• Nie Znaleziono Wyników

Arkona : miesięcznik poświęcony kulturze i sztuce, 1948.10-12 nr 12

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Arkona : miesięcznik poświęcony kulturze i sztuce, 1948.10-12 nr 12"

Copied!
33
0
0

Pełen tekst

(1)

m - H l i l S I V A 1 f L iih ’uv»

k U U . O D A B 5 K U

KUBACKI; KRZYK JA.RZKBI.NY,LICI iAŃSKL PROZA ANDRZEJEWSKIEGO, PODHORSKi-OKOLóW: PROLOG, ALE JAKI? SZANIAWSKI:

KOWAL, PIENIĄDZE I GWIAZDY', ZA WODZIŃSKI: DWAJ PÓECI-FILOZOFC) W ll], ZGORZELSKI: ŚWIAT LIRYKI LERMONTOWA

miesięcznik poświęcony kulłuPze ■ sztuce

ROK III. NR' 10/12 (36/38) P O Z N A Ń - B Y D G O S Z C Z - W Y B R Z E Ż E

— ... ■' ™ ... * ■—

GRUDZIEŃ 1948

* GEORGES N E VEU X

S K A R G A P R Z E C I W

N IE ZN A N E M U

U p ro k u ra to ra Iw a n a K a ra o u l w s to lic y p e w n e j p ro w in c ji, w R o sji 1910 ro ku .

P ro k u ra to r Iw a n K a ra o u l je s t kam. P ije herbatę. W ch o d zi P raskow ia, je g o gospo'- d yn i.

P R O K U R A TO R : C zy o n i tam c ią g le cze- kają?

P R A S K O W IA : N ie chcą sobie iść.

P R O K U R A lO R : M ów,ia.ś .m, że w y5

szedłem.

P R A S K O W IA : O d p o w ie d z ie li, ze zacze*

k a ją na p a ń s k i powruc;

P R O K U R A TO R : w .e p /la ła ś dlaczego chcą m nie w idzieć?

P R A S K O W IA : P róbow ałam , aie się nie o d zyw a ją . U s ie d li w k o ło p rz e d p o k o ju i nie po rusza ją się. M o ż n a b y p o w ie d z ie ć fig u ry w o s k o w e . Proszę, o to pa ń ski szla fro k, k tó ­ r y k ra w ie c p rz y n ió s ł tego rana. Poszerzy!

go w pachach, ja k pan sobie ż y c z y ł. Chce pan p rz y m ie rz y ć ?

P R O K U R A TO R (w k ła d a ją c sz la fro k , k tó ­ r y m u p o d a je P ra s k o w ia ): Jest ic h czw o ro, praw da? T rzech m ężczyzn i je d n a kobieta?

P R A S K O W IA : Tak.

P R O K U R A TO R : W alczęi m ię d z y dw om a e w e n tu a ln o ś c ia m i z je d n e j s tro n y cie kaw o ść p o p y c h a ją c a do p rz y ję c ia ic h , z d ru g ie j p rz y k ro ś ć ja k ą m i może s p ra w ić ic h w y s łu5

chanie... C zy o n i p rz y s z li razem?

P R A S K O W IA : Tak.

P R O K U R A TO R : Co je s t z, ty m s z la fro5

kłem ? W y d a je m i się ba rdziej c ię ż k i, niż b y ł przedtem .

P R A S K O W IA : K azałam go w y w a to w a ć w e w ną trz. Pan s ię nie g n ie w a ? ,

P R O K U R A TO R : O c z y w iś c ie , że nie, ale...

P R A S K O W J A : Ale?...

P R O K U R A TO R : N ic . To bardzo p rz y ­ je m ne . (c h w ila ) Czego on i m ogą chcieć ode m nie?

P R A S K O W IA : Oh, pra w d o p o d o b n ie w n ieść skargę.

P R O K U R A TO R : Skąd to przypuszczenie?

P R A S K O W IA : Teraz w s z y s c y się pro ce­

s u ją . Ten z o w y m . Z tego p o w o d u i z inne«

go. N ik t nie je s t z ad ow olo ny.

P R O K U R A TO R : Przesadzasz, P raskow ia.

Sądzisz, że n ik t nie je s t z a d o w o lo n y , ponie*

waż je ste ś go sp o d yn ią u p ro k u ra to ra . G d y5

byś b y ła u le karza , m ia ła b y ś w rażenie, że w szyscy są c h o rz y .

P R A S K O W IA : Z resztą to też praw da.

S zpita l je s t pełen. N ie chciano na w e t przy«

ją ć m urarza, k tó r y zła m ał nogę na pod«

w órzu.

*) P o czą te k p ie rw sze g o a k tu w sp ółcze snej s z tu ­ k i fr a n c u s k ie j g ra n e j p rze z p a r y s k i T h é â tre G ra - m o n t o ra z przez je d e n z te a tró w b r y ty js k ic h . P rz e k ła d W a n d y K a rc z e w s k ie j.

Myśmy odwykli od żebraczych skarg, Od tchnienia mórz i wysokości słonej, Od kupowania w sklepach m letni skwar Złocistych cytryn za śmiecie bilonu.

Przypadkiem statek nasz odwiedza kąt.

Ładunki zdała niesie tor kolei,

Policz tych wszystkich co odeszli stad, A ile martwych stanie do apelu.

Dziś wzgardzić wszystkim potrafimy już, Złamany nóż przy pracy da nie miele, Lecz ten złamany i sczerniały nóż, Jednakże przeciął strony nieśmiertelne.

W s p ó ł c z e s n a g r a f i k a r a d z i e c k a

A L E K S Y K R A W C Z E N K O : B A R K A (D R Z E W O R Y T )

M IK O Ł A J T IC H O N O W P rz e ło ż y i EU G EN IU SZ M ORSKI

odstraszyć. W zim ie — o tw ie ra m o k n a , W Jecie— każę zam iatać. C zasam i odchodzą.

P R O K U R A TO R : N ie trzeba b yć nie«

grzeczną dla k lie n tó w , P rasko w ia . Trzeba szanować sw ego bliźnieg o.

P R A S K O W IA : Ja szanuję sw ego bliź«

nieg o — na u lic y . A le ja k ty lk o w ch o d zi na s c h o d y i zakłóca pa ński s p o k ó j — staram s ię go od dalić. H e rba ta panu sty g n ie .

P R O K U R A TO R : Jestem je d n a kże p ro k u5

ra to re m te j p ro w in c ji, M o je o b o w ią z k i zm uszają m nie do za jm o w a n ia się spraw am i in n y c h .

P R A S K O W IA : H erbata, panie.

P R O K U R A TO R (p iją c ): To m ój o b o w ią5

zek, P raskoyda. K ie d y każesz w a to w a ć m ó j s z la fro k — p o c h w a lę cię. A le g d y ku=

rzysz pod nos k lie n to m , je ste m zm uszony c ię zganić. Trzeba b yć ludzką.

(Pije) P R A S K O W IA :. Ł a tw o to m ó w ić , ale ja k5

b y pan p o p a trz y ! na n ic h w p rz e d p o k o ju , o g a rn ę ło b y pana ob rzydze nie . P tują na podłogę, albo też m acają plusz m 'o clach i p o w ia d a ją sobie, że pa n je s t b o ga ty. I s ą zazdrośr-i.

P R O K U R A TO R : N ie je s te m b o g a ty , Pra«

s k o w ia . M am p rz y z w o ity d o b ry b y t. To w szystko.

P R A S K O W IA : A o n i m im o to za«

* zdroszczą.

P R O K U R A TO R : N ie c h w ię c zazdroszczą, w yb acza m im. Co do m nie, staram się. n ik o5

m u nie zazdrościć. Le karz z a p e w n ił m nie, że zazdrość w y w o łu je k w a s y żo łą d ko w e . A ż o łą d e k to w szystko. P ozbaw c z ło w ie k a żołądka, co zostanie?

(m ilc z e n ie ) P R A S K O W IA : Pani B a liń s k a b yła . P R O K U R A TO R : N ie czeka ła na m nie?

P R A S K O W IA : O h, ona nie przych od zi ze skargą. Jeszcze nie.

P R O K U R A TO R : T y lk o bez a lu z ji.

P R A S K jO W IA : P rzypom ina, że id zie pan dziś w ie c z ó r na k o n c e rt do K lu b u S zlachec­

kiego.

P R O K U R A TO R : W y s tą p i te n w io s k i w irtu o z , k tó r y po dobno ta k dobrze gra Rossiniego. A ja • u w ie lb ia m Rossiniego.

U s ły s z y m y u w e rtu rę do C y ru lik a . (n u c i) P R A S K O W IA : N ie b y ła ju ż ubran a na czarno, i bia ło , ale na ró ż o w o i n ieb iesko , i p rz y p o m in a , że pan m a p rz y jś ć po n ią o ósm ej godzinie.

P R O K U R A TO R : Praw da, b y łb y m za5

po m n ia ł. N ie m ogę się p rz y z w y c z a ić do m y5

śli, że to ju ż m in ę ły dw a la ta żałob y.

P R A S K O W IA : Pan ju ż ż a łu je ty c h dw ó ch la t, n ie c h s ię pan przyzna.

P R O K U R A TO R : D laczegożby nie? B yć zarę czon ym z w d o w ą to urocze. Jest się p rz y jm o w a n y m u k ra d k ie m , siada się w fo5

te in nieboszczyka. T o c a ła w y g o d a m a łż e ń ­ stw a i c a ły u ro k taje m niczości. Bo ja nie pogardzam o d ro b in ą ta je m n iczo ści. T o m u5

zy k a życia.

P R O K U R A TO R : M u ra rz to je s t w y p a d e k w y ją tk o w y . N ie trzeba n ig d y zastanaw iać się nad w y p a d k a m i w y ją tk o w y m i, a le zwa=

żać na s ta ty s ty k ę . Tego ro k u 1910 liczba osób leczonych w s zpita la ch naszej p r o w ir i5

c ji spadła w e d łu g spraw ozdań, o dziesięć

p ro c e n t w s to s u n k u do roku* ubiegłego.

N ig d y Rosja nie b y ła b a rd z ie j szczęśliw a, P rasko w io .

P R A S K O W IA : Ja to w cią ż m ów ię. To też p o tę p ia m lu d z i, k tó rz y przych od zą ze skargam i. U rz ą d z a m się na w e t tak, aby ich

P R A S K O W IA : M u z y k a ! M u z y k a ! Będzie p a n ją s ły s z a ł za trz y ty g o d n ie , ja k s ię pan ożeni. Ja nie. Ja będę daleko.

P R O K U R A T O R : P raskow ia, je ż e li m nie opuścisz sprow adzę c ię przez żan da rm ów i skażę, na ch le b i w odę d o p ó k i nie zmie=

(2)

/

nisz zdania. Zapom inasz, że sp ę d ziliśm y razem dziesięć la t.

P R A S K O W IA : O na panu n ie będzię, wy®

b ie ra ła n a jle p s z y c h o b w a rz a n k ó w z m akiem i przyro słe g o boczku.

P R O K U R A TO R : W ła ś n ie d lateg o po win®

naś zostać.

P R A S K O W IA : T ak, żeby m nie w y rz u ­ c iła .

P R O K U R A TO R : W o la łb y m się rozw ieść.

A le u sp o kó j się, na p e w n o się o b ie zgodzi»

cie . O na ta k sam o ja k t y lu b i m a łe codzien®

n e d ro biazgi, k tó re u p rz y je m n ia ją życie.

N ie będą ty lk o te same, o to w szy s tk o . T y — zajm iesz się ob w a rzanka m i, o n a k w ia ta m i.

P R A S K O W IA : W ła ś n ie . I w ty m domu będzie za dużo k w ia tó w , a za m ało obw a- rz a n k ó w .

P R O K U R A TO R : Ja tam będę aby utrzy®

m y w a ć m ię d z y w a m i rów no w ag ę. P rzechylę się. raz na tę stronę, d ru g i raz na ta m tą i to le k k ie b a la n s o w a n ie ni© będzie bez pew®

nego...

(w a ha się) P R A S K O W IA : ...pewnego u ro k u . Pań®

s k ie u lu b io n e sło w o. A poza ty m n ie będzie c h o d z iło ty lk o o k w ia t y i o b w a rza n ki. Ko®

b ie ty są zawsze tro c h ę nieg odziw e . O na m n ie będzie obm aw iać.

P R O K U R A TO R : A ty ją będziesz obma®

w ia ć . (su ro w o ) N ie za dużo, n ie p o z w o liłb y m na to. A le troszeczkę. To n a w e t czasem bę®

d z ie potrzebne, a b ym s ię n ie z m ę czył nadmia®

rem je j zalet. Bo ona je s t p e łn a zalet, Pra®

s k o w io .

P R A S K O W IA : T roszeczkę in a c z e j m ó w ił je j mąż.

P R O K U R A TO R : T en w ie c z n ie spieszą®

c y się głuptas, k t ó r y p i ł w rzą cą h e rb a tę i nie p o tr a fił od różn ić w in a c h a m b e rtin od pome®

ro i. D z ię k i Bogu co do teg o i o n a i ja do®

s k o n a le sięi zgodzim y, (p ije )

P R A S K O W IA : Ja s ię zawsze trochę o b a w ia m w d ó w .

P R O K U R A TO R (po dsko czyw szy): N o ! N o ! (uderza w s tó ł) Jestem o k ro p n ie zabobonny.

W ie s z dobrze o ty m . M ożesz sobie m ó w ić czasem m im o w o ln e z ło ś liw o s tk i. M ó j Boże, to każdem u p rz y n o s i ulgę. A le zabraniam c i d e ne rw ow ać m nie. (p ije ) Zepsułaś m i ca®

ł y m ó j w ie czó r. I w d o d a tk u c i tam ludzie, k tó r z y na m n ie cz e k a ją ! Czego o n i m ogą chcieć ode m nie?

P R A S K O W IA : M o g ę im po w ie d zie ć, że p a n w ró c i bardzo późno te j nocy.

P R O K U R A TO R : T ak, dobrze. N ie , za®

cz e k a j. Pozw ól m i się zastanow ić. Jeże li ic h p rz y jm ę zechcą m i o p o w ie d zie ć o s w o ic h k ło p o ta c h , co je s t zawsze bardzo nieprzy®

jem ne. Je że li ic h nie p rz y jm ę , będę sobie z a d a w a ł p y ta n ie , po co o n i p rz y s z li i to m i n ie p o z w o li rozkoszow ać się u w e rtu rą do C y ru lik a . A to je s t jeszcze b a rd z ie j nie®

m iłe . Z w a ż y w s z y w s z y s tk o , le p ie j ic h przy®

jąć.

P R A S K O W IA : Id ę po n ich . •

P R O K U R A TO R (sam ): J a k to niedobrze b y ć ta k c ie k a w y m !

N u c i u w e rtu rę z C y ru lik a . W c h o d z i czw o ro gości: D ora i M ic h a ł Tam bow , Plusz- k in i K opak.

P LU S Z K IN : W ita m y pana, p a n ie proku®

ratorze.

P R O K U R A TO R : A le ż ja pana poznaję.

Pan jest...

(szuka w pa m ię ci) P LU S Z K IN : P lu szkin , d y re k to r zakład u ubezpieczeń. M y ś m y się s p o ty k a li...

P R O K U R A TO R : N a ja k im ś w eselu, do®

brze sobie p rz y p o m in a m . T o b y ł dzień, w k tó ry m zostałem odznaczony orderem ś w ię te j A n n y . W s z y s c y p i li na m o je zdro®

w ie . U rocze w esele; n ie m og ę sobie tyl®

k o p rz v p o m n ie ć k to b y ł panem m ło dym . P LU S Z K IN : To ja . Pan b y ł, trzeba to przyznać, gościem w y b ra n y m . Z ro b ił nam p a n w ie lk i zaszczyt, p rz y jm u ją c ...

P R O K U R A TO R : Do rzeczy, do rzeczy, m ó j drogi.

P LU S Z K IN : P ew nie pa nu przeszkadzam y.

P R O K U R A TO R : J a k b y tu pow iedzieć, m ó j Boże, spieszy m i się trochę. M am pó iś ć p o słu chać u w e rtu ry do C y r u lik a do K lu b u Szlacheckiego, i je ż e li trze b a b y dłuższej c h w ili, ab y zapoznać się z waszą spraw ą, w o la łb n n abvśc:e p rz y s z li na p rz y k ła d ju tro .

MTCM A Ł : T v lk o że nam s ię także spieszy.

P R O K U R A TO R : Chodzi m oże o p o d z ia ł spadku?

P LU S Z K IN : N ie.

P R O K U R A TO R : Bo lu d z ie m ają u ro c z y z w y c z a j w y b ie ra n ia m nie z p o w o d u b y le czego ja k o sędziego po lu b o w n e g o . Robi m i się, n ie w ia d o m o dlaczego, o p in ię cz ło w ie k a zrów no w ażo ne go i ponoszę tego konsekwen®

cje. N ie c h pan n ig d y n ie będzie człowie®

k łe m z b y t zrów no w ażo nym , m ó j dro gi. Ina®

czej p a ń s k i dom n a p e łn i się lu d ź m i, k tó rz y będą s ię do m agali p a ń s k ic h rad. O dechce się pa nu żyć.

P LU S Z K IN : Iw a n ie Iw a n o w ie z u , powta®

rzam, że n ie chodzi o sąd p o lu b o w n y . P R O K U R A TO R : W o b e c tego chodzi o skargę?

P LU S ZK IN : Tak.

P R O K U R A TO R : N ie p rz y je m n ą stro n ą sk a rg je s t to, że s ię w c ią g a do s p ra w y trze®

c ie osoby. W o la łb y m ju ż sąd p o lu b o w n y . P LU S Z K IN : Ż a łu ję bardzo.

P R O K U R A TO R : A le p rz y o d ro b in ie do®

b re j w o li m ożna skarg ę zam ienić na sąd po®

lu b o w n y .

M IC H A Ł (ro zd ra żn io n y): N ie w ty m w y p a d k u .

P LU S Z K IN : Nasza de cyzja je s t pow zięta.

P rz y s z liś m y ty lk o p ro s ić o zarejestrowa®

n ie je j.

P R O K U R A TO R : C h c ia łb y m w a m ty lk o przyp om n ieć, zanim zaczniecie m ó w ić , że aby b y ć szczęśliw ym , trzeba b y ć tro c h ę po®

b ła ż liw y m . W yb a c z a ją c tro c h ę in n y m , moż®

na ic h d o p ie ro po kochać.

P LU S ZK IN : N ie uda się panu.

M IC H A Ł : I w s z y s tk im nam spieszy się ta k samo ja k panu.

PR O K U R A TO R : A w ię c w s z y s c y czw oro w n o s ic ie skargę?

P LU S Z K IN : Tak.

P R O K U R A TO R : I z teg o samego po®

wodu?

P LU S Z K IN : N ie , k a ż d y z nas k ie ro w a ł się p rzyczyn ą , k tó ra n ie m a n ic w spólnego z p o w o d a m i in n y c h . y

M IC H A Ł : Prędzej, Pluszkin.

P LU S Z K IN (do M ic h a ła ): N ie c h pan w o ­ bec tego m ó w i, s k o ro p a n je s t ta k i podnie®

eony.

M IC H A Ł : N ie je s te m p o d n ie c o n y , ale p iln o m i skoń czyć. C z u ję s ię w p ro s t c h o ry od m iesiąca. M a m tego dosyć.

. P LU S Z K IN : Zaraz p a n zrozum ie, Posta®

n o w iliś m y w szyscy... N ie ! T am bow , niech pan zaczyna.

M IC H A Ł : N ig d y w ż y c iu . T o b y ł pa ń ski p o m y s ł z tą skargą. N ie c h pan m ó w i naj®

p ie rw .

P LU S Z K IN : Będę m ó w ił za c h w ilę . Da®

le j, T am bo w ! M IC H A Ł : N ie.

P LU S Z K IN (do K o p a k a ): W obe c tego pan, K opak.

K O P A K : Ja? A le ż ja n ie um iem .m ówić.

Ja... ja... (b ła g a ln ie ) T am bow !

M IC H A Ł : N ie , pan n a jp ie rw . K O P A K : P lu szkin !

P LU S ZK IN : N ie , pan n a jp ie rw .

P R O K U R A TO R (do K o p a k a ): Słucham pana.

K O P A K : W ię c tak, p a n ie p ro k u ra to rz e . Jesteśm y lu dźm i, k tó ry c h d o tk n ę ło nieszczę®

ście.

M IC H A Ł : A le nasze nieszczęścia nie są do sie b ie podobne.

K O P A K : O czyw iście , że nie, aie...

P LU S Z K IN (p rz e ry w a ją c ): Jed na k tak.

Trochę są podobne,

M IC H A Ł : Pod ja k im w zględem ?

P LU S ZK IN : Pod tym , że n ik t z nas nie je s t o d p o w ie d z ia ln y za to, co m u s ię zda®

rz y ło . O to • dlaczego p o w z ią łe m m y ś l, że m o g lib y ś m y m im o w szystko w nieść skargę...

K O P A K (kończąc): razowi. (od w ra ca ją c się do ta m ty c h ) I uważam , ze w s z y s c y po®

w in n iś m y m ó w ić sobie przez ty.

M IC H A Ł : Przez ten czas, k tó r y m am y jeszcze przeżyć!

K O P A K : Czas nie m a znaczenia. Wszyst®

k ie nasze in te n c je zostaną nam p o lic z o n e na ta m ty m św iecie.

PR O K U R A TO R : H e j tam ! N ie ta k r.zyb®

bo! (śm ie jąc się) M o ż liw ie ja k n a jp ó ź n ie j, niep raw d a? (zn ó w serio) A le do s p ra w y ! (do K o p a ka ) Pan na p rz y k ła d z ja k ie g o po®

w o d u w n o s i skargę?

K O P A K : W y g ra łe m m ilio n ru b li na io®

te rii.

P R O K U R A TO R : Co?

K O P A K : T ak. M ilio n rulbli w ciągnie®

n iu lip c o w y m . J u tro w ła ś n ie będzie trz y miesiące.

P R O K U R A TO R : A le ż w obec tego pan jest...

K O P A K : K op ak. K o n s ta n ty A d a m o w icz K opak.

P R O K U R A TO R : W id z ia łe m p a ń s k ie zdję®

c ie w d zie n n ika ch . A le ż to ś w ie tn ie , panie K o p a k , zna kom icie. W in s z u ję panu. (podno­

si się) N ie c h m i pan p o z w o li uściskać dłoń . O gro m n ie s ię cieszę, że m og ę poznać czło®

w ie k a , k tó r y w y g r a ł na lo te r ii. Ja nie ku®

p u ję n ig d y losu, po niew a ż n ie lu b ię wzru®

szeń. A le teraz, sądzę, k u p ię do następne®

go cią gn ien ia . K O P A K : T o jest...

P R O K U R A TO R : A le ż ta.k, tak, k u p ię los jeszcze tego w ieczoru . Podobno szczęściem m ożna się ta k samo zarazić ja k chorobą.

P LU S Z K IN : Owszem, aie n ie ta k ła tw o . N ie ma o b a w y o epidemię;.

G a b rie l M a rc e l, dra m a tu rg i k r y t y k tea­

tra ln y pism p a ry s k ic h o G eorges N e v e u x i ¡ego sztuce:

„ N ie będę się ro z w o d z ił dług o nad sztu-- k ą Georges N e v e u x „S k a rg a p rz e c iw N ie ­ znanem u". N ie je s t to dzieło m a łe j w agi.

A u to r znalazł p o m y s ło w y sposób u k o n k re » ty z o w a n ia tego, cq m o g ło b yć w y ra ż o n e w tem acie zu p e łn ie a b s tra k c y jn y m : oskarżenie rzucone is to c ie irra c jo n a ln e j przez postacie, z k tó ry c h każda ma s w o je p re te n s je do po­

tęg i niezn ane j, k tó r e j k a p ry s y z ru jn o w a ły ic h ż ycie . Jest to w s p a n ia ły p o m ysł, m ó­

w ią c te a tra ln ie , u m ie js c o w ić a k c ję w R o sji pod pa no w an ie m M ik o ła ja 11 i w y m y ś lić

bohatera w osobie p ro k u ra to ra , k tó r y u k a ­ z u je się ja k o p rz e d s ta w ic ie l N ie w id z ia ln e g o na ziem i...

Jestem szczególnie ud e rzo n y czystym to­

nem te j s ztuki. M ożn a w n im dostrzec zarys bardzo z d ro w e j i pożądanej r e a k c ji prz e c iw n a d m ia ro w i n ih iłis ly c z n e g o pesym izm u, prze-- żyteg o zresztą b a rd z ie j te a tra ln ie n iż w rze®

czy w is to ś c i, k tó r y je d n a k w e d ju g w s z e lk ie = go p ra w d o p o d o b ie ń stw a stanie się szybko czym ś nie do w y trz y m a n ia . P om iędzy naszym m i m ło d y m i pisarza m i G eorges N e v e u x je s t je d n y m z ty c h , k tó ry m w y d a je m i się, m oż­

na o tw o rz y ć szero ki k re d y t" .

PR O KLiR ATO R : Cóż za pesym ista! (do K o p a ka ) A w ię c szczęśliw y c z ło w ie k u , wy®

g ra ł pan m ilio n . N o i co?

K O P A K : I nic.

PR O K U R A TO R : J a k to nic? Przypusz®

czam, że p o p e łn ił p a n pa rę g łu p s tw — m ój Boże, rozu m iem pana trochę — i że się pan p o k łó c ił z kim ś.

K O P A K : N ig d y się z n ik im n ie pokłóci®

łem . Jestem p rz y z w y c z a jo n y do znoszenia w ie lu rzeczy. U dzielam le k c ji g ry na for®

tep ian ie.

P R O K U R A TO R : A , je s t p a n m elom anem , ja k ja.

K O P A K : N ie . U d zielam le k c ji g ry na fo rte p ia n ie . Zresztą m am coraz m n ie j ucz®

n ió w . U b og i w y g lą d , szczególnie w te d y gd y się u p ra w ia s z tu k i p ię kn e , — nie wzbudza zaufania,

P R O K U R A TO R : A le teraz je s t pan bo®

gaty.

K O P A K : Przez c a łą osta tn ią zim ę żyłe m z je d n e j le k c ji ty g o d n io w o . N a ja d a łe m się do s y ta ty lk o tego w ie c z o ru i następnego ra®

na. G ra łb y m c h ę tn ie na skrzypca ch po podwó®

rzaćh; ale m o ja m a tk a kaza ła m n ie uczyć ty lk o na fo rte p ia n ie . N ie p rz e w id u je się w szystkie go .

P R O K R A TO R : N o , obecnie może pan sob ie p o z w o lić na k o la c ję z szampanem.

K O P A K : T ak, b y łe m g ło d n y p ra w ie co®

dziennie. N o c a m i n ie sy p ia ie m .

PR O K U R A TO R : Ż le pan ro b ił. Sen za b ija głód.

K O P A K : N ie śpiąc też m ożna zabić głód, na s w ó j sposób. Zdarzało m i się spędzać całe noce na u k ła d a n iu menu. M am jeszcze po m a tce k s ią ż k ę kuch arską . W y b ie ra łe m dania bardzo w yszu kan e, u czyłe m się prze®

pisu na pam ięć i z w o ln a złudzenie m o je b y ło zupełne. M ia łe m w ustach d o k ła d n ie sm ak te j sam ej p o tra w y , k tó rą w y b ra łe m . N a p rz y k ła d m rożone, ja rz ą b k i d o p ro w a d z a ły m nie fo rm a ln ie do szaleństw a. Przyrządza®

ie m je w w y o b ra ź n i, n ie przeoczając nicze®

go: estragonu, kap aró w , pa ru k r o p li octu.

Do tego dodaw ałem k ilk a p ła tk ó w s ło n in y i czułem ja k m i sięi to w s z y s tk o ro z p ły w a w ga rdle. U b ó stw ia m m rożone ja rz ą b k i.

I o c z y w iś c ie p iłe m do tego dobre czerw one w ino, przew ażnie cham bertin.

P R O K U R A TO R (suro w o): N a le ża ło raczej wziąć po m ero l.

K O P A K : C h a m b e rtin b y ł le p ie j opisany.

T ak, ta k , s p is w in na ko ń c u k s ią ż k i i k ilk a s łó w w y w o łu ją c y c h w ra żen ie a k s a m itn e j m ię k k o ś c i, posm aku ow ocow ego i uczucia c ie p ła p o z w a la ły m i n a jz u p e łn ie j d o k ła d n ie o d tw o rz y ć sm ak cha m be rtina.

P R O K U R A TO R : Je d n y m sło w e m u ż y w a ł pan w s z y s tk ic h w sp an iałości św iata nie oba®

w ia ją c s ię cho rób żołądka.

K O P A K : Do je siotra ...

M IC H A Ł : (p rz e ry w a ją c ): S zybciej N ie ty lk o p a n m a tu ta j prze d sta w ić s w o ją spraw ę!

P R O K U R A TO R : Zaraz. P ozw ólcie m ó w ić panu Kopafeowi. N ie codziennie w y g ry w a s ię m ilio n n a lo te rii.

K O P A K : W ie d z ia łe m także d o k ła d n ie ja®

k ie u b ra n ie c h c ia łb y m m ieć. B y ło ono wy®

s ta w io n e n a m a n e k in ie w w itr y n ie u kraw ca.

Z a m y k a łe m o c z y i w id z ia łe m się, w nim . A także dom, w k tó r y m c h c ia łb y m mieszkać.

W y b ra łe m go sobie w p o b liż u p a rk u miej®

skie g o i każdego dnia, przechodząc przed je g o bram ą, p o w s trz y m y w a łe m się ze wszyst®

k ic h s ił, ab y tam p rz y p a d k ie m nie w ejść.

P R O K U R A TO R : S zczęśliw y c z ło w ie k , k tó r y zna g ra n ic e sw ego szczęścia i do k tó ’ rego ono przyszło. T o n iem a l b a jka .

K O P A K : O to u b ra n ie (p o k a z u je na siebie). Ten dom zam ieszkuję i każdego w ie c z o ru zam aw iam w lo k a lu m rożone ja®

rzą b ki z b u te lk ą cha m be rtina. A je d n a k szczęście n ie przyszło.

P R O K U R A TO R : M im o m rożo nych jarząb®

ków ? Pan. je s t w y m a g a ją c y .

K O P A K : Za m ocno ic h pragnąłem . One ju ż n ie m a ją żadnego sm aku. K ie d y je jem , n ie m ogę zapom nieć, że b y w a łe m g ło d n y, s tra s z liw ie g ło d n y , ta k g ło d n y , że m ó w iłe m sam do sie b ie głośno na u lic y .

P R O K U R A TO R : A le to przeszło, pa ński głód m in ą ł na zawsze.

K O P A K : N ie będę n ig d y m ó g ł odpędzić z m y ś li ty c h dw ud ziestu la t, w czasie któ®

ry ć h ta rg a ł m i on w n ętrzno ści. I oto w id z i pan, ja sam, k t ó r y d a w n ie j rzad ko m y ś la łe m o g ło d n y c h , teraz n ie m ogę o n ic h przestać m yśle ć. Są m ilio n y lu d z i, k tó r z y c ie rp ią głód , tego w ła ś n ie w ie c z o ru i ja , — jedząc m o je m rożone ja rz ą b k i, c z u ję ja k one do®

p ro w a d z a ją m n ie do m dłości.

2

(3)

/

P R O K U R A TO R : Jest rada, K ie d y pan w c h o d z i do lo k a lu n ie c h p a n da po p a rę gro*

« z y żeb rako m s to ją c y m prze d d rz w ia m i. Ja to c z y n ią zawsze. T o w p ły w a n a dobre sa­

m opoczucie

K O P A K : Ja przechodzę szybko , n ie spo=

gląd ają c n a n ich , bo c h c ia łb y m zapom nieć, że b y łe m g ło d n y . A le ni© mogę. Jednego w ie c z o ru na p rz y k ła d zap rosiłem na ob ia d pew nego biednego p rz y ja c ie la . B y ł do m nie ta k po do bn y, b y ł n iem a l ta k i sam ja k ja w te d y , zan im jeszcze k u p iłe m lo s na lo te rię , że go sięi prze raziłem . B y łe m szorstki, i on m n ie p o tra k to w a ł ja k zarozum ialca.

P R O K U R A TO R : N ie trzeba b yć s z o rs tk im w obec p rz y ja c ió ł, k tó ry m s ię nie poszczę5 ściło.

K O P A K : O d rana przynoszą m i lu d zie p o d a rk i i dom agają się p ie n ię d zy. Zamieśz=

k a li u m n ie k u z y n o s tw o ' z O dessy z c z w ó r5 giem dzieci, w s z yscy w y c h u d z e n i. I jedzą.

Jedzą dzień i noc. A ja patrzę; ze w strę te m ja k on i jedzą. 1 n ie n a w id z ę ic h za to. Bo oni są g ło d n i, a ja n ie będę m ó g ł zacząć żyć, d o p ó k i n ie przestanę w id y w a ć łu d z i g łó d 5 nych.

PR O K U R A TO R : C h w ała Bogu liczba gło d n y c h , d z ię k i naszej do bro czynno ści, ra5 czej spada.

K O P A K : U m iem w y c z y ta ć ze sp o jrz e n ia c z ło w ie k a , c z y on je s t g ło d n y. A jeszcze b a rd zie j p o z n a ję to po je g o chodzie. Jest ta k i s p e c ja ln y sposób ś c ie ra n ia obcasów i stąpania na podeszw ach, k t ó r y n ie może z m y lić . A przecież ja ta k bardzo chcę być szczęśliw ym . A le a b y b y ć szczęśliw ym , m u 5 s ia łb y m dać je ść m ilio n o m lu d z i, a n ie mogę.

P R O K U R A TO R : N ie c h p a n da je w e d łu g s w o ic h m o ż liw o ś c i.

K O P A K : Ja n ie da ję nic, po niew a ż lę kam się dać w s z y s tk o . Owszem , czasem p rz y c h o 5 d z iło m i do g ło w y , ab y rozdać w szy s tk o , szybko, bez ra c h u b y , w parę godzin. A b y m b y ł z p o w ro te m ta k im , ja k przedtem . A le ja nie chcę b y ć ta k im , ja k przedtem , ja nie chcę b y ć głod nym . K ażd ej n o c y budzę się, s łu 5 cham ciszy, oddycham , m ó w ię sob ie : jesteś szczęśliw y, zu p e łn ie sam, g ło d n i 6ą da le ko.

A le p o w o li słyszę: ic h zn o w u z bardzo da5 lęka. N ie będzie n ig d y cis z y w m o je j na5 m ię ci. Ż e b y odnaleźć s p o k ó j, trzeba...

P R O K U R A TO R (p rz e ry w a ją c m u): Trzeba w y b ra ć s ię w podróż. K ie d y b ie d n i m ó w ią o b c y m i ję z y k a m i, rozu m ie s ię ic h dużo m n ie j.

K O P A K : W ła ś n ie chcę to zrob ić. T ak, te j n o c y u d a ję s ię w podróż. To je s t zresztą s ło w o , k tó re g o używ am . Słow o, k tó re g o u ż y 5 w a m y w s z y s c y czw oro. K ie d y m ó w i się o po d ró ży, ro z u m ie pan, lu d z ie niczego nie p o d e jrz e w a ją , n ie o g lą d a ją się na u lic y .

P R O K U R A TO R : W ięc... w ięc... n ie chodzi o p ra w d z iw ą podróż?

K O P A K : N ie z u p e łn ie , panie. Chcę s ię zabić te j n o cy.

P R O K U R A TO R : Hę?

P LU S Z K IN : Pan s ły s z a ł bardzo dobrze.

P R O K U R A TO R : I przysze d ł pa n p cto , żeby m i to pow ie dzieć?

K O P A K : T ak, panie.

P R O K U R A TO R : Pan m y ś li może, że m nie o g a rn ie zdum ienie, co? A w ła ś n ie że n ie ! W id z ia łe m ju ż m ilio n e ró w , k tó r z y sob ie po5 z w a la ją na ta k ie błazeństw a. Proszę, zeszłej n o c y w je d n y m z lo k a li ja k iś w ie lk i kup ie c z M o s k w y u p a rł się, że n ie w y jd z ie ani przez d rz w i, an i przez okno. ..Zapłacę ile będzie trzeba — k rz y c z a ł — a n ie v y jd ę ani d rz w ia m i an i o k n e m ” . M u sia n o po budzić m ura rzy, k tó r z y p ra c o w a li do ś w itu , aoy ro z w a lić m itr. I k u p ie c ó w w y s z e d ł przez m u r w to w a rz y s tw ie w s z y s tk ic h m u z y k ó w z o r 5 k ie s try . (stając s ię zno w u s u ro w y m ) Ż a łu ję bardzo, ale n ie je s te m w ła ś c ic ie le m nocnego lo k a lu , lecz p ro k u ra to re m carskim .

P LU S Z K IN : P rzysięgam panu, że on nie ża rtu je .

M IC H A Ł : N ik t z nas tu ta j n ie żartuje.

P R O K U R A TO R : N ie c h s ię pa n ży, Kopak... T ak, tak... N ie c h s ię pan z b liż / B ardziej, jeszcze h liż e j. N ie c h pan o tw o rz y usta i c h u c h n ie m i p ro s to w nos. (c h w ila ) Jeszcze, (c h w ila ). J ed na k nie czuć od pana alko h o lu .

P LU S Z K IN : O n o d w c z o ra j w ie czo ra nie w z ią ł n ic do ust.

M IC H A Ł : O n chce um rzeć, będąc gtod5 nym .

D O R A : O n się n a p ra w d ę z a b ije te j nocy, panie p ro k u ra to rz e .

-(cisza).

PR O K U R A TO R : A ja w as p rz y ją łe m po to, b y m ie ć lepsze sam opoczucie na k o n 5 c e rc ie tego w ło s k ie g o w irtu o za ...

K O P A K : Pan nie je s t za n ic o d p o w ie 5 d z ia ln y , p a n ie p ro k u ra to rz e , niech pa n po p ro s tu n ie m y ś li o tym .

P R O K U R A TO R : Zaraz w id a ć , że pan m n ie zu p e łn ie n ie zna. J ą n ie m ogę znieść lu d z k ie g o nieszczęścia. K ie d y m ó j pisarz są d o w y s tra c ił żonę, b y ło m i ta k p rz y k ro patrzeć n a n ieg o, że m usiałe m w z ią ć sobie p ię tn a s to d n io w y u rlo p . A le ty m razem nie id z ie przecież o z w y k łe ow d o w ie n ie . C ho5 dzi o... A c h , p a n o w ie , co za h is to ria ! Czuję, że zn o w u spędzę je d e n z ty c h w ie c z o ró w ! (do K op aka ) N o dobrze, p rz y p u ś ć m y , że praw dą, je s t to czego n ie chcę p rz y ją ć poco pan przysze d ł do m nie? A b y m i s ię z w ie 5 rz y ć ze sw ego p o stano w ie nia? A lb o może b y m n ie zaprosić na s w ó j pogrzeb?

K O P A K : N ie . A b y w n ieść skargę.

P R O K U R A TO R : P rze ciw kom u?

K O P A K : W noszę skargę, po niew a ż nie mogę w ię c e j spać.

P R O K U R A TO R : N ie c h p a n w eźm ie p i5 ram idon u. A le , niech że m i pa n odpow ie, p rz e c iw k o m u w n o s i p a n skargę?

K O P A K ( k tó r y k o ń czy, nie słuchając tam tego): W noszę s k a rg ę po niew a ż g ło d o 5 w a łe m przez dw ad zieścia la t.

P R O K U R A TO R : A le p rz e c iw k o m u na5 reszcie, p rz e c iw kom u?

K O P A K : P rzeciw Bogu, panie P ro k u ra 5 torze.

PR O K U R A TO R : A h , p a n ie ! O strzegam, że ja w ie rz ę w Boga!

K O P A K : M y także.

PR O K U R A TO R : N ie c h pan uważa. On nas z p e w n o ścią słyszy.

K O P A K S podziew am s ię tego.

P R O K U R A TO R : N o, no! M ilio n e r, k tó r y p rz y n o s i s k a rg ę p rz e c iw Bogu! Pan je s t b e z w s ty d n y ! P rzeciw Bogu, k t ó r y pana s tw o rz y ł, k tó r y pa nu p o z w o lił w y g ra ć na lo te r ii. A zresztą p a ńska s k a rg a s p rz e c iw ia s ię p o rz ą d k o w i społecznem u! N ie p r z y j5 m u ję je j.

P LU S Z K IN : D oskon ale Iw a n ie Iw a n o w i5 czu. P o w in ie n p a n zatem zgo dn ie z p ra w e m dać nam piśm ien ne p o tw ie rd z e n ie p a ń s k ie j o d m o w y . I po niew a ż ten a k t o d m o w y m usi b y ć z a re je s tro w a n y , nasza skarg a znajdzie się ty m s am ym w k a n c e la rii sądow ej.

P R O K U R A TO R : Słusznie. P raw o nie p rz e w id z ia ło , żeby m ożna b y ło w n ieść skarg ę przeciw ... A c h , co za ¡historia; pa5 n o w ie ! A le pan,, p a n ie P lu szkin z ja k ie g o ty tu łu p a n m iesza s ię do te j spra w y?

P LU S ZK IN : Z ty tu łu w s p ó ln ik a .

P R O K U R A TO R : W s p ó ln ik a ? C zyjego w s p ó ln ik a ?

P LU S Z K IN : Kopaka!.

P R O K U R A TO R : N ic n ie rozum iem . P LU S Z K IN : P o s ta n o w iliś m y w s z y s c y ra5 zem w n ie ś ć s k a rg ę i um rzeć te j nocy.

P R O K U R A TO R : Co?

P LU S Z K IN : Tak.

P R O K U R A TO R : W s z y s c y czw o ro!

P LU S ZK IN : W s z y s c y czworo.

K O P A K : M im o , że się p ra w ie n ie znam y.

P LU S ZK IN : K o p a k ma s w o je p o w o d y , ja sw o je.

M IC H A Ł : M y nasze.

P LU S ZK IN : W y s z e d łs z y od pana, każde z nas p ó jd z ie w s w o ją stro n ę i um rze ja k m u się będzie podobało. To ju ż je g o sprawa.

K O P A K : A le p rz y s z liś m y tu ta j razem, aby... aby...

P LU S ZK IN : A b y nasza skarg a w s p ó ln ie w n ie sio n a b y ła b a rd zie j uroczysta.

(cisza)

PR O K U R A TO R : A w ię c — zrozum iałem . M u s ia łe m zasnąć w s w o im fo te lu , — to m i się zdarza — a w y jesteście, rzecz prosta, koszm arem , k tó r y m i się w ła ś n ie śni. (poc trząsa dzw o n kie m ) Jednak, to c ie k a w e , s ły 5 szę doskonale głos tego dzw onka. A le nie, to nie m o żliw e . C hyba śnię. Zresztą to m oż5 na ła tw o spra w d zić, (w o la ) P rasko w ia ! P rasko w ia ! (c h w ila ) Panow ie pozw olą. (w y 5 chodzi, słych ać je g o glos w o ła ją c y Prasko’

w ię ) P rasko w ia !

(m ija c h w ila . W chod zi).

P LU S Z K IN : N o i?

P R O K U R A TO R : S praw dziłem . To nie sen. A le je ż e li ja . je ste m p rz y to m n y , pozo5 s ta ją jeszcze in n e sposoby w y ja ś n ie n ia . Jesteście m is ty fik a to ra m i. K ażę w as aresz5 tow ać. T a k je st. A reszto w ać. P oczyn iłem w ła ś n ie o d p o w ie d n ie k ro k i. Za c h w ilę bę*

dnie tu p o lic ja !

GEORGES N E V E U X P rzekład W a n d y K a rc z e w s k ie j '

KAROL WIKTOR ZAWODZ1ŃSK1

D W A J P O E C I F I L O Z O F O W I E

I. P O E ZJA F IL O Z O F IC Z N A

p o n ie w a ż o ,,poetach5filo z o la c h ", „p o e ta c h m y ś li” , ,o p rz e d s ta w ic ie la c h p o e z ji f ilo 5 z oficzn ej, będzie m o w a —• w a rto zastanow ić s ię p o k ró tc e , co ro z u m ie m y p o d ty m ro 5 d za je m po ezji. M ożn ab y go o g ra n ic z y ć do p e w n e j o d m ia n y „p o e z ji d y d a k ty c z n e j” , do u tw o ró w w y k ła d a ją c y c h w ie rsze m i języ=

k ie m p o e ty c k im p e w ie n sy s te m a t filo z o fic z 5 n y , ta k ic h np. ja k L u k re c ju s z a De re ru m na­

tura. N ie będziem y s ię z a trz y m y w a li nad po cho dze nie m ta k ie g o g a tu n k u tw ó rc z o ś c i p o e ty c k ie j, k t ó r y nam dziś się w y d a je , po5 do bn ie zresztą ja k cała po ezja d y d a k ty c z n a , p o d ję c ie m przez po etę n ie w ła ś c iw e g o zada5 nia, op ra co w a n ie m w fo rm ie p o e ty c k ie j te 5 m a tu k t ó r y w y m a g a z n a tu ry sw e j — p ro z y d y s k u rs y w n e j. Jednakże pro ste w y rz u c e n ie poza n a w ia s p o e z ji d z ie ł tego g a tu n k u b y 5 ło b y niesłuszne, n ie ty lk o ze w z g lę d u na z aw arte w n ic h u s tę p y p e łn e w z n io s łe j, do dziś dn ia d la nas a k tu a ln e j p o e z ji •—■ po e ty c z n o ś c i — n ik t c h y b a ni© z b liż y ł się do L u k re c ju s z a nie, u le g a ją c je g o u ro k o m — a le też ja k o p o g lą d a h is to ry c z n y , n ie lic z ą c y s ię z ro z w o je m lite r a tu r y . D z ie je m o w y w iązan ej, je j znaczenie i je j późnieszy w ie lo w ie k o w y ro z w ó j n ie m ogą b y ć zrozu5 im a ne bez znajom ości je j zastosow ania

w p o e z ji e p ic k ie j i d y d a k ty c z n e j w s z e lk ic h ro d z a jó w o d czasów n a jd a w n ie js z y c h . N ie p o w o łu ją c s ię na an alogiczne z ja w is k a lite 5 ra tu r eg zotycznych , dość w skazać u począt5 k ó w naszej, e u ro p e js k ie j c y w iliz a c ji, gene*

ty c z n ie zw iązan ej z H e lla d ą i Romą, pod­

s taw o w e dzieła n ie ty lk o e p ik i, lecz i p o e z ji d y d a k ty c z n e j, należące do n a js ta ro ż y tn ie j5 szych w obu lite ra tu ra c h k la s y c z n y c h : tr a k 5 ta ty w fo rm ie p o e ty c k ie j, za w ie ra ją c e w y 5 k ła d re liig ii, z ja w is k p rz y ro d y , r o ln ic tw a — H e z jo d u G re k ó w , d z ie jó w i podań o jc z y 5 s ty c h — Emnius u R zym ian, w reszcie, co nas b liż e j obchodzi, po da ne w fo rm ie e p ig ra 5 m a ty c z n e j w y p o w ie d z i n a jd a w n ie js z y c h m ę d rc ó w greckich,, a n a k o n ie c w sp om n ia5 n y ju ż , na leżący ró w n ie ż do sta rszych za5 b y tk ó w p o e z ji. rz y m s k ie j, ob sze rn y w y k ła d filo z o fii E p ik u ra przez Lu krecjusza. Podob­

n ie ja k n o w o ż y tn e p ró b y od ro d ze n ia p o e z ji e p ic k ie j w m o w ie w ią z a n e j w y d a ją s ię nam n ie k ie d y sztucznem prze d łu ża n ie m tr a d y c ji lite r a c k ie j, g a lw a n iz o w a n ie m tru p ó w , k tó 5 re m i s ię s ta ły ż y w e n ie g d yś i p ło d n e ga tun5 k i lite ra c k ie , ta k ¿amo n ie p rz e k o n y w a ją nas c a łk o w ic ie do p o e z ji filo z o fic z n e j n o w o 5 ż y tn e p ró b y u trw a le n ia m ow ą bo gó w w s p ó ł5 czesnego, liczącego się ze zdobyczam i n a u k i i filo z o fji, p o g lą d u n a ś w ia t — u nas A s n y 5 k a (n ie s p ra w ie d liw ie je d n a k dziś n ie c z y ta 5

niego i w zgardzonego, n a w e t prze z k r y ty k ó w te j m ia ry ja k B o ro w y , n ie u m ie ją c y d o j5 rżeć żad nych w a rto ś c i p o e ty c k ic h w c y k lu N a d g łę b ia m i), w e F ra n c ji na w ię k s z ą je ­ szcze s k a lę je g o ró w ie ś n ik a S u ily 5 P rud5 hom m e'a (ur. 1839, w r o k p o A s n y k u , i* 1907);

n ie z a p o m in a jm y w szakże O' p ra w o m o cno ści h is to r y c z n o lite r a c k ie j ty c h z ja w is k . Z tru d 5 n o ści s ta w ia n y c h s o b ie zadań c i poeci, h i5 dzie w y s o k ie j, w y ją tk o w e j w ś ró d lite ra tó w , in te lig e n c ji, z d a w a li sobie s pra w ę ; a n a w e t z n ie m o ż liw o ś c i p o d o ła n ia im , tj. pogodzę5 n ia p o e z ji z obraną tem atyką . Przed c h w ilą w s p o m n ia n y S u lly P rudhom m e z taką in w o 5 k a c ją zw ra ca s ię do p o e z ji:

O h! ne d é da ige pas le s e rv ic e à m e re n 5 dre!

Si tu n'es p lu s l'épouse, au m oins reste la soeur!

L 'o rd re m em e est u n ry th m e , et p o u r le b ie n com p re n d re

U n ibercemen-t s u b lim e est u tile au pe n5 se un.

( „ N ie gardź przysług ą, k tó r ą m i możesz oddać! J e ś li n ie jesteś n a d a l m ałżonką, p rz y n a jm n ie j bądź m i s io s trą ! Sam ła d je s t ry tm e m i, b y go dobrze zrozum ieć, w z n io 5 s łe k o ły s a n ie je s t pom ocne m y ś lic ie lo w i").

R ozum ie je d n a k kon ie czność rozstan ia się z tem, co w p o e z ji n a jis to tn ie js z e :

... M a is adieu ta chanson!

Q ue T arch e t seu le m ent m e b a tte la m e5 sure,

Si le lu th à ma v o ix refuse l'un isso n.

(Lecz żegnaj m i tw a pieśń ! N ie c h ty lk o sm yczek w y b ija m i ta k t, je ś li lu tn ia odm a5 w ia to w a rzysze n ia m em u g ło s o w i").

N ie zawsze je d n a k po ezja filo z o fic z n a m usiała być w y k ła d e m nauki,, ta k ja k u ty c h p o etów , w ic h u tw o ra c h d y d a k ty c z n o 5filo z o 5 fic z n y c h przew ażnie się dzieje. M o g ła w y 5 p o w ia d a ć w zru szen ia w o be c p ra w d , w y k r y 5 w a n y ć h przez m y ś l (naw et w o be c p ra w d n a u k o w y c h czy w obec w y n a la z k ó w tech5 n iczn ych ), m o g ła zw ięzłą, a iś c ie po e ty c k ą , fo rm u łą ty c h p ra w d , do g łę b i, w m om encie n a tc h n io n e j in tu ic ji,, p o ję ty c h przez poetę, p rze ka zyw a ć c z y te ln ik o w i w z n io s łe m om en­

ty k o n te m p la c ji w szechśw iata, e n tu z ja s ty c z 5 n e j lu b p rz y g n ia ta ją c e j c z ło w ie k a b e z lito 5 ścią w y k r y te g o w n ie j niezłom nego praw a.

N ie w ą tp liw ie , cho ć ty lk o w p e w n e j m ierze i w p e w n y m sensie, k a ż d y w ie lk i u tw ó r na ja k ik o lw ie k te m a t kla syczn e g o re p e rtu a ru liry c z n e g o tj. te j k a n o n ic z n e j tr ó jc y : p rz y 5 roda, m iło ś ć , śm ierć — je s t filo z o fic z n y , w y 5 raża p e w n ą p o staw ę p o e ty , je g o stosu nek do p o d s ta w o w y c h spraw i zagadnień św iata, je s t w y ra z e m je g o św ia to p o g lą d u (czy p rz y 5 n a jm n ie j „o d czuw ania ś w ia ta ” — „Lebens5

(4)

Tfl U T C Z E VV

W N I E D R U K O W A N Y C H P R Z E K Ł A D A C H *)

* * *

Dzień kona, słych ać n o cy k ro k i, O d g ó ry dłuższy pada cień, N a riie b ie gasną ju ż ob ło ki...

G odzina późna. Kona dzień.

Lecz m nie nie s tra s z y noc, co kro c z y , I dn ia m i nie żal, co w m ro k m knie, T y ty lk o , z ja w o ma urocza,

T y ty lk o nie opuszczaj mnie!...

T y ścisz n ie p o k ó j serca drżeń,

T w y c h s k rz y d e ł n ie c h a j czar m nie koi, I d o b ro c z y n n y będzie cień

Dla z a c h w y c o n e j duszy m o je j.

K ło ś ty? S kąd tu ta j? Z g w ie zd n ych skier?

C zy zie m skie sło ńca tob ie świecą?

B yć może tyś z p o w ie trz n y c h sier, A le na m ię tn a i kob ie ca.

1 listo pa da 1851

S pójrz, ja k na rzecznych w ó d przestw orze, Na k tó ry m życie zno w u gra,

W e w s z y s tk o w cią ż chłonące m orze Jedna za dru gą pędzi kra,

C ży w sło ńcu się tęczow o śm iejąc, C zy w m ro k u n o cn ym tracąc biel, N ie p o w s trz y m a n ie w cią ż top nie jąc, P ły n ą je d n a k i m ając cel.

W ie lk ie czy m ałe — razem w sz y s tk ie S tra c iw s z y s w ó j p ie rw o tn y k s z ta łt Z le ją się c hłod ne z m órz o tc h lis k ie m l zginą w ś ró d s p ie n io n y c h ia łd . O, m y ś li naszych on am ienie, O, ty , człow iecze, dum ne ja — C zyż to nie tw o je przeznaczenie Czyż nie ta k k o ń c z y się tw a gra?

1848

P rz e ło ż y ł K. A . J A W O R S K I

Z M I E R Z C H

S iw e c ie n ie s ię zm ieszały, Zm ierzchło... Z gasł sło ne czny żar:

Ruch, w ir , w je d e n szum się z la ły , W c h w ie jn y m ro k , w d a le k i gw ar.

N ie w id z ia ln y lo t m o tyla , W z ro k ie m ścigać go darem nie...

N ie w y m o w n y c h tęskn ot c h w ila : Ja w e w s z y s tk im — w s z y s tk o we m nie!

Z m ierzch u c ic h y , zm ie rzchu senny, Zatop głę b ie duszy m ej!

U k o je n ia na p ó j cen ny W udręczone serce le j!...

M g łą s ło d k ie g o zapom nienia O tu l rnyśl mą, — i w tym śnie Przedsm ak d a j m i znicestw ie nia, Ź ś w ia te m ś p ią cym zm ieszaj m n ie !

1831— 1836

P rz e ło ż y ł TA D E U S Z S T Ę P N IE W S K I

♦) W n a jb liż s z y m czasie uka że się to m w y ­ b r a n y c h p r z e k ła d ó w ro s y js k ie g o p o e ty p o d re ­ d a k c ją p r o f. K . W . Z a w o d z iń s k ie g o .

g e fü h r ) , a w ię c je go filo z o fii. W ty m sen*

sie d y ty ra m b w io s e n n y c z y pieśń w czasie b u rz y G oethego, c z y je g o k r ó c iu tk a im p re ­ sja w ędrow rucza „U e b e r a lle n G ip fe ln Ist Ruih...'' (zwłaszcza w idać to z p rz e k ła d u L e rm o n to w a !) je s t p o e z ją filo z o fic z n ą , na ró w n i z je go lir y k ą re fle k s y jn ą .

A le m y ln e b y ło b y id e n ty fik o w a n ie tej o s ta tn ie j z poezją filo zo ficzn ą . O c z y w iś c ie w ś ró d p o e z ji re fle k s y jn e j w najszerszym sensie znajdzie się dużo u tw o ró w praw dzi*

w ie filo zo ficzn ych ... Trzeba tu je d n a k z w ró ­ c ić uwagą, o ile rozw ażania i m y ś li p o e ty :

1°, ob raca ją w „w y ż s z e j sfe rze " m y ś li, 2° d o ile są sam odzłelnem osiągnięciem , o d k ry * c ie m (choćby jeszcze je d n y m „o d k ry c ie m A m e r y k i", u k a z u ją c y m w n o w y m m a te ria le , d z ię k i a p e rc e p c ji p o e ty c k ie j, „rz e c z y w i*

stość" św iata, k tó r y dla p o e ty je s t „sym bb*

ló w lasem ") — a nie ty lk o szczęśi.w ein w c ie le n ie m w s ło w o p o e ty c k ie ja k ie ś ob.e*

go w e j m a k s y m y ż y c io w e j lu b w s k a z ó w k i k a te c h iz m o w e j. W ażne je s t zresztą także, żeby w y p o w ie d ź s ta n o w iła cząstkę pew nego h a rm o n ijn e g o s y stem atu m yślo w eg o, filo zo*

ficznego, „S zlachetne z d ro w ie "... je s t n ie ­ w ą tp liw ie poezją re fle k s y jn ą , cho ć nie w ie m c z y daje K o c h a n o w s k ie m u t y tu ł p o e ty *filo * zofa; in acze j e p ig ra m a t o śnie „ k t ó r y uczy um ierać c z ło w ie k a ", lu b o św iecie, ja k o szopce, k tó r e j łą tk i po ch o w a w k o ń c u do m ieszka n ie w ia d o m y reżyse r prze d sta w ie n ia

— ig ra s z k i naszych lo sów . I n ie zawsze je s t refleksem m y ś li r e lig ijn e j, r e lig ijn e j posta*

w y w zględem św ia ta ; b a rd zie j b ły s k ie m filo * zoficznego o ś w ie tle n ia s p ra w c z ło w ie k a je s t na w e t ten sonet gdzie c z ło w ie k z ja w ia się

„ w ą tły , niebaczny, ro z d w o jo n y w s o b ie ” . Sio*

wem nie zawsze p o e z ja re fle k s y jn a je s t poezją filo z o fic z n ą , a p o w a g a te j o s ta tn ie j in ne m a źró d ła niż w p o e z ji r e lig ijn e j, z sa*

m o d zie ln e j re fle k s ji, n ie z w ia r y pochodzi.

I o d w ro tn ie : nie zawsze lir y k a filozofi.cz*

na je s t p o ezją re fle k s y jn ą , g d y b u d z i w nas

„w s trz ą s m e ta fiz y c z n y " (uznaw any przez W itk a c e g o ja k o znamię, każd ej w ie lk ie j sz tu k i), a p ro ś c ie j m ów iąc, zadum ę nad ostatecznem i z a g ad nie niam i b y tu , lu b n a w e t ty c h zagadnień ro z w ią z a n ia podsuw a, w d ro ­ dze ukazania r e fle k s ji p o e ty albo p rz y n a j*

m n ie j w y ty c z e n ia p e w n y c h tez do d y s k u s ji w e w n ę trz n e j. N ie k tó r y m po e to m udaw ało s ię to in n e m i drogam i, na jczę ściej przez ob=

ciążenie s y m b o lic z n y m znaczeniem zawar*

ty c h w u tw o rz e liry c z n y m obrazów . M oże jeszcze in a c z e j — po p ro s tu przez budzenie w nas „ n ie p o k o ju m e ta fizyczn e g o ", żyw e go w k a ż d y m g o d n y m tego m ia n a c z ło w ie k u za dn i w czesnej je g o młodości., zasyp ia jące go z w y k le z la ta m i w m iaręi zaabsorbow ania p ra k ty c z n e m życiem , go dzenia s ię z dolą czło w ie czą i przyjm o w a n ia ^ z m ilczącą rezy*

gnać ją je j k o n s e k w e n c ji: n ie w ie d z y i per*

s p e k ty w y nieu bła ga neg o końca.

J a k w id z im y , te c h n ik a tego, co je s t is to tn e w p o e z ji filo z o fic z n e j, je s t bardzo urozm ai*

eona. A le z d ru g ie j s tro n y , po przaprow adzo*

nem przez, nas w y e lim in o w a n iu ty c h rodzą*

jó w p o e z ji, k tó r e w naszym p o c z u c iu aibo n ie są p ra w d z iw ą poezją, albo nie są poezją filo z o fic z n ą , zakres te j o s ta tn ie j zwęża się o ty le , że m ożem y w ka żd e j lite ra tu rz e w y * znaczyć k ilk a n a z w is k s ta n o w ią c y c h poczet

„p o e tó w m y ś li" (nie k o n ie czn ie ty c h , co n im i b y li zawsze, w y s ta rc z y aby t y lk o n im i b y w a li), w p rz e c iw s ta w ie n iu do in n y c h na­

w e t w ie lk ic h po etów , może n a jw ię k s z y c h czasami, k tó ry c h je d n a k za p rz e d s ta w ic ie li p o e z ji filo z o fic z n e j uw ażać n ie m ożem y. T u w ła ś n ie k o n k lu d u ją c nasze p rzyd łu ższe roz*

ważania, do c h o d z im y do zgo dy z o p in ią po*

wszechną, k tó ra ty tu łu poetów *fi.lozo fów nie dom aga sięi d la ty c h ta k w ie lk ic h i u m iło w a * n y c h tw ó rc ó w , a w d o d a tk u lu d z i w y ją tk o * w e j in te lig e n c ji, u m ie ją c y c h w dzieła poe*

ty c k ie w c ie lić m y ś li trafne , w ie lk ie , głębo*

k ie i pe łn e m ądrości ż y c o w e j, ja k , n ied ale­

ko szuka ją c, M ic k ie w ic z u nas, a u naszych w sch o d n ich sąsiadów Puszkin, i Le rm o n to w . Próba u trw a le n ia W ik to r a H u g o na s ta n o w i­

sku w ie lk ie g o p o e ty *filo z o fa s ta ła s ię osta*

tocznie p rz y c z y n ą m ocn ej r e w iz ji je g o zna*

czenia i n ie z u p e łn ie słusznego o d w ró c e n ia s'ę odeń e lit y fra n c u s k ie j na po czą tku bież.

stu le cia . N ik t n a to m ia s t nie p ro te s tu je prze*

c iw tem u ty tu ło w i w zasto sow a niu do A l*

freda de V ig n y . Poezja filo z o fic z n a Leconte de L is le ’a b y ła prze dm io tem ro z p ra w y , k tó *

• rą n a p is a ł ów czesny rom anista, dziś znako*

m ity p rz e d s ta w ic ie l filo z o fii na u n iw e rś y te * cie to ru ń s k im , H. E lzenberg, T y tu ł filo z o fa nie b y w a p o tocznie w ią z a n y z n a z w is k ie m B aude laire'a, może dlatego, że je g o bezpo*

średni w p ły w e m o c jo n a ln y prze w a żał nad je*

go rozu m ien ie m w p o k o le n ia c h , k tó re u p a ja ły się je g o poezją i k s z ta łto w a ły na n im sw ą po*

staw ę ż y c io w ą (pod ty m w zględem s ta n o w i on an alogię do B y ro n a z je g o od działyw a*

niem 70 la t w cze śnie j), ale n ik t nie m ó g łb y pro te stow a ć p rz e c iw k o zaszczyceniu ,go tą nazwą. Inaczej z in n y m poetą, k tó re g o na*

zw isko w y m ie n ia się je d n y m tchem z nazwi*

s k ie m B au d e la ire 'a w rzędzie p re k u rs o ró w

„s y m b o liz m u " fra n cu skie g o , a tem samem, analogicznych ru c h ó w p o e ty c k ic h w c a łe j Europie w po czątkach naszego w ie k u : mó*

w ię tu o V e rla in e 'ie , choć przecież m am y w ie le g łę b o k ic h a fo ry z m ó w ro z rz u c o n y c h w e w czesnych je go poezjach, a p ó ź n ie j kon*

te m p la c ji r e lig ijn y c h i zaleceń hedomistycz*

n y c h na przem ian. N a to m ia s t pa ni A c k e r ’*

m ann pozostała w pa m ię ci lite r a tu r y w y łą c z ­ nie ja k o „p o e tk a m y ś li" i, ja k o taka uzy*

skała sw ą niegłośną lecz rzetelną w ko la ch u m y s ło w e j e lity F ra n c ji i E u ro p y sław ę.

Z w ią z k i m ię dzy nią a o s ta tn ią w ie lk ą poet*

ką F ra n c ji, A n n ą de N o a ille s n ie zostały, ja k s ię zdaje, przez n ik o g o zauważone, ani też znaczenie m y ś li w n a m ię tn e j i potężnej p o e z ji o sta tn io w y m ie n io n e j — podniesione.

Przechodząc z F ra n c ji do je j sąsiadów, znam y u n iw e rs a ln e znaczenie p o e z ji filozo-' ficzne j Goethego. Jego ró w n ie w p ły w o w y w epoce ro m a n tyczn e j w s p ó łw ła d c a po e zji n ie m ie c k ie j, S c h ille r, m im o s w y c h zaintere*

sow ań filo z o fic z n y c h , p ro za iczn ych rozp raw z te j dziedziny, a na w e t p ię k n y c h filo zo * fic z n y c h po ezji, w y w ie r a ł raczej (analago*

gicznie do B audelaire'a) w p ły w e m o c jo n a ln y na na s tro je m ło d zie ży X I X w . Z p o śród w ie l*

k ic h in n y c h lite r a tu r Le op ardi c ie s z y się zasłużoną sła w ą p o e ty *filo z o fa , k tó re g o tw órczość osnuła s ię w o k ó ł bo le śnie p e s y ­ m is ty c z n y c h m y ś li o d o li c z ło w ie c z e j. U nas uzn an ym .poetą m y ś li", ale raczej w prozie p o e ty c k ie j, je s t Krasiński., o b ra c a ją c y się przew ażnie w s tre fie zagadnień hfstorio zoficz*

nych . N ie w ą tp liw y m po etą m y ś li, i to w ie l*

k im poetą, je s t C y p ria n N o rw id choć rzeczą dalszych s tu d ió w nad je g o ta k późno odsło*

ni-onem i, ta k niedostatecznie, po m im o go*

rą c z k o w y c h w y s iłk ó w o s ta tn ic h d z ie s ią tk ó w la t, prze pra cow a ne m dziełem — b y ło b y uka*

Zanie, w ja k im s to p n iu p o e z ja je g o je s t li*

r y k ą re fle k s y jn ą , a w ja k ie j m ie rze je s t on po etą*filozo fem w s k a li m ię d z y n a ro d o w e j.

W y m ie n io n e n a z w is k a ju ż u k a z a ły w ie l­

k ą różnorodńość w c ie le n ia s ię m y ś li w dzie*

ło p o e ty c k ie . Rzadką o k a z ją u ja w n ie n ia m o ż liw o ś c i z a w a rty c h w ty m , zd a w a ło b y się, ju ż o k re ś lo n y m w ą śko p o d g a tu n k u Ii*

r y k i, ja k im je s t „p o e z ja m y ś li", d la w y d o b y * c ia w s p ó ln y c h , a w ię c zasadniczych dla n ie j w ła ś c iw o ś c i, a je dn ocześn ie ró ż n ic je j reali*

z a c ji w s ło w ie oraz ró żn ic m y ś li, k tó ra mo*

że b y ć w ró w n o w a rto ś c io w e pod w zględem a rty s ty c z n y m dzieła w c ie lo n a — je s t po*

ró w n a n ie dw óch p o e tó w je dn ego ję z y k a , jedn ego na rod u, z je d n e j szczuplej w a rs tw y społecznej pochodzących (k to w ie , c z y b y n ie m o g li s ię doszukać p o k re w ie ń s tw a lu b k o lig a c ji), a co na jw a ż n ie js z a , w spółcześni*

k ó w , n a w e t p ra w ie ściśle ró w ie ś n ik ó w (je ­ den o d dru giego za le d w ie o 3 la ta starszy) piszą cych w je d n y m p ra w ie czasie, znają*

c y c h s ię może osobiście, w k a ż d y m razie n a le żą cych do tego- sam ego ś ro d o w is k a lite * ra c k ie g o , u ż y w a ją c y c h te j sam ej m e try k i, le go sam ego zgrubsza ję z y k a i s ty lu p o etyc*

kie g o , w je d n y m m n ie jw ię c e j czasie utrw a * lo n y c h w o p in ii sw e go spo łe czeństw a ja k o w ie lc y poeci, i to s p e c ja ln ie „p o e c i m y ś li" ,

„p o e c id ilo z o fo w ie ", k tó ra to o p in ia nie s ła b n ie p rz e c iw n ie raczej w z ra s ta * ); a jed*

n a k ta k z n a k o m ic ie ró ż n ią c y c h s ię m ię dzy sobą ,Jn c a p i te e t in m em b ris".

2.

B O R A T Y Ń S K I I T IU T C Z E W : P O D O B IE Ń S T W A I R Ó ŻN IC E T istę w y s z c z e g ó ln io n y c h przed c h w ilą zbił*

żeń rrrę d z y w y m ie n io n y m i w ty tu le roz*

d z ia łk u p o etam i, m oźnaby p o w ię k s z y ć je ­ szcze je dn em — pośm iertnem . W e w s i M u*

ra n o w o , w „p o d m o s k ie w n y m " V ) m a ją tk u Wówczas E ng e lh a rd tó w , w y b itn e j w dziejach

*) B o r a ty ń s k i, p r z y ja c ie l P u s z k in a , z d o b y ł w s tę p n y m b o je m re n o m ę (w ś ró d e lit y lite r a c ­ k ie j) , k tó r a w d r u g ie j p o ło w ie tw ó rc z o ś c i (u r.

1800, zm . 1844) u le g ła z a ć m ie n iu ; fig u r o w a ł je d ­ n a k zawsze w p o d rę c z n ik a c h 1 w y p is a c h . Jako w y b it n y c z ło n e k p le ja d y P u s z k in a “ . N a ta k ą sam ą re n o m ę T iu tc z e w (1803—1843) cze ka ł d łu g o , u s ta liła się on a d o p ie ro w p o ł. w ie k u .

A le ca łe znaczenie i w ie lk o ś ć ic h z o s ta ły u ś w ia d o m io n e d o p ie ro w epoce s y m b o liz m u : n a jp ie r w T iu tc z e w a , a d o p ie ro z r o z k w ite m F u s z - k in o lo g ii, w 2- im d z ie s ią tk u la t b. w ie k u , zaczęto s ta w ia ć na r ó w n i -f. n im B o ra ty ń s k ie g o . W k a ż ­ d y m ra zie , za lic z e n ie go do m a ły c h p o e tó w o b o k ks. W ia zio m s k ie g o , k tó r e m ig n ę ło o s ta tn io w n a ­ szej p ra sie lite r a c k ie j, je s t d o w o d e m g r u b e j ig n o r a c ji.

k u ltu r y ro s y js k ie j ro d z in y , z k tó re j pocho*

dziła żona B ora tyń skie g o , w u lu b io o e m m ie js c u je g o w czasów p o e ty c k ic h , je go w s p ó łż y c ia z prz y ro d ą , któ re g o n ie śm ie rte l*

ne śla dy z n a jd u je m y w o s ta tn ic h najgłęb*

szych u tw o ra c h p o e ty — m ieści się dziś M u*

zeum T iu lc z e w o w s k ie , gdyż m a ją te k , w ko*

le i d z ia łó w ro d z in n y c h i s pa dko bran ia , prze*

szedł na w łasność ro d z in y tego d ru giego p o ­ e ty *), I on b y ł piew cą p rz y ro d y — pow iedz*

m y odraził, w nie zm ie rn ie w y ższym stop niu . J e ś li u B o ra ty ń s k ie g o k o n te m p la c ja prz y ro * d y je s t za le d w ie je d n y m z m o ty w ó w p o e z ji, je d n y m z dru go rzędn ych, o d skoczn ią roz*

m y ś la ń filo z o fic z n y c h ; o b ra z y je j sam odziel*

nie tra k to w a n e i ro z w in ię te są bardzo rząd*

k ie , a przew ażnie nie w ych od zą poza o g ólni*

kow e, szablonow e z a ry s y ; w je j a b s tra k c y j*

nej, w g ru n c ie rzeczy, całości g ra ją ro lę w y ­ raźnie pom ocniczą (choć n ie w ą tp liw ie za*

wsze od czuw am y w n a jw a ż n ie js z y c h je go u tw o ra c h m y ś le n ie czasu sam otności, do*

sko n a łe s k u p ie n ie na ło n ie p rz y ro d y ) — T iu tc z e w dla s z e ro k ie j pu b lic z n o ś c i i dla c z y te ln ik ó w w y p is ó w s z k o ln y c h je s t nade w szy s tk o , może w y łą c z n ie poetą p rz y ro d y , bardzo często n o tu ją c y m je j o b ra z k i dla n ic h sam ych, ja k o prześliczne, n ie z w y k le w y ra * ziste m im o k ró tk o ś c i, k u n s z to w n ie n ie k ie d y u kszta łto w a n e , O żywione często z a sto jo w a * n ie m uo sobnienia, n o ta tk i p e jza żysty. A le i całość n ie łe d w ie je go p o e z ji filo z o fic z n e j je s t zw iązana ściśle z w ra ż e n ia m i p rz y ro d y , je s t uka zan iem je j su g e s tii w duśzy i urny*

śle zakochanego w n ie j o b serw atora, suga*

s tii o tw ie ra ją c e j przed n im w iz ję p ra w w ie c z n y c h do ty c z ą c y c h u k r y te j poza z ja w i*

skand „ is to ty rzeczy".

Poezja filo z o fic z n a T iu tc z e w a n ie je s t w ła ś c iw ie n ig d y rozum ow aniem , na w e t g d y p rz y b ie ra ona k s z ta łt w y s tą p ie n ia w sporze, a rg u m e n ta c ji p rz e c iw m y ln y m w odczuciu p o e ty prze ko n a n ie m (c h a ra k te ry s ty c z n e po*

c z ą tk i z zaprzeczeniem : „ N ie to, czto m n itie w y , p riro d a ") lu b w e w n ę trz n e j d y s k u s ji po*

w s ta ją c e j w je g o duszy — ró w n ie ż na w id o k przyro d y- — zagadnienia. (Est in a ru nd ine is m o d u ła tio m usica rip is ...**). N a jw s p a n ia ls z e je g o w z n ie s ie n ia się, ponad ziem ię; na jb ar*

d z ie j m ajestatyczne w id z e n ia w ieczno ści (,,Ja,k oceanu toń.,."), najgłębsze, w gru ncie rzeczy w y n ik a ją c e z ty s ią c le tn ie j p ra c y o d e rw a n e j m y ś li lu d z k ie j, p rz e n ik n ię c ia is to tę rzeczy, w ś w ia t n o u m 'e n a ln y , w ko*

rżeń w sze chrze czy" (ja k to z a u w a ż y ł in n y filo zof*p oeta , ty m razem z n a c is k ie m na pierw szą część złożenia, W ło d z im ie rz Soło*

w ie w ), ta k ie ja k : N o c ś w ię ta n a jz u p e łn ie j h u ła c y n a c y jn e od czucia rzeczy w is to ś c i, są bezpośrednio zw iązane z ja k ą ś im p re s ją fra*

grnentu k ra jo b ra z o w e g o , zawsze z ró w n ą zw ięzło ścią , ja k z p rz e k o n y w u ją c ą p ra w d ą i z a c h w y c a ją c ą m alow-niczością po chw y*

cońą.

W a b s tra k c y jn e j ja k p o w ie d z ie liś m y , po*

e z ji B o ra ty ń s k ie g o zawsze m a m y rozum ow a*

nie, choć, z w ie lk ą s z tu k ą z na kom ite go ar*

ty s ty , u m ie on je prze p ro w a d zić w szeregu z d u m ie w a ją c y c h m etafo r, po p o e ty c k u wie*

io m ó w ią c y o h i o tw ie ra ją c y c h niespodziew a*

ne h o ry z o n ty m y ś li i u czu cio m ; d a je razu*

m o w a n ie od po do bnion e fo rm a ln ie , um ie zer*

w ać, z d a w a ło b y się, w sze lkie n ic i z. poezją d y d a k ty c z n ą . N ie k ie d y je d n a k te n ic i po*

zosta ją w idoczn e, dla m ine np. (co ju ż przed tu zin e m la t zan otow ałe m ) w je d n y m z. naj*

s ła w n ie js z y c h je g o w ie rs z y , je d y n y m na*

p ra w d ę p o p u la rn y m — Ś m ierć: m im o całej k ra s y a rty s ty c z n e j tego u tw o ru i m im o po*

tę żn ie e m o c jo n a ln e g o w y d ź w ię k u demon*

s tro w a n e j w n ie j tezy o do bro ezynn em dziar la n iu ś m ie rc i w e w szechśw iecie. Jest w tem n a jw a ż n ie js z a w ię ź je g o z po ezją Ośwdece*

n ia ; daw no ju ż przez je g o w.spółcześników p o k re w ie ń s tw o to b y w a ło zauważane, a w atm osferze na cisku ro m a n ty c z n e j m o d y po*

tępiane; b r o n ił go je g o p rz y ja c ie l Puszkin i, w yn oszą c je g o z a le ty , także zw iązane z p o e z ją O św ie ce n ia — „z w ię z ło ś ć ekspre*

s ji" , „ja sn o ść i ła d " w je g o e ty lu , nieobec*

ność „prze sad y, w ła ś c iw e j m odnej p o e z ji".

<•) W 1836 r., po ś m ie rc i teścia, B o r a ty ń s k i o s ie d lił się w M u ra n o w ie , w y b u d o w a ł is tn ie ją c y ta m d o m i g o s p o d a ro w a ł aż do sw e j p o d ró ż y z a g ra n ic z n e j, z k tó r e j n ie sądzone m u b y ło w r ó - - cić. W d z ia ła c h r o d z in n y c h m a ją te k s ta ł się w ła s n o ś c ią m ło d e j E n g e lh a rd tó w n y , ż o n y P u tia - ty , w s p ó ln e g o p r z y ja c ie la B o r. i T iu tc z e w a S yn P u lia ty o ż e n ił się z c ó rk ą T iu tc z e w a , a syn z teg o m a łż e ń s tw a , w ię c w n u k je g o , k tó r e m u B o r. w y p a d a „ g r a n d o n e le “ , j est dziś d y r e k t o ­ re m m u ze u m , z a w ie ra ją c e g o p a m ią tk i p o o b u poetach.

* * O lo s tro fk a tego u tw o r u w p rz e k ła d z ie J.

T u w im a :

S kąd ro z d ż w ię k len? G dzie p rz y c z y n a , e w cho rze, b rz m ią c y m d o sko n a le , D usza nie śp ie w a ta k j a k fa le I s k a rż y się m yślą ca trz c in a ?

4

Cytaty

Powiązane dokumenty

nie tylko wtedy, kiedy ma się abso- nycb załet metody krytycznej i sposo- lutne poczucie siły i szanse całkowitego bu rozumowania. Niemal każdy sąd,

Lecz teraz trzeba go3 spodarzyć... Roz kozie

y całej Polsce, niezależnie bowiem od faktu istnienia, czy też narastania poezji obrazu- Idcej przeżycia niedawnej przeszłości, trudno Przypuścić, aby doniosłe

Zespół dowodzony przez Gdańszczan rzuca się w ięc na okręt adm iralski niep rzyja cie la i stacza długi po­. jedynek

rychlejsze uruchomienie badań nad krajami, z którym i utrzymujemy lub zapowiada się, że będziemy utrzymywali żywe stosunki, a więc z krajami skandynawskimi oraz

rę z nimi przymierza lub przynajmniej ro- zejmu, azylum to, które wczoraj wydało mi się niebem, może stać się dla mnie prawdziwym piekłem i zachwyt mój dla

Jeżeli malarz apoteozuje Ziemię, to obowiązkiem poety jest podpisać się jeszcze swoim imieniem pod czarną skibą I^usz- czycowską, która tyle słów krytyki

Krajobraz nie powinien przerastać człowieka, lecz musi się zmieścić w rytmie jego pracy lub w napięciu woli.. To samo odnosi się do widnokręgów morskich i do