• Nie Znaleziono Wyników

rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata "

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 12 . Warszawa, d. 21 Marca 1886 r. T o m V .

■ A d r e s I F S e c l a l^ c y i : P o d - w a l e USTr -5= n o w y .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUM ERATA „W S Z E C H Ś W IA T A .“

W W a rs z a w ie :

rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2

Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą :

rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata

i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.

K om itet R edakcyjny

stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, J . N atanson, D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski._______

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Za 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ‘/a,

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

Fig. 2. Przecięcie w płaszczyźnie rów noleżnika 30°.

Fig. 1. K arta clwu pótkul ziemi.

(2)

W SZECH SW IAT. N r 12.

178

NI EZMI ENNOŚĆ

MATEMATYCZNEGO KSZTAŁTU ZIEMI

peiiag Beirigo Ja/ea,

STREŚCIŁ Dr J ó z e f S iem ira d zk i.

Poziom w szystkich oceanów je s t je d n a k o ­ wym i z w yjątkiem codziennych fal p rz y ­ pływ u niezm iennym . P ow ierzchn ia oceanu, w każdym punkcie ziem i prostopad ła do li­

nii pionowej, przedłużona pod pow ierzchnię w ystających z m orza mas lądow ych—tw orzy m atem atyczną pow ierzchnię k u li ziem skiej, t. z w. dla odróżnienia od je j pow ierzchni fizycznej, określonej przez każdorazow y stan m orza i niepraw idłow e w ypukłości wysp i lądów.

M atem atyczna pow ierzchnia ziem i je s t kulistą, tak samo ja k pow ierzchnia M arsa, Jow isza i innych p lan et u k ład u słonecz­

nego.

K u la ognistopłynna, zawieszona w p rz e­

strzeni, ja k ą z pew nością była niegdyś zie­

mia, pod ług p ra w niezm iennych pow szech­

nego ciążenia k sz ta łt kulisty zachow ać m u­

siała, gdyby pozostała nieruchom ą. P o n ie ­ waż je d n a k ziem ia obdarzoną została ru ­ chem wirowym około swej osi, ku la p ierw o ­ tn a m usiała się spłaszczyć u biegunów pod działaniem siły odśrodkow ej, p rz y b ie rając postać elipsoidu obrotowego.

D o kład ne pom iary w ahadłow e, dokonane w najrozm aitszych punktach k u li ziem skiej, stw ierdziły, że siła ciężkości na różnych punktach kuli ziem skiej nie je st li tylko wy­

padkow ą wzajemnego przyciągania w szyst­

kich cząstek tw orzących kulę ziem ską— lecz także funkcyją siły odśrodkow ej, zm ieniają­

cej wielkość i k ieru n e k siły przyciągania ziemi.

G eodozyjne pom iary długości stopnia po­

łu d n ik a, poraź pierw szy w X V I I I wieku z polecenia A kadem ii francuskiej dokonane, stw ierdziły teoretyczne przypuszczenie— że ziemia ma istotnie kształ elipsoidu o broto­

wego. P o m iary te, przez L ap lacea podane w wątpliwość, dziś, dzięki olbrzym iej sieci

try an g u lacy jn ej, pokryw ającej cały świat cyw ilizow any, żadnej ju ż wątpliwości nie ulegają, a spłaszczenie elipsoidu ziemskiego uznanem zostało powszechnie za rów ne

Vu92 — 1 ■

A je d n a k kształt istotny żieniśkiej po­

w ierzchni znacznie od matem atycznego tego wzoru się oddala. O lbrzym ie m asy lądowe nagrom adzone na północnej półkuli, m usiały naruszyć rów now agę sił ziemskich. C zynni­

ki gieologiczne, przenosząc olbrzym ie masy skalnych m ateryjałów z lądów do morza, wynosząc kolosalne m asy lądowe nad po­

ziom, m usiały zmieniać w sposób dostrze­

galny siłę ciężkości w rozm aitych punktach.

Bo też istotnie, jeżeli wyobrazim y sobie na pow ierzchni kuli oblanej wodą pojedynczą górę — góra ta będzie na pobliskie cząstki wody w yw ierała pew ne przyciąganie, w y­

w ołujące naw et zboczenie pionu i podniesie­

nie poziomu wody w pobliżu góry. M asy lą d o w e — ja k ląd A zyjatycki, wzniesiony przeciętnie na 4 000 m nad poziom m orza—

m uszą więc tak samo w yw ierać przyciąga­

nie na m asy oceaniczne, podnosząc ich po­

ziom u brzegów. Gęstość mas lądowych 2— o razy większa od gęstości wody m or­

skiej m usiałaby na półkuli północnej wywo­

łać powiększenie siły ciężkości w stosunku do półkuli południow ej. Dlaczegóż je d n a k tak nie jest? dlaczego pom iary gieodezyjne i wahadłow e wszędzie—zarówno blisko bie­

gunów', j a k na rów niku, zarówno na lądzie, ja k na m orzu, zarów no na północnej j a k na południow ej półkuli dają nam zawsze te sa­

me rezultaty , doprow adzają wszystkie do w niosku o elipsoidalnym kształcie ziemi?—

oto je s t pytanie, na które p. Heiwó Faye, członek A kadem ii pary sk iej,p o starał się od­

powiedzieć.

Spojrzyjm y na załączoną mapę ziemi, otrzy­

m aną przez rz u t stereograficzny kuli ziem ­ skiej n a poziom P ary ż a i jeg o antypodów.

W idzim y wrszystkie lądy, z w yjątkiem A u ­ stralii i południow ego cypla A m eryki n a­

grom adzone na jednój półkuli, w około p u n ­ ktu środkowego P ary ża, podczas, gdy d ru ­ ga p ółkula je s t praw ie w yłącznie morską.

M atem atyczny kształt ziemi w ydłużył się zatem w stronę P ary ż a i spłaszczył po stro­

nie przeciw nej, w k ieru nk u niem ającym nic

wspólnego z położeniem biegunów.

(3)

Spojrzyjm y teraz na ziemię z innej strony:

oto je s t przekrój w zdłuż 30° szer. północnej (fig. 2). Na praw o widzimy wysoki ląd A zyjatycki; za nim wklęsłość olbrzymiego O ceanu Spokojnego; na lewo — A frykę i A m erykę, przedzielone łożyskiem A tlan ­ tyku. W yobraźm y sobie ziemię bez wody i pozostanie nam figura, którćj niekształtne wypukłości razić nas będą. Bezzaprzecze- nia, są. one na ry su n k u przesadzone, nie za­

pom inajm y jed n ak , że ponad wielkiem pła­

sko wzgórzem A zyjatyckiem , wysokiem na 4000 m, wznoszą się jeszcze górskie łańcu­

chy na d ru gie tyle. Toż samo oba oceany—

przedstaw iają wklęsłość głęboką przeciętnie na 4 0 0 0 m z głębiam i, dochodzącemi 8000m . W oda, w ypełniająca wklęsłości nie zrów no­

waży masy skał i ziemi, których w nich b ra­

knie, gęstość jój bowiem je st 2 — 3 razy mniejszą. A jed n ak , bądźcobądź w rzeczy­

wistości rów now aga ta istnieje.

D la utrzym ania tój rów now agi w masie niejednostajnej, ja k ą je st kuła ziemska, po­

trzeba w arunku, żeby m ateryje w je j wnę­

trzu nagrom adzone tak się ułożyły, ażeby kolum na m ateryi idąca od środka ziemi ku pow ierzchni lądu, rów nała się kolum nie m a­

teryi, łączącej tenże środek ziemi z pow ierz­

chnią m orza. Innem i słowy, potrzeba, aże­

by pod dnem m orskiem pow iększyła się gę­

stość m ateryi d la zrów now ażenia deficytu stosunkowej gęstości wody m orskiej.

W ew nętrzne ją d ro ziemi znajd uje się je ­ dnak w stanie ogniopłynnym — w arstw y w niem zatem n astępują po sobie spółśrod- kowo w porząd ku praw idłow ym w zrastają­

cej ku środkowi gęstości. K om pensaty, o któ­

rej mówim y, nie tu zatem , lecz w skorupie ziemskiej szukać należy. P otrzeba, ażeby ta skorupa stw ardniała, zgęszczona przez kurczenie się w skutek stygnięcia, była g ru b ­ szą na dnie oceanów, aniżeli w miejscach w ypukłych ziemskiej pow ierzchni, łatw o bowiem zrozum ieć, że zgęszczenie m ateryi pod pow ierzchnią, w yw oła w rezultacie też same siły przyciągania, co nagrom adzenie rów now ażnej ilości m ateryi nad nią.

Cóż je d n a k w yw ołało podobne zjawisko?

dlaczego skorupa ziemska w jed nych m iej­

scach prędzój g ru b ieje niż w innych? P rz y ­ czyny tego zjaw iska szuka p. F ay e w niskiej

Nr 12.

tem peraturze wody morskiej na wielkich głębiach.

Niska tem peratu ra m orskich głębi tłum a­

czy się z łatw ością tem, że woda zimna, pły ­ nąca od biegunów, ja k o cięższa od innych, spada na dno oceanu, roschodząc się sto­

pniowo coraz dalej, podczas, gdy ciepłe prąd y rów nikow e dążą ku biegunom blisko pow ierzchni morza. Jestto toż samo zjaw i­

sko, k tó re na mniejszą skalę, obserwować m ożna w jeziorze Genewskiem u ujścia doń R odanu. M ętne wody rzeki, pochodząc ze stopienia lodowca, m ają tem p eratu rę nie­

wiele co wyższą od tem p eratu ry odpow ia­

dającej maximum gęstości wody słodkiej '), podczas, gdy spokojne wody jezio ra, z wy- tątkiem pory zimowej, są daleko cieplejsze.

U ujścia rozróżniam y doskonale granicę mę­

tnych wód Rodanu i czystych j a k k ry sz ta ł błękitnych wód jeziora; na tój granicy ja - dnak mętne i ciężkie wody rzeki spadają raptow nie na dno, niknąć nam z oczu w je ­ dnej chw ili i płyną dalej na głębinie, po sa­

mem dnie jeziora, na znaczną odległość od ujścia. Tam dopiero, zaczynają się mięszać stopniowo z b łękitną wodą jeziora. P rz y wyjściu zeń—są one rów nie błękitno ja k wo­

dy Lem anu. T ak samo zupełnie lodowate wody podbiegunow e zapadają pod cieplej­

sze w ody pow ierzchni i grom adzą się na sa­

mem dnie oceanów.

N a tejże samej głębokości na lądach tem ­ p eratu ra je st natom iast znacznie wyższą-—

na 4000 m w m orzu mamy + 2 ° , na lądzie + 133°, na 8000 m w m orzu — 1°, na lądzie +266°. W niosek stąd prosty, że oziębienie i, co zatem idzie, zgrubienie skorupy ziem­

skiej postępuje daleko szybciej i głębiej się­

ga pod powierzchnią morza, aniżeli pod lą­

dami, dzięki nieustannem u przypływ ow i wciąż odnaw ianej, lodow atej wody,

Z powyższych danych, w yprow adza pan F aye wniosek, że m atem atyczna pow ierz­

chnia ziemi od czasu je j utw orzenia się po­

została bez zmiany, zm ienia się natom iast nieustannie kształt skorupy i to w taki spo-

1 7 9

') Największą gęstość woda słodka posiada przy -f-4° C, woda m orska zaś przy —2°.

WSZECHŚWIAT.

(4)

180 WSZECHŚW IAT. N r 1 2 .

sób, że masy lądowe powiększają, się coraz bardzićj. Z tego w y p ro w a d z a au to r w nio­

sek gieologiczny następującej treści:

Pom inąw szy przyczyny pierw otnego u- kształtow ania się mas lądow ych, k tó re do praw m atem atycznej sym etryi, czy to pię- ciokątnej czy czw orościennej (p. W szech­

św iat t. I I I str. 536) odnieść należy, g ru b ie­

nie skorupy pod dnem m orskiem w yw ołuje ja k o przeciw w agę, w skutek ciśnienia, w y­

wieranego przez te części skorupy na ją d ro

■ —ciśnienie odśrodkow e na słabsze części skorupy, odpow iadające, ja k w idzieliśm y po­

wyżej— lądom i pow oduje stopniow e w ynie­

sienie się tych lądów nad poziom i ich po ­ większenie.

Obecność wody n a kuli ziemskiej tłu m a ­ czy je j k ształt obecny — pierw otne n iezna­

czne g a rb y i drobne zm arszczki skorupy, dzięki niejednostajnem u oziębianiu tejże na dnie m órz i na lądzie, pow iększyły się w cią­

gu wieków, doszedłszy w końcu do znacz­

nych rozm iarów. To nam tłum aczy, d la ­ czego księżyc i plan ety niem ające mórz, posiadają pow ierzchnię od ziem skiej całko­

wicie różną— zastygały bowiem jed n o stajn ie na wszystkich p u n k tach swojej pow ierz­

chni, gdyby zaś k ształt lądów n a ziem i by ł skutkiem jed y n ie jój sił w ew nętrznych—

pow ierzchnia bezw odnych p lanet do ziem ­ skiej byłaby podobną, co w rzeczyw istości m iejsca niema.

REZULTATY ZA STO SO W AN IA METODY

Z A P O B IE G A JĄ C E J

WŚCIEKLIŹNIE U M l UKĄSZONYCH,

K om unikat L udw ika P asteura, odczytany n a posie­

dzeniu paryskiej A kadem ii N auk Ścisłych d. 1 M arca .1886 roku,

tłu m a e g y ł Za.

(z Comptes ren d u s, t. CU, str. 459).

D w udziestego szóstego P aźd ziern ik a ubie- O O głego roku przedstaw iłem akadem ii m etodę, zapobiegającą wściekliźnie u ludzi ukąszo­

nych i szczegóły przeprow adzenia tój m eto­

dy nad młodym alzatczyklem , Józefem M ei- strem , okropnie pokąsanym dnia 4 L ipca z. r. l). P ies był wściekły bez w ątpienia i dochodzenie, świeżo podjęte przez pow agi naukow e niem ieckie, w ykazało nanowo, że pies ten znajdow ał się w przystępie zupeł­

nej wścieklizny, w chw ili, kiedy pokąsał M eistra. Zdrow ie tego dziecka je s t w ybor­

ne, a było ono pokaleczone przed ośmiu praw ie miesiącami.

W chw ili właśnie, kiedy czytałem mój ko­

m u n ik at z d. 26 Października, m iałem w k u - racyi m łodego pastuszka, Ju p ille a, pokąsa­

nego ta k samo lub może straszniej jeszcze, niż M eister, dnia 14 P aździernika. Zdrow ie J u p ille a rów nież nie pozostawia nic do ży­

czenia, a d ata jego pokaleczenia przypada przed czterem a i pół miesiącami.

Zaledw ie rozeszła się wieść o tych dwu pierw szych szczęśliwych próbach, gdy zna­

czna liczba osób, pokąsanych przez wściekłe psy, zgłaszać się zaczęła z żądaniem lecze­

nia, które posłużyło M eistrow i i Jupilleow i.

Dziś rano— a piszę te słowa we czw artek 25 L u tego — razem z d r G rancherem , którego poświęcenie i gorliw ość przew yższają w szel­

kie pochw ały, przystąpiliśm y do ochronne­

go szczepienia wścieklizny trzechset pię- dziesiątej osobie.

Jak k o lw iek m oja pracow nia, od lat pię­

ciu przeszło oddana badaniom nad wście­

klizną, stała się punktem środkow ym wszel­

kich wiadomości, odnoszących się do tój cho­

roby, p rzy znaję, że dzielę ze wszystkiem i zadziw ienie wobec tak wysokiej cyfry osób, pokaleczonych przez psy wściekłe. Nie­

świadomość nasza w tój mierze zależy od wielu przyczyn.

D opóki sądzono, że wścieklizna wyleczo­

ną być nie może, oddalano od um ysłu do­

tk niętych samo naw et imię tej choroby.

K iedy ktoś został pokąsany, wszyscy zape­

w niali go, że pies nie b y ł wściekły, chociaż­

by ra p o rt lekarza lub w eterynarza dowo­

dził przeciw nie i cały wypadek zachow y­

wano w tajem nicy. Chęć nieprzestraszania osoby, zostającej w niebespieczeństwie, łą-

•) Wszechśw. t. V, str. 6, 27.

(5)

N r 12.

w s z e c h ś w i a t

. 181 czy la się u je j najbliższych z obawą, zaszko­

dzenia. Czyż nie dochodzono czasami aż do odm aw iania zajęcia robotnikom , o któ­

rych wiadomo było, że są pokąsani przez w ściekłe zwierzę? W ierzono chętnie, że człowiek ukąszony może nagle stać się nie- bespiecznym, co na szczęście nie je st p ra w ­ dą. C złow ieka dotkniętego wścieklizną, obawiać się można dopiero w okresie osta­

tnich przystępów choroby.

A żeby stanowczo przekonać uprzedzo­

nych, a naw et dzielących zdanie przeciwne, zachowałem ostrożność zbierania danych statystycznych n ad e r ścisłych. W ym aga­

łem dowodów, zapew niających, że pies był wściekły, a dostarczonych przez upow ażnio­

nego w etery n arza albo przez lekarza. W k il­

ku zaledwie w ypadkach nie mogłem uchy­

lić się od leczenia osób pokaleczonych przez psy, podejrzane o wściekliznę, lecz które zbiegły następnie, ponieważ osoby takie, oprócz niebespieczeństwa, w jakiem znajdo­

w ały się z pow odu swych ran, byłyby ska­

zane na życie w obawie, mogą.cój zrujnow ać ich zdrow ie, gdyby im odmówić pomocy.

Nie przyjm ow ałem na leczenie osób u k ą­

szonych, których odzież nie była widocznie podziuraw iona lub poszarpana przez zęby zwierzęcia. J e s t bowiem rzeczą widoczną, że w podobnym razie niem a obawy niebes­

pieczeństwa, gdyż ja d nie m ógł przeniknąć do ciała, chociażby skutkiem ukąszenia utw orzyła się ran a, głęboka naw et i k rw a­

wiąca. W pewnój liczbie w ypadków podej­

rzanych, istnienie wścieklizny u psa było do­

w iedzione w moj4j pracow ni zapomocą wszczepienia królikom albo świnkom m or­

skim substancyi nerw ow ej, wziętej z tru p a zwierzęcia.

C hciałbym dać tutaj dokładniejsze poję­

cie o fizyjognomii kuracyi i o naturze ran, przytaczając w porządku chronologicznym który z szeregów osób, leczeniu poddaw a­

nych. A le nadto zm udnem byłoby odczy­

tyw anie notatek, odnoszących się do 350 lu ­ dzi; w ybiorę więc bardziej szczegółowe przy k ład y z pierw szej setki osób pokąsa­

nych i leczonych. W ypadki te odnoszą, się do czasu pom iędzy 1 L istopada a 15 G rudnia.

Osoby te budzą szczególniejsze zajęcie:

obecnie przem inął ju ż dla nich okres p ra w ­ dziwie niebespieczny.

O tw orzyw szy mój spis na rozdziale, za­

w ierającym tę pierw szą setkę, znajduję tu­

taj w odstępie dni dziesięciu, następującą rozm aitość w ypadków . Niech one dadzą.

A kadem ii pojęcie o tej codziennej defiladzie, k tó ra corano ma miejsce w mojej pracowni:

Stefan Roum ier, 48 - letni mieszkaniec gm iny O urouere (w departam encie Nieyre), pokąsany w obie ręce 4 Listopada 1885 r.

przez psa, którego w eterynarz, p. M oreau, uznał za wściekłego. Żadnego przypalania ani o patru n k u nie robiono w ciągu 24 go­

dzin.

Chapot, człow iek 43-letni i 14-letnia jego córeczka, m ieszkańcy L jon u, pokąsani w le­

wo ręce 6 L istopada 1885 r.; dziewczynka daleko gorzej pokaleczona niż ojciec. R a­

ny ich były wym yte am onijakiem przez ap ­ tekarza. W ścieklizna psa stw ierdzona w Szkole w eterynaryi w Ljonie.

Franciszek St. M artin z T arbes, dziesię­

cioletni, ukąszony w w ielki palec u prawej ręki 7 L istopada w piątek; ra n a w ym yta am onijakiem przez aptekarza. Pies uzna­

ny za wściekłego przez p. D uponta, naczel­

n ik a inspekcyi w eterynaryjnej.

M ałgorzata Luzier z F ongrave (depart.

Wyższej G aronny), 13 lat licząca, ukąszona w łydkę przez kota wściekłego dnia 11 L i­

stopada 1885 r. R anę przypalono fenolem (kwasem karbolowym). Z powodu wielko­

ści ran, wym agających dozoru chirurgiczne­

go, umieszczono tę dziew czynkę w szpitalu dziecinnym.

Corbillon, 27-letni mężczyzna z L a Neu- ville pod C lerm ontem (depart. Oise) uką­

szony 12 L istopada 1885 r. Pies uznany za wściekłego przez p. C hantareau, w etery­

narza z C lerm ontu. R any przypalone roz- żarzonem żelazem w osiem godzin po wy­

padku.

Bouchet, półszosta ro k u liczący, zamiesz­

kały nad siódmą szluzą k anału Saint-D enis, pokąsany 12 L istopada w lew ą rękę i lewe udo. U b ran ie na udzie poszarpane. W ście­

klizna psa spraw dzona przez p. Coret, we­

tery n arza z A ubervilliers. R an y przypalo­

ne rozżarzonem żelazem w trzy kw adranse po w ypadku przez d ra D um ontela.

P an i Delcroix z L ille (depart. N ord), u k ą ­

szona w prawą nogę d. 6 L istopada. R ana

przypalona rozżarzonem żelazem w 9 go­

(6)

182

w s z e c h ś w i a t

. N r 12.

dzin po w ypadku; pies uznany za wściekłe­

go przez p. F re lie r, w eterynarza z L ille.

P lantin z E tru n g (dep. N ord), ukąszony w początku L istopada 1885 r. w prawą, rę ­ kę. R ana przypalona w 48 godzin po u k ą­

szeniu; pies uznany za wściekłego przez p.

E lo ire, w eterynarza z L a C hapelle (d e p art.

AisneJ.

Ja n in a Pazat z M areuil (depart. D o rd o ­ gne), licząca lat 7, ukąszona 12 L istopada przez psa, którego w ściekliznę spraw dził d r de P in d ray . B yła przedstaw iona dokto­

row i de P in d ra y dopiero w 48 godzin po ukąszeniu i ten uznał słusznie, że niem a p o ­ trzeby przypalania rany.

P a n i A chard z S aint-E tienne, ukąszona w p ra w ą nogę 9 L isto p ad a i w p ra w ą rękę ]2 L istopada przez tegoż samego psa. W ście­

klizna psa uznana przez p. C harloy, w ete­

ry n a rz a z S aint-E tienne; przy p alan ia nie robiono.

P an i Alfonsa Legrand z gm iny B aune w depart. Aisne. U kąszona w podbródek 0 L istopada 1885 r. P sa uznał za w ściekłe­

go p. Decarm e, w eterynarz z C hateau -T h ier- ry. P rzy p a la n ia rany nie było.

A ntoni Cotticr, 43-letni, zam ieszkały w P a ­ ry żu p rzy ul. H ospitalióre S aint - G ervais pod N r 12, ukąszony w ręk ę 16 L istopada.

R anę przypalono dopiero we 24 godziny po ukąszeniu; pies, uznany za wściekłego przez swego właściciela, m iał ch arakterysty czny głos wściekły, nie p rzyjm ow ał wcale p o k a r­

mów, g ry zł i pożerał drzew o i inne p rz e d ­ mioty.

W S aint-O uen pod P aryżem 15 L isto p a­

da 1885 r. zostali pokąsani: T em a t, jego io- \ na, pani Delzors i pani D alibard. W szy st- kich pokąsał pies, za życia i po zabiciu u zna­

ny za wściekłego przez w etery n arza z S aint- O uen, Sanfourchea. P rzy p a la n ia n iezna­

czne albo spóźnione.

D r Ja n Hughes z O sw estry w A nglii, po­

kąsany 13 L istopada 1885 r. O trzy m ał dwie duże ra n y w dolnej w ardze, któ ry ch nie

J

przypalano . P ie s uznany za wściekłego przez samegoż doktora.

P a n i Faure, wdowa ze wsi l ’A lm a w A l- gieryi, ukąszona w łydkę 1 W rześnia 1885

j

roku; pies poszarpał je j suknie. T en sam ^ pies pokąsał czworo dzieci, zw anych dziećm i

j Z

A lgiery i, z któ rych jed n o zm arło w S zpi-

i

talu M ustafy w A lgierze we dw a miesiące po skaleczeniu. D r M oreau z A lg ieru opi­

sał bardzo starannie objaw y w ścieklizny u tego dziecka. Pozostałych troje poddano ku racyi ochronnej w połow ie L istopada.

P a n i Greteau z B ordeaux, 14 L istop ada otrzym ała dwa ukąszenia w przedostatni palec praw ej ręki: jedno w brzusiec, a d ru ­ gie w paznokieć, któ ry został przecięty do końca. D r D ouand uznał psa za w ściekłe­

go; ran y były przem yte am onijakiem i zlek- ka przypalone.

Voisenet (Noel) z Sem ur (dep. Cóte d ’or), liczący la t 50; został pokąsany 16 L istopada w obie łyd ki przez sukę, którą w eterynarz p. Colas, uznał za wściekłą. P rzyp alan ie rozżarzonem żelazem zastosowano dopiero we cztery godziny po w ypadku.

Guichon, 67-letni m ieszkaniec B ordeaux, ukąszony w lew ą rękę 15 L istopada przez tego samego psa, k tóry pokąsał w spom nia­

ną wyżej p. G reteau.

Halfacre ( Walter) z L ondynu, 28 lat li­

czący, 15 L istopada ukąszony w rękę i p rz y ­ słany przez d ra sir Jak ó b a P ageta. G łębsze­

go przy p alan ia nie robiono. B ra t H alfacrea u m arł przed pięciu laty z w ścieklizny, któ­

ra była następstw em ukąszenia tak niezna­

cznego, że nie zw racano na nie żadnćj u wagi.

Calmeau z Y assy-lez-A vallon, pokaleczo­

ny w nocy z 15 na 16 L istopada w brzuch, łydkę i kolano; odzież p o darta w strzępy, p rzy p alan ia nie było. Suka, uznana za w ściekłą przez w eterynarza z Sem ur, p. Co- lasa, była taż samą, k tó ra pokąsała wspo­

m nianego poprzednio Yoiseneta (Noela).

Lorda (Jan ), 36 la t m ający, zam ieszkały w Lasse (depart. Niższych Pirenejów ). H i- sto ry ja tego indyw iduum je s t bardzo zaj­

m ująca. P ok ąsan y 25 P aździern ik a 1885 r., L o rd a p rzyb ył do mojej pracow ni dopiero 21 L istop ada, to je s t dwudziestego siódm e­

go dnia po skaleczeniu. Tegoż dnia, kiedy został pokąsany, ten sam pies pogryzł sie­

dem wieprzów i dwie krow y. Te wszystkie zw ierzęta zdechły z wścieklizny, wieprze mianowicie po krótkiem wylęganiu się (in- kubacyi) choroby trw ającem piętnaście dni do trzech tygodni. Po zdechnięciu z wście­

klizny tych wieprzów przerażony L o rd a

przyjechał do P ary ża. Je d n a krow a p adła

(7)

N r 1 2 .

w s z e c h ś w i a t

. 183 trzydziestego czw artego dnia po ukąszeniu,

d r u g a — piędziesiątego drugiego. Szczegó­

ły tego ciekaw ego w ypadku zawdzięczam panu In da, biegłem u w eterynarzow i z Saint- Palais. Jednfy uw agi z jeg o spraw ozdania pom inąć nie mogę, że m ianowicie natych­

miast po pokąsaniu rany k ró w zostały głę­

boko przypalone rozżarzonem żelazem.

P . In d a podkreśla ten szczegół. Posiadam dość liczne dow ody bezużyteczności przy­

palania, w pew nych razach naw et natych­

m iastowego przypalania rozżarzonem żela­

zem. Zdrow ie L o rd y jest ciągle wyborne.

Leczenie jeg o skończyło się 28 Listopada ubiesłe^o roku. o O

T aki je s t poczet dwudziestu pięciu osób pokąsanych, ułożony w edług d at kolejnego ich przybyw ania do mojej praćow ni w okre­

sie dni dziesięciu. K ażdy inny okres dzie sięciodniowy dałby nam listę podobną, któ- rćj przytaczanie nie przyniosłoby żadnych szczegółów więcej, jakkolw iek w wielu ra ­ zach spotkalibyśm y w ypadki rów nie zaj­

m ujące, ja k pokąsanie L ordy. D la k ró tk o ­ ści przytoczę ju ż tylko jed en wypadek, a wy­

bieram go um yślnie spomiędzy innych dla­

tego, że b y ł dla mnie źródłem silnój obawy.

Odnosi się on do ośm ioletniego chłopczyka nazwiskiem Ju llio n , m ieszkającego w Cha- ronne p rzy ul. de Yignolles pod Nr 6, po­

kąsanego 30 L istopada. Dziecko to, wi­

dząc zbliżającego się psa, zaczęło krzyczyć.

W tej chw ili dolna szczęka zw ierzęcia wpa­

dła w otw arte usta chłopczyka. Ząb psa przeciął g órną wargę dziecka i doszedł aż do głębszej części podniebienia, gdy współ­

cześnie k ieł górnej szczęki, pozostającej na- zew nątrz u st dziecka, ro z d arł jeg o policzek od praw ego oka aż do nosa. P rzypalanie nie było możliwe. P ie s, któ ry ukąsił Ju llio - na był uznany za wściekłego przez p. G uil- lem arda, w eteryn arza paryskiego, zamiesz­

kałego p rzy ul. de Citeaux, N r 37.

Jed n ej tylko osoby kuracyja nie ocaliła:

zginęła ona ze wścieklizny, przeszedłszy tę k u racy ją. B yła to L udw isia P elletier.

D ziew czynka ta w wieku lat 10, ukąszona przez dużego psa ra sy górskiej w Y arenne- S ain t-H ilaire 3 P aździernika 1885 r., zosta­

ła do mnie przyw ieziona dopiero 9 L istopa­

da, trzydziestego siódmego dnia po o trzy ­ m aniu ran, ran głębokich w zagłębieniu pa­

chy i n a głowie. R ana na głowie była tak ciężka i duża, że, pomimo nieustannych za­

biegów lekarzy, 9 L istopada silnie ropiała i krw aw iła jeszcze. D ługość je j wynosiła 0,12 do 0,15 m , a p o k ry ta włosami skóra w je d n e m miejscu była jeszcze podniesiona.

R ana ta zaniepokoiła mnie okropnie. P r o ­ siłem d ra V ulpiana żeby spraw dził je j stan.

W naukow ym interesie m etody powinienem był odmówić leczenia tego dziecka, p rz y ­ wiezionego tak późno i pozostającego w w a­

runkach tak w yjątkow o groźnych; uczucie ludzkości i w idok cierpienia rodziców sp ra­

wiły, że nie potrafiłem odmówić wszelkich usiłow ań.

Przedw stępne objaw y hidrofobii w ystąpi­

ły 27 Listopada, w jedenaście dni zaledwie po ukończeniu leczenia. S tały się w y ra­

źniejszemi rankiem d. 1 G rudnia. Śmierć, wśród najstraszniejszych symptomów wście­

klizny, nastąpiła 3 G rudnia, wieczorem.

P rzed staw iło się tutaj poważne pytanie:

K tó ry ja d spow odow ał śmierć, czy wsączo­

ny przez psa, w chw ili ukąszenia, czy też przezem nie—p rzy ochronnem wszczepieniu?

Ł atw o jed n ak było mi n a to odpowiedzieć.

W e dwadzieścia cztery godziny po śmierci L ud w ik i P elletier, za zezwoleniem je j ro­

dziców i prefekta policyi, trepanow ałem jej czaszkę w pobliżu rany , wydobyłem małą, ilość substancyi mózgowej i zapomocą tre- panacyi wszczepiłem j ą dw um królikom . K ró lik i te podległy wściekliźnie p arality - cznój w osiemnaście dni potem i to oba j e ­ dnocześnie. G dy one zdechły, ich rdzeń przedłużony wszczepiono innym królikom , które podległy wściekliźnie po upływ ie pie- tnastodniowej inkubacyi. Doświadczenie to wystarcza do przekonania, że jadem , który sprow adził śm ierć małej P elletie r, był ja d psa, któ ry ją pokąsał. G dyby śmierć była następstw em ochronnego wszczepienia, to okres inkubacyi wścieklizny po przeszcze­

pieniu królikom byłby w ynosił siedem dni conajwyżej. To w ynika z objaśnień, p oda­

nych w mojem spraw ozdaniu, poprzednio przedstawionem A kadem ii ').

G dy więc leczenie ochronne w 350 wy-

') To je st w przytaczanem pop-zednio spraw ozda­

niu z d. 20 P aździernika z. r. (Przyp. tł,).

(8)

184

w s z e c h ś w i a t

. N r 12.

padkach ani ra zu nie sprow adziło złych n a ­ stępstw , ani jednego zapalenia tk an k i łącz­

nej podskórnej, ani jednego ropienia, zale­

dwie, p rz y ostatnich szczepieniach, m ałe zaczerw ienienie opuchlinowe, czy mam y | praw o tw ierdzić, że było ono rzeczyw i- j ście ochraniającem przed wścieklizną, po j ukąszeniu? W zględem bardzo znacznej li- | czby osób ju ż leczonych, z k tó ry ch je d n a przed ośmiu miesiącami (Józef M eiśter), d ru -

j

ga przed czterem a przeszło (Jan-C hrzciciel Ju p ille ) i względem większości spom iędzy ( innych 350, można tw ierdzić, że za now ą metodą przem aw iają ju ż faktyczne dowody, j

Skuteczność tej m etody dałaby się poznać przy znajom ości średniej liczby w ypadków śmierci z wścieklizny, spow odow anej przez ukąszenie. D zieła o m edycynie ludzkiej i zwierzęcej dają w tym względzie w skaza­

nia mało zgodne, co łatw o zrozum ieć, p rz y ­ pom inając sobie to, co przytoczyłem p rz ed

j

chw ilą o m ilczeniu, zachow yw anem często­

kroć przez rodziny i przez lekarzy o w y­

padkach ukąszenia przez psy wściekłe, a n a ­ w et o przyczynie śmierci, p rzypisyw anej, często świadomie, zapaleniu opon mózgo- i wych, chociaż wiadomo było, że śm ierć n a ­ stąpiła skutkiem wścieklizny.

N astępujący w ypadek jeszcze lepiój w y ­ każe nam trud ność zebrania ścisłej statystyr- ki: 14 L ip ca 1885 r., na drodze p ro w a d zą­

cej do P an tin , pięć osób z kolei było p o k ą ­ sanych przez psa wściekłego. W szystkie te osoby um arły z wścieklizny. D r D uj a r - din-B eaum etz n a żądanie prefek ta policyi ^ podał do wiadomości R ady zdrow ia d ep a r- j tam entu Sekw any im iona i okoliczności to ­ w arzyszące pokaleczeniu i śm ierci owych | pięciu osób. K ied y taki szereg wchodzi do statystyki, odsetek śm iertelności u p o kąsa­

nych w zrasta. Z m niejszyłby się on, gdyby przeciw nie w gru p ie pięciu osób pokaleczo­

nych nie było ani jednego w ypadku śm ierci.

W ięcej zaufania w zbudza wre m nie staty ­ styka następująca: P . L eblanc, uczony w e­

terynarz, członek A kadem ii lekarskiej, k tó ­ ry przez długi czas zarządzał służbą zdro-

j

w ia w prefekturze policyi dep. S ekw any, j raczył mi udzielić drogocennego dokum en­

tu w m ateryi, o której mówię. J e stto u rz ę ­ dowe spraw ozdanie, zebrane przez niego n a zasadzie raportów kom isarzy policyi, o ra z !

wskazówek w eterynarzy, zarządzających le­

cznicam i dla psów. S praw ozdanie to obej­

m uje sześć lat i poucza, że:

w r. 1878, wr dep. Sekwany, na 103 osób ukąszonych, było 24 zm arłych z w ściekli­

zny;

w r. 1879 na 76 osób ukąszonych, 12 um ar­

ło z wścieklizny;

w r. 1880 na 68 osób pokąsanych, 5 um ar­

ło z wścieklizny;

w r. 1881 na 156 osób pokąsanych, 23 um arło z wścieklizny;

w r. 1882 na 67 osób pokąsanych, 11 um ar­

ło z wścieklizny;

nakoniec w r. 1883 na 45 osób pokąsa­

nych 6 u m arło z wścieklizny.

Z liczb powyższych w ypada jak o przecię­

tna 1 śmierć z wścieklizny na 6 ukąszonych mniej więcej.

A le na ocenę skuteczności metody ochron­

nej przeciw wściekliźnie w pływ a jeszcze j e ­ dno pytanie, niem niej ważne od kw estyi śm iertelności ze wścieklizny skutkiem poką­

sania. Je st to mianowicie pytanie, czy j e ­ steśmy ju ż dosyć oddaleni w czasie od chw ili pokąsania osób ju ż leczonych, ażeby m ogła przem inąć obawa, że wścieklizna u nich się okaże? Inaczej m ówiąc— w ja k im odstępie czasu wybucha ta choroba po ukąszeniu przez psa wściekłego?

S tatystyka dowodzi, że wścieklizna w y­

bucha w przeciągu dw u miesięcy, to je st czterdziestu do sześćdziesięciu dni, licząc od daty pokąsania. Spom iędzy osób różnej płci i różnego wieku, poddaw anych leczeniu nową m etodą, sto było pokąsanych przed 15 G ru d n ia r. z., to je s t więcej niż przed dwom a i pół miesiącami. D ru g a setka prze­

była ju ż więcej niż sześć tygodni i więcej niż dw a miesiące od daty ukąszenia. U 150 pozostałych osób, leczonych albo leczących się obecnie, w szystko odbyw a się dotychczas tak samo, ja k u 200 poprzednich.

O pierając się na najściślejszej statystyce, widzim y, j a k znaczna liczba osób u nikn ęła śmierci.

Postępow anie ochraniające przed wście­

klizną po ukąszeniu je s t więc wynalezione.

Czas utw orzyć zakład ochronnego szcze­

pienia wścieklizny.

(9)

Nr. 12. WSZECHŚWIAT.

1 8 5

G dy P a ste u r ukończył swój w ykład, p re ­ zes A kadem ii w gorących słowach w yraża podziękow anie tego ciała naukow ego za przypuszczenie go do udziału w tryum fach tego chw alebnego pokojowego zwycięstwa.

P oczem D r Y ulp ian zabiera głos i po kilku słowach najgorętszego uznania dla P asteura,

dodaje:

„Zająłem głos przedew szystkiem dlatego, ażeby poprosić p. P a ste u ra o pew ne obja­

śnienia, co do końcowego zdania jego kom u­

nikatu. M ów ił on o utw orzeniu zakładu ochronnego szczepienia wścieklizny. Czy utw orzenie to je s t ju ż postanowione? Istnie­

nie takiego zakładu staje się koniecznem.

Obecnie, kiedy m etoda ochronna p. P asteu­

ra została stw ierdzona w sposób usuw ający wszelkie wątpliwości, liczba osób, które ze wszystkich zakątków F ran cy i i zagranicy przybędą leczyć się w P aryżu, wzrośnie zna­

komicie. J e st koniecznością i na czas długi jeszcze koniecznością pozostanie, ażeby to leczenie odbywało się w P aryżu, pod okiem naszego współkolegi. Z drugiej strony nie- możebnem jest, żeby sp raw a ta pozostaw ała w takim stanie, w jak im jest dzisiaj, to jest, żeby p. P a ste u r był zm uszony obmyślać dla w szystkich niezam ożnych swych pacyjen- tów środki utrzym an ia podczas trw ania le­

czenia. Niepodobna również, żeby praco­

w nia Szkoły N orm alnej była ciągle zaw alo­

na przez m nóstwo osób pokąsanych, które przybyw ają dla zaszczepienia im wściekli­

zny. T akiem u stanow i rzeczy zapobiedz może tylko utw orzenie zakładu specyjalne- go w pobliżu miejsca, gdzie przygotow uje się ochronna szczepionka. Czy p. P asteu r nie mógłby nam powiedzieć, czy istnieje j a ­ k i projekt, odnoszący się do zaspokojenia tak naglącej potrzeby utw orzenia podobnej instytucyi?“

N a powyższe pytanie P asteu r odpowiada następującem i słowy:

„Pospieszam złożyć podziękow anie p. p re­

zesowi i koledze naszemu, p. Yulpianow i, za ich pobłażliw ą ocenę i za sposobność, któ ­ rą raczyli mi nasunąć, wypowiedzenia mych myśli co do za k ła d u ochronnego szczepienia wścieklizny. W początkach stosowania mo­

je j metody sądziłem , że szczepienie ochron­

ne koniecznie następow ać musi n ader szyb­

ko po ukąszeniu. K iedy m er z Yillers-

F a rla y (w dep. J u ra ) prosił, żebym p rz e­

prow adził nad odważnym pastuszkiem J u - pillem, postępowanie, które ju ż można by­

ło uw ażać za uwieńczone powodzeniem względem M eistra, — odpowiedziałem , że pom iędzy nimi je s t zasadnicza różnica, któ­

rej w pływ u na re z u lta t leczenia przew idzieć nie mogę. M eister zaczęł się leczyć u mnie w sześdziesiąt godzin po otrzym aniu r a n , Ju p ille w całych sześć dni. P rzypom inam tę okoliczność, żeby wskazać mój sposób m yślenia w początkach stosow ania szczepie­

nia ochronnego.

P o dw u pierw szych zaszczepieniach, idąc za radam i d ra Y ulpiana i d ra G ranch era i rozum iejąc dobrze, że nie mogę w yłączać nikogo, leczyłem bardzo wiele osób ukąszo­

nych po długim odstępie czasu od chw ili w ypadku. Dotychczas zaś, oprócz nie­

szczęścia z L udw iką P elletier, nie m iałem ani jed neg o niepowodzenia. Z daje się więc, że leczenie może być skutecznem bez wzglę­

du na to, kiedy rospoczęte zostanie, aby ty l­

ko przed ukazaniem się ostrych objawów w ścieklizny.

J e s t więc rzeczą widoczną, że dla F r a n ­ cyi w ystarczyłby jed en zakład. Dodam, że niemniej silnie jestem przekonany, iż zakład paryski zdążyłby przyjm ow ać w czasie w ła­

ściwym wszystkich pokąsanych z całój E u ­ ropy. P rzybyw ało do nas wielu chorych z Rosyi, Anglii, Niemiec, W ęgier, W łoch, H iszpanii, wielu naw et z A m eryki P ółno­

cnej. D la A m eryki P ołudniow ej, Chili, B rezylii, A ustralii.... widocznie należałoby wykształcić w zakładzie paryskim młodych uczonych, którzyby zanieśli m etodę do tych odległych krain. M ożnaby zapew ne toż sa­

mo uczynić dla rozm aitych krajów E uropy, ale, pow tarzam , to nie je s t konieczne. P e ­ wność powodzenia operacyi będzie, m iędzy innemi, tem większa, im mniej będzie opera­

torów. K oszt podróży i utrzym ania ubogich chorych w P ary żu będzie zawsze mniejszy od sum potrzebnych na utrzym anie zakładu, którego personel, z konieczności nader w y­

borowy, kosztować musi bardzo drogo, zwa­

żywszy mianowicie nieustanną pracę i s to ­ pień odpowiedzialności.

P rz y zbiegu takich okoliczności, czy n a­

leży prosić państwo lub miasto P a ry ż o środ­

ki na całe urządzenie? M nie się zdaje, że

(10)

186

nie, albo chyba, za w yjątkiem darow izny g ru n tu i corocznej zapomogi. W każdym razie, w początku swego istnienia i naw et w pierw szych latach zakład p ary sk i będzie in sty tu cy ją międzynarodową, i byłoby za p e­

w ne słusznem, gdyby i zag ran ica przy ło ży ­ ła się do kosztów jego założenia.

Sum a 6000 franków i inna sum a 40000 fr.

zostały mi ju ż wręczone przez p. B oinod, wykonawcę testam entu p. D ag nan i przez hr. de L aubespin. S kładam im tutaj p u ­ bliczny hołd wdzięczności.

R ząd, którego najw ydatniejszego p rz e d ­ staw iciela A kadem ija m a zaszczyt liczyć do swrych członków, bezw ątpienia zechce p rz y ­ łożyć pieczęć swego m oralnego poparcia na subskrypcyi, o której wspom inam i której pow odzenie będzie w tedy najzupełniej za- pew nione“ .

P o słowach powyższych m inister, p. de F rey cin et, prosi o głos i mówi:

„Z daje mi się, że nie posunę się zadaleko, przyrzekając A kadem ii, że rząd z p rz e ję ­ ciem się przyjm ie u d ział w tem wrspaniałem i pełnem ludzkości dziele, do którego u rz e ­ czyw istnienia p. P a ste u r dąży“ .

Nakoniec p. B e rtra n d proponuje w ybór kom isyi, m ającej przedsięw ziąć środki n a j­

większego m ożliwego przyspieszenia w p ro ­ w adzenia w czyn życzeń w yrażonych przez P a ste u ra i Y ulpiana.

Do komisyi tej zostają pow ołani panow ie:

G osselin, Y ulpian, M arey, P aw e ł B ert, R i- chet, C harcot, J u rie n de la G raviere, B e r­

tran d i de F reycinet.

JAKA JEST RÓŻNICA

M IĘ D Z Y

KONIAKIEM A KOTŁÓWKĄ?

n a p i s a ł Z2:n..

W szystkie napoje spirytualne byw ają przygotow yw ane zapomocą ferm entacyi z m ateryj zaw ierających cukier. J a k im sposobem ferm entacyja się odbyw a, o tem w poprzednim tom ie naszego pism a obszer-

N r. 12.

nie rozw odził się p. N atanson i ciekawego czytelnika odesłać m usim y do jego pracy.

D la fizyjologa jed n ak , gdy bada zjaw iska ferm entacyi, istnieje przedew szystkiem o r­

ganizm , który stanow i jój przyczynę, a g ru n t albo raczej podłoże, na którem się ona od- byw a i główne charakterystyczne je j p ro ­ du k ty są przedm iotem mniejszego znacze­

nia. Chem ik, przeciw nie, organizm em , w y­

w ołującym zjaw isko, zajm uje się tylko m i­

mochodem, a za to główną uw agę zw raca n a chemiczną jakość podłoża i produktów , oraz n a ilościowy stosunek pierw szego do ostatnich i ostatnich m iędzy sobą. W tym względzie chem ik przyłącza się do zdania w ytw órców i konsum entów.

W ytw órcom i konsum entom wiadomo, że pojęcie o ferm entacyi, jak iem dzielą się z n a ­ mi bijologowie, je s t tylko pojęciem ogólnem, zaznaczającem wyłącznie najgłów niejsze mo­

m enty tój spraw y. M ówią nam oni, że kie­

dy m ateryj a cukrow a ulega ferm entacyi, to tw orzy się z niej alkohol etylow y i d w u tle­

nek węgla. W nawiasie tylko podają, że prócz tego część pew na, bardzo zresztą m a­

ła, pierw otnego m ateryjału daje początek glicerynie i kw asow i bursztynow em u, a ju ż chyba dodatkowo, jeżeli chodzi im o wielką ścisłość, wspom inają, że w m ałej ilości tw o­

rzą się przy tej sposobności i „inne p ro ­ dukty “. T ak i sposób przedstaw ienia je s t zupełnie właściwy, kiedy idzie o naukow e rozważanie spraw y tak zawiłej i tru d n ej do objaśnienia, j a k ferm entacyja; ale tu nau k a roschodzi się z p rak ty k ą, bo dla tej osta­

tniej właśnie pierw szorzędne znaczenie m a­

ją owe „inne p ro d u k ty 4', któ ry ch ilość i j a ­ kość w pływ a przedew szystkiem n a sm ak i zapach przygotow anego przez ferm entacy- ją napoju.

G dybyśm y p rzy rządzili napój sp iry tu a l­

ny przez zmieszanie chemicznie czystego alkoholu etylowego Z' wodą, to bezw ątpienia sm ak i zapach jeg o nie zadaw aln iałb y znaw ­ ców. Ci ostatni um ieją doskonale rozróż­

niać, z czego i ja k im sposobem przygotow a­

no d any g atun ek wródki, albo też— czy dane wino nie zostało podstępnie zaprawdone a ra ­ kiem. Co w iększa—-wiadomo, że dla kon­

sum entów, m ianowicie przyw ykłych do zu­

żyw ania znaczniejszych ilości spirytualijów , znaw stw o takie je s t niezm iernie potrzebne,

w s z e c h ś w i a t.

(11)

Nr 12. WSZECHŚWIAT. 187 gdyż „zapach k o tła“ nietylko je st przykry

dla powonienia, ale nadto ostrzega o szko­

dliwości odznaczającego się nim płynu.

P rzeciw nie, eteryczny i orzeźwiający bu­

kiet dobrego w ina lub koniaku, albo szcze­

gólny arom at stark i, oprócz gastronom iczne­

go zadowolenia, ja k ie przynoszą znawcom, widocznie m uszą mieć ważniejsze jakieś zna­

czenie, kiedy lekarze, zalecając użycie tych płynów dla podtrzym ania upadających sił chorego, ostrzegają zawsze przed falsyfika­

tami, zdradzającem i się zapachem k o tła, ja ­ ko przed czemś, co zamiast pożytku przy­

niosłoby szkodę.

P rz y każdej ferm entacyi alkoholowej, oprócz alkoholu etylowego, powstającego

w najznaczniejszej stosunkowo ilości, tw o- ! rzy się nadto cały szereg ciał o naturze chemicznej, zupełnie do niego podobnej, ale chemicznie cięższych, to je st bardziej złożo­

nych. Do rzędu ciał tych należą, np. alko­

hole propilow y, butylow y, am ilowy i heksy- lowy. R óżnica m iędzy niemi je st taka, że kiedy alkohol etylow y składa się z 24 części n a wagę węgla, 6— w odoru i 16— tlenu, to każdy następny, w porządku, ja k wyżej są wyliczone, zaw iera o 12 części w ęgla i dwie części w odoru więcej od poprzedniego. A l­

kohole te różnią się pom iędzy sobą stopniem lotności—im lżejszy chemicznie, tem łatwiej zamienia się w parę. R óżnią się także i dzia­

łaniem na organizm : im cięższy, tem b a r­

dziej trujący, chociaż indyw idualne własno­

ści sprawiają,, że alkohol amilowy wydaje się najbardziej szkodliwym ze wszystkich, szkodliwszym , aniżeli w ypadałoby ze wzglę­

du na miejsce, jakie zajm uje w przytoczo­

nym szeregu.

A lkohole, są to zw iązki łatw o ulegające różnym przem ianom chemicznym, które od­

bywają. się w gotow ym ju ż napoju spiry­

tualnym , bez udziału ferm entu. P rzed e- wszystkiem każdy alkohol łatw o ulega dzia­

łan iu tlenu i przechodzi w t. zw. aldehid, zw iązek o dwie części mniej w odoru zawie­

rający w swym składzie. A ldehid y jeszcze łatw iej od alkoholi u tleniają się w dalszym ciągu, przybierając do swego składu jeszcze ! 16 części tlenu i dając przez to kw asy orga-

j

niczne. P o pewnym więc czasie, pod w pły­

wem tlenu w napoju spirytualnym w ytw a­

rza się znaczna liczba związków, bo parnię-

j

; tajm y, że każdy alkohol daje odpow iadają­

cy sobie aldehid i kwas. A le, oprócz sp ra­

wy utlenienia, w tym złożonym systema- cie różnych m ateryj, muszą odbywać się jeszcze i inne działania. Jedn em z głó-

j

wnych będzie tak zw ana kondensacyja. P od

| tą nazwą, chemicy pojm ują tw orzenie się no­

wego zw iązku z dwu danvch ciał, zaw iera- O » •>

jących w sobie tlen i wodór i przy których wzajem nem działaniu z pewnej części ich tlenu i w odoru w ytw arza się woda. Za p rzykład takiej kondensacyi możemy wziąć przem ianę, odbyw ającą się w mieszaninie alkoholu etylowego z odpow iadającym mu kwasem octowym: Z dw u tych ciał w ytw a­

rza się woda, przyczem część m ateryjału na nią zostaje wzięta z alhoholu a inna część z kwasu, pozostałości zaś łączą się między sobą, dając nowy związek, zwanyr octanem etylu. W taki sam sposób kondensują się między sobą rozm aite alkohole, a także czą­

steczki jednego i tegoż samego alkoholu;

takiejże kondensacyi z alkoholam i, kwasa- , mi i m iędzy sobą, ulegają wreszcie i aldehi­

dy. G dybyśm y teoretycznie znaleźli liczbę m ateryj, mogących utw orzyć się w płynie spirytusowym , tylko pod wpływem utlenie­

nia i kondensacyi i w przypuszczeniu, że płyn ten składał się wyłącznie z przytoczo­

nych pięciu alkoholów, to przekonalibyśm y się, że liczba ta dochodzi do d w ustu.—P ro ­ dukty kondensacyi związków, z których składają się „olejki niedogono we“, zanie­

czyszczające napoje spirytu aln e, są wogóle ciałami przyjem nie pachnącem i; ponieważ tworzą się one zw olna, zatem w iek wina, wódki i t. p. płynów je s t jed n y m z głów ­ nych czynników ich dobroci.

Nie trzeba zapominać, że w każdym razie ilość tw orzących się przy ferm entacyi cięż­

szych alkoholi je s t wogóle niew ielka, ale i o tem pam iętać należy, że alkohole nie s ta ­ nowią jeszcze całości podrzędnych tych pro­

duktów ferm entacyi. Są pom iędzy niemi jeszcze, ja k tego dowodzą, zupełnie nowe poszukiw ania p. O rdonneau (Com ptes ren - dus t. C II, str. 217), m ateryje zasadowe, należące do t. zw. szeregu pirydynowego, a składem i własnościami zbliżone do tru ją ­ cych zasad roślinnych, obejm ow anych w che­

mii pod nazwą alkaloidów. W ybitne i ostre

własności tych zasad, bezw ątpienia, muszą

(12)

1 8 8

w s z e c h ś w i a t

. N r 12.

w pływ ać w bardzo znacznym stopniu na sm ak i zapach spirytualijów , a w razie, k ie­

dy zasad tych je s t ilość znaczniejsza, mogą.

napojom udzielać i szkodliw ego dla zdrow ia swego charakteru.

W ym ienione poboczne p ro d u k ty ferm en- tacyi tworzą, się w różnych ilościach i zape­

wne niezawsze występują, w szystkie razem . Zależy to przedew szystkiem od rodzaju ma­

teryj ału, poddaw anego ferm entacyi i k ażde­

mu wiadomo, że z ziem niaków otrzym uje się okow ita bardzo źle pachnąca, bardzo bo­

gata w „olejki niedogonow e“ , złożone w ła­

śnie z tych ciał, różnych od alkoholu etylo­

wego, kiedy z ziarn zbożow ych, w ytłoczyn w innych i t. d. przygotow ują daleko czyst­

sze g atu n k i spirytusów . A le oprócz tego, przynajm niej w edług zdania p. O rdonneau, n a skład i ilość ow ych olejków znaczny w pływ okazuje i rodzaj drożdży, użytych do w yw ołania ferm entacyi. P . O rdonneau dowodzi, że przynajm niej zapach niedogonu zależny je s t od ciała z alkoholem b u ty lo ­ wym zbliżonego, a je d n a k odeń różnego, k tó re zow ią alkoholem izobutylow ym . Z do­

świadczeń zaś swoich, na w ielką skalę wy­

konanych, w nioskuje, że ciało to pow staje tylko p rzy działaniu drożdży piw nych, kie­

dy Sacharom yces ellipsoideus, po którego opis znow u czytelnika odesłać m uszę do przytaczanej ju ż p racy p. N atansona, daje w yłącznie alkohol butylow y zw yczajny.

ZAPISYW ANIE POJAWÓW

K om itet red ak cy jn y P am iętn ik a F iz y jo - graficznegó, p ra g n ąc zw iększyć liczbę i za­

kres badań nad p rz y ro d ą k ra ju naszego, u łożył w ro k u przeszłym in stru k cy ją i sche­

m aty do zapisyw ania pojaw ów w św iecie'ro­

ślinnym i rozesłał j e p rz y 10 N -rze W szech­

św iata z r. z. prenum eratorom tego pism a.

Spraw ę tę możemy więc przy jąć ju ż za w p ro ­ wadzoną, i sądzim y, że uw ażni czytelnicy na­

si z przeszłorocznego wstępu do in stru k cy i powzięli dostateczne p rzekonanie zarów no o ważności zadania, ja k i o niew ielkich tr u ­

dnościach jego wykonania. Ż e je d n a k n o ~ wość każda, chociażby je j pożytek b y ł n a j­

oczywistszy, nieodrazu byw a u nas p rz y j­

m ow ana z zaufaniem i że, oprócz tego, ze­

szłoroczne schem aty nasze może w istocie troch ę zawiele obejm owały, zdarzyło się przeto, że do redakcy i naszej pow róciło za­

ledw ie kilkanaście egzem plarzy z w ypełnio- nemi rubrykam i. I to coś znaczy, i ten, choć niew ielki, przyczynek do znajom ości k ra ju nie przepadnie, ale po u po rządkow aniu zo­

stanie w należyty sposób w yzyskany. A le właściwy cel, poruszenia badań na ja k n a j - większej przestrzeni i wciągnięcia do nich jak n aj większej liczby osób, nie został w ro ­ k u ubiegłym osiągnięty.

W nadziei większego spopularyzow ania badań ienologicznych, K om itet redakcyjny P am iętn ik a chętnie podjął myśl przez p. II.

C ybulskiego, doświadczonego i zasłużonego od la t w ielu badacza fenologii krajo w ej, rzu con ą na pierw szem tegorocznem posie­

dzeniu Sekcyi przyrodniczej Tow. O g ro d n i­

czego. P . C ybulski w yraził zdanie, że ze schem atów przeszłorocznych z korzyścią m ożnaby usunąć w iele roślin mniej w a­

żnych, a co do w szystkich pozostałych mo­

żnaby ograniczyć liczbę spostrzeganych zja­

wisk do ukazania się pierw szych kw iatów jedy nie. Zdanie p. C. było następnie p rz ed ­ m iotem roztrząsania Kom isyi, w ydelegow a­

nej przez Sekcyją przyrodniczą, której skład i działalność znana je s t naszym czytelni­

kom (por. W szechśw., t. Y, str. 45, 92, 109 i 156).

Nam tutaj idzie tylko o omówienie słów p. K azim ierza Ł apczyńskiego, nadesłanych w liście do przew odniczącego komisyi feno- logicznej, p. dziekana A leksandrow icza. P . Ł apczyński ra d zi w ybrać do spostrzeżeń ja k n a j m niejszą liczbę roślin i najpow sze­

chniej znanych, ale zato pragnie, aby je obserw ow ali wszyscy, którzy m ają potem u sposobność. Istotnie, takich roślin, ja k fijo- łek, grusza, lipa, nie b ra k u je nigdzie i chy­

ba niem a człow ieka, k tó ry b y ich nie znał, któryby nie zw rócił uw agi na chwilę, kiedy one rozkw itają. A znowu zapisać ten dzień, kiedy w zrok nasz poraź pierw szy w tym ro ­ k u nacieszył się m iłym widokiem tych kw iat­

ków, to ju ż sp raw a niezm iernie łatw a i kło ­

potów nikom u przyczynić nie może. Z daje

(13)

N r 12. WSZECHŚWIAT.

nam się, że każdy mieszkaniec, a przede­

wszystkiem każda m ieszkanka wsi, każdy ksiądz w iejski, notatki takie prow adzićby pow inni. W szak oni ciągle obcują, z p rz y ­ rodą, w szak j ą k ochają bezw ątpienia •—

niechże przyczynią się do jój poznawania.

R az zaczęte obserw acyje takie będą naw et źródłem praw dziw ej umysłowej rozryw ki.

Z takich drobniutkich, mrówczych zabie­

gów, których jeszcze p racą nazw ać nie mo­

żna, tw orzą się, razem j e wziąwszy, rzeczy ważne i pożyteczne. G dyby w każdym za­

k ątk u naszej ziemi zapisano czas roskw ita- nia kilku pospolitych roślin, to z notatek takich, pó ich uporządkow aniu, możnaby układać m apy klim atyczne, których pożytek dla wszystkich mieszkańców k ra ju , a szcze­

gólniej dla rolników , byłby niezm iernie w ielki. A le do tego trzeba, żeby wszyscy uważali się za w ezw anych do w spółudziału, żeby na m apie nie zab rak ło ani je d n ć j, choć­

by najm niejszej wioseczki, bo tu rozultat osiągnąć m ożna tylko zbiorowemi siłami,

j

R zucam y więc ziarno, w nadziei, że myśl ogółu nie będzie dla niego rolą nieuro ­ dzajną.

Korespondencja Wszechświata,

B em , w Marcu, 1886 r.

P racow nia lekarsko-chem iczna w szechnicy tu te j­

szej, zostająca pod kierow nictw em prof. Nenckiego, przeniesioną została na początku bieżącego półrocza szkolnego do nowego, obszernego lokalu. Zajm uje ona całe p iętro górne gm achu, którego p iętro dolne zajęte je s t przez in s ty tu t anatom ii patologicznej.

P racow nia składa się z pięciu sal, z k tó ry c h jedna w raz z p rzy leg ający m do niej gabinetem przezna­

czona je s t w yłącznie d la profesora, dw ie następne dla początkujących oraz pracujących samodzielnie n a d chem iją organiczną; w czw artym z kolei poko­

ju wykonywane są dośw iadczenia fizyjologiczne, p ią ­ ty wreszcie pokój służy w yłącznie do ważeń anali­

tycznych. Prócz tego obok pracow ni m ieści się niew ielkie, ale w ykw intnie urządzone audytoryjum , a w piw nicach ustaw iona je s t m aszyna dynamo-ele- ktryczna.

Nazw a pracow ni lekarsko-ehem icznej je s t zbyt specyjalną, bowiem zarówno prof. Nencki, ja k i jego uczniow ie zajm ują się chem iją „czystą”. Szczególnie godną podziwu je s t pod ty m w zględem w szechstron­

ność sam ego Nenckiego, k tó ry niezależnie od p rac fizyjologiezno-chem icznych gorliw ie oddaw ał się i oddaje się chem ii teoretycznej. Życie w ew nętrzne

pracow ni m a jednę ch arak tery sty czn ą właściwość:

Profesor, asystenci i uczniowie są w yłącznie polaka­

m i i rosyjanam i. Innego też języka, prócz ro sy j­

skiego i polskiego, nie słychać tu praw ie wcale w la- boratoryjum .

T egoroczny 2 zeszyt B erichte d. deutsch. chem.

Ges. przyniósł w iązankę p rac, w ykonanych w tu te j­

szej pracow ni.

1) Prof. N encki w raz z panią Sieber pierw si zdo­

łali otrzym ać w postaci krystalicznej, żylną hem o­

globinę przez odtlenienie oksyhem oglobiny zapomo­

cą bakteryj w przestrzeni bestlenow ej. K ryształy żylnej hem oglobiny m ają pod m ikroskopem kształt sześciokątnych tablic, barw ę fijołkową, a w przy ­ rządzie m ikrospektralnym okazują jedng smugę ab­

sorpcyjną, podczas gdy d la oksyhem oglobiny cha- raktery sty czn em i są dwie smugi pom iędzy D i E, wreszcie na pow ietrzu nadzw yczaj szybko zam ie­

n iają się na oksyhem oglobinę. Jak ie znaczenie mieć może o dkrycie żylnej hem oglobiny w postaci k ry ­ stalicznej, okazuje się z n astępujących słów auto­

rów: „ Ja k z jednej strony bakteryje są najlepszym środkiem zabsorbow ania tlenu, ta k z drugiej strony k ryształ żylnej hem oglobiny je st najczulszym od­

czynnikiem n a wolny tle n “, a dalej: „być może, że z rozbiorów czystych kryształów hem oglobiny żyl­

nej m ożebnem będzie bespośrednie oznaczenie ilo­

ści tlenu, ja k ą p rz y b ie ra ona, zam ieniając się na oksyhem oglobinę1 ‘.

2) Pp. Ginsburg i Bądzyński badali zw. pochodne od kwasu rodaninowego, k tó ry został otrzym any przez Nenckiego działaniem kw asu chlorooctowego na ro-

| danek am onu, a którego budow a w yrazić sig daje

^ 0

wzorem CH2—SH—C ^ - co oznacza, że je st to SCN,

ete r sulfocyjanow y kwasu sulfoglikolowego. Oprócz innych względów, przem aw iających za tak iem poj­

m owaniem budowy kwasu rodaninowego, w ym ienie­

n i autorowie znaleźli, że ogrzany z wodą kwas ro- daninow y rospada się na kwas sulfocyjanowy (roda- nowy) i kwas sulfoglikolowy, który następnie na pow ietrzu utlenia się n a nieznany dotąd kwas dwusul-

S-C H j.C O O H foglikolowy I

S - C H 2.COOH

Kwas rodaninow y tw orzy z aldehidam i zw iązki krystaliczne; z jednego z ty ch związków, z t. zw. kwasu benzylideno - rodaninowego CoH5.CH:C(SH)CO.S.CN p. Bądzyński otrzym ał kwas sulfohydrocynam ono- wy C(jH5.CH;C (SH).COOH. Z związku tego spodzie­

wa się p. B ądzyński otrzym ać fenilosubstytuow aną cysteinę przez przyłączenie brom ow odoru i w pro­

wadzenie na m iejsce chlorow ca grupy amidowej.

3) Kwas rodaninow y sta ł się ulubionym tem atem dla pracujących w tutejszem laboratoryjum . Pan B erlinerblau, w arszaw iak, asystent prof. Nenckiego, zajął się kw estyją, czy reak cy ja pom iędzy ro d an ­ kiem am onu i kwasem chlorooctow ym je s t ogólną dla w szystkich kwasów jednoehlorotłuszczow ych.

Okazało się, że kwas a — chloropropijonow y tw orzy

z rodankiem amonu związek, zupełnie analogiczny

z kwasem rodaninow ym . Jeżeli ten ostatni je st etę-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jednostka planistyczna D.Z.08 powierzchnia 36,33 ha Uwarunkowania Stan zainwestowania: zabudowa mieszkaniowa jednorodzinna i wielorodzinna, usługi, w tym usługi

Zamawiający udostępnia Dostawcy klauzulę informacyjną dla kontrahentów („Klauzula”), której treść zawiera informację wymagane na podstawie art. 13 i 14 RODO, i jest ona

Zakłada się rozliczanie robót, zleconych przez Zamawiającego w ramach niniejszej umowy, na podstawie zatwierdzonego przez Zamawiającego kosztorysów zamiennych, którego

chodzące ulatnianie się powoduje poruszanie się cząstek kam fory.. W szystkie powyższe przykłady dowodzą, źe, przyjąwszy naw et zasadę bezpośredniego działania

Poniew aż głów nie dorosłe ju ż ow ady dobrze niemi w ładają, podlegają więc napadom po najw iększej części m łode mszyce, d ojrzałe zaś, znoszące ja jk a

w iadają one tyluż wrylewom skały dyjam en- tonośnćj, różniącym się zarówno pow ierz­.. chownością, jak o też bogactwem i

a) Całość przedmiotu umowy, wykonanych prac oraz zastosowanych materiałów, surowców i wyrobów. Okres udzielonej gwarancji na przedmiotem zamówienia wynosi 36 miesięcy.

WYNAJMUJĄCY oświadcza, że jest właścicielem lokalu użytkowego położonego w Katowicach przy ul. Wynajmujący oświadcza, że oddaje w najem lokal, o którym mowa w §