• Nie Znaleziono Wyników

Biblioteka Warszawska, 1884, T. 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Biblioteka Warszawska, 1884, T. 1"

Copied!
500
0
0

Pełen tekst

(1)

B I B L I O T E K A W A R S Z A W S K A .

(2)

BIBLIOTEKA

W A R S Z A W S K A .

PISMO POŚW IĘCONE

NAUKOM, SZTUKOM I PRZEMYSŁOWI .

1884 .

——— ---

Tom pierwszy.

W A R S Z A W A .

W

D R U K A R N I J Ó Z E F A B E R G E R A ,

u lic a E le k to r a ln a , N r. 14.

(3)

V i U o . i i m . c

A

iloïBOJeHO Ueiisyporo.

Bapwata, 23 4 e x a ip ji 1883 toda.

X ~ 1 0 2 ł 2 >

/ I S » /

(4)

K s i ę g i Il-giój, S a t y r a 6-a.

H oc e ra t in votis...

P rag n ąłem tylko m iść ła n ziemi, z m ałćm W sadzie schroniskiem , i tuż u c h ateń k i Zdrój, oraz puszczy leśnćj kęs m aleńki — Bogowie szczodrzej dali mi, niż chciałem . Niech i tak będzie. Więc cię tylko proszę O! synu Maji! zdarz, niech co najszerzój Z tych dóbr korzystam . Jeślim , ja k należy, Dróg praw ych szu k ał idąc w te rozkosze, Ani ich nie chcę zbyć krzywem i szlaki — Jeśli nie mówię, jak z niem ądrych jak i:

— O! gdybym tylko posiadł własność klina, K tórym się sąsiad w moją rolę wrzyna — Albo: — Ach! gdybym znaleźć m ógł naczynie Pieniędzy pełne, ja k ten, co jedynie

Do H erkulesa swego w estchnął, zaczćm Z najm ity, w łasnych pól się s ta ł oraczem — Słowem, jeżelim z tego, co bogowie

Dali mi, rad jestem — biagam cię M erkury:

Mćj całćj za to m ajętności, z którój W yłączam tylko myśli mojój zdrowie, Jak o ś je s t mocen, strzeż mi z Ł a sk i Swojćj!

T ak więc, w warownćj cichych gór ostoi Od m iejskich zgiełków zdrow ą chroniąc duszę, Skoro mi dobrze z tśm — to nie wiem znowu, Satyrycznego chcąc być sy t obłow u,

Czćm j a w tych m iejscach Muzę m oją skuszę?

Ni mi dostojeństw chciwość tu dojada — Tom I. Styczeń . 1884.

(5)

Ni letnich skw arów ołow iane łaźn ie — Ni jesień, z k tó rą L ib ity n a blada Po życia ludzkie sięga. Chyba tedy Wczesnych poranków ojcze! lub w yraźnie Janusie Boże! użal się mój biedy!

Ty, czcią, którego, z woli niebios, ludzie, W żywota swego pracow itym trudzie, Dzień poczynają — za m nie proszę powiedz:

Ja k i to w Rzymie łe p sk i je s t wszystkowiedz Ten twój Horacy!...

— Dalój! śpiesz kochanie!

Bo nuż od ciebie inny raniój wstanie!

Mniejsza: czy wicher dm ie ja k wśród pustyni, Czy m gła dzień śnieżny jeszcze krótszym czyni, Nic nie pomoże — ruszaj w tw oją drogę!

Cóż robić — idę — aby, ile mogę, 0 rzeczy jasnćj g adać nic do rzeczy.

W powrocie znowu, gdy z ciekawców zgrają K u łak i m ieniam , tam ci wymyślają:

— Czego się pchasz ta k , ty w yrzutku człoczy?

O stre nam łokcie wbijać będziesz w boki?

I)o M ecenasa twego ta k szerokiej

T rzeba ci drogi? — N ik t mi nie zaprzeczy, Że je s t podchlebnym ta k i głos ulicy.

Alić, Eskw ilin kędy je s t ciem nawy, W cale nie do mnie należące spraw y Zewsząd mi w uszy trą b ią n a trętn icy :

— Panie! przed ósmą ju tro , gdzie lichwiarzy Z aułek, Rosciusz gadać będzie. — Panie!

Iizecz wielkićj miary! tru d n a niesłychanie!

Dziś los się państw a w Miejskićj Radzie waży—

B ądź tam . Zaszczytnych trudów towarzysz«

Proszą cię o to. — Za pam ięci świeżćj Panie! M ecenas niech ten kw it podpisze.

— Pom yślę o tem . — Ach! wiem. Toż jedynie Od woli twojćj wszystko tu zależy.

Ju ż się to w prędce ósmy rok przewinie, J a k mię Mecenas między swoich liczy, Poniekąd n a to tylko: bym mu zasię R adził, z kim drogę odbyć ma w kolasie — Lub, by mnićj więcćj w sposób tajem niczy, Mówił mi: Słuchaj — k tó ra tam godzina?

Lub: — Któż je s t górą w cyrku: Gall czy T raki?

Lub: — W zimne ran k i, radzę, nie chodź nagi — 1 tym podobne rzeczy równój wagi

(6)

Zcicha mi zw ierzał, które siaki tak i T ak samo mógłby ua swe wziąć sum ienie, J a k ja . — A jed n a k , tych mi przyjem ności Co dzień, co chwila niem al, ktoś zazdrości!

Niech z moim panem u jrzą mię w arenie, Niech w p iłk ę ze m ną zagra ten dobrodzićj:

— P atrzcie go! — mówią — w czepcu on się rodzi!

Niechaj, od Rostrów, popłoch z dreszczem skóry, Aż ku przedm ieściom gruchnie między gapie, L ad a mię łobuz wnet za rękaw łapie:

— Słuchajno, mości W szystkow iedzu, który K u Bogom jeste ś obrócony tw arzą,

Co tam o D akach sądzisz? — Nic nie sądzę. —

— Drwij zdrów jak zawsze. — Niech mię nieba sk a r Nic nie wiem, choćbyś grube d a ł pieniądze.—

W tćm znów żołnierzy starych gawiedź chrobra:

— Powiedzno — Cezar, sycylijskie dobra, Gdzieś tu w Italii, słyszę, nam wydzieli? — Gdy się i n a tćm nie znam , lub jeżeli Zmilczę, szem rają: — A to hypokryta!

To m ruk, którego n ik t się nie dopyta!—

T ak się to m iłym wczasem człowiek cieszy

W tym naszym Rzymie! W ięc też tęschny wzdycha:

— P rędkoż cię u jrzę wiosko moja cicha?

P rędkoż odzyskam , wśród ksiąg starych rzeszy, To życie słodkie, senne, pół próżniacze, K tórego nie w a rt św iat szumiący hucznie?

Tam to j a skrom nie mój żołądek raczę Bobem, gorszącym P y ta g o ra ucznie — Tam jem jarzyny z w łasnćj gospodarki, S zperką zapraw ne i tłustem i skw arki.

D opiśroż godne Boskich uczt wieczerze!

U domowego kędy to ogniska, D obrani z sobą tęgich gtów ludziska P rzyrody darów używ ają szczerze!

Tam panow anie wszelkich m iar bezpraw ia!

K to chce, ten szklanki suszy w m gnieniu ok a — K to znowu nie chce, ten powolnie cm oka — A jednocześnie każdy ra d rozpraw ia Nie tam o cudzych spraw ach — ani o tćm , Czy skoczek ja k i tańczy źle, czy sk ład n ie — Lecz o tćm , czego lad a człek nie zgadnie, Gdyż M ądrość tylko Mężów je s t przym iotem . A mianowicie: — Czy to, z dóbr wyzuci, N ad sk arb , nie m ogą w m ierność być bogaci?

(7)

Czy się pociągiem przyrodzonej chuci, Czy też wyborem wzniosłym przyjaźń płaci?

J a k a je st Cnoty treść, i gdzie jój cele?...

Z powodu tego, wspomnićć się ośmielę, Ja k ą to Cervius, sąsiad mój, (zwyczaje Tych ganiąc, którzy, bosi ani głodni, Sądzą, że w cudzej skórze je s t wygodniśj) N auczającą przypow iastkę baje.

Oto ta k było. R az, do swojćj nory Chudopacholskićj, ufna w polne zbiory, Mysz zaprosiła przyjaciółkę z m iasta.

C hciała ją uczcić. W ięc się sk rzętn ie szasta — Groch przed nią staw ia, owies — wtćm spostrzeże Iż tam tę w zęby te przysm aki kolą.

W ięc jój podsuwa to jagody świeże, To wreszcie szperki okraszonćj solą

Kąsek, na który w szelka mysz j e s t chciwa — Sam a zaś głód swój byle czem pozbywa.

W tćm ta m ta rzeknie: — Słuchaj moja d ro g a—

Cóż ty za życie pędzisz w tej dziczyźnie?

Tu człek rozkoszy żadnćj ani liźnie!

Zobaczno w mieście. Tam , to z ła sk i Boga, W szystkiego m asz po uszy. Sam a powiedz — Życie jest krótkie. Cóżby w arte tru d y — Jeśliby, utyć mogąc, w olał chudy

Sm utnie i naczczo w ciemny iść grobowiec?

Dola dla wszystkich równo je s t szczęśliwa — I ten rozum ny tylko kto używa.

Chodź ze m ną, ja cię w lepszy św iat wprowadzę. — U znała ta m ta słów rozsądnych władzę,

Więc się nie baw iąc w drogę swą w ybrały.

Tymczasem szary zm rok był zap ad ł. Zaczćm, W iedzione męstwem ze wszech m iar junaczem , W gmach pyszny weszły, wprost, aż do w spaniałćj Biesiadnćj sali. Cóż tam za śliczności!

Eoża rzeźbione ze słoniowej kości,

Z asłane w m iękkie z p u rp u ry wezgłowie — I wszędzie ja d ła zbytek co się zowie.

W ięc gospodyni gościę swą zaprasza, Częstuje, k a rm i.— Hejże! dobra nasza!

Jedz! pij! używaj! — wszak to zręczność rz a d k a .—

Istotnie, zrazu wszystko szło ja k z p łatk a;

Gdy wtóm, coś we drzw iach srogi zgrzyt uczyni —

(8)

P oprostu słu g a wszedł', a z nim grom ada B rytanów groźnych, węsząc, obces w pada.

D opićroż wnogi gość i gospodyni!

Je d n a przez d ru g ą ledwie uszły z duszą!

W tedy wieśniaczka rzeknie po nam yśle:

— Nie, ju ż mię wigcćj uczty twe nie skuszą — Bywaj mi zdrow a. Obliczywszy ściśle,

Smacznićj ty żyjesz, niż ja — lecz, w mej norze, Swój groch, człek chociaż jeść spokojnie może. —

Felicyan.

(9)

F I L O Z O F I I R O D Z I M E J .

A. O z ę ś ó k r y ty c z n a .

I.

Św iat nie istnieje w yłącznie dla człowieka. Gwiazdy, słońce, ziem ia, przyroda, ze wszystkiem i swojemi praw am i, wszystko to było, jest, będzie, niezależnie od nas, nie koniecznie dla nas, stanowczo nie przez nas. Pew nik ten, nie mogący być dowiedzionym, nie p o trzeb u ­ jący dowodu, skazuje na wieczną jałow ość d o ktryny i pom ysły, w ypro­

w adzające, wzorem idealizm u Schopenhauera, rzeczywistość w szelkie­

go istnienia z głowy ludzkićj, narzucające podmiotowe widzenia nasze na przedm iotowy ustrój i istotę zew nętrznego, otaczającego nas oce­

anu zjaw isk. Ale, o ile niew ątpliw e jest, że św iat nie dla nas i nie przez nas istnieje, o tyleż je s t niezawodnćm i to, że świadomość n a ­ sza o świecie i jego cudach, wiedza o nich nasza, n a u k a o nich nasza, niem ylnie przez nas i dla nas jedynie istnieje. Ten zaś z kolei pe­

w nik, którem u żadna isto ta m yśląca zaprzeczyć nie zdoła i nie zechce, z niem niejszą kategorycznością od pew nika poprzedniego usuw a na bok system aty i pojęcia, usiłujące w sia tk ę wniosków, odwzorowa­

nych z postrzeżeń fizycznego otoczenia, ująć, i siatk ą tą oplątać ro ­ zum , m oralność, wolę— zgoła jaźń, duszę ludzką.

I w tćm -to drugićm , naukow śm , znaczeniu poglądów naszych na życie, słusznie pow tarza Józef Supiński za H eerenem , że „k aż d a stro ­ nica w księdze dziejów, którćj treść nie wpływ a na losy dalszych po­

koleń, k tó ra przeto istnieje dla siebie sam ćj, je s t niezapisaną stro ­ nicą” ‘). W tćm również określeniu n au k i — ja k o nauki z zasady i przeznaczenia swego ludzkiój — tra fn ą je s t k ry ty k a i właściw ą u a-

„M yśl ogólna fizyologii w szechśw iata,‘‘ wyd. trzecie, s tr. 3 7.

(10)

paść L ibelta na „samowładztwo rozum u” w filozofii; filozofia bowiem, jako n au k a o najwyższych zagadnieniach bytu, zan ad to ściśle i głębo­

ko wiąże losy w szechśw iata z losami ludzkości, by w ykrycie praw d, związek ten wykazujących, zależeć mogło od jednćj tylko umysłowej władzy człowieka, od natężenia jednćj stro n y ducha. W m ate ry i tej, sąd i wyrok, należą, bezw ątpienia, do rozum u; ale m otywa i powody wyroku zaczerpnięte być powinny i podsłuchane w tajn ik ach całej istoty ludzkićj, całej jego n a tu ry , fizycznej i psychicznej. „Poznać przeto n a tu rę ludzką, poznać p rag n ien ia i w stręty człow ieka, odzy­

wające się równocześnie w calóin jego jestestw ie, wyśledzić źródło, z którego one płyną, zgłębić jego potrzeby fizyczne i duchowe, n i e s t a j ą c e n i g d y p r z e c i w s o b i e *)» poznać jakim je s t człowiek po- jedyńczo, by wiedzieć jak im .on może być zbiorowo, i na tych zasad­

niczych praw ach przyrody oprzeć ludzkie praw a: oto je st zdaje się ostateczne um iejętności powszechnej z a d a n ie ..” „ Jeśli zaś dotąd nie istnieje um iejętność obejm ująca ca łą potęgę człowieka, um iejętność ta powstać może, i praw dopodobnie pow stanie.“ (Supiński str. 41,44).

Filozofia, k tó rą w połowie bieżącego stulecia nazywaliśmy po­

wszechnie i nie bez pewnśj godziwej durny filozofią słow iańską, nigdy, ściśle biorąc, inaczej nie pojm owała swych zadań. Od Ja n a Śniadec­

kiego i Józefa Gołuchowskiego do H oene-W rońskiego, L ibelta, K re- m era, Treutow skiego i Cieszkowskiego, i od nich do Supińskiego i S tru - vego, każdy nasz c a ło k sz ta łt filozoficzny albo wychodził z zasady nie­

dostateczności rozumowanych jedynie dociekań, albo tćż n ie d o state­

czność tę wnioskował, czy to w prost czy pośrednio. Jeśli zaś ziarno wiedzy naszej, w ten sposób posadzone n a zagonie ojczystym, nie wy­

dało należytego plonu; jeśli w ostatnich czasach sam o naw et słowo filozofia popadło w niejaką poniewierkę, przyczyny były n a tu ry ze­

w nętrznej, przechodniej, rzekłbym pow ietrznćj. To czasy nadeszły za gorące, to znowu przyszli upraw iacze zanadto oziębli. A znalazło się i dużo także winy w samych siewcach. Śniadeckiego szkocko-zmy- słowa, po góralsku doraźna i trzeźw a w ypraw a na K an ta, zam yka przed nam i na długo, ze szkodą niezm ierną, możność pow ażniejszego w niknięcia w prace królew ieckiego myśliciela, który dla filozofii no­

wożytnej je s t i pozostanie tćm , czern był A rystoteles dla staro ży tn ej.

Gołuchowskiego „D u m an ia“ nigdyby nie doszły do ta k ryczałtow ego rozstrzygnięcia wszelkich kwystyi w tom ie drugim , gdyby tom pierw ­ szy głębiej się był zastanow ił nad doniosłością kantow skiój analizy sposobów i granic naszego poznania w K r y t y c e c z y s t e g o r o z u m u , i nad istotnem znaczeniem K r y t y k i r o z u m u p r a k t y c z n e g o .

‘) Przytaczając U 9tępy z autorów , niepodobna usuw ać, lub n aty ch ­ m iast prostow ać tw ierdzenia poboczne, dodatkow o w nich zaw arte, nie zga­

dzające aię z oczyw istością i p o trzebujące uzasadnienia. Podkreśliliśm y tu wyrazy, k tó ry ch metafizyczność w ątpliw ej je s t wartości. Dużo takiego kąkolu w pism ach uajw iększych m yślicieli.

(11)

Heglistow polskich zd rad ziła znowu m etoda, zam ia r prześcignięcia niemców na ich w łasnćj drodze, w łasnem i ich końmi. Chcieć ideały swe ucieleśniać przez nałam yw anie i nachylanie ku nim szczytów m e­

tafizycznych, chcieć dociec rzeczywistości bytu, posuwając jeszcze o je ­ den szczebel dalćj ostatnie wysiłki ab strak cy i niebytow ćj, je st to nie­

mal to samo, co chcieć przeskoczyć przez w ierzchołek własnego cie­

nia. Z tąd m esyanizm W rońskiego, zam knięty w form ułach m atem a­

tycznych i na wieki złożony w aktach publicznćj biblioteki paryzkiej.

Z tąd mistyczne p rzesłan k i dekalogu L ibelta ')> ztąd sztyw ne choć b a r ­ wne przeobrażenia hegelianizm u K rem era i dziw otw orne kapliczkowe stacye Trentow skiego, pozarastane pasożytnśm zielskiem n a jzu p eł­

niejszej dowolności. Cieszkowski, Struve, Supiński, wychodzą z in ­ nych już każdy założeń; ale jak w pierwszym z nich razi deduktyw ne wytężenie przeciw stawności rom ano-germ ańskićj w kieru n k u poje­

dnania słowiańskiego, którem u przyznana ja k a ś nieomylność, jakaś zakończoność dogm atyczna, ta k w ostatnim , przy całćj oryginalności i rzutkości pomysłów , dotkliwie czuć się daje niedostateczność i nie- urównoważenie m ateryałów naukowych. W szystko to razem nie po­

zwoliło posiewać praw d rzeczywiście odrębnych, swojskich, wydostać się n a ja ś n ię świadomości publicznej. Górę nad nim wzięła puszcza tw ierdzeń i zapewnień w ogólności bardzo szerokich i lotnych, lecz nie ugruntow anych, raz poraź wybiegających po za zakres um iejętnego dochodzenia i przedstaw ienia przedm iotu.

Nie m uiśj, zarówno rzecz ja k i nazwa słow iańska filozofii przy ­ szłej, nowćj, dałyby się utrzym ać na wysokości tegoczesnych w ym a­

gań wiedzy ścisłćj. Staćby się to mogło nie dla tego, iżby szczep słow iański m iał być szczepem w ybranym , powołanym do zam knięcia w ostatecznćj formule przeznaczeń ludzkich, nie dla tego, iżbyśmy pod względem umysłowym stali wyżćj lub znowu zbyt niżćj od niemców, francuzów lub anglików , lecz tylko dla tego, iż w naszym rozwoju hi­

storycznym sam e ju ż wypadki po tem u się złożyły. Plem ię nasze zbyt długo i na szerokich przestrzeniach było szarpanćm , wyzyskiwa­

nym i nieszczęśliwym, ażeby nie m iało w świecie w ew n ę trzn y m sz u k ać zgodności i pokrzepienia, których mu b rak ło w życiu faktycznćm , ze- w nętrznem . Zbyt ciężką niedolę i niesprawiedliwość znosili słow ianie na sobie, ażeby doli i sprawiedliwości nie ukochali gorąco w dziedzi­

nie dóbr duchowych, których rdza ziemi się nie ima. Zbyt niem iło­

siernie gniotły nas nierząd i n ieład społeczno-polityczne, ażebyśmy w nauce sercem całćm przylgnąć nie pragnęli do wszystkiego, co p ra ­ wdą, porządkiem i świętością. Filozofia, dociekanie praw najwyż­

szych, nigdyżby się zdobyć nie m ogła naw et na ta k ą pociechę, ja k ą Probow ałem wykazać kruchość tych przesłanek w pierwszym tom ie kw artaln ik a „K łosów , ’ ale przez zbytek oględności, k td rab y u nas pow inna była właściwiej być zrozum ianą, tudzież z powodu kilku om yłek dru k arsk ich i i n n y c h , nader dotkliw ych, rz e c i wyszła zawiło i ciem no.

(12)

jasne i błogie ognisko domowe zapew nia ludziom północnym , w y sta­

wionym na w alkę i nieprzyjaźń ostrych żywiołów otoczenia? Czem Jest istnienienie sam o w sobie, niezależnie od naszego, przez wiedzę w ytrawionego na nie poglądu, tego wiedzieć nie możemy, o tćm się nigdy nie dowiemy, o to pytać naw et je s t niedorzecznością oczywistą.

Sam Stw órca, gdy spojrzy na swoje stw orzenie, ujrzy je jedynie ta- kićm, jakićrn Mu je m ądrość Jego odwieczna przedstaw ia. Jakżeby teraz człow iek m ógł sobie poradzić inaczśj? Tćm lepićj je st, jeśli ogromowi zdarzeń w szechbytu przewodniczy niedostępny naszem u po­

jęciu Ł a d wszechmocny; gdyby jed n ak — a samo przypuszczenie w tćj mierze je st jak b y naigraw aniem się nad swoją treścią — gdyby je d n a k tra f tylko prosty, prosty tylko p rzypadek rząd ził czynnikam i bytu, alboż cywilizacya w porządku tow arzyskim a filozofia w porządku umysłowym i m oralnym nie są ku tćm u, by łagodzić i goić ran y , j a ­ kie tęsknotom i nadziejom ludzkim zadaje szorstkość i nieprzenikliwość zagadkowych przestw orzy św iata, na których burzliw e i k ap ry śn e fale, łódź nasza w ypłynęła z nieświadomości pieczar?

Z bierać dziś kiełko po kiełk u niedoszłe plony filozofii słow iań- skićj,“ dopełniać Cieszkowskiego, L ib elta lub odbijać „Logikę“ S tru - vego, piękne nieraz kapitele cudackiego gm achu Trentow skiego, byłby to tru d nie nad siły zapewne obecnego pokolenia, ale nad jego chęci i potrzeby. Nie ta k ą zresztą pracą zaznaczają się usiłow ania ludzkie w zm iennym potoku myśli społecznćj. Nie tak ićm tćż je s t zadanie niniejszego studyum . Cel jego prosty, przeto być może, że się tćż i sk u ­ teczniejszym okaże. Chodzi tu jedynie o usunięcie k ilku zaw ad, ja k ie obojętność lub zarozum iałość najświeższych czasów postaw iły prądowi rodzimego naszego znaw stw a w filozofii, wspaniale rozpłyniętego do niedaw na w rączym swym biegu ku czarownym ujściom Id eału ...

S praw a ta nie powinna być dla nas obojętną. P rzed k ilk u n astu laty tyleśm y oczekiwali od filozofii ojczystćj, z takim ją w italiśm y za­

pałem ! Lekceważyć j ą dzisiaj, znaczyłoby dowodzić, że się nie wie­

działo nigdy, czego się chce, ani czy się chciało czego kiedykolwiek.

Być zaś człowiekiem „p rak ty czn y m ” za cenę ciem noty, problem at to nie tru d n y naw et u ludzi dzikich. Z resztą, nie trz e b a myślćć, żeby fi­

lozofia nie zostaw ała z życiem powszednićm w najściślejszym związku.

Filozoficzna książka B eutham a o u t y l i t a r y z m i e , w ydana w począt­

ku bieżącego stulecia, s ta ła się w A nglii punktem wyjścia dla całego szeregu reform prawodawczych, adm inistracyjnych, wychowawczych.

P o lity k a, oświata, dobrobyt, potęga W ielkiój-B rytanii, nosi podziś dzień na sobie widomy ślad wpływu jednój d o ktryny, um ysłow ą cechę jednego teo rety k a. To sam o, z innego powodu, w Prusiech. Przesąd ty lk o i niewiadomość przypuszczają, że H egel był sobie niew iniątkiem ab strakcyjnćm , nic wspólnego nie m ającćm z żywotnemi zagadnienia­

mi swojego czasu i swojój przybranćj ojczyzny. Dzisiejsza bezwzglę­

dna „racy a pruskiego s ta n u ,” którćj żelazne b erło uznały nad sobą Niemcy, dzisiejszy pangerm ański centralizm , ta k sprzeczny z przeszło

Tom I Styczeń 1884. 2

(13)

ścią plem ienia, złożone są od pierw szego do ostatniego wyrazu w pro­

g ram ie wykładów , które Ile g el m iew ał w uniw ersytecie berlińskim od r. 1818 do swego zgonu. Ów jego „duch przedm iotow y,” to nic inne­

go, tylko długi dyalek ty czn y proces, w ysnuty z dziejów, celem rozwi­

nięcia i uzasadnienia przerażającego tem atu, do którego pozytywizm nowoczesny przyznać się m usi, jak do naczelnego swego przykazania...

a tym tem atem : s i t p r o r a t i o n e f a c t u m .

Nie bądźmyż ja k dzieci, k tó re się rozśm ieją, gdy im powićsz, żc je d n a i ta sam a siła trz y m a przy ziemi zarówno księżyc, ja k ziem niak, czyli, co na jedno wychodzi, że pojęcia odległe bezpośrednio wiążą, się z najprostszem i i najbliźszem i naszem i pojęciami. Nie bądźm y ja k o chłopi, których nie przekonasz nigdy o tożsam ości energii niezbędnćj w nas dla poetycznego zachw ytu nad księżycowćm św iatłem i dla um ie­

ję tn eg o sadzenia w ogrodzie kartofli... U m ysł ludzki, zaodłożony na jednóm polu, koniecznie zakw itnie m ietlicą na innych. Zgorzkli, zniechęceni, zużyci i obojętni na kw estye ekonom iki duchowej, nie in­

nymi się okażemy w zabiegliwości swój o chleb codzienny. Iiozum sk ap can iały w dziedzinie zagadnień powszechnych, ogólnych, z pew no­

ścią zsunie się w chacie pod ław ę. M łódź fraucuzka, k tó ra w r. 1870 w rozsypkę szła na sam widok ułańskiej chorągiew ki, zaw czasu w d ro ­ żoną zo stała do podobnćj swobody w szkole," której c a ła dyscyplina m oralna była owocem eklektyzm u uniw ersyteckiego, rozluzowanego n a cztery w iatry przez swoje pacta: i z idealizm em , i z m istycyzm em , i z sceptycyzmem, i naw et z sensualizm em — do jednego zag arniętych kosza. Chaos w um ysłach ojców, chaosem w dziełach synów —p atru in invalidi re fe ru n t je ju u ia nati. Na te głowy, roztrzęsione i ro zk o ły sa­

ne m isternem i, lecz chybkiemi, luźno-zasadow em i, niem oralnem i, bo wielow ykładnikow em i naukam i Cousinów, Thiersów i Villemainów, po­

zytywizm późniejszy, pojęty w sposób najpozytyw nićj p rak ty czn y , przyszedł wysypać ju ż tylko proch i popiół swojśj nicości...

Nie patrzm yż ta k zgóry na m arzenia filozofów, trzym ając sam i z fanfarońska za groszakow ą sw ą pozytywność w kabzie... G roszak najniechybnićj zginie z pod palców, gdy w mózgu będzie pustka.

II.

Dzieło Supińskiego: „Myśl ogólna fizyologii w szechśw iata,“

z któregośm y wyżej przytoczyli p a rę wyjątków, nie bez celu spotyka nas n a samym w stępie. Prow adzi nas ono ku źródłom najcięższej z tegoczesnych m ar filozoficznych, ku źródłom pozytywizmu, pojętego ja k o naw ałnica i najazd niezłom nych praw przyrody fizycznćj na s a ­ modzielność i twórczość naszego ducha, k tó ra to twórczość, ponieważ je st, ponieważ da się okazać, i niem al, gdyby komu o to chodziło, po­

zwoli się dotknąć, nie pow inna być odpychaną od swych dobrodziejstw również przyrodzonych.

Twórczość da się okazać! samodzielność ducha d a się d o tk n ą ć !

(14)

W ręcz inaczćj mówią o tćm H um e i Spencer, a mówią nie gołosłow nie tylko. Nam jed n a k wszystkiego odrazu rozpatrzćć nie sposób. To, co z pism tych myślicieli uwięzło w pozytywizm ie tegoczesnym , roz- trząśniem y na swojem miejscu. Obecnie mamy tu do czynienia z g łó ­ wnym zastępem sił przeciw nych filozofii słow iańskiej i naw et przeci­

wnych wszelkićj zgoła filozofii. Zastęp te n ogłasza panow anie praw fizycznych— bezwzględnem, powszechnćin. D okum enta więc tego uro- szczenia m uszą być zbadane najpierw .

Supiński pozytyw istą w ścisłćm tego słow a znaczeniu nie je s t;

jego „Myśl ogólna” nie podchodzi pod żadną klasyfikacyę zap atry w ań z okresu po-com te’owskiego. Tćm cenniejszą je s t ona w łaśnie. P r a ­ ca ta osn u tą bowiem zo stała, o ile się zdaje, na tych sam ych źró d ło ­ wych danych, k tóre dały początek głów nym dziełom założyciela pozy­

tywizm u, A ugusta Comte’a: jego „K ursow i filozofii pozytyw nćj“ i jeg o

„K ursow i polityki pozytyw nćj.“ Pokrew ieństw o między dwoma tym i pisarzam i je s t w każdym razie pokrew ieństw em dość blizkićm . Com- te i Supiński należą, jeśli nie do jednćj szkoły, to do jednego nauczy­

ciela. Nauczycielem: St. Simon; obaj oni, acz nie wspólnie wychowali się pod pieczą genialnego tego a g ita to ra , wpływy sain-sim onizm u n a nich były nie jednom ierne, nie rów nozeznane i nie jednoczesne, w iąza­

ły się zaś one i p lą ta ły się z sobą w ten sposób, że Comte z n au k St.- Simona k o rzy stał wężćj, głębićj, a S upiński, świadomie czy nieśw iado­

mie, czerpał z nich szerzej, powiewniej, przyczem drugi p o d p ierał swe założenia, wcześnie wyosobnione, w k ie ru n k u uspecyalizow anych do­

ciekań Com te’a, które poznał późnićj i tylko ubocznie; przytćm w nioski swe i wywody Supiński m iarkow ał, przy św ietle ogólnćj wiedzy tego- czesnćj, drugorzędnem i jeszcze n u rtam i poszukiw ań Saint-Sim ona, n u rta m i niezm iernie zm ieuneini i różnorodnem i w swych objawach, choć zawsze kierow anem i pobudką jed n ą: chęcią uszczęśliw ienia rodu ludzkiego przez narzucenie mu nowćj jakiejkolw iek o r g a n i z a c y i to- w arzyskićj.

Powyższa geneza „M yśli“ Supińskiego uwidoczni się następnie d a s e . Pow ołać się na jćj pochodzenie w tćj chwili trz e b a było z te ­ go powodu, że działalność St.-Sim ona, in icy ato ra pozytyw izm u, je s t u nas nieznaną. Płaszczyzny, z których się w górę wyniosły g rube m gły wielkiego pozytywnego zaćm ienia filozofii w w ieku X IX , odgro­

dzone są od nas nieużytkam i długiego i powszechnego zapuszczenia.

N ik t w te strony oddaw ua nie zag ląd ał. P rzeto rz u t oka na z a sa d n i­

czy pom ysł Supińskiego, ja k o n a ruczaj (sam przez się czysty zresz tą i piękny), w ypływ ający n a nasze ojczyste b ło n ia z kanałów st.-sim oń- skiego początkow ania, ułatw i nam pogląd n a w artość i doniosłość przedsięwzięć saint-sim onizm u, osw ajając nas zarazem z topografią po­

zytyw ną w ogólności.

W' czćmże tkw i treść filozofii Supińskiego?

K w estya ta, bądźm y pew ni, nikom u spokoju nie zam ąci.

„W szy stk o , co je st, pow iada nasz a u to r w pierw szym zaraz ro z ­

(15)

dziale swćj Myśli ogólnćj, pod dwojakim pojaw ia się w z g l ę d e m . K ażda pojedyncza istota, każde ciało, każdy naw et pom ysł człow ieka, je st raz całością sam ą w sobie, drugi raz częścią dalszćj, rozleglejszćj całości. Dwojakie s t a n o w i s k o tej samćj rzeczy, pociąga koniecz­

ność dwojakićj w święcie powszechnym d ą ż n o ś c i ‘). Musi być pe­

wny popęd i pew na za sa d a istnienia dla części, bo te nie istn iały b y odrębnie; m usi być d ruga dla całości, bo ta rozsypaćby się m usiała.

Praw em odwiecznćm przeto, powszechnym i niezm iennym , je s t orga­

nizm je d en i wspólny przyrodzie całej, opierający się na dwoistym r u- c h u : części i całości; organizm utrzym ujący całość częściami, k arm ią­

cy części całością, a to bez względu, czy te części i ta całość są c ia ła ­ mi św iata pierw otnego, czy wyrobem ludzkićj m yśli“ (s tr. 5(5).

Byłoby to chcićć bez potrzeby i bez celu uw łaczać dziełu Supiń- skiego, utrzym ując, że w powyższym ustępie „Myśli ogólnćj“ zaw artą zo stała rdzeń jego filozoficznych odkryć; ale się nie da zaprzeczyć, że poszedłszy bez cerem onii od dw uram iennego swego ustosunkow ania

„całości“ i „części,“ do w yobrażenia dwóch sił we wszechświecie: ,.rz u ­ tu “ i „ ro z k ła d u ,“ au to r nasz u rz ą d z ił z nich ja k ieś w iekuiste w ahadło, ja k ą ś grę n ieustającą, k tó ra w sposób dość zaw iły i niepewny p rzerzu ­ ca swą przyczynowość, to z całości na części, to z części na całość, to z rzutów na rozkłady, to z rozkładów na rzuty, i tem w ypełnia cały gm ach „Fizyologii pow szecbnćj.“ Ginach je d n a k , pomimo to, nie p rzestaje być głuchym i pustym . Z pojęcia „o rg an izm u przyrody, opierającego się na dwoistym ruchu: c z ę ś c i i c a ł o ś c i ; “ z postulatów w rodzaju tego: „że wszelka całość sk ła d a się z części, a każda część należy do ja k ić jś całości,“ wychodzą u Supińskiego kom binacye i sprzę­

żenia zjaw isk ta k oderw ane i zarazem ta k pierw iastkow e, że wszelkie tych sprzężeń wynikłości bezpośrednie, czyli dedukcyjne, są m atem a­

tycznie niew ażkie i metafizycznie obnażone, a wszelkie ich przystoso­

w ania indukcyjne, to je s t przy k ład am i postrounem i podparte, jaw ią się dorywczo, bez w ew nętrznego związku, lub tćź powiązane analogią najzupełniej przypadkow ą, przypom inającą talizm anow e praw dy w g a ­ tu nku następujących: że cztery są pory roku, cztery ew angelie w N o­

wym testam encie, cztery kąty w kw adracie i cztery k asty w Indyach, a tylko dw a końce w drążk u . Rzecz to niew ątpliw a, iż zarów no kon- stelacya słoneczua, ja k i k a te d ra kolońska, są jednocześnie: i cało stk a- mi dla swych części, i cząstkam i czegoś ogólniejszego; ale pytam y, czśna podobne pewniki przyczynić się mogą do naukow ego wytłóm a- czenia bądź uk ład u naszego system u p lan etarn eg o , bądź a rc h ite k tu ry nadreńskiego tum u? W ogólności, orzeczenia Supińskiego dowodzą

*) C zytelnik dobrze uczyni, gdy sam sobie rozwiąże p y tan ie, ażali w z g l ą d na rzeez pew ną, czyli s t a n o w i s k o tćj rzeczy, bądź dw ojakie, b ą d i sześciorakie, pociąga za sobą koniecznie dw ojaką lub sześcioraką tć jte rzeczy d ą ż n o ś ć . Od spoczynku do ruchu k rok tylko je d e n , to praw da; ale trz e b a go zrobić!

(16)

albo czegoś zawiele, albo nic zgoła. Ze wszelki organizm utrzym uje się składowemi swemi pierw iastkam i, że te pierw iastki zasilają zkolei zbiorowość swoją, aksyom aty podobne prowadzić m ogą jedynie do fo r­

m uł ta k bezużytecznych, choć niem ylnych, ja k np.: że człowiek cięż­

szym jest... od swoich powiek, lub tćż do przypuszczeń i niedomówień ta k kłopotliw ych, jakgdyby kto np. utrzym yw ał przed C laude-B ernar- dem , że zasada istnienia c iała człowieczego, pojętego ja k o całość, inną je s t (albo naw et nie inną, bo to dowolne), niźli zasada u trzy m u jąca przy życiu głowę, wziętą ja k o część organizm u ludzkiego. Tyleż w tóm praw dopodobieństw a, co i niepraw dopodobieństw a.

Z tóm wszystkióm, wniknąwszy bliżej w przytoczony ustęp Supiń- skiogo, przekonam y się, że nie ta k dalece, a przynajm niej nie we wszy­

stkich częściach, je st on tak dalece scholastyczno-m etafizycznym , j a k ­ by to w ynikało z analizy logicznćj jego ogólników.

„Całość, tw ierdzi nasz filozof, utrzym uje się częściami, części k a rm ią się całością, a prawo to obowiązuje zarówno ciała św iata p ier­

wotnego, ja k i w y r o b y ludzkiej m yśli...“

W yroby! A myśl sam ą czy obowiązuje ono?

Praw o p o w s z e c h n e , czćmkolwiekby zresztą by ło , j e s t bez ża­

dnych wyjątków, lub nićm nie je st wcale.

Św iat fizyczny, widomy, upostaciow any, przedstaw ia, zdaniem Supińskiego, pewnego g atu n k u algebraiczne rów nanie, wyprowadzone ze stosunku całości do części, sił rz u tu do sił ro zk ład u . D z i e ł a ludzkie z karbów rów nania tego nie w ym ykają się bynajm niej. P rz y ­ puśćmy. Lecz to, co w człowieku dzieła owe do bytu w ywołuje, m a-li być, czy nie ma być podciągniętym pod ogólną norm ę wszechobjawów św iata?

Pytanie dotyczy tym razem rzeczy najzupełniej konk retn y ch i nie je s t wcale podrzędnćm . P rzy nićm rozchodzą się w szystkie k ie ­ ru n k i filozoficzne. Ono ro z trą c a lub wznosi n ajm isterniejsze budowle m ędrców. W nióm źródło niezaspokojonej ciekawości człowieka, a z a ­ razem tćź, ja k to zapew ne okażem y, kry n ica energii jego twórczej i działalnej. Ominąć go niepodobna, usunąć się przed nićm nie sposób.

Staje ono na pierwszym progu um iejętności wszelkiej.

Zagadnienie o zależności lub niezależności krainy m yśli i woli ludzkićj od praw rządzących zjaw iskam i z e w n ę t r z n e g o św iata w powszechności, nie może być żadną m iarą zepchniętym na plan d ru ­ gi, skoro było i na zawsze pozostanie naczelnóm i pierw szorzędnem .

Dochodzenia, podprow adzane niegdyś p o d m ia n o filozofii s ł o ­ w i a ń s k i e j , stale rozw iązyw ały fundam entalną tę kw estyę podległo­

ści człow ieka natu rze, n a stronę autonom ii ducha ludzkiego. „O p atrz­

ność, mówi K rem er, zakreśliła jedynie zakon ogólny św iatu, w y tk n ęła mu cel, zostaw iając rodowi ludzkiem u, by p o s w o j e m u ziścił najw yż­

sze przykazanie; wszelkie inne pojm ow anie będzie fatalizm em i dopro­

wadzi do czczego rozum ow ania, budującego fo rm u łk i filozoficzne nie

(17)

p o p arte faktam i '). „T eorya praw idłow ości powszechnój, zapew nia Gołuchowski, sprow adzona do prawdziwego jćj znaczenia, odnosi się jedynie do r z e c z y w i s t e g o , zjawiającego się nam św iata, p rz e d sta ­ wia nam świat, który nazyw am y n a tu rą , czyli to wszystko, co się m ie­

ści w zakresie skończoności i m ateryalności. Z niego te praw a są zdjęte. Mylnie więc teorya, opierająca się ze swemi p raw id łam i na m ateryalnój rzeczywistości zmysłowego św iata, mieni się być w szyst- k ićm “ *).

To samo pow ielekroć zdaje się pow tarzać i sam Supiński. „W bu­

dowie św iata całego, na olbrzym ią rzuconćj skalę, w którćj przeto siły rz u tu i ro zk ład u (przyciągania) są do najwyższśj podniesione potęgi, wszystko wydaje się nam jednostajnym i niezm iennćm (praw idłow ym ), a powolne zboczenia i odm iany przechodzą cicho, zaledw ie dostrzeżone w odstępach, które wiekam i nazyw am y, w organizm ie isto t ziem skich przem iany te, rozdrobnione do nieskończoności, pow stając i n iknąć co chwila w rozlicznych k ształtach i sposobach, m ieszając się i krzyżując między sobą, toną w ogrom ie w łasnym i zwodzą śledzące je oko; w du - chowćm wreszcie życiu, oderw ane niejako od ciała i sam ćj tylko duszy w idzialne, stają się ju ż one zagadnieniem równem niem al tem u, jak iśm b yły w niewidomym punkcie swego pow stania, w niepojętćm dla nas ognisku twórczości, a uzupełniając powszechne praw o wiecznego koło­

wania, łą czą p u nkt o statn i z pierwszym : człowieka z B ogiem “ (Myśl ogólna, str. 71). ,;W iedza ludzka je s t potęgą ducha; duch je st Boga tchnieniem “ (s tr . 119). „W ola, ta naczelna i kieru jąca try b em życia naszego potęga, oddzieliła nas stanowczo od reszty isto t m artw ych i żyjących; a jeżeli jest praw dą, że człowiek w łonie swojćm nosi bó­

stw a zaród, tym świętym zarodem je s t jego wolna wola“ (str. 124).

N iechybnie. Lecz w tak im wypadku, zkądże się w Supińskim bierze cały szereg innych zupełnie, odw rotnych, z poprzedniem i sp rze­

cznych tw ierdzeń? „Co je st prawem św iata fizycznego (u trzy m u je on w tćm że dziele), nie p rzesta n ie nićm być w dziedzinie ducha; co je s t praw em wśród gwiazd i na ziemi, nie przestanie nićm być w ludzkićj społeczności; linia n a j k r ó t s z a , linia prosta, będzie razem drogą p r a w d y ; k ą ty w padnięcia i odbicia św iatła będ ą zrównoważeniem praw i obowiązków; w ładza spadająca na ludy, nie napotykając na opór, n a ra sta ć będzie szybkością przyśpieszoną; u d ział n aro d u w s p ra ­ wach narodowych będzie w stosunku odw rotnym składających go je­

dnostek-..“ (str. 67). „ P ra w a św iata fizycznego pow tórzyć się m uszą w tow arzystw ie ludzkićm , inaczej tow arzystw o byłoby rokoszem w ło ­ nie przyrody“ (str. 87). „W szczupłych ścieśnieni granicach, nie poj­

m ujem y przestrzen i bez granic; kró tk o trw ający, nie zrozum iem y ni­

gdy wieczności; nieświadomi w łasnego początku i końca, z d ą ż a j m y w p o k o r z e k u w y d o s k o n a l e n i u , nie p y tając, gdzie się ono za­

•) Wykłn<l filozofii, t. I I , str. 7 10.

2) D um ania, t. I I , str. 2 3 6 .

(18)

trzym a. O n o i d z i e b e z n a s i m i m o n a s , bo ponad ludzką wolą, stoi wola B o g a , bo powyżćj ustaw naszych ciężą p r z y r o d z o n e p r a ­ wa, bo l e g e s l e g u m s u n t “ (str. 278).

Cóż o tćtn teraz sądzić? N a k tó rą stronę się przychylić? Duch ludzi je st li w nas „tchnieniem bóztw a,” czy tćż tylko „pow tórzeniem “ praw fizyki i fizyologii wszechświata? Myśl i wola wydzielają nas czy nie w ydzielają z „reszty istot m artw ych i żyjących?“ Ognisko tw ór­

czości w człowieku m a-li być „rokoszem “ w ło n ie przyrody, czy tćż wiernym jedynie tej przyrody słu g ą i niewolnikiem?

P ow tarzam nie lekceważmy tych pytań! Rozw iązanie ich ta ­ kie czy inne w niczem, bezw ątpienia, nie dotknie i nie naruszy posad ziemi. W lewo czy w praw o stąpim y, stanie się z przyrodą ta k , ja k na wieki zapew nił prorok, pow iadając: „będzie co być m a.“ A le ina- czćj całkiem sta je się śród nas, z n a u k ą proroków o świecie, o ziemi, 0 przyrodzie. K ażde ich słowo, k ażd a ich zgłoska w pada do serc ty ­ siąca ciężarem , który szalę losów ludzkich zwichnąć lub w yprostować może w nieskończoność. Jak to ? — nie widzicie, nie dotykacie się tego dłońm i swojemi? M łodzieniec, który w tej chwili oczyma pożera bieg tych liter... m atk a, co tego m łodzieńca wydać m a na św iat, czyliż nie może się stać m a tk ą praw odaw cy, sędziego i rządcy? Jest-że rzeczą obojętną dla miliona, dla milionów istot, czy ten rządca, ten sędzia, ten prawodawca, będzie nas b ra ł za proste tylko narzędzia i zwiercia- d e łk a niezłom nych, nieubłaganych praw przyrody, czy tćż obejdzie się z nam i raczćj jako z posiadaczam i woli i myśli „B ożćj,“ swobodnie w ludziach się determ inującej?

„S tanie się, co się stać miało!“ Szczególniej, gdy się już raz stało! „ F a k tu , z progów przeszłości, sam Bóg nie odw ołał“ mówi malowniczo Trentow ski. Ach! ja k ż e w tak im w ypadku determ inizm m ateryalistyczny, pozytywny, ma słuszności ja k godziwie ręce zaciera!

1 ja k ochoczo późnićj widmo konieczności dokonanej, zarzuca ną oczy konieczności dokonać się inającćj!

S tanie się, co się stać m a, — a to na mocy niezm iennych praw przyrody, k tóre nigdzie „przeciw sobie“ nie stają!...

W takim razie, pocóż się darm o nam yślać n ad altern aty w ą roz­

w iązania wątpliwości Supińskiego?

Napiszmy, co się podoba... Cokolwiek z pod pióra nam wyjdzie, alboż będzie t o i może być niezgodnein z przyrodą odwieczną, i z nie- ubłaganem i w yrokam i jćj praw?

Myśl jest trudem ; wolny wybór ciężarem . Pocóż więc dźwigać ciężar, po co ponosić tru d y , po co wytężać oko, i w sobie się ła m a ć nad rozstrzygnięciem czegoś, co gdy nareszcie rozstrzygniętem zo sta ­ nie w skutek tryum fu woli i myśli nad poprzedzającą je ciemnością, wyłoni się pod parciem tćj sam ćj fataluości, k tó ra nam w piersi od­

dechu długo zatrzym ać nie pozwala... Po co te w ysilenia bez powodu i przyczyny? — bez powodu — bo czyliż lad ajak a filuterya lub koncept

(19)

lichy; gorzej zadość uczynią, potrzebie „sta n ia się ta k , ja k się m a stać,“

niźli praw da zdobyta krwawym porodem obow iązku, sum ienia?...

Obowiązek... sumienie!... Lecz cóż to je s t znowu? Jak ićj c a ło ­ ści są one częścią, i jak ich części całością? Gdzie są? gdzie się rodzą?

zkąd przybyw ają? czego od nas chcą?

Rolnik przygotow ał n a dzień jutrzejszy zboże n a zasiew. W szyst­

ko m a pod ręk ą. Czegóż nie zasypia nad ranem spokojnie? J a k a niepewność go dręczy? Nie je stże może pewnym, ażaii ra ta j n a l e ż y ­ c i e spłużył mu pole? Ależ to szaleństwo! jakże można przypuścić, aby ra ta j zd o ła ł skibę je d n ą odwrocie lub nieodwrócić bez przyczyn, ktorych-by przyczyny poprzednie, wywołane przyczynam i swemi, nie sięgały aż w nieskończoność praw , wiążących wszystko razem w le­

nistwo ra ta ja i jego pijaństwo? Ilolnik nie tylko może, lecz powinien spać najspokojniej... — Lecz, powie kto m oże— nie było żadnćj konie­

czności w ybierania leniwca i pijanicy... Przeciwnie! Skoro się go wy­

b ra ło , dowód niezbity, że wszelkie precedensy w yboru w yrzekły o sta ­ tn ie swe i nie cofnione w tej m ierze słowo. Niech-że rolnik najbezpie- czuićj zaśnie sobie teraz!

A ntor rzucił przed laty w glebę piśm iennictw a nieoględny frazes.

F razes w ydał c a ly inorg kąkolu w duszy następnego pokolenia. W szy­

stko się odbyło drogą najściślćj n a tu ra ln ą , wedle praw fizycznych, wedle nieposzlakow anej ich konsekwencyi. Ludzie nie m ają tóż nic przeciw tem u do nudm ienienia — zw łaszcza, że i nadm ieniać nie ma kom u i frazes wyszedł bezim iennie. Ja k aż tedy 11 licha siła burzy się w duszy pisarza sk a rg ą i pro testem ?—Powinność odpowiedzialności?

— Urojenie! Niech się powinność naw et nie kusi staw ać do walki z roz­

tropnością, bo leges legurn sunt, bo potrzeby człow ieka, f i z y c z n e i d u c h o w e, „nigdy przeciw sobie nie s ta ją ...“

Przeciw staw ność, zachodząca widocznie w tym naszym k o m en ta­

rzu „M yśli ogólnej“ Supińskiego; przeciwstawność między niezłoinnem i praw am i przyrody a niepogw ałcalnćm u nas P r a w e m m o r a l n ś m , cóż więc ostatecznie znaczy? i czy może być w sposób jakikolw iek u su ­ niętą? i jak mianowicie?

Zobaczmy pierw śj, ja k ją i dla czego u su n ął p radziadek dzisiej­

szych pozytywistów: Saint-Sim on.

III.

Nie żałując pochwał, gdzie one zasłużone, wyznać trzeba, że lu­

bo myśliciel nie tęgi, był to człow iek wielki. Sam ten fa k t, że z pod jego ręki wyszli ludzie tacy, ja k historyk T hierry, ja k filozof Comte, ja k inżynier Lesseps, świadczy za niepospolitością duszy tej rz u tk iej, przedsiębiorczćj, ognistćj, co przez swą niezm ordow aną, półw iekow ą blizko działalność, rz u cała w um ysłową glebę eu ropejską now atorskie iskry wszelkiego m iana i tem p eram en tu . Popiół z nich pozostał; ale w piśm iennictw ie tegoczesnćm nie ma kierunku, nie ma sekty, nie ma

(20)

teoryi, któ rab y w prost lub pośrednio nie w iązała się z elukubracyam i niestrudzonego tego „ m o to rn ik a zagadnień.“

Bogacz z dziadów -pradziadów , karm azyn najczystszej wody, któ­

rem u gład k ie a zepsute tow arzystw o wyższe X V III wieku o d eb rało już zam łodu „natchnione iluzye m łodości,” a którego jed n a k fo rtu n ie prze­

w rót olbrzymi 1789— 92 d a ł się we znaki zaledwie z w ierzchu, po sk ó ­ rze, Saint-Sim on p e łn ią la t swych i swojego rozwoju tra fił n a okres dziejów, podobny nie z jednego względu do „ s ta rtć j, nie zap isan śj, go- łćj tablicy.“ Tćm się zdecydow ały, z tego urosły: jego życie i jego doktryna.

Społeczność francuzka z końca X V III stulecia, zapraw dę, b y ła to istn a t a b u l a r a s a . W porządku tow arzyskim , wielka b u rza owe­

go czasu wyniosła i w yczyściła ślad naw et związków i trybów bytu, wyrosłych organicznie, tradycyjnie. W życiu zapanow ała p u stk a ta k a , że w edług hum orystycznego w yrażenia am erykańskiego p odróżnika Junga: „w niektórych miejscach traw a naw et nie chciała po stare m u rosnąć, ani się dzieci po daw nem u rodzić.“ Nieinaczój m iało się i w filozofii. K ierunek, który tam zapanow ał, zw ał się s e n s u a l i - z m e m . Nic znaczy to, iżby zmysłowość zalecał, lub n ią się chełpił;

coś podobnego wymyślić m ógł na Condillaca, tw órcę „zm ysłow izm u,“

sam tylko St. Beuve, i to a d u s u m ja k iś jś księżniczki. Sensualizm nie to znaczył. Idąc za u tartćm od Locka tw ierdzeniem , że „w um y­

śle ludzkim nic takiego nie masz, coby tam pierw ćj nie weszło drogą zm ysłów ,“ Condillac uw ażał za możebne pójść nieco dalćj. U Locka zostało jeszcze coś tw ardego, co się um ysłem zwało, zo stała t a b l i c a do pisania. U Condillaca um ysł z n ik ł praw ie. W system acie jego istota ludzka je s t rodzajem św ietlanego, przenikliw ego posążka, p o ru ­ szającego się i działającego przy pomocy w rażeń zm ysłowych. C zło­

wiek, to b i e r n o ś ć czysta, bezw arunkow a, p odatna i bezoporna, po­

ch łan iająca w siebie z zew nątrz, co się nadarzy, bez żadnego ze swojćj strony w spółudziału, a już się rozumió, że bez żadnego wysilenia.

Na gruncie ta k doszczętnie w ykarczowanym z pierw iastków dzie­

jowych i psychicznych, czegóż nie inożna było z ludźm i dokazać, na j a ­ k ą reform ę ich i z nim i się nie porwać!

„K iedy więc z początkiem bieżącego stulecia, są słow a K arola Renouvier *), szkoła R oyer-C ollarda, z szeregiem późniejszych swych wyznawców: Cousinów, Yillemaiuów, Thiersów , szuka sposobów z a r a ­ dzenia złem u w usiłow aniach przechylenia opinii publicznćj na stro n ę studyów historycznych, pojętych analitycznie, m niem ając (jako za dni naszych Józef Szujski), że tylko praw dziw a historya je st m istrzynią prawdziwćj polityki, i sądząc, że w szczątkach przeszłości, krytycznie oświetlonćj, znalćźć się zczasem musi zasad a d z ia łan ia praktycznego, zasada rownoważąca, pojednaw cza, a um iarkow ana; kiedy, obok ekle-

ł) „ P h ilo so p h ie du X I X siècle,“ w „ A n n é e p h ilosophique,“ t. I , str.

1 0 — 1 1 .

Tora I. Styczeń 1883. 3

(21)

ktyków, szkoła de M aistra, z Bonaldam i, C hateaubriandam i, Lacordai- ram i, dąży do uspraw iedliw ienia, w ytłóraaczenia i w skrzeszenia t o u t s i m p l e m e n t p ra k ty k i pojęć minionych, jak o tam y jedynie mocnój i skutecznéj przeciwko pow tarzającym się nieporządkom i zam achom stronnictw rewolucyjnych,— trzeci wniosek, trzecie rozw iązanie, trzecia szkota, przy owoczesnćm położeniu rzeczy i nastroju um ysłów , wydać się m ogła nietylko m ożebną, lecz niezbędną i w yłącznie zbaw czą.

Przyjąw szy cykl przeszłości za zam knięty raz i na zawsze, a wszystko, co przew rót zniszczył, za zniszczone należycie i słusznie, przyjść mo­

żna było do prześw iadczenia, że losy narodu ten tylko k rzep k ą dło n ią z zam ętu wydźwignie, kto je ująć potrafi w karby o r g a n i z a c y i n o - w ój, kto nawę ojczystą, oczyszczoną i wymiecioną z przesądnego dzie­

jowego balastu, pchnąć zdoła w kierunku n o w y c h religijnych i spo­

łecznych jéj przeznaczeń.“

Organizować; lecz ja k , na jak iéj podstawie?

Pchnąć w nowym k ierunku; lecz w jakim mianowicie i mocą j a ­ kiéj dźwigni?

Z agadnienie to, na schyłku wieku X V III, próbow ał rozwiązać Napoleon I po swojemu, po k ap ralsk u , i skończył na wyspie św. H ele­

ny. Po swojemu również z a b ra ł się do téj kwestyi i Saint-Sim on.

Mocarz raczej urojeń w łasnych, niżli mąż stanu, um iejący wypadki sprzęgać wedie obliczeń rzeczywistości, uprzedził on może na la t k ilk a­

d ziesiąt sław ną dewizę, wywieszoną śród innych okoliczności i ludzi:

„m oi to u t seul, et c’est assez.“ P rzebaczy mu tę zarozum iałość poko­

lenie dzisiejsze z uwagi, że poczynał z otoczeniem już zniwelowanćrn, nie zaś przed jego zniwelowaniem...

O oparciu się na pryncypium wolnej woli w dziedzinie psycho- logicznéj, i na idei sam orządu i swobód obyw atelskich w dziedzinie społecznćj, nie m ogło być wzm ianki naw et w obec St.-Sim ona, w jego projektach. Podziśdzień na tym punkcie pozytywizm je s t „tw ardym , k ró tk im , krępym jak koźle rogi. Z jakiegoby to powodu — niew iado­

mo. Niczem się to nie daje w ytłum aczyć. St.-Sim on, on przynaj- mniéj p a trz a ł n a zboczenia i szaleństw a swawoli, k tó rą m ógł b rać za jeduo z objawami wolności. Dla osób jego pochodzenia, ja k dla wiel- kićj większości ludzi ocalonych z rozbitego okrętu, niepodobna było wziąć za reg u łę życia i odnowienia to, co w ich oczach, w ich przy ­ tomności konało i skonało w konw ulsyach ro zterk i i nierządu. N ie­

snaskam i i niepowodzeniem przytępiona energia życia, uważać go­

tow a najlżejszy podmuch wiosny za „liberum veto,“ za, ,liberum con­

sp iro “ ').

i) Że w olność nie je s t ani sw awolą, ani sam ow olą, ani dow olnością, i że zasada ta, w stosunkach ludzkich, przypuszcza szereg stanów i stanow isk postępow yoh, k o n k retn y ch , najściślćj uw arunkow anych, tak sam o ja k w ła­

sność np. łub władza, ukazać to staraliśm y się gdzieindziéj, i żałujem y, te tu na sam ych siebie przyohodzi się nam pow ołać. O znaczeniu reguły téj

(22)

W filozofiii Aug. Comte’a, k tó ry cały m oralny i naukow y sp a­

dek po St.-Sim onie, p rzed staw ił św iatu za dorobek w łasnćj genialno- ści, uprzedzenie do wolności, jéj p ogarda i lekcew ażenie, doszły granic m anii, spotęgow ały się w coś sąsiadującego z obłąk an iem i w ściekło­

ścią. Czwarty i p iąty tomy jego K u r s u f i l o z o f i i p o z y t y w n é j przepełnione są takiem i po łajan k am i, złorzeczeniam i i napaściam i na swobody publiczne, n a swobodę osobistą, na wolność m yślenia i na wolność sum ienia, że w edług obarczającćj uwagi prof. F. L a u re n t’a *), daleko już uczciwszém i pobłażliwszćm było w téj m ierze pióro Y euil- lota. Hegel, jakkolw iek pan teista, jakkolw iek w konklnzyach swych stosujący się ściśle do wskazówek program ow ych zgóry o ,,duchu obje- ktyw nie się objawiającym w państw ie p ru sk iem ,“ niem niéj, widzi w dziejach dyalektyczny rozwój wolności ludzkiój. D la Com te’a, są to wszystko najwidoczniejsze błędy i aberacye metafizyczne 2). D o­

wodów nie podaje. W yraz: é v i d e m m e n t , „oczywiście,“ p ow tarza­

jący się w każdym jego okresie, starczy za świadectwo i powagę. M on­

teskiusz, wykazujący dodatni-e strony sam orządu angielskiego, je st dla niego, évidem m ent, w obłędzie. A nglia znosiła na sobie w wieku XVII dwa przewroty: pierwszy w r. 1648, skończył się na d y d ak tu rze K rom wela; d ru g i, w r. 1688, u trw a lił swobody narodow e... „ L a secon­

de de ces deux révolutions— pisze Com te— est, évidem m ent, supérieure à la p rem ière...“ i wali daléj, o czém inném . A m eryka, uwolniona z pod zw ierzchnictw a W. B ry tan ii, nadaje sobie konstytucyą, znaną dziś św iatu po owocach swoich. „W zasadzie swojej — mówi Com te—

rewolucya am erykańska, évidem m ent, ograniczyła się tćm , że pow tó­

rz y ła zasadę rewolucyi... holenderskićj...“ „A przy tém zapew niła ona najoczywiścićj, przew agę z urzędu gębaczom -adw okatom i m e ta ­ fizykom...“ W aszyngton gębacz! F ra n k lin metafizyk!... W dziedzi­

nie um iejętności ścisłych, swoboda badania, od K o p ern ik a do Galileu­

sza, K eplera do L avoisiera, uw ażaną b y ła za jeden z niezbędnych wa­

runków postępu i doskonalenia się wiedzy... Przeciw nie, odpowiada Comte: swoboda dochodzeń naukowych prowadzi wręcz a najwidocz- niéj, do rozwiozłości społecznćj... .,le libre exam en tend, évidem m ent, à la dissolution de l’e ta t social p ar la divergence toujours croissante w dziedzinie gospodarstw a społecznego, traktow aliśm y w trzech rozdziałach p . t. „Ekonom iczne dążności naszego w ieku” („G azeta P o lsk a” z końca roku 1 8 8 1 ); ten-że przedm iot w zakresie pedagogicznym rozpatrzyliśm y w ro zp ra­

wie O w o l n o ś c i n a u c z a n i a („A teneum ” z tegoż ro k u ); nareszcie zasady sw obód politycznyeh rozw inęliśm y w „T eoryi sam orządu społeoznego” (»N i­

w a,” 1 8 8 2 , rozdziałów trz y ).

*) „E tu d es su r l’h isto ire de l’H um anité,” t. X V I I I , P h ilosophie de 1’H isto ire,” s tr. 211 (w yd. 18 70).

2) Z ob. „Cours de la P hilosophie positive” (w ydanie I-sze), szczegól­

niej: t. IV , str. 5 2 , 5 4 , 5 7 , 6 5 ; t. V, s tr. 4 9 2 , 5 3 9 , 6 0 6 , 6 3 6 , 6 6 8 ; t. V I, s tr . 3 6 1 , 3 63 i uast.

(23)

des intelligences individuelles, exclusivem ent livrées désorm ais à l ’im ­ pulsion desordonnée de leurs divers stim ulants n a tu re ls, dans l’o rd re d idées le plus vague e t le plus fécond en ab e rra tio n s cap itales...“

I b rn ąc ta k daléj a d a lć j, stylem tłu sty m , zam aszystym , pałaszującym groch i k apustę ogólników elem entarnych, Com te dociera nareszcie, alfi już dopiero w swojéj P o l i t y c e p o z y t y w n é j , do wniosków wień­

czących jego dzieło, a mianowicie do tych oto p r a w d , największych, ja k ie o d k ry ł rzeczywiście: „że wyraz p r a w o , ja k o prerogatyw a i w ła­

ściwość indywiduów, wygnanym być powinien z polityki pozytywnéj, tak sam o ja k wyraz p r z y c z y n a wyrzuconym być ma z ję zy k a filo­

zoficznego,“ gdyż niem a indywiduów wcale, ani indywidualności...

„ludzie pojedynczy nie są wcale istotam i odrębnem i: są to tylko, évi­

dem m ent rozm aite organa jednéj jedynéj Istoty-W ielkiej, k tó rą je st Człow ieczeństw o ’).

Skołow aciały ten owoc pozytywistycznéj chińszczyzny, nie może i nie.pow inien być odniesionym na rachuuek S t.-S im ona, protoplasty nowoczesnego now atorstw a. S t.S im o u wolności nie uznaw ał, wolno­

ści nie lubił przynajm niéj w początkach swego posłannictw a — lecz takow ej, wzorem swojego ucznia Com te’a, nie spychał do k ału ż ponie­

w ierki i oszczerstwa. Nie m iał zresztą na to czasu. P ochłonęła go całkowicie spraw a czem rychlejszego zorganizow ania społeczności no- wéj. Chodziło jedynie, jak nadm ieniliśm y, o znalezienie podwaliny.

Rzecz m ała, niepraw daż?

Podw aliny tćj, tym czasem , szu k a ł St.-Siinon całe życie. S zu k ał jéj najprzód w fizyce — to pierwszy okres jego działalności; szukał jéj następnie w fizyologii — to okres drugi; szu k ał później w ekonom ii politycznéj to okres trzeci; s zu k a ł nareszcie w teologii chrześciań- skiéj to okres czw arty i o statn i, zwany okresem „now ego C hrystya- nizm u.“ A gdy, nie dokonawszy dzieła, refo rm ato r schodził do g ro ­ bu, każdy z tych jego okresów ciągnął ju ż za sobą d ługi, zam ętny ogon sekt, wiar, spółek, stow arzyszeń, bractw , od których aż się roiło we F ran cy i całćj.

Dwie ostatnie fazy propagandy St.-Sim ona nie należą do n asze­

go przedm iotu. Przebieżym y tylko fazę początkow ą, do którćjbyśm y zaliczyli jak o rucfcaj pochodni „Myśl ogólną“ Supińskiego; do drugiéj fazy należy „ K u rs filozofii pozytyw néj“ Com te’a. P oczątki te odsła-

') „P o litiq u e p o sitiv e,” t. I , s tr . 122 — 1 2 5 , 361 — 3 6 3 . K toby mniema), że przytoczone tu zostały , , w yjątki w yjątkow o-nadzw zczajne,” niech odczyta przedm owę Com te’a do tom u I I P o lity k i je g o pozytyw néj, w k td ré j, na s tr. 1 5, znajdzie się następ u jące w yznanie, sk reślo n e nazajutrz po zam a­

chu stanu we F ran cy i, po gw ałcie dokonanym na ustawach kraju przez N a p o ­ leona II I; „C zuję się głęb o k o pocieszonym z powodu zrzucenia jarzm a, w ło­

żonego na nas przez tych gębaczy zuchw ałych i iutrygantów parlam entarnych, oo nam myśleó przeszkadzali...’’ W içoéj jeszcze budującą, jeśli to być może.

je s t C ointea przedm owa do tom u I I I tśj-ż e P o lity k i pozytyw néj, gdzie mowa, na s tr. 2 9, o pewnym liście je g o do pew nego m onarchy.

(24)

niają przed nam i powody, d la 'k tó r y c h P r a w o m o r a l n o , pojęte przez nas ze stanow iska K anta, ja k o antyteza, nie znalazło uw zglę­

dnienia w pism ach i zabiegach St. Simona.

Rozumie się, że nie o zbogaceuie wiedzy d b a ł przedew szystkiem St. Simon. R eform ator ten, z którego imieniem ty tu ł teo rety k a-m a- rzyciela zrost się w dziejach na wieki wieczne, b y ł, chciał być, u trz y ­ m ywał źe je s t — wyłącznie p rak ty k iem . Praktyczność jego nie wiele naw et potrzebow ała danych głęboko, lub rozlegle uczonych d la s p e ł­

nienia misyi głów nćj, ja k ą sobie St. Simon przypisał. W N iem czech, gdzie idealizm Fichtego i spirytualizm Szelinga wysoko podniosły nastrój duchowy jednostek, gdzie obok tego, sta ro n aro d o w a w ol­

ność germ ańska skrystalizow ała się w tysiączne k sz ta łty wyróżnień autonom icznych, federalnych, Ileg el dużo sobie zadać m usiał tru d u , dużo zużył fiuezyi dyalektycznćj, ażeby okazać w spółziom kom , ja k ą to drogą subjekt, duchowość indyw idualna, przechodzi na objekt, czyli rzeczywistość zbiorową, a jak iem i niewidomemi k an alik am i logiki dzie­

jowej, swobody jednostkow e, k ro p elk a po kropelce, zlew ają się w ca­

łość państwowości, czyli w morze jed y n ćj, praw dziw ćj swobody...

Chcąc wiązać ludzi, trzeb a było w B erlinie dobierać p asem ka złożone z m iliona nitek nieskończenie cienkich. Coś podobnego, za naszych czasów, powtórzyć um iał tylko H e rb e rt Spencer, u którego ewolucyjne p ierw iastki wiecznego staw ania się, czyli tran sfo rm arcy i, są ta k m ałe, ta k m ałe, że ich wcale nie ma. Dopióro sum a tych nicostek d aje wi­

dzieć oczarowanem u oku, że rezultatem roboty owego ,,nic nićm a“ — je s t wszechświat widomy, nam acalny, a ogrom ny, bez początku i końca.

i u, we F rancyi, w końcu X V III stulecia, na glebie społecznej tak sk rzętn ie i gorliwie wymiecionćj przez św iatoburstw o z p o zo stało ­ ści dziejowych. a umysłowo wyżyznionćj przez sensualizm , żadne tego rodzaju ostrożności nie były potrzebne. Sam zresztą St. Sim on, g d y ­ by go kto w swoim czasie podejrzałby! o widoki odpow iednie heglow ­ skim , zrzekłby się nąjniezaw odniej i roli swój i swojój sceny. Jem u najrzetelnićj leżał na sercu los ojczyzny, a naw et ludzkości, pozba- wionćj oto, w skutek upadku starego porządku rzeczy na świecie, wszelkićj gruntow nej między ludźmi spójni, wszelkiego społecznego kleju i cem entu, żyjącój praw ie pod odkrytóm niebem , bez dachu, a rozproszonój, rozsianój ja k m rowisko olbrzym ie. Z ebrać należało to wszystko do grom ady, ogrodzić, o parkanić niejako, a im mocnićj tóm lepićj. Z adanie, pod względem skuteczności, w ydaw ało się nie- chybućm . D oktryna apryoryzm u sensuaiistycznego, zasadzona we F ra n cy i na miejsce apryoryzm u kartezyańskiego i rozciągnięta sto p ­ niowo do wszelkich zagadnień politycznych, tow arzyskich i religijnych, doprow adziła c a łą w ykształconą w arstw ę n aro d u do pewności rd zen ­ nego przeobrażenia społeczeństw a k an ałam i wychowania i ustaw . Owa kondilakow ska próżnia um ysłu, w której to tylko znajdziesz, co do nićj wiejesz przez zm ysły, czyniła najpiękniejsze nadzieje na owocność roboty.

(25)

Z historyi powszechnej w iedział St. Simon, ja k ą potężną dźw i­

g nią była w iara. Z system atu niejakiego D upuis dow iedział się wię- cój jeszcze, a mianowicie, że wszelka w iara je s t niczćm iunćm , tylko upostaciow aniem , tylko zm ateryalizow anym obrazem pewnćj ja k ie jk o l­

wiek siły fizytznćj. W ziąć je d n ą z sił takich, zobrazować ją , uosobić, uczynić d o stę p n ą zrozum ieniu ludzkiem u i podać ją do w ierzenia po­

wszechnego drogą d e k re tu i nauki szkolnćj — czy liż trybem tym nie dojdzie się do zcem entow ania społeczności całój w jed en wielki posąg, o barw ach, w łasnościach, ruchach i usposobieniach żądanych?

Co ma być tym cem entem ? J a k ą ku tem u wziąć siłę? N ad tćm jedynie należało się zastanow ić cokolwiek, nie więcćj.

Nie ufając jednakże sobie, St. Simon u d a ł się z pytaniem do u- czonych swego czasu, do naturalistów i m atem atyków . Alistrze um ie­

jętn o ści ścisłych, trzeb a im oddać tę sprawiedliwość, zawsze się od­

znaczali we F rancyi dw iem a cennem i zaletam i: grzecznością i rozsąd­

kiem zdrowym. Z apraszani n a obiady milionowego ory g in ała, za p ro ­ szenie przyjm ow ali oni i tym razem chętnie; ale, coby się tyczyło w y­

boru w przyrodzie siły tak ićj, jednej, lub naw et kilku, przy pomocy k tó rćj lub których, naród d ałb y się w kij związać, o tćm nic pewnego St. Simonowi powiedzióć nie mogli, tego się dom yślćć nie umieli...

Z obcowania z nimi refo rm ato r przyszły tyle przecież zd o ła ł w ycią­

gnąć na niew ątpliw ą swą zdobycz, „że, o ile— ta k mu mówiono— wno­

sić wolno z dotychczasowych nabytków wiedzy, siłą najogólniejszą, najpotężniejszą w n atu rze, je s t isto tn ie siła powszechnego ciążenia — attrak cy a, g raw itacya...“ Tego było dość St. Simonowi. G r a w i t a - c y a , stanie się odtąd w przekonaniu jego, praw em niezłom ućm , wszechobowiązującótn, uniw ersalnóm , istnóm perpetuuin mobile rz e ­ czy boskich i ludzkich w przyrodzie. Dość będzie zasadę tę ro z c ią ­ gnąć z k rain niebieskich na zjaw iska ziem skie, ludzkie, tow arzyskie, dość odziać system ściśle um iejętny, na niej osnuty, sza tą religijnego obnowienia, dość sporządzoną w ten sposób m istylikacyę podać n a ro ­ dowi do wiadomości powszechnej z kazalnic, w okóluikach do prefek­

tów i w prog rain atach szkolnych, nadm ieniw szy, iź objawicielem tćj nowćj religii je s t N ew ton,—ażeby w raz, w m gnieniu oka, organizacya nowa i ludzkość nowa stan ęły od stóp do głowy ożywione duchem no­

w y m - niby owa s ta tu a Condillaca, ożyw iająca się napływ em w r a ż e n - n o ś c i zmyslowćj.

T rzeba czytać początkowe prace St. Sim ona, jego listy, wezwa­

nia, broszury i podania do w ładz, repliki uczonym — ostre już i wtedy praw ie tyle, ile grubijańskiem i były w późniejszym czasie napaści Cointe’a na znakom itego Arago ')> ,la in sty tu t, na specyalistów „ o g ra ­ niczonych,“ niechcących uwierzyć w wielkość jego odkrycia; trz e b a szczególniej przejrzeć prośby St. Sim ona w ysyłane pod adresem N apo-

') A rago był wtudy dyrektorom szkoły politcoknioznćj, Comto daw ał tam koiepet)C yo z m atem atyki.

Cytaty

Powiązane dokumenty

sarskim. Znagliło go do tego postanowienia nietylko obejście jego skrzydła przez boczny korpus turecki, który przeszedłszy rzekę Ra- ab ciągnął ku jezioru

we poczucie tćj chrześciańskićj miłości bliźniego, która wszystkich sprzęga w całość organiczną i jednakową troskliwością otacza, którćj wykonywanie przez

ją ł dostojeństwo ze szczerćm przedsiewzięciem dopełnienia wszystkich warunków wieczystego pokoju; a w takim razie może być pewnym ła s ­ ki i pomocy jego.

stawiony, a który skutkiem przyprowadzenia do porządku Inflant przez rząd polski, łatwo mógł pobudzić do narzekania tych, dla których był on korzystny i

scami nawet i przed tym już rokiem mocnemu zdefektowaniu, dzięki lenistwu odpisujących, podległa. Dalsze zapiski, w druku Bielow- skiego ') przedstaw iające

przednio wykazanem zostało, trzy odrębne rzeczy pospolite: szlachecką, duchowną i miejską, które do pewnego stopnia zrzeszały się w sejmie, zachowując jednak

ków ekonomicznych i społecznych na kresach%i wreszcie do zacieśnię-.. nia węzłów, trzymających K ozaczyznę przy Polsce, nie mogło przyjść inaczej, jak przez

W najwyżej ce- nionych periodykach naukowych udział publikacji odnoszących się do ewolucji i historii świata żywe- go wciąż jest nieproporcjonalnie większy niż udział