łe podsycanie żalu po śm ierci B eatrycy. Z m ienił się do niepoznania, sch u d ł, nieustannie wzdycha, oczy m a czerwone od p łaczu , czyli (jak się dosyć dziw acznie w yraża) zaznaczone m ęczeńską obwódką cierpienia. R ozryw a go cza­

sem sym patycznym śpiew em m istrz Casella, m oże i przyjaciel jego Giot- to, m alarz religijny, którego przyk ład zach ęcił go zapew ne do ćw iczenia się w rysunku, ażeby i na tćj drodze zn aleźć now ą form ę do w yrażenia

Tom I. Kwiecień 1880. 2

(13)

swoich uczuć. W łaśn ie w pierwszą rocznicę śm ierci B eatrycy zajęty byt rysowaniem aniołów , gdy staną f przed nim ktoś, co ze zw iązków krwi najbliższym b y ł B eatrycy (m oże brat jćj) i za ż ą d a ł od niego sonetu na cześć zm arłćj dam y, którćj nie w ym ienił. D ante sp ełn ia to życzenie i przydaje kanconę, która, jak nam objaśnia, pozornie m iała w yrażać żale tćj drugiśj osoby, w rzeczyw istości zaś p o słu ż y ła mu do oddania w łasnych uczuć.

Pokazuje się, że i wtedy, po roku żałob y, nie god ziło mu się ja w ­ n ie głosić, że B eatryca b y ła przedm iotem jego m iłości. Znowu wzdycha i p łacze, aż w reszcie sam nadm iar boleści naraża ją na przesilenie, a raczćj na próbę, z której w ierność dla B eatrycy w yszła wpraw dzie zw ycięzko, ale nie bez walki. Zjawia się pocieszycielka. L ekko naszki­

cowany ten epizod wdzięcznie urozm aica m onotonny nieco tok źałobnój powieści. Oparty o mur D ante, m oże zanadto ostentacyjnie, wznosi ku niebu zap łak an e oczy, kiedy spostrzega na przeciw ległym balkonie d a­

m ę wpatrującą się w niego z w yrazem wiclkićj litości i w spółczucia.

Spotykają się częścićj. W dzięczność za okazaną sym patyą zaczyna się w słod sze przeradzać uczucie. W idocznie rola pocieszycielki pochlebia tćj dam ie i już nie w iele brakuje, by jćj się nie udało zwrócić ku sobie uniesień m arzącego m istyka, gd y ten raptownym zw rotem zebraw szy ca łą siłę swych w spom nień i złaja wszy niew ierne oczy, odryw a się od tćj słodkićj u łud y i daje pocieszycielce odprawę nie grubiańską wpraw­

dzie, ale nie dosyć może grzeczną i wdzięczną. Znowu więc po daw ne­

mu wzdycha i p łacze, a spotka wszy na ulicach F lorencyi pielgrzym ów , którzy z dalekich i zim nych krajów, aż zza Kroacyi m oże, podążają w milczeniu na odpust do Rzym u, dziwi się, że nic o B eatrycy nic w ie­

dzą, że w łasnem i tylko zajęci są w spom nieniam i i pew ny je st, że gdyby m ó g ł ich zatrzym ać i opowiedzićć im , dlaczego teraz Florencya wydaje się pustą i sm utną, p obudziłby ich do niezm iernego żalu, któryby prze­

m ógł w szystkie inne powody ich trosk i sm utków . Jeżeli m iędzy tymi tułaczam i byli Polacy, poprzednicy naszego króla tułacza, którego w k ilk a lat potćm D ante w R zym ie m ógł spotkać, nie w ielką zapew ne zwróciliby uwagę na tego sm utnego m łodzieńca, którego dziwna postać zdaw ałaby się raczćj znam ionow ać człow ieka pozbawionego rozum u, a przecież taka jest potęga poczyi, że to tęsk ne naw oływ anie nie pozo­

sta ło bez echa, że oto teraz, po sześciu niem al w iekach powtórzone w naszćj m owie, pobudzi może nasze w spółczucie dla rozm arzonego m łodzieńca i pięknćj Beatrycy.

A le zbliżam y się do końca. Około dwu la t u p ływ a od śm ierci

B eatrycy. D ante ma jak ieś nadzw yczajne w id zen ie, którego na razie

w szczegółach powtórzyć nie zd oła, ale które spraw ia w nim stanow ­

czą zm ianę i budzi go do nowego życia. W w idzeniu tćm m ieści się

zaród pom ysłu B o s k ie j kom edyi. O dtąd D ante zatapia się w badaniach

teologicznych i filozoficznych, pracuje usilnie, ja k o tćm , w ed łu g słów

jego, wić d ok ład n ie ta, która mu tę nową drogę w skazała. Odtąd tćż

bierze cz y n n y u d zia ł w życiu publicznćm jako żołnierz i obyw atel,

(14)

rzuca się w stronniczy zam ęt spraw florenckich, gorliw ie naw et prze­

biegle i nam iętnie, chociaż nieszczęśliw ie; żeni się w reszcie, w praw dzie nie z m iłości. Przypom ina nam się coś z D zia d ó w . U m iera Gustaw, rodzi się Konrad. K ończy się zaw ód m arzącego trubadura, rozpoczy­

na się zawód m ęża czynu i twórczćj p otęgi słow a. P rzetarły mu się oczy, zaczął pojmować doniosłość przedśm iertnych rad B eatrycy, cho­

ciaż może niezupełnie w tćm prostćm i w zniosłćm znaczeniu, w jakióm b yły podane, a to św iatło sp ły n ę ło na niego z wizy i, wśród którćj z n o ­ wu u sły sz a ł g ło s ukochanćj. To, co mu teraz p ow iedziała, b yło pew nie łącznikiem m iędzy ostatn ią za życia rozm ową, a tą, k tórą w kilka lat później D ante w pięknych wierszach w iekopom nego poem atu sw ego w yśpiew ał. Potrójne to B eatrycy w ystąpienie przedstaw ia nam sto ­ pniowy pochód od pełnej życia rzeczyw istości do tonącego w m gle w spo­

m nień id eału . W wspom nionym u stępie B o s k ie j k o m e d y i przebija je sz ­ cze wspom nienie uduchownionćj B eatrycy ziem skiej, ale dalej obraz ten w coraz m glistsze sp ływ a kształty: z ducha staje się ideą, wreszcie abstrakcyą, alegoryą, pod którą, w m yśl najpóźniejszego utw oru D an ­ ta, B ie sia d y (il Convito) ju ż nie B eatrycę prawdziwą, ale raczćj filozo- hą m oralną rozum ićć należy.

P am iątk ą pierwszćj epoki życia D anta, są jego m łodzieńcze poe- zye. Przechow ał je jak zasuszone kw iaty w księd ze pam iątek, z k tó­

rych każdy jak ąś chw ilę, ja k ą ś fazę uczucia przypom ina, a gdy um ilkła burza uczuć, gdy spokojnśm już okiem m ógł spojrzćć w m inioną prze­

szłość, uporządkow ał te pam iątki, pow iązał je ciągłćm opowiadaniem a raczćj w ykładem psychologicznym ; w reszcie, nic tracąc z oka lite r a c ­ kiego zadania, którem u się z patryotyczną gorliw ością od d ał, op atrzył je scholastycznym kom entarzem , u ła tw ić m ającym zw olennikom rodzącćj się poezyi włoskićj obeznanie się z m etodą kom pozycyi poetycznśj.

Tym sposobem p o w sta ł ten osobliwy, a dla historyi literatury nie m ałego znaczenia dokum ent, od słaniający nam z niepodejrżaną szcze­

rością cały ruch m yśli, poglądów , uczuć poety z X III w ieku. % jednćj strony jestto niezbędny w stęp i przygotow anie do B o s k ie j ko m ed yi, z drugićj strony jestto, jak b y w zarodzie, pierw szy w europojskićj lite ­ raturze okaz nowego rodzaju utworów, w których się tw órczość p o ety ­ czna przeplata z analizą psychologiczną i z nićj czerpie swoje m otywa.

Liczni w nowszych już czasach upraw iacze m etafizyki uczucia, h istory­

cy serdecznych stosunków , słu sz n ie m ogą w skazać na pam iętnik D a n ­ ta, jako na pierwsze w tym rodzaju d zieło, w którćm dostrzegać się już dają tak dobrze w arunki interesu przyw iązanego do tego rodzaju kom- pozycyi, jako tćż i sła b e strony tych, pospolicie pod złu d n ym w pływ em przecenienia w łasnych w rażeń kreślonych obrazów.

Zwróćmy jeszcze uwagę na artystyczny z tego p am iętn ik a u ży­

tek, jako m ateryału do obyczajowego obrazu nie pozbawionego dram a­

tycznego in teresu. W oddaleniu, jakb y za m g łą , przesuw ają nam się

postacie z św iata w spółczesnego m łodości D anta. W patrujem y się w nie

przez pow iększające i przybliżające szk ło w yobraźni, w słuchujem y się

(15)

w ich m owę, d opełniam y co niedopow iedziane, i oto obraz się ożywia, ośw ieca, zabarwia, napełnia się ruchem i życiem , oczekuje tylko biegłćj ręki, żeby w ystąpić w pełnym blasku formy artystycznćj i zdobyć so­

bie prawo bytu wśród nas i dla nas. Oto gotow e osoby dramatu: D an ­ te, przyjaciele jego: Cavalcanti, Casella, G iotto, dalćj ojciec, m ąż i brat B eatrycy; z drugiej strony B eatryca sam a, Giovanna, inne jej przyja­

ciółk i, dam y do których D ante z pozornym hołdem się zw racał i ta, k tóra pocieszyć go ch ciała. Jeżelibyśm y zaś z w iększćm upodobaniem uw ydatnili przedew szystkióm sym patyczną postać B eatrycy, to szcze- gólnićj z tego powodu, że pod w pływ em ożywczćj reprodukcyi, którćj za tło słu ży ten pam iętnik, B eatryca nie będzie dla nas tą alegoryczną postacią, w jaką przechodzi stopniow o w oziębionych ju ż w spom nie­

niach starzejącego D anta, ale żyw ą, prawdziwą W łoszką z XIIL w ieku, córką Florencyi; nie typem tśż , ale charakterem .

Ze w zględu w łaśn ie na to m ożliwe w yróżnienie B eatrycy P orti- nari, jako scharakteryzow anćj osobistości, może m ielibyśm y coś do z a ­ rzucenia przeciwko używ aniu lub raczćj nadużyw aniu jćj im ienia jako przydom ku zapew ne pochwalnego, którym niekiedy poeci chcą uczcić osoby przez siebie w ybrane. K ażdy przedcw szystkióm je st sobą; na uznaniu, na przychylnćm ocenieniu w łaściw ych każdćj osobistości cech psychicznych, ściśle złączonych z zew nętrzną i w ew nętrzną h istoryą ż y ­ cia, gruntują się w łaśn ie najsilniejsze sym patyczne w ęzły. N ied ostate­

czne więc daje św iadectw o swoich uczuć, kto w wybranćj osobie widzi k opią m odelu, choćby bardzo idealnego. U zu pełn ione porów nanie nie nada mu tćż większej w artości. G dzie je st B eatryca, tam je st i D ante.

Jaki? Z pierwszej, czy z drugiej epoki? Pierw szego zrozum ićć m ożna, naśladow ać go pew nie nikt nie zechce. Drugi geniuszem okupuje d zi­

w actw a, a w każdym razie odrodzony D ante jest postacią tak oryginal­

n ą, tak sam odzielną, że ja k za życia, tak i w potom ności stoi sam otn y i odosobniony, bez orszaku, bez szk oły.

K sięga mojćj pam ięci, w tćj części, którą poprzedza to, co ledw ie zasłu gu je na w zm iankę, m ieści w sobie rozdział pod napisem : tu się nowe życie rozpoczyna. Pod tym napisem znajduję, w iele słó w n akre­

ślonych, które mam zam iar powtórzyć w tćj k siążce, przynajmnićj w treści, jeżeli nie dosłow nie.

D ziew ięć już razy po mojćm narodzeniu niebo św iatłości do tego sam ego stanow iska w róciło, gd y poraź pierwszy u k azała się m oim oczom chw alebna pani moich m yśli, którćj w iele osób, nic w iedząc jak ją nazw ać, n adało im ię B eatrycy, czyli uszczęśliw iającćj. T yle już ży­

ł a na św iecie, że przez ten czas niebo gw iaźd ziste p osu n ęło się o dw u­

n astą część stopnia; u k azała mi się więc przy rozpoczęciu dziew iątego

roku swojego życia, gdym ja rok dziew iąty k oń czył. U k a za ła mi się

poważna i skrom na, w stroju czerwonej barwy, a sposób w jaki p rze­

(16)

paska przytrzym yw ała jej szatę, dobrze przyp ad ał do jćj m ło d ziu tk ie­

go wieku. Mówię zapraw dę, żc w tćj chw ili duch przebyw ający w naj- tajniejszćm zasklepieniu serca z tak ą s iłą zad rżał, iż ruch ten d a ł się uczuć w najcieńszych żyłkach, a drżąc, tem i słow y zd aw ał się do m nie przemawiać: Eece d e u s f o r tio r m e, qu i veniens d o m in a b itu r m ih i (oto B óg silniejszy odem nie, który przyszedłszy, zapanuje nademną!). W te­

dy duch m ający siedlisko w wysokim sklepie, dokąd w szystk ie zm ysły czujące zanoszą swoje w rażenia, za c zą ł się bardzo dziwić, a zw racając się w szczególności do zm ysłów w idzących, r z ek ł te słowa: „apparuit jam bcatitudo nostra” (u k a z a ła się już szczęśliw ość nasza!). W tej chwili duch m ieszkający w tćj części cia ła , gdzie pożyw ienie przerabia się i rozprowadza, za c zą ł p łak ać i m ówił z płaczem : „eu m iser, quia frequenter im peditus ero (biada mi, bo nieraz doznam um artw ienia!).

Mówię więc, że zacząw szy od tćj chwili, duch m iłości op anow ał moją duszę, która od razu z nim się zaręczyła. A tak silną w zią ł nadem ną przewagę, wzm ożony s iłą od mojćj w yobraźni powziętą, że czułem się zniewolonym od owćj pory u legać mu we w szystkićm . N ak a zy w a ł mi często, żebym się sta ra ł w idzićć tego a n ioła m łodości, dlatego tćż w dziecinnych latach w iele razy biegiem puszczałem się za nią, a w i­

działem ją, ja k sz ła przodem z tak ą cechą zacności i godności, że m o­

żna b yło z pew nością zastosow ać do niej te słow a poety H om era: „nie zd aw ała się być córką śm iertelnika, lecz raczćj niebiańskiego rodu.”

A chociaż jćj obraz nie od stępow ał odem nie, a duch m iłości tego w ła ś­

nie u żyw ał środka, chcąc m ię w zależności utrzym ać, jed nak że tak szlachetna i górująca b y ła w nićj cnota, żc nie d opu ściła nigdy, iżby m nie m iłość całkiem w niew olę p odb iła, pomimo tego, iż b yłem pozba­

wiony dobrćj rady rozum u, tak użytecznćj w podobnych okoliczno­

ściach. Ale poniew aż u siłow ania czynione w celu oparcia się n am iętno­

ściom i poruszeniom serca w tak m łodym w ieku m ogłyby uchodzić za bajeczne, przeto, pom ijając m ilczeniem w iele wniosków, k tóre z tych przykładów wyprowadzićby m ożna, przejdę do słó w w yrytych w mojćj pam ięci w yraźniejszem i znakam i.

Skoro już tyle dni u p ły n ęło , że od czasu ukazania się tćj bardzo zacnćj osoby dziewięć lat całych m inęło, zd arzyło się, że w ostatnim z o- wych dni ') ta dziwnie piękna pani p ok azała mi się w sukni olśnicw a- jącćj białości, wśród innych pań zacnych, nieco od nićj starszych. P rze­

chodząc przez ulicę, zw róciła oczy ku miejscu, w którćm stałem . Za­

trzym ałem się, przejęty bojaźnią i uszanowaniem , a ona, powodowana niew ysłow ioną uprzejm ością, za którą teraz w niebie odbiera nagrodę, u czciła m nie pozdrowieniem , które tak na m nie p od zia ła ło , iż zd aw ało m i się, że ostatnich granic szczęścia dosięgam . Godzina, w którćj ob­

darzony zostałem tćm n ajsłodszćm pozdrowieniem , b y ła d ziew iątą go ­ dziną dnia, a ponieważ poraź pierw szy jćj słow a do m nie zwrócone

') W roku 1 2 8 3 . D ante urodził się we F lorcnoyi r. 126 5.

(17)

0 moje uszy się odbiły, tak wielki), słod yczą zostałem przejęty, że jak b y upojony, m usiałem usunąć się z tłum u.

W róciwszy do najustronniejszćj części m ojego m ieszkania, zaczą- łćm m yślćć o tej osobie, która się tak uprzejm ą dla m nie ok a za ła , a ca­

ły nią zajęty, popadłem w sen sło d k i, w czasie którego m iałem w id ze­

nie cudowne. Zdaw ało mi się widzićć ob łok ognistćj barw y, a wśród ni ego kogoś, co w ydaw ał się stra szn y m dla tych , k tó r z y się w niego w patrywali. Co do niego, rzecz dziw na, zd aw ał się być w esołym . W ie­

le rzeczy m ów ił, których nie m ogłem d osłyszćć, w yjąw szy niektóre, a m iędzy innem i te słow a: „ego dom inus tuu s” (panem twoim jestem !).

Zdawało mi się, że go w idzę trzym ającego na rękach osobę uśpioną, bez innego odzienia, prócz zasłon y czerwonego koloru. P ozn ałem z a ­ raz, że to pani do cnoty pobudzająca, która raczyła m nie pozdrow ić poprzedn iego dnia. Ten, który ją unosił, trzym ał w ręku rzecz ja k ą ś płom ienną i w yrzek ł do m nie te słow a: „vide cor tuum ” (patrz, oto s e r ­ ce twoje!). Po kilk u chwilach zdaw ało mi się, że budzi tę uśpioną i że z pom ocą różnych podstępów sk ła n ia ją, żeby ja d ła ów przedm iot ogn i­

sty, co go trzym ał w ręku, a ona to czy n iła z obawą i w strętem . N ie w iele jednak czasu m inęło, a w esołość owego piastuua zam ien iła się w żałość; płacząc obejm ow ał tę panią i z nią się k iero w a ł ku niebu.

Tak mi się na ten widok serce ścisn ęło , że sen mój lekki z o sta ł przerw any i obudziłem się. N atychm iast p rzebiegłem m yślą co m i się przedstaw iało we śnie i przekonałem się , że godzina, w którćj to zja­

w ienie n astąp iło, b y ła godziną czw artą nocy, czyli pierw szą z dziew ię­

ciu pozostałych do zaczęcia dnia. Postanow iłem ted y dać poznać to, com w idział, kilku osobom w sław ionym w owym czasie jako tru bad u ­ rowie, a ponieważ ju ż m iałem nieco dośw iadczenia w u k ład an iu słów w rym ow ane w iersze, zam ierzyłem u łożyć son et i pozdrowić w iernych tow arzyszów m iłosn ego śpiew u. Z prośbą w ięc, żeby w ydali sąd o m o- jem nocnćm w idzeniu, opisałem co mi się śn iło i ztąd p ow stał so n et

następujący:

') Każdego z bractw a pieśni i zacności W czyje się ręce ton so n et dostanie, Proszę by o nim pow iedział swe zdanie:

Pozdraw iam w imię wszechwładnej m iłości.

G odzin, co gwiazdom przydają św ietności, T rzecia część przeszła, gdy mi niespodzianie, (Drżę myśląc o tćm , ledwie tch u mi stanie), A m or się zjaw ił w śród dziwnej jasności.

Serce me trzym ał A m or uśm iechnięty, U nosząc razem P a n ią zakwefioną:

N a jeg o rękach ja k dziecię uśpioną.

') T en sonet dzieli się na dwie części. W picrwszćj pozdraw iam

1 proszę o odpow iedź. W d ru g iej, zaczynającej się od słów: „Godzin, co

gw iazdom ...” i t. d., mówię na co oczekuję odpowiedzi.

(18)

Budząc j ą , sercem karm ił przestraszoną;

W reszcie uleciał gdzieś w dal, w niebow zięty, J u t nie w esoły, lecz sm utkiem p rzejęty .

N a ten sonet odpow iedziało nie m ało osób, których zdania b ar­

dzo b yty niezgodne. Między tym i, którzy mi odpow iedzieli, b y ł Gvido Cavalcanti, którego nazwę pierwszym z moich przyjaciół; jego son et tak się zaczynał:

„To było treścią tw ojego w idzenia...” i t. d.

T a w ym iana m yśli b y ła poniekąd początkiem łączącćj nas obu przyjaźni, k tóra się w łaśn ie zaw iązała, odkąd on się d ow ied ział, że to ja zw róciłem się do niego z zapytaniem . Trafność odpowiedzi zaw ar- tćj w jego sonecie nie b y ła w tedy przez nikogo ocenioną, ale teraz i dla najniedom yślniejszych sta ła się oczyw istą.

W następstw ie tego cennego widzenia, duch żyw iący zaczą ł d o ­ znaw ać przeszkody w sw oich czynnościach, bo dusza m oja całk iem się od d ała rozm yślaniu o tćj przezacnćj pani. W krótkim tćż czasie tak schudłem i osłab łem , że przyjaciołom moim przykro b y ło na m nie pa- trzćć, a wielu b yło takich, którzy, w złośliw ym zam iarze, w szystkiem i siłam i starali się wydobyć ze m nie to, czego nie ch ciałem nikom u w y­

jaw ić. S postrzegłszy ich n atrętną ciekaw ość, p oszedłem za rozkazem , co mi go Amor n aszep tyw ał zgodnie z radam i Rozum u i odpow iedzia­

łe m im , że to on w łaśn ie doprow adził m nie do tego stanu; dlatego zaś sk ła d a łem w szystko na Am ora (czyli raczej na M iłość), że twarz moja w ydaw ała tak w yraźne oznaki jeg o ciosów , iż niepodobna b yło ich ukryć. A jak mię się pytali: „dla kogoż to m iłość takie k aże ci znosić m ęczarnie?” p atrzałem na nich z uśm iechem i nic n ie m ów iłem .

U .

R az zd arzyło się, że przezacna pani zn ajdow ała się w m iejscu, w którćm śpiewano pochw ały królowćj N iebios, a ja sta łem tak, że m o­

g łem widziść moje uszczęśliw ienie. M iędzy n ią a m ną, w prostśj linii, b y ła dam a bardzo przyjemućj postaci, która kilka razy zw róciła oczy swoje na m nie,, jak b y dziw iąc się, że z takićm natężeniem w nią się wpatruję; zd aw ało się bowiem , ze w zględu na m iejsce, w k tórćm sta ­ łem , że moje oczy na n ią b y ły zwrócone; zd arzyło się tćż, że kilka osób u w ażało, że ona na m nie spojrzała. Zaraz w ięc przy w yjściu z tego m iejsca sły sza łem , jak mówiono k oło mnie: „Patrzcie, ja k ta dam a m ę­

czy tego b ićd ak a,” a że ją nazwali po im ieniu, p rzek on ałem się, że m o­

wa b y ła o tćj dam ie, która znajdow ała się na jednćj lin ii m iędzy prze- zacną B eatrycą a m ną. U spokoiłem się w tedy, przekonaw szy się, że m oje oczy nie zd rad ziły tajem nicy. P ow ziąłem naw et m yśl taką, żeby ta dama p osłu żyła mi za tarczę dla lepszego ukrycia praw dy, i tak do­

brze m yśl tę w ykonałem , że osoby, które sio m ną zajm ow ały, b y ły p e­

wne, że od k ryły m oją tajem nicę. D zięki tćj dam ie b y łem zabezpieczo­

(19)

ny od ciekawości ludzkićj przez m iesiące i lata, a chcąc jeszcze bar- dzićj w b łąd wprowadzić natrętnych, u ło ży łe m dla tćj dam y kilka w ierszyków m ałćj wagi, które pom inę m ilczeniem , chyba że się w nich co znajdzie na pochw ałę mojćj pani. Pow iem więc, że w tym czasie, kiedy owa dam a b yła niejako zasłon ą mojćj prawdziwćj m iłości, pow zią­

łe m chęć uczczenia im ienia B eatrycy, łącząc je z im ionam i innych dam, a m ianowicie z im ieniem tćj dam y, która mi słu ż y ła za tarczę. W yb ra­

łe m im iona sześćdziesięciu najpiękniejszych osób tego m iasta, w którćm , z woli N ajw yższego, u rodziła się m oja pani i u ło ży łem list w ierszem , w formie syrw enty, którego tu jed n a k nie powtórzę. N aw etbym o tym utw orze nie w spom niał, gdyby nie to, że ch ciałem napom knąć o tern, co zaszło osobliw ego w śród tćj pracy, to jest, że im ię mojćj p ani, z po­

wodu m iary w iersza nie m ogło być um ieszczone inaczćj, jak tylko d zie­

w iąte z porządku wśród innych imion.

D am a, która tak długo p osłu giw ała m i do ukryw ania moich prawdziwych uczuć, zm uszona b y ła opuścić wspom nione m iasto i udać się w bardzo od ległe stron y. Z tego powodu, będąc odrazu pozbaw io­

ny tak dobrćj osłon y, doznałem niem ałego kłopotu. Sądząc w ięc, że gdybym , z powodu jćj wyjazdu, nie przem ów ił w w yrazach tchnących niejakim sm utkiem , zaw cześnieby dostrzeżono to, co ukryć ch ciałem , postanow iłem w yrazić żale w sonecie, który dlatego tu przepiszę, że m oja pani n atchnęła mi niektóre w yrażenia, zrozu m iałe dla tych, k tó­

rzy zechcą w niknąć w ich znaczenie:

') W y , co idziecie po tćj sam ćj drodze, P a trz c ie , czy m ojćj co zrówna boleści, Czy się gdzieindzićj tyle cierpień zmieści, Ile w mćm sercu utrapionćm srodze.

A m or, swćj lask i rozpuściwszy wodze, T a k mię obdarzył, ja k ty ch , których pieści;

Aż ludziom dziw no, słyszę ich powieści, Sam n ie wiem za co ta k radosny chodzę.

A teraz, zasób straciw szy godziwy, O nieśm ielony, bez radości sto ję, Serce zbiedniało i mówić się boję;

W yglądam wreszcie ja k żebrak w stydliw y, Co w ewnątrz k ry je um artw ienia sw oje, A ludzie m yślą o nim , że szczęśliwy.

') T e n so n et składa się z dwu głów nych części. W picrw szćj zw ra­

cam się do służebników M iłości, sto su jąc do nich słowa Jerem iasza: O vos, qui tra n sitis per viam, attendite et videte si est dolor, sicut dolor meus. (01 wy, którzy przechodzicie po drodze, rozważcie i zobaczcie, czy je s t gdżio boleść,

tak a ja k m oja). W d ru g ićj części, zaczynającćj się od słów:

„A m or, swćj łaski rozpuściwszy wodze

pow iadam , co A m or dla mnie uczynił, com n astępnie utracił.

(20)

P o wyjeździe tćj damy, podobało się W ład zcy aniołów pow ołać do swojćj chw ały inną dam ę z tego m iasta, którćj w dzięk i piękność zachw ycały m ieszkańców. W idziałem ją, t. j. jój ciało przez duszę opuszczone, a k oło niśj grono dam płaczących. W spom niaw szy w te­

dy, żc w idyw ałem ją nieraz w tow arzystw ie przezacnój pani (B eatry- cy ), nie m ogłem w strzym ać się od łe z , a naw et postanow iłem w yrzec k ilk a słów o jój śm ierci, na pam iątkę tego, żem ją w id ział k ilk a razy z moją panią. U łożyłem więc dw a sonety n astępujące, a w każdym z nich um ieściłem w zm iankę o mojśj przezacnój pani, ja k o tśm łatw o przekonać się m oże każdy, kto zechce zrozumićć:

l) Płaczcie, bo A m or m a oczy płaczące, P łaczcie, poznawszy łez jeg o pobudki;

U jrzał on dam y, co we łzach tonące, W zyw ają w szystkich, by dzielić ich sm utki;

Bo o p łak u ją srogićj śm ierci sk u tk i, Co w szystko m iłe, w szystko ujm ujące N iszcząc (w yjąw szy cnoty niegasnąoe), J c d n ś j z nich żywot przecięła zbyt kró tk i.

Zobaczcie, w ja k ić j A m or j ą m iał części!

T oż go widziałem, ja k w w łasnćj osobie Rozwodził żale p o śró d dam w żałobie,

P a trząc ku niebu z wyrazem boleści, Ja k b y za duszą tć j, co ciałem w grobie, A k tó rą w życiu zdobił wdzięk niewieści.

2) Śm ierci o k ru tn a, k tó r a nie znasz wcale Co to je s t litość, a lubisz ruiny;

Gdy myślę ile cierpię z twój przyczyny, Przeklinam ciebie za te ciężkie żale.

Z a to , że krzywdzisz, że sądzisz zuchwale M uszę przed św iatem głosić tw oje winy,

') Pierw szy z tych dwu idących po sobie sonetów dzieli się na trzy części. W pierwszćj wzywam i skłaniam w szystkich zw olenników M iłości do płaczu i mówię, że dowiedziawszy się o przyczynie łez A m ora, sk ło n n iejsi b ę ­ dą do w ysłuchania m ojćj prośby; w drugićj mówię, ja k a była tych łez przy­

czyna; w trzooićj mówię w ja k i sposób A m or tę panią uczcił. D ruga zaczyna się od słów: „U jrzał on dam y” i t. d ., a trzecia: „Zobaczcie” i t. d.

2) N astęp n y so n et dzieli się na cztery części: w pierw szćj Cechuję śm ierć stosow nem i d la nićj przezwiskami; w d ru g ićj, zw racając się do n ićj, mówię, dla czego ją ganię; w trzccićj zawstydzam ją; w czw artćj przemawiam do osoby n ieo k reślo n ć j, chociaż w ewnętrznie wiem dobrze do kogo mówię.

Początek drugićj części je s t taki: „Gdy m yślę” i t. d.; p o czątek trzccićj: „Za to , że krzyw dzisz” i t. d.; początek czw artćj: „K to nie zasłuży" i t. d.

Tom II. Kwiecień 1880. S

Cytaty

Powiązane dokumenty

indziej jeszcze po staremu wędki i sieci żywiły ludność nadbrzeżną; na niektórych jeziorach już tylko książę mógł ciągnąć wielki niewód przez całe wód

M ający praw o służebności, lub użytkow ania w jakibądź sposób z cudzego lasu lub płodów leśnych, obowiązani są pozyskać od właściciela lasu asygnacye

Katedra w Korfu, równie jak wszystkie kościoły g re ­ ckie, je st bardzo mała, i dla tego do jej wnętrza wchodzili tylko reprezentanci wszystkich wysp, wsi i

lepsze ze wszystkich polskich, lubo z uw agi n a treść jego, więcej je pismem zbiorowem, niż czasopism em peryodycz- nćm bieżącem nazw aćby można. SłoIwiński,

ny do odjazdu, mały parostatek dowoził pasażerów na pokład Silezyi, stojącćj na kotwicy, już na pełniejszśm morzu, o dwie godziny jazdy od portu; ponieważ

Kiedy przełożono na jgzyk Angielski roz praw ę Śniadeckiego o Koperniku przebito medal w Paryżu, ani się domyślano wznowię nia sporu.. Taka

Jedynym jéj oporem w tej drodze, w tym locie dachowym jest uznawanie: Iż lot ten poddanym jest jednak jakiemuś wyższemu źródłu, duchowi; a ztąd opieranie

tissim o, animo officiosissimo. pilnie oddaw szy.. N ie onego św iata obyczaje. P odszaleć musi rozum, potem do siebie przychodzi. przedsie rw iesz, jako