• Nie Znaleziono Wyników

Arkona : miesięcznik poświęcony kulturze i sztuce, 1947.07-08 nr 7/8

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Arkona : miesięcznik poświęcony kulturze i sztuce, 1947.07-08 nr 7/8"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

W NUMERZE: W. BĄK, ST. CZERŃ K, W. HORZYCA, W. KARCZEWSKA, H. MALEWSKA, I. MAŚLIŃSKI, W. NATANSON, J. REMER, f r M A , ;> r\ 7 L

A. GRZYMAŁA-SIECLECKI, I. SŁAWIŃSKA I INNI. ŻYCIE KULTURALNE: POZNAŃ , TORUŃ, BYDGOSZCZ, WYBRZEŻE Z~L

m iesięcznik poświęcony kuHui'ze i sztuce

ROK II. NR 7 / 8 (2 1 /2 2 ) P O Z N A Ń - B Y D G O S Z C Z - W Y B R Z E Ż E UPIEC - SIERPIEŃ 1947

ALFRED KOWALKOWSKI B ogdan

O CHARAKTER CZŁOWIEKA ZACHODNIEGO NOWE w i e r s z e

P oruszany ta k często przez naszą p u ­ b lic y s ty k ę w e w szystkich rodzajach p ra ­ sy p o s tu la t zasadniczych przem ian w p o l­

skie j psychice je s t n ie w ą tp liw ie kw e s tią do tego stopnia ważną i a ktualną, że n a le ­ żałoby ja k najw cześniej znaleźć sposoby w y k o rz y s ta n ia dociekań teoretycznych dla p ra k ty c z n e j działalności na w s zystkich od­

cin ka ch życia ekonomicznego, społecznego i k u ltu ra ln e g o . M u si to się, stać ja k n a j­

w cześniej, bez w zględu na fa k t niedosta­

tecznego może jeszcze sam ouśw iadom ienia sobie przez naród konieczności p rze p ro ­ w adzenia owej ta k doniosłej a k c ji, m ającej stać się w a lk ą o nowego człowieka.

P o w ie d zia łb y ktoś, że n ie będzie w te j dziedzinie żadnej w a lk i i rzeczywiście, m ogłoby się w ydaw ać, że p sychika polska albo ulegnie a u tom atycznym przem ianom , albo nie z m ie n i się wcale. Sąd te n je d n a k ­ że ta k bardzo je s t zbieżny z zasadą ty p o ­ w ej dotychczas u nas in e rc ji w e w n ę trzn e j, że odrzucenie go nie ulega n a jm n ie jsze j k w e s tii. Chodzi bow iem nie o ta k i ty p człow ieka, ja k i u k s z ta łtu je się na sku te k zew n ę trzn ych w a ru n k ó w życiow ych, ale 0 stw orzenie w ła ś n ie odpow iednich w a ­ ru n k ó w , k tó re b y sta ły się ¡bodźcem do do­

konania z g ó ry zam ierźonych p rzem ian w p o ls k im charakterze. W ym aga to nie b ie r­

nego dostosyw ania się człow ieka do obec­

n ych zadań, lecz w zbudzenia w sobie ta ­ k ie j e n e rg ii i ta k ie j d y n a m ik i, aby m o żliw e b yło w y ty c z a n ie sobie now ych celów i ic h urzeczyw istnienie. Czekają nas w ię c n ie ­ lada zm agania się z zakorzenionym i do­

tychczas w a d a m i n a ro d o w ym i oraz w ię k ­ sza być może jeszcze pra ca w dziedzinie fo rm o w a n ia czy n a w e t re w o lu c jo n iz o w a n ia życia gospodarczego i k u ltu ra ln e g o , k tó re ma w y w o ła ć w re zu lta cie n a jb a rd z ie j do­

da tn ie dyspozycje psychiczne u zb ra ja ją ce człow ieka do s ta w ie n ia czoła p rz y s z łe -«

1 do tw ó rczych w y s iłk ó w w je j k s z ta łto ­ w aniu.

Na te m a t „p rz e b u d o w y “ psych iki w sp ó ł­

czesnego P olaka pow iedziano, ja k ju ż w spom niałem , bardzo w iele. N apewno n ie pow iedziano je d n a k w szystkiego. Is tn ie je w p ra w d zie świadomość k ie ru n k u p o stu lo ­ w anych przem ian, n ie ustalono jednakże jeszcze ostatecznej d e fin ic ji ty p u człow ie­

ka, k tó ry m a pow stać w n a jb liż s z y m czasie.

W szyscy są zgodni co do konieczności ow ej

„p rz e b u d o w y “ , gdzież je st jednakże a rc h i­

te kt, k tó r y n a k re ś lił szczegółowy p la n no­

w e j k o n s tru k c ji psychicznej Polaka? M y ś l polityczna, przeobrażenia gospodarcze, re ­ fo rm y społeczne w y ty c z a ją zgrubsza ra m y przem ian w e w n ę trz n y c h człowieka, k tó re ­ go in d y w id u a liz m może się odtąd ro z w ija ć na zasadzie poszanowania p ra w zb io ro w o ­ ści, lecz treść m ająca zapełnić te ra m y po­

zostaje jeszcze w stanie n ie s k ry s ta liz o w a - nym , nie przeprow adzono n a w e t j eszcze poważniejszej selekcji. N ie pomoże tu n a ­ w e t ta k częsta analiza dotychczasowych naszych w a d n a ro d o w ych i n a w o ły w a n ie do ich u n ik a n ia , p ro g ra m o założeniach ne­

g a tyw n ych n ie może w żadnym bow iem w y p a d k u być ta k postępow y i dynam iczny, ja k p la n o p e ru ją cy w a rto ś c ia m i d o d a tn im i, Poszczerbionemu i zniekształconem u gm a­

ch o w i p s y c h ik i p o lskie j, poza usunięciem toczących go grzybów , potrzeba w yp e n ie - nia w y r w now ą cegłą, trzeba siln ie jszych fu n d a m e n tó w , p ra k ty c z n ie js z y c h ks z ta łtó w i w n ę trz a odpowiadającego jego przezna­

czeniu.

P ra k ty c z n y c h w n io s k ó w w spraw ie ta k p o ję te j p rze m ia n y c h a ra k te ru narodow ego b y ło niew iele, a i te k tó re w ysunięto, do­

ty c z y ły ty lk o fra g m e n tó w k o n s tru k c ji o- gó ln ej. W a rto tu wspom nieć a u to ry ta ty w n y głos m in . Eugeniusza K w ia tk o w s k ie g o o psychice m o rs k ie j w n o w e j Polsce. Roz­

m ach życiow y, p o lo t i energia, k o n tro lo w a ­ ne zawsze k ry te ria m i doświadczenia i ra ­

cjo n a lizm u , w szystko to zaś w ram ach w s p ó ln o ty lu d z k ie j — oto zasadniczy zrąb jego postulatów , k tó re napewno p o w in n y zaważyć n ie ty lk o p rz y fo rm o w a n iu się m orskiego c h a ra k te ru człow ieka, lecz m u ­ szą wszędzie zająć poczesne miejsce. E u ­ geniusz Paukszta w „Polsce Z a ch o d n ie j"

dom agał się 'z k o le i d la Z ie m O dzyskanych stw orzenia je d n o lite g o ty p u człow ieka za­

chodniego o charakterze w zo ro w a n ym na

autochtonach i dotychczasow ych m ieszkań­

cach W ie lk o p o ls k i, Pom orza i Śląska. I ten głos n ie p o w in ie n pozostać niezauważony, ty m b a rd zie j, że popiera go p ro f. Roman P o lla k w książce „Z ie m ie Odzyskane — odzyskani lu d z ie “ , gdzie czyta m y: „im da­

le j od W is ły k u zachodowi P olski, ty m b a r­

dziej rośnie znaczenie n ie jednostkow ych, ale zb io ro w ych poczynań, zespołów, zw iąz­

kó w , zrzeszeń, in s ty tu c ji, w spółpraccy spo­

łecznej, zorganizow anej, św iadom ej celów i środków — i to ce ló w ogólnych, zasadni­

czych, e le m e n ta rn ych — a n ie w y ra fin o ­ w anych, „w y s z u k a n y c h “ .

W te j samej ró w n ie ż książce d r A le ­ ksander R ogalski w rozdziałach poświęco­

n ych a k c ji k u ltu ra ln e j na Z ie m ia ch Odzy­

skanych dow odzi: „ je ś li w c e n tra ln e j P ol­

sce is tn ie je szereg c zyn n ikó w , k tó re ta m u ją

N A R O D ZIN Y

To nie jest ty lk o k rz y k

pod czystym św iatłem ran n e j gwiazdy, jakbyś zaczynał dopiero żyć.

Gdy się rozw idnia kształt i m yśl — ja k [ranek le k k i po kręgach ciem nych wód

to nie jest ty lk o zachwytu, na g ły chłód, k tó ry przez serce przeszedł aż do niepokoju o echo słów — dalekich.

I gdyś zobaczył ziemię

i św iat zm ieniony w rosy kroplę

[spotykasz znów co k ro k i kie d y znowu szczęście odsłania m rok i szept je d yn ych ust.

i gdy jest dana moc tworzenia ponad kam ienia moc

i gdy — choó w olno — dzień narodzin otw iera ziemia.

I opadają od sennej gw iazdy prom ienie — is k ry , tak, ja k łz y i w tedy w szystko to, co staje się — to

[nie je s t ty lk o k rz y k nienarodzonej praw dy.

JESZCZE W E MNIE

Ona nie rodzi się wybuchem jednej [k ró tk ie j m yśli, m yśli — na dziś,

o. k tó re j nie w iem skąd przychodzi, a lekka jest i n iew idzialna jest, ja k złodziej i w szystko p o ryw a ze m n ie _

a jest, ja k w ia tr syp ią cy próchno ciemne z ostatnich liści.

To nic, że także ją w yriosi cisza taka, ja k lasów lę k zastygłych porą upału albo, ja k le k k i lo t nocnego ptaka —

Ona milcząca, ja k noc bezsenna już wiem , że jest,

gdy nie przychodzi z przestrzeni pustej, z połysku oczu, z d o tyku rąk,

gdy je j nie mesie ziemia jesienna płynąca dreszczem chłodnych topoli, gdy je j nie ściga ruch, k tó ry boli, u rw any gest.

1 choó ma k re w na u s ta c h __

zdjęta może w argam i ze skrzepłej ra n y gdy p o ch yliła się nad ciałem zabitego —

a kro p lę rosy

w pow ietrze, w blask podniosła — ona trw a pełniej,

gdy nie nazywam jeszcze je j im ieniem [żadnym*

gdy nie przychodzi, ja k ciemny, nocny w ia tr A le spokojna — jeszcze we mnie,

nade mną je st ju ż — i nad Wami.

B R O N IS Ł A W Z . N O W IC K I: K R E D O W E Z B O C Z A A R K O N Y N A W Y S P IE R U G II

Szlclc kredką

(2)

WOJCIECH B Ą K

LEŻĄCY W TRAW IE

Dzień jest dziś z w y k ły . Któż mi da Potęgą, by powiedzieć dzień tak zw ykły?

Leżący w trawie, szukaj słów, By trawa w nie wstąpiła i kasztany

W tym dniu tak z w ykłym zielenią i słońcem W ięc powiedz■ trawę! Jest nieopisane Przez ludzkie usta drżenie tra w y w wietrze, A każdy ruch rozbija ludzkie słowo, A le ty powiedz — mocuj się z dniem

[zw ykłym . Zielenie, o, zielenie, których tysiąc,

W p łyń cie do słowa. Każdy skłon — To nowa zieleń — Każdy ruch,

A szarość w zieleń się miesza — i złoto — i nowe drgnienie — to błękitu źdźbło — I już zagasło — i znów zapłonęło!

O, dopomóżcie traw ie w słowach chwiać [się Zielenić się, błękitnieć, złocić

1 cieniem się osypać, by po ch w ili Znów bladym światłem zieleń zapłonęła, Bo słowa nazbyt słabe są na trawę...

W y, co słuchacie słów mych, dośpiewajcie!

Ja ty lk o hasło daję — ono ty lk o . Chórowi pierwszy takt podaje, pierwszą

[nutę.

I chór dośpiewać musi w ia tr i trawę...

A potem, gdy już zieleń się rozleje,

Patrzcie na pień tej sosny. To jest strumień, 'Co p łyn ie w niebo, aby tam w ystrzelić By korą do fontanny ziela dobrnąć W y try s k a m i gałęzi. Trzeba płynąć, 1 szumieć gałęziami w cichym wietrze.

A w y, zastygłe chm ury — siostry chmur, Kasztany, przywiązane pniem do ziemi!

Jakże was w oła, by pień zerwać l unieść się w obłoki nagłym lotem.

Jakże się każdy liść oderwać chce z gałęzi 1 ja k m ocuje się z pniem każda gałąź!

1 jakże św ia tło mocuje się z cieniem I liść w ybiega z trzepotem do blasku 1 cień go znów porywa — i znów w blasku*

O, w a lko , k tó re j nigdy nie ma końca!

To słodka w a lka jest — obłokom droga I m iła moim źrenicom człowieczym.

Piękna jest groźna ziemia! Ona zna N ie ty lk o ru in grozę i ry k armat 1 ję k w ięzionych i strzał o północy ...

Ona zna Jraw y szum, kasztanów zapach!

Piękna je st groźna ziemia! Ona zna O błoki, przywiązane pniem do ziem i!

Piękna jest groźna ziemia! Ona zna Szum, przesiewany przez sto ech,

Barwy, zmienione w tysiące odcieni, Zielenie rozzłocone, szare złota Czernie zazielenione, błękit zżółkły, Czerwień wtopioną w srebro, biel w

[zieloność Piękna jest groźna ziemia! Obłokami N a niebie falująca bez spoczynku — A rch ip e la g i z b ie li, wyspy z srebra.

I lądy po b łę kicie żeglujące!

Odwieczne rozłączenie i złączenie — Bo oto patrz — już z wyspy w u lka n rośnie, A oto koń z w ulkanu długogrzywy, Z archipelagu atol nagle — a z atolu O krę ty płyną — a z okrętów sępy.

_ I znów archipelagi, kontynenty, w ysp y! ‘ A potem ja k b y otw arto naoścież

A rk ę Noego —■ tłum zwierząt w yp ływ a : Smoki, w ie lb łą d y, psy o szyjach orłów , O rły o głowach ludzkich, lw y z

[skrzydłam i

— 1 znów archipelagi, kontynenty, 1 nagle p łyn ie niebem tysiąc statków Ciężko sunących pod w ie lkim ładunkiem — I nie ma już okrętów —ale łodzie,

I tysiąc żagli krąży i — patrz — nagle:

G óry zsypane śniegiem i wąwozy — A potem puszcze z bieli i pustynie — __l znów archipelagi, kontynenty, Piękna jest groźna ziemia! Jak ją nazwać

Gdy m ilio n kształtów ją wyraża, A ch w ila dla n ie j dłuższa ponad wieki?

Piękna jest groźna ziemia! Zna pożary, R uiny zna — i czystą grę obłoków 1 zna z ¡¿lenie i złota i błękit...

Piękna jest groźna ziemia! Siostra gwiazd 1 córka m gławic i matka księżyca!

Piękna jest groźna ziemia! Żona słońca, Kochanka wiosen i w dowa jesieni!

Ona, co ruinam i poraniona jęczy I pożarami ma spalone ciało.

Leżący w traw ie szepcę tysiąc im ion — I w iem — została niewypowiedziana — i wiem, że n ik t je j nigdy nie w ypow ie.

Znawca je j grozy, uwielbiam je j piękno W !ym zw ykłym dniu, któ ry jest tak

[niezw ykły.

Bo nie ma z w ykłych dni na groźnej ziemi, Na ziemi zgliszcz i traw i drzew, obi oków -*

Na pięknej, pięknej, pięknej!

rozw ój d e m o kra cji, nałogi i przesądy m y ­ ślowe, które korzeniami sięgają epoki fe u - dalizm u, a k tó re silą. in e rc ji długo jeszcze zachowają żywotność, to na Z iem iach O d­

zyskanych, n ie obciążonych tego ro d za ju dziedzictwem , w surow ych, w ym agających męstwa, ofiarności i rów ności socjalnej w a ru n ka ch , w śród ludności nie posiadają­

cej naw et szczątków ka sty a ry s to k ra ty c z ­ nej, p rze d sta w icie li b u rżu a zji lu b k a p ita ­ lizm u , is tn ie ją w szelkie dane po tem u, by sta ły się one w zorem demokratycznego życia w Polsce“ .

D r R ogalski m ó w i tu w p ra w d zie ty lk o o autochtonach, lecz w y d a je się, że w y w o ­ d y jego m ożnaby rozszerzyć z powodze­

niem na znaczna cześć m ieszkańców od­

zyskanego zachodu. W iększość przybyszów , n a jw a rto ś c io w s i w każdym razie _ ludzie, nie p rz y n ie ś li tu ze sobą rów nież żadnych przesądów kastow ych. A przecież naw et d a w n i przedstaw iciele ziem iaństw a, b u r- iżuazji i k a p ita 'u , zaczynający tu od p o d ­ staw swą; egzystencję, w w a ru n k a c h z g ru n ­ tu zm ienionych, w otoczeniu liczniejszej znacznie ludności nieobciążonej dziedzicz- n y m ł nałogam i, p o w in n ib y w dużej m ie ­ rze do n ie j się upodobnić.

Jeśli je d n a k is tn ie ją uzasadnione oba­

w y o przyszły ro zw ó j c h a ra kte ru tutejsze go mieszkańca, to w y d a je m i się, ze pod­

stawa ic h je st głębsza, że sięga ona do samych źródeł naszego ch a ra k te ru O p a r­

cie się o lu d z i, k tó rz y w w alce z m etodam i w roga m etody te p rz e ję li, b y ło b y chyba zupełnie bezowocne, choćby ze w zględu na

■ a n tyhum anistyczne elem enty w zasadac społeczno-gospodarczych i w k u ltu rz e n ie ­ m ie c k ie j. Zresztą nie po trze b u je m y o to sie troskać. N ieliczne ty lk o je d n o stki na przestrzeni w ie k ó w odsunęły się do tego stopnia od polskości. W k o n se kw e n cji u - tw o rz y ł się na zachodzie P o lski ty p czło­

w ie k a uodpornionego na m etody niem iec­

kie, w ykazującego je d n ak dosyć eleme tó w rodzim ego ch a ra kte ru .

*

P olacy zró n ic o w a li się nieco ta k w u b ie głych w ie k a c h ja k i w czasie n ie w o li z uw agi na samoobronę przed zakusam i sąsiednich im p e ria lizm ćiw . W a ru n k i lo ka l ne fo rm y życia i ch a ra k te ru zalezne od samej ziem i, od s tr u k try gospodarczej i socjalnej o d g ry w a ły tu ró w n ie ż pewną rolę choć be zw ą tp ie n ia znacznie m niejszą W ciężkiej nieraz w a lce o zachowam e od^

rebności n arodow ej, w w alce o b y t i prze trw a n ie w y s iłk i m ające na celu zachowa-

z konieczności m u sia ł tu ta j zw rócić się k u sobie samemu, m u s ia ł sam zdobywać do­

św iadczenie i polegać na w łasnych u m ie ­ jętnościach. Lecz ch a ra k te r p o ls k i nazbyt je st o tw a rty , n azbyt podatny na bodźce zewnętrzne, żądny w spółczucia i uznania.

N ic w ię c dziwnego, że zaniedbane na k o ­ rzyść in te le k tu uczucie m ści się na czło­

w ie ku , pchając go często do zw ątpień i za-

■ amań w e w n ę trzn ych . Stąd oscylacja m ię ­ dzy k o n te m p la c ją i nie sko m p liko w a n ą , m e­

ta fizyką , zwracającą się je d y n ie ku k w e ­ stiom re lig ijn y m , a ra cjo n a lis ty c z n y m w i­

dzeniem św iata, d alej nieufność, p o d e jrz li­

wość, sam otnictw o, n ie w ie lk a gościnność przy jednoczesnym docenianiu zbio ro w e j pracy, wreszcie z jednej stro n y pesym izm , sceptycyzm i b ra k entuzjazm u, z d ru g ie j zaś stro n y pełne poleganie na w .asnych siłach. T u m a też swe źródło ta k często jeszcze spotykana n u ta k rz y w d y społecz­

nej, gdy w rzeczyw istości b yło je j na za­

chodzie znacznie m n ie j w p o ró w n a n iu z resztą P olski. N ic to je d n a k dziwnego, je ś li zw ażym y, że u cisk socjalny szedł tu d a w n ie j w parze z p ró b a m i w y n a ro d o w ie ­ nia. P raktyczność życia codziennego obok naiw ności w ocenie z ja w is k p o lity k i i p rą ­ dów socjalnych czy n a w e t k u ltu ra ln y c h , teoretycznie fałszyw a ocena sytu a cji, n ie - docenienie n a u k ścis’ y cb m im o nagm inne­

go pow ażania dla n a u k i i sztuk stosowa­

n ych _ oto w iększe n iż gdzie in d z ie j ro z­

bieżności, w y p ik le z zasadniczego skłóce­

n ia się w charakterze człow ieka elem entów now ych i nabytych.

W lite ra tu rz e zachodniopolskiej obser­

w u je m y dopiero w ostatnich czasach, w okresie ubie głe j o k u p a c ji n a w ró t do z w a r­

ty c h m o ty w ó w bohaterskich, w czym z w la - szcze celuje Śląsk, gdzie k o ja rz y się p o ję ­ cie p ra cy i w a lk i i n ie is tn ie je ta k w y ra ź ­ nie sie zaznaczający w.p’ y w p rz y ro d y na człowieka. W k o p a ln i bow iem ważna jest ty lk o lu d zka w spólnota, na ro li zaś czło­

w ie k jest sam otny wobec m o n o to n ii i ro z­

ległości k ra jo b ra z u . Dlatego w yd a je m i sie, że n a jb a rd z ie j ogólnopolską m im o obcych w p ły w ó w je st w lite ra tu rz e zachodniej za­

dum ana i pełna s m u tku poezja Janickiego, podczas gdy na K a sp ro w iczu ogrom nie za­

ciążyło ju ż niespotykane na ogół w Polsce rozdarcie uczuć i m y ś li i dopiero zdała od ro d zin n ych K u ja w odzyskał od ró w n o w a ­ gę w ew nętrzną. B a rd z ie j jeszcze ty p ó w - d la skłócenia w m ieszkańcu ziem zachod­

n ic h g a tu n k u „hom o sapiens“ i człow ieka czującego jest twórczość P rzybyszew skie­

go Obecnie je d n ak w poezji np. u Szew­

czyka lu b Osm ańczyka zaznacza się już

J J C W J U C l ---

*ólnycn in a y w iu u c tm u ^ * * ATiD +v i P Jednolicie w ystę p u je u n ic h zw a rta w c y edyńczych szczytow ych osiągnięć. N i y n j e w s’ 0w ach i n a stro ja ch masa ludzka, 1 y . y ---

1

- ł., v w . r,a n rz v k la d celem, . tQ zardw no w o bec k rz y w d socjalnych

( H a n ys“ ) ja k i wobec te rro ru germ aniza- cyjnego. T y lk o K u b is z nie czuje w obcym środow isku oparcia o uczucia grom adzkie i dlatego ta k d ziw n ie k o ia rz y m u sie p o n i­

żenie społeczne z u ciskie m polskości.

ie m o g ły sprzyjać w y b ija n iu się poszczę- ewna k ry s ta liz a c ja ch a ra k te ru ludzkiego.

ólnych in d y w id u a ln o ś c i i u z y s k iw a n iu p o - p *--- edyńczych szczytow ych osiągnięć. N ie y

fte ra tu ra m ogła tu być na p rz y k ła d celem ecz sama m ow a ojczysta, nie w spaniale y y n ik f w dziedzinie n a u k i, lecz powszech­

n i ośw iaty. N ie znaczy to je d n a k , aby v charakterze mieszkańca zachodu po - iatnego przede w s z y s tk im do dzia.an b io ro w y c h i posiadającego w dużej tn ie - ze zm ysł w sp ó łp ra cy, nie istm a y moż­

n o ś c i w y b ic ia się ponad przeciętność ub ponad ustalony poziom, p e w n y jest jednakże fa k t, że w istn ie ją ce j k o n fig u

■acii d yspozycji psychicznych m e m a tu ta k gęstego j a k V t y p u P o la ka z in n y c h o ko lic

^ ra ju dażenia do w y b ic ia się czy to siłą nd yw id u a ln o ści, czy też ta le n te m lu b m e - iw y k ły m i zdolnościam i. Jest to jedna z po ważniejszych w ad ty p u c^ o w ie k a zachod- riego, k tó ra zmusza nas do re fle k s ji i m Dozwala na propagow anie bezwzględnego upodobnienia się c h a ra k te ru re p a tria n ta

^ c h a ra k te re m mieszkańca ziem zachod­

a c h lu b samych ziem nadodrzańskich.

Jasnym jest, że w okresie odbudow y pow ojennej w czasie gdy w ie le m o ty w ó w naszego dzia ła n ia uzależnionych jesl. od ostatnich g o rzkich doświadczeń z zach - nim sąsiadem oraz od chęci zapobieżenia na przyszłość ekspansji n ie m ie c k ie j, oczy każdego P o la ka zwrócone są na lu d z i z za chodu k tó rz y przez szereg w ie k ó w n a ra ­ żeni na germ anizację i p ró b y usunięcia z ziem i z w a rszta tó w pracy, w y tr w a li w polskości i zachow ali sw ój stan posiadania F a k t ten słusznie może każdem u im p o n o ­ w ać je ś li się ponad to zwazy, ze jedno cześnie wszędzie na ziem iach zachodnich osiągnięto wysoki poziom g o p o d a rc z ^ ta

przed zaborcą w ra z z bezinteresownością, poświęceń patriotycznych, powszechnych zawsze w ce n tra ln e j Polsce, w ytw o rzyć może ta k w a rto ścio w y respekt dla w łasno­

ści p u b liczn e j. Rys ille g a lis ty c z n f w cha­

ra kte rze po lskim w spotkaniu z pedantycz­

n ym podporządkow aniem się lite rz e praw a człow ieka zachodniego gotów jest zniknąć, pozostaw iając w zam ian rozsądne, lu d zkie in te rp re to w a n ie ustaw i zasad życia. T ak w ie c z jednej strony staje u m ia r, spokój i liczenie się z rzeczywistością, z d ru g ie j zapal obrotność, um iejętność przystosowa­

n ia się do w a ru n k ó w . M ożnaby d ugo je ­ szcze w ylicza ć te specyficzne cechy, któ re zdolne są do pew nej sym biozy. Pewne jest je d n ak, że dopiero w w y n ik u ieh uzupeł­

n ie n ia i m o d y fik a c ji pew nych rysó w cha­

ra k te ru , p rz y e lim in a c ji in n y c h elementów, pow stanie p ra w d z iw y re a liz m i zm ysł rze­

czyw istości, k tó ry p o w in ie n cechować po­

stępowego współczesnego cz'ow ieka.

Polskę Zachodnia da'oby się podzielić na trz y stre fy, z k tó ry c h każda m ogłaby rościć sobie pretensje do w y tw o rz e n ia in - nego ty p u lu d z i: ty p u przemysłowego.^ ro l­

niczego i m orsko - handlowego. Wobec je d n ak znacznego uprzem ys ow ienia te re ­ nów ' ro ln ic z y c h i wobec sięgania daleko w głąb lą d u naszego zaplecza morskiego, nie sposób pomyśleć o ta k drobiazgowej sp e c y fik a c ji. Polska Zachodnia, gdzie prze­

cież kry s ta liz o w a ć sie bedzie n o w y c h a ra k­

te r człow ieka, i k tó ra dostarczy głó w n ych podstaw do te j k ry s ta liz a c ji, w y k a z u je do ­ tychczas jeden ty lk o nieznacznie zróżnico­

w a n y ty p socjologiczny. Bo ch a ra k te r m o r­

ski nie jest zależny, ja k b y kto ś sądził od istn ie n ia w iększej dozy rom antyzm u, r o l­

n ic z y zaś nie k s z ta łtu je sie ja k u Reym onta w oparach sentym entalizm u i w za m ilo - w a n iu do tra d y c ji, nie potrzebne też jest ju ż tak, pożyteczne do niedaw na p rz y w ia zanie do ziem i. Chodzi tu wszędzie o ty p lu d z i zżytych z te ch n ika i jednako zdol- n ych do in ic ja ty w y . Różnice w ystą p ią je ­ dyn ie w dziedzinie w spółżycia z przyrodą, w odporności i za h a rto w a n iu na niebezpie­

czeństwa. ' . -

Błędem m usi je d n a k w ydać się sąd o w yłą czn ym udziale m ieszkańców Z iem Zachodnich w k s z ta łto w a n iu się współczes­

nego ty p u człowieka. W łaśnie zaniknięcie ró żn ic d zie ln ico w ych i te ry to ria ln y c h , ogrom ne przetasowanie elem entu lu d n o ­ ściowego jest rę k o jm ią n a jb a rd z ie j w a rto ­ ściow ych i dodatnich przem ian. Te w a ru n ­ k i obecnie u ło ż y ły się n a jk o rz y s tn ie j i trz e ­ ba je w p e łn i w yzyskać.

Rzeczą o p in ii społecznej je st je d n a k ko n ­ tro lo w a n ie tej p o p u la rn ie zw anej „p rz e ­ b u d o w y “ ch a ra k te ru polskiego T roska 0 nowego człow ieka m usi od b ija ć się w me­

todach w ychow aw czych, w szkolnictw ie, w o b ie k ty w n y m k o m e n to w a n iu d zie jó w polskich, w nauce, w zw iązkach i stow a­

rzyszeniach m łodzieżow ych, społecznych 1 polityczn ych, w organizacjach p ra cy i w re ­ szcie w prasie, sztuce a przede w szystkim w lite ra tu rz e , k tó ra ju ż teraz p ow inna obrazować i p opularyzow ać coraz częściej przecież spotykane ty p y lu d z i nowego po­

k ro ju , N ie można też oczekiwać sam orzut­

nej, p o w o ln e j k ry s ta liz a c ji now ych charak te ró w , ro z w ó j m asow y może bow iem ulec naw et p e w n ym wypaczeniom . T u ta j po­

trzeba czynnego w sp ó łd zia ła n ia w szelkich dostępnych nam śro d kó w p rz y jednoczes­

n y m baczeniu na to, aby każdy człow iek p ra c o w a ł w najlepszych w a ru n k a c h tech­

n ik i i e konom ii p rzy n a jw y d a jn ie js z y m w arsztacie pracy. Trzeba bow iem J - « Po ty lu rozw ażaniach szczegółowych

czas na syntezę Otóż c h a ra k te r zachodnio- n o lski, k s z ta łto w a ł się n ie m a l w y'a czn ie w atm osferze samoobrony. T a k defensyw nie, ja k tu ta j nie u fo rm o w a ł się w ięc nigdzie ty p czł ow ieka, co zresztą je st zrozum iałe w o ­ bec fa k tu , że w d a w n y m zaborze p ru s k im chciano P olakom odebrać w szystko: w ła s ­ ność, język, w ia rę , a n a p rz y k ła d w zaborze

a u s tria c k im można b y ło chyba ty lk o o d - w a rs z ia u e j j i a t j .

xz

Ł

vm

„ — --- , czuwać b ra k

n ie p o d le g ło ś c i.

Jasnym w iec że p ro p agowanie założeń ideologicznych sie staje u k o n s ty tu o w a n ie sie na tu te jszych ^ez sęw o rzenia w p ły w a ją c y c h na czło w ie - terenach ch a ra k te ró w jed n ostro n n ych o ka w a ru n k ó w zew nętrznych me zda się w y b itn y c h w p ra w d z ie zaletach p o zw a la - n i c . . . , ...

ja cych na zachow anie dotychczasowego 0g61ny k ie ru n e k ty c h m etod m usi je d n ak stanu posiadania, lecz m n ie j zdolnych do mierza(\ ¿o p ro p a g o w a n ia sta,ej wspók-

„ „ w J T oiimnrJzielnego k s zta łto w a n ia rz e - lu d z i ipochodzących z różnych ob­

szarów P olski, w spółpracy, w k tó re jb y d o m in o w a ły cechy b ra te rs tw a i z k tó re j obie stro n y w y n o s iły b y korzyści. Chodzi o to, aby wszędzie dzia ła ! je d y n ie p rz y ­ k ła d ’ dodatni, aby is tn ia ły możliwolści szla­

chetnej ry w a liz a c ji, n ie stw arzającej je d ­ nak ró żn ic dzie ln ico w ych . Można to uzy­

skać, p odkreślając wszędzie cechy c h a ra k ­ te ru czy u m ie ję tn o ści poszczególnych lu ­ dzi, k tó re w a rto naśladow ać i to zarów no na p rz y k ła d z ie ż y w y c h i d zia ła ją cych je ­ szcze osób, ja k i na p rz y k ła d z ie w ie lk ic h postaci histo ryczn ych . Przede w s z y s tk im trzeba w ię c pop u la ryzo w a ć ż y c io ry s y lu ­ dzi ta k ic h ja k Staszic, M a rc in k o w s k i, L o m -

S T e l n u p U a l c i U a i U d ,

pełnego, samodzielnego k s zta łto w a n ia rze­

czywistości, c h a ra k te ró w w gruncie rzeczy ko n s e rw a ty w n y c h ; o d kryw czych i postępo­

w y c h je d y n ie na od cin ku p ra k ty c z n e j p ra ­ cy, n ie zaś w zdobyw czym fo rm o w a n iu

^ L ic z n e 'o g ó ln o p o ls k ie , n a w e t cechy Po­

la k a z ziem zachodnich czy ipo udniow ych, dodane do rysó w ch a ra k te ru zachodniego, mogą się w re zu lta cie przyczyn ić do w y ­ p e łn ie n ia p ew nych lu k w ty p ie cz ow ieka podarczy, taK współczesnego, mogą stw o rzyć osobowo

lSt tu zadaw alające. , ,, tu te jsza na do zachodniej, p o w sta łej ty lk o z k o -

u s ia ła 31 w y z y s k a ć Ww znacznej m ierze nieczności, id e i srom adzkoóo zdolna jest o ^o k k tó ry c h p o w in n y stanąć na rów s ł ł s s s s r t t S K s • s s s s s t ^ s a g * ^

:ię w ię c prze d ośw iatow cam i, działaczam i --- --- » , społecznym i i k u ltu ra ln y m i, n a w e t urzęd- zcemumuwdL uciaŁc . ~ ■ i • u

szystKie iia iu ia iu c „ a iw ie k - rzeczy u ła tw ić nam zbliżenie do sąsiednich

„ a

TO

w ż t o o r i l l o ń a ro a iw B r . w o r ,

i

e n ta ia a m cechują™

Ł c h a S t e ™ Ph a r? 1 w y t r w a « , za- „ ...- ...

P o w a le do p o rzą d ku i spokoju, o tw o - n ie j w jedności z ch Y d n ą rozwaea o spo ^ k tó ry c h zadaniem będzm je d n o - y fo o c z y n a zalety spółdzielczością Te ce- nością Panuf ^ / £ e ” / ' S o d w a g e czenie ludności w o k ó ł w sp ó ln ych idei, bez w dziś ta k bardzo cenne, pow odują, ze się pa te k k o m w z ^ ^ żadnego w y ró ż n ia n ia i u p rz y w ile jo w a n ia n zachodni człow ieka jest obecnie la n so - c y w iln ą , na u m E nrzem vślanei d e cyzji przybyszów czy autochtonów .

anv nowszechnie ja k o w zó r do naślado- łe j, o ry g in a ln e j, l ec.z, o b o k spo- Jedynie w ścisłej h a rm o n ii k o n s tru k ty w - any p 7 m in a sie że w charakterze S kupienie i pracow itość tu te jsza i p . , m v ^ i z p ra k ty c z n ą rzeczyw istością w y t ^ Per c z " k a leży w ie le sprzeczno- ty k a n e j w in n y c h dzielnicach u w z ię te j n e j^m y S h z p ra k ty c ^ 4 wsp6!czes.

iejbz.es _____ rlnrtipro usunięte

2

(3)

Z O C Ó L N O P O L S K I Ę G O S A L O N U P L Ą S T Y K I

J U L I U S Z S T U D N I C K I

K o b ie la i k w ia ty

S O P O T )

O le j

H AN N A M ALEW SKA

M Ł O D Z I

F R A G M E N T P O W I E Ś C I Z D R U G I E J P O Ł O W Y X X W I E K U

— Cóż to za takie światło? — dziw iła się.

— Bo to już w łaściw ie noc. Biała noc. -

Stali jeszcze tam, gdzie się p rzyw ita li. K it zakłopotany z w ie lk ie j radości, Kern tak ja kb y również — może z powodu obecności May.

— Dziękuję ci, Ted — w y rz u c ił z siebie K it. Schodzili już razem ku ^niastu i wybrzeżu — Biała noc. Jak tu dziwnie.

.— D ziw ny k ra j — Giardengo, gw ałtow nie dopomagał M ay, b y się nie potknęła

— Bo i h istoria tu t a j'ja k żywa. N ie ta kolumnowa, ale ta co w powietrzu. Czy Teo- doryk Kern nie przypom ina w ik in g a z sagi islandzkiej? W am nie, m łodzi barbarzyń­

cy. A le mnie nawet i bardzo.

— Szalenie jestem głodna — M a y zatrzymała się — Tu zdaje się można coś zjeść.

— Z k n a jp k i p łyn ę ły zapachy i chrapliw e to n y głośnika.

— Dla praw dziw ej kobiety, zawsze jedna data: dziś. I jedno np.: ziemia pod no­

gami. W ejdźm y. Obskurna knajpa, ale ko la cję dadzą. I dlatego ty kobieto także je ­ steś głosem, drugim głosem nieśm iertelnych dziejów . W chodzimy, ptaszyno.

Zaledw ie' p o łkn ęli kre w e tki pod piwo, Giardengo w yciągnął M ay do tańca na za­

deptanym parkiecie, tuż pod rżącym głośnikiem. W łoch b y ł rozochocony, a M ay mo­

gła i chciała tańczyć zawsze i wszędzie z każdą rozum iejącą się na tańcu parą nóg.

D em onstrowali jakiegoś najbardziej marynarskiego ballyhooswinga, potem z je d li rybę z makaronem, potem p o rw a ł ich walczyk.

— O ni poszli gdzieś — zauważyła M ay, gdy m ija li stolik.

_ Każdy człowiek, sikoreczko, musi mieć czasem moment p ry w a tn e j samotności.

_ Proszę mnie tak nie przyciskać, ty lk o spojrzeć dobrze, czy jest czapka Kita na wieszaku. Niema?

— Pewnie poszli poszukać dla was noclegu.

— W ą tp ię czy ja k a k o lw ie k rozsądna myśl powstała im w głowach.

Siedli i M a y nadąsana dopijała gin. . . .

—- A le nierozsądna także nie, robaczku. Bo jesteśmy właśnie w je d yn ej nocnej

kna jp ie na całą dzielnicę. _ .

W p ó ł godziny później M ay zawołała: — Co tez te ciężkie b ziki mogą robić?

— A W ło ch gwizdnął cichutko na temat: chi lo sa? i przysiadł się do niej jesz­

cze b liże j: — Pani ma gładziutką małą główkę, ja k żółw albo żm ijka

Co robili? Co ro b ili dwaj przyjaciele w zimną, białą noc Islandii taką do niczego niepodobną, prom ieniejącą i smutną, ja k potrafią być ty lk o noce wczesnej młodości?

Przezwyciężenie wszelkiego oporu. Rozrzedzone powietrze. Niebo daje się połknąć w oddechu. Am nestia od prawa ciążenia, a deski niosą po szreni także z powrotem na szczyt. Trwanie, niespożytość, a zarazem czekanie namiętne na to, czego niepo­

dobna nazwać ani przeczuć. , ,, , . . . , . . ...

Co robili? Gdyby ktoś próbow ał to spisać, p ro to k ó ł brzm iałby rów nie niem ożli­

wie, ja k p o licyjn e streszczenie poematu Auntree ego. Szli i s awa l - y i w a ie‘

cie - w śliznęli się tam; oglądali od wewnątrz Rzecz z k ik e ry tu i magnezu zdolną zw yciężyć graw itację ziemską, i pójść między planety, bez swiatra rozeznawa i doty­

kiem i nosem dźw ignie i tablice rozdzielcze, a w tym me ty lk o dla Kerna ale i, dla K ita nie k ry ła się żadna niesamowitość, me musnęło ich nawet podejrzenie, że »mą.

Cicho w y m ie n ia li term iny. Ted Kern objaśniał. K it d o p ytyw a ł ię. y i , międzyplanetarnej, b y li tu ja k złodzieje, narażeni na serię z automatu zbudzonego strażnika, spoglądali przez w ypukłe okno w białą noc podbiegunową i czu li się swojsko, praw ie jak we własnym domu.

Potem poszli na dół na przystań, gdzie suszyły się sieci, gdzie b a rki czerniały na p erłow ej wodzie, gubiąc w n ie j b ły s k i swych czerwonych latarek, ja k sznureczki k rw i Pachniało morszczyną, dziegciem, pod nogami trzaskały muszle i ^ wzdychał m ia łk i piasek. I to dopiero b yło zupełnie fantastyczne: wskrzeszone dzieciństwo, ich m arynarskie portowe dzieciństwo, Kerna, we Frisco, K ita w Lhrerpoolu.

Skruszona muszla. Stygnący piasek. Sprawy dzieciństwa o zapomnianym wątku, ale o takim ładunku, ta k ie j cenie, że gdy po latach ich zapach nas ow ionie — na­

wet harda młodość staje ja k w ryta, praw ie zazdrosna, praw ie zasmucona.

M ilcze li długo, przysiadłszy na burcie łodzi, w ycią g n ię te j na piasek.

. — Wiesz? Zawsze na barana w n o sił mnie na sygnałówkę odezwa-r się K it Taki nasz Big Gene, tragarz. Gruby ja k koń. W ytatuow any w całą Home Fleet na

grzbiecie, w ie d zia ł na pamięć, k tó ry krą żo w n ik pod którą łopatką i k ie d y zatonął.

Podrzucał mnie o tak wysoko. I zawsze b y ł moim bohaterem. Niema już chyba ta­

k ich ludzi, Kern. Wszyscyśmy go kochali, zginął za Komuny Liverpoolskiej. Miałem, osiem lat, ale czułem, że stało się coś... nie do darowania.

— N ie do darowania komu?

•— Chyba całemu światu, Ted.

Łódź c h y liła się lekko pod ich ciężarem. — Takie historie zawsze źle się ko ń ­ czę — mniemał Kern — Z tragarzami, z dziećmi i z barykadam i.

— A le one nie skończyły się.

Coraz m ocniej pachniało morzem. Szmaty żagli zatrzepotały czasem ja k niespo­

k o jn ie śpiące ptaki. Małe, kruche fale pękały smutno ńa piasku.

— Dla mnie, K it, ćo innego nie skończyło się. Giardengo wspomina sw oich w i­

kingów. A le przecież nie było nigdy wspanialszych w ikin g ó w , i tak zupełnej odw a­

gi, i takich czynów, ja k w tam tej w ojnie, wiesz już, Kit? ostatniej w k tó re j czło­

w ie k w a lczył z człowiekiem . Jakże ją nazwać? Piszą: tytaniczna. T ytani, o ile pa­

miętam, to b y ły śmieszne draby z kamieniami.

— M ówisz o tej 39— 45? Jedyna data, jaką jeszcze pamiętam z h is to rii.

— Dla ciebie to historia. A le nie dla mnie... I ja nie pamiętam. A le pierwsze sło­

wa, k tó ry c h się nauczyłem to b y ły słowa wojenne.

— I to właśnie ta w ojna jest dla ciebie żywą?

Rozsiany blask p o w ló k ł twarze, wyzute z koloru, kościaną bladością, a kosm yki włosów, poruszane przez w ia tr, b y ły ja k b y oszronione.

— Tak. O brońcy Stalingradu, czy zdobywcy Krety... To b y ły naprawdę rzeczy, przy których gasną wszystkie rycerskie legendy i h istorie napoleońskie, i kolczugi, i pióropusze, i czaka, i konie — wszystko to lic h y teatr przy kombinezonach spado­

chroniarzy, i szortach marynarzy, i przebraniach commandosów i kożuchach p a rty ­ zantów. A lotnicy, K it, lotnicy.

— Ted. Posłuchaj...

— To, ucięło się nagle, w samym napięciu. A zdaje mi się, że ty lk o to, co zw ię­

dło i zgniło, naprawdę przem ija. To, co poległo w pełni sił, trw a i żyje. Także i tu, dzisiaj z nami.

— T y tak mówisz, ja k b y to wszystko było tyle samo w arte — po obu stronach, Kern.

— Czy ja wiem, Kit? Odwaga, wierność była i tu i tam. Taka naprawdę ostatecz­

na odwaga. Czyste ostrze. Ostrze nie może zarosnąć brudem.

— Jesteś faszystą — w a rkn ą ł Kit.

— Ej ty, szczeniaku.

Sierpowy strącił Kerna z burty. Odw zajem nił się chw ytem dżiudżitsu. G dy naraz z dna sąsiedniej ło d zi .podniósł się pomruk, potem kudłata głowa, zionąca przekleń­

stwami.

— Lećmy gdzie indziej.

I pobiegli, skacząc przez lin y , przez sieci, ochlapani bryzgam i. A s iln ik i ich serc pracow ały mocno, równo, tłocząc aż w czubki palców czerwoną k re w i ufność, że do­

biegną wszędzie, przeskoczą wszystko i osiągną, co ty lk o im się zamarzy.

—• Tu — K it osadził się w miejscu, piasek zgrzytnął pod piętam i. B y li na pustym odcinku plaży. W padli tu przez ogrodzenie, zdaje się, że to b y ł ja k iś klub, pod da­

chem ciem niały m o to ró w ki i ka ja ki.

— W dziesięć sekund obrobiłbym cię na miesiąc szpitala — szepnął Kern. __ A le nie mamy o co się bić. Dzisiejszy św iat ta k samo nie je st dla commandosów, ja k dla rew olucjonistów . I nie odmienisz go ani sam ani w kupie.

— To się, jeszcze zobaczy, Ted. — K it oddychał głęboko. — To się jeszcze zobaczy.

Poszli. W sp in a li się. teraz pod górę, a m etaliczny blask nieba oddawał ich oczom coraz nową scenerię domów i wzgórz.

— T y jakoś jesteś dziś na miękko, Ted. A le ja wiem, i napewno, żeś w a rt każdego asa-myśliwca.

— Nie, ale może będę. Tak czy inaczej.

— A ja dziś jestem n ikt. A le prędzej mnie zagrzebią, niż się wykrzeknę. Big Ge- ne’a i tych wszystkich. A je ś li myślisz, że udałoby ci się ta k zaraz mnie zbok- sować...

— No, no...

— Tyle, że byłeś lepiej karm iony przezcałe dzieciństwo. A le za to we mnie sie­

dzi k a w a ł diabła.

Kern spojrzał na niego. — Czy wierzysz w diabła?

— W tego we mnie nawet bardzo wierzę.

— A w innego, no, mądrego, prawdziwego — czy nie zdaje ci się czasem że taki jakiś miesza łapą w naszym św iatow ym bigosie?

— Co innego m i się zdaje: że ty jednak jesteś faszystą, Ted

* *

— ... więc o ile brać serio etruskie legendy, ci m ieszkańcy A tla n ty d y faktycz­

nie projektow ali: ekspedycję na księtżyc. Wiesz w iew ióreczko oni m ie li w ie lk ie s iły duchowe. W moim dziele o Atlantydzie... o fia ru ję ci je...

— Dziękuję.

— ... nazwałem te siły, tę spotęgowaną hipnozę „a rc h ią “ . Może zatańczymy swinga?

— Dziękuję.

- Otóż władca rozporządzający najwyższą archią m ógł kom u chciał czy to w y ­ bitnym fachowcom, czy swoim współzawodnikom, czy k rym in a listo m nakazać udział w ta kie j ekspedycji.

— Teraz znów zakazują, a kiepskie w ariaty same chcą,.

— Jesteś, ptaszyno, nieoceniono ze swoim punktem w idzenia. Może jednak mała tura swinga? a może popić co jeszcze?

— Dziękuję.

— No to już nic nie będę proponował, tylko...

May odsunęła się z godnością. — N ie upoważniałam pana do całowania mnie i n ie sprawia m i to przyjem ności. — Zgarnęła i zgniotła w palcach ca ły stos k u le k chle­

bowych, które u lepiła przez te godziny.

— Cóż to, łz y w oczach? Przepraszam, pociecho. Ja zachwycam sie panią jako

tym Ewig W eibliche dziejów, a tu pani... ' * 1 “

— Proszę przestać. To nie przez pana. A le jeżeli pan będzie dalej p ló tł to roz­

b iję kie liszki. J F ’

— Ale, ale, ale — W łoch zerw ał się. — Któż to, przecież to oni — w y jrz a ł oknem. — Na honor nie widzą nawet, że to tu, lecą zagadani...

W yb ie g i. M ay zagryzła w a rg i nie podnosząc głowy.

Jeszcze chw ilę nie w racali. A gdy w kro czyli, rów nież i Giardenao p ra w ił zacie­

trzewiony. A le rzuciwszy okiem na wzruszającą białą n itkę przedziału Mav po­

chylonej nad niedopitym coctailem — No już, juz uspokójm y srę Ł przerw ał o d ja rn ia - jąc rękam i dyskusję. — Om dostali, m oja myszko, niew innego szału N ie potrzebu­

jesz zupełnie być zła i zazdrosna. To była chłopięco-męska poezja O t coś ta k ie ­

go... — I zadeklam ował: J

„Bo to piękniejsze, gdy na ziem skiej tarczy Przez szumne pola, przez niezmierne dale Bębna w ojenny werbel grzm i i warczy, A Śmierć z W olnością w b itw y tańczą szale.

— Czy gniewasz się — szepnął K it.

„Bo to piękniejsze, gdy na barykadzie, Rzeź wzniesie głowę, dym niebo zasnuje, I w k rw i, i w grozie, i w śm iertelnej zwadzie Człow iek odnajdzie to, co um iłuje...“

* *

— Żałuję — parskała ja k puma. — ż a łu ję kretyńscy przyjaciele.

— Uspokój się, bądź cicho.

— Nie bój się, o takich rzeczach umiem milczeć. A le je ż e li m yślisz że ia w v i-

dę za ciebie... 1 ' J yj

C h w y c ił ją nagle w ram iona i odwracającą się, pocałow ał w ucho — No no M a v

— Nie, nie i .nie. N ie pójdę z tobą. Nienawidzę tego. Czy też boję s£ ’ ¿ k s^bie

chcesz to nazwać. v

Trzym ał ją mocno i szeptał rzeczy, od k tó rych prychała i wzdychała, osłabła ale nieprzejednana.

— A choćby nawet. A le tw o ja naprawdę nie będę. I rzucę cie, K it, ja k z czymś nawalisz. Pamiętaj, rzucę cię i nie obejrzę się.

że i ciebie nie mogą zabrać twoi;

(4)

Grzegorz Timofiejew

p o e z j e

M A R Z E C

¿ciekąjq dni pierwsze.

Ptakami c iu rlik a gniazdo podwórza.

Blask i rozciecze.

L iry k a ja k ciepło narasta, ja k ciepło odurza.

Promieniu najtańszy!

Ciała ko b ie t łuskane w w iatru powiewach!

' Ulicą przecznicą toczy się dzień złotokoły.

Pędem z domu ja k lis tk i z drzewa — wołam.

Drżą okna kam ienic nuty.

Srebrna piosenka rynnam i ciecze.

Weź do rą k tę grającą godzinę!

L inie wzruszeń oczami po horyzontach [snujesz...

A ju ż głosów wdziera się tłum — prace człowiecze.

N l / T A

„O ; na rosę na białą polecęż ja, polecę!"

Rzewna mojcb śpiewna z płaczącego drewna ukręcona na m ój żal — g ra j m i jeszcze, graj!

Przed chatą odpływ rąk.

Za chatą p rz y p ły w łąk.

N iepokojem i zmierzchem wezbrała

kolorow a wieś cała.

Gra. Rozbrzmiewa.

Nacicha i ścicha.

N ie słychać.

T ylko zmierzch i mgła.

I ja.

Rozwalona przyzba.

Cuchnie gnój.

Płot a na nim garnki dwa.

Piach, piach. W piachu stary łach.

Droga półkolem w pole hen na uroczyska.

1 na w ichrach podarły krzew.

Cała m oja ojczyzna i śpiew.

O F E L I A

N iebo blaskiem nahaitowane.

Jak pięknie!

Kluczem prom iennym

ś w it dzień ten ja k skarbiec otw orzył.

I przepych, że k lę k n ij.

M o je m yśli Tobą zamknięte, ciem ny Hamlecie.

W idzę ludzi, ale mnie nie widzą, bo ja za ścianą obłędnie w iotką.

Zgon i narodzenie ku nim idą, a oni w niewiedzy spotkań.

Bezdenna jest miłość.

Gdzie dno, aby stanąć w rzece?

Od ciężaru m yśli się gną.

Sprawy człowiecze — obumierając — w yp a d ły mi z rąk.

Idę.

W e wrzących wodach zioła się parzę.

Z niepokojącej głębi w ywar.

Zanurzę się weń twarzą szczęśliwa.

W IŁA M HORZYCA

SŁOWO O DRAMATACH IWASZKIEWICZA

Jaro sła w Iw aszkiew icz, to poeta m ik ro - kosmosu. Już roko ko w e m in ia tu ry , zaw arte w pie rw szym jego tom ie, „C k to s ty c h a c h “ , w skazyw ały, że a u to r ich zanurza się chę­

tn ie w gąszcze srebrzystych p ó łcie n i i pa­

chnących p ó łm ro k ó w i lu b i patrzeć przez okno staroświeckiego dyliżansu, ciągnącego le n iw ie po szerokiej u k ra iń s k ie j drodze, ja k cic h y m i ta la m i p rze p ły w a ją la n y zbóz po niezm ierzonej, niegdyś stepowej prze­

strzeni. T a k im u ro d z ił się Iw a szkie w icz, łow ca m ig o tliw y c h s kie r w opalow ych kro p la c h rosy, w k tó ry c h — nie za p o m in a j­

m y o ty m — o d b ija się niebo. I choć póź­

niejsza proza Iw aszkiew icza, proza ,,L e ­ gend“ , a nadewszyskto „Z e n o b ii P a lm u ry ^ , zdaw ała się ja k g d y b y przeczyć tem u w i­

dzeniu św iata, n ic się w istocie rzeczy nie zm ieniło. Bo nie dym ensje ogrom nych zw a­

lis k P a lm iry n ę c iły jego w yobraźnię, nie pseudoklasyczne gesty legendarnej w ła d ­ czyni, ale w e w nętrzne p rze m ia n y tego m i- krokosm osu, k tó ry zw ie się duszą ludzką, ukazana tu w z ró w n a n iu zam ierzchłej przeszłości z teraźniejszością. H is to ria je st ty lk o spojrzeniem na w ieczorny nieboskłon i duszna nocą. zm ysłów i ty m w szystkim , co ścieka k ro p lą po k ro p li, sum ując się w . lu d zkie b ytow anie. Przez strzaskane b ra m y P a lm iry u jrz a ł Iw a szkie w icz to, co w id z ia ł ju ż z okien im aginow anego dyliżansu: n ie ­ zm ierne ła n y zbóż, k tó ry c h ka żd y kłos jest przecież losem dla siebie, m a swe godziny ranne i godziny wieczorne, swe n a ro d zin y i swą śmierć. L u d zie są ja k te zboża na u k ra iń s k ie j ró w n in ie : bez liczb y a każdy je st istnieniem , co w y ra s ta z ta je m ­ niczej ziem i, b y się w n ią w końcu położyć.

W a w rz y n y epika zaczęły teraz nadewszyst- ko nęcić Iw a szkie w icza i ja k z rogu o b ti- tości poczęły się sypać jego opowiadania, nowele, powieści, od „H ila re g o , syna b u ­ ch a lte ra “ , poprzez śliczny „K siężyc wscho­

d z i“ , „ M ły n nad U tra tą “ , „P a n n y z W ilk a , Czerwone tarcze“ , aż po „N o w ą m iłość . Sa pisarze, ja k Conrad, co pra g n ą ukazać człow ieka w jego n a d lu d zkich aspektach, sta w ia ja c go tam , gdzie graniczą „S tw ó rca i n a tu ra “ . Iw a szkie w icz pragnie go o b ja w ić

w granicach m ikrokosm osu, w n ie fa ,- szow anym biegu ow ych m a le ń kich s tru ­

m yczków człowieczych, z k tó ry c h się u k ła ­ dają p o ty m ogrom ne rz e k i i niezm ierne oceany, co n ie znaczy, b y w y s ta rc z y ły m u

„tra g e d ie d ro b n o u s tro jó w “ . I m ikrokosm os m a swe p io ru n y.

I to stanow isko Iw aszkiew icza zn a jd uje sw ój w y ra z i w dram atach poety. Już „ K o ­ chanków' z W e ro n y“ cechują znamienne odchylenia w stosunku do genialnego p ra - w zoru, bo je st to w ła ś c iw ie rozm owa dusz, d la k tó ry c h św ia t je st n ie is tn ie ją c y m i k u ­ lisa m i. Cóż im pow iedzieć może św iat, do­

b ry czy zły, k ie d y drżą d w ie gw iazdy p ło ­ nące, dw a w iru ją c e w o k ó ł siebie m ik ro - kosmosy, zawieszone w otch ła n ia ch bez czasu? L iry z m ko ch a n kó w to ty lk o p rze ­ nośnia, obrazująca rozum ienie sw ych bo­

h a te ró w przez noetę, rozum ienie ich ja ko dw óch samotności, pogrążonych w sam otni w szechświata. I raz jeszcze przypom nieć należy, iż Iw a szkie w icz nie jest piewcą

„tra g e d ii d ro b n o u s tro jó w “ , poetą dusz, k tó ­ re is tn ie ją je d y n ie przez w zajem ną relację, i k tó re możeby n ie is tn ia ły , gdyby się w d ru g ie j przejrzeć n ie m og.y. Jebli cz ow ie k je s t d la niego m ikrokosm osem , to znaczy, że je st kosmosem, tak, ja k są n im i jego Romeo i J u lia . T y lk o że on kosmos ten w id z i nie w ja k ic h ś szczególnie uroczystych ch w ila ch , ale wówczas, gdy siedzi on naprzeciw niego i p ije czarną kaw ę albo p a li papierosa, albo spełnia jedną z tych w ie lu czynności, k tó ry c h zazwyczaj nie p rzyp isu je się kosmosowi. Czasami ty lk o ow a ta je m n ica n ie p oję ta odstania swą tw a rz i u k a zu je się w swej niesam ow itej praw dzie, ja k wówczas np.: gdy na scenie zja w ia się w o sta tn im akcie „L a ta w N o - h a n t“ opętany tw ó rczą in s p ira c ją Chopin.

A le to rza d kie ch w ile , k ie d y tw a rz czło­

w ie ka staje się maską, z pod k tó re j u k a ­ zuje się oblicze czegoś nieludzkiego, cze­

goś n ie z tego Iświata. Poza tym , ów demo­

niczn y kosmos, noszący im ię C hopina, po­

t r a f i bvć bardzo m a ło stko w y, wysoce w pożyciu nieznośny, próżny, naw et n ie -

P R A P K E M I E R V i W A S Z K I E W I C Z A W T O IUJ NI U

#

,, G o s p o d a r s t w o “ w r e ż . B r o n i e w s k i e j

m ądry, aż nagłe staje się coś niepojętego i ów d o k u c z liw y p a n w szaraw ym fraczku zasiada in loco D ei: m ikrokosm os lu d z k i o b ja w ił swą ojczyznę. Lecz w a ru n k ie m , u m o ż liw ia ją c y m to objaw ienie, je st dla Iw aszkiew icza by ta k rzec doraźna i a rc y - doczesna dotykalnoś/ć, m ożnaby n a w e t po­

w iedzieć, małość onego m ikrokosm osu.

Małość staje się ja k b y g w a ra n cją w ie lk o ­ ści. Gdzie Iw a szkie w icz sięga do tonów patetycznych, ja k np. w „M a ska ra d zie “ , od razu w ychodzi m u z pod rą k m elo­

dram at, k tó ry m to zresztą m ianem sam p i­

sarz o ch rzcił tę sw oją sztukę. W szystko tu je s t na w ła ś c iw y m m iejscu, cala a nie ­ z w y k ła sprawność pisarska Iw aszkiew icza błyszczy w pełni, a je d n a k św iat, w k tó ­ r y w p ro w a d za na poeta, to raczej św ia t

w sp a n ia łych k u lis niż p ra w d y, czego nie można powiedzieć o „S ta re j ce g ie ln i“ , po­

siadającej w szystkie cechy a rcyiw a szkie - czowskiego dzieia. Z najbanalniejszego zdaw ałoby się środow iska z n a jp rz e c ię t- niejszej m niem ać można duszy jakiegoś n ieroba i w łó c z y k ija ognistą protuberancą w yb u ch a nagle coś, co rów nać się może ty lk o z c h w ilą in s p ira c ji C hopina w „Lecie w N o h a n t“ .

„G ospodarstw o“ leży w ty m samym kręgu, ty lk o , pow iedziećby można, w szyst­

ko postawione tu zostało na głow ie, m iast ja k zw yczajnie, na nogach. N ie dziw , jest to kom edia, a ta k ie w ła śn ie są p ra w a k o ­ m edii, iż łz y oznaczają w ic h ro zu m ie n iu

— śmiech. M ożnaby te j jednoaktów ce dać p o d ty tu ł: Gospodarstwo, „c z y li, co się dzie­

je, gdy m ikrokosm os (lu d z k i) zapomni, czym w ła ś c iw ie jest?“ Jest tu zupełnie ta k, ja k u Iw aszkiew icza być pow inno. Jest m a ły św iatek, — m niejsza czy zw ie się on W ojciechow o, czy też N o n a nt * są. p rze- liczne i śmieszne kom eraże i zam yślonka jego m ieszkańców (także obojętne A ldona czy pani George Sand), i je st ktoś, k to m ógłby m ieć ch w ile C hopina czy W acka, n a w e t m ia ł je, a teraz . . . teraz p rz y s ta ł do d ro b n o u s tro jó w i g n ije w zatęchłym ba­

g ie n ku „gospodarstw a“ . P rzychodzi k ro tk a c h w ila w strząsu, obudzenia, opatrznościo­

w y k o m o rn ik ją sprowadza, ale c h w ila ta m ija , gdyż „odnośnego“ bohatera k o m e d ii nie stać na ów a k t bezlitosnej bezw zględ­

ności, z ja k ą C hopin w „L e cie w N o h a n t“

przechodzi do p orządku nad w s z y s tk im i w zględam i, nad w szelaką ubocznościa, ja ­ k ie m o g łyb y go zwieść z d ro g i

n a tc h n ie ń .

Zapada w ięc nasz b ohater w otchłań w y s ­ ch łe j sałaty i n ie p le w io n e j m a rc h w i, ta n ­ detnego „gospodarstw a“ i niew ybrednego erosa, i z uśmiechem — a u to r w y ra ź n ie mówi': „z uśm iechem “ — postanaw ia nasz bohater nie dob ija ć się do b ra m nieba ale zostać, gdzie go w iąże tysiąc n a w y k ó w , . a wiśród n ic h — Aldona.

M ikro ko sm o s na m arach, lecz k o ­ m edia ta nabiera jeszcze in n y c h „ m i­

kro ko sm iczn ych “ aspektów. Wszyscy to przecież znam y z a utopsji, ten lo t fa ryso w y, ta zmowa przeciętności, te sidelka zastawione przez ta k' zwaną ziemię, i w końcu — w ie lk a rezygnacja, Z uśm ie­

chem, — bo od czegóż je st się suwerenem i ma sie u ła ń skie fantazje, ja k n ie po to, bv le k k o i lekceważąco w y rz u c ić siebie przez okno i zostać „n ie w o ln ik ie m cu­

dzym “ ? Te stosuneczki i te n gest w spa­

n ia ły , w szystko to je st ta k polskie że bye może „G ospodarstw o“ zostanie k ie d yś za­

liczone m iędzy kom edie arcynarodow e.

To „gospodarstw o“ bardzo nam jakoś p rz y ­ pom ina naszą m iłą ojczyznę, i z dziś, i z w czo ra j, i 7. przedw czoraj, a k to w ie , czy i nie z czasów śp. k ró la P opiela. T a k i sobie p o lski m ikrokosm os fo lw a rc z n y , z w y w ie - . szonym sztandarem re zyg n a cji. „Z n a m , zanadto dobrze znam .

Iw a s z k ie w ic z n ie je s t czło w ie kie m re z y ­ g n a cji samych choćby trzyd zie ści tom ow jego dzie ł świadczy o ty m . A le rezygnacja, je st to bestia, co ja k le w ryczący k rą ży często w o k ó ł jego łoża i nieraz zagłada m u w oczy B ro n i sie on przed m m w ita liz m e m i m istyczn ym n ie m a l k u lte m m ik ro k o s ­ mosu w człow ieku, co, p o w ie d zia łb y ktoś.

oznacza może jedno i to samo. A jednak nie je s t to ty m samym. Już ta m w ro k o ­ k o w y c h „O kto stych a ch “ nie b y ło to ty m sam ym N ie b y ło samą ty lk o estetyczną gra w ita liz m u , gdyż n a w e t poprzez este- tvzm Iw a szkie w icza w yra ż a ło

s ię

coś, co jego d ru h i p rz y ja c ie l, J u lia n T u w im , n a ­ zw a łb y „czyhaniem na Boga , a co stanow i w ła ś c iw ie p e titio ja k ie ś głębszej, m e prze­

m ija ją c e j w a rto ści. W a lk a o ta k ą warto~ć

s t a n o w i

' też

s to s p a c ie r z o w y t w ó r c z o ś c i I w a s z k ie w ic z a . A l e „ j a k z r o b i ć sos z

z -

ją c a , k i e d y g o n ie m a ? ‘ p y t a D o s t o j e w s k i w „ K a r a m a z o w y c h “ .

Cytaty

Powiązane dokumenty

niczną sprawność.. K on on ow icza.. zadanie kształcić przyszłego odbiorcę sztuki, lu d zi rozm aity ch zawodów, k tó rzy pragną zaznajom ić się z prob lem am i

nie tylko wtedy, kiedy ma się abso- nycb załet metody krytycznej i sposo- lutne poczucie siły i szanse całkowitego bu rozumowania. Niemal każdy sąd,

Serce bardzo słabe... LERMONTOW Przełożył

Lecz teraz trzeba go3 spodarzyć... Roz kozie

y całej Polsce, niezależnie bowiem od faktu istnienia, czy też narastania poezji obrazu- Idcej przeżycia niedawnej przeszłości, trudno Przypuścić, aby doniosłe

rychlejsze uruchomienie badań nad krajami, z którym i utrzymujemy lub zapowiada się, że będziemy utrzymywali żywe stosunki, a więc z krajami skandynawskimi oraz

rę z nimi przymierza lub przynajmniej ro- zejmu, azylum to, które wczoraj wydało mi się niebem, może stać się dla mnie prawdziwym piekłem i zachwyt mój dla

Jeżeli malarz apoteozuje Ziemię, to obowiązkiem poety jest podpisać się jeszcze swoim imieniem pod czarną skibą I^usz- czycowską, która tyle słów krytyki