Śląski Związek Teatrów Ludowych w Katowicach
ul. Francuska 12. III p.
BIULETYN Nr. 4.
Rok 1. — Kwiecień 1938.
Z życia organizacyjnego.
Napisał Władysław Pawłowski.
W maju b.r. upływa pół roku od chwili powstania Śląskiego Związku Teatrów Ludowych. Nie od rzeczy tedy będzie podsu
mować dotychczasowe wyniki pracy Związku . Wyrósł on z na
turalnych potrzeb terenu, które zostały zbadane przez trzechletnią działalność Oświaty Pozaszkolnej na odcinku pracy zespołów teatralno świetlicowych. Zespoły świetlico wo-teatralne, których na terenie Śląska jest blisko 800, są jakby przedszkolem, w którym młodzież śląska uczy się kochać to, co wyczarowała dusza ludu śląskiego w pieśni, obrzędzie, zwyczaju i obyczaju. W zetknięciu z małymi formami teatru, jak wieczornice poetyckie, obrzędy, ujęte w formę sceniczną, recytacje utworów poetyckich, insceni
zacje pieśni, tańce ludowe, jak również w zetknięciu z masowymi produkcjami, wykonywanymi na zlotach przez świetliczan, mło
dzież świetlicowa uczy się nie tylko patrzeć na sztukę, ale również nabiera przedświadczenia, że przez owo zetknięcie się ze sztuką człowiek staje się szlachetniejszym.
Na tych to świetliczanach będzie się w przyszłości opierał Związek, organizując ich w Koła, które będą uprawiały wyższe formy sztuki teatralnej, dając widowiska teatralne i zapoznając się z tajemnicami teatru i z jego przemożnym oddziaływaniem na duszę człowieka.
Prace Zarządu Śl. Związku Teatrów Ludowych, wyłonionego na walnym zebraniu w dniu 4. listopada 1937 r., szły w kierunku organizacj terenu, akcji wydawniczej, widowiskowej i gospodarczej.
2 —
Dotychczas zostały utworzone Okręgi Związku w Tarnowskich Górach, Pszczynie, Chorzowie, Lublińcu i Rybniku. Z wymienio
nych wyżej Okręgów trzy posiadają już własne świetlice: Lubli
niec, Tarnowskie Góry i Pszczyna, natomiast Chorzów i Rybnik przystępuje dopiero do organizowania świetlic. Świetlice te będą służyć na miejsce prób dla zespołów, zrzeszonych w Związku.
Mieścić się w nich będzie również biblioteka teatralna.
Zwołane przez Zarząd w miesiącu styczniu zebranie miłośni
ków teatru ludowego, wyłoniło Komisję wydawniczo-repertuarową, która zajmuje się akcją wydawniczą Związku. W najbliższym czasie ukażą się pierwsze wydawnictwa Związku.
Związek wydaje biuletyn, który jest jego organem. W biule
tynie tym będą zamieszczane wiadomości z życia organizacyjnego Związku, artykuły o charakterze poradniczym, repertuarowym, zagadnieniowym, pamiętnikarskim i kronikarstwo-sprawozdawczym.
Ostatnio p. Stanisława Zbyszewska, instruktorka Związku, przerobiła na scenę utwory: Placówka - B. Prusa i Wyrąbany chodnik — G. Morcinka.
W dziedzinie widowiskowej Koła Związku w Tarnowskich Górach i Lublińcu odegrały szereg przedstawień, o których napi
szemy przy innej sposobności. Koło w Tarnowskich Górach ko
rzystało z pomocy instrukcyjnej Związku. Obecnie oba wymie
nione Koła przygotowują Placówkę — Prusa, którą zamierzają odegrać na zlotach świetlicowych.
W dniu 1. kwietnia b. r. specjalnie wyłoniona Komisja prze
jęła szatnię Sekcji Teatrów Ludowych, mieszcząca się przy ulicy Francuskiej 12., przydzieloną Związkowi przez Pana Wojewodę Dr. Michała Grażyńskiego na mocy uchwały Sejmu Śląskiego.
W ten sposób Związek mając do dyspozycji tak zasobną szatnię, będzie mógł dopiero teraz rozwinąć w pełni swoją działalność!
bowiem szatnia, jak wiadomo, jest ważnym instrumentem w dzie
dzinie niesienia pomocy technicznej zespołom teatralnym.
O śląskich dramaturgach ludowych.
Napisał Stanisław Wallis
Gdy na Śląsku Górnym Związki czeladzi katolickiej raz a czasem dwa razy do roku dawały przedstawienia amatorskie, lud polski chętnie interesował się tymi widowiskami i popierał je.
już sprawozdanie z takiego przedstawienia, które odbyło się w Mysłowicach 15. listopada 1868 r., podaje, że „huczne oklaski wtórowały przy każdym akcie“, co dowodzi o interesowaniu się śląskiej publiczności grą ówczesnych amatorów. Gdy sprawozda-
— 3 —
nia z urządzonych przedstawień teatralnych coraz częściej napły
wały do wychodzącego na Śląsku od 5. kwietnia 1869 r. „Kato
lika*, zainteresował się tą ludową pracą sceniczną sam redaktor i wydawca tego pisma, Karol Miarka. Był on już wtenczas auto
rem i wydawcą licznych powiastek ludowych, wydanych w
„Gwiazdce Cieszyńskiej“ i pierwszych rocznikach jego „Katolika“, nic przeto dziwnego, że, dbając o wszystko to, co było potrzebne ludowi śląskiemu do dalszej oświaty i wychowania narodowego, zapalił się również do sprawy rozwijającego się w tenczas teatru amatorskiego na Śląsku.
Miarka zrozumiał, że ludowi śląskiemu należało dać coś przystępniejszego niż sztuki, wystawione przez Krakowskie T-wo Dram. w r. 1869 i 1871, i wobec tego zabrał się sam do .pisania sztuczek ludowych. Pierwszą napisał w reku 1869 p. t. „Żuawi“.
Występywało w niej 10 osób. Utwór ten ukazał się w drugim roczniku „Katolika“ (1869); wychodzącego wówczas w dawniej
szej Królewskiej Hucie a następnie wydany został w osobnej broszurce. Sztuczka ta przedstawiała w czterech scenach kilka fragmentów z walk, prowadzonych przez wojsko papieskie z oddziałami Garibaldiego w Rzymie. Po raz pierwszy została odegrana 16. stycznia 1870 r. przez „Kasyno Polskie" czyli póź
niejsze Kółko Towarzyskie i była często powtarzana. W czasie walki kulturnej została zakazana.
Drugą sztuką, napisaną przez Miarkę, była komedyjka w 2 odsłonach p. t. „Mosiek spekulant“. Ukazała się ona w trze
cim roczniku „Katolika“ w roku 1870 a następnie w odbitce. Po raz pierwszy z sztuką tą wystąpiono również w Królewskiej Hucie, 16 stycznia 1870 r. Wesoła treść tej sztuczki, zawierająca liczne wyrażenia żargonowe i wskazująca ludowi śląskiemu na wyzyskiwanie go przez handlarzy żydowskich, podobała się lu
dowi i dla tego powtarzano ją bardzo często.
W tym samym roku jeszcze ukazała się w „Katoliku“ trzecia sztuka teatralna, mianowicie „Dzwonek św. Jadwigi“, obrazek z życia współczesnego w 3 ch aktach. Występywało tam 10 osób.
Pierwsze przedstawienie odbyło się 28. styczn a 1871 r. Treść tej . sztuki podobała się ludowi jeszcze bardziej aniżeli poprzednie, albowiem było już w niej znacznie więcej akcji a przede wszyst
kim zawierała liczne ciekawe powikłania życiowe dwojga młodych ludzi.
W rok później wydał Miarka „Błogosławieństwo matki“, dramat w trzech aktach. Wydrukował on tę sztukę także „w Ka
toliku“ i wydał w osobnej broszurce. Pierwsze jej przedstawienie odbyło się 26. stycznia 1873 r., w Katowicach. Dramatyczna treść zaczerpnięta z żyda ludu, zdobyła sobie u widzów na równi ze sztuką poprzednią, wiele uznania. Lud śląski miał upodobanie
—— /I ——
w sztukach, w których mógł się rozrzewnić do łez a także roz
weselić do śmiechu. Ponieważ treść obu ostatnich sztuk odpo
wiadała duszy ludu, przeto rok rocznie powtarzano je coraz to na innych scenach śląskich a także przeszły do Westfalii, Nadrenii, nawet do uchodźców polskich w Ameryce, jeszcze obecnie dwa z tych utworów scenicznych Miarki często są przedstawiane na scenach śląskich, co dowodzi, że Miarka dobrze zrozumiał po
trzebę ludu w tej dziedzinie.
W piątej sztuczce teatralnej p. t. „Kulturnik“, zdarzenie prawdziwe z życia ludu górnośląskiego w 2-ch aktach, Miarka wskazał na niebezpieczeństwo germanizacji, jakie groziło śląskim rekrutom, zaciąganym do wojska pruskiego.
Ukazała się ona w roku 1875 w broszurce, zatytułowanej:
„Gwiazdka dla czytelników „Katolika“, złożona przez Karola Miarkę, „redaktora“ oraz w osobnym wydaniu. Po raz pierwszy
„Kulturnika“ odegrało Towarzystwo św. Alojzego w Bytomiu w roku 1875. Sztuczka ta nabawiła wiele kłopotów Miarkę a zwłaszcza towarzystwa, które ją odgrywały. Aby tytułem tej sztuczki nie zwracać władzom policyjnym uwagi na jej treść został on zmieniony na „Filip Styrkała“ czyli na nazwę postaci,, przedstawiającej w tej sztuce zniemczonego rekruta. Franciszek Zaremba sztukę powyższą w katalogu swym rozpowszechniał pod tytułem „Odsłużył wojskowość“.
Nawet na dawniejszym Śląsku Cieszyńskim „Kulturnik“ nie doznał swobody. Wynika to ze słów Władysława Górnikiewicza, który w roku 1908 w swej pracy o teatrze ludowym na Śląsku pisał: „Ma też powodzenie, i to znaczne, „Kulturnik“ K. Miarki.
Największą reklamę zgotowała mu mimo woli „Silesia“, gazeta niemiecka w Cieszynie, wykazując, że jest to utwór, zagrażający całości Austrii i pokojowi publicznemu z powodu swej antynie- mieckiej tendencji“.
Wesołą komedyjką była „Stawka“, jednoaktówka ze śpie
wami. Ukazała się ona w dodatku do „Katolika“ w roku 1877 i w osobnej odbitce. Jak poprzednią, tak i tę sztukę odegrało najpierw Towarzystwo św. Alojzego w Bytomiu, w roku 1876.
Treść tej komedyjki zawiera wesołe sceny z przeglądu wojsko
wego czyli poboru rekrutów. Miała ona służyć jako wesoły do
datek do sztuki poważniejszej.
Dalszą wesołą sztuką Miarki była „Rewolucja kobiet“, prze
znaczona również do bawienia widzów.
Ostatnimi utworami Miarki były: „Żłóbek“ i „Uczciwość nagrodzona“. Pierwsza z nich służyła do użytku scenicznego w czasie świąt Bożego Narodzenia, lecz nie utrzymała się na scenach, nie miała bowiem charakteru sztuki ludowej a użyte
w niej pieśni oraz wierszowane przemówienia były zaczerpnięte ze źródeł nieludowych. Więcej zastosowania i uznania znalazła sztuka: „Uczciwość nagrodzona“, lecz nie dorównała „Dzwon
kowi św. Jadwigi“, „Kulturnikowi“ i „Błogosławieństwu Matki“.
Wspomniane wyżej prace Miarki są utworami ludowymi, które spełniły cel, jaki im autor ich przeznaczył, były bowiem grane nie setki, lecz tysiące razy, i to wtenczas, gdy lud śląski nie posiadał innych, lepszych utworów ludowych.
Już Stanisław Bełza w pracy o Karolu Miarce, wydanej w roku 1880, pisał, że „Miarka jako spostrzegacz bystry, zwrócił także uwagę na wpływ sceny, a ponieważ sztuczek ludowych niewiele było, on sam, Miarka, napisał ich kilka. Nie tylko, że je napisał, lecz sam je ze swoją rodziną grywał na scenie“. Zasłużył się przeto Miarka w dziedzinie teatru ludowego na Śląsku zwłaszcza przez to, dał ludowi śląskiemu pierwsze dramaty z życia tego ludu.
Teatr na hałdach.
Napisał Wilhelm Szewczyk.
A jednak wszelkie rozumowania na temat, jak należy pod
chodzić do nędzarzy współczesnych, żeby ich zdobyć czy prze
konać okazały się niepraktyczne i nieżyciowe. Panującą ogólnie zasadę, że biedotę porwać można czymś co przynosi korzyści namacalne, materialne, postanowiłem zniszczyć po prostu przeciw
stawieniem jej zasady o sztuce triumfującej, w jakimkolwiek ona środowisku znajdzie swe zastosowanie.
Każdy kto choć przez chwilę rozmawiał z współczesnym tryglodytą zamieszkującym rozpadliny hałd. wie jak trudno jest uzgodnić z nim zasady życia i bytowania. Zjawisko to jest zu
pełnie do wytłumaczenia, gdy bierze się pod uwagę warunki rozwoju danego człowieka i jego typową, śląską nieufność.
Prowadzić z nim rozmowę o rzeczach choć w części oderwanych od życia n. p. o sztuce, jest niemożliwością. Że jednak mimo wszystko moje przedsięwzięcie się udało, zawdzięczam to temu iż sam mieszkałem wśród tych ludzi i dlatego podejście moje do nich było nacechowane tą prostotą, która w ich oczach znajduje, życzliwą aprobatę i zgodność.
Żyjąc wśród hałdziarzy, w osadzie położonej za przedmieś
ciami Katowic, miałem możność przekonać się o tym, że chwilami ludzi tych opanowuje niezmierna tęsknota za rzeczami większej wartości i dającymi więcej zadowolenia, niż całodzienna gonitwa za chlebem, pracą i pieniędzmi. Na tej realnej przesłance zrodził się we mnie pomysł urządzenia teatru na hałdach, teatru tworzo
nego przez hałdziarzy i dla hałdziarzy.
— 6 —
Zaczęło się od tego, iż musiałem przewertować polski reper
tuar ludowy w nadziei, że znajdę sztukę, która w całości odpowie gustom hałdziarzy, a równocześnie spełni należycie swoją rolę wychowawczą. Wybór taki okazał się niezmiernie trudny. Z jednej strony były sztuki naszpikowane górnolotnymi frazesami, które w ustach tych ludzi wyglądałyby raczej na ironię wobec hałdziar- skiego życia, z drugiej — sztuki poruszające tematy zbyt szare i zbyt mało ważne, aby zadawać sobie trud ich montażu. Takie sztuki, które niewątpliwie trafiły by do serc tych ludzi jak n. p.
„Gałązka rozmarynu", Z. Nowakowskiego okazały się za trudne do odtworzenia na zaimprowizowanej na wolnym powietrzu scenie. Ostatecznie postanowiłem napisać sztukę sam. Aby mogła ona w całości spełnić swoje zadanie napisałem ją gwarą śląską.
Poruszyła ona zagadnienie konieczności unormowania stosunku do życia i do Polski, gdy się jest bezrobotnym. Temat niezmier
nie trudny, gdyż łatwo można wpaść w frazesowcść. Ostatecznie, aby odciążyć sztukę od nadmiernego balastu tendencyjności, tej w dobrym patriotycznym znaczeniu, dodałem do niej kilka scen o podkładzie lekko satyrycznym tak, że całość nie była zbyt trudna do strawienia i wnioski, które sugerowała, nasuwały się nieodparcie i zrozumiale.
Wybrałem się wreszcie na poszukiwanie aktorów.
Na tej właśnie hałdzie gnieździło się w całości piętnaście rodzin dość licznych. Grupa tych piętnastu nor nosiła nazwę
„Ślimtowisko“. Nieco dalej hałda opadała na pola; tam bliżej miasta zaryły się w ziemię dwie dalsze osady, „Warszawa“ i
„Pierońskie Doły". W „mojej“ osadzie była przewaga kobiet.
Dziewczyny, blade i anemiczne, chętnie zgodziły się grać. Aktorów trudniej było znaleźć. Dopiero z osady „Warszawa" ściągnąłem pięciu „karlusów“, zajętych przez cały dzień wędrówką z muzyką po okolicznych wsiach. Właśnie w sztuce było kilka scen mu
zycznych, gdzie bohaterzy sztuki mieli odtworzyć z dawnym śląskim temperamentem muzycznym kilka pieśni ludowych.
Próby odbywały się pod gołym niebem. Była już jesień i wieczory zapadały szybko i niespodzianie. Dziewczyny przycho
dziły na próby z miechami pozakręcanymi na krótko obciętych włosach, aby się uchronić od chłodu. Chłopcy na każdą próbę przynosili instrumenty i śpiewali z zapałem. Przychodzili nawet niekiedy starzy z fajami w zębach i siadali na gołym kamieniu, przysłuchując się wszystkiemu uważnie. Między nogami plątały się nam małe, obdarte dzieci.
Wszyscy uczyli się chętnie i wkrótce zaczęliśmy myśleć o wystawieniu sztuki dla wszystkich mieszkańców hałd.
Scenę urządziliśmy w plackowatym wgłębieniu wyrastającym amfiteatralnie na powierzchnię hałdy. Hałda była stara i na
— 7 —
górze rosły małe, karłowate brzózki. Scena miała przedstawiać polanę leśną w dwóch aktach i plac przed domem w trzecim.
Dekoracje w postaci świerków i drzwi wstawionych w zieleń powtykanych naokoło drzew — okazały się szczęśliwie dobrane w tym szarym otoczeniu. Już one same wskazywały, że gotuje się dla wszystkich przeżycie głębokie i niecodzienne. A ludzie ci mają takich przeżyć tak mało, że każde, jakiego doznają, pozo
stawia w nich niezatarte ślady.
Była pamiętna niedziela października.
Jesienne słońce wzniosło się już na wysokość szybów, po
bliskiej kopalni, gdy zaczęła się schodzić publiczność. Moi chłopcy prosili wszystkich gości już na tydzień przed przedstawieniem.
Przyszli wszyscy, nawet najmniejsze dzieci, ze wszystkich trzech osad. Wkrótce brzegi wgłębienia były oblepione ludźmi, ubranymi familijnie tak jak w domu.
Zacząłem jakąś przemowę. Nie pamiętam już co mówiłem — w każdym razie przemówienie zaczęte oficjalnie skończyłem gwarą, nastawiając tych wszystkich słuchaczy na nutę rodzinną i swojską.
Zaczęło się.
Na scenę wbiegły dwie dziewczyny śpiewając „Szła Karo
linka ..." Z za świerków ktoś zabrząknął w takt melodii na gitarze. Po tym wyszli chłopcy. Umieli role znakomicie. Ukryty za pachnącymi świerkami nie musiałem myśleć o suflerowaniu.
Patrzyłem się na widownię przez pryzmat szumiącej swadą sceny.
Z początku wszyscy śmiali się serdecznie z każdego prawie gestu aktorów. Znali ich przecież jako typowych łazików, gdy tymczasem tu, odgrywali ludzi poważnych i głęboko zastanawia
jących się nad swą bezrobotną dolą. Potem jednak starzy od
mierzali wybuchy śmiechu coraz uważniej i widziałem, jak coraz częściej kiwali z przyzwoleniem głową, szepcząc jeden do dru
giego słowa aprobaty. W górze przystanęła jakaś grupka inteli
gentów z pobliskich Katowic, która wybrała się zapewne na zwiedzenie siedlisk podmiejskiej śląskiej nędzy.
Drugi akt upłynął wśród niezmiernego podniecenia. Była w nim mowa o pracy, którą już miał otrzymać główny bohater, ale przeszkodziła mu w tym noga, którą złamał podczas ostatniej szychty na swoim bieda szybie.
Dopiero jednak w trzecim akcie na trud włożony w przed
stawienie otrzymałem razem z moją kochaną trupą pełną satysfakcję.
K
/-302433
8
Właśnie Karlik Bagoń mówił do Hanki Smyczkówny, którą odtwarzała ładna, inteligentnie wyglądająca dziewczyna, te słowa:
>A Połocy myślą, że w nos nima serc, Ze jeno myślimy, co na obiod żrać,
A i w nos się przecież burzą wszystkie siły na tych, co nam Polskę okradli, zgiździli, na tych, coby trzeba kleszczyskami rwać, kiedy na kopalni wiszą polskie „fany“
to i my im szumnym oddawómy cześć
i zapominómy na ta jedna chwilka, ^ ^
że próchnieją ręce, że nima co jeść . .
Na widowni powiał nagły gwałtowny wiatr. Starzy zaczęli klaskać. Wszyscy krzyczeli i że prawda, że racja. Wszyscy się śmiali i klaskali naprzemian. Aktorzy musieli powtórzyć tę scenę jeszcze dwa razy. Przy trzecim razie Bagoń dodał od siebie coś 0 kominach widniejących w dali, co wprawdzie nie pasowało do rymu ale co jeszcze bardziej porwało widownię, uzmysławiając jej niejako, że akcja dzieje się wśród nich, tu na „Ślimtowisku“.
Sztukę zakończono wśród ogólnego gwaru i radosnego podnie
cenia. Aktorzy byli dumni z siebie zaczęli się przechwalać, że to jeszcze nic, że jeszcze lepiej mogą zagrać.
Patrzałem na ludzi. Słońce zaszło już za hałdę i na wszyst
kich padł cień. Potem świerki zlały się z ludźmi w jedną całość.
Na górze stali jeszcze tamci przygodni widzowie z Katowic ze zdumieniem obserwujący prawdziwych mieszkańców hałd. Z po
bliskiej kopalni dochodził ciężki oddech pracy. Katowice, gdzieś na horyzoncie, kipiały światłem.
Długo potem myślałem, że dokonałem wielkiej rzeczy.
Istotnie. Trafiłem do serc tych dziwnych ludzi.
Teraz myślę, że należałoby stworzyć coś w rodzaju stałego teatru dla tych ludzi, aby im oprócz rozrywki dać również pewną lekcję patriotyzmu, którego nigdy nie wzbudzą akademie, artykuły 1 wielokrotnie powtarzane przemówienia, jako zbyt oderwane od ich codziennego życia. A moje przedsięwzięcie było tak związane z życiem, że zatraciła s:ę w nim granica między myślą a rzeczy
wistością. Moje przedsięwzięcie nic nie obiecywało, ale rozważało, sprowadzało życie do tej jedynej konieczności: myśleć o wszyst
kich rzeczach, jakgdyby już były, już nas opanowały, bo wtedy łatwiej jest podnieść siebie do wyżyn prawdziwego człowieczeństwa.
Chodziło mi bowiem o wykazanie, że bezrobocie jest złym koniecznym i że należy się również pogodzić z tym wszystkim co jest jego skutkiem. Ale ważne tu jest przede wszystkim planowe przepro
wadzenie życia przez labirynt trosk, zmartwień i trudności bezrobotnego człowieka.
;V , ,
Drukarnia Przemysłowa Katowice, ul. Wojewódzka 29 a.