1 8 1 7 - ■ 30.
W I A D O M O Ś C I B R U K O W E .
W ilno w Sobotę
C zopem b iję oso
R o s a S w I ę t A “ J a n s k ^ ( *)
Żlwyczdy zbierania się na Rosę W w igiliją L Jana * sięga czasów po
gańskich. W fiocy te y * jak wiado
m o, kw itnie paproć* Z b ie ra li się ludzie do in ie y śc* gdzie ona obficie to s ła ; chodzili rozśypani po lasach i krzakach, do północy, o którćy kw iat W3'daje i w okamgnieniu traci. K o m ukolw iek takow y kw iat się d o sta ł, ten juz na całe życie b y ł szczęśli
w ym : kiedy chciał b ył niewidomym*
■Wszystko' m iał * o nic się iue fraso
w ał : bo mu fortUiia w e w szystkiem b yła posłuszną; Ż w y cza y ten do
trw a ł dotąd. Pospólstwo do dziś dnia obchddzi gd pod iftlieiniem Kuf?
pata. Ale juź.ńie zbierają się pd pa- procinach w Wigiliją ś; Jana f lecz W sam dzień temu patronow i poświę
co n y, (albo i późnimy * jeśli'd e szcz p rzeszkod zi), i chcą żnaleśdź na za- jurz k w ia t , k tó ry już dniem p ier- We!y zniknął. T a k nie fsdeń * co 0- puścił p o rę , goni dz'iś daremnie zai szczęściem * które ftlu w przód y sa
s U nia 3 o Czerw Cd, nrij . . s < . • *
mo się nastręczało. A le , jak niesie stare przysłow ie , mądry Polak po szkodzie..; 4.. *. a m y w róćm y się 'n a Rosę. św ięto- jańską, gdzieśm y zosta
w ili szukających kw iatu paproci. Nie szukają go teraz po lasach i g a ja ćh , jak przodkow ie nasi* ale pospolicie!
przechadzają się po polach, ogrodach i łą k a c h ; w ylęgają i depcą zbóźe $ konopie i t. d. * z czego poWstają ty siączne skargi* niesmak* nieprzy*
źWoitości * choroby * i jakież choro
b y. :,ii ó których jednak tym czasem zamilczę*
Ja zaś* mając dokładną i jeszczć od niańki m ojey * inform acyą * uda
łem się po zachodzie słońca W Wi- giliją Śj Jana * do lasu * gdźie pńproć obficie rośnie-i chodziłęm iiieiistannie.
O sam ćy północy otoczyły mię ze w szystkich stron okroptie Straszydła ; świst * szUni, łoskot * huk* podziem
ne w ycie * obiły się p rzeraźliw ie o uszy moje* zdaWałó się* źe Wszyst
k ie ży w io ły spiknęly śię ńa moje
'zgubę. Jednak nici ZUpełnie opuściła
mnie odwaga i męstwo:, szedłem pros-
(*) Rosa, jest nazwiskiem mićysca , w górzystych okolicach^Wilna położonego^
.— i s4 —
sto } gdzie m ary i straszydła naybar- dziey przeszkadzały.. Aliści jed n ym razem , zniknęły jak błyskawica w szystkie strach y, ustąpiły wszelkie przeszkody.. Moc jakaś tajemnicza pokrzepiła d u szę , a dziwnym śposoA bem otw orzyły się zm ysły moje; wi- działem co się dzieje w moim domu i u moich sąsiadów; p rzeszłość, o- becność, a naw et przyszłość nie by?
ły za k ryte pr^edemną. 4— Znużony tylą tru d a m i, uczułem potrzebę* u- dania się na spoczynek do domu i ża
łow ałem , że nie byłę konia \vigrz- ch ow ego; natychm iast stacja przede- mną dzielny ru m a k , którego dosia
dam i jadę. W drodze zachciało mi się jeść i palić lulkę (jak nakom edyi n iem ieck ie y): natychm iast spostrze
gam zapaloną lulkę j mnóstvyp półr miskóty i zaspakajam a p p etyt nay- nayw ybornieyszem i potrawam i. Da- le y pomyślałem , jakby^ uniknąć ex- d yw izyi i zaspokoić w ierzycielo w i aliści ciężą kieszenie moję napełnione z lo te m ; słow em , stałem się wszystko w ied zącym , widzącym i mąjącym.
Zbliżając się do m iasta, w idzia
łem , . jak czarow nice na m iotłach , stępach, łopatach i innych gospodar
skich sp rzętach , ciągnęły pow ietrz
nym szlakiem na sśym na łysą g ó rę ; jak nasz szlachcic na łopacie w ęd ru
jący ( który się p rzy p atryw a ł m iey.
s c u , gdzie nazajutrz mieli się^ zbie
rać na Rosę rozmaitego stanu obojey płci ludzie ) , uwijał się na pow ietrzu, a czarownice chciały 'inu łopatę ode
brać , on z a ś, jak orzeł oskoczony od m ałych p tasząt, pogardzał niesił- nemi zam acham i, jednakże u e do
w ierzając przem ocy i liczbie , unosił się ku murom miasta.
Gdym się do d°m u Wrócił i do spoczynku zabierać zaczął, wszystko znowu snem tylko byd? się zd aw ało;
znikła Tfńadómpść i bogactwa. Z a- pząłem rozm yślać , żałując tak m iłey przeszłości, i jąłem się szukać kw ia
tu paproci około mojego odzienia, Przypatrując się p iln ie, postrzegłem m ały kw iatek u dołu sukni p r z y lg ły } zdjąłem go ostrożnie, i z w ielką ra
dością moją pow róciły do mnie, w ia
dom ość, bogaętwa &c. &c. &. W ło - źyłem -kw iatek do skrzyn eczki, któ
rą p rzy sobie zawsze nosić posta- nowiJemv a cokolwiek ob aczę, gdzie się co dzieje zdrożnego, dobrego lub złe g o , nie zaniedbam na piśmie do W iadom ości Brukow ych p o d a ć, o rzetelności praw dy wszystkich czy
telników zaręczając.
Paprotka.
— 123 __
R O Z M O W A
Rotmistrza » Skarbnika i syna jego Skarbnikowicza , przybyłego z uni
wersytetu.
Rotmistrz. Dobrześ zrobił Panie Skarbniku , żeś syna sprowadził na w akacye przed seym ikam i. Zda się nam w krótce ; gałeczka jedna pew na p rzyb yła z domu W P . Dobrodzieja.
Skarbnik• Jeszcze on nie ma lat w ięcey, jak 17 , trudno w ięc będzie, jak m i się zd a je , um ieścić go w licz
bie w otujących.
Rotmistrz. Jak to , 17 la t, i to nie dosyć ? moich dwóch synów , z któ
rych , jeden ma lat 12,, a drugi p rze z czas przeszłych seym ików, do szkół nie chodzili, ale na żądanie JW . M arszałka chodzili wotować, i p rzez to była naywiększa nasza wygrana.
W sza k wiesz , ze o m etrykę nie p y tają , a św iadectw a wszyscy z naszey p a rty i wydam y.
Skarbnikowicz. Ale Mości Dobro
d zieju , nie wiem na co tam wotow ać m am y, i ja nie chcę jeszcze należeć do seym ików. Professorowie w uni
w ersytecie m ów ili , że trzeba się u- c z y ć , póki student nie zostanie kan
dydatem , m agistrem , naostatek do
ktorem filo zo fii, c z y p ra w a , m edy
c y n y , lub innych nauk.
Rotmistrz. Panie Skarfm iku ! w szkołach te ra źn iey szy ch , jak wi~
dze , syn jego nabrał, czyli poprostu m ów iąc« zaraził się nową modą tćra- źnieyszego świata. Z m iłu y s ię , nie pozw alay tem u chłopcu , że b y g*
dłuźey bałamucono. Jak w id z ę , bia
ło pociechy i usługi w obyw atelstw ie przyniesie m łodzież z takiem i senty
m entam i. Mówią i praw ią { już nie jego pierw szego sły szę ) o kandyda
tach, magistrach, d o k to ra ch .... czort w ić o k im : za naszych czasów w sty
dzono się o tem , m iędzy szlachtą do
brze urodzoną, i gębę otw orzyć.
Skarbnikowicz. Ale Mości D obro
d zieju! m ówią to ludzie u c z e n i....
Skarbnik. T o b ie m ilczeć, a nie re- zonować : słu ch a y , co ludzie starzy i doświadczeni (ja k Pan R otm istrz) m ów ią; i rób t a k , jak twoi poprze
dnicy , a upew n iam , ż e w ielkie zna
czenie wT obyw atelstw ie m ićć będziesz.
Rotmistrz. T a k chłopczyno ! w y jeszcze nic nie w ie c ie , co to są sey- rniki ? jak w iele kosztują p racy, mo
zołu , zabiegów , przyrzeczeń , uda
wania przyjaźni, obm owy, fortelów , pokłonów-, póki nie arobimi z na
szey p a rty i, marszałka, sądów ziem skich i grodzkich , a n aw et sądów niższych. Mając urzędników swo
ich], nie m amy czego się obawiać.
— laiS —
tr ziemstwie, grodzie, w sadach gra
nicznych , w departam encie.. . Skarbnik. Nie spodziewam się , ie b y Pan Rotm istrz m iał mnie nie
winnego tak prześladować ?
Rotmistrz. T o w yd ay praw o kundyktow e, a nie powiem nikomu 0 jego opieszałości względem seym ików.
Skarbnik. Pozw ól niech się nam y
ślę p rzez czas niejaki. '
Rotmistrz. Do dwóch tj^godni pozwalam mu 'o tein deliberować;
P otem klam ka Napadnie, i za takiego- obwołam fcię^ przed w śzystkiem ij ja- kim jesteś dla w szystkich.
C e n a N u m e rk u g ro sz y $e.
Dozwala się drukować z waruńkiem dostawienia do Komitetu Cenzury siedmiu exem- plarży dla m ity tt prawem wyznaczonych. Dnia 19 Czerwca *8**1 roku.
' AugiłJt Becu .Ptof- Ord. C zi. Kom.. C e a s .3
i ’■#"/ Uiil f f