JVb 3 (1034). W a r s z a w a , d n ia 19 s t y c z n i a 1 9 0 2 r. Tom X X I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUM ERATA „W S Z E C H ŚW IA T A “ .
W W a rsza w ie : rocznie ru b . 8 , k w a rta ln ie ru b . 2 .Z p r z esy łk ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 1 0 , półrocznie rub. 5 .
P ren u m ero w ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i w e w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.
R e d a k to r W sz e ch św ia ta przyjm uje ze sp raw am i redakcyjnem i codziennie od g o iz . 6 do 8 w iecz. w lok alu redakcyi.
A dres R ed ak cyi: MARSZAŁKOWSKA Nr. 118.
ALEKSANDER KOW ALEW SKI. !
WSPOMNIENIE POŚMIERTNE.
---
P rz ed dw om a m iesiącam i zstąpił do [ grobu jeden z najw ybitniejszych praco w ników n a polu em bryologii porów naw - | czej zw ierząt. A leksander K ow alew ski należał do tej św ietnej plejady mor
fologów epoki bezpośrednio po-Darw i- now skiej, k tó ra genialnym pomysłom w ielkiego m istrza d ała now e podstaw y faktyczne, zaczerpnięte z mało dotąd znanej dziedziny badań nad rozw ojem j zarodków , ro zpatryw anym z porów naw - | czego p u nktu widzenia.
U rodzony w r. 1840, rozpoczął K ow a
lew ski sw ą działalność naukow ą w cza
sie najw iększego zainteresow ania się pow szechnego świeżo ogłoszonem i ideami D arw in a i jeg o pierw szych w yznaw ców . M łody biolog dał się poraź pierw szy poznać św iatu naukow em u w r. 1865 rozp raw ą sw ą o rozw oju lancetnika (Amphioxus lanceolatus), tej postaci dziw nej, k tó rą w skutek obecności stru ny grzbie
tow ej, do kręgow ców (w łaściw ie dzisiaj do „stru now ców "—C hordata) zaliczają, lecz posiadającej ogół cech daleko niż
szej organizacyi. T u taj K ow alew ski w y
krył po raz pierw szy postać zarodkow ą, zw aną g a stru lą (prajelitowcem ), przed
staw iającą się w form ie w oreczka o dwu ścianach. N a podstaw ie ty ch spostrzeżeń faktycznych K ow alew skiego, H aeckel osnuł sw ą słynną „teoryą G a stre i“, k tó ra pozw oliła sprow adzić do jednego sche
m atu zasadnicze procesy rozw ojow e w szystkich tkankow ców . W ten sposób odkrycia K ow alew skiego um ożliw iły sfor
m ułow anie t. zw. praw a biogenetycz- nego.
N astępnie imię K ow alew skiego w sła w ił niezm iernie cały szereg badań, z k tó rych w ym ienim y najw ażniejsze tylko.
W r. 1866 ogłosił on epokowe spostrze
żenia swe nad rozw ojem żachw (Asci- diae). W yk azał on u larw ty ch zw ierząt obecność stru n y grzbietow ej i w ypow ie
dział pogląd, że żachw y za przodków
kręgow ców uw ażanem i być m ogą. W tym
samym roku pisał on o rozw oju B ala-
noglossuś, teg o przedstaw iciela dziwnej
grupy jelitodysznych (Enteropneusta),
które posiadając niektóre cechy stru
nowcom w łaściw e—w rozw oju larw ow ym
zbliżają się do szkarłupni. B ad ał on też
dziw nego robaka B onellia (należącego
do sikw iaków , Gephyrei), słynnego ze
swej dw uk ształtno ści płciow ej (1870),
a jednocześnie w y k ry ł u rekinów t. zw.
34 W SZECH ŚW IA T N r 3 canalis neuroentericus, w ażn y u tw ó r em-
bryonalny.
W r. 1871 K o w alew sk i w y d ał k a p ita l
ne d z ie ło : „E m bryologische S tudien an W tirm ern und A rth ro p o d e n “. W r. 1874 p isał o ro zm n ażan iu się żachw drog ą pączkow ania. O grom p rac em bryologicz- nycłi K ow alew sk iego zadziw ia zarów no obfitością i ro zleg ło ścią opracow anego m ateryału, ja k i płodnością i doniosło
ścią idej. W ym ienim y tu ty lk o ideę o hom ologii listk ó w zarodkow ych w roz
w oju w szy stk ich z w ie rz ą t tkankow ych.
J u ż K . E. von B a e r w y k ry ł w rozw oju kurczęcia obecność t. zw. listk ó w zaro d
kow ych, t. j. u tw o ró w blaszkow atych, k tó re n astęp nie d ro g ą w y g in a n ia się, fałdow ania, z ra stan ia , ro z ra sta n ia i róż- nicow ań się złożonych, tw o rz ą całe g ru py narząd ó w i poszczególne narządy.
P rz ed K ow alew skim pojęcie listk ó w z a rodkow ych stosow ano ty lk o do embryo- lo g ii k ręg o w c ó w —K ow alew sk i dowiódł, że rozw ój z w ie rz ą t bezk ręgow ych p odług tego ż sam ego zasadn iczeg o odbyw a się schem atu.
Bez przesady rzec m ożna, że dzięki rozpraw om K ow alew sk ieg o em bryologia bezkręgow ców n iety lk o przero sła ów czesne p o szu k iw ania n ad rozw ojem zw ie
rz ą t kręgow ych, lecz że ta o s ta tn ia do
piero w sk u te k słynn y ch b a d ań B alfo u ra znow u dorosła do poziom u m łodszej swej siostrzycyc
Od r. 1887 K o w alew sk i z w raca się ku innym nieco dziedzinom b ad an ia. Z ain te
reso w ały go z a g ad n ie n ia o t. zw. fago- cytozie, i z te g o p u n k tu w idzenia bada on rozw ój ow adów („Z ur E m bryologie d. M usciden“). N astęp n ie zw rócił się do badań n a d układem lim fatycznym i wy- dzielniczym u ro b ak ó w i staw onogów , sto sując m etodę t. zw. injekcy i fizyolo- gicznej. O trzym ał on tu w y n ik i zdum ie
w ające. N iepodobna w yliczać tu całego szeregu św ietn y ch b ad a ń K ow alew skiego, w k tó ry c h zapom ocą z a strzy k iw a n ia do ciała z w ie rz ą t b ezkręg ow ych karm inu, sepii i t. p. w y k ry ł on znaczenie isto tn e w ielu narządów , o czynnościach zupełnie przedtem nieznanych.
W ciąg u o sta tn ic h la t k ilk u K o w a
lew ski w y d ał k ilk a cennych m onografij o różnych robakach, szczególnie zaś o pijaw kach.
Oprócz niezm iernie cennego dorobku naukow ego, zm arły uczony pozostaw ił po sobie sta c y ą biologiczną w Sebasto- polu, k tó rą założył, i której k ierow ni
kiem b y ł przez la t wiele. J a k o długoletni profesor (w ykładał w K azaniu, Kijowie, Odessie i P etersburgu ), ostatn io członek A kadem ii N auk w P etersb u rg u , K ow alew ski doczekał się w ielkiego uznania i sła
w y w całym świecie naukow ym , i w ielu oznak zaszczytnych od różnych instytu- cyj europejskich. D oniosłość odkryć jego po długich jeszcze lata ch odbije się na przyszłym rozw oju poszukiw ań biolo
gicznych.
J a n Tur.
K A ZIM IERZ J A B Ł C Z Y Ń S K I.
ELEKTRYCZNOŚĆ W CHEMII.
ODCZYT PUBLICZNY.
(Dokończenie).
p z ia ła n ie elektrolityczne prądu.
D ru g ą dziedziną, w k tórej prąd elek
try czn y odgryw a niezm iernie w ażną rolę, je s t rozkład ciał rozpuszczonych, zw any elektrolizą. N a czem polega elektroliza;
p rzykład najlepiej nas pouczy. Oto m a
m y przyrząd (fig. 2) skład ający się z naczynia, w którem zaw ieszone są dw ie p ły ty bądź m etalow e bądź w ęglo we, bądź też z innego m ateryału, p rze
w odzącego ła tw o i bez oporu prąd
N r 3 W SZECHŚW IAT 35 elektryczny. P ły ty te łączym y z bieg u
nam i jakieg o b ąd ź źródła elektryczności w ten sposób, że np. p raw ą łączym y z dodatnim- biegunem, lew ą z odjemnym.
P ły ty nazyw am y elektrodam i. Jeżeli teraz do naczynia wiejem y np. 10°/0-owy ro ztw ó r siarczanu sodu, zabarw iony na fioletow o barw nikiem roślinnym lakm u
sem, to po puszczeniu prądu tenże prze
biegać będzie w roztw orze w odnym od dodatniej elektrody (prawej) ku ujem nej elektrodzie (lewej) i po chwili zauw aży
my, że płyn przy praw ej płytce przyjm u
je kolor czerwony, przy lewej niebieski.
A pochodzi to stąd, że prąd elektryczny rozdzielił składow e części siarczanu sodu znajdującego się w roztw orze, w tak i sposób, że jed n a część składow a, kw as siarczany, przeprow adzony został do p ły ty praw ej i tu zam ienił fioletow y roz
tw ó r lakm usu n a czerwony; d ru g a zaś część składow a, łu g sodowy, zebrał się przy płycie lew ej, gdzie kolor lakm usu zm ieniony zo stał pod jego w pływ em na niebieski. Zjaw isko to i cały jego przebieg nazyw am y elektrolizą. Gdyby w roztw orze zam iast siarczanu sodu znajdow ała się jak ak olw iek inna sól, np.
siarczan miedzi, chlorek sodu i t. p., to zaw sze prąd elektryczny przebiegając przez ta k i roztw ó r rozdzieliłby sole te n a dw ie składające je części, t. j. na kw as oraz zasadę lub m etal, w ten spo
sób, że kw as zebrałby się p rzy jednym biegunie dodatnim (przy płytce prawej), zasada zaś lub m etal zebrałby się przy biegunie odjemnym (przy płytce lewej).
Ja k o jeden z przykładów weźm y roz
tw ó r siarczanu niklu i w iejm y go do naczynia. N iechaj obie p ły tk i będą np.
m iedziane, to po puszczeniu p rąd u na jednej z nich, a m ianow icie na złączonej z biegunem odjemnym m aszyny dynamo- elektrycznej, osadzać się będzie nikiel i pokryje j ą mniej lub więcej grubą w arstw ą, zależnie od czasu trw an ia elektrolizy. Z tej to w łasności skorzy
sta ła techn ik a i dziś ju ż niklow anie przedm iotów np. żelaznych przybrało ogrom ne rozm iary; nikiel bowiem jest m etalem bardzo opornym na działanie
kw asów i wilgoci, i zabezpiecza przed
m ioty żelazne od rdzew ienia. N arzędzia chirurgiczne, przedm ioty stalow e służące do dom owego użytku i t. p. nikluje się, aby m ożna je było zawsze utrzym ać w nieposzlakow anej czystości.
Gdybyśm y zam iast siarczanu niklu użyli siarczanu miedzi, to po puszczeniu prądu na płytce osadzałaby się z roz
tw oru miedź. Tę to w łasność zastoso
w ali do przem ysłu w roku 1839 w spom niani już w yżej Ja co b i i Spencer, aby przez osadzenie w arstw y m iedzi i zdję
cie jej otrzym ać dokładną kopią; w tym celu na model, którego dokładną odbitkę mieć chcemy, w ylew a się roztopioną masę gutaperkow ą, k tó rą po oziębieniu zdejm uje się i tw orzy dokładny n eg aty w czyli t. zw. w technice m atrycę. P o niew aż g u tap erk a je s t złym przew odni
kiem elektryczności, pokryw a się przeto jej pow ierzchnię od strony, gdzie w yci
śnięty został model,-^warstwą grafitu; po- czem ow ija się drutam i, łączy z biegu
nem odjemnym i w kład a do naczynia z roztw orem siarczanu m iedzi n a m iej
sce p ły tk i lewej; praw ą, m iedzianą, łączy się z biegunem dodatnim i puszcza prąd.
P o chw ili na m atrycy osadzać się zacznie w arstw a miedzi, k tó rą po pew nym czasie zdejm ujem y z gutaperki. D aje ona do
kładną odbitkę modelu. Sposób pow yż
szy nosi nazw ę galw an op lastyki i je s t w n a szych czasach szeroko stosow any w tech nice. O trzym ane na drodze galw ano- plastycznej przedm ioty po oczyszczeniu ich pow ierzchni pokryw a się w ta k i sam, ja k pow yższy sposób w a rstw ą innego m etalu. P rz ew a żn a część t. zw. w y ro bów platerow anych pow staje w łaśnie na tej drodze.
W ydzielenie innych m etali, ja k złota, cynku i t. p. uskutecznia się ta k samo w edług w yżej opisanego sposobu. D alej w kopalniach złota ru d ę tra k tu ją w pierw płynam i, które złoto rozpuszczają, a n a stępnie rozpuszczone złoto strą c a ją elek
trolitycznie.
Zw racaliśm y dotychczas u w ag ę na je den ty lko z produktów elektrolizy, na ten, k tó ry »się tw o rzy przy biegunie od
jem nym (lewym). N ależałoby przez chw i
3 6 WSZECHŚWIAT N r 3
lę zatrzy m ać się n a produkcie, ja k i się tw o rzy przy drugim biegunie. W opi
syw anych przez nas dośw iadczeniach elektrolizy siarczan u niklu lub siarczanu m iedzi zbierał się przy biegunie d o d at
nim (prawym ) kw as siarczany; m ogliby
śmy go oddzielić od reszty, lecz m etoda ta b y łab y dla k w asu siarczanego za droga, w obec niskiej je g o ceny. Z ato w innym przypadku, w przy p adk u kiedy w roztw orze, k tó ry p o ddajem y e lek tro li
zie, znajduje się zw y k ła sól k u c h e n n a —p rzy «b iegu nie p raw y m w ydzielać się będzie chlor gazow y, k tó ry odpro
w adza się zapom ocą rur; w apno gaszone pochłan ia silnie chlor d a ją c z nim to, co n azyw am y chlorkiem bielącym . P o n ie w aż chlor m a szerokie w technice zasto sow anie, duże ju ż jeg o ilości w y tw a rz a się elektro lity cznie. D odać tu należy, że podczas elek tro lizo w an ia soli kuchen
nej p rzy biegunie odjem nym (lewym ) tw o rzy się rów nież w arto ścio w y produkt, a m ianow icie łu g sodow y czyli ro ztw ó r w odzianu sodu.
E le k tro liz a daje w ięc nam dw a p ro d u k ty przy dw u b ieg u n ach i te ty lk o m etody elek tro lity czn e m o g ą liczyć na powodzenie, k tó re oba p ro d u k ty p o tra fią z uży tko w ać handlow o. W ty m k ieru nk u zastosow anie p rąd u je s t ju ż bardzo w y d atn e i w przyszłości zyskać jeszcze bardziej może n a znaczeniu. Z bytecz- nem byłoby opisyw ać inne jeszcze po
szczególne p rzy p ad k i ro zk ła d u e lek tro li
tycznego, ja k ro zkład w ody, w y tw a rz a nie bieli ołow ianej, tle n k ó w m etalicz
nych i t. p., w szystkie one spro w ad zają się do schem atu opisanego pow yżej.
Odm iennym nieco sposobem, choć po
leg ającym n a tejże sam ej zasadzie elek
tro lityczn ej, je s t w y tw a rz an ie tak ic h m e
tali, ja k m agnez i g lin (aluminium);
poniew aż z ro ztw o ró w w odnych ich soli nie d a ją się w ydzielić, elektrolizujem y w ięc ich sole, np. chlorki lub fluorki, w p o sta c i stopionej, aby zaś ich p u n k t topliw ości obniżyć dodajem y chlorków lub fluorków inn y ch m etali, ja k np. sodu lub potasu. Z a m ia st p ły t m etalow ych używ am y p ły t albo p rętó w koksow ych, m etalow e bow iem szybkoby się zniszczy
ły. P o puszczeniu prądu, ta k ja k w po
przednich przypadkach w ydzielał się ni-
! kiel lub miedź, ta k tu przy biegunie od
jem nym (lewym) w ydzielać się będzie m agnez lub glin. C ała różnica polega na tem, że elektrolizujem y nie roztw ó r w odny lecz sól stopioną. O grom na fa bryka w S zw ajcaryi korzy sta z wodo
spadu R enu pod Szafuzą, aby z glin y (której glin je s t jed n ą ze składow ych części) po je j przetw orzeniu w ydzielać glin m etaliczny, który, ja k to ju ż prze
pow iadano, m a być m etalem przyszłości.
Z przytoczonych fak tó w i z całego przebiegu rozum ow ania widzim y, że m iędzy działaniem w yłącznie ty lk o ciepl- nem p rądu elektrycznego, gdzie posłu
giw aliśm y się łukiem jak o źródłem cie
pła, a elektrolizą, gdzie prąd p rzebiega
ją c w cieczy rozdziela rozpuszczoną lub stopioną sól n a części składow e, istnieje zasadnicza różnica i dw u ty ch działań prądu nie m ożna podciągnąć pod jednę k atego ryą.
Ciemne lub ciche w yładow ania.
Oprócz dw u pow yższych istn ieje jesz cze trzecia k a te g o ry a zjaw isk, odbyw a
jący ch się w «g azach pod w pływ em cichych lub ciem nych w yładow ań p rądu elektrycznego. P o le g a ją one na tem, że pom iędzy dw iem a szklanem i płytam i, zw róconem i do siebie i pokrytem i od stron zew nętrznych pow łokam i m etalow em i, k tó re łąc z ą się z różnoim iennem i biegu nam i cew ki indukcyjnej, odbyw ają się w yładow ania, w idzialne zaledw ie dla oka, ja k o słabo w niebiesko-fioletow ym odcieniu fosforyzująca przestrzeń. J e żeli w przestrzeni tej przepływ ać bę
dzie tle n gazow y, to pod w pływ em
ow ych w yład ow ań u tw o rzy się ta k
zw an y ozon, k tó ry b y m ożna popularnie
określić jak o tlen zgęszczony. Chemik
przyjm uje, że k ażd a cząsteczka tlen u
składa się z dw u atom ów tlenu, podczas
g d y cząsteczka ozonu sk łada się z trzech
atom ów tlenu. T rzeci ten atom łatw o
może się w ydzielić i w tem stadyum
w ydzielenia działa niesłychanie silnie
u tleniająco . Z tej to w łasności technika
N r 3 W SZECHŚW IAT 37 ju ż daw no sk o rzystała i dziś ju ż na
w ielką skalę w yd o byw ają ozon.
Rysifnek (fig. 3) przedstaw ia nam szcze
góły ap aratu , ja k i używ a się do zam ie
nian ia tle n u w ozon, t. j. do ozonowania tlenu. Z am iast p ły t szklanych ap a ra t posiada dwie rurki, zatopione u dołu i w staw ion e jed n a w d ru g ą tak , aby w przestrzeni przez nie utw orzonej swo
bodnie od gó ry do dołu przecho
dzić m ógł w ysuszony od w ilgoci tlen lub, co na jedn o wychodzi, powietrze, w którem się, ja k wiadomo, tlen znaj
duje. W środkow ą ru rkę w lew am y 10% -owy ro ztw ó r kw asu siarczanego, k tó ry to ro ztw ó r odgryw a rolę pow łoki
m etalicznej, gdyż je s t dobrym przew od
nikiem elektryczności; zanurzony w roz
tw orze d ru t p laty n o w y (6) łączym y z jed
nym z biegunów cew ki indukcyjnej.
Obie ru rk i po grążam y znów do takiego sam ego 10% -ego roztw o ru kw asu siar
czanego, k tó ry odgryw ać m a rolę dru
giej pow łoki m etalow ej; i tu rów nież zanurzony d ru t p laty n o w y (a) łączym y z drugim biegunem cew ki indukcyjnej.
P o puszczeniu prądu przez cewkę in dukcyjną tw o rzy ć się w niej będą prądy przeryw ane o silnem napięciu, które w przestrzeni (c) pom iędzy rurkam i, gdzie przepływ a tlen, w y tw o rzą słabo fosfo
ryzu jące w yładow ania, pod któ ry ch w pły
wem tlen stopniow o zam ienia się na ozon.
W technice zbudow ano już znacznych rozm iarów przyrządy, opierające się na tejże samej zasadzie, ja k ą w yżej wy- łuszczyliśmy, a otrzym any tą drog ą ozon znalazł już zastosow anie, zw łaszcza do sterylizacyi wody. W roku 1898 m iasto Lille zastosow ało n a szerszą skalę sy
stem sterylizacyi wody zapom ocą ozonu;
do owej pory m iasto to korzystało z w o
dy, pochodzącej z okolic błotnistych, nic więc dziw nego, jeżeli rokrocznie w po
rze jesiennej w ybuchał epidem icznie ty fus. P o zaprow adzeniu sterylizacyi w o
dy, przypadki tyfusu praw ie zupełnie ustały. J a k zaś je s t cenną ta steryliza- cya dow odzą cyfry n a s tę p u ją c e : zw ykła zanieczyszczona w oda zaw iera od 100000 do 600 000 b akteryj w centym etrze sze
ściennym; po odfiltrow aniu i sterylizacyi ozonem cyfra ta spada do jakichś 10, podczas gdy obecnie za norm ę za w a rto ści b ak tery j w centym etrze sześciennym podaje się 100. N ie uleg a w ą tp li
wości, że sterylizow anie w ody do picia stanie się kiedyś nieodłącznym to w a rz y szem stacyi filtrów .
Ozon oprócz do stery lizacyi znalazł jeszcze, n a skutek sw ych u tlen iających własności, zastosow anie do bielenia np.
tk an ek i t. p. W aparacie do ozonow a
nia tlen u w ykonany został szereg innych jeszcze badań, lecz te nie znalazły do
tychczas w technice żadnego zastoso
w ania.
Streszczenie i rzut oka na przyszły rozw ój elektrochem ii.
W ty ch oto zarysach p rzedstaw ia się zastosow anie elektryczności w chemii.
Streścim y w p aru słow ach cały nasz dotychczasow y sposób podziału, a m ia
now icie : 1) cieplne działanie prądu, gdzie reakcye chemiczne odbyw ają się tylko w skutek w ysokiej tem peratury, ja k ą daje łu k Volty; 2) w drugim rzędzie um ieściliśm y działanie elektrolityczne, a w ięc działanie jeg o podczas przecho
dzenia przez płyty, w których znajdow a
ły się ciała podległe rozkładow i; cieplne
38 W SZECH ŚW IA T N r 3 działanie p rąd u nie m a tu praw ie żadne
go znaczenia i w w iększości przypadków cały proces odbyw a się w tem peratu rze zw yczajnej; 3) w reszcie trzeci rodzaj działań, a ty m są zm iany w g azach pod w pływ em ciem nych lub inaczej cichych w y ład o w ań elektryczności.
T rzy te ro zm aite rodzaje zastosow ania p rąd u elektry czneg o w chem ii w yczer
pują, ja k obecnie, cały zakres dotychcza
sow ego d zia łan ia prądu. A zakres to olbrzym i. W o sta tn ic h zw łaszcza la ta c h przem ysł elektry czny ta k ogrom ne zro
b ił postępy, że w alczyć zaczy n a o lepsze z oddaw na ju ż p rzyjętem i i szeroko rozpow szechnionem i m etodam i. N ajlep szy p rzy k ład daje nam A m eryka, gdzie w a lk a obu ty ch system ów prow adzona je s t z n ieb y w a łą zaciekłością. I dziwić się niem a czemu: tam fab ry k i k o rzy stają z nadzw yczaj ta n ic h źró d eł elek tryczn o ści, jak iem i są np. w odospady. Jeżeli się zauw aży, że ta k i w odospad N ia g a ra c ałą A m erykę m ógłby zasilać elek trycz
nością i jeszcze coś m oże zostałoby dla E uropy, to nie w y d a się przesadą, jeżeli elektrochem ii św ietn ą przyszłość rokują, jeż e li kiedyś w ęg iel sta n ie się może m atery ałem bezw artościow ym , jeżeli k ie dyś elektryczność zap anu je w szech w ład nie. Z d aw ało b y się w ięc, że nic nie pow strzym a, abyśm y np. tem p eratu rę bezgran icznie zw iększali, abyśm y bez
g raniczn e ilości energ ii m ogli w y tw a rz ać i rozsyłać je po d ru ta c h do w szystkich p u n k tó w n a naszej k u li ziem skiej. A je d nak! A jed n a k nie jeste śm y w stanie podnosić ża ru pieca po n ad pew n ą tem p e ra tu rę nie m ożem y dojść n a w e t do tej, ja k a istnieje n a słońcu, t. j. przybliżenie 6 000° C, bo ciał nie znajdziem y, bo ciepło p a ro w a n ia w ę g la nie pozwoli nam pew nej g ra n ic y przekroczyć! N ie m ożem y p rąd u elektryczn eg o zwiększać:
n a to przew odników nie mamy!
Z daje się, że i tu , ja k w e w szy stk ich objaw ach p rac y ludzkiej, istn ieć m usi pew n a g ran ica, poza k tó rą przejść nie
m a sposobu. Z d aw ało b y się, że n a tu ra zazdrosna o sw e p ra w a kładzie nam tam y n a drodze naszego ro zw o ju i sta w ia nam rękę w poprzek naszy ch d ziałań tak,
ja k b y w ołać c h ciała; „Stój! D alej nie pójdziesz “!
ORGANIZAOYA CHEMICZNA KOMÓRKI.
(Dokończenie).
W yrażona w yżej myśl, że pi’Oces che
m iczny zachodzący w komórce, doszedł
szy do pew nego punktu, m ógłby spro
w adzić czynną funkcyą drzem iącego pra- ferm entu i w yzw olić w te n sposób now y proces chemiczny, k tó ry znów z kolei budzi do życia reak cy ą dalszą, m yśl ta n asuw a też pew ne objaśnienie przy ro z w ażaniu n ajtrudniejszego zagadnienia biologicznego, m ianow icie kw esty i z a płodnienia i rozw oju.
B udow a chem iczna ja ja je s t niezm ier
nie pro sta w porów naniu z budow ą zw ierzęcia z ja ja pow stałego. Jed nakże podczas rozw oju zarodka rów nolegle z różnicow aniem m orfologicznem zacho
dzi też różnicow anie chemiczne, czego zresztą dow odzą rozm aite b adan ia oko
licznościowe. N ie m ożem y sobie w y tłu m aczyć pow staw an ia now ych części składow ych chem icznych inaczej, ja k przyjm ując kolejne w ystępow anie no
w ych czynników chemicznych, za czem z resztą przem aw ia dowiedzione, choć nie całkiem jeszcze ściśle, u kazyw anie się rozm aitych ferm entów w pew nych okre
sach rozw oju zarodkow ego. W ja ju pierw otnem owe działające w n astęp stw ie ferm enty m usiały być zaw arte w postaci pew nych poprzedników (pra- ferm enty). Trudno też isto tn ie w y tw o rzyć sobie p og ląd n a rozw ój chem iczny podczas pierw szych stadyów w yłanian ia się zarodka, o ile nie przypuścim y, że nasam przód poczyna działać pew na nie
znaczna liczba ferm entów , k tó ra z ma- te ry a łu istniejąceg o tw o rz y now e ciała, a pom iędzy niem i p raferm enty lub nowe ferm enty, k tó re z kolei w y z w ala ją now e procesy; te zaś znów zo stają w ypierane przez następne niejako pokolenie fer
m entów i t. d., aż przebieżony zostanie
N r 3 W SZECHŚW IAT 39 cały łańcuch rozw oju chemicznego, j a
kiego w y m ag a h istory a pokolenia. Epi- geneza kształtów , form y byłaby więc tylko w yrazem epigenezy sił chemicz
nych.
W takiem pojm ow aniu, jeżeli tylko nie przekładam y objaśnień transceden- talnych, znajdujem y jednocześnie klucz do zrozum ienia współcześnie p rzebiega
jącego różnicow ania m orfologicznego.
To, czego żądam y w dziedzinie sztuki, m ianowicie, ażeby treść w arunkow ała formę, je s t praw em rządzącem w przy rodzie. Je ż e li z kom órek jajow y ch b a r
dzo podobnych ro zw ijają się zgoła różne g a tu n k i zwierzęce, to oczywiście m uszą tu być pew ne różnice m ateryalne. B y najm niej w szakże nie je s t dla tego ko- niecznem przypuszczenie, że każdy g a tu n ek zw ierzęcy lub roślinny posiada np.
swoje w łasne ciała białkow e lub t. p.
substancye. "Wystarcza może niejedna
kow y skład ilościow y lub jakościow y, ja k to m ożna w nosić choćby z różnego ciśnienia osm otycznego cieczy zaw ar
ty ch w różnych g atu n k a c h tk an e k i or
ganów . N ie poznajem y bowiem lub nie
doceniam y w pływ u w yw ieranego przez skład chemiczny roztw oru na form ę u tw orów m orfologicznych, jak ie się w nim k ształtu ją. W tym w zględzie za
rów no cząsteczki, ja k i gotow e o rg an iz
my, p o d leg a ją w pływ om otoczenia. Do najpospolitszych dośw iadczeń chemicz
nych należy fakt, że rozpuszczalność i form a k ry staliczn a zm ieniają się, nie
raz w w ysokim stopniu, zależnie od pew nych domieszek w roztw orze. T ak np. k ry sz ta ły soli gorzkiej otrzym ane z ro ztw oru czystego i z zanieczyszczo
nego, np. drobnym dodatkiem boraksu, w skazują stale dużą różnicę w w ielko
ści, w ytw orzeniu sw ych płaszczyzn, prze
zroczystości i tw ardości; tylko przez do
kładne w ym ierzenie w artości k ąto w y ch m ożna dowieść, że m am y w obudwu razach do czynienia z jednem i tem sa
mem ciałem. N ależy przeto nietylko ferm enty uw ażać za coś sw oistego, w ła ściw ego danem u g atu n k o w i m orfologicz
nemu, lecz i w ogóle w całym składzie protoplazm y w idzieć czynnik nadający
pew ien kierunek ch araktery styczn y ob
jaw om życia.
R o zpatrując to gospodarstw o kom ór
ki, mieliśmy dotychczas na oku tylko narzędzie działające chemicznie. P o z o —
| staje nam w szakże jeszcze przyjrzeć się tym urządzeniom , które pod względem przestrzennym zapew niają bieg praw id
łow y reakcyom życiowym. Czy kom ór
ka jak o całość je s t naczyniem w ypełnio- nem roztw orem jednorodnym , w którym odbyw ają się wszelkie reakcye che
miczne, czy też obejmuje w sobie pew ną liczbę naczyń oddzielnych, w których reakcye chemiczne zachodzą obok siebie jednocześnie lub w pew nym uporządko
w anym biegu kolejnym?
Co dotyczę m ateryj łatw o dyfundują- cych, gazów i soli, w ielu zw iązków od
żywczych i praw ie w szystkich produk
tów w ydalinow yćh, to w szystkie one m uszą spotykać się ze sobą wszędzie w komórce i wszędzie m uszą módz dzia
łać n a siebie wzajem nie. W rzeczyw i
stości w szakże zjaw iska tego rodzaju, ja k np. w iązanie kw asu w ęglow ego przez alkalia, stanow ią nieznaczną tylko część reakcyj życiowych. P rzew ażnie zaś zja
w iska życiow e przyw iązane są do pod- j łoża koloidalnego, a przynajm niej do pośrednictw a odczynnika koloidalnego, ferm entu, a w budow ie koloidalnej p ro toplazm y m ogą doskonale znaleźć w ła- j ściw e um iejscow ienie. Co do praferm en- tów i ferm entów w ew nątrzkom órkow ych, to wobec tego, że sąto ciała nie dyfun- dujące, należy oczekiwać, że pozostają tam , gdzie po w stają w kom órce i w ów czas dopiero w yw ierają swe działanie, gdy do miejsc ty ch dopłynie w łaściw y m ateryał chemiczny. P o g lą d ta k i w y m aga oczywiście przypuszczenia, że is t
nieją w protoplazm ie liczne ściany ko
loidalne, co nie pow inno nas bynajm niej dziwić, gdy zw ażym y, ja k znaczna je s t w łaśnie skłonność koloidów do tw o rze nia błon wobec najsłabszych bodźców od-
| powiednich. A samo istnienie pew nych dla oka dostrzegalnych organów w ko
mórce: jądra, chrom atoforów i t. p., w y
stępow anie różnych zaw artości w w a-
kuolach, barw n ik ó w i t. d., w skazują
40 W SZECH ŚW IA T N r 3 przecie w yraźn ie różnow artościow ość !
chem iczną i z a w iłą budow ę protoplazm y.
I g d y b y n a w e t ty c h dow odów nie by- [ ło, przy czyn y pew ne a p rio ri zn iew ala
ły b y nas do tak ie g o przypuszczenia,
jP rzedew szystkiem bow iem tru d n o byłoby
jzrozum ieć, ja k w proto p lazm ie bez za
kłóceń zachodzić m o g ą tu ż obok siebie zgoła różne, w części w ręcz przeciw ne reakcye chemiczne, ja k przyłączenie w o
dy (hydratacya) i odszczepianie się jej (dehydratacya), u tle n ia n ie i odtlenianie i t. p. N astępnie, przypuszczając, że w kom órce jed n a je s t ty lk o jednorodna dla w szystkich reakcyj przestrzeń, w y łą czylibyśm y z g ó ry bardzo w ażn ą m ożli
wość w y jaśn ien ia chem izm u kom órkow e
go. W protoplazm ie zachodzi p o w sta
w anie i rozpadan ie się zw iązk ó w n a j
rozm aitszych przez szereg sto p n i po średnich, przyczem b ynajm niej nie u ja w nia się zaw sze jed en i te n sam rodzaj reak cy i chem icznej, lecz zazw yczaj cały szereg reakcyj najrozm aitszy ch . T ak np.
przem iany glik ok olu n a m ocznik nie m o
żem y sobie w yo b razić inaczej, ja k tylko w sposób taki, że g ru p a N H 2 odszczepia się w pew nej części cząsteczek glik o k o
lu, pozo stała część zaś się u tlen ia, po- czem te now e p ro d u k ty sp rzęg ają się ze sobą. Lecz te reakcye odbyw ać się m u
szą w pew nym kolejnym porządku;
w przeciw nym raz ie nie m ó g łby się w y tw o rzy ć m ocznik, podobnie ja k np.
ż benzolu nie w y tw o rz y ła b y się anilina, gdybyśm y, o dw racając zw y k ły b ieg re akcyi, naprzó d d ziałali n a benzol środ
kam i redukuj ącem i a potem n itrow ali.
A ta k i kolejn y porządek reakcy j che
m icznych w kom órce w y m a g a odrębnej p rac y pojedyńczych czynników chem icz
n ych i pew nego k ieru n k u ruchow ego w y tw orzo n ych prod uktów , słowem, orga- n izacyi chemicznej, k tó ra nie daje się pogodzić z ró w n o w arto ścio w o ścią całej p rzestrzeni p ro to plazm atycznej, lecz zato czyni zro zu m iałą szybkość i pew ność działania. W p ew n ych z re sz tą sto su n k ach przestrzen n y ch kom órek, np. kom ó
rek w ą tro b o w y ch z jed nej stro n y w z g lę dem n aczy ń krw ionośnych, z drugiej w zględem k a p ila ró w żółciow ych, dojrzeć
m ożem y w skazów ki tłum aczące ów po
rządek i odrębność w reakcyach che
m icznych.
W skazaliśm y ju ż najogólniej, ja k w yobrażać sobie n ależy ty ten po dział p rzestrzenny procesów chemicz-
| nych w protoplazm ie. D ość je s t przy puścić, że odczynniki koloidalne są od siebie oddzielone błonkam i nieprze-
| puszczalnem i. W obec dużej rozm aitości zjaw isk chem icznych m usielibyśm y dojść do w niosku, że p rotoplazm a posiada w ielkie m nóstw o w akuol, a w ten spo
sób rozw ażania fizyologiczno-chem iczne po p ierają doskonale pogląd m orfologicz
n y o budow ie piankow ej protoplazm y.
Zycie przyw iązane być musi, ja k w ynika z pow yższego, do podścieliska n a tu ry koloidalnej, albow iem tak ie tylko podło
że um ożliw ia budow ę z aw iłą w najm niej
szej przestrzeni wobec dostatecznej prze
puszczalności ścian dla m ateryj dyfundu- jących.
Jak k o lw iek bądź w yobrazim y sobie w szczegółach przestrzennych tę organi- zacyą chemicznę w komórce, jednego p o stu la tu pom inąć nie możemy, m iano
wicie, że ściany ow ych drobnych prze
strzeni, w których reakcye chemiczne zachodzą, m uszą być stosunkow o odpor
ne, że więc np. tam , gdzie zachodzi utlenianie, ściana nie może być n arusza
n a przez odpow iednią oksydazę, gdzie zaś odbyw a się rozszczepianie białka, nie może się zm ien iać' pod w pływ em w łaściw ego . ferm entu proteolitycznego.
G dybyśm y w kom órce m ieli do czynienia z odczynnikam i chemicznemi, podobnemi do stosow anych w pracow niach naszych, p o stu la t te n p raw ie byłby nie do o siąg
nięcia. Lecz w obec znanej specyficz
ności ferm entów daje się on osięgnąć.
Taż np. oksydaza dokonyw ająca syntezy indofenolow ej nie je s t w stanie u tlenić aldehydu salicylow ego, a ferm ent p ro teo lity czn y z w ątroby, rozszczepiający doszczętnie globulinę w ątrobow ą, praw ie zupełnie nie działa n a w ystępujące tuż p rzy niej ciało n a tu ry album inow ej. Od
porność n a tu ra ln a o rganów w y tw a rz a
jący ch ciała tru ją c e w zględem ty ch
w łaśnie trucizn, a rów nież odporność
N r 3 W SZECHŚW IAT 41 n a b y ta m ają pierw ow zór swój w sto- |
sunkach norm alnych, praw idłow ych.
M ożnaby w reszcie zapytać, czy proto-
jplazm a rozporządza także urządzeniam i takiem i, k tó re odpow iadałyby owym roz
m aitym naczyniom , jakiem i posługujem y się w laboratoryach i spełniającem i prze
w ażnie zad an ia mechaniczne. J e stto w istocie bardzo możliwe. P ew n e szcze
góły budow y kom órkow ej, ja k np.
w łókna, rurki, m igaw ki i t. p. zdają się w skazyw ać, że ruch cieczy proto plazma- tycznej w pew nym kierunku m niejszy n ap o ty k a opór, a porów nanie z ruram i przew odzącem i ciecze, z lejkam i i filtram i samo się przez się tu nasuw a. Lecz przypuszczać należy, że teg o rodzaju urządzenia m echaniczne m ają znaczenie tylko dla pew nych szczególnych zadań ! życia kom órkow ego.
G dy w końcu rzucim y okiem w stecz na rozw inięte tu poglądy, przyznam y, że nie w szystko, o czem tu była mowa, w zbudza w um yśle naszym tę pewność, jak iej w y m aga się słusznie od badań szczegółow ych. Leży to wszakże w n a tu rze rzeczy. K ażdy krok ku poglądom ogólniejszym , w yższym oddziela nas od pew nego g ru n tu faktów . Jed nak że r«.z- w ażan ia tak ie m ogą być pożyteczne.
Je ż e li z jednej strony m orfolog stara się poznać budow ę protoplazm y w szcze
g ó łach najdrobniejszych, a z drugiej strony biochem ik usiłuje stw ierdzić p ra cą chem iczną tejże protoplazm y, to w rze
czyw istości chodzi tu ty lko o dwie rozm aite stro ny jednej i tej samej rzeczy.
P ogodzenie ty ch obudwu obrazów, po
zyskanych tak zgo ła odmiennemi środka
mi, będzie zmudnem, lecz wdzięcznem zadaniem przyszłości. Lecz te w iadom o
ści, jak ie ju ż obecnie posiedliśm y, po z w alają się spodziewać, że nie będzie w przyszłości pow odu do owej rozpacz
liw ej rezygnacyi, k tó ra ju ż to ujaw nia się w ta k często pow tarzanem „ignora- bim us“, ju ż też się ucieka do w niosków treści w italistycznej.
M. FI.
SZCZEGÓLNA WŁASNOŚĆ WODY.
P oszukując praw rządzących zjaw iska
mi, żyw im y zaw sze pium desiderium, by się okazały najprostszem i, a w szelkie zboczenia od zakreślonej praw idłow ości spraw iają nam pew ien zawód. Nie przy
puszczalibyśm y w takiej chwili, ja k j odmienny nieraz w y g ląd przybierałaby nasza ziem ia żyw icielka po w yrów naniu tych drobnych odchyleń od pożądanej prostoty praw . Jed en z przykładów roz
p atry w ał w łaśnie niedaw no W itt w szki
cu popularnym ; pójdziem y tedy za jeg o przykładem .
W iadom o, że w oda należy do cieczy, k tó re za oziębieniem gęstnieją. Je d n a k p rze
bieg teg o procesu praw idłow o posuw a się tylko do pew nego stopnia oziębienia, m ianow icie pod zw ykłem ciśmieniem do -f-4° C, niżej w oda staje się lżejsza, aż w 0° ścina się w lód. W -(-4° ted y w o da dobiega swej najw iększej gęstości i ciężaru w łaściw ego, niżej i w yżej od tej tem p eratu ry staje się lżejszą. Jeżeli ciężar w łaściw y w ody w 4° C uznam y za 1, to cięż. wł. lodu będzie 0,901.
Stąd w niosek, że gdy w zim ie od chłod
nego pow ietrza w ody rzek i jezior zacz
n ą się oziębiać, oziębianie to nie prze
kroczy g ran icy 4°, albow iem po dojściu do tej tem p eratu ry w oda pow ierzchni nabywca w iększego ciężaru w łaściw ego i opada na spód, a cieplejsza w oda z głę
bi podnosi się ku pow ierzchni. T aka w ym iana m usi się odbyw ać dopóki tem p e ra tu ra w odozbioru nie s ta n ie i się je d nostajną, dopóki w ięc nie zostanie osięg- n ięta gęstość jednostajn a cieczy. P rzez dalsze oziębienie ochłodzone poniżej 4°
w arstw y wody, jak o lżejsze będą już zostaw ały na pow ierzchni i dalsze ozię
bianie w odozbioru może n astępow ać t y l
ko przez przew odnictw o. Gdy wreszcie
oziębianie dojdzie do 0° n a pow ierzchni
zacznie się tw orzyć w a rstw a lodu, k tó
ry całunem nieznacznej grubości okryje
toń, ochraniając j ą od energiczniejszego
oziębiania i nadom iar u suw ając jeden
42 W SZE C H ŚW IA T N r 3 z je g o czy n nikó w —p arow an ie. Trudno
się te d y spodziew ać, b y cały w odozbiór ściął się w lód. G rubość n a ra s ta n ia w a r
stw y lodu będzie zależała od stopnia oziębienia p o w ie trz a i o ile te m p e ra tu ra teg o o statn ieg o je s t stała, n a stą p i pe
w ien sta n ró w n o w a g i m iędzy fazą w o
dy ciekłą a sta łą . T a okoliczność, że
jlód n a wodzie się unosi, spraw ia, że n a w e t g ru b y lód szybko stopnieje, g dy po
w ietrze zacznie d o starczać ciepła, albo- | w iem woda, z to p n ie n ia lodu p o w stała, jak o p osiad ająca w y ższy ciężar w łaści
wy, będzie sp ły w ała i odsłan iała dla dostępu ciepła coraz św ieżą pow ierzch- | nię lodu. G dyby w oda, przechodząc do sta n u stałego, t. j. w lód się ścinając, s ta w a ła się cięższą od sw ej cieczy, jak to dzieje się z ciałam i innem i, w zim ie lód zaraz po po w stan iu op ad ałby na dno i tam b y p ozostaw ał, nie m ając m ożno
ści i n a w iosnę w y p ły n ąć n a p ow ierzch
nię, by skąpać się w falach ożyw czych en erg ii słonecznej, i tw o rzy łb y złoża w iecznego lodu, przez co bujność życia, ja k ą dziś w zbio rn ikach w o d y w idzim y, ucierp iałaby niechybnie. L ądow e tedy zbiorniki w ody zo staw ały b y skute w zło
ża lodow e i n a w iosnę po k ry w ały b y się zaledw ie w a rs tw ą w ody, p o w stałej z to p nienia tej w iecznej pow łoki skrzepłej.
W ta k ic h sam ych te d y ja k dziś w a ru n kach ciepła ziem skiego żylibyśm y w okre
sie w iecznego lodu, i ty lk o ta k ie kraje m iałyby w iększe w odozbiory, gdzie tem p e ra tu ra w zim ie nie opada poniżej 0°.
M iędzy w o dą rzek i je z io r a m orską zachodzi pew na różnica. A lbow iem gdy w oda ląd ow a z a w iera zaledw ie nie
znaczne dom ieszki soli m in eraln y ch i je s t w całem słow a znaczeniu słodką, w oda m orska je s t sło ną i jiiż nie domieszki, lecz ta k ie ilości soli zaw iera, że m ożna- by j ą n azy w ać raczej roztw o rem w z n a czeniu fizycznem . W iem y zaś, że ro z
tw o ry nieco inaczej się zachow ują w zględem oziębiania i inny m ają p u n k t zam arzan ia i ciężar w łaściw y, aniżeli odpow iednie rozpuszczalniki. W aru nk i ted y zlodow acenia w ód po d bieguno
wych, np. w znacznej m ierze zależą od tego, w ja k i sposób w łasn o ści fizyczne
w ody morskiej m ają się do odchyleń od normy, które dla w ody słodkiej spostrze
gam y.
G dy sobie w yobrazim y ogrom ne góry lodow e urządzające sobie re g a ty na w o dach oceanu północnego i zw ażym y, że sięgają w iekiem czasów dość nieraz odległych od chw ili obecnej, nie będzie
my się w stanie oprzeć przypuszczeniu, że w aru n k i tu są nieco inne od ro zp a try w anych przez nas poprzednio. Bo w ja k i sposób n a w e t podczas najostrzejszej zi
my m ogłyby pow stać ta k ie gó ry lo dowe, które nawret znalazłszy się na otw artem m orzu w w odach A tlan ty k u ro ztaczają dokoła siebie chłód przenikli
w y n a k ilk a mil. K to choć raz w idział te olśniew ające swem pięknem olbrzymy, oddychał ich atm osferą lodową, nie rychło zatrze w pam ięci w rażenia do
znane. B iałe szczyty sterczące z p a łającego m orza ku niebu są drobną cząstką ty ch w ędrow nych dzieci P ó łn o cy. D aleko w głąb sięg ają sw oją p o d sta
w ą pod pow ierzchnię oceanu i biada statkow a, k tó ry zb y t poufale się zbliży.
A jed n a k po bliższem przyjrzeniu się tym „enfants te rrib le s“ św ia ta podbiegu
now ego, m yśl pow oli pozbyw a się lęku.
Jak k o lw iek są ogrom ne i bardzo głębo
ko się g a ją pod pow ierzchnię m o rz a ...
pły w a ją jednak. A więc nie w y b ieg ają poza sferę ty ch sam ych praw , jakim podlega w oda naszych rzek i jezior.
A poniew aż pływ ają, pomimo ogrom nych rozm iarów , nie ostoją się w naszej strefie zgubnym dla ich istn ien ia w p ły w om —m uszą topnieć i u le g a ją tej ko nieczności r ;e bez pew nego z takiego stanu rzec.-j niezadow olenia, któreg o przejaw om fo lg u ją niekiedy zlew ając nam za kołnierz łzy rozpaczy w postaci przenikliw ego deszczu.
W pew nym m iesięczniku angielskin u k azała się niedaw no now ina, jak oby to w a rz y stw o zajm ujące się urządzaniem w szelakiego ro d zaju w idow isk, zam ierzało przyholow ać do L ondynu ta k ą górę lo dow ą w celu pokazyw ania publiczności i urządzenia w porze letniej n ajrozm ait
szych zabaw zim owych. Z jed n ą ty lko
okolicznością nie policzył się w w iedzę
N r 3 W SZECHŚW IAT 43 przyrodniczą niezbyt uposażony poskro-
m iciel lodowców, że szczęśliwie spro
w adzony pew nego pięknego poranka olbrzym lodow y najzgubniejszy dla k li
m atu m iasta w pływ w yw ieraćby zaczął.
L epiej ted y nie zw abiać tak ich gw ałci
cieli pogody powszechnej i przyglądać się im zdaleka od siedzib ludzkich, co też uczynim y, przenosząc się m yślą aż do ich ojczyzny-—stref podbiegunow ych.
P ływ ają! jestto pociechą poniekąd, ale czemu tę okoliczność przypisyw ać n ale
ży? Przedew szystkiem należy pam iętać, że są dw a rodzaje brył lodowych, deko
ru jący ch w spaniale w idnokrąg m orza po
larn e g o —góry lodowe i płyty, z p ła skich, niekiedy spiętrzonych między so
bą, ta fli zbudow ane. Tylko te ostatnie w łaściw ie m orzu zaw dzięczają istnienie, g ó ry lodow e bowiem są pochodzenia lądow ego. Sąto końce lodow ca p o w sta łego z grom adzonych ód w ieków opa
dów atm osferycznych, uległych pod cię
żarem coraz przybyw ających w arstw now ych sprasow aniu i obtopionych z w ierz
chu pod w pływ em peryodycznie spa
dający ch na nie prom ieni słonecz
nych, a z dołu pod w pływ em ta rc ia podczas ześlizgiw ania się z w yżyn pod działaniem w łasnego ciężaru. Gdy ko niec takieg o ześlizgującego się lodow ca dotrze do brzegu morskiego, zacznie się od ciężaru w łasnego przełam yw ać na kraw ędzi lądu i falom oceanu dostarczać w ta k i sposób ty ch groźnych podróżni
ków , z k tórym i spotk ania ta k staran n ie u n ik ają s ta tk i żeg lug i tran satlan ty ck iej.
P o n iew aż składają się z lodu, ze słodkiej w ody pow stałego, z jeszcze w iększą ł a t w ością unoszą się w wodzie morskiej, niżby to w lądow ej w obec jej gęstości m aksym alnej m iejsce mieć m ogło. W ten sposób sta ją się zrozum iałem i n ietylko zdolność p ły w an ia gó r lodow ych po po
w ierzchni m orskiej, ale i ich znaczne rozm iary. D laczego jed n ak p ły w ają p ły ty lodu, będącego produktem samej w ody m orskiej i ja k i tu stosunek panuje m iędzy cieczą a produktem jej zam arza- nia, jej stanem stałym ? A lbowiem w oda m orska je s t roztw orem , zaw ierającym do 3,7% soli m ineralnych, ciężar ted y
jej w łaściw y od dom ieszek pow inien się stać w iększy i tem p e ra tu ra zam arzania niższą. T ak też je s t w rzeczywistości- Obecność soli spraw ia, że ciężar w łaści
w y w ody słodkiej i gęstość jej n aj
w iększa w ynosząca 1,028 przypada nie w + 4 ° C, ale w —3,55°, jak to w y k a
zały badania R osettiego. Ale z dalszego ciągu ty ch badań okazuje się, że p u n k t zam arzania trójprocentow ego roztw oru soli zaw artych w wodzie m orskiej leży w tem peraturze —2,1°. S tąd n ale
żałoby w yprow adzić w niosek, że lód z roztw oru trójprocentow ego, a zatem i w ody morskiej pow stały, pow inien być cięższy od cieczy powyżej swej tem pe
ra tu ry zam arzania będącej. Tedy z mo
rzem pow inno się dziać tak, ja k to m iałoby m iejsce w razie jednostajnego zw iększania się gęstości w ody aż do p u nktu zam arzania, m ianow icie oceany z biegiem czasu m usiałyby się zam ienić w skorupę lodową. R a tu je jednak sy- tu ac y ą znaczna różnica w w ydzielaniu się lodu z rozpuszczalnika i z roztw oru.
G dy lód z czystego rozpuszczalnika je s t w zupełnem znaczeniu stanem stałym wody, bo ma zupełnie ta k i sam skład, lód p o w stały z ro ztw o ru m a inny skład aniżeli ciecz. M ianowicie, gdy ro ztw ó r trój procentow y się ścina w —2,1°, lód nie je s t tu w cale tą w odą słoną „stw ar- d n ia łą “, ale czystą w odą sk rystalizow a
ną, k tó ra zaw iera sole o ty le tylko, o ile te podczas k ry stalizacyi m echanicznie zam ieszały się w m asie osiadającego z ro ztw oru lodu. G dy ta k i lód poddam y pow tórnie topnieniu i ścinaniu się, a zw łaszcza pow tórzym y tę czynność p arę razy, możemy go zupełnie uw olnić od tej ubocznej domieszki. S tąd staje się oczywistością, że lód m orski p ły to w y nie je s t w cale ściętą w odą m orską, ale czystym słodkim lodem do lądow ego ze składu podobnym, z t ą ty lko różnicą, że zaw iera dom ieszki soli m echanicznie po
chw ycone w chw ili ścinania się, a tak że w ta k i sam sposób zabłąkane kropelki w ody morskiej, w m asie lodu tkw iące.
Obecność ty ch dom ieszek zw łaszcza w o
dy morskiej spraw ia, że p u n k t topnienia
lodu m orskiego je s t nieco inny aniżeli
44 W SZE C H ŚW IA T N r 3 lądow ego, m ianow icie około — 1°. P o
całym szeregu okresów to p n ien ia czę
ściow ego i p o now nego zam arzan ia lód m orski sam przez się w y zb y w a się do
mieszek, co spraw ia, że n a o g ó ł lód m orski w sto su n k i do cieczy, z k tó rej pow staje, je s t lżejszy naw et, aniżeli lód p o w sta ły z w od y słodkiej w zględem swej cieczy. W sk u te k te g o unosi się n a powiei’zchni ta k sam o ja k i lód ląd o w y i osłania w odozbiór od zupełnego ozię
bienia.
W ta k i sposób en erg ii słonecznej, m a
jącej w m orzach p o d b ieg u n o w y ch dostęp podczas k ró tk ieg o la ta , zaledw ie w y sta r
czy n a stop ien ie części po w ło k i lodowej, odziew ającej ocean podbiegunow y, k tó ra w zim ie d o ra sta znow u do poprzedniej grubości i ta k u trzy m u je się pew ien stan rów now agi, zap o b ieg ający rozp ano szen iu się lodów z ich ojczyzny podbiegunow ej do stref, gdzie m niej piękne k w ia ty roślin są bardziej pożądane niżeli n a j
cudniejsze i najpom ysłow sze, n a ja k ie ty lk o sta ć kró lestw o lodów —k w ia tk i i g w iazd ki śniegow e.
J . Sioma.
SPRAWOZDANIE.
— Prace matematyczno - fizyczne, wydawane przez S. Dicksteina, Wł. Gosiewskiego, Wł.
Natansona, A. Witkowskiego i K. Zorawskie- go. Tom XII. Warszawa, 1901.
Tom dwunasty „Prac“, peryodycznie wy
chodzących od r. 1888, zawiera następujące rozpraw y:
1) K. Żorawskiego : O warunkach niezmien
ności pewnych równań różniczkowych przy nieskończenie małych przekształceniach. Str.
1
—10
.2) G. Ricci i Levi-Civita: Metody rachun
ku różniczkowego bezwzględnego i ich za
stosowania. Przekład, z upoważnienia auto
rów, przez S. Dicksteina. Str. 11—94.
3) Ł. E. B ottchera: Zasady rachunku ite- racyjnego. Część III. Str. 95—111.
4) M. Smoluchowskiego: O nowszych po
stępach na polu teoryj kinetycznych materyi.
Referat, wygłoszony na IX Zjeździe lekarzy i przyrodników polskich w Krakowie w ro
ku 1900. Str. 112—135.
5) G. A. M ilicera: O pewnem twierdzeniu elementarnem w teoryi grup podstawień.
Str. 136—138.
6) Er. Mertensa: Z teoryi eliminacyi. Str.
139—219.
7) M. E rn sta : O nowym wzorze interpola
cyjnym dla widma pryzmatycznego. Str.
220—224.
8) Korespondencya Kochańskiego i Leibni
za według odpisów dr. E. Bodemanna z ory
ginałów, znajdujących się w Bibliotece Kró
lewskiej w Hanowerze, poraź pierwszy do druku podana przez S. Dicksteina. Str. 225 do 273.
9) J. Jędrzejewicza pomiary mikrometrycz- ne gwiazd podwójnych (serya IV), wykonane w obserwatoryum astronomicznem w Płońsku w roku 1887. Według rękopismu ogłoszone przez R. Mereckiego, obserwatora Obserwa
toryum astronomicznego imienia Jędrzejewi
cza w Warszawie. Str. 274—283.
10) S. Dicksteina, S. Kępińskiego i K. Zo- rawskiego: Sprawozdania z piśmiennictwa polskiego w dziedzinie nauk matematyczno- fizycznych za rok 1899. Część I (Matematy
ka). Str. 285—300.
Tom dwunasty „Prac“, podobnie jak i to
my poprzednie, lecz w zwiększonej ilości obejmuje sporą wiązankę rozpraw, interesu
jących specyalistów. Odróżnia go nieco od przeszłych tomów odmienny trochę dobór zamieszczonych prac; gdy bowiem, zwłaszcza od czasu wychodzenia „Wiadomości Matema- tycznych11, „Prace" skupiały wyczerpujące, lub przynajmniej większe rozprawy, to w ni
niejszym tomie treść pod tym względem jest dość różnorodna. Tak np. obok większej pracy o „Metodach rachunku różniczkowego bezwzględnego i ioh zastosowaniach11, obej- J mującej sześć rozdziałów (na 84 str.), znajdu
jemy półtorastronicową rozprawkę . „O pew
nem twierdzeniu w teoryi grup podstawień",
j
lub dalej obok specyalnej pracy „Z teoryi
j
eliminacyi" mamy ogólny referat, streszcza-
j
jący „nowsze postępy na polu teoryj kine
tycznych materyi".
„Prace", wychodzące od początku corocznie bez przerwy, zawierają zawsze sprawozdania z piśmiennictwa polskiego we właściwej im dziedzinie za rok przedostatni względem czasu wydania. W obecnym tomie znajduje
my tylko sprawozdania z dziedziny matema
tyki czystej (za rok 1899), wymieniające 25 tytułów; sprawozdania z nauk fizycznych od
łożone są do następującego tomu.
Mówiąc o tak ważnym organie naszej lite
ratury matematycznej, jakiemi są „Prace", nie możemy nie wspomnieć o całym szeregu dzieł, wydanych przez redakcyą „Prac mat.- fizyczn.", łącznie z redakcyą „Wiadomości matematycznych". Od r. 1888 wydane zo
stało 16 dzieł w 20 tomach, co razem z 12 tomami „Prac" stanowi pokaźną liczbę 33 tomów. Wśród tych dzieł, prócz doskonałe
go „Wstępu do fizyki teoretycznej" Wł. Na
tansona i nieukończonej jeszcze pracy S. Dick
steina „Pojęcia i metody matematyki", mają podstawowe znaczenie pedagogiczne dzieła Ernesta Pascala, profesora uniwersytetu w Pa- wii. Dzieła te, obejmujące wszystkie prawie działy matematyki, wydane zostały w 5 to
mach w przekładzie polskim p. S. Dicksteina.
N r 3 W SZECHŚW IAT 45 W przedmowie do pierwszych trzech tomów,
obejmujących rachunek różniczkowy, całko
wy i waryacyjny, znajdujemy następujące
„Słowo od tłumacza11, wyjaśniające konieczną potrzebę przyswojenia literaturze polskiej dzieł, poświęconych tym naukom : „Od chwili wydania „Zasad rachunku różniczkowego i całkowego14 Wł. Folkierskiego (tom 1, w ro
ku 1870, 2-gi w r. 1873) nie ogłoszono u nas żadnego dzieła elementarnego, wykładowi tych nauk poświęconego. Tymczasem, w ciągu upłynionej ćwierci wieku, tak w pojęciach zasadniczych jak i w metodach rachunku wyższego uczyniono postęp tak znaczny, że okoliczności te, w połączeniu z wyczerpaniem zupełnem pierwszego tomu Rachunku Folkier
skiego, uczyniły niezbędnem wydanie nowe
go „Rachunku różniczkowego i całkowego
„Gdy na ogłoszenie dzieła oryginalnego, naukom tym poświęconego, wypadnie nam czekać zapewne jeszcze dość długo, uważałem za właściwe przyswoić literaturze naszej dzieło obce, nowoczesnym wymaganiom nau
kowym i dydaktycznym odpowiadające. Ta- kiem dziełem wydały mi się „Sekcye rachun
ku nieskończonościowego“ prof. Pascala (Me- dyolan, Hoepli, 1895), które ze zwięzłością i prostotą wykładu łączą należytą ścisłość i, co ważniejsza, uwzględniają wyniki naj
nowszej krytyki naukowej. Dzięki łaskawemu upoważnienieniu tak autora jak i wydawcy dzieło to wydajemy w przekładzie polskim“.
I faktycznie uczyniony wybór jest nadzwy
czajnie trafny i na czas dłuższy wypełnia poważną lukę w naszej literaturze matema
tycznej. W tomie pierwszym, poświęconym rachunkowi różniczkowemu, podane są krót
ko również zastosowania geometryczne; w to
mie drugim, zawierającym rachunek całkowy, znajdujemy także geometryą całkową i rów
nania różniczkowe. Te ostatnie wyłożone są wprawdzie doskonale, lecz w porównaniu nawet z innemi działami zbyt zwięźle i po
bieżnie; zwłaszcza teorya równań o pochod
nych cząstkowych jest prawie zupełnie za
niedbana, co ze względu na ważne zastoso
wania tej grupy równań stanowi potężny brak dla każdego posiłkującego się „Rachun- kiem“ Pascala.
Niech nam wolno będzie przy tej sposob
ności wogóle nadmienić, że wydanie w języ
ku polskim nowego podręcznika teoryi rów
nań różniczkowych, któryby szeroko uwzględ
niał zwłaszcza zastosowania w fizyce teore
tycznej, byłoby faktem nader ważnym dla wszystkich studyujących lub uprawiających specyalnie nauki matematyczne.
Tom trzeci poświęcony jest rachunkowi waryacyjnemu i rachunkowi różnic skończo
nych. Część ta wyłożona jest dosyć obszer
nie i kończy się teoryą równań różnicowych.
Nie potrzebujemy nadmieniać, że przekład jest wzorowy; znajomość przedmiotu i kom- petencya tłumacza przebija na każdym kro
ku, czego świadectwem jest szereg zmian i ulepszeń, dokonanych podczas przekładu dzieła po porozumieniu się z autorem. Do
damy nawiasem, że ważne miejsce, jakie znalazły sobie wrońskiany we wszystkich
zagranicznych traktatach rachunku nieskoń- czonościowego, czego świadectwem jest i ni
niejsze dzieło Pascala, ma wiele do zawdzię
czenia działalności tłumacza i jego studyom nad pismami Hoene-Wrońskiego.
Prócz powyższego trzechtomowego „Ra-
! chunku“ przyswojone zostało naszej literatu
rze dwutomowe „Repertoryum“ tegoż autora, którego celem jest zwięzłe przedstawienie wszystkich głównych teoryj matematyki no
woczesnej. Tom pierwszy obejmuje analizę (na 556 str.), drugi, większy (str. 728), po
święcony jest geometryi.
W wielu dziedzinach matematyki wyższej, powiada tłumacz w przedmowie, nie posia
damy dotąd wcale podręczników, a brak ten I odbija się niekorzystnie i na rozwoju języka naukowego polskiego; rozwój ten bowiem—
| nawet obok żywego słowa wykładowego—
trudnym się staje bez utrwalenia myśli nau
kowej w postaci wykładu książkowego we wszystkich przedmiotach, nad któremi pra
cuje matematyka nowoczesna. Otóż w książ
ce tej, obejmującej w treściwym zarysie naj
ważniejsze dobytki nauki, czytelnik znajdzie wyrażone w mowie ojczystej niejedno w tych jej działach, o których w książkach matema
tycznych polskich dotąd wcale nie pisano.
W wypełnieniu tego celu tłumacz w poro
zumieniu z autorem uzupełnił przekład sze
regiem dopełnień i, co szczególniej podnieść należy, nie zaniedbał dokładnie zaopatrzyć lite-
| ratur odpowiednich rozdziałów wskazówkami [ bibliograficznemi, dotyczącemi rozpraw uczo
nych polskich. Jasną jest rzeczą, że przy
swojenie dzieła obcego, doskonałego samo przez się, ma w takich warunkach dla czy
telników polskich ważność wprost nieoce
nioną.
Na zakończenie kilka myśli utylitarnych
j