• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. •M. 47. Tom III.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. •M. 47. Tom III."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

•M. 47. W arszaw a, d. 23 L isto p ad a 1884. Tom III.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A .11 W W arszaw ie: r o c z n i e rs. 6.

kw artalnie „ 1 kop. 50.

Z przesyłką pocztową: r o c z n i e ,, 7 20. p ó ł r o c z n i e „ 3 60.

A d r e s R e d ak cy

Komitet Redakcyjny stan o w i ą , : P . P. D r . T . C h a ł u b i ń s k i , J. A l e k s a n d r o w i c z b . d z i e k a n U n i w . , m a g . K . D e i k e , m a g .

S.

K r a m s z t y k , B . R e j c h m a n , m a g . A . Ś l ó s a r s k i , p r o f . J. T r e j d o s i e w i c z i p r o f . A . W r z e ś n i o w s k i .

P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h ś w i a t a i w e w s z y s t k i c h k s i ę g a r n i a c h w k r a j u i z a g r a n i c ą .

: P o d w a le N r. 2.

M O W A P R Z Y O TW A R CIU ZJAZDU

T O W A R Z Y S T W A B R Y T A Ń S K IE G O w y g ło sz o n a p rzez

L O R D A R A Y L E I G H A ,

p rofesora fizyki doświadczalnej w uniwersy tecie w Cambridge, Prezesa ')•

przełożył

jl. i

^ o G U S K I .

Zebranie Towarzystwa B rytańskiego, które mam zaszczyt rozpocząć— nie je s t zwyczajne.

J u ż od piędziesięciu la t z górą Towarzystwo odbywa swe jesienne zjazdy w rozmaitych m iastach Zjednoczonego K rólestw a, w g ran i­

cach którego niemasz już, ja k sądzę, żadnej

O Piędziesiąte czwarte doroczne zebranie Towarzy- stwa Brytańskiego odbyło się w końcu Września i w pier­

wszych dniach Października r. b. w Montreal w Kana­

dzie. Około 8 0 0 członków Towarzystwa przybyło do Montreal z Anglii, a bardzo znaczna liczba osób, jakie na czas posiedzeń przybyły do tego miasta z samej Ka­

nady i ze Stanów Zjednoczonych, wymownie świadczy, ja k wielką sympatyją wzbudził w Ameryce przyjazd

ważniejszej miejscowości, której byśmy nie o d ­ wiedzili. Obecnie,—snać niezadowoleni z m i­

nionych powodzeń, skierowaliśmy się ku p o d ­ bijaniu nowych światów. Gdy poraź pierwszy zrobiono propozycyją odwiedzenia K anady, wówczas znalazło się bardzo wielu takich, którzy patrzyli na ten projekt z pow ątpiew a­

niem, co do mnie jednak, to ja osobiście nigdy nie mogłem pojąć podstaw tego rodzaju obaw.

Skoro raz została p rzy jętą podobna zasada, to już trudno przewidywać dokąd ona może doprowadzić. Rozwój państw a B rytańskiego je st ta k raptowny, iż mogą nastać czasy, w k tó ­

rych odwiedzenie ta k na uboczu leżących

europejskich uczonych. Przyjęcie okazane członkom Towarzystwa zarówno przez miasto ja k i przez zarząd Kanady— nie pozosts ,

ia ł o

nic do życzenia. Montreal poświęcił W tyn 40 0 00 dolarów, a z górą 3 0 0 członków

a ja z d u z n a l a z ło

gościnne umieszczenie w pry- w atnrci u .naci: ii olegijum Mac Gilla (Mc Gili Col­

lege; .

e to s e m z ja z d

odbywał swe posiedzenia, zostało w t. ... . iii/ odpowiednio przygotowane i w niem to zo­

stały

w y g ło s z o n e

wszystkie mowy ogólne i załatwione prace 3pecyjalnych sekcyj zjazdu. Zjazd został otwarty mową Prezesa, lorda Rayleigha, prof. fizyki doświadczal­

nej w Cambridge, wprowadzonego przez sir W ilijam a Thomsona.

M o w ę t ę

właśnie dajemy czytelnikom

W sz W ia ta w p rz e K ła d z ic .

(2)

738 W SZEC H ŚW IA T. Nr. 47.

m iast jak Londyn lub M anchester, będzie uważane nie za obowiązek, lecz za ustępstwo dla gościnności angielskiej. Lecz w gruncie rzeczy, jakkolw iek można było z początku czynić zarzuty — to jed n ak przew ażyła je ry ­ chło myśl o rozszerzeniu naszego wpływu i o poznaniu się z tą częścią posiadłości naszej królowej, która łączy w sobie wspomnienia świetnej przeszłości z ustawicznym postępem , o jakim do niedaw na naw et m arzyć nie było można. J a osobiście nie jestem obcym na waszych brzegach. Przypom inam sobie do­

kładnie te wrażenia, ja k ie na mnie wywarły przed siedem nastu laty dzikie n u rty rzeki ś-go W aw rzyńca i ponura wielkość Saguenay, nic zaś nie wzruszyło mnie bardziej nad grzecz­

ność z ja k ą byłem przez was przyjęty, a k tó ­ ra nie wątpię, iż będzie się ściągać nietylko do mnie, lecz do wszystkich angielskich członków Towarzystwa. Jestem przekonany, iż ci, co zdecydowali się przepłynąć ocean, nie pożału­

ją swego postanowienia. My A nglicy powin­

niśmy wiedzieć cośkolwiek więcej o tem, co się tyczy kolonij, każdy więc postęp na drodze ściślejszego zjednoczenia rozmaitych części' państwa, powinien być przez nas serdecznie oceniany. M iło je s t pomyśleć, iż nasze tow a­

rzystwo je s t jednym ze środków posunięcia tej sprawy naprzód, a myśl ta pow inna być d ro ­ gą sercom nas wszystkich, ja zaś ośmielam się twierdzić, iż większość gości w tym k ra ju zdu- mi się na widok tego co zobaczy i zawiezie ze sobą do domu wrażenia, których czas z pewno­

ścią nie zatrze.

N ależenie do tego zebrania przynosi mi wielki zaszczyt, lecz zarazem w kłada wielką odpowiedzialność. Głównie pod jednym wzglę­

dem Stowarzyszenie postąpiłoby lepiej, wybie­

ra ją c innego prezesa. M oje upodoban ia i za­

miłowania wprowadziły mnie na drogę badań m atem atycznych i fizycznych, a nie gieologicz- nych i bijologicznych, które z samej natury rzeczy w nowozwiedzanym k ra ju więcej b u ­ dzą zajęcia, dając nowe pole badań. Spis prac dokonanych przez wielu z w . v- •. oh działach nauki będzie niewątpliwie : : : ;,iecz w żadnym ja udziału nie przyjm ę. ż nie uczynicie mnie odpowiedzią' .. ..a p rz e d ­ miot tej mowy, k tó ry może być iź wolelibyście mieć odmiennym.

Doroczne zebrania nasze d a ją nam tę przy­

jemność, z jak ą przyjaciele spotykają p ^ y ja -

ciół, lecz jednocześnie zasępia je myśl o nieo­

becności tych, którzy już nigdy nie przyjm ą udziału w naszych dysputach. W ubiegłym roku poprzednik mój na tym urzędzie zanoto­

w ał niepowetowaną s tra tę Spotiswooda i H e n ­ ry k a Sm itha, serdecznych przyjaciół niejedne­

go z nas i sławnych członków naszego Towa­

rzystwa. I obecnie czujemy nowy ubytek:

przed kilku laty sir W . Siemens był zawsze obecny na naszych zebraniach i n iejed n o k ro t­

nie przyczynił się do ich powodzenia. Bez względu n a okoliczności—czy to w swej mo­

wie prezydyjalnej przed dwoma laty, czy to w swych wystąpieniach w sekcyi fizyki i me­

chaniki,—zawsze przedstaw iał nam nowe my­

śli, które um iał wyrażać językiem , przy stęp ­ nym z pewnością naw et dla dziecka, — tak wielkim bowiem był on m istrzem w sztuce j a ­ snego przedstaw iania rzeczy w swym świetnie wyrobionym stylu. „ P ra k ty k a z nau k ą“ sta ­ nowiły dewizę jego życia. Silnie związany z p rak ty k ą, zajęty ustawicznie pomysłami w dziedzinie inżynieryi — miewał zawsze po­

glądy, które nigdy nie były czysto teoretycz- nemi. Z drugiej strony brzydził się on nie- objaśnionem i przepisam i praktyki, stara ją c się je zawsze podporządkowywać zasadom naukowym, na których opiera się racyjonalny projekt i wynalazek.

N iem a potrzeby, abym zd aw ał szczegóło­

we sprawozdanie z p ra c Siemensa. U dział przyjęty przezeń w ostatnich czasach w ulep­

szeniu maszyn dynam o-elektrycznych, je s t nie­

wątpliwie dokładnie znany przez bardzo wielu z was. Jem u-to zawdzięczamy praktyczne za­

stosowanie metody, podanej poraź pierwszy przez W h eatsto n ea, on-to w odgałęzienie p rą ­ du włączył cewki elektrom agnesów w ytw arza­

jących pole, przez co powiększył znakomicie stateczność d ziałania tych maszyn. W dzia­

łalności jego widzimy wszędzie jedn e i też sa­

me cechy: określony cel na myśli i rozumnie skierow ana wytrwałość w pokonywaniu t r u ­ dności, które zwykle spotykają się na drodze postępu.

Przym ioty te są niezbędne w każdym po­

myślnym wynalazku. Ś w iat zazwyczaj nie­

wiele wie o tych rzeczach i zwykle nową m a­

szynę i nową metodę uważa za proste zasto­

sowanie szczęśliwej myśli. Praw dopodobnie

wiedząc wszystko przekonalibyśm y się, iż

w dziewięciu razach na dziesięć powodzenie

(3)

Nr. 47 W S/.K CIIŚW IA T. 739 w równym stopniu zależy od zdrowego sądu

i wytrwałości, ja k i od płodności wyobraźni.

N ie można narzekać, aby prace naszych wy- nalasców nie były w ynagradzane lecz wątpię pomimo to, czy wynagradzam y je należycie w stosunku do ich zasług. Nie będzie przesa­

dy w twierdzeniu, iż życie takiego człowieka ja k Siemens je s t w całości służbą publiczną, a korzyści ja k ie sam zdobyw ał, są niczem w porównaniu z tem , co daw ał ogółowi.

D la dowiedzenia słuszności tego twierdzenia dość będzie wspomnieć o jednem z najważ­

niejszych dzieł jego czynnego życia, to jest o wprowadzeniu przezeń (łącznie z bratem ) do praktyki ta k zwanych pieców Siem ensa (regenerative gas furnacej, w których osięga- my znakomitą oszczędność, ocenianą na mi- lijony tonn rocznie w paliwie przy fabrykacyi szkła i stali. Isto tę tej oszczędności łatwo je st zrozumieć. Jakąkolw iekbądź jest praca wytwarzana przez palenie się paliwa, zawsze wymaganą je s t przy niej pewna określona temperatura. T ak np. największe ilości ciepła jak ie przedstaw ia woda wrząca, na nic się nie przydadzą do topienia stali. Skoro tylko te m ­ p e ra tu ra produktów spalenia spadnie poniżej wym aganej,—wówczas ciepło zaw arte w tych produktach staje się zupełnie bezpożytecznem dla danego celu. Znaczenie tej uwagi zależy w zupełności od stopnia tej niezbędnie wyma­

ganej tem peratury. J e śli mamy odparow y­

wać wodę lub ogrzewać dom, wówczas może­

my spożytkować całą niemal ilość ciepła, bez uciekania się do jakichbądź specyjalnych urządzeń. Lecz rzeczy przedstaw iają się zu­

pełnie inaczej, gdy wymagana tem p eratu ra je s t mało co niższą od tem peratury wytwarzanej przy spaleniu, gdyż wtedy wydzielające się gazy unoszą z sobą większą część całśj ilości wydzielanego przy spaleniu ciepła. N a p o tk a­

nie tej trudności doprowadziło Siemensa do wynalezienia pieców, znanych pod jego nazwi­

skiem. P ro d u k ty spalenia, które pierw otnie puszczano nierozważnie w ko m in , Siemens przeprowadza przez swobodnie ułożone cegły ogniotrwałe, które przechodzącym przez nie gazom odbierają zaw arte w nich ciepło. Po pewnym przeciągu czasu cegła ogniotrw ała, około której krążyły ogrzane gazy, staje się niem al ta k gorącą, ja k samo ognisko. Przez odpowiednie kan ały gazy spalone są następnie przeprowadzone do innej komory z cegłą

i o g n io trw ałą, podczas gdy ciepło zebrane S w pierwszej komorze służy do o g rz a n ia nie- spalonego gazu i powietrza, dążących do głó- 5 wnego ogniska. "W te n sposób niem al cała ilość ciepła wydzielonego przy wysokiej tem -

! peraturze może być zużytą do roboty prowa­

dzonej przy wysokiej tem peraturze.

(d a lszy ciąg n a si.).

SATURN.

napisał

D r. J a n J ę d rze j etoicz.

D la interesujących się w idokam i p lanet zi­

ma tegoroczna przedstaw ia dość rzadko zda­

rzającą się sposobn ość przypatrzenia się S a­

turnow i w najdogodniejsze m położeniu. P la ­ neta ta, jed n a z odleglejszych w układzie sło­

necznym, daleko poza Jow iszem leżąca, obie­

ga swą ogromną drogę około słońca w ciągu prawie la t 30, dochodząc w punkcie n ajdal­

szym od słońca (aphelium) do 200 milijonów mil odległości, a zbliżając się w punkcie n a j­

bliższym (perihelium) zaledwie do ]8 0 miljo- nów mil. K u la planety po Jow iszu najw ię­

ksza, bo około 16 600 mil w średnicy rów nika

; m ająca, otoczona je s t płaskim pierścieniem i swobodnie około niej zawieszonym i p rzed sta- I wiającym jedyny tego rodzaju utw ór w całym słonecznym układzie. Pierścień S a tu rn a od­

bywając z nim całą drogę około słońca, za-

! chowuje w tym biegu zawsze jednakow e poło­

żenie, to je st k ąt nachylenia jego płaszczyzny do płaszczyzny drogi planety nie zmienia się.

Położenie to wyobraża fig. 1, na której widać : perspektywicznie S atu rn a z pierścieniem w

4-ch głównych punktach jego drogi od r. 1878

; do r. 1907. Ponieważ droga ziemi, zaledwie 20 milijonów mil prom ienia m ająca, je s t w sto ­ sunku do drogi S a tu rn a bardzo m ała, przeto patrząc z niej mamy prawie ten sam widok, jakbyśm y ze słońca S patrzyli, a wtedy widząc pierścień w punkcie A , ja k to było w r. 1878 widzimy tylko jego kant, który je s t ta k cienki, źe w mniejszych lunetach nie widać go wcale i S atu rn wydaje się ja k pojedyńcza kula. Sko­

ro S aturn postępuje w kierunku ku B zaczy­

(4)

740 W 8Z EC H 8W IA T. N i. 47.

nam y dostrzegać dolną czyli południową po­

wierzchnię pierścienia w postaci wąskiej elipsy, rozszerzającej się ciągle tak, że w punkcie B przedstaw ia się jak o szeroka elipsa n a jb a r­

dziej w tym w łaśnie punkcie o tw arta z całej drogi S atu rna. To położenie przypadnie pod-

F i g . 1.

czas tegorocznej zimy w r. 1885 — potem zno­

wu, ja k łatw o zrozumieć z figury, szerokość elipsy zmniejszać się będzie aż do r. 1892, kiedy znowu tylko wąski k a n t pierścienia bę­

dzie widoczny. W r. 1899, po nowych 7 la ­ tach i 4 m iesiącach stanowiących czw artą część czasu całego obiegu S atu rn a, odwrotnie północna powierzchnia pierścienia n ajd o g o ­ dniejszą będzie do rozpatryw ania.

W roku obecnym S atu rn dla gołego oka ja k o gwiazda stosunkowo najśw ietniej p rzed­

staw iać się będzie, bo do powyższe jokoliczno- ści, to je s t największej powierzchni o d b ijają­

cej pierścienia, dołączy się jeszcze i to , że w tych latach, p lan eta przechodzi swój p u n k t przysłoneczny, najbardziej więc zbliża się do ziemi. — S tąd też dziś już S a tu rn ma blask silniejszy od najśw ietniejszych gwiazd O ryjona a naw et Bliźniąt, w bliskości których widać go przez całą noc.

Poniew aż budowa pierścienia S a tu rn a je st bardzo złożona i bardzo zajm ująca ze względu na jego wyjątkowość, przeto la ta ta k korzy­

stne do oglądania go z upragnieniem są ocze­

kiwane a zdarzają się tylko co 15 la t. Oprócz pierścienia, S atu rn posiada ośm księżyców, które obiegają dokoła niego poza pierście­

niem prawie po tej samej płaszczyznie za wy­

jątkiem 8-go zbaczającego nieco więcej od ogólnej płaszczyzny ruchów.

C ały ten u kład ma podobieństwo do ogólne­

go u kładu słonecznego, kula S atu rn a siłą gra- witacyi utrzym uje i księżyce i pierścień na ich drogach, tak ja k graw itacyja słońca utrzy­

m uje przy sobie wszystkie planety.

K u la S atu rn a je s t stosunkowo lekką, gę­

stość je j wynosi m ało co więcej od połowy gęstości wody—je s t więc najlżejszą ze wszy­

stkich planet. — Spłaszczenie jej wywołane praw dopodobnie szybkim obrotem około osi wynosi praw ie '/ 10 część. S tan fizyczny samej kuli, o ile zmiany spostrzegane n a jej powierzchni wnosić o tem pozwalają, różni się wielce od planet mniejszych, ziemi i M arsa — plam y widywane na S aturnie przedstaw iają się jak o chm ury jego gęstej atm osfery, pośród k tórych niejednokrotnie widywano wybuchy błyszczącej m ateryi nieraz długo trw ające a w końcu rozchodzące się w smugi podłużne w kierunku obrotu rozciągnięte i powoli g a­

snące. Z tych objawów powierzchownych

F i g . 2 .

Układ pierścieni Saturna.

a ) P r z e r w a E n c k e g o w p ie rś . z e w n .

b) P r z e r w a p r z y p u s z c z a l n a M e y e r a w p ie rś c ie n iu w e w n ę t r z n y m .

c ) P r z e r w a S tr u y e g o w p ie r ś c i e n iu c i e m n y m .

wielkich zmian w postaci chmur, oraz lekko­

ści planety domyślamy się znacznego jej ro z­

grzan ia i pod tym względem je st ona bardzo

zbliżoną do Jo w isza również posiadającego

(5)

N r 4 7 . W SZECH ŚW IA T. 741

dość wysoką tem peraturę. O brót S aturna około osi odbywa się w ciągu 10 godzin i 15 m inut prawie.

P ierścień S a tu rn a przez m ałą lunetę wi­

dziany przedstaw ia się jako pojedyńczy, je ­ dnolity utwór otaczający w pewnej odległości kulę p lan ety —rozpatrywany jednak przez sil­

niejsze teleskopy okazuje się złożonym z kilku pierścieni współśrodkowych, z których 3 dość rozpoznać się daje: zewnętrzny, jasny oddzie­

lony ciemną przerw ą od mniejszego wewnętrz­

nego silniej błyszczącego, który od strony planety przechodzi nieznacznie w trzeci m niej­

szy trudno dostrzegalny, bo prawie ciemny.—

B rzeg wewnętrzny tego trzeciego pierścienia najbliższego kuli niewyraźnie się kończy i wogóle cały ten ciemny pierścień je s t jakby półprzezroczysty, ta k że przez niego prze­

świeca sam a kula planety. P rzerw a między pierścieniem zewnętrznym i wewnętrznym, zwana przerw ą Cassiniego, je s t przy dobrych w arunkach położenia zawsze widoczna, co na­

leży przypisać dość znacznej jej prawdziwej szerokości, wynoszącej około 3000 kilome­

trów. P rócz tej głównej jed n ak przerwy spo­

strzegano nieraz węższe przerwy i w zew nętrz­

nym i w ciemnym pierścieniu, lecz tych często przy zmienionem położeniu pierścienia nie można było odnaleźć.— W zewnętrznym pier­

ścieniu Encke, — w wewnętrznym ciemnym Struve takie bardzo wąskie przerwy dostrze­

gali. Zagadkow a budowa pierścienia nie mogła tych przerw objaśnić. Przypuszczenie że je s t on płynny lub stały okazało się nie- możliwem, skoro L aplace dowiódł rachun­

kiem, że jed n o lity pierścień m usiałby przy lada zboczeniu wywołanem przez przyciąga­

nie księżyców spaść na planetę. Maxwell dopiero zgodnie z przypuszczeniem Cassiniego wypowiedział zdanie, że pierścienie składają się z drobnych ja k pyłki satelitów , obiegają­

cych ja k zwykłe księżyce około planety i zbi­

tych w mniej lub więcej gęste szeregi. P rzy takiem przypuszczeniu i przerwy z łatwością zrozumieć można — księżyce bowiem otaczają­

ce, stosownie do swego ugrupowania, siłą ciężkości ściągają te drobne ciałk a z ich dróg w pewnych m iejscach, w których działanie ich je st największe, kiedy na dalsze punkty, gdzie ich działan ie zmniejsza się, m ały tylko wpływ w porównaniu z kulą S a tu rn a wywierają.

C iałka usuw ając się ze swych dróg w kierun­

ku przyciągania księżyców zostaw iają przerwy między szeregam i. P rzy 8 księżycach i ich rożnem grupow aniu się i działania maksy­

m alne ich przyciągania są bardzo różne.

M eyer z Genewy sprobował to działanie r a ­ chunkiem wykryć i przekonał się, że punkty działania największego przyciągania grup księżyców wypadły właśnie w tych miejscach pierścieni, gdzie przerwy dotychczas obser­

wowano, prócz tego znalazł rachunkiem jeszcze jedno miejsce, na którem dotychczas żadnej przerwy nie widziano. — Czas pokaże, czy i ta przerw a nie da się z czasem dostrzedz.

D la przekonania się o ścisłości rachunku M eyera dość spojrzeć na poniżej zestawione cyfry, z których pierwsze wskazują odległości granic i przerw pierścieni mierzone w sekun.

łuku od środka S atu rn a,—drugie zaś—takież odległości punktów największego działania perturbacyjnego księżyców, w pierwszej ru ­ bryce zamieszczonych, obrachowane teore­

tycznie.

K si ęż y có w | O d l. m ie rz . M 'a x . d z ia ł, o b ra c h .

Odpowiednie m iejsca

tt H

6 1 0 ,5 6 10 ,5 4

w 7.own, brzeg ciem n. pierśc.

5 U , 69 I 1,79 przedział Struvego

6 1 3 ,0 2 13,21 wewnątrz, brzeg, jasnego pierśc.

4 X 14,68 X

6 1 7 ,2 4 1 6 ,9 4 przedział Cassiniego 3 1 8 ,9 5 1 8 ,8 4 przedział Enckego

3 2 0 ,1 6 20,51 zewnętrzny brzeg pierścienia

Czwarty z kolei pu nk t o 14,"68 od środka odległy nie odpowiada na pierścieniu żadnej przerwie obserwowanej, czyniąc możliwem wobec ogólnej zgodności, pokazanie się jej przy dokładniejszych narzędziach. N ie byłby to pierwszy przykład wyprzedzania rachun­

kiem faktów daleko później sprawdzonych okiem.

F ig. 2 przedstaw ia cały u kład pierścieni z kulą S aturna i przerw am i tak, jak b y się wydawał, gdybyśmy go mogli zobaczyć z p un ­ ktu na przedłużeniu osi planety leżącego.

Szczegóły dotyczące pierścieni nie zawsze dostrzedz się dają. N aw et przy użyciu b a r­

dzo silnych szkieł potrzeba spokojnego i przej­

rzystego powietrza aby je zobaczyć. O gro­

m na odległość planety od ziemi około 180

(6)

742 W SZEC H ŚW IA T. N r . 4 7 . miljonów mil wynosząca dostatecznie tę tru - !

dność usprawiedliwia.

W średnich teleskopach ogólny widok S a ­ tu rn a przedstaw ia się przy dobrych w aru n ­ kach pow ietrza ta k ja k n a fig. 3 rysowanej w dniu 9 L isto p ad a r. b. w Płońsku. G ranice ciemnego pierścienia wogóle niewyraźnie za­

ledwie chwilami uchwycić okiem m ożna — przerw a Cassiniego jako najszersza, p rz ed sta­

wia się bardzo czysto n a całym obwodzie, ró ­ wnież wyraźnie odznacza się cień na pierście­

niu przez kulę od słońca rzucony.—Sm ugi na kuli S a tu rn a są zw ykle blade i szczegółowe k o n tu ry ich nie dadzą się łatw o oznaczyć.

K siężyce S a tu rn a obiegające poza pierście­

niem są daleko trudniej dostrzegalne aniżeli

dla wyobraźni ludzkiej co wspaniały świat S a ­ tu rn a z całem jego otoczeniem. I w samej rzeczy znaczna ilość księżyców i pierścienie muszą tam wytwarzać widoki zupełnie różne od ziemskich. Przy prawdopodobnych dzi­

siejszych danych o stam e rozgrzania planety trudno przypuszczać, aby istniały tam twory mogące z tych widoków korzystać—wyobrazić je sobie jed n ak i na ziemi łatw o opierając się na wiadomościach ścisłą drogą zebranych.

Św iatło odległego słońca je s t tam bardzo sła­

be, ale wzmacnia się odbiciem od wielkiej powierzchni pierścieni przynajmniej dla oka ku tej powierzchni zwróconego. Z przeciwnej strony prawie niewidać pierścienia nieoświe­

tlonego ale widać wielki pas okrągły na nie-

ł'ig . 3.

Saturn obserwowany w Płońsku d. 9 Listopada 1884 r.

księżyce Jow isza, są bowiem i m niejsze od nich i w znaczenie większej odległości od zie­

mi. N ajbardziej błyszczący z nich je s t T y ­ tan 6-ty z kolei i ten w słabych lunetach n a­

w et widzieć można, inne w ym agają szkieł większych, 7-y zaś H yperion je s t najsłabszy i dopiero w r. 1848 przez B onda znaleziony został, kiedy większość ich już w X V I I wieku była znaną. Czasy ich obiegów są różne i zwiększają się w m iarę w zrastania odległości księżyców od planety, najbliższy księżyc przy samym pierścieniu obiegający potrzebuje 22 godzin przeszło do całego obiegu, kiedy o sta ­ tni najodleglejszy, dopiero w 2 miesiące i 20 dn^ prawie kończy swą drogę.

Ż adn a planeta nie daw ała tyle m atery ja łu

bie, na którym wcale niem a gwiazd— im bliżej rów nika, tem pas je s t węższy. N a powierz­

chni pierścienia widać cień okrągły planety.

Liczne księżyce codziennie przedstaw iają zaćmienia, albo też są zasłaniane przez pier­

ścień, ukazując się niekiedy przez przerwy i znowu szybko znikając. N achylenie osi

! planety spraw ia tam ja k i na ziemi 4 pory roku po 7 la t i 4 miesiące trw ające, choć mniej od ziemskich wybitne z powodu wię­

kszej odległości od słońca. W szystkie po­

dobne zjawiska łatwo sobie wyobrazić a naw et obliczyć — nie nauczą one jed n ak niczego, bo sam e oparte są tylko na faktach powyż- j szych, drogą ścisłych bad ań otrzymanych.

Płońsk, 11 Listopada 138 4 r.

(7)

Nr 47. W SZECHŚW IAT. 743

sk re ślił

M aksym ilijan Flaum.

( Muteryjał historyczny podług Koppa).

Ażeby wyrobić sobie wyraźne pojęcie o dzisiejszych poglądach uczonych na powino­

wactwo chemiczne, postarajm y się przedstawić je w historycznym jego rozwoju. W sta ro ­ żytności przypuszczano, ja k to np. u H ipokra- tesa (w V w. przed Chr.) znajdujemy, że dwa ciała łączą się z sobą tylko w razie, jeśli m ają jak iś wspólny pierw iastek (principium com- mune). U innych starożytnych pojęcia te nie występują wyraźniej w ich pismach. Lecz tak, ja k H ipok rates pojmował tę siłę, pojmo­

wali ją i jego następcy, a u alchem ika A lber­

ta W ielkiego ( X I I I wiek) mamy tego wska­

zówki. M etale, według niego, łączą się chęt­

nie z siarką propter affinitatem naturae, gdyż ja k wiadomo, alchemicy przyjmowali siarkę, m erkuryjusz i sól za części składowe metali.

Otóż ta siark a hipotetyczna m etalu działa jak o pośrednik przy połączeniu m etali z siar­

ką. Od tego czasu też datuje term in affini- ta s, przekazany nowoczesnej chemii i dotych­

czas brzmieniem swojem wprowadzający w błąd początkujących. W tem również znaczeniu, choć może mniej wyraźnie, znajdujemy ten term in u G laubera ( X V I I wiek), Boylea (d ru ­ ga połowa X V I I wieku) i B echera (współcze­

śnie z Boylem). W szakże u tego ostatniego używana je s t affinitas w znaczeniu, jak ie n a­

dajem y słowu analogija. Dopiero w początku przeszłego stulecia wyrazowi affinitas zaczęto nadaw ać znaczenie bardziej zbliżone do n a ­ szego teraźniejszego pojęcia pod względem chemicznym. Głównie zaś przyczynił się do tego chemik holenderski Boerhaye, u którego pojęcie affinitas znajdujem y przy objaśnianiu roztworów. P rzyznaje on powinowactwo mię­

dzy metalem, rozpuszczalnym w danym kw a­

sie, a tym kwasem. W łaściwie, podług pojęć naszych, działanie kwasu na m etal nie jest rozpuszczaniem , lecz odbywa się tu już daleko głębsze działanie chemiczne, gdyż metal z

kwasem tworzy sól, a po wyparowaniu takiego roztw oru nie otrzymamy pierwotnego m etalu, lecz sól odpowiedniego kwasu. Z tego przy­

kładu właśnie, widząc, ja k ciała ta k różne jak metal i kwas tworzą ciało jednorodne, Boerhave wnosi, że istnieje pewne dążenie ciał niepodobnych do wzajemnego łączenia się między sobą.

Lecz, wracając do samego pojęcia powino­

wactwa chemicznego, trzeba zauważyć, że od najdawniejszych czasów znane były procesy i chemiczne, zasadzające się jedynie na działa­

niu tej siły. Je d n a k dopiero G lauber w dzie­

łach swoich wypowiada wyraźnie, że dane ciało nie m a jednakowej skłonności do połą­

czenia się z dowolnem innem ciałem. W ie on o tem, że tylko niektóre tlenki, jak o to tle ­ nek potasu lub wapnia, przy ogrzewaniu uwal­

niają am onijak z jego połączenia z kwasem solnym. O reakcyi tej Boyle wyraża się w ten sposób, że przypuszcza, jakoby kwas wię­

cej m iał skłonności do łączenia się ze stałym ługiem, niż z lotnym, jakim je s t amonijak.

W ten sposób pojęcie to coraz się więcej roz-

! wija ku końcowi X V I I wieku, a chemik an- I gielski Mayów przychodzi do wniosku, że wo- I góle ługi bardziej są skłonne do łączenia się z kwasami, niż którykolwiek m etal. Jednocze-

! śnie pojawia się pierwsza wyraźna teoryją, tłum acząca przyczynę działania powinowac­

twa chemicznego. Teoryją ta, również przez Boylea wypowiedziana, przyjm uje, że ciała

| składają się z mnóstwa maleńkich cząsteczek, a skutkiem przyciągania się tych cząsteczek w różnych ciałach, pow stają zjawiska tw orze­

nia się i rozpadania ciał. T eoryją t a d ok ła­

dniej nie była przeprowadzoną a przyjętą ta k ­ że była w zasadzie przez słynnego chemika S tahla (początek X V I I I wieku). Z innych na wymienienie zasługują teoryje współcze­

śnie z nimi żyjących B echera i Lemeryego.

Pierwszy przypuszczał istnienie siły podobnej do magnetyzmu, sprzyjającej kwasom i zasa­

dom przy wzajemnem ich łączeniu się. Le- m ery zaś sta ra ł się dowieść, że śpiczaste koń­

ce cząsteczek jednej części składowej, p rzeni­

kając w pory drugiej części, stanow ią przy­

czynę łączenia się. Obiedwie te teoryje nie

miały, prócz swoich twórców, praw ie żadnych

innych wybitnych przedstawicieli. Z asługuje

jednak na uwagę teoryją, broniona przez

Newtona, który przypuszczał istnienie siły

(8)

744 W SZ EC H SW IA T. Nr. 47.

przyciągającej (a ttra c tio n ) między ciałam i wstępującem i w związek. S iła ta je st obu­

stro n n ą t. j. działa w obudwu ciałach tw orzą­

cych związek. N ie utożsam ia je j jed n ak N ew ­ ton z ogólną siłą ciążenia (gravitation), u trzy­

mując, że w zrasta ona w większym stosunku przy zmniejszeniu odległości, niż ta o sta­

tn ia ').

S tah l, o którym wspomnieliśmy, że p rzy jął w zasadzie teoryją B oylea, doszedł' własnemi doświadczeniami do wniosku, zgodnego z wnioskami tego ostatniego. B a d a ł on działa­

nie kwasów na ługi i re zu ltat tych p rac s tre ­ ścił, utrzym ując, że z pośród wszystkich kwa sów kwas siarczany, potem zaś kwas saletrza- ny (azotny) są najsilniejszem i i że uw alniają one wszystkie inne kwasy z ich związków.

T akie i tym podobne doświadczenia były ro­

bione i przez innych chemików, a zebrany m ateryj ał, po części własnemi dośw iadczenia­

mi uzupełniony, wydał w 1718 r. chemik Geoffroy, uporządkowawszy dotychczasowe wiadomości z tego przedm iotu w tablicach, k tó re w krótce bardzo się rozpowszechniły.

N a wzór tych tablic układ ali inni chemicy inne, uzupełniając i popraw iając m ateryj ał, dostarczony przez Geoffroya. T ablice te u k ła ­ dane były w następujący sposób: D ziałanie pewnego ciała na szereg innych, podobnych do siebie chemicznie ciał było przedstaw iane w w jednej rubryce pionowej; nagłów ek wymie­

n iał to ciało (np. ja k ą ś zasadę), którego silę powinowactwa do innych badam y; pod niem zaś w rzędzie pionowym następow ały ciała (np. kwasy), przez w spółdziałanie których z wymienionem w nagłów ku otrzym ujem y związ­

ki. P o rząd ek w jakim wpisywano do tablic badane związki odpowiadał porządkowi, w j a ­ kim one są spowinowacone z ciałem w n a ­ główku wypisanem. Im które ciało więcej było od nagłów ka oddalonem, tem m niejsza siła powinowactwa łączyła je z umieszczonem u góry. T ak np. każdy kwas, podług tych tablic, mógł być uwolniony ze związku z zasa­

dą przez kwasy wyżej od niego umieszczone, sam zaś uw alniał te kwasy, k tó re n a niższych szczeblach pozostawały. R eakcyj e były wy-

’) Siła ciążenia pomiędzy dwoma ciałami jest pro- porcyjonalną do ich mas i odwrotnie proporcyjonalną do kwadratu ich odległości.

konywane w roztw orach (jak np. działanie kwasów n a zasady i m etale) lub przy tem pe­

ra tu rz e topienia ciał (jak np. działanie siarki na m etale). Lecz nietrudno było zauważyć ważny b łąd w tych tablicach. Mnóstwo zja­

wisk chemicznych, w sposób rażący zależnych od tem peratury, ówcześni chemicy ju ż znali.

T a k np. S tahl zwraca uwagę n a to, że przy niskiej tem peraturze srebro rozkłada kalomel (związek rtęci z chlorem), tworząc chlorek sre b ra i uwalniając rtęć, gdy tymczasem przy wysokiej tem peraturze naodw rót rtęć rozkła­

da chlorek srebra uwalniając srebro. Beaum e (1773) pierwszy zaproponował, aby w ta b li­

cach powinowactwa umieszczano oddzielnie dwa rzędy,—jed en jako rezu ltat reakcyi na m okrej drodze (w roztw orach) przy zwykłej tem peraturze, — drugi jak o re zu ltat reakcyi n a suchej drodze przy tem peratu rze topienia się ciał. Po raz pierwszy tablice ta k ie były ułożone przez B ergm ana (1775), który u trzy ­ mywał, że każde dwa ciała p o siadają skłon­

ność do wzajemnego łączenia się, jed n ak ró­

żne ciała do jednego danego nie równie silną.

T e stopnie powinowactwa, podług niego, mo­

żna wyrazić liczbami, czego jed n ak on sam nie dokonał. U niego też po raz pierwszy znajdujemy pojęcie powinowactwa wyboru (a ttra ctio electiva), które B ergm an w ten spo­

sób tłumaczy, że przypuszcza istnienie jak iejś predylekcyi pewnego ciała, do jednego większej niż do drugiego. Głównie b adał on działanie kwasów na zasady i odwrotnie, aż do w zajem ­ nego nasycenia ') (neutralizacyi) tych zw iąz­

ków, a z doświadczeń swoich doszedł do n a ­ stępującego wniosku, nazwanego przez niego sam ego paradoksem chemicznym. K ażd a za­

sada tem więcej potrzebuje kwasu do zupeł­

nego nasycenia, im większą je s t s iła powino­

wactwa między temi dwoma ciałam i i naod­

wrót, kwas tem więcej zużywa danej zasady, im większą je s t siła ich powinowactwa. Z by- tecznem chyba będzie wskazywać rażący błąd, zaw arty w tem zdaniu. Analizy wykonane przez B ergm ana, były ta k niedokładne, że

*) Nasyceniem (nsutralizacyją) nazywamy ten stan, w którym działające na siebie zasada i kwas straciły już własności, charakteryzujące je , a przez współdziała­

nie utworzyły nowy związek z nowemi własnościami—

| sól.

(9)

Nr. 47. W SZECHŚW IAT. 745 prawie żadna nie zgadza się z rezultatam i a-

naliz jego następców, którzy błędy jego s ta ­ rali się w następnie wydawanych tablicach poprawiać. Z p unktu widzenia teoretycznego B ergm an uważa siłę powinowactwa w zasadzie za analogiczną z siłą ogólnego ciążenia, je ­ dnak w skutkach swoich o tyle różną, o ile to wypływa z wielkości i wzajemnego położenia atomów.

Zanim przejdziemy do dalszych badań i do­

świadczeń robionych na tem polu, musimy zwrócić uwagę na ta k zwane podwójne powi­

nowactwo wyboru (attractio electiva duplex), które to pojęcie wraz z przykładam i po raz pierwszy spotykamy u Bergm ana. P od tym terminem pojmujemy tę siłę, która sprzyja tworzeniu się dwu nowych związków przez współdziałanie chemiczne dwu danych ciał.

Jeśli np. na siarczan potasu działać będziemy chlorkiem barytu (obadwa ciała w rostworach wzięte), otrzymamy siarczan barytu, który, jak o ciało nierozpuszczalne, utworzy osad i chlorek potasu, któ ry pozostanie w roztworze.

Podobne reakcyje, prawie na każdym kroku w praktyce chemicznej spotykane, były już bardzo dawno znane. Z punktu widzenia teo­

retycznego pierwszy na nie zwrócił uwagę Bergm an, nieum iejąc ich jed n ak dostatecznie objaśnić, w dziełach swoich przytacza tylko kilkadziesiąt podobnych przykładów, objaś­

niając działanie w każdym przykładzie od­

dzielnie. W spółcześnie z nim żyjący Guyton de M orveau i te zjaw iska s ta ra ł się podcią- | gnąć pod pewne praw a ogólne i objaśnił je liczbam i. R eakcyje podobne zachodzą, po­

dług niego, tylko w tym razie, jeśli suma po­

winowactwa części składowych w utworzonych związkach je st większą, niż sum a powino­

wactw części składowych w pierw otnie wzię­

tych ciałach. P ojm ując powinowactwo jak o rodzaj przyciągania cząsteczek ciał i zgadza­

ją c się na to, że siłę tego przyciągania można bezpośrednio mierzyć, musimy przyznać, że powyższy w arunek rzeczywiście powinien mieć miejsce w podobnych reakcyjach. W ogóle na przyczynę istnienia siły powinowactwa G uyton de M orveau zapatryw ał się w ten spo­

sób, że utożsam iając ją z ogólną siłą przycią­

gania, przypuszcza istnienie różnej siły powi­

nowactwa w różnych ciałach z powodu ró­

żnych form atomów a przez to i różnych po­

łożeń ich środków ciężkości. Im środki cięż­

kości dwu atomów bliżej są siebie położone, tem powinowactwo ich je st silniejsze. T eoryją ta za twórcę swego m iała słynnego naturali- stę Buffona. N a wymienienie zasługują tu jeszcze teoryje K irw ana i W enzla. P ierw ­ szy zgadzał się z zapatrywaniem B ergm ana.

J e d n a k przyznawał tylko, że zasady tem sil­

niej są spowinowacone z kwasami, im więk­

szej ilości pierwszych potrzeba dla neutraliza- cyi kwasów, gdy tymczasem odwrotną propor- cyjonalność widział on w powinowactwie kwa­

sów do zasad. Je s tto zdanie apriorystyczne i dziwić się trzeba, że Kirw an nie zmienił go wobec w wielu razach w prost przeciwnych re­

zultatów własnych analiz, które zresztą dość jeszcze niedokładnie wówczas były wykony­

wane. Teraz zaczęto się przekonywać, że mierzenie powinowactw zapomocą ilości ciał potrzebnych do wzajemnej neutralizacyi jest w wielu bardzo razach niedokładne i W enzel s ta ra się dowieść zależności pomiędzy powino­

wactwem a czasem potrzebnym do rozpuszcze­

nia danego ciała w danym rozpuszczalniku.

Powinowactwa różnych ciał do jednego i tego sam ego rozpuszczalnika (przy równych ilo­

ściach ciał rozpuszczonych) m ają się, według niego, odwrotnie proporcyjonalnie do czasów, potrzebnych do całkowitego rozpuszczenia.

Łatw o zauważyć niedokładność tego zdania, ja k również niemożność zastosowania go przy bardzo wielu reakcyjach. To tez przez współ­

cześnie jeszcze żyjących chemików teoryją W enzla odrzucona została jak o błędna.

{<1. c. «.)

Kilka nowych poglądów w dzie­

dzinie fizyjologii i systematyki roślin,

podał

S t. D a w i d .

W trzech pracach swoich (l-o S ur les cau-

ses et sur les limites des variations de struc-

tu re des v eg e tau x ;--2 -o LTespece vegetale

consideree au point de vue de ł'anatom ię

(10)

746 W SZEC H ŚW IA T. Nr 47.

com paree;—3-o C ontributions & l'histologie system atique de la feuille des Caryophyllinees, precedees de rem arques com plem entaires sur 1’im portance des caracteres anatom iques en botanique descriptive), francuski botanik p. J . Vesque mówi o całym szeregu anatom icznych i fizyjologicznych badań, którym się poświęcił w celu rozwiązania p y ta ń : w skutek jakich środków rośliny przystosow ują się do w arun­

ków zewnętrznych i ja k daleko może zajść to przystosowywanie się? Jeżeli pi'ace V esquea poddamy ścisłej krytyce, to spotkam y w nich niejednokrotnie b ra k gruntowności i ścisłości w badaniach; z drugiej jednakże strony prace te, jako dążące do wprowadzenia bardziej ogól­

nych poglądów do dziedziny fizyjologii i syste­

m atyki roślinnej, zasługują w każdym razie na uwagę botaników.

W pierwszej z wymienionych prac autor sta ra się odszukać przyczyny mechaniczne, w yjaśniające następujące zjaw iska w fizyjolo­

gii ro ślin n e j:

a) Tworzenie się komórek slupkowatych w liściu;

b) powstawanie falistości na bocznych ściankach komórek naskórka;

c) tworzenie się miąszu gąbczastego liści;

d) powstawanie włosków;

e) powstawanie szparek;

f) zjawisko wypłonienia (etyjolizacyi);

g) mięsistość liści.

W nioski, a raczej przypuszczenia, do jak ich dochodzi Vesque, są następujące:

K om órki słupkow ate rozw ijają się pod wpływem transpiracyi; są one wielce pożyte­

czne przy rozkładzie dwutlenku węgla ( C 0 2).

T ranspiracyja również stanowi pierwszą przyczynę powstawania falistości na bocznych ściankach komórek naskórka.

W łoski zwiększają się ilościowo i s ta ją się dłuższe przy suchem powietrzu i jasnem o- świetleniu; nie udaje się jednakow oż wywołać rozwoju włosków na zupełnie gładkich ro ś li­

nach, u tych ostatnich te same w arunki ze wnętrzne wpływają tylko na zgrubienie kuti kuli. Pow staw anie szparek zależy przede- wszystkiem od pewnego dziedzicznego p rzy­

zwyczajenia; przyzwyczajenie to jednakże mo­

że być zmienione przez transpiracyją: liczba szparek zależy od transpiracyi. Stopień wy­

kształcenia międzykomórkowych przestrzeni je s t funkcyją siły transpiracyi, przestrzenie

międzykomórkowe są tem większe, im słabsza tran sp ira cy ja—przez to zostaje osiągnięta pe­

wna sam oregulacyja transpiracyi. W ypłonie- nie (etyjolizacyja) je s t wynikiem nadm iernego zmniejszenia się transpiracyi. M ięsistość ro ­ ślin zależy naprzód od podwyższonej tem ­ p eratu ry gruntu, dalej od tego, że g ru n t bywa przesiąknięty naprzem ian to skoncentrow a­

nym, to rozcieńczonym rostworem części po­

żywnych. M ięsistość czyni rośliny zdolnemi do skutecznego przeciwdziałania peryjodycz-

^ nej suchości gruntu. Ja k o główny wynik wypowiada au to r następujące zdanie : między fizyjologicznym pożytkiem z organu zm ienio­

nego przez wpływy zewnętrzne i przyczyną m echaniczną tej zmiany niema żadnej koniecz­

nej zależności.

W drugiej, obszernej pracy, k tó ra zawiera dość ciekawych spostrzeżeń, au to r sta ra się wykazać, że przy systematycznym podziale roślin przeceniam y wartość niektórych cech anatomicznych. A u to r przedewszystkiem s ta ­ wia sobie pytanie, czy to, co przyjm ują za c h a rak ter gatunku nie je s t w rzeczywistości tylko cechą wywołaną przez przystosowanie się do świata zewnętrznego, czy zatem gatunki często nie przedstaw iają tylko form przysto­

sowanych jednej i tejże samej formy pierwot­

nej. Cechy, które na roślinie, że tak powie­

my, zostały wyciśnięte przez w arunki zewnę­

trz n e , V esque nazywa epharm onicznemi i ści­

śle odróżnia od cech niezawisłych od otocze­

nia zewnętrznego, jak o to przebieg wiązek łyko-drzewnych. liczba wiązek wchodzących w liść, układ liści na łodydze i t. p. F o rm a pierw otna obejm uje wszystkie rośliny, które różnią się jed n a od drugiej tylko cechami epharmonicznemi. D la czego jednakże dwie formy roślinne, różniące się tylko cechami epharm onicznemi nie są identyczne, jeżeli je hodujem y jed n ę przy drugiej przy jednako­

wych w arunkach? A dalej czem się to dzieje, że wogóle pow stają różnice epharm oniczne, jeżeli wpływ epharm onizm u je s t ta k słaby?

Podobne zarzuty staw ia sobie i sam au to r i sta ra się odeprzeć je na swój sposób, lecz dowody jego są powierzchowne i nie wytrzy­

m ują krytyki.

W dalszym ciągu tejże pracy, wyjaśniwszy

jeszcze bliżej różnicę między cechami niepod-

dającem i się przystosowywaniu a cechami

epharmonicznemi, au to r krytycznie rozbiera

(11)

Nr. 47. WSZKCIIŚWIAT. 747 rodzaj C apparis, odrzuca dotychczasowy jego

podział, ponieważ często różnice między od­

mianami byłyby ważniejsze niż między gatun­

kam i i proponuje klasyfikacyją, opartą przez niego na czysto anatom icznych stosunkach.

Określenie gatunku, według Y esąuea, powin­

no być takie: gatunek je st to zbiór roślin po­

chodzących od jednej formy pierwotnej, które posiadają jedne i też same organy epharmo- niczne i różnią się między sobą tylko więk­

szym lub mniejszym rozwojem każdego z tych organów. Podział zaś gatunku zależy albo od stopnia rozwoju organów epharmonicz- nych, albo też opiera się na filetycznych małoważnych cechach (Dp. kolorze korony i t. p.).

W dalszym ciągu au to r sta ra się dać odpo­

wiedzi n a takie p y ta n ia : „jakiem i środkami roślina przystosowuje się do oświetlenia? J a ­ kim sposobem zabezpiecza się przeciwko zbyt silnej transpiracyi? J a k zatrzym uje ona wo­

dę w swojern ciele i jak ie elementy mechani­

czne podtrzym ują przy więdnięciu tkanki miąszu liścia (parenchymatyczne) ? “. W 17 p aragrafach zaznajam ia nas autor ze swojemi poglądam i na te kwestyje, atoli podobne ze­

stawienie należy uważać za przedwczesne, póki nie zostanie wykonana stosunkowo więk­

sza ilość specyjalnych badań.

Główne cechy gatunkowe oparte na a n a to ­ mii liścia są n a stę p u ją c e :

1) Obecność lub nieobecność kryształów wogóle lub w naskórku.

2) N a tu ra (nie ilość) utworów kutikular- nych.

3) Jed n o - lub wielo-warstwowy naskórek.

4) Obecność lub nieobecność hipodermy.

5) D w ustronna (bifacial) lub współśrodko- wa (central) budowa śródliścia (mezofilu).

6) Obecność lub nieobecność elementów sklerenchymatycznych, tow arzyszących wiąz­

kom łykodrzewnym.

7) Obecność lub nieobecność komórek skle­

rotycznych.

Zastosow ując do p rak ty k i swoje poglądy au to r w końcu drugiej pracy kreśli monogra- fiją pewnego działu C appareae (a mianowicie drzewiastych C apparideae).

W trzeciej pracy Y esąue przedstaw ia opar­

tą na histologicznej budowie liścia system aty­

kę Caryophyllinae, poprzedzając ją obszer­

niejszą przedmową o naturalnych i sztucznych

j

I

system atach, o zastosowaniu anatomii do od­

różniania grup rozmaitej wartości, o cechach rodzin i rodzajów, o stosunkowej starości ga­

tunków i nakoniec o wartości dla system atyki rozmaitych cech anatomicznych (włoski, szpar­

ki i t. p.).

W ogóle atoli wnioski, jakie Y esąue w ypro­

wadza ze swoich doświadczeń, muszą być przyjmowane z wielką oględnością, a same doświadczenia wym agają krytycznego zapa­

tryw ania się na nie.

SPRAWOZDANIE.

E rn e st Haeckel- — Królestwo pierwotniaków, popularny przegląd najniższych iyjącycli istot, z dodatkiem naukowym, zawierającym system pierwotniaków. Przełożył z niemieckiego za upo­

ważnieniem autora Julijan Steinhaus. Z licz- nemi drzeworytami. Warszawa. 1885.

Sir. 96.

Trudność przeprowadzenia linii granicznej pomiędzy zwierzętami a roślinami, nasunęła Haecklowi niezbyt szczęśliwą myśl utworzenia pośredniego królestwa protistów czyli pierw o­

tniaków. Obejmuje ono 14 klas najniższych istot żyjących, począwszy od najprostszej mo- nery, tego „organizm u bez organów", którego ciało w stanie zupełnego rozwoju składa się z bryłki protoplazmy bez ją d ra i błony, a k o ń ­ cząc na wymoczkach (infusoria), których o r­

ganizm przedstawia wprawdzie jednę tylko komórkę, ale stosunkowo wysoko zróżniczko­

waną pod względem morfologicznym i fizyjo- logicznym; oprócz bowiem błony komórkowej, ją d ra i ją d e rk a posiadają wymoczki otwór do przyjmowania pokarm u (gęba) i otwór odcho- dowy, włókna mięśniowe, organy wydzielania i t. p. Jednem słowem do królestw a pierwo­

tniaków włącza H aeckel grupę P rotozoa i grzyby, jak o stojące na najniższym stopniu rozwoju wśród isto t ustrojowych. W skutek przystosowania do odmiennych warunków ży­

cia, pierw otniaki dały początek dwum różnią­

cym się od siebie fizyjologicznie i morfologicz­

nie grupom istot organicznych — zwierzętom i roślinom. Od|prawdziwych zwierząt różnią się pierw otniaki według H aeckla tem , że nie wznoszą się do stadyjum gastruli t. j. zaro d­

I

(12)

7 4 8 W SZEC H ŚW IA T. N r . 4 7 .

ka o dwu listkach zarodkowych, od praw dzi­

wych zaś roślin tem , źe o statnie posiadają chlorofil i rozm nażają się zawsze (?) drogą płciową, czego nie widzimy u pierw otniaków (?) (str. 58).

J a k wszystko, co wychodzi z pod pióra słynnego profesora z Jen y , ta k i niniejsze dziełko odznacza się przedewszystkiem jasnym i przystępnym wykładem, um iejętnym dobo- ! rem przykładów i pięknemi rysunkam i. Czy jed n ak myśl utw orzenia państw a pierw otnia­

ków posiada ja k ą ś w artość naukow ą, czy przyjm ując podział istot żyjących na powyż­

sze trzy grupy, usuniemy tem trudności, na­

potykane przy określeniu ścisłej pomiędzy zwierzętami a roślinam i gran icy —o tem n ale­

ży powątpiewać. J a k o cechę ch a rak tery sty ­ czną zwierząt przyjm uje H aeckel istnienie u nich gastruli, ta je d n a k g a stru la praw dzi­

wych zw ierząt je s t tylko rezultatem dzielenia pojedyńczej komórki — ja jk a , według zatem H aeckla musielibyśmy wszystkie zw ierzęta na pierwszem stadyjum rozwoju zaliczać do k ró ­ lestw a pierwotniaków. Jeszcze bardziej chwiej­

ną i naciąganą je s t granica między pierw ot­

niakam i a roślinam i. H aeck el opiera j ą na fałszywem założeniu, że pierw sze rozm nażają się bezpłciowo, podczas gdy rośliny zawsze drogą płciową. Możemy w skazać całe grupy

„prawdziwych** roślin, u k tó ry ch bądź zupeł­

nie nie znamy procesu rozm nażania płciow e­

go, ja k np. wodorosty z grupy Chroococcaceae, O scillariaceae, R ivularieae i t. d., bądź też takie, u których obok rozm nażania płciowego istnieje też stale rozm nażanie bezpłciowe za­

pomocą spor, ja k mchy, wątrobowce, paprocie i inne skrytokw iatow e. Z drugiej zaś strony grzyby, które au to r do pierw otniaków zalicza, nie wszystkie rozm nażają się drogą bezpłcio­

wą. Pom ijając już M ucorini i inne, u k tó ­ rych rozm nażanie płciowe polega n a kopula- cyi (zlaniu się) dwu kom órek t. zw. gam et, dla utw orzenia zygospory, zwrócimy tu tylko uwagę n a to, że w grupie P erenosporeae i A ncyłistae istnieją dobrze rozw inięte o rg a ­ ny płciowe (oogonium i antheridium ), a przed­

stawiciele rodzaju M onoblepharis posiadają naw et ciałka nasienne. B ra k chlorofilu u grzy­

bów, je st tylko skutkiem ich życia pasorzytne*

go i w żaden sposób nie może służyć za cechę odróżniającą je od innych roślin, ponieważ i wśród tych ostatnich m a miejsce znikanie

j chlorofilu skoro się do pasorzytnego przystoso-

! w ują życia (Cuscuta, M onotropa i inne). Z re-

! sztą pomiędzy pierw otniakam i nie b rak oso­

bników bogato w chlorofil uposażonych, że wspomnimy tu tylko: Yolvocineae, S tentora, niektóre W irczyki i t. p. Również budowa jednokom órkowa nie może być wyłączną cechą protistów , skoro wśród wodorostów nap o ty k a­

my mnóstwo gatunków, z jednej tylko kom ór­

ki złożonych (Chroococcaceae, Desm idiaceae, Confervoideae i t. d.), a jed n ak wodorosty z a ­ licza H aeckel do prawdziwych roślin.

U tw orzenie osobnego królestw a pierw otnia­

ków m iałoby ra cy ją bytu tylko w takim razie, gdyby przezto m ogła być ustanow ioną ścisła g ran ica pomiędzy zwierzętami a roślinam i.

B ad an ia jed n ak dowiodły, że ta k a granica w naturze wcale nie istnieje, że co najwyżej znajduje się ona tylko w fantazyi niektórych przyrodników. N ieuznając takiej granicy, H aeck el ustanaw ia królestwo pierwotniaków i w ten sposób zam iast jednej sztucznćj g ra ­ nicy, tworzy dwie,— ale gdzie się kończy kró­

lestwo protistów i gdzie się zaczyna państw o zwierząt i roślin, na to pytanie nie znajd u je­

my uzasadnionej odpowiedzi, naw et po p rz e ­ czytaniu jeg o broszury. Owszem, utworzenie królestw a pierw otniaków podw aja tylko tr u ­ dności oznaczenia ścisłej granicy pomiędzy zwierzętam i i roślinam i.

W ystępując przeciwko myśli przewodniej powyższego dziełka i uznając cel, w jak im ono podjęte zostało za chybiony, nie chcemy by­

najm niej wnioskować tem o bezpożyteczności tej pracy. J a k o przegląd najniższych isto t żyjących bez względu n a to, czy je do roślin, zwierząt, lub ja k chce H aeckel do p ierw otn ia­

ków zaliczać będziemy, posiada niniejsza p ra ­ ca niezaprzeczoną wartość. Zapoznaje ona czytelnika ze światem z powodu swej m ik ro ­ skopowej wielkości zupełnie mu obcym, a je ­ dn ak bardzo rozpowszechnionym i bogatym w najrozm aitsze i zajm ujące formy, z któ rem i się bezustannie spotykam y, a naw et połykam y w niezmiernej ilości wraz z wodą, k tó rą pije*

my i różnem i pokarm am i. To też przyswo­

jen ie tego dziełka lite ra tu rz e naszej, ta k ubo­

giej w pożyteczne a popularne prace, należy przyjąć z uznaniem.

D o najciekawszych ustępów książki należy

spór H aeck la o B athybiusa i monery. P o d

zwaną B athibius H aeckelii opisał H uxłey w r.

(13)

Nr. 47. W SZECHŚW IAT. 749 1868 bezkształtne masy protoplazmy, znajdo­

wane przezeń w szlamie głębi morskich. P rze­

konano się jed n ak później, że woda m orska przez dolanie alkoholu tworzy osad gipsu zupełnie podobny do B athybiusa, ja k to do­

świadczalnie przedstaw ił prof. Moebius w r.

1876 n a zjeździe przyrodników niemieckich w H am burgu, wskutek czego istnienie B ath y­

biusa podano w wątpliwość i H uxley zrzekł się swoich praw do niego. Pomimoto jed n ak H aeckel, jak o ojciec chrzestny Bathybiusa, poczuwa się do obowiązku bronienia zawcze- śnie —według niego — pogrzebanego dziecka, powołując się na fakt, że Thomson, Carpen- te r i Bessels bad ając żywego Bathybiusa, spo­

strzegli w nim ruchy, podobne do ruchów R hi- zopoda, a przecież osad gipsu zdolnością ru ­ chu nie jest obdarzony. K tó ż jed n ak zarę­

czyć może, że wspomnieni badacze mieli do czynienia z żywym B athybiusem , a nie z pro- toplazm ą raczej innych niższych organizmów, tem bardziej, że m uł przez nich badany, zawie­

ra ł mnóstwo muszelek korzenionóżek. N a d a­

remnie więc sili się H aeckel wskrzesić B ath y ­ biusa, którego obalenie uważa za zamach przeciw monerom i.... teoryi rozwoju. Istn ie­

nie m oner zostało udowodnionem przez Cien- kowskiego, G rim m a i samego H aeckla, baje­

czny zaś B athybius je s t płodem błędnych spo­

strzeżeń i przypuszczenie jego istnienia opie­

ra się na złudzeniach. T eoryją zaś rozwoju w ygłaszał D arw in nietylko przed „odkryciem*1 B athybiusa, lecz wówczas, kiedy istnienia mo­

n er n ik t naw et nie przypuszczał. Łączenie zatem losu teoryi z B athybiusem i monerami nietylko je s t naciąganem , lecz naw et wydaje się nam śmiesznem.

W dodatku podaje autor system pierw ot­

niaków. Dowiadujem y się zeń poraź pierw­

szy, że „nigdzie nie m ożna znaleść w grzy­

b ach jądra*1 (str. 87), tym czasem dowiedzio­

nym je s t faktem , że komórki grzybów nietyl­

ko jedno, ale częstokroć kilka zaw ierają j ą ­ der. N ie pojm ujem y również, na jakiej zasa­

dzie twierdzi autor, że grzyby nie wytwarzają celulozy (str. 48). W ed łu g H aeckla rośliny wdychają dwutlenek węgla, a wydychają tlen, zwierzęta zaś przeciwnie i tylko rośliny paso- rzytne oddychają na sposób zwierząt (str. 12).

Otóż od czasu ukazania się znakomitej „E x - perim entałphysiołogie der P flanzen“ Sachsa (1865), nik t już obecnie nie wątpi, że wszy­

stkie bez w yjątku rośliny oddychają w tak i sam zupełnie sposób, ja k zwierzęta, a przyj­

mowanie dwutlenku węgla należy uważać za proces odżywiania nie zaś oddychania roślin, dwutlenek bowiem węgla służy roślinom za pokarm .

W tłum aczeniu polskiem tu i owdzie napo­

tykam y rażące błędy, których w popularnej szczególnie pracy należałoby się stara n n ie wy­

strzegać. Liść Mimozy nie je s t wcale ,,okryty pierzem** (str. 9), ale je s t on pierzasty, to jest z obu stron głównego ogonka siedzą małe list-

| ki (w oryginale n a str. 11 czytamy: gefieder- tes M im osenblatt), a jąd ro S tentora posiada kształt różańca, nie zaś „wieńca róż“ (str. 24 i 26), ja k p. S. tłum aczy dwuznaczne słowo niemieckie „rosenkranzfórmig** (str. 27 i 29 oryg.). Term inologija szwankuje na każdym

| kroku, a już tak ie nazwy gatunkowe, jak : „wie­

lokomórkowy duży słonecznikowy** (Actino- sphaerium ); „jednokom órkowy mały słoneczni- kowy‘* (A ctinophris) (str. 44), należą do pra­

wdziwych dziwolągów językowych. Roślinę owadożerną D ionaea nazywa tłum acz „łap ką : na muchy** (str. 10), zam iast powszechnie przyjętej nazwy „muchołówka.** Oprócz tego i znajdujem y mnóstwo wyrazów obcych i błę­

dów gramatycznych, ja k np : zasadzany zam.

op arty (str. 1 i inne), rychłe zam. luźne (str.

15), przym ykają do królestw a zwierząt zam iast zbliżają się (str. 22), farbnik zam. barwnik (str. 12), zwierzęta przedstaw iają znaczne od­

stępstw a zam. zboczenia (str. 13) i t. d. N a str. 11 pisze tłumacz: „niektóre/c/; wiciowcdw i śluzowego opisywano** i t. d. zam. wiciowce i śluzówce, (takich błędów naliczyliśmy mnó­

stwo); od „rzęsa** formuje tłum acz 2 przyp.

1. mn. rzęsów zam iast rzęs. Składnia szyku je s t tu bardzo słabo uwzględnioną, skoro na każdym kroku napotykam y takie zwroty, ja k

„o fizyjologiczno-chemicznych fu n k cy jach “ (str. 13), „mikroskopowe krzemionkowe pan­

cerze i wapienne muszelki1* (str. 3), „czasopi­

smo d la naukowej zoologii, dla m ikroskopo­

wej anatomii**, zam iast czasopismo poświęcone i t. d.“ Takie zwroty są obce duchowi naszego języka, jednakże napotykam y je n a każdej

stronicy po kilka naw et razy.

Nieliczne przypiski tłum acza są pożyteczne,

uważamy tylko za obowiązek swój sprostować

błędną inform acyją n a str. 45 podaną, że mo-

n o g rafija Rostafińskiego o śluzowcach je s t je-

(14)

W 8ZKO H8W IAT. Nr. 47.

dyną. dotychczas, od roku bowiem 1864 posia­

dam y znakom itą rzecz o śluzowcach de B a- ryego pod t. Die Mycetozoen.

G. Grosglik.

K R O N IK A N A U K O W A .

( Chemija).

— P i ę c i o t l e n e k f o s f o r u , według nowych badań pp. H autefeuille i P errey , is t­

nieje aż w trzech odmiennych modyfikacyjach, a mianowicie: w krystalicznej, bezkształtnej proszkowatej i szklistej. Z tych dwie o sta ­ tnie są polimeryczne względem pierwszej.

K iedy fosfor płonie w ru rce szklanej w s tru ­ mieniu suchego powietrza, to n a chłodnych m iejscach ru rki otrzymujem y krystaliczny n a ­ lot pierwszej odmiany, na ogrzanych osiada proszek, a na rozpalonych do czerwoności—

odm iana szklista. H andlow y pięciotlenek fo ­ sforu je s t m ięszaniną odmiany krystalicznej z proszkowatą. O dm iana krystaliczna je s t lotna i daje p arę o ciśnieniu 760 mm. już przy 250°, ale ogrzana cokolwiek powyżej, p a ra ta przechodzi z nadzwyczajną łatw ością w poli- meryczną odm ianę proszkow atą. Z obudwu tych odm ian pow staje szklista przez ogrzew a­

nie do czerwoności. W oda rospuszcza kry­

staliczną odm ianę bardzo łatw o, gdy dwie drugie są o wiele trudniej rospuszczalne.

(B er. d. d. ch. Ges., X V I I , Ref., 404).

Zn.

— S t o s u n e k p o m i ę d z y t e m p e ­ r a t u r ą i c i ś n i e n i e m p ł y n n e g o t l e n k u w ę g l a . P a n W . Olszewski za­

wiadam ia P a ry sk ą A k ad em iją U m iejętności w liście datowanym z K rak o w a dnia 14 P a ­ ździernika r. b., o następujących wynikach swych badań:

„Otrzym ywałem tlenek węgla, ogrzew ając m ięszaninę kwasu szczawiowego i siarczanego.

W iadom o, źe gaz, przygotow any w ten spo­

sób, zaw iera równe objętości tlenku i dwu­

tlenku węgla: otrzym ałem z niego zupełnie czysty tlenek, przepuszczając go przez szereg i flaszek, napełnionych rostw orem wodanu so­

du. Umieściłem m ałe kaw ałki stopionego wodanu potasu w żelaznej butelce przyrządu N a tte re ra , w k tórej tlenek węgla poddałem

! następnie ciśnieniu sięgającem u 70 atm osfer.

P rzed każdem doświadczeniem zachowywa-

| łem tę ostrożność, że spra wdzałem, czy tle ­ nek węgla, podlegający ciśnieniu, był zupeł­

nie czystym —zapomocą rostw oru wodanu ba- ry ty —i skraplałem tylko tlenek węgla zupeł­

nie wolny od dwutlenku. Tej samej metody używałem zresztą w poprzednich moich do­

świadczeniach dla oczyszczenia gazu od dwu­

tlenku węgla i od wody.

„P rzy rząd , którym posługiwałem się przy tych doświadczeniach, był ten sam, którego używałem przy tlenie, powietrzu atmosfery- cznem i azocie. W strzym uję się od dokła­

dnego jego opisu aż do chwili, gdy ukończę moje doświadczenia nad skropleniem tlenu, którem i jestem zajęty obecnie.

„O to są rezultaty doświadczeń względem tlenku węgla;

ciśnienie temperatura

a tm . 0

3 5 ,5 . . . — 1 3 9 ,5 (punkt krytyczny) 2 5 ,7 . . . — 1 4 5 ,3

2 3 ,4 . . . — 1 4 7 ,7 2 1 ,5 . . . — 1 4 8 ,8 2 0 ,4 . . . — 1 5 0 ,0 1 8 ,1 . . . — 1 5 2 ,0 1 6 ,1 . . . — 1 5 4 ,4 1 4 ,8 . . . — 1 5 5 ,7 6 ,3 . . . — 1 6 8 ,2 4 ,6 . . . — 1 7 2 ,6 1 ,0 . . . — 1 9 0 ,0

w próżni . . . — 2 1 l,0 (p u n k t zam arzania) ,,P łynny tlenek węgla je s t przezroczystym i bezbarwnym w granicach tem p eratu r — 139°,5 i — 190°.

„ W próżni, przy tem peraturze — 211°, za­

mienia się on n a śnieg, lub na m asę zbitą i nieprzezroczystą, stosownie do większej lub mniejszej szybkości, z ja k ą następuje dopro­

wadzenie do próżni. Tlenek węgla płynny zam ienia się n a lód zupełnie przejrzysty, gdy rozrzedzanie postępuje tak stopniowo, iż przy tem zachodzi tylko powolne parowanie po­

wierzchni bez wyraźnego wrzenia. Przy zwię­

kszeniu ciśnienia do jednej atm osfery, masa topi się odwrotnie na płyn bezbarwny.

„ Z moich doświadczeń wynika, źe znaczne podobieństwo tlenku węgla do azotu w stanie gazowym, u staje przy bardzo niskich tem pe­

ra tu rach : mianowicie tem p eratu ra krytyczna

i tem p eratu ra wrzenia, przy ciśnieniu 1 atm o­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Sam proces wywoływania daje się w taki sposób wyjaśnić, że wywoływacz nie działa na ziarna nieoświetlone; redukuje zaś tylko te miejsca, gdzie zarodki z

Natychmiast gasną wszystkie j lampy, co jest dowodem, że prąd przepłynął w przeważnej części przez wstęgę, a fakt ten daje się objaśnić tylko wtedy,

Stańmy w kierunku linij sił w ten sposób, żeby biegły one od dołu ku górze (od stóp ku głowie) i patrzmy na poruszający się przewodnik : jeżeli się on

dził po mistrzowsku. Utleniając cy- mol, Nencki zauważył już wtedy ciekawą bardzo różnicę, źe w organizmie utlenia się naprzód grupa propylowa a dopiero

grzewa się przytem wcale; widocznie więc energia chemiczna danej reakcyi w ogniwie nie objawia się w postaci energii termicz nej, lecz przemienia się w energią

Czwarty z wymienionych pasów żył, dla produkcji złota ważny bardzo, położony na wschodniej pochyłości Sierra Newady, jest w bezpośrednim związku ze skałami

skim zawartość krzemu i glinu, lecz przekonali się wkrótce, że te domieszki nie są przyczyną osobliwych własności tej stali. Zajęli się przeto ci uczeni

dzimy zatem, że ruch biegunów ziemskich odbywa się w taki sposób, że biegun nieba nie zmienia wcale swojego położenia śród gwiazd, natom iast względem osi