• Nie Znaleziono Wyników

Almanach Prowincjonalny 2010, nr 12 [2].

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Almanach Prowincjonalny 2010, nr 12 [2]."

Copied!
104
0
0

Pełen tekst

(1)

Акп

Kr Wi Sz wi

zysztof Lis jjciech We ymon Babi erszem

owski ncel, 1

jchow Rafał Muszer, ski

Ks. Jerzy Szymik, jp*

К;

ZI

Sarzyna Kwiotek, Basia Wycisk

wdroży

Błażej Mateu

fotogra

Baranowski, sz Wiecha

fie 6

tf

(2)
(3)

KTÓRY SKRZYWDZIŁEŚ

Który skrzywdziłeś człowieka prostego Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając Gromadę błaznów koło siebie mając Na pomieszanie dobrego i złego,

Choćby przed tobą wszyscy się skłonih Cnotę.mądrość tobie przypisując, Złote medale na twoją cześć kując, Radzi że jeszcze jeden dzień przeżyli,

Nie bądź bezpieczny. Poeta

pamięta się nowy.

Możesz go zabić- narodzi _.T..

Spisane będą czyny i rozmowy.

Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.

Czesłam Miłosz

Washington D.C., i950 z TOMU ŚWIATŁO DZIENNE, .953

(4)
(5)

MIARA RZECZY

Z

aczął się listopad i zgłaszamy się znów, z kolejną porcją artystycznego przekazu znad Odry.

Z prowincji, która za sprawą każdego lokalnego twórcy przynajmniej na chwilę staje się centrum i zasila swoimi sokami drzewo polskiej kultury. W tym numerze Czytelnik znajdzie stosunkowo dużo poezji, co w gruncie rzeczy nie jest przypadkiem. Wiersz potrafi być lekcją i lekarstwem jednocześnie. Potrafi unieść ulotne stany ducha jednostki, a kiedy trzeba, zbiorowe doświadcze­

nie ogółu. W zamęcie codzienności daje miarę rzeczy: potrafi oddać sprawiedliwość, swoją prawdą zadać ból lub ukoić.

Wiersz nigdy nie zasypia, jest czujny. Nie ma lepszego dowodu na wspomnianą tezę jak za­

mieszczone w dziale „Chleb i sól” Miłoszowe słowa „Który skrzywdziłeś”, słowa, które stoczniowcy gdańscy umieścili w grudniu 1980 roku na... trzech krzyżach gdańskich, pomniku ofiar masakry na Wybrzeżu w 1970. Tak, był czas, kiedy nikt nie kwestionował obecności krzyża, ani w Gdańsku, ani w Poznaniu, ani w Warszawie, bez względu na to, czy był on ze stali, czy z kwiatów. Był czas, tak niedawny przecież, kiedy literatura wypowiadała głos narodu, społeczeństwa, pogrążonego w opresji. Ale to już prahistoria, omijana wstydliwie, z małymi wyjątkami.

Drugim powodem obecności wiersza Czesława Miłosza, otwierającego nasz półrocznik, jest zbliżający się Rok Miłosza, rok 2011, kiedy w Polsce obchodzona będzie setna rocznica urodzin polskiego Noblisty. Mamy ich, jako Polacy, czworo i każda okazja jest dobra, aby pochylić się, po­

czytać, posprzeczać o Sienkiewicza Reymonta Miłosza, i Szymborską, a przede wszystkim starać się ich zrozumieć.

Jeszcze powiedzieć trzeba, że poezja jest miejscem spotkania, często skonfliktowanych optyk artystycznych i ideowych, żeby wspomnieć tylko spór i wieloletni rozdźwięk między Zbi­

gniewem Herbertem i Miłoszem właśnie. W ostatecznych rozrachunku tylko pasja i talent się liczy i nadanie tym przymiotom odpowiedniej formy. One uzasadniają zabranie głosu, niechby najbardziej kontrowersyjnego. Pasja i talent. Tak jak w życiu dobroć. Właściwe użycie „miseczek z kolorami” daje sankcję istnieniu artystów. W centrum i na prowincji.

Lektura periodyku, który „wychodzi” wiele lat, przypomina odwiedziny dobrze znanego klubu. Niby spotykamy w większości tych samych ludzi, ale wciąż ciekawi nas, co przeżyli, z czym przyszli, jak reagują na to, co niesie tzw. życie. Cenimy ich ton, kiedy mówią to samo i kiedy nas zaskakują. Tak jest i tym razem, w numerze dwunastym. Jednocześnie z radością anonsujemy po­

wrót na nasze łamy Wojciecha Wencla, poety z trójmiejskiej Matami, życiodajnej prowincji, tyle że z północnego skraju Polski. Na Jego przykładzie widać, że zawsze będzie powiedziane to, co m u s i być powiedziane. Pod karą utraty pamięci, a więc tożsamości. Poeta pamięta, po prostu!

Godnym podkreślenia jest fakt, że wciąż lwią część zawartości numeru wypełnia twórczość bardzo młodych raciborzan, którzy podróżują, piszą i fotografują. To napawa redakcję dumą i na­

dzieją, które - mamy nadzieję - znajdą swe odzwierciedlenie w satysfakcji Czytelników.

(6)

w

B

izancjum

dwie noce spędziłem na brzegach Bizancjum

spałem w wysokim domu pod gwiazdami Azji

nad ranem unosił mnie ciemny śpiew

ze wszystkich stron świata chwalił jedynego boga wiernych i niewiernych

co to jest wierność -

pytałem pielgrzymując w dzień między świątyniami

między rzeką i miastem

Bizancjum o Bizancjum zielone i złote

zakute w cętkowaną stal co wieczór i tu ludzie czekają na przyjście Mesjasza

co dzień świeżą pościelą przykrywają łóżko

pokój jest jasny pusty

okna otwarte na święty wiatr

27 WRZEŚNIA 2009

4 a

(7)

Almanach

5

(8)

M

y i

S

partanie

za płytką rzeką o świcie stoją Lacedemończycy

przed walką

ubrani w czerwone chitony odziani tylko w krew

zamyślamy się nad tym obrazem

i naraz mówisz:

my nie lubimy innych ale sami siebie też nie lubimy

21 MARCA 2009

Almanach 6

(9)

T

ematnaerotyk

mógłbym się w tobie zakochać

ale musiałbym znaleźć pokój z sobą z czasem który atakuje natarczywie

moje komórki zasłania widnokres porywa słoneczne popołudnia z widokiem na morze

musiałbym znaleźć lek na nadciśnienie wspólnej krwi pewne schronisko przeciwko lawinie wzruszeń i olśnień (dajmy na to)

na razie usiłujesz mi się przyśnić

idziemy razem przez deszczowe pola skrajem całunu

mógłbym się w tobie zakochać

ale dziś jesteś dla mnie jedynie siostrą w śmierci

12 STYCZNIA 2010

ЕВГ 7

(10)

A PN Я

ODPOCZNIJ

Krzysztofowi - priorytet

odpocznij nieco

nad głową słońce zamiast gromów za plecami liliowe kwiaty

lekki zapach sojuszników żebra domu bogów na emeryturze

patrzysz w oczy żonie

która strzela do ciebie z miłości świat zastyga na mgnienie

milczy w starogreckim narzeczu

odpocznij

8.10.2010

8

(11)

22&X

’•» ■ ’\^?ЖГжйМІ

ще&л • їдкідЩ T-

г» , ,

к9^ммщ^

|р?|*

IkV^C^WgPfr ДкРійиС.

sMk8F¥ ' /‘$®Й

Ч, "- its йВіЛи

ЕуШ> . IESSfr>^f .

S^SS^F' V>*. . ЧС* -Л,^ A- TVjki

•\5£ї-—~ «г ",',І^-

ЕГ ' ■* . A '.-•>><V/iiUś££«S5

(12)

г І w ж і

1 Ж Wtl

в ■*>

■’. ’ .

iW^w йл ’яГ 1

w ,йЯ Иг5 W М Г/1 тдИр F/W; * ęB •йі МИ ! к ^.тЯВяь

і і ДІЯІИЬ/в» +f ■-'-

Igjf

>j'

' 1 W

■ ^й*7- / С ,

: :7^-*'‘'

г

' »'.’ Л ’1 ’■ :-у9- <.

(13)

Mateusz Wiecha

Ur. w Raciborzu w 1983 roku. Absolwent 110. UkończyłWyższe Studium Fotografii we Wrocławiu. W 2009 roku uzyskał dy­

plom magisterski na kierunku Malarstwo o specjalności fotografia na Wydziale Ar­

tystycznym Uniwersytetu Zielonogórskie­

go. Uczestnik i organizator wielu wystaw i wydarzeń kulturalnych w kraju i za gra­

nicą. Obecnie kończy studia stacjonarne zfilozofii na Uniwersytecie Wrocławskim pisząc pracę z zakresu teorii estetyki. Z za­

miłowania zajmuje się fotografią.

O swojej twórczości mówi tak:

Pociągający w fotografowaniu jest ten stan skupienia, w którym rzeczywistość staje się nagle nie-zwykła, kiedy coś mnieoczarowu- je, ukluwa, trwoży, i przyjmuje przy tym wi­

zualnie uchwytną formę, a wszystko dzieje się w mgnieniu oka, jakby coś zaiskrzyło z tego przypadkowego zlepku zdarzeń i emo­

cji. Wtedy fotograf jest na swoim miejscu.

Ciekawi mnie jednak ta fotograficzna nie- przewidywalność i niepewność. To, że nigdy do końca nie wiadomo, kiedy rzeczywistość zaskoczy, kiedy fotografia się uda, a cza­

sami nawet - dlaczego się udała. Sytuacja fotograficzna po prostu się zjawia. Fotograf to ktoś, kto ciągle stoi w przeciągu, kto wy­

stawia się na podmuchy wiatru, co prawda planuje swoje działania, jednak nigdy nie przejmuje nad nimi całej kontroli. Dlate­

go przypadek musi być sprzymierzeńcem fotografa. Fakt, że na formę i znaczenie fotografii wpływa tak wiele nieprzewidy­

walnych okoliczności (rzecz-fotograf-in- strument-otoczenie-dzialanie-tlo) sprawia, że wokół fotografii tworzy się specyficzna aura niepowtarzalności i autentyczności.

Nastrój obrazu i jego znaczenie rozpinają się gdzieś pomiędzy fotografem, miejscem, metodą, rzeczą samą oraz wieloma jej od­

niesieniami.

Moje prace wykonywane w technikach foto­

grafii tradycyjnej to często multiekspozycje, powtórzenia, montaże. Przenikanie obra­

zów dodaje im głębi i ukrytego znaczenia.

Podobnie działają wszelkie złożenia, mul- tiplikacje, serie, które rozciągają kontekst obrazu poza jego ramy. Dzięki temu foto­

grafia może pokazać bardzo wiele. Staram się, by Tajemnica, która pozwala obrazom żyć własnym żydem, była stale obecna w moich pracach.

(14)

KS.JE

PIĘKNO I PRAWDA

BENEDYKTA XVI ESTETYKA TEOLOGICZNA (CZ.II)

6.

Piękno oczyszcza, piękno prawdy pozwala umacniać przekonanie, iż piękno jest prawdą.

Aberracje nowożytnych dziejów sztuki Zachodu nie mogą prowadzić do pomniejszania wagi wstrząsu wywołanego spotkaniem serca z pięknem jako prawdziwego poznania1 - to ważna dla teologii, dla której związki ze sztuką muszą być czymś równie elementarnym (niezbędnym wy­

posażeniem jej - scientiaefidei - epistemologiczno/metodologicznego warsztatu) jak naukowość.

Sama rozumność, bez wrażliwości na piękno, nie wystarczy. Dlaczego? Bo „sam rozum, w tej po­

staci, która przejawia się w nauce, nie może stanowić pełnej odpowiedzi człowieka na rzeczywi­

stość i nie potrafi oddać tego wszystkiego, co człowiek może, chce i musi wyrażać”2. Dlatego też, argumentuje Ratzinger, „sztuka jest czymś elementarnym”; dodaje:

„Myślę, że to Bóg tchnął sztukę w ludzkie dusze. Sztuka - obok nauki -jest najwyższym da­

rem, jaki człowiek otrzymał od Boga”3.

Siła i znaczenie powyższej argumentacji rośnie jeszcze, jeśli zdamy sobie sprawę, że pocho­

dzi ona z tekstów uczonego i pasterza, który w sposób absolutnie jednoznaczny i radykalny wy­

stępuje w obronie zagrożonej w ponowoczesnej antropologii koncepcji rozumności człowieka (rozumności „od początku” to znaczy „od-stwórczej”, „od-Logosowej”), czyli tym samym prze­

ciw rozmaitym irracjonalizmom, które pojawiają się nieraz w postaci zderacjonalizowanych te­

orii i prądów w sztuce czy konkretnych dzieł. Czysta racjonalność („sam rozum”) nie wystarczy w służbie prawdy, w służbie człowieczeństwa, bo człowiek to nie tylko rozum. Na tym zresztą polega nieodrobiona po dziś dzień przez teologię przełomu tysiącleci lekcja estetyki teologicznej, której udzielił w czasach okołosoborowych Hans Urs von Balthasar, głównie w Herrlichkeit4, ale właściwie w całej swojej monumentalnej trylogii i wielu tekstach rozproszonych. W tym miejscu trzeba zacytować wywiedzione z ducha Balthasarowych intuicji bodaj najmocniejsze zdania Rat- zingera w rozważanej kwestii:

„Nie jest to oczywiście wyłącznie problem teologii, ale również duszpasterstwa, które powinno prowadzić człowieka do spotkania z pięknem. Argumenty trafiają często w pustkę, ponieważ w naszym współczesnym świecie mamy aż nazbyt wiele konkurujących ze sobą argumentacji.

Człowiekowi prawie spontanicznie nasuwa się myśl, którą średniowieczni teologowie wyrazili w ten sposób: rozum ma nos z wosku, tj. jeśli jesteśmy tylko dostatecznie zręczni, możemy go

WdrdJC, s. 37.

J. Ratzinger, Sól ziemi. Chrześcijaństwo i Kościół katolicki na przełomie tysiącleci [rozm. P. Seewald], tłum. G. Sowiński, Kraków 1997, s. 40 [dalej: SZ].

Tamże.

Herrlichkeit. Eine theologische Asthetik: Schau der Gestalt, Einsiedeln 1961 (w pierwszej dekadzie XXI wieku dzieło to zostało przetłu­

maczone po raz pierwszy na język polski i wydane przez krakowskie Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy). Por. WdrdJC, s. 38.

__________________________________________________________ Almanach

PROWINCJONALNY

12

(15)

wykręcić w różnych kierunkach. Wszystko wydaje się przekonujące, rozsądne - komu zatem mamy wierzyć? Spotkanie z pięknem może stać się uderzeniem strzały, która rani duszę i w ten sposób otwiera jej oczy, także teraz - na podstawie własnego doświadczenia - dysponuje ona odpowiednim kryterium, które pozwala jej na ocenę argumentów”’.

Otwarte oczy duszy - otwarte otwartą raną piękna - są w stanie pomóc w ocenie jakości argumentów dostarczanych przez rozum, w ich klasyfikacji, hierarchizacji. Oto istota związku estetyki i teologii, pulchrum, ratio et fides.

Strzała, trafiając, rani. Piękno poruszając (trafiając) duszę, wyzwala miłość - nie za darmo, miłość nie jest królikiem wyskakującym z kapelusza; miłość jest dojrzałym owocem wstrząsu, oczyszczenia, która jest cierpieniem. Ten ozdrowieńczy ból zadaje duszy prawda (bytu, istnienia, życia), jej potężna porcja zawarta w pięknie. To splendor veritatis6, wewnętrzne światło sztuki praw­

dziwej, blask prawdy łamiący kości temu, co w człowieku budowane na kłamstwie, a przynajmniej na płaskiej powierzchni „udawania” życia, wegetacji.

Dla J. Ratzingera sztuka, do której powstania przyczynił się Kościół, jest - obok jego świętości i oprócz świętych - „jedyną rzeczywistą «apologią» jego dziejów”7. Na tym właśnie polega wkład Kościoła w dzieje świata, czyli dokonywana przez Kościół głęboka humanizacja świata: oddawanie Bogu chwały, wskazywanie na Niego poprzez sztukę „nie-użytkową”, „bez-interesowną”. Kościół by być sobą i robić swoje musi pozostać „ojczyzną piękna”; aby służyć autentycznemu uduchowieniu świata, nie wolno mu pod żadnym pozorem rezygnować z piękna, które jest tak ściśle związane z miłością (strzała piękna/prawdy -> rana/cierpienie -> miłość), że stanowi wraz z nią prawdziwą pociechę, „najlepszy sposób na zbliżenie się do świata zmartwychwstania”8. Kiedy Ratzinger szu­

ka ilustracji i wzorca dla tych tez (a właściwie syn-tez estetyki, teologii, duszpasterstwa, antropo­

logii), przywołuje postać Jana Pawła II, którego myśl - pisał to jeszcze w latach 90. - „brała swój początek ze spojrzenia artystycznego, a jednocześnie przewodziła jej troska pasterska: kierowała się w stronę człowieka, aby wskazać mu drogę”9.

WdrdJC, s. 38.

Por. J. Ratzinger, Służyć prawdzie. Myśli na każdy dzień, tłum. A. Warkotsch, Wrocław 1986, s. 15 [dalej: SP].

ŚW, s. 120.

Tamże, s. 120-121.

Benedykt XVI, Jan Paweł II. Mój umiłowany Poprzednik, Częstochowa 2007, s. 19.

Almanach

PROWiNCjONALNY 13

(16)

Ponieważ wielkie, prawdziwe piękno rodzi się z wiary (źródłem piękna jest Bóg i tylko On), dlatego też spotkanie z pięknem prowadzi do wiary; piękno nie może pochodzić z pustki - to jest istota przesłania docierającej do serca „strzały”, owoc oczyszczającego wstrząsu. Przykładem jest tu dla Ratzingera wielka muzyka Zachodu (np. Bach) i wielkie malarstwo Wschodu (ikony) - za­

praszające do wyjścia poza czyste zmysły, poza siebie, w stronę Tajemnicy Wiary10 11.

Oczywiście, podkreślmy raz jeszcze: nie ma to nic wspólnego z irracjonalnością, z odejściem od Logosu i ratio, z czystym estetyzmem (o tym była już mowa). Ale nie ma też nic wspólnego z mroczną, „po-oświęcimską” wizją antysztuki, kiedy to zło jawi się jako tak prawdziwe i wszech­

mocne, że jedynie brzydota jest prawdą o życiu". Oto dwa skrajne skrzydła tego samego błędu, tej samej achrześcijańskiej estetyki: piękno jest albo wszystkim, albo niczym. Tymczasem chrześcijań­

ska estetyka utrzymuje, że istnieje piękno ostateczne, najwyższe, obejmujące całość doświadcze­

nia człowieczego losu i dziejów ludzkości. I ono jest źródłem oraz modelem wszelkiej obecności piękna w świecie i jego prawdy. Jest nim Jezus Chrystus - najpiękniejszy, który nie miał wyglądu i wdzięku. W Nim zostaje przekroczony Dionizos, Apollo, doświadczenie piekła Auschwitz, po którym „nie da się pisać wierszy”12. A jednocześnie w Chrystusie żadne elementy prawdy obecnej w Dionizosie (trzeźwe upojenie), w Apollu (harmonia), w doświadczeniu skrajnej udręki i „po­

zbawionej sensu” śmierci (los wielu, dzieje nas, ludzi) - nie zostają unicestwione, ale uwznioślone.

Ostateczne piękno Chrystusa jest przekroczeniem, a nie zniesieniem i unieważnieniem tamtych estetyk. Jest to piękno miłości „aż do końca”, prawda piękna - nie kłamstwo. Ukrzyżowany Chry­

stus wyzwala nas od wszystkich pokus i błędów, nie tylko estetycznych. W tej ostatniej dziedzinie proponuje estetykę najwyższej próby wolności i prawdy: pozwolić się zranić, zrezygnować z ze- wnętrzności piękna, zaufać miłości, głębi; w sumie - samemu Bogu.

Istnieje jeszcze inny, subtelny formalnie, ale o sporej, niszczącej sile rażenia, podstęp kłam­

stwa wobec prawdy piękna: piękno zakłamane, krzykliwe i jedynie powierzchowne, którego istota fałszu polega na tym, że nie budzi tęsknoty za niewyrażalnym, nie odrywa od siebie, nie prowadzi ku ek-stazie (= stanąć poza sobą, obok siebie), ale zamyka odbiorcę w nim samym, nie dając nicze­

go poza przyjemnością, budząc pożądanie, żądzę posiadania13 14. To piękno, które - według słynnej frazy Augustyna wykrzywia serce ku sobie samemu, które jest - jak rajskie drzewo - „rozkoszą dla oczu”, a jego owoce są „dobre dojedzenia” (Rdz 3,6). Nie szukaj tego, co inne, chciej przyjemności na tę chwilę, na teraz - tak brzmi przesłanie tego rodzaju „płaskiego” piękna. Skąd bierze się ten rodzaj perwersji sprzeniewierzania się pewnych rodzajów piękna własnej istocie, sprowadzaniu duchowej potęgi piękna do kuszącego ornamentu?

Zjawisko to - fenomen zakłamanego piękna - zdaje się być skutkiem (celem? ubocznym efektem?) czegoś jeszcze znaczenie głębszego, a mianowicie antymimetycznej awersji dużych przestrzeni sztuki współczesnej. Twórczość artystyczna pojmowana jako mimesis'4 (naśladująca naturę) odzwierciedla to, co Bóg ukazał jako model, i - jako taka - wymaga wewnętrznego spojrzę-

10 „Mam wciąż w pamięci koncert, który po przedwczesnej śmierci Karla Richtera prowadził w Monachium Lenard Bernstein. Siedzia­

łem obok ewangelickiego biskupa Johannesa Hanselmanna. Kiedy triumfalnie wybrzmią! ostatni dźwięk jednej z wielkich kantat Bacha, spontanicznie popatrzyliśmy na siebie i równie spontanicznie powiedzieliśmy: «Ten, kto to słyszał, wie, że wiara jest praw­

dziwa». Muzyka ta wyraża tak niesłychaną siłę obecnej w niej rzeczywistości, że człowiek wie - nie przez wnioskowanie, ale przez wstrząs - że coś takiego nie może pochodzić z pustki; mogło się to zrodzić jedynie z mocy prawdy, która uobecnia się w natchnieniu kompozytora”. WdrdJC, s. 38-39.

„[...] muzyka Zachodu - poczynając od chorału gregoriańskiego poprzez muzykę katedr i wielką polifonię, poprzez muzykę re­

nesansu i baroku aż po Brucknera i dalej - jest wykwitem wewnętrznego bogactwa tej syntezy [ducha, intuicji i oddziałującego na zmysły dźwięku - przyp. JSz] i rozwinęła całą pełnię zawartych w niej możliwości. Ten wielki fenomen możliwy był tylko tutaj, mógł bowiem wyrosnąć jedynie z antropologicznego podłoża, które zespoliło element duchowy i świecki w najgłębszą ludzką jedność.

Rozpada się ona, w miarę jak zanika antropologia. Wielkość tej muzyki jest dla mnie najbardziej bezpośrednim i oczywistym po­

twierdzeniem chrześcijańskiej wizji człowieka i chrześcijańskiej wiary w odkupienie, jakiego dostarcza nam historia. Temu, do czyjej duszy rzeczywiście ona trafiła, mówi jego głos wewnętrzny, że wiara jest prawdziwa, choćby nawet potrzebował on jeszcze wiele, aby to wewnętrzne przekonanie potwierdzić rozumem i wolą”. NPdP, s. 195-196.

11 SP,s. 15.

12 Por. WdrdJC, s. 40.

13 Tamże, s. 41-42.

14 E. Auerbach, Mimesis. Rzeczywistość przedstawiona w literaturze Zachodu, tł. Z. Żabicki, t. 1 -2, Warszawa 1968.

14

(17)

«ж?

nia na prawzór, czyli na Stwór­

cę i stworzenie15. Sztuka w tym rozumieniu jest więc „współpa- trzeniem z Bogiem (Mitschau- en mit Gott'6), uczestnictwem w Jego twórczości, odsłania­

niem ukrytego piękna ocze­

kującego już w stworzeniu”17.

Tymczasem współczesne poję­

cie „kreatywności” (nota bene termin ten powstał na gruncie światopoglądu marksistowskie­

go18) artystycznej, oznaczające mniej więcej pomyślenie i wy­

konanie czegoś całkiem własne­

go, nowego, czego nikt jeszcze ani nie wymyślił, ani nie zro­

bił, otóż takie rozumienie sztuki

pochodzi z zupełnie innej niż biblijna wizji rzeczywistości i antropologii19. Człowiek nie jest tu poprzedzony sensem: przychodzi z rzeczywistości pozbawionej sensu (nie od Boga, ale „z-nie- wiadomo-skąd”) i jest brutalnie rzucony w pozbawioną sensu wolność. Nie przyjmuje więc i nie naśladuje niczego, ale tworzy w swej rozpaczliwej i bezsensownej samotności. Twórczość nie jest mimetyką - jest czystą samowolą20. Wolno jej wszystko, co jako sztuka potrafi, a jedyny błąd, jaki uznaje, to „błąd w sztuce”, artystyczna niesprawność - poza tym artyście wolno wszystko, nie zna granic (nie istnieją dobre i złe książki, filmy etc. tylko dobrze lub źle napisane etc. etc.)21. Sztuka taka oderwana od Stwórcy, negująca stworzenie, konsekwentnie staje się przeciwna naturze, praw­

dzie, dobru; istnieje realne niebezpieczeństwo (aż jak realne - to wiek XX dowiedział się nazbyt dobrze), że twórczość płynąca z takiej idei stanie się „genialnością i wyrafinowaniem zła22 (una genialita un raffinamento del male)23.

Na wszystkie te niejasności, błędy i choroby lekiem jest Chrystus, Jego piękno, pełnia piękna w Nim obecna. „Piękno zbawi świat” - przypomniał za Dostojewskim Jan Paweł II w Liście do

15 NPdP, s. 163.

16 TdL, s. 597.

17 NPdP.s. 164.

“ DL, s. 151.

19 NPdP, s. 164. „«Zasada kreatywności» zakłada, że w świecie, który sam w sobie jest bezsensowny i powstał w wyniku ślepej ewolucji, człowiek w sposób twórczy buduje dla siebie nowy, lepszy świat. W nowoczesnych teoriach sztuki chodzi tutaj o nihilistyczną formę twórczości: sztuka nie ma niczego naśladować, a twórczość artystyczna jest wolnym działaniem człowieka, które nie przywiązuje się do żadnych miar i celów, i które nie podlega jakimkolwiek pytaniom o sens. Dające się słyszeć w takich wizjach wołanie o wolność, staje się w stechnicyzowanym świecie wołaniem o pomoc. Sztuka pojmowana w ten sposób wydaje się bowiem ostatnim miejscem, które mogłoby się stać schronieniem wolności. Prawdą jest, iż sztuka ma związek z wolnością. Jednakże tak rozumiana wolność jest pusta. Nie zbawia, lecz sprawia, że ostatnim słowem ludzkiej egzystencji zdaje się rozpacz”. DL, s. 151.

20 NPdP.s. 169.

21 Benedykt XVI, Na początku Bóg stworzył... Cztery kazania o stworzeniu i upadku. Konsekwencje wiary w stworzenie, tłum. J. Merecki, Kraków 2006, s. 71-72.

22 Benedykt XVI, Europa Benedykta. W kryzysie kultur, tłum. W. Dzieża, Częstochowa 2005, s. 117.

23 Benedykt XVI, L’Europa di Benedetto. Nella crisi delle culture, Roma-Siena, Maggio 2005, s. 118. Fragment rozmowy z Karimem Rashidem, guru światowego designu, rozmowy będącej manifestem artystycznym człowieka, dzięki któremu „nasze kuchenki, meble, telewizory, flakony do perfum i inne przedmioty codziennego użytku mogą służyć także do czysto estetycznej kontemplacji’. Pytania Eweliny Kustry: „Twierdzi pan, że projektanci zajmujący się wzornictwem przemysłowym nie są do końca artystami, bo nie mogą robić tego, co dusza zapragnie. [...]

Już nie ciągnie pana na łono natury?”

Karim Rashid: „Z naturą trzeba uważać. W kwestii inspiracji natura wydaje mi się pierońsko nudna. Nie interesuje mnie siedzenie na plaży, chodzenie po górach. Nie mówię, że to dobrze czy źle. Ja po prostu tak mam. Czasem nawet zazdroszczę ludziom, którzy podkreślają potrzebę kontaktu z naturą i czerpią z tego przyjemność. Ja czerpię przyjemność z tworzenia. A natura jest już cała wy­

myślona”. „Dziennik”, z dn. 9.10.2008, s. 20.

5НГ 15

(18)

artystów. Ale trzeba pamiętać, że Dostojewski miał na myśli zbawiające piękno Chrystusa - przy­

pomina z kolei Benedykt XVI24. Więc -

„Musimy nauczyć się widzenia Jezusa. Jeśli nie znamy Go tylko przez słowa, lecz zostaliśmy trafieni strzałą Jego paradoksalnego piękna, wówczas znamy Go rzeczywiście. Nie znamy Go jedynie z drugiej ręki. To zaś oznacza, że spotkaliśmy piękno prawdy, która zbawia”25.

7-

Na koniec warto jeszcze wskazać na dwa ważne źródła - bez wątpienia nie jedyne, ale istot­

ne - estetyki teologicznej J. Ratzingera/Benedykta XVI. Stanowią one nie tylko punkty wyjścia, ale stałe punkty odniesienia tez o koniecznej jedności wiary, rozumu i piękna, a także, by tak rzec, egzystencjalne umocowanie teoretycznych idei.

Pierwszym z nich jest literatura patrystyczna. Była ona od czasów studiów seminaryjnych źródłem wielu teologicznych tez Ratzingera, ale wystarczy postudiować tom katechez środowych Benedykta XVI poświęconych Ojcom Kościoła (wygłoszonych w czasie od 7 marca 2007 r. do 25 lutego 2008 r.), by zorientować się, jak wyraźnie synteza tego, co teologiczne, z tym, co artystycz­

ne, jest dla Ojca Świętego znakiem wielkości teologii epoki Ojców. Przekonanie jest właściwie obecne w każdej z katechez tego cyklu, stanowi implicite istotny klucz hermeneutyczny do myśli patrystycznych gigantów (Orygenes, Bazyli, Chryzostom, Hieronim, Augustyn - zwłaszcza). Ale wielokrotnie zastaje też wyrażone explicite. O interpretacji życia i dzieła Paulina z Noli była już mowa („nie porzucił on talentu poetyckiego, ale stał się po nawróceniu poetą Chrystusa26). Obaj Grzegorze - z Nyssy i z Nazjanzu - są dla Benedykta XVI wielkimi wzorami efektywnego łączenia powołania teologa i poety. Pierwszy z nich nie chciał uprawiać „teologii akademickiej zasklepio­

nej w sobie”27, ale wiedzę duchową, kontemplację Boga, w której niezniszczalne piękno spotyka i porusza ludzki rozum28. Drugi (autor 18000 wierszy!) tak pisał o swoim literackim talencie zhar­

monizowanym z powołaniem teologa:

„Jako sługa słowa podejmuję posługę słowa; obym nigdy nie dopuścił się zaniedbania tego dobra. Cenię sobie to powołanie, cieszy mnie ono, czerpię z niego więcej radości niż ze wszyst­

kich innych rzeczy razem wziętych”29.

Ale główną, emblematyczną niejako postacią, symbolem poetycko-teologicznej symbiozy, jest dla Benedykta XVI Efrem Syryjczyk - „cytra Ducha Świętego”30. To on „w niepowtarzalny sposób zdołał pogodzić powołanie teologa z powołaniem poety”, tak że scientiafidei spotyka się w jego dziele ze sztuką organicznie, nierozdzielnie. Stosując paradoks, metaforę, symbol pogłę­

bia refleksję teologiczną i tym samym naszą wiedzę o Bogu, a jego poetycka teologia przechodzi płynnie w muzykę, w liturgię, w sposób życia31.

Drugim punktem wyjścia/odniesienia w tej kwestii jest dla J. Ratzingera/Benedykta XVI własna biografia, doświadczenia i talenty. Peterowi Seewaldowi udało się wydobyć zwierzenie następujące:

24 25 26 27 28 29

31

WdrdJC, s. 42.

Tamże, s. 42-43.

OK, s. 206-207.

Tamże, s. 112.

Tamże, s. 110-121.

Oratio 6,5: SC 405,134; por. także Oratio 4,10 (cyt za: OK, s. 104-105).

OK., s. 196.

Tamże, s. 189-196.

16

(19)

„Nauczanie - przekazywanie wiedzy - od wczesnych lat było dla mnie czymś, co mnie pobu­

dzało, podobnie jak pisanie. Już w szkole podstawowej zacząłem pisać, układać wiersze itd.

Jakie wiersze?

Jakie się trafiły: o wszechświecie, o Bożym Narodzeniu, o przyrodzie. Był to widomy znak, że wyrażanie siebie, a przede wszystkim przekazywanie siebie sprawia mi radość. Gdy czegoś się nauczyłem, zawsze chciałem to również przekazać innym’32.

Kardynał Philippe Barbarin z Lyonu pisał w pół roku po konklawe, na którym Ratzinger stał się Benedyktem XVI: „Codziennie przez długie chwile słychać grę na fortepianie - w Castel Gandolfo, w Watykanie”35.

*

Ewangelizacyjna przyszłość naszej cywilizacji zależy od związku chrześcijaństwa z kulturą - związku wzajemnego w obie strony. Już wiele lat temu w Theologische Probleme der Kirchenmusik pisał, że „nerwem sprawy jest teologiczne pytanie (der eigentliche Nerv der theologischen Frage34) o miejsce sztuki w życiu Kościoła35. Zaś nerwem nerwu jest metateologiczne pytanie o więź teo­

logii ze sztuką.

(20)

WIERSZE

BIAŁE KAMIENIE

Rozrzucone po stepie zarastają łopianem i ostem chwieją się na wzgórzach błądzą w leśnych ostępach

z urwisk spadają do rzek których kiedyś strzegły twierdze warowne kościoły baszty dwory magnackie

Czerwonogród Sidorów Brzeżany Czernelica Waręż Korzec Podhorce Okopy Świętej Trójcy

dawno zatarły się na nich łacińskie inskrypcje teraz dźwigają napisy w łacinie podwórkowej

wyschnięte od słońca i wiatru kości Rzeczypospolitej kto będzie wam prorokował byście obrosły ciałem

(21)

kto uprosi Boga by was otoczył ścięgnami i przyodział was w skórę zerwaną na wieki

prorokuj Ezechielu prorokuj a jeśli opadniesz z sił wracaj do swojej Księgi i czekaj na dzień ostateczny

prorokuj poeto prorokuj a jeśli zabraknie ci słów idź i połóż się w trumnie czekając na dzień ostateczny

prorokuj jastrzębiu prorokuj a jeśli zgubisz rytm leć i ukryj się w skałach bo bliski jest dzień ostateczny

prorokuj świerszczu prorokuj a jeśli i ty zawiedziesz rozlegnie się głos Mesjasza kroczącego po stepie:

Z czterech wiatrów przybądź, duchu, ipowiejpo tych pobitych, aby ożyli.

(22)

ECHA ZIELNE

Oczerety oczy rzeki czary jary

świt czerwony czerwca wonie czarne konie śpiew pasterzy łódź na Styrze w monastyrze dzwonią dzwony zioła wonne i podzwonne

dnieje sieje dzikie ziele wołynieje łubinowe chaszcze ale stare dzieje słońce plącze się we wnyki słoneczniki bagna jary czaszki czary to czahary

pod cerkiewką tą niebieską siedzą biesy siedzą w niebie obok siebie na pogrzebie wypięknieje wypiekleje aż się zbierze na burzany Bóg kochany o tym nie wie

I - , . Jr

' w 1 И ‘i

t

X i. >

1

i \ :

i i C Я r ’ ■V

JŁ ji JHK Ж

Aw i- І; i:!"

J 1 ' ' Ж'Л

і - І, . '

iff . 1

2

! -H J i4

20

(23)

CARSKIE WROTA

Widziałem: w blasku świec złociły się tarcze ikon gdy on wchodził do środka żeby rozmawiać z Bogiem odziany w szaty cara sekretarza premiera

w gruncie rzeczy był zawsze tą samą osobą

gdy znikał w prezbiterium ruszały kibitki bydlęce wagony gnały po zaśnieżonych torach w rozkopanym lesie rozlegał się huk wystrzałów skrzydło samolotu zahaczało o drzewa

nie było go dziesięć minut najwyżej piętnaście lud wstrzymywał oddech wpatrzony w carskie wrota na których wyrzeźbieni czterej ewangeliści

wygrywali na trąbach nową apokalipsę

bolesne doświadczenie nie rozpoznać Mesjasza jeszcze boleśniejsze brać za pomazańca diabła który urwał się Bogu z łańcucha i upuszcza narodom hektolitry krwi

od tego bieleją noce siwieją niedźwiedzie w orlich gniazdach kwilą dwugłowe pisklęta poeci piszą wiersze na chwałę imperium by nazajutrz rano palnąć sobie w łeb

widziałem: osiem tysięcy dwieście wiorst nicości ciekawe świata gwiazdy opadały w otchłań skośnoocy rybacy cięli taflę lodu

nieświadomi że stoją na jeziorze ognia

Almanach

PROWINCJONALNY [ 21

(24)

<

m

JKflr 1

I * I

Л

1 «WONI*

WIŚNIOWY SAD

Zakwitł sad jak co roku weselnymi kwiatami za mąż iść ci już pora wiśnie rwać z ukochanym niech się zjawi nareszcie smagły chłopiec ze snów a sny próżne ulecą hen za Horyń za Słucz

niech wam dzwonią donośnie w bernardyńskim kościele ślubne dzwony ikony białe płatki wesele

niech sok z wiśni dojrzałych leje się wam do ust a sny próżne niech lecą hen za Horyń za Słucz

sad obrodził jak nigdy i nie jesteś już sama w zielnej trawie buszuje pierwszy owoc kochania smagły chłopiec się zjawił dawno odbył się ślub lecz sny nie chcą ulecieć hen za Horyń za Słucz

a w nich wiśnie pękają wypalone od słońca

strużka soku z warg spływa po kolanach po kostkach gdy się budzisz przed świtem czujesz gorycz i ból krzepnie Horyń w czerwieni krwawo mieni się Słucz

22 BB

(25)

DO JANA LECHONIA

Spalili ci jak chcialeś łazienki w Warszawie w kolumnach wydrążyli dziury na dynamit świat nie usłyszał skargi żołnierzy szpitalnych bo ich rozstrzelali nad Wąskim Dunajem

wysadzili w powietrze zgodnie z twym życzeniem Kilińskiego mamiąc go czołgiem-pułapką ale trupów nie mogli już wydobyć stamtąd bo została z nich miazga i krew - i nic więcej

gdybyś wiedział poeto cóżeś nam wywieszczył jak ranią ucho twoje skamandryckie rymy po sześćdziesięciu pięciu latach głuchej ciszy o tym kraju zabitym krojonym na ćwierci

ja nie chcę nic innego niech jeno mi płacze

powstańczych wierszy gędźba w zburzonej kantynie a latem niech się budzą podziemne motyle

a wiosną niechaj Polskę skrzydlatą zobaczę

23

(26)

вПЧ' J j M l

(27)

POLAK, CZESKI BOHATER

K

iedy usłyszałem tę wiadomość, natychmiast otworzyłem pocztę. Mój mail brzmiał mniej więcej tak: „Martuniu, kilka dni temu w Pradze postawiono pomnik Ryszarda Siwca, tego AK-owca, który podpalił się w Warszawie w 1968 w proteście przeciwko inwazji na Czechosłowację. On był rówieśnikiem dziadka Bartka! Zorientuj się, gdzie on stoi. Powiedz też swoim znajomym, zwłasz­

cza Czechom...” Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że w pierwszych dniach września będę w Pradze.

I zanim przyszła odpowiedź, już wiedziałem, że pensjonat na Źiżkovie, w którym wynająłem po­

kój, jest kilka kroków od celu mych poszukiwań! Los mi pomógł nagle i nieoczekiwanie, a choć sprawa była drobna, to symbolika tej zbieżności miejsca bardzo mnie ujęła.

*

Ryszard Siwiec. Ponure, wyblakłe kolory czasów „późnego Gomułki”.

Ruszyły wspomnienia. Na czarno-białym ekranie niedawno kupionego telewi­

zora - ojciec wiele lat odmawiał nam tej nowinki traktując, słusznie przecież, telewizję jako instrument komunistycznej propagandy - niesamowita migaw­

ka z człowiekiem stojącym na drewnianej ławce stadionu sportowego, całym w płomieniach, machającym jak ptak ramionami. W komentarzu spiker określał desperata jako szaleńca, pomyleńca, który z niewiadomych powodów targnął się na życie i to właśnie w Warszawie, na Stadionie X-lecia, w dniu dorocznych dożynek, które należały do najbardziej użytecznych propagandowo imprez roku.

W domu wiedzieliśmy, co się zdarzyło naprawdę, Radio Wolna Europa, Lon­

dyn, Waszyngton dawały tę możliwość. Kto gałkę radioodbiornika odpowiednio ustawił, ten wiedział!

Moje zdumienie młodego chłopca powiększał ubiór tego bohatera, jak go określał ojciec. Byłem przyzwyczajony do tego, że czynów heroicznych i szaleń­

czych akcji dokonywali żołnierze, ludzie w wojskowych mundurach. Granatowych od Kozietulskiego, szarych od Piłsudskiego, zielonych mundurach Września. Tym­

czasem człowiek płonący mi wciąż przed oczami ubrany był w jasny prochowiec i czarny beret, wyglądał jak tysiące innych Polaków idących rano do pracy. Jak

mój ojciec, z kanapką z białym serem w kieszeni. Zupełnie nie wyglądał na gieroja, który mógłby zrobić coś niezwykłego. Pozory jednak myliły. Ja wtedy jeszcze, kończąc szkołę podstawową, nie miałem pojęcia, że Ryszard Siwiec wyglądał identycznie jak dowódcy Kedywu, jak cichociemni, jak płk Chruściel, ps. Monter, dowódca Powstania Warszawskiego. Co więcej: reprezentował tę samą ideę, polską myśl niepodległościową, reprezentował pokolenie Armii Krajowej.

*

Ryszard Siwiec pochodził z Dębicy, gdzie urodził się w 1909 roku. Z wykształcenia był filo­

zofem, w czasie okupacji działał w Armii Krajowej. Po wojnie, nie chcąc pracować w szkole, która

RYSZARD SIWIEC

1909-1968

VOJAK AK-POLSKĘ ZEMSKE ARMADY

25

(28)

zmuszała nauczycieli do indoktrynacji młodzieży, zgodnie z „kierowniczą rolą Partii” (koniecznie przez duże p), zatrudnił się jako księgowy, dorabiając hodowlą kur i uprawą ogrodu. Działo się to już w Przemyślu, w którym osiedlił się. Miał pięcioro dzieci.

Najazd wojsk układu Warszawskiego na Czechosłowację w sierpniu 1968 roku skłonił go, by wstrząsnąć sumieniami Polaków. Zdawał sobie sprawę, że pisane latami na własnej maszynie ulotki antykomunistyczne są mało skutecznym półśrodkiem.

Opuszczając rodzinę i wyjeżdżając do Warszawy pozostawił testament i nagraną na taśmie magnetofonowej odezwę. Kończyła się tak: Ludzie, w których może jeszcze tkwi iskierka ludzkości, uczuć ludzkich, opamiętajcie się! Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, normalnego człowieka, syna narodu, który właśni} i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Nie jest jeszcze za późno...

*

Riegrove Sady, które rozłożyły się między dzielnicami Vinohrady i Żiżkov, są płucami Pragi.

Z górnej części parku rozpościera się zapierająca dech panorama miasta. Od wschodu do par­

ku przylega ulica Siviecova, której nazwa pochodzi od nazwiska Ryszarda Siwca. To właśnie tu, przed wielkim gmaszyskiem Instytutu Badań Systemów Totalitarnych, 20 sierpnia 2010 roku od­

słonięto obelisk z czarnego kamienia upamiętniający samospalenie polskiego bohatera. Delegacji polskiej przewodniczył senator PIS Zbigniew Romaszewski, czeskiej - wiceprezydent Republiki.

Trójjęzyczny napis, wyryty po czesku, polsku i angielsku, kończy się formułą: W IMIĘ PRAWDY ZŁOŻYŁ NAJWYŻSZĄ OFIARĘ.

Miejsce pomnika znajdujemy bez trudu, dosłownie za węgłem ulicy Vlkovej, przy której mieszkamy. Czarny obelisk otacza płot kuty z żelaza. Mamy wielki znicz, szczupły Staś przekrada się za ogrodzenie i zapala... Nasze kilkuosobowe zgromadzenie ściąga uwagę strażnika, który wy­

chodzi z budynku i życzliwie uchyla furtkę. Wzruszenie, cicha modlitwa, świadomość, że synowie tych, dla których poświęcono życie, czczą bohatera. Pamięć ponad czasem, pamięć ponad granicą!

Tak mówi ten skromny monument.

*

Jadąc do Warszawy pociągiem napisał list pożegnalny do żony, po akcie samospalenia prze­

chwycony na poczcie przez Służbę Bezpieczeństwa, w konsekwencji czego dotarł do niej dopiero po 22 latach.

„Kochana Marysiu, nie płacz. Szkoda sił, a będą ci potrzebne. Jestem pewny, że to dla tej chwili żyłem 60 lat. Wybacz, nie można było inaczej. Po to, żeby nie zginęła prawda, człowie­

czeństwo, wolnośćginę, a to mniejsze zło niż śmierć milionów. Nie przyjeżdżaj do Warszawy.

Mnie już nikt nic nie pomoże. Dojeżdżamy do Warszawy, pisze w pociągu, dlatego krzywo.

Jest mi tak dobrze, czuję spokój wewnętrzny jak nigdy w życiu.”

26 Almanach

(29)

*

Wielkie, dumne, zajęte sobą miasto. Jak każda metropolia. Próżno szukać śladów „przyja­

cielskiej” wizyty na czołgach. Może w sercach i pamięci starszych Czechów. Niemożliwych do odszukania. I ten list, ostatnie słowa człowieka idącego na śmierć. Z własnej woli. Z pełną świa­

domością.

Czy ofiara jednego człowieka (Ryszard Siwiec płonąc nie pozwalał się gasić; potem umie­

rał cztery dni w szpitalu) może ocalić godność całego narodu? On próbował. Czesi to pamiętają.

W Polsce nie ma jeszcze ulicy, może poza Przemyślem.

Ryszard Siwiec, żołnierz Armii Krajowej, Polak, czeski bohater. Serdeczna igła w ciele Pra­

gi-

27

(30)

* M- *

Naiwny kształt szczęśliwego domu majaczy nawet już nie na horyzoncie, ale i na dłoni wyciągniętej przed siebie pod słońce.

Wyprawa w imię wiary do cudzego światła, zawarta w bezpiecznej podróży na południe jest tylko perwersyjnie zaplanowaną ucieczką

od zagłodzonego i przekwitłego ekosystemu własnego ogrodu

(31)

MAŁA DESTABILIZACJA (DERESZOWI)

na końcu języka pulsuje cyniczy pęcherz i niewypatroszona jeszcze świeża ironia.

bąble pękają jak ciepłe strupy na ranie, która nie ma czasu zagoić się ostatecznie.

pozorna równowaga sił jest przedwczesna i jak żaden inny stan podatna na rozkład, rozsynchronizowanie sztucznego porządku szansą dla zaistnienia niestabilnych emocji.

krucha norma prowokowana destrukcyjnym absurdem zostaje rozbita i pokonana, prędzej czy później chaos wygrywa, a głos rozsądku ginie strawiony przez antymaterię.

Rafał Muszer

Ur. 1977 w Mikołowie i większość ży­

cia spędził na Śląsku. Wykształcony in­

formatyk. Autor dwóch książek poety­

ckich/) tym, jak wymykać się i nazywać"

{2001), „Laboratorium" (2009). Mieszka w Pradze.

DOPASOWYWANIE

(

człowiekowi dobrzeubranemu

)

sztywno osadzony w swoim garniturze skrojonym na miarę czterowymiarowej przestrzeni nie wystaję ze tego pudełka nawet na długość przyciętego paznokcia.

rozsądnie dobieram kolory szminek by posmakować każdej zachcianki odrabiam straty wybierając wyżej punktowany zestaw podchwytliwych pytań. Za nami parę rund. Przed nami kilka chwil, może lat.

(32)

NIEPEWNEPOŁOŻENIE W PŁYNNYCH PRZESTRZENIACH

w kuchni brakuje krzeseł, na których mógłbym się pewnie wesprzeć oraz drzwi, przez które można by wyjść zmieniając wszystko jednym krokiem

w mieszkaniu bez łazienki i z wanną przystawioną do ściany na korytarzu nie można umyć brudnych stóp i twarzy zregenerować witaminowym płynem

skaczemy do wirtualnej studni na stole wygenerowanej cybernetycznym okiem nurkujemy w niej szukając dna na kilka godzin wstrzymujemy oddech i puls

30 Almana,

(33)

LIZANIE POLICZKÓWNOCĄW MIEŚCIE LYON

zlizując łapczywie z policzków delikatny naskórek kurzu i stęchłego przemęczenia, pozostawiam w tobie niezdrową ślinę, cuchnącą niestrawionym tytoniem.

miasto tej nocy pada na kolana.

na czworakach wlokę się za tobą.

w Rodanie czerwone źrenice ryb pijanych, boleśnie wyjących do księżyca.

ja upadam nad brzegiem, ciepły oddech samochodów usypia mnie na trzeźwo.

mając na uwadze wielkie przepowiednie, na wszelki wypadek trzymam kurczowo kciuki w tajemnicy za szczęście lub piękny koniec nieśmiertelnych dekadentów.

31

(34)

OMISTRZOWSKICHGRACH (BATMANOWI)

bohaterzy mojej młodości mieli skrzydła.

lśniące czarne płaszcze trzepotały gdy ratując świat przed złym scenariuszem lansowali się w kolorowych komiksach.

odpalam siłą woli rozbitą zapalniczkę, palę bez względu na nastrój, grawitacja słabnie.

pole magnetyczne rozpływa się po ciele rozrzucając przypadkowo antagonistyczne bieguny.

orientuję się na niewidoczne ludzkim okiem gwiazdy, aktywuję uśpione pamięcią zmysły.

generuję przed sobą projekcje z dzieciństwa, rozglądając się za opcją, która mnie uratuje.

dłonią trzydziestolatka precyzyjnie rozdzielam figury, szachownica nie zahamuje żadnej strategii, gram nie dotykając planszy, myślę o błędach i mistrzowskich grach młodości.

Almanach 32

(35)
(36)

34

(37)

MAŁYANARCHISTA

II

tak bardzo lubisz ład - dopasowujesz biurko do koloru ścian i

siebie do biurka

tak bardzo lubisz porządek - segregujesz wspomnienia używasz korektora do marzeń zszyte sny wkładasz do koszulki rozsuplujesz pokrętne kable losu - na chłodnym blacie

jak na cmentarzu -

już wszystko przecina się pod kątem prostym...

i nigdy nie zapominasz uczesać myśli - słowom zawsze

przycinasz grzywę albo zaplatasz zdania w

jeden z nakazanych wzorów aż po sukces

tak bardzo lubisz harmonię...

i tylko czasem zdarza się że bywasz sobą -

wtedy chyłkiem zerkasz przez skulone ramię

rozprostowujesz spinacz po kryjomu nakładasz skarpetki nie do pary albo

mieszasz herbatę przeciwnie do ruchu wskazówek zegara i w myślach skandujesz słowo wolność

35

(38)

KS JERZY SZYMIK

Obaponiższeteksty, będąceowocemostatniejwiosny, zprzyczynniezależnychod

Autoranieznalazłysięwnumerzepoprzednim. Jaknajczęściejbywazprzykładami WYBITNEJ ESEISTYKI, ZAWARTE W NICH PRZESŁANIE ORAZ STAWIANE PYTANIA NIC A NIC NIE STRACIŁY NA AKTUALNOŚCI, SĄ NAWET BARDZIEJ POTRZEBNE W LISTOPADZIE NIŻ W KWIET­

NIU. Fragmenty „Piłataiinnychbyłyczytaneprzez Autorawtrakciewieczoru PROMOCYJNEGO AP 12, PRZEZ CO ZBLIŻYLIŚMY SIĘ NA CHWILĘ DO TRADYCJI KRAKOWSKIEGO NAGŁOSU. W innymmiejscu i w innyczasie. [RED]

C

ZY W TRAGICZNYM WYDARZENIU z 1O KWIETNIA MOŻNA DOSTRZEC RYSY OFIARY, A JE­

ŚLI TAK, TO CZEMU TA OFIARA MA SŁUŻYĆ? CZY BÓG PRZYGOTOWAŁ POLSCE SPECJALNĄ MISJĘ DO WYPEŁNIENIA? A MOŻE TA KATASTROFA JEST DLA POLAKÓW WEZWANIEM DO NA­

WRÓCENIA?

Jeśli te pytania mają służyć dbałości o naszą (Polaków, Polski) pokorę - zgadzam się z ich ostrzem. Człowiek, także i nawet w bólu, musi zachować miarę; pycha (tym bardziej subtelna) jest zawsze od diabła - uważanie siebie za lepszego od innych jest szatańskie; pokora (także w ciężkiej próbie) jest zawsze od Boga. To dla mnie jasne.

Jeśli natomiast te pytania zawierałyby jakąś formę „zneutralizowania” tego, co oryginalne i jedyne w wezwaniu Bożym wobec Polski, sugestię, że właściwie nie przesadzajmy ze szczegól­

ną rolą tego, co polskie na mapie historii i współczesności (bo to prowadzi do megalomanii, na­

cjonalizmu, ksenofobii i wszystkich innych grzechów głównych, według jedynie słusznej wizji świata) - wtedy nie zgadzam się z ich ostrzem (kierunkiem, w którym prowadziłyby myśl). To też dla mnie jasne. Oczywiście: nie piszę tego przeciw autorom pytań (znakomicie postawionych, będących już same w sobie początkiem debaty) - pokazuję jedynie możliwą wersję odpowiedzi, z którą się nie zgadzam.

Rzecz jasna: wzywać Polaków do nawrócenia to nie jest mało. Bóg mi świadkiem: ja, Po­

lak, potrzebujący nawrócenia i miłosierdzia Bożego bardziej niż powietrza, wody i chleba, byłem wczoraj w spowiedzi świętej.

Ale rzecz idzie dalej. Oto przez nawrócenie Polaków Bóg wzywa do nawrócenia nienawróco- nych Polaków i nienawróconych Niepolaków. To jest specjalna misja cierpiących, nawracających się, temu służy każda ofiara: pojednaniu z Bogiem. Jakąkolwiek Bóg daje łaskę, daje ją tak i też po to, żebyśmy ją podali bliźnim.

„W moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół”

(Kol 1,24b). To tajemnicze zdanie świętego Pawia ośmiela nas do myślenia o jakimkolwiek cier­

pieniu człowieka i narodu z przepastną, nieznaną nam ostatecznie głębią...

Wieść o katastrofie zastała mnie w Rzymie, szczególnym miejscu do rozmyślań o życiu i śmier­

ci, o ofierze i misji. To zresztą zastanawiające z jak głębokim zainteresowaniem moje koleżanki i moi koledzy z Międzynarodowej Komisji Teologicznej słuchają zawsze tego, co dotyczy związku wiary z polskim doświadczeniem historycznym...

Co się właściwie stało pod Smoleńskiem?, myślałem bez przerwy, obserwując nabożnych pielgrzymów z Puglii, skośnookich turystów, kibiców Romy (właśnie dogoniła Inter) i obcałowy-

36

(39)

wujące się pary na Schodach Hiszpańskich (wszystkich szanuję, lubię i piszę to bez ironii).

Oto Polacy nie chcą zapomnieć o śmierci swoich pradziadów pomordowanych w Katyniu.

Nie chcą się rzucić z takim (egotycznym) zapamiętaniem w wir własnego życia, żeby zapomnieć o cudzej śmierci. Ta śmierć obchodzi ich bardziej niż dostęp do ponowoczesnych konfitur. Aż tak kochają ludzi i życie, aż tak... Pierwszego listopada w żadnym kraju Europy tak jasne łuny nie biją w niebo - jak nad polskimi cmentarzami. To fakt. Nie mam wątpliwości: jesteśmy w tym miejscu - pragnień, refleksji, pamięci, świata - na antypodach starań o legalność zabijania ludzi.

Więc chodząc po Rzymie, myślałem o tym wszystkim. O tym, jak tęsknię za Polską, jak ko­

cham ten skrawek Europy, przesiąknięty wilgocią - niby od deszczy i śniegów, ale głębiej od wody chrztu, od krwi i od łez. Gdzie stale są tacy, którzy godzą się na ofiarę, sięgającą, nie wątpię, serca samego Boga. I jak czuję się w Polsce bezpieczny.

I myślałem, że Bóg nam tej gotowości do myślenia o śmierci i życiu innych nie zapomni.

1 będzie sie troszczył o nawrócenie nasze i innych.

I doświadczałem pocieszenia, cichej radości: to jednak jest kłamstwo diabła, to, że moim rodakom niby wystarczy, że mają internet a ich dzieci uczą się angielskiego i będą robić karierę w londyńskim City. A do szczęścia brak im tylko autostrad i legalizacji narkotyków miękkich. Nie, nie: żar nie wygasł. Oni tak chodzą czule koło śmierci, bo im chodzi o życie. Choć są grzeszni, to jednak cudowni.

Katowice, 14 kwietnia 2010 r.

37

(40)

PIŁAT I INNI

KAZANIE DO SAMEGO SIEBIE I POZOSTAŁYCH

J 18, 28 - 19, 16

flpisu tej sceny słucham od lat z uczuciem wewnętrz­

ni

nego obrzydzenia, ze wstrętem. Ta przykrość ma zapewne głębokie, drugie dno. Mam bowiem wra­

żenie, że zdania są tu zbyt przenikliwe wobec mnie samego; czuję jakby zbyt ostre światło świeciło mi prosto w oczy.

Chodzi mi o scenę przesłuchania Jezusa przed Piłatem - długi, wstrząsający fragment Janowej Ewan­

gelii.

Zastanawiam się od jakiegoś czasu, dlaczego ten tekst aż tak mnie boli - a mówię to bardzo szczerze.

Myślę, że przyczyn jest wiele, niektóre są szlachetne, ale główna polega prawdopodobnie na tym, że scena ta odsłania coś, przed czym człowiek zwykł się in­

stynktownie bronić. Obnaża ona mianowicie naszą grę z Bogiem, grę prymitywną, grę, której nie waham się nazwać - jednoznacznie, potocznie i brutalnie -

„grą w kulki”. Ten pozór, ta warstwa lakierowanej sztuczności, ten pseudointelektualny blichtr, ten bełkot inteligenta w średnim wieku. Te pytania - płaskie, które udają głębokie: Cóż to jest prawda?

A więc jesteś królem? Czemuż to nie chcesz mówić ze mną? Czyż króla waszego mam ukrzyżować?

Każde z tych zdań znaczy co innego niż znaczy. Oto atrapa rozmowy, klasyczny fałsz serca. Oto łajdak udający myśliciela.

Przypuszczam, że odkrycia tej prostej i brzydkiej prawdy się boję, boimy. Że sami jesteśmy łajdakami w płaszczach myślicieli.

Bo przecież prawda serca i intencji Piłata jest jedna i wyjątkowo prosta: nie staniesz mi na dro­

dze, skazańcu, jeden z wielu - och, ten łachmaniarski plankton prowincji; cokolwiek z tobą zrobię - daruję ci życie (chętnie), ubiczuję albo każę zabić - zrobię to po to, by ocalić siebie i swój stołek.

By móc się nie przestać grzać przy ogniu władzy, by nie wypaść z życiowego mainstreamu.

Ostatniego słowa używam nieprzypadkowo, niech jest tu symbolem przemian społecznych, zmieniających się czasów i rosnących aspiracji. Ale po kolei.

Opowiadała mi nieraz moja Mama o latach 50. i 60. na jednej ze śląskich kopalń. Mama była tam wtedy pracownicą niższego szczebla administracyjnego i jako młoda dziewczyna przyglądała się ze zgrozą tworzeniu struktur Służby Bezpieczeństwa na Śląsku. Nie było większych kłopotów z rekrutacją, a przyczyną tego stanu rzeczy wcale nie było - twierdzi mama i jej koleżanki - zaśle­

pienie ideologiczne, bestialstwo młodych chłopaków w skórzanych płaszczach ani religijna niewia­

ra. Przyczyną była rządza kariery i związany z tym bezpardonowy cynizm. Chłopaki pochodzili z zabitych dechami wioch i pragnęli tylko jednego: mieć coś z życia, nie zostać w tyle. Za każdą

38

(41)

cenę. Obojętnie, czy to byłoby NSDAP, PZPR, SB, czy biały kołnierzyk podejrzanej finansjery. Byle nie zostać w tyle. Zasadniczo nie lubimy tortur, to jasne. Przecież nie dla własnej przyjemności wyrywamy wrogom ludu paznokcie. Ale jeśli trzeba...

Natalia Rolleczek, autorka Drewnianego różańca, ostrego paszkwilu na Kościół (najpierw powieści, potem filmu), rozpowszechnionego w latach 60. mówiła niedawno, parę tygodni temu, już jako kobieta 90-letnia: - Wiem, że to była lipa, ale przecież chciałam być drukowana. Dzien­

nikarz - Ale Pani powieść została wznowiona parę miesięcy temu... - No tak, wszystko wiem, ale chcę być drukowana.

Chętnie bym cię ocalił, intrygujący żydowski królu, ciekawy rozmówco... Ale jeśli trze­

ba...

Nie dam się zepchnąć, choćbym cię miał zabić - myśli Piłat. Ale głośno to brzmi: Cóż to jest prawda? Otóż, Piłacie, prawda jest oczywista: zabijesz i w ten sposób nie dasz się zepchnąć. To się

uda. Taka jest prawda o tobie.

Kiedyś, w latach 60., w Paryżu, w czasach cywilizacyjnego i soborowego przyspieszenia, w czasach dynamicznych przemian kulturowych i politycznych, Czesław Miłosz odwiedził słyn­

nego francuskiego teologa, ojca Marie-Dominique Chenu. Ojciec Chenu mówił bardzo przejęty.

Proszę Pana, zmiany! Cywilizacja pędzi jak pociąg, a człowiek nie może do niego wskoczyć! Czuje, że pociąg mu ucieka, że nie może zdążyć. A Miłosz na to: Ale po co? Po co pędzić? Po co wskakiwać?

Vk imię czego?

Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę? (Mk 8,36-37).

Więc przejrzeć tę grę w sobie - we własnym sercu i życiu. Ten Piłatowy ruch we własnej krwi:

zrobić cokolwiek, także być zdolnym do zabicia Boga, żeby tylko nie stracić rozkosznego poczucia udziału w głównym prądzie życia.

Nie będę siedział w kącie, usunę w cień wszelkie anachroniczne cnoty - skromność, przyzwo­

itość, ustąpienie miejsca drugiemu; załapię się na przemiany, na procesy modernizacyjne, na nowy kształt świata, wskoczę do tego pociągu, zdążę - za każdą cenę. Przede wszystkim nie pozwolę niczego sobie zabrać. A potem, jeśli się to uda, może być i Bóg. Albo diabeł - doda diabeł.

To wytropić w sobie, nawrócić w sobie ten ruch, tę tendencję. Żebyśmy na nowo pojęli, kto w tej scenie ma rację, gdzie leży prawda - czy w pseudointelektualnym bełkocie czy w Jezusowym Tak, tak - nie, nie; po stronie tego, który zabije drugiego, by ocalić siebie, czy tego, który pozwolił zabić siebie, by ocalić innych.

Matka Jezusa jest i w tej dziedzinie postacią niezwykłą. Umiała od początku do końca pozo­

stać z boku, z dala od mainstreamu. To dla jej pokory wybrał ją Bóg i uczynił pełną łaski.

Nawrócić w sobie ten Piłatowy ruch.

Żeby się w nas spełniły cudowne słowa Apokalipsy: Zobaczą, kogo przebodli [... ] Tego, który nas miłuje (Ap 1,7.5).

Żebyśmy zrozumieli, że są ceny, których nie warto płacie - ryzyka rozpadu małżeństwa, wy­

korzenienia dzieci, sprowadzenia kapłaństwa do zimnej rutyny znużonego serca, utraty godności, są zawody, w których nie warto brać udziału (np. tzw. bieg na dochodzenie), i prace, których nie warto wykonywać; są miejsca, w których nie trzeba być; są pociągi, do których nie powinniśmy wskakiwać. Niech pędzą bez nas.

Żeby ocalić nie własną pozycję i karierę, nie swój udział w mainstreamie, dostęp do konfitur i związane z tym rozkosze i rządze, ale Chrystusa. I w ten sposób siebie.

Amen.

Katowice, 22 marca 2010 r.

- 39

(42)

p

PILOT

ks.JerzemuSzymikowi

Cóżbowiem za korzyść stanowi dlaczłowieka zyskaćświat cały, a swoją duszęutracić?

(Mk 8,36-37)

ruszyłem w drogę do Raciborza.

Bazylika Pszowska Jasna żegnała mnie otwartymi dłońmi wież.

przed chwilą był ze mną ktoś kto kazał głosić prawdę

swego serca, wierność, niewidzialne łącza.

w głośnikach volvo Bernarda Fink zaczynała arię Erbarme Dich.

jej unikalny ścieg po którym nikt mógłby już nie śpiewać.

Nikolaus Harnoncourt i Johann Sebastian Bach podawali sobie ręce między niebem a ziemią.

ponad naszymi głowami tlenu szloch.

ten ktoś wciąż siedział obok, w miejscu pilota.

zaprzeczając fizyce, mówił o Piłacie w nas. o mierzwie potłuczonych lat. w masce mędrca.

o życiu czyli fiasku, zielone pola wtórowały Zmiłuj się, Panie w języku zgody i wyboru.

byliśmy naznaczeni, byliśmy wybrani.

coś płakało, ze szczęścia i rozpaczy, coś

miotało się w mroku, na powitanie i w odwrocie.

byliśmy wybrani, do świadectwa, w kłosach

naszych głów rodził się grzech, na mąkę

udręki, i chleb przebaczenia, byliśmy naznaczeni.

kciukiem matki na piersiach.

Almanach 40

(43)

аг

41

(44)

CHCEMY BARABASZA

chcemy Barabasza rozległo się w metropolii

a właśnie tak i już

na złość naszym babkom bez paszportów bo teraz my

bo tylko on i my ta chemia

niech wreszcie nastanie równość dość prymatu ofiar

zbójom też coś się należy z tego życia

tolerancja tolerancja wielki piątek durny świątek

dość dyktatu bezbronnych co z tego że tu stało zomo a jak

nie podoba się to na madagaskar tu będzie miłość

nie nienawiść

dlaczego on tak krwawi niech nas nie bierze na litość

stoją mury Jerycha płynie Wisła

i zwija się z bólu święta księga

42

(45)

ірШІ

ДЙЯаі??1!:

Ия^зй&ай'ї-ь-*

. А53

. •

..' środa poniedziałek tylko nie , piątek ■ ..?- ..••■ '•' • ?•.. *’

. "dość tej komedii ?;’. ' „ j?- '-■'teraz wreszcie . "

ag i’-. - .■ - -

ny chcemy Barabasza

s stoją iniiry Jerycha

■ płynie Wisła dp-Gdańska

V

Й PS. W GRUPIE MŁODYCH DEMONSTRANTO’

■ KRZYŻA PRZED PAŁACEM PREZYDENCKIM okrzyki „Chcemy Barabasza”; podaję

,'w Gdańsku, rozległysię Ж. WALDEMAREM ŁySIAKlEi

(46)

R

яш

7 NASZYCH M1FJSC

RZYMEM

am na sam ?

„Ktodobrzepoznał Włochy, azwłaszcza Rzym, TEN JUŻ NIGDY NIE BĘDZIE CAŁKIEM NIESZCZĘŚLIWY”

Goethe

R

zym, Roma, SPQR... Cóż nowego można napisać o mieście, o którym prawie wszystko już napisano? O Urbs Aeterna, do którego przyjeżdżali mieszkańcy wszystkich krajów tego świa­

ta, i wydając oprawione w skórę pamiętniki, spisywali skrzętnie wspomnienia, wrażenia, rozcza­

rowania i uniesienia. Zatem dziś będzie o uniesieniach. Jak zwykle włoskich uniesieniach - słów kilka o podróży do Rzymu, która - jak każda podróż do Italii - wtapia się w pamięć i psychikę, tak iż nie da się jej wymazać, zmienia człowieka na zawsze, porusza zmysły, budzi uśpione tęsk­

noty i marzenia.

O Rzymie pisać jest trudno, bo w ogromie swojego bogactwa - kulturowego, historyczne­

go, religijnego - jest przytłaczający. Po powrocie z Wiecznego Miasta długo nosiłam się z myślą o tym, żeby zanotować tych kilka wspomnień i ulotnych wrażeń, jednak wciąż mi się to nie uda­

wało. Nie żeby Rzym nie był inspirujący - wręcz przeciwnie, jest inspirujący z taką siłą, która człowieka ogarnia i pożera, która uświadamia własną małość, ograniczenie i pokazuje, że jestem jedynie niewielką kropką w nieskończonej Księdze Życia. Wszystko co chciałam o Rzymie napisać, powiedzieć, wydaje się takim banałem. Moi wielcy przewodnicy, z których mądrością i radami zapoznałam się jeszcze przed podróżą, powiedzieli już tyle. Wstyd dodawać coś więcej, bo po co, a jednak z drugiej strony czuję w sobie przemożną chęć wypowiedzenia tego, co siedzi we mnie, uparcie tkwi i kotłuje się, a samo wspomnienie Rzymu sprawia, że odżywam, odzyskuję joie de vivre, bo we Włoszech można na nowo nauczyć się cieszyć życiem. Ten wyjazd, jak każdy zresztą, ubogaca. Duchowo, emocjonalnie. Człowiek wraca nie tylko „opatrzony” mnóstwem dzieł sztu­

ki, ale jakiś inny, zmieniony, lepszy. Taką uniwersalną moc oddziaływania mają w sobie podróże, jednak jak ją opisać?

Ewa Bieńkowska w eseju poświęconym „Szkole patrzenia” Tadeusza Boruty pisała w „Tygodniku

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kiedy podeszliśmy bliżej chaty pierwszym obiektem, który jako pierwszy oczom naszym się ukazał było pozbawione życia ciało chłopca w wieku około czterech lat.. Leżało ono

Pimpek wie już, że kupkę (zazwyczaj) robi się na dworze; że gdy Pańcio wiąże buty, to nie należy mu pomagać zębami; i że jak będzie niegrzeczny, to dostanie po

niej. Potrzebowałam czasu, żeby dojrzeć do pewnych decyzji i poczuć bezpieczeństwo na trochę innych płaszczyznach, aby móc wiarygodnie opowiedzieć historie, które zawsze we

co będzie kiedy znikną ostatnie pamiątki tamtych czasów gdy z lękiem uczyłeś się chodzić kiedy zatrze się mapa czego się uchwycisz to miasto jest to jeszcze ale czy

Sprawa ta dotyczy także i mnie, bo czuję się cały czas obywatelem Raciborza i nie obojętnym jest mi wszystko, co przyczy­. nia się do pozytywnego wizerunku miasta, z nazewnictwem

bieską piosenkę”? Było wiele osób wtedy wyrokujących. Tymczasem to on i moi synowie są moim największym skarbem i staram się nad sobą pracować, bo wiem, że nic nie jest dane

„[...] prawdq jest, ze kto nie zna Boga, chociaz miatby wielorakie nadzieje, w gruncie rzeczy nie ma nadziei, wielkiej nadziei, ktöra podtrzymuje cale zycie (po r. Prawtlziw;),

Kiedy bylam dzieckiem, odbieralam Racibörz podobnie jak teraz moje dzieci. Byl dla mnie miastem kompletnym, w ktörym byto wszystko, czego potrzebowalam. Ktöre mi si? podobalo.