M 12 . Warszawa, d. 21 Marca 1886 r. T o m V .
■ A d r e s I F S e c l a l^ c y i : P o d - w a l e USTr -5= n o w y .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUM ERATA „W S Z E C H Ś W IA T A .“
W W a rs z a w ie :
rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2
Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą :rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata
i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.
K om itet R edakcyjny
stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, J . N atanson, D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski._______
„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Za 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ‘/a,
za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
Fig. 2. Przecięcie w płaszczyźnie rów noleżnika 30°.
Fig. 1. K arta clwu pótkul ziemi.
W SZECH SW IAT. N r 12.
178
NI EZMI ENNOŚĆ
MATEMATYCZNEGO KSZTAŁTU ZIEMI
peiiag Beirigo Ja/ea,
STREŚCIŁ Dr J ó z e f S iem ira d zk i.
Poziom w szystkich oceanów je s t je d n a k o wym i z w yjątkiem codziennych fal p rz y pływ u niezm iennym . P ow ierzchn ia oceanu, w każdym punkcie ziem i prostopad ła do li
nii pionowej, przedłużona pod pow ierzchnię w ystających z m orza mas lądow ych—tw orzy m atem atyczną pow ierzchnię k u li ziem skiej, t. z w. dla odróżnienia od je j pow ierzchni fizycznej, określonej przez każdorazow y stan m orza i niepraw idłow e w ypukłości wysp i lądów.
M atem atyczna pow ierzchnia ziem i je s t kulistą, tak samo ja k pow ierzchnia M arsa, Jow isza i innych p lan et u k ład u słonecz
nego.
K u la ognistopłynna, zawieszona w p rz e
strzeni, ja k ą z pew nością była niegdyś zie
mia, pod ług p ra w niezm iennych pow szech
nego ciążenia k sz ta łt kulisty zachow ać m u
siała, gdyby pozostała nieruchom ą. P o n ie waż je d n a k ziem ia obdarzoną została ru chem wirowym około swej osi, ku la p ierw o tn a m usiała się spłaszczyć u biegunów pod działaniem siły odśrodkow ej, p rz y b ie rając postać elipsoidu obrotowego.
D o kład ne pom iary w ahadłow e, dokonane w najrozm aitszych punktach k u li ziem skiej, stw ierdziły, że siła ciężkości na różnych punktach kuli ziem skiej nie je st li tylko wy
padkow ą wzajemnego przyciągania w szyst
kich cząstek tw orzących kulę ziem ską— lecz także funkcyją siły odśrodkow ej, zm ieniają
cej wielkość i k ieru n e k siły przyciągania ziemi.
G eodozyjne pom iary długości stopnia po
łu d n ik a, poraź pierw szy w X V I I I wieku z polecenia A kadem ii francuskiej dokonane, stw ierdziły teoretyczne przypuszczenie— że ziemia ma istotnie kształ elipsoidu o broto
wego. P o m iary te, przez L ap lacea podane w wątpliwość, dziś, dzięki olbrzym iej sieci
try an g u lacy jn ej, pokryw ającej cały świat cyw ilizow any, żadnej ju ż wątpliwości nie ulegają, a spłaszczenie elipsoidu ziemskiego uznanem zostało powszechnie za rów ne
Vu92 — 1 ■
A je d n a k kształt istotny żieniśkiej po
w ierzchni znacznie od matem atycznego tego wzoru się oddala. O lbrzym ie m asy lądowe nagrom adzone na północnej półkuli, m usiały naruszyć rów now agę sił ziemskich. C zynni
ki gieologiczne, przenosząc olbrzym ie masy skalnych m ateryjałów z lądów do morza, wynosząc kolosalne m asy lądowe nad po
ziom, m usiały zmieniać w sposób dostrze
galny siłę ciężkości w rozm aitych punktach.
Bo też istotnie, jeżeli wyobrazim y sobie na pow ierzchni kuli oblanej wodą pojedynczą górę — góra ta będzie na pobliskie cząstki wody w yw ierała pew ne przyciąganie, w y
w ołujące naw et zboczenie pionu i podniesie
nie poziomu wody w pobliżu góry. M asy lą d o w e — ja k ląd A zyjatycki, wzniesiony przeciętnie na 4 000 m nad poziom m orza—
m uszą więc tak samo w yw ierać przyciąga
nie na m asy oceaniczne, podnosząc ich po
ziom u brzegów. Gęstość mas lądowych 2— o razy większa od gęstości wody m or
skiej m usiałaby na półkuli północnej wywo
łać powiększenie siły ciężkości w stosunku do półkuli południow ej. Dlaczegóż je d n a k tak nie jest? dlaczego pom iary gieodezyjne i wahadłow e wszędzie—zarówno blisko bie
gunów', j a k na rów niku, zarówno na lądzie, ja k na m orzu, zarów no na północnej j a k na południow ej półkuli dają nam zawsze te sa
me rezultaty , doprow adzają wszystkie do w niosku o elipsoidalnym kształcie ziemi?—
oto je s t pytanie, na które p. Heiwó Faye, członek A kadem ii pary sk iej,p o starał się od
powiedzieć.
Spojrzyjm y na załączoną mapę ziemi, otrzy
m aną przez rz u t stereograficzny kuli ziem skiej n a poziom P ary ż a i jeg o antypodów.
W idzim y wrszystkie lądy, z w yjątkiem A u stralii i południow ego cypla A m eryki n a
grom adzone na jednój półkuli, w około p u n ktu środkowego P ary ża, podczas, gdy d ru ga p ółkula je s t praw ie w yłącznie morską.
M atem atyczny kształt ziemi w ydłużył się zatem w stronę P ary ż a i spłaszczył po stro
nie przeciw nej, w k ieru nk u niem ającym nic
wspólnego z położeniem biegunów.
Spojrzyjm y teraz na ziemię z innej strony:
oto je s t przekrój w zdłuż 30° szer. północnej (fig. 2). Na praw o widzimy wysoki ląd A zyjatycki; za nim wklęsłość olbrzymiego O ceanu Spokojnego; na lewo — A frykę i A m erykę, przedzielone łożyskiem A tlan tyku. W yobraźm y sobie ziemię bez wody i pozostanie nam figura, którćj niekształtne wypukłości razić nas będą. Bezzaprzecze- nia, są. one na ry su n k u przesadzone, nie za
pom inajm y jed n ak , że ponad wielkiem pła
sko wzgórzem A zyjatyckiem , wysokiem na 4000 m, wznoszą się jeszcze górskie łańcu
chy na d ru gie tyle. Toż samo oba oceany—
przedstaw iają wklęsłość głęboką przeciętnie na 4 0 0 0 m z głębiam i, dochodzącemi 8000m . W oda, w ypełniająca wklęsłości nie zrów no
waży masy skał i ziemi, których w nich b ra
knie, gęstość jój bowiem je st 2 — 3 razy mniejszą. A jed n ak , bądźcobądź w rzeczy
wistości rów now aga ta istnieje.
D la utrzym ania tój rów now agi w masie niejednostajnej, ja k ą je st kuła ziemska, po
trzeba w arunku, żeby m ateryje w je j wnę
trzu nagrom adzone tak się ułożyły, ażeby kolum na m ateryi idąca od środka ziemi ku pow ierzchni lądu, rów nała się kolum nie m a
teryi, łączącej tenże środek ziemi z pow ierz
chnią m orza. Innem i słowy, potrzeba, aże
by pod dnem m orskiem pow iększyła się gę
stość m ateryi d la zrów now ażenia deficytu stosunkowej gęstości wody m orskiej.
W ew nętrzne ją d ro ziemi znajd uje się je dnak w stanie ogniopłynnym — w arstw y w niem zatem n astępują po sobie spółśrod- kowo w porząd ku praw idłow ym w zrastają
cej ku środkowi gęstości. K om pensaty, o któ
rej mówim y, nie tu zatem , lecz w skorupie ziemskiej szukać należy. P otrzeba, ażeby ta skorupa stw ardniała, zgęszczona przez kurczenie się w skutek stygnięcia, była g ru b szą na dnie oceanów, aniżeli w miejscach w ypukłych ziemskiej pow ierzchni, łatw o bowiem zrozum ieć, że zgęszczenie m ateryi pod pow ierzchnią, w yw oła w rezultacie też same siły przyciągania, co nagrom adzenie rów now ażnej ilości m ateryi nad nią.
Cóż je d n a k w yw ołało podobne zjawisko?
dlaczego skorupa ziemska w jed nych m iej
scach prędzój g ru b ieje niż w innych? P rz y czyny tego zjaw iska szuka p. F ay e w niskiej
Nr 12.
tem peraturze wody morskiej na wielkich głębiach.
Niska tem peratu ra m orskich głębi tłum a
czy się z łatw ością tem, że woda zimna, pły nąca od biegunów, ja k o cięższa od innych, spada na dno oceanu, roschodząc się sto
pniowo coraz dalej, podczas, gdy ciepłe prąd y rów nikow e dążą ku biegunom blisko pow ierzchni morza. Jestto toż samo zjaw i
sko, k tó re na mniejszą skalę, obserwować m ożna w jeziorze Genewskiem u ujścia doń R odanu. M ętne wody rzeki, pochodząc ze stopienia lodowca, m ają tem p eratu rę nie
wiele co wyższą od tem p eratu ry odpow ia
dającej maximum gęstości wody słodkiej '), podczas, gdy spokojne wody jezio ra, z wy- tątkiem pory zimowej, są daleko cieplejsze.
U ujścia rozróżniam y doskonale granicę mę
tnych wód Rodanu i czystych j a k k ry sz ta ł błękitnych wód jeziora; na tój granicy ja - dnak mętne i ciężkie wody rzeki spadają raptow nie na dno, niknąć nam z oczu w je dnej chw ili i płyną dalej na głębinie, po sa
mem dnie jeziora, na znaczną odległość od ujścia. Tam dopiero, zaczynają się mięszać stopniowo z b łękitną wodą jeziora. P rz y wyjściu zeń—są one rów nie błękitno ja k wo
dy Lem anu. T ak samo zupełnie lodowate wody podbiegunow e zapadają pod cieplej
sze w ody pow ierzchni i grom adzą się na sa
mem dnie oceanów.
N a tejże samej głębokości na lądach tem p eratu ra je st natom iast znacznie wyższą-—
na 4000 m w m orzu mamy + 2 ° , na lądzie + 133°, na 8000 m w m orzu — 1°, na lądzie +266°. W niosek stąd prosty, że oziębienie i, co zatem idzie, zgrubienie skorupy ziem
skiej postępuje daleko szybciej i głębiej się
ga pod powierzchnią morza, aniżeli pod lą
dami, dzięki nieustannem u przypływ ow i wciąż odnaw ianej, lodow atej wody,
Z powyższych danych, w yprow adza pan F aye wniosek, że m atem atyczna pow ierz
chnia ziemi od czasu je j utw orzenia się po
została bez zmiany, zm ienia się natom iast nieustannie kształt skorupy i to w taki spo-
1 7 9
') Największą gęstość woda słodka posiada przy -f-4° C, woda m orska zaś przy —2°.
WSZECHŚWIAT.
180 WSZECHŚW IAT. N r 1 2 .
sób, że masy lądowe powiększają, się coraz bardzićj. Z tego w y p ro w a d z a au to r w nio
sek gieologiczny następującej treści:
Pom inąw szy przyczyny pierw otnego u- kształtow ania się mas lądow ych, k tó re do praw m atem atycznej sym etryi, czy to pię- ciokątnej czy czw orościennej (p. W szech
św iat t. I I I str. 536) odnieść należy, g ru b ie
nie skorupy pod dnem m orskiem w yw ołuje ja k o przeciw w agę, w skutek ciśnienia, w y
wieranego przez te części skorupy na ją d ro
■ —ciśnienie odśrodkow e na słabsze części skorupy, odpow iadające, ja k w idzieliśm y po
wyżej— lądom i pow oduje stopniow e w ynie
sienie się tych lądów nad poziom i ich po większenie.
Obecność wody n a kuli ziemskiej tłu m a czy je j k ształt obecny — pierw otne n iezna
czne g a rb y i drobne zm arszczki skorupy, dzięki niejednostajnem u oziębianiu tejże na dnie m órz i na lądzie, pow iększyły się w cią
gu wieków, doszedłszy w końcu do znacz
nych rozm iarów. To nam tłum aczy, d la czego księżyc i plan ety niem ające mórz, posiadają pow ierzchnię od ziem skiej całko
wicie różną— zastygały bowiem jed n o stajn ie na wszystkich p u n k tach swojej pow ierz
chni, gdyby zaś k ształt lądów n a ziem i by ł skutkiem jed y n ie jój sił w ew nętrznych—
pow ierzchnia bezw odnych p lanet do ziem skiej byłaby podobną, co w rzeczyw istości m iejsca niema.
REZULTATY ZA STO SO W AN IA METODY
Z A P O B IE G A JĄ C E J
WŚCIEKLIŹNIE U M l UKĄSZONYCH,
K om unikat L udw ika P asteura, odczytany n a posie
dzeniu paryskiej A kadem ii N auk Ścisłych d. 1 M arca .1886 roku,
tłu m a e g y ł Za.
(z Comptes ren d u s, t. CU, str. 459).
D w udziestego szóstego P aźd ziern ik a ubie- O O głego roku przedstaw iłem akadem ii m etodę, zapobiegającą wściekliźnie u ludzi ukąszo
nych i szczegóły przeprow adzenia tój m eto
dy nad młodym alzatczyklem , Józefem M ei- strem , okropnie pokąsanym dnia 4 L ipca z. r. l). P ies był wściekły bez w ątpienia i dochodzenie, świeżo podjęte przez pow agi naukow e niem ieckie, w ykazało nanowo, że pies ten znajdow ał się w przystępie zupeł
nej wścieklizny, w chw ili, kiedy pokąsał M eistra. Zdrow ie tego dziecka je s t w ybor
ne, a było ono pokaleczone przed ośmiu praw ie miesiącami.
W chw ili właśnie, kiedy czytałem mój ko
m u n ik at z d. 26 Października, m iałem w k u - racyi m łodego pastuszka, Ju p ille a, pokąsa
nego ta k samo lub może straszniej jeszcze, niż M eister, dnia 14 P aździernika. Zdrow ie J u p ille a rów nież nie pozostawia nic do ży
czenia, a d ata jego pokaleczenia przypada przed czterem a i pół miesiącami.
Zaledw ie rozeszła się wieść o tych dwu pierw szych szczęśliwych próbach, gdy zna
czna liczba osób, pokąsanych przez wściekłe psy, zgłaszać się zaczęła z żądaniem lecze
nia, które posłużyło M eistrow i i Jupilleow i.
Dziś rano— a piszę te słowa we czw artek 25 L u tego — razem z d r G rancherem , którego poświęcenie i gorliw ość przew yższają w szel
kie pochw ały, przystąpiliśm y do ochronne
go szczepienia wścieklizny trzechset pię- dziesiątej osobie.
Jak k o lw iek m oja pracow nia, od lat pię
ciu przeszło oddana badaniom nad wście
klizną, stała się punktem środkow ym wszel
kich wiadomości, odnoszących się do tój cho
roby, p rzy znaję, że dzielę ze wszystkiem i zadziw ienie wobec tak wysokiej cyfry osób, pokaleczonych przez psy wściekłe. Nie
świadomość nasza w tój mierze zależy od wielu przyczyn.
D opóki sądzono, że wścieklizna wyleczo
ną być nie może, oddalano od um ysłu do
tk niętych samo naw et imię tej choroby.
K iedy ktoś został pokąsany, wszyscy zape
w niali go, że pies nie b y ł wściekły, chociaż
by ra p o rt lekarza lub w eterynarza dowo
dził przeciw nie i cały wypadek zachow y
wano w tajem nicy. Chęć nieprzestraszania osoby, zostającej w niebespieczeństwie, łą-
•) Wszechśw. t. V, str. 6, 27.
N r 12.
w s z e c h ś w i a t. 181 czy la się u je j najbliższych z obawą, zaszko
dzenia. Czyż nie dochodzono czasami aż do odm aw iania zajęcia robotnikom , o któ
rych wiadomo było, że są pokąsani przez w ściekłe zwierzę? W ierzono chętnie, że człowiek ukąszony może nagle stać się nie- bespiecznym, co na szczęście nie je st p ra w dą. C złow ieka dotkniętego wścieklizną, obawiać się można dopiero w okresie osta
tnich przystępów choroby.
A żeby stanowczo przekonać uprzedzo
nych, a naw et dzielących zdanie przeciwne, zachowałem ostrożność zbierania danych statystycznych n ad e r ścisłych. W ym aga
łem dowodów, zapew niających, że pies był wściekły, a dostarczonych przez upow ażnio
nego w etery n arza albo przez lekarza. W k il
ku zaledwie w ypadkach nie mogłem uchy
lić się od leczenia osób pokaleczonych przez psy, podejrzane o wściekliznę, lecz które zbiegły następnie, ponieważ osoby takie, oprócz niebespieczeństwa, w jakiem znajdo
w ały się z pow odu swych ran, byłyby ska
zane na życie w obawie, mogą.cój zrujnow ać ich zdrow ie, gdyby im odmówić pomocy.
Nie przyjm ow ałem na leczenie osób u k ą
szonych, których odzież nie była widocznie podziuraw iona lub poszarpana przez zęby zwierzęcia. J e s t bowiem rzeczą widoczną, że w podobnym razie niem a obawy niebes
pieczeństwa, gdyż ja d nie m ógł przeniknąć do ciała, chociażby skutkiem ukąszenia utw orzyła się ran a, głęboka naw et i k rw a
wiąca. W pewnój liczbie w ypadków podej
rzanych, istnienie wścieklizny u psa było do
w iedzione w moj4j pracow ni zapomocą wszczepienia królikom albo świnkom m or
skim substancyi nerw ow ej, wziętej z tru p a zwierzęcia.
C hciałbym dać tutaj dokładniejsze poję
cie o fizyjognomii kuracyi i o naturze ran, przytaczając w porządku chronologicznym który z szeregów osób, leczeniu poddaw a
nych. A le nadto zm udnem byłoby odczy
tyw anie notatek, odnoszących się do 350 lu dzi; w ybiorę więc bardziej szczegółowe przy k ład y z pierw szej setki osób pokąsa
nych i leczonych. W ypadki te odnoszą, się do czasu pom iędzy 1 L istopada a 15 G rudnia.
Osoby te budzą szczególniejsze zajęcie:
obecnie przem inął ju ż dla nich okres p ra w dziwie niebespieczny.
O tw orzyw szy mój spis na rozdziale, za
w ierającym tę pierw szą setkę, znajduję tu
taj w odstępie dni dziesięciu, następującą rozm aitość w ypadków . Niech one dadzą.
A kadem ii pojęcie o tej codziennej defiladzie, k tó ra corano ma miejsce w mojej pracowni:
Stefan Roum ier, 48 - letni mieszkaniec gm iny O urouere (w departam encie Nieyre), pokąsany w obie ręce 4 Listopada 1885 r.
przez psa, którego w eterynarz, p. M oreau, uznał za wściekłego. Żadnego przypalania ani o patru n k u nie robiono w ciągu 24 go
dzin.
Chapot, człow iek 43-letni i 14-letnia jego córeczka, m ieszkańcy L jon u, pokąsani w le
wo ręce 6 L istopada 1885 r.; dziewczynka daleko gorzej pokaleczona niż ojciec. R a
ny ich były wym yte am onijakiem przez ap tekarza. W ścieklizna psa stw ierdzona w Szkole w eterynaryi w Ljonie.
Franciszek St. M artin z T arbes, dziesię
cioletni, ukąszony w w ielki palec u prawej ręki 7 L istopada w piątek; ra n a w ym yta am onijakiem przez aptekarza. Pies uzna
ny za wściekłego przez p. D uponta, naczel
n ik a inspekcyi w eterynaryjnej.
M ałgorzata Luzier z F ongrave (depart.
Wyższej G aronny), 13 lat licząca, ukąszona w łydkę przez kota wściekłego dnia 11 L i
stopada 1885 r. R anę przypalono fenolem (kwasem karbolowym). Z powodu wielko
ści ran, wym agających dozoru chirurgiczne
go, umieszczono tę dziew czynkę w szpitalu dziecinnym.
Corbillon, 27-letni mężczyzna z L a Neu- ville pod C lerm ontem (depart. Oise) uką
szony 12 L istopada 1885 r. Pies uznany za wściekłego przez p. C hantareau, w etery
narza z C lerm ontu. R any przypalone roz- żarzonem żelazem w osiem godzin po wy
padku.
Bouchet, półszosta ro k u liczący, zamiesz
kały nad siódmą szluzą k anału Saint-D enis, pokąsany 12 L istopada w lew ą rękę i lewe udo. U b ran ie na udzie poszarpane. W ście
klizna psa spraw dzona przez p. Coret, we
tery n arza z A ubervilliers. R an y przypalo
ne rozżarzonem żelazem w trzy kw adranse po w ypadku przez d ra D um ontela.
P an i Delcroix z L ille (depart. N ord), u k ą
szona w prawą nogę d. 6 L istopada. R ana
przypalona rozżarzonem żelazem w 9 go
182
w s z e c h ś w i a t. N r 12.
dzin po w ypadku; pies uznany za wściekłe
go przez p. F re lie r, w eterynarza z L ille.
P lantin z E tru n g (dep. N ord), ukąszony w początku L istopada 1885 r. w prawą, rę kę. R ana przypalona w 48 godzin po u k ą
szeniu; pies uznany za wściekłego przez p.
E lo ire, w eterynarza z L a C hapelle (d e p art.
AisneJ.
Ja n in a Pazat z M areuil (depart. D o rd o gne), licząca lat 7, ukąszona 12 L istopada przez psa, którego w ściekliznę spraw dził d r de P in d ray . B yła przedstaw iona dokto
row i de P in d ra y dopiero w 48 godzin po ukąszeniu i ten uznał słusznie, że niem a p o trzeby przypalania rany.
P a n i A chard z S aint-E tienne, ukąszona w p ra w ą nogę 9 L isto p ad a i w p ra w ą rękę ]2 L istopada przez tegoż samego psa. W ście
klizna psa uznana przez p. C harloy, w ete
ry n a rz a z S aint-E tienne; przy p alan ia nie robiono.
P an i Alfonsa Legrand z gm iny B aune w depart. Aisne. U kąszona w podbródek 0 L istopada 1885 r. P sa uznał za w ściekłe
go p. Decarm e, w eterynarz z C hateau -T h ier- ry. P rzy p a la n ia rany nie było.
A ntoni Cotticr, 43-letni, zam ieszkały w P a ry żu p rzy ul. H ospitalióre S aint - G ervais pod N r 12, ukąszony w ręk ę 16 L istopada.
R anę przypalono dopiero we 24 godziny po ukąszeniu; pies, uznany za wściekłego przez swego właściciela, m iał ch arakterysty czny głos wściekły, nie p rzyjm ow ał wcale p o k a r
mów, g ry zł i pożerał drzew o i inne p rz e d mioty.
W S aint-O uen pod P aryżem 15 L isto p a
da 1885 r. zostali pokąsani: T em a t, jego io- \ na, pani Delzors i pani D alibard. W szy st- kich pokąsał pies, za życia i po zabiciu u zna
ny za wściekłego przez w etery n arza z S aint- O uen, Sanfourchea. P rzy p a la n ia n iezna
czne albo spóźnione.
D r Ja n Hughes z O sw estry w A nglii, po
kąsany 13 L istopada 1885 r. O trzy m ał dwie duże ra n y w dolnej w ardze, któ ry ch nie
Jprzypalano . P ie s uznany za wściekłego przez samegoż doktora.
P a n i Faure, wdowa ze wsi l ’A lm a w A l- gieryi, ukąszona w łydkę 1 W rześnia 1885
jroku; pies poszarpał je j suknie. T en sam ^ pies pokąsał czworo dzieci, zw anych dziećm i
j ZA lgiery i, z któ rych jed n o zm arło w S zpi-
italu M ustafy w A lgierze we dw a miesiące po skaleczeniu. D r M oreau z A lg ieru opi
sał bardzo starannie objaw y w ścieklizny u tego dziecka. Pozostałych troje poddano ku racyi ochronnej w połow ie L istopada.
P a n i Greteau z B ordeaux, 14 L istop ada otrzym ała dwa ukąszenia w przedostatni palec praw ej ręki: jedno w brzusiec, a d ru gie w paznokieć, któ ry został przecięty do końca. D r D ouand uznał psa za w ściekłe
go; ran y były przem yte am onijakiem i zlek- ka przypalone.
Voisenet (Noel) z Sem ur (dep. Cóte d ’or), liczący la t 50; został pokąsany 16 L istopada w obie łyd ki przez sukę, którą w eterynarz p. Colas, uznał za wściekłą. P rzyp alan ie rozżarzonem żelazem zastosowano dopiero we cztery godziny po w ypadku.
Guichon, 67-letni m ieszkaniec B ordeaux, ukąszony w lew ą rękę 15 L istopada przez tego samego psa, k tóry pokąsał w spom nia
ną wyżej p. G reteau.
Halfacre ( Walter) z L ondynu, 28 lat li
czący, 15 L istopada ukąszony w rękę i p rz y słany przez d ra sir Jak ó b a P ageta. G łębsze
go przy p alan ia nie robiono. B ra t H alfacrea u m arł przed pięciu laty z w ścieklizny, któ
ra była następstw em ukąszenia tak niezna
cznego, że nie zw racano na nie żadnćj u wagi.
Calmeau z Y assy-lez-A vallon, pokaleczo
ny w nocy z 15 na 16 L istopada w brzuch, łydkę i kolano; odzież p o darta w strzępy, p rzy p alan ia nie było. Suka, uznana za w ściekłą przez w eterynarza z Sem ur, p. Co- lasa, była taż samą, k tó ra pokąsała wspo
m nianego poprzednio Yoiseneta (Noela).
Lorda (Jan ), 36 la t m ający, zam ieszkały w Lasse (depart. Niższych Pirenejów ). H i- sto ry ja tego indyw iduum je s t bardzo zaj
m ująca. P ok ąsan y 25 P aździern ik a 1885 r., L o rd a p rzyb ył do mojej pracow ni dopiero 21 L istop ada, to je s t dwudziestego siódm e
go dnia po skaleczeniu. Tegoż dnia, kiedy został pokąsany, ten sam pies pogryzł sie
dem wieprzów i dwie krow y. Te wszystkie zw ierzęta zdechły z wścieklizny, wieprze mianowicie po krótkiem wylęganiu się (in- kubacyi) choroby trw ającem piętnaście dni do trzech tygodni. Po zdechnięciu z wście
klizny tych wieprzów przerażony L o rd a
przyjechał do P ary ża. Je d n a krow a p adła
N r 1 2 .
w s z e c h ś w i a t. 183 trzydziestego czw artego dnia po ukąszeniu,
d r u g a — piędziesiątego drugiego. Szczegó
ły tego ciekaw ego w ypadku zawdzięczam panu In da, biegłem u w eterynarzow i z Saint- Palais. Jednfy uw agi z jeg o spraw ozdania pom inąć nie mogę, że m ianowicie natych
miast po pokąsaniu rany k ró w zostały głę
boko przypalone rozżarzonem żelazem.
P . In d a podkreśla ten szczegół. Posiadam dość liczne dow ody bezużyteczności przy
palania, w pew nych razach naw et natych
m iastowego przypalania rozżarzonem żela
zem. Zdrow ie L o rd y jest ciągle wyborne.
Leczenie jeg o skończyło się 28 Listopada ubiesłe^o roku. o O
T aki je s t poczet dwudziestu pięciu osób pokąsanych, ułożony w edług d at kolejnego ich przybyw ania do mojej praćow ni w okre
sie dni dziesięciu. K ażdy inny okres dzie sięciodniowy dałby nam listę podobną, któ- rćj przytaczanie nie przyniosłoby żadnych szczegółów więcej, jakkolw iek w wielu ra zach spotkalibyśm y w ypadki rów nie zaj
m ujące, ja k pokąsanie L ordy. D la k ró tk o ści przytoczę ju ż tylko jed en wypadek, a wy
bieram go um yślnie spomiędzy innych dla
tego, że b y ł dla mnie źródłem silnój obawy.
Odnosi się on do ośm ioletniego chłopczyka nazwiskiem Ju llio n , m ieszkającego w Cha- ronne p rzy ul. de Yignolles pod Nr 6, po
kąsanego 30 L istopada. Dziecko to, wi
dząc zbliżającego się psa, zaczęło krzyczyć.
W tej chw ili dolna szczęka zw ierzęcia wpa
dła w otw arte usta chłopczyka. Ząb psa przeciął g órną wargę dziecka i doszedł aż do głębszej części podniebienia, gdy współ
cześnie k ieł górnej szczęki, pozostającej na- zew nątrz u st dziecka, ro z d arł jeg o policzek od praw ego oka aż do nosa. P rzypalanie nie było możliwe. P ie s, któ ry ukąsił Ju llio - na był uznany za wściekłego przez p. G uil- lem arda, w eteryn arza paryskiego, zamiesz
kałego p rzy ul. de Citeaux, N r 37.
Jed n ej tylko osoby kuracyja nie ocaliła:
zginęła ona ze wścieklizny, przeszedłszy tę k u racy ją. B yła to L udw isia P elletier.
D ziew czynka ta w wieku lat 10, ukąszona przez dużego psa ra sy górskiej w Y arenne- S ain t-H ilaire 3 P aździernika 1885 r., zosta
ła do mnie przyw ieziona dopiero 9 L istopa
da, trzydziestego siódmego dnia po o trzy m aniu ran, ran głębokich w zagłębieniu pa
chy i n a głowie. R ana na głowie była tak ciężka i duża, że, pomimo nieustannych za
biegów lekarzy, 9 L istopada silnie ropiała i krw aw iła jeszcze. D ługość je j wynosiła 0,12 do 0,15 m , a p o k ry ta włosami skóra w je d n e m miejscu była jeszcze podniesiona.
R ana ta zaniepokoiła mnie okropnie. P r o siłem d ra V ulpiana żeby spraw dził je j stan.
W naukow ym interesie m etody powinienem był odmówić leczenia tego dziecka, p rz y wiezionego tak późno i pozostającego w w a
runkach tak w yjątkow o groźnych; uczucie ludzkości i w idok cierpienia rodziców sp ra
wiły, że nie potrafiłem odmówić wszelkich usiłow ań.
Przedw stępne objaw y hidrofobii w ystąpi
ły 27 Listopada, w jedenaście dni zaledwie po ukończeniu leczenia. S tały się w y ra
źniejszemi rankiem d. 1 G rudnia. Śmierć, wśród najstraszniejszych symptomów wście
klizny, nastąpiła 3 G rudnia, wieczorem.
P rzed staw iło się tutaj poważne pytanie:
K tó ry ja d spow odow ał śmierć, czy wsączo
ny przez psa, w chw ili ukąszenia, czy też przezem nie—p rzy ochronnem wszczepieniu?
Ł atw o jed n ak było mi n a to odpowiedzieć.
W e dwadzieścia cztery godziny po śmierci L ud w ik i P elletier, za zezwoleniem je j ro
dziców i prefekta policyi, trepanow ałem jej czaszkę w pobliżu rany , wydobyłem małą, ilość substancyi mózgowej i zapomocą tre- panacyi wszczepiłem j ą dw um królikom . K ró lik i te podległy wściekliźnie p arality - cznój w osiemnaście dni potem i to oba j e dnocześnie. G dy one zdechły, ich rdzeń przedłużony wszczepiono innym królikom , które podległy wściekliźnie po upływ ie pie- tnastodniowej inkubacyi. Doświadczenie to wystarcza do przekonania, że jadem , który sprow adził śm ierć małej P elletie r, był ja d psa, któ ry ją pokąsał. G dyby śmierć była następstw em ochronnego wszczepienia, to okres inkubacyi wścieklizny po przeszcze
pieniu królikom byłby w ynosił siedem dni conajwyżej. To w ynika z objaśnień, p oda
nych w mojem spraw ozdaniu, poprzednio przedstawionem A kadem ii ').
G dy więc leczenie ochronne w 350 wy-
') To je st w przytaczanem pop-zednio spraw ozda
niu z d. 20 P aździernika z. r. (Przyp. tł,).
184
w s z e c h ś w i a t. N r 12.
padkach ani ra zu nie sprow adziło złych n a stępstw , ani jednego zapalenia tk an k i łącz
nej podskórnej, ani jednego ropienia, zale
dwie, p rz y ostatnich szczepieniach, m ałe zaczerw ienienie opuchlinowe, czy mam y | praw o tw ierdzić, że było ono rzeczyw i- j ście ochraniającem przed wścieklizną, po j ukąszeniu? W zględem bardzo znacznej li- | czby osób ju ż leczonych, z k tó ry ch je d n a przed ośmiu miesiącami (Józef M eiśter), d ru -
jga przed czterem a przeszło (Jan-C hrzciciel Ju p ille ) i względem większości spom iędzy ( innych 350, można tw ierdzić, że za now ą metodą przem aw iają ju ż faktyczne dowody, j
Skuteczność tej m etody dałaby się poznać przy znajom ości średniej liczby w ypadków śmierci z wścieklizny, spow odow anej przez ukąszenie. D zieła o m edycynie ludzkiej i zwierzęcej dają w tym względzie w skaza
nia mało zgodne, co łatw o zrozum ieć, p rz y pom inając sobie to, co przytoczyłem p rz ed
jchw ilą o m ilczeniu, zachow yw anem często
kroć przez rodziny i przez lekarzy o w y
padkach ukąszenia przez psy wściekłe, a n a w et o przyczynie śmierci, p rzypisyw anej, często świadomie, zapaleniu opon mózgo- i wych, chociaż wiadomo było, że śm ierć n a stąpiła skutkiem wścieklizny.
N astępujący w ypadek jeszcze lepiój w y każe nam trud ność zebrania ścisłej statystyr- ki: 14 L ip ca 1885 r., na drodze p ro w a d zą
cej do P an tin , pięć osób z kolei było p o k ą sanych przez psa wściekłego. W szystkie te osoby um arły z wścieklizny. D r D uj a r - din-B eaum etz n a żądanie prefek ta policyi ^ podał do wiadomości R ady zdrow ia d ep a r- j tam entu Sekw any im iona i okoliczności to w arzyszące pokaleczeniu i śm ierci owych | pięciu osób. K ied y taki szereg wchodzi do statystyki, odsetek śm iertelności u p o kąsa
nych w zrasta. Z m niejszyłby się on, gdyby przeciw nie w gru p ie pięciu osób pokaleczo
nych nie było ani jednego w ypadku śm ierci.
W ięcej zaufania w zbudza wre m nie staty styka następująca: P . L eblanc, uczony w e
terynarz, członek A kadem ii lekarskiej, k tó ry przez długi czas zarządzał służbą zdro-
jw ia w prefekturze policyi dep. S ekw any, j raczył mi udzielić drogocennego dokum en
tu w m ateryi, o której mówię. J e stto u rz ę dowe spraw ozdanie, zebrane przez niego n a zasadzie raportów kom isarzy policyi, o ra z !
wskazówek w eterynarzy, zarządzających le
cznicam i dla psów. S praw ozdanie to obej
m uje sześć lat i poucza, że:
w r. 1878, wr dep. Sekwany, na 103 osób ukąszonych, było 24 zm arłych z w ściekli
zny;
w r. 1879 na 76 osób ukąszonych, 12 um ar
ło z wścieklizny;
w r. 1880 na 68 osób pokąsanych, 5 um ar
ło z wścieklizny;
w r. 1881 na 156 osób pokąsanych, 23 um arło z wścieklizny;
w r. 1882 na 67 osób pokąsanych, 11 um ar
ło z wścieklizny;
nakoniec w r. 1883 na 45 osób pokąsa
nych 6 u m arło z wścieklizny.
Z liczb powyższych w ypada jak o przecię
tna 1 śmierć z wścieklizny na 6 ukąszonych mniej więcej.
A le na ocenę skuteczności metody ochron
nej przeciw wściekliźnie w pływ a jeszcze j e dno pytanie, niem niej ważne od kw estyi śm iertelności ze wścieklizny skutkiem poką
sania. Je st to mianowicie pytanie, czy j e steśmy ju ż dosyć oddaleni w czasie od chw ili pokąsania osób ju ż leczonych, ażeby m ogła przem inąć obawa, że wścieklizna u nich się okaże? Inaczej m ówiąc— w ja k im odstępie czasu wybucha ta choroba po ukąszeniu przez psa wściekłego?
S tatystyka dowodzi, że wścieklizna w y
bucha w przeciągu dw u miesięcy, to je st czterdziestu do sześćdziesięciu dni, licząc od daty pokąsania. Spom iędzy osób różnej płci i różnego wieku, poddaw anych leczeniu nową m etodą, sto było pokąsanych przed 15 G ru d n ia r. z., to je s t więcej niż przed dwom a i pół miesiącami. D ru g a setka prze
była ju ż więcej niż sześć tygodni i więcej niż dw a miesiące od daty ukąszenia. U 150 pozostałych osób, leczonych albo leczących się obecnie, w szystko odbyw a się dotychczas tak samo, ja k u 200 poprzednich.
O pierając się na najściślejszej statystyce, widzim y, j a k znaczna liczba osób u nikn ęła śmierci.
Postępow anie ochraniające przed wście
klizną po ukąszeniu je s t więc wynalezione.
Czas utw orzyć zakład ochronnego szcze
pienia wścieklizny.
Nr. 12. WSZECHŚWIAT.
1 8 5G dy P a ste u r ukończył swój w ykład, p re zes A kadem ii w gorących słowach w yraża podziękow anie tego ciała naukow ego za przypuszczenie go do udziału w tryum fach tego chw alebnego pokojowego zwycięstwa.
P oczem D r Y ulp ian zabiera głos i po kilku słowach najgorętszego uznania dla P asteura,
dodaje:
„Zająłem głos przedew szystkiem dlatego, ażeby poprosić p. P a ste u ra o pew ne obja
śnienia, co do końcowego zdania jego kom u
nikatu. M ów ił on o utw orzeniu zakładu ochronnego szczepienia wścieklizny. Czy utw orzenie to je s t ju ż postanowione? Istnie
nie takiego zakładu staje się koniecznem.
Obecnie, kiedy m etoda ochronna p. P asteu
ra została stw ierdzona w sposób usuw ający wszelkie wątpliwości, liczba osób, które ze wszystkich zakątków F ran cy i i zagranicy przybędą leczyć się w P aryżu, wzrośnie zna
komicie. J e st koniecznością i na czas długi jeszcze koniecznością pozostanie, ażeby to leczenie odbywało się w P aryżu, pod okiem naszego współkolegi. Z drugiej strony nie- możebnem jest, żeby sp raw a ta pozostaw ała w takim stanie, w jak im jest dzisiaj, to jest, żeby p. P a ste u r był zm uszony obmyślać dla w szystkich niezam ożnych swych pacyjen- tów środki utrzym an ia podczas trw ania le
czenia. Niepodobna również, żeby praco
w nia Szkoły N orm alnej była ciągle zaw alo
na przez m nóstwo osób pokąsanych, które przybyw ają dla zaszczepienia im wściekli
zny. T akiem u stanow i rzeczy zapobiedz może tylko utw orzenie zakładu specyjalne- go w pobliżu miejsca, gdzie przygotow uje się ochronna szczepionka. Czy p. P asteu r nie mógłby nam powiedzieć, czy istnieje j a k i projekt, odnoszący się do zaspokojenia tak naglącej potrzeby utw orzenia podobnej instytucyi?“
N a powyższe pytanie P asteu r odpowiada następującem i słowy:
„Pospieszam złożyć podziękow anie p. p re
zesowi i koledze naszemu, p. Yulpianow i, za ich pobłażliw ą ocenę i za sposobność, któ rą raczyli mi nasunąć, wypowiedzenia mych myśli co do za k ła d u ochronnego szczepienia wścieklizny. W początkach stosowania mo
je j metody sądziłem , że szczepienie ochron
ne koniecznie następow ać musi n ader szyb
ko po ukąszeniu. K iedy m er z Yillers-
F a rla y (w dep. J u ra ) prosił, żebym p rz e
prow adził nad odważnym pastuszkiem J u - pillem, postępowanie, które ju ż można by
ło uw ażać za uwieńczone powodzeniem względem M eistra, — odpowiedziałem , że pom iędzy nimi je s t zasadnicza różnica, któ
rej w pływ u na re z u lta t leczenia przew idzieć nie mogę. M eister zaczęł się leczyć u mnie w sześdziesiąt godzin po otrzym aniu r a n , Ju p ille w całych sześć dni. P rzypom inam tę okoliczność, żeby wskazać mój sposób m yślenia w początkach stosow ania szczepie
nia ochronnego.
P o dw u pierw szych zaszczepieniach, idąc za radam i d ra Y ulpiana i d ra G ranch era i rozum iejąc dobrze, że nie mogę w yłączać nikogo, leczyłem bardzo wiele osób ukąszo
nych po długim odstępie czasu od chw ili w ypadku. Dotychczas zaś, oprócz nie
szczęścia z L udw iką P elletier, nie m iałem ani jed neg o niepowodzenia. Z daje się więc, że leczenie może być skutecznem bez wzglę
du na to, kiedy rospoczęte zostanie, aby ty l
ko przed ukazaniem się ostrych objawów w ścieklizny.
J e s t więc rzeczą widoczną, że dla F r a n cyi w ystarczyłby jed en zakład. Dodam, że niemniej silnie jestem przekonany, iż zakład paryski zdążyłby przyjm ow ać w czasie w ła
ściwym wszystkich pokąsanych z całój E u ropy. P rzybyw ało do nas wielu chorych z Rosyi, Anglii, Niemiec, W ęgier, W łoch, H iszpanii, wielu naw et z A m eryki P ółno
cnej. D la A m eryki P ołudniow ej, Chili, B rezylii, A ustralii.... widocznie należałoby wykształcić w zakładzie paryskim młodych uczonych, którzyby zanieśli m etodę do tych odległych krain. M ożnaby zapew ne toż sa
mo uczynić dla rozm aitych krajów E uropy, ale, pow tarzam , to nie je s t konieczne. P e wność powodzenia operacyi będzie, m iędzy innemi, tem większa, im mniej będzie opera
torów. K oszt podróży i utrzym ania ubogich chorych w P ary żu będzie zawsze mniejszy od sum potrzebnych na utrzym anie zakładu, którego personel, z konieczności nader w y
borowy, kosztować musi bardzo drogo, zwa
żywszy mianowicie nieustanną pracę i s to pień odpowiedzialności.
P rz y zbiegu takich okoliczności, czy n a
leży prosić państwo lub miasto P a ry ż o środ
ki na całe urządzenie? M nie się zdaje, że
186
nie, albo chyba, za w yjątkiem darow izny g ru n tu i corocznej zapomogi. W każdym razie, w początku swego istnienia i naw et w pierw szych latach zakład p ary sk i będzie in sty tu cy ją międzynarodową, i byłoby za p e
w ne słusznem, gdyby i zag ran ica przy ło ży ła się do kosztów jego założenia.
Sum a 6000 franków i inna sum a 40000 fr.
zostały mi ju ż wręczone przez p. B oinod, wykonawcę testam entu p. D ag nan i przez hr. de L aubespin. S kładam im tutaj p u bliczny hołd wdzięczności.
R ząd, którego najw ydatniejszego p rz e d staw iciela A kadem ija m a zaszczyt liczyć do swrych członków, bezw ątpienia zechce p rz y łożyć pieczęć swego m oralnego poparcia na subskrypcyi, o której wspom inam i której pow odzenie będzie w tedy najzupełniej za- pew nione“ .
P o słowach powyższych m inister, p. de F rey cin et, prosi o głos i mówi:
„Z daje mi się, że nie posunę się zadaleko, przyrzekając A kadem ii, że rząd z p rz e ję ciem się przyjm ie u d ział w tem wrspaniałem i pełnem ludzkości dziele, do którego u rz e czyw istnienia p. P a ste u r dąży“ .
Nakoniec p. B e rtra n d proponuje w ybór kom isyi, m ającej przedsięw ziąć środki n a j
większego m ożliwego przyspieszenia w p ro w adzenia w czyn życzeń w yrażonych przez P a ste u ra i Y ulpiana.
Do komisyi tej zostają pow ołani panow ie:
G osselin, Y ulpian, M arey, P aw e ł B ert, R i- chet, C harcot, J u rie n de la G raviere, B e r
tran d i de F reycinet.
JAKA JEST RÓŻNICA
M IĘ D Z Y
KONIAKIEM A KOTŁÓWKĄ?
n a p i s a ł Z2:n..
W szystkie napoje spirytualne byw ają przygotow yw ane zapomocą ferm entacyi z m ateryj zaw ierających cukier. J a k im sposobem ferm entacyja się odbyw a, o tem w poprzednim tom ie naszego pism a obszer-
N r. 12.
nie rozw odził się p. N atanson i ciekawego czytelnika odesłać m usim y do jego pracy.
D la fizyjologa jed n ak , gdy bada zjaw iska ferm entacyi, istnieje przedew szystkiem o r
ganizm , który stanow i jój przyczynę, a g ru n t albo raczej podłoże, na którem się ona od- byw a i główne charakterystyczne je j p ro du k ty są przedm iotem mniejszego znacze
nia. Chem ik, przeciw nie, organizm em , w y
w ołującym zjaw isko, zajm uje się tylko m i
mochodem, a za to główną uw agę zw raca n a chemiczną jakość podłoża i produktów , oraz n a ilościowy stosunek pierw szego do ostatnich i ostatnich m iędzy sobą. W tym względzie chem ik przyłącza się do zdania w ytw órców i konsum entów.
W ytw órcom i konsum entom wiadomo, że pojęcie o ferm entacyi, jak iem dzielą się z n a mi bijologowie, je s t tylko pojęciem ogólnem, zaznaczającem wyłącznie najgłów niejsze mo
m enty tój spraw y. M ówią nam oni, że kie
dy m ateryj a cukrow a ulega ferm entacyi, to tw orzy się z niej alkohol etylow y i d w u tle
nek węgla. W nawiasie tylko podają, że prócz tego część pew na, bardzo zresztą m a
ła, pierw otnego m ateryjału daje początek glicerynie i kw asow i bursztynow em u, a ju ż chyba dodatkowo, jeżeli chodzi im o wielką ścisłość, wspom inają, że w m ałej ilości tw o
rzą się przy tej sposobności i „inne p ro dukty “. T ak i sposób przedstaw ienia je s t zupełnie właściwy, kiedy idzie o naukow e rozważanie spraw y tak zawiłej i tru d n ej do objaśnienia, j a k ferm entacyja; ale tu nau k a roschodzi się z p rak ty k ą, bo dla tej osta
tniej właśnie pierw szorzędne znaczenie m a
ją owe „inne p ro d u k ty 4', któ ry ch ilość i j a kość w pływ a przedew szystkiem n a sm ak i zapach przygotow anego przez ferm entacy- ją napoju.
G dybyśm y p rzy rządzili napój sp iry tu a l
ny przez zmieszanie chemicznie czystego alkoholu etylowego Z' wodą, to bezw ątpienia sm ak i zapach jeg o nie zadaw aln iałb y znaw ców. Ci ostatni um ieją doskonale rozróż
niać, z czego i ja k im sposobem przygotow a
no d any g atun ek wródki, albo też— czy dane wino nie zostało podstępnie zaprawdone a ra kiem. Co w iększa—-wiadomo, że dla kon
sum entów, m ianowicie przyw ykłych do zu
żyw ania znaczniejszych ilości spirytualijów , znaw stw o takie je s t niezm iernie potrzebne,
w s z e c h ś w i a t.
Nr 12. WSZECHŚWIAT. 187 gdyż „zapach k o tła“ nietylko je st przykry
dla powonienia, ale nadto ostrzega o szko
dliwości odznaczającego się nim płynu.
P rzeciw nie, eteryczny i orzeźwiający bu
kiet dobrego w ina lub koniaku, albo szcze
gólny arom at stark i, oprócz gastronom iczne
go zadowolenia, ja k ie przynoszą znawcom, widocznie m uszą mieć ważniejsze jakieś zna
czenie, kiedy lekarze, zalecając użycie tych płynów dla podtrzym ania upadających sił chorego, ostrzegają zawsze przed falsyfika
tami, zdradzającem i się zapachem k o tła, ja ko przed czemś, co zamiast pożytku przy
niosłoby szkodę.
P rz y każdej ferm entacyi alkoholowej, oprócz alkoholu etylowego, powstającego
w najznaczniejszej stosunkowo ilości, tw o- ! rzy się nadto cały szereg ciał o naturze chemicznej, zupełnie do niego podobnej, ale chemicznie cięższych, to je st bardziej złożo
nych. Do rzędu ciał tych należą, np. alko
hole propilow y, butylow y, am ilowy i heksy- lowy. R óżnica m iędzy niemi je st taka, że kiedy alkohol etylow y składa się z 24 części n a wagę węgla, 6— w odoru i 16— tlenu, to każdy następny, w porządku, ja k wyżej są wyliczone, zaw iera o 12 części w ęgla i dwie części w odoru więcej od poprzedniego. A l
kohole te różnią się pom iędzy sobą stopniem lotności—im lżejszy chemicznie, tem łatwiej zamienia się w parę. R óżnią się także i dzia
łaniem na organizm : im cięższy, tem b a r
dziej trujący, chociaż indyw idualne własno
ści sprawiają,, że alkohol amilowy wydaje się najbardziej szkodliwym ze wszystkich, szkodliwszym , aniżeli w ypadałoby ze wzglę
du na miejsce, jakie zajm uje w przytoczo
nym szeregu.
A lkohole, są to zw iązki łatw o ulegające różnym przem ianom chemicznym, które od
bywają. się w gotow ym ju ż napoju spiry
tualnym , bez udziału ferm entu. P rzed e- wszystkiem każdy alkohol łatw o ulega dzia
łan iu tlenu i przechodzi w t. zw. aldehid, zw iązek o dwie części mniej w odoru zawie
rający w swym składzie. A ldehid y jeszcze łatw iej od alkoholi u tleniają się w dalszym ciągu, przybierając do swego składu jeszcze ! 16 części tlenu i dając przez to kw asy orga-
jniczne. P o pewnym więc czasie, pod w pły
wem tlenu w napoju spirytualnym w ytw a
rza się znaczna liczba związków, bo parnię-
j; tajm y, że każdy alkohol daje odpow iadają
cy sobie aldehid i kwas. A le, oprócz sp ra
wy utlenienia, w tym złożonym systema- cie różnych m ateryj, muszą odbywać się jeszcze i inne działania. Jedn em z głó-
j