• Nie Znaleziono Wyników

CIAŁA LUDZKIEGO 16. Tom IV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "CIAŁA LUDZKIEGO 16. Tom IV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

16. Warszawa, d. 19 Kwietnia 1885 r. Tom IV.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie: r o c z n ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: r o c z n ie „ 10 p ó łr o c z n ie „ 5

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

^ . d r e s ZR ed-eufccyi:

ORGANY SZCZĄTKOWE

CIAŁA LU D Z K IE G O

skreślił Józef Nusbaum.

I.

Dawniejsze teleologiczne (celowe) poglą­

dy na żywą przyrodę, upoważniały zawsze przyrodnika do upatryw ania jakicgokol- wickbądż pożytku dla życia ustroju w ka­

żdym bez wyjątku organie ciała. Skoro pe­

wne części zostały stworzone i zawsze stale

j

występują w organizacyi zwierzęcia lub | człowieka, m u s i wynikać z nieb, ja k sądzo­

no, pewien pożytek, korzyść pewna dla or­

ganizmu. Jeżeli pożytek był nieznany, są­

dzono, że istnieje jednak, lecz że pochwycić się j

nie daje, jest, że tak powiem, nienamacalny. I Dziś, skoro wierzymy w niewzruszone prawa, rządzące tak żywą ja k i martwą przyrodą, skoro wiemy, iż każde zjawisko jest wyni- I kiem całego szeregu przyczyn i skutków, iż wszystko co żyje, rozwija się nie dla jakie- 1 gobądź celu, lecz tylko dlatego, że musi się 1 rozwijać tak, a nie inaczej, bo warunkuje to ,

Komitet Redakcyjny sta n o w ią : P . P. D r. T . C h a łu b iń sk i, J . A le k sa n d r o w ic z b. d ziek a n U n iw ., m a g . K. l)e ik e , in ag. S. K ra m szty k , W ł. K w ie tn ie w sk i, B . R e jc h m a n ,

m a g . A . Ś ló sa r s k i i prof. A . W rześn io w sk i.

„ W sz e c h św ia t” p r z y jm u je o g ło sz e n ia , k tó r y c h t r e ś ć m a j a k ik o lw ie k z w ią z e k z naukij n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a ch : Z a 1 w ie r s z z w y k łe g o d ru k u w sz p a lc ie a lb o je g o m ie js c e p o b ie r a się za p ie r w sz y r a z k op. 7 '/ 2 >

za sz e ść n a stę p n y c h r a z y kop . 6, za d a lsz e k op. 5.

I l P c c i - w a l e Z b T r 2 .

nieskończona ilość zjawisk poprzednich, dziś, powiadam, bijolog rospatrujący organizm zwierzęcy, nie może zadawać sobie pytania

„na co“ lecz musi się pytać „dla czego,“ mu­

si szukać nie przyczyn celowych (causae fi- nales), lecz właściwych, rzeczywistych przy­

czyn działających (causae efficientes).

Najzupełniejszą absolutną bescelowość •—

d y s t y l e o l o g i j ą wyznaje dziś każdy my­

ślący przyrodnik, a tysiączne dowody stwier­

dzają ją na każdym kroku. Jeden z najo­

czywistszych i najbardziej przekonywają- jącycli dowodów bescelowości stanowią t. z.

organy szczątkowe. Jest to cala grupa na­

rządów najrozmaitszych, nieposi udających żadnego absolutnie znaczenia fizyjologiczne- go, nieprzynoszących żadnej korzyści orga­

nizmowi.

Bijolog, niewidzący żadnej korzyści z or­

ganów tych, pyta jednak, dlaczego istnieją one, dlaczego rozwinęły się drogą wyboru naturalnego, skoro żadnego znaczenia dla życia osobnika nie mają? Jeżeli u danego osobnika zjawia się zaczątek jakiegoś orga­

nu, przynoszący pewną korzyść osobnikowi, ten ostatni lepsze mając warunki życia, tem snadniej pozostawi po sobie potomstwo i prze­

lej e na nie tę pożyteczną nową właściwość

(2)

242 w s z e c h ś w i a t . N r IG .

organizacji owej, która to własność tein sil­

niej utrw ali i wydoskonali się w następnych pokoleniach, im bardziej jest właśnie poży­

teczną. W taki oto sposób, drogą wyboru naturalnego, siły działające bescelowc^ wy­

wołują rozwój nowych organów pożyte­

cznych, a więc napozór celowo stworzo­

nych. O rgany te powstały nie dlatego, aby pełnić pewne funkeyje pożyteczne, lecz ra ­ czej rozwinęły się dlatego, że były zdolne do przynoszenia pewnej korzyści organizmo­

wi, a zdolność ta warunkowaną była przez cały szereg przyczyn i skutków, częstokroć nieznanych zupełnie, a wywołujących za­

wsze pewne zboczenia organizacyi, pewne nowe zaczątki, które wogóle mogą być lub nie być pożyteczne, stosownie do danych wa­

runków'. T ak więc, zgodnie z zapatryw a­

niem powyższem, organizm powinien posia­

dać t y l k o pożyteczne organy, albowiem tylko takie przez wybór naturalny zachowa­

ne i utrwalone zostają. Przeciwnie zaś, dla czego ma rozwinąć i utrw alić się w potom­

stwie organ żadnego pożytku nieprzynoszą- cy, a jako taki, będący nawet poniekąd szko­

dliwym dla organizmu, gdyż odżywiając się, zabiera ze krw i pewien zapas pokarmu, któ­

rym sąsiednie pożyteczne organy odżywiac- by się mogły? W jak iż więc sposób przyczy­

ny działające wywołały istnienie takich or­

ganów zbytecznych?

Aby na pytanie to ze stanowiska teoryi wyboru naturalnego odpowiedzieć, musimy naprzód zwrócić uwagę na to, ja k liczne i różnorodne są w świecie zwierzęcym orga­

ny szczątkowe, nienoszące żadnego piętna pożytku. Niema żadnego wyżej uorganizo- wanego zwierzęcia, które nie posiadałoby pewnych części ciała w stanie szczątkowym, a ilość i różnorodność ich dowodzą najw y­

mowniej, że przyczyny które wywołały pow­

stanie ich, były także liczne i różnorodne, w przeciwnym bowiem razie organy nosiły­

by jakąś cechę wspólną, jak o skutki jednej i tej samej przyczyny. Najbliższa atoli przy­

czyna powstawania organów szczątkowych jest zawsze tą samą. A mianowicie, każdy organ szczątkowy je s t zawsze morfologicznie i fizyjologicznie zredukowanym organem, który dawniej przynosił pożytek organizmo­

wi, a który uległ redukcyi dlatego właśnie, że przestał być pożytecznym, a naw et stał

się szkodliwym. Organy „szczątkowe,“ ja k sama nazwa ich dosadnie wskazuje, są zatem szczątkami organów, jakie u przodków od­

grywały ważną, rolę życiową, lecz później w szeregu pokoleń utraciły swe znaczenie fizyjologiczne. Kwestyją powstawania or­

ganów szczątkowych sprowadza się zatem do tego, d l a c z e g o pewne organy pożyte­

czne tracą nieraz znaczenie swe dla życia organizmu, stają się przeto zbytecznemi lub nawet szkodliweini?

Na to zaś wpływają różnorodne i wielo­

rakie przyczyny. Niewchodząc w bliższy i bardziej szczegółowy rozbiór tych przy­

czyn możliwych, zwrócę mvagę czytelnika na kilka okoliczności, które bezwątpienia najważniejszą odgrywają tu rolę.

Pomiędzy wszystkiemi częściami organi­

zmu istnieje jaknaj ściślej sza zależność wza­

jem na; zmiany w odżywianiu, dotykające pewnej pojedyńczej części ustroju, muszą oddziaływać też na wszystkie inne jego czę­

ści, albowiem życie całego organizmu stano­

wa jednę nierozerwalną czynność. To pra­

wdo zależności wzajemnej pomiędzy różnemi częściami ustroju, znane jest w nauce pod nazwą k o r r e l a c y i organów, lub kompen- sacyi fizyjologicznej. K ilka przykładów wy­

jaśni nam, ja k głęboko prawo to sięga i ja k wielce jest powikłanem. Rasy bydła i nie­

rogacizny, których kończyny ulegają skró­

ceniu, otrzym ują też zawsze w związku z tem krótką głowę, rasy gołębi posiadające naj­

dłuższe nogi, mają też jednocześnie dzioby najdłuższe. Niektóre przykłady korrelacyi o wiele są jeszcze dziwniejsze. Białe koty z niebieskiemi oczyma są najczęściej głuche, istnieje więc tu dziwrna zależność pomiędzy kolorem barw nika skóry i oczu i normal­

nym rozwojem organu słuchu. P . T ait wy­

kazał, że stosuje się to tylko do samców ko­

tów, a więc i natura organów rozmnażania wiąże 6ię tu także ściśle z dziwnym tym łań­

cuchem korrelacyi. Dalej, wiadomo, że bia- łe owrce i śwrinic wrażliwe są na pewne rośliny trujące, gdy tymczasem ciem­

no zabarwione beskarnie mogą je pożerać.

Konie siwe okazują większą skłonność niż i ciemno zabarwione do różnych patologi- ( cznych narośli mięśniowych. Jeszcze cieka­

wszą jest zależność pomiędzy organami roz­

mnażania i resztą narządów ciała. Zwierzę-

(3)

N r 1 6 . WSZECHŚW IAT. 2 4 3

ta kastrowane okazują, jak wiadomo, wielką, skłonność do tycia, a muskulatura ciała ich często słabo się rozwija; u ludzi kastrowanie wywołuje prócz tego slaby rozwój krtani, tak, że mężczyźni zachowują wtedy cienki i wysoki glos młodzieńczy.

W idzimy więc, ja k liczne i różnorodne są objawy korrelacyi w ciele zwierzęccm, obja­

wy po największej części niezupełnie dla

j

nas zrozumiałe, ale dowodzące bądźcobądź niezmiernie ścisłej zależności wzajemnej po­

między wszystkiemi organami ciała. P rzy j­

mując zaś to, łatwo zrozumieć wpływ prawa korrelacyi na zanikanie pewnych narządów. ! W ystawmy sobie bowiem,. że np. w danym ustroju zwierzęcym organ a pozostaje w za- i leżności korrelatywnej od organów b, c, d.

Jeżeli organ a okazuje się szczególnie poży­

tecznym dla zwierzęcia, to im silniej i le­

piej się rozwinie, tem zwierzę w lepszych będzie warunkach bytu, a działaniem wybo­

ru naturalnego organ ten jako pożyteczny będzie się w potomstwie coraz bardziej do- skpnalil. Ponieważ jednak organ ten znaj­

duje się w związku korrelatywnym z organa­

mi b, c i d, może więc się zdarzyć, że silnicj- szyjego rozwój, warunkowany przez lepsze jego odżywianie, przez większy dopływ krwi, wywoła pewną redukcyją w jednym z organów b, c lub d, przeszkadzając należy­

temu jego odżywianiu. Nastąpi więc w ta­

ki sposób kompensacyja, organ jeden rozwi­

nie się kosztem drugiego, a jeżeli okaże się, że z silniejszego rozwoju organu a zwierzę większy osiąga pożytek, aniżeli ponosi szko­

dy z redukcyi np. organu b, kosztem które­

go pierwszy powiększa się i doskonali, ten ostatni w szeregu pokoleń coraz bardziej i bardziój będzie zanikał.

Tak więc jedn ą z przyczyn zaniku orga­

nu pewnego może być nadmierny rozwój in- nego, pożyteczniejszego i ważniejszego. Prócz tej biernej, że tak powiem, przyczyny (bier­

nej, ze względu na sam organ zanikający) działać tu też mogą przyczyny czynne, bez­

pośrednie, polegające na nieużywaniu orga-

i

nów. Wiadomo każdemu, ja k wielkim jest j wpływ używania lub nieużywania na rozwój wszelkich organów; porównajmy z sobą sil­

ne i tw arde mięśnie ręki kowala lub atlety ■ z nikłemi i słabemi mięśniami człowieka nie­

pracującego fizycznie, jakiż uderzający do- I

wód wpływu używania na rozwój organu!

Otóż w naturze czynniki te odgrywały i dziś jeszcze odgrywają ogromną rolę w kształto­

waniu organizmu zwierzęcego. Nieużywa­

nie organu pewnego, a stąd i stopniowy za-

| n ik je g o z dwu pochodzić może przyczyn.

I Wiadomo, ja k olbrzymi wpływ wywierają na życie organizmu zewnętrzne warunki fi­

zyczne. Ponieważ zaś te ostatnie ciągłej ulegają przemianie, ju ż to wskutek zmian klimatycznych danej miejscowości, ju ż to wskutek tego, że organizm w celu szukania pożywienia odbywa wędrówki z jednej oko­

licy do drugiej, inne warunki fizyczne mają­

cej (nie wspominam ju ż o wędrówkach bier­

nych za pośrednictwem prądów morskich, lodowców pływających, wiatru, lub też je ­ dnych zwierząt za pośrednictwem drugich)—

| organizacyja sama wciąż innym, nowym ule-

| ga wpływom, które mogą powodować ro­

zwój jednych azanik innych narządów. T ak

\ np. wiadomo, że zwierzęta żyjąc przez długi szereg pokoleń w miejscowościach ciemnych np. w podziemnych jaskiniach, tracą powoli wzrok, wskutek nieużywania jego organów.

U trata ta odbywa się prawdopodobnie w kombinacyi z działaniem wyboru natural­

nego, albowiem zbyteczny organ zanikając, będzie potrzebował mniej pożywienia dla siebie, na czem zyskują pozostałe sąsiednie organy użyteczne. Inny znów przykład za­

niku organów wskutek nieużywania ze współdziałaniem wyboru naturalnego przed­

stawiają chrząszcze niektórych wysp oceani­

cznych. Chrząszcze te utraciły skrzydła, j a ­ ko organy zbyteczne, a nawet szkodliwe, al­

bowiem te owady, które najwięcej latały, najłatwiej mogły być przez w iatr na morze zapędzone, tak, że tylko takie osobniki mo­

gły się przy życiu zachować, które posiada­

ły jaknaj go rzój rozwinięte skrzydła i cechę tę na potomstwo przelewały, lub też takie, które bardzo mało latały, lub też latały tyl­

ko, gdy w iatru nie było (co zdarza się na wyspach oceanicznych dosyć rzadko). To znów prowadziło do stopniowego zaniku skrzydeł wskutek nieużywania.

D la przemiany gatunków ważniejszą bez porównania rolę aniżeli warunki fizyczne, odgrywają stosunki wzajemne istot organi­

cznych. One to olbrzymi wpływ wywierać

mogły na zanikanie pewnych narządów.

(4)

244 W SZECHŚW IAT. N r 16.

Wszelkie tak liczne i różnorodne organy, które służą zwierzęciu do obrony lub też do chwytania zdobyczy ulegają znacznym prze­

mianom, rozwojowi lub też zanikowi, w za­

leżności od odpowiedniej zmiany stosunku jego do innych istot organicznych. Zawdzię­

czają-temu np. pochodzenie swe kły zaniko­

we, pazury zmniejszone, utrata zdolności ruchu i t. p. Nieraz zwierzę, sadowiąc się na innem i otrzymując od gospodarza swe­

go gotowe ju ż pokarm y, traci wskutek pa- sorzytniczego życia liczne bardzo organy:

zmysły, układ nerwowy, mięśnie, organy traw ienia i krążenia, najprostsze przyjm ując kształty; traci zaś organy te wskutek nieu- żywania, albowiem okazują się one wtedy zupełnie zbytecznemi.

Organ zaczynający zanikać, najzupełnićj ju ż dla życia osobników zbyteczny, występu­

je wciąż w długim bardzo szeregu pokoleń wskutek wielkiego praw a dziedziczności, tak, iż najwyżej uorganizowane zwierzęta posiadają liczne organy szczątkowe, przed­

stawiające pozostałości po bardzo dawnych przodkach, u których stanowiły one narzą­

dy wielkiej wagi fizyjologicznćj. Zobaczy­

my też w następstwie, że nawet człowiek, ten najwyższy twór natury posiada ogro­

mną ilość organów zbytecznych, szcząt­

kowych, przedstawiających resztki pewnych bardzo ważnych organów zwierząt niższych, stanowiących odległych jeg o przodków.

Zanim przystąpię do bliższego rospatrze- nia organów szczątkowych ciała naszego, muszę na jednę jeszcze okoliczność zwrócić uwagę czytelnika.

Od szeregu narządów szczątkowych czyli będącycli w stanie zaniku, odróżnić należy szereg organów zaczątkowych, będących w stanie rozwoju. Obie te grupy organów tę m ają wspólną cechę, że nie są zupełnie wykształcone, że są niedokładnie rozwinięte pod względem formy i funkcyi. Okoliczność ta nie pozwala nieraz orzec stanowczo, czy dany organ je s t szczątkowym, czy też za­

czątkowym, czy je s t niedokładnie rozwinię­

tym dlatego, że znajduje się w stanie zani­

ku, czy też dlatego, że nie zdołał się jeszcze zupełnie wykształcić, albowiem wiadomo, że wszelkie narządy rozw ijają się powoli i stopniowo od stanu najprostszego, aż do coraz bardzićj złożonego. P rosty przykład

wyjaśni nam tę różnicę. Jeśli porównamy płetwy piersiowe ryby oraz wieloryba z przed- niemi kończynami zwierzęcia ssącego, znaj­

dziemy, że te przednie kończyny pierwszych dwu zwierząt (płetwy piersiowe i brzuszne odpowiadają kończynom przednim i tylnym płazów, gadów i ssących, oraz skrzydłom i kończynom ptaków) bardzo są słabo rozwi­

nięte w porównaniu z ostatniemi. A jednak płetwy ryb stanowią kończyny zaczątkowe, płetwy zaś wieloryba—szczątkowe. U ryb są to kończyny in statu nascendi, albowiem u tej grupy kręgowców parzyste kończyny typu tego poraź pierwszy dopiero wystąpiły i stopniowo u wyższych gromad, u płazów, gadów, ptaków i ssących coraz bardziej się rozw ijały i doskonaliły. U wielorybów zaś, należących, ja k wiadomo, do najwyższej gro­

mady kręgowców, do ssących, istnienie płetw stanowi zjawisko wtórne; są to tylko zredu­

kowane, uproszczone, szczątkowe kończyny, które uległy u tego rzędu zwierząt ssących częściowemu zanikowi wskutek przystoso­

wania do specyjalnych warunków życia t. j.

do przebywania w wodzie.

Odróżnianie organów szczątkowych od za­

czątkowych bardzo jest ważnem, a zdaje mi się, że na tę drugą grupę niezmiernie intere­

sujących narządów nowoczesna morfologija i fizyjologiją zbyt mało jeszcze zwraca uwa­

gi. Rozumie się samo przez się, że u naj- wyżój rozwiniętych organizmów, wyjaśnie­

nie istoty narządów szczątkowych bez poró­

wnania jest łatwiejsze, aniżeli zaczątkowych.

Jeśli np. rospatrywać będziemy organizm ludzki, znajdziemy w nim, ja k o tem w na­

stępstwie bliżej się przekonamy, mnóstwo narządów, stanowiących zredukowane na­

rządy zwierząt niższych, a porównywając jedne z drugiemi, mamy możność wyjaśnie­

nia sobie ich znaczenia morfologicznego u przodków w łańcuchu istot organicznych.

Ale prócz tego organizm wyższych ssących posiada też prawdopodobnie zaczątki pe­

wnych nowych narządów, zaczątki, których funkcyje są jeszcze obecnie w kolebce, ale które, jeśli są pożyteczne, udoskonalą i utrw a­

lą się w dalszym biegu życia gatunkowego.

Otóż co do tych organów zaczątkowych naj­

wyższych organizmów nie możemy dziś nic

zgoła powiedzieć, jakich narządów są one

początkiem, czy rozwiną się czy zanikną, nie

(5)

N r 1 6 . w s z e c h ś w i a t . 2 4 5

możemy ich z niczem porównać i dlatego

j

znajomość nasza organów tych bardzo jest niedokładną, i niepewną. Prócz licznych narządów szczątkowych organizm nasz po­

siada też pewne części, których znaczenie fizyjologiczne i pożytek dla życia niezupełnie są nam znane, a których nie mamy prawa uważać za organy szczątkowe, albowiem u zwierząt niższych zupełnie nie istnieją. Otóż narządy takie przedstawiają, być może, ja ­ kieś zaczątki nowe o niewyraźnej, nieokre­

ślonej jeszcze funkcyi, które ulegną w przy­

szłości silniejszemu zróżnicowaniu.

Przystępując po tych uwagach ogólnych do rospatrzenia najgłówniejszych narządów szczątkowych ciała ludzkiego, zaznaczyć mu­

szę wyraźnie, że czas i miejsce pozwala mi tylko na przejrzenie najważniejszych i naj­

ciekawszych narządów tych, albowiem ilość ich tak jest wielką, żemożnaby tem cały tom zapełnić. Ponieważ człowiek jest najwyższą formą w rodowym rozwoju świata zwierzę­

cego, bardzo jest naturalnem, że w organiza- cyi jego występuje najwięcej śladów i po­

zostałości po tej olbrzymio długiej wędrówce rozwojowej. Organizm nasz w każdej swej części zawiera dowody pochodzenia swego, objawiające się pod postacią nieprzebra­

nego mnóstwa szczątkowych narządó w i czę­

ści ich. Poznanie tych tworów rzuca pię­

kne, prawdziwie filozoficzne światło na ideę organizacyi naszej, która bez niego pod bar­

dzo wielu względami jest dla nas ciemną i niezrozumiałą.

( D . c. n.)

HER80RYZAGYJA

czyli

ZBIERANIE, OKREŚLANIE I ZASUSZANIE ROŚLIN podał S t . J D .

(D o k o ń c z e n ie ).

O z n a c z a n i e r o ś l i n j a w n o k w i a t o ­ w y c h . Najlepiej oznaczać rośliny, jeżeli tylko można, na tem miejscu gdzieśmy je znaleźli. Praw da, że zajmuje to wiele cza­

su na ekskursyi i zdążymy zebrać mało ro­

ślin, a wielu początkujących florystów dą­

ży do tego jedynie, aby w najkrótszym cza­

sie oznaczyć jaknaj więcej roślin i w ciągu kilku miesięcy poznać florę danej miejsco­

wości. Jestto wielki błąd; przy pośpiechu takim nie jesteśmy w stanie dokładnie po­

znać cech roślin, porównaćjednychz drugie- mi, sprawdzić opisów u różnych autorów—

jednem słowem, przyzwyczajamy się do po­

bieżnego i powierzchownego traktowania przedmiotu. Lepiej więc poznajmy na po­

czątek dwie lub trzy rośliny dziennie, ale dokładnie, niż dziesięć —• powierzchownie.

Powoli dojdziemy do takiej znajomości cech i wprawy, że oznaczenie nie będzie wogóle przedstawiało nam większych trudności. Je ­ żeli przedsiębierzemy ekskursyją do miej­

scowości bardziej oddalonej i z konieczności musimy zebrać odrazu wszystkie nieznane nam rośliny, to oznaczenie ich na miejscu znalezienia najczęściej jest niedogodne, jako wymagające więcej czasu. W takim razie, po powrocie do domu, wyjmujemy z puszki lub teki wszystkie zebrane rośliny, nie roz­

kładam y ich, ale obwinąwszy w bibułę umieszczamy w jakiem chłodnem miejscu i polewamy wodą, aby bibuła przesiąkła i woda spływała po niej, niemaczając zawi­

niętych roślin. Otoczone wilgocią zawiędłe rośliny powoli przychodzą do stanu nor­

malnego. Można także pozostawić rośliny w puszce (jeżeli są ułożone korzonkami w jednę stronę, na cośmy zwracali uwagę wyżćj), pokropić je wodą i nalać j^j trochę na dno, postawiwszy puszkę pionowo; w wil­

go tnem powietrzu, w puszce, rośliny mogą być w stanie świeżości przechowane dzień lub dwa. Rośliny bardzićj zawiędłe stawia­

my w świeżą wodę, drobniejsze zaś i wątlej- sze układamy na talerzu. Jeżeli roślina zo­

stała ścięta, a nie wykopana z korzeniem, to przed wstawieniem jej do wody należy świe­

żo odciąć dolny koniec łodygi.

Dość często zachodzi potrzeba oznaczania roślin ju ż zasuszonych;—w takim razie, dla I zbadania kwiatu lub owocu należy je roz-

! moczyć; w tym celu niekiedy wystarcza za-

| nurzenie w zimnej wodzie, w innych razach I konieczną jest woda gorąca. W ostatnim

| wypadku badane kwiaty lub owoce gotujc-

| my nad lampką spirytusową w małej paro-

(6)

246 W SZECHSW IAT. N r 16.

wnicy lub epruwetcc, póki nie rozmiękną o tyle, aby dały się łatwo rosczłonkować.

Mając rośliny świeże lub ożywione w ja k i­

kolwiek sposób, przystępujemy do „oznacza- nia“ t. j. staramy się poznać nazwę rodza­

jow ą i gatunkową rośliny. W tym celu oglądamy ją jaknajszczegółowiej, poczyna­

jąc od korzenia i kończąc na kwiatach, owo­

cach i nasionach; najważniejsze cechy wogó­

le przedstawia kwiat, który rosczłonkowu- jem y na części składowe przy pomocy pin­

ceta i igiełek lub nożyka; oddzielamy na­

przód części zewnętrzne, aby obejrzeć środek, zwracamy przy tem baczną Uwagę na kształt, liczbę i położenie oddzielnych części ja k względem siebie tak i w stosunku do słupka.

Budowę zawiązka i rozmieszczenie zaląż­

ków poznajemy na podłużnych i poprze­

cznych przecięciach. Rysunek poznanych części, schematycznie wykonany, wbija nam w pamięć ich kształty, liczbę i wzajemne położenie.

Dopiero wszechstronnie poznawszy rośli-

110

i jej części składowe, bierzemy podrę­

cznik odpowiedni i z mniejszym lub większym trudem, przez porównywanie i zestawianie opisów ze znalezionemi przez nas cechami rośliny, odnajdujemy naprzód rodzajową a potem i gatunkową nazwę.

W tem miejscu n aj odpowiedniej będzie po­

wiedzieć słów kilka o podręcznikach i dzie­

łach, które mogą być używane do oznacza­

nia roślin jawnokwiatowych (i skrytokw ia­

towych naczyniowych) Królestwa. W j ę ­ zyku polskim posiadamy dwa i to niezupeł­

ne, a przytem, zdaje się, wyczerpano zupeł­

nie w handlu księgarskim dzieła, oba ułożo­

ne na podstawie sztucznego systematu Lin- neusza,—mam ta na myśli „ O p i s a n i e r o ­ ś l i n w Litwie, na W ołyniu, Podolu i U k ra­

inie dziko rosnących jak o i oswojonych11 Jó ­ zefa Jundziłła (1830) i „ F l o r ę p o l s k ą j a ­ wnokwiatowych rodzajów '4 Jakóba W agi (1847). Powiedziałem, że dzieła te są nie­

zupełne, ponieważ nie zaw ierają opisów wszystkich dotychczas poznanych u nas ro­

ślin jawnokwiatowych. Daleko bogatszą w tym względzie je s t literatu ra niemiecka ‘);

') S p o m ię d z y n a d e r lic z n y c h d z ie ł f lo r y s ty c z n y c h n ie m ie c k ic h , n a jw ię k s z e m u z n a n ie m c ie s z ą sig n a ­ stęp u jące:

a że flora niemiecka i szwajcarska są obfitsze w rodzaje i gatunki, więc odpowiednie dzie­

ła opisowe mogą być zastosowane do pozna­

nia flory polskiej.

Prow adząc systematycznie badanie flory pewnej miejscowości, należy się koniecznie zaopatrzyć w spisy roślin, które już były tam zauważone. Do takich należy przede- wszystkiem „Prodrom us Florae Polonicae“

J. Rostafińskiego i spisy joślin z różnych miejscowości pp. K. Lapczyńskiego, F. K a­

ro i innych, umieszczone w 4-ch tomach P a ­ m iętnika Fizyjograficznego.

Co do atlasów botanicznych, posiadanie których bezwątpienia jest bardzo pomocnem przy oznaczaniu roślin, to jedne z nich (ja k Schuberta lub Hoffmanna i t. p.) przezna­

czone są li tylko do użytku szkolnego i za­

wierają najwyżej po jednym gatunku z ka­

żdego rodzaju; inne znów, zupełniejsze, ja k Reichenbaclia lub Schleclitendala, z powodu

F l o r a v o n D o u t s c h l a n d . Z u m G eb ra u ch e a u f E x k u r s io n e n , in S c h u le n u n d b e im S e lb stu n te r - l i c h t , v D r. A . G a rck e (1 4 A u fla g e 1882 — c e n a rs.

1 k o p . 7 5 ) — z a w ie r a 0 [ is y p r z e s z ło 2 300 g a tu n k ó w , u ło ż o n e p o d łu g s y s te m u n a tu r a ln e g o , z d o łą c z e n ie m L in n e u sz o w e g o k lu c z a d o o k r e śla n ia ro d za jó w .

T a s c h e n b u c h d e r D e u t s c h e n u. S c l i w e i - z e r F l o r a , v . D r. W . D J . K o ch (16-81 — 8 A u flage.

I le r a u s g t g e b e n v. E . H e lie r , c e n a rs. 2 k op . 5 0 )— za ­ w ie r a p r z e s z ło 3 C00 g a tu n k ó w , u ło ż o n a i ów n ież p o ­ d łu g s y s te m u n a tu r a ln e g o , z d o łą c z e n ie m a n a lity - c z n 3 'c h t a b lic d o o z n a c z a n ia r o d z in i k lu c z a L in n e u ­ sz o w e g o d o o z n a c z a n ia ro d zajów .

F i i h r e r i n d a s R e i c h d e r P f l a n z e n D e u tsc h - la n d s, O e ste r r e ic h s u n d d er S c h w e iz v D r. M . W ill- k o m m (2 A u fla g e 1882— c e n a rs. 7 kop . 50 ) — z a w ie ­ ra p r z e s z ło 3 £00 g a tu n k ó w , lic z n e o b ja śi.ia ją c e r y ­ su n k i; u ło ż o n y j e s t m e to d ą a n a lity c z n ą (d y c h o to - m ic z n ą ), n a jo d p o w ie d n ie jsz ą d la p o c z ą tk u ją c y c h .

D a le j n a le ż y w s p o m n ie ć : T a s c h e n b u c h d e r F l o r a D e u t s c h l a n d s zu m G eb ra u ch e a u f b o t.

E x k u r s io n e n — D r.M . K ittel. 1 8 5 3 .—F l o r a v o n Is i e - d e r - O e s t e r r e i c h — v o n A u g u st N e ilr e ic h . 185‘J.—

S y n o p s i s F l o r a e G e r m a n i c a e e t H e l v e t i - c a e — D r. W . D. J. K o c h .— Ile r m W e g n e r ’s — l l l u s - t r i e r t e d e u t s c h e F l o r a (2 A u fla g e 1882— b ea r- b e it e t v. D r. A . G a rck e — m it 1 2 5 0 H o lz sc h n .). — E . P o 3 t e l — Y a d e m e c u m fur F r e u n d e d e r P f l a n - z e n w e l t (r o sy jsk ie tło m a c z e n ie te g o ż p. t. D la b o- ta n ic z e s k ic h ek sk u rsij 1875). — M. W illk o n im — D e u t s c h l a n d s L a u b l i i i l z e i n ' W i n t e r . — F. A.

B o s e m a n — D e u t s c h l a n d s G e h o l z e i n W i n t e r -

k l e i d e . 1884. C. T . W . J e s se n — D e u tsc h la n d s Grii-

ser u n d G otreid e-a rten . 1863. (M on ografija tra w z li-

cz n e m i r y s u n k a m i) e t c . e tc .

(7)

N r 16. WSZECHŚWIAT. 247 swej bardzo wysokiej ceny niedostępne są

dla ogółu.

Oznaczając roślinę podług tego lub inne­

go podręcznika, nigdy nie należy odrazu za- dawalniać się pierwszym lepszym, dającym się zastosować do naszej rośliny opisem, ale trzeba przejrzeć charakterystykę pokre­

wnych gatunków, rodzajów a nawet i ro­

dzin, trzeba porównać opis tegoż gatunku u innego autora;-—stąd wynika potrzeba po­

siadania przynajmniej dwu lub trzech odpo­

wiednich dziel.

Z a s u s z a n i e r o ś l i n . Po dokładnem po­

znaniu i oznaczeniu zebranych na ekskursyi roślin, możemy przystąpić do ich zasuszenia,

J

w celu przechowania na czas dłuższy i skom-

j

pletowania z nich zielnika. „Dobry ziel-

j

nik—powiada wielki Linneusz—przewyższa ! wszelkie rysunki; żaden botanik nie może się bez niego obejść.“ I w samej rzeczy, najlepszy rysunek nie może dać nam tak do­

kładnego pojęcia o roślinie, ja k pięknie,czy­

sto i zgodnie z naturalnym wyglądem zasu­

szony okaz. Zbiór dobrze zasuszonych ro­

ślin, przy starannem przechowywaniu, może przetrwać dziesiątki lat, ja k to rzeczywiście ma miejsce z zielnikami Linneusza, Tourne- forta i innych.

Postępowanie przy zasuszaniu roślin, tak zwane u k ł a d a n i e , jest o tyle proste, że przy pewnój staranności, prawie bez ża­

dnych kosztów, może być wykonane przez każdego. Dwie lub cztery równe, gładkie, na 1— 1 i pół cala grube czworoboczne de­

seczki wielkości dużego arkusza papieru, kilka plik papieru (np. starych gazet lub in­

nej m akulatury) i kilka ciężkich kamieni do przyciskania — oto wszystko, bez czego obejść się nie możemy.

Do ściskania suszących się roślin prasa śrubowa (introligatorska) nie nadaje się, po- ' nieważ rośliny łatwo mogą być rozmiażdżo- ne i popsute od nadmiernego ciśnienia. Za­

miast zwyczajnych dwu deseczek używają także dwu mocnych drucianych siatek, przymocowanych do ram drewnianych, któ­

re mogą być ściągane zapomocą rzemieni;

przy ich zastosowaniu suszenie odbywa się prędzej, albowiem powietrze ma łatwiejszy dostęp, a przy predkiem zasuszaniu rośliny przechowują się lepiej. Co do papieru uży­

wanego do suszenia, to ten nie powinien być

mocno klejony, ponieważ taki niełatwo po­

chłania wilgoć, dla tego też gatunkom pa­

pieru drukarskiego wogóle trzeba dać pierw ­ szeństwo przed papierem do pisania. Prof.

M. Willkomm jednakże, na podstawie wie­

loletniego doświadczenia, utrzymuje, że kle­

jony papier do suszenia roślin jest odpowie­

dniejszy niż nieklejony, np. drukarski. „Je­

żeli włożymy rośliny, — powiada on w swo­

im „Fiihrer in das Reich der Pflanzen,“ — do starego folijantu, treść którego wydruko­

wana na grubym papierze do pisania, to pra­

wie na pewno liczyć możemy, że po pewnym czasie rośliny te, bez przekładania w inne arkusze dobrze wyschną, że liście pięknie zachowają swój kolor zielony, a kwiaty ja ­ skrawą lub białą barwę. Dla tego też radzę używać ordynarnego papieru pakowego.

Tylko grubolistne i mocno soczyste rośliny (Orchidcae, Crassulaceae i inne) muszą być

J suszone w papierze nieldejonym, np. w bi­

bule."

W edług zdania innych florystów najodpo- wiedniej w tym celu mogą być użyte stare gazety (drukowane na papierze słabo klejo­

nym); bibuła ma tę złą stronę, że bardzo długo zatrzymuje wilgoć i powoli się suszy do powtórnego użycia, może więc być uży­

wana w razie, jeżeli posiadamy większy jej zapas i to do suszenia zielonych tylko części;

kwiaty zaś bezwarunkowo muszą być wkła- [ dane między cienki papier do pisania. P o­

winniśmy zatem mieć zawsze w zapasie pe­

wną ilość niewielkich skrawków papieru do pisania, w celu podkładania i nakładania ich na delikatniejsze części roślinne, aby te nie stykały się bezpośrednio z bibułą; w przeci­

wnym razie kwiaty błękitne, różowe lub żół­

te ju ż w pierwszych dniach suszenia zmie­

niają kolor na brudnobiały lub ciemnozie­

lony.

W skutek ściskania lub prasowania ułożo­

nych roślin występuje z nich sok i zostaje

| pochłonięty przez papier, który mocno na-

! siąka wilgocią. Dla tego między każdemi dwiema roślinami nietylko trzeba kłaść przy­

najmniej po pięć albo sześć pustych arkuszy papieru, lecz niezbędnem jest także jaknaj- częściej papier ten zmieniać na inny, suchy;

czynność ta nazywa się p r z e k ł a d a n i e m .

Przy częstem przekładaniu, zwykle po paru

tygodniach rośliny wysychają o tyle, że ino-

(8)

żemy je ju ż umieścić w tych arkuszach pa­

pieru, w których mają. być przechowywane.

Ale i wtedy jeszcze nie zaszkodzi suche ro­

śliny, w tych arkuszach, pozostawić na pe­

wien czas w jakiem miejscu otwartem, wy- stawionem na wpływ ciepła słonecznego, lecz pod pokryciem, w przeciwnym bowiem razie papier paczy się, a rośliny krzywią i marszczą.

Układanie roślin do suszenia wymaga pe­

wnej zręczności i wprawy, którą można na­

być bardzo prędko.

Rośliny nie powinny być mokre lub po­

kryte rosą, takie bowiem po zasuszeniu zwy­

kle czernieją. Każdą roślinę układam y na papierze tak, aby o ile możności zachowała swój Avygląd naturalny (habitus), t. j. z ko­

rzeniem, liśćmi, kwiatami i owocami. Są tu, rozumie się, pewne granice. Niektóre ro­

śliny mają takie rozmiary, że byłoby niepo­

dobieństwem chcieć je w całości zachować, np. wszystkie drzewiaste; to samo stosuje się i do wielkich mięsisty cli korzeni. W tedy zadawalniamy się cienkiemi podłużnemi i po- przecznemi ich skrawkami, które często mo­

gą być zasuszone. Zawielkie w stosunku do arkusza papieru liście, rozcinam y na kaw ał­

ki i suszymy oddzielnie tak, aby te potem złożone mogły nam dać pojęcie o kształcie całego liścia. Jeżeli roślina je s t bardzo dłu­

ga, ale łodyga jej niegruba, ja k np. u traw, to przełamujemy j ą raz lub dwa i tak ukła­

damy: Jeżeli roślina posiada pędy, to zo­

stawiamy z nich przynajmniej jeden, a po­

zostałe odcinamy. Wąsów, cierni i kolców wogóle nie odrzucamy, jeżeli tylko mogą być zasuszone, albo też zachowujemy je od­

dzielnie. Owoce wogóle tylko z trudnością mogą być zasuszone; jed ne są zanadto mięsi­

ste, inne znów pękają przy dojrzewaniu i wysypują nasiona; te ostatnie zasuszamy w stanie niezupełnie dojrzałym. Jeżeli owo­

ce są wielkie i suche, to w zielniku zamie­

szczamy tylko icli podłużne i poprzeczne przecięcie. W yłuskane nasiona można prze­

chowywać oddzielnie w torebkach lub słoi­

kach.

P rzy układaniu zwracamy szczególną uwa­

gę, aby oddzielne części, liście czy kwiaty, nic przylegały jedne do drugich i w tym ce­

lu umieszczamy między niemi skrawki pa­

pieru: przy pominięciu tego środka następu-

248 N r 16.

je zmiana koloru, liście czernieją, kwiaty tracą swoje barwy, pokrywają się pleśnią i prędko psują. Jeżeli liście lub kwiaty uło­

żone są gęsto, to niektóre z nich odcinamy, pozostawiając ogonki lub szypułki, aby na tem nie ucierpiał wygląd rośliny.

P rz y układaniu oddzielamy rośliny gru- bolistne, soczyste od mniój obfituj ących w so­

ki, drzewiaste od miękkich, lądowe od wo­

dnych i t. p.; delikatniejsze z nich poddaje­

my

11

miej silnemu ciśnieniu. Takie rozgru- powanie jest tem pożyteczniejsze, że nie- wszystkie rośliny suszą się jednakowo szyb­

ko; jeżeli w pe wnej paczce umieścimy roślin ny soczyste i takie, które schną prędzej, to te ostatnie poczernieją i pokryją się pleśnią, a przytem pierwsze powinny być przekłada­

ne częściej niż drugie.

W taściwe rośliny soczyste, ja k np. Roz- chodnikowe, Storczykowate i t. p., przy za­

suszaniu wymagają specyjalnego traktow a­

nia, albowiem przy zwyczajnem postępowa­

niu niektóre gatunki żyją w papierze bar­

dzo długo, nawet rosną dalej pod prasą; dla tego też przed układaniem należy je zabić albo przez zanurzenie łodygi i liści (ale nie kwiatów) na parę minut w gorącej wodzie, albo też wielokrotnem prasowaniem zapo- ' mocą gorącego żelazka, między kilkoma ar­

kuszami bibuły, które należy ciągle zmieniać na świeże. W obu razach kwiaty pozosta­

wiamy nietknięte, albowiem w przeciwnym razie tracą swoją barwę.

Rośliny z korzeniem cebulkowatym lub bulwiastym powinny być zasuszane z podo- bnemiż ostrożnościami.

Rośliny drzewiaste lub wogóle sztywne spoczątku poddajemy większemu ciśnieniu i dlatego układamy z nich osobną paczkę; do takich należą gałązki naszych drzew, osty, większe złożone i t. p. D la ułatwienia su- I szenia można gałęzie i bardzo grube i mięsi­

ste łodygi rozciąć wzdłuż, przezco otrzyma­

my odrazu 2 egzemplarze.

Rośliny z kwiatami kruchemi podobnej natury ja k u lilij, kosaćców, przed układa­

niem należy zostawić na pewien czas na po­

wietrzu, aby trochę zawiędły, w przeciwnym bowiem razie części kwiatowe łatwo się od- łamują. Rośliny wodne najlepiej ułożyć w bibule zaraz na miejscu znalezienia i wy- j cisnąć wodę, zmieniając często mokrą bibu­

W SZECHŚW IAT.

(9)

N r 16. W SZECHŚWIAT. 249 łę na świeżą; potem, w domu, można je przy-

prasować gorącem żelazkiem i suszyć już ja k inne. Jeżeli zaś wodne rośliny przynie­

śliśmy do domu poplątane i pokurczone, to umieszczamy je w plaskiem naczyniu z wo­

dą, aby przyszły do siebie i później postę­

pujemy już ja k wyżej. Dodamy, że przy jaknajczestszem przekładaniu nie należy ich

dotykać, póki zupełnie nie wyschną.

To samo odnosi się do roślin drobnych i wątłych; te ostatnie najlepiej suszą się w arkusikach papieru listowego, powkłada­

nych między stronice grubej książki; prze­

kładanie tutaj jest zupełnie zbyteczne i przed upływem 2—3 tygodni roślinki niepowinny być ruszane, bo się pokurcza i pozwijają.

W reszcie, niektóre rośliny wydzielają lepki sok i wskutek tego przy układaniu przylepiają się do papieru, ja k np. Rosiczka, Salvia glutinosa, młode gałązki olchy, topo­

li i t. p. Aby zapobiedz temu, lepkie części posypuj emy proszkiem likopodyj um, który po wysuszeniu roślin łatwo daje się zdmuchnąć, albo też suszymy je w papierze woskowym albo naoliwionym; można także takie rośliny przed układaniem przemyć spirytusem.

U większości roślin, szczególniej z kwia­

tami niebieskiemi, po upływie pewnego cza­

su zupełnie się zmienia barwa kwiatów, a niektóre rośliny, ja k np. Melampyrum, Monotropa Ilypopitis, Lathraea sąuammaria i t. p., całe stają się brunatne lub zupełnie czarne; pochodzi to od roskładu soków. Można temu zapobiedz, zanurzając przed układa­

niem podobne rośliny we wrącej wodzie i przyśpieszając samo suszenie, albo też ma­

czając je w pewnych mięszaninach. Aby np.

kwiaty niebieskie nie straciły barwy, radzą przed suszeniem zanurzyć je w mocnym spi­

rytusie; utraconą ju ż barwę można im przy­

wrócić, maczając w słabym kwasie azotnym (1 część kwasu na 12 wody). Aby rośliny przy zasuszaniu nie czerniały, Ludersdorf radzi używać następujących mięszanin, w których maczają się zielone tylko części.

Bierzemy np. 1 uncyją ałunu i 1 gran sale­

try na 6 uncyj wody; albo też mięszamy do­

kładnie 1 część (na wagę) soli kuchennej z 16 częściami oleju (rzepakowego); kiedy sól zupełnie się rospuści w oleju, zanurzamy w tym rostworze zielone części rośliny; po wyjęciu suszymy ją w zwyczajnej bibule,

j trzymając pod prasą 16 do 20 godzin. Ro­

śliny soczyste przed zanurzeniem w rostwo-

| rze powinny nieco zawiędnąć, roślinki zaś delikatne i wątłe kładziemy między papie­

rem, napojonym tym rostworem, a później [ przekładamy w suchą bibułę. Po trzech dniach, przy codziennem przekładaniu, ro­

śliny zwykle są ju ż dostatecznie wysuszone.

Jeżeli przypadkowo kropla rostworu upa­

dnie na czerwony kwiatek, to wywołuje nie­

bieską albo fijoletową plamę,—dla zniszcze­

nia jej dość przyłożyć kawałeczek bibuły, zmaczany w słabym kwasie azotnym.

Po skończonem układaniu roślin, kiedy zbierze się dość gruba paczka, umieszczamy ją w prasie, dając baczenie na to, aby na­

cisk, szczególniej z początku, niebył zasilny;

dość, jeżeli paczka zmniejszy swoją grubość do 2/3 pierwotnej.

Miejsce, w którem odbywa się suszenie, niepowinno być wilgotne, ale suche, ciepłe i przewiewne. Przekładania należy dopeł­

niać jak n aj częściej; im częściej przekładamy, tem piękniej zasuszą się rośliny. Zaraz je ­ dnakże po ułożeniu trzeba przeczekać przy­

najmniej 24 godziny, w przeciwnym bowiem razie, rośliny przy przekładaniu mogłyby zmienić nadane im położenie. Paczki więc ze świeżo ułożonemi roślinami przekładamy dopiero po upływie doby, później można to uskuteczniać dwa razy na dzień, a potem dość raz na 2—3 dni, dopóki rośliny nie bę­

dą zupełnie suche.

Z i e l n i k . Pozostaje nam jeszcze powie­

dzieć cokolwiek o układzie zielnika i jego konserwowaniu. Prof. M. Willkomm po­

daje w tym względzie następujące rady.

Każdy oddzielny gatunek roślinny umie­

szczamy w arkuszu papieru, który powinien się odwracać od prawej strony ku lewej;

format papieru niepowinien być mały, aby i większe rośliny dobrze się mieściły i nie wystawały nazewnątrz wierzchołkami gałą­

zek lub liści. W nicklejonym białym papie­

rze drukarskim przechowują się rośliny sto­

sunkowo najlepiej, ponieważ wskutek jego

; miękkości ściśle doń przylegają, a brzegi arkuszy również dobrze do siebie przystają, rośliny więc są zabezpieczone od pyłu i owa­

dów. Z drugiej atoli strony gładki papier do pisania, jako sztywniejszy, ma tę wyż-

i

szość, że przy przeglądaniu i przeszukiwa­

(10)

250 WSZECHŚW IAT. N r 16.

niu zielnika, arkusze łatwiej i prędzej mogą być przekładane. Jeżeli w jednym arkuszu chcemy umieścić kilka egzemplarzy tego sa­

mego gatunku, np. z różnych miejscowości, lub jego odmiany, to w każdym razie trzeba je przełożyć półarkuszami papieru, aby za- pobiedz wzajemnemu ich tarciu się i pląta­

niu. Ponieważ przy przeglądaniu zielnika rośliny łatwo mogą. wypaść ze swoich ark u ­ szy, to można, o ile czas na to pozwala, p rzy­

klejać je zapomocą wąskich pasków papieru.

Każdy gatunek roślinny (jak o też każda j e ­ go odmiana) powinien być zaopatrzony kartkę, na której wyraźnie wypisujemy naukową nazwę łacińską (z dodaniem pierw ­ szej litery lub skróconego nazwiska autora), nazwę polską, dokładnie oznaczone miejsce znalezienia, rodzaj grun tu i t. p., dalej datę znalezienia, nakoniec nazwisko tej osoby, która roślinę znalazła i oznaczyła lub nam dostarczyła. Nazwę gatunkową wypisujemy także nazewnątrz arkusza, w dolnym lewym rogu.

Arkusze ze wszystkiemi gatunkam i tego samego rodzaju wkładamy w jeden wspólny arkusz, który może być innego koloru i po­

winien się odwracać przeciwnie, t. j. od le­

wej ręki ku praw ej. Na tym wspólnym (ro­

dzajowym) arkuszu nazwa odpowiedniego rodzaju wypisuje się w dolnym prawym rogu.

Rodzaje należące do jednej rodziny lub rzędu, uporządkowane podług pewnego sy- stematu (np. podług Flory Garckego), umie-

j

szczamy między dwiema okładkami tekturo-

j

wemi, zaopatrzonemi w mocne tasiemki, | przeznaczone do związania; na jednej zokła-

j

dek wypisujemy nazwy rodziny lub rzędu ; i znajdujących się w takiej paczce rodzajów. | Paczki takie powinny być przechowywane ] w miejscu suchem i zabezpieczonem od wil­

goci i pyłu.

Zasuszone rośliny często narażone bywają

j

na napady rozmaitych owadów, ich gąsie­

nic i niektórych pajączków (Ptinus fur, A n- I threnus museorum, Anobium eastaneum, A.

paniceum, Dermestes, Acarus), które mogą zniszczyć cały z trudem zebrany zielnik.

D la uniknięcia takiej ewentualności niezbę­

dne m jest jaknaj częstsze pilne przeglądanie zielnika, przy którem łatwo możemy spo- strzedz i zniszczyć tych drobnych nieprzyja­

ciół nauki. Poczęści złemu zapobiega ścisłe obwijanie w papier oddzielnych paczek ziel­

nika. Rośliny, które najczęściej stają się pastwą owadów i ich gęsienic, jako to złożo­

ne, Baldaszkowate, Kotkowe (szczególniej wierzby i topole), Pasorzytne (Orobancheae) i t. p., przed zasuszeniem można zatruć;

w tym celu zanurzamy je lub skrapiamy ro- stworem sublimatu w spirytusie; jestto śro­

dek pewny, ale trochę niebezpieczny.

Rośliny już napadnięte przez owady mo­

żemy uwolnić od tych zbytecznych gości, su­

sząc je w piecu piekarskim (przy tem peraturze 50°—60° C.), lub w zamkniętej hermetycznie puszce wystawiając na działanie pary siar- ku węgla. Jako niezawodny środek prze­

ciwko owadom, prof. W illkom radzi w ka­

żdej paczce zielnika umieścić po kilka egzemplarzy Nostrzyka błękitnego (Melilo- tus coerulea), który w stanie suchym odzna­

cza się nadzwyczaj ostrym zapachem, nie­

znośnym dla większości owadów. (Nasion tej rośliny można dostać u ogrodników i wyho­

dować sobie z nich pewną liczbę egzempla­

rzy). Schmidlin znów radzi zmoczyć skraw­

ki papieru tynkturą opijum (Tinctura opii crocata) i te powkładać między rośliny.

Zielnik ułożony w opisany sposób, składa­

jący się z pięknie zasuszonych i dokładnie oznaczonych roślin, nietylko posiada pewną wartość naukową, ale także właścicielowi swemu może dostarczyć wiele pożytku, a za­

razem być źródłem przyjemności, przypomi­

nając mu przedsiębrane wycieczki, zdobyte na nich skarby, pierwsze zawody i zwycię­

stwa przy oznaczaniu i zasuszaniu.

O WYBUCHACH

s k r e ś lił H . K

o n d r a t o w i c z

.

In ż . g ó rn ic z y .

(D a ls z y c ię g ).

Zwróćmy się teraz do środków, jakie by­

wają używane dla uniknięcia wyżej opisa-

(11)

N r 16. W SZECHŚW IAT. 251 nych wypadków. Przedewszystkiem naj-

pierwszym i najskuteczniejszym środkiem jest dobra wentylacyja kopalni. W idzieli­

śmy wyżej, że powietrze nabiera własności mięszaniny wybuchającej dopiero wtedy, gdy ilość gazu błotnego dojdzie do 6 lub 7%; otóż jeżeli ilość świeżego powietrza wprowadzonego do kopalni będzie zawsze dostateczną, aby rospuszczać wydzielający się gaz i niedozwolić mu dojść do wyżej wskazanego stosunku, wtedy niebespieczeń- stwo wybuchu całkowicie usuniętem będzie.

Zdawałoby się, że urządziwszy odpowiednie wentylatory i maszyny dostatecznie silne, któreby je w ruch wprowadzały, warunek ten wypełnić nietrudno; tymczasem w prak­

tyce co innego się okazuje. Pomijając już nader rzadkie wypadki wydzielania się ga­

zu w postaci fontann i worków gazowych, przeciwko którym nauka czuje się całkowi­

cie bezsilną i których tymczasem bezwarun­

kowo uniknąć niemożna, wprowadzenie do­

statecznej ilości świeżego powietrza do wnę­

trza kopalni, nawet przy ciągłem i mniej więcej jednostajnem wydzielaniu się gazu, niezawsze od wybuchów zabespiecza. W sa­

mej rzeczy, ilość wydzielającego się gazu, nawet w jednym i tym samym pokła­

dzie, w różnych miejscach i różnych okresach czasu bywa bardzo rozmaitą, więc jakakolw iek objętość powietrza będzie wpro­

wadzona do kopalni, nigdy niemożna być absolutnie pewnym, czy w tem miejscu gdzie pokład węgla jest obnażony, to jest właśnie tam, gdzie górnik z kilofem w ręku pracuje i gdzie się gaz ciągle wydziela, chwi­

lami ilość jego nie jest dostateczną, aby na­

dać powietrzu własności wybuchające.

Wypadkowe otwarcie drzwi regulujących przypływ powietrza, chwilowe zatrzymanie wentylatora spowodowane przez nagłe jego uszkodzenie, lub wreszcie potrzebę nasma­

rowania go, nakoniec gwałtowna zmiana kierunku'w iatru, szczególnie też połączona ze zmniejszeniem ciśnienia atmosferycznego, lub tylko sama przemiana kierunku, w któ­

rym świeże powietrze do kopalni przypły­

wa, wszystko to może być przyczyną nagro­

madzenia się w danem miejscu znaczniejszej ilości gazu, a tem samem i wybuchu. Oprócz tego Aviadomem jest, że w jednostce czasu, przez dany otwór i przy danej prędkości

i ciśnieniu, może tylko pewna ściśle określo­

na objętość powietrza być wprowadzoną, i dlatego, aby objętość wchodzącego powie­

trza zwiększyć, koniecznie potrzeba powię­

kszyć prędkość z jak ą ono wchodzi. Lecz prędkość tę można powiększać tylko w pe­

wnych granicach, bo im prędzej strumień powietrza płynąć będzie, z tem większą siłą będzie unosił pył węglowy, który zawsze na ścianach chodników tworzy dosyć grubą warstwę. P y ł zaś węglowy, ja k o tem już wspominaliśmy, nadaje własności wybucha­

jące takiój mięszaninie gazu błotnego z po­

wietrzem, która sama przez się wybuchają­

cą nie była. O ile więc będziemy zmniejsza­

li niebespieczeństwo, zwiększając prędkość przypływającego powietrza i tym sposobem wprowadzając go do kopalni w większej ilo­

ści, o tyle znowu będziemy zwiększali toż samo niebezpieczeństwo, zanieczyszczając powietrze kopalni kurzem, który w pewnych razach może sprowadzić takież same skutki ja k i gaz błotny. W idzimy więc, że sama wentylacyja, choćby najlepiej urządzona, nic jest jeszcze w stanie zabespieczyć górni­

ków od ciągle grożących im wybuchów.

Drugim środkiem ochraniającym są tak zwane l a m p y b e s p i e c z e ń s t w a .

Dawniej, zanim wprowadzono lampy bes- pieczeństwa, eksploatacyja pokładów węgla nasiąkniętych gazem była niemożebną. To też górnicy jeszcze w połowie zeszłego wie­

ku szukali innego, aniżeli płomień lampy, oświetlenia. Pierw otnie próbowano spro­

wadzać światło słoneczne zapomocą stoso­

wnie urządzonych zwierciadeł na dno szybu, a stamtąd dalej do chodników; łatwo jednak pojąć, że odległość, na jaką światło w ten sposób mogło być sprowadzone, stosunkowo była bardzo niewielką, roboty więc górnicze prowadziły się tylko na przestrzeniach bar­

dzo ograniczonych.

W drugiej połowie zeszłego stulecia, w A n­

glii, został ogłoszony konkurs na wynalezie­

nie środka, któryby pozwolił prowadzić ro­

boty podziemne w niebespiecznych miejscach kopalni bez lampy i świecy i wtedy to W i- tehaven w 1760 r. wynalazł przyrząd do oświetlania, znany pod nazwą m ł y n k a s t a ­ l o w e g o . Przyrząd ten składał się z krążka stalowego, pełniącego rolę krzesiwka i z kil­

ku krzemieni umocowanych w ten sposób,

(12)

252 w sz e c h s w i a t . K r 16.

że krążek obracając się, ta rł o nie swoim obwodem. K rążek wprowadzał się w bar­

dzo szybki ruch obrotowy, zapomocą. syste­

mu kół zębatych, a przez tarcie o krzemie­

nie powstawał szereg iskier, dających świa­

tło słabe i niewyraźne. Naturalnie, iż ten sposób oświetlania nie był dogodnym, to też mało gdzie został wprowadzony, tem bardziej, że użycie jego nie przedstawiało zupełnego bespieczeństwa.

Avergnat zbudował przyrząd oparty na własności, ja k ą posiada rtęć, że wydaje świa­

tło gdy będzie wstrząsana w próżni barome- trycznej. P rzy rząd ten składał się z rurk i szklanej we środku zgiętej, zawierającej pe­

wną ilość rtęci. W strząsając ru rk ą w ten sposób, aby rtęć przelewała się z jednego ra­

mienia rurki w drugie, otrzym uje się świa­

tło, które jed n ak je s t zbyt slabem, aby mo­

gło służyć do oświetlania robót.

Posługiwano sic także fosforescencyją, używając do tego tak zwanego fosforu Can- tona '), który się przygotowuje z mięszaniny mąki i wapna, otrzymanego przez wypale­

nie skorup z ostryg. Mięszanina ta, wysta­

wiona na działanie światła i umieszczona potem w ciemności, ma własność fosforyzo­

wania, którą jednak traci dosyć prędko. Nie­

dawno robiono próby z masą Balmaina, głó­

wną część składową której stanowi, zdaje się, siarek wapnia. Tablice pokryte tą ma­

są i wystawione na działanie promieni sło­

necznych, a następnie opuszczone do kopal­

ni, wydają w ciągu kilku godzin słabe świa­

tło różowofijoletowego koloru. Znaki mor­

skie nią pokryte, były widoczne z odległości 90 metrów.

W szystkie wyżej opisane przyrządy nie- doprowadziły do pożądanego celu, to też w końcu zeszłego i na początku bieżącego stulecia, w wielu kopalniach, niezważając na grożące niebespieczeństwo, posługiwano się zwyczajnemi lampami, a dla tego, aby uniknąć wybuchów, wypalano gaz błotny co noc, po skończeniu robót dziennych. Opera- cyja ta, dziś jaknaj suro wiej zabroniona, by­

ła bardzo niebespieczną i ludzie, którzy się jej podejmowali, często bardzo życie przy

') C om ljes, T r a ite (l’ex^>loitatkm s d es m in e s, L ie g e 1846, str. 339.

tem tracili. W kopalniach R ire -d e -G ie r w południowej Francyi, sposób ten był uży­

wany jeszcze w pierwszej ćwierci naszego stulccifi, a górnicy wypalający gaz nabywali takiej wprawy, że dziś pojąć trudno, jakim sposobem przy podobnych warunkach wy­

padki stosunkowo rzadko się zdarzały. Sa­

ma operacyja odbywała się w ten sposób: je ­ den z najodważniejszych górników okrywał się wełnianą, kołdrą, lub też dobrze zmoczo­

ną bielizną, nakładał na twarz maskę a na głowę kaptur, podobny do tego jaki noszą zakonnicy. W ten sposób ubrany, uzbro­

iwszy się w długi kij, na końcu którego była umocowana paląca się świeca, pełzał powoli i ostrożnie wzdłuż całej galeryi, wywołując małe eksplozyje węglowodoru, zbierającego się w górnej części chodników. Ludzi tych nazywano p o k u t n i k a m i (pónitents), może od ubioru, który przypominał strój zakonny, a może też i dzięki ich zajęciu, przy którem wielu śmierć znajdowało.

W 1815 r. pojawiły się po poraź pierwszy lampy bespieczeństwa, które barbarzyński sposób wypalania gazu całkowicie wyrugo­

wały.

Znakomity angielski chemik sir Onufry D ary, ten sam, który pora z pierwszy rozło­

żył wodę zapomocą stosu Volty i otrzymał potas i sod w stanie metalicznym, wzruszo­

ny szeregiem strasznych nieszczęść, jakie się w pamiętnym dla angielskich górników 1812 roku, w kopalniach węgla w hrabstwie D ur- ham zdarzyły, zwiedził liczne kopalnie i przedsięwziął szereg doświadczeń, którego do odkrycia pierwszej lampy bespieczeństwa doprowadziły.

Przedewszystkiem Davy sprawdził fakt, że żelazo rospalone do czerwoności nie jest w stanie zapalić mięszaniny gazów wybu­

chających i że zapalenie się ich następuje dopiero przy bespośredniem zetknięciu się gazów z płomieniem. Na zasadzie tego, D a­

ry wziął sobie za cel zbadać, czy nie można sprowadzić eksplozyj zdarzających się w mie­

szaninie gazów wybuchających do takich rozmiarów, aby one następowały tylko w nie­

w ielki^ przestrzeni, ograniczonej jakiemiś takiemi ściankami, któreby przepuszczały światło i gazy, a nie przepuszczały płomie­

nia. Pracując w tym kierunku D ary spo­

strzegł, że płomień palących się gazów nie

(13)

N r 16. WSZECHŚW IAT. 253 może przejść przez długą i wąską rurkę me­

taliczną. Rzeczywiście, przepuszczając przez rurkę strumień palących się gazów, łatwo się przekonać, że z drugiej strony ru rk i pło­

mienia nie będzie, chociaż jeżeli przytknąć do końca rurki ciało płonące, to wychodzą­

ce z rurki gazy natychmiast się zapalają.

Zjawisko to objaśnia się w ten sposób, że pa­

łace się gazy, przechodząc przez rurkę zro­

bioną z metalu, a więc dobrego przewodni­

ka ciepła, do tego stopnia się ochładzają, że tem peratura ich po wyjściu z ru rki nie jest już dostateczną do podtrzymania ich pale­

nia się.

Zmniejszając stopniowo średnicę rurek i ich długość i biorąc po kilka rurek odrazu, Davy spostrzegł, że blacha żelazna poprze- dziurawiana a także i siatka metaliczna, któ­

ra w rezultacie nie jest niczem innem, ja k tylko połączeniem mnóstwa nader króciu­

tkich i wąskich rureczek, przepuszczać przez siebie płomienia nie może. W samej rzeczy, jeżeli płomień lampy lub świecy przeciąć dostatecznie gęstą siatką, zrobioną z cienkie­

go drutu, to z drugiej strony siatki płomie­

nia nie będzie, chociaż gazy przechodzące przez siatkę zapalonemi być mogą. Na za­

sadzie tych spostrzeżeń Davy przypuszczał, że jeżeli płomień lampy górniczej otoczyć cylindrem z siatki drucianej i wstawić taką lampę w mięszaninę gazów wybuchających, to gazy zapalą się tylko wewnątrz siatki, lecz płomień na zewnątrz rosprzestrzenić się nic powinien, ponieważ aby wyjść z siatki musi się rozdzielić na mnóstwo drobnych płomyków, z których każdy przechodząc przez oddzielne oczko siatki gasnąć będzie.

Doświadczenia robione przez niego w mię- szaninie gazu oświetlającego z powietrzem, która, ja k wiadomo, daleko silniej wybucha aniżeli takaż sama mięszanina gazu błotne­

go z powietrzem, w zupełności to przypu­

szczenie potwierdziły. Tym sposobem od­

krytą została pierwsza lampa bespieczeń- stwa, a znakomite rezultaty jakie ona dała, słusznie pozwalają zaliczyć jej wynalascę do liczby wielkich dobroczyńców ludzkości.

Niektórzy wynalazek pierwszej lampy be- spieczeństwa przypisują doktorowi Clanny z Manchester, który miał ją przedstawić w r. 1813 w Sunderland towarzystwu, zwa­

nemu Society for the prevention ofaccidents

in coal mines *)., utworzonemu w Durham w 1812 r., w celu zapobiegania wypadkom, zdarzającym się w kopalniach węgla. Lecz lampa ta była wypróbowana dopiero w P a ­ ździerniku i Listopadzie 1815 i\, a wtedy właśnie istniała ju ż lampa Davyego.

Zjawiska tylko co opisane, z płomieniem lampy pokrytym siatką drucianą, wtedy tyl­

ko mają miejsce, jeżeli płomień lampy znaj­

duje się w spokoju, w razie zaś, gdy lampa będzie wystawioną na działanie wiatru, pło­

mień jej natychmiast wychodzi nazewnątrz.

Już strumień powietrza płynący z prędko­

ścią od 3 do 4 metrów na sekundę, może wyrzucić płomień z siatki, ja k również wy­

rzuci go zawsze i każde silniejsze wstrzą­

śnięcie lampą. Prócz tego, jeżeli ilość gazu błotnego w powietrzu będzie tak znaczną, że płomień obejmie całe wnętrze siatki, d ru­

ty rospalą się do czerwoności i przyjmą temperaturę samego płomienia, a przynaj­

mniej niewiele od niej niższą, siatka straci wtedy własność ochładzania gazów i pło­

mień nazewnątrz rosprzestrzenić się może.

W idzimy więc, że lampa Davyego daje tyl­

ko bespieczeństwo względne; to też w pierw­

szych latach po jej odkryciu, gdy w niźj za­

nadto wiele zaufania pokładano, liczba nie­

szczęśliwych wypadków w kopalniach oka­

zała się większą aniżeli przed jej wynalezie­

niem. D rugą wadą lampy Davycgo, na któ­

rą odrazu zwrócono uwagę, jest nader słabe światło jakie ona daje. Rzeczywiście d ru ­ ty w siatce zajmują ł/ 5 całkowitej przestrze­

ni, a tylko ‘/5 pozostaje dla otworów między drutam i, lampa więc daje tylko od '/5— */3 części tego światła, jakieby dawała, gdyby płomień nie był zakryty. Niedogodność ta w znacznej części usuniętą została dodaniem cylindra szklanego, który płomień otacza, a nad tym cylindrem dopiero walec z siatki się umocowywa. Dodatek ten, niezmniej- szając bespieczeństwa, użycie lampy o wie­

le dogodniejszem czyni. Niewdając się w szczegółowy opis różnych systemów lamp bespieczeństwa, które tylko specyjalistów obchodzić mogą i liczba których dzisiaj do stu dosięga, załączamy rysunki lampy Da- vyego jak o najpierwszej i lampy Mueseleera,

*) L a h o u ille , p a r W . S m y th , tłu m a c z e n ie z a n ­

g ie ls k ie g o p rzez G. M aurice. P a r y ż 1872, str. 268.

Cytaty

Powiązane dokumenty

• Równania (85, 86, 88), których w sumie jest pięć, tworzą układ równań hydrodynamiki cieczy lepkiej. Wchodzi do nich sześć nieznanych funkcji czasu i położenia: ρ, u, p, T

Rowerzysta przejechał pierwsze 5 km ze średnią prędkością 20 km/h a następnie 12 km ze średnią prędkością 16 km/h.. W chwili gdy mijał stojący na sąsiednim pasie

W kolejnych zadaniach f i g są funkcjami różniczkowalnymi na wspólnej dziedzinie (będącej przedziałem) tyle razy, ile potrzeba.. Gwiazdka oznacza, że trzeba wykreślić jeden

Prosta l jest równoległa do prostej AC i dzieli trójkąt ABC na dwie figury o równych polach.. Znajdź równanie

Poniewa promieniowanie laserowe oraz wiat o lampy sodowej szkodliwie oddzia uje na oczy nale y przestrzega niniejszych zalece :.. nie wpatrywa si w otwór lasera oraz

jącym ścinanie się i wodą, a dla osiągnięcia koagulacyi, m usimy dodać ilość soli tem większą, im płyn je s t więcej roscieńczo- ny-. Doświadczenia te i

Rozwiązanie można znaleźć pod adresem http://www.fuw.edu.pl/~derezins/mmf-iii.pdf w rozdziale doty- czącym wielomianów Jacobiego.

Rozwiązania należy oddać do piątku 5 kwietnia do godziny 14.00 koordynatorowi konkursu panu Jarosławowi Szczepaniakowi lub przesłać na adres jareksz@interia.pl do soboty 6