• Nie Znaleziono Wyników

Ludowy i ludzki widnokrąg : o "Konopielce" Edwarda Redlińskiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ludowy i ludzki widnokrąg : o "Konopielce" Edwarda Redlińskiego"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Kazimierz Nowosielski

Ludowy i ludzki widnokrąg : o

"Konopielce" Edwarda Redlińskiego

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 73/1/2, 125-143

(2)

P a m i ę t n i k L i t e r a c k i L X X I I I , 1982, z. 1/2 P L I S S N 0031-0514

KAZIMIERZ NOWOSIELSKI

LUDOWY I LUDZKI W IDNOKRĄG

O „KONOPIELCE” EDWARDA REDLIŃSKIEGO *

Konopielka to jeden z najb ard ziej znaczących sukcesów lite ra tu ry

lat siedem dziesiątych: 15 w ydań w ciągu 6 lat, nie licząc głośnego pierw o­ d ru k u na łam ach „Twórczości”, dziesiątki om ówień i recenzji, u n iw er­ syteckie dyskusje... Sprzeciw y i w yrazy uznania. Pow ieściow e T aplary stały się sym bolem pewnego rodzaju k u ltu ry , a Kaziukow e m ówienie rozpoznaw alnym w śród naśladujących i kontyn uato ró w g atun kiem n a r­ racji. P rzy czym ciągle nie ulegało i chyba nadal nie ulega w ątpliw ości, że jest to Konopielki sukces zasłużony.

W książce tej, jak się w ydaje, osiągnął swój p u n k t kulm in acyjn y stan d y sk usji nad polskim ludem , nad lite ra tu rą , k tó ra go w ypow iada­ ła, nad historią, w k tó rą był skom plikow anie uw ikłany. U tw ór w isto­ cie mówi nie tylko o chłopie, ale — poprzez niego — także o w ażnych spraw ach naszego czasu, i to w sposób stanow iący zarazem o życiowej praw dzie tej książki i o jej artystycznym walorze. Cała rzeczywistość została opow iedziana przez kogoś, kto jest równocześnie św iadkiem i głę­ boko zaangażow anym uczestnikiem zdarzeń; w którego duszy rozegra­ ła się bitw a m iędzy ludow ym a historycznym , now ym a starym , chłop* skim a inteligenckim — czyli jedna z zasadniczych bitew naszej w spół­ czesności. Pow ieściow y bo h ater Redlińskiego to wszystko uw ew nętrznił i w ypow iedział z konsekw encją językową, jakiej nie m iał dotychczas żaden z tek stó w chłopskiej litera tu ry .

Z ap y tajm y więc: kim jest ten, k tó ry mówi w Konopielce? K im jest tu ten zarazem , k tó ry spisał swoje m ówienie? Postaw ienie obok siebie powyższych dw u p y tań w ydaje się konieczne, gdyż za jedną z n ajw aż­ niejszych cech om aw ianego u tw o ru należy zapew ne uznać tę, k tó ra zno­ si — jakże głęboką przecież w języku literackim — szczelinę m iędzy poetyką m ow y a po etyką pism a. W próbie nałożenia na siebie obu po­ rządków i w w ytw orzonych stąd napięciach odsłania się ten c h a ra k te ­

* A rtykuł ten jest częścią pracy, która została napisana w ramach problemu w ęzłowego 11,1: „Polska kultura narodowa — jej tendencje rozwojowe i percep­ cja”.

(3)

ry sty czn y i szczególny m om ent k u ltu ry w spółczesnej, w k tó ry m cen­ z u ra dotycząca tek stó w trw ały c h („scripta m a n e n t”), odw zorow ana w w ażny sposób w o stry ch restry k c jac h języka pisanego, nie w y p arła jesz­ cze reguł k u ltu ry przed p iśm ien nej, pozw alając jej przedstaw icielow i w y­ powiedzieć się w spcsób sw oisty i praw dziw y. Ten m om ent o d k ry ty tu został w chw iejn ej rów now adze m iędzy am orfią m ow y w ew nętrznej a obow iązkam i języka publicznego, m iędzy swobodą sąsiedzkiej gaw ędy a pam ięcią o w ym agający m czytelniku, m iędzy kanonem ortograficz­ n y m a zapisem żyw iołu słyszalnego... Języ k pełni w tej powieści głę­ boką fun k cję au to c h a ra k te ry z a cy jn ą ; w jego zjaw iskach k ry ją się pod­ staw ow e d y lem aty chłopskiego środow iska i jego bohaterów , ta k jak K a z iu k -n a rra to r podprow adzonych przez historię k u k u ltu rz e nowej i k o n k u ren cy jn ej.

N arrację w Konopielce rozpoczyna bezosobowa inform acja dotycząca p orządku organizow ania przedstaw ionych zdarzeń: „N ajpierw o w sta­ w a n iu ” (5) \ Z a w a rty jest w niej przekaz o narzuconym sobie przez opow iadającego zadaniu; to swoisty, m eta fa b u larn y ko m unikat o „m e­ todzie ro zp ra w y ”, w k tó re j porządek jest isto tną poręką, jak w tra k ta ­ cie naukow ym lub w każdej in n ej publicznej spraw ie. U kryw a się w nim przesłanie skierow ane do siebie, n arzucenie sobie m etodologicznej d y ­ rek ty w y , ale i jednocześnie jest to in fo rm acja skierow ana do kogoś spo­ za powieściowego św iata, kom u nie znany jest ład chłopskiego życia, ów niepisany scenariusz codziennych czynności. Dla chłopa w staw anie byw a w staw an iem — i niczym ponadto. Dla etnografa może być już w y­ p ełnieniem się określonego ry tu a łu , czyli czymś w ięcej niż sum ą po­ zornie b łahy ch gestów. K aziukow y incipit łatw iej daje się um ieścić w drugim p orządku niż w pierw szym . Zauw ażm y, że sw oista poetyka etnograficznego p orządku i, zwłaszcza, ru ty n a zawodowej klasyfikacji rządzą tak że n astęp n y m zdaniem : „Co innego w staw ać latem , co innego zim o” (5). Po jego p ry n cy p ialn ie dychotom icznym charak terze spodzie­ w am y się, że m am y oto przed sobą dziw ny tra k ta t o różnicach w spo­ sobie chłopskiego w staw ania, pisany przez kogoś, kto jeszcze niezupeł­ nie opuścił obszar m acierzystego, ludowego języka (charakterystyczne „zim o”), ale kto jednocześnie prag n ie zobaczyć z zew nątrz w iejskie śro­ dowisko. Założonem u obiektyw izm ow i etnograficznem u tow arzyszy po­ czątkow y ry g o r gram aty czn y , konsekw encja w stosow aniu trzeciooso- bowej form y, co d aje konieczny d ystans opisującego wobec przedm iotu opisu: „Jesienio gospodarze w stajo długo [...]. Przecknąw szy sie oczow nie odm ykajo [...]” (5) itd. N a rra to r jednakże z tru d e m u trz y m u je po­ zycję chłodnego obserw atora i zasadę gram atycznego dystansu. Za chw i­ lę w trąci sw oje em ocjonalne „ a j” (5), przejdzie na bardziej fam iliarne

1 Liczba w nawiasie w skazuje stronicę w książkowym wyd. 1: E. R e d l i n - s к i, Konopielka. Warszawa 1973. W następnych wydaniach dokonano pewnych zmian — ze szkodą, jak sądzę, dla językowego bogactwa utworu.

(4)

O „ K O N O P I E L C E ” Е . REDLIIŚTSK IEG O 127 i w spólnotow e ,,ty ”, skierow ane ni to do siebie, ni to do opisyw anego gospodarza, ni do czytelnika: „Odpluszczysz i latem widzisz brzezinke za rzeko i słonko [...]” (7), zamaże granice m iędzy sw ym kom entarzem a cy­ ta te m z cudzej mowy, by wreszcie, zrezygnow aw szy z gram atycznego sztafażu obiektyw ności, pogrążyć się w specyficznej pierwszoosobowej auto wiwisekcji:

Ot i pomału się wstało. Oczy patrzo, niby widzo, ale ślepe, tylko na pa­ mięć wiedzo dzie kołyska, piec, ceberek, dzie dźwi: ide półślepo, odmykam półomackiem [...]. [8]

W gram atycznym „ ja ” jest wreszcie gospodarzem u siebie, panem w śród rzeczy, słów i zm ysłow ych w rażeń: ,,I ja kończę, bo zimno, b rr, ziąbu naszło pod koszule, prędzej do chaty!” (9).

Je st w tej początkow ej p a rtii powieści jakże ch arak tery sty czn a pul- sacja ról, kierow ana w m istrzow ski sposób, gdzie opow iadający byw a zarazem ak to rem („ja”) i reżyserem („oni”, „ ty ”) ukazyw anego spek­ tak lu , n aiw nym etnografem i w rażliw ym obiektem sam oobserw acji. J a ­ ko „etn o g raf” zacznie od opisyw ania ładu (a cóż dla ludu bardziej zna­ czącego nad obserw ow any co dzień ry tm wschodów i zachodów słoń­ ca!), by w toku dalszej opowieści spowiadać się już z dysym etrii do­ strzeżonej w świecie i z w łasnej w tym świecie inności. Zasada kosmicz­ nej tożsam ości p rzy rod y i człowieka wyłożona zostaje w pierw szych zdaniach K aziukow ej ontologii, w antropom orficznym zrów naniu słoń­ ca i ludzi:

Słonko to zawsze wstaje równo, zaraz po kogutach, i to zima czy lato, tyle że latem pokazuje się od razu, latem dużo roboty, a zimo jesienio w y­ leguje sie: nie wschodzi na niebo, bo po co? [5]

Dla etnografa, jak dla każdego uczonego, pytanie „po co?” jest zaw­ sze p u n k tem w yjścia, podstaw ow ym p ytaniem o funkcję, dla n a rra to - ra-au to ch to n a zaś odpowiedzią n a bezzasadną, niecierpliw ą dociekliwość naukow ą w spraw ach dla niego oczywistych. W jednym zdaniu jest pod­ jęcie zew nętrznego zobow iązania i zarazem postaw ienie go w stan za­ sadniczych podejrzeń. Można dalej powiedzieć, że w próbie obiektyw i­ zacji opisyw anego środow iska u kry w a się gest zdystansow ania się doń i że nieufność dotyczy nie tylko m etody, ale też opisyw anego przed­ m iotu. W te n sposób stw arza się napięcie m iędzy rzeczowością a emocjo- nalnością n a rra c ji, m iędzy dążeniem do obiektyw ności, k tórą potw ier­ dzić m a przyw oływ any k ilk ak rotn ie na początku zew nętrzny a u to ry te t („Jakby ta k i był, co by widział przez ściany i przez ciemno [...]”, 5), a potrzebą em ocjonalnej, personalnej gw arancji, że to osobiste cielesne dośw iadczenie poświadcza realność ukazyw anego św iata („poruszę sie i już czuje: o ręka, o nogi, o głowa! O, ja! I słyszę sapanie, i wiem: te tatow e, te H andzine, te dzieciow”, 10— 11). Ta gra rolam i to jednocześ­

(5)

nie skom plikow ana g ra czasem, k tó ry raz uzyskuje epicką p rzestrzen ­ ność, jest przeszły i teraźn iejszy zarazem , jak w pierw szych zdaniach książki, by za chw ilę być tylko czasem scenicznej teraźniejszości, cza­ sem zdarzeń dziejących się na naszych oczach 2.

Z tej żonglerki sy tu a c y jn e j, z w ielow ym iarow ości ról m ów iący ciągle ocala jed n ak sw ój w łasn y p u n k t w idzenia, w yjątk ow ą jedność i nie­ pow tarzalność swej m owy. Ocala swój sty l i nie tra c i tożsamości, od początku in try g u ją c odbiorcę jej ruchliw ością i rów noczesną spoistością. Ta dynam iczna jedność realizu je się przede w szystkim w regu łach spoiwa językow ego, w tej całości m ów ieniow o-pisanej, k tó ra jest najgłębszą w łasnością K a z iu k a-n a rra to ra . E dw ard R edliński przy okazji jednej z dyskusji n ad sw ą pow ieścią zaznaczył, iż „najw iększy w yczyn K aziu- ka polega nie n a ty m , że w pole w ychodzi on z kosą, ale na tym , że pisze p a m iętn ik -k siążk ę” 8. P odążając ty m tropem m oglibyśm y rzec, iż K aziuk n ap isał książkę m ówioną, albo raczej książkę z m ów ienia, „bez­ czelną” w swej szczerości językow ej, nie troszcząc się już o to, co m ar­ tw iło jeszcze a u to ra przedw ojennego pam iętnika, k tó ry w liście do re ­ d akcji pisał: „jeżeli będzie p rzy jęte, to w ystaw ić wszysci znaki, jak kropki, przecin k i i insze...” 4 K aziuk swój przedziw ny stop językow y przed staw ił jako m owę jedyną, a nie a lte rn a ty w n ą . G w ara np. nigdy nie jest tu cy tatem z m ow y cudzej, k tó ry uzupełnia literacki kom en­ tarz. Je st jego w yłączną szansą, ta k ostateczną ja k nad zieja zaw arta w nieskładnych zdaniach listów chłopskich z B razylii lub polecenia w p rzed śm iertn y m testam encie. W łaśnie tego ty p u przekazy co Listy

emigrantów z Brazylii i Sta n ó w Zjednoczonych, 1890— 1891 (W arszaw a

1973) czy chłopskie sk a rg i sądowe opublikow ane w „R egionach” (1979, n r 2) odsłoniły rodow ód decyzji Redlińskiego, by „pozwolić K aziuko- w i” ta k ą książkę napisać. To one pokazały, że chłop może się w swej mowie „w ypisać” — i nie skłam ać ani sobie, ani litera tu rz e .

W zapisie K aziuka o d n ajd u jem y językow ą specyfikę polsko-biało­ ruskiego pogranicza, z ta k ch arak tery sty czn y m i w yrażeniam i stam tąd, jak „szu tk i” (132), „k ro m ie” (114), „zorki” (134), „ Jej Bohu” (88),

„zasu-2 Pod tym względem charakterystyka czasu i narracji w Konopielce bliska jest rozpoznaniu K. B a r t o s z y ń s k i e g o , który w pracy Problem konstrukcji

czasu w utworach epickich (w zbiorze: Problemy teorii literatury. Seria 2. Wy­

boru prac dokonał H. M a r k i e w i c z . Wrocław 1976, s. 230) analizował podobną sytuację, pisząc: „Takiemu rozbiciu »ja« narratora i przesunięciom ośrodka zain­ teresow ania towarzyszą w powieści pierwszoosobowej fluktuacje dystansu czaso­ wego: uwyraźniającego się i jakby wydłużającego, gdy uwydatniona zostaje sy­ tuacja narracyjna; kurczącego się i zanikającego, gdy po jej usunięciu z pola w i­ dzenia [...] św iat zdarzeń przedstawionych uzyskuje autonom ię”.

8 E. R e d l i ń s k i , głos w dyskusji Obraz w locie ustrzelony. Spisał R. С i e- m i ń s k i . „Tygodnik K ulturalny” 1974, nr 16.

4 Pamiętniki chłopów. Wybór. Wyboru dokonała L. S t r ó ż e c k a . Warsza­ w a 1954, s. 170.

(6)

O „ K O N O P I E L C E ” E . R E D L I f ïS K I E G O 129 poniam ” (69), „p arszu k i” (53), „w ypietuszył” (36) itp. Obok zjaw isk z dziedziny w ędrów ki słów obserw ujem y typow e dla północnokresow e- go obszaru praw a fonetyczne, jak tracen ie nosowości na końcu w yrazu (powszechne ,,siedzo”, „chco”, m ieszanie samogłosek o i u lub ó („po- pioł” czy „łożko” , 11), zastępow anie ogólnopolskich połączeń che przez

chie („kożuchiem ” , 8), a w zakresie zjaw isk fleksyjn ych używ anie ko ń­

cówki -e w i w celow niku liczby pojedynczej zam iast -ow i (np. „cie- lakew i bedzie”, 109) oraz końcówki -i zam iast -e w m ianow niku liczby m nogiej (typ „w róbli [...] w lecieli”, 8) i inne \

G w ara w Konopielce w ym agałaby szczegółowego, fachowego opraco­ w ania, choć już te zjaw iska, k tó re poddane zostały naukow ej obserw acji, zaśw iadczają o głębokim autentyzm ie językow ym książki ®. O dn ajd u je­ m y go nie tylko n a poziomie pojedynczych słów, lecz i w w iększych jed no stk ach znaczeniow ych, w składni, w sposobie organizow ania przez nią reguł ludowego św iata, k tó re odsłaniają się począwszy od m en tal­ nych zasad utrw alon ych „na w ieki” w przysłow iach i porzekadłach (np. „śm ierć i żona od Boga naznaczona”, 67, lub „Jak Pam bóg przeznaczy to i na drodze rozkraczy!” , 66), a skończywszy na próbach in dy w idu al­ nego w yp ełnian ia zasobu pojęć abstrak cy jn y ch rzeczam i już nazw an y ­ m i i „osw ojonym i”. I ta k np. K aziuk prędkość m otorow ej łodzi p rze­ łoży na chyżość swoich stop („sunie z wodo, a prędko, że nogam i by z nio nie w y trzy m ał n aw et boso” , 67), a wielkość ofiarow yw anej sum y pieniężnej na w artość przedm iotów codziennego u żytk u („O, choroba, sto za miesiąc, dużo pieniondza! Ileż to m ączki, gwoździow, n a fty można dostać u K ram ara, za sto złotych!”, 94). W ten sposób Bartoszew iczow a opowieść w ypełnia się lokalnym konkretem , językow ym obrazem ta p la r- skiego św iata i zarazem personalną realnością jego w ew nętrznego ży­ cia, lękiem , ostrożnością czy w ybucham i radości.

I tu odkryw am y niezw ykłą adekw atność K aziukow ej składni w sto­ sunk u do indy w idualn y ch poruszeń egzystencji, innow acyjne możliwości* któ ry ch n a próżno by szukać w regułach języka czysto literackiego. Tak np. w spokojnym , swoiście „etnograficznym ” początku dom inuje tok składniow ej rep e ty cji i w yliczenia, przyw odzący m om entam i n a m yśl urzędow e spisy i naukow e re je s try („Siedzo Jurczaki, Bartoszki, Ma­ zury, Koleśniki, L itw iny, Orele, P rym aki, D unaje, Kozaki, czterdzieście

5 Podobne zjawiska ukazywane na innym m ateriale literackim analizuje Z. K u r z o w a w pracy Elementy kresowe w ję zyk u powieści powojennej (War­ szawa 1975).

1 J, M i o d e k (O słowotwórczych procesach kondensacyjnych w regional­

nych i środowiskowych odmianach języka. „Literatura Ludowa” 1975, nr 1) bada­

jący form acje syntetyczne jako zjawiska językowe charakterystyczne dla spo­ łeczności zam kniętych zauważa przy okazji, że Konopielka pod tym względem „jest utworem, w którym wszechstronnie wykorzystano środki słowotwórcze okreś­ lonego rodzaju, podporządkowane jednemu celowi: uzyskania efektu autentyzm u językowego” (s. 42).

(7)

gospodarzy n a czterdzieści łóżkach”, 6); by w sy tu a c ji w ew nętrznego w zburzenia opow iadacza zapisać się w zdaniach silnie afek ty w n ych, peł­ n ych rów now ażników , p y tajn ikó w , zdań w ykrzyknikow ych, odchyleń o rtograficznych i in te rp u n k cy jn y c h , św iadczących o b rak u racjo n aln ej k o n tro li nad czynnością zapisu. Oto K aziuk z D om inem idą „w r a jk i”, w ięc sy tu a c ja dla tego pierw szego niepew na, drażliw a, ry tm „mowy w e w n ę trz n e j” przyśpiesza i opada:

Wyszli my, idziem śnieg piszczy, aż w drugim końcu wioski słychać jak m nie Domin w rajki wiodo. A le do kogo? Do Mazurzanek? Mijamy. Do Koleśnika Babiatego, który same córki ma? Nie, i jego mijamy! Do Natośnika? Mijamy. Idziem, nie skręcam y i nie skręcamy, zaczyna m nie korcić, z kimże m nie Domin ożenio. [63]

O kazuje się, że to, co jest n a jtru d n ie jsz e do opanow ania i spraw ia ludziom pozbyw ającym się g w ary najw ięcej kłopotów , tzn. norm a składniow a, tu ta j p o tra fi zaowocować stylistyczny m bogactw em i n a­ dać K aziukow ej m owie w alo r n iem al poetyckiej ekspresji, z ta k cha­ ra k te ry sty c z n ą jednorazow ością językow ych u ż y ć 7. M amy do czynie­ n ia z tym , co T eresa S k u b alan k a u znaje za w y razistą cechę języka m ówionego: „praw ie rów noczesne form ułow anie m yśli i w ygłaszanie ich ” 8, k tó re w Konopielce je st dodatkow o ich zapisyw aniem . W ypo­ w iedziane i zapisane sta je się tu ta j żywiołem jednorodnym , w yłącz­ n ym sposobem podm iotow ej ekspresji. Dzięki tem u zabiegowi w rzuceni jesteśm y in médias res, w przedm iotow o-językow ą sytuację n a rra to ­ ra, w św iat jego głosów w ew n ętrzn y ch i zew nętrznych, ta k jak on je słyszy i zapisuje:

Naraz pod dźwiam i ktoś inny huknoł: buch! buch! na ten sygnał posypali sie spomiędzy kożuchów wybuchi, jeden za drugim: Buch! Bach! Bam! Pyf! Łup! Hop! Ryms! Trrach! Rryp! czterdziestu chłopa kacza sie plecami po ple­ cach, brzuchach, ławach, na podłogę sie walo, zapomniawszy o św iecie, zebra­ niu, urzędnikach, ślozy oczy zalewaj o, tylko jedna m yśl błyska: żeby huknąć głośniej niż drugi! [...] Odpalamy jeden po drugim, Mazury, Prymaki, Litwiny, Dunaje, Bartoszki, Orele, huk za hukiem goni, hukowisko rozdudniło sie pie­ kielne, czterdzieście bębnów odprawia muzykę na kartofli, kapuche, kisłe mleko, cybule, łupcujem jak pijane, po świńsku ale zdrowo, wybuch za w y­ buchem leci, jeszcze jeden, jeszcze jeden, jeszcze. [57]

W idzimy, jak m istrzow sko u ży ty tu został onom atopeiczny w ym iar słowa i zdania, jak podporządkow ano m u n a w e t grafikę w yrazów , gdy początkow e i słabe jeszcze „buch ” ! pisze się m ałą literą, by za chw ilę w zm ocniony „w y b uch ” oddać przez „w zm ocnienie” jego zna­ czenia — dużą literą. F u n k cja słyszalnego w Konopielce jest niezw ykle

4

7 O rozmaitych trudnościach w wypełnianiu norm stylistycznych zob. М. К a-m i ń s k a , Z problea-m ów stylu polszczyzny a-mówionej. „Prace Polonistyczne” seria 39 (1976), s. 282.

8 T. S k u b a l a n k a , Rola ję zy k a mówionego i pisanego. W zbiorze: Język

(8)

О „ K O N O P I E L C E ” E . R E D L I Î Ï S K I E G O 131 istotna. K aziuk sta ra się oddać w alor brzm ieniow y każdego w yrazu. Zapisuje go w zasadzie tak, ja k słyszy: „piersze” , „dzieś”, „dźw i” (6), „ p tastw o ” (7), „ c h fa rtu c h ” (13) itp. S ta ra się rów nież ukazać w alor into n acy jn y całych zespołów słow nych, jak np. falow anie wysokości H andzinego głosu w śpiew anych G odzinkach: „Zaaacznijcie w argi n a­ sze chw alić panne świętooo!” (114— 115). N otuje nie tylko brzm ienie w yrazów , ale i w łasny doń stosunek em ocjonalny, k tó ry rozszyfrow ać m ożem y w tym , że imię Jud asz zapisze m ałą literą (228), ale już inne „św ięte” słow a w yprom ieniow ują u niego swe w yjątkow e znaczenie na słow a sąsiadujące: „Nie Daj Boże zrzuciła!” (12), „Nu to Chw ała Bogu” (14), „Z Bosko Pom oco” (39). Zw rócenie uw agi na w alor g ra ­ ficzny w yrazu bierze się już z innej k u ltu ry , z pam ięci reguł języka pisanego: tu — z m echanicznego przeniesienia zasady, k tó ra mówi o pi­ saniu dużą literą w yrazów o szczególnym znaczeniu i ważności. Św iad­ czy to już o pew nej ortograficznej konsekw encji, a naw et h ip erp op raw - ności K aziuka, ta k zresztą ch arak tery sty czn ej dla osób dopiero uczą­ cych się gram aty ki. N aszem u bohaterow i zdarza się już pam iętać o nie­ któ rych szczegółach ortograficznych, ale tylko zdarza się — ja k każ­ dem u nowicjuszowi. S ystem atycznie pisze „dźw i”, ale raz, na stro n i­ cy 64, m am y już „drzw i”; na innej stronicy obok siebie napisze „dó- po” i „do półdupka” (14). K ilka niekonsekw encji o d n ajd ujem y rów nież w realizow aniu n o rm y zapisu fonetycznego, gdy raz w tej sam ej g ru ­ pie w yrazow ej zastosow ane zostaje konsekw entne upodobnienie: „ni fte ni w e fte ” (87), a raz nie: „To w te to w e fte ” (8).

W ty m „nieokrzesaniu” ortograficznym K aziuk jest rów nież p raw ­ dziwy. W ypow iada się całym sobą, taki, jak i jest u początków swej nowoczesnej, piśm iennej edukacji. Redliński poprzez K aziukow y zapis pokazuje ludow y język w ty m momencie, kiedy jeszcze nie do końca osaczyli go cenzorzy gram atycznych poprawności, gdy pam ięć o nich jeszcze nie ogranicza swobody pełnej, nieskrępow anej wypowiedzi. Na ty m pograniczu s y tu u je się b o h ater Konopielki. Na początku powieści, w scenie, k tó rą M aria Janion porów nała do „słynnej reflek sji sam o­ świadom ości R oguentina z La Nausée S a rtre ’a” 9, K aziuk jeszcze nie przebudzony, o d rętw iały, użyje „nieśpie” (10) jako odpow iednika sw e­ go urzeczow ienia, by przecknąw szy się, zanotow ać już popraw nie „nie śpie” (12) jako czynność i działanie. Z różnych względów możemy uważać tę scenę za wielce znaczącą. Je st w niej tru d opanow yw ania siebie na przełom ie dnia i nocy, na granicy zmysłowego odrętw ienia i samoświadomości, a więc w sy tuacji, k tó ra pow ołuje do istnienia K a- ziukow ą opowieść. Je j bohater, ja k w idzim y z obserw acji języka, jest jednocześnie w środku, choć już w ychylony na zew nątrz, cały w m

a-9 M. J a n i o n , głos w dyskusji Zacofana, to dobrze czy kiepsko? Zanoto­ wała H. K r u k o w s k a . „Kontrasty” 1974, nr 7, s. 23.

(9)

clerzystej m owie, ale m owie zapisanej już ze śladam i pam ięci o k u ltu ­ rze w ysokiej.

M acierzyste reg u ły ludowego św iatopoglądu o fiarow yw ały m u w e­ w n ętrzn ą przejrzystość. Przez nie jasno rozpoznaw ał się K aziuk jako gospodarz, jako głow a rodziny, w yznaw ca w spólnej religii i uczestnik grom adnej zabaw y. Ł atw o odnajdow ał się w porządku n a tu ry i za ra ­ zem w p o rząd k u życia w ew nętrznego, które pulsow ały ty m sam ym r y t­ m em i w ypow iadały się ty m i sam ym i znakam i językow ej w spólnoty.

Dzień sie sam zaczyna, w szystko idzie jak trzeba, jak wczoraj, jak kiedyś, jak było na początku teraz i zawsze i na w ieki w ieków amen. [12]

— pow iadał B artoszew icz, bez tru d u w kom ponow ując m yśl o n atu rze b y tu w p lan m odlitew nej frazy. Teraźniejszość zanurzała się w wiecz­ ność i od n ajd y w ała swój sens w u trw alo n y ch zw yczajach i niezm ien­ nych gestach. Św iat m iał swe granice, czas opowieściową p rz e jrz y ­ stość, a w arto ści m oralne trw ałą skalę sw ej rozpoznawalności. T apla- ГУ> jed y n y k ra j K aziuka i jego w spółplem ieńców , stw orzyły sw oisty św iatopoglądow y i ekonom iczny hom eostat, społeczność zam kniętą, któ ­ rej izolację pogłębiała geograficzna lokalizacja w ioski okolonej rzeką i n iep rzeb y ty m i bagnam i. W jej ram ach realizow ała się klasyczna, ide­ aln a n iem al w spólnota w iejska, k tó rą R ob ert R edfield c h arak tery zu je jako społeczeństw o „m ałe, izolowane, niepiśm ienne i hom ogeniczne, o silnie rozw iniętym poczuciu solidarności g ru p o w ej” .

Tryb życia jest skonwencjonalizowany, tworząc ów sw oisty system, który nazywam y „kulturą”. Zachowania są tradycyjne, spontaniczne, bezkrytyczne i mają cechy wyraźnie osobowe; prawodawstwo nie istnieje, nie ma też miejsca dla eksperym entu i refleksji intelektualnej. Pokrewieństwo, jego w ięzi i in­ stytucje stanowią typ kategorii doświadczenia, a jednostką działania jest grupa rodzinna 10.

W szystko, co inne, nie mieszczące się w regułach tego św iata, um ie­ szczano poza obszarem lokalnego dośw iadczenia, „dzie za niem iecko granico” (41), k tó ra p rzebiegała przez bagno lub może trochę dalej. Żyło się tu bez świadom ości narodow ej i klasow ej, a więc bez tego, na czym już od p a ru w ieków zasadzała się dookolna cyw ilizacja. „[...] my tu tejsze, swoje, żyjem sobie jak żyli i niczyjej łaski nie prosim ” (48) — odpowie Dom in, gdy urzęd n icy u żyją patriotycznego arg u m en tu : „A wy kto, nie p o lak ?” (47). K aziuk, jak widać, określenie narodow ej przy ­ należności zapisze jeszcze m ałą literą, pośw iadczając jej zupełne nie­ zrozum ienie. „T u tejsze” jest dla siebie p aństw em i św iatem jednocześ­ nie, u stro jem odw iecznym , a w ięc i spraw iedliw ym . „Nie podoba im

10 Cyt. za: H. M i n e r , K ontinuum w ieś—miasto. Tłumaczyła A. B e n t k o w ­ s k a . W zbiorze: Elem enty teorii socjologicznych. Materiały do dziejó w w spół­

czesnej socjologii zachodniej. Wyboru dokonali W. D e г с z у ń s к i, A. J a s i ń-

(10)

O „ K O N O P I E L C E ” Е . R E D L I Ń S K I E G O 133 sie, że jest wioska, co żyje jeszcze po daw nem u, po bożemu!” (42) — obu rzają się szczerze taplarczanie.

Szczęście tej w pólnoty to potw ierdzenie niezm iennych reguł, o d naj­ dow anie i bronienie znaków jednostkow ej i zbiorowej przejrzystości. Raz w yniknie ono z rozpoznaw alnej identyczności o b y c z a ju 11, innym razem z niezachw ianego gestu w codziennych czynnościach 12, a w innej znów chw ili z poczucia trw ałości szczegółu18. W szelka innow acja była przeciw ko zarów no grupow ej, jak i indyw idualnej tożsamości. Przez obie stro n y w yrzucana była poza m argines pożądanego doświadczenia. B ronisław M alinowski pisze:

Należy sobie uświadomić, iż w warunkach prymitywnych tradycja-m a dla społeczności pierwszorzędną wagę i nic nie jest tak ważne jak jednomyślność i konserwatyzm jej członków. Porządek i cywilizacja mogą być utrzymane tylko przy ścisłym przestrzeganiu tradycji, obyczajów oraz wiedzy odziedzi­ czonych po poprzednich pokoleniach. Jakiekolwiek rozluźnienie tego osłabia zwartość grupy i stanowi niebezpieczeństwo dla jej kulturalnego dorobku, zagrażając samemu jego istnieniu 14.

To w łaśnie porządku w łasnej cywilizacji bronią taplarczanie, gdy ci z m iasta p ró b ują osuszyć bagno, zelektryfikow ać wieś, nauczyć dzie­ ci czytać. Osuszenie bagien to przecież naruszenie stru k tu ry duchowo- -ludzkiego św iata, tego w zajem nego odwiecznego porozum ienia, k tóre złe moce lokowało na m oczarach i strzegło zasad sym bolicznych związ­ ków. „Św iat w ierzeń i przesądów był tak ą sam ą realnością jak św iat realn y, realnością ciągle potw ierdzaną przez życie” — zauw aża Wło­ dzim ierz Paw luczuk, badający te same obszary, któ re w swej powieści ukazał R e d liń sk i1δ. N aruszenie św iata duchów spowodować mogłoby ich zemstę. W tych kategoriach może być in terp re to w a n a znaczna część cyw ilizacyjnych nieszczęść. N adejście „k atastro fy ” w T aplarach zapo­ w iad ają dziw ne znaki w n aturze: a to ojca Kaziukowego tra p i św ierz­ bienie pięt, którego znaczenia nie może on, mimo wiekowej m ądrości,

11 „Herody jak co roku zaszli, śmiechu narobili, podwędzili pół pieroga, ale tak trzeba, jak pamięcio pamiętam, zawsze tak samo dokazywali, tak samo przed­ stawiali: każdy w wiosce, kromie małych dzieci, w ie na pamięć co robi i w ygła­ sza Herod, co Śmierć, Anioł, Żyd, Koza, Cudzoziemiec, ludzi każde słowo, każdy krok pamiętajo i ni zmylić się, ni przejnaczyć nie dajo” (135).

12 „I jemy. Jemy zwyczajnie, po naszemu, jak Pambóg przykazał, jak święty Józef z Matkobosko i Jezusem jedli: z jednej miski. Jemy i smakuje, i dobre, i jak trzeba!” (144).

18 „Teraz bedzie kamień w koleinie, przepowiadam i rękami sie podpieram na tylniku, żeby dópy nie zbiło.

A jakże, podrzuciło. Patrzę w ziemie: powinna wysunąć się spod nogo w Koleśni- kowa plecha z dziewannami, potem trzy małe kamieni, Wronow kołek. Wysuwajo sie” (72).

14 B. M a l i n o w s k i , Szkice z teorii kultury. Warszawa 1958, s. 414.

15 W. P a w l u c z u k , Światopogląd jednostki w warunkach rozpadu społecz­

(11)

odgadnąć; a to cielę urodziło się czarne i rży, lgnąc do kobyły; to znów dziad w niezw yczajnej porze p rzyb y ł do wioski i przepow iada „sodo- m egom ore”. Prorocze znaczenie ty c h faktów rośnie w m iarę opanow y­ w ania Taplfir przez now e, przez obcą im k u ltu rę zza rzeki. Sam jed n ak fak t, że te znaki zostały dane, świadczy, w m niem aniu m ieszkańców, 0 Boskim czuw aniu n ad św iatem i o świadomościowej szansie opano­ w ania przez nich nieznanego.

Nowość może tu jeszcze zostać w pisana w system znanych sym boli 1 być w te n sposób „osw ojona”. N auczycielka jaw i się jeszcze jako nie­ bezpieczny duszek zbożowy, k tó ry może „wciągnąć, załachotać” (214). Je j inność d aje się jeszcze przełożyć na m owę obserw ow anej przyrody. F ascyn ująca odm ienność urody tej kobiety opisana zostanie przez K a- ziuka w ta m ty m języku: „idzie i gnie sie, przegibuje: czasem pod prąd ry b y tak sie przeginajo, bluszcz na n urcie ta k fa lu je ” (94). C h a ra k te -. ry sty czne i znaczące jest to um ieszczenie nauczycielki w k ręg u sk o ja­ rzeń akw atycznych. W sym bolice ludów p ierw otn ych woda to przecież śm ierć i odrodzenie jednocześnie:

zarówno w płaszczyźnie kosmicznej, jak i antropologicznej zanurzenie w wodzie nie oznacza całkow itego unicestw ienia, lecz tylko przejściową reintegrację w to, co jest niezróżnicowane, po czym następuje now e stworzenie, nowe życie, nowy człowiek, zależnie od tego, czy mamy do czynienia ze zjawiskiem kosmicznym, biologicznym czy soteriologicznym ie.

To w nią, w tę w odną kusicielkę zanurzy się K aziuk, by stać się innym człow iekiem . W czasie zbiorow ej m odlitw y zauw aża, że „kiw a sie uczycielka jak na czółnie” (123), a więc znow o d n ajd u je ją w sferze znaczeń akw atycznych, k tó re coraz bliższe są skojarzeniom seksualnym . W sw ych erotycznych m arzeniach b o h ater coraz n am iętn iej wchodzi w nią jak w p ram atk ę, w jej płodowe wody, z któ ry ch w yłonić się mo­ że nowe istnienie. W yobraża sobie, że w suw a swą głowę m iędzy jej nogi (sym boliczny pow rót):

A kolana tak rozstawiła, że nic tylko głow ę położyć, niechby ona iskała. I już widzę, jak głowa moja leży u niej w podołku, w pachwiny wciśnięta, a ona mnie iska białym i palcami. [116—117]

Isto tn e jest tu także to, że ostateczne erotyczne oddanie się K aziu- k a nauczycielce odbyw a się na m iejscu daw nego bagna albo p rz y n a j­ m niej w pobliżu niego. Tu b o h ater o dn ajd u je siebie nowego na obsza­ rze starego św iata.

Niezależnie od kompleksu religijnego, w ramach którego w ystępuje woda, jej rola jest zawsze jednakowa: dezintegruje, niszczy formy, „obmywa z grze­ chów” — oczyszcza i regeneruje zarazem 17.

18 M. E 1 i a d e, Trakta t o historii religii. Tłumaczył z francuskiego J. W i e- r u s z-K o w a 1 s к i. Opracował B. K u p ś ć . Warszawa 1966, s. 211.

(12)

O „ K O N O P I E L C E ” Е . R E D L I Ń S K I E G O 135 Zw róćm y ponadto uwagę, że nazw anie nauczycielki K onopielką w ią­ że się także z w ielkanocnym zw yczajem odw iedzania przez młodzież domów, w któ rych m ieszkają panny i kaw alerow ie, i śpiew anie przy tej okazji tzw. konopielek. Oto frag m en t pieśni z okolic Białegostoku:

Siwa raba zieziuleńka, hej łołem, łołem, zieziuleńka. Wszystkie lasy okowała, hej łołem, łołem, okowała. Tylko w jednym nie bywała, hej łołem, łołem, nie bywała. A w tym lesie jeleń stoi, hej łołem, łołem, jeleń stoi. A u jelenia dziewięć rogi, hej łołem, łołem, dziewięć rogi. Na dziesiątym kuźnia stoi, hej łołem, łołem, kuźnia stoi. A w tej kuźni kowal kuje, hej łołem, łołem, kowal kuje. Wykujże mi złoty pierścień, hej łołem, łołem, złoty pierścień. Złoty pierścień, złoty w ieniec, hej łołem, łołem, złoty wieniec. Złoty wieniec, złoty kubek, hej łołem, łołem, złoty kubek.

A w tym wieńcu zaruczańca, hej łołem, łołem, zaruczańca. A w pierścieniu ślubowaćca, hej łołem, łołem, ślubowaćca 18.

C harakterysty czne, iż jest to pieśń o cudzie przem iany — o prze­ m ianie w n atu rze i przem ianie w człowieku, a więc o tym , czego w is­ tocie dotyczy u tw ó r Redlińskiego. Jej w aru n k iem staje się zachw ianie porządkiem św iata: odnalezienie takiego lasu, gdzie stoi dziw ny jeleń z kuźnią n a dziesiątym rogu (kuźnia to przecież sym bol odnowy, w y ­ tw arzania). Tam w ykuw a się rekw izyty zm ienionych ról: pierścień, wieniec, kubek. Je st ta pieśń zarazem subtelnym obrazem erotycznej przem iany panienki w m ężatkę, kaw alera w męża, opow iedzianej przy pomocy sta re j, ludow ej sym boliki.

R edliński odsłonił to samo co tek st konopielki: że stre fa erosu może być m iejscem w ew nętrznej przem iany. To jest w łaśnie ów „las”, w k tó ­ ry m jeszcze nik t ,,nie by w ał” , lecz w k tó ry m u k ry w ają się możliwości niew yobrażone. K aziuk odkrył to m iejsce i opowiedział o nim. W niknął w sferę erotyki, obw arow aną chyba najw iększą ilością zakazów indy­ w idualn y ch i społecznych, i zechciał przekazać swe doświadczenie, opi­ sać dzieje swego grzechu. Tym sam ym w niknął swą opowieścią w ob­ szar będący, jak się uw aża od czasów rew olucji freudow skiej, centrum prob lem atyk i współczesnej k u ltu ry .

Niezależnie od tego, jak bardzo seks został zbanalizowany w naszym spo­ łeczeństwie, nadal jest on siłą, która utrwala gatunek, jest źródłem przejmu­ jącego lęku, a jednocześnie najgłębszej rozkoszy 19.

A utor Konopielki rozpostarł w ładztw o Erosa na obszary, na których on dotąd w polskiej litera tu rz e nie bywał. Jego zmysłowa obecność w niknęła w sfery, gdzie rygorystycznie obowiązywała jedynie ideowa czystość i jasne m oralne zasady, kw estionow ane tylko czasem w ludo­

18 Cyt. za: J. K a w e c k i , Ludow y obchód wielkanocny „Konopielką” na Podlasiu. „Literatura Ludowa” 1960, nr 1, s. 66.

19 R. M a y, Miłość i wola. Przełożyli H. i P. Ś p i e w a k o w i e. Warszawa 1978, s. 56.

(13)

w ych sp rośnych piosenkach i n iecenzuralnych żartach. Zw rócił się zwłaszcza przeciw ko pozytyw istycznem u rdzeniow i naszej lite ra tu ry , kojarzącem u postęp tech n iczn y (propagow anie udoskonaleń agro tech­ nicznych, in d u strialn y ch , ośw iatow ych itp.) z przem ianam i św iatopo­ glądow ym i. W nieco in n y m porządku zaznaczyło się to już w późnym rom antyzm ie, np. u K raszew skiego, dla którego pański salon m iał w y ­ rugow ać chłopskie nieokrzesanie B ondarczuka i stw orzyć go innym dla „cyw ilizow anego” św iata. Na podobnej zasadzie opiera się sym boliczny gest W itolda K orczyńskiego z Nad N ie m n e m Orzeszkow ej, uczącego parobka, jak obchodzić się ze żniw iarką. M iał to być podstaw ow y gest człow ieka nowego czasu. G en eracja pozytyw istyczna w ierzyła w środ­ ki techniczne, a siła tej w iary daje się jeszcze w yraźnie odczytać w ob­ fite j p ro duk cji litera c k ie j lat pięćdziesiątych naszego w ieku, w k tó rej sym boliczne „ tra k to ry ” m iały „zdobyć w iosnę”, dziewiczy dotąd obszar ludzkiej duszy. Ludzie spotykali się przy w arsztatach produkcyjnych, n a zebraniach — ale nie w łóżku. Łączyła tam ty c h bohaterów w spólno­ ta narzędzi (w ty m tak że w spólnota narzędzi ideologicznych), lecz nie w spólnota n a tu r. R edliński odnalazł w T aplarach to, o czym pisze Rollo M ay badający am ery k ań sk ą m etropolię:

Przybyszowi z Marsa, który wylądowałby na Times Square, wydawać by się mogło, że seks jest dzisiaj głównym m otywem komunikacji m iędzyludz­ kiej 20.

O dkrył, że przem ian y w erotycznym obyczaju, a więc dotyczące sfe­ ry najb ard ziej strzeżonej i in ty m n ej, mogą stać się źródłem przem iany w ew nętrzn ej i zew nętrznej człowieka. K usicielska uroda nauczycielki pociąga K aziuka, lecz praw dziw y w strząs erotyczny dokonuje się w nim w tedy, gdy widzi, że pozycja w czasie stosunku seksualnego może być in n a niż tra d y c y jn a i że w ten sposób rów nież w ypow iadać się może ludzka n a tu ra . Podglądnąw szy K onopielkę chłop m a świadomość, że od­ k ry ł nie ty lk o w niej, ale i w sobie św iat ta k niebezpieczny, że może nie wrócić stam tąd tak im , jakim doń wszedł. P ierw szy jego odruch wobec fa k tu przekroczenia erotycznego tabu to gest au to k astracy jn y : lepiej zniszczyć w sobie erotyczne życie, niż żyć jako in n y człowiek. T ak p rzy n ajm n iej w duchu O tto R anka m ożna by in terp reto w ać ścięcie drzew a 21. Gdyż nie sądzę, by zniszczenie klonu było w prześw iadczeniu b o h atera n aty chm iasto w y m zam achem na tra d y c je ojców i sprzeciw em wobec duchow ych reg u ł grom ady. Z zew nątrz w ygląda raczej na to drugie i tak zresztą odczytyw ane jest przez rodzinę bo h atera („Nie­ szczęście na dom ściągniesz! Nie ścinaj!”, 188), od w ew nątrz jednak

20 Ib id em. s. 57.

21 Na tem at sym boliki ścięcia drzewa zob. O. R a n k i H . S a c h s , Znacze­

nie psychoanalizy dla nauk humanistycznych. Przełożył A. W ę g r z e c k i . W zbio­

rze: Teoria badań literackich za granicą. Antologia. Opracowała S. S k w a r c z y ri­ s k a. T. 2, cz. 1. Kraków 1974, s. 548—549, przypis 2.

(14)

О „ K O N O P I E L C E ” Е . R E D L I Ń S K I E G O 1 3 7

m otyw acja tego gestu w ydaje się bardziej podświadoma. Odmienność seksualnej pozycji nauczycielki staje się dla K aziuka najb ardziej trw o ­ żącą i fascynującą propozycją nowego ładu, k tó ry z sobą wnosi ta ko­ bieta. To „porządność, ale do góry nogami, taka, że baba na chłopa włazi, a chłop jak baba na plecach leży” (195).

Na czym głębiej polega ta rew olucja w odw róceniu seksualnych ról? Zauw ażm y, że T ap lary to św iat o dom inacji mężczyzn. Przecież jed na z pierw szych rozbudow anych scen w Konopielce dotyczy m om entu, gdy K aziuk w d rastyczny sposób udow adnia sw ą wyższość nad Handzią, bijąc ją za zgniecione jajko. Czyniąc tak, potw ierdza owo bezwzględne praw o dysponow ania kobietą, podkreśla swą gospodarską nadrzędność i m ęską przew agę. W zebraniu, na k tóry m decydują się spraw y wsi,, uczestniczą tylko mężczyźni: ,,Baby i dzieci zostajo sie, nie dla nich tak ie zebrania, a my, tap larsk ie gospodarze, w chodzim ” (44). Ta h ie ra r­ chia ról odw zorow yw ała się także w pozycji m ężczyzny w czasie ak tu seksualnego. P otw ierdzał się w niej sym boliczny p lan św iata, p a te rn a ­ listyczna reguła Boskiego kosmosu („Słonko [...] jak w chatach gospo­ darze”, 5).

K aziuk przez szparę w oknie zobaczy, że nauczycielka ze swym p artn erem , przy obopólnej zgodzie, kochają się inaczej, co pom im o po­ czątkow ej trw ogi zapadnie w niego głęboko i wzmoże jeszcze bardziej atrakcy jn ość erotyczną Konopielki. Tą drogą, przez sferę in ty m n ą i w sposób n ajm n iej oczekiw any przez obie k u ltu ry , w niknęło w niego p ragnienie doświadczenia nowości, pragnienie gorące i często nieopa­ now ane jak n a tu ra życia seksualnego. G dy spełni się kuszące m arzenie, by nakochać się z nauczycielką w inny sposób niż z Handzią, K aziuk skonstatuje:

Jak z tamtym z miasta: nade mno. A było widniej niż pód lampo, słońce nas z góry oglądało. Ale wcale nie stanęło od tego, dalej zachodziło i wscho­ dziło [...]. [210]

Słońce nie spaliło grzeszników , ziemia nie rozpękła się pod nimi... Zm iana ról erotycznych nie w strząsnęła m echaniką niebios. To, co „m iejskie” i „nowoczesne”, okazało się nie przeciw ko naturze, nie prze­ ciwko jej solarnem u ładowi. Odtąd odkrycie to stanie się K aziukow ym atutem . Gdy K aziuk bierze się do klepania kosy, tato w y krzykuje: „Toż w styd słonka!” (212) -— sądząc, że przyw oła starą sankcję praw a n a tu ­ ralnego, od którego odejście sprow adza k arę i potępienie. Lecz on, z peł­ ną gw arancją swego cielesnego i w ew nętrznego doświadczenia, odpowie n ap ierającej n ań grom adzie: „straszniejszych rzeczow ludzi probujo i żyjo” (214). Tak oto „rew olucja” w technice seksualnej pociągnęła za sobą sk utk i nie do przew idzenia.

W trad y cy jn y ch powieściach, nie tylko o drogach i zaw ikłaniach postępu, nauczycielka była tą osobą, k tó ra przedłużać m iała okres ero­ tycznej niew inności i nieśw iadom ości młodzieży. Językiem F reu d a moż­

(15)

na by powiedzieć, iż jej zadaniem było odpow iednie kanalizow anie

libido. „C nota” staro p an ień stw a staw ała się obowiązkową cząstką obra­

zu nauczycielki, o k tó ry m , z okazji W y oranych kam ieni M orcinka, pi­ sał Bolesław Hadaczek:

Młoda nauczycielka na prowincji musi być — w edług powszechnej opi­ nii — stara i nieładna, chodzić w zniszczonej sukience, spuszczać oczy na w i­ dok m ężczyzny z miną udręczonej niewinności, nie wypada jej zbytnio śmiać się, a w czasie kościelnych uroczystości powinna kroczyć na przedzie orszaku dziewic w bieli i trzymać głowę spuszczoną na znak w ielkiej pobożności22.

W Konopielce dzieje się inaczej. P rzede w szystkim nauczycielka zjaw ia się w T ap larach nie na zasadzie ideowego posłannictw a, lecz by skorzystać z jeszcze jed n ej życiow ej przygody. Na p y tan ie K aziuka, czy w róci tu ta j, by kontynuow ać swe dzieło pedagogizacji wsi, ona od- rzeknie, że nie. J ą ciągnie w nowe. „Lubię zm ieniać [...], to ciekaw e” (206) — odpowie. Dla niej to rozryw ka, pożyteczny k a p ry s nowoczesnej dziew czyny, k tó rej zachciało się pom ieszkać „w buszu” i po drodze zro­ bić trochę dobrej roboty. Nic w niej z ty ch cierpiętnic postępu, które porzucały sw ych ukochanych, by lud oświecać, jak choćby S tasia Bo­ zo w ska z SUaczki Żerom skiego. One w łaśnie w ierzyły w F izykę dla lu­

du, w techniczne narzędzia, k tó re zm ienią św iat. Ich klęski były na

m iarę szczytnych m arzeń, kobiety te u m ierały sam otne, lecz w poczu­ ciu podjętego ideowego w yzw ania. B oh aterk a now eli A ntoniego Sygie- tyńskiego Nasza kochana pani unow ocześnianie chłopskiej społecznoś­ ci zaczęła od zainstalow ania w chałupie w a rszta tu tkackiego i p rzy ­ uczania doń m iejscow ego dziecka, co m iało dać korzystn y w zór i z cza­ sem, odm ienić ekonom ikę wsi. E k sp erym ent kończy się chorobą dziecka i gospodarczą ru in ą chłopa, k tó ry nie p o trafił zorganizow ać sobie m a­ teriałow ego zaplecza oraz ry n k u zbytu. G ospodyni powie:

To dobre dla państwa wielkiego, co sobie na pięknych łóżkach śpią, ale nie dla nas ciem nych chłopów, co byśmy dwie takie cieniuśkie koszule, nie zaś jedną przez noc na grochowinach zdarli!... Tylko że ta „nasza kochana pa­ n i”, jak sobie raz na rozum wzięła, żeby coś dla oświaty zrobić, tak już ni­ czym tego przetłomaczyć nie było można... 23

U a u to ra Konopielki to, co dotąd należało do sfery nocnych m aja ­ ków osam otnionych kobiet, ow ładniętych reg u łam i pracow itego dnia, okazało się n ajb ard ziej wspólne. R edliński ukazał, że k u ltu ra nie m usi być „pokonyw aniem n a tu ry w człow ieku” , jak sądzili Brzozowski i P e i­ per, ale sposobem jej odnow ienia, co z kolei staje się tu w arun k iem m iędzyludzkiej i m iędzycyw ilizacyjnej m ediacji.

Sądzę jednak, że nie należy absolutyzow ać pierw iastka erotycznego

22 B. H a d a c z e k , Postać „silaczki” w prozie polskiej. „Polonistyka” 1976, nr 6, s. 10.

23 A. S y g i e t y ń s k i , Nasza kochana pani. W chacie chłopskiej. W: Nowele

(16)

O „ K O N O P I E L C E ” E . R E D L lN S K I E G O 139 w tej książce. Je st on niezw ykle atrak cy jn y i ważny, ale nie w yłączny w m otyw acji prob lem aty k i przem iany. K aziuk jest całym sobą postacią z Taplar, ale też jednocześnie jest w nim i ktoś trochę inny: ktoś, kto bacznie i z uw agą przygląda się św iatu, w którego kręgu zdarzyło się p arę faktów m ogących wzbudzić podejrzenie. Raz może lo być obser­ w acja, że w ystarczyło nak arm ić głodną kobyłę, by przestała rżeć za tajem niczym cielakiem ; innym razem, że zm arłe dziecię, w skrzeszane z tak ą gorliw ością przez w ędrow nego dziada, jedn ak nie zm artw ych­ w stało, lu b to, że złoty koń, którego K aziuk próbow ał odkopać, okazał się złudą. Je st w bohaterze u tw o ru już jakieś doświadczenie niepew no­ ści, na k tó re tra fia K onopielkow y posiew. Z pustego dołu, w który m rzekom o m iał się znajdow ać koń, i po przezw yciężeniu w sobie strachu w yjdzie ju ż K aziuk jakoś przygotow any na przyjęcie innego. W tę szczelinę w nikną pierw sze nowe słowa i nowe doświadczenia. K aziuk to jednocześnie człowiek ostrożny, niełatw o przekraczający granice t r a ­ dycji, k alk u lu jący ryzyko w ydziedziczenia, jak choćby w końcowej, tak ty czn ej próbie pow rotu do m acierzystego języka, gdy używ szy „m iej­ skiego” słowa, cofnie się zaraz na stare pozycje:

Słyszeli? On powiedział: wyszłem! Jak urzędnik! Jego ta uczycielka oduczyła wstydu brydu!

Ludzi, ja nie dla obrazy wyszed, mówię jeszcze raz: czy ja wróg wasz? [228]

M iędzy „ja w yszed” a „w yszłem ” jest ta sama odległość co m iędzy użyciem sierpa a użyciem kosy. Nieznaczna, ale istotna. Ten ostatni fak t K aziuk w sw ej świadomości też jeszcze przełoży na reguły lu ­ dowego obrzędu, na w spólny język wioskowej grom ady: „I nachodzę n a nich z koso, nachodzę jak Śm ierć w Herodach, i odstępujo ze s tra ­ chem, całkiem jak by przed Kostucho [...]” (231). Pierw sze Kaziukow e pokosy to już pierw sze ziarna zebrane z Konopielkowego zasiewu. P o­ tem będą dalsze, a w śród nich i te, które też po drodze w rzuciła weń nauczycielka: „Ledwo trzydziestka panu m inęła, a pan już starego udaje? Toż z pana zdolny człowiek, raz dwa może szkołę skończyć” (208). I by wrócić na trop naszego początku i wcześniejszego rozum o­ w ania, trzeb a przyznać, że K aziuk tę inspirację podjął. Ba, napisał książkę o swej przygodzie z Konopielką.

Książka ta jest nie tylko biograficzną przygodą Bartoszewicza. Je st przygodą całej polskiej litera tu ry . Zderzyło się w niej i zobaczyło sie­ bie jak w lustrze w iele schem atów , tych zwłaszcza, które dotyczyły chłopa. Roch Sulim a nazyw a ten u tw ó r „polilogiem (wiązką k rzyżu ­ jących się dialogów)” 2\ Prow okacją wobec kanonu opisów w iejskiego życia otw iera się Konopielką. Przecież jej początek to rzecz o chłop­

24 R. S u l i m a , Folklor i literatura. Szkice o kulturze i literaturze współ­

(17)

skiej k o n tem placji próżniactw a. A u to r zaczął swą książkę od obrazu chłopa pod p ierzy ną i od opisu rozkoszy leniw ego porannego w staw a­ nia. Nie jest to więc w ieśniak, którego w zyw a skoro św it m etafizyczna czy klasow a konieczność p racy na roli. Jakże inaczej zaczyna się dzień w Ojczyźnie W andy W asilew skiej:

Rano zaczynało się przed ranem.

Na ciem nym niebie powoli zaczynały tonąć gwiazdy. W tapiały się w led­ w o-ledwo dostrzegalnie poblakłą otchłań, rozwartą nad ziemią. Daleko, na wschodzie, znaczył się jak blask dalekiego pożaru rudy, wąski, posępny pas.

To w staw ał czworaczny dzień. Skrzypem żurawia u studni, piskiem otw ie­ rających się drzwi, echem kroków po wybrukowanym przejściu ku stajni.

U]

Teraz w yłaziły już z czworaków zaspane dzieci. Szły sikać pod czworacz­ ny mur, drapiąc rozczochrane głowy, w yplątując z w łosów źdźbła słomy. Drep­ tały powoli z powrotem, niosąc w naręczu połupane drzewo, porąbane choino­ w e gałęzie, bo kobiety rozpalały powoli ogień.

A le nim siny dymek cienką strużką w yw inął się z kominów, odjeżdżały już wozy w pole, pokrzykiwali z oddali chłopi, wyludniało się podwórze.

Teraz kobiety szły do stajen, wyrzucać gnój, doić. Nim pierwszy promień słońca zw iastow ał się na kościelnej w ieży, rozzłacając ją w śmigłą iglicę, już odwalony był dobry kaw ał czworacznego dnia.

A potem szedł dalej, niepowstrzym anie, godzina za godziną, znacząc się brudem za pazurami, przyklejając zgrzebne koszule do pleców, nabrzm iewa­ jąc grubą żyłą na czole, dysząc umęczonymi p łu c a m i2S.

Nie bat ekonom a, ale n a tu ra jest reg u lato rem w ty m sw oistym chłopskim ,,ra ju ” w Konopielce („dzieś słonko się ocknęło i czas w sta­ wać, św id ru je to, p o sz tu rc h u je ”, 6). Nie m a w obrazie chłopa u R edliń- skiego także tej m etafizyki ziemi, k tó ra do dziś rozstrzyga o człowieku choćby w pow ieściach K aw alca, którego b o h a te r cały zbudow any jest z „tych gospodarskich, jednakow ych czynności, ty ch przychyleń, tych dni i m iesięcy spędzonych w przy ch y leniu nad rolą, nad klepiskiem w stodole, nad sianem i g n o jem ” 2e.

Społeczność T ap lar jest poza w spom nianym i klasow ym i i psychicz­ nym i koniecznościam i. D latego też ci, którzy przy b y w ają tu ta j, by edu­ kow ać wieś, nie mogą się do ow ych konieczności odwołać, jak czynili to ag itato rzy z powieści p ro d uk cyjn ej. Nie p rzeko nu ją m ieszkańców ani p atrio ty czn e arg u m en ty , ani technologiczne dobrodziejstw a. Oni chronią w łasne pojęcie szczęścia i w łasną w izję św iata. P rzyciśnięci do m u ru na zebraniu bronią się... sm rodem . Ja k b y odpow iadali: jeśli się wam nie podoba nasz sm ród, to jakże chcecie w ejść w nasze dusze? „Szla­ chetn i dzikusi” odstraszają in tru zó w n a tu rą , broniąc się jak skunksy przed atakiem wroga. W tej p an tag ru elistyczn ej scenie kończącej ze­ b ran ie z przybyszam i z m iasta R edliński zhiperbolizow ał arg u m en t n a ­ tu ry jako podstaw ę szczęśliwej nieśw iadom ości „pierw otnego

człowie-25 W. W a s i l e w s k a , Ojczyzna. Powieść. Warszawa 1949, s. 15—16. 26 J. K a w a l e c , Ziemi przypisany. Warszawa 1962, s. 47.

(18)

O „ K O N O P I E L C E ” Е . R E D L I Ń S K I E G O 141 k a ”. Opisał to ty lekro ć m arzone dziecięctwo dziejów językiem fizjo­ logii, z całą szczegółowością i nieskrępow aną p raw dą jej w yrazu. Jak pokazaliśm y przy próbie analizy frag m en tu o tap larsk im zebraniu, uczynił to w „estetyce bogactw a”, w poetyce językow ej eru pcji i w y­ zw olonych przez śm iech zmysłów. W te n sposób zbliżył się Redliński k u grotesce, choć konsekw encja, z jak ą głównie w sferze sty lu scala różne asp ekty rzeczywistości opowieść głównego bohatera, pozw ala je ­ dynie mówić o odejściu od naszego obrazu wsi, a nie o grze niekohe- rencją św iata.

Estetyka bogactwa jest także estetyką niezwykłości, intensywne pisanie ma się narzucać czytelnikowi właśnie przez to, że odbiega od jego codzien­ ności 27.

Konopielką odw ołuje się przede w szystkim do naszej pam ięci obra­

zów wsi. A tak u je je poprzez kondensację i szczerość dośw iadczenia głównego jej bohatera, poprzez praw dę jego stylu, k tó ry nie jest jesz­ cze w olapikiem K arola M acieja W ścieklicy z d ram atu W itkacego, s ty ­ lem sklejonym z cudzych języków , lecz jed yn ą m ow ą K azim ierza B a r­ toszewicza. W niej to, co przyzw yczailiśm y się trak tow ać jako różno- stylistyczne, on w ypow iada na jednakow ym poziomie językow ych użyć — m ożem y uw ażać to za chw yt groteskow y, lecz w istocie jest to jego język praw dziw y, n atu raln y . Tym sam ym stylem opisze K aziuk bicie H andzi i bicie psa, kupno jałoszki i w ybieranie sobie żony, poje­ nie cielaka i karm ienie dziecka... Śm iejem y się z jego naiw ności, k tó ra w rzeczyw istości jest jego językow ą szczerością, um ożliw iającą nam rozpoznanie taplarskiego życia w jego konkretności i em ocjonalno-św ia- dom ościowym skondensow aniu. Nie jest to naiw ność stylizow anego p ry ­ m ityw u, lecz naiw ność będąca efektem pragnienia ekspresji na pozio­ m ie językow ego dośw iadczenia opowiadacza. Podobne pragnienie o dnaj­ dujem y w przedw ojennych pam iętnikach chłopów. Jeden z autorów ta k rozpoczyna sw oje pisanie:

odważam się do czegoś nierealnego: opisać o sobie, o swoich brakach powszech­ nych, o swej nędzy nierozłącznej, o rozpuście, krzywdzie publicznej i o w łas­ nych zapatrywaniach dzisiejszych, wczorajszych i jutrzejszych — dla ludzi dalece innego świata.

Chociaż treść mego oświadczenia może być nieprzyzwoita, nawet dziwna — na tym mało zastanawiam się, byle byłaby rzeczywista [...].

Piszę same rzeczywistości.

Chociaż jestem mało wykształcony, z białoruskim akcentem w wymowie, z ortograficznymi błędami w piśm ie [...]28.

T am ten chłop pisał „ośw iadczenie”, coś w rodzaju bolesnego zezna­ nia przed sądem współczesności. K aziuk pisze swą książkę w innych

27 M. G ł o w i ń s k i , Witkacy jako pantagruelista. W zbiorze: Studia o Sta­

nisławie Ignacym Witkiewiczu. Wrocław 1972, s. 69.

(19)

w arun k ach. B ardziej jako dom orosły etnog raf niż oskarżyciel. Oby­ dw om a jed n ak rządzi ta sam a p asja k o n k retu językow ego i obyczajo­ w ej szczerości. K aziuk z anatom iczną dokładnością opisze wstawanie, z łóżka, które, jak m ów iliśm y, jest zarazem u zew nętrznieniem się chłop­ skiego poczucia stabilności, a także z tą sam ą szczegółowością odda spożywanie posiłku, w czym rozpoznam y przeko rn ą w arsję w alki o byt:

Dobra rzecz kapusta z łupionym i kartoflami, tym bardziej jak kapusta okraszona: duża skwarka w niej pływa, dla mnie ona przeznaczona, ja tu gospodarz, musze m ieć siłe do młoćby. Ale, widzę, niezabardzo pamięta sie o tym: dzieci pódgarniajo jo sobie łyżkami, ganiajo po misce, a i tatko coraz jo szturno w sw oje stronę, a oczy im chodzo za słoninko jak uwiązane. Każ­ dy niby nic, niby niechcący, a ustawia skwarkę do wzięcia. Wtem Ziutek naj­ starszy, chap jo w łyżkę i do gęby niesie, już rozdziawionej! Co? Jak nie w ytnę smurgla łyszko w czerep! Skwarka jem u w ylatuje i pac w kapustę. Uspokoili sie, nie próbujo w ięcej, omijajo skwarkę. [28—29]

We fragm encie ty m w yraźnie odsłania się stra te g ia n a rra c y jn a Red- lińskiego: zderzyć ideał ark ad y jsk iej w spólnoty z filozofią w alki o p rze­ trw an ie, obie kw estie odtw orzyć n a poziom ie p ro b lem aty ki „skw arki w zupie” jako podstaw ow ej dla ta m te j realności i zarazem jako odpo­ w iednika taplarsk iego hory zo n tu świadomościowego. Infantylność K a- ziukowego gestu z pow odzeniem nałożona została na pow agę „gospodar­ skiego a u to ry te tu ”. Oba w zajem u zasadniają się, gdyż w tej rzeczy­ w istości zbiorow e odczucia i indy w idu aln e em ocje dom inują n ad sferą racjonalnego au to k ry ty cy zm u i kontroli: ja k w św iecie dzieci.

R edliński pokazuje p ierw o tn ą A rkadię jako św iat swoiście zdziecin­ niały, nastaw io n y na akceptację i sam opotw ierdzanie się. To zdziecin­ nienie m om entam i p o tra fi być bliskie głupocie i niefrasobliw ości. Jego b o h ateram i rządzą często em ocjonalne odruchy i pragnienie błahych przyjem ności. K aziuk, podobnie ja k jego ojciec (por. klasyczny m otyw starca-m ędrca), p o dkrada m ączkę cukrow ą swej żonie. U praw ia erotycz­ n e podglądactw o i jak sm arkacz p o tra fi drażnić się z sąsiadką:

przez dziurkę od zamykaczki syczę do środka: Michalicha nogo spycha, Micha- licha, nogo spycha! Niewiadomo co to znaczy, ale wiadomo że jo złości [...]. [23]

W te n sposób a u to r Konopielki staw ia pod znakiem zapytania u n i­ w ersaln ą m ądrość ludow ą, w k tó rą tak w ierzyli ro m an ty cy i ich na­ stępcy. U kazał, że zdziecinnienie jest szczęściem św iata „nieosw ojone- go” . W yrów nanie poziom ów m en taln y ch do świadom ości dziecka jest odpowiedzią R edlińskiego na reg u ły utopii progresyw nych, pragnących widzieć przyszłość św iata w odnow ieniu ludowości. Jak że to inne od nie­ w innej, m łodzieńczej id y lli Tadeusza Now aka, dziejącej się w kosmicz­ nej wiosce pełnej gry słonecznych blasków i m oralnego nieskażenia. Obecnie, po naszej analizie, p rzy jąć raczej możem y, iż a u to r Konopiel-

k i poprzez w ew n ętrzn ą h isto rię swego b o h atera staw ia nie ty le na

(20)

O „ K O N O P I E L C E " E . R E D L lN S K I E G O 143 Zderzając zinfantylizow aną A rkadię ze sfizjologizow aną n a tu rą , posta­ wił w sta n oskarżenia zarów no jedną, jak i drugą absolutyzację. Gdzieś pośrodku jest Kaziuk, praw dziw y w sw ych zaw ikłaniach, naiw ności i buncie. Redliński, udzielając m u głosu, pozw alając m u wypow iedzieć się w jego w łasnym języku, postaw ił znak zapytania nad tra d y c ją in ­ strum entalneg o trak to w an ia wiejskości: zarówno nad tą, k tó ra chciała­ by w niej widzieć utraco n e dobro cyw ilizacyjne, jak nad tą, któ ra do­ strzega w niej nędzę znaturalizow anego życia, i nad tą także, k tó ra oba porządki chciałaby zmienić w imię historycznych konieczności. Z au­ w ażm y, z jakim i w ew nętrznym i perypetiam i, a n aw et dram atam i, za­ m ienia się tu sierp na kosę, kiedy w tra d y c ji powieści p rodukcyjnej pokazyw ano, jak to z łatw ością chłop zam ienia sierp na tra k to r. Re­ dliński zachw iał pozytyw istyczną w iarą w bezpośrednią skuteczność ideologii technokratycznych, zachwiał ty m optym izm em dziejow ym , k tó ry kazał pisać Orzeszkowej:

O, ubodzy w duchu! nadchodzi czas, że nie tylko wasze ciała, ale i duch wasz pędem lokomotywy dążyć będzie coraz dalej; zsiądziecie z wózków cie­ mnoty i zapragniecie dorównać tym, których rozum dziś piekielną siłą wam się wydaje! 29

Dla R edlińskiego ani „wózki ciem noty” nie są tak oczywiste, ani ta k w yrazista „lokom otyw a” postępu m knąca w jasną przyszłość. Sam oświadcza:

To nie jest książka o tym, że idzie nowe. Jest to książka o innym sposo­ bie życia, współbrzmiąca z naszym i wątpliwościami, czy aby nasza droga po­ stępu i cywilizacji jest jedyna i najlepsza. Chciałem przypomnieć wielką przestrzeń kultury plebejskiej, tę, o której tak często zapominamy ®°.

N apisał książkę, k tó ra jest p ytaniem o m iejsce tra d y c ji i innow acji w kształtow aniu się ludzkiej osobowości i zbiorowego doświadczenia. R ozpostarł to p y tan ie m iędzy rozległym i obszaram i k u ltu ry , w ew n ątrz cyw ilizacyjnych sporów, osadzając je zarazem w akcie jednostkow ej w ypow iedzi, w osobowym „w idzę” i „czuję” n a rra to ra -b o h a tera , m ię­ dzy p raw dą obiektyw izującego opisu a ekspresją indyw idualnego od­ czuw ania. W ten sposób chłopska problem atyka przejrzała się w tej książce chyba n ajpełn iej: od zew nątrz i od środka. P rzejrzała się au to­ ironicznie, lecz nie likw idatorsko.

29 E. O r z e s z k o w a , Ostatnia miłość. W: Pisma zebrane. Pod redakcją J. K r z y ż a n o w s k i e g o . Т. 1. Warszawa 1953, s. 208.

Cytaty

Powiązane dokumenty

D zisiaj tylko

Wyście obie krzyczały, i wyprawiały awantury na ulicy, że się publiczność na was uskarżała.. Więc też cbie pójdziecie do

Kartofli m am y dosyć, więc każdodziennie m ożesz sobie płaczek upiec, który zupełnie zastąpi chleb.... Bardzo clobrze, ludziska mi rzucali jałm użnę, że ani

Pam iętajcie sobie, że grzech nieczystości napoczyna się od złych myśli, od plugaw ych m ów aż się obraca w nieczyste

duje się także wiele innych rodzajów broni, jednak naj­.. większe obawy budzi wykorzystanie środków

Możesz posiłkować się poniższymi

Po zakończonej pracy uczniowie rozkładają na stolikach stworzone przez siebie karty pracy, tworząc Lerninsel (stacje uczenia się). Podsumowanie i ewaluacja: uczniowie

Odwo³ania do Rosji (carskiej Rosji i Rosji jako takiej) oraz do ZSRR w obu tych okresach przywo³uj¹ i wrêcz pielêgnuj¹ pamiêæ o okresie zaborów oraz powojennej politycznej