TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
IM łfc M JM E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A " . W W a r s z a w i e : rocznie rub. 8, kw artalnie rub. Z .
'L p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10 , p ółrocznie rub. 5.
P renum erow ać m ożna w R ed a k c y i W szechśw iata i w e w szyst
kich k sięgarniach w kraju i zagranicą.
K o m ite t R e d a k c y j n y W s z e c h ś w i a t a stanow ią P a n o w ie : D e ik e K ., D ick stein S .. Eism ond J., Flaum M., H o y e r H ., J u rk iew icz K ., K ow alsk i M., K ram sztyk S ., K w ietniew sk i W l., L ew iński J ., M orozew icz J ., N a ta n so n J ., Okolski S., S tru m p fE .,
S ztol .man J .f W ey b er g Z., W rób lew sk i W. i Zieliński Z.
A d r e s E e d a k c y i : l E C r a l z o - w s l r i e - P r z e d m i e ś c i e , !ŁT-r 6 G .
O POCZĄTKACH TEORYI KOMÓRKOWEJ.
W roku bieżącym upływa la t 60 od u k a zania się dzieia o stosunkowo skromnych rozm iarach, które na postęp nauk biologicz
nych wywarło wpływ fundam entalny i dla ich rozwoju zyskało znaczenie przewyższają
ce prawie doniosłością tak zwaną teoryą D arw ina. D ziełu tem u, napisanem u przez Teodora Schwanna i noszącemu t y t u ł :
„ 0 zgodności zwierząt i roślin pod względem budowy i w zrostu”, nauki biologiczne za
wdzięczają ułożenie fundam entu dla ogólnej teoryi komórkowej, albowiem pogląd ten dopiero wtenczas mógł być zastosowany do wszystkich tworów żyjących, gdy się udało wykazać ich powstawanie z istotnie je d n a kowego samodzielnego pierw iastku organicz
nego, stanowiącego jednocześnie główne ognisko wszelkich zjawisk życiowych; teo rya pochodzenia wszystkich ustrojów żyjących ze wspólnego zaczątku dostarcza poniekąd dopiero niezbędnego jego dopełnienia.
W dziełach naukowych, zajm ujących się rozbiorem składu komórkowego organizmów roślinnych lub zwierzęcych, przy historycz
nych wzmiankach o pierwszem pojawieniu się teoryi komórkowej spotykamy jed n ak
zwykle nieco odmienne od wyżej podanego przedstawienie sprawy, a mianowicie jako pierwotnego twórcę teoryi komórkowej dla św iata roślinnego autorowie wymieniają zwykle Schleidena, Schwannowi zaś przyznają tylko zasługę zastosowania odkrycia Schlei
dena do organizacyi zwierzęcej. Takie tł u maczenie udziału obu zasłużonych uczonych w tworzeniu teoryi komórkowej nie zgadza się jed n ak z rzeczywistością, choć w samej rzeczy poglądy Schleidena, wyłożone w k ró t
kiej rozprawce w r. 1838 („B eitrage zur P hytogenesis” w Archiwie M ullera), a odno
szące się do sposobu powstawania komórek i ich udziału w wytwarzaniu tkanki roślinnej, spowodowały Schwanna, jak sam wyraźnie zaznacza w przedmowie do swego dzieła, do rozpoczęcia szeregu ścisłych badań nad znaczeniem komórki w rozwoju tkanek zwie
rzęcych.
J a k o mniej jeszcze uzasadnione wypada tu wymienić twierdzenie, spotykane często w rozprawkach popularnych, jakoby odkrycie komórki roślinnej dokonanem zostało przez Schleidena, zwierzęcej zaś przez Schwanna, albowiem komórkę roślinną rozpoznano już w początkach stosowania nowoodkrytego mikroskopu do badań morfologicznych. T ak mianowicie R obert Hooke (M ikrographia or some physiological descriptions of m inutę bodies m ade by magnifying glasses, 1667)
W SZECHŚWIAT N r 23 dostrzegł przy pomocy ulepszonego przez
siebie samego mikroskopu na cienkich sk raw kach korka, rdzenia bzowego i in. budowę podobną do plastru pszczelnego i nazw ał o to czone cienkiemi ściankam i wielokątne prze
strzenie komórkami. D okładniejsze badania wykonali nieco później M arceli M alpighi (A natom e plantarum 1675 i 1679) i N ehe- miasz G rcw (A natom ey of plants, 1682), ostatni zaś porównywał wygląd m ikrosko
powego skraw ka m iąższu roślin z tkaniną koronek i zastosow ał do niego nazwę tkanki komórkowej (contextus cellulosus), k tó ra w następstw ie u sta liła się w nauce botanicz
nej. Z tych danych historycznych, ja k rów
nież z opisów dalszych badań nad budową tkanki roślinnej wynika, że wyrazem kom ór
ka oznaczano tylko dostrzegane n a przekroju ciała roślinnego przestrzenie, oddzielone od siebie ściankami jednorodnem i, ale nie wszechstronnie zamkniętemi; przestrzenie te i miały zawierać sok odżywczy, krążący w ro ś
linie dość swobodnie za pośrednictwem drobnych otworków, łączących kom órki po- I między sobą. Nie mogło więc być mowy 0 pojmowaniu komórki w obecnem znaczeniu,
t. j. jako utworu sam odzielnie istniejącego 1 stanowiącego poniekąd cegiełkę w budowie roślinnej, przeciwnie przypuszczano, że ko
mórki pow stają w miękkiej miazdze twórczej w postaci wypełnionych zm ienną płynną za
wartością jam ek czyli wodniczek, właściwa zaś czynność życiowa rośliny m usiała na zasadzie takiego poglądu być przypisywana stałym ściankom oddzielającym od siebie przestrzenie. T akie zapatryw ania na istotę kom órki przetrw ały aż do początku stulecia bieżącego. Dopiero Moldenhawerowi udało się za pomocą długotrw ałego moczenia w wo
dzie ciała roślinnego odosobnić od siebie pojedyńcze komórki i naczynia roślinne i tym sposobem wykazać istnienie na każdej z tych części własnej oddzielnej ścianki. Pomimo potwierdzenia tych spostrzeżeń przez kilku badaczów, nauka o istotnej budowie organiz
mu roślinnego’ nie poczyniła jeszcze do roku 1830 wydatniejszych postępów, k tóre stały się dopiero możliwemi przy stosowaniu do b a dań fytotom icznych mikroskopów znacznie udoskonalonych przez Selliguea (1824), Ami ciego (1827) i in. P rzy 'ich pomocy i przy jednoczesnem rozprzestrzenieniu bad ań ta k
że do zaniedbywanych przedtem roślin niż
szych, czyli t. zw. wówczas skrytopłciowych, udało się dopiero kilku badaczom (Meyen, Mirbel, Mohl) dostrzedz istotnie komórkowy skład tkanki roślinnej. Meyen wyraża się jed n ak jeszcze w następujący sposób : „K o
m órka roślinna stanowi p rzestrzeń otoczoną błoną w egetatywną”, ale ponieważ poznał już tak że rośliny jednokom órkowe i prosty skład wodorostów nitkowatych (konferw), powiada w innem miejscu : „Komórki roślin-
| ne występują albo pojedynczo, tworząc j tym sposobem sam odzielną jednostkę, np.
u wodorostów i grzybów, albo złączone w mniejszej lub większej ilości tw orzą roś
linę wyżej uorganizowaną; lecz i tu każda kom órka stanowi sam odzielną całość; ona sa-
| m a się odżywia i odtw arza i przerabia przy- I ję ty sok odżywczy na rozm aite substancye
i części składow e”.
Jednocześnie udało się badaczom u tych samych niższych roślin dostrzedz przebieg dzielenia się komórki, a mianowicie Dum or- tie r opisał to zjawisko u Conferva au rea (1832), M orren u Closterium (1836); Mirbel i M ohl dostrzegł dzielenie ju ż w komórkach
| zarodkowych i pyłkowych, Meyen u wodo
rostów, grzybów nitkow atych i gatunków ram ienic (C hara), a prócz tego wywodził stanowczo wzrost rośliny z dzielenia się ko
mórek w pu nktach wegetacyjnych.
N a zasadzie powyższych spostrzeżeń i po
glądów możnaby poniekąd dojść do wniosku, że stanow ią one istotne początki „teoryi kom órkow ej”. Gdy jedn ak uwzględnimy, że odkrytem u w r. 1831 przez R . Browna ją d ru komórkowemu zarówno Brown sam, ja k i inni badacze nie przypisywali poważniej
szego znaczenia w sprawie rozm nażania się komórek (Meyen uważał je naw et za zgęsz- czony śluz lub klej roślinny czyli za rodzaj m ateryału odżywczego), a komórkę uznaw a
no wprawdzie jak o elem ent budowlany tk an ki roślinnej, ale z drugiej strony przypusz
czano fundam entalne różnice pomiędzy ko
mórkam i spełniającem i najróżnorodniejsze czynności, niepodobna przeoczyć wielkiej różnicy pomiędzy ówczesnem pojęciem ko
mórki a obecnym poglądem na jej istotę i znaczenie. Dostrzeżono wprawdzie pewną zgodność zewnętrznej formy i składu wszyst
kich komórek, podobnie ja k można porówny-
wać pomiędzy sobą kończyny kręgowców i owadów, ale nie tworzono jeszcze żadnego przypuszczenia co do fundam entalnego zna
czenia, jak ie kom órka posiada w sprawach rozm nażania się, rozwoju i czynności życio
wych organizm u. Odpowiednia myśl zro
dziła się dopiero w głowie Schleidena i na tern polega wielka jego zasługa w sprawie wytworzenia teoryi komórkowej.
Główny przedm iot cytowanej wyżej roz
prawki Schleidena z r. 1838 stanowi rozbiór pytania : w ja k i sposób wytwarza się nowa komórka? Z am iast rezultatów ścisłych b a
dań otrzym ujem y w odpowiedzi tylko szereg zupełnie błędnych domysłów. Nie uwzględ
niając wcale wspomnianych wyżej spostrze
żeń faktycznych nad dzieleniem się komór
ki, Schleiden twierdzi stanowczo, że istnieje tylko ta k zwane włonne („endogen”) pow sta
nie nowych kom órek w już istniejących.
Mianowicie w ziarnistej śluzowatej zaw ar
tości komórki, k tó rą w późniejszych pracach za przykładem Schwanna oznaczał nazwą
„cytoblastem y”, m ają najpierw wytwarzać się odkryte przez niego ją d e rk a (nucleoli), wokoło których za pośrednictwem „ziarnis
tej koagulacyi” pow staje ją d ro (cytoblastus);
na powierzchni ostatniego tworzy się przez zgęszczenie substancyi błona komórkowa czyli kom órka właściwa, k tó ra zostaje od
dzielona od ją d r a przez przenikający do jej wnętrza płyn i z początku przedstaw ia po
dobieństwo do wypukłego szkiełka wprawio nego do zegarka kieszonkowego. K om órka rośnie powoli wskutek zwiększania się za
wartości płynnej, ją d ro zaś nieznacznie tylko powiększające się przylega do błony i z cza
sem znika, podobnie ja k i okalająca młode komórki wspólna błona komórki rodziciel
skiej.
Zupełnie chybiony ten pogląd nie przy
czyniłby się wcale do zrodzenia ogólnej teoryi komórkowej, gdyby nie obejmował jednocześnie kilku tez o fundam entalnej do
niosłości dla „fytogenii”, a m ianowicie:
1) opartego n a dostrzeżeniu stałej obecności ją d e r w młodych zarodkowych komórkach
przypuszczenia o stanowczym udziale ją d e r w sprawie w ytw arzania kom órek i 2) przy
puszczenia istotnej zgodności wszystkich ko
mórek na zasadzie jednakow ego pochodze
nia. W ogóle myśl wzniesienia całej morfo
logii roślin na nauce o ich rozwoju, wykaza
nie konieczności oparcia fytotomii na b ad a
niach embryologicznych stanowi isto tną za
sługę pamiętnego dzieła Schleidena pod ty tułem : „B otanika jako nauka induktyw na”
(pierwsze wydanie z r. 1842 i 1843), które przez niweczącą krytykę ówczesnego stanu botaniki, niezmierną obfitość nowych poglą
dów i wskazówek do nowych kierunków b a
dań spowodowało w bardzo krótkim czasie fundam entalną reform ę całej nauki b o ta
nicznej.
Istnienie komórki zwierzęcej tak samo zostało dostrzeżone przed ukazaniem się właściwej „teoryi kom órkowej”, ja k istnienie komórki roślinnej, lecz gdy ostatnia od razu w padła w oczy badaczów przy pierwszem stosowaniu m ikroskopu wskutek swej wiel
kości i wydatności powłok złożonych z celu
lozy lub drzewnika, nader subtelne, prze
zroczyste i różnopostaciowe komórki ciała zwierzęcego ukrywały się przez długi czas przed badawczym wzrokiem anatomów i ujawniły się dopiero po udoskonaleniu n a
rzędzi optycznych na kilka la t przed wy
stąpieniem teoryi Schleidena i Schwanna.
P rzy zwykłem powierzchownem rozpatrze
niu większość tkanek zwierzęcych przed sta
wia pod mikroskopem wygląd włóknisty; dla dostrzeżenia w nich komórek, prócz dobrego mikroskopu, potrzeba odpowiednio dobrego m ateryału i pewnej wprawy technicznej w przyrządzaniu okazów. Z tego też po
wodu przypuszczano dawniej po większej części, że drobne włókienka lub szereg pa- ciorkowato złączonych ze sobą ziarenek s ta nowi właściwy pierwiastek składowy tkanek zwierzęcych. Oken ju ż wprawdzie wygłosił hypotezę o wytwarzaniu się wszystkich części organicznych z pęcherzyków elem entarnych, lecz był to czysto spekulacyjny pomysł, nie poparty przez badania ścisłe. Również i D utrocbet wystąpił ju ż w r. 1827 i 1829 z hypotezą niedowiedzioną przez spostrzeże
nia, że kom órka stanowi w tkankach zwie
rzęcych tak samo ich pierw iastek składowy, ja k w tkance roślinnej. v. B aer odkrył w r.
1727 jajk o zwierząt ssących i człowieka, P u rk in je zaś w r. 1830 pęcherzyk zarodko
wy czyli ją d ro jajk a, którego właściwe zna
czenie jed nak przez długi jeszcze czas po-
; zostało niewyjaśnione.
356 W SZECHŚWIAT N r 23 Po r. 1830 w lite ra tu rz e zaczyna się uka
zywać cały szereg doniesień o odkryciu prawdziwych (opatrzonych w ją d ra ) kom órek w częściach zwierzęcych łatw iej dostępnych badaniu m ikroskopowemu; mianowicie P u r- kinje (wówczas jak o profesor fizyologii we j W rocław iu) i jego asysten t V alentin (po
wołany później na profesora fizyologii w B e r
nie) wykazali komórkowy skład różnych n a błonków, chrząstek w oskrzelach kijanek żab, listków zarodkowych i zwojów nerwo
wych (kolbkowate komórki m óżdżku noszą J
d otąd jeszcze nazwę komórek Purkinjogo).
Y alentin b ad ał także już stru n ę grzbietową (chorda dorsalis) u zarodków' kręgowców, wykazał istnienie w niej „substancyi między
kom órkowej”, porównywał ju ż także dostrze
żone komórki zwierzęce z roślinnemi, a jąd ro iją d e r k o oznaczał nazwam i nucleus i nu- cleolus (1835). P o wydaniu pierwszego ze
szytu dzieła Schwanna V alentin wystąpił i z reklam acyą pierwszeństwa, mianowicie co 1
do porównania komórki zwierzęcej z roślinną, do czego upraw niał go poniekąd przytoczony powyżej ty tu ł rozpraw y Schwannowskiej.
Prócz wspomnianych autorów , już także H enie opisał dokładnie komórkowy skład na- | błonków (1837), mianowicie kiszkowych; a je d nocześnie zP u rk in jem także skład gruczołów, szczególnie w ątroby (1838); przed samem wykończeniem pracy Schw anna ukazały się rozprawy T u rp in a i D um ortiera, z których pierwszy w ykazał komórkową n a tu rę t. zw.
ciałek śluzowych, ostatni zaś, dostrzegłszy komórki w rozwijającem się ja jk u ślim aka, utrzym ywał, że wchodzą one tam w skład wątroby. K rążk i krwi były już znane z cz a
sów M alpighiego i Leeuwenhoecka, ale pę- cherzykowaty ich skład czyli n a tu rę kom ór
kową s ta ra ł się dopiero wykazać Schultz- Schultzenstein. O wszystkich przytoczonych tu spostrzeżeniach wspomina już sam Schwann w części w przedmowie, w części w dopisku do swego dzieła. O ich stosunku do własnych poglądów w yraża się w n astę
pujący sposób : „Pierw iastkow e części s k ła dowe organizmów p rzedstaw iają się pod naj- różnorodniejszem i postaciami; pom iędzy nie- którem i z tych form dostrzeżono podobień
stwo i wedle większego lub mniejszego t a kiego podobieństw a można było rozróżnić grupy włókien, komórek, kulek i t. d.,
[ a w każdym z tych działów istniały znów różne gatunki. Pojedyncze gatunki komó-
| rek i włókien należało tak samo uważać za odmienne od siebie, choć w mniejszym stopniu, ja k komórki i włókna. W szystkie te formy zdawały się nie mieć nic wspólnego pomiędzy sobą prócz tego, że rosną przez przyjęcie nowych m olekuł pomiędzy już istniejące i stanowią ożywione części pier
w iastk o w e"... „Z asada rozwojowa wyda
w ała się zupełnie odmienną dla odmiennych pod względem fizyologicznym części pier
wiastkowych, i tak ą samę różnicę praw, ja k ą wypadało przyjmować w rozwoju ko
mórki i włókna, należało także stosować, choć w mniejszym stopniu, pomiędzy po- jedyńczemi gatunkam i kom órek i w łó
kien. Kom órki, włókna i t. d. przedsta
wiały więc tylko pojęcia klasyfikacyjne, a ze sposobu rozwoju jednego gatunku ko
m órek nie można było wyciągnąć wniosku, że ten sposób powtarzać się winien i w d ru gim g atu n k u ”. Porów nania dawniejszych badaczów były więc tylko powierzchowne i nie wyświetliły bynajmniej istotnego zna
czenia komórki.
W yniki swych badań Schwann złożył Akadem ii francuskiej ju ż w sierpniu i grud
niu 1838 r., a krótkie ich streszczenie po
mieścił już n a początku tegoż samego roku w czasopiśmie Froriepa. Możnaby więc przy
puścić, że ten ostatni a rty k u ł wyprzedził nawet wspomnianą rozprawkę Schleidena, ale Schwann w przedmowie do swego dzieła nietylko sam wyznaje, że pobudkę do po
szukiwania komórek w organizmie zwierzę
cym zaczerpnął z poglądów Schleidena, ale.
wyraźnie zaznacza, że Schleiden „zakom u
nikował mu (zapewne piśmiennie) w paź
dzierniku r. 1837 rezultaty swych b a d a ń ”.
(D o k. n a st.).
H. Hoyer.
Rozwój elektrochemii i teorja elektrolizy.
(Dokończenie).
Pierwszym uczonym, którego nazwisko spotykam y na polu praktycznego stosowania elektrochem ii, jest Becquerel. Copraw da już
w rozpraw ach Davyego (1805) spotykamy wzmiankę o stosowaniu prąciu elektrycznego (galwanicznego) do celów analitycznych, je d nakże zasługa wynalezienia praktycznego sposobu wykonania bezsprzecznie należy się niezmordowanemu na tem polu Becąuerelowi.
On to pierwszy oddzielał zapomocą prądu galwanicznego ołów i m angan od innych metali. Sposób ten zasadza się głównie na tem, że dwa te m etale wydzielone zostają z roztworu ich soli w powyższych warunkach w postaci nadtlenków, do czego inne metale, nietworzące nadtlenków , w podobnych wa
runkach nie są zdolne. B ecąuerel je s t także ojcem m etalurgii elektrochem icznej, t. j.
otrzymywania m etali z ich rud zapomocą prądu galwanicznego. W taki sposób otrzy
mywał on srebro, miedź i ołów.
Dalej wspomnieć należy galwanotechnikę jako jeden z , najobszerniejszych działów elektrochemii stosowanej. W iadom o, że prąd galwaniczny może być powodem rozkładu ciał złożonych. W idzieliśm y wyżej, że roz
kłada on wodę na jej części Bkładowe—tlen i wodór. P rą d ro zkłada także siarczan miedzi na kwas siarczany (n a biegunie do
datnim ) i na miedź (na bieg. odjemnym).
Tym sposobem strącony m etal osadza się na danym przedmiocie, umieszczonym na biegunie odjemnym, form ując powłokę me
taliczną w zupełności co do formy plastycz
nej odpowiadającą danem u przedmiotowi, a grubość owej powłoki zależy od ilości strąconego m etalu. Procesu tego użył po
raź pierwszy Jacobi w r. 1839 i otrzymywał plastyczne podobizny rozmaitych przed miotów (galw anoplastyka). Z pomiędzy in nych, zajm ujących się podobnem otrzym a
niem osadów metalicznych z roztworów od
powiednich soli, wymienić należy Ruolza, E lkingtona i de la Rivea (złoto, srebro, miedź, nikiel). Widzimy więc, że zdobycze wiedzy teorytycznej stworzyły przem ysł, sto
sując teorye do celów praktycznych. J e d nakże z biegiem czasu nagrom adziły się pewne spostrzeżenia, fakty, których teorya współczesna objaśnić nie była w stanie.
Podczas gdy pewne, d la techniki szczególniej ważne, zjawiska, ja k prędsze lub powolniej
sze wydzielanie m etali z rozmaitych roz
tworów, osadzanie różnych produktów z tego samego roztw oru, stosownie do jakości p rą
du, wpływ ciepła i t. p. były już znane, brakowało jed n ak prawie do la t ostatnich teoryi, któraby zjawiska te dostatecznie mogła objaśnić. Dopiero la ta ostatnie ob
darzyły nas zadawalniającem tych zjawisk wyjaśnieniem. Z asługa ta należy się elek
trochem ii nowoczesnej.
Elektrochem ia nowoczesna datuje się od roku 1887, w którym powstał pewien pogląd, rozwiązujący wszystkie dotychczas nieroz
wiązane problem aty. P ogląd ten pad ł na żyzny g ru n t umysłów ludzkich kończącego się stulecia, a owocem jego — dzisiejsza teorya elektrolizy, k tó rą się teraz zaj
miemy.
Elektrochem ia dzisiejsza zasadza się prze
ważnie na elektrolizie, t. j. na rozkładzie zapomocą p rądu galwanicznego, a zasady, którem i się rządzi, d ają się streścić mniej więcej w następujących słow ach: jeżeli je st mowa o rozkładzie zapomocą prądu galw a
nicznego, nie należy bynajmniej przypusz
czać aby elektryczność wprost jako ta k a była przyczyną owego rozkładu. J e s t ona w tym przypadku tylko ostatnim powodem jego. Gdyby w samej rzeczy prąd elektrycz
ny był przyczyną rozkładu, w takim razie musiałby być odpowiednio silnym, aby w d a nej ilości pewnego związku był w stanie przełam ać powinowactwo części składowych i tym sposobem spowodować rozkład.
W istocie jed n ak wiadomo je st, że n ajsłab szy prąd powoduje rozkład, niezależnie od ilości ciała poddanego elektrolizie, a produk
ty rozkładu, przypadające na jednostkę czasu znajdują się w stosunku prostym do swych równoważników (prawo F ara d ay a).
Objaśnienie całego przebiegu elektrolizy znajdujemy w nowej teoryi „dysocyacyi e l e k t r o lity c z n e jw którym to stanie znaj
dują się ciała w roztworze wodnym (A rrhe- nius 1887 r.). Mianowicie ciało, mające być poddanem elektrolizie (elektrolit) w roz
tworze wodnym rozpada się n a swoje części składowe — „iony”. N aprzykład ciało A B w rozcieńczonym roztworze wodnym istnieje nie w postaci związku, lecz jako „ion do d a tn i” -f-A i „ion odjem ny” : — B, a prąd elektryczny, jeżeli przez roztw ór przebiega, odprowadza tylko—„ion d o datn i” do elek
358 WSZECHŚWIAT N r 23 trody odjemnej, „ion odjem ny” zaś do elek
trody dodatniej.
Teorya ta rozw inęła się na podstawie n a stępujących spostrzeżeń. Od la t przeszło
1 0-ciu znakomici badacze chemii fizycznej, ja k van’t Hoff, A rrh en iu s, O stw ald, K o h l- rausch, P lanck, L e Blanc i inni oddawali się rozwiązaniu p y tan ia co do istoty roztw o
rów. Zasadniczem sp strzeżeniem , na g r u n cie którego rozw inęła się nowa teorya, było to, że ciała w roztw orach rozcieńczonych z n a jd u ją się w stanie, który je s t podobny do stan u gazowego. V an’t H off wygłosił zdanie, poparte wielokrotuemi doświadcze
niami, że ciśnienie osmotyczne w roztw orach wodnych rów na się ciśnieniu, jak ieb y wy
w ierała taż sam a ilość rozpuszczonego ciała, gdyby jak o gaz wypełniała, tęż sam ę p rz e strzeń, ja k ą zajm uje roztwór. Podobne w a
runki, ja k ie znaleziono dla ciśnienia osmo- tycznego, zostały stw ierdzone przez Blag- dena, Riidorffa, R aoulta i dla stosunku po
m iędzy punktem zam arzania roztworu a kon- centracyą i charakterem chemicznym ciała rozpuszczonego. Ciż sam i badacze stw ier
dzili następnie podwyższanie się tem p eratu ry wrzenia, w zależności od ilości c iała ro z puszczonego, a zatem również od koncentra- cyi. Wielkiego znaczenia nab rały powyższe prawidłowości dla oznaczania ciężaru czą
steczkowego ciał znajdujących się w roztw o
rze. O kazało się bowiem, że roztw ory t. zw.
równocząsteczkowe, t .j . takie, które w je d n a kowej ilości rozpuszczalnika zaw ierają ciała, rozpuszczone w stosunku ich ciężarów cząs
teczkowych, posiadają jednakow e ciśnienie osmotyczne, ja k również tenże sam punkt zam arzania i ten sam punkt wrzenia. S k u t
kiem względnej łatw ości sposobów, słu żą
cych do określania owych własności, znalazły się wkrótce metody, pozw alające z dokład
nością określać ciężar cząsteczkowy ciał roz
puszczalnych (w wodzie). R ozpuszszając bo
wiem w równej ilości rozpuszczalnika wago- wą ilość ciał rozmaitych w stosunku ich cię
żarów cząsteczkowych, otrzym am y roztw ory 0 jednakow ej, np. tem p eratu rze wrzenia.
A zatem naodw rót, znając ilość rozpusz
czalnika, ja k również i ciała w nim rozpusz
czonego, dalej tem p eratu rę wrzenia przed 1 po rozpuszczeniu (tem peratury rozpusz
czalnika), d aje się łatw o zapomocą pewnej
stałej, zależnej od rodzaju rozpuszczalnika obliczyć ciężar cząsteczkowy ciała rozpusz
czonego (Beckmann ’).
P rzy dalszem studyowaniu głównie roz
cieńczonych roztworów wodnych rozmaitych soli, kwasów, za sad —okazała się jednakże pewna niezgodność z powyżej wyłożonemi własnościami ciał złożonych. T ak naprzy- k ład ciśnienie osmotyczne niektórych soli, kwasów i zasad je s t daleko większem, aniżeli by się spodziewać wypadało odpowiednio do ich norm alnej wielkości cząsteczkowej. D o wiedziono, że na tę niezgodność n atrafia się przeważnie tylko w roztw orach wodnych.
Mianowicie wszystkie możliwe znane dotąd metody określenia ciśnienia osmotycznego prowadzą bez w yjątku do rezultatu , że ciś
nienie to dla ciał w roztworach wodnych je s t większe, aniżeli wypada z ich wielkości cząsteczkowej, obliczonej dla tychże ciał w stanie gazowym, lub w innnym rozpusz
czalniku.
Przyjm ując jednakże i w tym przypadku prawo A vogadra i van’t Hoffa, musimy dojść do wniosku, że ciała te w roztworze wodnym znajdują się w stanie mniejszej lub większej dysocyacyi (rozkładu). T ak np. chlorowo
dór posiada bezsprzecznie wielkość cząstecz
kową, k tó ra odpowiada wzorowi HOl; lecz ponieważ ciało to w roztworze wodnym o k a
zuje praw ie dwa razy większe obniżenie p un ktu zam arzania, aniżeli to odpowiada jeg o wielkość cząsteczkowej = HC1, musimy stanowczo przyjąć, że przy rozpuszczeniu w wodzie pierwotna cząsteczka ro zp adła się na dwie, t. j. H O l na H i Cl. Obiedwie cząs
teczki te jednakże sąto produkty, których istnienia w stanie wolnym dowieść nie je ste ś my w stanie, Wodór i chlor znane nam są w zwykłych w arunkach, jak o H2 i Cl2.
D latego też podobne przypuszczenie dyso
cyacyi zdawałoby się nam na pierwszy rz u t oka mało prawdopodobnem , gdyby nie jed n a okoliczność, która zm usza nas niejako do podobnego poglądu. W iadomo nam m ia
nowicie, że tylko te ciałaŁ które w roztworze wodnym są dobremi przewodnikami prądu galwanicznego, a zatem elektrolity i tylko
‘) O bszerniejszy opis tych interesujących m e
to d p atrz „O rganische Chem ie” D r. K raft. L ip sk . Wyd. II. 1897.
w roztworze wodnym okazują daleko wyższe ciśnienie osmotyczne i dwa razy większe obniżenie punktu zam arzania, następnie, że nienormalność ta u staje z chwilą kiedy też same ciała badać będziemy w innym roz
puszczalniku.
T e produkty, n a k tóre rozpada się dane ciało w roztworze wodnym, A rrh en iu s właś
nie nazywa „ionam i”. Tym to ionom przy
pisuje własność, że naw et w roztw orach wod
nych, w których nie przebiega p rą d elek
tryczny, posiadają one ładunek elektryczny.
A rrhenius rozróżnia „iony dodatnie” i „iony odjemne”, albo „kationy” z ładunkiem do
datnim i „aniony” z ładunkiem odjemnym.
Odpowiednio do tego proces elektrolizy za
sadza się głównie na tak zwanej „wędrówce wolnych ionów ” ‘).
P odług tego poglądu prąd galwaniczny powstaje w roztworze wodnym w taki spo
sób, że iony z ładunkiem dodatnim , „katio
ny” , w ędrują w kierunku prądu, t. j. do katody, iony z ładunkiem odjemnym, „anio
ny ”, w kierunku odwrotnym, do anody.
Tym sposobem przechodzenie prądu z elek
trody do roztw oru związane je s t ściśle z osa
dzeniem anionu na anodzie, przechodzenie zaś p rą d u z roztworu do elektrody z osadze
niem kationu n a katodzie. Zdolność ciał rozpuszczalnych do przepuszczenia prądu galwanicznego tem samem przypuszcza już ich rozkład n a części składowe z ładunkiem dodatnim i inne z ładunkiem odjemnym.
Tym sposobem podług tej teoryi prąd elektryczny nie rozrywa cząsteczek ciała, poddanego elektrolizie w roztworze wodnym, gdyż te znajd u ją się już pierwotnie w stanie dysocyacyi 2). Rozcieńczając dany elek
tro lit wodą coraz bardziej, zauważamy, że zdolność przepuszczenia prąd u w zrasta do pewnego maximum, kiedy wszystkie roz»
puszczone cząsteczki ciała uważać się dają za znajdujące się w stanie zupełnej dyso
cyacyi. N atom iast elektrolity nierozcieńczone wodą, jak np. 1 0 0% kwas siarczany, stężony kwas solny i t. p. nie przepuszczają prądu,
*) „T eorya. wolnych ionów” p a t r z : „E lek trochem ie, ihre G eschichte und L e h re ” D -r W.
Ostwald. Lipsk 1896. Rozdz. X IX , s tr. 1 109.
2) P rz y elektrolizie ciał stałych ciepło po
woduje dysocyacyą.
ponieważ niema tu dysocyacyi. Skąd jed n ak że ta zdolność wody być powodem dysocyacyi?
Naum ann ') przypuszcza, że oziębienie, jakie następuje podczas rozpuszczania soli w wodzie, je st powodem pewnego przyjęcia energii z zewnątrz przez roztwór, które zn aj
duje się w zależności z dysocyacyą. Skąd przechodzą te odpowiednie naładow ania
„wolnych ionów”, nie daje się jeszcze zada - walniająco wyjaśnić, choć tenże Neumann przypuszcza, że jestto pewna transform acya energii atomowej.
Zastanaw iając się nad wyżej wyłożoną teoryą nie należy zapominać, że jestto hypoteza, przypuszczenie, które jednakże znajduje się w zgodzie z faktam i doświad- czalnemi i tłum aczy dokładnie zjawiska zmysłom naszym dostępne. N a tem to właś
nie polega ca ła wartość owej hypotezy, ja k zresztą i każdej innej. JNie zapominajmy, że wiedza nasza nie je st absolutną, o p a rtą n a pewnikach, czyli faktach niewzruszonych.
Umysł nasz pracuje w istocie tylko zapo
mocą hypotez, z których niektóre, spraw dzając się przez codzienne doświadczenie, nabierają w życiu praktycznem znaczenia pewników, a w nauce występują pod nazwą praw. A by dostatecznie zrozumieć, jak ważne znaczenie mają w nauce hypotezy, dość przypomnieć teoryą atom istyczną, na której opiera się cały gmach chemii współ
czesnej. Toż samo stosuje się i do dzisiej
szej teoryi elektrochem icznej, a zasługują
cym na uwagę je s t szybki postęp, ja k i pod jej wpływem ujawnił się w nauce. Gdyż przyznać musimy bezprzecznie, że m ało je st przykładów w historyi wiedzy, aby postęp gdziekolwiek był ta k szybkim, ja k tu taj właśnie, aby ta k m łoda jeszcze nauka, ja k elektrochem ia współczesna, p osiad ała już ta k obszernie rozw iniętą stronę teoretyczną.
V an’t Hoff zbudował teoryą roztworów, z a raz potem A rrhenius wygłosił swoją teoryą dysocyacyi elektrolitycznej, pobudzając p r a cowników na tem polu do najrozm aitszych prac w tym kierunku. Niezliczone mnóstwo badań i uzupełnień, na których wyłożenie tu nie miejsce, ukazało się w ciągu ostatnich la t paru.
') „Theorie und P raxis der annlytischen Elek- tro ly se 11 d-r B. Neum aun. Halle 1897. t
360 WSZECHŚW IAT Zajęcie się elektrochem ią je s t ogromne,
przeważnie w N iem czech, czego dowodzą bardzo liczne pisma, specyalnie elektroche
mii poświęcone, a prorocy tej nauki przepo
w iadają przewrót, ja k i elektrochem ia sprawić ma w niedalekiej przyszłości w niezliczonych kierunkach działalności ludzkiej, przew rót, k tóry będzie m iał nie mniejszy może wpływ n a cywilizacyą, ja k wynalazek maszyny
parowej. ję K rasushi.
W ielkość zaćmienia, widzianego w E u ro pie, je s t nieznaczna, nie przenosi 0 , 2 części średnicy słońca, co jed nak daje możność obserwowania zjaw iska bez pomocy szkieł powiększających.
N ajw iększa faza zaćmienia, wynosząca
0 , 6 części średnicy słońca, będzie widziana w punkcie, którego północna szerokość geo
graficzna wynosi 67°13', długość 261° od Greenwich, t. j. n a półwyspie Boothia F elix w A m eryce północnej.
Cząstkowe zaćm ienie słońca.
D nia 8 czerwca r. b. będzie u nas w idzia
ne zaćmienie cząstkowe słońca, którego po
czątek nastąpi w W arszaw ie o godz. 6 min.
21,4 rano, we 2 godz. 40 min. po wschodzie słońca, koniec o godz. 7 m. 0 r., zaś środek zaćmienia, kiedy będzie widzialna najw iększa faza, o godz. 6 m. 41 r.
F i g . 1.
N a fig. 1 znajdują się linie krzywe, wska
zujące miejscowości, w których początek lub koniec zaćm ienia następuje o wschodzie lub o zachodzie słońca. L in ię te tworzą niekie
dy dwa owale, nie stykające się ze sobą;
zdarza się to wtedy, gdy cały półcień pad a n a powierzchnię ziemi; w danym przypadku owale te łączą się ze sobą, gdyż półcień księżyca przechodzi n a północy częściowo
| obok ziemi, wskutek czego granica pół-
P rzebieg zaćmienia w niektórych m iastach da nam niejakie pojęcie o charakterze zja
wiska.
M iejsco w o ść P o c z ą te k Ś rodek tt F aza
K oniec n a ;w i„j£S
9 • g. m. g. m.
W arszaw a 6 -2 1 ,4 6 -4 1 ,0 7 -0 ,0 0,05
W ilno 6—42,1 7—4,0 7 -26,2 0,05
K ow no 6 -3 4 ,2 6—58,5 7—23,2 0,06 P etersburg 7—5,7 7 -3 6 ,9 . 8 - 9 ,0 0 ,1 0
R y g a 6—34,6 7 - 3 ,7 7 -33,7 0,09 D orpat 6 -4 7 ,5 7 -1 7 ,9 7-49,1 0 , 1 0
B erlin 5 -4 2 ,0 6 - 1 1 , 0 6-40,1 0 ,1 2
C za s—w e d łu g p ołu d ników m ie jsco w y ch .
2
.
geograficznej punktu obserwacyi (w zaćmie
niach księżyca przebieg zjawiska nie zależy od współrzędnych danego miejsca).
Fig. 2 daje nam pojęcie o zaćmieniu słoń
ca, widzianem w W arszawie. Linie kropko
wane L 0S i L0L 0' przedstaw iają rz u t kola zboczeń na sklepienie nieba oraz drogę księżyca, obserwowaną ze środka ziemi oko
ło chwili zaćmienia. L inia L L ' je s t drogą księżyca, widzianą w W arszawie, przyczem nocna widzialności zaćm ienia zam ieniła się
w punkt. Prócz tego mamy na fig. 1 krzy
wą, k tó ra je st południową granicą widzial
ności zaćmienia. W arszaw a leży blisko tej linii, zatem najw iększa faza zaćmienia jest nieznaczna, wynosi zaledwie 0,05 części ta r czy słońca. Podobnież zaćmienie będzie wi
dziane na linii, idącej przez P u łtu sk , Łomżę, W ilno; przez R ygę, D o rp a t i P etersb u rg przechodzi linia, na której faza zaćmienia wynosi 0,1, co umożliwia obserwacyą przy pomocy tylko szkła ciemnego.
Zaćmienie będzie widziane w północno- zachodniej części Europy, na północy Azyi, na północnych wybrzeżach A m eryki oraz w G renlandyi. •
Przebieg zjawiska, obserwowanego w da- nem miejscu, najlepiej daje się przedstawić zapomocą sposobu graficznego, podanego przez prof. Kowalskiego, byłego dyrektora obserwatoryum astronomicznego w K azaniu.
Sposób ten oddaje niezmierne usługi w sp ra
wie określania przebiegu zaćmień słonecz
nych, zależnego od szerokości i długości
punkty L0 i L odnoszą się do chwili złącze
nia, zaś L 0' i L ' do chwili, poprzedzającej złączenie księżyca ze słońcem o godzinę.
Gdy środek k siężjca znajdować się będzie w punkcie A , nastąpi zetknięcie księżyca ze słońcem S w punkcie a; oznacza to p o czątek zaćm ienia u nas; koniec n astąp i wte
dy, gdy środek księżyca przejdzie do punktu B i zetknięcie kół n astąp i w punkcie b.
W ielkość zaćmienia, czyli stosunek zaćmio
nej części średnicy słońca do całej średnicy wynosi l/2o > j ak to łatw o przekonać się na rysunku.
Chwila zetknięcia geocentrycznego nastąpi 0 godz. 7 m. 58 rano według południka w ar
szawskiego. W iedząc, że księżyc przejdzie w ciągu godziny przestrzeń L 'L i przyjm u
ją c z nieznacznym błędem , że księżyc przez kilka godzin porusza się równom iernie, moż
na wyznaczyć chwilę, gdy środek księżyca znajdow ać się będzie w punktach A i B, czyli chwilę początku i końca zaćm ienia w W arszawie.
Położenie punktów zetknięcia określa się zapomocą kątów pozycyjnych aS N i N S6 , które liczą się w kierunku przez strzałkę oznaczonym, K ą ty te wynoszą 336° i 1 0°;
wyliczenie daje nam liczby bardzo zbliżone.
Chcąc uprzytom nić sobie przebieg zaćm ie
nia, widzianego gołem okiem, należy z p u n k tu S przeprowadzić rów noległą do linii L L0
1 trzym ać rysunek tak, ażeby sz m iała kie
runek pionowy.
O. Tołwiński.
362
Spostrzeżenia naukowe.
Notatka o faunie kredow ej now ogródzkiej.
F orm acya kredow a na L itw ie j e s t d otąd p r a wie całkiem nieznana, gdyż wiadomości nasze, form acyi rzeczonej dotyczące, ograniczają się tylko do badań nad pokładam i, znajdującem i się w okolicach Kowna i G rodna. W iadom ości te zawdzięczam y znakom itej p ra c y prof. C. Gre- wingka *), k tó ry do rozległych badań swoich nad
*) Zob. C. G rewingk : Z ur K enntniss ostbal- tischer Terti&r — u. K reide — Gebilde. D orpat, 1872, m it 2 Taf. (Aus d. Arch. fiir d. N atu rk u n -
N r 23 geologią, prowincyj nadbałtyckich ’), przyległą część k ra ju naszego przyłączył. Rozprawa rz e czona, ja k o jed y n a w tym zakresie wiedzy naszej, służyć mi będzie za p u n k t wyjścia w niniejszych poszukiw aniach paleontologicznych.
F orm acya kredow a znana mi je s t w trzech s ą siednich powiatach. W powiecie nowogródzkim w ystępuje w postaci kredy białej n a dość r o z ległej przestrzeni, m iędzy m iasteczkam i Turcem i M irem położonej; cała ta przestrzeń je s t p rz e cięta gościńcem pocztowym, prowadzącym z No
w ogródka do Słucka. P rzejeżdżając tą okolicą, ju ż zdaleka widzieć można, pośród zielonych łąk i pól, dość duże, białe, jak b y śniegiem pokryte p rzestrzen io — sąto właśnie miejsca, gdzie kreda bez żadnej powłoki w ystępuje na powierzchnię.
Ja k cienką warstw ą na całej praw ie p rzestrzeni k red a biała je s t pokryła, można wnieść z tego, że kupki przez k re ty wyrzucone praw ie zawsze są śnieżno-białe, a niekiedy tylko z piaskiem żół
tym , gliną lu b próchnicą pomieszane. D roga tędy wiodąca j e s t miejscami w lecie biała, jesie- nią zaś przedstaw ia tru d n e do przebycia, biała- wo szare, do kół przylegające bagno. W wielu miejscach droga ta je s t ja k b y usłana różnej wiel
kości, kształtów i barwy krz-m ieniam i, które podczas roztopów wiosennych, jakoteż ulewnych deszczów, z ziemi wypłókiwane bywają. D rugą miejscowością pow iatu nowogródzkiego, gdzie k red a biała się znajduje, je s t wieś Nowosiółki, około m iasteczka W sielubia położona.
W powiecie mińskim znane mi są trz y dwory, w których k red a bywa eksploatow aną do celów technicznych; wszystkie te dwory są położone w bliższej lub dalszej odległości od m iasteczka Kojdanowa, a mianowicie : W iazyń, Dziahylna i Rudzica.
W powiecie oszm iańskim kred a w ystępuje oko ło m iasteczka Kamienia, tudzież w m ajątku Ma- linow szczyzna, gdzie pola świeżo zorane m ają całkiem odrębną, biaław o-szarą barwę.
N iektóre z tych miejscowości w ielokrotnie zwiedzałem w celach n ukowych, lecz zbadać ich dokładnie nie mogłem, gdyż studya s tr a ty graficzne, ja k o przechodzące siły moje fizyczne, m usiały być odrazu całkiem zaniechane, a z a ją łem się tylko paleontologią lecz i w tem nie do
znałem takiego powodzenia, ja k prof. Grewingk, k tó ry w przeciągu dwu dni (zob. 1. c. str. 24) zdołał uzbierać obfitą kolekcyą; dwudniowa ta kolekcya, w której znalazły się naw et całkiem nieznane gatunki, stanowi cały m ateryał, jak i mu służył za podstaw ę do napisania powyższej roz
praw y. Ze m ną rzecz się miała całkiem przeciw nie, gdyż pomimo usilnych- sta ra ń i zabiegów nie zdołałem znaleźć ani jednej skamieniałości
de Liv-Ehst. u. K urlands. I. Ser. Bd. V (S. 195—
2 56) besond. abgedr.
*) Idem. Geologie v. Liv u. K urland. D o r
p a t 1861.
WSZECHŚW IAT
większych rozm iarów, może dlatego, że, nie mo
gąc odbywać wycieczek pieszych, nie natrafiłem na miejsce, w skamieniałości obfitujące. O dna
lezienie rzeczonych skamieniałości będzie zad a
niem mego następcy, j a zaś podaję to tylko, co znalazłem zapom ocą mozolnego przepłukiw ania kredy.
Zaw artość kredy now ogródzkiej stanowią b a r
dzo drobne skorupki, w szystkie zaś większe są zwykle pogruchotane na drobne okruchy, do naj
większych należą resztk i m ałży Inoceram us sp., k tó re, w edług Grew ingka, dla k redy tutejszej są ch a rak te r ystyczne. W e wszystkich próbach, ja k ie miałem, pow tarzają się jed n e i te same g a tun k i zw ierząt, cała tylko różnica zachodzi w ich obfitości; najobfitszą w resz tk i organiczno o k a zała się kreda z ok olic T urca pochodząca.
Kolekcya moja, Jakkolw iek nie obfita, zaw iera jednak bardzo ciekawe okazy, o których poniżej mówić będę. Określić szczegółowo całą kolek- cyą je s t niemożebnem, albowiem do tego p otrze
ba bogatej lite ra tu ry , k tó rej mi całkiem braknie, poprzestanę zatem na zestawieniu głównych dzia
łów, do jakich należą znalezione przezem nie s k a mieniałości.
D la łatw iejszego porów nania fauny kredowej nowogródzkiej z kow ieńską i grodzieńską, zacho
wuję w spisie następującym system atykę i no
m enklaturę, ja k ie prof. Grewingk podaje w swej rozpraw ie.
F oram inifera. Skorupiaki korzenionóżek sta
nowią najzw yklejszą zaw artość w kredzie nowo
gródzkiej, znalazłem j e bowiem we wszystkich próbach, ja k ie tylko miałem; są one zwykle wy
bornie zachowane i d adzą się dokładnie określić.
W szystkich gatunków znalazłem 15, pośród któ rych są inne, niż w kredzie kowieńskiej i g ro dzieńskiej. Do najpospolitszych należą : Globi- gerina cretacea d ’Orb , C ristellaria ovalis d ’Orb.
i Bullim ia interm edia B euss., gdyż znajdowały się we w szystkich próbkach badanych, inne g a tun k i są rzadkie i głównie znalazły się w k re dzie, z okolic T u rca pochodzącej.
Bryozoa. F auna m sżanek w kredzie naszej je s t dość urozm aicona, znalazło się ich bowiem około 20 gatunków, a w tej liczbie 3 gatunki przez G rew ingka o p is a n e : E schara in te rru p ta Grew., ldom onea s tria ta Grew. i H ornora p o rata Grew. ‘). W szystkie inne są dość dobrze zacho
wane i można będzie oznaczyć je dokładnie.
Amorphozoa. G ąbki żadnej nie udało mi się znaleźć.
A nthozoa. Jeden, je d y n y tylko, ale bardzo ciekawy okaz k orala znalazł się w kredzie, p o chodzącej z W iazynia; ma on k sz ta łt m alutkiego krążka. (3 m m w średnicy, a 1,5 m m grubości), lecz najłatw iej go sobie wyobrazić m ożna, po-
■) Zob. 1. c. T ab. I I, fig. 3, 4 i 5, str. 28 i 2 9 ,
równywając z owocem rośliny M alva borealis L., lub z koralem syluryjskim Palaeocyclus p orpitu L. Zdaje mi się, że to je s t form a nieznana.
B adiata. Jeżowce (E chinoderm ata) są w k re dzie tutejszej bardzo pospolite, ale tylko w p o staci n a drobne kawałeczki pokruszonych szcząt
ków. Okruchów tych znalazłem niezliczoną moc;
sąto cieniutkie i delikatne blaszki am bulakralne i m iędzyam bulakralne, ślicznie zachowane, z wy
raźną sk u lp tu rą i wzgórkami na powierzchni, lecz do oznaczenia gałunków nie w ystarczają.
Połamanych kolców znalazła się też wielka ilość;
kolce te są bardzo rozm aite, co do wielkości, k ształtu i stru k tu ry zewnętrznej. Wnosząc z cieukości blaszek i subtelności kolców, musiały to być jeżow ce niezwykle małych wymiarów.
Dużych i grubych, t. j. zwykłych blaszek zn a
lazłem zaledwo kilka tylko. — Liliowce (Crinoi- dea) są reprezentow ane przez liczne odłamki słupka, czyli „łodyżki” ; prócz tego znalazły się grube tafelki, które prawdopodobnie stanowiły kielich liliowca. Kilka drobniutkich, bo zaled
wie 1,5 m m długich, stożkow atych, obłych cia
łek, zdaje się, że uważać należy za kielichy j a kichś miniaturowych liliowców.
Brachiopoda. Ani jednego ze znanych gatun
ków nie udało mi się znaleść w kredzie tutejszej, natom iast uw ażam za rzecz słuszną i konieczną zaliczyć do działu niniejszego ten gatunek m ał
ży, który przez Grewingka został opisany jako Pecten sp. n. (vid. 1. c. str. 36, tab. II, fig. 9).
Prof. Grewingk, mając do swego rozporządzenia zaledwo parę i to nie calach okazów, nie mógł inaczej ich odnieść, ja k do ro d zaju Pecten, gdyż wierzchnie połówki tej drobuiutkiej i subtelnej m uszelki, k tó re on jedynie miał przed sobą, są niezaprzeczenie rażąco podobne do m uszli ana
logicznej u wszystkich gatunków z ro d za ju P ec
ten; m ają bowiem brzeg dolny zaokrąglony, g ó r
ny zaś równo ścięty i dwuma uszkami opatrzony, co właśnie dla rodzaju rzeczonego je s t c h a rak te
rystyczne. Mnie się udało znaleźć w kredzie, pochodzącej z okolic T urca aż 6 okazów kom
pletnych (z dwu połówek złożonych), z których najm niejszy ma 0,4 m m , największy 4,2 m m długości, tudzież 5 połówek, bądź całych, bądź nieco uszkodzonych i tej okoliczności tylko za
wdzięczam możność sprostow ania błędu, do ja k ie go mój poprzednik był zmuszony przez okolicz
ności.— B ozpatrując muszelkę naszą (zapomocą lupy) w położeniu jej naturalnem , t. j . skorupką płaską (wierzchnią) do góry zwróconą, p o strz e gamy, że połówka ta (wierzchnia) j e s t najzu p eł
niej identyczna z rysunkiem Grewingka (vid.
1. c. tab. 11, fig. 9), następnie wdzimy, że je s t ona kró tszą od dolnej, k tó ra w kształcie tró jk ą - cika ponad je j równo ściętym brzegiem wystaje;
część ta je s t opatrzona m alutkim otworkiem, co stanowi właśnie charakterystyczną cechę wszyst
kich braebiopodów (np. T erabratula). P rzew ró
ciwszy tę sam ą muszelkę na d rugą stronę, wi
dzimy, że dolna (większa) je j skorupka je s t mi-
364 WSZECHŚWIAT N r 23 seczkowata, wypukła i ma k sz ta łt wydłużonego
tró jk ą ta , którego podstaw a (resp. dolny brzeg) J j e s 1! zaokrąglona; pow ierzchnia obu skorupek je s t ! opatrzona prom ienisto przebiegającem i, poprzecz
nie karbowanerai wypuklem i żeberkam i, których, s losownie do wielkości m uszelki, je s t 1 0 — 14 na każdej, naprzem ian dłuższe z krótszem i u ło żonych.
Do jakiego ro d za ju brachipodów m uszelkę w mowie będącą odnieść należy? — tego, dla b r a ku lite ra tu ry , s*anowczo orzec nie mogę ').
W razie, je ż li to będzie gatunek nieznany, c h ę t
nie bym go, na cześć G rew ingka, jego nazw is
kiem oznaczył, co też w yiaźnie sobie zastrzegam . A cephala, M ałże, ta k samo ja k jeżow ce, zna
lazły się w samych tylko okruchachj z których zaledwo parę rodzajów dało się oznaczyć.
Inoceram us sp. Sąfo kaw ałki od 1 — 15 m m długie, a 4 — 6 m m grube, b ru n atn o zabarw ione i z jednej (zew nętrznej) strony w yraźnie w a r stwowane, z drugiej zaś (wew nętrznej) całkiem gładkie; s tru k tu ra ich j e s t ja k b y w łóknista. Sko
rupki w mowie będące są z tego względu cieka
we, że niekiedy służą innym zw ierzątkom za podkład do osiedlania się. N a kilk u większych odłam kach takich znalazłem nietylko ze strony zew nętrznej, lecz i wew nętrznej, a naw et n a obu j
jednocześnie przyrośnięte zw ierzątka, ta k np. | z jednej strony E sch a ra sp., z drugiej S erpula j
sp., co je s t dowodem, że odłam ek te n znajdow ał się na dnie m orza kredow ego w stanie takim , w ja k im je s t obecnie, bo inaczej zw ierzątka pa- sorzytujące na nim nie m ogłyby osiedlić się na stronie w ew nętrznej (u żywego inoceram a), a na stronie zew nętrznej, silnie zeszlifowanej, m usia
łyby być zniszczone.
O strea sp. K ilka okruchów i je d n a połów ka okrąglaw a, cała, 7 m m szeroka, n a w ewnętrznej stronie okruchy inoceram a przyrośnięta.
R eszta okruchów nie do określenia.
G asteropoda. Żadnego ślim aka nie znalazłem . J e s t tylko kilka okrągtaw ych, 5 m m szerokich blaszek, przypom inających bardzo p rzykryw ki (opercula) ślimacze; do ja k ieg o gatu n k u należą?
orzec niepodobna.
Cephalopoda. N aw et ta k pospolitej wszędzie Belem nitelli nie udało mi się znaleźć.
Serpulae. Znalazłem 6 gatunków, z których je d e n je s t S erpula gordialis Schloth , reszty , o bardzo ładnie zachowanej pow ierzchni, bez lite ra tu ry oznaczyć nie mogę.
Oslrncoda. W ielką ilość skorupek owalnych, praw dopodobnie C ytherella ovata Rom,, znalaz-
') Skoro tylko uda mi się dostać rysow nika, natychm iast poślę dokładny opis, w raz z r y sunkiem, do tow arzystw a m alakologicznego we F rankfurcie nad Menem, z prośbą o ro zstrz y g nięcie kwestyi niniejszej.
łem we w szystkich próbach kredy, ja k ie tylko badałem .
Pisces. Ze szczątków rybich znalazły s i ę : 4 duże brunatno, połyskujące zęby, kilkanaście drobniutkich białych ząbków i 4 kręgi p ac ie rz o we bardzo nieznacznych rozm iarów.
In certa. Do tej grupy odnoszę : 1) Jakieś drobniutkie, brunatno, elipsoidalne ciałka; zd ije mi się, że to są koprolity jakiegoś m alutkiego zw ierzątka. 2) Ciałka białe, z różną ilością od- rostków płaskicn kolczasfo wystających; są one nieco podobne do kręgów pacierzowych (?). Ciał
k a te są bardzo pospolite w kredzie tutejszej i 3) B laszki cieniutkie, bardzo drobne, k sz tałtu nie do opisania, też w wielkiej ilości się znalazły.
Na tych zagadkowych przedm iotach kolekcya m oja doszczętnie w yczerpaną została. Kolekcya rzeczona, jakkolw iek niewielka, dozwala wszakże wnioskować, że zabiegi mojego następcy płonne- rai pozostać nie mogą i każdy, ktoby zechciał po
święcić dni p a rę na poszukiw ania, mógłby zbo- gacić naszą wiedzę i lite ra tu rę ciekawym p rzy czynkiem do fizyografii krajow ej. Z adanie n o ta tk i niniejszej będzie całkiem spełnione, skoro się ona stanie zachętą i p o budką do nowych po szukiwań nad kredą naszą, szczególnie pod względem stratygraficznym .
W. Dybowski.
S P R A W O Z D A N I A .
— Odnóża u w io ś lare k (C la d o c e ra ). Opisali B. D ybow ski i M. G rochowski. I, Opis sześciu p a r odnóży tu ło w ia i Eurycercus polyodontus nob. i porów nanie ich z odnóżem typow em U przekopnic (A pusidae). (15 rys. cynk.). (K o s
mos, 1898, str. 2 8 6 — 314).
We wstępie autorow ie zaznaczają, że budowa odnóży i zaodwłoka u gatunku galicyjskiego z ro dzaju E urycercus je s t ta k dalece różną od g a tu n k u E urycercus lam ellatus au ct., m ieszkające
go w E uropie zachodniej, że nie mogąc p rz y puścić, aby wszystkie opisy do tego g atu n k u się odnoszące były błędne, musieli uznać gatunek krajow y za nowy i nazwali go E . polyodontus.
W rozpraw ie tej autorowie p odają szczegółowy opis odnóży E . polyodontus i porów nyw ają je z odnóżami przekopnic, oznaczając przytem w ar
tość morfologiczną w yrostków j szczecin. Opisy objaśnione są rysunkam i.
E . Niezabitowski.
— Odnóża u w ioślarek (C la d o c e ra ). Opisali B. Dybow ski i M Grochow ski. II. P orów nanie odnóży u E urycercus polyodontus nob. z opisa
mi i rysun kam i odnóży u E urycercus lam ellatu s
auct. (15 rys. cynk.). (Kosmos. R. XXIir. Z e
szyt IX i X, str. 4 2 5 — 444.)
Autorowie porównywają, opisy i rysunki p o dane przez prof. L eydiga w r. 1860, dotyczące odnóży u E urycercus lam ellatus auct. z odnóża
mi poszczególnemi u E. polyodontus ja k o ttż i zaodwłoka. W dalszym ciągu czynią takie same porównania z opisami i rysunkam i prof.
G erstaekera.
E . Niezabitowski.
£ r? c g lq d czasopism .
— Kosmos, zeszyt IV — V. „Sprawozdanie z X X V III walnego zgrom adzenia polskiego T o
w arzystwa przyrodników imienia K opernika” . —
„Zasadnicze tw ierdzenia wiedzy przyrodniczej w zaraniu filozofii g rec k iej” p. W. M. Kozłow
skiego (dokończenie). — „O pewnym s'ałym kie
runku zmian językow ych w związku z antropo- logiąu p. J . Baudouin de C ourtenaya.— „ W a r stwy z W ęgierki pod P rzem yślem " p. Wł. Szaj- nochę.— „Dwie uowe skam ieliny z słodkowodne
go utw oru mioceńskiego na Podolu galicyjskiem u p. A. M. Łomnickiego. — „Przyczynek do z n a jo mości fauny otwornic miocenu AVieliczki“ p. J a rosław a L. M. Łomnickiego. — „Jeszcze kilka słów w spraw ie P etrografii prof. J . Niedźwiedź- k iego“ p. R, Zubera. (Je stto niezręczna obrona podręcznika petrografii, ocenionego na łamach W szechświata przez p, J . M orozewicza).— „ S p ra wozdanie z lite ra tu ry przyrodniczej “ .
— P rzeg ląd fa rm a c e u ty c z n y n-r 7. „F erm en
ty 1* p. Bolesława Hryniewieckiego.
— P s zc ze la rz i Ogrodnik n r 4. „Poglądy dawne i nowe na powstawanie płci u pszczół11 p. W. Dubeltowicza (dokończenie).
— G a z e ta ro ln ic za n ry 19 i 2 0 . „Z fizyki glebya p. Antoniego W ieniawskiego.
— K uryer Rolniczy n-r 20. „K urz i pyl“ p.
R. A utor kom unikuje nieco wiadomości o róż
nego rodzaju p yłach— tylko, że poza pyłem z d a je się ju ż nic nie widzieć we wszechświecie, alb o wiem w ykrzykuje : „Słowem, gdzie spojrzeć, gdzie m yślą (!) sięgnąć, wszystko było, je s t lub będzie pyłem . . Czyżby i myśl ludzka tylko pył była w stanie objąć?
— Tygodnik Polski n - r 19. „T elegraf bez d ru tu “ p. H.
— GłOS n -r 19. „P rzyczynek do określenia stanu fizycznego Polaków u p. d -ra L. R utkow skiego. Jestto g arstk a uwag, wyjętych z obszer
niejszej pracy d -ra R., charakteryzującej stan fizyczny ludności włościańskiej pow. płońskiego, zasługuje zaś na uwagę z tego względu, że opar- a je s t na samodzielnych badaniach autora.
Jeszcze za K azim ierza Odnowiciela okolicę tę zamieszkiwał lud długogłowy o wskaźniku 71,60 do 73,71 (11 czaszek z rozkopanych cm enta
rzysk), o średnim wzroście 175,0 (10 szkiele
tów); średni zaś w zrost z 200 spostrzeżeń d ra R. wynosi 167 cm . Obwód p ie rii — 8 9 ,2 , a wskaźnik piersiowy (stosunek obwodu k latki piersiowej do w zrostu) — 53,42. Średnia waga (bez u b ra n ia )—153,8 fun. Liczby te wypadły nieco niższe od rzeczywistych, albowiem badano ludzi, zgłaszających się o poradę lekarską, wśród których było względnie dużo suchotników, oka
zujących i niższą wagę i słabszy rozwój piersi.
Osobniki, bardzo przez cierpienia wyniszczone, nie były poddawane badaniom antropologicznym.
Z badań tych okazało się, że włościanie (49 { spostrzeżeń) p rzy wzroście 165,8 cm w ykazują 145,2 funta wagi, służba dw orska (79 sp o strze
ż e ń )—przy 166,0 cm wzrostu 149,4 fun., a dla gospodarzy (dawnych mieszkańców królewszczyzn i dóbr kościelnych, mających zwykle po 1 — 1 '/ 2 lub więcej włók ziem i)— przy 170,5 cm wzrostu waga okazała się równa 156.8 fun. N iektórzy badacze uw ażają wzrost za jednę z najstalszych cech antropologicznych. W takim razio trzebaby uznać gospodarzy za ja k ą ś odrębną od służby i włościan rasę. P rzyjąć jednakże hypotezy tej nie można, albowiem 1) rozm aite kategorye lud- I ności rzeczywistości ciągle się m ieszają : obser
wujemy ciągle, że dawny służący staje się w szczę
śliwych okolicznościach posiadaczem ziemi, włościanin zostaje gospodarzem lub służącym, a podupadły gospodarz idzie do służby; 2) typ czaszek pom iędzy różnemi kategoryam i ludności wiejskiej okazał się praw ie zupełnie jednakowy;
3 ) najniższy w zrost i najniższą wagę okazują ludzie najgorzej odżywiani (włościanie), niewiele się od nich ró żn i służba, największą zaś wagę i w zrost w) kazuje ta w arstw a ludności, k tóra zdawiendawna, nie m ając zawiele, m ufiala p ra cować, ale mogła przytem jeść tyle, ile wymagał organizm . Rzecz tedy bardzo możliwa, że wspom
niane różnice fizyczne nie są wynikiem żadnych
„różnic rasow ych”, lecz w prost— warunków ży
cia i odżywiania, dla każdej warstwy ludności odmiennych.
Poruszona dziedzina badań ujawnia znów j e d nę lukę w naszym dorobku naukowym, lukę, gwałtownie dom agającą się zapełnienia. Słusz
nie też mówi d-r Rutkowski : „Gdyby każdy le
karz prowincyonaluy (a chociażby co dziesiąty) zebrał z pośród pacyentów 100 pomiarów w zros
tu , wagi i objętości piersi, co przecież dla leka
rz a ma nawet znaczenie praktyczne, a później zechciał spostrzeżenia swe ogłosić, moglibyśmy 0 rozwoju ludności naszej mówić nieco pewniej.
A przecież pom iary w ym agają ta k mało czasu 1 ta k mało p racy!u
— K uryer Codzienny n r 126. „Z pracowni uczonego” p. W. Umińskiego. Zaginione kolosy, najnowsze obserwacye M erkurego, te leg raf bez drutu z Anglii do Francyi.