• Nie Znaleziono Wyników

Biblioteka Warszawska, 1895, T. 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Biblioteka Warszawska, 1895, T. 1"

Copied!
583
0
0

Pełen tekst

(1)

BIBLIOTEKA WARSZAWSKA.

(2)

OGOLNEGO ZBIORU TOM 217.

BIBLIOTEKA

WARSZAWSKA.

PISMO MIESIĘCZNE,

poświęcone naukom, sztukom i sprawom społecznym,

R o k 1 8 9 5 .— 1 o n i 1 »k 18

«M M M M M M

•• vV * n) r *•

i - T - i

W A R S Z A W A .

A d r e s R e d a k c y i : u l i c a J a s n a Nr 6.

1 8 9 5 .

(3)

/todBOJieno I],eH3ypoK).

B a p m aB a, 13 J liiiia p a 1 8 9 5 ro.ua.

4 ' 610 /

(4)

Y II. O p is m a c h dziś n ie z n a n y c h .

Mówić o rzeczach, jak ie się ma lub miało przed oczyma, wdzięcz­

na praca, doprowadzająca zwykle bez zbytnich zachodów do ścisłych wyników. Lecz pomówmy też raz o pismach, których za nowszych czasów nikt nie widział i myśmy nie mieli ich w ręku; o utworach, k tó­

rych tytuły tylko zapisane zostały, bądź w inw entarzu ruchomości, ja k i po śmierci księgarza krakow skiego lub lwowskiego do a k t wciągnięto, bądź w katalogu ksiąg zabronionych, przez przezornego biskupa dla użytku dyecezyi wydanym, bądź wreszcie w regestrze nie głośnego zbieracza ja^tchś" szpargałów; o pismach więc, których egzemplarze przepadły na zawsze, lub których dotąd przynajmniej nie odszukano.

O takich pismach słychać nieraz i po obcych literaturach, naj­

więcej, niestety, liczy ich właśnie polska, a głównie wiek jej szesnasty, więc. wszelkie o nich badanie z góry na arcy kruchej opiera się podsta­

wie. W izerunek tego stulecia dotychczas nie jestzupełny; obracając się w ciasnem kółku kilkudziesięciu pomników, powtarzając te same na­

zwy lub tytuły, z temi samemi określeniami, nie wiemy naw et, ja k ru­

chliwa i żywotna była ta literatura, ile kwesty! poruszała, ja k w niej myśl pracow ała wszechstronnie, o czem świadczą choćby dzieła pol­

skich różnowierców, dziś zapomniane, jeźli nie zagubione. W iek sze­

snasty złotym nazwać można nie dlatego, że wydał Kochanowskiego

1

(5)

i Skargę; ale dlatego, że nigdy przedtem ani potem myśl polska w krótszym przeciągu czasu więcej dziedzin nie zawojowała, że wcią­

gu innych wieków ani głębiej, ani szerzej nie sięgała, że dzielność, giętkość i swobodę, jaką wtedy wyrobiła, później tylko coraz bardziej zatracała.

Ale powtarzamy: z naszych podręczników i wypisów o boga­

ctwie tej pracy umysłowej nikt się nie przeświadczy; u tartą kolej po­

rzucić winien, kto bogactwo to należycie ocenić zamierza. Całe szere­

gi pomników czekają wydobycia, omówienia, przedruku; wielkie zasłu­

gi zdobyła pod tym względem niegdyś Biblioteka Turowskiego; więk­

sze mogła-by zdobyć dziś Biblioteka pisarzy polskich, akademicka, gdyby postępowała szybciej,—trzydzieści zeszytów na lat sześć, to ogro­

mnie mało!—gdyby wybór jej był śmielszy i trafniejszy, gdyby nie przyjmowała bez krytyki, co komu ogłosić na myśl wpadnie.

D zieł zapomnianych, książek nieznanych—tak a je s t ilość, że w a r­

tykule naszym o wyczerpaniu przedmiotu, choćby tylko przez podanie gołosłownego spisu, niby katalogu dezyderatów, ani mowy być nie mo­

że. R ozpatrując się w literaturze szesnastego wieku, praw ie byśmy twierdzili, że stosunkowo przechowało się więcej pomników średnio­

wiecznych, niż tych nowszych. N a nadzwyczajną rzadkość starych książek polskich skarżą się oddawna; już Kopczyński r. 1783 wyraźnie zaznacza, ja k mało takich książek, nawet w bogatej bibliotece Zału­

skiego, znaleźć można. 1 zasób ten coraz się uszczupla: niejedno, co Załuski i Czacki posiadali, a nawet, co w pół wieku później W isz­

niewski i Maciejowski opisywali, zdaje się, że zaginęło.

J a k a ż tej rzadkości przyczyna? dlaczego przechowało się tyle książek tylko w jednym lub dwu egzemplarzach, a tyle innych znikło bez śladu? Czy tępił je kto umyślnie? Bynajmniej, choć u nas nieraz o takiem umyślnem tąpieniu ksiąg, np. heretyckich w czasie reakcyi ka­

tolickiej, czytać i słyszeć można. Z darzały się wprawdzie podobne wypadki, ale tak wyjątkowo, że na karb ich niczego składać nie podo­

bna; właśnie książki, które fama, prawdziwa czy zmyślona, na znisz­

czenie skazuje, rzadkiemi nie są. Np. takiej biblii brzeskiej, którą Radziwił Sierotka wykupować i niszczyć miał, wylicza p. E strejcher w bibliografii dziś jeszcze dwadzieścia pięć egzemplarzy, sami znamy pięć innych, między niemi berliński, z własnoręczną dedykacyą księ- cia-nakładcy dla pruskiego księcia A lbrechta, lub dawny nieświeski, dzisiejszy petersburski-akademicki, z obszerną przemową księdza J e ­ zuity o czytaniu tej biblii. Albo owego arcy-ciekawego, anty-jezuic­

kiego, G ratysa plebańskiego (z r. 1625), którego nakład również pa­

lono, przechowało się do dziś najmniej pięć lub sześć egzemplarzy!

(6)

W ięc nie zniszczono starych druków umyślnem tępieniem: stoczyła je gorliwość czytelników szesnastego wieku i poniewierka, na ja k ą je późniejsza prostota skazała. J a k w zeszłym ciemnym i w niniejszym oświeconym wieku stare szpargały ginęły, o tern można niejedną po­

cieszną wersyę, począwszy od monachomachii Krasickiego, aż do dzi­

siaj, usłyszeć z ust tych, którzy po farach i dworach, po celach i urzę­

dach, szukając tych szpargałów, szperali. Lecz większe szkody spra­

wiła zbytnia czytających gorliwość: książki, potrzebom ogółu służące, zaczytauo do szczętu; z licznych owych Rajów, Ogrodów i Szczytów (Tarcz) dusznych, z różnych H arf i Lutni, z całej literatury belletry- stycznej, z powieści dla ludu, z bajek i romansów, z satyr i paszkwi­

lów, z komedyi i tragedyi, z pieśni i żartów zaledwie cząsteczka oca­

lała; dobrze jeszcze, jeśli późne przedruki siedmnastego, a głównie ośmnastego wieku, zastępują pierwotne wydania. W łaśnie to, co co­

dzienną straw ę umysłową najszerszych kół stanowiło, znamy najmniej w oryginałach.

Ale tak ie luki można nieraz, choć częściowo, wypełnić, bo często w ystarczy sam ty tu ł książki, by nas już i o treści pouczyć: na belle- trystykę polską szesnastego wieku składają się w znacznej mierze cał­

kiem niewolnicze przeróbki tematów, opracowanych dawno na zacho­

dzie w języku łacińskim, niemieckim i czeskim; z samego tytułu więc możemy śmiało sądzić i o dziele. I na odwrót: oryginalny utwór pol­

ski, nie przechowany u nas, mógł się w tłómaczeniu do naszych sąsia­

dów, do Czechów lub na Ruś, przedostać i w raca do nas z obczyzny.

Stosunek literatu ry czeskiej i polskiej zmienia się bowiem w cią­

gu szesnastego wieku ja k najzupełniej. Przez czternasty i piętnasty wiek, a nawet jeszcze w ciągu pierwszego dziesięciolecia szesnastego, kształtow ała się litera tu ra w narodowym języku na wzorach czeskich, zapożyczała od nich przedmioty, wyrazy i pisownię, a pozostawała przecież daleko w tyle za wzorami, nie wyrobiła, jak one, silniejszej myśli, różnorodniejszej treści, bogatszej formy. Lecz rychło następu­

je emancypacya literatury polskiej: rozbudzone w niej życie umysłowe uchyla się od przewagi czeszczyzny, stąpa o własnych siłach i góruje niebawem nad dawną przewodniczką. Przew rót odbył się tern łatw iej, im więcej wycieńczone były własne siły narodu czeskiego długą walką bratobójczą; zaw arty wreszcie pokój zewnętrzny nie powetował bynaj­

mniej rozłamu duchowego, rozbicia narodu na obce sobie myślą i ży ­

ciem obozy. Najtęższe głowy i najdzielniejsze serca zasklepiają się

w małostkowem sekciarstw ie, zasychają w narzuconym ascetyźmie,

sztywnieją, tracą wszelką swobodę ruchu i myśli pod przybranym

płaszczem surowej powagi; wreszcie więzienia i wygnania pozbawiają

naród licznych pracowników. Nie dziw więc, że litera tu ra ubożeje,

(7)

jeśli nie pod względem ilości i języka, to duchowo, i dziwnie odbija od jałowej treści, od braku poezyi i fantazyi, od wierszydeł i marnych traktatów , dumne miano złotego okresu, jakim go (wobec późniejszego, zupełnego zaniku życia umysłowego) ochrzczono. O statni przyczynek Czechów do literatury europejskiej stanowię ich pieśni nabożne, się­

gające piętnastego wieku, rozpowszechnione po świecie przez prote­

stantów niemieckich i innych, którzy ich rzewność i głębokość szcze­

rze podziwiali '). J a k szkoła praska z europejskiej na prowincyonalną dawno już była zeszła, podobnie zacieśnia się teraz widnokrąg i zakres działania całej literatury. Wobec własnego ubóstwa mnożą się prze­

kłady z łaciny, z niemieckiego, z polskiego; przy blizkości obu języ­

ków może czeski przekład zastąpić poniekąd polski oryginał.

N a Ruś znowu dostają się polskie książki w szesnastym, a szcze­

gólniej w siedmnastym wieku; czyta się je w oryginale, o czem świad­

czą liczne egzemplarze po bibliotekach prywatnych, lub przekłada się je dla użytku szerszych kół; niedawno ułożył russki uczony, p, Szlap- kin, bogaty spis takich przekładów, z którego kilka ciekawych szcze­

gółów i dla literatu ry polskiej wydobyć można, np. nieznane naszym bibliografom wydania i t. p.

Tłumaczenia szesnastego wieku, zarówno jak i dawniejsze, wcale nie bywają skrupulatne w oddawaniu oryginałów, rozszerzają, sk raca­

ją , przetw arzają je nieraz bardzo znacznie; mimo to, nie wahamy się wykazać na kilku przykładach, ja k można braki i luki literatury pol­

skiej zastępować tłumaczeniami czeskiemi, lub z samego tytułu polskiej książki wnosić o jej treści, ja k się w tak i sposób zdobywa nowe szcze­

góły i rysy dla pełniejszego, wierniejszego wizerunku literatury Zy- gmuntowskiej.

I. Warwas Reja.

Spuścizna literacka po Rej u powiększyła się ostatniemi laty.

Wydano najpierw z rękopisu jeden z dyalogów, jak ie „dobrym towa­

rzyszom gwoli" pisywał, dyalog kota ze lwem, illustrujący motto, wzięte ze średniowiecznego Ezopa: „źle się wolność sprzedaje za całe złoto św iata.’’ Swobodny kot i lew więziony rozpraw iają, przymawiając

') Jedną z najznakomitszych pieśni protestanckich „Herr Christ der einig Gotts Sohn“, miała polska panienka, Elżbieta z Międzyrzecza, później żona Kaspra Krncygiera, z rodziny znanej w dziejach reformacyi w Wittenberdze, przed r. 1524 uło­

żyć, czyli raczej z odpowiednej czeskiej przełożyć. Było-by to najdawniejsze wy­

stąpienie Polki w literaturze.

(8)

sobie nawzajem, przyczem krytyka bajek, jakie herbarze (historye na­

turalne) podawały, nieco niezwykła, zastanaw ia; najciekawszy pierw­

szy obszerny opis „ciągnienia kota” —kary żartobliwej, obok „rzezania w koszu” na dworzan i junaków używanej. Dyalog żadnych poli­

tycznych alluzyi nie zawiera; tra k tu je wyłącznie ów morał, z kilku za- bawnemi dygressyami. Przedruki tego dyalogu, znane z inw entarzy księgarskich szesnastego wieku, zaginęły.

Nierównie ważniejsze dziełko Reja, z r. 1543, p. t. „K rótka roz­

praw a między trzema osobami, panem, wójtem a plebanem, którzy i swe i innych ludzi przygody wyczytają (wyliczają), a takież i zbytki i po­

żytki dzisiejszego św iata ’, przedrukowano świeżo w całości z jedyne­

go przechowanego egzemplarza; przedtem znaliśmy z „rozpraw y” tyl­

ko kilka ułamków. W dwutysiącach krótkich wierszy roztacza Rej bogaty w szczegóły obraz dolegliwości i nierządu, ciążących nad szlachtą i chłopem; kreśli pryw atę posłów, z których „każdy na swe skrzydło goni”; wykręcanie i naciąganie prawa; praktyki starostów, po­

borców i mytników; trudy i szkody wojenne; niszczenie majątków zbytkami w stroju, potrawach i trunkach, przesadnem myśliwstwem, natrętną gościnnością; dalej ucisk kmiotków, których obdziera pan i pleban, żołnierz i urzędnik, dziesięcina i kłoda. Protestancki sposób myślenia przebija, choć jeszcze wcale dyskretnie, gdzie mowa o wym a­

ganiach księży, kulcie świętych, odpustach, zaniedbaniu wiary, a nad­

m iarze uczynków; nie tknął Rej strony publicznej, państwowej, sto­

sunków miejskich, życia umysłowego; z kwestyi kobiecej tylko o stroj- nisiach napomknął. Mimo tych braków, jest to jedna z najszerzej za­

krojonych satyr, jakie nam wiek szesnasty przekazał; energiczność stylu, mnogość, trafność i barwność rysów charakterystycznych, tok płynny, nadają jej niepospolitą wartość. A przedewszystkiem, n a jsta r­

sza to satyra polska, wierszowana; ona-to rozpoczyna długi ów szereg, na jak i się złożyły prace Kochanowskiego, Bielskiego, Twardowskie­

go, Opalińskiego i tylu innych.

Trzecie dziełko Reja, z ktorem poniżej czytelnika zaznajmiamy, rości preteneyę do podobnej zasługi: być protoplastą licznego poetyc­

kiego potomstwa, rej wodzić i na tern polu, jak na tylu innych. Poświę­

cone je s t ono kw estyi kobiecej, która już w szesnastym wieku wypły­

nęła, w innej formie, niż dzisiaj, a w treści tej samej. Chodziło o wy­

zwolenie kobiety z pod jarzm a średniowiecznego, o przyznaniejej praw

człowieczych, których dotąd nie miała. Św iat męski czuł i patrzył

przerażony, jak mu się wymyka z pod rąk owo dotąd potulne i nieme

stworzenie, które za niższe od siebie, a siebie za pana zawsze uw ażał,

ja k własną wolę mieć, a więc przewodzić, rządzić zaczyna. I nazwał

on to wybijanie się chytrością i przebiegłością niewieścią; pytał, skąd

(9)

się ona u kobiety wzięła; badał, ja k a kobieta najmniej dla mężczyzny niebezpieczna, ja k ą najłatwiej powodować, ja k ą więc wybierać, gdy 0 życiu rodzinuem się myśli, ja k z nią potem postępować; ważył ko­

rzyści i szkody małżeństwa.

Oto i treść W arw asa, dyalogu Rejowskiego. Znany był on nam dotąd tylko z biografii, w której Trzecieski między rozlicznemi dyalo- gami R eja i „W arw asa z Dykasem" wymienia; z inw entarzy księg ar­

skich, krakowskich i lwowskich, w których go pod r. 1547 i 1591 znajdujemy; ze wzmianki u W ita Korczewskiego, który swoje Rozmo­

wy polskie (z r. 1653) posyła do librariej (księgarni), gdzie spoczną

„w kąciku, podle W arwasa"; egzemplarza zaś samej książki, ile wiem, nikt dotąd nie odszukał.

W Muzeum czeskiem w Pradze zwrócił zasłużony badacz umy- słowości czeskiej, pan dr Z ibrt, uwagę moją na czeskiego W arw asa, nieznaną przedtem broszurę z połowy szesnastego wieku, w ósemce, li­

czącej k a rt 24, z których dziś brak pierwszej i ostatniej. D r Z ib rt zau­

ważył już, że broszura musiała być przełożona z polskiego,—dowodziły tego np. polonizmy, ja k białogłowa, zam iast czeskiego żena. Wobec tego faktu i wobec identycznych nazw osób dyalogu (W erw as, Dykas) nie wątpię, że mamy tu czeski przekład Reja; znane frazy Rejowskie przebijają jeszcze przez czeszczyznę, np. „za wiechą dudki łowić" (po­

równaj „Żywot Józefów w. 1572: „i mniemasz by to dudka za wie­

chą ułowić"), „bez ługu się często myją", „aż posłuchać głowa boli"

(por. K rótka rozprawa w. 1019: „wszak słuchając, głowa boli”) „zły szańc sadzić" (por. Rozprawa w. 450: „na sobie szańc w ygrali") i inne;

częste używanie słów: piskać (grać na piszczałce), iście (prawdziwie, pewnie), górze (bieda) i iuue.

Dyalog, napisany dla dobrych towarzyszy, argum entuje też zbyt jednostronnie, nie zostawia suchej nitki na kobietach, dopiero w sa­

mym końcu przywołuje obmówców do porządku: należy niew iasty ce­

nić, bo one nam dzieci chowają, tern więcej zaś cenić je należy, że 1 mężczyźni nie lepsi. Argum entacya całkiem średniowieczna, przy­

padkowe, zewnętrzne podobieństwa służą za pewny dowód: pleć mie­

szana, biała i rumiana, dowodzi zaraz zmienności, niestałości chara­

kteru; płeć biała również, bo białe koloru swego zatrzym ać nie zdoła;

również niebezpieczna jest płeć śniada i t. d. D la rzeczy, które się same przez się rozumieją, przywodzi się powagi rozmaitych „mistrzów"

i „mędrców"; powiastki średniowieczne o zdradliwości kobiet powta­

rzają się naw et i niedokładnie, ja k to nieraz u R eja bywa, np. siódma

nowela siódmego dnia w Dekameronie o niewiernej żonie i służebniku,

którzy pana zdradzili i na domiar obili, a tern samem jego ufność zy-

ssali, podana je s t w re d a k c y i zmienionej nagorszą: u Bokacyusza obi­

(10)

j a służebnik pana przebranego za panią, niby jej niewierność k a ra jąc , tu zaś i pani sama występuje, co psuje wrażenie. W zmianka o W irgi­

liuszu dotyczy słynnej średniowiecznej powiastki o czarowniku—poe­

cie rzymskim: skuszony miłością ku jednej pani, umawia się z nią, by go nocą w koszu przez mur do domu wciągnęła, ona zaś porzuca kosz w połowie muru i wystawia rano poetę na śmiechy tłumu; druga część tej powiastki, w ja k hańbiący sposób czarownik doznaną zniewagę po­

wetował, nie należy już tu taj. Klasyfikacya kobiet opiera się jeszcze wyłącznie na najgrubszych rysach zewnętrznych; W arw as rozróżnia tylko chude i pełne, białe i śniade, nadobne i szpetne, młode i stare, wreszcie bogate i ubogie; różnic głębszych, choć zakrytych płcią, wie­

kiem lub stanem, nie uwzględnia.

Ale Rej poglądów W arw asa na kobietę stale nie dzielił, chociaż i gdzieindziej, u Górnickiego, z małem uszanowaniem o Polkach się wyraził, do czapli, niby do kaczek, je przyrów nał. W W arw asie wy­

staw ił on umyślnie tylko jedną stronę medalu, a naw et i tutaj skarcił ostio „łotrzyków”, obmawiających cne panie, i wskazał choć na wygo­

dy rodzinnego pożycia. W dziełach innego zakroju inaczej się też na kobietę zapatruje; zaginął wprawdzie tra k ta t jego, przeznaczony dla pań: „Zatargnienie fortuny z cnotą”, „z których snadnie mogły swym powinnościam zrozumieć”—(słowa Trzecieskiego); tra k ta t sam zapisa­

ny je s t w inw entarzu po księgarzu lwowskim, H anuszn B rickyerze, zmarłym w r. 1573; w ystarczy jednakże przypomnieć słowa, jakie im poświęcił w takiem Zwierciedle (w Żywocie człowieka poczciwego);

sama świętość stanu małżeńskiego, której protestant dosyć wychwalić nie zdoła, pożytki i przyjemności rodzinnego pożycia, które uadobne- mi słowami w ystaw ia, musiały w oczach jego znaczenie i wartość ko­

biety niezmiernie podnosić.

Mężczyzna miał ochotę do ożenku, ale, rozw ażając przyw ary bia- łoglowskie, żadnej kobiety bez wady i braku nie znalazł i ochoty się wyrzekł: oto treść właściwa W arw asa, który całą literaturę tego ro­

dzaju rozpoczyna. I tak idą za nim Paprockiego Dziesięcioro przyka­

zanie mężowo i N auka rozmaitych philosophów obierania żony; pomi­

jam y rozmaite sejmy niewieście, wcześniejsze i późniejsze; szczególniej obfituje siedmnasty wiek w satyryczne utwory pokrewnej treści: Złote jarzm o małżeńskie, W iersz o fortelach i obyczajach białogłowskich, C ztery części świata natury białogłowskiej, Baba, abo stary inw en­

tarz, Świeże ad wiry z koła panieńskiego, G orzka wolność młodzieu-

ska i t. d., z powtarzającemi się argum entam i i dykteryjkam i, nie bez

znaczenia są dla dziejów obyczajowości, o których innym razem mówić

zamierzamy, chociaż nadto wolne ich wysłowienie uszy nasze zbyt

razi. Tylko z jednego pisarza przytoczymy tu ustęp odpowiedny, bo

(11)

przedstaw ia całą długą chryję Eejow ską w znakomitem streszczeniu.

W drugiej księdze Syloreta przypisuje W acław Potocki stronią­

cemu od kobiet i małżeństwa Dauletowi, gdy go o przyczynę pytają, następne słowa:

W d o w y mi nie raj, nie lubię tęj łodzi, Z której wypadszy przedemna kto ginie.,.

Bogata zwykle męża lekce waży;

Uboga będzie na rodzinę kradła;

Nadobnej zawsze trzeba chować straży;

S zp e tn a jakby też liznął kto kowadła;

Ledaczego się m łodej więc zabaży (zachce) A stare wadzą podejrzeniem stadia...

W ysokiej siła wychodzi na bramy (suknie);

M a ła do złostki skłonna i do plotek;

D w o rk a nic, tylko stroje, figle, kramy;

D om ow a trusia jako morski kotek, Choć się na strojach francuskich nieznamy, N akładzie na się pstrocin i błyskotek, Jeśli się kędy dowie o biesiedzie,

Choć nieproszona, w półbarańczu j e d z ie ..

L iteratu ry obcej tym razem nie przytaczam y, chociaż Rej z niej korzystał, czego, prócz wspomnianych wyżej dykteryjek o niewiernych żonach, i powołanie się wyraźne na łacińskie przysłowie dowodzi. N ad­

mieniamy jeszcze, że ty tu ł W arw asa mniej je s t odpowiedny; główną fi­

gurę dyalogu stanowi przecież Lupus—(dlaczego to imię łacińskie?) W arw as je s t tylko interlokutorem . W iersz ośmiozgłoskowy, średnio­

wieczny, jak we wczesnych utworach Reja; rymy nędzne.

W arw as zdaje się jednym ze słabszych utworów R eja, rzuconym niby od niechcenia, bez głębokiego namysłu; nawet nie liczy zbyt wie­

le owych jaskraw ych i jędrnych, przysłowiowych zwrotów, ja k ie styl R eja zwykle ozdabiają. Blady nieco, rozwlekły, powtarzający zw roty i myśli, jest ten utwór pod względem ważności podobny do dyalogu K o ta ze lwem. Nie wiemy jednakże, co na karb tłóm acza odliczyć w ypada, co on popsuł, opuścił, nie zrozumiał, albo i dodał. W obec tej niepewności, nie kusimy się też o odtworzenie w całości wierszy R e­

ja , nie podajemy naw et dosłownego przekładu całego dyalogu czeskie­

go, lecz skracamy, mianowicie miejsca obojętne, i opuszczamy powtó­

rzone; ośmiozgłoskowe wiersze podajemy tam, gdzie przez powłokę

czeską wzór polski dokładniej przebijać się zdaje: dla łatwiejszego

zrozumienia, form i słów przestarzałych używamy wyjątkowo, zamie­

(12)

niając je z regały nowszemi: piszemy więc bym, zam iast bt/ch, wszystko, zamiast wszytko i t. d. Niechaj więc tymczasowo, póki kto egzempla­

rza polskiego W arw asa nie odszuka, nasze streszczenie i przekład zastąpią brzmienie oryginału, którego największą, ceną nazwisko auto­

ra, jakiemu go przypisujemy. Postać literacka Reja tak je s t wielo­

stronna i ciekawa, tak żywa i znacząca, że nie godzi się gardzić ża­

dnym szczegółem, który-by nowe światło na nią rzucał; a i dla histo- ryi obyczajów niejedno z W arw asa zaczerpnąć można: o piciu zdrowia pań z trzewików, o używaniu „barw iczki” (różu) i t. d.

W kilku wierszach podana je s t najpierw treść dyalogu i wymie­

nieni są „rozmówce’ (actores): „Najpierw składacz swą rzecz sprawia, prosi pomocy i zdrowia od W en ery; W ar was potem Lupusowi radzi o tern, że żonę pojąć nie szkodzi—B ykas też k temu przywodzi, a do­

daje mu w tern rady, że rzadko która bez wady; w końcu Paszczeka przychodzi, w wielkim swarze ich odchodzi.”

Zaczyna „składacz" krótkiem wezwaniem W enery, pani białych głów, by przytomna była jego „pisaniu” o tern, skąd kobiety chytrość mają? Bym chciał rzec, że z przyrodzenia—być to nie może, przecież stworzył Bóg niewiastę po mężu, jemu na radość, nie żeby nad nim pa­

nowała, ale żeby mu była poddaną i często od niego karaną. Teraz zaś się to zmieniło, nie tak jako pierwej było. W tow arzystw a nie jeżdżają, ani na sejmach bywają, wszak się w rozumach zmocniły przedtem tak chytre nie były. Bym też rzekł, że z uczenia prostość ich w chytrość się zmienia, toć wiemy pewnie, że mnogie ani czytać nie umieją. Rzadko nad książkami siedzą, przecież więcej niż my wiedzą, a już to na nas poznały, żeśmy się im w moc poddali. K temu dosyć z cicha chodzą, a nas jako za nos wodzą. W temśmy sami win­

ni sobie, kwapiąc na nie w każdej dobie, a choć użytku nie znamy, dziw, że przed nie nie padamy. K temu one dobrze wiedzą, jak nizko gdzie kozy siedzą. Otóż byłem przy tern, jak dwaj społu mówili, a nie bardzo głupi byli: jeden nazwan je s t Lupusem, dosyć chytry każdym kusem, wiedział o żeńskiej przygodzie, co je s t na brzegu lub w wo­

dzie; wszak sam mając się ożenić, począł o tern z innym radzić, a ten, co to z nim był społu, zwan W ar was z Czarnego Dołu.

Rozmowę zaczyna W arwas: nie wiem, ocz ten Lupus stoi, lecz się już białych głów boi, by się nań nie rozgniewały, a włosów mu nie- w yrwały.—Dykras dodaje Lupusowi otuchy, który ja k o łysy, nie o wło­

sy, tylko o uszy się boi; W arw as nalega nań, czy myśli wykonać za­

m iar ożenku, o którym niedawno w karczmie mu mówił.

Lupus: W iesz, jakie są kobiety, rzędem niemal jednej ceny.

Umie młodzieńca rozdrażnić, nie trzeba jej tego radzić; pięknymi go

słowy zwiedzie, ułowi ja k muchę w miedzie. N aprzód gładzi, jakby

(13)

ptaszka, chytrze oszydzi prostaczka; poznasz to wnet przy mówieniu a łaskawem spoglądaniu; śmiech łagodny czyni z cicha, siedząc podle ciebie wzdycha; wielkać się przyjaźń od niej zda, ona cię zaś za błazna ma; wszystko to czyście (dobrze) umieją, wabiąc, mnogie się zaśmieją.

Miłośnicy zaś, choćby i starzy, ślepo im wierzą, dziwnie czynią, ja k szaleni, harcując padają z koni, prze zdrowie z trzewików piją, bez ługu się często myją Gdy zaś odejdą, w tej chwili każda swego dziwnie myli; ukazuje jego sprawę, jego krok, jego postawę, ja k ma krótkie no- gawice, długi kabat, złe trzewiki, pas nizko, rapierz wysoko, gdy idzie, stąpa szeroko, k niebu lub ku ziemi patrzy, nierówno na koniu siedzi, kłobukiem (kapeluszem) zakryw a oczy, całą głową w stronę bo­

czy. Dwornie społu rozmawiają, a młodzieńca wykładają. Cóż zaś czyni dzisiejsza młodzież? Gdyż się w miłości rozpali, mnogi, chcąc się żenić, szali, potem go ujrzysz po chwili, jak na stronę głową chyli, już mu nie służą kędziory, płaszcz i skórnie (buty) ma podarte i rzezany dawniej kabat teraz zszywa. Dobrze zyskał na tej kupi, w domu zaś wszystko czart łupi, bo jeśli dostanie chleba, tedy soli kupić trzeba, a po kątach dziatw a wrzeszczy, aż posłuchać głowa trzeszczy.

W arw as chwali Lupusa: i Salomon trafniej-by tego uje w yraził swobodny nędzy nie cierpi, jednak i ożenek z pożytkiem bywa, bo i wo­

lę Bożą wypełniamy, i na dobrą żonę trafić możemy, z którą i robota spora, i wszelkie wygody; można zostać czerstwym i pięknym, nie trze­

ba jeść jakiejś bebłaniny, zaraz z rana śniadać i t. d., podczas, gdy nie żonaty lada gdzie leży, chłód i głód znosić musi. Otóż ominie cię to, gdy się ożenisz, gdy np. ładną weźmiesz, bo miło na piękne patrzeć i wzrok sam się z tego wzmacnia, ja k mistrzowie powiadają.

Lupus o pięknej i słyszeć nie chce; kto piękną pojmie, im da­

lej, tern więcej szkoduje. J a k do niej chodzą dworacy, pisarze, z mu­

zyką żacy; tuć mąż miewa częste goście, o mięsopuście i w poście;

prócz trosk innych i spać nie może, bo i w domu śpiewają, czasem pod okny wołają: tu on czyni, że nie słyszy, leżąc pod pierzyną dyszy; też jeśli przed domem siedzi, każdy wżdy za pauią śledzi, niby panu się poleca, wielką przyjaźń ukazuje, a tu nie chodzi o siodło, lecz by się konia uwiodło. Acz to biedak dobrze widzi, a wszakoż się gniewać wstydzi, nie mrugnie na stronę okiem, patrzy wszystko, siedząc bo­

kiem; żona zaś śmieje się i tańczy, dumna swą urodą, ja k paw ogonem.

Lepiej doma suchem kadzić.

W arw as żartuje i szydzi: każdy ten człowiek szalony, który za­

wsze strzeże żony, by ją wsadził na wierzch wieże, żaden jej tam nie ustrzeże. Czyż od mądrych nie słychamy, albo przykładów nie mamy:

jak był Sam son i H erkules bardzo okrutny, jako pies, ajwżdy go żona

skróciła, ja k chciała, tak nim toczyła. W irgiliusz umiał czary, żona mu

(14)

zwróciła kary (taczki), acz ją sani i w koszu nosił (błąd może tłuma­

cza, porównaj wyżej), wszakże inny ją uprosił. To było za starych lu­

dzi, a teraz cóż ci się widzi: ja k żony są k temu snadne, dzierż ty w rę ­ ku, wżdyć ukradnie, byś miał dwadzieścia pachołków, opatrzyć ona tobolkę (torebkę). Słysz, co jedna uczyniła, z pisarzem się sprzyjaźni- ła, pana w czecheł przypraw iła (w szatę oblekła), a na to go namówi­

ła, by między płotami siedział, a pisarza wiarę zwiedzał; pisarz też miał nauczenie, kiedy przyjść na wyzwolenie. Więc pani się przecha­

dzała, tu i tam się oglądała, aż pan w czechle do niej się brał, jako ko­

za w szubie (płaszczu) żebrał; pani mu odpór dawała, na pisarza zawo­

łała; w tern pisarz wybiegłszy ze krza, zmłócił pana jako wieprza, tak mu dobrze kijem przydał, jakby go nigdy nie widał, rzkąc: pani masz męża swego, a przetoż przydzierż się jego; będzieii zaś ten co chciał, mnie wolnego najść-by miał. Potym pan pisarzu wierzył, on zaś z pa­

nią szypy (strzały) pierzył. Ale wiesz, co ty udziałasz, jeśli mą radą nie wzgardzasz, tej zbytecznej myśli ujmij, ja k ą brzydką sobie pojmij, nie zawsze z nią górze (bieda)będzie, rychlej pokoju przybędzie, odej­

dziesz jej tak swobodnie, ja k siekiery na natonie (miejsce gdzie drwa rąbią).

Lupus: Przeto, żeś sam szkaradny, radzisz mi to; dawnom wie­

dział, że się z brzydką kryć nie trzeba, ale i omyć ją trudno; a jakąż- bym z nią roskosz miał, kdybym na nią popatrzeć chciał, a ona wysz­

czerzy zęby, tak jako pies na otręby, niby dzika siedzi i oczyma na opak patrzy. Myślisz zaś, że ci taka dobrze gospodarzyć pomoże, ła ­ two zły szaniec posadzisz (pomylisz się): takow a nie patrzy dzieła, by go i potrzeba była, patrzy, by się go w ystrzegła, bo-by mogła się po­

mazać, a gdyby się uczerniła, węglarzom-by się godziła, takby nado­

bną się zdała, by trzy dni w piecu siedziała. A będzieii tłusta k temu, omierzi wnet domu wszem u, tej mi się nikdy nie chciało: rychłą być tak a nie może, onać jako masło chodzi, innym ludziom śmiechy płodzi, albo jak niedźwiedź się wali, patrz je j, niech się nie rozwali. A k temu też każda tłusta rada bywa rychło pusta, tłustość z bujności pochodzi, bujność cnocie nie dochodzi; wiesz, że i koniczek tłusty rad też bywa twardousty; ta k ona, co uprze sobie, nie zrobi inaczej tobie; tłuste by­

wają i pijaczki, a z tego najwięcej tyją, że bardzo rade dopiją, wiem, że to na oko widasz, gdyż przy nich najczęściej bywasz.

W ar was uchyla przytyk ten przysłowiem, kto często w piecu sia­

da i za innym tam się bada, ale przyznaje złe skutki opilstwa, ja k się gospodarka tern mitręży, gdy pani domu po „pełnych ’ z bólem głowy się przesypia, radzi więc pojąć chudą.

Lupus: to wedle twego sądzenia, tyś nie mego przyrodzenia, wca­

le mi nie luba chuda, gdyż się rzadko dobra uda, je s t ci zaś cienkiego

(15)

nosa, już gniewliwa jako osa; wypną się jej z boku kości, nie mogę mieć k niej lubości. A no kdyż je s t koń zchudzony, płaci (w art tyle) co ogień studzony; ta k je s t i takow a wdzięczna, jako w lesie sowa łaczna, (tężna?), często z w iatrem w zapas chodzi, w iatr nią gdzie chce powo­

dzi, gospodarkę ja k ż powiedzie, onać ledwie nić «przędzie, lecz bym j a jej ja k chciał piskał, nie wiem czybym co z nią zyskał. Chudego je s t barw a blada, ma myśl mi kniej się nie nada i biała suknia mnie mierzi, gdyż niedługo barwę dzierży, przetoż także każda biała, nie mów, aby była stała. N iektórzy ta k powiadają, co się na pięknych nie znają, że biała nadobna bywa, która się często umywa, lecz bez farbiczki, to sie­

dzi, ja k zstrugany obraz, daj jej zaś troszkę czerwienidła, wnet jej tw a­

rzyczkę poprawisz. [ o czarną wprawdzie nie dbam, bo wiem, ze k nim szczęścia nie mam; innego odtąd odwodzę, sam też nierad w smutku chodzę; bo była-by i mila, to będzie nie stała: przyjmie k sobie każdą miłość, ja k o czarna ziemia bujność; a acz (po) łacinie nie umiem, w szak przeto temu (to) rozumiem, że każda z mego sądzenia je s t wrącego przyrodzenia, przy ogniu się «czadziła, nie wierz by stateczna była;

bywać w poły nadłomiona, jako głównia opalona.

W ar w as radzi więc rudawą, ale Lupus słyszeć o niej nie chce („by ty mnie na krzyż ogolił, nie wiem, bym ktenm przyzwolił"), jej zmieszana płeć dowodzi niestałości; toż i piegowatej się boi, twierdzi:

liszka nieme zwierzę była, gdy rudawą szerść chwyciła, wnetki chy- trości nabyła, dość, by przy dworze służyła, tak i ona kołem toczy, być była czarnych oboczy (brwi), rychło chytrości nabędzie, że praw dy przy niej niebędzie; z prosta się przed tobą staw ia, rzekł-byś, że z Bo­

giem rozprawia, oczyma nadobnie wodzi, a w sercu niewiarę płodzi.

Ż ółta takby mnie się zdała, jakoby dziś z grobu wstała, a po tw arzy piegi mnogi, patrząc na nią dał-bym w nogi.—Kadzi więc W arw as bo­

gatą, mienie jej powetuje wszelkie wady, i mistrzowie oznajmiają, a pismem wżdy potw ierdzają, że dary są tej mocności, ukracają gniew zwierzchności, tak, gdyż ty mienie dostaniesz, na darach legniesz i wstaniesz (por. Rozprawa w. 1048: dary zdawna tę moc mają, każdą srogość ukracają).

Lupus: Bym miał mieć odewsząd płaty (czynsze), dochody, wie- ręć nie pojmę bogatej, gdyż około tego płotu idąc, zawadzę o psotę (nędzę), bo takow a to-by chciała, aby ze mnie osła miała; nigdy nie przyzwolę k tern u, bym miał wszelką nędzę w domu. Azaliż ta będzie działać, pomoże domu doglądać? umieć się wymówić czyście, a wyliczy ja k na liście, że w bogatym domu była i robić się nie uczyła; tu zechce wszego hojność mieć, dziwnemi krojami chodzić, a nie opatrzyszli tego, już masz szemrania wszelkiego. Wiem, jeśli się jej sprzeciwisz, po­

wie coś, że się zawstydzisz, przytym będzie ci wymawiać, że się mogła

(16)

lepiej wydać, powie: ciebiem nędzę wzięła i już panem udziałała, ty zaś tego wcale nie znasz, że dla mego mienia cześć masz; nawiedzie przyjaciół, ma li, aby cię czyście uprali; sama burczy po swej woli, aż posłuchać głowa boli. Pojmieszli nędzną, ubogą, musisz szczęścia pa­

trzyć nogą, byś byt wspaniały pachołek, pracuj, działaj, jako wołek, a jakż pracować przestaniesz, ledwie krup, jarzyn dostaniesz; niemasz pomocy nikędy, gdzie popatrzysz, szkoda wszędy. Chce, żeby odpo­

czyw ała, że doma dosyć działała; i lepiej mi swobodnym być, niż-bym z nią miał nędzę trzeć.

W arw as: wierę ledwo-bym nie wiedział, jako-bym sam w tobie siedział, że zdaleka ktemu mierzysz, w stare, latowe, ty wierzysz.

P raw ieś (właśnieś) w wierzch gruszki uderzył, nie wiem, by kto lepiej mierzył; nie znajdzie na tobie winę, gdyż sam także masz łysinę; sam rozum to ukazuje, równy z równym się raduje, i tobieć szkoda je s t mło­

dej, prze nierówność i złe wady.

Lupus: Nadarmo mi o tym mówisz, babą ty mnie nie ułowisz; już dalej cię proszę o to, nie nawodź mnie więcej na to; czy nie wiesz, że stare żony, na jednej łące pasione, tuć jej starość nic nie wadzi, każda się k zamężciu sadzi, tw arz swą bieli i chędoży, na starość pieczy nie łoży; onać zmarszczki w ygładziła, by w dwanaście leciech była; te co brzydkie głowy mają, perłami je przykrywają; nic młodym naprzód nie dadzą, w szystkie się o miłość wadzą; jeszcze większą niecność płodzą, same za chłopcami chodzą. Chceszli, pokosztuj tego sam, a z niektórą się zaznajom; ujrzysz, ja k ci się postawi, za tobą posła wyprawi, gdy ten cię jej nieprzysądzi, w polewce ciebie przyłudzi; tu już ją miłować musisz, gdy sztuczny trunek ukusisz. Uziwnać je s t rzecz sta ra żona, nigdyś wolen od brzemiona, skorsza zgoda z wilkiem w jamie, niżli z babą w jednym domie. W szystko chce mieć po swej woli, że posłu­

chać głowa boli; żadnemu się trestać (karać) nie da, trąc w gardło, w net odpowiada; gdy się ujmie za powodce (wodze), musisz wnet pod jej proporce i ku wszemu jej przyzwolić, jeśli chcesz długo żywym być.

N a przedstawienia W arw asa, że, choć tym sposobem w każdej coś najdzie, przecież nie w szystkie kobiety złe, że są dobre i poczciwe córki, odpowiada Lupus: Ba, już mów, co jeno chcesz sam, gdzie ty myślisz, byłem ja tara. N iektóre z nich cne bywają, gdy się w grozie wychowają, a matki je temu (tego) uczą, swym dobrym przykładem ćwiczą, by trw ały w wierze, we cności, w pokorze a wstydliwości, na­

bożnie Bogu służyły, Adamów rozkaz pełniły. Ale już tego miesiąca

nie najdziesz jednej z tysiąca, która-by z swą córką przędła, a k chy-

trości jej nie wiodła. Co gdy je s t stara, aż zblednie, tuć podle swej

córki siędnie, w czym się już sama niegodzi, z córką swoją wabić cho­

(17)

dzi; nauczy ją pięknie mówić i za wiechę dudki łowić; rada-by ję wy staw iła, by nad nię żadna nie była; będzie ję k temu ćwiczyła, jak b y , w tańcu wykroczyła: ujmij się Józko pod boki, a ty jej graj we trzy skoki. Ladaczym się barw ię, mażę, z młodu sobie tw arz pokażę, naj­

dziesz u nich leki gładkie, trunki nakisłe i słodkie, dragaut, kamforę, m astykę i prawie całę aptekę: tak u każdej będzie tego we wszech kę- tach dosyć mnogo. Nie wierz, by tak piękna była, tylko, że tw arz ubarw iła, by ci miała kopę wydać, musi swe liczko wymazać. A tak ja , miły W arw asie, iście się rozmyślam zasie: chciałemci się był ożenić, lecz jusz to muszę odmienić, zwłaszcza znajęc ich chytrości, nadto inno • gie przewrotności. Otoć i nasza Marusza, acz się w niej zda prosta dusza, wszak patrzy chytrości rada, a tę pachołka przegada.—Tu ko­

niec ich rozmowy, bo już późno, czas rozejść się i wieczerzać, w tern nadchodzi jeszcze Paszczeka: Zdarz wam Bóg, mili sęsiedzi, każdy z was coś smutnie patrzy, siedzicie ja k pustelnicy, majęc po próżnej szklanicy.

Lupus: W itam y cię, co mędrość masz, Paszczeko, dobry mężu nasz. Nuże nie chciej za złe nam mieć, że nie mamy ciebie czem czcić;

otoćmy się tu wadzili, a piwo niemal dopili: skęd niew iasty chytrość maję, w której się ustawnie znaję, na twój sęd to podawamy, gdyż cię w tern za m istrza mamy.

Paszczeka: Rozumiem po waszej mowie, żeście wielcy łotrzyko­

wie, ladaco o żonach żwiecie (pleciecie), w czem się i sami czujecie, boście obaj już niemłodzi, a darmo pleść kto to radzi? W szak obadwaj dobrze wiecie, niew iasty chowaję dziecię, być one takowe były, was by łotrów nie rodziły, gdyż to się na nic nie godzi, wilk sobola nie uro­

dzi. Przetoż wy tutaj Wędzicie, a sami się w tern sędzicie, ortel (wy­

rok) na się wydajecie, powróz na swój k a rk kładziecie. Lepiej temu pokój dać i ludzi nieobmawiać. Sęć także w męskiej kolei mnodzy ło­

trzy i złodzieji, a z tym się już dobrze miejcie, z ludzi więcej się nie śmiejcie.

Zakończenie. Składacz: J a com pisał, miłe panie, prze to me pro­

ste pisanie, wierzę, że się nie gniewacie, ani źle to wykładacie. Gdy- żem nie pisał o złości, ale o żeńskiej chytrości, a chytrość tym nie je s t winna, tylko rozumu przyczyna. Chcecie snadź, bym krzyżem padał, mówięc, bodaj zabit składał, temu łajcie, kto to mówił, wszakem ja się z nim nie zmówił; pewnieć on z palca nie wyssał (inaczej w czeskiem:

niech on z włosami nie wyszedł), ja to piszę, co ja słyszał. Tuszę, że wy mi pić dacie, tak mej mowy koniec macie.

N a czterech ostatnich kartkach następuje „ Rozmowa dwu panien,

to jest Miłości a Piękności, która z nich większę moc ma.” Słyszałem

jednego czasu, ja k się wadzę Miłość z K rasę i t. d.; główny argum ent

(18)

Piękności, że co piękne, każdemu się podoba, Miłości zaś, że kogo ona wybierze, powolnie jej służyć musi. Spory tego rodzaju stanowią ulu­

biony tem at literatu ry średniowiecznej; nie wiemy też, czy czeski tłu­

macz W arw asa nie w ziął go skąd inąd i pomijamy go tu taj, nie mając pewności, czy i to utwór E eja, ja k poprzedzający W ar was. D la bada­

cza, który-by sprawdzić chciał, cośmy tu podali, dołączamy sygnaturę czeskiego W arwasa: 27 F 2.

II. Kupiec polski.

W edle Trzecieskiego, „pisał też Rej pod figurą kupca nadobną sprawę człowieka chrześciańskiego"; dzieło to nie jest nam znane; nie wiemy też, czy to ten sam „Kupiec polski”, który zapisany je s t w inwen­

tarzu po Helenie Florianow ej z r. 1551; tego „Kupca” zaś posiadał i opisał Pisański, którego słowa tu powtarzamy.

Jerzy K rzysztof Pisański, profesor i uczony królewiecki (1725—

1790|, pozostawił w rękopisie dzieje literackie Prus W schodnich, wy­

dawane po jego śmierci częściowo i niedokładnie, nim je r. 1886 T o­

warzystwo literackie królewieckie zupełnie i poprawnie ogłosiło.

W księdze drugiej, traktującej o stanie nauk w Prusach od założenia uniw ersytetu królewieckiego do końca szesnastego wieku, czytamy w § 134 (str. 211j, co następuje:

„Między tutejszymi poetami w mowie polskiej zasługuje na wy­

mienienie przed innymi Jan SeJducyan. J a k on w niewiązanym stylu rozm aite teologiczne dzieła bądź sam wypracował, bądź w polskich tłómaczeniach wydał, tak samo zajmował on się zarówno pieśniami kościelnemi, jak i poezyami świeckiemi. Pierw szy polski kancyonał on w Królewcu r. 1552 do druku podał, w którym prawdopodobnie znajdowały się i złożone od niego pieśni, o czem jednakże nie można nic pewnego twierdzić, gdyż kancyonału tego nigdzie znaleźć nie po­

dobna. Ale on je s t i autorem następnych dzieł poetyckich:

„Kupiec, to jest k stalt, a Podobieństwo sądu Bożego ostateczne­

go," Królewiec, 1549, alfabet i 8 arkuszy w ósemce (t. j. 256 kart).

W przedmowie podaje on, że zarysu tego wypracowania dostar­

czył mu anonim, by go obszerniej wywiódł i poetycko przebrał, co też wykonał. Przedstaw ia on w dowcipnem skreśleniu człowieka pod obra­

zem kupca, który miał lichwić daram i, jak ie mu Bóg powierzył; gdy zaś tego należycie nie czynił, cytowany przed sąd otrzymuje swój wy­

rok. W szystko wykłada się w rozmowach pomiędzy zmyślonemi oso­

bami, przy czem ostro się trybują występki, panujące po dworach, mię­

dzy biskupami, księżmi, mnichami, lekarzam i i osobami innych stanów.

(19)

„N arzekanie Smutnei M atki Corony Polskiei." Tamże w tym sa­

mym roku w ósemce 7 arkuszy.

Tu przedstawione są rozliczne plagi, które wtedy królestwo pol­

skie nawiedzały, naprzykład najazdy Turków i Tatarów , wewnętrzne niesnaski i t. d. i t. d., jako kara boża za wielkie, ogólne grzechy mieszkańców, i dodane są rzew ne napominania ku poprawie, szczegól­

nie ku prawdziwemu patry o tycznemu duchowi.

„Rozprawa krótka a prosta o niektórych Ceremoniach aU stavach kościelnych," tamże, bez wymienienia roku, w ósemce cztery arkusze.

J e s t to satyra na zabobonne ceremonie papiestwa w rozmowie między studentem, wracającym z W ittenberg! do ojczyzny, do Polski, a między jego rodzicami, księdzem miejscowym i innemi osobami.

„Rozmowa o pogrzebie krześciańskym y papieskym." Królewiec 1547 r., w ósemce dwa arkusze.

Gani również w sposobie dyalogu zabobonne obrzędy pogrzebo­

we Papieżników, ich wigilie, światła, krucyfiksy, kadzenie, mszy za- duszue i t. d. i t. d. I to dzieło otrzym ał był Seklucyan od innego au­

to ra i „przebrał je w wiersze." W nocie czytamy „W moim egzempla­

rzu dopisała sta ra ręk a (po łacinie): autor tych wierszy, Łukasz N., mąż uczony i pobożny, również znakomity żołnierz, słynny z wojsko­

wej karności u W ęgrów." Mylnych uwag o kancyonale Seklucyana tu nie poprawiamy; nie wdajemy się też w szczegóły życia i literackiej czynności tego arcy-ciekawego szermierza reformacyi; obchodzi nas tylko dalszy ciąg całej zapiski.

Cenny tom, w którym owe cztery dziełka, same unikaty, razem oprawione były, zaginął. Pisańskiego księgozbiór sprzedano na au- kcyi, katalog aukcyjny (Catalogus bibliothecae... Ge. Chr. Pisański, Kónigsberg, 1791, str. 180) zanotował tom z tern i dziełkami i odzna­

czył go jako rzadkość niezwykłą dwiema gwiazdkami; ostatni to ślad jego, w Królewcu przynajmniej próźnośmy po bibliotekach królewskiej i miejskiej i w archiwum tego tomu szukali. Mimo to, na podstawie tytułu i wskazanej treści, możemy ja k najdokładniej kupca Seklucya­

na określić: je s t to przeróbka najsłynniejszego dram atu-pam fletu sze­

snastego wieku, Mercator sen indicium (Kupiec czyli sąd), napisanego i wydanego po łacinie przez Tomasza Naogeorga r. 1540, tłumaczonego na języki: niemiecki, holenderski, francuski i czeski; polska przeróbka należy do najwcześniejszych.

Tomasz Kirchmeyer, który nazwisko swoje wedle zwyczaju ów­

czesnych skrybentów na Naogeorgus przełożył, urodzony 1511 r. koło Straubing, a zmarły r. 1578 w Esslingen, najdzielniejszy szermierz lu- terstw a na polu dramatyzowanej satyry, zwalczał obóz katolicki głów­

nie w dwóch „tragedyach", z taką zaciekłością, z tylu inwektyw am i.

(20)

w sposób ta k drastyczny, że dziś, gdy w alki religijne ucichły, tru d n o nam już rozumieć tę wyuzdaną, namiętność, a niepodobna pow tarzać wszelkich jej ekscesów. W tragedyi „Pammachius" (tak nazywa się tu „biskup rzymski") z r. 1538, tłómaczonej na język angielski, na cze­

ską prozę i przerabianej pięciokrotnie po niemiecku, walczył Naogeorg przeciw katolicyzmowi i jego dogmatom.

Motyw kupca zaczerpnięty je s t z przypowieści, sięgającej odle­

głego W schodu i dawnych wieków: Um ierającego człowieka opuszcza­

j ą krew ni i znajomi, dostatki i zaszczyty; na drogę sądu w ybierają się z nim tylko cnota i dobre uczynki; przypowieść tę udramatyzowauo w Anglii i Holiandyi w początkach szesnastego wieku, a łacińskie prze­

róbki tych „moralitetów" i „dramatów", gdzie główna osoba przezw a­

na Każdym lub Człowieczkiem, rozeszły się po całym Zachodzie. Ich ściśle katolickie myśli i motywy pochwycił protestant, aby wyszydzić starą wiarę w zbawienność dobrych uczynków i zachodów ludzkich, a przeciw staw ić nową, ugruntow aną wyłącznie na kornej ufności w ła ­ skę Bożą, w dzieło odkupienia. W ięc na drogę sądu ostatecznego nie staw ią się wedle niego przy grzeszniku dobre uczynki, nie pomogą mu owe posty, jałm użny i odpusty, msze, modlitwy i wzywania świętych, pielgrzym ki, wigilie i święcenia; tam zbawią go tylko silna wiara w od­

kupienie i łaska Boża, zmiłowanie nad wybranym. 1 tak staje w pierwszym akcie przed bogatym kupcem, używającym św iata i jego rozkoszy, poseł śmierci z wezwaniem przed sąd: prośby, starania, targ i o odroczenie pozwu daremne; trzeba się na drogę przysposobić. W zy­

w a do tego chory śmiertelnie kupiec w drugim akcie Plebana, który go pociesza i uspokaja, ale wobec zwątpień własnego Sumienia i groźnych występów Szatana, nie dającego się żadnem święceniem odstraszyć, wpada kupiec w zwątpienie i rozpacz. W trzecim akcie wysyła do nie­

go Chrystus posła laski, Paw ła, i lekarza niebiańskiego, Kozmasa; ci dopiero chorego pokrzepiają, ulżywszy mu marnego ciężaru dobrych uczynków w scenie niesłychanej rubaszności. W czwartym kreślona je s t droga do sądu, z ową polemiką przeciw katolickim dworom, bisku­

pom i mistrzom; w piątym spór między Chrystusem i Szatanem o duszę kupca, przeznaczoną ku wybawieniu.

Oto króciutka treść łacińskiego oryginału, którego ton w pol­

skiej przeróbce chyba tylko złagodzono. Że kupiec Seklucyana a M er­

cato r Naogeorga są jednem i tem samem dziełem, wynika z wszelką pewnością ze wzmianek u Pisańskiego, k tóry o M ercatorze przytem nie myślał lub wcale nie wiedział; lecz pozostaje inne pytanie, miano­

wicie, czy Kupiec Seklucyana z r. 1549, a Kupiec Reja, o którym

Trzecieski donosił, są odrębnemi dziełami, czy nie? Skłaniam y się ku

przypuszczeniu, że Rej posłał swego kupca, którego w K rakow ie nie

(21)

nie było sposobu drukować, do Królewca, gdzie Seklucyan te przerób­

kę M ercatora jeszcze zmienić i poprawić mógł, ale dowodów nie ma­

my, prócz łudzącego tytułu, głośnego w tam tych czasach aż nadto, prócz wymienienia go w rzędzie prac ważniejszych, moralnych i pole­

micznych.

Gdy ta k kupiec Seklucyana (Reja?) z r. 1549 zaginął, przecho­

wało się następne dziełko, które Pisański przytacza, „N arzekanie Smutnei M atki Corony P olskiei”, z tegoż samego roku, przynajmniej w odpisie, acz nie kompletnym. Z rękopisu bowiem, z którego wyda­

no dyalog Reja, K ota ze lwem, wydano i dłuższy wiersz p. t. „Rzecz Pospolita polska chramiąc tuła się po światu szukając pomocy, a na­

rzeka na swe P any, iż o nię nie dbają", anuo 1549. B urza, ja k ą wywo­

łało ożenienie Zygm unta z B arbarą, rozdwojenie umysłów, gdy szlach­

ta posądzała M aciejowskiego (i Tarnowskiego) o forytowanie planów królewskich dla celów ambicyi i sobkowstwa, nienawiść sekciarska przeciw Rzymowi i biskupowi, podyktowały tę satyrę, w której działa­

jące osoby oznaczone są mianem herbu, jakim się pieczętowały, więc Ciołkiem (lub wołem) Maciejowski, Łodzią Górkowie, wodą (Śrzeniawą) K m ita i t. d. Po „argumencie do czciciela" (czytelnika) następuje N a ­ rzekanie Rzeczypospolitej: niewinnie ją opuszczono, daremnie upomina ona zaślepionych, opiłych, dążących ku własnej zgubie; nikt o nią nie dba, wszystko służy Pryw atow i. Do niego więc i Rzeczpospolita się udaje, chce go w rozmowie nawrócić, ale on nie słucha, a żona jego lży ją; idzie więc do praw a (Statutu), lecz S ta tu t sam bezsilny, roze­

rw ali go „naciągacze", on niby pole szachowe, po którem „k ratk a z królem i z popem wolno chodzą, rocha, pieszka z rycerzem, jak o chcą wodzą". Rzeczpospolita grozi i przestrzega przed przyszłością, „gdzie pożałujecie, żeście mych słów nie słuchali"; w końcu odsyła ją S ta tu t do Sejmu. Po drodze skarży się Rzeczpospolita na swoją nędzę, na znaki gniewu Bożego, na które nikt nie zważa, na kobietę, dla której zaginiemy, jak Ilium dla Heleny, na szalonego króla; szydzi z Ciołka (Maciejowskiego) i czapki kardynalskiej, do której aspiruje. Sejm („Sjem") wreszcie ją pociesza, wskazuje, ja k Orzechowski w odnośnej przemowie, na Wielkopolan, którzy ujmą się o Rzeczpospolitą, spojoną ich własną krwią, i uśmierzą, co z kluby wypadło; przemowa jego w od­

pisie jest przerwana. Ton satyry niesłychanie ostry, szczególniej, gdzie o Rzym, biskupa i B arbarę zawadza; nie brak i dykteryjek średnio­

wiecznych, np. o kocie, co „złote sceptrum porzucił, a skoczył za my­

szą", przypominającą M archołta, który w ten sposób wyuczonego kota

kusił i spraw ę w ygrał; o lupie (wilczku), który z lisem gęsiom kazanie

prawił. Styl i pomysły, np. wprowadzenie Pryw ata, przypominają

wprawdzie Reja, lecz ani Trzecicski dzieła tego nie wymienia, a n iz g a -

(22)

dzają się ze znaną działalnością Reja, szczególniej zaś z dobremi jego stosunkami z dworem i królem, ostre osobiste wycieczki: Rej oskarżał chętnie stany, płeć, w iek,—osób, zdaje się, łatw o nie tykał. Gdybyśmy mogli zawierzać Pisańskiemu, byłby protestant Seklucyan autorem pamfletu.

O statnie dwa dziełka, „Rozpraw a o ceremoniach" i „Rozmowa 0 pogrzebie" (1547 r.), nie zachowały się, lecz zachowała się jak b y kato­

licka na jiie odpowiedź: W ita Korczewskiego pierw sza rozmowa pol­

ska (z r. 1553) „o niektórych pospolitszych ceremoniach kościelnych (post, popieleć, święcona woda, świec palenie, umarłym zwonienie)"

może za taką uchodzić. W idowisko, jak ie w szesnastym wieku często spostrzegać można, pow tarza się i tu: protestanci kują pierw si broń 1 napadają na przeciwników, a wyzwany katolicyzm staw a z ta k ą sa­

mą bronią na placu: wychodzi w dyalogu luterskim student w ittenber- ski zwycięsko z szermierki „o zabobony", jak ą z ojcem i księdzem staczał; to korzy się u Korczewskiego lipski student przed wywodami ojca i plebana. Nie była to też jedyna odpowiedź z obozu katolickiego, ale innych tu dalej nie wspominamy. Ciekawe też są ślady wpływu Reja: baczny czytelnik dostrzeże łatwo, ja k pilnie Kurczewski „K rót­

ką Rozprawę" wertował; tam np. mówi pan, „aleć tym trzeba zapie­

przyć, w iarą wszystkiego podeprzeć", tu student „wżdy w iarą trzeba zapieprzyć, cnota bez wiary nie jest nic" i t. p. I Seklucyan, i K or- czewski zresztą naśladują tylko, co już rychlej lite ra tu ra niemiecka i czeska w tym rodzaju wydały, chociaż tam zwykłej prozą, niż w ier­

szem, takie dyalogi składano.

III. Tragedya żebracza.

Jedną z plag piętnastego i szesnastego stulecia było żebractwo.

Kalecy prawdziwi, a udający kalectw a, nędzarze a udający nędzę, pielgrzymi po świętych miejscach i odpustach, a prości włóczęgowie, nie mogący pracować, a stroniący od wszelkiej roboty, starcy a młodzi, dziady a baby, rzezimieszkowie a hultaje, rozpuszczone żołdactwo i zbiegłe żaki lub chłopi, nieraz z osobnym szwargotem złodziejskim, z dziwnemi praktykam i, łącząc się w kompanie i cechy, przebiegali kraje, napastowali przechodniów, oblegali kościoły i miejsca święte, ściągali tłum nie na odpusty, kiermasze i jarm arki, widziani niechętnie od zwierzchności, pomawiani o zbrodnie, kradzież, podpalanie, rabu- siostwo, zwodzenie, o czary i uroki, nawet o konszachty z Turkiem , któremu niby za szpiegów służyli. Niepociesznem tern zjawiskiem za­

jęła się niebawem literatura. Bardzo rozpowszechniona „K sięga wa-

(23)

gusuw ", L iber vagatorumo, pisuje liczne działy i praktyki łotrzyków, korzystających z religijności i łatwowierności tłumów; żebraków sa­

mych tykano rzadziej, poświęcił im np. B rant osobny rozdział swej

„Łodzi błaznów*, tern częściej natom iast mowa je s t o szalbierzach i fi­

lutach, pasowanych w końcu na bohaterów osobnego działu romansu, do którego należy tak zwana novela picaresca, Schelmenroman, począw­

szy od L azarilla de Tormes (1554) i Guzmaua d’A lfarache, aż do Gil Blasa, Simpliciusza, Simplicissimusa i t. d.

Nasze społeczeństwo, więc i literatura, nie znają takich arcyfilu- tów, guzmanów—chyba z nazwiska, które od dworzanina Górnickiego (1560) częściej spotykać można '), tern więcej zato właściwych ż e b ra ­ ków, owych strychów i bab o kulach, z sakwami i z różańcem. L ite ra ­ turę polityczną z odnośnemi projektam i reformy pomijamy; lecz należy tutaj kilka pomników treści obyczajowej, zasługujących tern bardziej na uwagę, że stanowią niby szczegół charakterystyczny dla literatu ry polskiej, a obcy innym literaturom .

S tarszy z nich nosi tytuł: „Thragedya żebracza nowo uczyniona,"

wybijano w K rakow ie przez Ł azarza Andrysowica r. 1552, lecz tylko cztery pierwsze kartki znalazł w oprawie dawnej książki ks. W ł.

Siarkow ski i w „Bibliotece W arszaw skiej", 1875, I I I , 291, przedruko­

wał. W ydanie Ł azarza nie było jednak pierwsze; inw entarz spuści­

zny po Helenie Unglerowej z r. 1551 notuje dwieście egzemplarzy tra - gedyi żebraczych, może naw et pod wymienioną w inw entarzu Szarfen- bergowskim z r. 1547 „tragedia polonica* nasze rozumieć należy. U ry­

wek, ogłoszony przez ks. Siarkowskiego, zaw iera prócz tytułu i drze­

worytu dedykacyę Jędrzejow i Trzecieskiemu, argum ent (treść) trag e- dyi, spis osób i początek aktu pierwszego; reszta zaginęła może na zawsze.

Otóż brak ten zastąpi tłumaczenie czeskie, wydane w Lutomy- ślu po r. 1573, którego jedyny egzemplarz Muzeum Czeskie przecho­

wuje; ogłosił je z niego Józef Jireczek w zbiorku staroczeskich gier teatralnych w Pradze, r. 1878. Tłumacz w końcowym ustępie mówi od siebie: „zamykając tragedyę, przed nikim tego nie kryję, żem ją ja z Polskiej wyłożył, w niektórych miejscach rozmnożył, na prośbę pe­

wnego pana, od któregoż mi posłana. Niecom ja z niej i opuścił...

zwłaszcza jakąści fabułę o niejakim wilku młodym, co się przechadzał za stadem (pewnie znana bajka, której morał: „natura ciągnie wilka

‘I Do cytat u Lindego, który -guzmana" mylnie z „gusłami" łączy, można

dodać Żarnowca postylę (r. 1597), str. 226, gdzie guzmanowi polecona jest znajomość

ceremonii katolickich.

(24)

do lasu"), a też także o fryjerze (gachu), o którym Polak rzecz szerzy, by nie uchybić moralności. Od siebie dodał Czech i przedmowę w ier­

szowaną, wskazującą moralny cel tej tragedyi. Tłóinaczenie jego, ja k z własnych słów przytoczonych i z porównania dochowanego ułamku polskiego wynika, choć wcale wolne, daje przecież obraz głównej tre ­ ści i myśli. W czeskim egzemplarzu brakuje k a rtk i tytułowej, nie wiedzieli więc czescy bibliografowie właściwego tytułu i rozmaicie go też podają; w dalszym ciągu brakuje dwóch k artek .

Iragedya żebracza, mimo tytułu, do odegrania na scenie prze­

znaczoną nie była; w jeduem też miejscu opowiadanie zastępuje akcyę.

Autoi obrał formę dram atyczną, dyalog, gdyż tem at podobnego rodza­

ju, spór stanów, wytykających sobie wady, zawsze w takiej formie przedstawiano; w literaturze średniowiecznej znajdujemy podobnie opracowane spory wina z wodą, owcy z lwem, wiosny z zimą, róży z fiołkiem, miłości z pieniędzmi i t. p. A i inny szczegół pomysłu, że autor czyni się przypadkowym milczącym widzem scen, jakie opisuje, należy do techniki utworów tego rodzaju; pow tarza się np. w średnio­

wiecznym czeskim poemacie o sporze między masztalerzem a żakiem (czyj stan przyjemniejszy i t. d.). Bardzo charakterystyczne w ybrał imiona dla żebraków: Szczudło, Parzychost, Dygudej, Tobola, Golba, W yry want, Pędziw iatr, Żyżka (dla jednookiego); dla żebraczek: M a- gora, M itiana, Sambora; nazwy te pow tarzają się i później. T reść tra ­ gedyi następująca:

W karczmie pod Częstochową, w Potoku Złotym, spotkał autor zgraję żebraków, którzy, obchodząc ślub kumpana, Dygudej a, z że- braczką, w ybrali sobie wójta, zamówili wszystko piwo i wezwali karcz­

marza, by w ich zabawie udział brał, a nikt inny by im nie przeszka­

dzał; karczm arz chętnie służy, tylko ma gościa kupca, który się uparł przez noc zostać.

W drugim akcie przypatrują się kupiec i autor tańcom i skokom żebraków, aż kupiec oburzony wskazuje na nicponiów, którzy niby śle­

pi lub chromi, rzeźwiej wyskakują, niż zdrowi, i w kostki i karty zna­

komicie grają. Żebracy nie zostają dłużni odpowiedzi; występują P a ­ rzychost, Gołba i inni, opowiadają każdy, ja k na żebractwo zeszli, zwykle przez hojne życie i t. p. i porównywają życie innych stanów z własnem, wolnem od trosk i ucisków, od podatków i dziesięcin, od pracy i kłody. Nie zginie im dobytek, ani dom się spali, nie zabije ich nikt, ani oblupi, ni w polu, ni w lesie, trzeba im tylko k ija przed psa­

mi, dają im jałmużnę, obiady, łaźnie, sam Chrystus ich błogosławi. A le kupiec w ytyka ich szalbierstw a, np. mnodzy się niemądrzy czynią, z t e ­ go ojca, matkę winią, że go za młodu przeklęli, czegóż i czynić nie mie­

li; będzie usta swe wykrzywiać, przed sakramentem uciekać, pacierza

Cytaty

Powiązane dokumenty

W tym charakterze występując bohater przez całą sztukę, nie pozbawia się żywiołów jednających mu sympatyę widza, usterki więc jego i skrzywienia moralne

Wstydź się, jest to grzechem Przeciw naturze, przeciw niebu, przeciw Zmarłemu nawet; jest-to naostatek Wbrew rozumowi, który od skonania Pierwszego z ludzi, aż

nia, lecz rzeczy co się jego tycze tak się obróciły, iż chociaż spraw a wisiała jeszcze między nim a Banerera, on zastanowiwszy się może nad skutkami

te na stare lata pisał ascetyczno-mistyczne traktaciki, że Schelling w późniejszym wieku z gruntu odmienił swe poglądy i niemal wyraźnie odwoływał, co dawniej

poddaje się za pomocą, soczewki przez pewien czas na działanie promieni światła, przez przedmiot żądany odbitych, lecz nie nazbyt długo, ażeby jodek srebra

Tym sposobem założone, przez nich osady otrzym ały nazw y od ich nazw isk... ROK ZMARNOWANY W TEATRACH

tissim o, animo officiosissimo. pilnie oddaw szy.. N ie onego św iata obyczaje. P odszaleć musi rozum, potem do siebie przychodzi. przedsie rw iesz, jako

w ał się Aleksander G ąsiewski, który w ciągu lat przejął się bardzo metodą, jaką obserwował po-za kordonem, posługiwał się nią i staw ał się nieraz